Świat można jeść w każdym miejscu. 14 - Miron Białoszewski - ebook

Świat można jeść w każdym miejscu. 14 ebook

Miron Białoszewski

0,0

Opis

Czternasty tom Utworów zebranych Mirona Białoszewskiego zawiera blisko sześćset niepublikowanych i rozproszonych wierszy i tekstów kabaretowych poety z ostatniego okresu twórczości, zapoczątkowanego przeprowadzką na Saską Kępę i powrotem do pisania wierszy po kilkuletniej przerwie. Znaczna większość zgromadzonych w książce utworów nie była nigdy wcześniej udostępniana czytelnikom. Część z nich – te, które zachowały się wyłącznie w postaci nagrań niepowtarzalnych recytacji autora – udostępniamy w formie dźwiękowej.

Zebrane tu teksty, pisane równolegle z utworami drukowanymi w ostatnich książkach poetyckich autora, stanowią ich naturalne dopełnienie. Wiele z nich to nieznane dotychczas elementy cyklów, które weszły w skład późnych tomików Białoszewskiego. Odnajdujemy tu rozpoznawalne motywy i wątki: drobne codzienne epifanie, poetyckie zapisy doświadczeń związanych z przeprowadzką do bloku na Chamowie i obserwacją świata widzianego z nowego miejsca, relacje z wizyt w dawnym mieszkaniu przy placu Dąbrowskiego i u matki w Garwolinie, opisy snów czy migawki z podróży do Egiptu, a także poetyckie groteski i skecze kabaretowe, w większości należące do cyklu „Kabaret Kici Koci”. Część wierszy stanowi poetyckie opracowanie wątków znanych dotąd jedynie z prozy dziennikowej poety. Na szczególną uwagę zasługuje zachowany jedynie w postaci nagrania „poemat-nowela” Wczasy w Oborach – najobszerniejszy niepublikowany tekst poetycki Białoszewskiego z tego okresu twórczości.

Teksty pochodzą z różnych źródeł – z archiwów prywatnych, Muzeum Literatury i Biblioteki Narodowej.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładkę i strony tytułowe projektował

MIECZYSŁAW WASILEWSKI

na podstawie projektu

HENRYKA TOMASZEWSKIEGO

Teksty zebrali, ułożyli i przygotowali do druku

MACIEJ BYLINIAK

MARIANNA SOKOŁOWSKA

Korekta

MARIA KANIEWSKA

PIW serdecznie dziękuje Państwu Elżbiecie, Bartłomiejowi,Jakubowi i Marcelemu Kubackimza zgodę na opublikowanie nagrańutworów Mirona Białoszewskiego

Księgarnia internetowa

www.piw.pl

Polub PIW na Facebooku!

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

© Copyright by the Estate of Miron Białoszewski, Warszawa 2017

ISBN 978-83-64822-94-0

Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017 r.

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

e-mail: [email protected]

Wydanie pierwsze

Skład i łamanie: Oficyna Poligraficzna „Polico-Art”, Warszawa

Skład wersji elektronicznejMARCIN KAPUSTA

konwersja.virtualo.pl

Na osobność, na tę chcianą

wygnał mnie z balkonów,

skwerów z cieniami, z sikiem

sadzawki, z tej mojej Grenady

los, niezłomny, książę;

wyrósł ze mnie, to prawda;

po nitce niecierpliwości;

teraz muszę go tu wciągać,

tego upartego trupa

przyzwyczajonek-czajonek.

12 lipca 75

z cyklu Odczepić się

Wprawiony w wylotw polot

zaczepiony

na włosku nieba

i poczucia;

tu jest miejsce utajenia

— utajony,

tu jest miejsce ulepienia

— ulepiony,rozpuszczenia

— rozpuszczony,zapalenia

— zapalony,

bo to ja sam schodzę

do siebie

sam się nawiedzam, rodzę

i wchodzę

i schodzę

i wchodzę

i schodzę

3 lipca 75

z cyklu Odczepić się

Niebo dostało polotu

— Wyjemy?

— Ruszamy?

— Tylko powrotu nie ma, pamiętajcie,jak ta hrabianka co w oknie uniedorozwiniętych wyła i

— no dobra dobra, nikt nie skacze

— to co za

— gdacze gdacze

6 lipca 1975

z cyklu Odczepić się

To nie dlatego że rym

Ale one kraczą, kawczą nieraz z czkawki.

12 lipca 75

z cyklu Odczepić się

Naprzeciw szpary z zorzą

w niebie tym noc i miasto

ale najwyższe kloce już się widzą

w tamtym otworzonym

czerwone

przodami

przyjmują na siebie

pożar przyszłej pory,

nastawanie po bokach

już cieniami było, nim co.

7 lipca 75

z cyklu Odczepić się

Za rozproszeniem

przechodniu

w cieniu

zejść, usiąść

w przechodzeniu

z miasta, z wind

na ukos wieś

do trasy

nie gdzieś

liście wiercą się po rybiemu

nie ja drobię

bułeczkę

mnie drobią

się

zbiegłem

6 lipca 75

z cyklu Odczepić się

W tej perskiej ciszy

w każdą noc pstrą i piórną

słyszę ko ko koturno,

grzee eebie sie

Znam was: zarżniecie noc

jak kurę,

ona pochodzi z Persji też

podobno

w jej cieple siedzi wesz

niejedna.

12 lipca 75

z cyklu Odczepić się

Stuki, warczenia, dokuczająna górze, skwar

Na dół!

nim co

bez wind!

tylko jakie jest

przyśpieszenie ziemskie

ile czego na ile

z dziewiątego

niedziela 12 lipca 1975

z cyklu Odczepić się

Oprowadzanie

— główny widok — dymią trzy siekierki,

przepraszam, kominy

— lewy: trawa, wprawa, szybowce

— prawy: osiedle bloków,

kopiec ze śmieci fest i rzędem Mokotów.

Więc nie jest tak źle, jak

państwo widzą, a widzą,

co? podejść, proszę, proszę

się, wy… lęk? i ja miałem lęk,

podziałem, brzdęk, wyleciał

15 lipca 1975

z cyklu 19 lipca 1975.Odwiedziny starego mieszkania

Więcej grzechów pamiętam

Bij się w piersi.

Biję.

Ja dzisiejszy za wszystkich tych

mnie dawniejszych w tym miejscu

i w każdym

wieczne odpoczywanie racz mu

19 lipca 75

Pani Liza

Dostała w spadku ileś, dużo

dostała uśmiechu

— co tu zrobić?

— co tu zrobić?

Zamówiła u Leonarda ten słynny portret.

Teraz się wszystkim przedstawia

— Gioconda jestem

— Gioconda jestem

A może to nie ta?

Nie. nie. Nie słuchajcie.

To plotkarze.

27 lipca 75

Berbera

Zamiata za sobą sporo poezji.

Zarabia piórem.

— Ja już nie umiem chodzićw krótkich sukniach.

Wchodzi, a Le. woła

— o, przyszła Krysia Leśniczanka.

Nie umie się awanturować.

Kiedy jej w domu

syn cisnął talerzem,

chciał spróbować raz tak

że może lepiej,

to ona stanęła,

straciła orientację.

Wracała z Saskiej z badania serca,

które wypadło dobrze,

wstąpiła,

upał,

wachlowała się spódnicą do podłogi

— Napisz o mnie,

chcę być heroiną noweli,

może być nieprawda,

żeby tylko było „Berbera”.

— Do wtorku

We wtorek

— W autobusie jeden,

wysiadł ze mną.

„Gdzie pani mieszka?”

,,W tym mrówkowcu”.

,,On mi zasłonił cały widok,

chodźmy do kawiarni”.

„E, nie”

— Sąsiadka

od rana pije, do ściany

,,Czy ja mogę przyjść do pani

z psem?

Ja go zabawię”.

„Niech pani przyjdzie”. Przyszła.

Umiała go jakoś zabawiać.

Sama nieraz się boi. Jej mąż myśli, że ona pije ze mną.

Raz wpada ona

„Mój mąż chce mnie ubezwłasnowolnić”.

I kłopot.

Wychodzę dziś do ciebie

on mnie mija, nie kłania mi się, skąd

mówi o mnie

„ona chodzi pijana

cały czas

po klatce schodowej”.

31 lipca 1975

Nowe cztery strony świata z Chamowa

Kiedy tu się wprowadziłem,

patrzę, myślę sobie

— z każdego miejsca są drogi na cztery strony

świata

a tu jak?

Pierwsza strona

Trasa

Wisła

mosty

miasto w górze

— Bo tu to nie wiocha —

powiedział Tadzio —

Los Angeles.

Druga strona

Saska Kępa

stadiony

Targowa, wielka nieporządna

— uważam, że Targowa to dopiero Paryża bywalcy

— tak takbazary, cerkiew

nowe Pragi w olbrzymich piaskowcach

jakby się kto dorwał do piasku

coraz mokrzejszego w kolorach

pomarańczowy, czerwony,

rudy, fioletowy,

niebieski.

a dalej wielki ogon z Wiśniewa,

Piekiełka, Płud…

Trzecia strona

Grochów

otwarty, działki, forteca Hansena,

Wiatraczne rondo

obraca się na wszystkie strony,

kieruje, puszcza, zatrzymuje.

Na początku ja do Le.:

— Kiedy się jeździ na Grochów?

a on

— raz na rok,

i to nie.

A tu jeżdżę i jeżdżę

na przedmieścia Grochowa,

w gwiazdę,

na kocie łby, na guzikowce,

na wieczory autorskie,

w deszcze, w świty

i w upały.

Czwarta strona

Miało jej nie być,

bo tył Chamowa, i już Wisła.

No trochę bloków, zielsk.

Poszedłem w te zielska,

to Tadzio o tej stronie mówił

— widok na łąki

jak za szwedzkich czasów.

I tak. Jest i szwedzki krzyż. Świerszcze.

I bodiaki, stepy. I krzaki w wodzie.

I niby tego trochę, a tyle że o…

dopiero tu można użyć bujnie

w zielskach większych od człowieka.

1 sierpnia 1975

Wróciłem i w okno

świerszcz

ptaszek

księżyc jeszcze

na końcu pola szybowcowego

siedzi mgła.

Tam lubi siadać zorza.

Już wisi wyżej

nadlatuje.

z 30 na 31 lipca 75

Żeby złowić uniesienie

trzeba się przyczaić

ale nie za chytrze

trzeba kucnąć, wstać,

podejść do okna,

zejść

albo w namyślonych długościach

robić swoje

odwieczne

wtedy czai się, czai się

ono

tu tu

samo

już jest

31 lipca 1975

Szarezielonemiotłowce

święte krupniki

chrzany

otomanowce

żółte oczy, żółte oczy

i wszystkie kaszane

pamiątkowce

to one pokrywały Warszawę

w gruzach, na niej stały,

Nie zamiatały.

A teraz opatrują, kryją

od rozbiórki

31 lipca 75

A kiedy nie jestem tam na nowyma tu na starym

to nagle

tam

myślami

oknami

wlatuję

i wylatuję

wlatuję

i wylatuję.

31 lipca 75

Patrzećw oddalenia

skaczą

kolejności

zachód

na wschodzie zielenie

na chmurach i ziemi

na linii otwockiej

słońce

sunęło

łapało

stację za stacją

dojechało

2 sierpnia 1975

Uczta gazetowa

— Więc już wiedzą co robić ze śmieciami. Będą rozprasowywać. Karoserie samochodów też. Wszystko.

— Karoserie łatwiej niż te mokre po jedzeniu. Będą pewnie coś z tego robili. Jak prasowane, o, meble. Dla nowożeńców.

— Może ubrania.

— Tak. I domy. Śmiecie będą szły na domy. Jedna do drugiej będzie się chwaliła „ja to jeszcze mieszkam w prefabrykacie, nie w śmieciowcu”. Czekaj, bo muszę cię doprowadzić do środka wiaduktu, tam dopiero jest przejście, a potem do przystanku musimy się cofnąć kawał drogi. — Mówię do Jadwigi, bo ją prowadzę koło Dworca Gdańskiego, w upał. To ona mi te wiadomości. — Epoka rozprasowywania.

— I nieprzechodzenia.

— Tak, chcieliby jak najluźniej zabudowywać, ale wtedy się rozciąga, trzeba dowozić, ale do dowożenia trzeba dojść, przejść, a oni nie lubią dawać przechodzić.

5 sierpnia 1975

Rwanie piękności

— Postój tu, na chodniku, a ja pójdę rwać baobaby, tylko tam dalej.

— Dobrze dobrze

Wracam z baowachlarzami

— o, jak prędko — Jadwiga na to, prowadzę ją z tym pod sklep.

— Tu chwilkę poczekaj.

Idziemy z zakupami, z liściami, z ognichą do windy, pies bokser przed swoimi drzwiami ogląda się, daję mu powąchać

— Zaraz zaraz, wszystko wymaga wysiłku, ty usiądź tu, z tobą spokój, tu te zielska do tamtych starych, zmienić wodę, oj jakie ciężkie

— No właśnie

— No już, więc w tym zielonym dzbanie były gladiolusy, trochę przywiędłe, w wisiorach w różnych kolorach czerwieni, fioletu, takie indyki, nad nimi ogromna kumosa, taka choina z listkami i krupkami, pamiętasz takie

— tak, białe

— biało-zielone

— a tak

— i teraz te łopuchy, szmaragdowe, z tym razem więc od góry choinka, a od dołu wielka ćma paroskrzydłowa, zielona, z indorami. Tak, co lepsze na front, o, a tu po prawej stronie wysokie zielska zasuszone, do tego teraz dołożony dzisiejszy koper dziki, wyobraź sobie łodygi i pięćdziesiąt spadochronów… to razem jak ze starego podręcznika zielarskiego, w koper wetknąłem trzy zasuszone polskie mimozy, znów stara szkoła, po tej hrabinie, co prawdziwe szmaragdy podbijała zieloną bibułką.

Przyszedł Tadzio

— o, koper polny — spróbował — ma smak mydła.

Przyszli inni goście. Wyjąłem ognichę, ileś pawich piór z żółtymi kwiatuszkami na łodydze

— widzicie, to takie pióropusze niosą z dwóch stron, pośrodku papież w lektyce wysoko, wszystko się kiwa, w tłoku, znacie z telewizji?

Goście spytali

— Czy pan sam?

— Właśnie, czy ty sam to układasz, czy ktoś ci układa te kwiaty?

5 sierpnia 1975

Rodowodowo

Agnieszka powiedziała

— Chamowo, to brzmi starożytnie, Cham z Biblii

— Aha

A Tadzio

— Mnie to się kojarzy z ciotką, Chamonową. Powinno się pisać przez samo H.

— Nie nie.

— Nie. Ona ze swoją cjocią po wydostaniu się z Rzezi Humańskiej przyjeżdżała na letnisko tu, prawda? z dwiema służącymi…

[10 sierpnia 1975]

Zupełnie z przypadku

z zapędu na zakupach

rano

znalazłem się w środku Pragi

ale z boku

pod wierzbami, między wierzbami

miałem dwadzieścia minut do otwarcia poczty, usiadłem w trawie, patrzę

— jakie piękne

co za dzień

co za planeta!

one gałęziami głaskały powietrze i trawę

— o, jak tu dobrze

— Jestem dobrym odbiorcą

Tak. Sprawa odbioru ma wielkie znaczenie. I nadania. W ogóle odbiór — nadanie. Bez tego — obiektywność, taka sucha, że nic niewarta.

12 sierpnia 1975

z cyklu Letnie siły

Wyścig księżyca z ciemnem

ciemna z ciepłem,

ciepła z rozwidnianiem

i z moją energią.

Czasem starcza,

czasem nie.

Dziś ciepło, po wyspaniu

noc — patrzę — początek, nastawiłem płytę,

z zakonnicami na starym mieszkaniu

— Le. w Wenecji —

usiadłem na balkonie, w placu,

słuchałem, zerwałem się

do tramwaju, co tyle ludzi?

Cały plac pod Pałacem w tłumie

lampki po krzakach, nocne stragany

— Święto „Trybuny Ludu”.

Poleciałem po Jadwigę,

z nią na Żoliborz,

tam Romana z Adą z psem

znalezionym

do wąwozu

dookoła Cytadeli,

woda

wierzby

mur

ławeczka

fontanna,

do tego księżyc,

odbicie,

posadziłem Jadwigę z pantoflem

prawie w wodzie

tłumaczymy jej, jak tu

wierzby rosną, moczą się,

słupy, jasnozielone, do wody

i znów z wody,

odwiozłem Jadwigę, siebie

na Chamowo, tu dalej księżyc,

wisi, mnie kusi

ale rozum nie daje

iść w dżunglę tutejszą.

Nie tracić za dużo uwagi

na chodzenie, wypatrywanie

autobusu; gołąbki podobno

za dużo tracą na fruwaniu,

brak im już na inteligencję.

Świat można jeść w każdym miejscu,

tylko żeby mieć trochę siły.

W nocy z 23 na 24 sierpnia 1975

z cyklu Data w oknie

W dół

ciemno

cienia

róg

beton

księżyc

ja

pola

wysoko

krańce lamp

odwrócenia

z 31 sierpnia na 1 września 1975

z cyklu Data w oknie

gwiazdy

pusto

księżyc

wysoko

ja

bloki

czarno

psy

pola

uliczki

róg

beton

pierwszy wrzesień

jeszcze śpi

z 31 sierpnia na 1 września 1975

z cyklu Data w oknie

Na Wiśle gnieżdżenia się.

Krzaki.

Piszczą.

Gwiazdy.

Od Siekierek wsiowsko

psio.

z 31 sierpnia na 1 września 1975

z cyklu Data w oknie

Szaro w dole, snowo

Chamowo

filmowe miasteczko

do przezroczystości

nikt nie idzie

nic nie jedzie

niebo się przestawia

1 września 1975

z cyklu Data w oknie

Niebo się przestawia

ogonem

zorzy

pierwszy wrzesień

budzi się, niesie się.

z 31 sierpnia na 1 września 75

z cyklu Data w oknie: podejść, jechać

Sen na starym mieszkaniu

Skręciłem w bramę na Nowolipiu.

Stary dom. Powąchać w środku.

Wypadek? No to przy okazji. Przy murze.

A tu nosze chcą się zderzyć ze mną.

Przeskakuję, przefruwam. Cztery trupy.

Dzieci niosą, mówią:

— Oni jeszcze ożyją, oni żyją.

Piąte w nogach. Też?

Wychodzę, uciekam, dzieci za mną

— Wariat!

Tą uliczką? Nie tą? Do obok. Żarnowiec.

Tańczymy. Zamiatamy. Izbę.

Wchodzę do drugiej: Le. i Misio Holender

— Przyjechaliście?

Le. do mnie na Misia

— Jak ci się podoba to dziecko?

Budzę się. To ja przyjechałem

ożywiony, przyniesiony

na starą kanapę

na te moje nosze

ze spłoszonych stron.

3 września 1975

z cyklu Data w oknie: podejść, jechać

Duch niespokojny,bo mu dobrze

Przyjechałem na stare mieszkanie.

Przemieszkałem. Przenocowałem. Wstałem.

Na Żoliborz i z powrotem.

Jestem.

Śpiewają.

Co ja chcę? Co ja chcę?

Kwiaty kupione. Niepokoją.

Wyjść wyjść.

W środku siebie woła

zostać zostać.

Płyta idzie, namawia.

Wyjść i zostać. Wyjść i zostać.

To jak? Wszędzie dobrze.

I to jest ta święta rozrywka.

Rozchodzić się w sobie

powiać

a myśleć swoje.

z 4 na 5 września 75

z cyklu Data w oknie: podejść, jechać

Marszałkowska jak hamakporanniutka

wygodniutka

bujaj mnie, psiajucho!

jeszcze szarutka

wrzesień, piąta

wrzesień, szósta.

Jak ona szybko sztywnieje,

nabzdycza się

a to pali a to wieje

rozindycza się

jak leje — też.

To nasz czar — tyle nas.

To nasz wróg — tyle nas.

Ale jak rozciągnąć nas w niej

na czas,

to się nam nadziało

oo

11 września 1975

z cyklu Data w oknie: podejść, jechać

Szarożółte pomglone

zniebieszczone

zróżowione.

Pomoczone

bo to Wisła.

Ruchome

bo jadę.

Wschód.

Powrót.

Do domu.

Zachodzę.

11 IX 75

z cyklu Będą nas malowali

obgryzą cię.

kogo?

mnie?

z cyklu Będą nas malowali

Księżyc

miodowe ciepło

jak zimno to nie ma miodu

lato się urwało

z powrotem

Wyglądanie stworzenia

10/11 IX 75

Przesuwa się, przegwieżdża.

Małe okno.

Stanięcie.

Uwijają się dokoła siebie niskości.

Noc

rwie do tyłu

rano

ziemia paruje.

Lepi się.

Drzewa.

Jeszcze nie ma zwierząt.

z 10 na 11 września 75

Wyjrzenie stworzenia

10/11 IX 75

Do dnia

Dnieje.

Jestem.

Niestworzone.

Jestem tkwi.

Jestem przenika.

11 września 75

Jestem   nie znika

em        znika.

Jest jest i jest, są.

11 IX 75

Ale tam!

Jestem zanika.

Zasuwa się jak kurze oko.

Głupieje.

11 IX 75

Się jest

Ale nie to że samemu

11 IX 75

samo

się

lata

skąd ono się

?

może to ten co

jestem

11 IX 75

Słońce, pętla tramwajowa.Zmęczenie.Ona opowiada mi

— Była taka Tosia Blumenfield

przed wojną, wiesz, wyszła

za hrabiego, mówili

niedobrane małżeństwo

bo on szedł w cieniu

a jej kazał z zakupami

po drugiej stronie tam gdzie słońce

— To nie mogła przejść na tą?

— a

Dokończenie na pętli

— C jedzie, prędko!

— oj, noga

— co?

— noga, coś mi z nogą

— aa

18 września 1975

z cyklu Zabieganie o trwanie i wyjście

Chłodno.Wsiadam.

Jadę

przez przypalane światłami.

Siedzę wysoko.

Obok wyżej

jeszcze wyżej

na kolanach

dziecko z dykcją:

— niektórzy mieszkają na sklepach

— nad sklepami

— to jak oni schodzą?

5 X 75

A jak cisza nie

to responsoria, Menuhiny, Bachy

odkręcane z płyt

słucham

dopiero co

przyjechałem

tak jakby

nie na stałe

ale z przedłużeniami

do

znudzenia

bez rusztowań

cieplej, szarzej

Mokotów

w rozwodnieniu

różowe lotnisko

nawet się kłócą

głowami

o sypanie i zgrzyty

10 grudnia 1975

za

mach

jeden

grudniowy

oknem

na świat

po podniułu ła-

godny dny

przypomnieniowy — co i w lecie — się

to dużo i więcej

10 XII 75

— Dawniej konstruowałeś

— dawniej pan budował

Wiersze.

Nareszcie wiem

teraz

wydrążam,

wyosobniam,

żeby nie zapchał wióreczek.

10 grudnia 1975

W y d ł u b u j ę

wydłubuję

10 XII 75

z cyklu Garwolin i z powrotem

Wróciłem od siostry Matei, śpię

Przytomność w bańkach do góry

gdzie jestem?

co to?

macam

szafka

— a, to siostry Matei

ona coś

— uczennice umieją lepsze szafki

zaraz zaraz

zjawa

odkorkować

jawa

szafka

moja

11 grudnia 1975

z cyklu Garwolin i z powrotem

Szosa do Garwolina

Jedziemy.

Staje.

Wychodzi.

Tamci gadają:

— nie, on wcześniej robił

— umarł

— w firmie

— firma płaci— może nie zapłacił wszystkiego?

Ci patrzą

— Długo?

— Pojedziemy?

— Może wysiąść

Przechodzi cielę

za babą.

Szumią samochody.

Ten gazetą.

Koń.

Spokój.

— Cholera — za mną

cichutko.

Dwie wsiadły, mówią

— do drugiego autobusu!

Wziął narzędzia

— widocznie pomaga.

To inny zepsuty?

Oglądam się, stoi.

Aha.

Już. Jako dobrzy

ruszyliśmy.

Przystanek.

Nowi.

Teraz dopiero

— za pięć jedenasta,

pięć po jedenastej,

— Bylibyśmy w GarwolinieBylibyśmy w Garwolinie.