Im starszy, tym lepszy. Co zrobić, by Twój mózg rozwijał się wraz z wiekiem? - Ernst Pöppel, Beatrice Wagner - ebook

Im starszy, tym lepszy. Co zrobić, by Twój mózg rozwijał się wraz z wiekiem? ebook

Ernst Pöppel, Beatrice Wagner

3,4

Opis

„Starzeję się – i wciąż się uczę”

− powiedział Solon, jeden z siedmiu mędrców antycznych.

Książka Im starszy, tym lepszy to 10 zasad oraz 10 wywiadów ze specjalistami i lekarzami, które na zawsze zmienią Twoje myślenie o własnym mózgu!

Czy wiesz, że:

· Zasada neuroplastyczności mózgu mówi, że każdy człowiek w dowolnym

wieku może skutecznie się uczyć i robić postępy?

· Aktywne muzykowanie i uprawianie sportów wspomaga koncentrację i pomaga

odkryć podstawowy „rytm mózgu”?

· Emerytura to idealny czas na odkrywanie swoich pasji?

· Prowadzenie pamiętników, częste podróże, kreatywne gotowanie i urządzanie

przyjęć rozwija i stymuluje mózg?

Dzięki odkryciom dwóch wybitnych specjalistów - neurobiologów dowiadujemy się, że w wieku dojrzałym ludzki mózg, choć działa wolniej, pracuje dokładniej, a dzięki odpowiednim, prostym ćwiczeniom i właściwej diecie nigdy cię nie zawiedzie.

Nie jest to książka tylko dla osób starszych, ale dla wszystkich chcących zadbać o swoją „mózgową kondycję” i przeciwdziałać zjawiskom, które w późnej starości mogą okazać się nieodwracalne.

Lektura tej książki to niesamowita przygoda – mnóstwo przykładów, praktycznych wskazówek, wywiadów, podsumowań i ćwiczeń, które pozwalają lepiej poznać pracę naszego mózgu i dostrzec, że jest on doskonałym narzędziem – prawdziwym cudem natury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
2
0
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pu­bli­shed ori­gi­nal­ly un­der the ti­tle Je äl­ter de­sto bes­ser

© 2010 by gräfe und unzer ver­lag gmbh, Mün­chen

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Esprit 2013

All ri­ghts re­se­rved

Pro­jekt okład­ki: Olga Re­szel­ska

Na okład­ce: © UL­TRA­_GE­NE­RIC / iStock­pho­to; © la­flor / iStock­pho­to

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Alek­san­dra Mo­ty­ka

Re­dak­cja: Agniesz­ka Fran­kie­wicz, Mag­da­le­na We­imer

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MOBI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

ISBN 978-83-63621-59-9

Wy­da­nie I, Kra­ków 2013

Wy­daw­nic­two Esprit SC

ul. św. Kin­gi 4, 30-528 Kra­ków

tel./fax 12 267 05 69

e-mail: sprze­[email protected]

ksie­gar­[email protected]

biu­ro@wy­daw­nic­two­esprit.com.pl

Księ­gar­nia in­ter­ne­to­wa: www.esprit.com.pl

Dro­ga Czy­tel­nicz­ko, Dro­gi Czy­tel­ni­ku,

sło­wo „pro­fe­sor” po­cho­dzi od ła­ciń­skie­go ter­mi­nu prof­fe­sio, któ­ry ozna­cza rów­nież oświad­cze­nie pu­blicz­ne, de­kla­ra­cję. W ni­niej­szej książ­ce za­wie­ra się na­stę­pu­ją­ce oświad­cze­nie: sta­rość wzbo­ga­ca ży­cie za­rów­no po­je­dyn­cze­go czło­wie­ka, jak i ca­łe­go spo­łe­czeń­stwa.

Nie mu­si­my tu­taj pod­kre­ślać prze­ko­na­nia, że po­wszech­nie sta­rość po­strze­ga się zu­peł­nie ina­czej. Tym uprze­dze­niom sprze­ci­wia­ją się jed­nak współ­cze­sne wnio­ski z ba­dań nad mó­zgiem, jak rów­nież ty­siąc­let­nie do­świad­cze­nia. Zgod­nie z nimi, lu­dzie star­si mają w wie­lu wzglę­dach prze­wa­gę nad mło­dy­mi. Nie­mniej jed­nak mu­szą pod­jąć wy­si­łek, aby ten fakt na­le­ży­cie wy­ko­rzy­stać. To jest – poza po­zy­tyw­nym spoj­rze­niem na sta­rość – na­sza dru­ga myśl prze­wod­nia.

Książ­ka skła­da się z dzie­się­ciu roz­dzia­łów, z któ­rych każ­dy po­świę­co­ny jest kon­kret­ne­mu twier­dze­niu, na przy­kład, że oso­ba w star­szym wie­ku może wciąż się uczyć lub do­brze wy­glą­dać. W każ­dym wy­pad­ku do­wo­dzi się, że ży­cie zy­sku­je na ja­ko­ści wraz z upły­wem ko­lej­nych lat. Wstęp­nej te­zie to­wa­rzy­szy ra­port na­uko­wy, spi­sa­ny chro­no­lo­gicz­nie przez współ­au­tor­kę, dzien­ni­kar­kę me­dycz­ną, któ­ra za­glą­da­ła przez ra­mię pro­fe­so­ro­wi pro­wa­dzą­ce­mu ba­da­nia oraz po­zna­wa­ła hi­sto­rię jego ży­cia. Po­wią­za­nie mię­dzy ba­da­nia­mi mó­zgu i oso­bi­sty­mi do­świad­cze­nia­mi od­gry­wa w ni­niej­szej książ­ce istot­ną rolę, po­nie­waż tezy i idee, rów­nież w na­uce, nie po­wsta­ją w próż­ni, ale za­wsze wią­żą się z ży­ciem.

Ra­port z ba­dań za każ­dym ra­zem uzu­peł­nia­ją prze­my­śle­nia pierw­sze­go au­to­ra, po­zwa­la­ją­ce spraw­dzić, czy po­sta­wio­ne tezy moż­na za­sto­so­wać rów­nież w prak­ty­ce. Aby uła­twić Czy­tel­ni­ko­wi wy­ko­rzy­sta­nie war­to­ścio­wych wnio­sków we wła­snym ży­ciu, ra­por­ty i re­flek­sje opa­trzo­no prak­tycz­ny­mi wska­zów­ka­mi. Każ­dy roz­dział koń­czy się wy­po­wie­dzią pew­nej oso­bi­sto­ści ży­cia pu­blicz­ne­go do­ty­czą­cą kon­kret­ne­go za­gad­nie­nia, względ­nie jej ogól­ną re­flek­sją na te­mat sta­ro­ści. W ten spo­sób treść zo­sta­ła do­peł­nio­na in­dy­wi­du­al­nym spoj­rze­niem na kwe­stię sta­rze­nia.

Á pro­pos do­peł­nie­nia: ża­den z dzie­się­ciu roz­dzia­łów ni­niej­szej książ­ki nie jest ode­rwa­ny od po­zo­sta­łych; wszyst­kie two­rzą krąg sym­bo­li­zu­ją­cy rów­nież ży­cie czło­wie­ka. Na­sze ist­nie­nie się roz­po­czy­na i po­dej­mu­je­my na­ukę. Do­świad­cza­my te­raź­niej­szo­ści i chwi­li. Przy­wią­zu­je­my wagę do na­szej po­wierz­chow­no­ści i kształ­tu­je­my swo­je ży­cie po­przez czy­ny i sło­wa. Nie za­wsze od­no­si­my suk­ce­sy, ale dzię­ki temu, że uczy­my się ak­cep­to­wać sie­bie, uda­je się nam ra­dzić so­bie z po­raż­ka­mi. Dzi­wi­my się i usta­la­my wła­sne kry­te­ria. Wraz z na­by­wa­niem wszyst­kich tych zdol­no­ści zy­sku­je­my być może na­wet mą­drość. Jed­nak na tym książ­ka się nie koń­czy, po­nie­waż do­cho­dzi­my do roz­dzia­łu dzie­sią­te­go: za­czy­na się coś no­we­go. Nie­za­leż­nie od na­sze­go wie­ku. Tym sa­mym roz­dział dzie­sią­ty prze­cho­dzi po­now­nie w roz­dział pierw­szy. Ten cykl ży­cia od­kry­wa­my w okre­sie sta­ro­ści, tak więc na­zy­wa­my go po pro­stu Ko­łem Sta­ro­ści, któ­re, mamy na­dzie­ję, bę­dzie dla Czy­tel­ni­ków źró­dłem cen­nych rad.

Ży­czy­my Czy­tel­ni­kom za­baw­nej i po­ucza­ją­cej lek­tu­ry.

Ernst Pöp­pel i Be­atri­ce Wa­gner

1Sta­rze­ję się i wciąż się uczę

„Sta­rze­ję się – i wciąż się uczę” − po­wie­dział So­lon, je­den z sied­miu mę­dr­ców an­tycz­nych. Zda­nie to wciąż po­zo­sta­je ak­tu­al­ne. Wy­ni­ki ba­dań nad mó­zgiem po­ka­zu­ją, że na­wet w wie­ku stu lat mo­że­my jesz­cze się uczyć, mu­si­my tyl­ko po­sta­wić przed sobą cel. Mózg nas nie za­wie­dzie.

Ba­da­nie

Od wę­dru­ją­ce­go po­ci­sku do ćwi­czeń mó­zgu

Było zim­ne, desz­czo­we lato 1974 roku. Niem­cy były wów­czas jesz­cze po­dzie­lo­ne. Franz Bec­ken­bau­er, Gerd Mül­ler, Sepp Ma­ier i Hel­mut Schön zo­sta­li okrzyk­nię­ci bo­ha­te­ra­mi RFN, po­nie­waż wy­wal­czy­li dla swe­go kra­ju ty­tuł mi­strzow­ski w pił­ce noż­nej. Poza tym jed­nak nie było wie­lu po­wo­dów do ra­do­ści. Skut­ki kry­zy­su naf­to­we­go sta­wa­ły się od­czu­wal­ne, wsku­tek cze­go do­szło do po­głę­bie­nia kry­zy­su eko­no­micz­ne­go i do przy­mu­so­we­go skró­ce­nia go­dzin pra­cy, bez­ro­bo­cia oraz upad­ku przed­się­biorstw. Był to rów­nież rok dy­mi­sji. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych w wy­ni­ku afe­ry Wa­ter­ga­te ustą­pił z urzę­du pre­zy­dent Ri­chard Ni­xon, w Izra­elu na sku­tek woj­ny Jom Kip­pur re­zy­gna­cję zło­ży­ła Gol­da Meir. W Niem­czech zaś Wil­ly Brandt po­tknął się na afe­rze Gün­te­ra Gu­il­lau­me’a, naj­bar­dziej zna­nym przy­pad­ku nie­miec­ko-nie­miec­kie­go szpie­go­stwa1.

Na pod­sta­wie za­bu­rze­nia wnio­sku­je się o nor­mal­no­ści

Jed­nak wszyst­kie te wia­do­mo­ści le­d­wo prze­bi­ja­ły się do la­bo­ra­to­rium In­sty­tu­tu Psy­chia­trii imie­nia Maxa Planc­ka w Mo­na­chium. Pra­co­wał tu­taj mło­dy na­uko­wiec, zaj­mu­ją­cy się przy­pad­kiem, któ­ry na­pa­wał go prze­ra­że­niem: w gło­wie jego pa­cjen­ta, by­łe­go żoł­nie­rza, od cza­sów II woj­ny świa­to­wej tkwił po­cisk. Jego obec­ność nie wy­wo­ły­wa­ła bólu ani też nie była źró­dłem po­waż­niej­szych pro­ble­mów i z tego po­wo­du nie pró­bo­wa­no go usu­nąć. Trzy­dzie­ści lat póź­niej jed­nak po­cisk za­czął się prze­miesz­czać, po­wo­du­jąc istot­ne szko­dy. Wszę­dzie tam, gdzie się wci­skał, miaż­dżył neu­ro­ny i uszka­dzał na­czy­nia krwio­no­śne. Pró­ba wy­do­by­cia in­tru­za mu­sia­ła­by się skoń­czyć nie­chyb­ną i na­tych­mia­sto­wą śmier­cią męż­czy­zny. Tak więc były żoł­nierz żył z wę­dru­ją­cą po­wo­li kulą w gło­wie, a w ostat­nich mie­sią­cach ży­cia od­dał się do dys­po­zy­cji na­uce. Po­nie­waż dro­ga po­ci­sku po­kry­wa­ła się przede wszyst­kim z lo­ka­li­za­cją ukła­du wzro­ko­we­go, mło­dy na­uko­wiec wciąż pod­da­wał swo­je­go pa­cjen­ta ba­da­niom wzro­ku. Kie­dy zaś męż­czy­zna zmarł, jego mózg zo­stał pod­da­ny sek­cji − otwar­to czasz­kę, a mózg wy­ję­to i po­kro­jo­no w pla­stry. Ba­dacz uczest­ni­czył w tym ba­da­niu i wy­cią­gnął z nie­go da­le­ko idą­ce wnio­ski.

Miał wów­czas trzy­dzie­ści czte­ry lata. Wcze­śniej pra­co­wał w Cam­brid­ge w Mas­sa­chu­setts In­sti­tu­te of Tech­no­lo­gy (MIT) i ha­bi­li­to­wał się z fi­zjo­lo­gii zmy­słów. Obec­nie peł­nił funk­cję kie­row­ni­ka mo­na­chij­skiej gru­py ba­daw­czej zaj­mu­ją­cej się neu­rop­sy­cho­lo­gią. Tu­taj od­krył, że pole wi­dze­nia dzie­li się na część cen­tral­ną i pe­ry­fe­ryj­ną. Każ­dy zna to z wła­sne­go do­świad­cze­nia: wi­dze­nie cen­tral­ne jest od­po­wie­dzial­ne za do­kład­ne ogar­nia­nie cze­goś spoj­rze­niem i roz­po­zna­wa­nie przed­mio­tów. Wi­dze­nie pe­ry­fe­ryj­ne słu­ży do orien­ta­cji w po­miesz­cze­niu, przed­mio­ty są roz­po­zna­wa­ne tyl­ko w za­ry­sie, moż­na jed­nak prze­nieść na nie spoj­rze­nie. Ba­da­nie mó­zgu by­łe­go żoł­nie­rza po­zwo­li­ło zy­skać wie­dzę, że wi­dze­nie cen­tral­ne i pe­ry­fe­ryj­ne są prze­twa­rza­ne w róż­nych czę­ściach tego or­ga­nu. – In­for­ma­cje o nor­mal­nych funk­cjach mó­zgu moż­na zdo­być tyl­ko od pa­cjen­tów, któ­rzy mają de­fi­cy­ty w jego funk­cjo­no­wa­niu. Z za­bu­rze­nia wnio­sku­je­my o nor­mal­no­ści, Pöp­pel – mam­ro­tał ba­dacz pod no­sem. Miał bo­wiem dziw­ny na­wyk my­śleć na głos, zwra­ca­jąc się jed­no­cze­śnie do sie­bie sa­me­go po na­zwi­sku. (Cie­szy­ło to jego współ­pra­cow­ni­ków, któ­rzy mo­gli w związ­ku z tym rów­nież bez skrę­po­wa­nia mó­wić o Pöp­pe­lu). Cza­sa­mi przy­po­mi­nał so­bie o swo­ich do­ko­na­niach rów­nież w trze­ciej oso­bie: – To prze­cież nie­daw­no opu­bli­ko­wał był Pöp­pel! – Wnio­ski do­ty­czą­ce wi­dze­nia cen­tral­ne­go i pe­ry­fe­ryj­ne­go za­in­spi­ro­wa­ły pro­fe­so­ra do na­pi­sa­nia nad­zwy­czaj kon­tro­wer­syj­ne­go ar­ty­ku­łu na­uko­we­go, któ­ry za­mie­ścił w „Na­tu­re”, cza­so­pi­śmie, w któ­rym każ­dy na­uko­wiec chęt­nie zo­ba­czył­by swo­je na­zwi­sko. Po pu­bli­ka­cji tego opra­co­wa­nia za­czę­to przy­sy­łać mu wciąż no­wych pa­cjen­tów z in­te­re­su­ją­cy­mi za­bu­rze­nia­mi wi­dze­nia.

Pa­cjent z za­bu­rze­nia­mi wi­dze­nia po uda­rze

Był to na pierw­szy rzut oka sym­pa­tycz­nie wy­glą­da­ją­cy star­szy pan, któ­ry prze­kro­czył próg la­bo­ra­to­rium, bez­rad­nie wspie­ra­jąc się na ra­mie­niu oso­by to­wa­rzy­szą­cej. Męż­czy­zna był nie­na­gan­nie ubra­ny i uprzej­my. Spra­wiał jed­nak wra­że­nie spe­szo­ne­go, po­nie­waż nikt nie chciał mu uwie­rzyć, że po uda­rze pra­wie cał­ko­wi­cie prze­stał wi­dzieć. Przy­sła­no go do Pöp­pe­la, aby ten wy­klu­czył, że pa­cjent sy­mu­lu­je po to, by otrzy­mać pie­nią­dze z ubez­pie­cze­nia. Z pew­no­ścią nikt jed­nak nie przy­pusz­czał, że ba­da­nie tego sta­rusz­ka mia­ło za­po­cząt­ko­wać roz­wój neu­ro­re­ha­bi­li­ta­cji wzro­ku. Nie spo­dzie­wa­no się rów­nież, że „H.H.” (pod tymi ini­cja­ła­mi pa­cjent zo­stał opi­sa­ny w li­te­ra­tu­rze fa­cho­wej) do­star­czy do­wo­du na to, że moż­na za­cho­wać zdol­ność ucze­nia się na wiel­ką ska­lę przez całe ży­cie, ale rów­nież, że moż­na de­fi­ni­tyw­nie ją utra­cić − w za­leż­no­ści od tego, czy ćwi­czy się swój mózg, czy nie.

Udar uszko­dził oby­dwie pół­ku­le mó­zgo­we w ob­sza­rze po­ty­licz­nym. Tam znaj­du­je się mię­dzy in­ny­mi kora wzro­ko­wa, czy­li część kory mó­zgo­wej od­po­wie­dzial­na za prze­twa­rza­nie in­for­ma­cji optycz­nych. Z tego po­wo­du wzrok pana H.H. był po­waż­nie uszko­dzo­ny, choć jego oczy były zu­peł­nie zdro­we. Wszyst­ko, co mógł jesz­cze zo­ba­czyć, za­wę­ża­ło się do ogra­ni­czo­ne­go pola, mniej wię­cej tak, jak­by pa­trzył przez tek­tu­ro­wą rol­kę na pa­pie­ro­we ręcz­ni­ki. Na­oko­ło tego ob­sza­ru pa­no­wa­ła nie­prze­nik­nio­na ni­cość. − To małe świa­teł­ko w tu­ne­lu jest na­szą na­dzie­ją − po­my­ślał Pöp­pel. Ale naj­pierw na­le­ża­ło roz­wią­zać pro­blem kasy cho­rych i od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, czy pa­cjent rze­czy­wi­ście nie sy­mu­lu­je. Miał temu po­słu­żyć mały eks­pe­ry­ment: Pöp­pel po­ka­zy­wał męż­czyź­nie przed­mio­ty od­da­lo­ne od nie­go na dwie róż­ne od­le­gło­ści. Sy­mu­lant praw­do­po­dob­nie wy­szedł­by z za­ło­że­nia, że przed­mio­ty bar­dziej od­da­lo­ne w tym ma­łym polu wi­dze­nia po­win­ny być po­strze­ga­ne mniej wy­raź­nie. Jed­nak pole wi­dze­nia za­cho­wu­je się zgod­nie z pro­sty­mi re­gu­ła­mi twier­dze­nia Ta­le­sa: im da­lej znaj­du­je się płasz­czy­zna za­war­ta po­mię­dzy ra­mio­na­mi kąta od jego wierz­choł­ka, tym jest więk­sza. Wy­glą­da to tak, jak­by z oka wy­cho­dzi­ły dwa pro­mie­nie, któ­re two­rzą kon­kret­ny kąt, na przy­kład o mie­rze dzie­się­ciu stop­ni. Je­den sto­pień od­po­wia­da mniej wię­cej wy­so­ko­ści kciu­ka przy wy­cią­gnię­tym ra­mie­niu. Od­po­wied­ni­kiem dzie­się­ciu stop­ni jest więc od­ci­nek o dłu­go­ści dzie­się­ciu kciu­ków. Kie­dy od­mie­rza się te dzie­sięć po­ło­żo­nych na so­bie dłu­go­ści kciu­ka z od­le­gło­ści jed­ne­go me­tra, po­wierzch­nia pola wi­dze­nia jest wów­czas o po­ło­wę mniej­sza, niż je­że­li od­mie­rza­ło­by się ją z od­le­gło­ści dwóch me­trów. Do­kład­nie to chciał zwe­ry­fi­ko­wać Pöp­pel, a jego pa­cjent udzie­lił pra­wi­dło­wej od­po­wie­dzi. H.H. nie był więc sy­mu­lan­tem, ale cier­piał na za­bu­rze­nie po­le­ga­ją­ce na eks­tre­mal­nym za­wę­że­niu pola wi­dze­nia.

Prze­ło­mo­wa pró­ba

Od tej chwi­li za­czę­ła się wła­ści­wa pra­ca. Pa­cjen­to­wi zo­sta­ło jesz­cze tro­chę isto­ty mó­zgo­wej do dys­po­zy­cji. Ob­raz mar­twe­go żoł­nie­rza z po­ci­skiem w mó­zgu znik­nął na­gle jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki. Przed Pöp­pe­lem stał żywy czło­wiek, któ­re­mu moż­na było po­móc. Mu­siał być prze­cież ja­kiś spo­sób, by choć w nie­wiel­kim stop­niu po­pra­wić jego spraw­ność wzro­ko­wą. Pöp­pel był szcze­gól­nie pod­eks­cy­to­wa­ny wy­ni­ka­mi eks­pe­ry­men­tów na zwie­rzę­tach, u któ­rych po­tra­fił po­pra­wić zdol­ność wi­dze­nia po uprzed­nim uszko­dze­niu kory wzro­ko­wej. H.H. był­by jed­nak pierw­szym czło­wie­kiem, któ­re­go pod­da­no by ta­kiej pró­bie. Do­tąd ba­da­cze byli zda­nia, że uszko­dzo­ny ob­szar mó­zgu po­zo­sta­je na za­wsze nie­spraw­ny, a w naj­lep­szym wy­pad­ku jego funk­cje mogą prze­jąć inne czę­ści mó­zgu.

− Je­że­li zgo­dzi się pan na współ­pra­cę, mo­że­my ra­zem pod­jąć pró­bę przy­wró­ce­nia panu wzro­ku. Chciał­bym spró­bo­wać cze­goś cał­kiem no­we­go – tłu­ma­czył na­uko­wiec swo­je­mu pa­cjen­to­wi. Jego po­mysł był na­stę­pu­ją­cy: kie­dy przy­ci­na się ko­ro­nę drze­wa, wy­pusz­cza ono po­tem mło­de, cien­kie pędy. Po uda­rze w mó­zgu rów­nież ma miej­sce ta­kie „wy­pusz­cza­nie pę­dów”, tak zwa­ne axo­nal spro­uting, czy­li roz­rost neu­ry­tów. Przy tej oka­zji po­więk­sza się licz­ba den­dry­tów każ­dej po­je­dyn­czej ko­mór­ki ner­wo­wej – den­dry­ty to „an­te­ny” ko­mór­ki ner­wo­wej, za po­mo­cą któ­rych od­bie­ra ona przy­cho­dzą­ce sy­gna­ły. Wpraw­dzie nie było jesz­cze ja­sne, czy każ­dy z tych mło­dych pę­dów − den­dry­tów do­trze do in­nej sy­nap­sy, czy­li punk­tu kon­tak­to­we­go po­mię­dzy ko­mór­ka­mi ner­wo­wy­mi; tyl­ko w tym wy­pad­ku bo­wiem mo­gło­by na­stą­pić prze­ka­za­nie in­for­ma­cji.

− W każ­dym ra­zie nie na­stą­pi to sa­mo­ist­nie, a je­dy­nie po­przez sys­te­ma­tycz­ny tre­ning. To jest zaś wy­czer­pu­ją­ce. I wy­ma­ga dys­cy­pli­ny.

H.H. tre­no­wał przez trzy mie­sią­ce nie­mal co­dzien­nie. Do tego mu­siał trzy­mać gło­wę tak spo­koj­nie, jak to tyl­ko było moż­li­we, i przez cały czas trwa­nia ćwi­czeń wpa­try­wać się w je­den wy­bra­ny punkt, aby nie po­ru­szać ocza­mi. To, czy jego oczy fak­tycz­nie były skie­ro­wa­ne na to kon­kret­ne miej­sce, Pöp­pel kon­tro­lo­wał za po­mo­cą pe­ry­me­tru, urzą­dze­nia, któ­re słu­ży do ba­da­nia pola wi­dze­nia. Kon­tro­la za po­mo­cą kom­pu­te­ra nie była w tam­tych cza­sach jesz­cze moż­li­wa. Jed­nak mia­ło to swo­je do­bre stro­ny: in­te­rak­cja z Pöp­pe­lem sil­nie mo­ty­wo­wa­ła pa­cjen­ta do współ­pra­cy przy wy­czer­pu­ją­cych ćwi­cze­niach. Trik po­le­gał na tym, aby wy­sy­łać sy­gna­ły świetl­ne do­kład­nie w to miej­sce, gdzie H.H., bar­dzo się wy­tę­ża­jąc, mógł jesz­cze coś zo­ba­czyć. Na­uko­wiec chciał w ten spo­sób nadać kon­kret­ny kie­ru­nek po­pra­wie prze­twa­rza­nia in­for­ma­cji w sie­ci neu­ro­no­wej. H.H. miał pra­wo za­koń­czyć ćwi­cze­nia do­pie­ro wów­czas, kie­dy był rze­czy­wi­ście zmę­czo­ny. Przy ćwi­cze­niu neu­ro­nów, do­kład­nie tak jak pod­czas tre­nin­gu wy­trzy­ma­ło­ścio­we­go, musi bo­wiem dojść do krań­co­we­go wy­czer­pa­nia. Wów­czas mię­śnie, tak samo jak neu­ro­ny, przy­wie­dzio­ne do gra­ni­cy swo­ich moż­li­wo­ści i tym sa­mym – mó­wiąc ob­ra­zo­wo – po­sta­wio­ne przed dy­le­ma­tem „być albo nie być”, zo­sta­ją zmu­szo­ne do od­bu­do­wy tkan­ki. Ozna­cza to, że H.H. mu­siał jed­no­ra­zo­wo ćwi­czyć tak dłu­go, aż jego osią­gnię­cia wy­raź­nie sła­bły. Do­pie­ro wte­dy mógł wró­cić do domu.

Neu­ro­re­ha­bi­li­ta­cja wi­dze­nia

Po­cząt­ki były fru­stru­ją­ce: nie za­ob­ser­wo­wa­no żad­nej zmia­ny, żad­nej po­pra­wy. Przy­po­mi­na­ją­ce tu­nel pole wi­dze­nia po­zo­sta­wa­ło wą­skie i małe, ogar­nia­ją­ca je prze­strzeń była wiel­ka i de­pry­mu­ją­ca. Pöp­pel bez­u­stan­nie do­da­wał swo­je­mu pa­cjen­to­wi od­wa­gi. Po­nie­waż H.H. był kie­dyś wy­spor­to­wa­ny, przy­po­mi­nał so­bie, że tre­ning mię­śni z po­cząt­ku rów­nież jest trud­ny. Ale prze­cież mózg nie pra­cu­je jak mię­sień. A może jed­nak?

Prze­łom na­stą­pił po oko­ło trzech ty­go­dniach. Kie­dy Pöp­pel pew­ne­go dnia zmie­rzył pole wi­dze­nia pa­cjen­ta, oka­za­ło się, że jego po­wierzch­nia istot­nie się po­więk­szy­ła! Ozna­cza­ło to, że mózg rze­czy­wi­ście za­cho­wu­je się jak mię­sień: kie­dy pod­da się go so­lid­ne­mu wy­sił­ko­wi i do­pro­wa­dzi do gra­nic moż­li­wo­ści, sta­je się wy­daj­niej­szy, co ozna­cza zde­cy­do­wa­ną po­pra­wę kon­tak­tów mię­dzy­ko­mór­ko­wych za po­śred­nic­twem sy­naps. Da­lej moż­na było stwier­dzić, że w ta­kiej sy­tu­acji praw­do­po­dob­nie po­wsta­ją rów­nież nowe den­dry­ty, i przy­pusz­czać, że zwięk­sza się ak­tyw­ność sub­stan­cji neu­ro­prze­kaź­ni­ko­wych. Te­raz po­szło już z gór­ki. Pod­czas każ­dej ko­lej­nej go­dzi­ny ćwi­czeń H.H. wcho­dził na wyż­szy po­ziom. Uczył się wi­dzieć co­raz wię­cej. Kie­dy po trzech mie­sią­cach uda­ło mu się po­tro­ić wyj­ścio­we pole wi­dze­nia, obie­cał sa­mo­dziel­nie kon­ty­nu­ować ćwi­cze­nia w domu.

Nie­ste­ty, hi­sto­ria H.H. nie ma szczę­śli­we­go za­koń­cze­nia. Kie­dy mia­no­wi­cie po trzech mie­sią­cach zgło­sił się znów do In­sty­tu­tu Maxa Planc­ka na ba­da­nie kon­tro­l­ne, za­cho­wy­wał się jak nie­wi­do­my. Miał przy so­bie la­skę, któ­rą ba­dał prze­strzeń przed sobą. Kie­dy zaś Pöp­pel do nie­go za­gad­nął, nie po­tra­fił spoj­rzeć mu w oczy. Co­dzien­ny, że­la­zny tre­ning oka­zał się zbyt wy­czer­pu­ją­cy i w związ­ku z tym H.H. go prze­rwał.

Od tego mo­men­tu jego pole wi­dze­nia po­now­nie się zmniej­szy­ło. Kon­tro­la wy­ka­za­ła, że mia­ło tak małe wy­mia­ry, jak na po­cząt­ku ćwi­czeń. Ni­g­dy też już się nie po­więk­szy­ło, na­wet mimo pod­ję­cia dru­giej pró­by te­ra­pii. Upły­nę­ło zbyt wie­le cza­su; funk­cje mó­zgu naj­le­piej jest od­bu­do­wy­wać bez­po­śred­nio po uda­rze czy in­nym ura­zie mó­zgu.

− Oto ko­lej­ny nie­szczę­śli­wy pa­cjent – po­my­ślał Pöp­pel. Jed­nak dla na­uki przy­pa­dek H.H. miał wiel­ką war­tość, po­nie­waż za­po­cząt­ko­wał grun­tow­ne ba­da­nia nad neu­ro­re­ha­bi­li­ta­cją wzro­ku.

Inni ba­da­cze, któ­rych za­in­spi­ro­wa­ła ta hi­sto­ria, roz­wi­nę­li tre­ning wzro­ko­wy Pöp­pe­la. W Niem­czech i Sta­nach Zjed­no­czo­nych jest obec­nie spo­ro firm, któ­re ko­mer­cyj­nie ofe­ru­ją tego typu te­ra­pię. Dzię­ki niej moż­li­we jest roz­sze­rze­nie pola wi­dze­nia u wie­lu pa­cjen­tów po uda­rach, do­świad­cza­ją­cych pro­ble­mów ze wzro­kiem, któ­rych w sa­mych Niem­czech jest każ­de­go roku ty­sią­ce.

Uczyć się, sta­rze­jąc – nie wi­dzę prze­szkód

War­to pod­kre­ślić, że to, co dzia­ła w wy­pad­ku osób cho­rych, spraw­dza się rów­nież w od­nie­sie­niu do zdro­wych. Przy­pa­dek H.H. stał się przy­czyn­kiem do wy­cią­gnię­cia no­wych wnio­sków w teo­rii ucze­nia się, mia­no­wi­cie, że umysł ludz­ki przez całe ży­cie za­cho­wu­je zdol­ność zwięk­sza­nia wy­daj­no­ści współ­pra­cy po­mię­dzy mi­liar­da­mi swo­ich ko­mó­rek ner­wo­wych i praw­do­po­dob­nie rów­nież bu­do­wa­nia no­wych po­łą­czeń mię­dzy nimi.

Pöp­pel wy­szedł z za­ło­że­nia, że we­wnątrz okre­ślo­nych ob­sza­rów mó­zgu moż­na mniej lub bar­dziej od­dzia­ły­wać na wszyst­kie neu­ro­ny po­wią­za­nej ze sobą sie­ci, aby na­wza­jem prze­ję­ły swo­je za­da­nia. Jest to za­sa­da neu­ro­pla­stycz­no­ści mó­zgu, na któ­rej pod­sta­wie pa­cjent H.H. mógł czy­nić tak za­ska­ku­ją­ce po­stę­py. Dzię­ki niej każ­dy czło­wiek w do­wol­nym wie­ku może przyj­mo­wać nową wie­dzę i zdo­by­wać nowe umie­jęt­no­ści. Moż­na więc dziś po­wie­dzieć: ucze­nie się w star­szym wie­ku jest wciąż moż­li­we, tak samo jak wcze­śniej, ale pro­ces na­uki wy­glą­da ina­czej niż w mło­do­ści.

Póź­niej ba­da­cze tacy jak dr Rüdi­ger Ilg z Kli­ni­ki Rechts der Isar w Mo­na­chium, dok­to­rant Pöp­pe­la, udo­wod­ni­li za po­mo­cą dia­gno­sty­ki ob­ra­zo­wej, że u lu­dzi star­szych, kie­dy uczą się oni cze­goś no­we­go, masa mó­zgu za­gęsz­cza się w uży­wa­nych ob­sza­rach. Moż­na to do­brze wy­tłu­ma­czyć roz­ro­stem den­dry­tów. W in­nych ba­da­niach wy­ka­za­no, że oso­by w star­szym wie­ku wy­pa­da­ją le­piej we wszyst­kich za­da­niach na­uko­wych, któ­re wy­ma­ga­ją kon­cen­tra­cji. Istot­nie, okres mło­do­ści ma zde­cy­do­wa­ną prze­wa­gę, je­że­li cho­dzi o pręd­kość ucze­nia się. Ko­niec koń­ców jed­nak lu­dzie star­si wy­gry­wa­ją z młod­szy­mi pod wzglę­dem wy­trwa­ło­ści i kon­cen­tra­cji, na­wet je­że­li na­uka przy­cho­dzi im wol­niej.

Wy­zwa­nia dla przy­szło­ści

W pro­ce­sie ucze­nia się nie­zwy­kłe jest, że na­by­wa­na wie­dza zo­sta­je do­brze upo­rząd­ko­wa­na. Ozna­cza to, że w mó­zgu musi ist­nieć ja­kiś ro­dzaj in­stan­cji czu­wa­ją­cej nad tym, żeby nowa wie­dza i do­świad­cze­nia były przy­pi­sy­wa­ne od­po­wied­nie­mu kon­tek­sto­wi zna­cze­nio­we­mu albo od­no­si­ły się do tzw. atrak­to­rów, a nie zo­sta­wa­ły po pro­stu za­pi­sa­ne gdzie­kol­wiek. Za­leż­nie od za­war­to­ści zna­cze­nio­wej, mózg otwie­ra szu­fla­dy se­man­tycz­ne i ukła­da w nich zdo­by­tą wie­dzę. Jak jed­nak dzia­ła ta po­rząd­ku­ją­ca in­stan­cja? Jej prze­ba­da­nie sta­no­wi wiel­kie wy­zwa­nie dla przy­szło­ści.

Zu­peł­nie nie­upo­rząd­ko­wa­na jest dla od­mia­ny kre­atyw­ność, czy­li umie­jęt­ność ko­ja­rze­nia ze sobą frag­men­tów po­sia­da­nej wie­dzy. Przy­swa­ja się za­tem cał­kiem od­ręb­ne od sie­bie in­for­ma­cje, za­pi­su­je je w od­po­wied­nim kon­tek­ście zna­cze­nio­wym, a mimo to po­tra­fi się zna­leźć mię­dzy nimi po­wią­za­nie.

Gra­ni­ca po­mię­dzy kre­atyw­no­ścią a cha­osem jest płyn­na. Cha­os za­pa­no­wał­by wów­czas, kie­dy wszyst­ko łą­czy­ło­by się ze wszyst­kim. Zda­rza się tak u nie­któ­rych pa­cjen­tów z za­bu­rze­nia­mi my­śle­nia. Ale dla­cze­go cza­sa­mi owa in­stan­cja po­rząd­ku­ją­ca dzia­ła tak ry­go­ry­stycz­nie, a kie­dy in­dziej wy­ka­zu­je więk­szą to­le­ran­cję? Rów­nież to – przy­naj­mniej obec­nie – po­zo­sta­je za­gad­ką.

Wnio­sek na te­mat sta­rze­nia się

Mózg przez całe ży­cie ma zdol­ność po­pra­wia­nia wy­daj­no­ści współ­pra­cy mię­dzy mi­liar­da­mi jego ko­mó­rek ner­wo­wych, a praw­do­po­dob­nie rów­nież two­rze­nia mię­dzy nimi no­wych po­łą­czeń. Wraz z upły­wem cza­su moż­li­wo­ści my­śle­nia i ucze­nia się nie­ko­niecz­nie mu­szą się więc po­gar­szać, a pod nie­któ­ry­mi wzglę­da­mi oka­zu­ją się zgo­ła lep­sze. Lu­dzie star­si wy­pa­da­ją znacz­nie le­piej od młod­szych przede wszyst­kim pod wzglę­dem kon­cen­tra­cji i wy­trwa­ło­ści. Waż­ne jest jed­nak, aby pod­czas tre­nin­gu neu­ro­nów do­pro­wa­dzić do ich krań­co­we­go wy­czer­pa­nia, do­kład­nie tak, jak dzie­je się w wy­pad­ku tre­no­wa­nia mię­śni. Tyl­ko w ten spo­sób na­uka sta­je się efek­tyw­na.

AU­TO­RE­FLEK­SJA

Po­ezja, sport i ćwi­cze­nia mó­zgu

Na­uka przy­cho­dzi mi dziś wy­raź­nie ła­twiej niż kie­dyś. Choć trze­ba przy­znać, że za­wsze chęt­nie i dużo się uczy­łem. A kie­dy czło­wiek dużo się uczy, uczy się też, jak się uczyć. Tyl­ko w sta­nie nie­ustan­nej ak­tyw­no­ści mózg jest do­brze przy­go­to­wa­ny na wszel­kie moż­li­we wy­zwa­nia – tak jak mię­sień. Jed­nak spraw­dzi­łem rów­nież, że nie po­tra­fię się uczyć na za­pas i ma­ga­zy­no­wać wie­dzy; za­wsze mu­szę mieć w per­spek­ty­wie osią­gnię­cie okre­ślo­ne­go celu. Ucze­nie się dla sa­me­go ucze­nia nie jest sku­tecz­ne. Na­by­wa­my wie­dzę tyl­ko po to, by ją wy­ko­rzy­stać. W prze­ciw­nym wy­pad­ku na­uka by­ła­by zbęd­na. I w związ­ku z tym, kie­dy ucząc się, nie mam żad­nej in­ten­cji, wy­my­ślam ją so­bie. Zgod­nie z po­wie­dze­niem, że ten, kto nie zna swo­je­go celu, nie znaj­dzie rów­nież dro­gi. To jed­na z za­sad funk­cjo­no­wa­nia mó­zgu, któ­ry po­dej­mu­je wy­si­łek tyl­ko wów­czas, kie­dy wi­dzi w czymś sens. Ale za­sa­dę tę moż­na też od­wró­cić – ten kto nie zna dro­gi, nie do­trze do celu. Ozna­cza to, że trze­ba wie­dzieć, że ist­nie­je dro­ga ucze­nia się, na któ­rą moż­na wkro­czyć do­pie­ro wte­dy, gdy osią­gnie się wiek doj­rza­ły albo na­wet bar­dzo sę­dzi­wy.

Po­trze­bu­je­my ce­lów – ina­czej ni­cze­go się nie na­uczy­my

Jako na­uko­wiec zaj­mu­ją­cy się mó­zgiem mam oczy­wi­ście pew­ną prze­wa­gę. Wiem bo­wiem, co od­kry­to w toku pro­wa­dzo­nych w cią­gu wie­lu lat prac ba­daw­czych, a mia­no­wi­cie, że pod­czas ucze­nia się zo­rien­to­wa­ne­go na cel, któ­re ab­sor­bu­je czło­wie­ka bez resz­ty, do­cho­dzi do zwięk­szo­nej pro­duk­cji sub­stan­cji neu­ro­prze­kaź­ni­ko­wych, do­pa­mi­ny i tak zwa­ne­go czyn­ni­ka neu­ro­tro­ficz­ne­go po­cho­dze­nia mó­zgo­we­go (bra­in-de­ri­ved neu­ro­tro­phic fac­tor − BDNF). Ma to miej­sce przede wszyst­kim w ob­sza­rach zwią­za­nych w ja­kiś spo­sób z na­gro­dą i za­spo­ko­je­niem.

Moż­na by na­tu­ral­nie po­wie­dzieć, i nie­któ­rzy są zwo­len­ni­ka­mi ta­kie­go po­stę­po­wa­nia, że dzię­ki przyj­mo­wa­niu okre­ślo­nych me­dy­ka­men­tów od­dzia­łu­ją­cych na wy­mia­nę neu­ro­prze­kaź­ni­ków w mó­zgu moż­li­we jest zwięk­sze­nie zdol­no­ści ucze­nia się i czer­pa­nej z tego przy­jem­no­ści. Tech­ni­ka neu­ro­en­han­ce­ment opie­ra się na eks­pe­ry­men­tach (oczy­wi­ście nie­ofi­cjal­nych) po­le­ga­ją­cych na sto­so­wa­niu róż­nych środ­ków, uży­wa­nych przede wszyst­kim w le­cze­niu nar­ko­lep­sji i ADHD, któ­re mają sty­mu­lo­wać stan czu­wa­nia mó­zgu. Pod­cho­dzę jed­nak do tego bar­dzo scep­tycz­nie. Uszczę­śli­wia­ją­ce nas neu­ro­prze­kaź­ni­ki ośrod­ka na­gro­dy wy­dzie­la­ją się bo­wiem tyl­ko wte­dy, gdy po­sta­wi­my przed sobą cel, któ­ry sta­ra­my się ze wszyst­kich sił osią­gnąć, i w koń­cu rze­czy­wi­ście go osią­ga­my. In­ny­mi sło­wy: sam je­stem od­po­wie­dzial­ny za to, czy do­świad­czę sta­nu uszczę­śli­wie­nia dzię­ki na­uce. Tyl­ko wów­czas, kie­dy pra­gnę do­piąć ja­kie­goś celu, dążę ku nie­mu wy­trwa­le, mam sil­ną mo­ty­wa­cję i wiem, do cze­go jest mi po­trzeb­na okre­ślo­na wie­dza, osią­gam ów stan za­do­wo­le­nia. Po­tra­fię to tak do­brze oce­nić rów­nież z tej przy­czy­ny, że czę­sto po­no­szę po­raż­ki na tym polu. Za­uwa­żam, że ro­śnie we mnie fru­stra­cja, kie­dy od­czu­wam nie­za­do­wo­le­nie z wy­ko­ny­wa­ne­go za­ję­cia, kie­dy je­stem bez­ce­lo­wo za­bie­ga­ny i za­ję­ty. Jest to dla mnie za­wsze ja­sny sy­gnał, aby, sta­wia­jąc so­bie nowe cele, za­in­ge­ro­wać w struk­tu­rę wła­sne­go mó­zgu i od­po­wied­nio po­sze­rzyć swo­je ho­ry­zon­ty.

Stwo­rzyć we­wnętrz­ną bi­blio­te­kę

Aby wy­tre­no­wać mię­sień zwa­ny mó­zgiem, za­czą­łem się uczyć wier­szy na pa­mięć. Oczy­wi­ście nie uczę ich się ot tak so­bie, ale re­ali­zu­ję przez to pe­wien cel. Po­ezja za­wsze szcze­gól­nie do mnie prze­ma­wia­ła, po­nie­waż nosi w so­bie wie­le ob­ra­zów i ma szcze­gól­ny rytm. Kie­dy za­czą­łem się in­ten­syw­nie zaj­mo­wać li­ry­ką, za­uwa­ży­łem, że wier­sze ilu­stru­ją ty­po­we sy­tu­acje z na­sze­go ży­cia, a więc: sa­mot­ność, roz­cza­ro­wa­nie, stra­tę dru­giej oso­by, nie­pew­ność, zra­nie­nie, ale rów­nież pięk­ne uczu­cia, ta­kie jak ra­dość, mi­łość czy we­wnętrz­ny spo­kój. Wier­sze prze­ma­wia­ją do mnie, kie­dy po­eta wy­po­wia­da myśl mi bli­ską, z któ­rą mogę się iden­ty­fi­ko­wać. Ta bli­skość ozna­cza, że się w czymś we­wnętrz­nie uczest­ni­czy. My­śle­nie abs­trak­cyj­ne na przy­kład nie jest bli­skie ja, po­nie­waż ob­ser­wa­cje pro­wa­dzi się z dy­stan­su, są więc one bar­dzo od­da­lo­ne od ja. Moż­na wyjść z za­ło­że­nia, że je­że­li po­eta zma­ga się z okre­ślo­nym wy­ra­że­niem, me­lo­dią ję­zy­ka lub ry­mem, to cały ten wy­si­łek wkła­da w prze­sła­nie, któ­re jest dla nie­go istot­ne i ce­chu­je się wła­śnie taką bli­sko­ścią wo­bec ja. Ta­kie­go wier­sza pra­gnę się na­uczyć na pa­mięć. Chcę przy­jąć go do mo­je­go we­wnętrz­ne­go świa­ta, aby za jego po­mo­cą wpły­nąć na ten świat. W ten spo­sób bu­du­ję so­bie we­wnętrz­ne mu­zeum lub we­wnętrz­ną bi­blio­te­kę prze­róż­nych ludz­kich do­świad­czeń. Mogę z niej sko­rzy­stać, kie­dy sam znaj­dę się w po­dob­nej sy­tu­acji.

We­wnętrz­ny zwią­zek z wier­szem po­wsta­je jed­nak tyl­ko wte­dy, gdy czy­tam go na głos. Dla za­pa­mię­ta­nia go de­cy­du­ją­ce jest nie tyl­ko opa­no­wa­nie sen­su, ale ucze­nie się go sło­wo po sło­wie, rów­nież po to, aby przy­swo­ić so­bie me­lo­dię ję­zy­ka. Kie­dy na­uka sło­wo po sło­wie przy­cho­dzi mi z trud­no­ścią, moż­li­we, że w me­lo­dii ist­nie­je ja­kiś błąd. Moż­na wów­czas oczy­wi­ście dać so­bie spo­kój z na­uką. Albo na­rzu­cić da­ne­mu wer­so­wi wła­sny rytm. W wy­pad­ku ta­kich trud­no­ści ro­dzi się we mnie za­wsze am­bi­cja, aby je po­ko­nać. Uczę się da­lej, pró­bu­jąc prze­zwy­cię­żyć opór.

Ko­lej­na mo­ty­wa­cja, aby na­uczyć się wier­sza, przed­sta­wia się dla mnie na­stę­pu­ją­co: dzię­ki temu kształ­tu­ję po­nad­cza­so­wą re­la­cję spo­łecz­ną. Jest tak na przy­kład w wy­pad­ku po­cząt­ku pio­sen­ki Księ­życ już wze­szedł… Mat­thia­sa Clau­diu­sa, tłu­ma­cze­nia wier­sza grec­kiej po­et­ki Sa­fo­ny, któ­ra żyła po­nad 2500 lat temu. Wiersz Sa­fo­ny koń­czy się jed­nak ina­czej niż Clau­diu­sa, roz­wi­ja­jąc się w ero­tyk.

Czy­ta­jąc po­ezję mi­nio­nych epok, stwa­rza się prze­waż­nie re­la­cję cza­so­wą w od­nie­sie­niu do współ­cze­sno­ści i wła­sne­go krę­gu kul­tu­ro­we­go, prze­ko­nu­jąc się za­ra­zem, że nur­tu­ją­ce nas naj­bar­dziej pod­sta­wo­we py­ta­nia za­wsze zaj­mo­wa­ły ludz­kość. Jest to myśl po­cie­sza­ją­ca. Z tego też po­wo­du nie uczę się wier­szy tyl­ko z ja­kiejś kon­kret­nej epo­ki, na przy­kład ro­man­ty­zmu czy współ­cze­sno­ści, po­nie­waż wte­dy po­zwo­lił­bym umknąć wie­lu rze­czom. Przy­swa­jam so­bie ra­czej dzie­dzic­two róż­nych epok. Ćwi­cze­nie po­le­ga tak­że na ucze­niu się wier­szy w ję­zy­kach ob­cych, aby do­wie­dzieć się cze­goś o in­nych kul­tu­rach. Omnia mea me­cum por­to, „wszyst­ko, co mam, no­szę ze sobą”. I o to rów­nież cho­dzi w we­wnętrz­nej bi­blio­te­ce.

Poza two­rze­niem we­wnętrz­nej bi­blio­te­ki mam tak­że inny cel w ucze­niu się wier­szy na pa­mięć: po­ezję mogę wpleść cza­sa­mi w roz­mo­wę i wpro­wa­dzić ją tym sa­mym na inny tor. Dzię­ki temu te­mat sta­je się bar­dziej pod­nio­sły, a ja mogę go ele­ganc­ko za­koń­czyć, po­nie­waż mój ad­wer­sarz roz­ma­wia wów­czas chęt­niej o li­ry­ce i ucze­niu się jej na pa­mięć. Mogę w ten spo­sób rów­nież za­dość­uczy­nić mo­jej – jak­że ludz­kiej – próż­no­ści.

„Pro­fe­sor Squ­ash”

Nie tyl­ko po­ezja, ale rów­nież sport był dla mnie za­wsze wy­jąt­ko­wym wy­zwa­niem. Gdy zo­sta­łem pro­fe­so­rem i mu­sia­łem za­cząć uczyć stu­den­tów, po­sta­no­wi­łem opa­no­wać ja­kąś nową dys­cy­pli­nę. Był nią squ­ash, w któ­re­go gry­wa się przede wszyst­kim w An­glii i na wschod­nim wy­brze­żu Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Tre­no­wa­łem co­dzien­nie, co po­ka­zu­je, że pro­fe­sor mie­wa rów­nież czas na inne za­ję­cia. Po­nad­to na tej pod­sta­wie moż­na wy­cią­gnąć wnio­sek, że tak­że w do­ro­sło­ści da się na­uczyć no­we­go ro­dza­ju ru­chu, choć jest to uzna­wa­ne za nie­ła­twe. Nie­zbęd­ne jest jed­nak do tego in­ten­syw­ne upra­wia­nie spor­tu w dzie­ciń­stwie. Dzię­ki temu oso­bie w star­szym wie­ku, na­wet bar­dzo za­awan­so­wa­nym, ła­twiej bę­dzie przy­cho­dzić przy­swo­je­nie so­bie no­wych ru­chów. W moim wy­pad­ku za­dzia­ła­ło to tak do­brze, że za­wsze skła­da­łem stu­den­tom na­stę­pu­ją­cą ofer­tę: „Nie bę­dzie­cie Pań­stwo mu­sie­li zda­wać eg­za­mi­nu z psy­cho­lo­gii me­dycz­nej, je­że­li po­ko­na­cie mnie w squ­asha”. Ni­ko­mu do­tąd się to nie uda­ło. W mo­na­chij­skiej „Ga­ze­cie Wie­czor­nej” po­ja­wił się na­wet któ­re­goś dnia ar­ty­kuł o „pro­fe­so­rze Squ­ashu”.

Obec­nie, po­nie­waż je­stem już star­szy, sku­piam się ra­czej na naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­cym we­dług mnie i za­ra­zem naj­trud­niej­szym spo­rcie, ja­kim jest golf. Do­tąd, nie­ste­ty, krzy­wa mo­ich osią­gnięć nie wzno­si się za­nad­to. Naj­wię­cej trud­no­ści spra­wia mi przede wszyst­kim umiesz­cze­nie pił­ki w doł­ku. Tym­cza­sem na­pi­sa­łem na ten te­mat ar­ty­kuł na­uko­wy pod ty­tu­łem „Put­ting is im­pos­si­ble” („Umiesz­cze­nie pił­ki w doł­ku jest nie­moż­li­we”). To, co wy­da­je się pro­ste, nie musi ta­kie być, i ude­rze­nie nie­ru­cho­mej pił­ki z do­kład­nie do­bra­ną pręd­ko­ścią w pre­cy­zyj­nie ob­ra­nym kie­run­ku przy zróż­ni­co­wa­nej po­wierzch­ni traw­ni­ka i róż­nych ką­tach na­chy­le­nia te­re­nu, jest wy­jąt­ko­wo skom­pli­ko­wa­ne. Na­uczyć się tego to nie­ma­łe wy­zwa­nie, któ­re jed­nak po­dej­mu­ję z praw­dzi­wą ra­do­ścią.

Wska­zów­ki dla czy­tel­ni­ków

Jak na­uczyć się uczyć

Na­uka musi być za­wsze ak­tyw­nym pro­ce­sem, któ­ry nie jest po­zba­wio­ny celu i sen­su. Wszyst­ko jed­no, czy cho­dzi o ćwi­cze­nia wzro­ku w In­sty­tu­cie Maxa Planc­ka, czy o szko­łę, o wy­kład na uni­wer­sy­te­cie czy też ucze­nie się po­ezji na pa­mięć. Waż­ne jest – choć może to brzmieć pa­ra­dok­sal­nie – żeby uczyć się tak dłu­go, aż za­cznie to przy­cho­dzić z trud­no­ścią. Kie­dy po­ja­wia się zmę­cze­nie, mo­żesz uznać, że za­słu­ży­łeś na od­po­czy­nek.

W tym mo­men­cie nie uda się już ni­cze­go wię­cej osią­gnąć. War­to więc wów­czas się zre­lak­so­wać albo za­jąć czymś in­nym, po­zwa­la­jąc za­ra­zem mó­zgo­wi da­lej pra­co­wać, bo jest on sta­le ak­tyw­ny. Rów­nież pod­czas snu.

W naj­now­szych ba­da­niach wy­ka­za­no, że sen głę­bo­ki ma duże zna­cze­nie dla pro­ce­su ucze­nia się i że fak­tycz­nie „uczy­my się przez sen”. Kie­dy ko­lej­ne­go dnia przy­stą­pisz do na­uki, za­uwa­żysz u sie­bie po­stę­py – nie­ocze­ki­wa­nie pa­mię­tasz wię­cej słó­wek, le­piej ra­dzisz so­bie ze skom­pli­ko­wa­ną wpraw­ką for­te­pia­no­wą albo ro­zu­miesz trud­ne za­da­nie ma­te­ma­tycz­ne. Być może na­gle roz­wią­za­nie ja­kie­goś pro­ble­mu przyj­dzie ci samo do gło­wy. W każ­dym ra­zie bę­dzie moż­na za­ob­ser­wo­wać, że opa­no­wa­łeś pod­sta­wy, na któ­rych mo­żesz te­raz da­lej bu­do­wać. I coś jesz­cze: spraw­ność fi­zycz­na wspie­ra wy­sił­ki mó­zgu. Je­że­li re­gu­lar­nie pły­wasz, grasz w gol­fa albo od­wie­dzasz klub fit­ness, ćwi­czysz tym sa­mym rów­nież zdol­no­ści swo­je­go umy­słu.

Sześć kro­ków na­uki wier­sza na pa­mięć

• Krok pierw­szy – kon­tekst. Do­wiedz się cze­goś o po­ecie. W ten spo­sób ukształ­tu­jesz wła­sną re­la­cję z jego oso­bą, cza­sem i oko­licz­no­ścia­mi, w któ­rych żył.

Tym sa­mym bę­dzie ci wy­raź­nie ła­twiej osa­dzić wiersz w umy­śle.

• Krok dru­gi – treść. Prze­czy­taj wiersz kil­ka­krot­nie po ci­chu. Dzię­ki temu zy­skasz pew­ną wie­dzę o tre­ści, jak rów­nież od­czu­jesz po­dziw wo­bec jego, być może abs­trak­cyj­nej, for­my.

• Krok trze­ci – dźwięk. Prze­czy­taj wiersz na głos, po­nie­waż wte­dy do­pie­ro usły­szysz jego brzmie­nie. Za­baw się in­to­na­cją. Kie­dy usły­szysz me­lo­dię i ryt­mi­kę wier­sza, za­pra­gniesz rów­nież się go na­uczyć. Je­że­li tak się nie sta­nie, war­to się­gnąć po inny utwór.

• Krok czwar­ty – ob­ra­zy. Po­dziel wiersz pod wzglę­dem tre­ści i wy­obraź so­bie ob­ra­zy ilu­stru­ją­ce po­szcze­gól­ne czę­ści. Nie czy­taj go au­to­ma­tycz­nie z góry na dół – wte­dy rów­nież moż­li­we jest na­ucze­nie się go na pa­mięć, ale od­bę­dzie się to ra­czej w ra­mach po­zba­wio­nych sen­su ćwi­czeń mowy; nie po­wsta­nie wte­dy re­la­cja mię­dzy Tobą a wier­szem.

• Krok pią­ty – re­gu­lar­ność. Ucz się co­dzien­nie przy­naj­mniej czte­rech albo na­wet ośmiu wer­sów (więk­sza licz­ba nie jest za­bro­nio­na). Po­win­ny one oczy­wi­ście two­rzyć zwrot­kę lub ca­łość my­ślo­wą. Jest to umiar­ko­wa­ny wy­si­łek, na któ­ry moż­na się zdo­być bez na­ra­ża­nia się na fru­stra­cję. Na po­cząt­ku jest to trud­ne, z cza­sem przy­cho­dzi ła­twiej.

• Krok szó­sty – wy­trwa­łość. Je­że­li za­po­mi­nasz wciąż je­den kon­kret­ny frag­ment, jest to wska­zów­ka, że coś się nie zga­dza w struk­tu­rze wier­sza. Po­eta Got­t­fried Benn po­wie­dział kie­dyś, że każ­dy li­ryk, jak bar­dzo nie był­by uta­len­to­wa­ny, na­pi­sał w swo­im ży­ciu tyl­ko kil­ka, mniej niż dzie­sięć, wier­szy do­sko­na­łych. Po­eci są tak­że tyl­ko ludź­mi, nie na­le­ży więc w sie­bie wąt­pić. Spró­buj nadać wier­szo­wi wła­sny rytm, jak­byś był ak­to­rem, któ­ry ćwi­czy rolę. A może ten wiersz nie pa­su­je po pro­stu do Two­jej we­wnętrz­nej bi­blio­te­ki? W ta­kim wy­pad­ku war­to po­szu­kać ja­kie­goś in­ne­go.

Na po­czą­tek ła­twiej­sza do na­uki od po­ezji cięż­szej, głę­bo­kiej jest li­ry­ka hu­mo­ry­stycz­na, na przy­kład utwo­ry Chri­stia­na Mor­ge­ne­ster­na albo Jo­achi­ma Rin­gel­nat­za. Dla uła­twie­nia na koń­cu każ­de­go roz­dzia­łu znaj­du­je się pro­po­zy­cja ta­kie­go utwo­ru. Pierw­szą za­miesz­czo­no po­ni­żej.

Jest to wiersz, któ­ry Pöp­pel zwykł naj­czę­ściej re­cy­to­wać, po­nie­waż uwiel­bia­ły go jego dzie­ci i mo­gły go słu­chać w nie­skoń­czo­ność2:

Jo­achim Ri­gel­natz

W par­ku

Sta­ła na pień­ku mała sa­ren­ka,

Ci­cho, pro­mien­nie jak we śnie.

A było to w nocy, po je­de­na­stej mi­nut dwie.

A gdy wra­ca­łem o czwar­tej nad ra­nem,

zwie­rząt­ko wciąż sta­ło, jak­by za­słu­cha­ne.

Pod­sze­dłem ci­cho, da­łem mu prztycz­ka w tył

i oka­za­ło się, że je­leń – z gip­su był.

1 W 1974 roku bli­ski współ­pra­cow­nik kanc­le­rza Wil­ly’ego Brand­ta, Gün­ter Gu­il­lau­me, zo­stał zde­ma­sko­wa­ny jako szpieg NRD. Wil­ly Brandt prze­jął od­po­wie­dzial­ność po­li­tycz­ną za ten wy­pa­dek i po­dał się do dy­mi­sji. Wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­macz­ki.

2 Nie­któ­rzy twier­dzą pe­sy­mi­stycz­nie, że po­ezja jest tym w wier­szu, co prze­pa­da w tłu­ma­cze­niu. Zna­jąc więc swo­je ogra­ni­cze­nia, po­le­cam pol­skim czy­tel­ni­kom w tym miej­scu hu­mo­ry­stycz­ne wier­sze Kon­stan­te­go Il­de­fon­sa Gał­czyń­skie­go czy Lu­dwi­ka Je­rze­go Ker­na albo dow­cip­ne utwo­ry Wi­sła­wy Szym­bor­skiej lub Sta­ni­sła­wa Ba­rań­cza­ka.

Wy­wiad ze śpie­wacz­ką ope­ro­wą, pro­fe­sor Eddą Mo­ser

So­pra­nist­ka Edda Mo­ser sta­ła się sław­na na mię­dzy­na­ro­do­wej sce­nie mu­zycz­nej dzię­ki swo­im kre­acjom w sztu­kach Mo­zar­ta. Jej na­gra­nie arii Kró­lo­wej Nocy Pie­kiel­na ze­msta kipi w moim ser­cu z Cza­ro­dziej­skie­go fle­tu zo­sta­ło za­pi­sa­ne jako prze­sła­nie na „zło­tej pły­cie” wraz z in­ny­mi ar­cy­dzie­ła­mi mu­zycz­ny­mi i wy­sła­ne na po­kła­dzie son­dy Voy­ager II poza gra­ni­ce Ukła­du Sło­necz­ne­go. Obec­nie Edda Mo­ser wy­kła­da tech­ni­kę śpie­wu w Wyż­szej Szko­le Mu­zy­ki i Tań­ca w Ko­lo­nii.

Pani Pro­fe­sor, chce­my dzi­siaj po­roz­ma­wiać o ucze­niu się przez całe ży­cie. W ja­kim stop­niu mo­że­my od­nieść ten pro­ces do mu­zy­ki?

Śpie­wa­nie to przy­mus! Z tego do głę­bi po­ru­sza­ją­ce­go uczu­cia wy­ni­ka ży­cio­we mot­to: „Ćwicz sta­le!”. W tym sen­sie prak­ty­ko­wa­nie mu­zy­ki jest ucze­niem się całe ży­cie.

Dla so­pra­nist­ki czas ak­tyw­ne­go śpie­wu jest jed­nak ogra­ni­czo­ny. Wszy­scy do­świad­czy­li­śmy tego na przy­kła­dzie Ma­rii Cal­las: gdy pew­ne­go dnia głos ją za­wiódł, zo­sta­ła wy­gwiz­da­na w Me­tro­po­li­tan Ope­ra. Jak to jest, kie­dy głos za­czy­na od­ma­wiać po­słu­szeń­stwa?

Głos roz­wi­ja się do oko­ło 36. roku ży­cia. Do tego mo­men­tu na­le­ży kom­plet­nie opa­no­wać tech­ni­kę śpie­wu. Ma­ria Cal­las, wspa­nia­ła in­ter­pre­ta­tor­ka, praw­do­po­dob­nie wie­dzia­ła zbyt mało o tej tech­ni­ce i nie mo­gła się na niej oprzeć w chwi­lach nad­mier­ne­go przy­pły­wu emo­cji. Oczy­wi­ście na­stą­pi kie­dyś taki dzień, gdy usły­szy się nie­do­ma­ga­nie swo­je­go gło­su, za­nim jesz­cze pu­blicz­ność bę­dzie w sta­nie to za­uwa­żyć – tego mo­men­tu oba­wia się każ­dy śpie­wak. Bez­miar sił wy­da­je się przez dłu­gi czas czymś oczy­wi­stym, trze­ba jed­nak za­cho­wać czuj­ność, spraw­dzać się za po­mo­cą uszu „wro­gów” i od­po­wied­nio wcze­śnie sa­me­mu wy­zna­czyć so­bie ko­niec ka­rie­ry. Nie moż­na do­pu­ścić do tego, żeby mó­wi­li: „Ona jesz­cze śpie­wa” – po­win­ni mó­wić: „Jaka szko­da, że już nie śpie­wa”. To waż­ne, bo dzię­ki temu zo­sta­je się do­brze za­pa­mię­ta­nym przez pu­blicz­ność.

Pani nie za­ła­ma­ła bez­rad­nie rąk, ale na­uczy­ła się cze­goś no­we­go. Zo­sta­ła Pani pro­fe­so­rem tech­ni­ki śpie­wu w Wyż­szej Szko­le Mu­zy­ki i Tań­ca w Ko­lo­nii.

Tak, za­czę­łam – ze wzglę­du na wiek – prze­ka­zy­wać swo­ją wie­dzę da­lej i kształ­cić mło­de ta­len­ty. Bo je­dy­ną nie­wąt­pli­wą za­le­tą sta­rze­nia się jest to, że ma się co­raz lep­sze ro­ze­zna­nie. Je­stem świa­do­ma, że lu­dzie mają obec­nie dużo więk­sze moż­li­wo­ści ży­cio­we, ale czę­sto bra­ku­je im pod­staw dys­cy­pli­ny: skrom­no­ści, pra­co­wi­to­ści i po­ko­ry.

Po­nie­waż przede wszyst­kim zaj­mu­ję się na­ucza­niem, uwa­żam za swój obo­wią­zek prze­strzec przed za­nie­dby­wa­niem dys­cy­pli­ny. Ta świa­do­mość chro­ni mo­ich uczniów przed zmar­no­wa­niem ich ta­len­tów.

Mało komu jest dane iść dro­gą, jaką wy­zna­cza jego ta­lent, po­nie­waż po­ko­ra, któ­ra wy­ni­ka z upo­ru i dys­cy­pli­ny, sta­ła się dziś ter­mi­nem nie­zro­zu­mia­łym. Uczę, aby sku­pić się na isto­cie sztu­ki, i sta­ram się prze­ka­zać da­lej to, cze­go na­uczy­łam się w toku wła­sne­go ży­cia.

Jak wy­cho­dzi Pani na­prze­ciw sta­rze­niu się?

Po­nie­waż ka­te­go­rycz­nie od­rzu­cam sta­rze­nie jako zły na­wyk, szu­kam no­wych wy­zwań, wie­dzy i do­świad­czeń, co mo­gła­bym rów­nież okre­ślić mia­nem ucze­nia się przez całe ży­cie. I tak na przy­kład, za­po­cząt­ko­wa­łam Fe­sti­wal Ję­zy­ka Nie­miec­kie­go w Bad Lauch­städt, mie­ście Go­ethe­go, po­nie­waż jed­nym z no­wych ce­lów na obec­nym eta­pie mo­je­go ży­cia jest ochro­na czy­sto­ści i pięk­na na­szej mowy.

2Sta­rze­ję się i od­kry­wam te­raź­niej­szość

Świę­ty Au­gu­styn na­pi­sał przed 1600 laty, że ist­nie­je tyl­ko te­raź­niej­szość. Prze­szłość to wspo­mnie­nia. Przy­szłość two­rzą ocze­ki­wa­nia. Rze­czy­wi­ście: we współ­cze­snych ba­da­niach nad mó­zgiem do­wie­dzio­no, że umysł ludz­ki po­strze­ga jako te­raź­niej­szość wy­ci­nek cza­su trwa­ją­cy oko­ło trzech se­kund. Sta­rze­jąc się, moż­na ćwi­czyć świa­do­mość te­raź­niej­szo­ści, po to aby za­cho­wać zdol­ność kon­cen­tra­cji.

BA­DA­NIE I

Od­kry­cie okna te­raź­niej­szo­ści

− Ge­nial­ne! – Pöp­pel nie­mal pod­nio­śle wy­po­wie­dział te sło­wa i z trza­skiem za­mknął książ­kę. Die an­ge­bo­re­nen For­men mögli­cher Er­fah­rung1 były dru­gim po Roz­ma­wiał z by­dląt­ka­mi, pta­ka­mi i ry­ba­mi2 tek­stem Kon­ra­da Lo­ren­za, któ­ry prze­czy­tał. Czy też, mó­wiąc do­sad­niej: po­łknął. W pierw­szej po­zy­cji cho­dzi­ło o in­stynk­ty, któ­ry­mi zaj­mo­wa­li się w la­tach trzy­dzie­stych mi­nio­ne­go wie­ku ba­da­cze za­cho­wań zwie­rzę­cych Kon­rad Lo­renz i Ni­ko­la­as Tin­ber­gen. Już tam­ta pu­bli­ka­cja spodo­ba­ła się Pöp­pe­lo­wi, jed­nak nie mo­gła się rów­nać z tym, co wła­śnie prze­czy­tał. W Mögli­cher Er­fah­rung Kon­rad Lo­renz dał wgląd w to, co spra­wia, że czło­wiek jest czło­wie­kiem. Z jed­nej stro­ny kształ­tu­je nas kul­tu­ra, wy­pra­co­wa­li­śmy re­gu­ły wza­jem­nych re­la­cji. Z dru­giej zaś ce­chu­je nas cały re­per­tu­ar wro­dzo­nych za­cho­wań.

Nie ozna­cza to jed­nak, że moż­na te dwie sfe­ry so­bie prze­ciw­sta­wiać, jak czę­sto się to czy­ni – my­ślał Pöp­pel. – Wdru­ko­wa­nie, któ­re od­krył Lo­renz, ob­ser­wu­jąc zwie­rzę­ta, może ozna­czać w wy­pad­ku czło­wie­ka, że pro­gram ge­ne­tycz­ny zo­sta­je po­twier­dzo­ny przez wzor­ce kul­tu­ro­we; w tym mo­men­cie nie moż­na już od­dzie­lać śro­do­wi­ska od ge­nów. Na­sze za­cho­wa­nie obej­mu­je z ko­niecz­no­ści wpły­wy obu tych czyn­ni­ków – kie­dy Pöp­pel snuł roz­wa­ża­nia nad dzie­ła­mi Kon­ra­da Lo­ren­za, sta­wał się on dla nie­go wzor­cem na­ukow­ca.

Z Fry­bur­ga do Se­ewie­sen

– Pro­wa­dzić ba­da­nia u Kon­ra­da Lo­ren­za. To by­ło­by coś. Jed­nak czy nie jest to zbyt śmia­ły po­mysł? – Pöp­pel nie był pe­wien, co po­wi­nien da­lej ro­bić. Stu­dio­wał obec­nie psy­cho­lo­gię i bio­lo­gię we Fry­bur­gu. Ale stu­dia sta­ły się po pro­stu nud­ne. „Pod to­ga­mi stę­chli­zna z ostat­nie­go ty­siąc­le­cia”3. Był rok 1964 i stu­den­ci za­czy­na­li się już uskar­żać na ode­rwa­nie pro­gra­mów uczel­nia­nych od ży­cia. A te­raz Pöp­pel prze­czy­tał to opra­co­wa­nie Lo­ren­za.

– Prak­ty­ka u tego czło­wie­ka, a może na­wet kil­ku­mie­sięcz­ny udział w ba­da­niach, może dać dużo wię­cej niż co­dzien­ne zmu­sza­nie się do prze­sia­dy­wa­nia w cia­snych i za­ku­rzo­nych sa­lach wy­kła­do­wych – my­ślał. I za­nim opu­ści­ła go od­wa­ga, wsiadł do swo­je­go volks­wa­ge­na gar­bu­sa i ru­szył do Mo­na­chium. Nie­da­le­ko stam­tąd, w Se­ewie­sen, nad nie­wiel­kim je­zio­rem Eßsee znaj­do­wał się In­sty­tut Fi­zjo­lo­gii Za­cho­wa­nia imie­nia Maxa Planc­ka, gdzie Kon­rad Lo­renz zaj­mo­wał się sza­ry­mi gę­śmi i psy­cho­lo­gią zwie­rząt, dzię­ki cze­mu zy­skał przy­do­mek „Ein­ste­ina zwie­rzę­cej du­szy”.

– Kie­dy już tam przy­ja­dę, znaj­dzie prze­cież dla mnie kil­ka mi­nut i wte­dy będę wie­dział, czy mnie przyj­mie, czy nie. Wie­czo­rem będę z po­wro­tem we Fry­bur­gu – taki był plan. Tyl­ko jed­ne­go, nie­ste­ty, Pöp­pel nie wziął pod uwa­gę − otóż na­ukow­ca wca­le nie było wów­czas w Se­ewie­sen. Tego wła­śnie dnia Kon­rad Lo­renz od­bie­rał od­zna­cze­nie w Wied­niu. Co ro­bić? Wów­czas prze­mknę­ło mu przez gło­wę, że w in­sty­tu­cie pra­cu­je jesz­cze ktoś, kto pro­wa­dzi nie mniej in­te­re­su­ją­ce ba­da­nia. Jür­gen Aschoff, twór­ca no­wo­cze­snej chro­no­bio­lo­gii, izo­lo­wał ochot­ni­ków na kil­ka dni od świa­ta po to, by zro­zu­mieć za­sa­dy rzą­dzą­ce ich we­wnętrz­nym ze­ga­rem oraz ryt­mem dnia. I tak Pöp­pel uzy­skał sta­tus prak­ty­kan­ta u Jür­ge­na Aschof­fa, prze­rwał stu­dia i prze­pro­wa­dził się jako mło­dy ba­dacz na po­łu­dnie od Mo­na­chium.

Te­mat ba­daw­czy w sto­sie pa­pie­rów

Zu­peł­nie się nie spo­dzie­wał, że ta de­cy­zja za­ini­cju­je pro­wa­dze­nie jego ba­dań w kie­run­ku, w któ­rym miał już po­dą­żać przez całe ży­cie. Pra­cu­jąc w no­wym śro­do­wi­sku, Pöp­pel roz­wi­nął kon­cep­cję te­raź­niej­szo­ści i jej po­strze­ga­nia. Przez dzie­się­cio­le­cia uzu­peł­niał po­tem tę teo­rię o nowe aspek­ty i szcze­gó­ły. W osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku zaś po­mo­gła mu ona w star­szym wie­ku za­cho­wać i sta­le po­pra­wiać zdol­ność kon­cen­tra­cji. Jed­nak za­nim to na­stą­pi­ło, po­now­nie do gry wkro­czył przy­pa­dek.

Zda­rze­nie to mia­ło miej­sce w pra­cow­ni Jür­ge­na Aschof­fa. Gdy Pöp­pel po raz pierw­szy go od­wie­dził, za­uwa­żył na biur­ku ba­da­cza wiel­ki stos za­ku­rzo­nych i po­żół­kłych pa­pie­rów. Te­raz Aschoff miał oka­zję, aby od­po­wie­dzial­ność za tę ster­tę po­wie­rzyć ko­muś in­ne­mu, po­pro­sił więc prak­ty­kan­ta, aby się nią za­jął. Pöp­pel spoj­rzał scep­tycz­nie na górę pa­pie­rzysk. Pra­wie jak na uni­wer­sy­te­cie – po­my­ślał.

Znu­dzo­ny, za­czął prze­glą­dać do­ku­men­ty. Za­wie­ra­ły no­tat­ki na te­mat cza­su i jego od­czu­wa­nia oraz tego, czy okre­ślo­ne leki są w sta­nie na nie od­dzia­ły­wać. Na­gle przy­szła mu do gło­wy pew­na myśl. Po­strze­ga­nie cza­su było za­wsze mie­rzo­ne w oso­bli­wy spo­sób. Ba­da­ny mu­siał na przy­kład na­ci­snąć gu­zik, kie­dy są­dził, że upły­nę­ło dzie­sięć se­kund. In­nym ra­zem da­nej oso­bie przed­sta­wia­no okre­ślo­ny prze­dział cza­so­wy o dłu­go­ści kil­ku se­kund, od­mie­rzo­ny za po­mo­cą sy­gna­łu dźwię­ko­we­go lub świetl­ne­go, a na­stęp­nie py­ta­no ba­da­ne­go, jak dłu­go jego zda­niem trwał ten sy­gnał. Ozna­cza­ło to, że te­ster mu­siał za­wsze ubrać swo­je od­czu­cia w sło­wa. Po­mia­ry prze­pro­wa­dza­no w róż­nych gru­pach; w nie­któ­rych ba­da­nym po­da­wa­no wcze­śniej leki, w in­nych zaś nie. Ale czy fak­tycz­nie była to wła­ści­wa me­to­da do mie­rze­nia od­czu­cia cza­su?