Sprawa generała - Antoni Langer - ebook + książka

Sprawa generała ebook

Antoni Langer

4,1
34,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

""Biorąc pod uwagę skalę nawiązań i odwołań autora do niektórych wydarzeń, przyznaję się, że testowałem system Pazur, ale nie mogę o tym napisać"". Remigiusz Wilk, redaktor naczelny magazynu MILMAG

Uwielbiany przez podwładnych, ceniony przez sojuszników generał dywizji Zbigniew Sieradzki zostaje zamordowany we własnym domu.

Początkowo policja i prokuratura traktują sprawę jak przestępstwo na tle rabunkowym. Jednak śledztwo prowadzone przez policyjnego weterana i młodą oficer kontrwywiadu szybko ujawnia zaskakujące oblicze zbrodni. Walkę o miliardowe zamówienia dla wojska, nieczyste gry polityczne i tajemniczą organizację paramilitarną...

Polska, mierząca się z politycznym kryzysem, musi nagle stawić czoło fali przemocy na niespotykaną dotąd skalę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 408

Oceny
4,1 (52 oceny)
21
17
13
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
skuter69

Nie polecam

to jest kurna niemożliwe jak te głąby potrafią odebrać cheć do słuchania szczyn z syntezatora mowy.
00

Popularność




ANTONI LANGER

Sprawa generała

 

 

© 2017 WARBOOK Sp. z o.o.

© 2017 Antoni Langer

 

 

Redaktor serii: Sławomir Brudny

 

Redakcja: Karina Stempel-Gancarczyk

korekta językowa: Emilia Grzeszczak

 

Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]

 

Projekt okładki: Paweł Gierula

Ilustracja na okładce: Jan Jasiński

Zdjęcie: Bartek Bera

 

 

ISBN 978-83-64523-82-3

Ustroń 2017

 

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.

ul. Bładnicka 65

43-450 Ustroń, www.warbook.pl

Rodzinie i przyjaciołom

Prolog

.1.

Ge­ne­rał nie spał. Pierw­sze go­dzi­ny po zmierz­chu spę­dził na lek­tu­rze kil­ku­dzie­się­cio­stro­ni­co­we­go pli­ku, któ­rą mu­siał co chwi­lę prze­ry­wać i cho­dzić po po­ko­ju, ugnia­ta­jąc w ręku gu­mo­wą mi­nia­tur­kę czoł­gu. Kie­dyś pod­wład­ni spre­zen­to­wa­li mu coś ta­kie­go. Na stres.

Mail zo­stał wy­sła­ny z jed­no­ra­zo­we­go kon­ta pocz­to­we­go, od ano­ni­mo­we­go nadaw­cy. Kon­to już nie ist­nia­ło. Jego treść była szo­ku­ją­ca, ale też zbyt za­ska­ku­ją­ca, aby prze­ka­zać plik da­lej bez po­twier­dze­nia.

Usły­szał ha­łas. Ktoś ude­rzył me­ta­lem o me­tal, chy­ba o ogro­dze­nie. Zga­sił świa­tło i wyj­rzał na uli­cę. Ży­wej du­szy.

– Tra­per! – za­wo­łał psa le­żą­ce­go na kocu przy wyj­ściu.

Wy­pu­ścił owczar­ka przez drzwi do ogro­du. Na wszel­ki wy­pa­dek. Na ze­wnątrz było ciem­no, świa­tła ską­pe. Je­śli ktoś się tam cza­ił, pew­nie dwa razy po­my­śli. Pies za­szcze­kał i na­gle prze­stał.

Te­le­fon le­żał na sto­le. Brak za­się­gu. Dziw­ne. Otwo­rzył sza­fę, wy­jął pi­sto­let i wpro­wa­dził na­bój do ko­mo­ry.

Rzu­cił jesz­cze okiem na ekran kom­pu­te­ra. Sieć sta­cjo­nar­na dzia­ła­ła. Wy­słał wia­do­mość do zna­jo­me­go: „Ja­cyś gów­nia­rze krę­cą się na uli­cy. Tra­per ich chy­ba wy­pło­szył. Idę spraw­dzić”.

Wy­szedł fron­to­wy­mi drzwia­mi. Ni­ko­go. Za­wo­łał psa. Bez skut­ku. Po­wo­li prze­szedł wzdłuż ścia­ny na tył po­se­sji. Za­pa­lił la­tar­kę. Tra­per le­żał przy pło­cie.

Wte­dy po­peł­nił błąd. Ru­szył pro­sto w jego stro­nę, mi­ja­jąc zej­ście do piw­ni­cy. Czło­wiek w czar­nym ubra­niu ude­rzył go w ple­cy.

Ock­nął się w po­ko­ju ze zwią­za­ny­mi rę­ko­ma. Uj­rzał trzy oso­by w ciem­nych ubra­niach i ko­mi­niar­kach. Za­da­wa­ły py­ta­nia. Pro­ste. Gdzie to jest. Nie od­po­wia­dał. Py­ta­ły da­lej. Mów, bo bę­dzie bo­leć. Od­po­wie­dział im wul­ga­ry­zma­mi. Za­czę­ło się bi­cie. Naj­pierw po­licz­ko­wa­nie. Po­tem cio­sy w twarz. Wy­plu­te zęby za­śmie­ci­ły pod­ło­gę. Na­stęp­nie po ca­łym cie­le, skła­da­ną pał­ką. Bił tyl­ko je­den, naj­wyż­szy i naj­szer­szy w bar­kach. Dru­gi za­cho­wy­wał się jak ka­pral do­wo­dzą­cy dru­ży­ną, trze­cia z osób była naj­wy­raź­niej ko­bie­tą. Prze­szu­ki­wa­li dom, a ra­czej zrzu­ca­li z pó­łek, co się na­wi­nę­ło – książ­ki, bi­be­lo­ty, pa­miąt­ki. Nie oszczę­dzi­li te­le­wi­zo­ra, zry­wa­li ze ścian ob­ra­zy. Po­tem wró­ci­li. Za­wle­kli go do ła­zien­ki. Pró­bo­wał wal­czyć. Wsa­dzi­li mu gło­wę do musz­li. Póź­niej był ból ude­rzeń i wresz­cie ciem­ność. Chwi­lo­wa. Znów wy­wle­kli go do po­ko­ju, przy­wią­za­li do fo­te­la. Cię­cia no­żem po przed­ra­mio­nach i udach. Nie po to, by prze­ciąć na­czy­nia. Po to tyl­ko, by bo­la­ło. Znów bi­cie. Wresz­cie bi­ją­cy się­gnął po prze­dłu­żacz. Nie bili, tyl­ko pod­du­sza­li, na prze­mian z ko­lej­ny­mi cio­sa­mi wy­bi­ja­ją­cy­mi ostat­nie zęby. W koń­cu ser­ce się pod­da­ło.

Po­li­cję rano we­zwał są­siad, za­nie­po­ko­jo­ny wi­do­kiem otwar­tych drzwi. Po­ja­wi­li się na miej­scu o siód­mej czter­dzie­ści je­den.

– O Jezu – po­wie­dział funk­cjo­na­riusz z pierw­sze­go przy­by­łe­go na miej­sce pa­tro­lu do swo­je­go part­ne­ra, gdy mimo ran roz­po­znał twarz za­mor­do­wa­ne­go – to ge­ne­rał Sie­radz­ki.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej na miej­sce do­tar­ła ko­lej­na za­ło­ga. O ósmej sześć pierw­szy do­cho­dze­nio­wiec z ko­men­dy po­wia­to­wej w Sta­rych Ba­bi­cach. Sy­gna­ły na łą­czach prze­cho­dzi­ły szyb­ciej. Dy­żur­ny ko­men­dy po­wia­to­wej prze­ka­zał do pa­ła­cu Mo­stow­skich wia­do­mość o toż­sa­mo­ści ofia­ry mi­nu­tę przed ósmą. Trzy mi­nu­ty póź­niej wia­do­mość do­tar­ła do Ko­men­dy Głów­nej, po ko­lej­nych czte­rech do dy­żur­ne­go Mi­ni­ster­stwa Spraw We­wnętrz­nych. O ósmej trzy­dzie­ści in­for­ma­cja tra­fi­ła do ga­bi­ne­tu mi­ni­stra obro­ny. Pięć mi­nut po tym jak dzien­ni­karz „No­we­go Eks­pre­su Po­ran­ne­go” ogło­sił re­we­la­cję na Twit­te­rze, dla nie­po­zna­ki na­da­jąc jej for­mę py­ta­nia.

Gdy nad­ko­mi­sarz Her­ma­no­wicz przy­je­chał na miej­sce, me­dia już były peł­ne po­twier­dzo­nych, nie­po­twier­dzo­nych i wresz­cie zmy­ślo­nych wia­do­mo­ści. Mach­nął le­gi­ty­ma­cją po­li­cjan­tom blo­ku­ją­cym szo­sę. Wpu­ści­li go bez żad­nych py­tań. Sie­dząc w sa­mo­cho­dzie po zga­sze­niu sil­ni­ka, chwi­lę za­sta­na­wiał się nad pro­ce­du­ra­mi, ale zdał so­bie spra­wę, że od­wle­ka nie­unik­nio­ne. Mu­siał tu przy­je­chać.

Wy­siadł z wozu, mach­nął le­gi­ty­ma­cją ko­lej­ne­mu funk­cjo­na­riu­szo­wi. Wszedł do środ­ka. Zwło­ki le­ża­ły na pod­ło­dze. Stał nad nimi chwi­lę, mil­cząc. Czuł, jak w środ­ku na­ra­sta gniew. I lęk.

– Je­steś jed­nak – usły­szał głos za ple­ca­mi.

Ob­ró­cił się. Męż­czy­zna po czter­dzie­st­ce o kwa­dra­to­wej twa­rzy i trzy­dzie­sto­kil­ku­let­nia ko­bie­ta, krót­ko ostrzy­żo­na, o syl­wet­ce za­paś­nicz­ki. Kry­mi­nal­ni z Wy­dzia­łu do wal­ki z Ter­ro­rem Kry­mi­nal­nym i Za­bójstw.

– Wy pro­wa­dzi­cie spra­wę?

– Tak, my. Cze­ka­my jesz­cze na psa tro­pią­ce­go i pro­ro­ka – od­po­wie­dział męż­czy­zna zna­ny w wy­dzia­le i poza nim jako Neon.

– Wia­do­mo na kogo?

– Na Dibo, z okrę­go­wej.

– Dibo? Co to za je­den? – zdzi­wił się ko­mi­sarz.

– Zrzut z ape­la­cyj­nej. Po­roz­ma­wiaj ze swo­imi od eko­no­micz­nych, to się do­wiesz wię­cej. Duży i bar­dzo ogra­ni­czo­ny – uzu­peł­ni­ła funk­cjo­na­riusz­ka zwa­na Hie­ną.

– Co wia­do­mo?

– Twarz sam wi­dzia­łeś, resz­ta cia­ła wy­glą­da po­dob­nie. Tłu­kli jak młot­kiem, cię­li no­żem, wszę­dzie w domu jest to, co tu­taj wi­dzisz, taki ba­ła­gan, że tech­ni­cy nie skoń­czą do wie­czo­ra. Wszyst­ko po­wyw­ra­ca­ne do góry no­ga­mi, ale nie mamy po­ję­cia, czy coś zgi­nę­ło. To zna­czy wie­my jed­no, nie ma te­le­fo­nu, ale mu­siał być, bo na pod­ło­dze leży ła­do­war­ka. Z kom­pu­te­ra też pew­nie ko­rzy­stał, sko­ro jest ro­uter, ale też go nie ma. Da­li­śmy znać żan­dar­me­rii, w koń­cu to woj­sko­wy, choć już w sta­nie spo­czyn­ku.

– Zna­łeś go?

– Na­sze dro­gi kil­ka razy się prze­cię­ły, masa lu­dzi w brat­nim re­sor­cie za­pa­ła te­raz żą­dzą krwi, ale to już wie­cie. Wiem, że ro­dzi­nę ma poza War­sza­wą, była żona miesz­ka chy­ba w Zie­lo­nej Gó­rze. Syn praw­do­po­dob­nie za gra­ni­cą. Mi­ni­ster­stwo pew­nie zaj­mie się po­grze­bem, bo to ge­ne­rał. Bę­dzie­cie po­trze­bo­wać po­mo­cy od nas?

– Nie wie­my, ale ra­czej tak.

– Wy­glą­da, jak­by to był ra­bu­nek…

– Bo wy­glą­da – po­wie­dział Neon. – Ale jest coś, co mu­sisz zo­ba­czyć.

– Tego psa za­strze­lo­no – po­wie­dzia­ła mło­da tech­nik kry­mi­na­li­sty­ki, gdy po­de­szli do pło­tu. – Nie ma jesz­cze we­te­ry­na­rza, ale chy­ba są trzy rany wlo­to­we, w tym jed­na w gło­wie. I łu­ski. – Po­ka­za­ła fo­lio­wy wo­rek z ma­te­ria­łem do­wo­do­wym.

Her­ma­no­wicz obej­rzał je ostroż­nie, nie wyj­mu­jąc z opa­ko­wa­nia. Prze­szedł go dreszcz.

– Świad­ko­wie nic nie sły­sze­li? Może od­głos przy­po­mi­na­ją­cy stuk, ude­rze­nie?

– Nic nam o tym nie wia­do­mo, ale jesz­cze ich roz­py­tu­ją.

– Łu­ski są więk­sze niż za­zwy­czaj spo­ty­ka­ne – za­uwa­ży­ła tech­nik – ale bez ozna­czeń. Dłu­gość dwa­dzie­ścia trzy mi­li­me­try, ka­li­ber pra­wie dwa­na­ście.

– Na­bój czter­dzie­ści pięć ACP – uzu­peł­nił Her­ma­no­wicz. – Strze­la­no z bro­ni wy­tłu­mio­nej, po­ci­ski z czter­dziest­ki piąt­ki są w za­sa­dzie pod­dźwię­ko­we. Do­daj­cie dużą moc oba­la­ją­cą i mamy ide­al­ne na­rzę­dzie do uci­sza­nia psów war­tow­ni­czych. Coś poza za­się­giem gnoj­ków na­pa­da­ją­cych na domy. Świet­na ro­bo­ta – po­wie­dział do po­li­cjant­ki – mało kto tak szyb­ko zwró­cił­by uwa­gę na psa na miej­scu zda­rze­nia. – Po­dej­rze­wał, że z po­wo­du mło­de­go wie­ku ka­za­no jej zo­stać na ze­wnątrz.

– Idzie­my na front, pro­ku­ra­tor już jest – po­wie­dział Neon. – Zo­sta­jesz tu­taj?

– Tak – od­parł po­li­cjant. – Czy ktoś spraw­dzał tam­to pole? – spy­tał ko­bie­tę, wska­zu­jąc nie­uży­tek za pło­tem.

– Tyl­ko chło­pa­ki z pre­wen­cji się prze­szli, żeby prze­go­nić ga­piów. Kil­ku ro­bi­ło zdję­cia dla ga­zet. No i ja szu­ka­łam łu­sek.

– To spraw­dzi­my – po­wie­dział Her­ma­no­wicz, prze­ła­żąc przez ogro­dze­nie.

Dział­ka była po­ro­śnię­ta tra­wą się­ga­ją­cą ko­lan, gdzie­nie­gdzie ro­sły krza­ki i mło­de drze­wa, z pew­no­ścią sa­mo­siej­ki. Ja­kieś sto me­trów da­lej wi­dać było za­bu­do­wa­nia, jesz­cze da­lej – ścia­nę lasu. Szli po­wo­li, ale ku zdzi­wie­niu dziew­czy­ny Her­ma­no­wicz nie pa­trzył pod nogi.

– Nie ma sen­su – wy­ja­śnił. – Nie wie­my, któ­re tro­py są spraw­ców, któ­re fo­to­gra­fów czy po­li­cjan­tów. A za­ło­żę się, że wszy­scy no­szą po­dob­ne buty.

– Po co więc idzie­my?

– Żeby po­szu­kać doj­ścia. Dłu­go je­steś w fir­mie?

– Trzy lata i dwa mie­sią­ce.

– Ja dwa­dzie­ścia dwa – od­po­wie­dział. – Jak w ogó­le się na­zy­wasz? – po­sta­no­wił nad­ro­bić ten brak we wła­snej wie­dzy.

– Mar­ta Na­wroc­ka.

– An­drzej Her­ma­no­wicz.

Do­szli do środ­ka dział­ki. Nad­ko­mi­sarz za­trzy­mał się i ro­zej­rzał. Sa­mo­siej­ki za­ra­sta­ły głów­nie pół­noc­ną stro­nę pola, jed­na ro­sła tuż przy dro­dze, któ­ra pro­wa­dzi­ła w głąb lasu. Do­tar­li do niej.

– Co o tym są­dzisz?

– Prze­szli przez to pole, pew­nie mie­li sa­mo­chód, za­strze­li­li psa, wró­ci­li tą samą dro­gą i od­je­cha­li. – Po­ka­zy­wa­ła ręką.

– W któ­rą stro­nę?

– Naj­bli­żej do mia­sta jest przez wieś. Ale to jed­na dro­ga, ła­twa do za­blo­ko­wa­nia i wy­ko­rzy­sty­wa­na przez po­li­cję.

– Słusz­nie. Ci, któ­rzy to zro­bi­li, wy­szli z lasu, pew­nie sa­mo­chód wy­sa­dził ich pod osło­ną drzew i stam­tąd za­brał. Po­je­cha­li przez pusz­czę. Za­kła­dam, że mie­li fur­go­net­kę, za­pew­ne star­szą niż pięć lat i w ciem­nych bar­wach.

– Jak ja­cyś ko­man­do­si.

– Bo to byli ko­man­do­si.

Zi­gno­ro­wał jej mil­cze­nie i ru­szył w stro­nę krza­ków. Te­raz szedł po­wo­li i pa­trzył pod nogi. Ona tak­że, choć nie była pew­na, cze­go na­le­ży szu­kać. Ale szko­le­nie na­uczy­ło ją zwra­cać uwa­gę na dro­bia­zgi. Poza tym fak­tycz­nie wy­glą­dał jak we­te­ran: moc­no po czter­dzie­st­ce, krót­kie si­wie­ją­ce wło­sy, twarz kwa­dra­to­wa, na­zna­czo­na bli­zną na le­wym po­licz­ku, dzio­ba­ta cera.

– Po co tam szli­śmy? – za­py­ta­ła, gdy wra­ca­li do zwłok psa. Nad nimi stał wiel­ki osob­nik przy­po­mi­na­ją­cy z od­da­li za­wod­ni­ka sumo.

– Chcia­łem spraw­dzić, czy ni­cze­go nie zgu­bi­li. Prze­szli tam­tę­dy, bo krza­ki i drzew­ka da­wa­ły im osło­nę przez kimś, kto mógł wy­glą­dać przez okna z domu, któ­ry mi­ja­li­śmy. Co­kol­wiek by to nie było, by­ło­by przy­dat­ne. Zgu­bio­ny ma­ga­zy­nek, dro­biazg z opo­rzą­dze­nia, może ja­kiś przed­miot za­bra­ny z domu ofia­ry. Co­kol­wiek, bo nie mam in­ne­go punk­tu za­cze­pie­nia. Ani mo­ty­wu, ani toż­sa­mo­ści za­bój­ców.

– Mo­ment. Ten za­bi­ty był woj­sko­wym. Mó­wisz tak, jak­by za­bi­li go żoł­nie­rze.

Te­raz on za­milkł. Spoj­rzał na nią. Nie­wy­so­ka, szczu­pła, ja­sno­ru­de wło­sy upię­te wy­so­ko, wiek może dwa­dzie­ścia pięć lat. Pew­nie po­szła do po­li­cji tuż po ma­tu­rze, może cią­gnie stu­dia za­ocz­ne, może prze­rwa­ła dzien­ne. Po­ko­le­nie, dla któ­re­go woj­sko to w naj­lep­szym ra­zie mi­sja w Afga­ni­sta­nie, któ­re już nie hej­to­wa­ło w sie­ci, tyl­ko wręcz ob­no­si­ło się z sza­cun­kiem dla ar­mii. I to było wszyst­ko, co o tej dziw­nej in­sty­tu­cji wie­dzia­ło. A ge­ne­rał, któ­re­go zwło­ki le­ża­ły pew­nie jesz­cze w domu, był bo­ha­te­rem bez ska­zy, cha­ry­zma­tycz­nym we­te­ra­nem mi­sji na Wzgó­rzach Go­lan, w Bo­śni, Ko­so­wie, Ira­ku, Afga­ni­sta­nie, póź­niej nie­po­kor­nym gło­sem kry­ty­ki wo­bec po­li­ty­ków wszyst­kich opcji.

– Wi­dzę, że pan z CBŚ się te­raz pro­wa­dza po po­lach – ode­zwał się pro­ku­ra­tor, gdy for­so­wa­li płot.

– Szu­ka­li­śmy śla­dów. Nie­ste­ty, ni­cze­go nie zna­leź­li­śmy – od­parł Her­ma­no­wicz.

– Nie wiem, po co się tak szar­pać, to zna­czy już wiem – za­kpił pro­ku­ra­tor sto­ją­cy nad za­bi­tym zwie­rzę­ciem. – Wszyst­ko wska­zu­je, że to był na­pad ban­dyc­ki, spra­wa dla miej­sco­wej po­li­cji i wy­dzia­łu za­bójstw, czyn­no­ści ce­be­esio­wi zle­cać nie będę. Tyl­ko pro­szę do­pil­no­wać uprząt­nię­cia tego psa – skoń­czył i od­to­czył się w kie­run­ku bra­my.

– CBŚP? – za­py­ta­ła.

– Tak. Nie no­szę ka­mi­zel­ki z tym skró­tem, tyl­ko za­wsze z na­pi­sem „po­li­cja”, żeby nie rzu­cać się w oczy, no chy­ba że wszy­scy do­oko­ła ta­kie no­szą. Ale mniej­sza o to. Sama sły­sza­łaś, jak po­trak­to­wał nas pan pro­ku­ra­tor, a dzię­ki to­bie już wie­my bar­dzo wie­le. Neon i Hie­na będą o tym pa­mię­tać, ja też. – Wrę­czył jej wi­zy­tów­kę. – Pew­nie więk­szość ro­bo­ty i tak zrzu­cą na ko­men­dę po­wia­to­wą, choć są­dzę, że przy­ślą wspar­cie z la­bo­ra­to­rium sto­łecz­nej. Spra­wa jest, jak już wi­dzisz, dużo grub­sza, niż się wy­da­je. Miej oczy i uszy otwar­te. Gdy­by coś się dzia­ło, a uznasz, że ktoś wy­żej po­wi­nien o tym wie­dzieć, daj znać.

– Mam dono…

Nie dał jej do­koń­czyć.

– Nie do­no­sić. Czę­sto jest tak, że pew­ne fak­ty nie do­cie­ra­ją do właś­ci­wych osób, prze­pływ in­for­ma­cji jest po­wol­ny. Ty bę­dziesz tu sie­dzieć jesz­cze dłu­go i bę­dziesz mia­ła, chcąc nie chcąc, wie­dzę z pierw­szej ręki. Tyl­ko o to cię pro­szę, OK?

Wra­ca­jąc do War­sza­wy, wy­łą­czył ra­dio. Nie chciał za­śmie­cać so­bie gło­wy bzdu­ra­mi pro­du­ko­wa­ny­mi przez dzien­ni­ka­rzy i ich roz­mów­ców. Była wio­sna, pięk­na w tym roku, wresz­cie sło­necz­na po kil­ku dniach opa­dów.

Przy­wo­łał w my­ślach sie­dem zło­tych py­tań. Co się wy­da­rzy­ło? Za­bój­stwo. Ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem. Kogo? Eme­ry­to­wa­ne­go ge­ne­ra­ła. Gdzie? W jego wła­snym domu. Kie­dy? W nocy z piąt­ku 6 maja na so­bo­tę 7 maja. Czym po­słu­ży­li się spraw­cy? Bro­nią pal­ną, tę­py­mi na­rzę­dzia­mi. Dla­cze­go? Nie wia­do­mo. Kim byli uczest­ni­cy zda­rze­nia? Pew­na była tyl­ko toż­sa­mość ofia­ry.

Zbi­gniew Sie­radz­ki. Ge­ne­rał dy­wi­zji. Zwia­dow­ca w 11 Dy­wi­zji Pan­cer­nej, za­czy­nał służ­bę jesz­cze w PRL i szyb­ko piął się po szcze­blach ka­rie­ry: plu­ton roz­po­znaw­czy, kom­pa­nia roz­po­znaw­cza, po­tem tura na Wzgó­rzach Go­lan, w koń­cu sztab ba­ta­lio­nu i ba­ta­lion roz­po­znaw­czy. Swe­go cza­su był naj­młod­szym do­wód­cą ba­ta­lio­nu w Woj­sku Pol­skim, łącz­nie do­wo­dził aż czte­re­ma: roz­po­znaw­czym, pan­cer­nym, sił SFOR w Bo­śni – zme­cha­ni­zo­wa­nym de­le­go­wa­nym do sił szyb­kie­go re­ago­wa­nia NATO – wresz­cie ko­lej­nym na mi­sji w Ko­so­wie. Stał na cze­le trzech bry­gad z rzę­du. Naj­pierw bry­ga­dy ka­wa­le­rii pan­cer­nej, póź­niej bry­ga­do­we­go zgru­po­wa­nia w Ira­ku, wresz­cie bry­ga­dy zme­cha­ni­zo­wa­nej, do któ­rej tra­fi­ły pierw­sze Ro­so­ma­ki, a uko­ro­no­wa­niem jego ka­rie­ry oka­za­ło się ob­ję­cie sta­no­wi­ska do­wód­cy 11 Dy­wi­zji Ka­wa­le­rii Pan­cer­nej, z okre­sem do­wo­dze­nia kon­tyn­gen­tem w Afga­ni­sta­nie włącz­nie. To nie było nor­mal­ne w woj­sku, trak­to­wa­no go jak straż po­żar­ną, rzu­ca­ną tam, gdzie na­le­ża­ło zro­bić po­rzą­dek albo za­da­nie do wy­ko­na­nia było szcze­gól­nie trud­ne. To mia­ło swo­ją cenę, uwa­ża­no, że nie na­da­je się do do­wo­dze­nia na wyż­szych sta­no­wi­skach ani do roli urzęd­ni­ka w mun­du­rze w cen­tral­nych in­sty­tu­cjach MON. Gdy nie zo­stał do­wód­cą Wojsk Lą­do­wych, od­czuł to jako znie­wa­gę i dał wy­raz swo­im od­czu­ciom w kon­tro­wer­syj­nym wy­wia­dzie, i to udzie­lo­nym ga­ze­cie nie­chęt­nej ów­cze­sne­mu kon­ser­wa­tyw­no-pra­wi­co­we­mu rzą­do­wi.

Skoń­czy­ło się to dy­mi­sją, ale też po­zwo­li­ło mu zy­skać roz­głos poza woj­skiem. Stał się re­gu­lar­nym ko­men­ta­to­rem spraw woj­sko­wych, a na co dzień do­rad­cą i fak­tycz­nie lob­by­stą pra­cu­ją­cym dla kon­cer­nów zbro­je­nio­wych. Mimo kil­ku pro­po­zy­cji nie pod­jął ka­rie­ry po­li­tycz­nej, choć jed­na z par­tii pro­po­no­wa­ła mu na­wet start w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich. Było też ja­sne, że jako lob­by­sta wy­szedł poza krąg zna­jo­mych z woj­ska i miał do­bre kon­tak­ty z nie­któ­ry­mi po­li­ty­ka­mi z le­wi­cy i pra­wi­cy, tymi, na któ­rych dzia­łał po­wab ra­so­we­go fron­to­we­go żoł­nie­rza.

W co się za­plą­ta­łeś, ge­ne­ra­le? Po­szło o pie­nią­dze czy po­li­ty­kę?

Olśni­ło go. Źle od­po­wie­dział na czwar­te py­ta­nie. Za ty­dzień są wy­bo­ry par­la­men­tar­ne. We­dług wszyst­kich son­da­ży rzą­dzą­ca ko­ali­cja nie mia­ła szans na utrzy­ma­nie wła­dzy. I tak ich po­wtór­ne zwy­cię­stwo było ewe­ne­men­tem w hi­sto­rii po­li­tycz­nej III RP. Osła­bio­ny ostat­ni­mi afe­ra­mi, pro­wa­dzą­cy ni­ja­ką po­li­ty­kę Kon­gres De­mo­kra­tycz­ny nie pod­niósł się po cio­sie, ja­kim były prze­gra­ne wy­bo­ry pre­zy­denc­kie. Stron­nic­two Lu­do­we było tyl­ko do­dat­kiem z za­be­to­no­wa­nym elek­to­ra­tem. A Pra­wi­ca Pol­ska szła do przo­du, li­der obie­cy­wał nie tyl­ko zwy­cię­stwo, ale też bez­względ­ną więk­szość, i to więk­szość kon­sty­tu­cyj­ną. Tyl­ko że co miał z tym wspól­ne­go ge­ne­rał, któ­ry w po­li­ty­kę nie mie­szał się otwar­cie poza jed­nym wy­wia­dem daw­no temu?

.2.

Mu­siał wy­stą­pić przed ka­me­ra­mi. Nie lu­bił tego, ale taka była cena zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska. Nie bry­lo­wał w me­diach jak jego po­przed­nik, jed­nak spra­wa była zbyt po­waż­na, by wy­krę­cać się obo­wiąz­ka­mi i od­sy­łać dzien­ni­ka­rzy do rzecz­ni­ka pra­so­we­go Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta. Oświad­cze­nie było krót­kie, na py­ta­nia dzien­ni­ka­rzy nie od­po­wia­dał.

Dziś do­tar­ła do nas tra­gicz­na wia­do­mość o okrut­nej śmier­ci za­słu­żo­ne­go dla Pol­ski żoł­nie­rza. Wszy­scy w Biu­rze Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go, a tak­że w Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta łą­czy­my się w bólu z jego ro­dzi­ną i przy­ja­ciół­mi. Mamy na­dzie­ję, że już wkrót­ce po­li­cja i pro­ku­ra­tu­ra do­pro­wa­dzą do po­sta­wie­nia przed są­dem spraw­ców tej ohyd­nej i bez­sen­sow­nej zbrod­ni, zbrod­ni wy­mie­rzo­nej nie tyl­ko w ży­cie ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go, ale i w całe Woj­sko Pol­skie, któ­re­go był sym­bo­lem, choć nie no­sił już mun­du­ru.

Krót­ko, emo­cjo­nal­nie, ogól­nie. Wy­star­czy. Nie lu­bił go za ży­cia i nie wi­dział po­wo­du, by go lu­bić po śmier­ci. Nie czuł sym­pa­tii do za­wo­do­wych woj­sko­wych, a zwłasz­cza tych, któ­rzy po­szli do woj­ska za ko­mu­ny, gdy on sie­dział w wię­zie­niach. A Sie­radz­ki po­szedł do woj­ska w 1982 roku. Opor­tu­ni­sta. Lu­bił to wy­ty­kać i uwa­żał, że jako dzia­łacz opo­zy­cji od 1979 roku ma do tego mo­ral­ne pra­wo. Pa­mię­tał swo­je my­śli i ma­rze­nia. Ów­cze­śnie Ja­nusz Za­grodz­ki był prze­ko­na­ny, że ustrój nie zmie­ni się przed 2010 ro­kiem. Kie­dyś na­wet za­kła­da­li się, ile wy­trzy­ma. Naj­więk­si pe­sy­mi­ści mó­wi­li, że nie do­ży­ją jego upad­ku.

A te­raz za­sia­dał w fo­te­lu sze­fa Biu­ra Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go. To nie ozna­cza­ło wiel­kiej for­mal­nej wła­dzy, ale da­wa­ło do­stęp do in­for­ma­cji, co z ko­lei prze­kła­da­ło się na fak­tycz­ną wła­dzę. Mógł, dzia­ła­jąc w imie­niu pre­zy­den­ta, za­żą­dać od każ­dej służ­by i każ­dej in­sty­tu­cji do­wol­nej in­for­ma­cji, je­śli tyl­ko moż­na to było uza­sad­nić bez­pie­czeń­stwem i obron­no­ścią pań­stwa. Dzię­ki temu, sie­dząc już w za­ci­szu ga­bi­ne­tu ze szklan­ką John­nie Wal­ker Blue La­bel – za­wsze mu­siał łyk­nąć tro­chę po wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – mógł do­kład­nie przej­rzeć jesz­cze raz do­ssier ge­ne­ra­ła. Jesz­cze raz, bo pierw­szą rze­czą, jaką zro­bił, zo­sta­jąc sze­fem Biu­ra, było przej­rze­nie te­czek. Ge­ne­ra­ło­wie, sze­fo­wie służb, lob­by­ści, dzien­ni­ka­rze, par­la­men­ta­rzy­ści. Wszyst­kie oso­by, któ­re uznał za waż­ne w nad­cho­dzą­cych mie­sią­cach. Czas re­ali­za­cji Pla­nu.

Prze­glą­da­jąc tecz­ki, na­brał jesz­cze więk­szej nie­chę­ci do tego ge­ne­ra­ła i jego ko­le­gów. Nie z po­wo­du ich służ­by w Pol­sce Lu­do­wej, ale dzia­łań po odej­ściu z woj­ska. Do­ku­men­ty były licz­ne i szcze­gó­ło­we, zwłasz­cza te zgro­ma­dzo­ne przez kontr­wy­wiad woj­sko­wy i CBA, tro­chę do­ło­ży­ła też skar­bów­ka. Ge­ne­rał lob­bo­wał za nie­miec­ką ofer­tą na prze­zbro­je­nie bry­gad pan­cer­nych w nowe wozy bo­jo­we. Ak­tyw­nie udzie­lał się w spra­wach prze­tar­gu na nowe śmi­głow­ce sztur­mo­we. Wspie­rał fran­cu­sko-nie­miec­kie kon­sor­cjum ofe­ru­ją­ce ra­kie­ty prze­ciw­lot­ni­cze. Ame­ry­kań­ska kon­ku­ren­cja była na tyle zi­ry­to­wa­na jego dzia­ła­nia­mi, że kil­ka razy prze­sy­ła­li do­nie­sie­nia do pro­ku­ra­tu­ry, ale za­wsze uda­wa­ło mu się wy­śli­zgnąć. Wi­dać nie lu­bił Ame­ry­ka­nów, Za­grodz­kie­go to nie dzi­wi­ło. Pew­nie pla­ka­ty z Re­aga­nem i pro­pa­gan­da z „Żoł­nie­rza Wol­no­ści” trwa­le go ukie­run­ko­wa­ły. A po­tem… no cóż, „wczo­raj Mo­skwa, dziś Bruk­se­la”. To tłu­ma­czy­ło wszyst­ko, a zwłasz­cza opor­tu­nizm. To lob­bing Sie­radz­kie­go przy­czy­nił się do za­war­cia dwóch kon­trak­tów z eu­ro­pej­ski­mi kon­cer­na­mi, za­raz po zmia­nie na urzę­dzie pre­zy­den­ta w 2010. Pa­da­ły oskar­że­nia o ko­rup­cję, ale nie po­sta­wio­no za­rzu­tów. Ty­po­we dla rzą­dów ka­de­cji, po­my­ślał. Choć jako za­wo­do­wy po­li­tyk nie mógł im od­mó­wić ta­len­tu.

Ka­de­cja wy­gra­ła przed­ter­mi­no­we wy­bo­ry par­la­men­tar­ne osiem lat temu, dwa lata póź­niej pre­zy­denc­kie, a w 2012 roku utrzy­ma­li w swo­ich rę­kach więk­szość par­la­men­tar­ną, jako pierw­sza par­tia w hi­sto­rii III Rze­czy­po­spo­li­tej. To ich roz­le­ni­wi­ło, sta­li się gnu­śni, nie do­strze­gli, że na pra­wi­cy wy­cię­to prze­gra­nych, że po­ja­wi­li się nowi gra­cze z no­wy­mi po­my­sła­mi na ro­bie­nie po­li­ty­ki. Że ode­rwa­ni od rze­czy­wi­sto­ści wi­zjo­ne­rzy, na­wet za­słu­że­ni, byli stop­nio­wo od­sy­ła­ni na eme­ry­tu­rę

Ide­olo­gia zo­sta­ła, ale opa­ko­wa­na w nowy ak­sa­mit­ny pa­pier. A tuż przed obec­ny­mi wy­bo­ra­mi za­da­no rzą­dzą­ce­mu ukła­do­wi cios ta­śma­mi.

Nie­ja­ki We­iner, wła­ści­ciel dwóch eks­klu­zyw­nych re­stau­ra­cji w War­sza­wie i ho­te­lu nad Za­le­wem Ze­grzyń­skim, przez oko­ło osiem­na­ście mie­się­cy na­gry­wał roz­mo­wy swo­ich go­ści za po­mo­cą dyk­ta­fo­nów oraz ka­mer pod­ło­żo­nych w sa­lo­ni­kach dla VIP-ów lub po­ko­jach ho­te­lo­wych. W pro­ce­de­rze bra­ło udział kil­ko­ro za­ufa­nych pra­cow­ni­ków. Praw­do­po­dob­nie za­czął to ro­bić, li­cząc na uzy­ska­nie pie­nię­dzy z szan­ta­żu albo wy­mu­sze­nie ko­rzyst­nych dla sie­bie de­cy­zji ad­mi­ni­stra­cji, gdyż w in­nych bran­żach, w tym sa­mo­cho­do­wej i pa­li­wo­wej, po­niósł kil­ka do­tkli­wych po­ra­żek. Wie­dzia­no tak­że, że do dzien­ni­ka­rzy tra­fi­ły czte­ry na­gra­nia, spo­śród któ­rych każ­de spo­wo­do­wa­ło dy­mi­sję ko­goś waż­ne­go, w tym mi­ni­stra spraw we­wnętrz­nych.

W tym miej­scu Za­grodz­ki mógł po­zwo­lić so­bie na uśmiech. To jego lu­dzie prze­ka­za­li me­diom te na­gra­nia. W swo­im sej­fie na za­szy­fro­wa­nym dys­ku miał ich łącz­nie pięt­na­ście. Po­li­tycz­nych bomb było wśród nich trzy, ale te aku­rat mo­gły ty­kać jesz­cze przez ja­kiś czas. Pięć roz­mów mia­ło cha­rak­ter ty­po­wo biz­ne­so­wy i trud­no było wy­ro­ko­wać, czy do cze­goś się przy­da­dzą par­tii, sko­ro nie brał w nich udzia­łu ża­den czyn­ny po­li­tyk. Po­zo­sta­łe trzy pli­ki wy­glą­da­ły jak prób­ka han­dlo­wa. Je­den za­wie­rał na­gra­nie moc­no al­ko­ho­lo­wej ko­la­cji z udzia­łem urzęd­ni­ków MSZ opi­ja­ją­cych awans ko­le­gi. Nic zdroż­ne­go, poza mało dy­plo­ma­tycz­nym ję­zy­kiem i ko­men­ta­rza­mi na te­mat wyż­szych urzęd­ni­ków re­sor­tu. Dru­gi był za­pi­sem schadz­ki zna­ne­go i żo­na­te­go dzien­ni­ka­rza z ko­le­żan­ką z in­nej re­dak­cji. Do­bre dla bru­kow­ców, zwłasz­cza że był to ma­te­riał wi­deo. Trze­ci do­ty­czył spo­tka­nia trzech mło­dych po­słów pra­wi­cy, w tym rzecz­ni­ka pra­so­we­go klu­bu po­przed­niej ka­den­cji. W roz­mo­wie dzie­li­li już skó­rę na nie­upo­lo­wa­nym niedź­wie­dziu, ob­szer­nie dys­ku­tu­jąc o po­sa­dach, ja­kie zaj­mą po zwy­cię­stwie. I o tym, że dni obec­ne­go przy­wód­cy par­tii są po­li­czo­ne, choć­by z po­wo­du za­awan­so­wa­ne­go wie­ku. To mo­gło­by być po­waż­nym pro­ble­mem pod­czas kam­pa­nii i wie­lo­krot­nie w ści­słym gro­nie kie­row­nic­twa za­sta­na­wia­no się, czy prze­ka­za­nie tej ta­śmy par­tii, a nie me­diom, nie było do­wo­dem czy­jeś do­brej woli. We­ine­ra nie dało się już o to spy­tać. Nie­daw­no zo­stał zna­le­zio­ny w po­bli­żu swo­je­go ośrod­ka z kulą w gło­wie. In­nych na­grań nie od­na­le­zio­no, mimo że ze­zna­nia pra­cow­ni­ków mó­wi­ły wy­raź­nie, iż po­wsta­ły. Spe­cja­li­ści z ABW i po­li­cji spę­dzi­li cały ty­dzień w domu i fir­mach We­ine­ra, prze­szu­ka­nia mia­ły miej­sce u jego naj­bliż­szych krew­nych i zna­jo­mych, spraw­dzo­no miej­sca, któ­re re­gu­lar­nie od­wie­dzał, i nic. Wpraw­dzie pro­wa­dził bar­dzo ak­tyw­ny tryb ży­cia, wie­lo­krot­nie by­wał za gra­ni­cą i mógł je gdzieś ukryć, ale to tak­że wy­klu­czo­no. Ana­li­za kon­tak­tów su­ge­ro­wa­ła, że naj­bar­dziej za­ufa­ne oso­by miesz­ka­ły w Pol­sce, a biz­nes­men nie ko­rzy­stał ze skry­tek w ob­cych ban­kach, miał tam je­dy­nie kon­ta. Mógł je wy­wieźć ktoś inny, mo­gły zo­stać ukry­te w miej­scu zna­nym tyl­ko We­ine­ro­wi, któ­ry za­brał se­kret do gro­bu, wresz­cie mógł ko­muś prze­ka­zać – sprze­dać lub od­dać pod przy­mu­sem – ca­łość swo­je­go ar­chi­wum. I ten sce­na­riusz na­pa­wał prze­ra­że­niem wie­lu.

Za­grodz­ki znów na­lał so­bie whi­sky i wzniósł mil­czą­cy to­ast w kie­run­ku sza­fy. Utwo­rze­nie ma­łej grup­ki lo­jal­nych wo­bec par­tii by­łych funk­cjo­na­riu­szy służb, zwa­nej gru­pą ha­ko­wą, było jego po­my­słem. Po­zy­ska­li róż­ne in­for­ma­cje, ale w po­rów­na­niu z ta­śma­mi to były dro­bia­zgi. Służ­by nie wie­dzia­ły, jak na­gra­nia tra­fi­ły do dzien­ni­ka­rzy. Bar­dzo chcia­ły się do­wie­dzieć, ale tu znów uak­tyw­ni­ła się gru­pa ha­ko­wa. Je­den prze­ciek ze służb do­ty­czą­cy in­wi­gi­la­cji dzien­ni­ka­rzy, po­par­ty sto­sow­nym do­ku­men­tem, wy­star­czył. Rzecz ja­sna funk­cjo­na­riusz, któ­ry prze­ka­zał in­for­ma­cje, li­czył na pro­tek­cję i awans po wy­bo­rach. To było oczy­wi­ste, już za­pla­no­wa­no dla nie­go po­sa­dę sze­fa de­le­ga­tu­ry ABW, w Szcze­ci­nie na wszel­ki wy­pa­dek.

Na­gra­nia prze­ka­zał ktoś pod­pi­su­ją­cy się jako Go­li­cyn. Naj­pierw prze­słał za­py­ta­nie ma­ilem, wy­raź­nie do­brze wie­dząc, do kogo pi­sać. W wia­do­mo­ści był też link po­zwa­la­ją­cy na ścią­gnię­cie za­bez­pie­czo­ne­go ha­słem pli­ku z trze­ma na­gra­nia­mi. Ko­lej­ne do­sta­li po­dob­ną dro­gą, w za­mian za prze­lew w bit­co­inach – pięć, czy­li w prze­li­cze­niu ja­kieś dzie­sięć ty­się­cy zło­tych za każ­de na­gra­nie. Dro­go, ale się opła­ci­ło, zwłasz­cza że ku ich za­sko­cze­niu in­for­ma­tor ugiął się pod pre­sją. Za­su­ge­ro­wa­no mu, że je­śli nie chce mieć na kar­ku służb, po­wi­nien współ­pra­co­wać. Za do­dat­ko­wą opła­tą prze­ka­zał jed­nak do­wód na ist­nie­nie in­nych na­grań, moż­li­wy do we­ry­fi­ka­cji wy­kaz – kto z kim i kie­dy się spo­ty­kał. Oraz akta We­ine­ra, taj­ne­go współ­pra­cow­ni­ka kontr­wy­wia­du woj­sko­we­go przed i po 1990. Po­tem Go­li­cyn za­milkł.

.3.

Śmi­gło­wiec wy­ko­nał gwał­tow­ny zwrot w stro­nę za­bu­do­wań. Wios­ka wy­glą­da­ła na po­grą­żo­ną we śnie. Szyb­kie przy­zie­mie­nie, tuż przy mu­rze oka­la­ją­cym za­bu­do­wa­nia. Je­de­na­stu ko­man­do­sów opu­ści­ło po­kład, tak jak dzie­siąt­ki razy wcze­śniej. Zwięk­sze­nie mocy. Odej­ście.

Na­gły huk. Krzyk bocz­ne­go strzel­ca. Lamp­ki alar­mo­we świe­cą­ce się jak w Boże Na­ro­dze­nie. Se­rie strza­łów. Ury­wa­ne krzy­ki z ko­mu­ni­ka­to­rów. Krót­kie se­rie cięż­kie­go ka­emu spo­mię­dzy skał. Po­ci­ski z er­pe­gów prze­ci­na­ją­ce po­wie­trze.

Przy­zie­mie­nie, a ra­czej kon­tro­lo­wa­na krak­sa. Strzał. Pa­ję­czy­na na szy­bie ka­bi­ny. Syl­wet­ki lu­dzi do­oko­ła. Pa­ra­li­żu­ją­cy strach. Mil­czą­cy do­wód­ca. Czer­wień na twa­rzy. Wy­rwać się, byle szyb­ciej. Pasy, drzwi, gi­we­ra. Nie ma gi­we­ry. Nie ma pi­sto­le­tu. Gdzieś leżą, może z tyłu ka­bi­ny. Uciecz­ka. Ręce. Bro­da­te twa­rze. Krzyk. Ze­rwa­ny z gło­wy hełm. Ból.

Sztur­mo­we Mi-24 i A-10 le­cą­ce z od­sie­czą. Błysk ognia z wy­rzut­ni gdzieś za nimi. Pew­nie tak to wy­glą­da­ło w 1986. Pło­mie­nie. Krzyk. Jej krzyk, któ­ry sły­sza­ła po­mi­mo kne­bla. BRRR­RTTTT! Od­głos dział­ka A-10 roz­brzmie­wa­ją­cy gdzieś nad gło­wą, huk od­rzu­to­wych sil­ni­ków. Krzy­ki.

Ko­niec snu był za­wsze taki sam. Krzyk, już nie wy­śnio­ny, a ten, któ­ry od­bi­jał się od ścian miesz­ka­nia. Pot. To, co dzia­ło się tuż przed wy­bu­dze­niem, zmie­nia­ło się. Cza­sem Stin­ger strą­cał Hin­da, cza­sem sztur­mo­wiec w ogó­le się nie po­ja­wiał. Cza­sa­mi tyl­ko krą­żył, pod­czas gdy ta­li­bo­wie byli co­raz bli­żej. Dziś sen był lep­szy. Zbu­dzi­ła się przed fi­na­łem. Naj­czę­ściej bu­dzi­ła się w trak­cie, a cza­sem po. Nie­mal czu­ła ich ośli­zgłe, spo­co­ne cia­ła, mia­ła wte­dy wra­że­nie, że nie są to lu­dzie, tyl­ko ja­kaś dziw­na od­mia­na zwie­rząt, coś jak zmu­to­wa­na przy­wra z Ar­chi­wum X.

Aga­ta Adam­czew­ska zsu­nę­ła się z ma­te­ra­ca. Ze­gar wska­zy­wał kwa­drans po dru­giej. Wy­naj­mo­wa­ne miesz­ka­nie było małe – je­den skrom­nie ume­blo­wa­ny po­kój o ni­ja­kich ścia­nach, z ma­te­ra­cem i pół­ką na książ­ki, sza­fą i dla od­mia­ny kom­plet­nie urzą­dzo­ną kuch­nią. Wy­star­czy­ło, męża ani dzie­ci w pla­nach nie było. Pod­nio­sła się i po­czła­pa­ła do kuch­ni. Set­ka czy­stej po­ma­ga­ła wziąć się w garść.

Pró­bo­wa­ła brać prosz­ki na­sen­ne. Bez efek­tu. Sny wra­ca­ły wte­dy jesz­cze moc­niej­sze, jesz­cze strasz­niej­sze. Po­win­na pójść do le­ka­rza, w koń­cu inni zgła­sza­li się do Kli­ni­ki Stre­su Bo­jo­we­go, nie­któ­rym uda­wa­ło się wy­dźwi­gnąć. Inni bali się po­pro­sić o po­moc, we­ge­to­wa­li gdzieś, li­żąc skry­cie rany, cza­sem zrzu­ca­li mun­dur, a cza­sem rzu­ca­li się pod po­ciąg. Oni – prze­gry­wa­ją­cy. No wła­śnie. ONI. Za­ło­gi śmi­głow­ców ucho­dzi­ły za lep­szy ga­tu­nek, nie pa­tro­lo­wa­li dróg peł­nych aj­di­ków, nie wcho­dzi­li do wio­sek, nie wi­dzie­li z bli­ska tego wszyst­kie­go. Chy­ba że spa­dli z nie­ba. Ale li­czy­ło się jesz­cze coś. To byli męż­czyź­ni. I tak lata za­ję­ło nie­któ­rym wy­zby­cie się lęku przed przy­zna­niem się do tego, że mają pro­blem, że nikt nie po­zbę­dzie się ich z woj­ska jak wy­bra­ko­wa­ne­go sprzę­tu. Woj­sko też po­trze­bo­wa­ło lat, żeby doj­rzeć do ta­kie­go trak­to­wa­nia żoł­nie­rzy. Żad­na ze zna­nych jej ko­biet nie przy­zna­ła­by się do po­dob­nych pro­ble­mów.

Re­ak­cje oto­cze­nia były ła­twe do prze­wi­dze­nia. Sama przez to prze­szła, jesz­cze przed wy­jaz­dem. Kło­po­ty pod­czas lą­do­wa­nia na plat­for­mie wiert­ni­czej? Wia­do­mo, baba. Nie­uda­ne po­szu­ki­wa­nie okrę­tu pod­wod­ne­go? Baba na po­kła­dzie przy­no­si pe­cha. Ope­ra­tor z For­mo­zy zła­mał nogę przy de­san­to­wa­niu? Nie, wszyst­ko było w po­rząd­ku, to bab­sko pew­nie źle trzy­ma­ło ma­szy­nę w za­wi­sie.

– Ży­cie jest po­je­ba­ne – po­wie­dzia­ła sama do sie­bie, na­le­wa­jąc znów wód­ki do kie­lisz­ka.

Ob­ry­wa­ła z kil­ku stron. Od fa­ce­tów w ro­bo­cie, bo pcha­ła się do ich kró­le­stwa, i to w lep­szym sty­lu niż nie­je­den z nich. Prze­nie­sio­no ją na śmi­głow­ce trans­por­to­we, bo ośmie­li­ła się uzy­skać trze­cią, a póź­niej dru­gą kla­sę pi­lo­ta przed nie­któ­ry­mi ko­le­ga­mi. Oczy­wi­ście, nikt tego otwar­cie nie po­wie­dział – po pro­stu uży­to ma­gicz­nej for­muł­ki „z uwa­gi na po­trze­by Sił Zbroj­nych”. Wy­ko­rzy­sta­ła szan­sę i ucie­kła na woj­nę.

Wie­dzia­ła, że tu nie cho­dzi tyl­ko o płeć. W koń­cu woj­sko to nie sami sek­si­ści. Ale prze­ło­że­ni w Dar­ło­wie, mimo że mia­ła do­bre wy­ni­ki, w koń­cu nie mo­gli wy­trzy­mać na­rze­kań tych, któ­rzy la­ta­li mniej, go­rzej, a tłu­ma­czy­li to tym, że na nią jako cór­kę ge­ne­ra­ła pa­trzy się ina­czej. Żony ko­le­gów i prze­ło­żo­nych – zwłasz­cza in­struk­to­rów – też po­tra­fi­ły dać się we zna­ki, oczy­wi­ście nie twa­rzą w twarz, tyl­ko plot­ku­jąc. Pew­nie ode­tchnę­ły z ulgą, gdy wspo­mnie­nia wró­ci­ły do niej pod­czas jed­ne­go z noc­nych lo­tów i wła­ści­wie wy­klu­czy­ły ją z gry. To zda­rze­nie zo­sta­ło wy­ja­śnio­ne, ale i tak naj­waż­niej­sze, co usły­sze­li inni, brzmia­ło: „Cór­ka ge­ne­ra­ła o mało co się nie roz­bi­ła wraz z dru­gim śmi­głow­cem”. Mu­sia­ła się też pod­dać ba­da­niom. Tym ra­zem wy­rok ko­mi­sji le­kar­skiej był nie­ko­rzyst­ny. Nie mo­gła dłu­żej la­tać.

Nie mie­li jej już nic do za­pro­po­no­wa­nia. Tra­fi­ła na wol­ny etat na­ziem­ny, ale dano jej do zro­zu­mie­nia, że to tyl­ko prze­cho­wal­nia do mo­men­tu, gdy na jej miej­sce znaj­dą ko­goś in­ne­go.

Poza służ­bą nie było le­piej. Przy swo­jej smu­kłej syl­wet­ce i dłu­gich kasz­ta­no­wych wło­sach nie ko­ja­rzy­ła się ni­ko­mu z woj­skiem, więc zda­rza­li się – za­ska­ku­ją­co czę­sto – osob­ni­cy pró­bu­ją­cy pod­ry­wu na żoł­nie­rza, stra­ża­ka czy na­wet pi­lo­ta. Po­tem na­stę­po­wa­ła faza nie­do­wie­rza­nia, ewen­tu­al­nie kpin, wresz­cie ża­ło­snej uciecz­ki, cza­sem do­słow­nie.

Naj­waż­niej­szym męż­czy­zną w jej ży­ciu po­zo­sta­wał oj­ciec. Na do­bre i złe. Mat­ka zmar­ła daw­no temu, star­sze sio­stry mia­ły swo­je ro­dzi­ny i swo­je ży­cie. Da­le­ko od woj­ska i po­li­ty­ki. Zo­sta­ła ona, i to jej pierw­szej oj­ciec wy­ja­wił swo­je pla­ny. Ro­bił tak zresz­tą od kil­ku lat. Pierw­szy raz, gdy była jesz­cze w Dę­bli­nie. Wte­dy, w cią­gu jed­nej, trwa­ją­cej trzy kwa­dran­se roz­mo­wy, w ga­bi­ne­cie ko­men­dan­ta do­wie­dzia­ła się o swo­im ojcu wię­cej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Z każ­dą taką póź­niej­szą roz­mo­wą od­kry­wa­ła nowe rze­czy. A on o niej nie. A przy­naj­mniej taką mia­ła na­dzie­ję.

Za­pa­li­ła pa­pie­ro­sa. Wyj­rza­ła przez okno na po­grą­żo­ny we śnie Ur­sy­nów. Oko­ło pią­tej po­win­no wstać słoń­ce. W ga­ra­żu cze­kał mo­to­cykl, czar­ne bmw 1200RT. O trze­ciej ze­szła na dół. Wy­je­cha­ła na pu­stą uli­cę. To była jed­na z rze­czy wciąż da­ją­cych jej sa­tys­fak­cję. Jaz­da przed sie­bie. Bez celu. Byle by po­wró­cić, za­nim mia­sto obu­dzi się na do­bre. Zda­rza­ło się jej je­chać da­le­ko. Kra­ków. Po­znań. Gdańsk. Tam i z po­wro­tem. Tyl­ko ona i dro­ga.

.4.

Her­ma­no­wicz miał ra­cję. Ciem­no­zie­lo­ny volks­wa­gen T4 o trze­ciej nad ra­nem wy­ło­nił się z Pusz­czy Kam­pi­no­skiej, do­tarł do dro­gi kra­jo­wej nu­mer sie­dem i kie­ro­wał się na Mo­dlin. Dwaj męż­czyź­ni i ko­bie­ta w prze­dzia­le ła­dun­ko­wym prze­bra­li się pod­czas jaz­dy w nowe, czy­ste i cy­wil­ne ubra­nia, nie krę­pu­jąc się wza­jem­nie swo­ją obec­no­ścią. Trud­no o pru­de­rię, gdy ścią­ga się z sie­bie za­krwa­wio­ne stro­je. Za­pa­ko­wa­li je do wor­ków, po­dob­nie jak broń i sprzęt.

O czwar­tej dwa­dzie­ścia trzy na dwor­cu ko­le­jo­wym w Mo­dli­nie zmie­ni­li śro­dek trans­por­tu na po­ciąg do War­sza­wy. Młod­szy męż­czy­zna wy­siadł w Le­gio­no­wie, ko­bie­ta na Wschod­nim, naj­star­szy spo­śród nich do­tarł do ostat­niej sta­cji, któ­rą była War­sza­wa Za­chod­nia. Punk­tu­al­nie o pią­tej trzy­dzie­ści pięć wsiadł w TLK do Gdy­ni. Miał szczę­ście, prze­dział w pierw­szej kla­sie był pu­sty. Włą­czył lap­to­pa, spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ne­go do tego za­da­nia, i cier­pli­wie spraw­dzał ko­lej­ne no­śni­ki da­nych, wy­ko­rzy­stu­jąc od­po­wied­ni pro­gram. Mu­siał tyl­ko go uru­cho­mić, wszyst­ko było już usta­wio­ne, i cze­kać na wy­ni­ki. Skoń­czył przed Tcze­wem, tam prze­siadł się na po­ciąg SKM, aby móc wy­kryć ogon, je­śli go miał. Wy­siadł w So­po­cie.

Na szczę­ście ho­tel był bli­sko sta­cji.

– Nic nie po­wie­dział, ma­jo­rze – oznaj­mił, gdy drzwi za nim się za­mknę­ły. – I na tym, co wzię­li­śmy, nie ma na­grań.

– Ma­riusz, na pew­no? – Ma­jor Pła­wec­ki wska­zał przy­by­szo­wi krze­sło. – Mu­si­my coś mieć.

– Spraw­dza­łem tym pro­gra­mem, co mi da­łeś. Nic. Fil­my, mu­zy­ka, ale na­grań nie ma. Tu jest wszyst­ko. – Prze­ka­zał roz­mów­cy wo­rek. – Twar­dy był, wy­zy­wał nas od gno­jów. Chy­ba padł na pi­ka­wę.

– Znasz wia­do­mo­ści? Słu­cha­łeś ra­dia? – Ma­jor ski­nął gło­wą w kie­run­ku sta­re­go te­le­wi­zo­ra. – Sie­dzę tu od wczo­raj. Od dzie­wią­tej te­le­wi­zja na­pier­da­la. Tyl­ko Sie­radz­ki i Sie­radz­ki. Moc­no go po­trak­to­wa­li­ście?

– No moc­no, jak ka­za­łeś. Żeby wy­glą­da­ło na ban­dy­tów.

– Prze­gię­li­ście, kur­wa!

– Był roz­kaz, to wy­ko­na­łem. – Ze­rwał się na nogi.

Ma­jor uspo­ko­ił go ge­stem. W koń­cu ten łysy szczu­pły męż­czy­zna przez całe swo­je do­ro­słe ży­cie wy­ko­ny­wał roz­ka­zy. Te­raz na­le­ża­ło mu wy­dać ko­lej­ny.

– Ma­riusz, wszyst­ko OK, ale za­czy­na się ro­bić go­rą­co. Mu­si­my przejść na plan Bra­vo szyb­ciej, niż są­dzi­li­śmy. Ilu masz osta­tecz­nie lu­dzi?

– Dzie­sięć plu­to­nów. Awan­gar­do­wy już dzia­ła, czte­ry plu­to­ny dy­wer­syj­ne pra­wie go­to­we, dwa cięż­kie do uru­cho­mie­nia w dru­gim rzu­cie. Zgod­nie z pla­nem mo­że­my też mo­bi­li­zo­wać trzy ko­lej­ne, ale ilu lu­dzi uda się wcią­gnąć, cięż­ko po­wie­dzieć. Do tego czter­na­ście osób w sie­ci za­bez­pie­cze­nia.

– OK. Znasz za­sa­dy. Koń­czy­my kon­tak­ty oso­bi­ste, zmie­niasz ad­res. Cały pierw­szy i dru­gi rzut ma być w go­to­wo­ści do szyb­kie­go uży­cia. Uru­chom sieć łącz­no­ści. Pa­mię­taj, idą wy­bo­ry. Wie­le bę­dzie za­le­ża­ło od ich wy­ni­ku. Jak sto­icie z kasą?

– Na ra­zie nie ma pro­ble­mów, a jak­by co, to pla­ny są przy­go­to­wa­ne. Mar­twi mnie to, że mamy za mało bro­ni. Tro­chę Tan­ta­li, parę Be­ry­li, ja­kieś inne że­la­stwo. Tyl­ko dwie pe­kaś­ki i trzy RPKS-y. Mogę uzbro­ić plu­to­ny dy­wer­syj­ne, ale nie wszyst­kie w peł­ni w broń dłu­gą, mam też broń dla cięż­kich plu­to­nów, ale re­zer­wy są pra­wie bez­bron­ne. Nie ma szans na wię­cej?

– Na ra­zie nie. Prze­cież nie mo­że­my jej po­brać z ma­ga­zy­nów, przy­naj­mniej na ra­zie. Idź już, im szyb­ciej opu­ścisz Po­mo­rze, tym le­piej. Jesz­cze jed­na rzecz. Wy­ko­rzy­staj naj­bar­dziej za­ufa­ne oso­by z re­zerw jako po­moc­ni­czą sieć za­bez­pie­cze­nia. Może się przy­dać. Ale mam dla cie­bie mały pre­zent. – Po­dał mu przed­miot owi­nię­ty re­kla­mów­ką, o kształ­cie przy­po­mi­na­ją­cym pi­sto­let.

Cho­rą­ży roz­pa­ko­wał pa­ku­nek.

Rzad­ki w Eu­ro­pie, mały i ła­twy do ukry­cia SIG 239 z do­krę­ca­nym tłu­mi­kiem dźwię­ku.

Broń, po­my­ślał ma­jor, gdy zo­stał sam. Chy­ba za ostro go po­trak­to­wał. Cho­rą­ży Śli­wiń­ski, fa­scy­nat strze­la­nia. Cie­szą­cy się ka­ra­bi­na­mi jak dziec­ko za­baw­ka­mi. Pod­czas pla­no­wa­nia ope­ra­cji zaj­mo­wał się głów­nie usta­le­niem, kto bę­dzie miał jaki ka­ra­bin i pi­sto­let i ile bę­dzie ka­ra­bi­nów snaj­per­skich i gra­nat­ni­ków. Fakt, bie­gło­ści w strze­la­niu nie moż­na mu było od­mó­wić. Wy­ko­nał za­da­nie, a że wy­nik ope­ra­cji był taki, a nie inny, to już nie było jego winą.

.5.

Je­cha­ła dro­gą S8 po­nad sto sześć­dzie­siąt na go­dzi­nę. Śpie­szy­ła się. Ostat­nie dni kam­pa­nii. Wie­ce. Spo­tka­nia z wy­bor­ca­mi. Wy­wia­dy. Na­ra­dy. Sza­leń­stwo. Czte­ry dni w War­sza­wie, te­raz po­wrót do Wroc­ła­wia. Ta­kie za­le­ce­nie. Po­sło­wie mają ten czas spę­dzić w swo­ich okrę­gach i bra­tać się z lu­dem.

Ry­zy­ko­wa­ła. Nie cho­dzi­ło o sam styl jaz­dy, jeź­dzi­ła tak od osiem­na­ste­go roku ży­cia. Wi­ze­run­ko­wi par­tii za­szko­dził­by fakt, że Ka­ta­rzy­na Igna­to­wicz, for­mal­nie wciąż jesz­cze po­słan­ka Kon­gre­su De­mo­kra­tycz­ne­go, ale te­raz już kan­dy­du­ją­ca z li­sty li­be­ra­łów, za­sia­da­ją­ca w ko­mi­sji do spraw służb spe­cjal­nych oraz w ko­mi­sji obro­ny na­ro­do­wej, roz­bi­ja się z nad­mier­ną pręd­ko­ścią czar­nym bmw M5. Jak do­tąd uda­ło jej się unik­nąć uwa­gi ta­blo­idów, ale w cza­sie wy­bo­rów mo­gło się zda­rzyć wszyst­ko. A szyb­ka, ry­zy­kow­na jaz­da ją od­prę­ża­ła. Po­zwa­la­ła ze­brać my­śli. Zwłasz­cza w ta­kie dni.

Son­da­że były nie­po­myśl­ne, do­tych­cza­so­wa opo­zy­cja szła na więk­szość ab­so­lut­ną. I jesz­cze ten pre­zy­dent. Wo­dzuś. Nie tak jak kie­dyś, ma­rio­net­ka i dłu­go­pis. Bar­wic­ki wy­ra­stał na li­de­ra pra­wi­cy.

Spo­dzie­wa­na wy­gra­na pra­wi­cy za­kłó­ca­ła jej plan. Dwie ka­den­cje w sej­mie. Ak­tyw­ność me­ry­to­rycz­na na ni­szo­wych po­lach. I w ko­mi­sji do spraw służb, i w ko­mi­sji obro­ny. Po­tem krok wy­żej. Fo­tel wi­ce­mi­ni­stra. Po­tem mi­ni­ster­stwo. A da­lej… dla­cze­go nie? Sky is the li­mit, mo­gła za­wal­czyć o pre­zy­den­tu­rę za dzie­sięć lat. Mia­ła wszyst­ko. Wy­kształ­ce­nie. Kom­pe­ten­cje. Za­ple­cze po­li­tycz­ne. Nie bra­ko­wa­ło jej też uro­dy, co wy­ko­rzy­sty­wa­ła w ra­zie po­trze­by. Jej kon­ku­ren­ci zdą­ży­li już się prze­ko­nać, że ta nie­wy­so­ka bru­net­ka w oku­la­rach nie za­do­wa­la się rolą de­ko­ra­cji na kon­fe­ren­cjach pra­so­wych i że w po­li­ty­ce jej ulu­bio­nym na­rzę­dziem jest szpi­ku­lec do lodu. Nie do­słow­nie, ale ude­rza­ła bo­le­śnie, pre­cy­zyj­nie i głę­bo­ko. Czy to w ko­mi­sji sej­mo­wej, czy w de­ba­cie te­le­wi­zyj­nej, czy w gre­miach par­tyj­nych. Prze­ko­ny­wa­li się za­wsze za póź­no.

Bez żalu opu­ści­ła więc par­tię, któ­ra szła na dno, po­wo­li na­bie­ra­jąc wody – na tyle po­wo­li, że wie­lu li­czy­ło, iż da się ją jesz­cze wy­pom­po­wać. Swo­je am­bi­cje mo­gła re­ali­zo­wać w no­wym, świe­żym ugru­po­wa­niu, zwłasz­cza je­śli wej­dzie ono do ko­ali­cji rzą­do­wej jako ję­zy­czek u wagi. Po to zresz­tą po­wsta­ło.

Ale te ta­śmy. Nie po­trze­bo­wa­ła bie­głych, by wie­dzieć, dla kogo pra­co­wał ten, kto roz­po­wszech­nił na­gra­nia. Świa­do­mość, że by­wa­ła w tych lo­ka­lach, w tym ho­te­lu, jak wie­lu po­słów, ozna­cza­ła tyl­ko jed­no. Sta­ła pod ścia­ną. Na ra­zie nic nie wy­szło, a to ozna­cza­ło, że wyj­dzie. Po­zo­sta­wa­ło tyl­ko bić się do koń­ca, ba, na­wet iść na­przód. Niech wie­dzą, że się nie boi. Był tyl­ko je­den pro­blem. Po­li­tycz­nie jej po­zy­cja wy­da­wa­ła się moc­na, ale tyl­ko w par­tii. Nie mia­ła amu­ni­cji, aby zajść wy­żej, cze­goś, na czym mo­gła­by wy­pły­nąć, zwłasz­cza je­śli ma po­móc w za­war­ciu ko­ali­cji rzą­dzą­cej. Poza jed­nym tro­pem. Jed­nym na­zwi­skiem i jed­nym zda­niem. Na szczę­ście po­win­na zdą­żyć spraw­dzić je na Dol­nym Ślą­sku.

Je­śli się nie za­bi­je pod­czas jaz­dy.

.6.

Była siód­ma trzy­dzie­ści, gdy dzwo­nek te­le­fo­nu wy­rwał nad­ko­mi­sa­rza Her­ma­no­wi­cza ze snu. Ode­brał wciąż pół­przy­tom­ny.

– Ka­pi­tan Her­ma­no­wicz? – Głos czło­wie­ka po dru­giej stro­nie li­nii i spo­sób, w jaki go ty­tu­ło­wał, orzeź­wił po­li­cjan­ta moc­niej niż za­strzyk ko­fe­iny.

– Tak jest, pa­nie ge­ne­ra­le – od­po­wie­dział.

– Pro­wa­dzi pan spra­wę ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go?

– I tak, i nie, pa­nie ge­ne­ra­le. For­mal­nie to zwy­kłe za­bój­stwo, spra­wę prze­ję­ła sto­łecz­na po­li­cja. Ale trzy­mam rękę na pul­sie. Na pew­no będę sta­rał się usta­lić, skąd spraw­cy mie­li broń, któ­rej uży­li, bo od tego je­stem.

– Do­brze. Wie pan, spra­wa jest dla nas bar­dzo bo­le­sna, do­tar­ło do nas wie­le szcze­gó­łów. Nie moż­na za­rzy­nać ge­ne­ra­ła Woj­ska Pol­skie­go, zwłasz­cza z na­szej dy­wi­zji, jak świ­ni w rzeź­ni. Ro­zu­mie pan, co mam na my­śli? Po­trze­bu­je pan na­szej po­mo­cy?

– Oczy­wi­ście, pa­nie ge­ne­ra­le, ro­zu­miem. W tej chwi­li wie­le śla­dów i do­wo­dów pod­da­wa­nych jest ba­da­niom, mu­si­my uzbro­ić się w cier­pli­wość. Na­wet bry­ga­da Le­opar­dów nie przy­śpie­szy ba­dań DNA. Ale je­śli będę jej po­trze­bo­wał, ode­zwę się.

– Ro­zu­miem, pro­szę nas in­for­mo­wać. – Roz­mów­ca za­koń­czył po­łą­cze­nie.

Nad­ko­mi­sarz po­szedł do ła­zien­ki. Od­krę­cił wodę, chlu­snął so­bie w twarz. Ka­pi­tan. Daw­no tak nikt się do nie­go się zwra­cał.

Dzwo­nią­cym był ge­ne­rał bro­ni Sko­rup­ski, ostat­ni do­wód­ca Wojsk Lą­do­wych przed kon­tro­wer­syj­ną re­for­mą sys­te­mu do­wo­dze­nia. I oczy­wi­ście pan­cer­niak, któ­ry pra­wie całą swo­ją ka­rie­rę spę­dził w li­nii. Z per­spek­ty­wy zie­lo­nych gar­ni­zo­nów, jak Ża­gań czy Mię­dzy­rzecz, wszyst­ko mu­sia­ło być pro­ste. Pod­nie­śli rękę na jed­ne­go z na­szych, to ude­rzy­my na od­lew. W zie­lo­nym gar­ni­zo­nie moż­na było so­bie po­zwo­lić na wie­le, w koń­cu kto ośmie­lił­by się po­sta­wić do­wód­cy dy­wi­zji czy bry­ga­dy bę­dą­cej źró­dłem utrzy­ma­nia ca­łej oko­li­cy? Żeby to było ta­kie pro­ste w War­sza­wie…

Z dru­giej stro­ny, co war­te jest woj­sko, któ­re nic nie robi, gdy za­bi­ja się mu ge­ne­ra­łów?

.7.

Strzel­ni­ca znaj­do­wa­ła się w głę­bi lasu. Wła­ści­wie był to cały kom­pleks obiek­tów w po­zo­sta­ło­ściach nie­miec­kiej fa­bry­ki ben­zy­ny syn­te­tycz­nej z cza­sów woj­ny. Kil­ka róż­nej dłu­go­ści osi do ćwi­czeń z bro­nią pal­ną, obiek­ty do gry w pa­int­ball i air­soft. Moż­na było też usta­wić w nich tar­cze do strze­lań z bro­ni pal­nej, ale to za­wie­ra­ła ofer­ta tyl­ko dla spe­cjal­nych go­ści.

Jak ci, któ­rzy wła­śnie prze­by­wa­li na obiek­cie. Sie­dem­na­stu lu­dzi w wie­ku od dwu­dzie­stu do trzy­dzie­stu czte­rech lat. Pięt­na­stu męż­czyzn, dwie ko­bie­ty. Do­brze uzbro­je­ni, jak na cy­wi­lów. In­struk­tor szko­lił już róż­ne gru­py, ale tyl­ko ta uży­wa­ła bro­ni ma­szy­no­wej, i to kil­ku ro­dza­jów. Przy­wieź­li ze sobą pol­ski ka­ra­bin ma­szy­no­wy UKM-2000 na za­chod­nią amu­ni­cję oraz mniej­sze i star­sze ra­dziec­kie er­ka­emy RPD i RPKS-74. Poza bro­nią wspar­cia mie­li pol­skie Ka­łasz­ni­ko­wy ka­li­bru 7,62, choć nie­któ­rzy uży­wa­li Be­ry­li, a inni bro­ni za­chod­niej, w tym ka­ra­bin­ków dla strzel­ców wy­bo­ro­wych, z dłu­gi­mi lu­fa­mi i ce­low­ni­ka­mi optycz­ny­mi. Mie­li też strzel­by i kla­sycz­ny my­śliw­ski sztu­cer. Jed­no­li­tość pa­no­wa­ła za to w za­kre­sie bro­ni krót­kiej – wszy­scy uży­wa­li Gloc­ków.

Ćwi­czy­li je­den ze­staw umie­jęt­no­ści. Wal­kę w bu­dyn­kach. Wy­ła­my­wa­nie drzwi, wy­bi­ja­nie okien, na­wet wy­sa­dza­nie. Sztur­mo­wa­nie kla­tek scho­do­wych, po­ko­jów, na­tar­cie w ko­ry­ta­rzach. Pra­ca w dwój­ce, trój­ce, czwór­ce, sió­dem­ce. Za­trzy­my­wa­nie sa­mo­cho­dów. Wal­ka wręcz.

Ob­słu­gi bro­ni ma­szy­no­wej strze­la­ły z okien i da­chów, po­dob­nie snaj­pe­rzy, ćwi­cząc osło­nę sztur­mu­ją­cych lub obro­nę bu­dyn­ku. Amu­ni­cji nie bra­ko­wa­ło. Część mia­ła za sobą służ­bę woj­sko­wą, inni pod­sta­wo­we umie­jęt­no­ści na­by­li gdzieś in­dziej, więc szko­le­nie szło spraw­nie.

In­struk­tor nie za­da­wał zbęd­nych py­tań. Brał duże pie­nią­dze tak­że za dys­kre­cję. Nie ob­cho­dzi­ło go nic poza wy­so­ko­ścią prze­le­wów. Nie był chci­wy. Uwa­żał się za oso­bę, któ­rej wie­dza i umie­jęt­no­ści za­wsze będą w ce­nie. Wy­se­lek­cjo­no­wał od­po­wied­nie oso­by z przed­sta­wio­nej mu puli po­przez dłu­gie mar­sze i by­to­wa­nia w te­re­nie. Po­tem stop­nio­wo wpro­wa­dzał ich w tak­ty­kę wal­ki w bu­dyn­kach i te­re­nach zur­ba­ni­zo­wa­nych. Wska­zał oso­by o pre­dys­po­zy­cjach do po­szcze­gól­nych ról w plu­to­nie sztur­mo­wym.

Byli go­to­wi. ■

Rozdział I

.1.

Po­rucz­nik Adam­czew­ska zja­wi­ła się w sie­dzi­bie CBŚP na Pu­ław­skiej punk­tu­al­nie o dzie­wią­tej w po­nie­dzia­łek. Za­pro­wa­dzo­no ją do ga­bi­ne­tu in­spek­to­ra Ma­lic­kie­go, na­czel­ni­ka Wy­dzia­łu do zwal­cza­nia Ak­tów Ter­ro­ru. Ten we­zwał do sie­bie Her­ma­no­wi­cza.

– Pań­stwo się po­zna­cie. Nad­ko­mi­sarz An­drzej Her­ma­no­wicz, po­rucz­nik Aga­ta Adam­czew­ska. – Non­sza­lanc­ko prze­su­nął pal­cem w po­wie­trzu. – Te­raz ra­zem sie­dzi­cie w spra­wie ge­ne­ra­ła. – Po­dał Her­ma­no­wi­czo­wi dwa do­ku­men­ty, gdy ten, nie py­ta­jąc o po­zwo­le­nie, roz­siadł się na krze­śle.

Pierw­szy do­ku­ment do­ty­czył po­wo­ła­nia gru­py za­da­nio­wej, co było czę­ste w ta­kich przy­pad­kach. Dzie­więć osób, głów­nie z Ko­men­dy Sto­łecz­nej. Nie­ty­po­we było to, że w skład gru­py wcho­dzi­ły oso­by spo­za po­li­cji. Ma­jor Ko­brzyc­ki z ABW i po­rucz­nik Adam­czew­ska z SKW.

– Masz pa­pier na cho­dze­nie przy spra­wie ge­ne­ra­ła – po­wie­dział na­czel­nik. – I tak bę­dziesz przy niej grze­bał, więc je­steś ofi­cjal­nie włą­czo­ny. Jak wi­dzisz, kie­row­ni­kiem jest Gó­rec­ki z pa­ła­cu Mo­stow­skich. Tyl­ko miej na wzglę­dzie jed­no. Za pół roku chcę mieć eme­ry­tu­rę, a nie za­rzu­ty. Ty nie masz żony ani dzie­ci, a ja za­raz dru­gi raz zo­sta­nę dziad­kiem. Ro­zu­mie­my się? Te­raz dru­ga rzecz. Pani po­rucz­nik jest przy­dzie­lo­na do spra­wy z po­wo­dów oczy­wi­stych. Za­mor­do­wa­ny miał spo­ro po­wią­zań w woj­sku, w fir­mach zbro­je­nio­wych, dia­bli wie­dzą, co przy oka­zji spra­wy wyj­dzie. Przy­nio­sła kwit z do­kład­nym wy­szcze­gól­nie­niem, w czym rzecz.

Po­li­cjant prze­su­nął wzro­kiem po do­ku­men­cie.

– Bzdu­ry – rzu­cił krót­ko w stro­nę ko­bie­ty. – Kto to wy­my­ślił? Ktoś, kto nie ma po­ję­cia o ryn­ku zbro­je­nio­wym. Wi­dzi tyl­ko jed­no sło­wo: „Niem­cy”. Ta teza nie trzy­ma się po pro­stu kupy, a tu­taj su­ge­ru­je się, że był nie­miec­kim agen­tem. I fran­cu­skim przy oka­zji. Bez do­wo­dów, na­wet po­dej­rzeń. I jesz­cze wy­cią­ga­cie to wte­dy, gdy sam nie może się bro­nić. Jak żył, to nikt nie miał jaj, żeby mu się po­sta­wić. A te­raz… – Wstał i opu­ścił ga­bi­net prze­ło­żo­ne­go.

Ko­bie­ta sta­nę­ła przed biur­kiem Her­ma­no­wi­cza chwi­lę póź­niej.

– Sta­ro­żyt­ność się skoń­czy­ła, chy­ba nie za­bi­ja się już po­słań­ców – po­wie­dzia­ła, opie­ra­jąc się na bla­cie za­rzu­co­nym pa­pie­ra­mi i tecz­ka­mi. Biur­ko za­chy­bo­ta­ło się.

– Jest pani kimś wię­cej niż po­słań­cem, je­śli włą­czo­no pa­nią do gru­py.

– To ja­kie jest pana zda­nie w tej spra­wie?

– Ta­kie, ja­kie wy­ni­ka z do­wo­dów.

– Wiec do­wo­dy są ta­kie, że już nie­raz miał kło­po­ty, tak­że ze służ­ba­mi.

– Któ­rym nie raz i nie dwa wy­tknął, że nie mają po­ję­cia o swo­jej ro­bo­cie. I boję się, że miał spo­ro ra­cji.

– Mo­że­my się prze­rzu­cać ar­gu­men­ta­mi albo zro­bić coś sen­sow­ne­go. – Usia­dła. – Mam coś jesz­cze. – Wy­cią­gnę­ła z tor­by kil­ka­na­ście spię­tych kar­tek.

– Co to jest?

– Coś, co mia­ło się zda­rzyć w cią­gu ty­go­dnia. Gdy­by nie jego śmierć.

Po­li­cjant za­czął czy­tać. Pa­pie­ry były ana­li­zą do­ty­czą­cą za­gro­żeń ko­rup­cyj­nych przy trzech du­żych prze­tar­gach na uzbro­je­nie i trzech mniej­szych, ale waż­nych dla woj­ska po­stę­po­wa­niach. Za­uwa­żył, że do­ku­ment po­cho­dzi nie z SKW, ale z CBA, i że oso­ba, któ­ra go przy­go­to­wa­ła, nie za­wsze do­brze orien­tu­je się w za­wi­ło­ściach ter­mi­no­lo­gii woj­sko­wej, ale ana­li­za fak­tów była pre­cy­zyj­na. I do cze­goś in­ne­go niż ję­zyk nie dało się przy­cze­pić. Oce­na była jed­no­znacz­na – je­śli ten sam gracz za­pew­ni so­bie zwy­cię­stwo w sze­ściu prze­tar­gach, bę­dzie trzy­mał woj­sko i kraj za gar­dło.

– Jaki to ma zwią­zek ze spra­wą ge­ne­ra­ła?

– Taki, że pla­no­wa­no we­zwać go na prze­słu­cha­nie, ofi­cjal­nie, do CBA. Jest w tej spra­wie no­tat­ka służ­bo­wa. – Wrę­czy­ła mu ko­lej­ny do­ku­ment. Jed­ną kart­kę.

Oso­bo­we Źró­dło In­for­ma­cji ps. GREK in­for­mu­je, że w krę­gu osób zwią­za­nych z gen. dyw. w st. spocz. SIE­RADZ­KIM krą­żą opi­nie, ja­ko­by po­ro­zu­mie­nie do­ty­czą­ce prze­tar­gów za­war­te rze­ko­mo przez fir­my ame­ry­kań­skie wy­ma­ga­ło nie­zwłocz­nej re­ak­cji. Są­dzi się, że SIE­RADZ­KI z uwa­gi na swo­ją ła­twość w na­wią­zy­wa­niu kon­tak­tów z me­dia­mi może być oso­bą wła­ści­wą do otwar­tej me­dial­nej ak­cji w tym za­kre­sie. In­for­ma­cję prze­ka­za­no do III Za­rzą­du De­par­ta­men­tu Ope­ra­cyj­ne­go CBA w celu moż­li­we­go wy­ko­rzy­sta­nia przy czyn­no­ściach śled­czych (moż­li­we prze­słu­cha­nie SIE­RADZ­KIE­GO w cha­rak­te­rze świad­ka). Spo­rzą­dził ppor. SKW NO­WIŃ­SKI.

– No i co z tego? To po pro­stu do­nos i tyle. Ile lat w tym sie­dzisz?

– W SKW je­stem od lu­te­go.

– A wcze­śniej co? – Mil­cza­ła, więc kon­ty­nu­ował: – Masz na kon­cie wer­bu­nek? Pra­cę ze źró­dłem?

– Nie.

– No więc na­uczysz się jesz­cze, że in­for­ma­cja z jed­ne­go źró­dła jest nie­wie­le war­ta. Zwłasz­cza że taki do­nos to efekt po pro­stu zbie­ra­nia plo­tek przy wód­ce. – Po­ka­zał pal­cem na ozna­cze­nia ko­do­we. – Wia­ry­god­ność C, czy­li taka so­bie, oce­na praw­dzi­wo­ści 4, czy­li le­piej nie py­tać. W tym bu­dyn­ku – mach­nął ręką – są ty­sią­ce ta­kich do­no­sów, na­da­ją się tyl­ko do tego, aby pod­bić sta­ty­sty­kę.

– A więc jaka jest hi­po­te­za?

– Na ra­zie wie­my tyle, że za­bi­li go lu­dzie, któ­rzy byli przy­naj­mniej czę­ścio­wo wy­szko­le­ni woj­sko­wo, ale bar­dzo chcie­li, by to wy­glą­da­ło na na­pad ra­bun­ko­wy. Co za­wie­ra pro­to­kół z oglę­dzin?

– Nie zdą­ży­łam przej­rzeć. Do­sta­li­śmy go do­pie­ro dziś rano.

– No więc spra­wa wy­glą­da tak, że mamy ujaw­nio­ne na miej­scu zda­rze­nia war­to­ścio­we przed­mio­ty. Mię­dzy in­ny­mi me­da­le i od­zna­cze­nia, Gwiaz­da Ira­ku, Woj­sko­wy Krzyż Za­słu­gi, me­da­le Za Za­słu­gi Dla Obron­no­ści Kra­ju, wszyst­kie trzy stop­nie, kil­ka za­gra­nicz­nych, i nic z tego nie wzię­li. Na­gro­dzo­no go Buz­dy­ga­nem – ta na­gro­da też nie zgi­nę­ła. Znik­nął kom­pu­ter, nie zna­le­zio­no tak­że te­le­fo­nów ani żad­nych no­śni­ków da­nych. Za­bra­li to wszyst­ko oraz dwie sztu­ki bro­ni pal­nej krót­kiej, ale po­zo­sta­wi­li strzel­bę i sztu­cer. Dziw­ne jak na na­pad ra­bun­ko­wy.

Wstał zza biur­ka i ob­rzu­cił ją wzro­kiem. Była ubra­na po cy­wil­ne­mu: brą­zo­wa blu­za, zie­lo­ne spodnie – for­mal­nie cy­wil­ne, ale w mi­li­tar­nym kro­ju – i buty woj­sko­we. Wło­sy re­gu­la­mi­no­wo upię­te. Kla­sycz­ny przy­pa­dek woj­sko­we­go, któ­ry bar­dzo chce wy­glą­dać jak cy­wil. Uj­dzie.

– Pa­mię­tasz film „Dzień Pró­by”?

– Tak, pa­mię­tam. Skąd to py­ta­nie?

– Chcesz się do­wie­dzieć, jaką mam hi­po­te­zę? – po­wie­dział, wy­cią­ga­jąc klu­czy­ki z szu­fla­dy.

*

Je­cha­li w mil­cze­niu, Adam­czew­ska prze­rwa­ła ci­szę do­pie­ro, gdy zo­rien­to­wa­ła się, że opusz­cza­ją War­sza­wę dro­gą nu­mer sie­dem­dzie­siąt dzie­więć.

– Do­kąd je­dzie­my?

– Pod Górę Kal­wa­rię, po­roz­ma­wiać z kimś. Do­kład­nie w po­bli­że wsi Brze­ś­ce, je­śli co­kol­wiek ci to mówi.

– Tam jest lą­do­wi­sko. Do­brze, że to nie są go­dzi­ny szczy­tu, bo trze­ba by tam po­le­cieć.

– Cie­ka­we spo­strze­że­nie.

Kil­ka ki­lo­me­trów przed Górą Kal­wa­rią Her­ma­no­wicz zje­chał z szo­sy w bocz­ną dro­gę wio­dą­cą przez las. W koń­cu za­trzy­ma­li się przy bra­mie pil­no­wa­nej przez znu­dzo­ne­go ochro­nia­rza z pi­sto­le­tem przy pa­sie. Otwo­rzył na wi­dok le­gi­ty­ma­cji po­li­cyj­nej. Je­cha­li da­lej, szu­tro­wą dro­gą wzdłuż sta­wu, by za­trzy­mać się przy du­żym drew­nia­nym bu­dyn­ku przy­po­mi­na­ją­cym roz­dę­ty dwo­rek szla­chec­ki, z szyl­dem „Co­un­try Club”. Na par­kin­gu wy­ło­żo­nym kost­ką sta­ło kil­ka sa­mo­cho­dów, same te­re­no­we, i to lep­szych ma­rek. Land ro­ver fre­elan­der wy­glą­dał przy nich jak uboż­szy krew­ny.

Wy­sie­dli. Zza bu­dyn­ku dało się sły­szeć se­rię strza­łów. Adam­czew­ska aż pod­sko­czy­ła. Ktoś strze­lał z Ka­łasz­ni­ko­wa.

– Spo­koj­nie, tu jest strzel­ni­ca spor­to­wa – uspo­ko­ił ją po­li­cjant, a do nad­cho­dzą­ce­go ochro­nia­rza, tak­że uzbro­jo­ne­go, po­wie­dział: – My do sze­fa. Pew­nie jest w ga­bi­ne­cie. – I nie cze­ka­jąc na re­ak­cję, po­pro­wa­dził ko­bie­tę do środ­ka.

Mi­nę­li salę ba­ro­wą, prze­szli przez dwa ko­ry­ta­rze, w koń­cu Her­ma­no­wicz za­pu­kał trzy razy do drzwi z ta­blicz­ką „Pre­zes wszyst­kich pre­ze­sów”. Wnę­trza wy­koń­czo­no drew­nem, me­ble tak­że były drew­nia­ne, na oko cięż­kie i pew­nie war­te swo­jej ceny.

– Wi­tam pre­ze­sa – po­wie­dział do kor­pu­lent­ne­go męż­czy­zny po pięć­dzie­siąt­ce sie­dzą­ce­go za biur­kiem.

– Cie­szę się, że cię wi­dzę, An­drzej. A jesz­cze bar­dziej się cie­szę, wi­dząc, że po­li­cja co­raz ład­niej­sza jest.

– No, ta­kie mamy ka­dry, do Szczyt­na idzie mło­dzież, po­tem wra­ca, wdra­ża się – po­śpiesz­nie za­żar­to­wał po­li­cjant, nim ko­bie­ta zdą­ży­ła po­wie­dzieć co­kol­wiek.

Usa­do­wił się na­prze­ciw­ko roz­mów­cy. Po­rucz­nik sia­dła obok.

– Szczyt­no, faj­na mie­ści­na. Na­zwa mi się po­do­ba, wie­cie, ze szczy­to­wa­niem się ko­ja­rzy. – Gru­ba­sek ro­ze­śmiał się ru­basz­nie. – Ale wi­dzi­cie, po­ko­je go­ścin­ne też mam, cza­sem nie­źle skrzy­pi. Da­cie wia­rę, ilu go­ści z tego Mor­do­ru na Do­ma­niew­skiej pod­ry­wa te­raz pa­nien­ki na strze­la­nie? In­te­res się krę­ci, tyl­ko się boję, że An­drzej mnie za­mknie kie­dyś za te pa­nien­ki – znów się ro­ze­śmiał. – Bur­del i strzel­ni­ca w jed­nym, faj­nie, nie?

– Póki co to pa­mię­taj, za co na­praw­dę cię moż­na za­mknąć. Spra­wa jest, tak w ogó­le.

– Jaka, pa­nie wła­dzo?

– Ge­ne­rał, Ja­siu, ge­ne­rał. In­te­re­su­je mnie jed­na rzecz. – Po­li­cjant wy­cią­gnął no­tat­nik i na­pi­sał dwie cy­fry. – Ten ka­li­ber.

– Czter­dzie­ści pięć? No, An­drzej, ko­cha­nień­ki, te­raz tyle jest tej bro­ni, że dia­bli wie­dzą, kto co i skąd ma.

– Nie prze­sa­dzaj, Ja­siu – uśmiech­nął się Her­ma­no­wicz. – Po pierw­sze, pa­mię­taj, że dia­bli wie­dzą, kto może so­bie przy­po­mnieć, jak zo­sta­łeś pre­ze­sem Klu­bu Strze­lec­kie­go Wi­sła. A co się sta­ło z po­przed­nim, wie­dzą wszy­scy. Po dru­gie, z tego ka­li­bru strze­la­no do ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go. Tak, Ja­siu, tak, do­brze sły­sza­łeś, a pa­mię­taj, te­le­wi­zor kła­mie. Więc wto­pa jest nie­ziem­ska dla tego, kto po­śred­ni­czył w za­ku­pie ta­kiej bro­ni. I to z tłu­mi­kiem. Jak wi­dzisz, spra­wa jest po­waż­na. A ja do ju­tra mam wie­dzieć, przez czy­je ręce to że­la­stwo prze­szło. Za­ka­po­wa­łeś? – za­py­tał po­li­cjant, po czym wstał i bez sło­wa wy­szedł, zo­sta­wia­jąc za sobą czer­wo­ne­go na twa­rzy pre­ze­sa.

Wy­je­cha­li osten­ta­cyj­nie przez głów­ną bra­mę, mi­ja­jąc osie od­kry­tych strzel­nic, pole gol­fo­we i lą­do­wi­sko dla śmi­głow­ców.

– Co to za czło­wiek i co to za miej­sce? – za­py­ta­ła Adam­czew­ska, gdy już byli z po­wro­tem na szo­sie.

– Ja­siu Po­strze­le­niec, tak o nim mó­wią. Praw­dzi­we na­zwi­sko Ma­zur. Jak wi­dzia­łaś, ru­basz­ny typ. Ofi­cjal­nie, pro­wa­dzi ten klub. To jego uko­cha­ne dziec­ko, tak jak­by speł­nie­nie ma­rzeń. Pa­ku­je w to każ­dy grosz. Nie­ofi­cjal­nie, han­dlu­je bro­nią, a ra­czej po­śred­ni­czy i do­ra­dza w trans­ak­cjach. Le­gal­nych, pół­le­gal­nych, nie­le­gal­nych, ma też udzia­ły w fir­mie ochro­niar­skiej. Pro­wa­dzi też parę in­nych biz­ne­sów. Dużo wie, jest lu­bia­ny w pew­nych krę­gach. Ka­pu­je ze stra­chu. Nam, sto­łecz­nej, ABW, pew­nie wam też. Ale sku­tecz­nie. I jed­na za­sa­da. Nic nie zo­sta­je na pa­pie­rze poza tym, co musi. Z tej roz­mo­wy też nic nie tra­fi na pa­pier.

.2.

Iry­tu­ją­ce. Tak Jó­zef Ża­kow­ski opi­sy­wał bar­wy, ja­ki­mi po­cią­gnię­to od­no­wio­ne ele­wa­cje blo­ków na osie­dlu. Po­ma­rań­czo­wo-ró­żo­we. I to jesz­cze na osie­dlu o na­zwie Ko­sza­ry. W Ża­rach, gdzie kie­dyś mia­sto żyło z woj­ska. Mógł się wy­pro­wa­dzić, ale osta­tecz­nie uznał, że nie prze­sa­dza się sta­rych drzew.

Po­seł Igna­to­wicz od­wie­dza­ła go rzad­ko. Za każ­dym ra­zem ry­tu­ał był ten sam. Wska­zy­wał jej miej­sce na sta­rym zie­lo­nym fo­te­lu, sam sia­dał na ka­na­pie – ten kom­plet pew­nie ktoś mu kie­dyś przy­wiózł z Nie­miec – pili her­ba­tę ze szkla­nek w me­ta­lo­wych ko­szycz­kach, ja­kich nie pa­mię­ta­ła od cza­sów pod­sta­wów­ki. Był wdow­cem, nie pa­lił, nie pił na umór, żył skrom­nie, jeź­dził po­lo­ne­zem. Tyl­ko wi­docz­ny na biur­ku iMac su­ge­ro­wał, że go­spo­darz nie jest by­naj­mniej ży­ją­cym prze­szło­ścią eme­ry­tem woj­sko­wym, ja­kich wie­lu za­miesz­ki­wa­ło to osie­dle.

– Mówi pani Pła­wec­ki. Ze­non Pła­wec­ki. Pła­wec­ki, któ­ry jak pani usły­sza­ła, ma za­stą­pić Ge­par­da So­bie­skim.

– Tak. Tyle usły­sza­łam po ostat­nim po­sie­dze­niu ko­mi­sji obro­ny.

– Otóż w mo­jej bran­ży nie­któ­rzy lu­dzie peł­nią bar­dzo szcze­gól­ną rolę. Są jak­by roz­mów­ca­mi, prze­ma­wia­ją­cy­mi za tych, któ­rzy nie mogą mó­wić sami. Bo dzia­ła­ją w czyn­nej służ­bie, bo pra­cu­ją dla ja­kiejś fir­my, bo są urzęd­ni­ka­mi. Spo­ty­ka ich pani.

– Pła­wec­ki jest lob­by­stą? Nie wi­dzia­łam go ni­g­dy w sej­mie.

– Bo lob­by­ści, jak już pani wie, nie przy­cho­dzą do osób, któ­re ich nie wy­słu­cha­ją. Poza tym Pła­wec­ki jest tro­chę jak ja. Czło­wie­kiem cie­nia.

Upi­ła łyk. Ża­kow­ski był eme­ry­tem od roku 2006, od mo­men­tu roz­wią­za­nia Woj­sko­wych Służb In­for­ma­cyj­nych. Spę­dził w woj­sku rów­ne dwa­dzie­ścia pięć lat. Od po­cząt­ku służ­by na­le­żał do PZPR, po­tem po­zo­sta­wał w bli­skich związ­kach z po­li­ty­ka­mi le­wi­cy. Upa­dek le­wi­cy post­ko­mu­ni­stycz­nej spra­wił, że zo­stał na lo­dzie, nikt się nim nie za­jął, nie za­trud­nił po li­kwi­da­cji WSI. Przy­naj­mniej ofi­cjal­nie.

– Pła­wec­ki trzy­ma z pra­wi­cą? Ale na­wet ich za­ple­cze znam, przy­cho­dzą na po­sie­dze­nia ko­mi­sji, są w me­diach.

– Mówi pani coś na­zwi­sko Pie­tru­cha?

– Ma­ciej Pie­tru­cha? Ten dzien­ni­karz? Tak. Pi­sze tyl­ko dla pra­wi­co­wych me­diów, cza­sem za­pra­sza­ją go jako eks­per­ta na ko­mi­sję.

– To czło­wiek Pła­wec­kie­go. Tak samo jak ci z Cen­trum Ana­liz Bez­pie­czeń­stwa, jak z Nie­za­leż­ne­go Prze­glą­du Obron­ne­go. Oni są na pierw­szej li­nii, ale to pion­ki. Pła­wec­ki jest biz­nes­me­nem, dzia­ła w bran­ży ochro­ny, fi­nan­su­je ich dzia­łal­ność. To jed­no­cze­śnie jest ge­nial­ny me­cha­nizm prze­ka­zy­wa­nia pod sto­łem du­żych kwot, bo kto za­bro­ni ja­kiej­kol­wiek fir­mie dzia­ła­ją­cej w Pol­sce za­trud­nić ochro­nę? Albo przy­naj­mniej za­wrzeć umo­wę na oce­nę sta­nu bez­pie­czeń­stwa? A on te pie­nią­dze prze­ka­zu­je da­lej. Stąd NPO nie musi mar­twić się o re­kla­my, a CAB o środ­ki na dzia­łal­ność. A za­uwa­ży­ła pani, o czym oni pi­szą.

– Re­for­ma ar­mii i służb. Czyst­ka ka­dro­wa, wy­pchnię­cie wszyst­kich, któ­rzy za­czy­na­li służ­bę przed 1990 ro­kiem. I agre­syw­ny lob­bing za ku­po­wa­niem sprzę­tu od Ame­ry­ka­nów.

– No wła­śnie – się­gnął po kart­kę – w prze­tar­gu śmi­głow­co­wym wspie­ra­ją ofer­tę Ame­ri­can He­li­cop­ter Com­pa­ny. Lob­bu­ją, by ku­pić od nich wszyst­ko, od ma­szyn szkol­nych po bo­jo­we. Sys­te­my prze­ciw­lot­ni­cze? Ame­ry­kań­skie. Wozy bo­jo­we, czy­li to, co mamy w pro­jek­cie Ge­pard…

– Ame­ry­kań­skie – wtrą­ci­ła – mimo że woj­sko chce nie­miec­kie, pro­du­ko­wa­ne na li­cen­cji w Pol­sce.

– Da­lej – kon­ty­nu­ował ry­so­wa­nie sche­ma­tu – to były po­stę­po­wa­nia, któ­re się to­czą. Sprzęt, któ­ry ku­pi­my już za rok. A co jesz­cze wcho­dzi w grę?

– Har­pia, Pa­zur i Lu­ne­ta. Nowy sa­mo­lot bo­jo­wy, nowe uzbro­je­nie żoł­nie­rzy pie­cho­ty, do­kład­niej mó­wiąc, kom­plek­so­wa wy­mia­na sprzę­tu, nowe sys­te­my roz­po­zna­nia, cały kom­pleks sys­te­mów do­kład­niej. To na ra­zie tyl­ko kon­cep­cje kom­plek­so­wej mo­der­ni­za­cji sek­to­ro­wej, jak to na­zwa­li.

– Ale ta­kie, któ­re nowe wła­dze mogą szyb­ko prze­kuć w za­ku­py. Na ra­zie po­ja­wia­ją się tyl­ko su­ge­stie w me­diach. A je­śli Ame­ry­ka­nie we­zmą wszyst­ko, bę­dzie­my od nich cał­ko­wi­cie uza­leż­nie­ni. Od ra­kiet prze­ciw­lot­ni­czych po czoł­gi. Od śmi­głow­ców bo­jo­wych po pi­sto­le­ty. A przy tym do­ko­na­my czyst­ki ka­dro­wej. In­ny­mi sło­wy, pod­da­je­my się w ca­ło­ści woli wiel­kie­go bra­ta zza oce­anu, na ska­lę do­tąd nie­spo­ty­ka­ną. Będą się tu rzą­dzić, jak chcą, będą de­cy­do­wać o na­szym sprzę­cie i tym, co mo­że­my z nim zro­bić, wy­star­czy, że po­wie­dzą, że nie zgo­dzą się na ich mo­dy­fi­ka­cję czy mo­der­ni­za­cję, a są­dzę, że już się prze­ko­na­li­śmy, jak wy­cho­dzi­my na ukła­dach z nimi. Nasi pro­du­cen­ci wy­pad­ną z ryn­ku. O tym, że mó­wi­my o gi­gan­tycz­nych pie­nią­dzach, zwłasz­cza dla tych, któ­rzy od­naj­dą się w po­zy­cji po­śred­ni­ków, nie ma co na­wet wspo­mi­nać. Będą usta­wie­ni na de­ka­dy. A ceny będą mo­gli śpie­wać do­wol­ne.

– Jed­nym sło­wem, mó­wi­my o sko­ku na kasę.

– Na kasę i na stoł­ki. Po to się robi czyst­ki. Żeby po­usa­dzać swo­ich lu­dzi. Zo­sta­nie­my bez kadr, a sko­ro do­tych­cza­so­we za­ku­py będą wstrzy­ma­ne, żeby zro­bić miej­sce dla kon­trak­tów ame­ry­kań­skich, to mamy w ple­cy kil­ka lat.

Nie mu­siał koń­czyć, by do­sta­ła gę­siej skór­ki. Wie­dzia­ła, w ja­kim sta­nie jest obec­nie ar­mia. Woj­sko­wi, zwłasz­cza na za­mknię­tych po­sie­dze­niach ko­mi­sji, nie ukry­wa­li pro­ble­mów. Woj­sko, uzbro­jo­ne czę­sto jesz­cze w broń z cza­sów Ukła­du War­szaw­skie­go, któ­re­go struk­tu­ry pod­da­wa­ne były nie­usta­ją­cym re­for­mom, miej­sca­mi mo­der­ni­zo­wa­ne i na pew­no wy­eks­plo­ato­wa­ne po­nad siły udzia­łem w mi­sjach, po­trze­bo­wa­ło sta­bi­li­za­cji, zwłasz­cza że ro­syj­ski po­ten­cjał nie ma­lał. Po tym, jak Ro­sja­nie ostrze­la­li sy­ryj­skich re­be­lian­tów z Mo­rza Ka­spij­skie­go, a póź­niej ich bom­bow­ce w dro­dze do Sy­rii prze­le­cia­ły do­oko­ła Eu­ro­py, nie tyl­ko pol­scy ge­ne­ra­ło­wie byli wy­stra­sze­ni. Nie­ustan­ne re­for­my, zmia­ny po­li­ty­ki ka­dro­wej i za­szło­ści z cza­sów mi­nio­nych, gdy obo­wią­zy­wał po­bór, do­pro­wa­dzi­ły do trud­nych do szyb­kie­go za­że­gna­nia kry­zy­sów ka­dro­wych.

– Jak ich za­trzy­mać? – za­py­ta­ła, pa­trząc na sche­mat.

– Wy­grać wy­bo­ry! – uśmiech­nął się Ża­kow­ski.

– Jest już za póź­no. Co­kol­wiek zro­bi­my, my i ka­de­cja, szan­se są mar­ne. Oni wy­gra­ją.

– Ale pani się nie pod­da. Ina­czej nie za­wra­ca­ła­by mi pani gło­wy.

– Po­trze­bu­ję amu­ni­cji. Oni wy­gry­wa­ją w son­da­żach, za kil­ka dni zgar­ną więk­szość gło­sów, a jesz­cze te ta­śmy…

– Ta­śmy mogą być pani amu­ni­cją.

– Tyl­ko ja ich nie mam. Chcia­ła­bym bar­dzo je mieć…

– Jest pani na nich, praw­da?

– By­wa­łam w tych miej­scach. Jak cały sejm – wes­tchnę­ła.

– Więc pra­wi­cow­cy tak­że. Po­zo­sta­je wam zdo­być te na­gra­nia i ich użyć. Do tego do­ku­men­ty, któ­re po­twier­dzą to, co na­kre­śli­łem pani na tej kart­ce.

– Służ­by ich nie mają, a jak ja mam je mieć?

– No wła­śnie. Oni mają ta­śmy, któ­re mogą was skom­pro­mi­to­wać, wy nie ma­cie nic. Pre­mier dał cia­ła, na­zwij­my rzecz po imie­niu.

– Po­trze­bu­ję ha­ków, praw­da? Ja­kie­goś brud­ne­go syfu. Nie ar­gu­men­tów, na­wet nie do­wo­dów. Tyl­ko bło­ta do ob­rzu­ca­nia. Tyle że moja nowa for­ma­cja bar­dzo chce się od­ciąć od po­li­ty­ki ro­bio­nej bło­tem.

– Nie może pani po pro­stu po­wie­dzieć, że chcą, aby Ame­ry­ka­nie wzię­li wszyst­kie kon­trak­ty, bo Po­la­cy ko­cha­ją gwiaź­dzi­sty sztan­dar, na­wet gdy są, za prze­pro­sze­niem, chę­do­że­ni w od­byt­ni­cę drzew­cem od te­goż sztan­da­ru. Po­la­cy nie wy­ba­cza­ją dwóch rze­czy, bla­to­wa­nia się z Mo­skwą i ho­mo­sek­su­ali­zmu.

– Mam za­glą­dać im do łó­żek czy za­stą­pić kontr­wy­wiad?

– Jed­no i dru­gie. Nie jest pani prze­cież ani na­iw­na, ani prze­sad­nie opty­mi­stycz­na. Pani, jak cała pani par­tia, jest prze­sad­nie pe­sy­mi­stycz­na. Pani nie chce zmie­nić wy­ni­ku tego gło­so­wa­nia. Bo py­ta­niem nie jest to, czy oni wy­gra­ją, ale jaką więk­szo­ścią. Pani chce prze­trwać ko­lej­ne czte­ry lata i wy­ro­snąć na li­der­kę opo­zy­cji. Bo pani nie jest tak zu­ży­ta, wręcz skom­pro­mi­to­wa­na, jak star­si ko­le­dzy.

Wstał, pod­szedł do bar­ku, na­lał so­bie ko­nia­ku. Wró­cił do niej i upił łyk.

– Są­dzi­ła pani, że ja coś mam. Li­czy­ła, że dam pani ja­kiś do­ku­ment, może na­gra­nia. Coś, co na­gle zmie­ni wy­nik wy­bo­rów. Na czte­ry dni przed gło­so­wa­niem. Prze­ce­nia mnie pani. Wiem dużo, ow­szem, ale nie miesz­kam w tej wa­szej War­sza­wie jak Zby­siu Sie­radz­ki. Wła­śnie dla­te­go.

– Woli pan pa­trzeć na wszyst­ko z boku? Wie pan, wie­le razy już pan mi po­ma­gał. Dla­cze­go te­raz nie?

– Nie chcę pa­trzeć z boku, po pro­stu nie mam tego, cze­go pani po mnie się spo­dzie­wa. Nie wiem tak­że, kto ma te ta­śmy. Ale coś pod­po­wiem. Sie­dzę cza­sem ca­ły­mi go­dzi­na­mi przy tym ekra­nie z ja­błusz­kiem, prze­glą­dam pra­wi­co­we stro­ny, pro­fi­le i blo­gi. Na chwi­lę ze­lek­try­zo­wa­ło ich to, że We­iner był taj­nym współ­pra­cow­ni­kiem WSW, oka­zjo­nal­nie pra­co­wał też dla WSI. Na­wet szef BBN po­wie­dział w jed­nym z wy­wia­dów dla nie­po­kor­nej pra­sy, że naj­wy­raź­niej jego akta wy­nie­sio­no przy oka­zji li­kwi­da­cji WSI i pew­nie wie­le in­nych też.

– Oni za­wsze tak re­agu­ją, jak głod­ny pies na wi­dok ko­ści.

– Tyl­ko jed­na rzecz nie pa­su­je. Dla­cze­go ja­kieś do­ku­men­ty, tecz­ki mało zna­czą­cych osób ktoś miał wy­no­sić, spo­ro ry­zy­ku­jąc, sko­ro na­praw­dę waż­ne pa­pie­ry zo­sta­ły i moż­na so­bie o tym po­czy­tać w ra­por­cie z li­kwi­da­cji WSI? Dla­cze­go nie za­uwa­ży­li tego, gdy mie­li nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp do ar­chi­wów?

– To ście­ma, oni mają te na­gra­nia, ale uda­ją, że nie mają i nie wie­dzą…

– Tyl­ko dla­cze­go w ta­kim ra­zie nie ude­rzy­li sze­ro­kim fron­tem? Na­gra­nia się dez­ak­tu­ali­zu­ją, za ja­kiś czas mało kto bę­dzie pa­mię­tał, cze­go do­ty­czy­ły spra­wy na nich oma­wia­ne. Pu­ści­li tyl­ko kil­ka, z ja­kimś tam efek­tem. Moc­nym, bo wasz pre­mier był do­bry w roli faj­ne­go fa­ce­ta i tyle. Wy­rzu­cał mi­ni­strów, za­nim w sej­mie do­cho­dzi­ło do gło­so­wań nad wo­tum nie­uf­no­ści. Są słab­si, niż wam się wy­da­je. Są po­dat­ni. Tak samo jak wy, a może bar­dziej. Pro­szę o tym po­my­śleć. I pro­szę uważ­nie ob­ser­wo­wać, w ja­kim kie­run­ku idzie śledz­two w spra­wie Sie­radz­kie­go.

.3.

Sala od­praw w pa­ła­cu Mo­stow­skich była inna niż cia­sne i za­gra­co­ne wnę­trze sie­dzi­by CBŚ. Prze­stron­na, ja­sno oświe­tlo­na, ze sto­ła­mi ma­ją­cy­mi ja­sne klo­no­we bla­ty kon­tra­stu­ją­ce z gra­na­to­wy­mi wy­god­ny­mi krze­sła­mi.

– Grunt to móc się po­ka­zać, zwłasz­cza jak mia­sto do­rzu­ca się do bu­dże­tu – sko­men­to­wał zgryź­li­wie Her­ma­no­wicz, sa­do­wiąc się obok Adam­czew­skiej.

Więk­szość obec­nych sta­no­wi­li ubra­ni w zie­lo­ne kom­bi­ne­zo­ny, uzbro­je­ni w dłu­gą broń po­li­cjan­ci z Wy­dzia­łu Re­ali­za­cyj­ne­go. Prócz nich zna­leź­li się tu­taj ope­ra­cyj­ni i do­cho­dze­niow­cy.

– Ra­zem z ko­le­ga­mi z ko­men­dy po­wia­to­wej spraw­dza­li­śmy le­gi­ty­mo­wa­nia z ostat­nie­go ty­go­dnia z tej oko­li­cy, tak na wszel­ki wy­pa­dek, bo wia­do­mo, że ja­koś mu­sie­li so­bie ofia­rę i miej­sce roz­po­znać – mó­wił pod­in­spek­tor Gó­rec­ki z Ko­men­dy Sto­łecz­nej – no i wy­szedł nie­ja­ki Ar­tur Do­mań­ski, le­gi­ty­mo­wa­ny dwa dni temu – na ekra­nie po­ka­za­ło się zdję­cie – ksyw­ka Spi­du, dwa­dzie­ścia czte­ry lata, sie­dział dwa lata za udział w po­bi­ciu. Za­miesz­ka­ły w miej­sco­wo­ści Umia­stów. Wie­dza ope­ra­cyj­na jest taka, że po­wią­za­ny jest z nie­ja­kim To­po­lą – po­ka­zał ko­lej­ne zdję­cie – Ja­ro­sła­wem Ma­ty­sia­kiem, też wy­rok za po­bi­cie, zresz­tą to samo, ale w za­wia­sach, oraz Ada­mem Ma­jew­skim, ksyw­ka Dmu­cha­wiec, trzy lata za han­del traw­ką, wcze­śniej za­wia­sy za po­sia­da­nie. Krę­ci się z nie­ja­ką Sto­krot­ką, pa­nien­ka ma za­wia­sy za oszu­stwo. Wy­łu­dza­ła pie­nią­dze za lip­ne przy­łą­cze­nie prą­du od no­we­go do­staw­cy, naj­wy­raź­niej ro­bi­ła za słu­pa. Cała eki­pa po­dej­rze­wa­na jest o di­ler­kę, nar­ko­ty­ki, byli ty­po­wa­ni tak­że do kil­ku wła­mań. Za li­de­ra uwa­ża­ny jest nie­ja­ki Gar­ga­mel, lat trzy­dzie­ści sie­dem. Łącz­nie osiem za krat­ka­mi, krę­cił się na obrze­żach gru­py prusz­kow­skiej, je­den wy­rok za nie­le­gal­ne po­sia­da­nie bro­ni, dru­gi za po­moc­nic­two w upro­wa­dze­niu. Bli­sko trzy­ma się z dwo­ma ludź­mi: je­den to Ala­mo, de­li­kwent jest z Woli, roz­bo­je i wy­mu­sze­nia, dru­gi to Bor­suk, pa­ser, kie­dyś or­ga­ni­zo­wał dziu­ple dla zło­dziei sa­mo­cho­dów, po­dob­no han­dlo­wał też że­la­stwem, ale na małą ska­lę. Za trzy go­dzi­ny, czy­li oko­ło osiem­na­stej, więk­szość z nich bę­dzie u Do­mań­skie­go na im­pre­zie, nie wie­my z ja­kiej oka­zji, ale będą. Je­dzie­my, za­trzy­mu­je­my, ilu się da. – Po­ka­zał zdję­cie domu jed­no­ro­dzin­ne­go. – Są uzbro­je­ni i nie­bez­piecz­ni, więc licz­nie w dzia­ła­niach bie­rze udział WR. Plan za­kła­da, że z uwa­gi na uwa­run­ko­wa­nia miej­sco­we gru­pa re­ali­za­cyj­na wej­dzie na obiekt od tyłu – na ekra­nie po­ja­wi­ło się zdję­cie lot­ni­cze – po­przez wi­docz­ny na zdję­ciu sad. Od przo­du obiekt zo­sta­nie za­blo­ko­wa­ny i będą pro­wa­dzo­ne dzia­ła­nia po­zo­ra­cyj­ne. Po roz­po­czę­ciu dzia­łań trzy za­ło­gi ozna­ko­wa­ne za­mkną dro­gi do­jaz­do­we. Oczy­wi­ście po­li­cjan­ci kry­mi­nal­ni wcho­dzą po re­ali­za­cji. Punkt zbiór­ki to skrzy­żo­wa­nie sto me­trów od miej­sca dzia­łań, po­tem pod­jazd po sy­gna­le, że moż­na. Dom jest pię­tro­wy, pod­piw­ni­czo­ny, z tyłu ma ta­ras. Jak pań­stwo wi­dzą, jadą z nami oso­by ze służb, aby za­bez­pie­czyć od razu do­ku­men­ty i ma­te­ria­ły, któ­re mo­gły zo­stać skra­dzio­ne, a sta­no­wią in­for­ma­cje nie­jaw­ne. Oczy­wi­ście, jed­no­cze­śnie mniej­sze ze­spo­ły wcho­dzą na ad­re­sy po­szcze­gól­nych fi­gu­ran­tów, choć mamy na­dzie­ję, że jak naj­wię­cej bę­dzie w Umia­sto­wie. Od razu chciał­bym po­dzię­ko­wać ko­le­gom z ko­men­dy w Sta­rych Ba­bi­cach, któ­rzy ode­gra­li znacz­ną rolę w usta­le­niu po­dej­rza­nych. Mu­szę tyl­ko przy­po­mnieć, że są to oso­by po­dej­rza­ne o do­ko­na­nie za­bój­stwa ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go i na­le­ży uwa­żać je za uzbro­jo­ne i nie­bez­piecz­ne. Z mo­jej stro­ny tyle, pro­szę za­cząć kie­ro­wać się na miej­sce, łącz­ność na ka­na­le KSP zgod­nie z wy­cią­giem z da­nych ra­dio­wych.

Nad­ko­mi­sarz, pa­ląc pa­pie­ro­sa, stał na dzie­dziń­cu pa­ła­cu i ob­ser­wo­wał, jak re­ali­za­to­rzy zaj­mu­ją miej­sca w bu­sach. Nie­któ­rzy kry­mi­nal­ni z Ba­bic wy­je­cha­li już na miej­sce.

– Cześć, An­drzej. – Ko­brzyc­ki, krę­py, łysy, mło­dy męż­czy­zna, wy­cią­gnął z kie­sze­ni pacz­kę ca­me­li i przy­łą­czył się do pa­le­nia.

– Cześć, Bo­guś. Dziw­ne cza­sy na­sta­ły, nie?

– Pi­jesz do tego, że sto­łecz­na na­wet nie ze­bra­ła gru­py śled­czej do kupy, a tu na­gle wy­ska­ku­ją z re­ali­za­cją?

– Chcą sprze­dać wer­sję, że kil­ku gów­nia­rzy ku­pi­ło od mia­sto­wych broń i zro­bi­li skok na ge­ne­ra­ła? Ta­se­ra, wy­tłu­mio­ną klam­kę? I co niby zgi­nę­ło?

– Po­dej­rze­nie jest, że ge­ne­rał mógł prze­cho­wy­wać w domu znacz­ne środ­ki pie­nięż­ne po­cho­dzą­ce z nie­za­de­kla­ro­wa­nych źró­deł – wtrą­cił się Neon, tak­że z pa­pie­ro­sem w ręku.

– Bzdu­ra na re­so­rach.

– Ale spraw­cy tak mo­gli są­dzić – cią­gnął nie­zra­żo­ny aspi­rant – w koń­cu po­ja­wiał się w me­diach w po­wią­za­niu z du­ży­mi trans­ak­cja­mi, zresz­tą uza­sad­nia­ją to wła­śnie tak. Tępi wiej­scy, po­żal się Boże, ban­dy­ci w gol­fie dali się po­nieść fan­ta­zji z tra­gicz­nym skut­kiem. Wie­cie, jak to mó­wią. Spraw­ca czai się w pierw­szym to­mie akt.

– Tro­chę jak z gwał­ta­mi – do­da­ła Hie­na – osiem­dzie­siąt pro­cent spraw­ców to oso­by zna­ne ofie­rze. Mało jest zbo­czeń­ców cza­tu­ją­cych po par­kach czy bra­mach. Masę ko­biet gwał­cą mę­żo­wie i ko­le­dzy, na­wet krew­ni.

– Tak po pro­stu? – wtrą­ci­ła się Adam­czew­ska.

– Roz­cza­ro­wa­na? Żad­nej za­gad­ki, wiel­kie­go śledz­twa? – uśmiech­nę­ła się po­li­cjant­ka. – Cały czas mamy ta­kie spra­wy na ta­pe­cie. Idio­ta, któ­ry okradł sklep na swo­im osie­dlu w swo­jej ulu­bio­nej kurt­ce, więc roz­po­zna­ło go pięć­dzie­się­ciu świad­ków. Pod­czas na­pa­du za­strze­lił eks­pe­dient­kę. Za­bój­ca swo­jej ko­chan­ki i jej dziec­ka, któ­ry z miej­sca zbrod­ni od­jeż­dża tak­sów­ką za­mó­wio­ną za­raz po za­bój­stwie. Bo był kor­posz­czu­rem na sta­no­wi­sku i taki miał na­wyk. Pry­mi­tyw, któ­ry na­pa­da na bank i strze­la, za­nim do­sta­nie pie­nią­dze, a wła­sny sa­mo­chód zo­sta­wia pod ban­kiem.

– Tak bywa czę­ściej, niż się są­dzi – do­dał Neon. – Tak było przy spra­wie Pa­pa­ły, zy­liard hi­po­tez, ści­ga­nie ukła­du, a oka­za­ło się, że… sami wie­cie, szko­da ga­dać, ko­ron­ny zwo­dził po­li­cję i pro­ku­ra­tu­rę dzie­sięć lat, aż w koń­cu ktoś ze świe­żym spoj­rze­niem siadł do spra­wy. Może te­raz też tak bę­dzie. – Strzep­nął po­piół na zie­mię.

– Neon, daj spo­kój. – Ofi­cer ABW zdu­sił nie­do­pa­łek. – Jest śro­da, wy­bo­ry w nie­dzie­lę, ja tu wi­dzę szop­kę przed­wy­bor­czą. I tyle.

*

To­po­la, na­zy­wa­ny tak z po­wo­du swo­ich dwu­stu cen­ty­me­trów wzro­stu, tak­że na­le­żał do pa­la­czy. Stał przy oknie na pię­trze. Z ty­łów domu do­bie­ga­ła mu­zy­ka, śmie­chy, im­pre­za była w toku. Gar­ga­mel wy­słał go na górę chy­ba za karę, ka­żąc mu je­dy­nie pa­trzeć i mó­wić, gdy­by coś zo­ba­czył. Coś. Nie po­wie­dział co, dał tyl­ko strzel­bę. Pew­nie chcie­li się go po­zbyć, pew­nie ubi­ja­li ja­kiś in­te­res. I jesz­cze go opi­ja­li. Traw­ka i cza­sem coś moc­niej­sze­go szło w War­sza­wie jak woda, ale to był in­te­res dla za­ufa­nych, a nie dla tych, któ­rzy do­sta­li tyl­ko za­wia­sy. Pa­nien­ki też były dla tych, któ­rym wcze­śniej pi­sa­ły po­zdro­wie­nia do wię­zie­nia. Mógł so­bie po­fan­ta­zjo­wać. I pew­nie od­dał­by się tym my­ślom, gdy­by nie je­den sa­mo­chód.

Czar­na kia cee’d. Wła­śnie za­par­ko­wa­ła dwa domy da­lej. Jak­by ktoś od­wie­dził są­sia­dów. W środ­ku dwóch fa­ce­tów. Nikt nie wy­sia­da. Nikt nie wsia­da.

– Ja pier­do­lę – po­wie­dział i wy­mie­rzył broń. Strze­lił. Prze­ła­do­wał, strze­lił jesz­cze raz.

Usły­szał za sobą kro­ki.

– Co jest, kur­wa? – wrza­snął Dmu­cha­wiec, wy­ma­chu­jąc te­tet­ką.

– Psy je­ba­ne, kur­wa!

– Ja pier­do­lę, chu­ju, te­raz mamy prze­sra­ne!

Na dole trzech męż­czyzn i ko­bie­ta bie­gli już przez sad. Wo­le­li uciec, niż wda­wać się w strze­la­ni­nę, nie wie­dząc zresz­tą z kim. Na wszel­ki wy­pa­dek dwaj z nich wy­cią­gnę­li broń. Z prze­ciw­nej stro­ny przez duży za­nie­dba­ny sad prze­miesz­cza­ła się ósem­ka uzbro­jo­nych w pi­sto­le­ty ma­szy­no­we MP5 po­li­cjan­tów. Ko­li­zja była nie­unik­nio­na, obie gru­py wpa­dły na sie­bie. Roz­le­gły się krzy­ki, pa­dły strza­ły.

Od fron­tu z pi­skiem opon za­trzy­ma­ły się dwa nie­ozna­ko­wa­ne wozy. Po­li­cjan­ci mimo pa­da­ją­cych z góry strza­łów sfor­mo­wa­li szyk i pod osło­ną tar­czy ba­li­stycz­nej oraz dwóch ko­le­gów, któ­rzy zo­sta­li przy sa­mo­cho­dach, prze­szli przez po­dwór­ko. Strza­ły uci­chły, gdy za­czę­li roz­bi­jać ta­ra­nem drzwi.

To­po­la i Dmu­cha­wiec umar­li głu­pio. Wy­bie­gli z bro­nią w ręku przez ta­ras do­kład­nie wte­dy, gdy sztur­mow­cy wy­cho­dzi­li spo­mię­dzy drzew. Strza­ły po­li­cjan­tów były in­ten­syw­ne, szyb­kie i cel­ne – jak na strzel­ni­cy. Po chwi­li re­ali­za­to­rzy skoń­czy­li spraw­dza­nie ca­łe­go domu i ustą­pi­li miej­sca do­cho­dze­niow­com i tech­ni­kom. Her­ma­no­wicz wszedł ra­zem z nimi. Adam­czew­ska zo­sta­ła w sa­mo­cho­dzie, ką­tem oka zo­ba­czył, że sie­dzia­ła wga­pio­na w pod­ło­gę na tyl­nym sie­dze­niu.

– Zno­wu spo­ty­ka­my się przy tru­pie – po­wie­dzia­ła Na­wroc­ka, po­chy­lo­na nad zwło­ka­mi na ta­ra­sie. Prze­glą­da­ła i pa­ko­wa­ła zna­le­zio­ne przy za­strze­lo­nych rze­czy.

Her­ma­no­wicz przyj­rzał się le­żą­cym. To­po­la miał czar­ne krę­co­ne wło­sy, twarz ni­ja­ką, bez blizn czy zna­ków szcze­gól­nych, wy­glą­dał na wy­ro­śnię­te­go li­ce­ali­stę. Dru­gi był niż­szy, ogo­lo­ny na łyso, z ta­tu­ażem P.T.C.K. – Pa­mię­taj Tu­li­ła Cię Kra­ta. Pre­ten­sjo­nal­ność wiej­skiej gang­ster­ki, po­my­ślał.

– Coś cie­ka­we­go?

– Nic. Sta­ra te­tet­ka, strzel­ba chy­ba jego dziad­ka, te­le­fo­ny idą do pa­ła­cu do ana­li­zy, port­fe­le, je­den miał przy so­bie to. – Pod­nio­sła opa­ko­wa­nie, w któ­rym umie­ści­ła stru­no­wy wo­re­czek z bia­łym prosz­kiem. – Poza tym… nie wiem, ja­koś to dziw­nie wy­glą­da.

– Dla­cze­go?

– Jesz­cze w pre­wen­cji mia­łam z nimi do czy­nie­nia. Spójrz na nich. Pra­wie dzie­cia­ki, uda­ją­cy waż­nych mia­sto­wych. Oni mie­li­by zro­bić to, o co się ich po­dej­rze­wa? Opy­la­nie traw­ki gim­ba­zie to był ich szczyt moż­li­wo­ści. Za to jest coś cie­kaw­sze­go. Ale nie tu­taj. Jak skoń­czę z tym, po­wiem, że po­trze­bu­ję pod­wóz­ki, może wte­dy uda się po­ga­dać – ucię­ła, wi­dząc zbli­ża­ją­ce­go się na­czel­ni­ka ze swo­jej ko­men­dy.

.4.

Me­dia lu­bią wia­do­mo­ści o ak­cjach po­li­cji, zwłasz­cza za­koń­czo­nych strze­la­ni­ną. Jesz­cze bar­dziej lu­bią krew i ofia­ry i za ta­kie in­for­ma­cje są w sta­nie nie­źle za­pła­cić, więc w cią­gu pół go­dzi­ny na żół­tym pa­sku TV Info po­ja­wi­ła się la­ko­nicz­na not­ka:

Strze­la­ni­na pod War­sza­wą. Do­mnie­ma­ni za­bój­cy gen. Sie­radz­kie­go osa­cze­ni.

Po go­dzi­nie na miej­scu zja­wi­ły się wozy trans­mi­syj­ne, a ope­ra­to­rzy ka­mer na­gra­li, jak owi­nię­te czar­ną fo­lią zwło­ki pa­ko­wa­ne są do ka­ra­wa­nów. Te uję­cia plus kil­ka mi­ga­wek z prze­jeż­dża­ją­cy­mi ra­dio­wo­za­mi po­wta­rza­no do znu­dze­nia w tle wy­po­wie­dzi dy­żur­nych eks­per­tów.

Za­grodz­ki po­pi­jał brą­zo­wy płyn. Le­piej być nie mo­gło. Do za­ufa­nych dzien­ni­ka­rzy po­szły już wia­do­mo­ści su­ge­ru­ją­ce mak­sy­mal­ne wy­eks­po­no­wa­nie tej spra­wy. Po­li­tycz­ny koszt chwa­le­nia rzą­du był nie­wiel­ki, to już nie mo­gło im po­móc, na co wska­zy­wa­ły wszyst­kie son­da­że, tak­że te, któ­rych wy­ni­ki zna­ne były tyl­ko nie­licz­nym i na pod­sta­wie któ­rych po­dej­mo­wa­no de­cy­zje.

Trze­ba było je­dy­nie uwa­żać, by po­li­cja nie za­czę­ła wę­szyć zbyt głę­bo­ko. Pod tym wzglę­dem plan nie zo­stał do­pra­co­wa­ny, za­kła­dał se­rię szyb­kich ude­rzeń, a tu­taj dzia­ła­nia za­czę­ły roz­cią­gać się w cza­sie. Trud­no, pier­wot­ny za­mysł był nie­co inny. Na szczę­ście po­li­cję po­win­no dać się utrzy­mać w ry­zach. A je­śli nie? Do pla­nu doda się kil­ka na­zwisk.

Nie mógł się nie śmiać. Śmiał się na całe gar­dło. Pry­wat­ny szwa­dron śmier­ci. Ba­ta­lion Ochro­ny Re­wo­lu­cji. Re­wo­lu­cja na­dej­dzie i bę­dzie mia­ła swo­ich obroń­ców. Opróż­nił całą bu­tel­kę, nie prze­sta­jąc się śmiać. Sza­leń­cza myśl rzu­co­na kie­dyś przy sto­li­ku, zresz­tą tak­że przy al­ko­ho­lu, mia­ła stać się rze­czy­wi­sto­ścią.

.5.

Sier­żant Na­wroc­ka miesz­ka­ła w jed­nym po­ko­ju w miesz­ka­niu przy uli­cy Bry­ga­dzi­stów w za­chod­niej czę­ści War­sza­wy. Po­kój był urzą­dzo­ny skrom­nie: jed­na sza­fa, jed­na ka­na­pa, małe biur­ko. Na ścia­nie wi­siał duży ry­su­nek Ka­pi­tan Pha­smy z „Prze­bu­dze­nia Mocy” oraz kil­ka ry­sun­ków in­nych po­sta­ci i stat­ków ko­smicz­nych, któ­rych Her­ma­no­wicz nie roz­po­zna­wał poza So­ko­łem Mil­len­nium. Wszyst­kie wy­glą­da­ły na sa­mo­dziel­ne pra­ce wy­ko­na­ne ołów­kiem.

– Nie po­win­nam wy­no­sić tych rze­czy z ro­bo­ty, ale mam na­dzie­ję, że mnie nie za­ka­pu­je­cie. Poza tym ten sprzęt jest lep­szy niż to, co mamy w ko­men­dzie. – Wska­za­ła pal­cem na lap­to­pa HP, z li­mi­to­wa­nej edy­cji dla fa­nów „Gwiezd­nych wo­jen”, kon­tra­stu­ją­ce­go z ubo­gim wnę­trzem.

– Spo­koj­nie, służ­by na trzy i czte­ry li­te­ry do­cho­wu­ją ta­jem­ni­cy tak dłu­go, jak w po­bli­żu nie ma po­li­ty­ków – uspo­ko­ił ją Her­ma­no­wicz.

– Tak się skła­da, że więk­szość czyn­no­ści w tej spra­wie wy­ko­ny­wa­li lu­dzie od nas – za­czę­ła wy­ja­śnie­nia po­li­cjant­ka – tak­że te do­ty­czą­ce bi­lin­gów. A lu­dzi mamy mało i naj­czę­ściej po­tra­fią tyl­ko zmie­nić czcion­kę w Wor­dzie, i to tym sta­rym. Więc od daw­na po­ma­gam im ob­ra­biać bi­lin­gi czy inne ma­te­ria­ły. I w tej spra­wie – otwo­rzy­ła plik w Open Of­fi­ce – do­sta­li­śmy kom­plet da­nych o lo­go­wa­niach i po­łą­cze­niach. I te­le­fo­nach Sie­radz­kie­go, i tych, któ­re lo­go­wa­ły się w tym ob­sza­rze. Po­pa­trz­cie. – Od­su­nę­ła się od ekra­nu.

Plik był z po­zo­ru trud­ny w od­czy­cie, na­wet po prze­kształ­ce­niu da­nych. Her­ma­no­wicz za­uwa­żył, że w ko­lum­nach po­da­no nu­me­ry abo­nenc­kie. Wier­sze za­wie­ra­ły in­for­ma­cje o ich ak­tyw­no­ści.

– Mam to też na wy­kre­sach. – Otwo­rzy­ła dru­gi plik. – Spraw­dzi­łam pięt­na­ście urzą­dzeń, do któ­rych od­no­si­ły się bi­lin­gi, bo były za­lo­go­wa­ne w cią­gu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin przed zna­le­zie­niem zwłok. Wy­eli­mi­no­wa­ne zo­sta­ły te, któ­re re­je­stro­wa­ły się w tej oko­li­cy pięć­set me­trów od ad­re­su na mniej niż go­dzi­nę. Wy­cię­łam też dla przej­rzy­sto­ści opusz­cze­nie przez apa­rat stre­fy na dłu­żej niż go­dzi­nę. Po­pa­trz­cie.

Na li­nio­wym wy­kre­sie wi­dać było pięt­na­ście ko­lo­ro­wych kre­sek i sym­bo­le.

– Tu­taj ma­cie po­łą­cze­nia, SMS-y, MMS-y, po­łą­cze­nia z In­ter­ne­tem oraz po­ja­wie­nie się i znik­nię­cie te­le­fo­nu z ob­sza­ru. Wi­dzi­cie to? – Wska­za­ła miej­sce, gdzie wy­kre­sy się ury­wa­ły.

– Mat­ko Bo­ska. – Her­ma­no­wi­cza prze­szedł dreszcz. Tyl­ko raz wi­dział coś ta­kie­go. Na ćwi­cze­niach.

– Na pew­no wszyst­kie zni­ka­ją w jed­nym mo­men­cie? – upew­ni­ła się Adam­czew­ska.

– Te­le­fo­ny, mo­de­my zni­ka­ją z sie­ci na dwie go­dzi­ny i je­de­na­ście mi­nut. Rów­no od pół­no­cy do dru­giej je­de­na­ście.

– Po­wie­dzia­łaś o tym ko­muś?

– Po­wie­dzia­łam na­czel­ni­ko­wi, że to dziw­ne, ale ka­zał mi spier­da­lać. In­te­re­so­wa­ła go w tych bi­lin­gach jed­na rzecz.

– Do­mań­ski albo któ­ryś z jego kum­pli?