Ze szczęściem w ciuciubabkę - Ewa Witkiewicz - ebook

Ze szczęściem w ciuciubabkę ebook

Ewa Witkiewicz

4,0

Opis

Ze szczęściem w ciuciubabkę nie jest powieścią autobiograficzną, ale jej bohaterowie są bez mała realni. Nic dziwnego, życie jednej z pisarek posłużyło do skonstruowania historii. Przedstawiają złożoność problemów wyższych sfer – świata, w którym króluje perfekcja. Na defekty i słabości nie ma tu miejsca. Najdrobniejszą niedoskonałość kamufluje kłamstwo, prawdę zasłania tajemnica, emocje tłumi cisza, która jednocześnie potwierdza własną godność i wyższość nad niefortunnym losem.

Życie Emmy mogłoby wydawać się idealne. Zawsze miała to, o czym inni marzą. Dzieciństwo spędziła w pięknej kamienicy na starym Mokotowie. Ojciec - lekarz zapewnił jej dobrobyt i znaczny posag. Wujek - sławny kardiochirurg, otworzył drzwi do nobliwych kręgów towarzyskich, również za granicą. W ten sposób wyszła za mąż w Szwajcarii i osiedliła się nad Jeziorem Genewskim. Całe życie należała do tych uprzywilejowanych, otoczona ogólnym szacunkiem i sympatią. Dlaczego zatem jest nieszczęśliwa?

Ze szczęściem w ciuciubabkę” to wnikliwy portret psychologiczny kobiety wrażliwej. Z dziecinną szczerością Emma odsłania swój świat emocjonalny, ale również pozwala nam podróżować, zwiedzać i poznawać innych bohaterów. Ich grono jest niewielkie, tym niemniej znajdujemy różne osobowości. Opisane charaktery to mieszanka subtelności i nonszalancji, przyprawiona odrobiną makiawelizmu – tak, jak w prawdziwym życiu. Akcja książki dzieje się na przemian w Polsce i w Szwajcarii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kijano46

Dobrze spędzony czas

Trochę monotonna, ale fajnie się czyta. Czekam na następną.
00

Popularność




Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013

Copyright © by Ewa Witkiewicz

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok

Projekt okładki: Ewa Witkiewicz

ISBN: 978-83-63548-30-8

Wydawnictwo Psychoskok

ul. Chopina 9, pok. 23 , 62-507 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl

http://ebooki123.pl

e-mail:[email protected]

Ewa Witkiewicz

Ze szczęściemw ciuciubabkę

Wydawnictwo Psychoskok 2013

Konin

Pierwszy tom

Projekt okładki: Ewa Witkiewicz

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora. 

Od autorki

Gorąco dziękuję moim korektorom:

Krzysztofowi Trawkowskiemu

Halinie Lubicz

Mariuszowi Mączyńskiemu

W dniu 12.12.2012r. Krzysztof Trawkowski – muzyk, dziennikarz i historyk filozofii, po długiej walce z rakiem, opuścił nas. Przez ostatnie lata niestrudzenie walczył z chorobą po to, by pomagać innym. Dla mnie był nauczycielem, powiernikiem, prawie ojcem. 

Dziękuję Krzysztofie! Nigdy Cię nie zapomnę. 

Ewa

1. Kluczowa decyzja 

W końcu się zdecydowałam. Pójdę na spotkanie Anonimowych Alkoholików. Muszę zrobić coś z tym życiem, bo według mnie nie ma ono sensu. Moje wypady do Warszawy raz w miesiącu nie są w stanie zastąpić permanentnego deficytu uczuciowego i frustracji z tym związanej.

Odpowiednio nastawiona, idę pod adres z ogłoszenia. w przeszklonym holu uprzejmie zwracam się do młodej recepcjonistki, pytam o miejsce spotkania. Wyczuwam kogoś stojącego za mną, wprost boję się odwrócić. Ja, przyzwyczajona do nobliwych kręgów towarzyskich, w tej chwili muszę zmierzyć się z jakimś tam alkoholikiem? Chociaż sama mam skłonności alkoholowe, to chyba jest różnica między nim, a mną? Waham się… „Uciec, czy stanąć oko w oko z nieznajomym”. 

Rzecz dzieje się spontanicznie, ponieważ, tak czy inaczej, odchodząc, muszę się odwrócić w jego stronę. Zerkając przed siebie kątem oka, profilaktycznie zaczynam grzebać w torebce. Nagle... Co za niespodzianka! Vis-à-vis widzę niezwykle estetyczne zjawisko rodzaju męskiego o nienagannych proporcjach ciała. O dziwo, wcale nie wygląda na zwykłego pijaka. Razem zmierzamy niekończącym się korytarzem do tej samej sali. Unikam jego wzroku, tak jak gdybym chciała mu powiedzieć: „To musi być pomyłka, że ty i ja...”

W pomieszczeniu przypominającym klasę szkolną, prowadzący zajęcia terapeutyczne o ciepłym spojrzeniu i masywnej sylwetce, już na nas czeka. Kładę torbę na pierwszym krześle z prawej strony. On siada obok mnie…

Nie mam najmniejszej ochoty ani szczegółowo opisywać przebiegu zajęć, ani jak bardzo byłam oszołomiona. Mogłam wyjść, wrócić do domu, w eleganckim salonie nacieszyć się przez chwilę swoją układną egzystencją, a następnie wydobyć butelkę koniaku, dobrze gdzieś ukrytą. Mimo wszystko tutaj jest mi lepiej! 

Pierwszego dnia Joel – nasz prowadzący, przez długie godziny opowiada. Mówi nam o swoich wzlotach, upadkach, pogrążeniu w nałogu, również o wszelkiego rodzaju upokorzeniach. Słucham tego z małym zainteresowaniem, jedyną rzeczą do zapamiętania jest to, że zwyciężył i teraz jest silniejszy niż kiedykolwiek. Dziś potrafi nawet pomagać innym, w każdym razie nam to obiecuje. Chciałabym mu uwierzyć.

₪₪₪₪₪

Przez kolejne dni uczymy się pracować razem. Joel proponuje nam różne gry oraz zajęcia w podgrupach. Naszym pierwszym zadaniem jest znaleźć partnera, dowiedzieć się jak najwięcej o jego życiu, a potem przedstawić go grupie. Trzymając w ręku kartkę zawierającą listę pytań, wychodzimy z sali, w poszukiwaniu spokojnego miejsca do pracy. W ten sposób trafiam do cichego zakątka ogrodu, sam na sam z moim sąsiadem. Ma na imię Dani. Nie wiem, dlaczego czuję się niezręcznie w jego towarzystwie. Jest przyjazny, wesoły, młody, na dodatek dosyć przystojny. Może dla mnie zbyt młody, zbyt przystojny. Albo wręcz boję się w nim zakochać… Opowiada mi, że ożenił się ze Szwajcarką i od trzech lat mieszka w Gland. Przypuszczalnie jestem odrobinę zazdrosna. Jego żona z pewnością jest wyjątkowo piękna, a on w niej strasznie zakochany. Nic takiego mi nie mówi, ale ja jestem tego pewna. 

W przeciwnym razie, dlaczego miałby opuścić Paryż, aby żyć tu, w Szwajcarii?

Kiedy przychodzi kolej na mnie, żeby opowiedzieć mu swoje losy, staję się bardzo lakoniczna. Nie chcę się zwierzać obcemu człowiekowi. Trudno, nie mam wyboru! Dani męczy mnie pytaniami z kartki Joela. Więcej czasu zajmuje mi to, aby ich uniknąć, niż same odpowiedzi. Nasz czas minął, musimy wracać. Sprężystym krokiem idę do sali. Dani biegnie za mną, wołając:

 - A twoje hobby? - Szybko odwracam głowę. 

 - Jestem architektem, lubię wszystko, co ładne.

Zawsze, kiedy wracam do naszej sali, czuję się jak w szkole – bezpieczna, zespolona w całość z grupą. Inni chyba podzielają to uczucie – tak mi się wydaje.

Gdy Joel pyta, kto pierwszy przedstawi swojego kolegę czy koleżankę, Dani energicznie podnosi rękę. Idzie na środek i opowiada o mnie. Opisuje mnie z szacunkiem, w supermiły sposób. Jestem naprawdę wzruszona, jednak staram się to ukryć. Na samym końcu dodaje:

 - Ona jest bardzo twórcza, uwielbia to, co piękne. 

Mówi to z wielkim przekonaniem, w dodatku z uśmiechem, tak szczerym, że aż zaraźliwym. Teraz nieznajome twarze patrzą na mnie z tym samym uśmiechem, bijąc Daniemu brawo za jego wystąpienie.

Jestem niesamowicie poruszona, wstydzę się, że tak zlekceważyłam to zadanie. Przeglądam moje notatki, następnie zaczynam je chronologicznie układać. Inni idą na kawę, ja zostaję i piszę:

„Dani był najmłodszym dzieckiem, licznej francuskiej rodziny. Mieszkał na przedmieściach Paryża. Jego ojciec miał własne przedsiębiorstwo; montował systemy grzewcze. Każde dziecko starał się wyszkolić tak, by mogło pracować w rodzinnym biznesie. Pomimo to, żadne z siedmiorga dzieci nie poszło w ślady ojca. Dani pracował z nim przez dziesięć lat, po czym rozpoczął naukę w szkole artystycznej. Studiował tam fotografię, potajemnie roił mrzonki o zrobieniu kariery w Nowym Jorku. Cóż, nigdy nie udało mu się pojechać do Ameryki, ale za to zwiedził całą masę innych, mniej „ambitnych” miejsc. Między wycieczkami pracował, jako fotograf albo w pracowni poligraficznej u swojego brata. W trakcie jednej z wielu podróży poznał obecną żonę i odtąd mieszka w Szwajcarii”.

Cały dzień mija na prezentacjach pozostałych osób. Słucham z niewielką uwagą, prawie zasypiam. Jestem przerażona, gdy przychodzi moja kolej, by przedstawić Daniego. Chociaż opowieść o nim jest nad wyraz prosta, nie mam odwagi patrzeć przed siebie. Czytam to, co wcześniej napisałam. Cała drżę... Kiedy kończę, z trudem udaje mi się spojrzeć na grupę. Ich oblicza nie mają żadnego wyrazu. Aby je ożywić, jak również dobrze zakończyć to wystąpienie, dodaję:

 - Do tej pory jeszcze nie zrobił...

Tu zawieszam głos. Patrzę na Daniego – uśmiecha się z niepokojem, brwi łączą mu się w jedną linię. Rozśmiesza mnie ta mina; nagle wyluzowana, kończę zdanie:

 - ... ani jednego dziecka. Obecnie ma wystarczająco dużo czasu, żeby to nadrobić.

Całe zgromadzenie wybucha śmiechem, a ja w hałasie owacji, z satysfakcją składam kartkę. Myślę sobie: „Całkiem mili są ci ludzie. Lubię ich”. 

Oklaski do tej pory uważałam za kuriozalne, w tej chwili są mi potrzebne. 

₪₪₪₪₪

Nareszcie czuję się dobrze. Na początku byłam podejrzliwa, obecnie potrafię zaufać Joelowi. Jedno jest pewne – przenigdy nie miałam do czynienia z takimi ludźmi, czy to w moim kraju, czy tutaj w Szwajcarii. Trudno, w końcu łączy nas ta sama słabość do alkoholu, nad którą chcemy zapanować, bądź wręcz się jej pozbyć.

Każdego dnia Joel sadza nas na innych miejscach. To działa na mnie destabilizująco. Natychmiast buntuję się, lecz nadzwyczaj uprzejmie tłumaczę mu, że jestem tak przywiązana do obecnego krzesła, że za nic w świecie go nie opuszczę. Na co on, że nie będzie robił histerii z powodu takiej błahostki. W ten sposób, jako jedyna, mogę zachować swoje miejsce, inni muszą się ciągle kręcić. Skutkiem tego, Dani nie jest już obok mnie, ale często naprzeciwko. Oprócz niego są inni, których nazwałabym „normalnymi”.

Jacqueline – najstarsza kobieta w grupie. Jest wychowawczynią dzieci. Jej metoda pracy opiera się na wypowiedzi artystycznej – ceramika, rzemiosło itp. Nader nieśmiała, przypuszczalnie jest fizycznie, a może psychicznie gnębiona przez partnera.

Arnika – ładna, młodsza ode mnie. Ma różne nietolerancje pokarmowe. Jest szczupła, żeby nie powiedzieć chuda. Jej zawód jest również artystyczny, tylko nie zrozumiałam dokładnie, jaki. Ze sztucznym uśmieszkiem, co i rusz zabiera głos, opowiada o sobie. Jej niezdefiniowany wizerunek ani chybi coś kryje.

Aleks – fotograf reklamowy. Pochodzi z Japonii, niezbyt sympatyczny. Myślę, że nie lubi kobiet. Jednak na razie trudno jest mi się wypowiedzieć na temat jego ewentualnego homoseksualizmu lub mizoginizmu.

Mark – kierownik sklepu sportowego w snobistycznym ośrodku narciarskim, jest w związku małżeńskim z Kanadyjką. Dobrze zna angielski, co oczywiście, przy jego pracy bardzo się przydaje. Poza tym jest przewodnikiem górskim. Fizycznie mnie nie pociąga. Niski wzrost, twarz spalona słońcem, dają mu surowy wygląd. Wcale mi to nie przeszkadza słuchać go z otwartą buzią. A mówi dużo, co więcej, z takim przekonaniem, że każde wymówione słowo staje się święte, jak z Biblii. Na dobitkę, niski ton głosu prawdopodobnie jest świadectwem jego wyjątkowej tężyzny seksualnej. Kiedy na niego nie patrzę, mogę bez trudu marzyć, wyobrażając sobie nas oboje w gorącej scenie. (No tak! Od czasu do czasu muszę czymś zająć myśli, oderwać się.) Posiada wielką charyzmę, chyba wkrótce mógłby zastąpić naszego instruktora.

Resztę grupy mam ochotę umieścić w szufladzie z plakietką „margines”. Na przykład:

Luke – Marsylczyk, owszem, mówi po francusku, jakkolwiek ze specyficznym akcentem. Ma karnację typową dla ludzi z jego stron. Być może się nie znam, ale ten nie wzbudza mojego zaufania, a jego akcent mi się nie podoba.

Alain – francuski ogrodnik z dziada pradziada. Żonaty, dwoje dzieci. Mógłby uchodzić za przystojnego, gdyby się ogolił. Właściwie mogłabym go umieścić w szufladzie z „normalnymi”, cóż, wygląd i nonszalanckie zachowanie dają mu punkty karne. 

George – łysy niczym żarówka. Jest kierowcą samochodu ciężarowego. Z powodu skłonności do alkoholu został zwolniony, obecnie pracuje w dyskotece w Lozannie. W kąciku ust ma na stałe przyklejony dziwny półuśmieszek, którego nie potrafię rozszyfrować.

David – młody chłopak, alkoholik, a także narkoman. Hoduje marihuanę u siebie w domu, we własnoręcznie skonstruowanej szafie. Kosztuje go to dużo mniej niż u dilerów. Nie dość tego, uważa się za genialnego kreatora. Za pośrednictwem strony internetowej ma zamiar sprzedawać swoje szafy, robione na zamówienie do maleńkich mieszkań. Oficjalnie mają one służyć do uprawiania warzyw, co byłoby całkowicie legalne. Jednak to nie sprzedaż szaf go interesuje. Chce wejść w kontakt z innymi narkomanami i zaproponować im nielegalny handel narkotyków oraz różne „akcesoria”. Jego arogancja nie pozostaje reszcie uczestników obojętna. Wszyscy reagują gwałtownie, drwiąc lub śmiejąc się z niego. Kiedyś, bez uśmiechu, powiedziałam mu:

 - Twój pomysł można uważać za fenomenalny! Niestety, całe przedsięwzięcie jest niemoralne, zwłaszcza, że masz dzieci.

Unikając mojego wzroku, tłumaczył się przez chwilę. Według niego, on nie ponosi winy, bowiem żyje w zepsutym społeczeństwie. Przecież on, biedny, nie chce odstawać od innych, dlatego robi tak, jak oni. Nie mogłam wówczas utrzymać języka za zębami, podniesionym głosem, dobitnie rzekłam:

 - To ty i twoi koledzy psują nasze społeczeństwo!

Potem każdy miał coś do powiedzenia. W ogólnym rozgwarze nie było jednak żadnych wniosków. Niektórzy starali się go bronić, ale ich gadanie nie przynosiło nic konkretnego. Nasz instruktor nie uczestniczył w dyskusji. Byłam zawiedziona, moim zdaniem, powinien okazać więcej odpowiedzialności. Prawdopodobnie nie chce nas osądzać?...

2. Lista moich podbojów

Po pierwszym rozdziale można by pomyśleć, że oprócz spotkań u Anonimowych Alkoholików nie ma nic w moim życiu. Owszem, mam jeszcze inne życie. Niektórzy znajomi wręcz mi go zazdroszczą. 

Jestem mężatką, mieszkam w pięknej willi nad Jeziorem Genewskim, czyli w jednym z najbardziej eleganckich i snobistycznych miejsc w całej Szwajcarii. Wszystkie warunki są spełnione, bym tryskała radością, mimo to tak się nie dzieje. Nikt nie wie, dlaczego. Przez dłuższy czas ja sama nie rozumiałam, mało tego – czułam się winna! Rzecz naprawdę nie jest łatwa do wytłumaczenia. 

Klucz do szczęścia powinien być oczywisty, a szczera i odwzajemniona miłość winna czynić cuda w naszym życiu. W sumie łatwo jest kochać, nawet dziecko to potrafi. Wbrew tak ewidentnej dewizie, niejednokrotnie owo uczucie bywa życiodajne niby oddech starych wulkanów, kryjąc w sobie wiele podstępów. „Jak ich unikać?”

Dzieci w szkole mają lekcje edukacji seksualnej. A miłość? Gdzie wyszperać instrukcję obsługi? Każdy radzi sobie na miarę własnych możliwości.

Doświadczenie nauczyło mnie, że nie należy się męczyć takimi pytaniami, ponieważ brak odpowiedzi powoduje rozczarowanie.

Moim lekarstwem na frustrację zawsze była kreatywność artystyczna. Jestem architektem, więc (rzeczywiście) podoba mi się wszystko, co ładne. Uwielbiam obcować z gustownymi przedmiotami. Moje oko ciągle musi się bawić otaczającym mnie pięknem. Nie lubię ciemnych, ciasnych pomieszczeń. Jeśli w polu widzenia nie zdołam znaleźć nic estetycznego, próbuję to sobie wyobrazić. W głowie mebluję powierzchnie, bawię się przestrzenią, światłem, dodaję kolory. Od dzieciństwa polepszam sobie egzystencję tą dziwną zabawą. Dzięki temu, chociaż moje życie niekoniecznie było usłane różami, nigdy nie byłam totalnie rozbita, bo mój mózg jest w stanie wyprodukować całą masę urokliwych obrazów.

Z uczuciami było tak samo. Szukałam tylko pięknych historii miłosnych. Niefortunnie, nie znalazłam ich wiele. Analogicznie do wnętrz, starałam się je wymyślać. Zabawa jest niewinna, ale w dłuższej perspektywie może stać się niebezpieczna, ponieważ coraz bardziej oddala nas od rzeczywistości.

Tu chwilowo zostawiam na boku fantazje, aby powrócić do realnego świata.

₪₪₪₪₪

Tak więc, od niedawna chodzę na spotkania grupy terapeutycznej. Jest to rodzaj przedszkola dla dorosłych. Na początku byłam bardzo spięta, ale Joel robi z nami cuda. Oprócz tego, że za każdym razem proponuje zmianę miejsc (oczywiście z wyjątkiem mojego), zmusza nas do pracy w małych grupach nad różnymi ciekawymi tematami. Ponieważ nie może być wszędzie, narzuca skrupulatne procedury – wyznacza jedną osobę do pilnowania dyscypliny (kontroli nałożonego programu, a także czasu do tego przeznaczonego), oraz drugą, którą nazywa donosicielem. Praca w podgrupach zazwyczaj odbywa się w ogrodzie. Potem wszyscy wracamy do sali. Wówczas „kapuś” opowiada, co działo się w jego zespole. Wynik często zaskakuje. Rozdzielone role niekiedy świetnie pasują do niektórych uczestników. Wówczas ci mają dużo do powiedzenia, a ich osobowość staje się przezroczysta niczym szkło. Natomiast inni w tej samej roli okazują zakłopotanie. W zależności od tematów, zdarza się, że każdy chce być tym od trzymania dyscypliny lub tym od kablowania. Dyskusje są z reguły dość kontrowersyjne, ale nigdy nie ma nadmiaru agresji i wszystko odbywa się według planu. W końcu jesteśmy w Szwajcarii – kraju neutralnym. Chociaż ta grupa to zlepek wielu narodowości, każdemu z nas udaje się zapanować nad emocjami, pozostając całkowicie poprawnym wobec swojego rozmówcy. 

Joel mało miesza się do naszych dyskusji, mimo to świetnie potrafi nad nami panować. Tak jak weterynarz mojego psa panuje nad nim, bez słowa czy gestu.

Z dnia na dzień poznajemy się coraz lepiej. Powoli kiełkują sympatie i zażyłości. Ja trzymam się z daleka. Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z nich został moim przyjacielem bądź kochankiem, być może z wyjątkiem dwóch osób:

Mark – to ten kierownik sklepu sportowego – ze względu na barwę głosu, 

Dani – bez konkretnego powodu, tak sobie.

Oczywiście, mogę fantazjować o jednym i drugim. Jednakże, jeśli chcę trzymać się rzeczywistości, wolę wybrać Marka. Dani jest dla mnie za młody. Nie chcę zrobić sobie krzywdy, więc od razu skreślam go z listy podbojów, na domiar, od tej pory, zaczynam go unikać. To mądra decyzja, bo on chyba wcale nie jest mną zainteresowany. 

W przerwach między zajęciami rzadko spędzam czas z pozostałymi uczestnikami, z wyjątkiem Jacqueline i Aleksa. My troje nie palimy, zaś innych ledwo widać w oparach dymu, do którego nawet nie mam ochoty się zbliżyć. W porze lunchu nie jem zbyt wiele, podczas gdy oni uwielbiają się objadać, już doskonale znają wszystkie restauracje w okolicy.

Liczne możliwości zjedzenia obiadu nie są jedyną atrakcją. Jesteśmy o dwa kroki od jeziora, tuż obok siedziby komitetu olimpijskiego. Korzystam z tego, spacerując nad jego brzegiem, podziwiam jako ogromny żywy obraz.

₪₪₪₪₪

Jak już wspomniałam, mieszkam od kilku lat nad Jeziorem Genewskim, które tu nazywamy Lemańskim. Patrzę na tę masę wody wiele razy dziennie, niemniej nigdy nie znudził mi się ten imponujący pejzaż. Kiedy nie widzę jeziora, muszę przynajmniej wiedzieć, gdzie się znajduje. W pomieszczeniu zamkniętym w żaden sposób nie potrafię usiąść plecami na południe. Tak to jest, my, ludzie „lemańscy”, jesteśmy podobni do słoneczników. Nasze twarze ciągle szukają słońca, a oprócz światła znajdujemy dodatkowo widok na jezioro. Tuż za nim widnieje sąsiadka Francja ze swoją koroną białych szczytów, daleka lub bliska w zależności od pogody. Tak piękny krajobraz daje nam spokój i punkt odniesienia. 

₪₪₪₪₪

Pewnego ranka przychodzę dużo wcześniej. W holu jest tylko Dani. Siadamy na małą pogawędkę. Nie mam pojęcia, o czym mogę z nim rozmawiać, czuję się ciut skrępowana. Po skreśleniu go z listy podbojów, chcę zachować dystans. W takich okolicznościach zawsze eksploatuję ten sam temat – Miku – mój pies. Opowiadam Daniemu banalne anegdoty. Ku mojemu zdziwieniu, ani trochę go nie nudzę, patrzy na mnie z zainteresowaniem. Zachęcona, wbrew samej sobie, tracę kontrolę, na dobitkę zaczynam paplać:

 - Niedawno temu, na wykwintnym przyjęciu, sąsiad przy stole wspomniał o znajomej, która razem ze swoim rasowym psem spędzała wakacje w eleganckim górskim hotelu. Recepcjonistka miała suczkę tej samej rasy; zapytała, czy pies może ją pokryć w pokoju udostępnionym przez hotel. Jego opowiadanie zakończyło się happy endem, czyli psy szczęśliwie połączyły się. Po usłyszeniu tego, z okrzykiem protestu, podskoczyłam jak porażona prądem. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Nie mogłam się powstrzymać, ponieważ ów gawędziarz posłużył się moją własną historią, którą opowiedziałam mu jakiś czas temu. Będąc osobą dobrze wychowaną, powinnam przemilczeć ten szczegół, jednak tego nie zrobiłam. Biedny sąsiad miał głupią minę, kiedy zorientował się, że chwali się znajomą, która właśnie obok niego siedzi, ponadto popełnił parę błędów. Elegancki hotel to był Carlton Montana, a co do psa – to w rzeczywistości nie spotkał się z suczką recepcjonistki, nie wyraziłam na to zgody.

Dani słucha mnie ze smutnym uśmiechem. Po czym pyta:

 - Dlaczego im nie pozwoliłaś?

Tłumaczę:

 - W prawdziwej historii hotel nie dał pokoju do dyspozycji. Co by znaczyło, że psy powinny to zrobić w holu, na oczach wszystkich, lub w moim pokoju, a tego z pewnością nie chciałam.

Patrząc na mnie bardzo dziwnie, ma straszną ochotę pobawić się w niuanse. Niby od niechcenia, rzuca pytanie:

 - Nie lubisz seksu?

Wpadam w panikę, odpowiadam nadzwyczaj szybko, za szybko:

 - Nie, wręcz przeciwnie, uwielbiam, ale nie chcę patrzeć, jak mój pies to robi. Ja sama nigdy nie byłam widowiskiem dla innych ani świadkiem tych rzeczy.

Dani wbija we mnie wzrok.

 - Nie wierzę ci, przecież jesteś świadkiem twoich własnych scen miłosnych.

Jestem zawstydzona i sens jego uwagi do mnie nie dociera. On nie daje za wygraną, powtarza to samo kilka razy, zapewne nie zostawi mnie w spokoju. Z nagle odzyskaną pewnością, odpowiadam mu:

 - No tak. W żaden sposób nie mogę zrobić inaczej.

Na szczęście inni do nas dołączają. Uff... Jestem uratowana.

3. Dobra atmosfera

Po dwóch tygodniach moje miejsce w grupie jest nie do zakwestionowania. W naszych małych grach i zabawach mam więcej okazji, żeby wypowiadać się na różne tematy. Chociaż na początku uchodziłam za zarozumiałą, niedostępną osóbkę, teraz uważają mnie za sympatyczną, a nawet dowcipną. Aby zachować swój nowy status, (pomimo wiecznego odchudzania) od czasu do czasu chodzę z nimi w południe do restauracji.

Nie umiem powiedzieć, czy to tylko mnie dotyczy, czy inni również mają podobne odczucia, ale tak naprawdę czuję się z nimi jak w rodzinie. W naszych rozmowach coraz częściej słychać szczere wybuchy śmiechu i supermiły dialog.

Ten klimat zawdzięczamy przede wszystkim Joelowi, który jest dla nas bądź ojcem, bądź starszym bratem, bądź przewodnikiem duchowym. Nauczył nas: poznawać się, słuchać, mało tego, wspierać wzajemnie, szukając indywidualnych rozwiązań.

Nieustannie obowiązuje taki sam rytuał. Stojąc na środku sali, na wzór ucznia, jedno po drugim, musimy przedstawiać nasze alkoholowe historie. Początkowo to ćwiczenie niezwykle mnie krępowało. Oklaski były jedyną nagrodą. Obecnie każde zabranie głosu – to przywilej znalezienia się w centrum zainteresowania całej grupy. Bo oczywiście, po każdym wystąpieniu, wszyscy pozostali mają prawo, wręcz obowiązek, by zaproponować jakiś docelowy środek lub wesprzeć moralnie. Padające propozycje nie zawsze są do wykorzystania, mimo to mówienie o bolących problemach komuś, kto jest naszym adwokatem, czyni cuda. Z drugiej strony, zajmowanie się innymi pozwala nam zapomnieć o własnych cierpieniach, nabrać do nich dystansu, a co najważniejsze – wyjść z samotnej egzystencji, w której się zablokowaliśmy.

Można powiedzieć, że zyskałam trochę rodzeństwa. Jest to dość nowe uczucie dla mnie, jedynaczki. W rodzinie męża nigdy nie czułam tak przyjaznej atmosfery i zrozumienia.

₪₪₪₪₪

Kiedy mówię o rodzeństwie, nie myślę o Marku, umieściłam go przecież na swojej liście podbojów. Należy pamiętać – na tej liście on jest jedynym kandydatem. W zasadzie, chociaż, fizycznie mnie nie pociąga, lubię go, co więcej – jego głos stymuluje mnie seksualnie. Przydałoby się znaleźć kogoś! Jak inaczej mam się za to zabrać, skoro tak rzadko wychodzę z domu? A jeśli już, to wyłącznie w towarzystwie męża. Zatem koniecznie muszę coś zrobić.

Pewnego razu, poniekąd przez przypadek, podchodzę do niego z pytaniem:

 - Mark, chciałam cię o coś zapytać, ale rzecz jest poufna. Znalazłbyś po zajęciach chwilkę, tylko dla mnie?

Stwierdzam, że w ogóle nie jest ani zaskoczony, ani zakłopotany. W sposób naturalny odpowiada:

 - Tak, za moment możemy pójść się czegoś napić.

 - Niestety, nie mogę tego zaakceptować, na pewno nie dzisiaj. W tej chwili nawet nie wiem, co mam mu powiedzieć. Odrobinę zmieszana, reaguję:

 - Nie, słuchaj, innym razem!

Zdecydowanie, nie jest osobą skomplikowaną.

 - Okej, zobaczymy się jutro – proponuje.

Summa summarum, kilka dni upływa przed naszym spotkaniem. Czas ten jest mi zgoła niezbędny, aby się przygotować. Kiedy wreszcie nadchodzi oczekiwany dzień, a ja jestem ładnie ubrana i umalowana, pyta mnie, tak po prostu:

 - Chcesz napić się coca-coli na dole?

Nasza historia źle się zaczyna. Spodziewałam się odrobiny romantyzmu z jego strony, tym niemniej, nie pozwalam mu sabotować moich planów:

 - Mark! Powiedz, długo ze mną zostaniesz?

 - Pół godziny. – I zaraz prostuje. – Półtorej godziny.

 - Nie masz ochoty na małą przechadzkę bulwarem?

Zgadza się. Idziemy nad jezioro. Choć nasz spacer jest wspaniały, na domiar tego, wszystkie okoliczności są w zasięgu ręki, by się we mnie zakochał, czuję, że jest spięty. Aby go nieco rozluźnić, opowiadam mu historię sprzedaży nieruchomości znajdującej się w tym samym ośrodku narciarskim, gdzie był jego sklep sportowy. Tę transakcję zrealizowaliśmy ze stratą, wobec tego, jest o czym gadać. Ponadto okazuje się, że oboje znamy całą masę ludzi z tej miejscowości. Takim sposobem dochodzę do właściwego tematu: 

 - Wiesz, Mark, dawno nie miałam żadnego projektu architektonicznego. Wcześniej, z powodu kariery mojego męża, który ciągle się przenosił, za każdym razem remontowaliśmy lub budowaliśmy nowy dom. Zdarzało się, że miałam dwie budowy w tym samym czasie. 

Przerywa mi.

 - Twój mąż tak samo jest architektem?

 - Nie, on pracuje w branży luksusowych zegarków.

Odpowiadam, dalej ciągnąc swój monolog:

 - W tej chwili zgłosiłam moją willę do wynajęcia. Jeśli uda mi się znaleźć lokatora za podaną cenę, to z zysku mogę zbudować czy też wyremontować coś innego. Koniecznie muszę szybko znaleźć jakieś zajęcie, w przeciwnym razie nigdy nie będę miała siły, by pokonać naszego wspólnego demona, czyli mocny trunek. Rozumiesz mnie, prawda? Na liście adresów uczestników z grupy widziałam, że mieszkasz tam, gdzie chcę kupić budynek do remontu. W ogłoszeniach trudno jest natrafić na coś wyjątkowego. O prawdziwej perle można się dowiedzieć tylko od znajomych. Ponieważ ty pochodzisz z tego regionu, to pewnie masz więcej informacji na ten temat; jeśli tak, to byłabym ci wdzięczna za ich przekazanie.

Mark, wzdychając, odpowiada:

 - Och! Teraz mieszkam w Ollon, ale pochodzę z Vevey. To prawda, znam mnóstwo ludzi w obu aglomeracjach. Wielu z moich przyjaciół, podobnie, szuka domu do remontu. Nie tak dawno temu widziałem gospodarstwo na sprzedaż. Znajduje się na wzgórzu nad Ollon, na gruntach rolnych. A tak naprawdę, czego właściwie szukasz? Co chcesz potem z tym zrobić?

Wyjaśniam mu:

 - Szukam obiektu położonego centralnie, blisko wszystkich udogodnień, gdzie nie ma hałasu czy innych szkodliwych czynników. Na początku chcę sama tam mieszkać, a później wynająć albo sprzedać, żeby zabrać się za następny.

Mark szybko reaguje:

 - Jeśli szukasz czegoś w centrum, zapomnij! Każdy stary dom jest już wyremontowany i pachnie świeżą farbą.

To prawda, jestem naiwna, przecież jesteśmy w Szwajcarii, kraju, gdzie perfekcja jest na pierwszym miejscu. Jednak, kto wie, może przypadkiem znajdę coś do remontu w centrum miasta. Bardzo smutnym głosem mówię:

 - Szkoda, bo jestem w posiadaniu wszystkich elementów potrzebnych do rozpoczęcia budowy. Nawet taki jeden robotnik z rodzinnego kraju chętnie przyjedzie u mnie popracować. Ma złote ręce, wszystko potrafi zrobić, od wylewek po dach. Może tylko do instalacji elektrycznych i ogrzewania musiałabym poszukać lokalnego wykonawcy. Znam go dobrze, ma łagodny charakter. Jestem pewna, że świetnie byśmy się zgodzili.

Mark spogląda na mnie z większym zainteresowaniem. Z ciekawością pyta:

 - To twój kochanek? 

W ogóle nie spodziewałam się takiego pytania. Jestem trochę zmieszana:

 - Nie, Mark, nie mam kochanka.

Patrząc w ziemię, zakłopotana dodaję:

 - Wiesz, jestem grzeczną dziewczynką, jeśli miałabym kogoś, byłabym bardziej wymagająca.

Mark czując moje zażenowanie, stara się mnie pocieszyć. Kładzie mi rękę na ramieniu.

 - Słuchaj, będziemy w kontakcie. Jeśli znajdę jakiś dom na sprzedaż, napiszę.

Chcąc wypełnić nagłą ciszę, zaczyna mi opowiadać o niepowodzeniach w swojej poprzedniej pracy. Szczególnie skarży się na nieuczciwość szefa:

 - Z żoną pracowaliśmy siedem dni w tygodniu. To było nie do zniesienia. Zarabialiśmy dużo pieniędzy, ale nieproporcjonalnie do obrotów, które mu nakręcaliśmy. Na szczęście nie mamy dzieci. Po pewnym czasie małżonka nie wytrzymała. Kiedyś powiedziała. „Słuchaj, sklep to interes nie dla mnie”. Odeszła i znalazła pracę w okolicy. Teraz jest dyrektorem działu marketingu.

 - Pewnie zarabia więcej niż w sklepie? – Pytam.

 - Nie, w sklepie zarabialiśmy dużo.

 - Dużo? Możesz powiedzieć ile? – Uśmiecham się czarująco.

 - Nie!

Odpowiada stanowczo, jednak za chwilę przyznaje się. Jestem naprawdę pod wrażeniem wysokości kwoty oraz zadowolona z zaufania, jakim mnie darzy. 

Ten mały incydent zbliża nas. W tej chwili Mark wydaje się dużo bardziej rozluźniony, wyciąga papierosa i zapala go.

Jest to moment powrotu do rzeczywistości. Wiem, że w żadnym wypadku nie zniosę kogoś, kto pali. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?

Nie tak dawno rozmawiałam z przyjaciółką, mającą identyczną jak moja postawę w stosunku do palaczy. Chwaliła się, że w końcu znalazła Księcia z bajki, niestrudzenie opowiadając o jego zaletach. Słuchając jej entuzjastycznej paplaniny, zapytałam szorstko:

 - Jest palaczem?

 - Tak.

 - Zostaw go w spokoju. Książąt nie ma. Z biegiem czasu odkryjesz inne jego wady. Z papieroskami włącznie, nie będziesz w stanie znieść go na dłuższą metę.

4. Koniec sesji

Następnego dnia Joel przynosi nam złe wieści. Mianowicie musi pilnie wrócić do swojego kraju. Wcale nie wyjaśnia nam powodów, co gorsza, nie wie, jak długo to potrwa.

Proponuje, żeby ten ostatni dzień przebiegł nieco inaczej. Chce rozmawiać z każdym z nas indywidualnie w osobnej sali. Tymczasem reszta grupy ma zostać sama i zająć się grą, tą samą, co zawsze. To konkretnie nas nie przeraża, bowiem wszyscy całkiem dobrze znamy to zajęcie. Po kolei, każdy, na środku sali, ma przedstawić plany na przyszłość, zwłaszcza te dotyczące naszej walki z alkoholem. Tym razem jest mała zmiana, polegająca na znalezieniu wśród uczestników dwóch adwokatów: jeden będzie wątpił w nasze intencje, drugi będzie nas bronił. Dla pewności, Joel wyznacza jeszcze jedną osobę pilnującą porządku. Tak się składa, że padło na mnie. Jestem bardzo sceptyczna. Nie mogę sobie wyobrazić, jak uda mi się utrzymać w ryzach grupę osób, do niedawna zupełnie mi obcych, a dodatkowo nakłonić je do zabawy w tę dziecinną grę. Nie mam jego charyzmy! Tymczasem – mylę się! Wystarczy wprowadzić kilka zmian. Mianowicie, proponuję, aby prezenter wraz z jego adwokatami siedzieli. W ten sposób dla reszty będzie widoczny ekran z dyrektywami, których musimy się trzymać. Reszta idzie już zupełnie sama. Muszę tylko zmieniać slajdy w Power Poincie na ekranie.

Ćwiczenie trwa cały dzień. Każdy przez to przechodzi:

Arnika – cierpiąca na zaburzenia pokarmowe, chce otworzyć kawiarnię, jako bazę spotkań dla osób z tymi samymi problemami. Ma zamiar zainwestować odziedziczone pieniądze.

Mark – chce pracować, w charakterze menadżera, w sklepie sportowym w małym ośrodku narciarskim.

George – kierowca samochodu ciężarowego, marzy o otworzeniu dyskoteki z muzyką lat osiemdziesiątych, dla ludzi w jego wieku.

Alain – francuski ogrodnik, chce dawać porady przez radio na temat ogrodnictwa. Tembr jego głosu brzmi trochę tak jak u Patricka Poivre d'Arvor, dość przyjemnego do słuchania. Ale on bardziej połyka słowa niż słynny dziennikarz, w dodatku głos ma słaby, anemiczny. 

Budzi to różne reakcje w grupie. Kiedy dokonuje prezentacji swojego projektu, inni nabijają się z niego. Słychać złośliwe uwagi na sali:

 - Najpierw naucz się lepiej wymawiać słowa i mówić dużo głośniej.

Jacqueline – pedagog dziecięcy, pragnie zmienić działalność, chce stworzyć warsztaty plastyczne dla osób starszych oraz niepełnosprawnych. 

Podczas prezentacji traci cierpliwość z powodu Dawida i Alaina, którzy, szepcząc między sobą, grają na swoich komputerach, niczym na pianinie.

Jako odpowiedzialna za dyscyplinę, idę zobaczyć, co robią. Zwracam się do nich surowym tonem:

 - Jeśli, nie daj Bóg, oglądacie strony pornograficzne, skonfiskuję wam komputery.

Ale oni po prostu bawią się w gry dla nastolatków, więc wracam na miejsce. Zainterweniowałam ze względu na powierzoną mi rolę i przez szacunek dla Jacqueline. W rzeczywistości nigdy bym nie wcieliła w życie tej groźby. Ku mojemu zdumieniu, chociaż nie przestali, robią to teraz bardziej dyskretnie.

Dani – mój ulubiony paryżanin, od tygodnia bez przerwy opowiada, że jego problem z alkoholem jest definitywnie skończony. Obecnie chce założyć pracownię poligraficzną. 

Mark, będąc jegoadvocatus diaboli, między innymi wątpliwościami zarzuca mu:

 - Myślałeś o swojej żonie? Jak znajdziesz dla niej czas?

Po raz pierwszy widzę Daniego zdenerwowanego:

 - To nie twój interes. Chyba, że w moim zastępstwie chcesz się nią zająć?

Nic nie mówię, bo najprawdopodobniej Mark również wyobraża sobie jego żonę, jako super piękną kobietę, i rzeczywiście chce się o nią zatroszczyć. Jeden patrzy wilkiem na drugiego. Oby nie zaczęli się bić! Bo to ja jestem odpowiedzialna za dyscyplinę, przy czym nie wiem, co mogłabym zrobić w takiej sytuacji. W sam raz, przypominają sobie, że nasza gra jest przede wszystkim dla zabicia czasu w oczekiwaniu na spotkanie z Joelem.

Gdy przychodzi moja kolej na to spotkanie, zastanawiam się czy mogę ich opuścić. Mark odgaduje te myśli, zanim cokolwiek powiem, proponuje, że mnie zastąpi przy diaporamie. Z czystym sumieniem idę do sali obok, gdzie Joel już czeka. 

Jestem jedną z ostatnich. Mimo zmęczenia, wita mnie z uśmiechem pełnym przyjaźni i zrozumienia:

 - Co, Emma? Czujesz się o wiele lepiej niż pierwszego dnia, prawda? Kilka razy chciałaś nas opuścić? Wiem, widziałem to w twoich oczach, na szczęście wytrzymałaś. Dobrze, bardzo dobrze, jestem z ciebie dumny.

Jak mógł wiedzieć? Przecież nic mu nie powiedziałam. Mimo, że jest trochę młodszy ode mnie, mam wrażenie, jakbym rozmawiała ze swoim ojcem, zmarłym dawno temu. 

W dodatku, w tej chwili kładzie mi rękę na ramieniu.

 - Emma, jesteś osobą uczciwą i zdyscyplinowaną! W rozmowach z kolegami mówisz, że od początku spotkań nie tknęłaś alkoholu, nie ufam ci. W tej chwili jesteśmy sami, nikt nas nie słyszy! Mnie możesz wszystko powiedzieć. Masz jakieś małe grzeszki do wyznania? No proszę, powiedz!

Staram się uniknąć jego wzroku, jednak patrzy na mnie z taką determinacją, że nie mogę inaczej, spoglądam mu w oczy, po czym wreszcie z ulgą przyznaję:

 - Tak, Joel, miałam parę chwil słabości.

Cofając rękę z mojego ramienia, przybiera wygodniejszą pozycję w fotelu.

 - Słucham cię, Emma! Proszę, opowiadaj!

Gdybym wiedziała, to lepiej bym przygotowała tę wypowiedź. Oddycham głęboko parę razy.

 - Moja historia z alkoholem zaczęła się niby zabawa, bo wiesz, w podświadomości ciągle jestem małą dziewczynką. Niektórzy nawet twierdzą, że dopiero teraz przechodzę okres dojrzewania.

Patrzy na mnie wnikliwie:

 - Czy jako szesnastolatka przegapiłaś kryzys dojrzewania?

„Dlaczego mnie o to pyta? Nie mam pojęcia…”. Myślę przez trzy sekundy, potem odpowiadam powoli, tak, aby odpowiednio uporządkować myśli:

 - Kiedy miałam szesnaście lat, mój ojciec zmarł, a matka stała się alkoholiczką. Tak, Joel, nigdy o tym nie myślałam, ale nie przeżyłam wówczas kryzysu. Nie miałam czasu. Natychmiast musiałam stać się dorosła i zadbać o mamę. Zapewniam cię, nie było mi łatwo... Powiedz szczerze, chcesz żebym ci o tym opowiedziała?

 - Okej, pomińmy to. Więc twoja historia z alkoholem zaczęła się jak gra. Proszę, mów dalej!

Opowiadam:

 - Na początku kupowałam butelki, bo miały ładny wygląd. Później starałam się dodawać inne składniki, mieszając ich zawartość, żeby mieć nowe przepisy na koktajle, co robiłam wtedy również przy gotowaniu. Jak zdałam sobie sprawę z mojego uzależnienia, ogarnął mnie wstyd, następnie strach przed mężem, przed samą sobą. Od tej pory każda kupiona butelka trafiała do jakiejś kryjówki, które zaczęły się mnożyć. Mimo, że dawno temu, z pomocą mojej cioci, pozbyłam się tego wszystkiego, to jeszcze obecnie, sporadycznie, zdarza mi się coś znaleźć… Z drugiej strony, ciągle towarzyszę mężowi na licznych przyjęciach, gdzie nikt nie odmawia sobie delektowania się dobrymi winami.

Przerywa mi:

 - Gdzie nie wytrzymałaś? Podczas jednej z imprez towarzyskich, czy u siebie?

Wstydzę się, niemniej odpowiadam szczerze:

 - Jak byłam sama w domu. W towarzystwie piję wodę gazowaną...

Joel patrzy na mnie pobłażliwie:

 - Nie przejmuj się! Każdemu to się zdarza, zwłaszcza na początku. Jednak od tej chwili nie chcę, żebyś była samotna. Dam ci adresy grup. Do jednej z nich obowiązkowo musisz dołączyć. To ci pomoże oprzeć się alkoholowi. Ich działalność jest odmienna, a uczestnicy niekoniecznie są alkoholikami, ale dla ciebie to absolutnie nieodzowne, żebyś była wśród ludzi. Jesteś osobą towarzyską! Pomimo twojej nieśmiałości i powściągliwości, potrafisz wiele dać innym. Oni ciebie potrzebują, a ty ich. Wyjdź im naprzeciw! Jesteś do tego zdolna! 

Mówiąc to, podnosi obie ręce zaciśnięte w pięści, z kciukami do góry. Potem wstaje, podaje mi kartkę z listą adresów. Wracam do sali.

Po wejściu dowiaduję się, że wszyscy już przedstawili swoje postanowienia, zostałam tylko ja. W związku z tym pozostaję na środku, tudzież potrzebuję dwóch adwokatów. Co do złego, myślałam o Alainie. Zawsze patrzył na mnie krytycznym okiem, ciekawa jestem, co dzisiaj wymyśli. Jeśli chodzi o dobrego, nie wiem. Aby zyskać na czasie, chowam do torby listę adresów. Patrzę na grupę. Mój wzrok zatrzymuje się na Marku, następnie na Danim. Ponieważ nie mogę dać preferencji jednemu z nich, z obawy, iż zranię tego drugiego, nagle zmieniam kryterium:

 - David, ty jeszcze nigdy nie byłeś adwokatem, chodź mnie bronić.

Na każdej twarzy maluje się zaskoczenie, bo zazwyczaj byłam w stosunku do niego dość surowa. On sam jest jeszcze bardziej zdziwiony. Myślę, że czuje się nielubiany z powodu narkotyków i arogancji, wobec tego ta propozycja go dowartościowuje. Zapewne jest mi wdzięczny. Idzie w moją stronę z uśmiechem. Czy zrobiłam błąd, dając mu okazję do zemsty? Trudno, po rozmowie z Joelem czuję w sobie ogromny przypływ energii i nic nie jest w stanie mnie przestraszyć. Całkiem wyluzowana, przedstawiam projekt budowy lub remontu, ten, który ostatnio opowiedziałam Markowi. W sali panuje idealna cisza. Dwójka hałaśliwych graczy komputerowych jest w tej chwili przy mnie, to moi adwokaci. Zdecydowanie, dzisiaj mam dużo fartu, wygłaszam swobodnie swoje przemówienie. Na koniec, z czarującym uśmiechem, apeluję do wszystkich:

 - Mój los jest w waszych rękach. Będę niezmiernie wdzięczna, jeśli przyślecie mi adresy obiektów przeznaczonych na sprzedaż. Z pewnością coś znajdziecie.

Ta spontaniczna prośba ożywia ich. Słyszę pozytywne szepty, natomiast Arnika głośno reaguje:

 - Możemy ci znaleźć wiele starych domów, pod warunkiem, że wprowadzisz nas na wielkie przyjęcia.

Nie jestem pewna, czy czasem nie kpi sobie ze mnie, lecz standardowo, nad wyraz grzecznie jej odpowiadam:

 - Och, wiesz, te spotkania towarzyskie to są miejsca do unikania dla ludzi takich jak my. Pierwszy raz jest atrakcyjnie, jednak bardzo szybko wszystko staje się sztywne, pompatyczne, niezbyt śmieszne, a drinki płyną niczym rzeka. Chętnie dałabym swoje zaproszenie któremuś z was. Cóż, jeśli tak nalegasz, jestem zmuszona coś zorganizować.

Każdy z nich podnieca się, mało tego, chce przyjść. Wpadam w popłoch i natychmiast precyzuję:

 - To nie będzie możliwe, żeby załatwić zaproszenia jednocześnie dla was wszystkich, niemniej jedną osobę na każde przyjęcie łatwo mogę wprowadzić.

Mówiąc to, patrzę na Davida.

 - Z tobą pewnie będzie więcej problemów, chociaż, jeśli uda ci się zrobić pewien wysiłek odnośnie do twojej garderoby oraz savoir-vivre’u… 

Nic mi nie obiecuje, ale jest niewymownie zadowolony. Jego twarz przybiera wyraz buzi ułożonego chłopca, co daje nadzieję, że w przyszłości, zanim weźmie się za ten nielegalny handel, a nuż, dwa razy pomyśli i zaniecha.

Po tych wszystkich emocjach jestem trochę zmęczona. Chcę wrócić na swoje miejsce, toteż mówię do Alaina:

 - Teraz twoja kolej! Atakuj mnie, jesteś moim złym adwokatem!

Zazwyczaj agresywny, szuka w głowie przez chwilę jakiejś złośliwości, ale zaraz, z rozbrajającym uśmiechem, kapituluje.

 - Wierzę ci! Chyba ci się uda.

Tu Joel wchodzi na salę. Jeszcze kilka słów, jeszcze kilka wytycznych, i na tym kończy się nasza sesja terapeutyczna. Całujemy się. Zasmucona wychodzę z sali. Na parkingu, prawie z łezką w oku, przyznaję ze szczerością:

 - Będzie mi was brakować!

Dani, który jest tuż obok, ze swoim typowym czarującym uśmiechem odpowiada:

 - Jeśli chcesz, możemy umówić się na jutro.

Uśmiecham się do niego. Jest naprawdę miły i bardzo chciałabym się z nim kiedyś spotkać; jednak oboje wiemy, że to niemożliwe.

1. Tajemnica romansu z Arturem 

Kolejne dni siedzę u siebie, jak dawniej bywało. W pewnym sensie prawie się cieszę, ponieważ mam wiele rzeczy do zrobienia. Ostatnio, z powodu seansów terapeutycznych, wszystko zaniedbałam. Aby nadrobić zaległości, trzy dni są zupełnie wystarczające – to tylko drobne porządki. Gruntowne sprzątanie odbyło się wcześniej (z powodu wystawienia willi pod wynajem). Rozglądam się dookoła z satysfakcją, wszędzie panuje wzorowy porządek. Jednak po dwóch dniach odczuwam dziwny dyskomfort, mam wrażenie, jakbym mieszkała w muzeum. Boję się cokolwiek zrobić, żeby nie nabrudzić. 

Przed rozpoczęciem terapii grupowej próbowałam poświęcać wolny czas na zajęcia raczej manualne: malarstwo, rzeźbę, szycie i wszelkiego rodzaju majsterkowanie. W tym procesie twórczym zawsze powtarzałam taki sam schemat. Po źle przespanej nocy budziłam się z nowym pomysłem. Następnie w pokoju, służącym mi za pracownię, przygotowywałam teren do zrealizowania projektu. Pracowałam miesiąc lub dwa, w ogromnym bałaganie, który powoli rozszerzał się na inne części domu, z ogrodem włącznie. Kiedy miałam dość owego chaosu oraz monotonii pracy, kończyłam swoje arcydzieło, sprzątałam i przez pewien czas wystarczała mi „zabawa” na komputerze.

Chwilowo, nawet gdyby kusiła mnie nowa grafika czy namalowanie obrazu, muszę się powstrzymać, bo w każdej chwili mogą się zjawić przyszli lokatorzy, poszukujący wymarzonego gniazdka. Bałagan mógłby ich zniechęcić.

Podobnie, w trakcie terapii, brakowało mi możliwości realizacji jakiegoś zamysłu. Joel, znając mój problem, poradził mi, żebym pisała. Miałam wielki szacunek do tego człowieka, ale początkowo całkowicie zignorowałam jego słowa. Nigdy mu nie powiedziałam, że nie cierpię pisaniny, zwłaszcza po francusku, a komputer służy mi do obróbki zdjęć i rysowania planów. Jednakowoż, dla zabicia nudy oraz z powodu mojego uległego charakteru, wzięłam się za pisanie. Początkowo było to coś w rodzaju lekcji do odrobienia. Po kilku dniach doznałam nieodpartej potrzeby opisania swoich wspomnień w formie sekretnika, co zresztą z każdym dniem zaczęło mi sprawiać coraz większą przyjemność. Tak, Joel to prawdziwy przewodnik duchowy, dużo mu zawdzięczam, tym niemniej, jestem na niego zła. Dlaczego w tej chwili go słucham? Przecież do niczego mnie nie zmuszał…

Myślę o kartce z adresami grup… By zerwać z samotnością, radził mi przyłączyć się do jednej z nich, Jak mogłam o tym zapomnieć? To do mnie niepodobne. Moja nagła skleroza wynika z czegoś innego. Prawdopodobnie nie chcę się nagiąć do jego woli. Podświadomie mam mu za złe. Czuję się porzucona, wręcz osierocona. Wcześniej miałam wrażenie, jakbym należała do rodziny, której on wydawał się być ojcem. Wnet wszystko to znikło, pękło niczym bańka mydlana. Wyjechał bez wyjaśnień. A teraz chce, żebym na jego kartce znalazła coś podobnego? To niemożliwe! Tymczasem, na przekór samej sobie, szukam.

Po znalezieniu, z obojętnością patrzę na tę listę adresów instytucji, jak również proponowanych kursów. Mogę brać lekcje gotowania z niemalże wszystkich egzotycznych krajów. Nie, to nie dla mnie, jestem na diecie. Są kursy grafiki i rzeźbiarstwa. Nie chcę, sama mogę takie prowadzić. Nad kursem szycia zastanawiam się przez chwilę. Nie, moje szafy są wypełnione po brzegi. I wreszcie znajduję „Krąg młodych literatów”. Podoba mi się nazwa, lecz co oznacza „młodych”? Nastolatką z pewnością nie jestem. Co prawda, literatura i jej wartość estetyczna, mocno wpływa na moje odczucia, jednakowoż tajniki sztuki pisania są mi bardzo słabo znane. W każdym razie, do tej pory nie miałam odwagi wyrażać swoich przeżyć w tej formie. Kurs ten byłby dla mnie upokarzający. Nie jestem maso, nie będę się wystawiać na pośmiewisko lub kpiny. Zawiedziona, chowam listę, na nic mi się nie przyda. 

₪₪₪₪₪

W ciągu kolejnych dni dalej piszę sekretnik. Odmalowuję w nim swój romans z Arturem, ciągnący się od blisko pięciu lat. Gdy się poznaliśmy, już nic nie łączyło mnie z Pascalem – moim mężem, noce spędzaliśmy w osobnych pokojach.

Zanim zdecydowałam się zacząć ten związek, przeżyłam jeden z najgorszych okresów. Zazwyczaj koncepcja dwóch sypialni związana jest ze sporami, roszczeniami. W moim przypadku niczego takiego nie było. Żaden ewidentny problem nie ujawnił się w naszym małżeństwie. Po prostu, pewnej nocy, pod pretekstem jego chrapania wzięłam swoje rzeczy i przeniosłam do innego pokoju. Tak, śpimy oddzielnie od ponad sześciu lat.

Przed zrobieniem tego kroku, oczywiście, próbowałam wszystkiego – na próżno. Rytuał kładzenia się do łóżka był u nas prawdopodobnie taki, jak u wielu innych par. Pomiędzy krótkimi pobytami w łazienkach (każde z nas miało swoją), rozbieraliśmy się, opowiadając o zabawnych wydarzeniach. Ja, która zazwyczaj sama spędzałam dzień, mówiłam więcej niż on. Po zgaszeniu światła nasza rozmowa trwała jeszcze chwilę; potem nagle orientowałam się, że on śpi, a ja rozmawiam ze ścianą.

To był zasadniczy powód (a może pretekst?) mojej przeprowadzki piętro wyżej. Chciałam, żeby przyszedł za mną, skruszony lub z pretensjami. Forma nie odgrywałaby żadnej roli, ponieważ rozpaczliwie potrzebowałam, by między nami zdarzyło się coś pasjonującego. Niestety, nic z tych rzeczy. Odpowiedzią na moje oczekiwanie była cisza, coraz bardziej uciążliwa. Nie sądziłam, że ten mały gest może mieć takie poważne konsekwencje.

Byłam nieszczęśliwa. Płakałam. Bezsenne noce stały się moimi najwierniejszymi przyjaciółkami.

Szukając pocieszenia, zaczęłam schodzić w środku nocy do salonu, żeby poczęstować się jedną, dwiema lampkami – a czasami i większą ilością koniaku. Alkohol nie tylko uspokajał mnie, ale dodatkowo dawał mi później, kiedy spałam, mocno erotyczne sny. Zastępowały one brak spełnienia seksualnego. Budziłam się późnym rankiem lub w południe, sama w domu (Pascal już od dawna był w pracy). O dziwo, przez lata niczego nie zauważył. Co do przyjaciół, nigdy ich nie poinformowałam ani o moich skłonnościach alkoholowych, ani o ich przyczynach. Zresztą, żeby mnie nie podejrzewali, zaczęłam wszystkich regularnie unikać. 

Z wyjątkiem tych „małych” zmian, moje małżeństwo funkcjonowało jak wcześniej. Ludzie uważali nas za całkiem dobraną parę. W pewnym sensie, nie mylili się. Życie na pozór płynęło normalnie, tylko strona uczuciowa i emocjonalna była bez treści. Gdyby ktoś przyjrzał się nam uważnie, nie zauważyłby pocałunków ani czułych dotyków. Chociaż... Nawet w lepszym okresie małżeńskim, nasze zachowanie było podobne, gdyż oboje jesteśmy powściągliwi i niezbyt ekstrawertyczni.

Pascal nigdy nie całował mnie ani nie trzymał za rękę podczas spaceru. Brakowało mi tego, bo uważam, że gesty są niezbędne w dialogu miłosnym, komplementarne do słów, często zupełnie je zastępujące. Zarówno jedno jak i drugie stanowi element gry wstępnej, zanim pojawi się pożądanie. Być może sprawiam wrażenie kogoś śmiesznie banalnego z tego rodzaju wnioskami, każdy dorosły człowiek o tym wie. Wobec tego, dlaczego w praktyce tak trudno jest wprowadzić w życie te elementarne prawdy?

Oboje mamy porządne wykształcenie i wystarczająco dużo wiedzy ogólnej, ażeby łatwo się porozumieć, współczuć, pocieszyć, a co najważniejsze, obopólnie zmotywować. Niestety, wobec prostych rzeczy nie byliśmy w stanie odgadnąć potrzeby tej drugiej osoby, wyjść jej naprzeciw i spełnić jej oczekiwania.

Zanim się pobraliśmy, wzięliśmy udział w kursie przygotowawczym do małżeństwa, prowadzonym przez katolickiego księdza z mojego kraju. Był dość stary i oczywiście nie miał stosownego doświadczenia, mimo to wówczas nam powiedział:

 - Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć jakiś problem lub pokłócicie się w ciągu dnia, nie idźcie spać, zanim nie wyjaśnicie sprawy i nie wybaczycie sobie nawzajem.

Dlaczego Pascal nie skorzystał z tej lekcji, przecież jest mocno wierzący?

2. Sekretnik

Brakuje mi spotkań terapeutycznych, nie wiem, co ze sobą zrobić, bez przerwy sprawdzam pocztę elektroniczną; a gdy zapał powraca, w sekretniku opisuję znajomość z Arturem. Toteż myślę o nim i czekam na jego wieści.

Wreszcie, jest e-mail:

„Cześć Emma, w tym tygodniu mam konferencję w Warszawie. Chciałbym się z tobą zobaczyć. Proszę, przyjedź! Całuję cię i być może do zobaczenia wkrótce! Artur”.

Cieszę się, że napisał, co więcej, chce się ze mną zobaczyć, tym niemniej, odpowiadam bez emocji: