Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bohaterami tej opowieści są zarówno stara kamienica - tytułowy "Dom ośmiu tajemnic" - jak i rodzina Marcina, która się do niej wprowadza. To historia niezwykłej przyjaźni, która skłoni kamienicę do zdradzenia chłopcu swych tajemnic: czasu, przemijania, narodzin... Stary dom pokaże Marcinowi siebie sprzed wielu lat i swoich dawnych mieszkańców (a nawet szkołę duchów). To nie tyle szkolna lektura, co Prawdziwa Lektura.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 101
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Od chwili gdy wyszli zza rogu, Ulica patrzyła tylko na nich. Było ich czworo. Dwójka Dorosłych, pies i ten czwarty. Jemu to właśnie cała Ulica przyglądała się z rosnącą podejrzliwością. Tacy są najgorsi. Szedł z ponurą miną, szurając nogami i kopiąc kamień. Na oko: dziesięć–dwanaście lat, niesforna jasna czupryna, piegowaty nos, poobijane kolana. Jednym słowem – Chłopak. A taki dużo potrafi... Wygląda, jakby do trzech nie umiał zliczyć, a potem w ruch idą mazaki, spraye, gwoździe, kamienie, proce. Szyby aż jęknęły na samą myśl, a ściany gwałtownie pobladły.
Chociaż była też i pewna okoliczność pocieszająca. Okulary! Na piegowatym nosie Chłopaka huśtały się okulary. A każdy okularnik dobrze zna kruchość szkła! Szyby nieco się uspokoiły, ale nie na długo.
– Nie podoba mi się tu – burknął Chłopak i gwałtownym ruchem sięgnął do plecaka, czym wprawił w popłoch całą Ulicę (kto wie, co taki może mieć w plecaku!).
– Ależ, Marcinku, to bardzo miła ulica. Zobaczysz, że ją polubisz – powiedziała Dorosła zaskakująco przyjemnym i łagodnym głosem.
Ale Chłopak nie wyglądał na przekonanego. Cała Ulica wpatrywała się w jego rękę zanurzoną głęboko w plecaku. W napięciu czekała, co też się z niego wyłoni. Aż tu nagle... Lornetka! Chłopak wyciągnął lornetkę i zaczął lornetować okolicę – dom po domu, dach po dachu, gzyms po gzymsie.
Ulica odetchnęła, a nawet spojrzała na niego życzliwiej. Jak wszystkie ulice lubiła być podziwiana, choć może kilka detali wolałaby ukryć przed postronnym okiem.
Tymczasem Dorośli rozłożyli mapę, a właściwie plan, i zaczęli go szczegółowo studiować.
Zatem to nie przypadkowi przechodnie! Nareszcie turyści! – ucieszyła się Ulica, która leżała na uboczu od centrum i niekiedy czuła się nieco zapomniana.
Pies węszył wokoło, łaskocząc swoim wścibskim nosem brukową jezdnię, granitowe krawężniki, kamienne bramy, klatki schodowe i podwórka. I raz po raz ginął z oczu pozostałej trójce.
– Cezar! Cezar! – wołał wtedy Chłopak, a pies z ociąganiem wyłaniał się z kolejnej bramy, by za chwilę znów gdzieś zniknąć zwabiony nowym zapachem.
Jeśli lepiej im się przyjrzeć, nie wyglądali groźnie, ale było w nich coś zastanawiającego. Ależ tak! Jest ich czworo, a żadne nie ma aparatu fotograficznego, nie mówiąc już o kamerze. Ulica spojrzała na nich z wyrzutem, poczuła się rozczarowana. A gdzie pamiątkowe zdjęcia na tle? Gdzie fotografie do rodzinnego albumu, które przez pokolenia będzie się pokazywać wnukom i prawnukom? Po co więc tu przyszli? Po co im plan i lornetka? Czyżby goście z wizytą? A gdzie kwiaty, gdzie bombonierka i pudełko ciastek, przewiązane kolorowym sznurkiem? Ani turyści, ani goście. A więc kto? Ulica znów poczuła niepokój.
– Od biedy może być ten – mruknął wreszcie Chłopak, wskazując głową dwupiętrowy dom ze spiczastą mansardą.
Dom aż zjeżył się od komina po czubek rynny. Co znaczy: „Od biedy”?! Co znaczy: „Może być”?! Wstrętny piegowaty okularnik!
Reszta Ulicy też poczuła się urażona: dom jak dom, stara kamienica, tynk się sypie, dachówki lecą jak liście, belkowania na frontonie zgryzione przez korniki – są tu nowsze i ładniejsze!
– Rzeczywiście, ładny ten pruski mur. – Dorosły kiwnął głową, z nosem w mapie i jakichś papierzyskach. – Tu jest parzysta strona, to będzie gdzieś tam – dodał, wskazując przeciwległą stronę Ulicy.
Parzysta strona wyczuła w jego głosie groźbę. Nie było czasu do stracenia. Całą Ulicę wypełniło nagłe dudnienie zatrzaskiwanych bram i szczęk zamykanych okiennic. Była gotowa na odparcie wroga.
– Ale fajnie – docenił przeciwnika Chłopak, a pies ostrzegawczo warknął.
– Pośpieszmy się. Chyba zbliża się burza – powiedziała Dorosła, której jakby udzielił się niepokój Ulicy.
– Numer ósmy musi być tutaj – orzekł Dorosły, zatrzymując się przed pokaźną bramą po słonecznej stronie.
Słysząc to, brama tylko drwiąco skrzypnęła. Ten, kto sądził, że numer ósmy znajduje się między szóstką a dziesiątką, nie znał Ulicy!
– Ja wolę tutaj! – upierał się Chłopak, wskazując przeciwległy dom z mansardą, a pies łapczywie obwąchiwał jego szczelnie zaryglowaną bramę.
– Ależ, Marcinie, nie bądź dzieckiem. Będziemy mieszkać pod ósemką, bo taki mamy przydział – powiedział Dorosły i spróbował otworzyć drzwi po słonecznej stronie.
Zatem wszystko jasne! To są Nowi! Będą się tu odtąd stale kręcić, hałasować, tupać, szurać, brudzić, trzaskać drzwiami, wbijać gwoździe. Jednym słowem – mieszkać! Chyba żeby... Cała Ulica okazała się zadziwiająco jednomyślna – odeprzeć intruzów!
– Tu nie ma numeru! – upierał się Chłopak, lornetując fronton domniemanej ósemki.
– Zapytamy dozorcę – odparował Dorosły, siłując się z masywnymi drzwiami, które ani myślały go wpuścić.
Dorosła tymczasem z uwagą przyglądała się kamiennym ornamentom nad bramą.
– Spójrzcie tutaj! – zawołała zdumiona, kiedy odkryła wyrytą wśród zdobień dwunastkę.
– To niemożliwe – orzekł Dorosły, któremu do głowy by nie przyszło, że numer dwunasty może wcisnąć się między szóstkę i dziesiątkę.
Ulica uśmiechnęła się złośliwie. Jednak Chłopak nie wyglądał na zdziwionego, a na jego twarzy też pojawiło się coś na kształt uśmieszku.
– Skoro tu nie ma ósemki, musi być gdzie indziej – parsknął rozbawiony i ze zdwojoną uwagą lornetował Ulicę.
Domy skuliły się, chowając przed wścibskimi oczami, co tylko się dało. Dorośli znów utkwili nos w mapie, a pies dalej węszył po przeciwnej stronie ulicy, jakby się czegoś domyślając. Wreszcie usiadł przed zarośniętą dzikim winem bramą belkowanego domu i krótko szczeknął. Po chwili dołączył do niego Chłopak i było jasne, że podstęp został odkryty.
– Dobry Cezar! A nie mówiłem?! – śmiał się Chłopak, odsłaniając kołyszącą się na jednym gwoździu tabliczkę ukrytą w liściach dzikiego wina. – To jest nasz dom!
I rzeczywiście, belkowana kamienica okazała się numerem ósmym.
– Tylko dlaczego ósemka przeskoczyła na nieparzystą stronę ulicy? Dlaczego wepchnęła się między siódemkę i dziewiątkę? – nie mogli się nadziwić Dorośli, których jak zwykle dziwiło nie to, co powinno.
Tymczasem zdemaskowany Numer 8 bynajmniej nie zamierzał się poddać. W mgnieniu oka zmienił się w twierdzę nie do zdobycia. Przez szczelnie zaryglowane drzwi i okna nie byłby w stanie prześliznąć się nawet promyk słońca.
– Tam będzie mój pokój – stwierdził niezrażony tym Chłopak, wskazując spiczastą mansardę, i zaczął szarpać się z zardzewiałą klamką.
– Nie chcę cię martwić, Marcinie, ale mamy mieszkać pod jedynką, a numery liczy się od dołu – powiedziała Dorosła, szukając dzwonka wśród pnączy dzikiego wina.
Dom zaskrzypiał złośliwie, i to nie tylko dlatego, że dzwonek od niepamiętnych czasów był jedynie ozdobą.
Nie docenił jednak przeciwnika. Zanim się spostrzegł, Chłopak wyciągnął z kieszeni scyzoryk, podważył nim drewniany skobel i drzwi stanęły otworem. Pierwszy wpadł do środka pies, za nim wtargnął Chłopak, a za nimi weszli Dorośli. Cała Ulica aż jęknęła.
Jednak Numer 8 był gotów walczyć do upadłego. Drzwi zgrzytnęły z siłą syreny alarmowej, schody zaskrzypiały, jakby miały się za chwilę zawalić. A na głowy wchodzących posypały się pajęczyny, kawałki tynku i kłaki rudego próchna. W mgnieniu oka całą klatkę schodową wypełnił tuman kurzu, wywołując u nieproszonych gości atak gwałtownego kaszlu.
– Wyjdźmy stąd, bo się tu podusimy – jęknęła Dorosła.
– Ta rudera zaraz się zawali. Uciekajmy! Szybko! – zachrypiał Dorosły.
A Dom aż zatrząsł się z radości, czym doprowadził do furii psa, który zaczął wściekle ujadać, sadząc po korytarzu wielkimi susami. Na półpiętrze zrobiło się prawdziwe piekło. I o to chodziło! Numer 8 triumfował. Ale na tym nie koniec. Miał jeszcze w odwodzie tajną broń, którą postanowił wprowadzić do walki właśnie teraz, by ostatecznie przypieczętować swoje zwycięstwo.
Nim czwórka intruzów zdołała zrobić krok do tyłu, z hukiem otwarły się drzwi na pierwszym piętrze.
– Czy to najazd Hunów? – rozległ się niewiarygodnie skrzekliwy głos. – Czego tu szukają?! Nie mają tu nic do roboty! To spokojny dom i tu mieszkają spokojni ludzie! Bo wezwę policję, wojsko i straż pożarną! I siostrzeńca – on służy w Marynarce Wojennej. Tak jak jego ojciec i dziad, i pradziad! Wszyscy u nas służyli. Niech się wynoszą, bo wezwę Marynarkę Wojenną! I jak prześwięcę miotłą...
W miarę trwania tej skrzekliwej przemowy wszystko potulnie cichło i nieruchomiało. Pierwszy oniemiał pies, potem Dom, który chciał, by każde słowo dotarło do właściwych uszu i odniosło właściwy skutek. Zamilkli też Dorośli i Chłopak. A kurz bezszelestnie opadał na wszystko i wszystkich. Kiedy wreszcie osiadła ostatnia drobinka, cała czwórka ze zdumieniem odkryła, że skrzekliwy głos należy do drobniutkiej staruszeczki, która stoi na półpiętrze w kwiecistym szlafroku z bojowo wzniesioną do góry drewnianą chochlą.
– Bardzo panią przepraszamy, ale dzwonek był zepsuty... – skorzystała z chwili ciszy Dorosła.
Chochla pojednawczo opadła w dół.
– Cezar, do nogi! – zawołał Chłopak, ale pies udał, że nie słyszy. Jednym susem wpadł na półpiętro, po czym łapczywie zaczął obwąchiwać drewnianą chochlę, kwiecisty szlafrok i...
I to był błąd. Zza kwiecistej poły wyłoniła się nagle ruda łapa. Najpierw jedna, potem druga. A każda dokładnie wycelowana w czubek wścibskiego psiego nosa. Pac-pac – posypały się kolejne razy, a pies aż usiadł ze zdziwienia z bardzo głupią miną.
Pierwszy nie wytrzymał Chłopak i zaczął chichotać. W jego ślady poszła Dorosła, a po chwili do jej chichotu dołączył basowy śmiech Dorosłego i skrzekliwy śmieszek staruszki. W końcu nie wytrzymał nawet sam Dom. Ten pies miał naprawdę strasznie głupią minę! Wszystko wokoło ryknęło zdrowym śmiechem. Przez dłuższą chwilę cała piątka aż trzymała się za brzuchy, a Dom konwulsyjnie podrygiwał.
– Gnieciuch, zostaw! Chodź tu, gałganie, nie strasz pieska! – Staruszka pierwsza się opanowała i chwyciła za grzbiet rudego kocura, biorąc go na ręce. Rudzielec wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie i patrzył na wszystkich z góry.
– Czy on też służył w Marynarce? – zapytał Chłopak, krztusząc się ze śmiechu.
– Nie, to kot cywilny – odparła staruszka i nagle spoważniała, uważając najwyraźniej temat za zakończony.
Spojrzała pytająco na czwórkę intruzów. Nie musiała długo czekać. Dorosła pośpieszyła z wyjaśnieniami, że właśnie przyjechali do Miasta z innego miasta, bo mąż (czyli Dorosły) dostał tutaj pracę jako urbanista i przydzielono im mieszkanie w domu pod numerem ósmym. Dorosły przeprosił za nagłe wtargnięcie i nieumyślny hałas. Pies wolał się już nie odzywać i trzymał się w bezpiecznej odległości od kwiecistego szlafroka.
Staruszka jakby się trochę udobruchała.
– Jestem babcia Anzelma – powiedziała wreszcie pojednawczo.
Dom spojrzał na nią z wyrzutem – przecież tak bardzo na nią liczył! A ona go zdradziła. Jak mogła! Weszła w przymierze z wrogiem! Chociaż może... Urbanista... Babcia Anzelma podobno zna się na ludziach.
– Ja chcę mieszkać na mansardzie! – przerwał te gorzkie rozważania Chłopak, a jego upór, nie wiedzieć dlaczego, zaczął się Domowi nawet podobać. Ten Chłopak miał charakter!
– Ależ, Marcinie, ile