Dzienniki. 1953–1982. Tom 1 - Wiktor Woroszylski - ebook

Dzienniki. 1953–1982. Tom 1 ebook

Wiktor Woroszylski

5,0

Opis

Ten dziennik to dla powojennej historii Polski świadectwo znaczące. Jego Autor przeszedł drogę charakterystyczną dla wielu polskich intelektualistów w drugiej połowie XX wieku: od uwikłania w komunizm do czynnego sprzeciwu wobec niego. Był nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem wielu kluczowych dla powojennej historii zdarzeń, także wpływając na ich przebieg.
Jest to kronika środowiska nonkonformistycznego, spisywana również w czasach, gdy samo prowadzenie takich zapisów wymagało niemałej odwagi, a zarazem – wyrazisty portret tego środowiska, wzmacnianego wewnętrznie przez przyjaźń i wzajemną lojalność i stającego się ponadczasowym przykładem wolności. Zobacz więcej

 

„Tłumy, zwolnieni z kryminału, całe środowisko, nie sposób wyliczyć, chyba ponad setka osób, ścisk, rozmowy o tym, co się stało, znów euforia. Ja – że nie starczyło mi wyobraźni na to, co zaszło, że całą „robotę” KOR-u etc. przez ostatnie lata traktowałem raczej na zasadzie zbawiania własnych dusz, no i tworzenia jakichś wysepek wolności wewnętrznej, ale perspektyw zwycięstwa społecznego na taką skalę nie brałem pod uwagę.”
1 września 1980

„Parę słów o sobie. Miałem niespełna 18 lat, kiedy wstąpiłem do PPR. Nie przez strach, nie przekupstwo, nie zaangażowanie przez tajną służbę radziecką, także nie skłonność do ugody. Pewna wizja z punktami odniesienia niechybnie błędnymi, jakoś tam uwarunkowanymi przez historię, doświadczenie osobiste i różne rzeczy, o których nie teraz. Dawno od tego odszedłem i myślę, że ostatnie ponad ćwierć wieku życia zwalnia mnie od ponawiania wyznań ekspiacyjnych […]. Ale chcę powiedzieć, że do siebie dawnego, tamtego, nie odczuwam nienawiści ani pogardy, najwyżej pewien ironiczny dystans, pewną potrzebę dyskusji, niezgody. Co było, to było. Człowiek nie jest kimś do łatwego etykietowania.”
4 marca 1982

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1443

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© by Ośrodek KARTA, 2017

REDAKTOR SERII Agnieszka Knyt

KOORDYNACJA PROJEKTU, WYBÓR FRAGMENTÓW DO DRUKU, OPRACOWANIE REDAKCYJNE dr Agnieszka Dębska

WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA Katarzyna Bizacka

OPRACOWANIE PRZYPISÓW dr Konrad Rokicki,

WSPÓŁPRACA dr Bartosz Kaliski, dr Agnieszka Dębska

KONSULTACJA NAUKOWA prof. dr hab. Andrzej Friszke

RECENZENT dr hab. Krzysztof Kosiński, prof. IH PAN

PRZYGOTOWANIE INDEKSU

KWERENDA IKONOGRAFICZNA Małgorzata Pankowska-Dowgiało

SKŁAD KOMPUTEROWYTANDEM STUDIO

ZDJĘCIE NA OKŁADCE Fot. Charles Sawyer

PRACA NAUKOWA FINANSOWANA W RAMACH PROGRAMU MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO POD NAZWĄ „NARODOWY PROGRAM ROZWOJU HUMANISTYKI” W LATACH 2014–2018

KIEROWNIK NAUKOWY PROJEKTU prof. dr hab. Andrzej Friszke, Instytut Studiów Politycznych PAN

PARTNER PROJEKTU

Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk

Wydanie I

Warszawa 2017

ISBN (tom 1) 978-83-64476-85-3

ISBN (komplet) 978-83-64476-87-7

Ośrodek KARTA

ul. Narbutta 29, 02-536 Warszawa

tel. (48) 22 848-07-12, faks (48) 22 646-65-11

[email protected]

ksiegarnia.karta.org.pl

konwersja.virtualo.pl

OD WYDAWCY

Ten dziennik to dla powojennej historii Polski świadectwo znaczące. Jego Autor przeszedł drogę charakterystyczną dla wielu polskich intelektualistów w drugiej połowie XX wieku: od uwikłania w komunizm do czynnego sprzeciwu wobec niego. Był nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem wielu kluczowych dla powojennej historii zdarzeń, także wpływając na ich przebieg. Pozostawał przy tym jednak cały czas pisarzem – to również znajduje wyraz w zapisanym tu sposobie postrzegania rzeczywistości i stosunku do słowa.

W dzienniku odnajdziemy przykłady ewolucji jego postawy – choć nie to jest pierwszoplanowe. Najważniejszy jest tutaj opis działań, jakie sam Autor i jego otoczenie podejmują na przestrzeni lat, mierząc się z rzeczywistością Peerelu i próbując w jej warunkach powiększyć obszar wolności, za co nieraz przyszło im płacić wysoką cenę. Jest więc to kronika środowiska nonkonformistycznego, spisywana także w czasach, gdy samo prowadzenie takich zapisów wymagało niemałej odwagi, a zarazem – wyrazisty portret tego środowiska, wzmacnianego wewnętrznie przez przyjaźń i wzajemną lojalność i stającego się ponadczasowym przykładem wolności.

Choć od pierwszej decyzji o prowadzeniu na bieżąco notatek – podjętej podczas pobytu w ZSRR w 1953 roku – do ich zakończenia mijają prawie 43 lata, to zebrane tutaj zapisy rozkładają się bardzo nierówno. Z lat 50. zachowało się ich niewiele, ale też można przyjąć, że Autor swej decyzji o regularnym spisywaniu dziennika nie wprowadzał od razu w czyn, zarzucając notowanie nieraz na bardzo długie okresy.

Regularny diariusz, pisany codziennie lub niemal co dzień, a niekiedy nadrabiany z większym opóźnieniem, zaczyna się w styczniu 1966, gdy Autor jest już pisarzem źle widzianym przez władze, niedrukowanym, a wkrótce – za sprawą protestu w obronie przyjaciela, Leszka Kołakowskiego – wyrzuconym z partii. Zapisy z lat 60. urywają się w miejscu tyleż dramatycznym, co znaczącym – 29 lutego 1968 – w dniu słynnego nadzwyczajnego zebrania Oddziału Warszawskiego ZLP, poświęconego zdjęciu Dziadów. O tej kolejnej przerwie zadecydował jednak nie świadomy wybór Autora, lecz dalsze losy rękopisów, które zaginęły w niejasnych okolicznościach.

Kolejne zachowane notatki pochodzą z końca 1979 roku i od tego momentu dziennik prowadzony jest już stale – choć bywa, że z kilkumiesięcznymi przerwami – niemal do końca życia Autora (ostatnie zapisy są datowane na luty 1996). Te blisko 20 lat to wyraziste świadectwo przemian polskiej rzeczywistości. Autor bierze w nich udział najpierw jako współpracownik KOR, uczestnik drugiego obiegu, współtwórca i redaktor „Zapisu” – co w dzienniku traktowane jest ze zrozumiałą dyskrecją. Następnie, dzieląc los wielu niepokornych intelektualistów, jako internowany, inwigilowany i szykanowany pisarz opozycyjny w latach 80., który w dramatycznych okolicznościach potrafi mocnym głosem protestu odcisnąć piętno na rzeczywistości – jak w przypadku listu do wicepremiera Mieczysława F. Rakowskiego po śmierci Grzegorza Przemyka w maju 1983. I wreszcie na przełomie lat 80./90. – obserwując kształtowanie się życia publicznego III RP, jako przedstawiciel środowiska, które na ten proces miało wpływ największy.

Dzienniki obejmują zatem znaczną część powojennych dziejów Polski i – sporą część życia Autora. W obrazie tym są jednak znaczące luki. Szczególnie młodzieńczy okres, w tym zaangażowanie w komunizm, nie znajduje odzwierciedlenia w tym świadectwie. Lukę tę wypełnia szkic historyczny prof. Andrzeja Friszke, który otwiera I tom Dzienników.

Sam Autor niechętnie wraca do komunistycznej fascynacji z młodości. Nie tłumaczy się ze swoich ówczesnych wyborów, jednak ich konsekwencje towarzyszą mu przez całe życie. To one skłaniają go do większego dystansu wobec wszelkich ślepych zaangażowań, ale i do większej wyrozumiałości wobec tych, którzy im ulegają. Co jednak nie wyklucza – i dziennik jest tego dowodem – determinacji w działaniu czy polemicznej pasji w sprawach uznanych za słuszne, podejmowanych z własnego wyboru.

Wiktor Woroszylski zapisał się w historii nie tylko jako aktywna postać opozycji, współtwórca „Zapisu” czy wcześniej jako autor wybitnego i potępionego przez cenzurę świadectwa rewolucji węgierskiej 1956 – Dziennika węgierskiego, lecz także jako poeta. W tej roli towarzyszył też – jako prekursor i sprzymierzeniec – pokoleniu Nowej Fali. Stanisław Barańczak, jej najwybitniejszy przedstawiciel, pisał w końcu lat 70.: „Tak, bojaźliwe było nasze pokolenie / i może nawet / lepiej, że nie zostaną po nim te dzienniki, / które i tak byłyby nieczytelne / z powodu braku imion i poglądów własnych”.

Dziennik Wiktora Woroszylskiego pokazuje, jak bardzo się mylił.

Warszawa, kwiecień 2017Agnieszka Dębska

WIKTOR WOROSZYLSKI. POLITYKA I LITERATURA

Wiktor Woroszylski wyrastał w inteligenckim domu. Ojciec był lekarzem ginekologiem, założył i prowadził mały szpitalik położniczy w Grodnie. Matkę Wiktor utracił krótko po narodzinach, ale ojciec ożenił się powtórnie i macocha, córka nauczycieli, zajmowała się przybranym synem z czułością. Rozbudzała w nim też zainteresowania kulturalne, zakorzenienie w polskiej kulturze i nawyk czytania. W domu było wiele książek, w tym dzieła trzech wieszczów. Wiktor miał 12 lat, gdy wybuchła wojna i do Grodna weszła Armia Czerwona. Szpitalik został upaństwowiony, ale ojciec zachował posadę dyrektora szpitala ginekologiczno-położniczego. Woroszylscy musieli się jednak przenieść do innego mieszkania. Wiktor miał 14 lat, gdy do Grodna weszli Niemcy.

Żydowskie pochodzenie stało się przyczyną dramatów. W listopadzie 1941 rodzina została zesłana do getta, a Wiktor jako 14-latek musiał pracować, najpierw w laboratorium, potem w stolarni. W tym czasie dużo czytał, głównie literaturę rosyjską. Jesienią 1942 wobec pogłosek o nadchodzącej likwidacji getta rodzice postanowili ratować syna, któremu udało się uciec z getta i zatrudnić u szewca Antoniego Siwka jako terminator. „Zaaranżowane było to wszystko dzięki pomocy różnych ludzi, ale głównie dzięki Nadzi, niani ojca, której zresztą później cała rodzina zawdzięcza ratunek z piekła holocaustu. Ona jedyna pomagała bezinteresownie” – wspomina syn Wiktora Feliks. Po mniej więcej dwóch miesiącach rodzice ściągnęli go do getta, gdy dowiedzieli się o powieszeniu przez Niemców ukrywających się Żydów. Całą rodziną uciekli z getta zimą 1943, początkowo ukrywali się każde oddzielnie, Wiktor znów u szewca Siwka. Wiosną spotkali się ponownie i ukryli w stodole we wsi Nowosiółki. Gdy Wiktor się rozchorował, został umieszczony w Łosośnie, w domu przedwojennego zawodowego oficera i AK-owca. Wiosną 1944 powrócił do stodoły i tam wszyscy troje doczekali wkroczenia w czerwcu Armii Czerwonej1.

Wiktor dojrzewał więc w ekstremalnych warunkach, w bezpośrednim zagrożeniu życia. W przygotowanym w 1963 roku życiorysie pisał lakonicznie: „W tym okresie poznał bezdomność, rozłąkę z rodziną, pracę fizyczną (jako sanitariusz w szpitalu, terminator u szewca, robotnik w stolarni, robotnik rolny)”2. Nigdy tych wiadomości nie rozwinął, choć pokazał wybrane sceny w zbiorze Okrutna gwiazda, a także w opublikowanej wiele lat potem Literaturze. Pisał też: „Okres, który jeszcze mógł być dzieciństwem, ale już nim nie był – lub inaczej: był dzieciństwem złym, wykrzywionym, okaleczonym – widzieliśmy gwałt i śmierć – baliśmy się śmierci jak dorośli – jak dorośli musieliśmy walczyć o egzystencję – nie chodziliśmy do szkół, ale za to poznawaliśmy życie od strony, od której bodajbyśmy go nie poznali...”3. W jednym z tekstów o własnej twórczości zauważył, że w wierszach szukał sensu życia i najczęściej znajdował go w pięknym umieraniu, „pięknym jako gest wierności wobec Sprawy i jako czyn przybliżający jej triumf. Być może był w tym także moment reakcji na liczne śmierci nieopromienione heroiczną racją, z jakimi zetknąłem się podczas wojny”4. Przy innej okazji gorzko wspominał swoich szkolnych nauczycieli, którzy byli „szarzy i nieciekawi – zahukani, zabiegani, drżący o posadę, pechowi. Wielu z nich pochodziło z większych miast – i do naszego miasteczka dotarło w pogoni za chlebem, za punktem zaczepienia, za ostatnią szansą”. A jednak gdy przyszła wojna, większość zginęła, zostali zamordowani przez okupanta. Żaden z nich nie wrócił z wojny5. Wiktor potrafił też jednak wspominać czas dorastania w Grodnie pozytywnie: „Tam nauczyłem się kilku prostych prawd życiowych, na przykład tej, że człowiek nie musi człowiekowi być wilkiem, że różne narody mogą ze sobą współżyć i wzajemnie wzbogacać swoją kulturę, że istnieją pewne wartości elementarnego losu ludzkiego, którym trzeba dochować wierności, wbrew wszelkim dalszym skomplikowaniom itp. Z perspektywy «szerokiego świata» wydaje mi się, że w skromnym krajobrazie mojego dzieciństwa świadomość tych prawd tkwiła bardzo głęboko”6.

Wspominał, że już w młodych latach czytał wiele książek przynoszonych z biblioteki przez matkę, w tym Sergiusza Piaseckiego, Ireny Krzywickiej, Marii Ukniewskiej, Brunona Schulza, pacyfistyczne powieści Amerykanów i Niemców, poznał dość dobrze skamandrytów, zwłaszcza Juliana Tuwima, miał w rękach parę roczników „Wiadomości Literackich”7. Ten zestaw zapamiętanych lektur pokazuje, że w domu interesowano się ambitną literaturą współczesną, która też niosła myśli postępowe, demokratyczne – zarówno pod względem ideowym, jak i artystycznym. W czasie wojny przeczytał powieść Brunona Jasieńskiego Palę Paryż, antymieszczański manifest polskiego komunisty. „Wcieliła się w nią moja nienawiść i moja wiara. «Paryż» musiał spłonąć, a na jego zgliszczach my, wyzwoleni więźniowie, mieliśmy zbudować nowe życie: komunizm”8. Uciekający w 1941 roku z Grodna Rosjanie „zostawili koło nas na podwórku stos książek. Ja je sobie oczywiście przywłaszczyłem – wspominał Woroszylski. – To była klasyka rosyjska, jeszcze przedrewolucyjne wydania. Przez całą prawie okupację niemiecką czytałem te książki i zaintrygowała mnie niesłychanie tak zwana – przepraszam za określenie – dusza rosyjska. Coś w niej też odpychało, ale pociągał jakiś idealizm, utopizm, jakiś wzlot w uniwersum duchowe, za którym nieświadomie tęskniłem”. Wcześniej jeszcze zetknął się z Majakowskim, Jesieninem, Błokiem, poetami, których twórczość związana była z okresem rewolucji9.

Jako nastolatek uległ fascynacji ideą komunizmu i rewolucji, a doszedł do niej głównie poprzez literaturę. Głównie, gdyż z pewnością duże znaczenie miały też doświadczenia osobiste, śmiertelne zagrożenie ze strony niemieckiego faszyzmu, ale zapewne także rodzimego nacjonalizmu i antysemityzmu, poczucie wrogości wobec „starego” świata, który – przynajmniej w tym regionie – rozpadł się i ustąpił skrajnym ideologiom i porządkom, komunizmu lub faszyzmu.

Komunizm

Wraz z rodzicami repatriował się do Polski w marcu 1945 już jako komunista. W Łodzi, do której dotarli, zaraz zgłosił się do komitetu dzielnicowego Polskiej Partii Robotniczej z pytaniem, „czy PPR to partia komunistyczna”. I choć odpowiedź nie była jednoznaczna, a o Marksie i Leninie niewiele wiedział, otrzymał legitymację. Do partii wstąpił więc, zanim jeszcze dostał maturę, co nastąpiło w czerwcu 1945. Wcześniej też podjął współpracę z „Głosem Ludu”, dziennikiem PPR, w którym zamieścił autorski debiut – wiersz Przed Berlinem, a także próbował sił jako reporter wysyłany do fabryk. W redakcji „Głosu Ludu” poznał czołowych wówczas dziennikarzy PPR – Edwarda Uzdańskiego i Wilhelminę Skulską, a także poetę Seweryna Pollaka. Kilkumiesięczna współpraca z organem PPR zakończy się w okresie matury i wobec decyzji zapisania się na studia medyczne. Być może droga życiowa Wiktora potoczyłaby się inaczej, gdyby zdał pierwszy ważny egzamin. Został jednak oblany po pierwszym pytaniu i po latach zadawał sobie pytanie, czy nie dlatego, że miał znaczek ZWM w klapie marynarki10.

Związek Walki Młodych był młodzieżową przybudówką PPR, organizacją na uczelniach nieliczną, skupiającą tych, którzy deklarowali się jako komuniści. W październiku 1945 Woroszylski poznał Leszka Kołakowskiego, który rozpoczynał studia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego. Łączyły ich poglądy i chęć działania, szybko nawiązała się przyjaźń, a w lutym 1946 Woroszylski wprowadzi go na członka PPR. Wspólnie z Jakubem Litwinem i Kołakowskim stworzył jesienią 1945 pismo „Życie”. „Redagowanie polegało na tym, żeśmy sami prawie wszystko pisali, żmudnie odbijali na powielaczu, spinali – nakładu nie pamiętam, ale było tego kilkaset egzemplarzy – następnie zaś, już przy pomocy innych życiowców, usiłowaliśmy kolportować na uczelniach” – wspominał Woroszylski11. Pismo szybko upadło, ale środowisko Akademickiego Związku Walki Młodych „Życie” na Wydziale Humanistycznym, choć nie było liczne, skupiło nieprzeciętne indywidualności. Byli w nim, prócz już wymienionych, Andrzej Braun, Tadeusz Drewnowski, Maria Janion, Maria Żmigrodzka, Samuel Sandler, Antoni Rajkiewicz i inni. Woroszylski znajdzie się w tym środowisku, gdy po porzuceniu medycyny zacznie studiować literaturę.

Deklaracja na rzecz PPR i komunizmu była nie tylko deklaracją za faktycznie rządzącą Polską partią, ale też deklaracją przeciw większości studentów i profesorów, którzy byli przywiązani do tradycyjnych wartości, religii, patriotyzmu – część przeszła przez Armię Krajową, większość szanowała tę atakowaną przez PPR tradycję. ZWM-owcy jawnie to odrzucali. Do próby sił ogromnej większości i małej stuosobowej grupy ZWM, wspieranej jednak przez władze, doszło w grudniu 1945 w związku z pogrzebem studentki Marii Tyrankiewicz, zamordowanej przez sowieckich żołnierzy. Do starcia na szczęście nie doszło dzięki postawie rektora Tadeusza Kotarbińskiego i duszpasterza akademickiego o. Tomasza Rostworowskiego12. Młodzi komuniści, bo za takich się uważali, nie brali pod uwagę, że winni mogą być żołnierze sowieccy, wietrzyli natomiast prowokację „reakcji”, gotowi się jej przeciwstawić w każdej sprawie. „Nie ma więc rozmów obojętnych – każda jest obroną i atakiem – manifestacją i walką – kły na kły – argument na argument – szyderstwo i patos na szyderstwo i patos. [...] Wszędzie – na ulicy, w bratniaku, w stołówce – jest się na froncie – wszędzie trzeba nacierać, wszczynać dyskusje, burzyć pozorny spokój, zmuszać do wyboru”13.

W Polsce toczyła się walka o uratowanie resztek wolności przed zniewalającą Polskę komunistyczną dyktaturą i jej narzędziem – UB. Postawy Woroszylskiego, Kołakowskiego i innych trudno bronić, trudno ją też zrozumieć. Stali po niewłaściwej stronie, fascynowali się ideami, które niosły wielkie zagrożenie dla Polski i polskiej kultury. Nie byli jednak konformistami, bo choć wspierali władze, występowali przeciw większości i musieli się liczyć z zagrożeniem, także osobistym. W czerwcu pochowali studenta Uniwersytetu Łódzkiego i członka Bundu, który został zastrzelony we własnym mieszkaniu14. O poczuciu zagrożenia związanego z agitacją na rzecz PPR w okresie przed czerwcowym referendum i przed wyborami wspomina także Woroszylski15. Być może wtedy dostał pistolet, co było nie lada wyróżnieniem i dowodem zaufania. Innym dowodem zaufania był paszport i możliwość wyjazdu latem 1946 do Danii.

Czego chcieli, przeciwko czemu się buntowali? Nienawidzili zaściankowości, parafiańszczyzny, klerykalizmu, zadowolonej z siebie wsobności, prowincjonalizmu, ksenofobii, nacjonalizmu, antysemityzmu. Poprzez te cechy patrzyli na polską prawicę, endecko-kościelny typ patriotyzmu. Chcieli wielkiej modernizacji, oświecenia, laicyzacji, upowszechnienia myślenia kategoriami uniwersalnymi i takiego też otwarcia na kulturę. Chcieli zniesienia dystansów klasowych i społecznych, wprowadzenia jednostek z ludu do establishmentu, czyli wielkiej i rewolucyjnej demokratyzacji społeczeństwa. Te cechy w mniej lub bardziej radykalny sposób prezentowała cała lewica. Komunistów wyróżniał jednak bezkrytyczny stosunek do Związku Radzieckiego, gotowość zaakceptowania, że stamtąd przychodzą impulsy do wielkich zmian politycznych i kulturalnych, nawet fascynacja płynącym stamtąd poczuciem siły, która reprezentuje przyszłość świata. Byli gotowi porzucać tradycyjne pojęcia, także dotyczące kultury, język, estetykę.

Ton w dyskusjach o kulturze nadawały dwa pisma – „Odrodzenie” redagowane przez Jerzego Borejszę oraz „Kuźnica” prowadzona przez Stefana Żółkiewskiego. „Odrodzenie”, zgodnie z koncepcjami Borejszy, było szeroko otwarte dla piór przedwojennych, unikało politycznej wyrazistości, służyło przyciąganiu ludzi odległych od komunizmu, a nawet lewicy, i poszerzaniu bazy społecznej reżimu. „Kuźnica” natomiast deklarowała się po stronie PPR i marksizmu, ale w gustach literackich była otwarta na żywe na Zachodzie prądy kulturalne. Jej czołowe pióra – Żółkiewski, Jan Kott, Mieczysław Jastrun, Adam Ważyk, Paweł Hertz, Kazimierz Brandys – to ludzie, którzy debiutowali przed wojną, ukształtowali się w swobodnych dyskusjach i polemikach. „Reakcję” utożsamiali z cechami wyżej wymienionymi, ale żyli przede wszystkim kulturą, literaturą, nie polityką. Część z nich lubiła smakować życie pod różnymi względami, nie byli ascetyczni, żyli powieścią, poezją, malarstwem, teatrem, muzyką, ale też dobrym towarzystwem i romansami. Polityka i ideologia były dodatkiem, a nie sensem. To ich odróżniało od młodych, dojrzewających już po wojnie, którzy czuli się przede wszystkim rewolucjonistami. Dzielił więc nie tylko dystans wieku i doświadczeń, ale też lektur, fascynacji artystycznych, a przede wszystkim postaw. „Łączyła nas – wspominał Woroszylski – niechęć do wegetacji, życia z dnia na dzień, bez celu i ruchu, życia ahistorycznego – żądaliśmy, żeby codziennie coś się działo, żeby życie miało kierunek, żeby historia, przez nas popychana, odwdzięczała się uczestnikom swoim widomym triumfem  s p r a w y”16. Stąd bliski im był Broniewski czy Majakowski. Tych młodych, wśród których Woroszylski się wyróżniał, nazwano „pryszczatymi”, by podkreślić ich niedojrzałość, młodzieńczość.

Próbująca ich sportretować Alicja Lisiecka pisała: „Emocjonalne «buntarstwo» «pryszczatych» nie mieściło się w eleganckich ramach neoklasycystycznego wiersza [co lubiano w „Kuźnicy” – przyp. A.F.], a chłopcy w czerwonych krawatach zadebiutowali przede wszystkim jako poeci. Swoje pierwsze, niezbyt wydarzone liryki i poematy o wojnie drukowali w łódzkich i warszawskich gazetach codziennych: w «Głosie Ludu», nieco później w «Sztandarze Młodych». Przeważał w owych wierszach już wtedy, na samym początku, ekspresjonistyczny krzyk i dość nieudolne naśladownictwo Majakowskiego. [...] Komunizm był dla dwudziestolatków w czerwonych krawatach nie tylko przygodą intelektualną. Traktowali go jak nową objawioną religię; podobnie teoria marksizmu wydawała się «pryszczatym» jednocześnie dekalogiem i współczesną powieścią”17.

Lisiecka opisała pierwsze spotkanie dwudziestoletnich literatów z Łodzi i Warszawy, które odbyło się jesienią 1946 na Zjeździe Młodych Artystów i Naukowców. Było to zetknięcie dwóch światów, ZWM-owców z Łodzi i przeważnie dawnych AK-owców z Warszawy. „Stali wtedy pod ścianami, na galerii, w różnych kątach dużej sali, zgrupowani według odcieni światopoglądowych, młodzi, gniewni, z zaciśniętymi pięściami, gotowi w razie potrzeby wyzwać cały świat albo stworzyć cały świat na nowo”. Tam Woroszylski, Drewnowski, Braun spotkali się z warszawiakami – Romanem Bratnym, Jerzym Piórkowskim, Witoldem Zalewskim i Tadeuszem Borowskim18. Grupa warszawskiej młodzieży dostała od rządzących prawo wydawania pisma „Pokolenie”, by przyciągało poakowską młodzież, a naczelnym został Bratny. Woroszylski wszedł na trybunę i zaatakował, że nie można im ufać, „bo jeszcze wczoraj składali hołd ideom najbardziej nienawistnym”, i zacytował słowa Andrzeja Trzebińskiego: „Imperium, gdy powstanie, to tylko z naszej krwi”. „«Jakie imperium?» – krzyknął i wychylił się do przodu. W tym momencie odpadł mu guzik od marynarki, rozsunęły się poły i zgromadzeni mogli zobaczyć tkwiący za paskiem jego spodni potężny bębenkowiec”19. Ten incydent – zapamiętany i powtarzany – pokazywał Woroszylskiego jako więcej niż człowieka partii. Budził respekt i obawę. „Przyjaciele zapamiętali Woroszylskiego jako człowieka, który chciał własnym życiem zaświadczać o komunistycznych ideałach. Ascetyczny, atakujący drobnomieszczańskie nawyki, gdy się ożenił, nie pozwolił żonie – jak głosi legenda – zawiesić żyrandola i firanek w oknach”20. Opisany incydent nie oznaczał jednak osobistej wrogości i w następnych miesiącach Woroszylski będzie tym, który napisze rekomendację Borowskiemu i Bratnemu, kiedy będą wstępować do partii21.

W tym okresie Woroszylski nie był właściwie jeszcze poetą. W „Szpilkach” drukował złośliwe – jak sam przyznawał – satyry, zwykle skierowane przeciw PSL, do „Kuźnicy” nosił notatki na ostatnią stronę, a raz wydrukował wiersz i recenzję niemieckiej książki22. Wspominał swoje zaangażowanie w akcji przedwyborczej jako przewodniczącego jednej z trójek partyjnych oraz rozmowę, w której „mądra siwa kobieta” zdecydowała, by zamiast piąć się po szczeblach władzy kontynuował studia23.

Latem 1947 przeniósł się do Warszawy, gdzie miał organizować studenckie pismo ZWM – „Po Prostu”. W pierwszym numerze pisma, mającego stać się „trybuną młodej, postępowej inteligencji”, wydrukował artykuł, wykładający racje obozu, z którym się utożsamiał: „U podłoża programu stawiającego wówczas [w 1944 roku – przyp. AF] swe pierwsze kroki na skrawku Polski wyzwolonej demokratycznego czwórprzymierza leżała koncepcja trzech zasadniczych reform. Miały to być: a) zmiana kierunku ekspansji politycznej, b) reforma modelu gospodarczo-społecznego, c) reforma modelu kulturowego. Punkt pierwszy został konsekwentnie zrealizowany przez przesunięcie kraju ze wschodu na zachód, przez wprowadzenie w życie sojuszu ze Związkiem Radzieckim i innymi państwami słowiańskimi. W ramach drugiego punktu rozegrano dwie batalie: jedno skrzydło armii ogarnęło wieś, drugie miasto, aby po uwłaszczeniu fornali i małorolnych chłopów i unarodowieniu fabryk połączyć się w szerokim froncie odbudowy kraju. Reformy modelu kulturowego – dotąd nie dokonano”. A chodzi o upowszechnienie kultury, rozbudowę szkół wiejskich, które powinny autentycznie kształcić, o sieć gimnazjów i szkoły wyższe, które będą edukowały młodzież robotniczą i chłopską, aby następnie wróciła do fabryk i na wieś. Uniwersytet Łódzki miał być pierwszą wyższą uczelnią o zmienionym składzie społecznym. Przyjmowano studentów po kursie przygotowawczym i na okres próbny. Niewielu z nich naprawdę nadawało się na studia, kadra nauczająca szybko się wykruszyła. Po roku kursu przygotowawczego pozostało 369 osób, 40 procent przyjętych. Niemniej jak pisał Woroszylski, dla owych 369 w Łodzi i nie mniejszej liczby w innych miastach „warto było!”24. Starania, aby wykształcić nową inteligencję, robotniczego i chłopskiego pochodzenia, która utożsami się z ustrojem i ideologią, były jednym z ważnych celów komunistów, realizowanych zwłaszcza od 1948 roku. W tej grupie Woroszylski też widział może najważniejszych odbiorców swoich wierszy.

Mocnym wejściem w świat literacki był udział w zorganizowanym przez Ministerstwo Kultury i Sztuki na początku 1948 roku seminarium dla młodych literatów w Nieborowie. Wykłady mieli między innymi Jarosław Iwaszkiewicz, Jastrun, Kott, Żółkiewski, Aleksander Wat. Już w czasie trwania seminarium w gazetce ściennej „pryszczaci” bez pardonu kpili z Jastruna i Kotta. A następnie w „Odrodzeniu” Woroszylski napisał: „Mnie osobiście ogromna większość prelekcji nie dała nic”. Jeszcze ostrzej luminarzy zaatakował Tadeusz Borowski25. W ewolucji ideowej autora Pożegnania z Marią można było dostrzec zagubienie, histeryczną agresję, ale miał on już swoje miejsce w literaturze. Woroszylski w tym czasie publikował wiersze w centralnych pismach, jednak były one rozpisanymi w rym i rytm agitkami ilustrującymi kampanie propagandowe partii – przeciw Mikołajczykowi, przeciw Jugosławii, przeciw spekulantom, przeciw odchyleniu gomułkowskiemu. Jesienią 1948 wierszem Słowo młodych zapoczątkował nurt utworów wielbiących Stalina. Pisał: „jest takie jedno słowo, / synonim wielu pięknych słów: / słowa wolność, słowa pokój, słowa socjalizm, / [...] Stalin”26.

W grudniu 1948 odbył się kongres zjednoczeniowy – PPR wchłaniała PPS i powstawała monopolistyczna partia, teraz już bez ogródek odwołująca się do leninizmu i ustroju wzorowanego na sowieckim. Woroszylski witał kongres wypowiedzią w „Odrodzeniu”, obok Krzysztofa Gruszczyńskiego, Ewy Fiszer, Jacka Bocheńskiego i Bohdana Czeszki27. Na kongres zaproszono pisarzy, by podkreślić ich poparcie dla partii. Na zdjęciach widać Tuwima, Iwaszkiewicza, Wata, z młodych byli zaproszeni Borowski i Woroszylski. Wśród gości była też Maria Dąbrowska, która w dzienniku zapisała taką myśl: „Piłsudski był dla reakcji polskiej za lewicowy, nazywali go bandytą i pomawiali o konszachty z bolszewikami, a więc mają agenta bolszewickiego Bieruta na czele rzekomego państwa. Ciągnęli Polskę tak daleko w prawo, aż sznur się urwał i runęła w przepaść lewego ekstremu”28. Oczywiście nie od reakcji polskiej zależał komunistyczny zwrot, Dąbrowska była zresztą świadoma niesuwerenności państwa. Jej opinia jest jednak znacząca dla sposobu myślenia starszego pokolenia przedwojennej demokratycznej lewicy, które przyczyn popularności komunizmu w wielu środowiskach szukało w tępym reakcjonizmie prawicy.

W styczniu 1949 odbył się zjazd literatów w Szczecinie, na którym po referacie ministra kultury Włodzimierza Sokorskiego zadeklarowano poparcie dla zmian politycznych i jako przykładny wyraz nowej metody literackiej przyjęto realizm socjalistyczny. Woroszylski, który był na zjeździe, wydelegowany przez redakcję tygodnika „Pokolenie”, wyraził na jego łamach opinię, że pisarze „mocniej niż dotąd zwiążą się z chłopem i robotnikiem” i będą lepiej „spełniali swoją rolę inżynierów dusz ludzkich”29. Kilka miesięcy później wyznał publicznie: „Partia jest moją przewodniczką, nauczycielką i podporą”30.

W 1949 roku Woroszylski zamieszkał w Szczecinie, gdzie PPR-owski wojewoda Leonard Borkowicz stworzył dla pisarzy szczególne warunki, próbując kulturalnie ożywić miasto. Z zaproszenia skorzystał także Jerzy Andrzejewski, z którym Woroszylski się w Szczecinie spotykał i którego przekonywał do komunizmu, by ostatecznie wprowadzić go do partii. Po latach wspominał: „Mieszkaliśmy na zielonym przedmieściu, w willach wśród kwiatów i drzew. [...] Codziennie odwiedzaliśmy się wzajemnie, rozmawialiśmy o fikcji, toczyliśmy dyskusje o złudzeniu”31. Spotkał się tam również i nawiązał życzliwe kontakty z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, tam też zrodziła się przyjaźń z Witoldem Wirpszą. Po latach jednak zauważał, że pisarze nie byli w Szczecinie potrzebni, inne były tam problemy, związane z odbudową miasta i polskiego życia, a ich materialne uprzywilejowanie drażniło32.

W maju 1949 Woroszylski wraz z grupą literatów odbył podróż do Związku Radzieckiego, a następnie na Węgry. W 1950 i 1951 roku podróżował też do powstałego właśnie NRD w ramach delegacji na zjazdy i festiwale. W 1949 roku opublikował pierwszy tomik swojej poezji zatytułowany Śmierci nie ma. Jedna czwarta zamieszczonych tu wierszy ukazała się poprzednio w „Trybunie Ludu”, organie PZPR33. W tym samym 1949 roku ukazał się jego poemat Noc komunarda oraz satyry zebrane w książeczce Weekend mister Smitha, a w roku 1950 zbiór reportaży Szkoła dwustu milionów. Napisał poemat o gen. Karolu Świerczewskim, a także przygotował wybór wierszy o Feliksie Dzierżyńskim. W 1950 roku za poemat o Świerczewskim otrzymał jedną z nagród państwowych III stopnia, co było wielkim wyróżnieniem.

W styczniu 1950 na łamach tygodnika „Odrodzenie” Woroszylski opublikował obszerny artykuł, w którym streścił dyskusję z moskiewskiej „Litieraturnoj Gaziety”, gdzie postulowano powrót do poetyki Majakowskiego. Zauważał od siebie, że Majakowski jest zjawiskiem, obok którego nie mogli przejść obojętnie Neruda, Broniewski, Aragon, Brecht.

„Rzekło się, że w antagonistycznym społeczeństwie klasowym dyskusje literackie również mają sens klasowy. Kiedy u nas po wojnie, w warunkach rozwijającej się i umacniającej swe pozycje rewolucji ludowej, w warunkach ostrej walki klasowej, kilku młodych poetów świadomie przyjęło jako ideologiczny punkt wyjścia swej twórczości tradycję Włodzimierza Majakowskiego, spotkali się oni z niechęcią lub wręcz wrogością niektórych innych poetów i redaktorów pism literackich. Dzisiaj, bogatsi o ważkie doświadczenia polityczne ostatnich lat, potrafimy wysnuć diagnozę: teoryjka o «niepowtarzalności» Majakowskiego była zwykłym przeniesieniem na grunt literacki gomułkowskiej «polskiej drogi do socjalizmu», rzekomo zasadniczo odmiennej od drogi radzieckiej. Majakowski był «nie-polski» i «niepowtarzalny», ale bardzo swojscy i godni naśladowania byli trzeciorzędni poeci francuscy okresu rozkładu sztuki mieszczańskiej. Jak zwykle, antyradziecki nacjonalizm i burżuazyjny kosmopolityzm stanowią dwa oblicza jednej reakcyjnej ideologii. [...]

Czego tylko nie bronili przeciwnicy «majakowszczyzny»! Bronili «dobrego rzemiosła» i «tradycji kulturalnej» przed nieukami i barbarzyńcami. Bronili «doskonałej formy klasycznej» przed brutalami rozbijającymi zwrotkę”34.

Nazwiska wprawdzie nie padły, ale wyraźnie chodziło autorowi o krąg „Kuźnicy”. Zdania te brzmiały groźnie jako napiętnowanie burżuazyjnych i reakcyjnych postaw wśród literatów, będących odpowiednikiem „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego” Gomułki, za które został potępiony, wyleciał z partii, choć w tym czasie nie był jeszcze aresztowany. Woroszylski żądał od pisarzy spójności treści i formy, poglądów i warsztatu literackiego. Pochwalił zatem i podał jako przykłady właściwe utwory Andrzeja Brauna i Romana Bratnego, ale też krytykował inny wiersz Brauna i samego siebie, pisząc, że zdarzało mu się „ulegać pociągowi do formalistycznych eksperymentów”. Tylko z braku miejsca nie rozwinął odrębnego tematu, „jakim jest działalność jawnych przeciwników Majakowskiego (Jastrun, Hertz, Jerzy Miller)”. Skrytykował natomiast zdecydowanie lirykę Stanisława Wygodzkiego, pisarza przed wojną związanego z KPP i nadal uważanego za przedstawiciela radykalnej lewicy.

Pod koniec pouczał: „Wybór tradycji ma sens ideologiczny. Z wyboru światopoglądu wynika wybór tradycji. I podobnie jak wszyscy Polacy wybierający światopogląd marksistowsko-leninowski stają się tym samym jedynymi prawymi spadkobiercami polskiej myśli postępowej minionych wieków, tak poeci polscy, świadomie wybierający w swej twórczości tradycję Włodzimierza Majakowskiego, wybierają jednocześnie całą rewolucyjną tradycję polskiej myśli narodowej, poezji Mickiewicza i Broniewskiego”35.

Artykuł z atakiem na wielu partyjnych pisarzy o mocnej pozycji, połączony z radykalnym wezwaniem do naśladowania Majakowskiego, rezygnacji z estetyzmu, sentymentalizmu, liryki oderwanej od problemów ideologii oraz usytuowania tej ideologii ponad innymi wartościami kultury, mógł szokować. Alicja Lisiecka oceniła, że był to najbardziej charakterystyczny w dziejach literatury powojennej pamflet, w którym autor zmieścił „fanatyzm polityczny, gorycz i «nieprzystosowanie» wschodzących gwiazdek w konstelacji ciał niebieskich o dawno uznanych nazwach, nieprzebierające w środkach ataki personalne, zafascynowanie publicystyką i pisarstwem radzieckich kolegów, bunt «romantyka» przeciw «klasykom», «nowoczesnych» przeciw «konserwatystom», «młodych» przeciwko «starym»”36.

Artykuł wywołał dyskusję i polemiki na łamach „Odrodzenia”, „Kuźnicy”, a nawet „Trybuny Ludu”, gdzie zarzucono Woroszylskiemu „formalizm”, wspominając też o „sekciarskich przegięciach”. Jak pisze Lisiecka, manifest Woroszylskiego „rozpętał spór niebezpieczny w skutkach, ale częściowo jeszcze kontrolowany przez istniejące zespoły redakcyjne. Tak czy inaczej, ściągnął on gromy nie tylko na głowę Woroszylskiego i stał się zamachem nie tylko na etaty redaktorów «Kuźnicy»”37. Na zebraniu Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR przy Związku Literatów Polskich 17 lutego atakowani i atakujący ścierali się w dyskusji, ale reprezentujący KC PZPR Jerzy Albrecht potępił Woroszylskiego za zarozumialstwo i brak konsultowania tak ostrego wystąpienia z władzami partii38. Woroszylski kilka lat później ocenił, że w artykule „nie ustrzegłem się fanatycznej jednostronności, zdań niesprawiedliwych i takich, w których można było odczytać insynuacje”. Na partyjnym zebraniu literatów nie mógł zrozumieć, że atakowano go także za to, iż nie potępił Gałczyńskiego, który miał przed wojną związki z ONR, ale po wojnie cieszył się opieką Borejszy. „W artykułach Borowskiego i moim na łamach «Odrodzenia» dopatrzono się elementów reżyserowanej przez Borejszę kampanii”39. Ideolog i druga osoba w PZPR Jakub Berman od dawna pragnął pomniejszyć wpływy Jerzego Borejszy w kulturze; w 1948 roku pozbawiono go funkcji prezesa Spółdzielni „Czytelnik”. Teraz nadarzyła się kolejna okazja. 2 marca 1950 Sekretariat KC PZPR zaakceptował propozycję Bermana reorganizacji pism „Kuźnica” i „Odrodzenie”, w miejsce których miał powstać tygodnik „Nowa Kultura”40. Przyjmuje się, że opublikowanie przez Borejszę artykułu Woroszylskiego było przyczyną likwidacji „Odrodzenia”. W rzeczywistości decyzję przygotowywano wcześniej, publikacja artykułu była jedynie pretekstem umożliwiającym jej przeprowadzenie41.

Woroszylski wszedł do redakcji „Nowej Kultury”, w której dominowali „kuźniczanie”, a „pryszczatych” reprezentowali też Borowski, Braun i Tadeusz Konwicki. Po powrocie ze Szczecina przez rok był zatrudniony w „Sztandarze Młodych”, adresowanym do młodzieży. Nowe instrukcje dla literatów o realizmie socjalistycznym przyjmował ze zrozumieniem i akceptacją, jak o tym świadczy cytowany jego tekst z 1947 roku o potrzebie kształcenia i rozwijania nowej inteligencji robotniczego i chłopskiego pochodzenia. Teraz chodziło o dokumentowanie i uwznioślenie pracy fizycznej w fabrykach, budownictwie i na roli. Woroszylski postulował wysyłanie młodych literatów na wieś, do fabryk, na prowincję. „Niech ich pobyt tam trwa miesiąc–dwa. Wyniosą oni stamtąd niezbędne doświadczenie obcowania z żywymi chłopami i robotnikami, o których życiu wielu chce pisać, nie mając o nich zielonego pojęcia”. Wyraził też nadzieję, że określony odbiorca robotniczo-chłopski wpłynie dodatkowo na twórczość42. Sam próbował dać przykład. W 1950 roku pojechał na tydzień do Nowej Huty, by przyglądać się pracy i życiu junaków. Wynikiem obserwacji był poemat Świt nad Nową Hutą43. Na 1 maja w „Sztandarze Młodych” na pierwszej stronie wydrukowano jego wiersz My, zaczynający się od zwrotki: „Jeżeli wydobywamy węgiel – / to tyle, by słońce zazdrościło: gorąco! / Jeżeli cegły dokładamy do cegieł – / to tak, by niby jaskółki śmigały nam z rąk, / w mury fabryk i mieszkań rosnąc”44. W 1951 roku wraz z Andrzejem Braunem i Andrzejem Mandalianem opublikował zbiór wierszy Wiosna sześciolatki.

Wśród publikacji Woroszylskiego z okresu 1949–52 sporo jest takich, które wyrażały główny nurt stalinowskiej propagandy. Pisał na przykład: „Twórczość literacka – to nieustanna walka ideologiczna i walka o jakość, walka z wrogiem klasowym i walka ze zrutynizowanym pisarzem z naszego obozu, walka na zewnątrz i wewnątrz umysłu pisarza”45. W innym artykule rozwodził się nad „komsomolskim bohaterem” Pawłem Korczaginem46. Kiedy indziej chwalił spółdzielnię produkcyjną47. Czołobitnie zwracał się do prezydenta Bieruta48 i chwalił projekt nowej konstytucji, twierdząc: „Budujemy zupełnie nowy świat, bez porównania piękniejszy i lepszy od starego”49. Wielbił trwającą „rewolucję”: „Mamy zdrowe nerwy. Nie słuchamy wieczorami Głosu Ameryki. Wolimy słuchać reportaży z wielkiej budowy, audycji popularnonaukowych o pracach Olgi Lepieszyńskiej, koncertów symfonicznych. Czasami zaś dobiega nas z Moskwy spokojny głos człowieka, który zawsze mówi prawdę”. Obok na wielkiej fotografii ukazano twarze Lenina i Stalina50. Dramatyczne wydarzenia tych lat w środowisku literatów, także udział w nich Woroszylskiego, omawiają Anna Bikont i Joanna Szczęsna w książce Lawina i kamienie.

Twórczość poetycka Woroszylskiego była przedmiotem zainteresowania krytyków, którzy nie szczędzili jej uwag. Wnikliwej recenzji doczekał się już w 1951 roku w tygodniku „Dziś i Jutro”, piśmie „postępowych katolików” tworzących PAX. Zygmunt Lichniak, przyznając Woroszylskiemu talent, zarzucał mu prozaizmy, które stają się manierą, „anemię obrazu”, brak rytmu i muzyczności, które były tak ważną cechą wierszy Majakowskiego51. Liczne uwagi miał też Andrzej Drawicz, młody krytyk, ideowo bliski Woroszylskiemu52. Kilka lat później Witold Wirpsza ocenił: „Ileż dowodów niewydolności rzemiosła! To wszystko są niewątpliwe wady tej poezji. Rzecz jednak w tym, że tymi tylko kryteriami mierzyć tych wierszy się nie da. Z każdego nieomal, najbardziej nawet niewydarzonego utworu wyłania się postać autora, jego namiętna osobowość, jego życie wewnętrzne, jego tendencja polityczna. Żelazo – jeśli wolno użyć takiego porównania – ma czasem kształt niedokładny, ale rozżarzone jest do czerwoności. [...] Tendencyjność jest właściwie miarą potrzeby wewnętrznej pisarza, daje świadectwo prawdzie i samodzielności”53. Włodzimierz Maciąg oceniał, że utwory Woroszylskiego są „manifestacją rewolucjonizmu”. „Gorący czas, gorąca sprawa przysłaniają niedowład warsztatu. Sztuka okresu jest przeciwieństwem akademickości. Poezja staje się sztuką apostrofu i wykrzyknika. Kameralność staje się wtedy izolacją i indyferentyzmem”. Zarazem zauważył, że poezja Woroszylskiego w pewnej chwili znalazła się w próżni. Nie stworzył własnej konwencji, własnego świata poetyckiego, wiersze „oddychały powietrzem historii, wydarzeniami dnia w najdosłowniejszym rozumieniu, pozbawiono je samodzielności przemyśleń, samodzielności sądu. Kiedy minął okres, którym one żyły, pojawia się niemoc”54.

Kilka lat później Woroszylski sam dokonał podsumowania swoich osiągnięć poetyckich. „Każdy romantyzm ma swoich klasyków, przeciwko którym powstaje; również ja i moi współdebiutanci (nie byłem bowiem osamotniony) bez trudu znaleźliśmy swoich; w refleksyjności i harmonii wewnętrznej poezji uprawianej przez starszych od nas autorów dopatrywaliśmy się konformistycznego ugrzecznienia i mdłego tradycjonalizmu. Nasz bunt realizował się w języku i formie – w zgrzycie rytmicznym i fonicznym, frazie sprozaizowanej, niedokładnym rytmie, w słownictwie brutalnym, potocznym, często wiecowym i gazetowym [...]. Znajdował w tym również upust dający o sobie znać – wbrew zawartości wierszy – pociąg do realizmu, do prawdziwego życia. Dziś myślę, że jeżeli było w moich próbach coś godnego uwagi, to bodaj właśnie te elementy formy. Ówczesna krytyka – nie dostrzegając ubóstwa powtarzających się treści – zajęła się starannym kompromitowaniem poetyki. [...] Nie cenię swoich kolejnych zbiorków – może wyjąwszy pewne fragmenty Wiosny sześciolatki [...], tu żywa obserwacja stawiała opór niwelacyjnym pokusom. Trzeba było jednak czasu, żeby ponownie przemówić własnym głosem. Sądzę, że nastąpiło to w tomiku Z rozmów 1955”55.

Krytyczne recenzje i poczucie kryzysu być może ułatwiły Woroszylskiemu decyzję, by oderwać się i wyjechać do Moskwy, gdzie żona Janina, z zawodu biolog, została wytypowana na studia doktoranckie. Wiktor podjął studia w Instytucie Literackim im. Maksyma Gorkiego jako stypendysta, który miał zgłębiać poezję rosyjską lat dwudziestych XX wieku. Do Moskwy wyjechał wraz z żoną w październiku 1952. Poprzednio był w ZSRR w 1949 roku, a po powrocie dzielił się z czytelnikami „Kuriera Szczecińskiego” bardzo pozytywnymi obserwacjami. Zauważał opiekę nad młodzieżą, domy kultury, przyzwoite mieszkania kołchoźników56. Nie pisał i nie mógł pisać o obserwacjach negatywnych, a czy je poczynił? Tego nie wiemy. Wyjazd na stypendium do „ojczyzny światowego proletariatu” był z pewnością dowodem uznania jego dotychczasowej postawy ideowej. Był okazją do zapoznania się z rosyjską kulturą, także porewolucyjną literaturą, potem obłożoną rozmaitymi zakazami czy ograniczeniami rozpowszechniania. Woroszylski mógł dogłębnie studiować twórczość i losy swego nadal ulubionego Włodzimierza Majakowskiego. Dla dalszych perspektyw jego rozwoju jako pisarza była to inwestycja cenna i otwierająca – jak się okazało – duże perspektywy.

W Związku Radzieckim pojawił się pod koniec 1952 roku, zaraz też wybuchła „sprawa lekarzy”, rzekomych trucicieli sowieckich przywódców. Atmosfera była gęsta, obawiano się represji. Samuel Sandler, kolega z ZWM w Łodzi, wówczas już pracownik Instytutu Badań Literackich, który przyjechał do Moskwy z delegacją naukową PAN, wspominał spotkanie z Woroszylskim – przyszedł on do hotelu, gdzie zatrzymał się Sandler. „W hotelu od razu odciągnął mnie na bok i ściszonym głosem powiedział: «Słuchaj, tu jest piekło. Tu nie ma ani komunizmu, ani socjalizmu, tu jest bandytyzm»”. Wyszli z hotelu, w kawiarni Woroszylski opowiadał straszne rzeczy. Nazajutrz spotkali się w prywatnym mieszkaniu, Woroszylski przyprowadził znajomego, Aloszę, filozofa piszącego doktorat. „Usiedliśmy i Alosza z Wiktorem zaczęli opowiadać, co się tu dzieje. W ZSRR trwała właśnie kolejna odsłona walki z kosmopolityzmem. [...] Jeden mówił, że NKWD morduje, a drugi, że miliony wysyła do łagrów. Jeden, że politbiuro na ulicach porywa kobiety, a drugi przebijał go i natychmiast dodawał, że dla Berii, bo Beria je gwałci. I że w ogóle wszyscy kradną, oszukują i boją się, bo każdy donosi na każdego”57. Sandler datuje tę rozmowę na rok 1954, ale wspominanie Berii jako zagrożenia sugeruje, że odbyła się zimą 1952/53.

W marcu 1953 umarł Stalin. W relacji z jego pogrzebu Woroszylski pisał: „Czułem, że kiedy tak stali na warcie, cała Polska z nimi stała, cała ojczyzna nasza, której Stalin dał wolność i szczęście”58. Parę miesięcy później aresztowano i zabito Berię, szefa bezpieki. Zaczęła się ostrożna liberalizacja, z łagrów zwalniano ludzi, poluzowano gorset, który ściskał kulturę, Woroszylski spotkał uwolnionych z łagrów, na przykład Nauma Korżawina, wdowę po Jasieńskim i innych, którzy opowiadali przerażające historie59. Wtedy zaczął pisać dziennik, a obserwacje i oceny z tego czasu otwierają niniejszy tom.

„Odwilż” Woroszylski próbował przenosić do Polski. Na Zjeździe Związku Literatów Polskich, który odbył się 10 czerwca 1954 z udziałem członków najwyższych władz PZPR, wystąpił z przemówieniem, w którym opowiedział o klimacie dyskusji literackich toczących się w ZSRR, i w tym kontekście krytykował dotychczasowe praktyki w Polsce. Mówił, że dotąd uważano, iż trwają zmagania „nowego” ze „starym”. Ale prócz tej trwającej walki jest „niepożądany rezultat obrony, obawa przed samodzielnym formułowaniem [myśli], dogmatyzm, talmudyzm. Nie jest to «stare», nie jest to przeżytek kapitalizmu; nie, to coś nowego, związanego z naszym ustrojem, ale niedobrego, szkodliwego”. Odniósł się do dyskusji, jaka odbyła się na przełomie 1953/54 roku po opublikowaniu przez „Nową Kulturę” pamiętnika uczennicy. W tym kontekście mówił, że nie należy dziwić się, iż uczennice przestały pisać pamiętniki, „skoro po [jego] przypadkowym ujawnieniu można zarobić na miano «wroga»”. Dowodził, że w Związku Radzieckim sztuka powstaje w dyskusji, ścieraniu się nurtów, a zatem błędne jest kopiowanie, akceptowanie każdej wypowiedzi radzieckiej, każdego radzieckiego krytyka. Nie ma już bowiem jednego radzieckiego głosu60. Przemawiał w dużym napięciu, w trakcie wystąpienia zasłabł, co odnotowano w protokole, dokończył po ogłoszonej wówczas przerwie. Wystąpienie po cięciach cenzury zostało opublikowane w „Nowej Kulturze”61.

Maria Hirszowicz w swej ważnej książce o związkach między komunizmem a intelektualistami podkreśla, że należący do wspólnej rodziny z totalitaryzmami prawicowymi komunizm, „powołując się na szczytne ideały i odwołujące się do szczęścia ludzkości hasła”, budował system będący ich zaprzeczeniem. „Była to ideologia odwołująca się do ogólnoludzkich wartości, wskazująca na potrzebę walki o sprawiedliwość społeczną, potępiająca ucisk, dyskryminację narodów i ukazująca perspektywę świata wolnego od wyzysku i nierówności społecznych”. Istota komunizmu polega nie tylko na strukturach totalitarnej władzy, ale też na „odurzającym oddziaływaniu ideologii, ułatwiającej maskowanie rzeczywistej istoty owych działań”. Była to sytuacja, gdy „poddając się indoktrynacji, uznajemy fałsz za prawdę” lub „zaczynają działać w naszej podświadomości mechanizmy obronne, uodporniające na informacje sprzeczne z naszymi przekonaniami”62. Te mechanizmy wsysały do systemu wielu, w tym Woroszylskiego. „Odwilż” i ujawnienie zbrodni Stalina pozwoliło przejrzeć na oczy.

Rewizjonizm

W drugiej połowie lutego 1956 w Moskwie obradował XX Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, na którym Nikita Chruszczow wygłosił tajny referat o zbrodniach Stalina. Był to punkt zwrotny destalinizacji, początek szukania odpowiedzi na pytania o przyczyny zła, które umożliwiły głębokie – jak mówiono – wypaczenia. Na Zjeździe ogłoszono także komunikat o uznaniu za nieuzasadnione oskarżeń wysuniętych wobec Komunistycznej Partii Polski i jej rozwiązania przez Komintern w 1938 roku. Na podstawie tych oskarżeń represjonowano i zabito ponad 4 tysiące działaczy tej partii, w tym jej przywódców. Dla polskich komunistów stwierdzenie bezpodstawności wymordowania kadry partii było dramatycznym komunikatem. Przed powrotem z Moskwy do Warszawy 12 marca zmarł Bolesław Bierut. Na nowego I sekretarza Komitet Centralny wybrał 20 marca Edwarda Ochaba.

Ogłoszony w „Nowej Kulturze” 25 marca artykuł Woroszylskiego Materiały do życiorysu zbiegał się więc z początkiem nowego etapu politycznego oraz początkiem wielkiej dyskusji w partii po ujawnieniu treści referatu Chruszczowa, co nastąpiło w kwietniu. Woroszylski przedstawiał swoje powojenne zaangażowanie, uzasadniał i bronił swoich wyborów na rzecz rewolucji, zarówno politycznych, jak i w twórczości. Przyznawał: „Chcieliśmy z literatury uczynić broń rewolucji, a jedyną zasadą, jaka nam przyświecała, była zasada partyjności sztuki”. Pierwsze załamanie przeżył w 1950 roku, kiedy zablokowano mu druk artykułu w „Trybunie Ludu”, w którym chciał odpowiedzieć na zarzuty, jakie wysunięto w związku z publikacją w „Odrodzeniu” Batalii o Majakowskiego. Spotkał się wówczas z dwulicowością dygnitarzy. Dalej było gorzej. „Pozwoliliśmy wmówić sobie, że poczucie pokoleniowej wspólnoty jest rzeczą zdrożną. Pozwoliliśmy wmówić sobie, że najgroźniejsze w naszych utworach są rozmaite «rozwichrzenia», «antyestetyzmy», «brutalizmy», ideał zaś socjalistycznej poezji stanowi układne, spokojne zdanie, unikające zbyt emocjonalnej inwersji i pokorne tradycyjnym, dziewiętnastowiecznym rytmom. [...] Pozwoliliśmy wmówić sobie, że są nazwiska, których nie wolno wymieniać, i że to wcale nie jest fałszowanie historii, tylko jej rewolucyjna perspektywa, że są inne nazwiska, które stale należy wymieniać, i że to wcale nie jest dworactwo, tylko ideowość. Pozwoliliśmy wmówić sobie, że nasze natchnienie może podlegać, w związku z rocznicą bądź jubileuszem, mobilizacji w trybie administracyjnym”. Pisał dalej o początku lat pięćdziesiątych: „Jeździliśmy na kongresy pokoju i festiwale młodzieży, zasiadaliśmy w prezydiach, wybierano nas do władz ZMP, ZLP, POP, PKOP itd., przemawialiśmy, ogłaszaliśmy «wypowiedzi na temat», udzielaliśmy porad literackich, a im dalej, tym bardziej jałowa i formalna stawała się cała ta krzątanina, tym mniej mieliśmy czasu i zapału do pisania, tym większe zadośćuczynienie wybujałej miłości własnej dawał wielki świat pozorów, w którym ugrzęźliśmy”.

Woroszylski nie odcinał się od swojej twórczości z tych lat, widział jej walor w ideowości, ale też zaznaczał: „Wiosna sześciolatki stanowi charakterystyczny dokument owej poezji kontrolowanego widzenia. Oczywiste braki artystyczne tej książeczki mało mnie dziś obchodzą. Nie przestaje dokuczać pamięć o problemach i konfliktach, do których odwróciliśmy się plecami w przeświadczeniu, że jedynie godna partyjnej poezji, odzwierciedlającej budownictwo socjalistyczne, jest nuta patetycznej afirmacji”. W rezultacie w 1952 roku byliśmy tylko „urzędowymi piewcami partii i władzy ludowej. Partia – to było kierownictwo, władza ludowa – zupełna abstrakcja. Wszelka odpowiedzialność za kształtowanie rzeczywistości wymknęła nam się z rąk”.

Kiedy w październiku 1952 wyjechał do Moskwy, zetknął się z kulminacją beriowszczyzny i jej produktem – sprawą lekarzy. „Nie potrafiłem i nie śmiałem domyślać się, że cała sprawa jest fałszerstwem. Przeraziła mnie jednak towarzysząca jej faszyzacja nastrojów, dzikie wykoślawienie świadomości ludzkiej, demoralizacja młodzieży”. Pierwszej zimy w Moskwie „trudno mi było oddychać”, „czułem się [...] jak podejrzany intruz w tajemniczej twierdzy”. W życiu literackim zobaczył biurokrację, asekuranctwo, nacisk administracyjny, dogmatyzm i schematyzm oraz bezlitośnie stosowaną zasadę autorytetu. Pomieszanie kryteriów osiągało szczyty, pod niebiosa wynoszono grafomanię, ambitniejsze utwory obrzucano błotem. „Zadawałem sobie pytania: kim jestem? czemu służę? jaki świat buduję i opiewam? [...] Przeświadczenie o słuszności komunizmu nie zostało we mnie zachwiane. Tylko w praktyce był jakiś tragiczny błąd, ale jaki, gdzie? Tego nie wiedziałem. Nieomal beznadziejnie borykałem się z goryczą, chaosem, zwątpieniem”.

W lipcu 1953 znalazł się w kraju. Dzielił się zwątpieniem, mówił o obserwacjach. Rozmawiał ze starymi przyjaciółmi. „Niektórzy odwrócili się ode mnie: «załamał się, scyniczał, zwichnął kręgosłup». Z większością znalazłem wspólny język”. Wielu podzielało te nastroje, nimi uwarunkowana była „odwilż”. Ale umożliwiły ją wydarzenia w ZSRR.

Woroszylski wskazywał perspektywę – ujawnienie trudnych spraw, co jest konieczne i nieuniknione. „Być może czekają nas jeszcze liczne zwątpienia i gorycze, zanim doprowadzimy do końca rewizję poglądów na wydarzenia w międzynarodowym ruchu komunistycznym po śmierci Lenina. Trudno, wytrzymamy. Niech trwa okres wielkiego zwątpienia, albowiem jest on zdrowszy i owocniejszy od marazmu maskowanego hurraoptymizmem i rewolucyjnymi hasłami. [...] Ze swoją goryczą i sceptycyzmem, z nieobliczalnymi stratami moralnymi – jesteśmy bogaczami. Z powrotem stajemy się komunistami, stajemy się partią. [...] Przestaliśmy nią być, kiedy straciliśmy zaufanie do własnego sumienia, kiedy ulegliśmy naciskowi pseudopartyjnej scholastyki, kiedy najwyższą cnotą rewolucyjną wydała się nam karność i operatywność wykonawców. [...] Nie jesteśmy posłuszni – jesteśmy czujni. Działamy z własnej inicjatywy, z własnej potrzeby działania. Podejmujemy wielkie ryzyko i wielką szansę”63.

Woroszylski wspominał, że rewelacje XX Zjazdu nie były już dla niego odkryciem. „Wstrząsnęło nie to, co powiedziano, ale to, że powiedziano. [...] Nigdy przed tym nie słyszałem w Moskwie rozmów tak szczerych jak tej wiosny. [...] Ludzie, którym pozwolono myśleć i tworzyć, odzyskiwali swą godność, odkrywali sens życia. Poznałem też powracających z dna piekieł, wyzwolonych z żelaznej obręczy koła podbiegunowego. Nie wszystkich złamało wieloletnie cierpienie”64.

W połowie 1956 roku Woroszylski obronił dysertację Niektóre problemy rozwoju realizmu socjalistycznego w poezji radzieckiej w latach 20-tych i otrzymał stopień kandydata nauk65. Odpowiadało to stopniowi doktora. Korzystając z „odwilży”, która oznaczała też swobodę podróżowania po ZSRR, w maju i na początku czerwca odbył podróż na daleką sowiecką prowincję – do Kazachstanu i Uzbekistanu. Obserwacje z tej podróży zapisywał i znajdzie je czytelnik na początku niniejszego tomu.

Do kraju powrócił w lipcu 1956, już po poznańskich wystąpieniach robotniczych, stłumionych przemocą. Bunt klasy robotniczej przeciw robotniczej – w języku ideologii – władzy był problemem dla wierzących komunistów, wymagał wytłumaczenia, ale i rodził pytania o potrzebę głębokiej korekty ustrojowej. W centralnym aparacie władzy rozwinęły się dwa projekty reagowania na kryzys. Natolińczycy – tak ich nazywano – głosili potrzebę konsolidacji aparatu władzy, zduszenia dyskusji o reformach, a zatem zrzucenia odpowiedzialności za „błędy” poprzedniego okresu na towarzyszy żydowskiego pochodzenia. Popularność zamierzali zyskiwać przez odwołanie się do antysemityzmu oraz demagogii socjalnej, przez akcentowanie robotniczego charakteru reżimu, awansu robotników w ramach partii, podwyżki płac. Tę orientację popierała Moskwa i jej ambasada w Warszawie. Woroszylski w dzienniku nazywał ich także „witaszewszczyzną” od nazwiska gen. Kazimierza Witaszewskiego, szefa Głównego Zarządu Politycznego wojska. Orientację przeciwną reprezentowali puławianie, czyli działacze popierający „odwilż”, widzący potrzebę szukania korekt ustrojowych dających możliwość wyrażania się przynajmniej jakiejś części opinii publicznej, przeciwni dławieniu dyskusji, szukający poparcia inteligencji, także tej, która pozostawała dotąd na wewnętrznej emigracji. Celem puławian było uzyskanie dla ustroju poparcia czy choćby przyzwolenia istotnej części społeczeństwa, a więc zwiększenie jego legitymizacji. Puławianie dążyli też do zwiększenia autonomii Polski wobec Moskwy, sprzeciwiali się drobiazgowym ingerencjom w sprawy polskie. Obie frakcje starły się na VII Plenum Komitetu Centralnego 18–28 lipca, ale wielodniowa debata nie dała wyniku. Kryzys trwał.

W kierownictwie PZPR, czyli Biurze Politycznym i Sekretariacie, panowała względna równowaga sił. I sekretarz Edward Ochab był ortodoksyjny i przeciwny głębszym zmianom, ale w praktyce ulegał raczej puławianom skupionym wokół Romana Zambrowskiego oraz młodych sekretarzy KC – Jerzego Morawskiego, Władysława Matwina, Jerzego Albrechta. Ci ostatni więzami pokoleniowymi i towarzyskimi byli połączeni z partyjną inteligencją związaną z centralnymi pismami i partyjnym środowiskiem dziennikarzy i literatów, także z „Nową Kulturą”. (Na przykład redaktorem naczelnym dziennika „Sztandar Młodych” była żona Morawskiego – Irena Tarłowska). Tę bliskość zaświadczają zapiski w dzienniku Woroszylskiego z października 1956. Istotne znaczenie dla układu sił miało poparcie dla puławian Komitetu Warszawskiego PZPR, kierowanego przez Stefana Staszewskiego, którego prawą ręką i łącznikiem z młodymi był Stanisław Kuziński. Po przeciwnej stronie – Natolina – asem był marszałek Konstanty Rokossowski, przysłany do Polski w 1949 roku z Moskwy dla zsowietyzowania polskiej armii i wymuszenia podporządkowania polskiej gospodarki interesom militarnym ZSRR. W 1956 roku stał nadal na czele armii i przez Moskwę był traktowany jako gwarant utrzymania lojalności PRL. Natolińczykom zapewniał poczucie siły66.

Powracający do Warszawy Woroszylski z pewnością w ciągu kilku dni uzyskał od znajomych głęboką wiedzę o tych podziałach i związanych z nimi personaliach. W naturalny sposób był związany ze środowiskiem literatów, dziennikarzy, młodych naukowców oczekujących radykalnych zmian i złamania natolińskiej konserwy, a także nadania postawie komunistycznej nowego znaczenia w sensie intelektualnym. Do najważniejszych i najpopularniejszych przewodników tej postawy należał Leszek Kołakowski, długoletni przyjaciel Woroszylskiego. Kołakowski, w 1956 roku już profesor Uniwersytetu Warszawskiego, opublikuje w „Po Prostu” esej Sens ideowy pojęcia lewicy oraz na łamach „Przeglądu Kulturalnego” cykl esejów Światopogląd a życie codzienne, które były fundamentem myślenia nazwanego potem rewizjonizmem. Chodziło o taką rewizję marksizmu, by odrzucić jego urzędową, sowiecką wersję, odwołać się do intelektualnych źródeł, samego Marksa, pism młodego Marksa, a zatem przywrócić idei jej funkcje mobilizowania do realizacji wolności człowieka, wolności myśli, etosu radykalnej lewicy, zarazem otwartość na inne systemy lewicowego myślenia. Rewizjonizm odrzucał koncepcję partii-aparatu kontrolującego państwo i życie społeczne, pragnął ożywić społeczeństwo, wyzwolić autentyczny ruch oddolny robotników i inteligencji, który rozbije biurokrację, mechanizmy panowania i nadzoru, odda robotnikom kontrolę nad fabrykami, będzie stopniowo tworzył nowy ustrój ludowładztwa. Cel był słabo określony, ale drogą do niego miało być wielkie poruszenie społeczne, aktywizacja mas, wolność dyskusji i krytyki, przywrócenie autentyczności wyborów.

Na III Plenum Zarządu Głównego ZMP, które obradowało 18–23 sierpnia, Woroszylski 20 sierpnia wygłosił zasadnicze przemówienie. Istniejącą sytuację określił bez niedomówień jako klęskę. „Polega owa klęska na tym, że w rezultacie 12 prawie lat rządów naszej partii w Polsce Ludowej ludzie odwrócili się od partii, przestali jej ufać, przestali traktować poważnie wysuwane przez partię perspektywy gospodarcze i społeczne, zobojętnieli w stosunku do wizji socjalizmu wymalowanej na sztandarze partii. [...] Z grubsza znamy źródła klęski – leżą one w tym kompleksie zwyrodnień ruchu rewolucyjnego, który zapewne przejdzie do historii pod nazwą stalinizmu”. Zarazem pytał, czy można przeciwstawić się stalinizmowi, rezygnując ze zbadania jego korzeni, poprzestając na twierdzeniu, że wraz z likwidacją kultu jednostki zlikwidowany został stalinizm. Czy „owa niechęć do głębszej analizy stalinizmu to przypadkiem nie symptomy jego utajonego życia?”. W ZMP, który określił jako odnogę aparatu partyjnego, klęska przybrała postać katastrofy: „Nie skłoniliśmy przeważającej części młodzieży do serdecznego zaangażowania się po stronie socjalizmu, nie daliśmy młodzieży idei, którą by pokochała, nie daliśmy jej oparcia moralnego, nie daliśmy jej wiary, nie ocaliliśmy młodzieży przed bezideowością, cynizmem, deprawacją”. ZMP nie istniał 28 czerwca w Poznaniu. „Jesteśmy abstrakcją, niezmaterializowaną ideą, pozycją w biurokratycznym sprawozdaniu, bóg wie czym, tylko nie żywą rewolucyjną organizacją młodzieży”.

Radykalizmowi krytyki towarzyszył radykalizm propozycji na przyszłość. Woroszylski mówił: „Wyobrażam sobie Związek, który nie byłby jednym z kilku równolegle działających pionów aparatu państwowego, pilnującym dyscypliny pracy i nauki oraz mobilizującym masy do walki ze stonką ziemniaczaną, lecz bojową, ideową organizacją przodującej młodzieży, walczącą o socjalizm, to znaczy o gospodarkę wiodącą do dobrobytu, lub o rzeczywiste ludowładztwo na wszystkich szczeblach, o praworządność, o postęp techniczny, o kulturę, o stosunki między ludźmi prawdziwie godne człowieka.

Wyobrażam sobie Związek, którego ogniwa w tej walce o socjalizm nie cofałyby się przed drastycznym konfliktem nie tylko z poszczególnym kacykiem i biurokratą, ale i z wyższą instancją i z władzą partyjną lub państwową, i z wszelkiego rodzaju najbardziej niewątpliwym autorytetem, bijąc się o słuszną sprawę do upadłego.

Wyobrażam sobie Związek, którego stosunki z partią nie układałyby się wyłącznie na zasadzie ślepego podporządkowania, lecz na zasadzie szczerej, serdecznej współpracy i pomocy, niewykluczającej samodzielnego formułowania wniosków politycznych i przedsiębrania nieuzgodnionych kroków organizacyjnych”.

Taki związek młodzieży nie powinien rościć sobie prawa do reprezentowania całej młodzieży, ale skupiać „rzeczywiście najlepsze rewolucyjne siły”, by swoją postawą, dynamiką wpływać „na całą młodzież i nie tylko na młodzież, na kraj, na losy polskiej rewolucji socjalistycznej”. Ale czy może istnieć taki związek „obok partii, która nie otrząsnęłaby się ostatecznie z przeżytku w stalinizm [pow. być: przeżytków stalinizmu], która nie byłaby partią odrodzoną, odnowioną w sensie politycznym, moralnym i organizacyjnym?”. Czy wysiłek kształtowania takiego związku nie natrafi na „opór kierownictwa partyjnego, na ingerencję paraliżującą inicjatywę młodzieży, hamującą, onieśmielającą? Czy na samo kierownictwo partii nie będzie wywierany nacisk z zewnątrz, zmierzający do utrudzenia [pow. być: utrudnienia] samodzielności organizacji młodzieży polskiej, do stłumienia jej pasji krytycznej i odnowicielskiej?”.

Na koniec Woroszylski postawił pytanie, czy nie jest słuszna propozycja wysunięta przez „Po Prostu”, „aby ZMP rozwiązać i «zacząć życie od nowa» – od dobrowolnie łączących się dróg rewolucyjnych u młodzieży, z których wyrosłaby nowa organizacja, nieobarczona ZMP-owskim grzechem pierworodnym?”67.

Znaczenie tego przemówienia wynikało nie tylko z radykalizmu zawartych w nim ocen i propozycji, które zmierzały do faktycznych zmian ustrojowych – zniesienia funkcji ZMP jako pasa transmisyjnego partii do młodzieży, stworzenia organizacji zupełnie autonomicznej, z którą kierownictwo PZPR musiałoby się układać. Wystąpienie Woroszylskiego cieszyło się popularnością w aktywie ZMP również ze względu na znaczenie mówcy, znanego jako autor wierszy i licznych wypowiedzi. Dzięki temu jego głos był donośny i trudny do zlekceważenia. Woroszylskiego wybrano do Prezydium Zarządu Głównego ZMP. Entuzjazm podobnie myślących ludzi oddaje odręcznie skreślony liścik Wandy Wiłkomirskiej: „Witku! To było pierwsze przemówienie tak udręczone, jak udręczone są dziś nasze myśli. Chociaż nie umiem już być wobec Ciebie zupełnie obiektywna, czułam, że moje «ściśnięcie w gardle» odmienia całą salę”. I dodawała: „Jeśli Cię zamkną, będę Ci nosiła paczki”68.

Władze zareagowały zablokowaniem przez cenzurę publikacji w „Sztandarze Młodych” 21 sierpnia, ale to tylko podgrzało atmosferę. W sejmie podjęto próbę interpelacji, na zebraniu warszawskiego aktywu ZMP 4–6 września podnoszono sprawę zablokowania publikacji przemówienia Woroszylskiego jako dowodu na siłę tendencji neostalinowskich, zamordystycznych. Bardziej wnikliwa analiza stenogramu obrad pokazuje, że przedstawiciele robotniczych organizacji zakładowych, którzy liczebnie dominowali w dyskusji, skupiali się na sprawach związanych z warunkami pracy i mieszkania. Sprawy polityczne podnosili inteligenci, a zakwestionowanie materiału z plenum ZMP wywołał Henryk Gawlik. Mówił, że Urząd Kontroli Prasy stawia się ponad społeczeństwem, „uzurpując sobie prawo łamania podstawowych praw, które przysługują obywatelowi w socjalistycznym społeczeństwie – prawa krytyki wszystkich organów administracji państwowej w tym państwie”. Gawlik zaproponował podjęcie akcji protestów przeciw uzurpacji cenzury i kierowania listów do premiera jako zwierzchnika urzędu. Przeciwstawić się wnioskowi próbował Jan Szydlak: „Jakim prawem cenzor ingerował w przemówienie Witka Woroszylskiego? Moim zdaniem – prawem odpowiedzialności”. Głos Szydlaka został jednak zakrzyczany, przeszedł wniosek o wysłanie delegacji do cenzury i ściągnięcie jej szefa na salę obrad. Cenzor jednak odmówił stawienia się przed gremium ZMP i składania wyjaśnień. Ostatecznie w rezolucji Warszawskiej Narady Aktywu ZMP znalazły się zdania: „Protestujemy przeciwko zatrzymaniu przez cenzurę niektórych fragmentów przemówienia tow. Woroszylskiego wygłoszonego na III Plenum ZG ZMP i uważamy to za niedopuszczalną ingerencję w wewnętrzne sprawy Związku. Uważamy za niezgodny z prawem fakt, że Główny Urząd Kontroli Prasy staje poza krytyką społeczną”69.

Przebieg tego zebrania zelektryzował kierownictwo PZPR. Na posiedzeniu Biura Politycznego 7 września nad sprawą debatowali członkowie najwyższych władz – Ochab, Franciszek Mazur, Józef Cyrankiewicz, Albrecht, Edward Gierek i Matwin. Byli oni oburzeni brakiem reakcji władz ZMP na wystąpienie Woroszylskiego oraz nieprzeciwstawianiem się projektowi interpelacji do sejmu w sprawie zablokowania tej wypowiedzi przez cenzurę. Biuro postanowiło powierzyć Edwardowi Gierkowi odbycie rozmowy z Prezydium Zarządu Głównego ZMP i 10 września zorganizować spotkanie prezydiów Zarządu Głównego i Zarządu Stołecznego ZMP z członkami kierownictwa70. Przyjęło ono formę spotkania Sekretariatu KC PZPR z aktywistami ZMP, wśród których byli aktualni liderzy, jak Helena Jaworska i Janina Balcerzakowa, oraz wówczas młodzi – Stanisław Kania i Jan Szydlak, przyszli dygnitarze PZPR. Podkreślano, że młodzież nurtują sprawy związane z okresem kultu jednostki, a minione plenum ZMP oceniano pozytywnie. Wyrażono jednak – tu chyba w protokole mowa o stanowisku członków Sekretariatu – niepokój z powodu negowania dorobku dziesięciolecia. „Niepokojące było wystąpienie Woroszylskiego, a zwłaszcza fakt, że nie spotkał się z odpowiedzią ze strony kierownictwa ZMP. Interpelacja w sejmie w sprawie nieopublikowania przemówienia Woroszylskiego również była niesłuszna. Towarzysze ZMP-owcy, nie wnikając w niesłuszne przemówienie Woroszylskiego, główną uwagę skierowali przeciwko cenzorowi. Wystąpienia niektórych towarzyszy miały charakter demagogiczny. Kierownictwo ZMP w swej codziennej pracy winno dążyć do jak najściślejszego powiązania z Partią”. Edwarda Gierka upoważniono do przeprowadzenia rozmowy z Woroszylskim71.

Nie wiadomo, czy do takiej rozmowy doszło i jaki miała przebieg. Gierek, który w owym czasie przyznawał się do problemów z formułowaniem myśli, miał słabe wykształcenie i orientację w problemach ideologicznych i kulturalnych, nie mógł być dla Woroszylskiego partnerem do dyskusji. Wyznaczenie go do tej roli dowodziło, że w Sekretariacie nie było nadziei na przekonanie Woroszylskiego, względnie nikt z biegłych w sprawach zasadniczych towarzyszy nie chciał się podjąć roli przywołującego do porządku. Jeszcze 12 października Biuro Polityczne zaleciło Gierkowi i Witoldowi Jarosińskiemu przeprowadzenie rozmowy z Woroszylskim72.

Tymczasem już 22 września Informację o sytuacji zaistniałej po III Plenum Zarządu Głównego ZMP Edward Gierek przesłał członkom Biura Politycznego, ich zastępcom oraz sekretarzom KC PZPR. Była ona w zasadzie powtórzeniem omówionych wyżej ocen Sekretariatu KC73.

Opisana sprawa pokazuje też szerszy kontekst tego, co się działo. Młodzieżowi aktywiści z ZMP nie poddawali się już naciskowi z KC, nie ulegali nawet autorytetowi towarzyszy z Biura Politycznego i Sekretariatu, byli gotowi odwołać się do sejmu (dotąd bezwolnego i całkowicie uległego), rzucili wyzwanie cenzurze, projektowali demonstracje uliczne. Przemówienie Woroszylskiego i zablokowanie jego publikacji stało się więc jednym z powodów wyostrzenia postawy młodzieżowych radykałów z ZMP, nazywanych niekiedy „wściekłymi”.

Kierownictwo PZPR, jeszcze parę miesięcy wcześniej w pełni kontrolujące aktyw partii, teraz było bezradne. Dał temu wyraz premier Józef Cyrankiewicz na posiedzeniu Biura Politycznego 15 października, gdy dyskutowano nad zbliżającym się VIII Plenum KC: „Zbyt wiele uwagi poświęcamy naszym pismom. Nie o Woroszylskiego teraz chodzi. Jeżeli tak będziemy stawiać teraz sprawę, to należy kilkanaście pism zamknąć, dziennikarzy posadzić, ale co wtedy powiedzą nam robotnicy na zakładach pracy? Sami sobie wtedy nie damy rady, musimy się zwrócić do wojska, by nas poparło”74. Te słowa oddawały istotę rzeczy – przywrócenie kontroli nad aktywem, ale i nad społeczeństwem mogło się odbyć przez pucz wojskowy i represje, czego obawiano się ze strony Natolina i wojsk Rokossowskiego, albo potrzebna była mobilizacja wokół nowego przywódcy, który da nową nadzieję. Przywódcą tym miał być Władysław Gomułka, którego na czele partii widzieli Cyrankiewicz, Zambrowski, ale też liczący na wielkie zmiany radykalni krytycy stalinizmu skupieni wokół „Po Prostu” czy kierownictwa ZMP.

Tymczasem Woroszylski nie przestawał atakować. W „Nowej Kulturze” ukazał się 14 października jego obszerny artykuł Wokół olsztyńskiej katastrofy. Katastrofą było masowe zgłaszanie się na wyjazd do Niemiec Warmiaków i Mazurów po 11 latach „władzy ludowej”. Winą za to obciążał poczynania władz na tym terenie, które były przykładem stalinizmu. „Stalinizm to przede wszystkim gwałt zadany ekonomice (w szczególności rolnej), ignorowanie rzeczywistej sytuacji gospodarczej, tuszowanie jej nieschematycznych przeciwieństw i polityczne rozdmuchiwanie fikcji ekonomicznej, to ruina i nędza za dumną fasadą «zwycięskiej» koncepcji. [...]

Stalinizm – to nie tylko gwałt zadany ekonomice, to również stały gwałt zadawany ludziom – jednostkom i grupom, to system terroru, szpiclostwa, prowokacji, brutalnego nacisku dla osiągnięcia pozorów «jedności moralno-politycznej» narodu. [...] «Walka o polskość», która po 11 latach doprowadziła do masowego zgłaszania się Mazurów i Warmiaków na wyjazd do NRF, to cała epopeja obłędu i zbrodni”75.

VIII Plenum KC PZPR miało się rozpocząć 19 października i dokonać wyboru Władysława Gomułki na I sekretarza partii. W dzienniku Woroszylski opowiada o najważniejszych faktach i oddaje atmosferę panującą w aktywie PZPR i ZMP, zdecydowanie popierającym zwrot ku zasadniczej zmianie. Ukazuje emocje, gorączkę, notuje wiele spotkań, pogłosek, ocen. Widzimy bliskość między wspierającymi zmianę członkami kierownictwa PZPR a młodym aktywem partii.

Wyniki VIII Plenum – wybór Władysława Gomułki na przywódcę partii, niewybranie do kierownictwa Rokossowskiego ani natolińczyków, przyjęcie odważnych uchwał – Woroszylski witał artykułem Cztery dni, które wstrząsnęły Polską. „Te same ośrodki wstecznictwa wewnątrz partii i poza nią, które zawsze przeciwstawiały się naszej walce o demokrację, tym razem, w poczuciu swego ostatecznego zagrożenia, gotowe były uciec się do środków najhaniebniejszych, najbardziej zbrodniczych – pisał, mając na myśli konszachty natolińczyków z szykującymi inwazję na Warszawę Rosjanami. – Możemy być dumni z najlepszej części partii, z klasy robotniczej, z młodzieży, z nas wszystkich, że nie dając się sprowokować do czynów nieopatrznych – nie ugięliśmy się pod naciskiem spiskującej kamaryli i jej sprzymierzeńców. Po raz pierwszy od długiego czasu możemy być dumni z przywódców partii, którzy w wyjątkowo skomplikowanej sytuacji stawili czoła szantażowi i groźbom przeciwników naszej drogi do socjalizmu”.

18–21 października „staliśmy w wielotysięcznym tłumie wiecujących robotników i studentów Warszawy, czuliśmy wręcz namacalnie, jak wyzwala się szlachetna energia społeczna, jak rośnie i dojrzewa siła zdolna do rzeczy ogromnych. Widzieliśmy na własne oczy, jak ujawnia się głęboka treść polityczna ruchu samorządów robotniczych, jeszcze wczoraj tu i ówdzie lekceważonego jako «naiwna dłubanina»; treść buntu młodzieży, w którym jeszcze wczoraj dopatrywano się amoralnej bezideowości”. Dalej podsumowywał: „Były to dni decydujące o podstawach naszego istnienia: o niepodległości i suwerenności kraju, o odrodzeniu partii, o wzajemnym zrozumieniu klasy i przywódców, o nieuwłaczającym naszej godności charakterze stosunków ze Związkiem Radzieckim.

Były to ważkie dni – dni spadania masek, polaryzacji postaw, rozpraszania obłudnej mgły, jasnego jak nigdy podziału na zwolenników i wrogów socjalistycznego ludowładztwa”76.

Warto zwrócić uwagę na akcenty w tym artykule. Autor widział zasadniczy podział w KC, witał nowe kierownictwo, ale o natolińczykach pisał jak najgorzej, jako o bezwzględnych wrogach Polski. Zwycięstwo zapewniła mobilizacja społeczna robotników, studentów, inteligencji, a ten ruch jest podmiotem nowej sytuacji politycznej, zmieniającej się partii, prawdziwego ludowładztwa. Mocno zaznaczył wartość niepodległości, która ma być podstawą stosunków ze Związkiem Radzieckim.

W tych dniach na zebraniu Podstawowej Organizacji Partyjnej Związku Literatów Polskich Woroszylski wygłosił zasadnicze przemówienie, w którym mówił, że dzięki VIII Plenum „socjalizm w Polsce zyskał szansę autentyczności”. I pytał: „Czy w ogóle może istnieć socjalizm nieautentyczny, narzucony, obcy? Czy władza ludowa, której lud nie uznaje za swoją, jest rzeczywiście władzą ludową? Czy dyktatura proletariatu, w której sprawowaniu proletariat nie bierze udziału i przeciwko której się wychodzi na ulice, jest dyktaturą proletariatu nie tylko z nazwy?”. I próbował odpowiedzieć: „Proces stalinizacji Polski, jak i innych krajów demokracji ludowej polegał na tym, że autentyczne pierwiastki naszej rewolucji były nieubłaganie wypierane przez treści i formy obce. Następowało coraz silniejsze związanie z ośrodkiem dyspozycyjnym, usuwanie rzeczywistych przywódców ludowych na rzecz posłusznych wykonawców, likwidowanie tradycyjnych form uspołecznienia, podporządkowanie całej struktury gospodarczej i administracyjnej postulatom centrum”. Również „przełom w literaturze” był „powtórzeniem obcego schematu”. Klasa robotnicza, która w 1945 roku przejęła fabryki, została odsunięta od możliwości decydowania, a robotnikom odebrano przywileje wywalczone jeszcze w czasach kapitalizmu. Woroszylski powołał się na słowa przyjaciela, który widział wystąpienie robotników Poznania i tłumienie protestu, „miał wrażenie, że znajduje się w kraju okupowanym. W krajach okupowanych trudno dostrzec perspektywę socjalizmu...”. VIII Plenum „było aktem rewolucyjnym dlatego, że wyzwalając energię społeczną narodu, dało socjalizmowi w Polsce szansę autentyczności, a więc w ogóle jedyną szansę istnienia”. Mówił, że odszedł w Polsce strach, „Polska się nie rozsypała bez UB i nie nastąpiła w niej restauracja kapitalizmu. Natomiast ludzie zaczęli swobodniej oddychać”. Nastąpiło rozpoczęcie systematycznej akcji rehabilitacyjnej ofiar prowokacji, „zdjęcie żółtej łaty z uczestników antyfaszystowskiego ruchu oporu”. Z niektórych instytucji wyeliminowano „przedstawicieli obcych interesów”. Ustalono równoprawne stosunki gospodarcze „z krajami naszego obozu, zniesienie wyzysku gospodarczego ze strony tych krajów”77. Z takimi myślami Woroszylski wyjeżdżał na Węgry.

Wiadomości napływające z Polski o sukcesie VIII Plenum ożywiły ruch studentów i inteligencji węgierskiej na rzecz demokratyzacji. Wychwytywano z gazet słowa Gomułki o „polskiej drodze do socjalizmu” i potrzebie oparcia stosunków polsko-radzieckich na zasadach równoprawności. Zbierające się od rana 23 października tłumy pod polską ambasadą i pomnikiem Petőfiego zderzyły się z twardym transmitowanym przemówieniem przywódcy partii Ernő Gerő. Próba zajęcia przez tłum radia, by nadać program ruchu odnowy, doprowadziła do wymiany ognia z awoszami, jak nazywano doborową formację węgierskich ubeków. Na placu Bohaterów stutysięczny tłum zwalił gigantycznej wielkości pomnik Stalina. Nad ranem 24 października do Budapesztu wkroczyły wojska sowieckie. Węgrzy zaatakowali je butelkami z benzyną. Zaczęły się starcia, po stronie Rosjan byli awosze, na stronę powstańców, czyli węgierskiej młodzieży studenckiej i robotniczej, przeszło wojsko, milicja, ogromna większość partii komunistycznej, która praktycznie się rozpadła. Próbujący zapanować nad chaosem premier Imre Nagy starał się stworzyć mający autorytet ośrodek władzy, ogłoszono więc prawo do działania dla niekomunistycznych partii politycznych, do rządu weszli ich przedstawiciele, zlikwidowano znienawidzoną ÁVH (awosze), zarazem podjęto pertraktacje z Rosjanami w sprawie wycofania ich wojsk, co 30 października zakończyło się sukcesem. Był to jednak sukces pozorny, gdyż Chruszczow przygotowywał rozprawę z Węgrami. Rano 4 listopada 17 sowieckich dywizji uderzyło na Węgry. Wkraczający Rosjanie wieźli w taborach nowy komunistyczny rząd z Jánosem Kádárem na czele.

Woroszylski był tego wszystkiego świadkiem, począwszy od 30 października, kiedy po rozmaitych perypetiach znalazł się na pokładzie samolotu wiozącego do Budapesztu transport krwi i lekarstw. „Lądujemy na prawie pustym lotnisku – zapisał. – Otacza nas grupa zbrojnych cywilów i żołnierzy z trójkolorowymi opaskami i naszywkami. Niektórzy mają swoje naszywki na krepowej, żałobnej podkładce. Wolimy nie pytać, co to znaczy”. Dalej pisał: „ÁVH – to mundurowe formacje policji politycznej. Bardzo elitarne, sowicie opłacane [...], związane na śmierć i życie z krwawym reżymem Rákosiego, janczarskie oddziały ÁVH do końca trzymały kraj w żelaznych kleszczach takiego terroru, o jakim u nas nie mieliśmy pojęcia. [...] Kiedy 23 października ÁVH otworzyło ogień do bezbronnej manifestacji ludności, przebrała się miarka. Wybuchło powstanie, do którego natychmiast przyłączyło się wojsko i milicja”78.

Dziennik węgierski jest wstrząsającym reportażem, opisem sytuacji, rozmów, plastycznych obrazów. Woroszylski rozmawiał ze zwykłymi Węgrami, uczestnikami rewolucji oraz z przywódcami, także partii, teraz związanymi z ruchem wolnościowym. Odnosił się do pamięci o miejscach, które poznał, gdy był na oficjalnym festiwalu młodzieży w 1949 roku, a które teraz były miejscami walki. Dziennik to reportaż, w którym autor portretował różnych ludzi, dawał im głos, uwieczniał ich uczucia i myśli; pokazywał komunistów, którzy mówili o klęsce komunizmu, ale też utrwalał słowa tych, którzy po prostu chcieli wolności. Woroszylski rzadko komentował, ale cały dziennik jest wyrazem solidarności z powstańcami. Pod datą 3 listopada zapisał: „Myślę o perspektywach rewolucji węgierskiej – tak jak wyłaniają się one w tych dniach stabilizacji. Nie wiem naturalnie, w jaki kształt ustrojowy okrzepnie ostatecznie Republika Węgierska. Wydaje się jednak, że będziemy tu obserwowali ciekawą syntezę podstawowych osiągnięć demokracji ludowej (cała ziemia w rękach chłopów, uspołecznione fabryki i banki) z wielopartyjnością, wolnością prasy i tym podobnymi atrybutami demokracji liberalnej. Czy taki ustrój nie stanowi jednej – być może bardzo długiej – spośród dróg do socjalizmu? Nie śmiałbym tak utrzymywać. O drodze zaś, którą prowadzili swój kraj ludzie typu Rákosiego, wiem już na pewno, że u jej końca mógł stać tylko upadek i niewola...”.

Z tymi myślami zasypiał, a rano obudził go hałas: „Poprzez huk artylerii, warkot broni pancernej, szyderczy gwizd odrzutowców przedzierały się jeszcze ostatnie radiowe protesty i apele rządu Nagya.

Odczytano również w kilku językach krótkie, przejmujące orędzie pisarzy i intelektualistów węgierskich do narodów świata, zakończone trzykrotnym: «Pomóżcie! Pomóżcie! Pomóżcie!».

Potem radio zamilkło, by odezwać się dopiero pod wieczór – głosem Jánosa Kádára”79.

Swój dziennik Woroszylski prowadził do 11 listopada, a więc prawie tydzień po sowieckim szturmie na Budapeszt. „Jest ich czterech. Leżą na zdobytej ulicy – jeden obok drugiego – w pozach bezładnych i nienaturalnych. Rozdarci i spłaszczeni – prawie dwuwymiarowi – wyglądają jak szmaciane kukły, gwałtownie ciśnięte pod osmalony mur, niemal wbite w skrawek wyszczerbionego chodnika. Ktoś posypał ich ściągnięte twarze białym kurzem czy wapnem. Najbardziej wysunięty do przodu nie ma twarzy – z pogiętym hełmem zrosła się czaszka, zakrzepła miazga. Dawno już muszą tak leżeć, bo niczym już nie przypominają świata żywych...” I dalej: „Nachylamy się nad świeżymi grobami, których pełno jest na każdym skwerze, w parkach, wokół kościołów. Na kawałkach dykty lub tektury wypisano, kto tutaj leży: «Lajos... 18 lat», «Zsuzsa... 15 lat», «Arpad ... 12 lat». Wszystkie groby ktoś obsypał kwiatami”80.

Dziennik węgierski jest niezwykłym dziełem literatury faktu, reportażu, najważniejszym polskim świadectwem węgierskiej tragedii, choć w Budapeszcie było kilku wysłanników polskich pism. Dziennik jest też chyba najważniejszym dziełem Woroszylskiego, nieśmiertelnym, bo zapisującym to, co zawsze będzie ważne, a czego nie da się odtworzyć tylko na podstawie suchych dokumentów urzędowych. Ukazał dramat nadziei i dramat klęski.

Dzień po rosyjskim uderzeniu na Węgry, 5 listopada, Woroszylski i Marian Bielicki, korespondent Polskiego Radia i redakcji „Po Prostu”, przekazali przez ambasadę PRL list do uczestników rozpoczynającego się w Warszawie Zjazdu Związku Literatów Polskich: „Przesyłamy pozdrowienia z tragicznego Budapesztu bohatersko broniącego swej wolności. Jesteśmy naocznymi świadkami krwawej rozprawy z ludem węgierskim. Solidaryzujemy się w pełni z ogłoszonym 4 listopada apelem pisarzy węgierskich, którzy przez cały czas szli w pierwszym szeregu walki o demokrację, niepodległość i socjalizm.

Prosimy Zjazd Literatów Polskich o poparcie słusznej sprawy”81.

Wydostanie się polskich dziennikarzy z okupowanego przez Rosjan kraju było trudne, droga do Czechosłowacji została zamknięta. Uzyskali przepustkę przypadkiem, a może fortelem, od pijanego milicjanta służącego już nowym władcom. Kontrolowani po drodze przez partole sowieckiej bezpieki, dostali się jednak na granicę z Jugosławią, a stamtąd samolotem odlecieli przez Wiedeń do Warszawy82.

Pierwsza część Dziennika węgierskiego ukazała się w „Nowej Kulturze” w numerze z 25 listopada, kolejne części w następnych numerach, ale druk został przerwany na zdaniu otwierającym opis zdarzeń 4 listopada. Ostatnie słowa publikacji brzmiały: „Wstawaj! W Budapeszcie znowu wojna!”83. Dalsza część Dziennika węgierskiego została zatrzymana przez cenzurę. Z pewnością była to decyzja podjęta na najwyższym szczeblu. Kierownictwo partii dokonywało zwrotu w imię poprawiania stosunków z Moskwą. O tragedii węgierskiej miało być cicho, podobnie jak o innych sprawach drażniących Rosjan.

Dziennik węgierski jednak wypłynął z Polski, dotarł do Francji i został opublikowany 3 stycznia 1957 w piśmie „France Observateur”, w numerze specjalnym poświęconym Węgrom. Następnie ukazał się jego przekład angielski Diary of a revolt. Dziennik stał się jednym z najważniejszych świadectw o węgierskim powstaniu funkcjonujących na Zachodzie. Pełne wydanie polskie, obejmujące też część skonfiskowaną przez cenzurę, wyszło w kwartalniku „Aneks” w 1977 roku, następnie w 1979 roku w zbiorze Woroszylskiego Powrót do kraju