Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historia pewnego związku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 kwietnia 2014
Ebook
23,60 zł
Audiobook
33,60 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia pewnego związku - ebook

Wszystko zaczęło się w czasach, gdy sklepowe półki świeciły pustkami, a w kawiarniach podawano głównie winiak klubowy.

Poznali się w kultowym krakowskim klubie studenckim Pod Jaszczurami.

Ona – skromne, niedoświadczone brzydkie kaczątko, zakochała się w nim bez pamięci.

On – obiekt pożądania większości kobiet, syn bogatych rodziców, łaskawie pozwolił się wielbić, a rola nauczyciela seksu mocno go bawiła.

Pewnego dnia wyjechał. Spotkali się po jedenastu latach, gdy ona, samotna matka, już nie tak skromna, szykowała się do zamążpójścia, a on, wdowiec, chciał znaleźć w Polsce wyciszenie.

Czy pożądanie i romans bez zobowiązań mogą być podstawą głębokiego związku?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63742-10-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Je­sień 2000

Re­na­ta po­czu­ła skurcz w żo­łąd­ku, kie­dy sa­mo­lot na­gle za­czął się trząść. To tyl­ko tur­bu­len­cje, o któ­rych mó­wi­ła ste­war­de­sa, po­my­śla­ła. Nie lu­bi­ła po­dró­żo­wać sa­mo­lo­tem. Zga­dza­ła się z Tu­wi­mem, że w po­wie­trzu czło­wiek czu­je się bar­dziej w rę­kach Pana Boga. To był do­pie­ro trze­ci lot w jej trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­nim ży­ciu, ten spo­sób po­dró­żo­wa­nia wy­bie­ra­ła w osta­tecz­no­ści.

Po chwi­li sa­mo­lot się uspo­ko­ił. Re­na­ta wzię­ła głę­bo­ki od­dech. Przed nią jesz­cze kil­ka go­dzin lotu, musi to ja­koś wy­trzy­mać. Spoj­rza­ła na swo­je­go to­wa­rzy­sza po­dró­ży. Bło­go spał. Nie mo­gła opa­no­wać po­ku­sy i po­ca­ło­wa­ła go de­li­kat­nie w po­li­czek. Śpią­cy po­ru­szył no­sem, ro­biąc dziw­ny gry­mas, jak­by opę­dzał się od na­tręt­nej mu­chy. Re­na­ta się uśmiech­nę­ła. Za­mknę­ła oczy, ale nie mo­gła za­snąć. Tyle ostat­nio się wy­da­rzy­ło, że nie mia­ła cza­su na roz­my­śla­nia. Te­raz zno­wu na­wie­dzi­ły ją wąt­pli­wo­ści. Czy do­ko­na­ła wła­ści­we­go wy­bo­ru, czy mą­drze po­kie­ro­wa­ła swo­im ży­ciem? Przed jej ocza­mi prze­wi­ja­ły się, jak w fil­mie, róż­ne twa­rze i sy­tu­acje. Na nowo prze­ży­wa­ła trzy ostat­nie mie­sią­ce. Swo­je za­rę­czy­ny, ślub… Po chwi­li znów prze­no­si­ła się do lata 1989 roku, do wy­da­rzeń, któ­re tak bar­dzo zmie­ni­ły jej ży­cie…

W tym sa­mym cza­sie w in­nym sa­mo­lo­cie li­nii Bo­ston – Am­ster­dam sie­dział męż­czy­zna. On rów­nież nie mógł za­snąć. Przy­mknął oczy, żeby są­siad z fo­te­la obok nie na­ga­by­wał go roz­mo­wą. Nie chcia­ło mu się z ni­kim na­wią­zy­wać zna­jo­mo­ści. Lu­dzie, któ­rzy po­dró­żu­ją sa­mot­nie, cza­sa­mi na­bie­ra­ją ocho­ty na przy­pad­ko­we po­ga­węd­ki, na­wet wy­zna­nia. On wo­lał za­nu­rzyć się we wła­snych my­ślach. Cóż, sta­rze­ję się, po­my­ślał, uśmie­cha­jąc się do sie­bie.

– Pro­szę pań­stwa o uwa­gę. Czy jest na po­kła­dzie le­karz? – Usły­szał ko­mu­ni­kat ste­war­de­sy. Dziew­czy­na nie była Ame­ry­kan­ką, chy­ba Fla­mand­ką, bio­rąc pod uwa­gę jej szkol­ny an­giel­ski.

Męż­czy­zna szyb­ko pod­niósł się z fo­te­la, za­bie­ra­jąc ze sobą tor­bę po­dróż­ną. Pod­szedł do ste­war­de­sy.

– Na­zy­wam się Ro­bert Or­łow­ski. Je­stem le­ka­rzem, neu­ro­chi­rur­giem. Co się dzie­je? – ode­zwał się po an­giel­sku z ame­ry­kań­skim ak­cen­tem.

– Pro­szę po­zwo­lić ze mną. Jed­na z pa­sa­że­rek źle się czu­je. Bo­imy się, że to za­wał – do­da­ła ci­cho.

Po­szedł za dziew­czy­ną. Na fo­te­lach z przo­du le­ża­ła ko­bie­ta w śred­nim wie­ku. Na­chy­lo­na nad nią ste­war­de­sa prze­my­wa­ła jej twarz mo­krą chu­s­tecz­ką. Ro­bert ujął dłoń cho­rej, żeby zba­dać tęt­no. Z tor­by wy­jął ste­to­skop i ci­śnie­nio­mierz. Nig­dy się z nimi nie roz­sta­wał, już nie­je­den raz w po­dob­nych sy­tu­acjach były mu po­trzeb­ne. Ste­war­de­sy pa­trzy­ły na nie­go z nie­po­ko­jem. Po chwi­li le­karz znów się­gnął do tor­by. Po­pro­sił o szklan­kę wody i po­dał cho­rej dwie ta­blet­ki. Na­stęp­nie od­li­czył kil­ka­na­ście kro­pel z ma­łej bu­te­lecz­ki i po­le­cił ko­bie­cie wy­pić.

– Za chwi­lę po­czu­je się pani le­piej. Pro­szę nadal le­żeć. Po trzech go­dzi­nach pro­szę za­żyć jesz­cze jed­ną ta­blet­kę. – Uśmiech­nął się do pa­cjent­ki.

– Dzię­ku­ję, pa­nie dok­to­rze, już mi le­piej. Jak to do­brze, że leci pan tym sa­mo­lo­tem.

Ro­bert jesz­cze ja­kiś czas zo­stał przy cho­rej. Chwi­lę roz­ma­wia­li. Dziel­nie wy­słu­chał spra­woz­da­nia z wszyst­kich prze­by­tych cho­rób w cią­gu jej pięć­dzie­się­cio­let­nie­go ży­cia, po czym grzecz­nie się po­że­gnał i od­szedł. Za nim po­dą­ży­ła ste­war­de­sa.

– Co za lek pan jej dał, że tak szyb­ko po­czu­ła się le­piej?

– Wi­ta­mi­nę B. To naj­lep­sze le­kar­stwo na lęk przed la­ta­niem. – Uśmiech­nął się. Dziew­czy­na pod wpły­wem jego spoj­rze­nia lek­ko się za­ru­mie­ni­ła.

Wró­cił na swo­je miej­sce. Są­siad zno­wu chciał po­roz­ma­wiać. Ro­bert osten­ta­cyj­nie ziew­nął i tłu­ma­cząc się zmę­cze­niem, za­mknął oczy. Po chwi­li za­chra­pał, żeby uwia­ry­god­nić sen. Nie mógł jed­nak za­snąć. Jego my­śli po­wę­dro­wa­ły do Re­na­ty i prze­nio­sły go do pew­nej lip­co­wej so­bo­ty, kie­dy to wszyst­ko się za­czę­ło… Do dnia za­rę­czyn An­drze­ja.On. Lato 2000

Był pięk­ny sło­necz­ny dzień, po­czą­tek lip­ca. Sie­dzia­łem na Ryn­ku Głów­nym w Kra­ko­wie przy ku­flu piwa ze swo­im li­ce­al­nym ko­le­gą An­drze­jem. Nie wi­dzie­li­śmy się po­nad dwa­dzie­ścia lat, przy­pad­ko­wo wpa­dli­śmy na sie­bie na uli­cy Grodz­kiej. Przez po­nad dwie go­dzi­ny ga­da­li­śmy i pi­li­śmy. Naj­pierw piwo, po­tem ko­niak, póź­niej wód­ka, zno­wu piwo… Mie­szan­ka nie­zła, pra­wie kok­tajl Mo­ło­to­wa. Al­ko­hol obu­dził w nas wspo­mnie­nia. Z sen­ty­men­tem wspo­mi­na­li­śmy na­szą kla­sę, na­uczy­cie­li i wy­da­rze­nia z nimi zwią­za­ne. Roz­ma­wia­li­śmy o tym, co wy­da­rzy­ło się u nas pod­czas tych wszyst­kich lat, gdy nie mie­li­śmy ze sobą kon­tak­tu. Ob­ga­da­li­śmy wspól­nych zna­jo­mych i te­raz przy­szła pora na ko­bie­ty. Dla mnie ży­cie z ko­bie­tą się skoń­czy­ło, dla nie­go za­czy­na­ło. Tego wie­czo­ru mia­ło się od­być przy­ję­cie z oka­zji jego za­rę­czyn. Kil­ka dni wcze­śniej wspól­nie z na­rze­czo­ną świę­to­wa­li za­rę­czy­ny w gro­nie ro­dzi­ny. Te­raz za­pla­no­wa­li im­pre­zę dla przy­ja­ciół.

– Ile lat mi­nę­ło od śmier­ci two­jej żony?- za­py­tał mnie An­drzej.

– Pra­wie pięć – od­po­wie­dzia­łem. – Cią­gle nie mogę o niej za­po­mnieć. Była wy­jąt­ko­wa, nie spo­tkam już ta­kiej jak ona.

– Ga­dasz bzdu­ry – mruk­nął An­drzej. – Kto jak kto, ale ty na pew­no spo­tkasz jesz­cze nie­jed­ną, któ­ra zgłu­pie­je dla cie­bie.

– Tyl­ko czy ja dla niej zgłu­pie­ję? To ra­czej wąt­pli­we. Nu­dzą mnie ko­bie­ty – wes­tchną­łem.

– Cie­bie nu­dzą? Nie wiem, czy jest w Kra­ko­wie fa­cet, któ­ry miał wię­cej bab od cie­bie!

– Zmie­ni­łem się. Zro­bi­łem się le­ni­wy. Nie chce mi się ro­bić tych wszyst­kich pod­cho­dów, żeby za­cią­gnąć babę do łóż­ka. Mó­wić jej kom­ple­men­ty, uda­wać ocza­ro­wa­ne­go nią i słu­chać jej pie­prze­nia. Brrr.

– Nie mów, że z ni­kim nie sy­piasz?

– Aż tak źle nie jest. Mam w Bo­sto­nie taką jed­ną: ko­le­żan­ka ze szpi­ta­la, sta­żyst­ka. Ale już nie­dłu­go. Bę­dzie mu­sia­ła odejść. Po­pro­si­łem Har­ry’ego, mo­je­go te­ścia, żeby nie prze­dłu­żał z nią umo­wy.

– Jak ci się ukła­da współ­pra­ca z nim? Tro­chę nie­ty­po­wa sy­tu­acja, nie są­dzisz? – za­uwa­żył.

– Cóż, Bet­ty zro­bi­ła im nie­zły ka­wał, ro­biąc mnie je­dy­nym spad­ko­bier­cą. Mu­szą się li­czyć ze mną, mam więk­szość udzia­łów w kli­ni­ce. Naj­pierw chcie­li mnie oże­nić z jed­ną cór­ką, te­raz chcą mi we­pchać do łóż­ka dru­gą. To, że Jen­ni­fer ma do­pie­ro dzie­więt­na­ście lat, ja­koś im nie prze­szka­dza. Żeby tyl­ko pie­nią­dze zo­sta­ły w ro­dzi­nie! Wy­obraź so­bie, że nie mi­nę­ło jesz­cze pół roku od śmier­ci Bet­ty, a już swa­ta­li mnie z Kate. Gdy w grę wcho­dzi for­sa, wszyst­kie chwy­ty są do­zwo­lo­ne.

– Nie na­rze­kaj. Chciał­bym mieć taki pro­blem… i ta­kie pie­nią­dze – za­śmiał się An­drzej.

– Wiesz, za­miast pie­nię­dzy wo­lał­bym mieć Bet­ty – wes­tchną­łem.

– Dłu­go by­li­ście mał­żeń­stwem?

– Pięć lat.

– Dla­cze­go nie mie­li­ście dzie­ci?

– Kie­dy zgi­nę­ła,była w trze­cim mie­sią­cu cią­ży. Wła­śnie się o tym do­wie­dzia­ła, spie­szy­ła się, żeby mi o tym po­wie­dzieć. Bet­ty bar­dzo chcia­ła mieć dziec­ko, już raz po­ro­ni­ła – do­da­łem.

Po­trzą­sną­łem gło­wą, żeby prze­pę­dzić wspo­mnie­nia. Tyle cza­su mi­nę­ło, a ja wciąż nie po­tra­fi­łem spo­koj­nie o tym mó­wić.

– Ile ma lat, ta two­ja pani? – zmie­ni­łem te­mat roz­mo­wy.

– Trzy­dzie­ści sześć.

No tak, ktoś taki jak An­drzej musi za­do­wo­lić się dru­gim sor­tem.

– Jest cu­dow­na – szep­nął roz­ma­rzo­nym gło­sem. – Pięk­na, in­te­li­gent­na, wraż­li­wa i mą­dra. Wspa­nia­ła z niej mat­ka, bar­dzo do­brze wy­cho­wu­je syna. Ka­pi­tal­ny chło­pak, ma dzie­sięć lat, a gada się z nim jak z do­ro­słym. Bar­dzo in­te­li­gent­ny. Wiesz, jak za­su­wa po an­giel­sku?! – za­chwa­lał swo­je­go przy­szłe­go pa­sier­ba.

Aha, jest też dziec­ko. W co on się pa­ku­je?!

– Co ona robi, z cze­go żyje? Mam na­dzie­ję, że jej nie utrzy­mu­jesz?

– Jest księ­go­wą, ma swo­ją fir­mę, miesz­ka­nie. To bar­dzo za­rad­na ko­bie­ta – do­dał z dumą.

O Boże! Księ­go­wa! Gor­sza może być tyl­ko na­uczy­ciel­ka ma­te­ma­ty­ki (cho­ciaż nie za­wsze – zna­łem też nie­złą ma­te­ma­tycz­kę). Cie­ka­we, jak wy­glą­da ta jego za­rad­na pięk­ność? Cóż, po­ję­cie pięk­na jest względ­ne. Ja­koś nie mo­głem so­bie wy­obra­zić, żeby in­te­re­su­ją­ca ko­bie­ta za­in­te­re­so­wa­ła się An­drze­jem. Owszem, od kie­dy ostat­ni raz go wi­dzia­łem tro­chę się wy­ro­bił, ale nadal po­zo­stał prze­cięt­nia­kiem, i to pod każ­dym wzglę­dem. Przyj­rza­łem mu się uważ­nie. Za­wsze było mi ła­twiej oce­nić uro­dę ko­bie­ty niż męż­czy­zny. Nie in­te­re­so­wa­łem się, czy fa­cet jest przy­stoj­ny, czy ma ład­ne oczy i uj­mu­ją­cy uśmiech – in­te­re­so­wa­ło mnie, czy jest z nim o czym po­ga­dać, czy ma po­czu­cie hu­mo­ru i dy­stans do sie­bie. Nie zno­si­łem po­nu­ra­ków i na­dę­tych dup­ków. An­drzej lot­no­ścią umy­słu ra­czej nig­dy nie grze­szył, ale nad­ra­biał to po­czci­wo­ścią i lo­jal­no­ścią. Dla­te­go go lu­bi­łem. Ale czy po­do­bał się ko­bie­tom? – wąt­pli­wa spra­wa. Z ob­ser­wa­cji wiem jed­nak, że ko­bie­cy ide­ał męż­czy­zny jest try­wial­nie pro­sty: żeby chciał ro­ze­brać i żeby mógł ubrać… An­drzej chy­ba speł­niał te wa­run­ki. Był niż­szy ode mnie, miał oko­ło stu osiem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu. Nie był jesz­cze gru­by, ale już nie był szczu­pły – nad pa­skiem spodni za­czy­nał mu zwi­sać brzu­szek. Ciem­ne wło­sy, do­brze pod­cię­te, tro­chę ma­sko­wa­ły po­ja­wia­ją­ce się za­ko­la, ale wi­dać było, że już wkrót­ce prze­gra­ją z czo­łem po­tycz­kę o miej­sce na gło­wie. Twarz miał… hm… po­czci­wą – to chy­ba naj­lep­sze okre­śle­nie jego fi­zjo­no­mii. Ja­kiej ko­bie­cie mógł się po­do­bać? We­dług mnie, ta­kiej jak on – prze­cięt­nej.

Ja dzie­li­łem ko­bie­ty na dwie ka­te­go­rie: ład­ne i głu­pie lub mą­dre i brzyd­kie. Rzad­ko kie­dy ce­chy te dało się usta­wić w in­nej kom­bi­na­cji. Chy­ba że brzyd­kie i głu­pie – to tak! Do­tych­czas spo­tka­łem jed­ną ko­bie­tę, któ­ra była wy­jąt­kiem – Bet­ty! Prze­cięt­ne ko­bie­ty nig­dy mnie nie in­te­re­so­wa­ły.

– Roz­wód­ka czy pan­na z dziec­kiem? – za­py­ta­łem.

– Wdo­wa. Mąż umarł za­raz po ślu­bie. Nie chce o tym mó­wić, więc nie py­tam.

Lep­sza wdo­wa niż pan­na z dziec­kiem lub roz­wód­ka. Tej pierw­szej nikt nie chciał, a od dru­giej mąż uciekł, bo miał jej do­syć, po­my­śla­łem.

– Mu­sisz ją po­znać, za­bie­ram cię dziś na im­pre­zę. Bę­dzie tro­chę lu­dzi. Mamy wol­ną cha­tę, bo mały po­je­chał na ko­lo­nie, wró­ci za mie­siąc.

– Nie wy­pa­da przy­cho­dzić bez za­pro­sze­nia – za­wa­ha­łem się.

– Nie wy­głu­piaj się, ja cię za­pra­szam! Oprócz tego mu­sisz mnie obro­nić. Kie­dy zo­ba­czy mnie w ta­kim sta­nie, to mi się obe­rwie – po­wie­dział cał­kiem po­waż­nie.

Bied­ny An­drzej, wpadł jak śliw­ka w kom­pot. Sta­ra, z ba­cho­rem i do tego ję­dza! Z dru­giej stro­ny, le­piej tam iść, niż sie­dzieć sa­me­mu w domu – nie lu­bię pić w sa­mot­no­ści.

– Do­brze, ale mu­szę ku­pić kwia­ty i flasz­kę – po­wie­dzia­łem.

Nie mi­nę­ło pół go­dzi­ny, a sta­li­śmy już pod drzwia­mi uko­cha­nej An­drze­ja. Obaj by­li­śmy nie­źle wsta­wie­ni. W jed­nej ręce trzy­ma­łem bu­kiet róż, w dru­giej – bu­tel­kę smir­nof­fa.

To bab­sko może i mnie za­ata­ko­wać, po­my­śla­łem, kie­dy An­drzej na­ci­snął dzwo­nek.

Po chwi­li drzwi się otwo­rzy­ły. I wte­dy ją zo­ba­czy­łem. Nie wiem, kto prze­żył więk­szy szok, ona czy ja? Przez mo­ment wy­da­wa­ło mi się, że oprócz za­sko­cze­nia, za­uwa­ży­łem w jej oczach strach. Ba, wię­cej! Prze­ra­że­nie!

Po chwi­li uda­ło jej się opa­no­wać. Ja chy­ba rów­nież mu­sia­łem mieć głu­pią minę. Dziw­ne, że An­drzej nic nie za­uwa­żył.

– Ko­cha­nie, wy­obraź so­bie, że spo­tka­łem na Grodz­kiej kum­pla z li­ceum. Nie wi­dzie­li­śmy się dwa­dzie­ścia lat. Za­pro­si­łem go na dzi­siej­szą im­pre­zę. Mam na­dzie­ję, że się nie gnie­wasz? Tro­chę wy­pi­li­śmy, ale obie­cu­ję, że dziś już nic wię­cej nie będę pił.

– Miło mi pana po­znać – usły­sza­łem zdzi­wio­ny. Da­lej sta­łem jak słup soli. – Pro­szę wejść do środ­ka. Za­pra­szam. – Uśmie­cha­jąc się, za­py­ta­ła: – Te kwia­ty to chy­ba dla mnie?

Tro­chę zmie­sza­ny, wrę­czy­łem jej bu­kiet róż.

Zmie­ni­ła się. Bar­dzo się zmie­ni­ła. Za­wsze wie­dzia­łem, że moż­na z niej zro­bić ład­ną ko­bie­tę, ale nie przy­pusz­cza­łem, że aż tak ład­ną! Z do­brze uda­wa­ną swo­bo­dą wsta­wi­ła kwia­ty do wa­zo­nu i przed­sta­wi­ła mnie po­zo­sta­łym go­ściom.

– To szkol­ny ko­le­ga An­drze­ja. Przy­szli tu­taj się do­pra­wić. Prze­pra­szam, nie usły­sza­łam, jak panu na imię?

Nie wy­cho­dzi­ła ze swo­jej roli. Do­bra z niej ak­tor­ka. Kto by po­my­ślał? Chy­ba o wie­lu rze­czach nie mó­wi­ła An­drze­jo­wi.

– Ro­bert Or­łow­ski – przed­sta­wi­łem się. – Obie­cu­ję, że bar­dziej już się nie urżnę, An­drzej chy­ba też nie, bo bar­dzo się pani boi. Tak jak i ja – do­da­łem z uśmie­chem.

– To do­brze, że się mnie bo­icie, ma­cie pod­sta­wy – od­po­wie­dzia­ła rów­nież się uśmie­cha­jąc. – Kara was nie omi­nie.

Po­de­szła do in­nych go­ści. Skąd to opa­no­wa­nie? Pa­mię­ta­łem ją jako nie­śmia­łą, ci­chą dziew­czy­nę, a tu za­sta­ję wy­ra­fi­no­wa­ną lwi­cę sa­lo­no­wą. Wie­dzia­ła, że ją ob­ser­wu­ję, ale z jej stro­ny nie za­uwa­ży­łem żad­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia moją oso­bą.

Wy­glą­da­ła na­praw­dę ślicz­nie. Była ubra­na w ob­ci­słą, moc­no wy­de­kol­to­wa­ną czar­ną bluz­kę i ład­ną czar­no-bia­łą spód­nicz­kę tuż nad ko­la­na. Czar­ne buty na wy­so­kich ob­ca­sach pod­kre­śla­ły cu­dow­ną li­nię jej nóg. W uszach i na rę­kach mia­ła za­ło­żo­ne srebr­ne koła, któ­re po­brzę­ki­wa­ły ku­szą­co przy każ­dym ru­chu. Ależ wy­zgrab­nia­ła! Przed­tem ra­czej nie ma­lo­wa­ła się, te­raz mia­ła moc­ny ma­ki­jaż, któ­ry uwy­dat­niał jej oczy i usta. Buj­ne, dłu­gie za ra­mio­na, brą­zo­we wło­sy, uło­żo­ne w mod­ną fry­zu­rę, oka­la­ły jej ład­ną twarz. Gdzie się po­dzia­ły oku­la­ry? Nie była kla­sycz­ną pięk­no­ścią, ale mia­ła w so­bie coś, co po­wo­do­wa­ło, że fa­cet, pa­trząc na nią, na­bie­rał ocho­ty, aby za­cią­gnąć ją do łóż­ka (może nie każ­dy, ale ja na pew­no!). O cho­le­ra! Ona nosi poń­czo­chy! Za­uwa­żyw­szy to, po­czu­łem na­głe pod­nie­ce­nie. Gdzie ona tak się wy­ro­bi­ła?! Zde­cy­do­wa­nie, na księ­go­wą to ona nie wy­glą­da­ła. Bez wąt­pie­nia była naj­ład­niej­szą ko­bie­tą w tym to­wa­rzy­stwie. Ro­zej­rza­łem się po po­ko­ju.

O Boże, ale po­two­ry! Jed­na, z wy­glą­du przy­po­mi­na­ją­ca jasz­czur­kę, po­de­szła do mnie.

– Po­dob­no jest pan le­ka­rzem? Kie­dy pan wró­cił ze Sta­nów? Ja też by­łam w Chi­ca­go pra­wie trzy lata. A pan?

– Cały czas tam miesz­kam, ale nie w Chi­ca­go, lecz w Bo­sto­nie. Przy­je­cha­łem tu tyl­ko na urlop. Chy­ba że coś się zmie­ni w moim ży­ciu. – Po­wie­dzia­łem wy­star­cza­ją­co gło­śno, żeby Ona to usły­sza­ła, bo wła­śnie prze­cho­dzi­ła obok nas.

Cho­le­ra, jak ona ma na imię? Rzad­ko zwra­ca­łem się do niej po imie­niu, chy­ba mó­wi­łem do niej „Mała”. Dziw­nie wy­biór­czą mam pa­mięć – pa­mię­tam sy­tu­acje, twa­rze i inne co cie­kaw­sze ele­men­ty ana­to­mii ko­bie­cej, ale imion, cho­le­ra, nie pa­mię­tam… tym bar­dziej po je­de­na­stu la­tach. Cóż, tro­chę ko­biet prze­wi­nę­ło się w moim czter­dzie­sto­let­nim ży­ciu. Te­raz nie wy­pa­da­ło za­py­tać jej o imię. To chy­ba mała znie­wa­ga, sy­piać z ko­bie­tą trzy mie­sią­ce, a po­tem nie pa­mię­tać jej imie­nia. Uzna­łem jed­nak, że mogę za­py­tać Jasz­czur­kę, prze­cież ofi­cjal­nie pierw­szy raz spo­tka­łem na­rze­czo­ną An­drze­ja.

– Prze­pra­szam, jak ma na imię go­spo­dy­ni?

– Na imię mam Re­na­ta, Ro­ber­cie. Po­zwo­lisz, że będę tak do cie­bie mó­wi­ła? Przy­ja­cie­le An­drze­ja są mo­imi przy­ja­ciół­mi. – Re­na­ta wtrą­ci­ła się w roz­mo­wę, uśmie­cha­jąc się przy tym iro­nicz­nie.

Za­czer­wie­ni­łem się z za­że­no­wa­nia, ona zaś nie­źle się ba­wi­ła. Głu­pia sy­tu­acja, jak z tego wy­brnąć?

– Prze­pra­szam, ale się nie przed­sta­wi­łaś.

– My­śla­łam, że nie mu­szę… An­drzej nie po­wie­dział do kogo idzie­cie?

– Mó­wił o to­bie tyle wspa­nia­łych rze­czy, ale two­je imię nie pa­dło w roz­mo­wie. Te­raz na pew­no je za­pa­mię­tam!

W tym mo­men­cie An­drzej za­rzą­dził tań­ce. Ode­tchną­łem z ulgą, po­pro­si­łem na­wet Jasz­czur­kę do tań­ca. Prze­mę­czy­łem się z nią aż trzy ka­wał­ki, po­tem pod pre­tek­stem na­pi­cia się drin­ka uda­ło mi się od niej uwol­nić. Re­na­ta i An­drzej tań­czy­li przy­tu­le­ni do sie­bie. Nie dane było mi dłu­go roz­ko­szo­wać się sa­mot­no­ścią, bo po­de­szła do mnie inna ko­bie­ta, wy­pisz wy­ma­luj Ro­pusz­ka.

– Pa­nie Ro­ber­cie, jaka jest pana spe­cja­li­za­cja?

– Neu­ro­chi­rur­gia. A pani?

– Ma­te­ma­ty­ka. Uczę ma­te­ma­ty­ki. Syn Re­na­ty cho­dzi do szko­ły, w któ­rej pra­cu­ję – po­in­for­mo­wa­ła mnie. – Krzyś to na­praw­dę ge­nial­ne dziec­ko, po­wi­nien cho­dzić do lep­szej szko­ły, bo w tej się mar­nu­je. Wy­prze­dza ró­wie­śni­ków o dwa, trzy lata. Szko­da, że ma­te­ma­ty­ka to nie jego po­wo­ła­nie. Ma oczy­wi­ście szóst­kę, ale ten przed­miot nie za bar­dzo go in­te­re­su­je. – Ro­pusz­ka sta­ra­ła się za­in­te­re­so­wać mnie roz­mo­wą.

Mó­wi­ła, mó­wi­ła… W pew­nym mo­men­cie wy­łą­czy­łem się. Cóż mnie ja­kiś ba­chor, na­wet ge­nial­ny, ob­cho­dzi?! Co in­ne­go jego ma­muś­ka.

– Pani jest ko­le­żan­ką Re­na­ty czy An­drze­ja? – za­py­ta­łem, żeby zmie­nić te­mat

– Re­na­ty. Pro­wa­dzi mi księ­go­wość.

– To te­raz na­uczy­cie­le mu­szą mieć księ­go­wych? – zdzi­wi­łem się.

– Pro­wa­dzę do­dat­ko­wą dzia­łal­ność, roz­pro­wa­dzam pro­duk­ty alo­eso­we.

– Wi­dzę, że sprze­daż bez­po­śred­nia tu­taj też do­tar­ła, w Sta­nach nie moż­na się od tego opę­dzić. Prze­pra­szam, ale mu­szę za­tań­czyć z go­spo­dy­nią i prze­pro­sić, że wtar­gną­łem do jej domu bez uprze­dze­nia.

Uśmiech­ną­łem się prze­pra­sza­ją­co i szyb­ko od Ro­pusz­ki od­sze­dłem. Wy­ko­rzy­stu­jąc oka­zję nie­obec­no­ści An­drze­ja w po­bli­żu, po­pro­si­łem Re­na­tę do tań­ca. Co praw­da z pew­nym wa­ha­niem, ale zgo­dzi­ła się.

– Dzię­ki, że ura­to­wa­łaś mnie przed in­wa­zją alo­eso­wą. Jesz­cze chwi­la, a wtry­ni­ła­by mi ja­kiś pro­dukt. – Moja part­ner­ka ro­ze­śmia­ła się, po­ka­zu­jąc pięk­ne zęby.

Na­wet w tej sfe­rze za­szły duże zmia­ny. Z tego co pa­mię­ta­łem, mia­ła żół­tą je­dyn­kę. Te­raz po niej ani śla­du – wszyst­kie zęby jak pe­reł­ki, tro­chę krzy­we, ale ład­ne.

– Zmie­ni­łaś się. Na­wet bar­dzo – po­wie­dzia­łem z uzna­niem.

– Aż tak bar­dzo, że za­po­mnia­łeś, jak mam na imię?

– Ale inne ce­chy za­pa­mię­ta­łem. Na przy­kład te dwa ślicz­ne pie­przy­ki, je­den w two­im de­kol­cie, dru­gi… tro­chę ni­żej. – Mó­wiąc to, uśmiech­ną­łem się. – No, na­resz­cie się za­ru­mie­ni­łaś!

– Za to ty wca­le się nie zmie­ni­łeś… Na two­im miej­scu nie trak­to­wa­ła­bym tego jak kom­ple­ment.

– Zmie­ni­łem się. Sple­śnia­łem. Nie za­uwa­ży­łaś si­wych wło­sów na mej skro­ni? – Co­raz bar­dziej mi się po­do­ba­ła.

– Da­lej je­steś tym sa­mym za­ro­zu­mia­łym, skon­cen­tro­wa­nym na so­bie, ego­cen­trycz­nym dup­kiem, co je­de­na­ście lat temu.

– Wte­dy ci to nie prze­szka­dza­ło. Sama mó­wi­łaś, że się we mnie za­ko­cha­łaś od pierw­sze­go wej­rze­nia. – Nie mo­głem opa­no­wać uśmie­chu.

– Z tego co pa­mię­tam, ka­za­łeś mi szyb­ko się od­ko­chać, co nie­ba­wem uczy­ni­łam.

– Nie tak zno­wu szyb­ko, trwa­ło to co naj­mniej trzy mie­sią­ce. Wi­dzia­łem cię na dwor­cu – do­da­łem już cał­kiem po­waż­nie. Po chwi­li znów przy­bra­łem żar­to­bli­wy ton. – Gdy­bym wte­dy nie wy­je­chał, to może na­sza zna­jo­mość in­a­czej by się za­koń­czy­ła? Może bym się na­wet z tobą oże­nił?

– Do­brze więc, że wy­je­cha­łeś. Z tego co pa­mię­tam, raz żar­tem coś bąk­ną­łeś o mał­żeń­stwie, ale pod wa­run­kiem, że wcze­śniej zro­bisz mi kil­ka ope­ra­cji pla­stycz­nych… Że­byś mógł po­ka­zać się ze mną na uli­cy.

– Tak po­wie­dzia­łem? Mu­sia­łem być bar­dzo pi­ja­ny – za­śmia­łem się.

– Masz ra­cję, by­łeś bar­dzo pi­ja­ny, prze­cież trzeź­wy nig­dy byś nie mó­wił o mał­żeń­stwie ze mną… Na­wet gdy­bym mia­ła za sobą tu­zin ope­ra­cji pla­stycz­nych – za­uwa­ży­ła z sar­ka­zmem.

– Ale wi­dzę, że ope­ra­cje wca­le nie były po­trzeb­ne, sama z brzyd­kie­go ka­cząt­ka prze­obra­zi­łaś się w ła­bę­dzia… On nie pa­su­je do cie­bie – do­da­łem po chwi­li. – Taka na­mięt­na dziew­czy­na jak ty po­win­na zwią­zać się z kimś in­nym… na przy­kład ze mną – do­da­łem z uśmie­chem. – Prze­cież pa­mię­tasz, jak było nam do­brze w łóż­ku? Chy­ba tego nie za­po­mnia­łaś? Mamy po­dob­ny tem­pe­ra­ment. Po­myśl o tym – mó­wiąc to, uśmie­cha­łem się lu­bież­nie.

W tym mo­men­cie osłu­pia­łem. Re­na­ta prze­sta­ła ze mną tań­czyć i bez sło­wa zo­sta­wi­ła mnie na środ­ku par­kie­tu.

Ro­zej­rza­łem się po miesz­ka­niu. Było nie­źle urzą­dzo­ne. Dość duże jak na pol­skie wa­run­ki, oko­ło sie­dem­dzie­się­ciu me­trów, mia­ło po­kój dzien­ny z otwar­tą kuch­nią i dwie sy­pial­nie. Cie­płe ko­lo­ry ścian i me­bli nada­wa­ły wnę­trzu wra­że­nie przy­tul­no­ści. Kró­lo­wa­ły tu bar­wy zło­ci­ste i po­ma­rań­czo­we, gdzie­nieg­dzie po­ja­wia­ły się róż­ne od­cie­nie brą­zu. Na­stro­jo­we świa­tło są­czy­ło się z wie­lu punk­tów, okna otu­la­ły zwiew­ne za­sło­ny. Czuć było ko­bie­cą rękę. Na ścia­nach wi­sia­ły ob­raz­ki i zdję­cia, a nie­ba­nal­ne bi­be­lo­ty na ko­mo­dach przy­cią­ga­ły wzrok.

Ład­ne gniazd­ko so­bie uwi­ła, dużo lep­sze niż to w Hu­cie. Cał­kiem nie­źle so­bie ra­dzi. Cie­kaw by­łem jej zmar­łe­go męża. Czy to dla nie­go tak się zmie­ni­ła, czy to on ją zmie­nił, roz­my­śla­łem.

W miesz­ka­niu było kil­ka­na­ście osób. Nie sie­dzie­li­śmy pol­skim zwy­cza­jem przy sto­le, lecz po­dzie­li­li­śmy się na małe grup­ki. Przy ni­skiej ścian­ce dzie­lą­cej kuch­nię z po­ko­jem dzien­nym zor­ga­ni­zo­wa­no bu­fet. Pod­sze­dłem tam i zro­bi­łem so­bie drin­ka. Nie po­tra­fi­łem oprzeć się ape­tycz­nie wy­glą­da­ją­cym sa­łat­kom, na­ło­ży­łem na ta­lerz spo­rą por­cję. Były smacz­ne. Wzro­kiem za­czą­łem szu­kać Re­na­ty.

Po chwi­li za­uwa­ży­łem, że znik­nę­ła w jed­nym z po­koi. Ru­szy­łem za nią. Opar­ty o fu­try­nę drzwi pa­trzy­łem, jak się krzą­ta. Wyj­mo­wa­ła z kar­to­nów bu­tel­ki z na­po­ja­mi. Do szkla­nej misy prze­sy­py­wa­ła chip­sy.

– To brzyd­ko po­rzu­cać part­ne­ra na środ­ku par­kie­tu.

Za­sko­czo­na moją obec­no­ścią, gwał­tow­nie się od­wró­ci­ła. Do­pie­ro te­raz za­uwa­ży­łem ja­kie ma zmy­sło­we usta. Mia­łem strasz­ną ocho­tę po­ca­ło­wać ją w te usta… i nie tyl­ko… Daw­no już żad­na ko­bie­ta tak na mnie nie dzia­ła­ła.

– Mo­gło być go­rzej. Mia­łam ocho­tę cię spo­licz­ko­wać, ale go­ścin­ność mi na to nie po­zwo­li­ła. Ostrze­gam jed­nak, że nie za­wsze będę taka po­wścią­gli­wa.

– Na­praw­dę? – za­śmia­łem się. – Zro­bi­łaś się strasz­nie kol­cza­sta, jak te róże, któ­re ci przy­nio­słem. A by­łaś taką wspa­nia­łą dziew­czy­ną. Nig­dy bym nie przy­pusz­czał, że z ta­kiej ci­chej, do­brej isto­ty wy­ro­śnie taka ję­dza. Przed­tem bar­dziej mi się po­do­ba­łaś!

– Tak bar­dzo ci się po­do­ba­łam, że nie tyl­ko nie wy­sła­łeś żad­nej kart­ki, ale na­wet za­po­mnia­łeś, jak mam na imię?

– Nie mo­żesz mi tego da­ro­wać! Spo­tkaj­my się gdzieś sami, po­roz­ma­wia­my o daw­nych cza­sach – za­pro­po­no­wa­łem.

– Nie ma mowy! Zresz­tą nie mamy o czym ze sobą roz­ma­wiać.

– Za­wsze mie­li­śmy o czym roz­ma­wiać, nie pa­mię­tasz? By­łaś jed­ną z nie­licz­nych dziew­czyn, z któ­ry­mi się nie nu­dzi­łem. Przy­po­mnij so­bie tę ślicz­ną blon­dyn­kę, któ­rą ola­łem dla cie­bie.

– Wi­dać w łóż­ku ci nie pa­so­wa­ła – za­uwa­ży­ła cierp­ko.

– Nie dla­te­go. Wi­dzia­łem, że było ci przy­kro, cho­ciaż nie ro­bi­łaś mi żad­nych za­rzu­tów. Nie po­wie­dzia­łaś ani jed­ne­go złe­go sło­wa! By­łaś bar­dzo wy­ro­zu­mia­łą dziew­czy­ną, po­do­ba­ło mi się to w to­bie.

– By­łam nie wy­ro­zu­mia­łą, ale głu­pią dziew­czy­ną – spro­sto­wa­ła z go­ry­czą w gło­sie. – Go­ście cze­ka­ją, mo­żesz mi po­móc? Weź na­po­je i piwa, ja we­zmę resz­tę.

– Za­cze­kaj jesz­cze chwil­kę – po­pro­si­łem.

Była tak bli­sko, że czu­łem jej za­pach. Coś dziw­ne­go było w jej za­cho­wa­niu. Strach? Ona naj­wy­raź­niej bała się mnie! Na­sze oczy się spo­tka­ły. Do­strze­głem w nich coś, co pa­mię­ta­łem sprzed je­de­na­stu lat. Po raz pierw­szy po­ża­ło­wa­łem mo­je­go wy­jaz­du do Ame­ry­ki. Po raz pierw­szy za­po­mnia­łem o Bet­ty. Za­pra­gną­łem cof­nąć się w cza­sie, do lata 1989.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: