Oczami Jezusa - Ames Alan - ebook

Oczami Jezusa ebook

Ames Alan

4,9
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, jakie trzeba by napisać (J 21, 25).

Ta książka to zbiór historii o tym, jak Jezus wędrował wraz z uczniami do Jerozolimy. Daje nam obraz szczegółów ich codziennego życia. Podczas podróży Jezus dotyka serc, duszy i myśli wszystkich, z którymi rozmawia. Czyniąc to, wielokrotnie objawia swoją Boskość.

Gdy czytałem tę książkę, czułem, że zdobywam wiedzę o uczuciach i myślach Jezusa, który żył niegdyś jako człowiek podobny do nas. Jego radości, smutki, Jego jedność z Ojcem oświecała Jego Boska mądrość i Jego ludzka wiedza.

"Polecam tę książkę każdemu, kto chce poznać Jezusa bardziej osobiście, kochać Go goręcej i lepiej naśladować."

z przedmowy o. Richarda McSorleya SJ

"Jestem pod wielkim wrażeniem książki Oczami Jezusa."

o. Robert De Grandis SSJ

Cykl Carvera Alana Amesa Oczami Jezusa to zbiór opowieści o życiu Jezusa spisany na podstawie prywatnych objawień autora, przypominających wizje bł. Anny Katarzyny Emmerich czy św. Brigidy Szwedzkiej. Są to opowieści wyjątkowe, bowiem ich narratorem jest sam Jezus, a wszystkie wydarzenia obserwujemy Jego oczami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 744

Oceny
4,9 (66 ocen)
61
4
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karola_n

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna!
00
Wladyslawborkowski-2000

Nie oderwiesz się od lektury

Warto!!!
00
TomaszPaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Po tej książce w człowieku zachodzi przemiana, stajesz się uczniem Jezusa
00
MeggZ

Nie oderwiesz się od lektury

Nie czytałam bardziej poruszającej serce, umysł i duszę książki. Z całego serca polecam każdemu a przede wszystkim tym którym brakuje miłości.
00

Popularność




Through the Eyes of Jesus, Vol. 1, 2, 3

Copyright © C.A. Ames 2012

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Esprit 2012

All rights reserved

Imprimatur wydania oryginalnego:

bp Percival Hernandez, Biskup Pomocniczy Bombaju

1 września 2003

Na okładce:

James Tissot, Ojcze Nasz – Modlitwa Pańska © Brooklyn Museum  / Corbis

ISBN 978-83-65349-15-6

Wydanie I w tej edycji, Kraków 2015

Korekta: Monika Nowecka, Krakowska Fabryka Słów

Wydawnictwo Esprit SC

ul. św. Kingi 4, 30-528 Kraków

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19

e-mail: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Przedmowa

Gdy w 1994 roku Jego Ekscelencja B.J. Hickey, Arcybiskup Perth w Zachodniej Australii, poprosił mnie, bym wziął pod swoje skrzydła Carvera Alana Amesa, na początku wahałem się, a nawet byłem sceptyczny. Przez następnych kilka lat pozostawałem jego duchowym kierownikiem i spowiednikiem w jednej osobie. Zdołałem dobrze poznać Alana, towarzysząc mu zarówno w złych, jak i dobrych chwilach: wtedy gdy dane mu było radować się z obcowania z Panem, jak i w czasie często tak gwałtownych ataków Szatana. Co do tego, że Święta Trójca, Najświętsza Maryja Panna, aniołowie i święci posługują się nim dla potrzeb pewnej misji, nie mam żadnych wątpliwości. Jego pokora, miłosierdzie i posłuszeństwo kościelnym przełożonym czynią go autentycznym sługą bożym. Chociaż nie uzyskał wykształcenia teologicznego, jego pisma w zadziwiający sposób odzwierciedlają ortodoksyjną naukę Kościoła katolickiego, a jego nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Dziewicy Maryi oraz oddanie się papieżowi są dowodem jego wiary.

Nie mam już wątpliwości, zniknął także początkowy sceptycyzm. Dlaczego Bóg wybrał mnie, bym towarzyszył duchowo temu człowiekowi, tego nie wiem. Doceniam to, że dane mi jest być jego przyjacielem. Wszystkim zaś, którzy zechcieliby zbliżyć się do Pana z otwartymi sercami i umysłami, książkę tę polecam.

o. Gerard Dickinson

Święto Wniebowzięcia NMP 1996

Wstęp

Pan Bóg, Jezus Chrystus, zwraca się do mnie w słowach i ukazuje w wizjach od lutego 1994 roku. Na początku niczego nie zapisywałem, ale później Bóg polecił mi, bym chwycił za pióro i zachował to, czego doświadczam. Potem, 6 lutego 1996 roku, Jezus zaczął ukazywać mi pewne sceny ze swojego ziemskiego życia.

Oczami Jezusa oglądałem poszczególne sceny z życia Jego i Jego uczniów, gdy wędrowali przez wsie i miasta Ziemi Świętej. Oprócz tego Pan Jezus udzielił mi także łaski poznania Jego myśli.

Oglądając sceny objawiające miłość Boga i słuchając ich, często nie mogłem powstrzymać łez smutku, ale także i radości. Odniosłem wrażenie, że każde objawienie przynosiło jakieś pouczenie, które trzeba było zgłębić i przyswoić. Objawiając bowiem te zdarzenia, Pan uczy nas, jak żyć i miłować.

W Judaszu zacząłem dostrzegać wszystkie słabości, które są i naszym udziałem, a także to, że kiedy ignorujemy Boga lub o Nim zapominamy, Boga, który przecież zawsze jest przy nas gotowy nam pomóc, tak łatwo jest się od Niego oddalić. Przykład Judasza ukazał mi również, że Pan Jezus wybaczy każdy błąd, który popełnimy w życiu, ponieważ tak bardzo nas kocha. Trzeba nam jedynie przyjąć Jego miłość i prosić o przebaczenie.

Pokusy, życie emocjonalne, problemy i pragnienia człowieka tamtych czasów były niemal identyczne z tymi, które przeżywamy dzisiaj. Być może jednym z powodów, dla których Pan Jezus objawia sceny ze swego życia, jest to, by pokazać nam, że można pokonać egoizm i grzech. Trzeba jedynie uciec się do Boga, a On nigdy nie cofnie swej pomocy.

Objawienie wizji i słów Pana Jezusa nadal trwa.

C. ALAN AMES,27 lipca 1996

Słowo od wydawcy oryginału

Pismo Święte mówi nam: „Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, jakie trzeba by napisać” (J 21, 25).

W dzisiejszych czasach dane już nam było poznać prywatne objawienia czcigodnej Anny Katarzyny Emmerich, św. Brygidy Szwedzkiej, ammy Marii Cecylii Agredy i innych; wszystkie one mówiły o wydarzeniach, które mogły mieć miejsce za życia Jezusa i świętych. I tym razem otrzymujemy prywatne objawienia o życiu Jezusa, udzielone przez Niego samego Carverovi Alanowi Amesowi.

Potrzeba czasu, nim Kościół potwierdzi autentyczność tych objawień. Nie jest naszym zamiarem uprzedzać orzeczenia Kościoła w tym względzie, ale niezależnie od tego, czy te zdarzenia miały miejsce, czy też nie, książka ta stanowi lekturę duchową, dzięki której możemy nasze umysły i myśli skierować ku Bogu, a także ukazuje, jak możemy zmieniać nasze życie na drodze do świętości.

Jakby na to nie patrzeć, jest to naszym najważniejszym zadaniem w tym życiu. Zmierzać do świętości… stać się narzędziem Boga, przyczyniając się do zbawienia naszego i innych. Mając na uwadze ten ostateczny cel życia, publikujemy te oto słowa drukiem, dla Twojego, Czytelniku, zbudowania i duchowego wzrostu.

Poniżej zamieszczamy urywek z objawień z 20 lutego 1996 roku jako zapowiedź tego, co odnajdziesz na stronach tej książki.

Słychać było tętent koni i maszerujących szybko ludzi, potem ujrzeliśmy mijający nas oddział wojska rzymskiego udający się w kierunku wsi. Staliśmy niemal ogłuszeni tupotem nóg iszczękiem broni.

Gdy dotarliśmy do wsi, panował tam zamęt. Żołnierze zdążyli już przeszukać domy w poszukiwaniu buntowników i zaaresztować w brutalny sposób pięciu mężczyzn. Mieszkańcy wsi tłumnie się zebrali, prosząc Rzymian, by ci uwolnili pojmanych mężczyzn. Oświadczyli, że mężczyźni ci są niewinni, i domagali się, by ich zwolniono. Centurion, który siedział na koniu, wcale nie chciał słuchać, rozkazał za to żołnierzom, by odparli nacierający tłum. Gdy tak się stało, mały chłopiec wybiegł z tłumu, krzycząc:

– Ojcze, ojcze!

Jeden z żołnierzy, potężnej budowy i wysokiego wzrostu, uderzył chłopca zaciśniętą pięścią i chłopiec ów, który miał około czterech lat, upadł na ziemię, a jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. Tłum ucichł, a oficer zgromił żołnierza:

– Głupcze, to jeszcze dziecko.

Oficer zeskoczył z konia i pochylił się nad chłopcem, który przestał się już wić i leżał martwy. Gdy zdejmował hełm, można było dostrzec łzy spływające mu po policzkach.

Wykrzyknął:

– To przecież jeszcze dziecko, mam syna w jego wieku, to jeszcze dziecko.

I szczerze zapłakał.

Gdy tłum rozstąpił się, by umożliwić Mi przejście, przesunąłem się naprzód. Wyglądało na to, że żołnierze chcą Mnie zatrzymać, i wtedy ktoś krzyknął:

– To Jezus z Nazaretu, to ten prorok, wielki uzdrowiciel.

Słysząc to, żołnierze cofnęli się, a Ja podszedłem do chłopca. Centurion spojrzał na Mnie i powiedział:

– Czy potrafisz pomóc?

W jego sercu ujrzałem zagubioną duszę, przepełnioną bólem, jaki niosła za sobą praca, którą wykonywał, pełna śmierci i zniszczenia… ale pod tym zamętem zdołałem dostrzec współczucie, miłość i nadzieję.

– Pomogę – odpowiedziałem, pochylając się i podnosząc chłopca z ziemi.

– Ale przecież on nie żyje – powiedział żołnierz, który uderzył chłopca. – Teraz nic już nie możesz zrobić.

Łagodnie się do niego uśmiechnąłem i rzekłem:

– Mój Ojciec, który Mnie posłał, ocala życie i je zabiera. Należy ono do Niego i może nim rozporządzać… więc jeśli wolą Jego jest, by ten chłopiec żył, to będzie żył.

– W takim razie Twój Ojciec musi być czarownikiem – odrzekł żołnierz.

– Nie, Mój Ojciec jest Bogiem całego stworzenia, który uczynił wszystko, co istnieje, i jest Jego wolą, by to dziecko żyło.

Gdy wypowiedziałem te słowa, chłopiec wrócił do życia, płacząc:

– Mamo!

Żołnierz, zdziwiony, cofnął się, a matka dziecka podeszła do chłopca i podniosła go… pełna radości, pełna dziękczynienia, błogosławiąc Boga za Jego miłosierdzie. Żołnierze wpatrywali się we Mnie, gdy tłum zaczął jednym głosem wielbić Boga.

– Kim Ty jesteś? – krzyczał z bojaźnią żołnierz.

– Ja Jestem – powiedziałem, a tłum się uciszył.

– A co to za odpowiedź? Ja pytam, kim Ty jesteś, a Ty mówisz: „Ja Jestem”.

– Ja jestem Synem, Ja jestem Barankiem i Ja jestem przebaczeniem od Boga.

Centurion wskoczył pospiesznie na konia, a do swoich ludzi warknął:

– Uwolnijcie tych ludzi. Nie potrzebujemy ich.

Spojrzał na Mnie i skinieniem podziękował, po czym odjechał z wioski wraz ze swoim oddziałem.

Część I

tłumaczył

Przemysław Strugielski

Mojej żonie, której miłość była dla mnie wsparciem

Pamięci Bernarda Nesdena,

przyjaciela, który swoje życie poświęcił Bogu

JEZUS ††† 6 LUTEGO 1996

Kiedy szliśmy ścieżką wiodącą do najbliższej wsi, Moi uczniowie rozprawiali o wydarzeniach, które się dokonały we wcześniej odwiedzonym mieście. Piotr wykrzykiwał na Moją cześć:

– Nasz Mistrz prawdziwie jest Mesjaszem. Spójrzcie na wszystkie cuda, które miały miejsce. Spójrzcie na tych wszystkich uleczonych ludzi. Spójrzcie na całą miłość, którą Jezus obdarza. On prawdziwie jest Panem.

Jakub i Jan zgodzili się i, rozradowani i podekscytowani, zaczęli tańczyć i śpiewać:

– Przyszedł Pan, przyszedł Pan.

Pozostali również wiele rozprawiali, wielbiąc Boga i mówiąc o Jego miłości.

Gdy zbliżaliśmy się do następnej wsi, Jakub wysunął się naprzód i zapytał:

– Mistrzu, czy dzisiaj uczynisz tutaj cuda?

Spojrzałem na niego: tak młody, tak niewinny, tak pełen miłości i tak bardzo ufny. Jakże pragnąłem, by wszyscy ludzie byli mu podobni.

Rzekłem do Jakuba:

– Cuda dokonują się tam, gdzie wiara jest silna. Cuda dokonują się dla wzmocnienia wiary, by przyprowadzić ludzi do Boga, i po to, by zbawiać dusze. Jeśli w tej wsi potrzebny jest cud, dokona się.

Jakub spojrzał na Mnie i uśmiechnął się, z napięciem oczekując tego, co miało nastąpić.

– Panie – dał się słyszeć czyjś głos – gdzie się zatrzymamy i za co kupimy żywność? Mamy tylko kilka monet… nie wystarczy, by nas nakarmić. Może powinniśmy poprosić, by ludzie, których uleczysz, zapłacili nam?

Odpowiedziałem Judaszowi:

– Gdy daję, daję na chwałę Boga, daję w imię Ojca i daję za darmo.

– Możesz mi zatem powiedzieć, jak się wyżywimy?

– Pokładaj ufność we Mnie, Judaszu, Ja zadbam o wszystko, czego nam trzeba. Ojciec Mój Niebieski da to, co jest potrzebne, tak by Jego pragnieniom stało się zadość. Nakarmiłem pięć tysięcy ludzi, czy nie wierzysz, że mogę nakarmić i nas?

Sfrustrowany i wątpiący, Judasz odszedł, mamrocząc coś pod nosem i skarżąc się pozostałym uczniom.

I właśnie wtedy usłyszeliśmy czyjś głos.

– Oto nadchodzi, On jest tutaj. To ten Prorok. To Jezus Nazareński. Przyprowadźcie chorych, przyprowadźcie ich!

Wioska ożywiła się, jej mieszkańcy biegali od domu do domu, ogłaszając, że przybyłem. Po krótkiej chwili zebrał się tłum ludzi, którzy przeciskali się i przepychali, by być bliżej Mnie.

Stanąłem na jakimś kamieniu i poprosiłem, by usiedli, i nauczałem tak:

– Ojciec, który jest w Niebie, posłał Mnie, bym uleczył wasze serca i dusze, bym ukazał wam prawdę o Bogu. Ojciec w swoim nieskończonym miłosierdziu ofiarowuje wam swoją miłość i przebaczenie, ofiarowuje wam wieczny pokój, wieczną radość i wieczną miłość. Przypatrzcie się waszym dzieciom. Zobaczcie, jak bardzo je kochacie i jak pragniecie dla nich wszystkiego, co dobre. Gdy dorastają, prowadzicie je, doradzacie im, pomagacie im, by wzrastały i stawały się w pełni dziećmi Bożymi, tak jak to miało być. Ojciec, który jest w Niebie, jest waszym Ojcem i opiekuje się wami, pragnąc tylko prowadzić, udzielać pomocy, doradzać, tak by nagroda życia wiecznego należała do was.

Wyobraźcie sobie człowieka robiącego chleb. Bierze odpowiednią miarę ciasta i ugniata je, aż będzie gotowe do wypieku. Na skutek działania ognia, który daje ciepło, chleb rośnie, stając się tym, czym miał się stać. Tak samo jest z dziećmi Bożymi. Ojciec udziela wszystkiego, czego wam trzeba, byście osiągnęli pełnię rozwoju. Ofiarowuje wam ogień swojej miłości, przez Ducha Świętego, który wasze dusze, umieszczone niejako w piecu, ogrzewa, tak by rosły, byście stali się takimi, jakimi macie się stać. Trzeba wam tylko otworzyć drzwi waszych serc, byście zostali napełnieni ogniem miłości Boga i by zapanował w was wieczny pokój.

JEZUS ††† 7 LUTEGO 1996

Otworzyłem szeroko ramiona i powiedziałem:

– Wszyscy wy, którzy łakniecie, odnajdźcie to, czego wam brak, we Mnie… Wszyscy wy, którzy doznajecie bólu, bądźcie uwolnieni od niego przeze Mnie… wszyscy wy, którzy zagubiliście się, bądźcie odnalezieni we Mnie. Ja jestem światłością, która przyszła na świat, by skruszyć kajdany pętające ludzkość. Ja jestem światłością, która świeci w ciemności. Ja jestem światłością, którą posłał Ojciec, by wskazywała drogę.

Tłum napierał na Mnie, próbowali Mnie dotknąć, chcieli być blisko Mnie. Piotr podniesionym głosem kazał im czekać na swoją kolej, a Ja dotykałem każdego, prosząc Ojca, by ulżył ich cierpieniom. Ślepi odzyskiwali wzrok, głuchym wracał słuch, chromi mogli chodzić.

Zbliżyło się także dziecko. Zobaczyłem, że jedna z jego nóg była znacznie krótsza. Trzymając kurczowo matkę za rękę, chłopiec przykuśtykał do Mnie.

– Nauczycielu, proszę, dotknij się mojego syna, proszę, uzdrów go. Urodził się taki i z pewnością w ten sposób płaci za moje grzechy. Proszę, nauczycielu, ulecz go. Proś, o co chcesz, a dam Tobie, lecz proszę, uzdrów mojego syna. – Rozpłakała się, a jej syn objął ją i, łkając, rzekł:

– Nie płacz, mamo, kocham cię. Mamo, proszę, nie płacz.

Moje serce niemal pękło na widok takiego smutku i tak wielkiej miłości. Jak mógłbym nie odpowiedzieć na jej prośby?

– Dziecko, podejdź do Mnie – rzekłem.

Chłopiec spojrzał na Mnie z wahaniem.

– Podejdź tu – powiedziałem.

Poruszony, przykuśtykał do Mnie, a Ja schyliłem się i podniosłem go. Gdy brałem go w ramiona, pocałunkiem otarłem jego łzy i zwracając się do Ojca, rzekłem:

– Ojcze, Ty Mnie posłałeś, bym pełnił Twoją wolę, więc teraz na Twoją chwałę uzdrawiam to dziecko w Twoje imię.

Gdy postawiłem chłopca na ziemię, był uleczony, a obie jego nogi były tej samej długości. Wszyscy zebrani wznieśli okrzyki na cześć Boga, a matka chłopca ucałowała Moje stopy. Podniosłem ją, mówiąc:

– Teraz poznałaś miłość Boga. Wychowaj to dziecko na chwałę Pana.

Ludzi wciąż przybywało. Zobaczyłem, że Moich uczniów ogarnia zmęczenie. Ja też byłem coraz bardziej utrudzony. Rzekłem do Piotra:

– Czas iść.

Piotr zaczął się zastanawiać, dokąd moglibyśmy pójść. Wtem czyjś głos zawołał:

– Mistrzu, przyjdź do mego domu i odpocznij.

Obejrzałem się i ujrzałem twarz starego mężczyzny, za którą można było dojrzeć jego duszę, przepełnioną miłością Boga.

– Dziękuję, przyjmę zaproszenie.

Poszliśmy więc.

Gdy dotarliśmy na miejsce, uczniowie prawie zasypiali, ale gospodarz przyjął nas tak wspaniałym posiłkiem, że nie mogliśmy odmówić. Przy posiłku powiedział:

– Dziś ujrzałem dzieła Boga. Dziś Mesjasz nawiedził naszą wieś. Dzisiejszy dzień na zawsze zachowam w pamięci.

Judasz obrócił się ku mówiącemu i rzekł:

– Mam nadzieję, że ludzie ze wsi odpowiednio wynagrodzą Mistrza.

– Judaszu – powiedziałem donośnym głosem – wystarczającą podzięką jest ten wspólny posiłek i gościna u tak wspaniałego gospodarza. Ludzie już odpowiedzieli wdzięcznością, chwaląc Boga.

– Ale, Mistrzu, mamy tak mało pieniędzy.

Piotr, Mój zaufany przyjaciel, wtrącił:

– Jeśli Mistrz mówi, że wystarczy tego, co mamy, to tak jest. Nie nękaj Go już.

Judasz odwrócił się z zażenowaniem, a w jego oczach widać było gniew. W jego sercu ujrzałem zamęt i złość, żądzę odwetu.

– Judaszu, Mój przyjacielu, nie odbieraj tego w ten sposób. Wiesz, że jesteś bliski Memu sercu, i smucę się, gdy widzę, jak cierpisz.

Spoglądał na Mnie przez chwilę z miłością, a zaraz potem rzekł ze zwątpieniem:

– Tak, Mistrzu, wiem – po czym odwrócił się, litując się nad sobą.

Gospodarz zwrócił się do Mnie, mówiąc:

– Panie mój, dziś moja dusza doznała miłości Boga. Nie może być, bym kiedykolwiek o tym zapomniał. Teraz jestem gotowy przyjąć śmierć, gdy nadejdzie, bo poznałem radość, która tam jest dla mnie przygotowana.

– Radości Nieba od zawsze czekają na ciebie – odrzekłem – ale prawdą jest, że dziś poznałeś jej słodycz. Odkąd przyszedłeś na świat, twoje życie jest w opiece Boga. Twoja miłość Boga, w niedoli i bólu, została przyjęta jako dar w Niebie. Mój Ojciec przygotował dla ciebie miejsce u swego stołu, przy którym będziemy siedzieli i radowali się z bycia razem przez wieczność. Twoje serce należy do Boga, więc i twoja nagroda jest u Boga.

Nazajutrz, gdy odjeżdżaliśmy, ludzie przybiegali, składając pieniądze i żywność na ręce Moich uczniów. Mówili przy tym:

– Prosimy, wróć. Wracaj niebawem.

Judasz wyglądał na zadowolonego.

Dzień był upalny, a w powietrzu unosił się pył z drogi, więc po niedługim czasie usiedliśmy, by wypocząć. Podeszli do Mnie Mateusz z Janem.

– Mistrzu, musisz więcej odpoczywać. Tak bardzo się trudzisz, a wcale nie dbasz o spoczynek. Gdy tylko ktoś prosi, już idziesz, nie bacząc na siebie. Musisz odpocząć, w przeciwnym razie rozchorujesz się.

Odpowiedziałem:

– Mój czas wyryty jest w kamieniu. Moje dni są policzone. Powrócę do Ojca wtedy, gdy On tego zechce, i w sposób, jakiego On będzie chciał, a iść muszę sam. A teraz trzeba Mi pełnić wolę Mego Ojca dla ustanowienia nowego ludu Bożego. W następnej wsi jest karczma. Idźcie przede Mną i przygotujcie izbę tak, bym mógł przez trzy dni odpoczywać (tak też będę odpoczywał w przyszłości). A po trzech dniach powstanę wzmocniony, by pełnić wolę Mego Ojca.

Izba była mała, ale wygodna, panował w niej spokój. Przez trzy dni spałem spokojnie, a budząc się trzeciego dnia, czułem, że jestem bardzo blisko Mego Ojca. Ktoś zapukał do drzwi:

– Mistrzu, czy już nie śpisz? Przyjdź prędko – powiedział Jakub, jak zwykle pełny przejęcia.

Wyszedłem z izby i zobaczyłem rzymskiego żołnierza, który został zaatakowany przez zelotę. Miał ranę serca, sądzono więc, że umrze.

– Proszę, uzdrów go, Mistrzu, bo inaczej oddział rzymski przybędzie wziąć odwet – krzyczał gospodarz.

Spojrzałem na żołnierza – był to centurion, dowódca wojska. W jego oczach nie znalazłem lęku, a jedynie troskę o rodzinę.

– Uleczę tego człowieka, nie po to, by zapobiec odwetowi, ale ze względu na miłość, którą nosi on w sercu do swojej rodziny, i po to, by zwrócić serce tego człowieka ku Bogu. – Położyłem rękę na ranie, a ta zagoiła się. Człowiek ten powstał i powiedział:

– Święty Mężu, nie zapomnę o Tobie i będę się modlił do moich bogów o Twoje powodzenie.

Z miłością odrzekłem:

– Nie ma bogów, lecz Bóg, a Ja jestem Synem posłanym dla uwolnienia świata od fałszywych bogów, fałszywych idoli i fałszywych wartości.

– Nie rozumiem Cię, Święty Mężu, ale dobrze mi jest, gdy słucham Ciebie, i myślę, że mówisz prawdę. Kim jest ten Bóg? – zapytał.

– Jest Moim Ojcem, który jest w Niebie. On pragnie dobra dla wszystkich, kocha wszystkich i wszystkich nazywa swoją rodziną. Przyszedłem, by dać świadectwo o Jego wielkości, Jego miłości, Jego mocy i Jego miłosierdziu.

Upadając na kolana, centurion odrzekł:

– Panie, wierzę w to, co słyszę. Odtąd pragnę znać tylko Twego Ojca jako mego Boga, a Ciebie jako Pana. Pozwól mi zostać i pójść za Tobą. Pozwól mi pomóc.

– Przyjacielu mój – odparłem – trzeba, byś wrócił do swojej rodziny, tam bowiem czekają na ciebie. Ale we wszystkim, co czynisz, okazuj miłość każdemu; nikogo nie rań… Zawsze pomagaj. Przeżywaj każdy dzień jako ofiarę dziękczynienia Ojcu, w ten właśnie sposób będziesz podążał za Mną, idąc drogą, która wiedzie do wiecznej radości.

Mężczyzna odszedł, pełen miłości i nadziei, pewny usłyszanych obietnic. Od tamtego dnia aż po dzień, gdy przyszedł do Nieba, dotrzymywał danego słowa, całym życiem służąc Bogu.

Moi uczniowie bardzo się dziwili. Mówili:

– Panie, ten człowiek nie jest Żydem, lecz Rzymianinem, jak mogłeś mu obiecać Niebo?

Z miłością zwróciłem się do nich, mówiąc:

– Ja jestem Światłością świata. Zbawiam tych, którzy pragną zbawienia, czy to Żyd, czy poganin, bowiem Ojciec stworzył wszystkie narody i wszystkie narody kocha, a Ja, Jego Syn, tę miłość przynoszę.

JEZUS ††† 8 LUTEGO 1996

Gdy wyszliśmy z karczmy, ujrzeliśmy tłum ludzi, niektórzy wołali:

– Jezusie, dotknij mnie… Jezusie, ulecz mnie… Jezusie, pomóż mi.

Jak zawsze, byli to ludzie w potrzebie, którzy przychodzili do mnie, prosząc o pomoc, a Ja zawsze pragnąłem odpowiadać na ich błagania, bowiem kochałem ich wszystkich. Poprosiłem uczniów, by zebrali tych ludzi na rynku.

Gdy usiedli, tłum zamilkł. Stanąłem naprzeciw nich, mówiąc:

– Pewnego dnia człowiek wszedł do świątyni i upadł na kolana. Wołał o pomoc do Ojca w godzinie niedoli. Jego pole nie obrodziło, nie wiedział więc, jak wyżywi rodzinę. Człowiek ten obiecał Bogu, że przez resztę życia będzie pomagał innym, jeśli Bóg pomoże mu teraz. Ojciec w swoim miłosierdziu usłyszał jego wołanie i zadośćuczynił prośbie człowieka. Gdy wrócił on do domu, zastał wiadomość o otrzymanym spadku. Rozradował się ów człowiek, nie myśląc jednak ani o swoim wuju, który właśnie zmarł, ani o obietnicy złożonej Bogu. Sprzedał swoje mienie i wprowadził się do pałacu wuja. Żył wystawnie, psując swoją rodzinę i ciesząc się nowymi znajomościami.

Pewnego dnia jego dawny sąsiad, gdy nie obrodziło mu pole, przyszedł do drzwi pałacu, prosząc o pomoc. Mężczyzna, który otrzymał wysoki spadek, nie zechciał otworzyć drzwi staremu sąsiadowi, a sługom kazał go przepędzić. Słysząc, jak słudzy wykonują jego rozkaz, ten zamożny człowiek przypomniał sobie, jak błagał Boga o pomoc i jak Bóg odpowiedział. Krzyknął więc do sług: „Powiedzcie mu, żeby poszedł do świątyni i prosił Boga o pomoc, tak jak ja to uczyniłem. Bóg ma dary dla każdego”. Zadowolony z siebie, poszedł spać. Ubogi sąsiad usłyszał te słowa, udał się do świątyni i prosił Boga o pomoc. Prosił również, by Bóg przebaczył bogatemu człowiekowi, który odmówił mu pomocy.

Zdarzyło się potem, że bogaty człowiek stracił majątek w czasie najazdu, a i jego chciano pojmać. W środku nocy, zagubiony i osamotniony, bogaty człowiek niepewnym krokiem wszedł na teren gospodarstwa ubogiego sąsiada. Zawołał: „Pomóż mi, przyjacielu, szukają mnie, by mnie zabić”. Biedak odrzekł: „Choć tego nie wiesz, to ty pomogłeś mi, gdy byłem w potrzebie, przez to, że przypomniałeś mi o zaufaniu do Boga. Przebaczyłem ci, prosząc Boga, by i tobie przebaczył twoje samolubstwo. W podzięce Bogu za okazane mi miłosierdzie zrobię, co w mojej mocy, by ciebie wspomóc”. I wtedy bogaty człowiek zrozumiał, że to ten ubogi ma prawdziwe bogactwo: zaufanie do Boga i miłość do Niego. Rzucił się na ziemię, prosząc Boga o przebaczenie, że był tak zaślepiony. By zadośćuczynić, resztę życia spędził, służąc ubogiemu człowiekowi i wychwalając Boga.

Czy rozumiecie dzisiejszą naukę? Mówi: gdy prosisz Boga o pomoc, trzeba, byś pamiętał, że On wysłuchuje twoich modlitw. I ty czyń podobnie, gdy ciebie proszą o pomoc. W ten sposób oddawaj cześć Bogu za Jego miłość i miłosierdzie w twoim życiu.

– Mistrzu, jak mamy sobie pomagać, gdy mamy tak niewiele? – ktoś zapytał. – Rzymianie i poborcy podatków zabierają większość tego, co posiadamy.

– Należy darować nie tylko dobra materialne, ale miłość i modlitwę – odrzekłem. – Największy dar, jaki możecie ofiarować braciom i siostrom, to miłość, którą im okazujecie.

Na to wstał pewien faryzeusz i powiedział:

– Powiedziałeś, by dzielić się miłością, i dobrze powiedziałeś. A co z podatkiem świątynnym? Czy w godzinie niedoli mamy odmówić płacenia i zachowanymi w ten sposób pieniędzmi dzielić się z innymi?

Widziałem, że w jego sercu kryje się podstęp.

– Chciałbyś, bym odparł: „Nie składajcie ofiar Bogu”, a wtedy potępiłbyś Mnie za te słowa. Mówię wam, w czasach niedostatku Bóg oczekuje od was tego, co możecie dać. Bóg pragnie tylko waszej miłości. Prosi tylko o waszą ufność. Dawid zjadł chleb w świątyni, by przeżyć i by pełnić wolę Boga. Skoro Ojciec kocha wszystkich ludzi, czy sądzisz, że nie odpowiedziałby na czyjeś potrzeby? Wy faryzeusze lubicie splendor, oczekujecie szacunku i uznania dla siebie, zatapiacie się w myślach o samych sobie i oznajmiacie innym, jak mają żyć według nakazów Boga. Spójrzcie najpierw na siebie i na to, jak wy powinniście żyć według nakazów Bożych.

Faryzeusz oddalił się pospiesznie, powiadamiając przyjaciół o tym, co powiedziałem.

Nadeszli chorzy, a było ich tak wielu, że nie zdołałem ich wszystkich dotknąć. Udzieliłem błogosławieństwa uczniom i obdarzyłem ich Bożą mocą uzdrawiania. Zjednoczeni w miłości, wielu dotknęliśmy i wielu zostało uleczonych. O zmierzchu opuściliśmy wieś i znaleźliśmy oddalone miejsce, gdzie mogliśmy wypocząć.

JEZUS ††† 10 LUTEGO 1996

Przez całą noc siedzieliśmy wokół ogniska, które rozpaliliśmy na łące w oddaleniu od wsi. Omawialiśmy wydarzenia poprzedniego dnia, a potem Moi uczniowie zasnęli. Gdy tak spali, przyglądałem się ich twarzom, a wszystkie one, każda w inny sposób, ukazywały wysiłek człowieka w drodze do Ojca. Patrząc na serce Judasza, wiedziałem, co ma się stać. Zasmuciło Mnie to, bo bardzo go kochałem. Wpatrując się w jego twarz, widziałem tak wielu, którzy zaparli się i mieli się jeszcze zaprzeć, a nawet zdradzić swojego miłującego Ojca, który jest w Niebie. Czułem wciąż w sercu ciężar tych myśli, gdy nadszedł tak bardzo oczekiwany sen.

Dzień wstał wraz ze śpiewem ptaków, którego słodkie dźwięki łączyły się harmonijnie ku chwale Boga. W świeżym powietrzu poranka, które wypełniało moje płuca, smakowałem czystość stworzenia dokonanego przez Ojca. Moi uczniowie zbudzili się jeden po drugim, a po umyciu się zabrali się za przygotowanie posiłku. Jakub, na swój chłopięcy sposób, biegał wkoło, bawiąc się z towarzyszami. Podbiegł także do Judasza, objął go, jak gdyby zapraszając do zabawy.

Judasz odwrócił się i rzekł szorstko:

– Chłopcze, odejdź i zrób coś pożytecznego. Zobacz, czy Mistrz nie potrzebuje czegoś. Skończ z tą dziecinadą.

Nadszedł Piotr i powiedział do Mnie:

– Panie, dlaczego zezwalasz, by człowiek, który tak niewiele miłości okazuje, szedł za Tobą?

– Piotrze, czy jeszcze nie rozumiesz, że kocham was wszystkich? Kocham was i pragnę uczyć was podążania Drogą. Judasz bardziej niż wy potrzebuje miłości, ale to nie oznacza, że powinienem go odtrącić czy zignorować. Jego dusza jest równie cenna, jak dusze innych, i nie odmówię mu Mej miłości.

– Mistrzu, jak możesz tolerować jego wybuchy, jego chciwość, ba, jego zazdrość? On najwyraźniej wciąż próbuje sprzeciwiać się Twoim pragnieniom. Chociaż usiłuje skłonić Cię, byś czynił to, czego on chce, Ty jednak nie oddalasz go. Nie mogę tego zrozumieć – odrzekł Piotr.

– Och, Piotrze, jak mam ci to wytłumaczyć, byś pojął? W przyszłości ty sam będziesz musiał tłumaczyć ludziom wagę przebaczenia i miłości, by w ten sposób skierować ich do Mego serca. Gdybyś udał się w podróż i wziął ze sobą dwa osły do zaprzęgu, troszczyłbyś się o nie, tak by dotrzeć do celu podróży. Gdyby jeden z nich sprawiał kłopoty, zrobiłbyś, co w twojej mocy, aby go okiełznać i podróżować dalej. Bez względu na to, jak wielki kłopot zwierzę by sprawiało, nie przestawałbyś próbować w nadziei, że osiołek w końcu zareaguje na twoje polecenia. Nawet gdyby nie zareagował, nie odwiązałbyś mu uprzęży i nie przepędził, ponieważ tak wiele dla ciebie znaczy. I tak samo jest z ludźmi. Niektórych trudno prowadzić i im pomagać, ale to nie oznacza, że masz ich porzucić. Każdy człowiek jest drogi Bogu, a twoim zadaniem jest próbować przyprowadzić każdego wprost w ramiona kochającego Boga z takim zaangażowaniem, na jakie cię stać. Gdy napotykasz trudności, wyobraź sobie, że jesteś tym posłusznym osłem, któremu zależy na jego partnerze i który ciągnie wóz za was dwóch tak długo, aż ten drugi zrozumie, że jest równie drogi swojemu panu.

Piotr podszedł do Judasza i powiedział:

– Czy pozwolisz mi nieść dzisiaj twoją torbę?

Judasz spojrzał na Piotra z niedowierzaniem, wyraźnie zdziwiony tym, że Piotr chce to dla niego zrobić.

– Cóż, jeśli chcesz, to możesz ją ponieść, ale uważaj, byś niczego nie zniszczył.

Mój przyjaciel Piotr odwrócił się i uśmiechnął się do Mnie łagodnie. W jego sercu widziałem piękno.

JEZUS ††† 11 LUTEGO 1996

Bartłomiej, który szedł obok Mnie, spytał zadumany:

– Nauczycielu, jeśli królestwo Boże jest dla wszystkich ludzi, to dlaczego Bóg wybrał naród żydowski, by pełnił Jego wolę?

Odpowiedziałem:

– Gdy Bóg wejrzał na swoje dzieci, zobaczył, że życie synów i córek Izraela było najmilsze Jego sercu. Ich miłość była autentyczna, a wola służenia Mu bardzo silna. By ocalić słabych tego świata, Ojciec wybrał mocnych, by ci przynieśli światu Bożą prawdę.

Bartłomiej, wciąż niepewny, spytał:

– To dlaczego faryzeusze, saduceusze, kapłani i większa część Izraela uważają, że to oni są jedynie prawdziwymi synami Boga? Oni utrzymują, że Niebo jest tylko dla nich i że poganie nie znajdują uznania u Boga i nie ujrzą Nieba.

– Przyjacielu Mój – odparłem – prawdą jest to, co mówisz. Wielu uważa, że Niebo przygotowane jest tylko dla Żydów i dla nikogo innego. Nie rozumieją jednak, że Ojciec stworzył wszystkie narody z miłości i że pragnie, by wszyscy wrócili do Tego, który czeka na nich z miłością w Niebie. Pewien człowiek, niczym dziecko bogacza, obsypywany jest darami i skarbami. Życie jego obfituje w radości i pełne jest beztroski, tak więc człowiek ów o nic się nie martwi. Idąc drogą, nie zauważa biednych, głodnych, chorych ani innych, którzy są w potrzebie. Zamyka przed nimi swoje serce, uważając, że są utrapieniem i że należy ich ignorować albo mieć w pogardzie. Nie dostrzega, że tymi darami, które otrzymał, może wesprzeć innych, ocalić ich, a wtedy Ojciec jego uraduje się, obsypując go nowymi darami. To wtedy, gdy dajemy, otrzymujemy. Człowiek ów pozostaje więc niewrażliwy na potrzeby innych, widząc tylko własne pragnienia, zabiegając tylko o własną wygodę. I gdy Ojciec patrzy na niego, już go nie poznaje. Widzi bowiem egoizm i chciwość i ze smutkiem odbiera synowi swoje dary, oddając je tym, którzy ich potrzebują, a syn zostaje żebrakiem, dziwiąc się temu. Po pewnym czasie zaczyna rozumieć, jak źle czynił, odwracając się od bliźnich. Widzi także, dlaczego tyle otrzymał. Darami tymi miał dzielić się z braćmi i siostrami, a nie zachowywać je tylko dla siebie. Teraz ci, którzy otrzymali dary i bogactwa od Ojca, przychodzą do niego z pomocą, a ten widzi, że słabi stali się prawdziwie mocnymi w miłości Boga i że tak umocnieni mogą dzielić się z potrzebującymi.

Bartłomiej spojrzał na Mnie, a w jego oczach widziałem zrozumienie. Powiedział:

– Mistrzu, Twoja mądrość przenika wszystko, dotyka też głębi mojej duszy. Rozumiem teraz, że Izrael to ten zagubiony syn, który zbudzi się z letargu i dostrzeże we wszystkich ludziach Dzieci Boże, dla których przygotowane jest Niebo. – Po czym Bartłomiej oddalił się i dołączył do pozostałych, dzieląc się tym, co usłyszał.

Przed nami ujrzeliśmy jezioro, a na nim łodzie z rybakami zarzucającymi sieci. Gdy zbliżyliśmy się do nich, w oczach Moich uczniów dostrzegłem pragnienie, by jeszcze raz wypłynąć na połów. W sercach bowiem byli wciąż rybakami.

Idąc brzegiem jeziora, czasem wchodziliśmy do wody, która chłodziła nasze stopy. Piotr, Jakub i Jan podeszli do Mnie, a Piotr przemówił:

– Mistrzu, tu jest tak pięknie. Czy moglibyśmy zostać tu chwilę i spróbować połowić?

– Przyjaciele Moi, naturalnie, że tak. Rzeczywiście, jest tu pięknie. Odpocznijmy nieco.

Wbiegli do wody, ochlapując się wzajemnie, nurkując i pływając tam i z powrotem. Po chwili wszyscy już byli w wodzie, rozbawieni i zrelaksowani czerpali radość z zabawy. Potem, gdy już ochłonęli, niektórzy z nich oddalili się, by łowić, a pozostali rozpalili ognisko i rozpoczęli przygotowania do noclegu.

Dobrze było widzieć ich tak swobodnych. Długo już wędrowaliśmy i wiele uczyniliśmy dla chwały Mego Ojca, nadszedł więc czas, by odpocząć. Tomasz, który spoczywał u Mego boku, wyznał, że nie może doczekać się, by zjeść świeżą rybę.

– Panie – powiedział – dobrze będzie posilić się świeżą rybą. Ryby tutaj są wyjątkowo smaczne i mam nadzieję, że bracia złowią bardzo dużo ryb.

– Tomaszu, starczy dla wszystkich. Najecie się do syta i zostanie jeszcze dla tych, którzy idą ze Mną.

Wzdłuż brzegu, krzycząc z zachwytu, biegł Jakub, niosąc wiele ryb. Powiedział:

– Panie, spójrz, ile złowiliśmy!

Tomasz odwrócił się do Mnie i rzekł:

– Dobrze się dziś najemy. – Spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem, jak bardzo cieszył się na ten posiłek.

– Tomaszu, módl się i dziękuj Ojcu, który w swoim miłosierdziu daje wam pożywienie, które doda wam sił potrzebnych do życia.

Uczniowie zebrali się, a Ja pobłogosławiłem rybę, dziękując Ojcu za Jego szczodrość.

Podczas gotowania zapach ryb unosił się w powietrzu. Judasz (nie Iskariota) siedział wpatrzony w ryby, zafascynowany ich wielkością.

– Panie, te ryby są takie duże. Takich nigdy wcześniej nie widziałem. Pachną wspaniale i jestem pewien, że będą smaczne.

Był wyraźnie podekscytowany na myśl o zbliżającym się posiłku.

– Spójrzcie na ten pokarm – rzekłem do wszystkich Moich uczniów. – Ojciec daje wam wszystko, czego potrzebujecie, by pełnić Jego wolę. Daje wam to, co jest potrzebne, i dużo więcej.

– Chwalmy Pana – wykrzyknął Tomasz i wszyscy zaczęliśmy dziękować Bogu i chwalić Go. Podczas posiłku, swobodnie rozmawialiśmy… z miłością i tak szczęśliwi. Gdy te smaczne ryby znalazły się już w naszych żołądkach, wyjaśniłem:

– Zjedliście dziś ze Mną wspaniały posiłek, posiłek, który dał nam Ojciec. Zaprawdę powiadam wam, nadejdzie dzień, kiedy Ojciec ześle wam inny posiłek, a będzie to prawdziwy pokarm życia. Przez swojego Syna Ojciec da wam pokarm na życie wieczne: chleb, który daje życie, i wino, które daje usprawiedliwienie. Ja jestem Synem, który zstąpił z Nieba, i Ja jestem Chlebem, który nakarmi wasze dusze. Ja jestem Winem, które daje usprawiedliwienie. Tylko przeze Mnie, swojego Syna, Ojciec zsyła pokarm, który daje życie wieczne. Ja jestem Synem, Ja jestem pokarmem, który Ojciec wam daje. Ja jestem pokarmem dla waszych dusz i Ja udzielam pokoju waszym duszom.

Wyglądali na niepewnych i zdumionych, więc dodałem:

– Jedzcie i cieszcie się, póki możecie, byście, gdy przyjdzie czas, nie łaknęli.

Nie zrozumieli Mnie.

– Przyjdzie dzień, gdy wrócicie do tej chwili pamięcią i pojmiecie Moje słowa, i zaniesiecie je innym.

– Panie, jak możemy to pojąć? – zapytał Mateusz. – Czasem tak trudno zrozumieć to, co mówisz.

– Zaufajcie Mojemu słowu. Powiadam wam, gdy wrócę do mego Ojca, zostaniecie napełnieni mądrością od Boga i wszystko to, co do was powiedziałem, ożyje w waszych sercach.

Na to rzekł Filip:

– Skoro Ty powiedziałeś, że tak będzie, to tak się stanie.

Po tej rozmowie wszyscy udaliśmy się na spoczynek.

Było już późne popołudnie, gdy zdecydowaliśmy się pójść na rynek w pobliskim mieście. Gdy tam dotarliśmy, na rynku toczyła się gwałtowna kłótnia. Dwóch mężczyzn przytrzymywało jakąś kobietę, krzycząc przy tym głośno.

– Ona jest złodziejką, ukradła mój towar, nie chciała zapłacić – mówił jeden z nich.

Drugi wykrzykiwał:

– Widziałem, jak ukradła. Widziałem, jak to zrobiła.

Pierwszy mężczyzna nadal krzyczał:

– Gdzie jest sędzia? Trzeba ją ukarać.

Tłum wołał bez przerwy:

– Złodziejka, złodziejka, złodziejka!

Biedna kobieta, słaba i stara, rozglądała się wokół przestraszona. Błagała tymi słowy:

– Miejcie litość. Ulitujcie się nad starą kobietą.

Wyszedłem do przodu i chwyciłem kobietę za ramiona, uwalniając ją z rąk mężczyzn.

– Co Ty wyprawiasz? Ona jest złodziejką, okradła mnie! – jeden z mężczyzn warknął na Mnie.

– Przyjacielu, czy ta kobieta ukradła coś, co było tak cenne?

– Ukradła trochę zboża wartości połowy sykla – odparł.

– Judaszu, zapłać temu człowiekowi jednego sykla za zboże.

Judasz zdziwił się bardzo, ale sięgnął do kieszeni i dał mężczyźnie jednego sykla. Na to mężczyzna wykrzyknął:

– Ależ ona kradła! Zgrzeszyła! – I wskazał kobietę palcem w geście oskarżenia.

– Kobieto, czemu kradłaś? – spytałem.

– Mistrzu, kradłam, ponieważ nie mam nic do jedzenia. Mój syn zmarł rok temu i nie mam nikogo, kto by mnie wspomógł. Prosiłam moje siostry i moich braci, by pomogli choć trochę, ale odmówili. Poborca podatkowy zajął mój dom, sąsiedzi zabrali moje zwierzęta, nic już nie mam. Nawet kapłani nie chcą mnie wpuścić na plac świątyni, bo nie mam co dać na ofiarę dla Boga, tylko moje modlitwy i miłość.

Rozpłakała się i upadła do Mych stóp, mówiąc:

– Mistrzu, Ty dziś okazałeś mi łaskawość jako pierwszy od czasu, gdy zmarł mój syn. Nigdy Ciebie nie zapomnę.

Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że wszyscy stoją bez słowa, wpatrzeni w ziemię ze wstydu.

– Powiadam wam dziś, nikt z was nie żył tak, jak o to prosił wasz ojciec Abraham. Nikt z was nie zachował przykazań, które Bóg dał Mojżeszowi. Nikt z was nie okazywał miłosierdzia, łaskawości i przebaczenia, które sami chcielibyście otrzymywać. A jeśli chodzi o waszych kapłanów i starszych, oni to winni się wstydzić za to, że tak traktują swoją siostrę, córkę Boga. Kapłani i starsi myślą tylko o sobie, zajęci własną sławą i bogactwem, a ci, którzy winni pomóc, nie zwracają uwagi na potrzebujących. Nie dziwcie się więc, że nadchodzi dzień, w którym powstanie nowy Kościół. Kościół ten prawdziwie będzie świątynią Boga. Wstydźcie się wszyscy.

Powiedziawszy to, oddaliłem się od tłumu bez słowa. Moim uczniom zaś poleciłem, by zabrali kobietę do Elżbiety w Judei, by ta zaopiekowała się nią tak, jak gdyby była jej krewną.

JEZUS ††† 12 LUTEGO 1996

Opuszczając wieś, minęliśmy tamtejszą synagogę, na zewnątrz której stał tłum ludzi. Podeszło do nas kilku faryzeuszy.

– Jedną chwilę. Ty tam, kim ty jesteś? – rzekł jeden z nich.

– Jestem Jezus z Nazaretu – odparłem.

Na chwilę zapanowała cisza, a oni wpatrywali się we Mnie. Jeden z nich zakpił:

– A więc to jest ten wielki prorok. Masz dla nas jakąś naukę?

– Są tacy, którzy nigdy nie pojmą nauki, bo zamykają swe serca na wolę Boga. Prorocy uczyli, by każdego traktować łaskawie i z szacunkiem, ale ilu z was usłuchało? Ojciec z Nieba dał przykazania miłości, ale ilu je zachowuje? Spoglądam w wasze serca i widzę, że liczycie wasze pieniądze, gromadzicie majętności, nie bacząc na innych. Czy naprawdę sądzicie, że tego oczekuje od was Bóg? Widzę, jak pełno w was chciwości i zazdrości. Czy Bóg chciał, byście tacy właśnie byli? Zbadajcie wasze sumienia i dostrzeżcie grzechy, które popełniacie. Szczerze je uznajcie, niech was nie zwiedzie własna pycha.

Oniemiały z wrażenia, mężczyzna wymamrotał:

– Skąd Ty wiesz, co jest w moim sercu? Skąd Ty mnie znasz?

Odparłem:

– Znam ciebie od dnia, w którym się narodziłeś. Widziałem cię, gdy kradłeś płaszcz twego brata, by go potem sprzedać, a zarobione pieniądze wydać na przyjemności.

Mężczyzna upadł na kolana, cały drżał:

– Mistrzu, przebacz mi. Nikt o tym nie wiedział, ale Ty wiesz! Przebacz mi, a odmienię swoje życie.

Nie spuszczając z niego oczu, schyliłem się i trzymając go za ramię, podniosłem z ziemi. Nie był on jedynym, który się zagubił.

– Zmień swoje życie. Odtąd chwal Boga i pomagaj innym, w ten sposób znajdziesz przebaczenie dla siebie. Przyjmij je i czyń dobro, a nie bądź chciwcem.

Wszyscy zebrani odwracali głowy, gdyż bali się, że zaglądając do ich sumień, mogę poznać, jakimi są w głębi serc. Powróciliśmy nad jezioro. Tam modliliśmy się do Ojca, prosząc, by uleczył serca ludzi i przebaczył im ich grzechy.

Nadszedł wieczór. Jedynie płomień ogniska rozświetlał miejsce odpoczynku. Przyjrzałem się iskrom unoszącym się z ogniska, bardzo jasnym z początku, lecz wkrótce gasnącym… Były jak ludzie. Tak wielu deklaruje miłość Boga, ale z upływem czasu ta miłość wydaje się gasnąć, a jej miejsce zajmuje miłość własna. Potem giną w ciemnościach…

Andrzej śpiewał wolno żałobną pieśń, która płynęła wprost z jego serca. Pozostali zaczęli klaskać w rytm melodii i sami dołączyli do śpiewu. Andrzej śpiewał o miłości zdradzonej dla pieniędzy… o tym, jak bogaty człowiek zapłacił pewnemu młodzieńcowi, by ten opuścił jego córkę. Młodzieniec spotykał się z nią i pragnął się z nią ożenić. Gdy córka bogacza dowiedziała się, że jej ukochany wybrał pieniądze zamiast niej, załamała się. Przestała jeść i umarła. Wtedy pomyślałem, jak wielu odrzuca miłość Boga ze względu na bogactwo i sławę światową. Smutna to była pieśń, tak jak smutny jest ten świat.

Zbudziłem się, słysząc w sercu głos Mego Ojca. Wstałem i udałem się w miejsce samotne, by być z Nim sam na sam. Na rozmowie z Ojcem spędziłem kilka godzin. Rozmawiałem o tym, o co Mnie prosił, i o tym, jak mam tego dokonać. Za każdym razem, gdy myślałem o tym, co miało nadejść, zastanawiałem się nad tym, jak łatwo ludzkość dała się zwieść, i o zadośćuczynieniu, którego miałem dokonać dla ich zbawienia.

Wewnątrz Mnie toczyła się walka. Moja ludzka natura lękała się tego, co miało się stać, a Moja Boska natura pragnęła przebaczyć ludzkości. Zły czaił się wciąż, by wsączyć lęk i niepokój do Mego serca, lecz Ja nie dawałem posłuchu jego daremnym wysiłkom. Ojciec umacniał Mnie swoją miłością, słowem swoim dodawał Mi otuchy, przyciągając Mnie do swego serca. Gdy tak trwałem cały w Ojcu, wszystko mogłem uczynić, nic nie mogło Mi przeszkodzić ani Mnie powstrzymać.

Miłość Mego Ojca… tak potężna, tak delikatna, zawsze dodająca sił i tak serdeczna. Wiedziałem, że trzeba, bym oddał Moje życie po to, aby Moje dzieci, Moja ziemska rodzina, mogli mieć udział w wiecznym szczęściu. Ja jedno z Ojcem, Duch Święty jedno ze Mną, tak trwaliśmy złączeni w miłosnej unii.

JEZUS ††† 14 LUTEGO 1996

Gdy wróciłem na miejsce, Moi uczniowie właśnie przygotowywali ryby na posiłek. Było południe. Wtedy odezwał się Tomasz:

– Mistrzu, nie było Ciebie długi czas. Martwiliśmy się.

– Niepotrzebnie się martwiliście, Tomaszu, byłem z Moim Ojcem.

Szymon (nie Szymon Piotr) podszedł do Mnie i podał Mi rybę; przyjąłem ją, dziękując za nią memu Ojcu.

Szymon odezwał się przyciszonym głosem:

– Znowu się kłóciliśmy, Mistrzu.

Zobaczyłem, że Judasz siedzi osobno, zwrócony plecami do pozostałych, a Piotr, Jan i Jakub opuścili z zażenowaniem głowy.

– O co pokłóciliście się tym razem? – spytałem.

Piotr wstał i powiedział:

– Judasz mówi, że powinniśmy zachodzić do dużych miast, aby tam zarobić na naszej pracy. My na to odpowiedzieliśmy, że powinniśmy chodzić tam, gdzie Ty chcesz.

– To nie wszystko – skarżył się Judasz – oni twierdzą, że jestem przy Tobie tylko ze względu na pieniądze. Mówią, że kocham tylko pieniądze. Mistrzu, to prawda, że martwię się o to, co będziemy jeść, w co mamy się ubrać, jak bdziemy w stanie zapłacić za nocleg, ale przecież tak trzeba, bo w przeciwnym razie nie uda nam się przeżyć.

– Judaszu, nie martw się za bardzo, zaufaj Memu Ojcu. Czy nie widzisz, jak dotąd troszczył się o nas? Czy nie rozumiesz, że lepiej jest mieć mniej, ale ofiarować to z miłością, niż posiadać wiele i dawać z obowiązku? Nie potrzebujemy więcej, niż otrzymujemy. Nie trzeba nam robić zbiórek pieniędzy, musimy tylko ufać, a wszystko będzie nam dane. Gdyby naszym celem stało się bogacenie, nie bylibyśmy lepsi od faryzeuszy. Naszym zadaniem jest zabiegać o zbawienie dusz, i to jest prawdziwą zapłatą. Rozumiem twoją troskę, przyjacielu, bo zależy ci na naszym bezpieczeństwie, ale spróbuj Mi bardziej ufać, a znajdziesz pokój. A jeśli chodzi o was, bracia Moi, nie spierajcie się w gniewie. Lepiej uprzejmie i życzliwie roztrząsać spory, aby dochodząc do porozumienia, nie urazić kogoś. Jaki pożytek jest z wygranej dysputy, gdy traci się przy tym przyjaciela? – Spojrzeli po sobie zawstydzeni, po czym zaczęli pakować swoje rzeczy, przygotowując się do drogi.

JEZUS ††† 19 LUTEGO 1996

Gdy szliśmy do następnej wsi, wiatr sypał w nasze twarze kurzem drogi. Widać było, że nadchodzi burza. Robiło się ciemno, a my czuliśmy na sobie ciężar powietrza. Łagodny z początku deszcz przeszedł w gwałtowną ulewę, której towarzyszyły grzmoty i błyskawice. Ujrzeliśmy małą chatę w kiepskim stanie. Pobiegliśmy do niej, by schronić się przed deszczem. W chacie składowano narzędzia potrzebne do pracy w winnicy. Weszliśmy do środka.

– Ciekawe, jak długo jeszcze będzie padać? – spytał Filip, nie zwracając się do nikogo w szczególności.

Odezwał się Judasz:

– Znając nasze szczęście, utkniemy tu na dobre.

Piotr spojrzał na Mnie i łagodnie się uśmiechnął, mówiąc:

– Przyjaciele, wykorzystajmy to, że tu jesteśmy. Pomódlmy się do Boga, naszego Ojca. Uczcijmy naszą miłość do Boga. Chwalmy Jego Święte Imię, a wtedy czas ten minie nam w radości.

– Dobrze powiedziałeś, Piotrze – odparłem, a gdy wszyscy uklękliśmy, rozpocząłem modlitwę:

– Ojcze, przychodzimy do Ciebie jako Twoje dzieci, które kochają Ciebie z całego serca, aby zwracać się do Ciebie w modlitwie uwielbienia za Twój cudowny dar miłości do nas. Ojcze, staję przed Tobą jako Twój Syn. Przychodzę prosić, aby Twoja łaska spoczywała na Moich uczniach, którzy podejmą trud pracy dla Twojej chwały. Proszę, byś we właściwym czasie obdarzył ich siłą, która będzie im potrzebna do pełnienia Twej woli.

Potem wspólnie podziękowaliśmy Ojcu za Jego miłosierdzie.

Wkrótce przestało padać, mogliśmy więc wyruszyć w drogę do następnego miasta. Dało się czuć słodki i świeży zapach czystego powietrza. Szliśmy radośnie krok za krokiem, a radość naszą, która płynęła z modlitwy, potęgował chłód powietrza.

– Mistrzu, czyż to nie cudowne, jak deszcz oczyszcza i odnawia ziemię? – rzekł Jakub.

– Tak, Moje dziecko. Podobnie jest z łaską Boga, bo gdy spływa na duszę, obmywa ją z brudu grzechu i odnawia serce człowieka. Jest ona darem, którego Bóg udzieli wszystkim swoim dzieciom przez ofiarę Baranka przynoszącego przebaczenie… miłosierdziem Boga okazanym wszystkim… Boskim darem, na który wystarczy się otworzyć, by go otrzymać.

JEZUS ††† 20 LUTEGO 1996

Słychać było tętent koni i maszerujących szybko ludzi, potem ujrzeliśmy mijający nas oddział wojska rzymskiego udający się w kierunku wsi. Staliśmy niemal ogłuszeni tupotem nóg i szczękiem broni.

Gdy dotarliśmy do wsi, panował tam zamęt. Żołnierze zdążyli już przeszukać domy w poszukiwaniu buntowników i zaaresztować w brutalny sposób pięciu mężczyzn. Mieszkańcy wsi tłumnie się zebrali, prosząc Rzymian, by ci uwolnili pojmanych mężczyzn. Oświadczyli, że mężczyźni ci są niewinni i domagali się, by ich zwolniono. Centurion, który siedział na koniu, wcale nie chciał słuchać, rozkazał za to żołnierzom, by odparli nacierający tłum. Gdy tak się stało, mały chłopiec wybiegł z tłumu, krzycząc:

– Ojcze, ojcze!

Jeden z żołnierzy, potężnej budowy i wysokiego wzrostu, uderzył chłopca zaciśniętą pięścią i chłopiec ów, który miał około czterech lat, upadł na ziemię, a jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. Tłum ucichł, a oficer zgromił żołnierza:

– Głupcze, to jeszcze dziecko.

Oficer zeskoczył z konia i pochylił się nad chłopcem, który przestał się już wić i leżał martwy. Gdy zdejmował hełm, można było dostrzec łzy spływające mu po policzkach.

Wykrzyknął:

– To przecież jeszcze dziecko, mam syna w jego wieku, to jeszcze dziecko.

I szczerze zapłakał.

Gdy tłum rozstąpił się, by umożliwić Mi przejście, przesunąłem się naprzód. Wyglądało na to, że żołnierze chcą Mnie zatrzymać, i wtedy ktoś krzyknął:

– To Jezus z Nazaretu, to ten prorok, wielki uzdrowiciel.

Słysząc to, żołnierze cofnęli się, a Ja podszedłem do chłopca. Centurion spojrzał na Mnie i powiedział:

– Czy potrafisz pomóc?

W jego sercu ujrzałem zagubioną duszę, przepełnioną bólem, jaki niosła za sobą praca, którą wykonywał, pełna śmierci i zniszczenia… ale pod tym zamętem zdołałem dostrzec współczucie, miłość i nadzieję.

– Pomogę – odpowiedziałem, pochylając się i podnosząc chłopca z ziemi.

– Ale przecież on nie żyje – powiedział żołnierz, który uderzył chłopca. – Teraz nic już nie możesz zrobić.

Łagodnie się do niego uśmiechnąłem i powiedziałem:

– Mój Ojciec, który Mnie posłał, ocala życie i je zabiera. Należy ono do Niego i może nim rozporządzać… więc jeśli wolą Jego jest, by ten chłopiec żył, to będzie żył.

– W takim razie Twój Ojciec musi być czarownikiem – odrzekł żołnierz.

– Nie, Mój Ojciec jest Bogiem całego stworzenia, który uczynił wszystko, co istnieje, i jest Jego wolą, by to dziecko żyło.

Gdy wypowiedziałem te słowa, chłopiec wrócił do życia, płacząc:

– Mamo!

Żołnierz, zdziwiony, cofnął się, a matka dziecka podeszła do chłopca i podniosła go… pełna radości, pełna dziękczynienia, błogosławiąc Boga za Jego miłosierdzie. Żołnierze wpatrywali się we Mnie, gdy tłum zaczął jednym głosem wielbić Boga.

– Kim Ty jesteś? – krzyczał z bojaźnią żołnierz.

– Ja Jestem – powiedziałem, a tłum się uciszył.

– A co to za odpowiedź? Ja pytam, kim Ty jesteś, a Ty mówisz: „Ja Jestem”.

– Ja jestem Synem, Ja jestem Barankiem i Ja jestem przebaczeniem od Boga.

Centurion wskoczył pospiesznie na konia, a do swoich ludzi warknął:

– Uwolnijcie tych ludzi. Nie potrzebujemy ich.

Spojrzał na Mnie i skinieniem podziękował, po czym odjechał z wioski wraz ze swoim oddziałem.

JEZUS ††† 25 LUTEGO 1996

Mieszkańcy wsi podchodzili do Mnie, prosząc, bym ich dotknął, uzdrowił, porozmawiał z nimi. Stanąłem pośród nich i rzekłem:

– Dziś byliście świadkami tego, jak Ojciec Niebieski, przez swojego Syna, dotknął dziecka, przywracając je do życia. Ojciec pragnie dotknąć i przywrócić życie każdemu ze swoich dzieci… by żyły w Jego miłości.

Przed tłum wyszedł mężczyzna, mówiąc:

– Mój dom jest Twoim domem. Proszę, nawiedź mój dom i zjedz ze mną posiłek.

Gdy szliśmy do jego domu, za nami podążył tłum. Mężczyzna wykrzyknął:

– Nie możecie wszyscy przyjść, nie starczy miejsca.

Zwróciłem się do tłumu, mówiąc:

– Dziś odpocznę, ale jutro przyjdę do was na rynek.

– Mistrzu, Mistrzu, wystarczy, że powiesz słowo, a będę uzdrowiony – zawołał jakiś ślepiec.

– Twoja wiara cię uzdrowiła – odparłem.

– Ja widzę, ja widzę! – krzyczał. – Chwała Bogu, chwała Panu, ja widzę, ja widzę!

Podszedł do Mnie, chwycił Mnie za rękę i, całując ją, rzekł:

– Mistrzu, Ty jesteś Panem i dziękuję Ci za Twoje miłosierdzie, chwała Bogu!

– Przyjacielu drogi, Bóg ciebie uzdrowił, nigdy o tym nie zapominaj. Każdego dnia pamiętaj, co Bóg ci uczynił przez swego Syna i dziękuj Bogu za Jego miłość.

Gdy weszliśmy na dziedziniec domu, do gospodarza podbiegł wysoki mężczyzna.

– Panie, nie damy rady wyżywić całej wsi.

– Przygotuj miejsca dla moich gości, a to, co możesz, daj ubogim; nie tym, o których wiemy, że obfitują we wszystko, ale biednym i żebrakom, dzisiaj bowiem Bóg ukazał nam swoją miłość i ja teraz pragnę dzielić się chlebem w podzięce Bogu za Jego miłosierdzie.

Spojrzałem na właściciela domu i zobaczyłem, że jego serce przepełnia miłość do Boga. Dziś to serce nauczyło się dzielić z innymi i to był prawdziwy cud, który dokonał się tego dnia.

JEZUS ††† 26 LUTEGO 1996

Nazajutrz udaliśmy się na rynek. Za nami szły dzieci, podbiegając co chwilę, by złapać Mnie za rękę.

– Nie przeszkadzajcie Mistrzowi. Już was tu nie ma! – podniesionym głosem powiedział jeden z Moich uczniów.

– Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie. Nie odpędzajcie ich. Ich czysta miłość sprawia Mi wielką radość.

Po tych słowach wszystkie dzieci zebrały się wokół Mnie, szczęśliwe i uśmiechnięte. Widząc ich serca, doznawałem szczęścia. Jakże pragnąłem, by wszyscy ludzie byli tacy jak one.

Jedno z dzieci nie chciało puścić Mojej ręki. Uparcie się jej trzymało, spoglądając na Mnie wielkimi brązowymi oczami.

– Moje dziecko, trzymasz tak mocno, że możesz złamać Mi rękę – zażartowałem. Chłopiec nic nie odpowiedział, wciąż trzymając Mnie za rękę i patrząc na Mnie. Pochyliłem się i podniosłem go, mówiąc:

– Jak masz na imię, Moje dziecko?

Spojrzał na Mnie i odpowiedział nieśmiało:

– Jan.

– Jan to dobre imię. To imię prawdziwego przyjaciela Boga – powiedziałem.

– Ja kocham Boga – odparł chłopiec.

– I Bóg ciebie kocha. Troszczy się o ciebie, bo mu zależy na tobie – powiedziałem. Chłopiec spytał:

– Czy Bóg słyszy moje modlitwy? Moja mama i mój tata mówią, że tak.

– Moje dziecko, każda twoja modlitwa trafia wprost do serca Bożego. Ojciec Niebieski czeka na każde słowo miłości, które Mu ofiarowujesz na modlitwie – odparłem, uśmiechając się do niego.

– Fajny jesteś. Polubiłem Cię. Zostań, proszę, w naszej wsi, nie opuszczaj nas – prosił, jak zwykły to robić dzieci.

– Wkrótce muszę iść dalej, bo są inni, którzy Mnie potrzebują, ale pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Obiecuję ci, że w każdej chwili Twego życia będę przy tobie z miłością, a Moi aniołowie będą cię strzegli do dnia, gdy przyjdziesz na spotkanie ze Mną i Moim Ojcem w Niebie.

Widziałem, jak w jego oczach zbierają się łzy. Pocałowałem go w policzek i rzekłem:

– Musisz być silny, bo kiedyś będziesz innym wskazywał drogę do Mnie. Na zawsze pozostaniesz Moim przyjacielem, i jak na przyjaciela przystało, musisz mieć mocne serce i silną wiarę, by bardzo Mnie kochać.

– Tak – powiedział, szlochając. – Tak będzie, bo Ty jesteś moim przyjacielem.

Gdy ocierał łzy z oczu, usłyszał głos matki:

– Janie Marku, gdzie jesteś?

JEZUS ††† 2 MARCA 1996

Na rynku zebrał się już tłum ludzi, którzy na Mój widok rzucili się w Moim kierunku, wykrzykując:

– To ten prorok, Jezus.

Gdy Moi uczniowie uciszyli krzyczących i nakazali, by siedli, Ja zacząłem mówić:

– Niektórzy potrzebują cudu, by uwierzyć w Boga, a przecież każdego dnia stajecie wobec cudów, których dokonuje Bóg. Tyle tylko, że często przechodzimy obok nich, wcale ich nie zauważając. Powietrze, którym oddychacie, jest jednym z takich Bożych cudów, ale ilu na to zwraca uwagę? Woda, którą pijecie, to, co służy za pokarm… to Boskie cuda. Ilu je zauważa? Tyle cudów dokonuje się na waszych oczach w każdej chwili waszego życia, a wy czekacie na jeszcze więcej! Zauważcie to, czym nieustannie obdarza was Bóg, i dostrzegajcie Jego cuda we wszystkim.

– Nauczycielu – zawołał jakiś młodzieniec – powietrze zawsze tu było; pokarm pochodzi z pracy rąk ludzkich, woda spływa z gór. Każdy z nas wyszedł z łona matki. Wiemy, skąd to wszystko się bierze; wiemy, że Bóg stworzył wszystko, co istnieje, powierzając to człowiekowi, by władał tym na własny pożytek. Wiemy, że zdolność rodzenia pochodzi od Boga, choć potrzebni są matka i ojciec. Wiemy, że rośliny, które służą nam za pokarm, rosną z woli Boga, i że włączając się w dzieło Boskiego stworzenia poprzez uprawę roli, otrzymujemy pokarm. Wiemy, że Bóg dał nam wodę, która, używana mądrze, pozostaje czysta i nadaje się do picia i nawadniania upraw. Wiemy to wszystko, Nauczycielu. To, czego nie wiemy, to, jak przywróciłeś życie umarłemu… jakim sposobem uzdrawiasz chorych. Powiedz nam, byśmy pojęli to, co czynisz, a rozumiejąc, byśmy wykorzystali to na nasz pożytek, jak uczyniliśmy z pozostałymi darami Boga!

Spojrzałem na niego i doznałem smutku z powodu tak wielkiego egoizmu i pychy, które widziałem w sercu tego młodzieńca.

– Jeśli wiecie o tym wszystkim, jeśli znacie cuda Boże, to dlaczego nie wierzycie nakazom, które Bóg dał, i ich nie zachowujecie? Gdybyście naprawdę dostrzegali to, czym Bóg obdarza was każdego dnia, to zapragnęlibyście dziękować Bogu i chwalić Go przez całą wieczność. Gdybyście rozumieli, jakim darem jest całe stworzenie, nie trwonilibyście ani nie marnowalibyście niczego. Przeciwnie, dzielilibyście się wszystkim z waszymi braćmi i siostrami. Pyszne jest to pokolenie, które twierdzi, że zna cuda Bożego stworzenia i że jest jego panem. Samolubne jest to pokolenie, które sądzi, że dary Boże należą do niego i tylko do niego. Grzeszne jest to pokolenie, które ignoruje dary Boga lub widzi w nich coś, co mu się należy. Chciwe jest to pokolenie, które nie docenia tego, co ma, prosząc jednocześnie o więcej. Nie dziwcie się więc, że Bóg doznaje smutku, gdy Jego dzieci postępują w ten sposób. Zbadajcie wasze sumienia i stańcie w prawdzie, a zobaczycie, jak bardzo obrażacie Boga. Proście wtedy Boga o przebaczenie i o łaskę do przemiany życia, tak byście stali się prawdziwie dziećmi Ojca. Wtedy to ujrzycie prawdziwe cuda Bożego miłosierdzia.

Tłum umilkł. Oczy wszystkich wpatrywały się w młodzieńca, który płonął ze wstydu.

– Przepraszam, Nauczycielu, że Cię obraziłem. Tyle muszę się jeszcze nauczyć. Może Ty mógłbyś mnie nauczyć?

– Przyjacielu, dziś otrzymałeś wielką lekcję, lekcję pokory. Wiem, że masz szczere serce i ze skruchą przyjąłeś Moje słowa. Gdyby tylko wszyscy ludzie byli do ciebie podobni, miłość Boga panowałaby w ich sercach.

Nadchodzili ludzie niosący chorych z prośbą o uzdrowienie. Młodzieniec usiadł z boku i przyglądał się. Gdy tłum oddalił się, podszedł do Mnie, mówiąc:

– Czy mogę pójść z Tobą?

– Ciężka to droga, którą Ja idę; wymaga ogromnego trudu, tak że wielu poddaje się z braku sił i nie idzie już dalej – odpowiedziałem.

– Dam radę, Nauczycielu – odparł.

– Wróć do swojej rodziny, bo jesteś im potrzebny. Twój ojciec jest już w podeszłym wieku i liczy na ciebie – powiedziałem.

– Nauczycielu, jak w takim razie będę mógł się nauczyć? – dopytywał się młodzieniec, a widać było, że zasmucił się.

Położyłem mu rękę na ramieniu, mówiąc:

– W Piśmie Świętym znajdziesz naukę. Wsłuchaj się w Słowo Boże, a wszystko w nim znajdziesz. Ono nauczy cię, jak żyć zgodnie z wolą Bożą. Ofiaruj swoje życie jako dar dla Boga, zamiast tylko od Niego brać. Czyń tak, a znajdziesz wiedzę, której szukasz, a kiedyś ujrzę cię znowu w przyszłym życiu.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, a potem młodzieniec wrócił do swoich bliskich. Posmutniałem. Spotkałem oto człowieka, który, jak wielu innych, sądził, że zna Boga i Jego wolę, a dziś prawda przemówiła do jego serca i zrozumiał, jak mało wie.

JEZUS ††† 4 MARCA 1996

Zbliżała się noc, gdy opuszczaliśmy wieś z zamiarem udania się do Kafarnaum. Judasz zaproponował:

– Mistrzu, czy nie lepiej zostać we wsi na jeszcze jedną noc i wyspać się wygodnie?

Pozostali uczniowie spojrzeli na Mnie, zgadzając się z Judaszem.

– Przyjaciele, będzie nam dobrze, gdziekolwiek przyjdzie nam nocować, bo nad naszym odpoczynkiem czuwa Bóg – odparłem, nie przerywając wędrówki. – Zaśpiewajmy Ojcu pieśń chwały – dodałem głęboko szczęśliwy, zachęcając ich do wielbienia Boga.

Z ich ust popłynęły radosne słowa na chwałę Ojca, a ich serca otworzyły się na Jego miłość.

Po skończonym śpiewie, gdy było już ciemno, w oddali ujrzeliśmy pojedyncze światło.

– Mistrzu, chodźmy tam, może znajdziemy miejsce na nocleg – krzyknął Piotr.

Kierując się ku światłu, po chwili ujrzeliśmy wewnątrz domu samotnie stojącego człowieka. W rękach trzymał Pismo Święte, śpiewając Bogu psalmy. Odezwał się Piotr:

– To święty człowiek, poprośmy go o pomoc.

– Piotrze, Mój przyjacielu, to jemu potrzebna jest nasza pomoc.

Widząc zdziwienie Piotra, rzekłem:

– Chodźcie i zobaczcie.

Podeszliśmy nieco bliżej, a uczniowie Moi zobaczyli, że człowiek ten jest trędowaty. Dlatego właśnie mieszkał tu sam, z dala od wsi.

– Mistrzu – krzyknął Judasz (nie Iskariota) – trzymajmy się od niego z daleka, bo inaczej sami zachorujemy.

– Judaszu, gdy spotykasz chorego, powinieneś mu pomóc, a nie odwracać się od niego. Czy niczego się jeszcze nie nauczyłeś? – powiedziałem.

– Ależ, Mistrzu, przecież my też moglibyśmy zachorować – wyjąkał Tomasz.

Odpowiedziałem:

– Tomaszu i wy wszyscy, czy jeszcze nie wiecie, że przyszedłem po to, by uzdrawiać chorych, grzeszników odsyłać wolnymi i by wszystkim nieść Bożą miłość? Widzieliście tak wiele, a jeszcze nie rozumiecie? Uzdrowię tego człowieka i zostanie on uwolniony od swego ciężaru. A wy, czy nadal będziecie skupiać się na sobie? Zaufać Bogu to oddać się Jemu całkowicie, nie zamartwiając się o jutro. Jeśli dajesz z miłości do Boga, Bóg będzie cię chronił. Czy nie wierzycie w to?

Spojrzeli po sobie, niepewni, a wtedy Piotr rzekł:

– Chodźmy tam i pomóżmy naszemu bratu.

Pozostali uczniowie mruczeli coś pod nosem, a Jan powiedział:

– Mistrz za każdym razem okazuje miłość i zawsze pomaga. Czemu my teraz zastanawiamy się i próbujemy Go zatrzymać? Idę z Piotrem.

– Ja też – włączył się Jakub i po chwili wszyscy szliśmy na miejsce, modląc się do Ojca.

Gdy Szymon zapukał do drzwi, modlitwa ustała. Powłócząc nogami, mężczyzna podszedł do drzwi i je otworzył. Jego twarz była cała pokryta ranami.

– Tu mieszka trędowaty, przyjaciele, lepiej trzymać się z daleka.

Szymon cofnął się przerażony na widok tak zniekształconej twarzy. Po chwili, z całą miłością, którą miał w sercu, rzekł:

– Wiemy, że jesteś trędowaty, i przybyliśmy, by ci pomóc. Nasz Mistrz pragnie się z tobą spotkać i porozmawiać.

– Cieszę się z waszego przybycia, ale nie mogę was wpuścić do środka, byście i wy tak nie cierpieli. Wystarczy, że ja cierpię; nie chcę tego cierpienia dla innych. Proszę, odejdźcie, zanim nie będzie za późno. Idźcie, przyjaciele – błagał.

Zrobiłem krok do przodu, gdzie było więcej światła, i powiedziałem:

– Nie ma znaczenia, jak wyglądasz. Jesteś pięknym człowiekiem o dobrym sercu. Modlisz się do Ojca w Niebie co dzień, nie prosząc dla siebie, ale dla innych. Wszyscy ludzie winni tak kochać.

Wyraźnie zaskoczony, mężczyzna powiedział:

– Skąd to wiesz?

– Ojciec i Syn są jedno. Co wie Ojciec, wie także i Syn, a modlitwy kierowane ku Ojcu są modlitwami i do Syna.

Na jego twarzy widać było zmieszanie, a gdy chciał cofnąć się, położyłem rękę na jego ramieniu.

– Proszę, nie dotykaj mnie, bo będziesz chory, jak ja. Nie zniósłbym tego, gdybym stał się przyczyną cierpienia innego człowieka – głos drżał mu, gdy wypowiadał te słowa.

– Mój Ojciec słyszy twoje modlitwy i posyła Syna, by cię uzdrowił – odparłem i pochyliłem się do przodu, by złożyć pocałunek na jego czole. – Bądź uzdrowiony przez prawdziwą miłość Boga, którą nosisz w sercu.

– Mistrzu – wykrzyknął Jakub – jego twarz, jego twarz!

Pozostali zaczęli wtórować:

– Rany zniknęły.

– Jest zdrów, chwała Bogu!

Mężczyzna dotknął swojej twarzy, popatrzył na ręce, a z oczu spłynęły mu łzy.

– Nie ma, wszystko zniknęło – wykrzyknął, płacząc.

Rozdarł szaty, by przyjrzeć się ciału. Było wolne od ran i doskonałe pod każdym względem. Zanosząc się od płaczu, upadł na kolana.

– Dziękuję Ci, Mistrzu, dziękuję Ci. Dzięki niech będą Bogu w Niebie za Jego miłosierdzie. Dziękuję Tobie, dziękuję.

Chwyciłem go za rękę i pomogłem wstać.

– Bóg troszczy się o swoje dzieci, a ufność, którą pokładasz w Bogu, czyni z ciebie prawdziwe Dziecko Boże. Uklęknijmy i pomódlmy się do Ojca z dziękczynieniem – powiedziałem.

Po modlitwie mężczyzna poprosił nas, byśmy wspólnie posilili się. Był to wspaniały posiłek. Uczniowie Moi najedli się do syta i byli bardzo zadowoleni.

– Co było w tej potrawie? – spytał Bartłomiej.

– Trochę ptasiego mięsa i trochę ryby z pobliskiego jeziora – odpowiedział mężczyzna.

– Było tak smaczne, że na pewno zawierało coś jeszcze. – Bartłomiej nie dawał za wygraną.

– To radość z miłosierdzia Boga, które dziś ujrzeliście, czyni posiłek tak dobrym – wtrąciłem. – Gdy widzi się działanie Bożej miłości i czuje jej dotyk, wszystko staje się dobre.

Rozmawialiśmy jeszcze długo, aż nastała noc. Pełen ducha Bożego i Bożej radości, mężczyzna nie mógł usnąć. W końcu, kładąc na nim Mą rękę, powiedziałem:

– Odpocznij teraz, bo masz przed sobą długie życie, życie w Bogu.

Wtedy dopiero usnął, uszczęśliwiony i spokojny. Jakub podszedł do Mnie po cichu i powiedział:

– Mistrzu, dobrze, że przyszliśmy tutaj.

Ułożył swoją głowę na Moim ramieniu i zapadł w sen.

JEZUS ††† 6 MARCA 1996

Po przebudzeniu się następnego ranka łagodnie przeniosłem głowę Jakuba z Mego ramienia na posłanie. Gdy tak spał, jego twarz miała w sobie coś anielskiego. Po cichu podszedłem do drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Powietrze było świeże i rześkie, a noc jeszcze się nie rozjaśniła. Idąc ścieżką, modliłem się do Mego Ojca w Niebie.

Modlitwa przyniosła Memu ciału nowe siły i nowy zapas energii. Czułem w sobie obfitość miłości Ojca. Prosiłem Mego Ojca o wskazanie, co mam czynić, i oczom Mym ukazał się taki obraz: ujrzałem bramy świątyni w Jerozolimie. Były zamknięte, a na nich umieszczono łańcuchy. Ojciec Mój rzekł: „Świątynia pozostaje zamknięta, nie tylko dla wielu z Moich dzieci, ale jest zamknięta również przede Mną. Otwórz jej bramy i odbuduj świątynię, a jako fundament połóż Twoją miłość”. Odparłem: „Ojcze, bramy świątyni zostaną otwarte, a serca ludzkości otworzą się na Twoją miłość, tak by Nasza rodzina ludzka mogła radować się życiem wiecznym w Niebie”.

„Synu Mój, ofiara, którą masz ponieść, jest konieczna dla pokonania zła. Trzeba, byś poniósł grzechy wszystkich ludzi i przezwyciężył je Twoją miłością. To właśnie Twoja miłość do Naszych dzieci przyniesie im odkupienie”.

„Ojcze, są chwile, gdy pytam siebie, czy wystarczy mi siły, by wypełnić to, o co prosisz. Wiem jednak, że to musi się stać dla wyzwolenia Naszych dzieci”. Niedługo potem wróciłem do domu, gdzie przygotowywano właśnie śniadanie. W sercu wciąż rozważałem to, co miało nadejść.

– Mistrzu, tak wielki smutek bije z Twego oblicza – powiedział Jan. To on zwykle pierwszy zauważał, gdy wracałem.

– To nic, Mój przyjacielu. Myślałem o dalszej drodze – odparłem.

– Dziś nie możesz iść, to za daleko. Zostańmy tu i odpocznijmy jeszcze – zaproponował z troską Jan.

– Drogę, która jest przede Mną, muszę przejść sam – odpowiedziałem.

Jan, który nie zrozumiał tych słów, rzekł:

– Pójdę z Tobą, aż po kraniec świata, jeśli Ty zechcesz.

Na jego twarzy malował się ból, powiedziałem więc:

– Janie, Mój drogi Janie, pokonasz długą drogę ze względu na Mnie, a Ja będę u twego boku, chociaż ty czasem nie będziesz o tym wiedział. Ja idę, by wskazać Drogę, tak by wielu mogło nią podążać w poszukiwaniu prawdziwego domu.

– Mistrzu, czasem nie wiem, co myśleć, gdy Ciebie słucham. Niewiele rozumiem z tego, co mówisz – powiedział Jan.

– Posilmy się – odpowiedziałem. – Będziemy jeszcze mieli czas na rozmowę. Przyjdzie czas, gdy zrozumiesz.

JEZUS ††† 9 MARCA 1996

Dotarliśmy do Kafarnaum, które było bardzo zatłoczone: tylu w nim kupujących i sprzedających, zajętych swoimi sprawami; tak bardzo zajętych, że często nie znajdywali czasu, by pomyśleć o Bogu. Wraz z Moimi uczniami skierowaliśmy się w stronę synagogi, by modlić się do Ojca. Zewsząd otaczali nas ludzie, którzy handlowali, podpisywali umowy, jedli i pili. Kafarnaum… miasto pełne ruchu, gdzie schodziły się szlaki komunikacyjne… miejsce, do którego tak wielu przybywało.

Synagoga była prawie pusta, zaledwie kilku starszych mężczyzn modliło się i czytało Pismo. Kilku z nich odwróciło się, by spojrzeć na nas, gdy wchodziliśmy, i zaraz wrócili do swych modlitw. Usiadłem i zamknąłem oczy, myśląc o Moim Ojcu. Na zewnątrz synagogi było gwarno, ale w środku panowała cisza. Gdy Moi uczniowie zaczęli się modlić, czułem miłość i zaufanie w każdym ich słowie. Po upływie kilku godzin wyruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na nocleg.

Judasz Iskariota poszedł szukać pokojów, biorąc ze sobą Andrzeja. Gdy czekaliśmy na nich, rzekłem do Moich uczniów:

– Chcę wam opowiedzieć o człowieku, który żył w pośpiechu każdego dnia, z wyjątkiem szabatu. Nawet w szabat miał wiele do zrobienia, ale z wielkim wyrzeczeniem zatrzymywał się, wiedział bowiem, że jest to dzień święty… ofiara dla Boga.

Jego sąsiedzi naśmiewali się z powodu tego, jak się zachowywał. Oni sami żyli bez pośpiechu. Nie spieszyli się z niczym, a gdy nadchodził szabat, udawali tylko, że świętują dzień Pański. Jeśli tylko dało się robić coś innego, tak by inni się o tym nie dowiedzieli, czynili to. Człowiek, który żył w pośpiechu, ciężko pracował, zapewniał utrzymanie rodzinie, płacił także podatki. Jego sąsiedzi również troszczyli się o byt swoich rodzin, często jednak unikali płacenia podatków. Choć był tak zabiegany, człowiek ten jednak znajdował czas dla Boga; inni, którzy mieli tyle czasu na zmarnowanie, poświęcali jego część Bogu wtedy, gdy zostawali do tego przymuszeni.

Gdy człowiek ten zmarł, ujrzał stojącego przed sobą Abrahama, który rzekł: „Choć byłeś zapracowany i zabiegany, to okazywałeś Bogu miłość i szacunek. Niebo czeka na ciebie”.

Gdy jego sąsiedzi zmarli, Abraham rzekł: „Wasze życie było pełne grzechu, marnowaliście cenny czas, który dał wam Bóg. Niewiele okazywaliście szacunku Bogu i waszym bliźnim. Wasze życie było pełne chciwości i egoizmu. Jak możecie oczekiwać, że wejdziecie do Nieba?”. Na to odpowiedzieli: „Nie chcieliśmy przyprawić siebie o śmierć przez taką bieganinę, ale świętowaliśmy szabat, no chyba że były dobre powody ku temu, żeby go nie świętować”.

Abraham odrzekł: „Obłudnicy! Samych siebie zwodzicie. Kiedyż jest dobry powód, by nie chwalić Boga w dzień, kiedy macie to czynić? Jeśli byliście tak bardzo zajęci w waszym życiu, byłoby z korzyścią dla was odpocząć przy Bogu w szabat, a On udzieliłby wam siły potrzebnej do życia. Pamiętacie człowieka, z którego się naśmiewaliście? Był wciąż zajęty, lecz zachowywał szabat ze względu na Boga. Pokazał, jak pomimo tak wypełnionego zajęciami życia można znaleźć czas dla Boga. A wy, choć wcale niezapracowani, nie znajdowaliście czasu dla Boga”.

Abraham zamknął przed nimi bramy Nieba, posyłając ich do piekła na wieczność. Czy rozumiecie, co mówię do was?

Przemówił Jakub:

– Tak, Panie, bez względu na to, jak bardzo jest się zapracowanym, zawsze należy znaleźć czas dla Boga.

– Tak, Jakubie, ale to nie wszystko – powiedziałem.

Rzekł Bartłomiej:

– Panie, to znaczy, że nie wolno przez własne lenistwo zmarnować życia i że należy świętować szabat.

– Właśnie tak, Bartłomieju, ale jest jeszcze coś – rzekłem.

Spojrzeli po sobie, nie rozumiejąc nic ponad to, co sami powiedzieli.

– Chodzi o to, że życie to dar od Boga, więc gdy jest się leniwym lub marnuje się życie, odrzuca się tym samym Boży dar. Tak często ludzie próbują unikać odpowiedzialności i obowiązków, zlecając ich wykonanie innym. Sądzą, że jeśli uda im się tak postępować i nie być zauważonym, to nie ma w tym nic złego. Ale zapominają, że Bóg widzi i że gdy człowiek spotka się twarzą w twarz ze swoim Stwórcą, Ten będzie wiedział, co człowiek uczynił z darem, jaki otrzymał od Boga. Jeśli zmarnował ten dar, Bóg nie nagrodzi go, ale jeśli wiódł życie, które wydało owoce, owoce miłe Bogu, otrzyma nagrodę życia wiecznego. Pamiętajcie, gdy Bóg czyni dar, to nie po to, by człowiek go zmarnował, ale by go pomnażał.

Judasz i Andrzej, którym udało się znaleźć dla nas nocleg u człowieka, który słuchał Moich słów, właśnie wrócili.