O powstaniu Czerwonego Krzyża. Wspomnienie z Solferino - Henri Dunant - ebook + audiobook

O powstaniu Czerwonego Krzyża. Wspomnienie z Solferino ebook i audiobook

Henri Dunant

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Książka laureata pierwszej Pokojowej Nagrody Nobla, Henriego Dunanta, założyciela Czerwonego Krzyża, jest wstrząsającym opisem tragedii wojennego doświadczenia, które zainspirowało przyszłego noblistę do stworzenia komitetów pomocy rannym. Ich organizacja była w istocie ludzkim, humanitarnym odruchem, zaś marzenie Dunanta, aby  już nigdy nie dochodziło do wojen, jak wiemy, jest nieosiągalnym ideałem. Jednak o ideałach nigdy nie wolno zapominać - dlatego oddajemy do rąk Czytelników tę ważną i ponadczasową książkę, której przesłanie jest zawsze aktualne. 

 

O AUTORZE: 

Henri Dunant, słynny autor „Wspomnienia z Solferino”, urodził się w Genewie w 1828 roku. Wykształcenie i zasady filantropii, które zostały w nim zaszczepione w młodości, w połączeniu z jego naturalną energią i zdolnościami organizatorskimi stanowiły dobrą podstawę do rozwijania idei i dążeń, które doprowadziły go do tak owocnych czynów. 

W 1859 r. nastąpiło wydarzenie, które zdecydowanie popchnęło go do dzieła, którego nie zaprzestał przez całe życie. Działania mającego na celu złagodzenie cierpień spowodowanych wojną lub, z szerszego punktu widzenia, zapoczątkowanie rządów pokoju. 

Wydarzeniem tym była bitwa pod Solferino, kiedy to po raz pierwszy zorganizował w Castiglione korpusy ochotników, których zadaniem było poszukiwanie i pielęgnowanie rannych...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 78

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 4 min

Lektor:
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Nie oderwiesz się od lektury

Warta polecenia książki, fakty mi nie znane.
00

Popularność




HEN­RI DU­NANT
O PO­WSTA­NIU CZER­WO­NE­GO KRZY­ŻA
WSPO­MNIE­NIE Z SOL­FE­RI­NO
O PO­WSTA­NIU CZER­WO­NE­GO KRZY­ŻA
WSPO­MNIE­NIE Z SOL­FE­RI­NO
Au­tor: Hen­ri Du­nant
Ty­tuł ory­gi­nal­ny:
The ORI­GIN of the RED CROSS. Un So­uve­nir de Sol­fe­ri­no
Re­se­arch i opra­co­wa­nie tek­stu: Wy­daw­nic­two Ho­ry­zont Idei
© Pol­skie Wy­daw­nic­twa Nie­za­le­żne, Da­mian Tar­kow­ski,
Wy­daw­nic­two Ho­ry­zont Idei, 2022
Wy­da­nie pierw­sze, To­ruń 2022
ISBN: 978-83-65185-36-5
Ad­res in­ter­ne­to­wy:
www.ho­id.pl; www.sklep.ho­id.pl;
Fa­ce­bo­ok:
www.fa­ce­bo­ok.pl/HO­RY­ZON­TI­DEI
E–ma­il: kon­takt@ho­id.pl; dam­tar@ho­id.pl
Tel: (+48) 723 761 373
Dzi­ęku­je­my za za­kup ory­gi­nal­ne­go e–bo­oka.
Wes­przyj na­szą dzia­łal­no­ść, za­ku­pu­jąc ksi­ążki, e–bo­oki i 
audio­bo­oki Wy­daw­nic­twa Ho­ry­zont Idei do­stęp­ne na na­szej
stro­nie in­ter­ne­to­wej: www.sklep.ho­id.pl oraz u na­szych
part­ne­rów na plat­for­mach:
ibuk.pl; ebo­ok­po­int.pl; vir­tu­alo.pl; pu­blio.pl; wo­blink.com;
le­gi­mi.pl; em­pik­GO, au­dio­te­ka.pl, sto­ry­tel.pl, nie­zna­ny.pl,  i in.
Wspó­łpra­cu­je­my ta­kże z au­to­ra­mi ory­gi­nal­nych tek­stów w języ­ku pol­skim oraz z in­ny­mi wy­daw­nic­twa­mi w za­kre­sie udo­stęp­nia­nia li­cen­cji oraz praw au­tor­skich do na­grań au­dio lub wy­daw­nictw dru­ko­wa­nych.
NIP: 9562251232
mBank: 34 1140 2004 0000 3702 7847 3507
HEN­RI DU­NANT
O PO­WSTA­NIU CZER­WO­NE­GO KRZY­ŻA
WSPO­MNIE­NIE Z SOL­FE­RI­NO:
WPRO­WA­DZE­NIE
O PO­WSTA­NIU CZER­WO­NE­GO KRZY­ŻA
List Pre­zy­den­ta USA, Wil­lia­ma Ho­war­da Ta­fta:
AME­RY­KA­ŃSKI CZER­WO­NY KRZYŻ.Wa­szyng­ton, D. C., 9 li­sto­pa­da 1910 r.
Dro­gi Pa­nie Wri­ght:
Do­ce­niam i dzi­ęku­ję za uprzej­mo­ść, z ja­ką de­dy­ku­je mi Pan, ja­ko pre­ze­so­wi Ame­ry­ka­ńskie­go Czer­wo­ne­go Krzy­ża, to naj­now­sze tłu­ma­cze­nie „Pa­mi­ąt­ki z Sol­fe­ri­no” Hen­rie­go Du­nan­ta.
Kto zwra­ca uwa­gę lu­dzi na cier­pie­nia i nie­szczęścia spo­wo­do­wa­ne przez woj­nę, w ta­ki spo­sób, aby lu­dzie, zda­jąc so­bie spra­wę z jej skut­ków, sta­wa­li się nie­chęt­ni do po­dej­mo­wa­nia dzia­łań zbroj­nych, pe­łni słu­żbę pu­blicz­ną.
Pre­zes Ame­ry­ka­ńskie­go Czer­wo­ne­go Krzy­żaWil­liam Ho­ward Taft
WPRO­WA­DZE­NIE
Hen­ri Du­nant, słyn­ny au­tor „Wspo­mnie­nia z Sol­fe­ri­no”, uro­dził się w Ge­ne­wie w 1828 ro­ku. Wy­kszta­łce­nie i za­sa­dy fi­lan­tro­pii, któ­re zo­sta­ły w nim za­szcze­pio­ne w mło­do­ści, w po­łącze­niu z je­go na­tu­ral­ną ener­gią i zdol­no­ścia­mi or­ga­ni­za­tor­ski­mi, sta­no­wi­ły do­brą pod­sta­wę do roz­wi­ja­nia idei i dążeń, któ­re do­pro­wa­dzi­ły go do tak owoc­nych czy­nów.
W 1859 r. na­stąpi­ło wy­da­rze­nie, któ­re zde­cy­do­wa­nie po­pchnęło go do dzia­ła­nia, któ­re­go nie za­prze­stał przez ca­łe ży­cie. Dzia­ła­nia ma­jące­go na ce­lu zła­go­dze­nie cier­pień spo­wo­do­wa­nych woj­ną lub, z szer­sze­go punk­tu wi­dze­nia, za­po­cząt­ko­wa­nie rządów po­ko­ju.
Wy­da­rze­niem tym by­ła bi­twa pod Sol­fe­ri­no, kie­dy to po raz pierw­szy zor­ga­ni­zo­wał w Ca­sti­glio­ne kor­pu­sy ochot­ni­ków, któ­rych za­da­niem by­ło po­szu­ki­wa­nie i pie­lęgno­wa­nie ran­nych.
Za­po­cząt­ko­waw­szy w ten spo­sób ideę sta­łej or­ga­ni­za­cji tych ochot­ni­czych ze­spo­łów lu­dzi ob­da­rzo­nych wspó­łczu­ciem, a ta­kże mi­ędzy­na­ro­do­wej umo­wy do­ty­czącej ran­nych, przed­sta­wił swo­ją spra­węmar­sza­łko­wi Mac­Ma­ho­no­wi, a na­stęp­nie Na­po­le­ono­wi III, któ­ry za­in­te­re­so­wał się pro­jek­tem Du­nan­ta i na­tych­miast roz­ka­zał swo­jej ar­mii, aby nie bra­ła już do nie­wo­li le­ka­rzy i pie­lęgnia­rek wro­ga.
Wkrót­ce Du­nant zor­ga­ni­zo­wał w Ge­ne­wie „Ko­mi­tet Po­mo­cy”, a nie­dłu­go po­tem opu­bli­ko­wał swo­ją ksi­ążkę pt. „Wspo­mnie­nie z Sol­fe­ri­no”, któ­ra zo­sta­ła en­tu­zja­stycz­nie przy­jęta i spo­tka­ła się z wiel­kim aplau­zem.
Spo­tkał się jed­nak z opo­rem i prze­szko­da­mi, głów­nie ze stro­ny fran­cu­skie­go Mi­ni­stra Woj­ny.
Idee fi­lan­tro­pij­ne za­war­te w tej ksi­ążce za­in­te­re­so­wa­ły wie­lu eu­ro­pej­skich wład­ców, z któ­ry­mi Du­nant utrzy­my­wał kon­tak­ty, czy to ko­re­spon­den­cyj­ne, czy też po­przez bez­po­śred­nie roz­mo­wy, w któ­rych za­wsze wy­trwa­le pro­pa­go­wał swo­je idee do­ty­czące or­ga­ni­za­cji sta­łe­go na­ro­do­we­go ko­mi­te­tu ds. ran­nych, swo­je­go Trak­ta­tu Mi­ędzy­na­ro­do­we­go i neu­tra­li­za­cji sto­sun­ku do ran­nych na woj­nie (swo­je idee, któ­re zo­sta­ły przed­sta­wio­ne tyl­ko w za­ry­sie we „Wspo­mnie­niu”, roz­wi­nął pó­źniej w od­dziel­nych pra­cach).
Ge­new­skie To­wa­rzy­stwo Uży­tecz­no­ści Pu­blicz­nej utwo­rzy­ło ko­mi­sję, któ­ra mia­ła zba­dać tę kwe­stię. W mi­ędzy­cza­sie Du­nant miał oka­zję roz­ma­wiać z kró­lem Sak­so­nii i prze­ko­nać przed­sta­wi­cie­likil­ku in­nych kra­jów, aby pod­jęli tę kwe­stię ze swo­imi wład­ca­mi.
Du­nant tak bar­dzo za­in­te­re­so­wał swo­im pro­jek­tem rządy, że ró­żne na­ro­dy wy­sła­ły de­le­ga­tów na mi­ędzy­na­ro­do­wą kon­fe­ren­cję, któ­ra od­by­ła się w Ge­ne­wie w 1863 ro­ku. To wte­dy po­sta­no­wio­no po­wo­łać Ko­mi­tet Na­ro­do­wy i wy­ra­żo­no ży­cze­nie, aby neu­tral­no­ść le­ka­rzy, pie­lęgnia­rek i ran­nych zo­sta­ła za­pew­nio­na na mo­cy spe­cjal­nie spo­rządzo­ne­go trak­ta­tu, a ta­kże aby przy­jęto cha­rak­te­ry­stycz­ne i jed­no­li­te mi­ędzy­na­ro­do­we go­dło i fla­gę dla kor­pu­su szpi­tal­ne­go.
Aby roz­wa­żyć ten te­mat, w 1864 ro­ku w Ge­ne­wie, na za­pro­sze­nie Szwaj­car­skiej Ra­dy Fe­de­ra­cji, od­był się dy­plo­ma­tycz­ny Kon­gres Mi­ędzy­na­ro­do­wy. Przy­go­to­wa­ny tam trak­tat przyj­mo­wał pro­jek­ty Du­nan­ta, a two­rze­nie Ochot­ni­czych To­wa­rzystw Po­mo­cy, na­zwa­nych pó­źniej To­wa­rzy­stwa­mi Czer­wo­ne­go Krzy­ża, zo­sta­ło za­le­co­ne przez Kon­gres mo­car­stwom–sy­gna­ta­riu­szom.
W dal­szym to­ku roz­wo­ju idei Du­nan­ta Kon­fe­ren­cja Ha­ska w 1899 r. roz­sze­rzy­ła po­sta­no­wie­nia Trak­ta­tu Ge­new­skie­go o dzia­ła­nia wo­jen­ne na mo­rzu.
W ten spo­sób po­je­dyn­czy czło­wiek, na­tchnio­ny uczu­ciem do­bro­ci i wspó­łczu­cia dlaswo­ich bli­źnich, dzi­ęki wła­snej nie­stru­dzo­nej ener­gii do­pro­wa­dził do re­ali­za­cji swo­ich idei i przy­czy­nił się do po­stępu ludz­ko­ści na dro­dze do po­ko­ju.
Tak na­praw­dę wszy­scy lu­dzie, a przede wszyst­kim ci, któ­rzy pra­cu­ją na rzecz po­ko­ju, win­ni są te­mu za­słu­żo­ne­mu rzecz­ni­ko­wi ich spra­wy za­słu­żo­ną i wiecz­ną wdzi­ęcz­no­ść oraz pa­mi­ęć.
Do­ce­nie­nie na­de­szło jed­nak z opó­źnie­niem.
Na gor­li­wą pro­mo­cję swo­jej idei, na rzecz któ­rej w ci­ągu czte­rech lat re­da­go­wał bro­szu­ry i ar­ty­ku­ły we wszyst­kich języ­kach i nie­ustan­nie pod­ró­żo­wał po ca­łej Eu­ro­pie, Du­nant wy­dał wszyst­ko, co po­sia­dał, i przez wie­le lat nic wi­ęcej nie sły­sza­no o tym skrom­nym i do­brym czło­wie­ku, któ­re­mu wy­star­cza­ło po­stępo­wa­nie w zgo­dzie z wła­snym su­mie­niem.
Wresz­cie w 1897 r. zo­stał od­na­le­zio­ny w szwaj­car­skiej wio­sce He­iden, gdzie żył w nędzy, w przy­tu­łku dla star­ców, nie ma­jąc pra­wie żad­nych środ­ków do ży­cia po­za nie­wiel­ką ren­tą otrzy­ma­ną od ce­sa­rzo­wej Ro­sji.
W tym cza­sie ba­ro­no­wa von Sut­t­ner wy­sła­ła do pra­sy ca­łe­go świa­ta, a zwłasz­cza do osób za­in­te­re­so­wa­nych po­ko­jem mi­ędzy­na­ro­do­wym, apel o ze­bra­nie dat­ków pie­ni­ężnych, któ­re po­lep­szy­ły­by je­go ostat­nie la­ta ży­cia. W 1901 r., kie­dypo raz pierw­szy przy­zna­no Na­gro­dę No­bla, wy­ce­nio­ną na dwie­ście osiem ty­si­ęcy fran­ków, po­dzie­lo­no ją mi­ędzy Hen­ri Du­nan­ta i Fre­de­ric­ka Pas­sy’ego.
To praw­da, że wie­lu dzia­ła­czy na rzecz po­ko­ju nie po­chwa­li­ło tej de­cy­zji Ko­mi­te­tu No­blow­skie­go. Twier­dzi­li oni, że pro­jek­ty Du­nan­ta nie tyl­ko nie ma­ją cha­rak­te­ru pa­cy­fi­stycz­ne­go, ale wręcz mo­gą przy­nie­ść od­wrot­ny sku­tek. Ich zda­niem, zmniej­sze­nie gro­zy woj­ny jest w rze­czy­wi­sto­ści znisz­cze­niem naj­sku­tecz­niej­szych środ­ków od­wra­ca­jących od niej lu­dzi, a w kon­se­kwen­cji pro­wa­dzi do przedłu­że­nia jej trwa­nia. Je­den z głów­nych przed­sta­wi­cie­li tej idei, pan H.H. Fried, po­wie­dział, że Kon­wen­cja Ge­new­ska by­ła tyl­ko nie­wiel­kim ustęp­stwem rządów wo­bec no­wej idei wal­ki z woj­ną.
Bez wąt­pie­nia nie wszy­scy po­chwa­la­li plan Du­nan­ta, wręcz prze­ciw­nie, często uwa­ża­no, że nie jest on w isto­cie po­ko­jo­wy, że nie po­wi­nien być na­gra­dza­ny pierw­szą na­gro­dą po­ko­jo­wą i że nie­bez­piecz­nie jest my­lić pa­cy­fizm ze zwy­kłym hu­ma­ni­ta­ry­zmem.
Przy­kła­dem prze­ciw­nej opi­nii są na­stępu­jące sło­wa, na­pi­sa­ne przez si­gno­ra Ruys­si­na w ar­ty­ku­le „Pe­ace by Ri­ght” opu­bli­ko­wa­nym w cza­sie, gdy Du­nant od­bie­rał swo­ją na­gro­dę:
„Je­go chwa­ła wzra­sta z ka­żdym ro­kiem pro­por­cjo­nal­nie do zmniej­sze­nia cier­pie­nia, któ­re­go do­ko­na­ło je­go dzie­ło, do wszyst­kich ist­nień ludz­kich, któ­re ono ra­tu­je, i do wszyst­kich po­świ­ęceń, do któ­rych ono pro­wa­dzi.
Hen­ri Du­nant zmniej­szył ohy­dę woj­ny, zaś Fry­de­ryk Pas­sy wal­czył, aby unie­mo­żli­wić do­pusz­cze­nie do niej. Je­den osi­ągnął wi­ęcej, dru­gi za­ry­so­wał bar­dziej od­le­głe, ale ja­śniej­sze na­dzie­je. Je­den ze­brał już plo­ny, dru­gi sie­je na przy­szłe żni­wo, by­ło­by wi­ęc ar­bi­tral­ne i nie­spra­wie­dli­we po­rów­ny­wać tak od­mien­ne kie­run­ki pra­cy, z któ­rych oba są rów­nie za­słu­żo­ne. Spe­łnie­niem ży­czeń No­bla w po­sta­ci je­go na­gro­dy słusz­nie umiesz­czo­no iden­tycz­ne ko­ro­ny na gło­wach dwóch sta­rusz­ków, któ­rzy po­świ­ęci­li swe ży­cie wal­ce z woj­ną”.
Ró­żni­ce zdań w oce­nie tej na­gro­dy są o ty­le in­te­re­su­jące, że uka­zu­ją prze­ciw­staw­ne wnio­ski, do ja­kich do­cho­dzi­li ró­żni gor­li­wi dzia­ła­cze po­ko­jo­wi w od­nie­sie­niu do pro­jek­tu Du­nan­ta.
Nie­za­le­żnie od te­go, ja­ki będzie wnio­sek Czy­tel­ni­ka na te­mat zwi­ąz­ku tej ksi­ążki z pro­pa­gan­dą po­ko­ju, z pew­no­ścią będzie on zda­nia, że „Wspo­mnie­nie z Sol­fe­ri­no”, uka­zu­jące obrzy­dli­wo­ści woj­ny, jest uży­tecz­nym na­rzędziem pro­pa­gan­dy hu­ma­ni­tar­nych war­to­ści, a na­zwi­sko Du­nan­ta po­win­no być bło­go­sła­wio­ne, ja­ko na­zwi­sko jed­ne­go z naj­bar­dziej od­da­nych do­bro­czy­ńców ludz­ko­ści.
Hen­ri Du­nant zma­rł w He­iden, w Szwaj­ca­rii, 31 pa­ździer­ni­ka 1910 ro­ku.
O PO­WSTA­NIU CZER­WO­NE­GO KRZY­ŻA
Krwa­we zwy­ci­ęstwo pod Ma­gen­tą otwo­rzy­ło bra­my Me­dio­la­nu przed ar­mią fran­cu­ską, któ­rą mia­sta Pa­via, Lo­di i Cre­mo­na po­wi­ta­ły z en­tu­zja­zmem.
Au­stria­cy, po­rzu­ca­jąc li­nię obron­ną wzdłuż rzek Ad­da, Oglio i Chie­se, zgro­ma­dzi­li swo­je si­ły na brze­gu rze­ki Min­cio. Na ich cze­le sta­nął mło­dy i od­wa­żny ce­sarz Jó­zef.
Król Sar­dy­nii, Wik­tor Ema­nu­el, sie­dem­na­ste­go czerw­ca 1859 r. przy­był do Bre­scii, gdzie miesz­ka­ńcy po­wi­ta­li go z wiel­ką ra­do­ścią, wi­dząc w sy­nu Ka­ro­la Al­ber­ta wy­baw­cę i bo­ha­te­ra. Na­stęp­ne­go dnia ce­sarz Fran­cu­zów wje­chał do te­go sa­me­go mia­sta wśród en­tu­zja­stycz­nych okrzy­ków miesz­ka­ńców, szczęśli­wych, że mo­gą oka­zać wdzi­ęcz­no­ść mo­nar­sze, któ­ry przy­był, aby po­móc im w od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści.
Dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go czerw­ca Na­po­le­on III i Wik­tor Em­ma­nu­el II opu­ści­li Bre­scię, z któ­rej ich ar­mie wy­ru­szy­ły już po­przed­nie­go dnia. Dwu­dzie­ste­go dru­gie­go za­jęli Lo­na­to, Ca­ste­ne­do­lo i Mon­te­chia­ro. Wie­czo­rem dwu­dzie­ste­go trze­cie­go dnia czerw­ca Na­po­le­on, któ­ry był głów­no­do­wo­dzącym, wy­dał ści­sły roz­kaz, aby ar­mia kró­la Sar­dy­nii, sta­cjo­nu­jąca pod De­sen­za­no i sta­no­wi­ąca le­wą flan­kę sprzy­mie­rzo­nych ar­mii, wcze­snym ran­kiem na­stęp­ne­go wy­ru­szy­ła dnia do Poz­ze­len­go.
Mar­sza­łek Ba­ra­gu­ey d’Hil­liers otrzy­mał roz­kaz mar­szu na Sol­fe­ri­no; mar­sza­łek Mac­Ma­hon, ksi­ążę de Ma­gen­ta, na Ca­vria­nę; ge­ne­rał Ne­il miał udać się do Gu­idiz­zo­lo; mar­sza­łek Can­ro­bert do Me­do­le; mar­sza­łek Re­gnaud de Sa­int–Je­an d’An­gley, z gwar­dią ce­sar­ską, do Ca­sti­glio­ne.
Po­łączo­ne si­ły li­czy­ły sto pi­ęćdzie­si­ąt ty­si­ęcy lu­dzi i czte­ry­sta dział.
Ce­sarz au­striac­ki w kró­le­stwie Lom­bardz­ko–We­nec­kim miał do dys­po­zy­cji dzie­wi­ęć kor­pu­sów ar­mii, li­czących w su­mie dwie­ście pi­ęćdzie­si­ąt ty­si­ęcy lu­dzi, w tym gar­ni­zo­ny We­ro­ny i Man­tui. Sku­tecz­ne si­ły przy­go­to­wa­ne do we­jścia na li­nię wal­ki skła­da­ły się z sied­miu kor­pu­sów, w si­le oko­ło stu sie­dem­dzie­si­ęciu ty­si­ęcy lu­dzi, wspie­ra­nych przez pi­ęćset dział.
Kwa­te­ra głów­na ce­sa­rza Fran­cisz­ka Jó­ze­fa zo­sta­ła prze­nie­sio­na z We­ro­ny do Vil­la­fran­ca, a na­stęp­nie do Va­leg­gio. Wie­czo­rem dwu­dzie­ste­go trze­cie­go dnia czerw­ca woj­ska au­striac­kie otrzy­ma­ły roz­kaz noc­nej prze­pra­wy przez rze­kę Min­ciodo Pe­schie­ry, Sa­lion­ze, Va­leg­gio, Fer­ri, Go­ito i Man­tui. Głów­na część ar­mii za­jęła po­zy­cje od Poz­zo­len­go do Gu­idiz­zo­lo, aby za­ata­ko­wać wro­ga mi­ędzy rze­ka­mi Min­cio i Chie­se.
Si­ły au­striac­kie two­rzy­ły dwie ar­mie. Pierw­sza, któ­rej głów­no­do­wo­dzącym był hra­bia Wimpf­fen, pod któ­re­go roz­ka­za­mi znaj­do­wa­ły się kor­pu­sy do­wo­dzo­ne przez feld­mar­sza­łków ksi­ęcia Ed­mun­da Schwa­rzen­ber­ga, hra­bie­go Schaf­fgot­sche­go i ba­ro­na Ve­igla, a ta­kże dy­wi­zja ka­wa­le­rii hra­bie­go Ze­ide­wit­za, sta­no­wi­ły le­wą flan­kę. Sta­cjo­no­wa­ła ona w oko­li­cach Vol­ty, Gu­idiz­zo­lo, Me­do­le i Ca­stel–Giof­fre­do.
Dru­gą ar­mią do­wo­dził hra­bia Schlick, ma­jąc pod swo­imi roz­ka­za­mi feld­mar­sza­łków: hra­bie­go Clam–Gal­la­sa, hra­bie­go Sta­dio­na, ba­ro­na Zo­be­la i ka­wa­le­rzy­stę Be­ne­de­ka, a ta­kże dy­wi­zję ka­wa­le­rii hra­bie­go Mens­dor­fa. Si­ły te sta­no­wi­ły pra­wą flan­kę. Za­jęła ona Ca­vria­na, Poz­zo­len­go i San Mar­ti­no.
W ten spo­sób ran­kiem dwu­dzie­ste­go czwar­te­go dnia czerw­ca Au­stria­cy za­jęli wszyst­kie wzgó­rza po­mi­ędzy mia­sta­mi Poz­zo­len­go, Sol­fe­ri­no, Ca­vria­na i Gu­idiz­zo­lo. Roz­mie­ści­li swo­ją ar­ty­le­rię na sze­re­gu umoc­nień, two­rzących cen­trumli­nii ata­ku, co po­zwo­li­ło ich pra­wej i le­wej flan­ce wy­co­fać się na ufor­ty­fi­ko­wa­ne wzgó­rza, któ­re uwa­ża­li za nie do zdo­by­cia.
Obie wo­ju­jące ar­mie, choć ma­sze­ro­wa­ły jed­na prze­ciw­ko dru­giej, nie spo­dzie­wa­ły się tak na­głe­go spo­tka­nia. Au­stria, nie­do­in­for­mo­wa­na, sądzi­ła, że tyl­ko część ar­mii sprzy­mie­rzo­nych prze­kro­czy­ła rze­kę Chie­se. Ze swo­jej stro­ny sprzy­mie­rze­ni nie spo­dzie­wa­li się ta­kie­go ata­ku i nie wie­rzy­li, że tak szyb­ko sta­ną przed ar­mią ce­sa­rza au­striac­kie­go. Roz­po­zna­nie, ob­ser­wa­cje i ra­por­ty po­cho­dzące od zwia­dow­ców oraz te z ba­lo­nów ognio­wych nie wska­zy­wa­ły na ry­chłe spo­tka­nie.
Zde­rze­nie wojsk au­striac­kich i fran­cu­sko–sar­dy­ńskich w pi­ątek, 24 czerw­ca 1859 ro­ku, by­ło wi­ęc nie­spo­dzie­wa­ne, choć wal­czący po obu stro­nach przy­pusz­cza­li, że nad­ci­ąga wiel­ka bi­twa.
Ar­mia au­striac­ka, zmęczo­na już trud­nym mar­szem w no­cy z 23 na 24 czerw­ca, mu­sia­ła od sa­me­go ra­na od­pie­rać na­tar­cie wojsk nie­przy­ja­cie­la i cier­pieć z po­wo­duupal­nej po­go­dy, a ta­kże z po­wo­du gło­du i pra­gnie­nia, gdyż je­dy­ny „po­si­łek” sta­no­wi­ła po­dwój­na bran­dy.
Od­dzia­ły fran­cu­skie, któ­re ru­szy­ły przed świ­tem, nie pi­ły nic po­za ka­wą. Dla­te­go też wy­czer­pa­nie żo­łnie­rzy, a przede wszyst­kim nie­szczęsnych ran­nych, pod ko­niec tej bar­dzo krwa­wej bi­twy, któ­ra trwa­ła po­nad pi­ęt­na­ście go­dzin, by­ło skraj­ne.
Wró­ćmy do po­cząt­ku star­cia.
Trzy­sta ty­si­ęcy lu­dzi stoi twa­rzą w twarz. Li­nia wal­ki li­czy dzie­si­ęć mil dłu­go­ści.
Już o trze­ciej nad ra­nem kor­pu­sy do­wo­dzo­ne przez mar­sza­łków Ba­ra­gu­eya d’Hil­lier­sa i Mac­Ma­ho­na ru­sza­ją na Sol­fe­ri­no i Ca­vria­nę.
Le­d­wie czo­ło­we ko­lum­ny mi­nęły Ca­sti­glio­ne, a już zna­la­zły się przy pierw­szych sta­no­wi­skach Au­stria­ków, któ­rzy roz­po­częli wal­ki o te­ren.
Ze wszyst­kich stron wy­brzmie­wa­ją hej­na­ły, sza­rże i brzmią bęb­ny.
Ce­sarz Na­po­le­on, któ­ry spędził noc w Mon­te­chia­ro, po­spiesz­nie ru­sza do Ca­sti­glio­ne.
Przed go­dzi­ną szó­stą roz­pętu­je się pie­kło.
Au­stria­cy ma­sze­ru­ją zwar­tą ma­są w do­sko­na­łym po­rząd­ku wzdłuż otwar­tych dróg. W po­wie­trzu po­wie­wa­ją ich czar­no–żó­łte sztan­da­ry, na któ­rych wy­ha­fto­wa­ne są sta­ro­żyt­ne her­by ce­sar­skie.
Dzień jest bar­dzo ja­sny. Wło­skie sło­ńce spra­wia, że wspa­nia­łe wy­po­sa­że­nie dra­go­nów, lan­sje­rów i ki­ra­sje­rów ar­mii fran­cu­skiej błysz­czy ja­sno.
W chwi­li roz­po­częcia dzia­łań ce­sarz Fran­ci­szek Jó­zef wraz z ca­łym swo­im szta­bem opusz­cza kwa­te­rę głów­ną, aby udać się do Vol­ty. To­wa­rzy­szą mu ar­cy­ksi­ążęta z ro­du Lo­ta­ryn­gii, wśród nich wiel­ki ksi­ążę To­ska­nii i ksi­ążę Mo­de­ny.
Po­śród trud­no­ści po­la wal­ki nie­zna­ne­go ar­mii fran­cu­skiej do­cho­dzi do pierw­sze­go spo­tka­nia. Te­raz mu­si się ona prze­bić się przez plan­ta­cje drzew mor­wo­wych, po­prze­pla­ta­nych pnącza­mi, któ­re two­rzą pra­wie nie­prze­kra­czal­ne ba­rie­ry.
Zie­mia jest po­prze­ci­na­na wiel­ki­mi, wy­schni­ęty­mi ro­wa­mi, któ­re ko­nie mu­szą prze­ska­ki­wać, oraz dłu­gi­mi sze­ro­ki­mi ścia­na­mi, na któ­re mu­szą się wspi­nać.
Ze wzgórz Au­stria­cy za­sy­pu­ją wro­ga nie­ustan­nym gra­dem strza­łów i po­ci­sków. Wraz z dy­mem nie­ustan­nych wy­strza­łów ar­mat grad ty­si­ęcy po­ci­sków pod­no­si kurz.
Fran­cu­zi rzu­ca­ją się na te sil­nie ufor­ty­fi­ko­wa­ne miej­sca mi­mo ostrza­łu ba­te­rii, któ­re ze zdwo­jo­ną si­łą ata­ku­ją ich po­zy­cje.
W pa­lącym upa­le po­łud­nia wszech­obec­na wal­ka sta­je się co­raz bar­dziej za­ci­ęta.
Ko­lum­na za ko­lum­ną rzu­ca­ją się jed­na na dru­gą z si­łą nisz­czy­ciel­skie­go po­to­ku.
Kil­ka fran­cu­skich re­gi­men­tów ota­cza ma­sy wojsk au­striac­kich, ale te, jak że­la­zne mu­ry, sta­wia­ją opór i po­cząt­ko­wo po­zo­sta­ją nie­wzru­szo­ne.
Ca­łe dy­wi­zje rzu­ca­ją na zie­mię swo­je ba­ga­że, aby rzu­cić się na wro­ga z ba­gne­ta­mi.
Gdy je­den ba­ta­lion zo­sta­je wy­par­ty, za­stępu­je go in­ny; ka­żde wzgó­rze, ka­żde wznie­sie­nie, ka­żdy ska­li­sty wy­stęp sta­je się te­atrem za­cie­kłej wal­ki.
Za­rów­no na wzgó­rzach, jak i w wąwo­zach le­żą sto­sy za­bi­tych. Au­stria­cy i sprzy­mie­rzo­ne ar­mie ma­sze­ru­ją jed­na prze­ciw­ko dru­giej, za­bi­ja­jąc się na­wza­jem nad po­kry­ty­mi krwią tru­pa­mi, mor­du­jąc strza­ła­mi z ka­ra­bi­nów, mia­żdżąc so­bie czasz­ki i tnąc się to mie­czem to ba­gne­tem. Nie ma prze­rwy w wal­ce, nikt nie wstrzy­mu­je ognia. Ran­ni bro­nią się do ostat­ka. Jest to rzeź do­ko­ny­wa­na przez sza­le­ńców pi­ja­nych krwią.
Z cza­sem wal­ki sta­ją się jesz­cze strasz­niej­sze z po­wo­du na­de­jścia pędzącej, ga­lo­pu­jącej ka­wa­le­rii. Ko­nie, bar­dziej wspó­łczu­jące niż ich je­źdźcy, na pró­żno sta­ra­ją się mi­jać ofia­ry tej rze­zi, bo ich że­la­zne ko­py­ta mia­żdżą mar­twych i umie­ra­jących. Z rże­niem ko­ni mie­sza­ją się blu­źnier­stwa, okrzy­ki wście­kło­ści, krzy­ki bó­lu i roz­pa­czy.
Ar­ty­le­ria na pe­łnej szyb­ko­ści podąża za ka­wa­le­rią, któ­ra wy­rąba­ła so­bie dro­gę wśród tru­pów i ran­nych cha­otycz­nie le­żących na zie­mi. Jed­ne­mu z tych lu­dzi wy­rwa­no ko­ść szczęko­wą, dru­gie­mu roz­trza­ska­no gło­wę, trze­cie­mu zmia­żdżo­no pie­rś. Ko­ńczy­ny są po­ła­ma­ne i po­si­nia­czo­ne; po­le jest po­kry­te ludz­ki­mi szcząt­ka­mi, zie­mia prze­si­ąk­ni­ęta krwią.
Od­dzia­ły fran­cu­skie z ogni­stym za­pa­łem po­ko­nu­ją stro­me wzgó­rza i ska­li­ste zbo­cza mi­mo strza­łów i po­ci­sków.
Le­d­wie ja­kaś znęka­na i umęczo­na się kom­pa­nia zdo­będzie wzgó­rze i osi­ągnie je­go szczyt, a już spa­da jak la­wi­na na Au­stria­ków, oba­la ich, wy­pie­ra i ści­ga aż do głębi do­lin.
Au­stria­cy od­zy­sku­ją jed­nak prze­wa­gę. Osa­cze­ni za do­ma­mi, ko­ścio­ła­mi i mu­ra­mi Me­do­le, Sol­fe­ri­no i Ca­vria­ny, bo­ha­ter­sko wal­czą da­lej i pra­wie od­no­szą zwy­ci­ęstwo.
Nie­ko­ńcząca się wal­ka to­czy się z fu­rią, bez prze­rwy, ta­kże w ka­żdym miej­scu. Nikt się nie za­trzy­mu­je, nic nie prze­ry­wa rze­zi. Za­bi­ja­ją się na­wza­jem set­ka­mi. Ka­żda sto­pa zie­mi jest zdo­by­wa­na na ba­gne­tach, ka­żda po­zy­cja wet za wet. Z rąk wro­ga nisz­czo­ne są wio­ski, dom po do­mu, go­spo­dar­stwo po go­spo­dar­stwie, ka­żde z nich jest te­atrem ob­lęże­nia. Drzwi, okna i po­dwó­rza sta­ją się rze­źnia­mi.
Deszcz ar­mat­nich kul po­sy­ła śmie­rć do od­da­lo­nych au­striac­kich re­zerw. Je­śli te opusz­cza­ją po­le wal­ki, to ustępu­ją z nie­go tyl­ko o krok i wkrót­ce znów po­dej­mu­ją dzia­ła­nia. Ich sze­re­gi nie­ustan­nie się od­twa­rza­ją. Na rów­ni­nach wiatr wzbi­ja w po­wie­trze kurz, któ­ry le­ci nad dro­ga­mi jak gęste chmu­ry, za­ciem­nia­jąc dzień i ośle­pia­jąc wal­czących.