Kaukaski płomień - Jakub Pawełek - ebook

Kaukaski płomień ebook

Jakub Pawełek

4,4
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po zatrzymaniu chińskiej ekspansji i klęsce Amerykanów w Iranie rozpoczyna się nowa polityczna era.


Przymierze, niełatwy sojusz Polski, Rosji oraz i innych krajów Europy Wschodniej rośnie w siłę wbrew woli starej Unii Europejskiej i NATO.


Rozpoczyna się gra o wpływy na Kaukazie oraz zasoby Morza Kaspijskiego.
W Azerbejdżanie od kuli snajpera ginie prezydent Alijew. Podejrzenia padają na odwiecznego wroga – Armenię. Dochodzi do szybkiej eskalacji konfliktu i zbrojnych incydentów.


Świat zmierza w stronę wojny o ostatnie wielkie złoża ropy i gazu.


Na kaukaskich wyżynach rozpoczyna się konwencjonalne starcie na pełną skalę. W ogniu pocisków artyleryjskich, karabinowych kul i rakiet rozpoczyna się również walka o życie polskiej reporterki…


W cyklu ukazały się:
Wschodni grom
Perski Podmuch

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 803

Oceny
4,4 (64 oceny)
31
30
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



JAKUB PAWEŁEK

Kau­ka­ski pło­mień

© 2015 Jakub Pawełek

© 2015 WARBOOK Sp. z o.o.

Redaktor serii: Sławomir Brudny

Redakcja językowa: Karina Stempel-Gancarczyk

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik TrzebińscyDu Châteaux, [email protected]

Ilustracja na okładce: Tomasz Tworek

ISBN 978-83-64523-38-0

Ustroń 2015

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.

ul. Bładnicka 65

Książkę dedykuję mojej narzeczonej, której serce zaczęło bić dla Kaukazu.

Chciał­bym zło­żyć ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia ano­ni­mo­we­mu żoł­nie­rzo­wi Woj­ska Pol­skie­go za nie­oce­nio­ną po­moc i wie­dzę, któ­rą wy­ko­rzy­sta­łem w two­rze­niu tej po­wie­ści. Nie mogę rów­nież po­mi­nąć wkła­du gru­py re­kon­struk­to­rów Jed­nost­ki Woj­sko­wej Ko­man­do­sów – Task For­ce 6, któ­rzy wspar­li mnie swo­im do­świad­cze­niem i pro­fe­sjo­na­li­zmem.

In­ny­mi sło­wy, dzię­ki, chło­pa­ki – w książ­ce wszy­scy prze­ży­li­ście!

Ja­kub Pa­we­łek

PROLOG

Baku, Azer­bej­dżan | 4 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 12:04

Słoń­ce było w ze­ni­cie. Wy­spa Gum, le­żą­ca u wy­brze­ży naj­bar­dziej ro­po­no­śnej kra­iny Mo­rza Ka­spij­skie­go, to­nę­ła w ci­szy. Nikt nie mó­wił ani sło­wa, cze­ka­li. Kil­ka­set osób, któ­re ze­bra­ły się w paź­dzier­ni­ko­we po­łu­dnie, tłu­mi­ło w so­bie na­ra­sta­ją­ce emo­cje. Ce­re­mo­nia, ja­kiej mie­li być świad­ka­mi, była uko­ro­no­wa­niem wie­lu lat sta­rań, po­czy­na­jąc od dy­plo­ma­tycz­nych roz­mów w Ro­sji, USA i Tur­cji, aż po prze­tar­gi i wie­lo­mie­sięcz­ne zma­ga­nia z prze­ciw­no­ścia­mi na­tu­ry tech­nicz­nej. Do dzi­siaj.

Otwar­cie no­wych szy­bów wy­do­byw­czych było po­cząt­kiem ko­lej­ne­go roz­dzia­łu w hi­sto­rii Azer­bej­dża­nu. Za­gra­nicz­ni kon­tra­hen­ci za­cie­ra­li ręce, po­dob­nie jak ad­mi­ni­stra­cja pre­zy­den­ta Il­ha­ma Ali­je­wa. Ażu­ro­wy po­dest, z któ­re­go miał prze­ma­wiać pre­zy­dent, za­in­sta­lo­wa­no tuż nad brze­giem mo­rza. Roz­po­ście­rał się stąd wi­dok na mie­nią­ce się w słoń­cu wody Za­to­ki Ba­kij­skiej i wy­sta­ją­ce po­nad pia­nę in­sta­la­cje. Szy­by wy­do­byw­cze jesz­cze nie roz­po­czę­ły pra­cy, cze­ka­no na ofi­cjal­ny, uro­czy­sty roz­kaz. Czło­wiek, któ­ry był od­po­wie­dzial­ny za oży­wie­nie ma­szy­ne­rii, wła­śnie wy­sia­dał z pan­cer­nej li­mu­zy­ny.

Czar­ny Mer­ce­des W221 za­je­chał na wy­zna­czo­ne miej­sce w asy­ście kil­ku mo­to­cy­kli. Przed­sta­wi­cie­le służb bez­pie­czeń­stwa roz­bie­gli się, zaj­mu­jąc wcze­śniej usta­lo­ne po­zy­cje. Przej­ście było bez­piecz­ne. Ze­bra­na przed po­de­stem gru­pa naj­waż­niej­szych tego dnia lu­dzi za­mar­ła z kie­lisz­ka­mi szam­pa­na w dło­niach. Il­ham Ali­jew w asy­ście męż­czyzn w czar­nych gar­ni­tu­rach prze­szedł kil­ka kro­ków i wy­dał dys­po­zy­cje pod­wład­nym. Pręż­nie wsko­czył na pierw­szy sto­pień i wspiął się na szczyt mów­ni­cy. Prze­cze­sał dło­nią szpa­ko­wa­te wło­sy i spoj­rzał na szkla­ny wy­świe­tlacz, po któ­rym za­czę­ły już spły­wać ko­lej­ne frag­men­ty prze­mó­wie­nia. Po­zdro­wił ze­bra­nych ge­stem dło­ni i…

***

– Uśmie­cha się, sku­ba­niec… – po­wie­dział strze­lec i prze­niósł wzrok z lu­ne­ty ce­low­ni­czej na ekran kom­pu­te­ra ba­li­stycz­ne­go.

– Ty byś się nie cie­szył? Wła­śnie na­bi­ja so­bie kie­sze­nie ko­lej­ny­mi mi­liar­da­mi – od­po­wie­dział ob­ser­wa­tor, nie od­ry­wa­jąc oczu od opty­ki.

– Mo­głem po­słu­chać ojca i… – strze­lec nie do­koń­czył. W słu­chaw­ce ze­sta­wu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go ode­zwał się do­wód­ca:

– Ju­pi­ter Je­den, tu Mars. Ra­port.

– Cel po­ja­wił się na po­de­ście. Za­raz za­cznie mó­wić. Kom­pu­ter ana­li­zu­je dane. Za mniej niż mi­nu­tę będę znał do­kład­ne współ­rzęd­ne. – Ope­ra­tor na­zwa­ny Ju­pi­te­rem Je­den stuk­nął kil­ku­krot­nie dło­nią w rę­ka­wi­cy w cie­kło­kry­sta­licz­ny ekran kom­pu­te­ra.

– Przy­ją­łem, Ju­pi­ter Je­den. Ma­cie zie­lo­ne świa­tło.

– Przy­ją­łem, bez od­bio­ru.

Urzą­dze­nie dzia­ła­ło bez za­rzu­tu. Czuj­ni­ki umiesz­czo­ne na da­chu jed­ne­go z bu­dyn­ków por­to­wych na ba­kij­skim cy­plu zbie­ra­ły wszel­kie po­trzeb­ne dane. Wie­lo­krot­nie szy­fro­wa­ne po­łą­cze­nie prze­ka­zy­wa­ło dane me­te­oro­lo­gicz­ne i ko­or­dy­na­ty ozna­czo­ne­go celu pro­sto do kom­pu­te­ra ba­li­stycz­ne­go sek­cji snaj­per­skiej od­da­lo­nej o kil­ka­set me­trów. Pro­gram ana­li­zu­ją­cy ob­li­czał tra­jek­to­rię po­ci­sku i sa­mo­czyn­nie ko­ry­go­wał usta­wio­ny na nie­wiel­kim sta­ty­wie ka­ra­bin L115A3. Strzel­co­wi po­zo­sta­wa­ła ob­ser­wa­cja celu przez lu­ne­tę i na­ci­śnię­cie spu­stu.

Kom­pu­ter wy­pluł wła­śnie fi­nal­ne dane i za­mru­gał dio­dą. Cel zo­stał na­mie­rzo­ny.

***

– Nie by­ło­by nas tu­taj, gdy­by nie wy. Tak, to wła­śnie dzię­ki pra­cy każ­de­go z was mo­że­my ce­le­bro­wać dzi­siaj to wspa­nia­łe świę­to. Jest to suk­ces nie tyl­ko na­sze­go ro­dzi­me­go prze­my­słu wy­do­byw­cze­go, ale też ty­się­cy lu­dzi, któ­rzy przy­czy­ni­li się do po­wsta­nia no­wych od­wier­tów, i każ­de­go ro­bot­ni­ka, któ­ry wkrę­cił śru­bę w po­wsta­ją­cą kon­struk­cję… – Il­ham Ali­jew zro­bił krót­ką pau­zę, by na­sy­cić się re­ak­cją tłu­mu, któ­ry na­gro­dził go bu­rzą okla­sków. Pre­zy­dent spoj­rzał od­ru­cho­wo w bok, gdzie stał uśmiech­nię­ty pre­mier Ar­tur Ra­si­za­də. Obaj wie­dzie­li, jak wiel­kie pla­ny wią­za­no z ukoń­czo­nym pro­jek­tem. Od­kry­te przed laty zło­ża gazu ziem­ne­go i ropy naf­to­wej mia­ły za­pew­nić Azer­bej­dża­no­wi tłu­ste de­ka­dy. – Obie­cu­ję wam! – cią­gnął da­lej Ali­jew. – Obie­cu­ję, że każ­dy męż­czy­zna i każ­da ko­bie­ta Azer­bej­dża­nu do­świad­czy suk­ce­su tego przed­się­wzię­cia. Nikt i nic nie bę­dzie sta­ło na prze­szko­dzie, by­śmy mo­gli za­jąć na­leż­ne nam miej­sce w re­gio­nie i na świe­cie.

Wrza­wa pod­nio­sła się na nowo i nie ci­chła przez ko­lej­ne se­kun­dy. Mie­li swo­je pięć mi­nut.

***

Strze­lec przy­warł do po­dusz­ki na re­gu­lo­wa­nej kol­bie ka­ra­bi­nu i sku­pił wzrok na gło­wie azer­skie­go pre­zy­den­ta. Wi­dział, jak ten po­ru­sza usta­mi i ge­sty­ku­lu­je w pło­mien­nej prze­mo­wie. Ju­pi­ter Je­den zgiął kil­ku­krot­nie pa­lec wska­zu­ją­cy i oparł opu­szek na spu­ście. Ob­ser­wa­tor za­marł z wzro­kiem przy­kle­jo­nym do lu­ne­ty.

– Ognia – po­wie­dział.

Strze­lec przy­du­sił ję­zyk, od­rzut szarp­nął ra­mie­niem. Kol­ba za­mor­ty­zo­wa­ła ener­gię wy­strza­łu, prze­no­sząc na bark strzel­ca je­dy­nie lek­kie kop­nię­cie. Pre­cy­zyj­ny po­cisk ka­li­bru trzy­sta trzy­dzie­ści osiem wy­strze­lił z lufy w ja­snym ogni­ku. Kom­pu­ter ba­li­stycz­ny do­sko­na­le ob­li­czył tor lotu. Gło­wa azer­skie­go pre­zy­den­ta po­win­na eks­plo­do­wać jak ar­buz.

Nie wzię­to jed­nak pod uwa­gę do­dat­ko­wej zmien­nej. Baku le­ża­ło na dość ak­tyw­nym sej­smicz­nie ob­sza­rze. Pły­ty pod dnem Mo­rza Ka­spij­skie­go drga­ły nie­mal bez ustan­ku. Pech chciał, że sil­niej­sze, choć i tak nie­wy­czu­wal­ne przez czło­wie­ka trzę­sie­nie na­stą­pi­ło do­kład­nie w mo­men­cie wy­strza­łu. Na tak du­żym dy­stan­sie po­skut­ko­wa­ło to róż­ni­cą kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów. Po­cisk, za­miast tra­fić w czo­ło, wbił się w szy­ję Il­ha­ma Ali­je­wa, roz­dzie­ra­jąc krę­gi szyj­ne. Pre­zy­dent zmarł, za­nim upadł na po­dest.

– Mars, tu Ju­pi­ter Je­den, cel zneu­tra­li­zo­wa­ny – mel­du­nek po­pły­nął w eter.

– Przy­ją­łem, Ju­pi­ter Je­den, zmy­kaj­cie stam­tąd.

– Robi się.

– Bra­wo, wła­śnie po­bi­łeś re­kord świa­ta. Dwa ty­sią­ce pięć­set sześć­dzie­siąt me­trów. Gra­tu­lu­ję – po­wie­dział ob­ser­wa­tor, zbie­ra­jąc sprzęt do wa­liz­ki.

– Szko­da, że strze­lał za mnie kom­pu­ter – burk­nął strze­lec.

***

Krew chlu­snę­ła na sto­ją­cych za pre­zy­den­tem ofi­cje­li. Po­cisk wbił się w pierś ro­słe­go ochro­nia­rza sto­ją­ce­go tuż za Ali­je­wem. Na tym dy­stan­sie im­pet zwa­lił go z nóg, jed­nak nie prze­bił ukry­tej pod ko­szu­lą ka­mi­zel­ki.

Ra­si­za­də z nie­do­wie­rza­niem pa­trzył, jak cia­ło pre­zy­den­ta osu­wa się po pul­pi­cie, zo­sta­wia­jąc za sobą krwa­wą smu­gę na szkle. Za­nim zdą­żył za­re­ago­wać, ope­ra­to­rzy in­stynk­tow­nie rzu­ci­li nim o pod­ło­gę i na­kry­li go wła­sny­mi cia­ła­mi. Tłum za­fa­lo­wał w pa­ni­ce. Bia­łe ko­szu­le i do­sko­na­le skro­jo­ne gar­ni­tu­ry zmie­sza­ły się z astro­no­micz­nie dro­gi­mi suk­nia­mi. In­stynkt zwy­cię­żył nad ma­nie­ra­mi. Cha­os ogar­nął umy­sły, te­raz li­czył się tyl­ko je­den cel – prze­żyć.

Pre­mier z naj­wyż­szym wy­sił­kiem ob­ró­cił gło­wę w stro­nę pre­zy­den­ta, któ­ry le­żał z otwar­ty­mi usta­mi le­d­wie kil­ka kro­ków od nie­go. Nie­wi­dzą­ce oczy spo­glą­da­ły w twarz przy­ja­cie­la i wie­lo­let­nie­go kom­pa­na ku­lu­aro­wych roz­gry­wek.

– Znaj­dę ich, obie­cu­ję ci, że ich znaj­dę. Za­pła­cą za to wszy­scy, co do jed­ne­go. ■

ROZDZIAŁ I

Ery­wań, Ar­me­nia | 6 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 10:38

Prze­stron­na Wiel­ka Kom­na­ta pre­zy­denc­kie­go pa­ła­cu skrzy­ła się set­ka­mi fle­szy. Za­po­wia­da­na od daw­na wi­zy­ta tu­rec­kie­go pre­mie­ra wraz z mi­ni­ste­rial­ną świ­tą nie zo­sta­ła prze­ło­żo­na na­wet po wie­ściach o za­bój­stwie przy­wód­cy są­sied­nie­go kra­ju. Li­czy­ło się tu i te­raz, a wła­śnie w tej chwi­li mi­ni­stro­wie obro­ny Tur­cji i Ar­me­nii pod­pi­sy­wa­li je­den z naj­waż­niej­szych kon­trak­tów ostat­nich lat.

Stop­nio­we ocie­pla­nie sto­sun­ków mię­dzy tymi dwo­ma kra­ja­mi trwa­ło całe lata. Nie­spo­koj­na sy­tu­acja w re­gio­nie i daw­ne za­ży­ło­ści, ja­kie łą­czy­ły Ar­me­nię z są­sia­du­ją­cym Azer­bej­dża­nem, były solą w oku stam­bul­skiej ad­mi­ni­stra­cji. Osta­tecz­nie Re­cep Tay­y­ip Er­do­ğan po­sta­no­wił, że stwo­rze­nie stre­fy bu­fo­ro­wej w re­gio­nie jest jak naj­bar­dziej w in­te­re­sie co­raz po­tęż­niej­szej Tur­cji. Ar­me­nia mo­gła speł­niać tę rolę zna­ko­mi­cie, a dru­ga stro­na nie opo­no­wa­ła. Tu­rec­kie pro­po­zy­cje przy­ję­to w Ery­wa­niu z po­ca­ło­wa­niem ręki. Rząd w Stam­bu­le po­sta­no­wił więc swój bu­for uzbro­ić, a kon­trakt na do­star­cze­nie trzy­dzie­stu sze­ściu śmi­głow­ców sztur­mo­wych T-129 ATAK zwia­sto­wał da­le­ko idą­cą mo­der­ni­za­cję or­miań­skiej ar­mii.

Tu­rec­ki mi­ni­ster obro­ny wziął z rąk swo­je­go ar­meń­skie­go ko­le­gi zło­te pió­ro i zło­żył na do­ku­men­cie za­ma­szy­sty pod­pis. Chwi­lę póź­niej miej­sca przy la­kie­ro­wa­nym, pa­mię­ta­ją­cym im­pe­rium osmań­skie biur­ku za­ję­li mi­ni­stro­wie go­spo­dar­ki. Te­raz mia­ła przyjść ko­lej na jesz­cze bar­dziej spek­ta­ku­lar­ną umo­wę.

Tu­rec­ki gi­gant ener­ge­tycz­ny BO­TAŞ wy­ne­go­cjo­wał po­wo­ła­nie wraz z or­miań­skim Ar­mo­sem spół­ki ma­ją­cej za­rzą­dzać kon­ku­ren­cyj­nym dla Ro­sjan ga­zo­cią­giem. Bu­do­wa rury z Tur­cji do Ar­me­nii mia­ła ru­szyć jesz­cze przed koń­cem roku. Na­tu­ral­nie nikt nie łu­dził się, że Ro­sja­nie po­zo­sta­wią to dzia­ła­nie bez od­po­wie­dzi. Mimo sil­ne­go osła­bie­nia po woj­nie z Chi­na­mi kraj ca­rów na­dal był nu­me­rem je­den na Kau­ka­zie. Ro­sja­nie dłu­go ne­go­cjo­wa­li z Or­mia­na­mi wa­run­ki dal­szych do­staw płyn­ne­go pa­li­wa. Bez­sku­tecz­nie, jako że or­miań­ska wi­zja przy­szło­ści or­bi­to­wa­ła znacz­nie bli­żej Stam­bu­łu niż Mo­skwy. Ro­sja ude­rzy­ła, tak jak się spo­dzie­wa­no, i ceny gazu ziem­ne­go po­szy­bo­wa­ły w górę, co jesz­cze bar­dziej przy­spie­szy­ło sta­ra­nia Ar­me­nii o unie­za­leż­nie­nie się od wiel­kie­go bra­ta. Na Krem­lu cze­ka­no dnia, kie­dy Ery­wań po­sta­no­wi się rów­nież po­zbyć ro­syj­skiej bry­ga­dy pie­cho­ty zmo­to­ry­zo­wa­nej w Gium­ri, tuż przy gra­ni­cy z Tur­cją.

Uro­czy­stość do­bie­ga­ła koń­ca. Pre­zy­dent Ar­me­nii Serż Sar­ki­sjan uści­snął dłoń tu­rec­kie­go pre­mie­ra, po­dob­ne ge­sty uczy­ni­li ob­le­ga­ją­cy ich ze wszyst­kich stron mi­ni­stro­wie i przed­sta­wi­cie­le zbro­je­niów­ki oraz prze­my­słu ener­ge­tycz­ne­go. Ofi­cjal­na część uro­czy­sto­ści prze­isto­czy­ła się sa­mo­czyn­nie w sze­reg ku­lu­aro­wych roz­mów o róż­nej te­ma­ty­ce. To­wa­rzy­stwo skie­ro­wa­ło się pro­sto do Nie­bie­skie­go Po­ko­ju, gdzie miał od­być się uro­czy­sty ban­kiet. Pre­zy­dent Sar­ki­sjan i tu­rec­ki pre­mier we­szli do sali jako pierw­si. Wnę­trze zro­bi­ło na­le­ży­te wra­że­nie. Za­byt­ko­we me­ble do­peł­nia­ły ma­je­sta­tu urzę­du­ją­ce­go w pa­ła­cu męż­czy­zny. Pre­zy­dent ge­stem dło­ni wska­zał na nie­wiel­ki sto­lik ka­wo­wy i dwa sze­ro­kie, pi­ko­wa­ne fo­te­le. Go­rą­ce re­gio­nal­ne na­po­je i prze­ką­ski już cze­ka­ły na de­le­ga­tów. Przy­wód­cy usie­dli. Przez chwi­lę przy­glą­da­li się so­bie, jak­by nie­pew­ni, w jaki spo­sób roz­po­cząć roz­mo­wę.

– Aze­ro­wie już nas oskar­ży­li. Dzi­siej­sza uro­czy­stość dała im ko­lej­ne ar­gu­men­ty do obar­cze­nia nas winą za śmierć Ali­je­wa – po­wie­dział Sar­ki­sjan, się­ga­jąc po de­li­kat­ną por­ce­la­nę wy­peł­nio­ną aro­ma­tycz­ną her­ba­tą.

– Nie przej­mo­wał­bym się zbyt­nio tymi krzy­ka­cza­mi. – Pre­mier Ah­met Da­vu­to­ğlu mach­nął ręką i wy­dął war­gi.

– Dla nas to po­waż­na spra­wa. W Baku od rana trą­bią, że pod­pi­sa­na dzi­siaj umo­wa na do­sta­wy śmi­głow­ców to cios w ich bez­pie­czeń­stwo na­ro­do­we. – Pre­zy­dent prych­nął i odło­żył fi­li­żan­kę na spode­czek. – Nie wie­my, kto stał za za­ma­chem. Na­wet na­sze służ­by spe­cjal­ne i ko­man­do­si z Ka­ra­ba­chu nie po­zwo­li­li­by so­bie na taką sa­mo­wol­kę. Nie mu­szę chy­ba mó­wić, że tak ra­dy­kal­ny krok ze stro­ny ja­kiej­kol­wiek gru­py znacz­nie de­sta­bi­li­zu­je sy­tu­ację w re­gio­nie.

– Na­tu­ral­nie, pa­nie pre­zy­den­cie. Pro­szę się jed­nak nie oba­wiać o ja­kość sto­sun­ków mię­dzy Tur­cją i Ar­me­nią. To, że nie za­nie­cha­li­śmy dzi­siej­szej uro­czy­sto­ści i li­czy­my na lata wspa­nia­łej współ­pra­cy, po­win­no prze­ko­nać pana, że Ar­me­nia idzie w do­brym kie­run­ku.

– Aze­ro­wie będą ro­bić wszyst­ko, żeby wmie­szać się w spra­wy ru­ro­cią­gu. Ta bu­do­wa nie bę­dzie bez­pro­ble­mo­wa. – Serż Sar­ki­sjan po­krę­cił gło­wą. Spoj­rzał na mi­ni­strów i ge­ne­ra­łów, któ­rzy w swo­im gro­nie de­ba­to­wa­li na so­bie tyl­ko zna­ne te­ma­ty. Część z nich nie wi­dzia­ła świa­ta poza czub­kiem wła­sne­go nosa i drzwia­mi re­sor­tu. Po usły­sze­niu wie­ści o za­ma­chu na Ali­je­wa ge­ne­ra­li­cja od razu na­rzu­ci­ła wo­jen­ną re­to­ry­kę i sta­ra­ła się prze­ko­nać rząd do po­wtór­ki z pierw­szej po­ło­wy lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Na szczę­ście co in­te­li­gent­niej­si człon­ko­wie szta­bu zdu­si­li pla­ny w za­rod­ku. Ostat­nie, cze­go po­trze­bo­wa­ła Ar­me­nia, to kon­flik­tu tuż przed spo­dzie­wa­ny­mi de­ka­da­mi nad­cho­dzą­cej pro­spe­ri­ty.

– Spra­wy ochro­ny ru­ro­cią­gu i ca­łej in­fra­struk­tu­ry zo­sta­ły już usta­lo­ne. Po­dob­nie jak pla­ny szko­le­nia or­miań­skiej ar­mii i jej stop­nio­wej mo­der­ni­za­cji. Azer­bej­dżan nie ma obec­nie ta­kich moż­li­wo­ści. Skąd u pana ten fa­ta­lizm, pa­nie pre­zy­den­cie? Do­kład­nie to samo dzie­je się te­raz w Gru­zji. Po wy­da­rze­niach w Ose­tii i Ab­cha­zji Gru­zi­ni ma­rzą o wy­rwa­niu się spod jarz­ma Ro­sjan. – Da­vu­to­ğlu uśmiech­nął się ser­decz­nie i wska­zał na sie­dzą­ce przy sto­łach to­wa­rzy­stwo. – Czy oni wy­glą­da­ją na zmar­twio­nych? To spe­cja­li­ści w swo­jej kla­sie. Każ­dy z nich pra­co­wał mie­sią­ca­mi, je­śli nie la­ta­mi, nad do­ku­men­ta­mi, któ­re dzi­siaj pod­pi­sa­li­śmy.

– Wy­glą­da­ją na zwy­cięz­ców i wła­śnie to mnie mar­twi. Wi­dzia­łem w ży­ciu nie­jed­no i może mi pan wie­rzyć, że na Kau­ka­zie ni­g­dy nic nie idzie zgod­nie z pla­nem. Gru­zi­ni rów­nież to wie­dzą, ro­syj­skie lob­by jest tam znacz­nie sil­niej­sze niż u nas. – Pre­zy­dent po­now­nie się­gnął po fi­li­żan­kę. Na­par zdą­żył nie­co wy­sty­gnąć, aro­mat roz­szedł się już po po­ko­ju.

– Ow­szem, znam hi­sto­rię tego re­gio­nu rów­nie do­brze jak pan. – Ah­met Da­vu­to­ğlu spoj­rzał na or­miań­skie­go pre­zy­den­ta. – Wła­śnie z tego po­wo­du je­stem pe­wien, że dzi­siej­sze de­cy­zje to krok na­przód. Ar­me­nia się zmie­ni i pro­szę mi wie­rzyć, że nie bę­dzie to zmia­na na gor­sze. Gru­zja pój­dzie w wa­sze śla­dy, jak tyl­ko zo­ba­czy pierw­sze ko­rzy­ści dla Ery­wa­nia. Ra­dziec­kie­go im­pe­rium już nie ma i nie za­no­si się na jego szyb­ki po­wrót. Na­wet te­raz.

Serż Sar­ki­sjan uśmiech­nął się krzy­wo. Znał ra­por­ty wy­wia­du i do­nie­sie­nia me­dial­ne. Już kil­ka go­dzin po tym, jak trup Ali­je­wa ostygł, na gra­ni­cy azer­sko-or­miań­skiej za­pa­no­wał cha­os. Pa­tro­le na ru­bie­żach Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu le­d­wie utrzy­my­wa­ły pa­lec na spu­ście. Pre­zy­dent był pe­wien, że ko­muś w koń­cu pusz­czą ner­wy. Wte­dy pie­kło roz­pę­ta się na nowo. Do­brze pa­mię­tał, co dzia­ło się kil­ka­na­ście lat wcze­śniej w mie­ście Cho­dża­ły. Na samą myśl o po­wtór­ce po kar­ku spły­nę­ła mu struż­ka zim­ne­go jak lód potu.

Stam­buł, Tur­cja | 7 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 19:33

– Do­my­śla­ją się – po­wie­dział Ryan Sinc­la­ir i wy­chy­lił drin­ka jed­nym hau­stem. Ame­ry­ka­nin wy­krzy­wił po­kry­tą lek­kim za­ro­stem twarz i zer­k­nął na roz­mów­ców. Jego czuj­ne, wy­ćwi­czo­ne la­ta­mi oczy ba­da­ły dwóch Tur­ków w ja­snych gar­ni­tu­rach.

– Co, je­śli będą chcie­li za­ła­twić to po­ko­jo­wo? – za­py­tał je­den z nich, bar­czy­sty i ni­ski. Mógł­by z po­wo­dze­niem zro­bić ka­rie­rę w li­dze NFL.

– Tej spra­wy nie da się za­ła­twić po­ko­jo­wo. Poza tym mamy moż­li­wość sta­łe­go pod­sy­ca­nia na­pię­cia. Nie mar­tw­cie się. Mo­że­cie prze­ka­zać swo­im do­bre no­wi­ny. – Ame­ry­ka­nin uśmiech­nął się w ocze­ki­wa­niu na re­ak­cję. Nie ufa­li mu. Do­brze to o nich świad­czy­ło.

Ryan Sinc­la­ir otrzy­mał po­le­ce­nie skon­tak­to­wa­nia się z tu­rec­kim wy­wia­dem woj­sko­wym le­d­wie kil­ka mie­się­cy wcze­śniej. Do tej pory cze­kał w uśpie­niu jak dzie­siąt­ki jemu po­dob­nych. Prze­bu­dze­nie na­stą­pi­ło krót­ko po za­koń­cze­niu woj­ny ame­ry­kań­sko-irań­skiej. Uzna­no, że dłu­żej nie moż­na cze­kać. Po­nad pięt­na­ście ty­się­cy tru­pów i stra­ty się­ga­ją­ce dzie­sią­tek mi­liar­dów do­la­rów spra­wi­ły, że Ame­ry­ka stra­ci­ła twarz i do­bre imię. Te­raz w Te­he­ra­nie pierw­sze skrzyp­ce gra­li Chiń­czy­cy ze swo­im ma­rio­net­ko­wym rzą­dem i po­stę­po­wym ko­mu­ni­zmem. Co praw­da pod­no­si­li kraj z ruin i skut­ki były o nie­bo lep­sze niż de­mo­kra­cja w Ira­ku, ale nie o to cho­dzi­ło. Za­to­ka Per­ska we­szła w bez­po­śred­nią stre­fę wpły­wów Pe­ki­nu. Te­raz Or­mu­zu strze­gły nie roz­kle­ko­ta­ne łaj­by irań­skiej ma­ry­nar­ki, a fre­ga­ty Typ 054A za­ku­pio­ne od chiń­skie­go ar­ma­to­ra. Na do­miar złe­go lot­ni­ska wy­mie­cio­ne ze sprzę­tu przez Ame­ry­ka­nów za­peł­nia­ły się ta­ni­mi, choć so­lid­ny­mi JF-17. Ryan Sinc­la­ir i jemu po­dob­ni nie mo­gli dłu­żej pa­trzeć na tę po­twarz. Na­le­ża­ło za­cząć dzia­łać.

– Or­mia­nie ni­cze­go nie po­dej­rze­wa­ją. Jed­nak nie mo­że­my dłu­go wo­dzić ich za nos. Prę­dzej czy póź­niej praw­da wyj­dzie na jaw – po­wie­dział dru­gi z Tur­ków, znacz­nie wyż­szy i szczu­plej­szy niż jego to­wa­rzysz.

– Wte­dy nie bę­dzie to już mia­ło zna­cze­nia. Po­stę­pu­je­my zgod­nie z pla­nem. Aze­ro­wie pro­wa­dzą śledz­two. Kwe­stią cza­su jest po­skła­da­nie wszyst­kich ele­men­tów w ca­łość. Wte­dy moje dzia­ła­nia sta­ną się zbęd­ne. Wszyst­ko po­to­czy się do­kład­nie tak, jak za­pla­no­wa­li­śmy. Po­ru­szy­li­śmy je­den ka­my­czek, któ­ry wy­wo­ła la­wi­nę. – Ryan Sinc­la­ir uło­żył dłoń na bla­cie i strze­lił pal­ca­mi w wy­ima­gi­no­wa­ny ka­myk. Tur­cy uśmiech­nę­li się kwa­śno.

– Prze­ka­że­my na­szym lu­dziom nowe in­struk­cje.

– Nie mar­tw­cie się. Nie gra­my w tę grę od wczo­raj. Wszyst­ko jest pod kon­tro­lą. Po­zo­sta­je tyl­ko sie­dzieć i pa­trzeć. – Sinc­la­ir roz­ło­żył ra­mio­na i od­chy­lił się na wy­so­kim stoł­ku ba­ro­wym. Za każ­dym ra­zem mu­siał tak samo spusz­czać ci­śnie­nie ze swo­ich tu­rec­kich ko­le­gów. Pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia trwa­ło to dłu­gie go­dzi­ny. Przez ko­lej­ny ty­dzień miał za sobą ogon, jak­by prze­ka­za­ne na jego te­mat in­for­ma­cje w ogó­le nie mia­ły zna­cze­nia. Ow­szem, dzia­łał w za­stęp­stwie, ale nie dla­te­go, że ktoś inny so­bie nie ra­dził. Po­przed­nik Sinc­la­ira wpadł w Ara­bii Sau­dyj­skiej i o nim za­po­mnia­no. Te­raz pa­łecz­kę prze­jął on.

– Ko­lej­ny krok zgod­nie z pla­nem?

– Tak – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Mu­si­my być pew­ni, nasz rząd po­trze­bu­je gwa­ran­cji.

– Włą­czy­cie ju­tro te­le­wi­zor i gwa­ran­cji sta­nie się za­dość. My nie par­ta­czy­my ro­bo­ty. – Sinc­la­ir zmie­nił ton gło­su. Jego wło­sy, jak za­wsze w nie­ła­dzie, opa­dły na oczy. Wy­glą­dał te­raz jak ge­pard go­to­wy do sko­ku na ni­cze­go nie­spo­dzie­wa­ją­cą się ofia­rę.

– Dzię­ku­je­my za spo­tka­nie, pa­nie Sinc­la­ir. Do zo­ba­cze­nia.

Obaj Tur­cy wsta­li ze swo­ich miejsc i opu­ści­li lo­kal róż­ny­mi wyj­ścia­mi. Sinc­la­ir wes­tchnął cięż­ko i umo­czył ka­wa­łek mar­chew­ki w hu­mu­sie. Ma­lut­ką pitę zjadł, za­nim jesz­cze zja­wi­ły się nie­do­raj­dy z MIT-u. Tu­rec­ki wy­wiad woj­sko­wy, mimo że roz­wi­jał się rów­nie pręż­nie co po­zo­sta­łe ga­łę­zie ma­chi­ny wo­jen­nej, wciąż od­czu­wał bra­ki – jego lu­dzie nie mie­li po­trzeb­ne­go do­świad­cze­nia. Sinc­la­ir nie raz za­cho­dził w gło­wę, jaki może być po­wód ta­kie­go sta­nu rze­czy. Mie­li co ro­bić i Ame­ry­ka­nin szcze­rze wąt­pił, żeby agen­ci nie byli oby­ci w te­re­nie. Na za­cho­dzie cza­iła się w cie­niu Gre­cja. Na Mo­rzu Egej­skim i otwar­tych wo­dach Mo­rza Śród­ziem­ne­go znaj­do­wa­ło się mnó­stwo spor­nych wysp, któ­re Ate­ny z chę­cią po­now­nie przy­gar­nę­ły­by pod swo­je skrzy­dła. Po­zo­sta­wa­ła rów­nież kwe­stia Cy­pru – po­dział wy­spy pół na pół nie pa­so­wał żad­nej ze stron. Do tego do­cho­dzi­ła nie­szczę­sna Sy­ria i ostat­nie drgaw­ki re­żi­mu Asa­da, któ­ry już chy­ba sam nie wie­dział, gdzie prze­bie­ga­ją gra­ni­ce pań­stwa. Sło­wem, chło­pa­ki z MIT-u po­win­ni jeść drut kol­cza­sty na śnia­da­nie i po­pi­jać na­pal­mem. Tym­cza­sem szpie­ga wy­pa­trzył­by w nich byle kra­węż­nik re­gu­lu­ją­cy ruch na skrzy­żo­wa­niu.

Sinc­la­ir wstał ze swo­je­go miej­sca i pod­szedł do bar­ma­na. Od­li­czył od­po­wied­nią kwo­tę w euro i rzu­cił na szynk­was. Bar­man, na oko pięć­dzie­się­cio­let­ni Tu­rek z gło­wą wy­go­lo­ną na łyso i bia­ły­mi jak śnieg wą­sa­mi, ski­nął gło­wą i zsu­nął pie­nią­dze do szu­fla­dy. Sin­cla­ir od­wró­cił się i ru­szył mię­dzy sto­li­ka­mi. Na ze­wnątrz przy­wi­tał go przy­jem­ny po­wiew cie­płe­go paź­dzier­ni­ko­we­go wia­tru.

Do umó­wio­ne­go miej­sca do­tarł po mniej wię­cej czter­dzie­stu mi­nu­tach mar­szu. Wą­skie ulicz­ki Wiel­kie­go Ba­za­ru fa­scy­no­wa­ły ka­lej­do­sko­pem barw i za­pa­chów. Sta­no­wi­ły ser­ce Stam­bu­łu i choć wię­cej tu wi­dział tu­ry­stów niż Tur­ków, to wciąż było ty­po­wo osmań­skie miej­sce.

Sinc­la­ir ku­pił tani te­le­fon na kar­tę we wcze­śniej na­mie­rzo­nym i spraw­dzo­nym kio­sku. Wszedł w mniej za­tło­czo­ną ulicz­kę i oparł się ple­ca­mi o chro­po­wa­tą ścia­nę. Spoj­rzał w górę. Na nie­bie po­ja­wia­ły się ko­lej­ne gwiaz­dy. W Stam­bu­le mimo la­tar­ni i lam­pio­nów wciąż moż­na było po­dzi­wiać noc­ny nie­bo­skłon. Ame­ry­ka­nin wy­grze­bał pa­pie­ro­sa z pacz­ki i strze­lił za­pal­nicz­ką. Wy­stu­kał na kla­wia­tu­rze te­le­fo­nu nu­mer i wy­brał po­łą­cze­nie. Po dru­giej stro­nie ode­zwał się zna­jo­my głos:

– Iden­ty­fi­ka­cja.

– USS „Bal­ti­mo­re” – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Iden­ty­fi­ka­cja po­twier­dzo­na. Łą­czyć?

– Tak.

Na chwi­lę za­pa­dła głu­cha ci­sza prze­ty­ka­na krót­ki­mi sy­gna­ła­mi. Za­raz po­tem Sinc­la­ir usły­szał za­sa­pa­ny głos star­sze­go męż­czy­zny:

– Wciąż są z nami? – Roz­mów­ca ode­tchnął prze­cią­gle.

– Tak, ale chy­ba nie do koń­ca zda­ją so­bie spra­wę, że to wszyst­ko wy­da­rzy się na­praw­dę – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Co masz na my­śli?

– Nie wie­rzą, że plan się po­wie­dzie. Wy­da­rze­nia ostat­nich dni chy­ba jesz­cze do nich nie do­tar­ły.

– Prze­ka­żą ra­port gó­rze? To po­win­no nas te­raz naj­bar­dziej in­te­re­so­wać. Wia­ra pło­tek jest gów­no war­ta. Góra musi zro­zu­mieć, co się dzie­je i co się jesz­cze wy­da­rzy.

– Tak jest. Ra­port zo­sta­nie prze­ka­za­ny dzi­siaj. Oso­bi­ście do­star­czy­łem go na­szym kon­tak­tom. – Sinc­la­ir wy­raź­nie się spiął. Nie­do­pa­łek wy­lą­do­wał pod po­de­szwą ręcz­nie szy­tych wło­skich bu­tów.

– No i bar­dzo do­brze. Ju­tro kon­ty­nu­uje­my. Czy nasi lu­dzie są w go­to­wo­ści?

– Oczy­wi­ście. Cze­ka­ją na mój roz­kaz. Mam ich po­in­for­mo­wać? – za­py­tał Sinc­la­ir.

– Ju­tro, każ­da rzecz ma swój czas. Nie spiesz się. Ju­tro rano, tak jak uzgod­ni­li­śmy.

– Tak jest.

– To wszyst­ko, je­steś wol­ny.

– Dzię­ku­ję…

Po­łą­cze­nie prze­rwa­ło cha­rak­te­ry­stycz­ne bu­cze­nie. Sinc­la­ir zdjął klap­kę te­le­fo­nu i wy­jął kar­tę SIM. Naj­pierw po­ry­so­wał chip o ścia­nę ba­za­ru, a po­tem zła­mał pla­stik i wrzu­cił do stu­dzien­ki obok. Te­le­fon po­dzie­lił jego los chwi­lę póź­niej. Ame­ry­ka­nin po­pra­wił lnia­ną ma­ry­nar­kę i prze­cze­sał wło­sy. Po­czuł na dło­ni wil­goć swo­je­go potu. Za­wsze się de­ner­wo­wał pod­czas tych roz­mów. Wy­jął z pacz­ki ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa i wy­szedł na szer­szy trakt. Do ho­te­lu Do­uble Tree miał może pół ki­lo­me­tra pie­cho­tą. Opu­ścił ba­zar i ru­szył na za­chód ale­ją Ordu. Przy­mknął oczy i przy­po­mniał so­bie in­struk­cje na ju­trzej­szy dzień. Na myśl o tym, że zna w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach nad­cho­dzą­ce wy­da­rze­nia, po­czuł przy­jem­ne pul­so­wa­nie w kro­ku. Ni­g­dy ni­ko­mu nie mó­wił o re­ak­cjach swo­je­go cia­ła na ad­re­na­li­nę i wo­lał zo­sta­wić tę wsty­dli­wą ta­jem­ni­cę dla sie­bie. Wy­cią­gnął z pacz­ki ko­lej­ne­go che­ster­fiel­da. Nad Stam­bu­łem prze­le­cia­ła wła­śnie spa­da­ją­ca gwiaz­da.

Wia­do­mo­ści TVN24 | 9 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 16:00

Za­koń­czy­ło się wła­śnie za­przy­się­że­nie pre­mie­ra Ar­tu­ra Ra­si­za­də na sta­no­wi­sko peł­nią­ce­go obo­wiąz­ki pre­zy­den­ta Azer­bej­dża­nu. Od za­ma­chu, w któ­rym zgi­nął pre­zy­dent Il­ham Ali­jew, mi­nę­ło już pięć dni. Część par­la­men­ta­rzy­stów uwa­ża, że za za­ma­chem sto­ją or­miań­skie służ­by spe­cjal­ne, któ­re dzia­ła­ły z po­le­ce­nia rzą­du w Ery­wa­niu. Na­cjo­na­li­stycz­ne ugru­po­wa­nia ar­gu­men­tu­ją ten osąd za­cie­śnia­niem współ­pra­cy mię­dzy Ar­me­nią i Tur­cją, mię­dzy in­ny­mi pod­pi­sa­niem już dwa dni po tra­ge­dii umo­wy na za­kup no­wo­cze­sne­go uzbro­je­nia i szko­le­nia or­miań­skich wojsk przez tu­rec­kich in­struk­to­rów. Ery­wań sta­now­czo za­prze­cza tym do­nie­sie­niom, na­zy­wa­jąc je ab­sur­dal­ny­mi i nie­do­rzecz­ny­mi. Pre­zy­dent Serż Sar­ki­sjan prze­ko­ny­wał w swo­im wy­stą­pie­niu, że na­ród or­miań­ski łą­czy się w bólu z Aze­ra­mi i udzie­li wszel­kie­go wspar­cia w celu za­trzy­ma­nia od­po­wie­dzial­nych za za­mach. Jed­no­cze­śnie za­zna­czył, że dzia­ła­nia wro­gie wo­bec Ar­me­nii i Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu zo­sta­ną ode­bra­ne jako pro­wo­ka­cje i nie­po­trzeb­na eska­la­cja na­pię­cia w re­gio­nie. Do tej pory stro­na azer­ska nie prze­ka­za­ła żad­ne­go ko­mu­ni­ka­tu na te­mat śledz­twa oraz po­stę­pów w celu po­chwy­ce­nia za­ma­chow­ców. Nie uda­ło się rów­nież do­trzeć do Ar­tu­ra Ra­si­za­də, któ­ry poza krót­kim oświad­cze­niem po za­przy­się­że­niu nie od­po­wia­dał na py­ta­nia dzien­ni­ka­rzy. Ga­bi­net pre­mie­ra po­pro­sił o nie­utrud­nia­nie czyn­no­ści śled­czych. Szef kan­ce­la­rii Ar­tu­ra Ra­si­za­də prze­ka­zał me­diom, że wszyst­kie in­for­ma­cje o po­stę­pach do­cho­dze­nia będą pu­bli­ko­wa­ne na bie­żą­co. Dla TVN24 – Lud­mi­ła Gaj­da.

***

Sie­dzie­li w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu. Ra­si­za­də spo­dzie­wał się ta­kich in­for­ma­cji, prze­czu­wał je już, kie­dy le­żał przy­ci­śnię­ty przez ochro­nia­rzy do po­de­stu na wy­spie Gum. Prę­dzej czy póź­niej to mu­sia­ło się po­ja­wić. Mimo wszyst­ko, kie­dy skoń­czył czy­tać ra­port, zdjął oku­la­ry i scho­wał twarz w dło­niach.

– To tyl­ko przy­pusz­cze­nia… – po­wie­dział nie­pew­nie mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych Ra­mil Usu­bow. – Nie mo­że­my jed­no­znacz­nie stwier­dzić, że mie­li w tym swój udział.

– Je­śli to wyj­dzie poza na­sze gro­no… – Pre­mier wstał z fo­te­la i pod­szedł do okna.

– Nie wyj­dzie, może pan być spo­koj­ny… – Mi­ni­ster sta­rał się za­ła­go­dzić sy­tu­ację. Znał pre­mie­ra od lat i wie­dział, że w kry­tycz­nych sy­tu­acjach na­wet naj­mniej­sza iskra może…

– Prze­stań­cie pie­przyć, do cho­le­ry! Sły­sze­li­ście dzi­siaj par­la­ment?! Już wi­dzą Or­mian jako głów­nych pro­wo­dy­rów, wło­ży­li im broń pro­sto w ręce, a wy mi tu mó­wi­cie o tym, że to nie wy­pły­nie?! – eks­plo­do­wał gnie­wem pre­mier. Od­wró­cił się na pię­cie i pod­szedł do ma­syw­ne­go biur­ka. Ude­rze­nie za­ci­śnię­tej pię­ści w blat zmu­si­ło drew­no do jęku. – Ile mi­nę­ło cza­su? Pięć, sześć dni? Jest was kil­ka ty­się­cy i nie po­tra­fi­cie trzy­mać tro­pów pod klu­czem?

– To była kwe­stia cza­su, nie moż­na było unik­nąć tego typu in­sy­nu­acji – od­po­wie­dział spo­koj­nie mi­ni­ster obro­ny Za­kir Ha­sa­now i wy­krzy­wił usta.

– To już nie są in­sy­nu­acje. Przed­sta­wi­li­ście mi ra­port, w któ­rym za wy­so­ce praw­do­po­dob­ne uzna­je się za­an­ga­żo­wa­nie or­miań­skich sił spe­cjal­nych w za­bój­stwo na­sze­go pre­zy­den­ta. Po­par­li­ście to ze­zna­nia­mi świad­ków, któ­rzy wi­dzie­li sami nie wie­dzą kogo, i re­kon­struk­cją zda­rzeń. Czy­li da­li­ście mi gów­no! Jed­no wiel­kie nic… A te­raz, je­śli ktoś coś szep­nie o ist­nie­niu tego ra­por­tu, za­nim do­koń­czy­cie śledz­two, w Ery­wa­niu pod­nio­są la­rum.

Za­pa­dła ci­sza. Wie­dzie­li, że pre­mier ma ra­cję, na­pręd­ce skle­co­ny ra­port nie przed­sta­wiał ani jed­ne­go kon­kret­ne­go ar­gu­men­tu. Śled­czym nie uda­ło się jak na ra­zie tra­fić na­wet na naj­mniej­szy trop. Na­gra­nia z ka­mer mo­ni­to­rin­gu por­tu nie uchwy­ci­ły ni­cze­go, co od­bie­ga­ło od nor­my. Świad­ko­wie mó­wi­li o grup­ce męż­czyzn w fur­go­net­ce, któ­ra opusz­cza­ła te­ren por­tu bocz­ną bra­mą – na­tu­ral­nie nikt nie za­pa­mię­tał twa­rzy, ak­cen­tu ani nu­me­ru re­je­stra­cyj­ne­go. Dziw­nym tra­fem w mo­men­cie od­jaz­du sa­mo­cho­du ka­me­ra przy bra­mie prze­sta­ła dzia­łać.

Usu­bow i Ha­sa­now nie po­wie­dzie­li ani sło­wa. Po­dob­nie jak ko­men­dant po­li­cji. Brak ja­kich­kol­wiek po­szlak bu­dził lęk. Spra­wiał wra­że­nie wal­ki z du­cha­mi. Nie wie­rzy­li, że Or­mia­nie po­tra­fi­li za­pla­no­wać za­mach z taką pre­cy­zją i nie zo­sta­wić po so­bie śla­du. To nie było do nich po­dob­ne i wła­śnie ten fakt prze­ra­żał obu mi­ni­strów naj­bar­dziej.

– Ro­zu­miem, że na tym koń­czą pa­no­wie swo­je wy­stą­pie­nia? – za­py­tał Ra­si­za­də. Miał na­dzie­ję, że nie bę­dzie to py­ta­nie re­to­rycz­ne. Mi­ni­stro­wie go za­wie­dli. – Więc jed­nak. Nie ma­cie nic wię­cej i przy­cho­dzi­cie ze spre­pa­ro­wa­nym ra­por­tem, byle wy­ka­zać, że coś zro­bi­li­ście.

– Pa­nie pre­mie­rze… nie je­ste­śmy w sta­nie… – za­czął ko­men­dant po­li­cji. Nie było mu dane skoń­czyć.

– Cią­gle nie je­ste­ście w sta­nie! Nie ro­zu­mie­cie? Z chwi­lą po­wsta­nia tego ra­por­tu za­mach na Ali­je­wa prze­stał być spra­wą we­wnętrz­ną Azer­bej­dża­nu! Tu już nie cho­dzi o wa­szą nie­kom­pe­ten­cję, ale mo­że­cie nas ośmie­szyć przed ca­łym świa­tem! Ilu in­we­sto­rów chce­cie jesz­cze od­stra­szyć? Od­wier­ty roz­po­czę­ły się sześć dni temu i co? Gaz jesz­cze nie po­pły­nął do zbior­ni­ka, a my już no­tu­je­my stra­ty!

– Po­trze­bu­je­my cza­su i wła­śnie z tego po­wo­du nie mo­że­my po­dać szcze­gó­ło­wych in­for­ma­cji. Je­śli źle zin­ter­pre­tu­je­my ja­kiś ele­ment, mo­że­my do­pro­wa­dzić do wzro­stu na­pię­cia mię­dzy nami a Ar­me­nią. Mu­si­my mieć na uwa­dze, że wciąż je­ste­śmy w kon­flik­cie i on może się w każ­dej chwi­li od­ro­dzić – wy­re­cy­to­wał jak z kart­ki mi­ni­ster Za­kir Ha­sa­now. Jego re­sort miał naj­wię­cej po­wo­dów do obaw. W przy­pad­ku za­ognie­nia sy­tu­acji na gra­ni­cy azer­sko-ar­meń­skiej to na nim spo­cznie naj­więk­sza od­po­wie­dzial­ność. Do­brze wie­dział, że Azer­bej­dżan nie jest na to go­to­wy.

– Pierw­szy raz dzi­siaj je­stem skłon­ny się z pa­nem zgo­dzić. Zda­ją so­bie pa­no­wie spra­wę, co się sta­nie, je­śli te wa­sze dyr­dy­ma­ły oka­za­ły­by się praw­dą? – za­py­tał Ra­si­za­də, ob­ni­żył nie­co bro­dę i spoj­rzał na trój­kę męż­czyzn znad szkieł oku­la­rów.

W to nie mógł wąt­pić. Ostat­nia woj­na po­chło­nę­ła nie­mal dwa­dzie­ścia ty­się­cy ist­nień i przy­czy­ni­ła się do ka­ta­stro­fy hu­ma­ni­tar­nej w re­gio­nie. Po­wtór­ka nie wró­ży­ła bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­ne­go roz­wią­za­nia kon­flik­tu, a obie stro­ny nie prze­sta­ły aspi­ro­wać do roli tego, kto wró­cił z woj­ny z tar­czą. Woj­sko­wi tyl­ko roz­luź­ni­li uścisk na szyi prze­ciw­ni­ka. W tej woj­nie nie było zwy­cięz­ców i na­le­ża­ło to zmie­nić.

– Nie wy­da­my ta­kie­go wer­dyk­tu bez ty­go­dni ana­liz ca­łe­go ma­te­ria­łu do­wo­do­we­go – po­wie­dział sta­now­czo ko­men­dant.

– Już te­raz no­tu­je­my wzrost ak­tyw­no­ści w stre­fie zde­mi­li­ta­ry­zo­wa­nej. Or­mia­nie sta­ra­ją się wy­ba­dać na­sze pa­tro­le. To re­ak­cja na na­sze oskar­że­nia… – Mi­ni­ster obro­ny wy­krzy­wił usta jesz­cze bar­dziej. Nie­mal cał­kiem siwe wło­sy i po­marsz­czo­na bruz­da­mi twarz spra­wia­ły de­mo­nicz­ne wra­że­nie. Trud­no jed­nak było mu za­rzu­cić po­ryw­czość i brak opa­no­wa­nia.

– Mam na­dzie­ję, że pan re­agu­je. Do­szły mnie słu­chy o wzmo­żo­nych pa­tro­lach. Nie mo­że­my się dać spro­wo­ko­wać, nie mamy żad­ne­go ar­gu­men­tu, któ­ry prze­ma­wia za winą Or­mian – od­parł pre­mier, po­now­nie sia­da­jąc w fo­te­lu.

– Na­tu­ral­nie, pa­nie pre­mie­rze, nie­mniej nie mo­że­my po­zo­sta­wać bier­ni. Wy­da­łem po­le­ce­nia, by sztab wy­pra­co­wał od­po­wied­nią od­po­wiedź na kro­ki Or­mian. Nie bę­dzie­my agre­syw­ni, ale je­śli zwięk­sza­ją czę­sto­tli­wość pa­tro­li na zie­mi i w po­wie­trzu, mu­si­my być czuj­ni. Nic wię­cej. To ja­sny sy­gnał dla Ery­wa­nia i świa­ta. – Za­kir Ha­sa­now był przy­go­to­wa­ny do roz­mo­wy, jesz­cze za­nim sam za­po­znał się z tre­ścią ra­por­tu. Wie­dział, że to bez­sen­sow­ny stek bzdur. Or­mia­nie byli jed­nak je­dy­nym lo­gicz­nym wy­tłu­ma­cze­niem. Cał­ko­wi­ta zmia­na po­li­ty­ki w sto­sun­ku do Tur­cji, szko­le­nia w ra­mach wy­mia­ny do­świad­czeń mię­dzy woj­ska­mi or­miań­ski­mi i tu­rec­ki­mi, za­ku­py uzbro­je­nia i mo­der­ni­za­cja sprzę­tu. Nie by­ło­by w tym nic za­ska­ku­ją­ce­go, gdy­by nie gwał­tow­ność zmian. Zwy­kle na­wet naj­więk­sze po­tę­gi roz­pi­su­ją pla­ny uspraw­nie­nia swo­ich moż­li­wo­ści bo­jo­wych na dłu­gie lata. Tu­taj wy­glą­da­ło to na cha­otycz­ny rajd po skle­pie z za­baw­ka­mi.

– Do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań, by zna­leźć i poj­mać spraw­ców za­ma­chu. MSW i po­li­cja ro­bią, co mogą – wi­dząc, że pre­mier mięk­nie pod na­po­rem mi­ni­stra obro­ny, swo­je trzy gro­sze do­rzu­cił Ra­mil Usu­bow. Re­sort spraw we­wnętrz­nych nie miał po­ję­cia, jak re­ago­wać na za­bój­stwo pre­zy­den­ta. Na hura rzu­co­no wszyst­kich w te­ren, po­zo­sta­wia­jąc w resz­cie pla­có­wek szkie­le­to­wą za­ło­gę. Gdy­by tyl­ko przy­szło wte­dy ko­muś do gło­wy, by… Mi­ni­ster wo­lał na­wet nie my­śleć o tym, co mo­gło­by się stać. Nie zna­leź­li nic, ani śla­du. Ten, kto za­bił Il­ha­ma Ali­je­wa, był pro­fe­sjo­na­li­stą w każ­dym calu.

– Nie pro­wo­kuj­cie i nie daj­cie się Or­mia­nom wo­dzić za nos. Spo­łe­czeń­stwo za­czy­na się bu­rzyć, ale nie mo­że­my grać pod pu­bli­kę. Wąt­pię, żeby było nas te­raz stać na po­now­ne wal­ki o Ka­ra­bach. – Pre­mier spoj­rzał wy­mow­nie na mi­ni­stra Ha­sa­no­wa. Ten tyl­ko ski­nął lek­ko gło­wą na po­twier­dze­nie. Azer­ska ar­mia mimo nie­wiel­kich par­tii no­wo­cze­sne­go uzbro­je­nia wciąż była wy­po­sa­żo­na głów­nie w po­ra­dziec­ki sprzęt. Mo­der­ni­za­cja nie prze­bie­ga­ła tak spraw­nie jak w Ar­me­nii. Pre­mier i mi­ni­ster obro­ny wy­cho­dzi­li z za­ło­że­nia, że roz­ruch no­wych szy­bów wy­do­byw­czych po­bu­dzi ar­mię do zwięk­sze­nia licz­by jed­no­stek na Mo­rzu Ka­spij­skim i wzdłuż or­miań­skich gra­nic.

– Bę­dzie­my trzy­mać rękę na pul­sie. Pro­po­nu­ję jed­nak wzmo­żo­ne kon­tro­le w ar­mii. Mu­si­my wie­dzieć, na ile je­ste­śmy w sta­nie prze­ciw­dzia­łać… – Mi­ni­ster zro­bił krót­ką pau­zę i spoj­rzał na ze­bra­nych. Mu­sie­li być tego świa­do­mi. – Nie wie­my, jak to się skoń­czy. Le­piej być przy­go­to­wa­nym na naj­gor­sze.

– Nie po­trze­bu­je­my woj­ny, tyl­ko mor­der­ców Ali­je­wa na bra­mach mia­sta – od­po­wie­dział pre­mier. – Prze­pro­wadź­cie kon­tro­le w ar­mii, tyl­ko dys­kret­nie. Uszko­dzo­ne sa­mo­lo­ty, śmi­głow­ce i po­jaz­dy trze­ba na­pra­wić, choć­by wy­ko­rzy­stu­jąc czę­ści ze star­szych eg­zem­pla­rzy.

– Tak jest, pa­nie pre­mie­rze. – Ha­sa­now uśmiech­nął się pod no­sem i zło­żył dło­nie w pi­ra­mid­kę.

– Bę­dzie­my kon­ty­nu­ować śledz­two. Wszyst­kie in­for­ma­cje otrzy­ma pan na bie­żą­co. Do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań, by nie do­szło do żad­nych prze­cie­ków. – Szef MSW ode­tchnął z ulgą. Oba­wiał się kon­se­kwen­cji, tym ra­zem jed­nak uda­ło się od­wlec prze­ta­so­wa­nia na naj­wyż­szych szcze­blach re­sor­tu.

– To wszyst­ko, pa­no­wie. Wra­caj­cie do obo­wiąz­ków.

Chwi­lę póź­niej pre­mier Ra­si­za­də po­now­nie pod­szedł do okna. Zdzi­wił się, kie­dy po ple­cach prze­biegł mu dreszcz. Azer­bej­dżan, za­miast ro­snąć w po­tę­gę, do­stał cios w po­ty­li­cę. Ra­si­za­də miał na­dzie­ję, że za­nim kraj po­czu­je sta­lo­wy sztych w ple­cach, zdą­ży za­dać choć je­den cios.

Gra­ni­ca azer­sko-or­miań­ska | 9 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 05:16

Świt był ciem­ny. Le­d­wie mi­go­czą­ce nad szczy­ta­mi słoń­ce utrud­nia­ło orien­ta­cję bar­dziej niż ab­so­lut­ny mrok ustę­pu­ją­cej nocy. Do­szli do gra­ni po kil­ku­na­stu go­dzi­nach for­sow­ne­go mar­szu. Nie­wiel­ki, sze­ścio­oso­bo­wy od­dział za­in­sta­lo­wał się wśród ni­skich drzew i krze­wów, ja­kie po­ra­sta­ły zbo­cze. Byli do­sko­na­le za­ma­sko­wa­ni, pa­trol mógł­by przejść obok nich bez naj­mniej­szych po­dej­rzeń.

Słoń­ce wzno­si­ło się co­raz wy­żej. Sze­ro­ka do­li­na prze­cię­ta me­an­dru­ją­cą rze­ką to­nę­ła w gę­stej mgle. Od­dział roz­sy­pał się wzdłuż ostrej gra­ni. Mie­li jed­ną szan­sę, po­mył­ka nie wcho­dzi­ła w grę. Dwój­ka ope­ra­to­rów ode­szła kil­ka kro­ków w głąb za­gaj­ni­ka. Zna­leź­li do­god­ną po­zy­cję. Je­den z lu­dzi zdjął z ple­ców za­ka­mu­flo­wa­ny tu­bus. No­wiut­ka or­miań­ska Igła spo­czę­ła mię­dzy dwo­ma kar­ło­wa­ty­mi świer­ka­mi. Osło­nię­ci z jed­nej stro­ny za­gaj­ni­kiem, a z dru­giej po­tęż­nym gła­zem nie mo­gli tra­fić w lep­sze miej­sce. Po­zo­sta­wa­ło cze­kać. Po­zo­sta­ła czwór­ka za­bez­pie­cza­ła dro­gi ewa­ku­acji i po­ten­cjal­ne tra­sy pie­szych pa­tro­li. Na daw­no nie­uczęsz­cza­nych szla­kach za­czę­li się po­ja­wiać po­gra­nicz­ni­cy obu stron. Sy­tu­acja sta­wa­ła się na­pię­ta.

Do­wód­ca wy­dał przez in­ter­kom kil­ka ko­mend. Cie­nie wto­pi­ły się w oto­cze­nie jak du­chy. Je­den z ope­ra­to­rów wdra­pał się na wy­su­nię­tą nie­co poza ob­rys gra­ni pół­kę skal­ną i roz­ło­żył nie­wiel­ką an­te­nę sa­te­li­tar­ną. Zwy­kle za­wod­ny w gór­skich ostę­pach sprzęt tym ra­zem dzia­łał bez za­rzu­tu. Już kil­ka se­kund po pierw­szym wy­wo­ła­niu bazy w słu­chaw­kach ra­dio­ope­ra­to­ra roz­brzmiał głos ofi­ce­ra:

– Sły­szy­my was, Tan­go Dwa Je­den. Po­daj­cie swój sta­tus.

– Je­ste­śmy w punk­cie Marl­bo­ro. Pla­no­wa­ny czas do spo­tka­nia: T mi­nus osiem.

– Przy­ją­łem, Tan­go Dwa Je­den. Mel­duj­cie po na­wią­za­niu kon­tak­tu. Ma­cie zie­lo­ne świa­tło. Po­wta­rzam, ma­cie zie­lo­ne świa­tło, Tan­go Dwa Je­den.

– Przy­ją­łem, Ava­lon. Tan­go Dwa Je­den bez od­bio­ru – od­po­wie­dział ope­ra­tor i za­koń­czył po­łą­cze­nie. Szyb­ko zwi­nął prze­no­śną an­te­nę i wsu­nął ją do ple­ca­ka.

Prze­łą­czył in­ter­kom na we­wnętrz­ną sieć od­dzia­łu.

– Ava­lon dał nam zie­lo­ne świa­tło. Mo­że­my za­czy­nać – po­wie­dział.

– Przy­ją­łem, cze­ka­my na ptasz­ka. Uru­chom­cie za­baw­kę. – Do­wód­ca ukry­ty mię­dzy świer­ka­mi spoj­rzał zza szkieł oku­la­rów w kie­run­ku od­da­lo­nych o kil­ka ki­lo­me­trów szczy­tów. Na­gie ska­ły były już cał­ko­wi­cie ską­pa­ne w pro­mie­niach wscho­dzą­ce­go słoń­ca.

***

Le­cie­li ni­sko. Ma­szy­na nie­mal do­ty­ka­ła brzu­chem ko­ron drzew. Pi­lot, któ­ry ją pro­wa­dził, wśród or­miań­skich ko­le­gów nie miał so­bie rów­nych. Loty pa­tro­lo­we sta­ły się dla nie­go nu­żą­cą ru­ty­ną na dłu­go przed dzi­siej­szym dniem. Wła­śnie dla­te­go każ­da ko­lej­na wy­ciecz­ka nad gra­ni­cę była szan­są, by spraw­dzić swo­je moż­li­wo­ści i wy­ci­snąć z wie­ko­we­go Mi-24 wszyst­ko, co się da.

Mi­nę­li re­zer­wat Jer­muk i skrę­ci­li ostro na wschód. Gra­ni­ca wro­gie­go Azer­bej­dża­nu była na wy­cią­gnię­cie ręki. Ka­pi­tan Ho­wik Sur­ny­jan spoj­rzał przez plek­sę w stro­nę za­le­sio­nych szczy­tów. Przy­ja­zne te­re­ny Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu zo­sta­wi­li za sobą kil­ka mi­nut temu. Przed nimi była naj­groź­niej­sza i naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­ca część po­dró­ży. Po­nad sto ki­lo­me­trów nad pię­cio­ki­lo­me­tro­wej sze­ro­ko­ści pa­sem zie­mi ni­czy­jej, kra­iną spa­lo­nych wio­sek i per­ma­nent­nie od­bez­pie­czo­nej bro­ni.

– Za pół go­dzi­ny bę­dzie­my w domu – po­wie­dział ka­pi­tan do sie­dzą­ce­go za nim po­rucz­ni­ka.

– Jak nas nie za­bi­jesz – mruk­nął ofi­cer i spraw­dził przy­rzą­dy. Sys­te­my były cał­ko­wi­cie spraw­ne. Tech­nik, któ­ry te­raz sie­dział w trze­wiach ma­szy­ny, prze­pro­wa­dził in­spek­cję tuż przed od­lo­tem.

– Spo­koj­na gło­wa. Ze mną nie ma stra­chu. – Sur­ny­jan pchnął drą­żek w pra­wo i po­ło­żył śmi­gło­wiec na bur­tę. Po­rucz­nik mi­mo­wol­nie prze­łknął śli­nę.

Nie­speł­na pięt­na­ście ki­lo­me­trów przed nimi ma­ja­czy­ła w słoń­cu ta­fla je­zio­ra Se­wan. Przy pręd­ko­ści dwu­stu pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę spo­koj­ne wody zbior­ni­ka zbli­ża­ły się w za­wrot­nym tem­pie. Mi­ja­li Se­wan wzdłuż wschod­nie­go wy­brze­ża, w wą­skim gar­dle mię­dzy pla­żą i od­da­lo­ną o nie­speł­na pięć ki­lo­me­trów gra­ni­cą Azer­bej­dża­nu. Wie­dzie­li, że nie na­le­ży igrać z lo­sem. Ka­pi­tan Sur­ny­jan po­sta­no­wił jed­nak za­ry­zy­ko­wać. Nie zmie­nia­jąc pu­ła­pu ani pręd­ko­ści, nie­bez­piecz­nie zbli­żał się do krań­ca w mia­rę bez­piecz­ne­go te­ry­to­rium.

– Zo­ba­czy­my, co kom­bi­nu­ją po dru­giej stro­nie.

– Pil­nuj przy­rzą­dów, Ho­wik. My­ślą, że od­strze­li­li­śmy im pre­zy­den­ta, więc nie będą się wa­hać z na­ci­śnię­ciem spu­stu… – Po­rucz­nik nie po­dzie­lał opty­mi­zmu pi­lo­ta. Nie chciał prze­ży­wać sza­leń­czej go­ni­twy z azer­ski­mi po­ci­ska­mi zie­mia–po­wie­trze. Tym bar­dziej że la­ta­ją­cy czołg, w któ­rym wła­śnie sie­dzie­li, nie na­le­żał do naj­bar­dziej zwrot­nych ma­szyn w swo­jej kla­sie.

– Spo­koj­nie. Też mam do kogo wra­cać. Na­pę­dzi­my im tyl­ko tro­chę stra­cha.

– Szko­da, że to za­wsze dzia­ła w dwie stro­ny.

***

Usły­sze­li go kil­ka chwil po ko­mu­ni­ka­cie ob­ser­wa­to­ra. Zbli­żał się od po­łu­dnia, tuż nad czub­ka­mi drzew. Je­śli będą mieć szczę­ście, prze­le­ci tuż nad nimi. Do­wód­ca prze­łą­czył się na wspól­ny ka­nał i wy­dał ostat­nie po­le­ce­nia. Byli go­to­wi już kil­ka­na­ście mi­nut wcze­śniej. Od chwi­li wdra­pa­nia się na grań czu­wa­li, na­słu­chu­jąc dźwię­ku wir­ni­ka.

Po­ja­wił się na­gle, tuż nad od­da­lo­nym o kil­ka­set me­trów stro­mym szczy­tem. Cha­rak­te­ry­stycz­nej syl­wet­ki ra­dziec­kie­go śmi­głow­ca nie moż­na było po­my­lić z żad­ną inną ma­szy­ną na świe­cie. Zna­li ją Eu­ro­pej­czy­cy pa­mię­ta­ją­cy zim­ną woj­nę, pa­mię­ta­li o niej Afgań­czy­cy – wró­ci­ła do nich ra­zem z mię­dzy­na­ro­do­wym kon­tyn­gen­tem na prze­ło­mie ty­siąc­le­ci. Te­raz oni mie­li ją tuż przed sobą. Hind prze­fru­nął kil­ka­na­ście me­trów nad nimi i lek­ko po­ło­żył się przez lewą bur­tę. Szedł wzdłuż gra­ni­cy jak po sznur­ku. Do­wód­ca miał na­wet wra­że­nie, że pi­lot spe­cjal­nie ry­zy­ku­je, na­ru­sza­jąc nie­bez­piecz­ny pas zie­mi ni­czy­jej. Ostrza­ły ar­ty­le­ryj­skie i ostra wy­mia­na ognia były tu na po­rząd­ku dzien­nym. Po co więc się na­ra­żać?

– Zie­lo­ne świa­tło, jak tyl­ko za­cznie scho­dzić w do­li­nę – szep­nął do­wód­ca do in­ter­ko­mu.

– Przy­ją­łem – od­po­wie­dzie­li rów­no­cze­śnie dwaj ope­ra­to­rzy.

Dwa­dzie­ścia ude­rzeń ser­ca póź­niej grań prze­ciął do­no­śny wizg od­pa­la­nych ra­kiet. Sza­re war­ko­cze dymu zna­czył szlak nad­dźwię­ko­wych po­ci­sków. Dla od­da­lo­ne­go o nie­speł­na ki­lo­metr śmi­głow­ca nie było ra­tun­ku. Ma­szy­na szła ni­sko, wta­pia­ła się w do­li­nę z każ­dą se­kun­dą, chcąc zgu­bić zbli­ża­ją­ce się ra­kie­ty. Pi­lot ro­bił co mógł, by od­wlec nie­unik­nio­ne. Od­pa­lo­ne uła­mek se­kun­dy przed de­to­na­cją gło­wic fla­ry ufor­mo­wa­ły nad drze­wa­mi ka­ska­dy opa­da­ją­cych ku nur­to­wi rze­ki świe­tli­stych punk­tów. Obie ra­kie­ty eks­plo­do­wa­ły nie­mal w tym sa­mym mo­men­cie. Siła wy­bu­chu do­słow­nie wy­rwa­ła drzwi pra­wej bur­ty i tyl­ny wir­nik śmi­głow­ca. Ma­szy­na mo­men­tal­nie stra­ci­ła ste­row­ność i wbi­ła się no­sem w płyt­ki nurt rze­ki. Nikt z za­ło­gi nie miał pra­wa prze­żyć upad­ku. Na­wet gdy­by ja­kimś cu­dem pi­lot lub ope­ra­tor sys­te­mów uzbro­je­nia oca­le­li, po­moc była w sta­nie na­dejść naj­wcze­śniej za kil­ka go­dzin. Ofia­ra wy­krwa­wi­ła­by się, za­nim do­tar­ła­by do naj­bliż­szej wio­ski. Do­wód­ca mógł być pew­ny wy­ko­na­nia za­da­nia, spi­sa­li się na me­dal.

Mo­skwa, Ro­sja, | 12 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 22:25

Ko­lum­na ru­szy­ła spod Ga­le­rii Tre­tia­kow­skiej nie­mal z pi­skiem opon. Uro­czy­sta gala z oka­zji ko­lej­nej rocz­ni­cy ope­ra­cji szac­kiej była do­sko­na­łą wy­mów­ką dla ciem­nych in­te­re­sów i ku­lu­aro­wych za­gry­wek na szczy­tach mo­skiew­skiej wier­chusz­ki. Wła­di­mi­ra Pu­ti­na mier­zi­ły te ner­wo­we po­dry­gi. Ła­pów­ki, trans­ak­cje sza­rej stre­fy, sprze­daż po­par­cia i zdra­dy były na po­rząd­ku dzien­nym. Nie ro­zu­miał, po co. Tak czy ina­czej wszyst­kie de­cy­zje, na­gro­dy i kary ro­dzi­ły się w jego krem­low­skim ga­bi­ne­cie. Resz­ta przy­po­mi­na­ła co naj­wy­żej wal­ki ko­gu­tów.

Ka­wal­ka­da prze­cię­ła rze­kę Mo­skwę i wje­cha­ła z im­pe­tem na plac Czer­wo­ny. Kor­don kil­ku Mer­ce­de­sów kla­sy S i po­jaz­dów ochro­ny zro­bił sze­ro­ki łuk i skie­ro­wał się pro­sto na strze­żo­ną bra­mę Spas­skiej Basz­ni. Plac Czer­wo­ny skrzył się set­ka­mi świa­teł i re­flek­to­rów. GUM, mimo że już za­mknię­ty, przy­po­mi­nał bo­żo­na­ro­dze­nio­wą cho­in­kę. Nim ko­lum­na znik­nę­ła za pan­cer­ną bra­mą, w pan­cer­nej kap­su­le pre­zy­denc­kiej li­mu­zy­ny włą­czył się gło­śnik.

– Pa­nie pre­zy­den­cie, mi­ni­ster Ław­row na li­nii – służ­bi­ście za­ra­por­to­wał kie­row­ca.

– Łącz­cie.

Wła­di­mir Pu­tin od­cze­kał, aż kie­row­ca prze­łą­czy mi­ni­stra na we­wnętrz­ną, wie­lo­krot­nie szy­fro­wa­ną li­nię. Miał na­dzie­ję, że zle­co­ne tego sa­me­go dnia za­da­nie zo­sta­ło wy­peł­nio­ne choć w po­ło­wie. In­for­ma­cje, o któ­re pro­sił, mo­gły zmie­nić układ sił nie tyl­ko na Kau­ka­zie.

– Tak jak po­dej­rze­wa­li­śmy, pa­nie pre­zy­den­cie. Ge­ne­rał Igor Sier­gun prze­ka­zał mi wstęp­ny ra­port. Cały Kau­kaz to te­raz jed­no wiel­kie zbio­ro­wi­sko szpie­gów. Uak­tyw­ni­li się tam Ame­ry­ka­nie, Tur­cy, Pa­ki­stań­czy­cy, Gru­zi­ni i Chiń­czy­cy. Na­wet Irań­czy­cy i Egip­cja­nie. Mamy tam wszyst­kich – zre­fe­ro­wał Ław­row.

– Co z na­szą agen­tu­rą? – za­py­tał Pu­tin, spo­glą­da­jąc na oświe­tlo­ne ja­sno ko­pu­ły so­bo­ru Za­śnię­cia Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny.

– GRU roz­po­czę­ło wstęp­ne dzia­ła­nia. Mu­si­my ro­ze­znać się w sy­tu­acji, wie­dzieć, gdzie na­ci­snąć – kon­ty­nu­ował Ław­row.

– A na­sza baza w Gium­ri?

– Na­stro­je w Ar­me­nii są znacz­nie gor­sze niż w Azer­bej­dża­nie. Nie­ste­ty, jest to wy­nik zbli­że­nia Ery­wa­nia ze Stam­bu­łem. Na szczę­ście z na­szych in­for­ma­cji wy­ni­ka, że nie ist­nie­je ry­zy­ko za­gro­że­nia bez­pie­czeń­stwa na­szych lu­dzi.

Pu­tin po­to­czył spoj­rze­niem po oknach pa­ła­cu krem­low­skie­go. Na ze­wnątrz dął zim­ny wi­cher, wi­dział to po drze­wach, jesz­cze jak je­cha­li wzdłuż mu­rów Krem­la. Wo­lał do­koń­czyć roz­mo­wę w cie­płym wnę­trzu Mer­ce­de­sa.

– Na­tu­ral­nie, ale mu­si­my się li­czyć z tym, że prę­dzej czy póź­niej będą chcie­li się wy­co­fać. Po­win­ni­śmy się za­bez­pie­czyć. Jak wy­glą­da spra­wa w Azer­bej­dża­nie? Przed śmier­cią Ali­jew za­czął co­raz śmie­lej za­bie­gać o na­szą aten­cję – par­sk­nął Pu­tin. Pa­mię­tał pierw­sze ner­wo­we ru­chy azer­skiej dy­plo­ma­cji po ogło­sze­niu zmia­ny kie­run­ku przez Ar­me­nię. Aze­ro­wie po­czu­li się za­gro­że­ni, a je­dy­ną siłą zdol­ną prze­ciw­sta­wić się Tur­cji na Za­kau­ka­ziu była Ro­sja. Wie­dzia­ły to obie stro­ny i obie mia­ły za­miar ugrać coś poza sto­łem ro­ko­wań.

– Na­sza siat­ka ma w kie­sze­ni kil­ku po­li­ty­ków wyż­sze­go szcze­bla i ofi­ce­rów ar­mii oraz po­li­cji. Mo­że­my cią­gnąć za od­po­wied­nie sznur­ki. Ge­ne­rał Sier­gun za­zna­czył jed­nak, że nie po­win­ni­śmy zwle­kać z ru­cha­mi. Obce agen­tu­ry znacz­nie wzmo­gły swo­je dzia­ła­nia i wkrót­ce na­sza stre­fa wpły­wów może się zmniej­szyć – od­po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie Ław­row. Wie­dział, że nie musi za­chę­cać pre­zy­den­ta do dzia­ła­nia, nie­mniej czuł się bar­dziej pew­ny, je­śli po­tra­fił prze­ko­nać sa­me­go sie­bie.

– Wciąż nie wie­dzą, kto to zro­bił?

– Kto za­bił Ali­je­wa? – upew­nił się Ław­row.

– Zga­dza się… – od­po­wie­dział nie­co znie­cier­pli­wio­ny Pu­tin.

– Na­dal ana­li­zu­ją ze­bra­ne ma­te­ria­ły. To była pro­fe­sjo­nal­na ro­bo­ta, a nie­ofi­cjal­nie uda­ło się usta­lić miej­sce od­da­nia strza­łu. Snaj­per po­bił re­kord świa­ta, mu­sie­li użyć sprzę­tu naj­wyż­szej kla­sy. Ta­ki­mi za­baw­ka­mi dys­po­nu­je­my my sami, Ame­ry­ka­nie, Chiń­czy­cy, kil­ka kra­jów w Eu­ro­pie i nie­licz­ne pry­wat­ne kor­po­ra­cje woj­sko­we. Póki co nie mo­że­my jed­no­znacz­nie stwier­dzić, kto stał za za­ma­chem.

– Co mo­że­my na tym zy­skać? Zło­ża na Mo­rzu Ka­spij­skim mo­gły­by stać się na­szym ko­lej­nym re­zer­wu­arem.

– Po­czy­ni­li­śmy już pierw­sze kro­ki w ana­li­zie po­ten­cjal­nych sce­na­riu­szy sy­tu­acyj­nych. Nasi lu­dzie na Kau­ka­zie trzy­ma­ją rękę na pul­sie. Ob­ser­wu­je­my też gra­ni­cę azer­sko-or­miań­ską i sta­ra­my się mo­ni­to­ro­wać dzia­ła­nia ob­cych służb.

– Do­sko­na­le, pa­nie mi­ni­strze. Pro­szę in­for­mo­wać mnie na bie­żą­co. Sprawdź­cie też, na ile Ra­si­za­də jest skłon­ny do­ga­dać się z nami w kwe­stii pro­tek­cji. Je­śli Ar­me­nia nic nie zro­bi, na­sza bry­ga­da musi zo­stać prze­nie­sio­na do Azer­bej­dża­nu. Nie mo­że­my so­bie po­zwo­lić na utra­tę wpły­wów.

– Tak jest, pa­nie pre­zy­den­cie. Pa­mię­tam, że ja­kiś czas temu po­ru­sza­li­śmy te­mat współ­pra­cy na polu mi­li­tar­nym z pre­zy­den­tem Ali…

– Nie. Do­pó­ki nie zgo­dzą się na sta­cjo­no­wa­nie na­szych wojsk, nie bę­dzie­my roz­ma­wiać o współ­pra­cy. Ktoś gra im na no­sie i naj­pierw chcę się do­wie­dzieć, kto to jest. Po dru­gie, nie za­trzy­ma­my go. Na ra­zie.

Wła­di­mir Pu­tin po­czuł dreszcz. Nie był to strach czy nie­po­kój, o nie. Ro­syj­ski pre­zy­dent pierw­szy raz od dłuż­sze­go cza­su ode­tchnął z ulgą i przy­jął skok ad­re­na­li­ny z uśmie­chem. Wie­dział, cze­go chce, i wła­śnie ob­my­ślał dro­gę do osią­gnię­cia celu. Becz­ka pro­chu, któ­rą było Za­kau­ka­zie, za­czę­ła tur­lać się w kie­run­ku po­chod­ni. Je­śli mie­li na tym zy­skać, na­le­ża­ło do­wie­dzieć się, jak bli­sko ognia ją za­trzy­mać.

– Omó­wi­my to z resz­tą pod­czas naj­bliż­sze­go po­sie­dze­nia Rady Przy­mie­rza? Kon­tro­la nad su­row­ca­mi jest jed­nym z klu­czo­wych punk­tów stra­te­gii part­ne… – Sier­giej Ław­row nie do­koń­czył. Zde­cy­do­wa­ny głos Wła­di­mi­ra Pu­ti­na sku­tecz­nie za­mknął mu usta:

– Nie, nie mu­szą wie­dzieć wszyst­kie­go od razu. Naj­pierw zdo­bądź­my dane, miej­my ar­gu­men­ty, któ­re prze­ko­na­ją nie­do­wiar­ków i scep­ty­ków. Mimo celu, któ­ry nas jed­no­czy, tacy za­wsze się znaj­dą. Poza tym… – Ro­syj­ski pre­zy­dent uśmiech­nął się ser­decz­nie. – Po­la­cy da­lej my­ślą, że my nic nie wie­my o pró­bie prze­chwy­ce­nia irań­skiej bom­by ato­mo­wej i prze­wie­zie­nia jej z Pa­ry­ża do War­sza­wy. Niech wciąż im się wy­da­je, że w na­szych oczach są nie­ska­zi­tel­ni.

Stam­buł, Tur­cja | 14 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 08:41

Ryan Sinc­la­ir wszedł do miesz­czą­cej się na sze­ro­kim pla­cu ka­wiar­ni Ham­di. Od­da­lo­ne o nie­speł­na sto me­trów wody mo­rza Mar­ma­ra prze­ci­na­ły jach­ty i więk­sze, ko­mer­cyj­ne jed­nost­ki. Po­ra­nek był cie­pły, a Sinc­la­ir uwiel­biał ruch. Mło­dość miał już za sobą i wie­dział, że wy­si­łek fi­zycz­ny jest bło­go­sła­wień­stwem.

Spa­cer z ho­te­lu do ka­wiar­ni za­jął mu nie­speł­na pół go­dzi­ny. Po dro­dze za­ha­czył jesz­cze o Wiel­ki Ba­zar i ku­pił pacz­kę swo­ich ulu­bio­nych pa­pie­ro­sów. Nim prze­kro­czył próg lo­ka­lu, słoń­ce wzno­si­ło się już wy­so­ko po­nad da­cha­mi Stam­bu­łu. Sinc­la­ir za­jął wol­ny sto­lik pod ce­gla­nym łu­kiem, ale na­pierw ro­zej­rzał się w po­szu­ki­wa­niu po­ten­cjal­nych dróg uciecz­ki i osób, któ­re mo­gły sta­no­wić za­gro­że­nie. Do­pie­ro kie­dy był ab­so­lut­nie pe­wien moż­li­wych sce­na­riu­szy, spo­czął na mięk­kim krze­śle i prze­je­chał dło­nią po nie­na­gan­nie bia­łym ob­ru­sie. Kel­ner zja­wił się nie­speł­na mi­nu­tę póź­niej.

Her­ba­ta była do­sko­na­ła. Moc­na, aro­ma­tycz­na, Ame­ry­ka­nin z każ­dym ły­kiem czuł roz­le­wa­ją­ce się po wnętrz­no­ściach cie­pło. Zo­ba­czył ich już w pro­gu. Dwój­ka ubra­nych w ja­sne ma­ry­nar­ki męż­czyzn mi­nę­ła kon­tu­ar i ski­nę­ła bar­ma­no­wi na po­wi­ta­nie. Z pew­no­ścią wi­dzie­li się nie po raz pierw­szy. Sinc­la­ir zga­nił się w my­ślach. Spraw­dzo­ny lo­kal, wi­dać Tur­cy za­czę­li się oba­wiać. Jed­nak dla nie­go był to do­bry znak. Za­le­ża­ło im.

– No, wi­tam pa­nów – za­czął Ame­ry­ka­nin i po­cią­gnął ko­lej­ny łyk her­ba­ty.

– Robi się co­raz go­rę­cej. Aze­ro­wie wy­da­li roz­kaz do roz­po­czę­cia ćwi­czeń w kil­ku jed­nost­kach. Wzmoc­ni­li pa­tro­le na gra­ni­cy. Ze­strze­le­nie śmi­głow­ca tyl­ko za­ogni­ło sy­tu­ację. Spie­szą się – po­wie­dział wyż­szy Tu­rek i usiadł na­prze­ciw­ko. Dru­gi, niż­szy i bar­dziej tęgi, po­szedł w jego śla­dy.

– Nie spie­szą się, tyl­ko re­agu­ją. Tego ocze­ki­wa­li­śmy – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Nie tak szyb­ko – skwi­to­wał tu­rec­ki agent.

– O co wam cho­dzi? Za­kła­da­li­śmy taki roz­wój wy­da­rzeń. Idą po ścież­ce, któ­rą sami wy­ty­czy­li­śmy.

– Ro­sja­nie za­czę­li wę­szyć. Mu­si­my ujaw­nić część do­ku­men­tów i przejść do ko­lej­nej fazy. Aze­ro­wie nie mogą nas wy­prze­dzić – po­wie­dział niż­szy z męż­czyzn. Roz­mo­wę na chwi­lę prze­rwał im kel­ner. Przed Tur­ka­mi po­ja­wi­ły się fi­li­żan­ki czar­ne­go jak smo­ła, aro­ma­tycz­ne­go na­pa­ru.

– Wszy­scy tam wę­szą. Do­ku­men­ty ujaw­ni­my w swo­im cza­sie. Co do ko­lej­nej fazy, dzia­ła­my we­dług pla­nu.

Obaj Tur­cy po­pa­trzy­li po so­bie nie­pew­nie. Sinc­la­ir wes­tchnął. Góra za­czę­ła się nie­po­ko­ić. Aze­ro­wie tań­czy­li tak, jak im za­gra­no, szli jak po sznur­ku. Ame­ry­ka­nin uśmiech­nął się nie­znacz­nie. An­ka­ra za­czy­na­ła się bać.

– Za­czę­ło być po­waż­nie, co? – za­py­tał z nie­kła­ma­ną sa­tys­fak­cją.

– Mu­si­my wie­dzieć, kie­dy to się za­cznie. Po­win­ni­śmy wy­pu­ścić prze­ciek.

– Naj­pierw za­koń­czy­my pierw­szą fazę. Nie ma­cie się cze­go oba­wiać, na­sze ko­mór­ki są w cią­głym kon­tak­cie. Ze­strze­le­nie śmi­głow­ca jest po na­szej my­śli. Obie stro­ny mo­bi­li­zu­ją siły i za­czy­na­ją prę­żyć mu­sku­ły. Je­śli mamy coś na tym ugrać, mu­si­my być pew­ni, że nie bę­dzie­cie się wa­hać. To jest po­waż­na spra­wa, nie byle re­be­lia Kur­dów. Przy­spie­sza­nie ope­ra­cji nie po­mo­że, a tyl­ko nam za­szko­dzi.

Ryan Sinc­la­ir nie mógł po­dzie­lić się peł­ną wie­dzą na te­mat in­cy­den­tu gra­nicz­ne­go. Tur­cja wy­peł­ni­ła swo­ją część umo­wy, pod­pi­su­jąc z Ar­me­nią se­rię lu­kra­tyw­nych kon­trak­tów. Te­raz ocze­ki­wa­li dzia­ła­nia ze stro­ny Sinc­la­ira. Ame­ry­ka­nin nie mógł im się dzi­wić. Samo wy­stą­pie­nie Clin­ton i po­tę­pie­nie eska­la­cji za­gro­że­nia to za mało. Stam­buł li­czył na kon­kre­ty, po­twier­dze­nie, że nie zo­sta­nie na rin­gu sam.

– Kie­dy? – za­py­tał Tu­rek.

– Ju­tro – od­po­wie­dział Sinc­la­ir. – Wy tyl­ko ob­ser­wu­je­cie, te­raz wy­ko­nu­je­my swój ruch. Pil­nuj­cie azer­skie­go i ro­syj­skie­go wy­wia­du. Ma­cie peł­ne po­par­cie, ale nie mu­szę chy­ba tłu­ma­czyć, że nie mo­że­my ogło­sić tego pu­blicz­nie. To taj­na ope­ra­cja, któ­rej szcze­gó­ły nie mogą uj­rzeć świa­tła dzien­ne­go.

Obaj agen­ci oży­wi­li się wy­raź­nie.

– Wasz rząd ma po­tę­pić ju­trzej­sze wy­da­rze­nia – kon­ty­nu­ował Sinc­la­ir. – Zgod­nie z pla­nem uru­cho­mi­cie pro­ce­du­ry z trak­ta­tu o ochro­nie prze­stwo­rzy. Przez łącz­ni­ka po­da­my wam datę pu­bli­ka­cji ma­te­ria­łów.

Obaj ski­nę­li gło­wa­mi, po­twier­dza­jąc przy­ję­cie in­for­ma­cji. Ame­ry­ka­ni­na ucie­szył brak py­tań o „ju­trzej­sze wy­da­rze­nia”. Jed­nak był w nich pro­fe­sjo­na­lizm, choć za­ka­mu­flo­wa­ny. Sinc­la­ir do­pił swo­ją her­ba­tę i od­chy­lił się na krze­śle.

– Na­sze siły po­wietrz­ne są go­to­we do wy­peł­nie­nia zo­bo­wią­zań zgod­nie z trak­ta­tem. Jed­nak wciąż nie­po­ko­ją nas Ro­sja­nie. Mó­wiąc szcze­rze, nasz rząd oba­wia się sce­na­riu­sza chiń­skie­go – po­wie­dział wyż­szy z agen­tów i po­chy­lił się nad bla­tem ze złą­czo­ny­mi rę­ko­ma.

– Prze­pra­szam, co? – za­py­tał Sinc­la­ir.

– Przy­mie­rze to re­al­na siła, na­wet w tej czę­ści świa­ta. Oba­wia­my się, że dzia­ła­nia Azer­bej­dża­nu mogą do­pro­wa­dzić do tego sce­na­riu­sza.

– Non­sens… – po­wie­dział Sinc­la­ir i spoj­rzał przez okno na prze­su­wa­ją­cy się ka­na­łem po­tęż­nych roz­mia­rów jacht.

Oni też o tym my­śle­li. Spo­dzie­wa­li się, że Azer­bej­dżan bę­dzie szu­kał po­mo­cy w przy­pad­ku sy­tu­acji za­gro­że­nia. Ro­sja, a z nią Przy­mie­rze, była je­dy­nym po­ten­cjal­nym so­jusz­ni­kiem, któ­ry mógł sta­no­wić prze­ciw­wa­gę dla Tur­cji. Sinc­la­ir o tym wie­dział, prze­pro­wa­dzo­ne przez nie­go ana­li­zy za­prze­cza­ły jed­nak sce­na­riu­szo­wi chiń­skie­mu. Praw­do­po­do­bień­stwo, że Przy­mie­rze zde­cy­du­je się po­móc Azer­bej­dża­no­wi, było bli­skie zera. Ba­sen Mo­rza Ka­spij­skie­go stał się becz­ką pro­chu, w któ­rą nie­mal nikt nie chciał in­we­sto­wać. Poza Tur­cją. Ro­sja­nie i Chiń­czy­cy za­ję­li się Afry­ką oraz Ark­ty­ką, gdzie do gry włą­czy­ła się ko­ali­cja ame­ry­kań­sko-ka­na­dyj­ska. Mo­rze Ka­spij­skie zo­sta­ło nie­mal za­po­mnia­ne.

– Nasi ana­li­ty­cy uwa­ża­ją ina­czej…

– Więc się mylą – po­wie­dział gło­śniej, niż po­wi­nien. Spoj­rzał na Tur­ków i ob­li­zał war­gi. – Dzia­łaj­my we­dług usta­leń. Je­ste­śmy naj­moc­niej­si w re­gio­nie. Przy­mie­rze ma te­raz na gło­wie inne pro­ble­my. Usta­bi­li­zo­wa­li Kau­kaz po po­wsta­niu Uma­ro­wa i ro­bią wszyst­ko, by za­cho­wać sta­tus quo. Czy to wszyst­ko?

– Tak…

– Prze­każ­cie swo­im, żeby oglą­da­li ju­tro wia­do­mo­ści.

Gór­ski Ka­ra­bach, po­gra­ni­cze azer­sko-or­miań­skie | 15 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 16:06

Czte­ro­wir­ni­ko­wy dron, nie­wie­le mniej­szy od pły­ty chod­ni­ko­wej, uno­sił się trzy­sta me­trów nad wi­ją­cą się w do­li­nie dro­gą. Na­wierzch­nia była zie­mi­sta, w tej czę­ści re­gio­nu trud­no było o as­falt. Więk­szość utwar­dzo­nych ar­te­rii albo po­pa­dła w ru­inę, albo no­si­ła zna­mio­na daw­ne­go kon­flik­tu.

Słoń­ce za­czy­na­ło zni­żać się ku ho­ry­zon­to­wi, drze­wa rzu­ca­ły co­raz dłuż­sze cie­nie, a ob­ser­wa­cja za po­mo­cą dzien­nych przy­rzą­dów sta­wa­ła się co­raz trud­niej­sza. Dla dry­fu­ją­cej w po­wie­trzu ka­me­ry nie sta­no­wi­ło to żad­ne­go pro­ble­mu. Ope­ra­tor mógł w każ­dej chwi­li prze­łą­czyć obiek­tyw na pod­czer­wień. Tu­taj nie było mowy o po­mył­ce. Pię­cio­oso­bo­wa sek­cja zaj­mu­ją­ca nie­wiel­ką ru­inę domu jed­no­ro­dzin­ne­go wie­dzia­ła, cze­go się spo­dzie­wać.

– Pa­trol wy­ru­szył z Al­ma­lik. Przy obec­nej pręd­ko­ści do­trą do celu za… – Ope­ra­tor kon­so­li ste­ro­wa­nia spoj­rzał na ze­ga­rek. – Do­kład­nie sie­dem mi­nut. Mają do po­ko­na­nia trzy i pół ki­lo­me­tra. Skład pa­tro­lu bez zmian. Pierw­szy je­dzie BTR-152, w środ­ku BTR-70, pa­trol za­my­ka zno­wu sto­pięć­dzie­siąt­ka­dwój­ka. Od­le­gło­ści mię­dzy po­jaz­da­mi od dzie­się­ciu do trzy­na­stu me­trów.

– Boże… sto­pięć­dzie­siąt­ki­dwój­ki jesz­cze jeż­dżą? – za­py­tał męż­czy­zna zaj­mu­ją­cy prze­ciw­le­gły kąt osma­lo­ne­go po­ko­ju. Sze­ro­ki ja­dal­ny stół ja­kimś cu­dem oca­lał z rąk sza­brow­ni­ków. Te­raz stał się ide­al­ną po­zy­cją strze­lec­ką dla snaj­pe­ra. Usta­wio­ny pod ścia­ną da­wał do­sko­na­ły wi­dok na od­da­lo­ną o czter­dzie­ści me­trów dro­gę i me­an­dru­ją­cy stru­mień.

– Aze­ro­wie i Or­mia­nie mają ich jesz­cze po kil­ka­dzie­siąt sztuk. To dzia­dek dzi­siej­szych MRAP-ów. Do­brze opan­ce­rzo­ny, na­wet jak na współ­cze­sne stan­dar­dy, ma moc­ny sil­nik. Tyl­ko ten dach… – po­wie­dział pro­tek­cjo­nal­nie ko­lej­ny ope­ra­tor. Usa­do­wio­ny przy wy­rwa­nych z za­wia­sów drzwiach mógł bez pro­ble­mu lu­stro­wać je­dy­ną dro­gę, któ­ra pro­wa­dzi­ła do zruj­no­wa­nej par­ce­li.

– Lu­bię te two­je wy­wro­to­we teo­rie, ale tym ra­zem to już cał­kiem pier­do­lisz – od­parł snaj­per.

– Ci­sza! – wark­nął do­wód­ca. Za­mo­co­wa­ny na jego ra­mie­niu prze­no­śny ter­mi­nal prze­ka­zy­wał dane o sta­nie człon­ków sek­cji, ale mógł tak­że peł­nić rolę kon­so­li ste­ro­wa­nia dro­nem. Tym ra­zem do­wód­ca zde­cy­do­wał się tyl­ko na bier­ną ob­ser­wa­cję. – Trzy mi­nu­ty do spo­tka­nia. Spraw­dzić de­to­na­to­ry. Mel­do­wać sta­tu­sy.

– Yan­kee, ła­dun­ki spraw­ne, de­to­na­to­ry go­to­we do od­pa­le­nia – za­ko­mu­ni­ko­wał sa­per.

– Whi­sky Je­den cze­ka na sy­gnał, brak ce­lów – po­ja­wił się ko­lej­ny mel­du­nek.

– Whi­sky Dwa, brak ce­lów – po­twier­dził ob­ser­wa­tor przy­kle­jo­ny do lu­ne­ty opar­tej na roz­kle­ko­ta­nej ko­mo­dzie przy oknie.

– Zulu Je­den, po­dej­ście czy­ste. Ni­ko­go w po­bli­żu wej­ścia na dział­kę.

– Przy­ją­łem. Ci­sza ra­dio­wa. Yan­kee, cze­kasz na sy­gnał – za­ko­men­de­ro­wał do­wód­ca i wró­cił wzro­kiem do wi­ru­ją­ce­go po elip­sie ob­ra­zu pa­tro­lu.

***

Je­cha­li po­wo­li. Pro­wa­dzą­cy pa­trol BTR sta­rał się nie prze­kra­czać czter­dzie­stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Do­wo­dzą­cy ma­szy­ną dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­ni ka­pral nie trząsł się już ze stra­chu jak za pierw­szym ra­zem. Pa­mię­tał do­brze pa­trol sprzed ty­go­dnia. Po­dob­nie jak resz­ta dru­ży­ny cięż­ko prze­żył wy­jazd z Al­ma­li­ku. Dro­ga do opusz­czo­nej szko­ły Zuar i trzy­pię­tro­we­go bu­dyn­ku ad­mi­ni­stra­cji zaj­mo­wa­ła zwy­kle od pięt­na­stu do dwu­dzie­stu mi­nut. W dwie stro­ny to było jego naj­gor­sze czter­dzie­ści mi­nut w ży­ciu. Za dru­gim i trze­cim ra­zem było po­dob­nie. Po­tem chło­pa­ki się oswo­ili, za­czy­na­li roz­ma­wiać, pa­lić pa­pie­ro­sy.

Mi­nę­li wła­śnie ostry łuk. Na za­chod­nim zbo­czu wciąż stra­szy­ły ru­iny daw­ne­go go­spo­dar­stwa. Nad­pa­lo­ne da­chy i szra­my po ku­lach świad­czy­ły o sza­le­ją­cej le­d­wie dwa­dzie­ścia kil­ka lat temu woj­nie. Od tam­te­go cza­su ni­ko­mu na­wet nie przy­szło do gło­wy, by od­bu­do­wać go­spo­dar­stwo. Za­pew­ne wła­ści­cie­le da­le­ko od nie­go nie ucie­kli i spo­czę­li we wspól­nej mo­gi­le pod obo­rą.

Se­man El­nur wy­nu­rzył się ze swo­je­go miej­sca i oparł łok­ciem o bur­tę. La­ryn­go­fon nie­zno­śnie uci­skał szy­ję. Azer wy­łu­skał z po­mię­tej pacz­ki marl­bo­ro i pu­deł­ko za­pa­łek. Wy­bo­je i wer­te­py spra­wi­ły, że za­pał­ki wy­sy­pa­ły się do prze­dzia­łu de­san­to­we­go lub pod koła. Se­ma­no­wi było dane za­cią­gnąć się ty­to­niem do­pie­ro po do­brej mi­nu­cie.

– El­nur! – usły­szał w słu­chaw­ce głos do­wód­cy pa­tro­lu w środ­ko­wym trans­por­te­rze. – Zmniejsz­cie do trzy­dzie­stu i pil­nuj­cie sek­to­rów. Nie je­ste­ście tu na wy­ciecz­ce.

– Przy­ją­łem… – od­po­wie­dział Se­man i schy­lił się do prze­dzia­łu kie­row­cy. – Zwol­nij do trzy­dzie­stu! Sta­ry pa­ni­ku­je!

– Tak jest, zwal­niam do trzy­dzie­stu – od­po­wie­dział kie­row­ca. Jemu rów­nież co­dzien­ne pa­tro­le za­czy­na­ły bar­dziej do­skwie­rać. Ad­re­na­li­na pierw­szych dni za­mie­ni­ła się w nud­ną ru­ty­nę.

– Chło­pa­ki, pa­trzeć mi przez otwo­ry. Pil­no­wać sek­to­rów! – krzyk­nął na po­kaz Se­man i wró­cił do pa­pie­ro­sa. Żoł­nie­rze po­słusz­nie pod­nie­śli klap­ki strzel­nic w bur­tach i ze znu­dze­niem lu­stro­wa­li stru­mień, ścia­nę lasu i nie­od­le­głe, po­je­dyn­cze bu­dyn­ki. – Wy­staw­cie lufy, niech sier­żant ma ra­do­chę.

– No, od razu le­piej, Se­man – sier­żant po­now­nie ode­zwał się w słu­chaw­ce ka­pra­la. – Za pięć mi­nut bę­dzie­my na miej­scu. Za­trzy­mu­je­my się, ro­bi­my szyb­ki ob­chód i wra­ca­my. Ko­la­cja bę­dzie na nas cze­kać.

***

– Whi­sky Je­den, wi­dzę ruch na dro­dze mię­dzy drze­wa­mi. Trzy po­jaz­dy, zgod­nie z opi­sem pa­tro­lu – za­ko­mu­ni­ko­wał snaj­per i moc­niej przy­ci­snął do po­licz­ka po­dusz­kę na kol­bie SWD.

– Po­twier­dzam, Whi­sky Je­den, kon­wój wła­śnie wjeż­dża w stre­fę spo­tka­nia – od­po­wie­dział ope­ra­tor ter­mi­na­lu i ma­chi­nal­nie uniósł kciuk w górę.

– Przy­go­to­wać się. Czas do od­pa­le­nia T mi­nus dwa­dzie­ścia. – Do­wód­ca uru­cho­mił sto­per na swo­im ter­mi­na­lu i spoj­rzał w stro­nę sa­pe­ra. Przez ciem­ne szkła oku­la­rów nie wi­dział na twa­rzy ope­ra­to­ra naj­mniej­szych emo­cji.

***

Ko­lum­na wy­je­cha­ła z nie­wiel­kie­go za­gaj­ni­ka. Dro­ga była tu­taj sto­sun­ko­wo pro­sta i mniej wy­bo­ista. Po pra­wej, tuż za po­bo­czem, szem­rał sze­ro­ki może na dwa me­try stru­mień. Zwy­kle la­tem za­mie­niał się w le­d­wie wi­docz­ną struż­kę, a je­sie­nią zno­wu przy­bie­rał na mocy.

Se­man El­nur strze­lił nie­do­pał­kiem. Oczy­wi­ście nie tra­fił w rzecz­kę, ale i tak był za­do­wo­lo­ny. Jesz­cze tyl­ko kil­ka­na­ście mi­nut wśród opusz­czo­nych be­to­no­wych kon­struk­cji i bę­dzie mógł wró­cić na po­ste­ru­nek, zje coś i obej­rzy ulu­bio­ny se­rial w In­ter­ne­cie. Po­pa­trzył chwi­lę na za­chod­nie zbo­cze, gdzie po­ma­rań­czo­we słoń­ce rzu­ca­ło na lasy baj­ko­we bar­wy. Wła­śnie miał scho­wać się na swo­im miej­scu i za­ko­mu­ni­ko­wać kie­row­cy o po­sto­ju, kie­dy jego ży­cie za­koń­czy­ła ogłu­sza­ją­ca eks­plo­zja.

Osiem za­in­sta­lo­wa­nych wie­le go­dzin wcze­śniej min kie­run­ko­wych MON-200 de­to­no­wa­ło w tej sa­mej se­kun­dzie. Ty­sią­ce pro­jek­to­rów z hu­ra­ga­no­wą siłą wbi­ło się w bur­ty trzech po­jaz­dów, do­słow­nie roz­no­sząc je na strzę­py. Sta­lo­wa sub­a­mu­ni­cja stłam­si­ła pan­ce­rze i zmie­li­ła cia­ła na krwa­wą mia­zgę. Sil­ni­ki za­rzę­zi­ły i sta­nę­ły. Ko­lum­na pę­kła jak ga­łąź, pro­wa­dzą­cy pa­trol BTR skrę­cił gwał­tow­nie w lewo i za­rył przed­ni­mi ko­ła­mi w płyt­kim nur­cie. Środ­ko­wa ma­szy­na po pro­stu zga­sła i sta­nę­ła po­dziu­ra­wio­na jak dursz­lak. Ostat­nia sto­pięć­dzie­siąt­ka­dwój­ka okla­pła na prze­bi­tych opo­nach i po­wo­li tli­ła się pło­ną­cym pa­li­wem. Po eks­plo­du­ją­cej su­per­no­wej na­sta­ła mar­twa ci­sza.

***

– Ko­lum­na sta­nę­ła. Nie wi­dzę oca­la­łych – za­mel­do­wał ope­ra­tor dro­na. Bez­na­mięt­ne oko ma­szy­ny ob­ser­wo­wa­ło ma­sa­krę ze sta­łe­go pu­ła­pu. Co chwi­la obiek­tyw ła­pał ostrość lub po­słusz­ny po­le­ce­niom zbli­żał ob­raz na po­je­dyn­czy po­jazd.

– Przy­ją­łem. Whi­sky Je­den, wy­pa­truj ży­wych. – Do­wód­ca ski­nął gło­wą i spoj­rzał w stro­nę le­żą­ce­go na sto­le strzel­ca.

– Tak jest – od­po­wie­dział snaj­per i de­li­kat­nie zmie­nił po­zy­cję ka­ra­bi­nu.

Dym ro­bił się co­raz gęst­szy. Ko­lej­ne ma­szy­ny sta­wa­ły w pło­mie­niach bu­cha­ją­cych z prze­szy­tych pro­jek­to­ra­mi ba­ków. Ruch na dro­dze ustał zu­peł­nie. Nie było krzy­ków ani huku eks­plo­du­ją­cej amu­ni­cji. Echo de­to­na­cji min znik­nę­ło, roz­la­ło się po do­li­nie. Ob­ser­wa­tor wo­dził lu­ne­tą po zmie­lo­nych ka­dłu­bach po­jaz­dów. Mi­nę­ła mi­nu­ta, po­tem dru­ga, i już miał mel­do­wać o bra­ku oca­la­łych, kie­dy przez bur­tę pierw­sze­go BTR-a prze­wie­si­ła się mi­zer­na po­stać w tlą­cym się mun­du­rze i po­szar­pa­nym opo­rzą­dze­niu.

– Jest je­den żywy. Pierw­szy po­jazd – za­mel­do­wał ob­ser­wa­tor. Chwi­lę póź­niej do do­wód­cy spły­nę­ło po­twier­dze­nie na­mie­rze­nia celu przez snaj­pe­ra.

– Ma­cie po­zwo­le­nie – od­po­wie­dział ofi­cer.

– Przy­ją­łem – po­twier­dził snaj­per i le­d­wie za­uwa­żal­nie wstrzy­mał od­dech.

Głu­chy po­mruk wy­strza­łu i pęd po­wie­trza unio­sły kurz na sto­le i spo­wi­ły strzel­ca w de­li­kat­nej mgieł­ce. Azer­ski żoł­nierz osu­nął się na bur­tę trans­por­te­ra i z im­pe­tem wy­lą­do­wał w zim­nym nur­cie stru­mie­nia. Nim zdo­łał pod­nieść się na ko­la­na, ka­ra­bi­no­wa kula prze­bi­ła czasz­kę na wy­lot i do­peł­ni­ła ago­nii. W cią­gu na­stęp­nych pię­ciu mi­nut snaj­per wy­strze­lił jesz­cze dwa razy. Spo­śród osiem­na­stu żoł­nie­rzy pa­tro­lu nie prze­żył nikt. Cia­ła trój­ki za­bi­tych przez strzel­ca le­ża­ły nie­ru­cho­mo wśród pło­ną­cych wra­ków.

Od­dział znik­nął z miej­sca zda­rze­nia nie­speł­na kwa­drans od de­to­na­cji min. Wie­dzie­li, że lada mo­ment zja­wi się w oko­li­cy or­miań­ski pa­trol i azer­ska od­siecz. Może doj­dzie do kon­fron­ta­cji, może nie. Do­wód­ca li­czył w du­chu, że Aze­rom pusz­czą ner­wy i w od­we­cie roz­nio­są pa­trol. Stro­pi­ła go póź­niej­sza in­for­ma­cja o szyb­kiej uciecz­ce Or­mian, jak tyl­ko zo­ba­czy­li słu­py dymu. Tak czy ina­czej, Baku z pew­no­ścią wy­ko­rzy­sta te in­for­ma­cje. Plan dzia­łał i tego, co roz­po­czę­to czwar­te­go paź­dzier­ni­ka, już nikt nie mógł za­trzy­mać. ■

ROZDZIAŁ II

Baku, Azer­bej­dżan | 15 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 20:42

Pre­mier i to­wa­rzy­szą­cy mu lu­dzie spie­szy­li się, po­ko­nu­jąc ko­lej­ne ko­ry­ta­rze gma­chu. In­for­ma­cja o ma­sa­krze azer­skich żoł­nie­rzy roz­cho­dzi­ła się po ko­ry­ta­rzach re­sor­tów z pręd­ko­ścią bły­ska­wi­cy. To już nie była wy­mia­na ognia na gra­ni­cy czy na­ru­sze­nie prze­strze­ni po­wietrz­nej. Znisz­cze­nie trzech po­jaz­dów i śmierć osiem­na­stu lu­dzi mo­gły być uzna­ne za akt wy­po­wie­dze­nia woj­ny.

Or­miań­ski mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych otrzy­mał notę pro­te­sta­cyj­ną, za­nim jesz­cze na do­bre po­twier­dzo­no licz­bę za­bi­tych. Oczy­wi­ście za­prze­czo­no kil­ka chwil póź­niej, MSZ bro­nił się przed wzię­ciem od­po­wie­dzial­no­ści za śmierć azer­skich po­gra­nicz­ni­ków. W tem­pie eks­pre­so­wym za­ne­go­wa­no ak­tyw­ność żoł­nie­rzy Ar­me­nii czy pro­te­go­wa­nej Re­pu­bli­ki Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu w miej­scu tra­ge­dii. Pre­mier Ar­tur Ra­si­za­də nie łu­dził się, że otrzy­ma inną od­po­wiedź. Jego ga­bi­net uwa­żał po­dob­nie. Ab­sur­dal­nie szyb­ka re­ak­cja Or­mian mo­gła wska­zy­wać tyl­ko na jed­no – Ar­me­nia do­ko­na­ła agre­sji.

– Ko­pię oświad­cze­nia ma­cie prze­słać do wszyst­kich am­ba­sad w Baku. Niech wie­dzą, że nie chce­my kon­flik­tu, ale bę­dzie­my bro­nić swo­ich gra­nic. To za­szło za da­le­ko – po­wie­dział pre­mier i skrę­cił w sze­ro­ki ko­ry­tarz. Mi­ni­ster Ra­mil Usu­bow po­ki­wał gło­wą i ru­szył za nim. Kon­fe­ren­cja pra­so­wa była już opóź­nio­na o kil­ka­na­ście mi­nut, a każ­da ko­lej­na ro­dzi­ła nowe spe­ku­la­cje.

– Oczy­wi­ście, pa­nie pre­mie­rze. Ko­pie zo­sta­ną wy­sła­ne tuż po wy­gło­sze­niu oświad­cze­nia.

– Ha­sa­now? – Ra­si­za­də od­wró­cił się przez ra­mię i spoj­rzał na mi­ni­stra obro­ny.

– Tak, pa­nie pre­mie­rze?

– Ile na­szych jed­no­stek jest obec­nie w polu?

Szef re­sor­tu obro­ny otwo­rzył skó­rza­ną ak­tów­kę i spoj­rzał na plik za­dru­ko­wa­nych kar­tek. Roz­kaz nie­za­po­wie­dzia­nych ćwi­czeń ro­ze­sła­no le­d­wie czte­ry dni wcze­śniej. Część wy­dzie­lo­nych sił wciąż tkwi­ła w ko­sza­rach z po­wo­du bra­ków w wy­po­sa­że­niu i sprzę­cie.

– Trzy bry­ga­dy strzel­ców zmo­to­ry­zo­wa­nych. Wy­dzie­li­li­śmy do ma­new­rów pięć związ­ków bo­jo­wych, ale dwie bry­ga­dy wciąż nie opu­ści­ły swo­ich ma­cie­rzy­stych miejsc ba­zo­wa­nia… – od­po­wie­dział mi­ni­ster Ha­sa­now i za­mknął ak­tów­kę.

– Dla­cze­go? Mi­nę­ły czte­ry dni! – Ra­si­za­də za­trzy­mał się w pół kro­ku. Do sali kon­fe­ren­cyj­nej zo­stał mu za­le­d­wie je­den za­kręt. Sły­szał już pod­nie­sio­ne gło­sy ze­bra­nych w środ­ku dzien­ni­ka­rzy. Ochra­nia­ją­cy ku­lu­ary agen­ci pa­trzy­li na nie­go wy­cze­ku­ją­co.

– Mamy pro­ble­my z awa­ryj­no­ścią sprzę­tu. I nie­wiel­kie bra­ki w in­dy­wi­du­al­nym wy­po­sa­że­niu. Nie jest to nic po­waż­ne­go, ale nie mo­że­my wy­słać na po­li­gon nie­wy­ekwi­po­wa­nych lu­dzi.

– Ile to jesz­cze po­trwa? Dzi­siaj ogło­si­my ogól­ny test spraw­no­ści bo­jo­wej na­szych sił zbroj­nych. Je­śli po­ło­wa sa­mo­lo­tów ju­tro nie wy­star­tu­je, a czoł­gi mają za­tar­te sil­ni­ki, wolę to wie­dzieć od razu. Prze­mil­cze­nie tej kwe­stii zro­bi z nas idio­tów. – Pre­mier spoj­rzał na mi­ni­stra i za­ciął usta w kre­skę. Jako peł­nią­cy obo­wiąz­ki gło­wy pań­stwa o wie­lu rze­czach do­wia­dy­wał się z opóź­nie­niem. Ni­g­dy nie le­ża­ły w jego kom­pe­ten­cjach, a na­wet je­śli, nie przy­kła­dał do nich szcze­gól­nej wagi.

– Ty­dzień. Po­trze­bu­je­my sied­miu dni na peł­ne do­po­sa­że­nie i usu­nię­cie uste­rek w po­jaz­dach, sa­mo­lo­tach i śmi­głow­cach. Oczy­wi­ście bę­dzie to wy­ko­na­ne kosz­tem star­sze­go sprzę­tu…

– Star­sze­go sprzę­tu? – za­py­tał Ra­si­za­də i sap­nął gniew­nie. Wąsy wy­gię­ły się w pod­ko­wę.

– Ow­szem, ale nie wpły­nie to na ma­new­ry i po­zo­sta­łe jed­nost­ki. Me­diom i ob­ser­wa­to­rom po­wie­my, że brak nie­któ­rych pod­od­dzia­łów wy­ni­ka ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa i ko­niecz­no­ści po­zo­sta­wie­nia szcząt­ko­wej za­ło­gi w ba­zach.

Pre­mier od­wró­cił się w stro­nę po­dwój­nych drzwi na koń­cu ko­ry­ta­rza. Treść oświad­cze­nia znał nie­mal na pa­mięć. Prze­kaz miał być moc­ny. Mu­siał nieść ja­sny ko­mu­ni­kat, sy­gnał, któ­re­go zi­gno­ro­wa­nie po­cią­gnie za sobą gi­gan­tycz­ne kon­se­kwen­cje.

– Wciąż mamy szan­se. Or­miań­ski pro­gram mo­der­ni­za­cji do­pie­ro wy­star­to­wał. Na­sze siły zbroj­ne mogą wyjść… – Ha­sa­now wy­ko­rzy­stał jego mil­cze­nie, od daw­na cze­kał na taką oka­zję.

– Nie, nie chcę na­wet o tym sły­szeć. Jesz­cze nie te­raz – uciął pre­mier i ru­szył w stro­nę sali kon­fe­ren­cyj­nej.

Wa­szyng­ton DC, USA, | 16 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 23:08

East Po­to­mac Golf Club był jed­nym z tych miejsc, któ­re nie­odzow­nie ko­ja­rzy­ły się Ry­ano­wi Sinc­la­iro­wi z we­so­łą kom­pa­nią, pie­niędz­mi i naj­droż­szą bran­dy w oko­li­cy. Rzad­ko miał czas, żeby za­wi­tać nad Po­to­mac i za­li­czyć osiem­na­ście czy cho­ciaż dzie­więć doł­ków. Zdzi­wi­ło go za­pro­sze­nie, ja­kie otrzy­mał po po­wro­cie do Wa­szyng­to­nu. Prze­ka­za­ne przez ofi­cjal­ny ka­nał od kie­row­nic­twa, było bar­dziej po­le­ce­niem służ­bo­wym niż kur­tu­azyj­ną pro­po­zy­cją spę­dze­nia wol­ne­go cza­su.

Za­je­chał przed bra­mę kil­ka mi­nut przed je­de­na­stą. Za­par­ko­wał na jed­nym z licz­nych o tej po­rze wol­nych miejsc i wszedł na te­ren obiek­tu. Noc była już chłod­na, wręcz zim­na. Hu­la­ją­cy w sto­li­cy wiatr zmu­sił miesz­kań­ców do się­gnię­cia po cięż­szy ka­li­ber ubrań niż twe­edo­wa ma­ry­nar­ka. Słu­pek rtę­ci jesz­cze przed za­cho­dem słoń­ca oscy­lo­wał w oko­li­cy pięć­dzie­się­ciu stop­ni Fah­ren­he­ita. Ame­ry­ka­nin za­piął skó­rza­ną kurt­kę nie­mal pod szy­ję.

Mi­nął oświe­tlo­ny ja­sny­mi lam­pa­mi ba­sen i sta­nął na par­kin­gu dla me­lek­sów. Do­li­czył się po­nad dwu­dzie­stu bia­łych jak śnieg sa­mo­cho­dzi­ków. Był punk­tu­al­nie. Wy­jął z kie­sze­ni pacz­kę pa­pie­ro­sów i od­pa­lił. Chwi­lę póź­niej zo­ba­czył zbli­ża­ją­ce­go się krę­tą dróż­ką me­lek­sa. Za­klął pod no­sem i wy­rzu­cił nie­do­pa­łek do sze­ro­kiej do­ni­cy.

– Pa­nie Sinc­la­ir, za­pra­szam. – Kie­row­ca wska­zał wol­ne miej­sce obok sie­bie.

Ryan za­jął fo­tel i prze­śli­zgnął się wzro­kiem po swo­im to­wa­rzy­szu. Mi­kra po­stu­ra, ży­la­sty, ob­cię­te na za­pał­kę wło­sy wy­sta­ją­ce spod bejs­bo­lów­ki. Dło­nie trzy­mał pew­nie, jak­by uro­dził się za kie­row­ni­cą. Sinc­la­ir uśmiech­nął się pod no­sem.

– To da­le­ko? – za­py­tał jak­by od nie­chce­nia.

– Do­łek nu­mer sie­dem, jesz­cze kil­ka­set me­trów, pa­nie Sinc­la­ir. – Kie­row­ca na­wet nie od­wró­cił wzro­ku od wą­skiej dro­gi.

– Ja­sne.

Rze­czy­wi­ście, nie mi­nę­ło kil­ka mi­nut, a me­leks wy­raź­nie zwol­nił. Sze­ro­ka ła­cha krót­ko przy­strzy­żo­nej tra­wy była oświe­tlo­na wy­so­ki­mi lam­pa­mi. Kie­row­ca za­par­ko­wał tuż przy gra­ni­cy fa­ir­waya i wska­zał otwar­tą dło­nią kie­ru­nek. Sinc­la­ir uśmiech­nął się cierp­ko i po­słusz­nie ze­sko­czył na tra­wę.

Kil­ka­na­ście me­trów da­lej szli męż­czy­zna i ko­bie­ta w za­awan­so­wa­nym wie­ku. Po­wo­li zmie­rza­li w stro­nę cho­rą­giew­ki przy doł­ku. Nie­mal całe pole gry ob­sta­wia­ło przy­naj­mniej dzie­się­ciu ochro­nia­rzy. Ubra­ni w czar­ne kurt­ki nie­ustan­nie lu­stro­wa­li oko­li­cę. Sinc­la­ir zbli­żył się na od­le­głość kil­ku kro­ków od dwój­ki gra­czy. Roz­po­znał ich od razu.

– Do­bry wie­czór, pani Hew­son, pa­nie Til­ler­son.

– Mó­wi­łem, że przy­ślą ko­goś łeb­skie­go, Ma­ril­lyn. Wiem, co to za je­den – od­po­wie­dział Rex Til­ler­son, pre­zes za­rzą­du Exxon­Mo­bil, i za­śmiał się sztucz­nie.

– Sko­ro mu ufasz… – mruk­nę­ła Ma­ril­lyn Hew­son, jed­na z naj­po­tęż­niej­szych ko­biet świa­ta i pierw­sza dama na po­kła­dzie kon­cer­nu Loc­khe­ed Mar­tin.

– Cze­mu za­wdzię­czam przy­jem­ność spo­tka­nia z pań­stwem? – za­py­tał Sinc­la­ir, wciąż z lek­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Pa­nie Sinc­la­ir. Pan wie, że my wie­my, co się dzie­je. Od­po­wie­dzią na pana py­ta­nie jest to, któ­re chce­my te­raz za­dać. – Til­ler­son za­rzu­cił kij na ra­mię i pod­szedł do Sinc­la­ira. Ciem­ne oczy Tek­sań­czy­ka spo­zie­ra­ły spod dasz­ka czap­ki.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Jak to się skoń­czy, i co waż­niej­sze, co bę­dzie, jak się nie uda?

– Mogę za­pa­lić? – za­py­tał Sinc­la­ir i nie cze­ka­jąc na zgo­dę, się­gnął dło­nią do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki. Ukrad­kiem spoj­rzał na naj­bliż­sze­go ochro­nia­rza, któ­ry wy­raź­nie na­piął mię­śnie.

– Tyl­ko pod wa­run­kiem, że mnie pan po­czę­stu­je – po­wie­dzia­ła Ma­ril­lyn Hew­son, po czym się­gnę­ła po wy­su­nię­te­go pa­pie­ro­sa. – A te­raz słu­cham.

– Nie po­my­lę się, za­kła­da­jąc, że wie­dzą pań­stwo o skut­kach wy­da­rzeń ostat­nich dni? Tak też my­śla­łem. Sko­ro po­le­ce­nie spo­tka­nia otrzy­ma­łem z góry, je­stem nie­mal pe­wien, że ofer­ty zo­sta­ły zło­żo­ne, a pań­stwo chcą mi prze­ka­zać coś jesz­cze.

– Mniej re­to­ry­ki, wię­cej kon­kre­tów, chłop­cze. – Rex Til­ler­son pod­szedł do pił­ki i przy­jął po­sta­wę. – Ja cię wciąż słu­cham, nie prze­szka­dzaj so­bie.

– Tur­cy nie są do koń­ca prze­ko­na­ni. Sami wy­szli z ini­cja­ty­wą, ale kie­dy przy­szło co do cze­go, stra­ci­li pew­ność sie­bie. Cały plan opie­ra się na dość sztyw­nych za­ło­że­niach i nie do koń­ca mo­że­my prze­wi­dzieć kon­se­kwen­cje w przy­pad­ku usu­nię­cia któ­re­goś z ele­men­tów.

– Er­do­ğan po­tra­fi tyl­ko do­brze gar­dło­wać – skwi­to­wa­ła Hew­son.

– Cią­gle na­rzu­ca­ją tem­po i jed­no­cze­śnie pro­szą o gwa­ran­cję. Boją się, że jak to wyj­dzie na jaw, zo­sta­ną z ręką w noc­ni­ku – do­koń­czył Sinc­la­ir i za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. – Na­pię­cie jest pod­grze­wa­ne bez ustan­ku. Mamy swo­ich lu­dzi w te­re­nie i w ga­bi­ne­tach. Nie­chęć mię­dzy Aze­ra­mi i Or­mia­na­mi jest jak źle zszy­ta rana, wy­star­czy je­den gwał­tow­ny ruch… Tur­cja chce, żeby to się sta­ło, ale ma pod bo­kiem Sy­rię, a do mo­rza da­le­ko. Chcą mieć ciast­ko i zjeść ciast­ko. To jest ich cel.

– Czy­li tak na do­brą spra­wę na­wet nie wie­dzą, o co to­czy się gra? – za­py­tał Til­ler­son, de­li­kat­nie ude­rza­jąc pi­łecz­kę. Od­le­głość do doł­ka była mi­ni­mal­na, na­wet nie metr. Pi­łecz­ka wpa­dła bez pu­dła. Til­ler­son od­wró­cił się z try­um­fal­nym uśmie­chem.

– Zga­dza się. – Sinc­la­ir po­ki­wał gło­wą na po­twier­dze­nie.

Wie­dzie­li dużo. Kie­row­nic­two prze­ka­za­ło tej dwój­ce znacz­nie wię­cej in­for­ma­cji, niż się spo­dzie­wał. Mu­sie­li mieć cał­ko­wi­tą pew­ność, że nie stra­cą po­par­cia Hew­son i Til­ler­so­na przy pierw­szym lep­szym nie­po­wo­dze­niu. Chy­ba że lu­dzie, z któ­ry­mi te­raz roz­ma­wiał, przy­szli pierw­si. Wte­dy mo­gło to ozna­czać tyl­ko jed­no. Chcie­li zmian tak samo jak oni. Tur­cja. Tur­cja była opcją po­bocz­ną, ale nie­zbęd­ną do pew­ne­go mo­men­tu. Raz po­pchnię­te koło to­czy się w dół co­raz szyb­ciej, nikt nie miał już za­mia­ru sta­wać mu na dro­dze.

– Sta­ra­my się wciąż tak wpły­wać na sy­tu­ację, by na­sze po­par­cie nie było wy­mu­szo­ne, ale wy­da­wa­ło się je­dy­ną słusz­ną re­ak­cją z punk­tu wi­dze­nia ame­ry­kań­skiej ra­cji sta­nu. Tur­cja jest o tym in­for­mo­wa­na na bie­żą­co. – Sinc­la­ir zdu­sił nie­do­pa­łek o po­de­szwę i rzu­cił poza pole gry.

– Wie­my, dzia­ła­cie tak, jak po­win­ni­ście. Dla­te­go chce­my wejść do gry – po­wie­dział Til­ler­son, od­kła­da­jąc kij na sto­ją­ce­go nie­opo­dal me­lek­sa.

– Je­śli roz­ma­wia­li­ście z kie­row­nic­twem, to wie­cie wszyst­ko. Je­stem pe­wien, że wa­run­ki współ­pra­cy nie były trud­ne do za­ak­cep­to­wa­nia.

Mil­cze­li. Obo­je zbli­ży­li się do Sinc­la­ira na od­le­głość nie­speł­na pół­to­ra me­tra. Pre­zes Loc­khe­ed Mar­tin na­wet nie si­li­ła się na zga­sze­nie pa­pie­ro­sa. Nie­do­pa­łek po­fru­nął w bok.

– Wciąż nie od­po­wie­dział nam pan na py­ta­nie. Mu­si­my wie­dzieć.

– Je­śli się nie uda, wa­sze kon­cer­ny na­wet tego nie za­uwa­żą. Nikt nie do­wie się o wa­szym udzia­le. Ropa i my­śliw­ce za­wsze będą po­trzeb­ne. Nie­waż­ne komu. – Sinc­la­ir uśmiech­nął się i wło­żył dło­nie do kie­sze­ni. Roz­mo­wa co­raz mniej mu się po­do­ba­ła. – Je­stem pe­wien, że wcze­śniej usły­sze­li­ście to samo.

– Ktoś na pew­no bę­dzie grze­bał – za­opo­no­wał Til­ler­son.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, ko­mu­ni­ka­cja ope­ra­cyj­na nie może być udo­stęp­nio­na na ze­wnątrz. Będą pań­stwo in­for­mo­wa­ni o ko­lej­nych kro­kach i skut­ki będą wi­docz­ne w każ­dym pro­gra­mie in­for­ma­cyj­nym, ale nie mo­że­my włą­czyć was do sys­te­mu. Wszyst­kie ko­mu­ni­ka­ty będę prze­ka­zy­wał ja lub oso­ba prze­ze mnie upo­waż­nio­na.

– Nikt nie jest tak wspa­nia­ło­myśl­ny, żeby nie sy­pać w obec­no­ści kata. – Til­ler­son skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­si i bacz­nie ob­ser­wo­wał Sinc­la­ira.

– Chy­ba że za ka­tem stoi ko­lej­ny.

Ma­ril­lyn Hew­son uśmiech­nę­ła się i ode­szła kil­ka kro­ków w bok. Nie wa­ha­ła się, po­dob­nie jak Til­ler­son. Wie­dzie­li, że wcho­dzą do gry, za­nim jesz­cze z me­lek­sa wy­siadł Ryan Sinc­la­ir. Te­raz gra­li na czas, zwo­dzi­li. Sinc­la­ir do­sko­na­le zda­wał so­bie z tego spra­wę.

– Je­stem za, Rex. Mamy moż­li­wo­ści, któ­re mogą prze­wa­żyć sza­lę na na­szą ko­rzyść. On ma po­li­ty­kę, my pie­nią­dze – po­wie­dzia­ła Hew­son.

– Zga­dzam się. – Til­ler­son ski­nął gło­wą na po­twier­dze­nie. – Może pan prze­ka­zać kie­row­nic­twu, że je­ste­śmy go­to­wi do współ­pra­cy. Zna­my wa­run­ki. Bę­dzie­my cze­kać na roz­wój wy­da­rzeń.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział Sinc­la­ir i ukło­nił się de­li­kat­nie. – Ro­zu­miem, że to już wszyst­ko?

– Gdzie tam! Przed nami jesz­cze je­de­na­ście doł­ków! – za­śmiał się Til­ler­son.

War­sza­wa, Pol­ska | 19 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 13:42