Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Publicystyka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,79

Publicystyka - ebook

Publikowana po raz pierwszy w jednym tomie różnorodna publicystyka Władysława Broniewskiego pokazuje poetę jako wnikliwego obserwatora życia kulturalnego i społecznego Drugiej Rzeczypospolitej oraz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, ale przede wszystkim jako człowieka stojącego na pierwszej linii wydarzeń.

Broniewski pisze nie tylko o literaturze, filmie i teatrze, ale komentuje także wydarzenia historyczne, analizuje dramatyczne zagubienie ideowe młodzieży akademickiej u progu niepodległości, omawia wątpliwości związane z sytuacją Polski na przełomie lat 30. XX wieku, z przerażeniem obserwuje niewygasłą pomimo doświadczeń II wojny światowej i Zagłady atmosferę antysemityzmu.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65369-47-5
Rozmiar pliku: 1 021 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Literatura zawadzająca poezji

Swoje wystąpienia publicystyczne podpisywał różnie. A zdarzało się nawet, że nie podpisywał ich w ogóle. Z tego powodu na pewno nie damy rady dotrzeć do kompletu materiałów. Decydowała o tym w jakimś stopniu konwencja przyjęta w czasopismach, lecz nie tylko — decydował o tym również stosunek Władysława Broniewskiego do napisanego tekstu lub do tematu artykułu. Jednakże tak mogło być tylko do czasu. Po II wojnie światowej sytuacja się zmieniła, bo też zupełnie inną wyznaczono poecie rolę. Publicystyka Broniewskiego bardzo szybko przestała być traktowana jak wypowiedź prywatna i zyskała niemal urzędowy charakter. Nazwisko popularnego poety stało się „własnością społeczną” — opowieść przestała opowiadać, a od publikowanych gęsto w prasie „wypowiedzi o” nikt nie spodziewał się zreferowania tematu, lecz oczekiwał swoistej sygnatury w postaci „oświadczenia w sprawie”.

Broniewski na swoją publicystykę patrzył zawsze jak na twórczość drugorzędną i nigdy nie traktował jej na równi z poezją. W grudniu 1939 roku, jednym z najbardziej dramatycznych okresów w życiu, pisał w liście do Marka Żywowa: „Zależy mi ze względu na polityczną treść tego wiersza, żeby mógł się ukazać . Zamieszczenie utworu poetyckiego jest, moim zdaniem, donioślejsze niż artykuł, który zresztą przygotowuję”^(). Zapowiadany artykuł nie powstał nigdy, natomiast wiersz po aresztowaniu jego autora przez NKWD trafił do akt i stał się jednym z dowodów nacjonalizmu „rewolucyjnego poety”. Po półtora roku spędzonym „w mamrze sowieckim” poeta wyszedł na wolność i w tym samym momencie inkryminowany wiersz trafił na stronicę czasopisma. Zaryzykujmy założenie — chociaż to wyjątkowo karkołomny pomysł — że szczęśliwe zakończenie tego epizodu jest dowodem „donioślejszego” charakteru „utworu poetyckiego”. Wszak wiersz ocalał, a zapowiadany artykuł nie powstał i — jak się okazało — nie miał powodu powstawać… Zostawmy jednak poezję, bo tym razem nie o niej mowa, lecz o publicystyce.

Było to pisarstwo niedoniosłe, drugorzędne, czasami — jak napisał kiedyś jego autor — „literatura zawadzająca poezji” — i byłoby błędem chcieć zobaczyć w tych utworach coś więcej, niż w nich jest. Artykuły, felietony, reportaże, recenzje, ale również oficjalne przemówienia i wystąpienia miały charakter publikacji doraźnych, których aktualność dawno minęła. Poza swoim czasem nikogo do niczego nie usiłują już przekonać, ani czegokolwiek wyjaśniać. Teksty niedoniosłe, które nie miały ambicji „wznieść się ponad historię legendą” — nie powstały po to, aby budzić podziw, lecz wyłącznie w celu opowiedzenia i załatwienia tylko tego, co w konkretnym momencie miały powiedzieć i załatwić. Dlatego warte są lektury, ponieważ absolutnie zależne od czasu, zachowały swój ludzki wymiar — swój i swojego autora.

***

Na samym początku to jeszcze nie było pisarstwo. Pierwsze swoje publiczne wystąpienia Broniewski zamieścił w „Młodzi Idą!”, czasopiśmie wydawanym przez uczniów płockiego Gimnazjum Polskiego zaangażowanych lub sympatyzujących ze Związkiem Strzeleckim. W jego przygotowanie, powielanie i kolportaż oprócz Broniewskiego zaangażowani byli Jan Mariański, Feliks Celmer, Stefan Wasilewski, Jan Oberfeld, być może również Zenon Chmielewski. Pod koniec 1914 roku lub na przełomie lat 1914 — 1915 ukazały się dwa numery — każdy z nich liczył szesnaście stron o formacie 22 na 36 cm. „Młodzi Idą!” miało postać starannego rękopisu odbitego na hektografie. Redaktorzy zamieszczali w nim swoje wiersze oraz swoje artykuły, które rozdzielały wyodrębnione graficznie cytaty utworów Mieczysława Romanowskiego, Kornela Ujejskiego, Stanisława Wyspiańskiego i Stefana Żeromskiego. Nie wiadomo, jaki był nakład czasopisma oraz jaki miało zasięg, nietrudno się jednak domyślić, że zarówno liczba powielonych egzemplarzy, jak i liczba czytelników musiała być niewielka. Wszyscy młodzi autorzy publikowali swoje teksty pod pseudonimami. Broniewski, który pełnił rolę głównego redaktora, zamieścił tutaj siedem swoich wierszy autoryzowanych kryptonimem „Orl.”, był to skrót od jego strzeleckiego i legionowego pseudonimu Orlik. Jako Jan Czamara ogłosił również trzy artykuły poświęcone bieżącym sprawom. Tej części swojej twórczości poeta nie traktował jednak poważnie. Dwadzieścia lat później w krótkim wywiadzie udzielonym „Kuźni Młodych” oświadczył: „W klasie 5 -ej redagowałem pismo pt. »Młodzi Idą«. Umieszczałem w nim również swoje wiersze i artykuły. Nie podpisywałem się nazwiskiem. Wstydziłem się”. W rzeczywistości wstyd odgrywał drugorzędną rolę — korzystanie z pseudonimów w nielegalnym patriotycznym czasopiśmie na początku I wojny światowej wynikało przede wszystkim z zasad konspiracji. Zresztą zdystansowanie się poety od swojej gimnazjalnej twórczości dotyczyło przede wszystkim liryki. Po wielu latach przyznał się do siedmiu „marnych wierszy”, wszelako nigdy nie zgodził się ani na ich ponowną publikację, ani na włączenie do któregokolwiek ze zbiorów. Dla publicystyki dorosły Broniewski okazał się jeszcze bardziej surowy — o swoich trzech młodzieńczych artykułach redaktor naczelny płockiego pisemka do końca życia nie wspomniał ani razu. Zresztą dziwić się temu trudno, ponieważ — po pierwsze — wartość literacka gimnazjalnych wystąpień była znikoma, a po drugie — ponieważ problematyka informacji miała stosunkowo ograniczony zasięg i na pewno nie większy rozmach. Powiedzmy szczerze, że gdyby artykuły opublikowane na łamach „Młodzi Idą!” nie wyszły spod pióra przyszłego znakomitego poety, byłyby co najwyżej ciekawym materiałem dla kronikarza badającego dzieje płockiego Gimnazjum Polskiego lub historyka zbierającego informacje na temat nastrojów panujących wśród płockiej młodzieży na początku I wojny światowej. Perspektywa biograficzna pozwala dostrzec tu zalążek przyszłej twórczości, przede wszystkim jednak pozwala dostrzec w artykułach, w których młody Broniewski formułuje polityczne deklaracje i dokonuje oceny wydarzeń z roku szkolnego 1913/1914, początek wyrazistego i dynamicznego światopoglądu poety.

Wbrew wszelkim zawirowaniom, upływowi czasu i ewolucji, w zawartych w publicystyce Broniewskiego opiniach i ocenach można dostrzec zaskakującą konsekwencję. Zasadniczym problemem podjętym w płockich artykułach było społeczne i polityczne zaangażowanie młodzieży na progu I wojny światowej, której koniec przyniósł Polsce niepodległość. Kiedy osiem lat później w zachowanym jedynie w notatkach i nigdy nieopublikowanym artykule zawarta została relacja o wydarzeniach z wileńskiego Zjazdu Młodzieży Akademickiej w grudniu 1921 roku, narratorem tej opowieści był ten sam Broniewski. Dostrzeżenie cynicznej interesowności studentów, pustki ideowej oraz prymitywnego antysemityzmu były odpowiedzią na uparcie stawiane pytania — te same pomimo upływu ośmiu lat i ogromnego bagażu doświadczenia. Co więcej, sprawa „ideowości młodzieży” była jednym z podjętych tematów w przywołanym już wywiadzie dla „Kuźni Młodych”. Szczególnie drastycznie sprawy te powróciły we wstępie do broszury Juliena Bendy Antysemita z przekonania wydanej zaraz po II wojnie światowej.

Zupełnie inaczej wyglądać będzie działalność krytycznoliteracka Broniewskiego. Pierwszy artykuł poświęcony literaturze podobnie jak relacja z wileńskiego zjazdu nie został opublikowany. Zachowany w rękopiśmiennych notatkach szkic powstał najprawdopodobniej w roku 1924. Dotyczył on dosyć ogólnie zarysowanego problemu niechęci do poezji zaangażowanej i awangardowej oraz całkowitego ignorowania jej przez wydawców. Być może miał z tych notatek powstać polemiczny artykuł, którym Broniewski włączyłby się do dyskusji na temat kształtu poezji proletariackiej, jaka wydarzyła się w pierwszej połowie 1924 roku na łamach „Nowej Kultury”.

Pod koniec 1923 roku redaktorzy wychodzącej pod patronatem Komunistycznej Partii Robotniczej Polski „Nowej Kultury” zgodzili się udostępnić swój dwutygodnik (później tygodnik) poetom z kręgu awangardowej „Nowej Sztuki”: Mieczysławowi Braunowi, Anatolowi Sternowi, Aleksandrowi Watowi i Brunonowi Jasieńskiemu. W ramach przyjętego porozumienia luźno związany z tym środowiskiem Broniewski został mianowany sekretarzem redakcji „Nowej Kultury”. Pomimo że czasopismo miało charakter społeczno-kulturalny, jego modelowym adresatem miał być wówczas przeciętnie wykształcony robotnik, a więc odbiorca stosunkowo słabo zorientowany w zawiłościach nowych rozwiązań estetycznych. Jednym z zasadniczych celów czasopisma było „przewartościowanie” kultury z „proletariackiego punktu widzenia”, jednak nie tyle w oparciu o literackie eksperymenty, ile przez wykształcenie nowego czytelnika i nowego twórcy, którzy w niedalekiej przyszłości będą potrafili sformułować i zrealizować właściwe dla swojego statusu „zamówienie społeczne”. Redaktorzy „Nowej Kultury” bardzo poważnie traktowali utylitarny charakter czasopisma — wielokrotnie reagowali na zgłaszane przez czytelników postulaty lub cierpliwie odpowiadali na przesłane do redakcji pytania.

Dosyć szybko okazało się, że nowatorskie, często ekscentryczne propozycje dopuszczonych do kooperacji poetów zbyt daleko odbiegają od ustalonego profilu czasopisma. W połowie marca 1924 roku redakcja „Nowej Kultury” ogłosiła informację o negatywnym wyniku eksperymentu i zakończeniu współpracy z awangardowymi poetami: „Niestety, bardzo rychło ujawniło się, że utwory te są dla naszych czytelników niezrozumiałe artystycznie. Nie dlatego, aby były za mądre, jeno po prostu dlatego, że są ideowo obce ruchowi robotniczemu”^(). Niepowodzenie poetyckiego eksperymentu sprowokowało krótką dyskusję na łamach tygodnika. Niestety, tego czy Broniewski chciał lub mógł zabrać głos w tej dyskusji, nie dowiemy się nigdy. Zamieszczenie artykułu, zwłaszcza takiego, który miał bronić prawa do przełamywania estetycznych i światopoglądowych stereotypów, nie było wcale rzeczą łatwą, ponieważ wymagało akceptacji głównych redaktorów czuwających nad zgodnością zgłaszanych do publikacji tekstów z linią ideową czasopisma. Pomimo głębokiego rozczarowania „kamarylą tabetycznych marksowiczów z pseudo — »Nowej Kultury«”^(), nieraz dosadnie artykułowanego w prywatnej korespondencji Broniewskiego z Braunem i Wandurskim, poeta wytrwał w roli sekretarza redakcji pół roku. Zresztą w drugiej połowie 1924 roku czasopismo przestało się ukazywać.

Od stycznia do maja 1924 roku Broniewski opublikował na łamach „Nowej Kultury” szesnaście recenzji i jeden popularyzatorski szkic na temat kina. Była to jednak działalność bardziej dydaktyczna niż krytyczna. Kilkanaście zupełnie niepolemicznych prezentacji adresowanych było do słabo wykształconego czytelnika i nieraz musiały być wyposażone w przypisy cierpliwie wyjaśniające, kim był Michał Anioł lub co znaczy słowo „pornografia”. Prócz działalności krytycznej Broniewski przetłumaczył dla „Nowej Kultury” kilka fragmentów opowiadań Ilii Erenburga i dwa wiersze Majakowskiego. Wszystko to zostało opublikowane anonimowo lub opatrzone dyskretnym kryptonimem „b.”. Jedynym tekstem, który został wówczas podpisany przez Broniewskiego pełnym imieniem i nazwiskiem, był wydrukowany w styczniu 1924 roku przekład wiersza Włodzimierza Majakowskiego Poeta-robotnik — ten wielokrotnie wskazywał później Broniewski jako swój oficjalny debiut literacki.

Na początku 1925 roku Broniewski został sekretarzem redakcji „Wiadomości Literackich” — najpopularniejszego i najbardziej opiniotwórczego międzywojennego tygodnika. Tę funkcję sprawował nieprzerwanie przez następnych dziesięć lat. Był to moment szczególnie ważny. Mieczysław Grydzewski nie ograniczył się wyłącznie do zatrudnienia Broniewskiego. Kilka tygodni wcześniej redaktor naczelny „Wiadomości Literackich” ogłosił poetycki debiut Broniewskiego i opublikował jego cztery wiersze: Śmierć, Cienie, Koncert i Perun^(). Mniej więcej w tym samym czasie w październikowo-grudniowym numerze „Skamandra” — również prowadzonym przez Grydzewskiego — wydrukowane zostały Młodość oraz Wiatraki^(). Następny numer „Skamandra” zawierał kolejne liryki: Spowiedź i Soldat inconnu^(). Co więcej — w połowie lutego ukazał się pierwszy starannie przygotowany tomik poetycki Broniewskiego Wiatraki. Udany debiut w dwóch najbardziej prestiżowych czasopismach literackich, chociaż był wobec rówieśników mocno spóźniony, bardzo szybko spowodował, że Broniewski stał się postacią rozpoznawalną w środowisku.

Na przełomie stycznia i lutego 1925 roku ukazała się pierwsza recenzja napisana przez Broniewskiego dla „Wiadomości Literackich”. Była to surowa ocena pamiętnika Cezarego Jellenty z czasów I wojny światowej. Broniewski z dużym szacunkiem wypowiadał się na temat słynnego krytyka literackiego, podkreślając, że jest „wybitnym stylistą i znawcą literatury”, lecz zarazem bezlitośnie piętnował „kawiarniany” charakter podejmowanych w książce sporów, a także całkowitą bezradność i brak orientacji jej autora wobec zasadniczych historycznych przełomów. Naiwność polityczna Jellenty była tą samą naiwnością, którą w 1914 roku kontestował redaktor płockiego pisemka, a nawet tą samą, której doświadczył późniejszy legionista i więzień Szczypiorna — jednak język tej wypowiedzi był już zupełnie inny.

Do końca 1925 roku w „Wiadomościach Literackich” ukazało się jeszcze dziesięć recenzji. Co prawda dla „Nowej Kultury” w krótszym czasie napisał Broniewski więcej tytułów, ale to wyłącznie sucha statystyka. Świeżo upieczonemu poecie zdecydowanie bardziej odpowiadał otwarty charakter tygodnika, który od początku swojego istnienia głosił, że: „Nie reprezentuje żadnej szkoły estetycznej. Nie walczy o tę czy inną doktrynę. Nie broni i nie chce żadnych dogmatów krępujących swobodę twórczości. Dlatego proklamuje hasła dla każdego sposobu i każdego objawu uczciwej pracy w imię sztuki”^(). Programowo „popularny” i nieelitarny charakter tygodnika pozwalał zwracać się do nieco lepiej zorientowanego estetycznie czytelnika, co uwolniło recenzenta od dydaktycznego rygoru, jaki narzucała swoim publicystom „Nowa Kultura”. Bez większego ryzyka można nawet wysunąć dosyć paradoksalny wniosek, że w otwartych światopoglądowo „Wiadomościach Literackich” Broniewski miał większą swobodę formułowania swoich wyrazistych lewicowych poglądów.

Kilka pierwszych lektur było przypadkowe. Można jednak dostrzec, że po trzech miesiącach recenzent zaczął staranniej wybierać tytuły do omówienia. Interesowała go przede wszystkim poezja. Trzy recenzje poświęcił poetom związanym z „Czartakiem”. Wypowiadał się o nich z szczerą sympatią, lecz bez zachwytu. Brak zainteresowania „wszystkim, co w życiu boli, gniewa, męczy, raduje” nie został doceniony przez zaangażowanego społecznie krytyka. „Stwarzanie światów” dla czartakowych „dezerterów życia” miało wymiar wyłącznie metaforyczny — poetycko urokliwy, a zarazem nieznośnie lekceważący rzeczywistość. Więcej zrozumienia znalazł Broniewski dla poetów mniej zachowawczych: Brunona Jasieńskiego, Juliana Przybosia, Adama Ważyka, Stanisława Młodożeńca, Jana Brzękowskiego, Stanisława Ryszarda Standego i Juliana Tuwima. Omawiając prozę, Broniewski sięgnął przede wszystkim po książki swoich literackich nauczycieli. Wśród wybranych do omówienia powieści znalazły się Pokolenie Marka Świdy Andrzeja Struga oraz niezwykły przypadek sześciu równoczesnych przekładów Przedwiośnia Stefana Żeromskiego na język rosyjski.

W 1926 roku ukazało się kolejnych siedem recenzji i jeden obszerny szkic O twórczości Sergiusza Jesienina. Po zgonie znakomitego poety. Wandurski, wówczas jeszcze serdeczny przyjaciel Broniewskiego, wcale nieskory do komplementów ocenił ów szkic entuzjastycznie: „Artykuł twój o Jesieninie jest bardzo piękny. W ogóle piszesz coraz »fajniej«, serdecznie ci winszuję”^(). Opinia przyjaciela była całkowicie uzasadniona. Poświęcona Jesieninowi opowieść o tym, „jak spalają się serca poetów”, jest najlepszym publicystycznym wystąpieniem autora Wiatraków. No i w rzeczy samej — Broniewski stawał się coraz sprawniejszym i pewniejszym swoich poglądów krytykiem, z coraz większą swobodą i wyrazistą retoryczną swadą zabierającym się za kolejne książki. Na początku 1928 roku energicznie odpowiadał na artykuł Pawła Hulki-Laskowskiego Poezja szlachetnego nieporozumienia, który zapoczątkował na łamach „Wiadomości Literackich” dyskusję o poezji proletariackiej. W polemicznym artykule wypowiadał się jako współautor biuletynu poetyckiego Trzy salwy i autor świeżo wydanych Dymów nad miastem, a zarazem pewny swoich kompetencji krytyk literacki. Nie lekceważył adwersarza, lecz obnażał lekceważenie. Broniewskiego zirytował przede wszystkim pryncypialny ton przyjęty przez znakomitego tłumacza Przygód dobrego wojaka Szwejka oraz jego lekceważący stosunek do kultury robotników i brak merytorycznego przygotowania do dyskusji.

Broniewski „pisał coraz »fajniej«” i można by się spodziewać, że będzie tak pisał dalej. Jednak pod koniec lat dwudziestych publicystyczne i krytycznoliterackie zainteresowania Broniewskiego zaczęły wyraźnie słabnąć. Do roku 1931 opublikował zaledwie cztery recenzje i jeden szkic o Literaturze w Rosji Sowieckiej. Gdyby szukać podpowiedzi, dlaczego tak się stało, dałoby się ją usłyszeć w jednej z recenzji (a nawet w trzech), w których Broniewski kontestował nadmierne gadulstwo poetów Czartaka, a szczególnie — zbędne „teoretyzowanie” Edwarda Kozikowskiego. Pisał wtedy: „Utwór poetycki powinien sam siebie obronić przed wszelkimi możliwymi zarzutami i — co ważniejsze — sam sobie zdobyć miejsce w sercu czytelnika, wszelkie zaś wstępy, komentarze, »rozmowy« są tylko czczą gadaniną lub, w najlepszym razie, literaturą zawadzającą poezji”.

Wydane w 1927 roku dojrzałe poetycko Dymy nad miastem świadczą o tym, że Broniewski dopracował się własnego języka. Wydane kolektywnie Trzy salwy, w których „Broniewski wykazał niewątpliwie najwięcej siły lirycznej”^() oraz publikacje pojedynczych wierszy w czasopismach umocniły jego pozycję w środowisku literackim. Broniewski stał się pełnoprawnym poetą, a im bardziej nim był, tym bardziej krytycznoliteracka publicystyka stawała się „literaturą zawadzającą poezji”. Z chwilą opublikowania w lipcu 1931 roku recenzji powieści Borysa Pilniaka Wołga wpada do Morza Kaspijskiego przedwojenna działalność krytycznoliteracka została ostatecznie zakończona.

W 1934 roku Broniewski jeszcze napisał i opublikował w „Wiadomościach Literackich” dwuczęściowy reportaż z odbytej podróży po ZSRR. Dwa lata później w tym samym tygodniku ukazało się podpisane przez Broniewskiego sprawozdanie z kongresu w obronie kultury, który odbył się we Lwowie 16 i 17 maja 1936 roku. Nie licząc krótkiej notki napisanej po śmierci Zbigniewa Uniłowskiego — były to ostatnie przedwojenne wystąpienia Broniewskiego w roli publicysty.

Poza „Wiadomościami Literackimi” Broniewski w zasadzie nie występował jako publicysta. Wyjątkiem był cykl pięciu felietonów zamieszczonych w ukazującym się w Krakowie jesienią 1930 roku podczas tzw. wyborów brzeskich antysanacyjnym „Przeglądzie Społecznym”. W półlegalnym, nękanym częstymi konfiskatami czasopiśmie anonimowość publikacji była koniecznością. Polityczne felietony firmował nikomu nieznany Gwóźdź. Jednak pseudonim nie był przypadkowy. Broniewski oddał głos wykreowanej przez siebie postaci starego, zgryźliwego leguna — sierżanta Gwoździa, bohatera satyrycznych monologów napisanych specjalnie dla Teatru Polowego 1 Dywizji Piechoty Legionów. Była to postać wzorowana na słynnym bohaterze Opowiadań kaprala Szczapy Karola Lilienfelda-Krzewskiego. Ktokolwiek by się wsłuchał w język dwóch pierwszych felietonów Gwoździa, usłyszałby charakterystyczną gwarę legionową i być może dostrzegłby w niej piłsudczyka rozczarowanego rozwojem sytuacji politycznej. Czasy były jednak wyjątkowo niechętne wszelkim niuansom i mało kto chciał czegokolwiek słuchać.

Jeszcze podczas pracy w „Wiadomościach Literackich” Broniewski wszedł do zespołów redakcyjnych „Dźwigni”, „Miesięcznika Literackiego” i „Przeglądu Społecznego”. Później współpracował lub czynnie sympatyzował między innymi z wileńskim „Słowem”, „Dziennikiem Popularnym” czy „Czarno na Białem”. Drukował wiersze, a chociaż robił to często, jednak bardzo starannie wybierał miejsce ich publikacji. Podobnie działo się podczas II wojny światowej, jednakże wówczas mógł poeta w dużo mniejszym stopniu decydować o miejscu publikacji swoich wierszy. Przebywając w zajętym przez ZSRR Lwowie, bezsilnie zabiegał o wydrukowanie któregokolwiek z jego nowych wierszy. To wtedy zwrócił się do Żywowa z prośbą o pomoc w zamieszczeniu „utworu poetyckiego donioślejszego niż artykuł”. Po aresztowaniu w styczniu 1940 roku przez NKWD o jakichkolwiek publikacjach w ogóle nie było mowy. Sytuacja zmieniła się po ataku Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 roku. Po wyjściu z więzienia poeta napisał do swojej dwunastoletniej córki: „Moje wiersze z 1939 roku dotąd były »nieaktualne«, a kiedy się zaczęła wojna z Niemcami, okazało się, kto miał rację. Ten mój wiersz Syn podbitego narodu… był nawet w aktach mojej sprawy, zarzucano mi, że to nacjonalistyczne tendencje, a teraz co?”^(). Trzy inkryminowane dotąd wiersze: Bagnet na broń, Żołnierz polski i Syn podbitego narodu… w lipcu 1941 roku zostały opublikowane w „Nowych Widnokręgach”.

Do końca 1942 roku Broniewski był żołnierzem w armii gen. Władysława Andersa, jednak na początku roku 1943 został bezterminowo urlopowany z wojska i trafił do redakcji wydawanego w Jerozolimie czasopisma. Kierujący nim Wiktor Weintraub tak wspominał ten moment: „ pociągała go atmosfera życia wojskowego. Ale coś tam wyszło niedobrze. Przy ewakuacji z Rosji protestował przeciwko dyskryminacjom przeciwko Żydom wśród ludności cywilnej. Doszło na tym tle do scysji, awantur. Kot, kiedy się o tym dowiedział, postanowił wyreklamować go do mającego wychodzić w Jerozolimie pod moją redakcją dwutygodnika »W Drodze«”^(). Tam poeta pracował przez trzy kolejne lata aż do momentu podjęcia decyzji o powrocie do kraju jesienią 1945 roku. Jak wspominał Weintraub: „zupełnie nie wtrącał mi się do pracy redakcyjnej”. Od gatunków publicystycznych Broniewski nadal trzymał się z daleka na rzecz „donioślejszych” wierszy, które zyskiwały sobie i ich autorowi coraz większą popularność. Zaangażowana i wyrazista retorycznie liryka znakomicie odpowiadała na „zapotrzebowanie społeczne” czytelników podczas wojny. Zresztą owa publicystyczna „doniosłość” miewała również bardziej praktyczny wymiar. Jerzy Giedroyc wspominał: „W latach 1944 — 1945 mieliśmy duże problemy z cenzurą angielską, która tępiła wszystkie aluzje dotyczące Związku Sowieckiego, Katynia czy Teheranu. Zamiast artykułów wstępnych drukowaliśmy więc niezwykle popularne wiersze Broniewskiego”^().

Pod koniec 1945 roku po dramatycznej drugowojennej tułaczce Broniewski wrócił do Polski. Środowisko emigracyjne zareagowało na tę decyzję oburzeniem, władze krajowe natomiast witały go entuzjastycznie. W pierwszym udzielonym zaraz po powrocie wywiadzie poeta deklarował: „Przyjechałem tu do roboty w tym przeświadczeniu, że tak jak każda łopata, tak i moje pióro może służyć naszemu wspólnemu celowi — odbudowie”^(). Życzenie poety zostało spełnione dosłownie, gdyż niemal natychmiast włączono go do Wydziału Propagandy działającego w ramach Biura Odbudowy Stolicy. Niespełna rok później 22 lipca ukazał się firmowany przez BOS album z reportażem poświęconym odbudowie mostu im. księcia Józefa Poniatowskiego. W tym samym momencie i na tę samą okazję Broniewski napisał jeszcze patetyczny wiersz Most Poniatowskiego.

Obok plakatowego zapału pojawiło się również zdecydowanie bardziej autentyczne przerażenie. Broniewski był poetą, który z największym natężeniem nasłuchiwał w Jerozolimie wszelkich wieści o Zagładzie polskich Żydów, dramatycznie przeżywał informacje o powstaniu w getcie, równie głęboko przeżywał brak reakcji polityków na przemycane z okupowanej Europy informacje o nazistowskich zbrodniach, był pierwszym polskim (a bodajże nawet pierwszym na świecie) poetą, który w połowie 1943 roku wiedział i pisał o komorach gazowych Oświęcimia i Dachau. „Zdawałoby się, że przerastająca w swej grozie wyobraźnię wielomilionowa zbrodnia niemiecka powinna pohamować każdego, w kim nie wygasły resztki ludzkich uczuć” — napisał kilka miesięcy po powrocie do kraju. Dla tego poety nieugaszony w powojennej Polsce antysemityzm wydawał się być nie do pomyślenia. Tej sprawie poświęcił dwa artykuły. Pierwszy ukazał się najpierw w „Kuźnicy”, a następnie posłużył za wstęp do broszury Bendy Antysemita z przekonania. Drugim był napisany we wrześniu 1947 roku List z Tatr. Był to krótki reportaż o wyprawie w góry, który został „uzupełniony” wtrąceniami o zabójstwie serdecznego przyjaciela Józefa Oppenheima, o zamordowaniu Dawida Grassgrüna — ostatniego z ocalałych nowotarskich Żydów, oraz o kilkukrotnych zbrojnych napadach na żydowskie sierocińce w Rabce i w Zakopanem. Informacje zostały podane lakonicznie, jednak były na tyle precyzyjne, że na pewno nie pochodziły z drugiej ręki. Tę znajomość faktów i niepublicystyczny charakter przeżyć potwierdza prywatna korespondencja Broniewskiego do pozostałych w Jerozolimie i Tel Awiwie przyjaciół^().

Dosyć szybko powojenna publicystyka przybrała wyłącznie oficjalny charakter, do tego bezwzględnie nieanonimowy. W kilku przypadkach: Edwarda Szymańskiego, Izabeli Gelbard (Czajki-Stachowicz) lub Antoniego Kasprowicza nieanonimowość miała być formą literackiej rekomendacji, jakiej udzielał nieco mniej znanym twórcom jeden z najpopularniejszych wówczas poetów. Jednakże po hucznych obchodach dwudziestopięciolecia twórczości Broniewskiego w 1950 roku wszelkie zamieszczane w prasie publikacje przestały być jakimkolwiek komentarzem, wyrażeniem opinii, rekomendacją czy też zajęciem stanowiska wobec bieżących (rzadziej: historycznych) wydarzeń, a stały się swoistym zdepersonalizowanym rytuałem „udzielania” nazwiska. Ówczesna prasa regularnie ogłaszała zbiorowe „oświadczenia w sprawie…”: kongresu zjednoczeniowego PPR i PPS, wojny domowej w Grecji, apelu pokoju, repatriacji Polaków z Francji… itp. Do tego samego rytuału należały również formułowane w liczbie pojedynczej niezliczone i schematyczne „listy do”, „pozdrowienia dla czytelników…” oraz „wypowiedzi pisarza do…”: młodzieży, do harcerzy, do żołnierzy, do górników lub „wypowiedzi o…”: Warszawie i stolicy, o Nowej Hucie, o żołnierskich tradycjach, dlaczego głosowałem… itp. Do tego dodać można jeszcze niezliczone wywiady z poetą: „wielkim”, „rewolucyjnym”, „proletariackim”, „wybitnym”, „znakomitym”. Duża część z nich nie powstawała nawet na podstawie przeprowadzonej z Broniewskim rozmowy, lecz była opracowywana w oparciu o dostarczone redakcji informacje.

Pomimo iż wypowiedzi te na pewno w jakimś stopniu — być może niekiedy nawet w dużym — odpowiadały poglądom poety, niemniej sposób ich prezentacji wydaje się być najodleglejszy od tego, który można by uznać za nieoficjalny. Świadczyć może o tym przebieg szeroko i głośno relacjonowanych przez radio i prasę wydarzeń związanych z jubileuszem. Urządzono go poecie nie w pierwszych miesiącach roku 1950, które odpowiadałyby momentowi publikacji debiutanckich Wiatraków, lecz we wrześniu, co miało odpowiadać dwudziestej piątej rocznicy ukazania się kolektywnych Trzech salw. Taki pomysł sam w sobie nie był kontrowersyjny, ponieważ krytykom zdarzało się uznawać „biuletyn poetycki” za „drugi debiut” Broniewskiego. Jednak w 1950 roku nazwiska Wandurskiego i Standego, dwóch pozostałych autorów Trzech salw zamordowanych w czasie stalinowskich czystek, były absolutnie niecenzuralne. Na wszelki wypadek podczas hucznych obchodów nie przywoływano więc kontrowersyjnego tytułu.

Poeta wierny cały czas idei „zamówienia społecznego” dosyć chętnie uczestniczył w spotkaniach z czytelnikami, które nazywał „objazdem duszpasterskim”. Równie chętnie przyjmował wyrazy podziwu. Z tego powodu „cierpliwie” znosił coraz bardziej męczącą sytuację i starał się sprostać „przemysłowemu” zapotrzebowaniu na liczne „oświadczenia”, „sprawozdania”, „przemówienia” lub „wystąpienia”. Wszystko to jednak do czasu, bo wszystko to przecież za dużo… Zwłaszcza dla poety.

W zakończeniu reportażu ZSRR w oczach poety z września 1960 roku Broniewski napisał: „Ten mój obowiązek sprawozdawczy raczej mi ciąży. Chciałoby się napisać szerzej, inaczej… Wierszem?”. Podsumowana w ten sposób opowieść dotyczyła pobytu delegacji Związku Pisarzy Polskich w Rosji i Gruzji. Broniewski wrócił z podróży bardzo zmęczony, lecz zadowolony. Z sympatią pisał o spotkaniach z rosyjskimi i gruzińskimi poetami, z zachwytem opowiadał o gruzińskich górach. Tekst reportażu nie był zbyt długi — niespełna pięć stron znormalizowanego maszynopisu, które po rozbiciu na kolumny zmieściły się na jednej stronie czasopisma. Bez względu na tekstologiczne obliczenia trudno byłoby jednak uwierzyć, że użyte przez poetę sformułowanie „napisać szerzej” miałoby dotyczyć większej liczby zapisanych kartek. „Szerzej” oznaczało wyłącznie „napisać wierszem”.

Niemal w tym samym czasie poeta na prośbę Bolesława Bołsanowskiego i Wojciecha Lucasa napisał sprawozdanie o swoich licznych spotkaniach z czytelnikami. Artykuł ten — jeżeli można go tak w ogóle nazwać — był szczególny. Broniewski spełnił prośbę redaktorów, jednak wykorzystał w swoim niewielkim tekście obszerny cytat z reportażu Stefana Kozickiego, który był szczegółowym sprawozdaniem z serii wieczorów poetyckich autora Komuny Paryskiej. Całą wypowiedź Broniewski podsumował: „Kozicki prawdę napisał. A mnie wyręczył w ciężkiej pracy pisania prozą”.

Można w tym retorycznym chwycie dostrzec kpinę i poetycką dezynwolturę — będzie to prawdopodobne. Można również zauważyć w tym geście najzwyklejszy w świecie wykręt człowieka zmęczonego chorobami i wiekiem — pewnie tak też było. Jednak na pewno było tu jeszcze coś więcej („więcej”) — bo jeśli zdarzyła się jakaś nonszalancja, to miała charakter wyłącznie prozaicznie lub prozatorsko-publicystyczny. Bilans poetyckiej buchalterii nie został zamknięty, ponieważ zasady rachowania podpowiedziane zostały dużo wcześniej, na początku niemal, kiedy świeżo upieczony poeta i recenzent Emila Zegadłowicza diagnozował poetyckie rozgadanie Kantyczki rosistej jako „chorobę nadmiaru, który jest brakiem” — wówczas, gdy narzekał na „literaturę przeszkadzającą poezji”.

Maciej TramerNastroje — poglądy — orientacje

Trzy państwa, które przed setką lat podzieliły się Polską, prowadzą dziś wojnę między sobą. Prowadzą właśnie na ziemi polskiej, stąd zmuszone zostały do wypowiedzenia się tak czy owak — szczerze czy nieszczerze — mniejsza o to — w sprawie stosunku do Polski i Polaków, rozumiejąc polityczne znaczenie ich nastrojów i poglądów. Zarówno Dwuprzymierze, jak i Rosja, starają się ludność polską pozyskać dla siebie przez więcej lub mniej hojne obietnice. Szczególną uwagę, oczywiście, muszą zwracać na Królestwo, jako na najwięcej rozwiniętą dzielnicę polską.

Niezależnie od tych obietnic jakby wprost odruchowo wytworzyły się u nas nastroje i sympatie mniej więcej określone. U znacznej większości naszej ludności wyrazić je można w kilku słowach. Austrii można by życzyć dobrze, gdyby nie szła ręka w rękę z Niemcami; bo Niemcy to wróg śmiertelny a groźny, sto razy gorszy niż Rosja; lepiej więc współczuć tej ostatniej niż Niemcom. Nastrój przeciwniemiecki jest nutą dominującą i w prasie stołecznej. Wszystkie prawie dzienniki nie mają słów oburzenia przeciw Niemcom, a nawet Austrii, wychwalając za to słowiańską Rosję i jej słowiańską armię. Prócz ulegania żywiołowym nastrojom przyczynia się do tego i to, że część naszej prasy znajduje się w ręku stronnictw politycznych, wyznających jawnie lub więcej wstydliwie prawomyślny moskalofilizm. Stronnictwa te jako zgrupowania jednostek mniej lub więcej wyrobionych politycznie, kierowane przez ludzi mających zazwyczaj ze sobą pewną przeszłość polityczną, potrafią silnie oddziaływać i oddziałowują na opinię ogółu przez świadomą, celową i jednolitą agitację.

Stąd też uważam za rzecz konieczną zapoznanie się z poglądami różnych obozów — partii lub grup — politycznych.

Przedstawiający interesy wielkiego kapitału przemysłowego i rolnego obóz oportunistyczny, ugodowy (realiści i narodowi demokraci) stoi od początku silnie przy rządzie rosyjskim, broniąc zaciekle jego państwowych interesów, które on nazywa interesami słowiańszczyzny; uprawia nieustanną adorację na cześć autora odezwy do Polaków¹, nie mogąc dość nadziwić się i nazłościć „bezrozumności” współbraci galicyjskich; w legionach krakowskich widzi podłą lub głupią hołotę niemogącą nawet umywać się do „dzielnej armii rosyjskiej” albo do „rzeczywiście polskich partyzantów p. Gorczyńskiego”².

Usiłujący zachować resztki cnoty liberalnej „postęp” polski (grupy Świętochowskiego i Konica³ ) nie gorzej od ugodowców czuje i myśli „po słowiańsku”, uczepiwszy się zniedołężniałymi rękoma manifestu stryja cesarskiego; a „otumanionych” rodaków zza kordony chce namówić do interesów polsko-słowiańskich sążnistymi perswazjami. —

Ale realiści, narodowi demokraci i „postępowcy” nie są jedynymi przedstawicielami polskiej myśli politycznej. Są inni, nieuznawani przez rząd „górne narodu dziesiątki”. Ci myśleli i myślą odmiennie.

Grupy narodowo-niepodległościowe („fronderskie”⁴) widzą w Rosji śmiertelnego i odwiecznego wroga narodu polskiego, który dać nic nie może. Nie oglądając się więc na łaskę i protekcję rządów zaborczych należy, ich zdaniem, przygotować się jak można do wystąpienia samodzielnego, którego celem jest zdobycie niepodległości. W tym względzie duże znaczenie mogą mieć legie galicyjskie, jako wyćwiczony wojskowo zespół polski, mimo że obecnie musi iść w porozumieniu z Austrią.

Podobne stanowisko zajmują zwolennicy tzw. Frakcji Rewolucyjnej⁵, której kierownik Piłsudski jest nawet wodzem części legionów krakowskich. Inne stanowisko zajął obóz socjalistyczny, ściślej socjalno-demokratyczny PPS i SDKPiL. Ten nie wysunąwszy właściwie zdecydowanego postulatu w sprawie polskiej, za najpilniejsze swe zadanie uznał obronę ideowego i materialnego dobra robotników zagrożonego w sytuacji obecnej; z jednej więc strony zwalcza agitację moskalo i prusofilską, z drugiej stara się dopomóc w dostarczaniu robotnikom środków do życia. Wobec organizacji militarnych zajmuje na razie stanowisko negatywne.

*****

Oto zwięzła odpowiedź na temat, który każdego myślącego człowieka obchodzi. Nie należy jednak brać wypowiedzianych poglądów bezwzględnie i aprobować lub potępiać w czambuł te czy inne zapatrywania. Wypadki biegną chyżo, a z nimi mogą zajść i zmiany w poglądach i stanowisko może trzeba podać rzetelnej rewizji.

Qui vivra verra.

Rok miniony

Rok 1913 — 1914 był stanowczo niezwykłym w dziejach szkoły naszej w Płocku. Obok niezwykle rozbujałych temperamentów i uczuć w kierunku patriotycznym i społecznym, obok prawdziwej harmonii słowa z czynem, spostrzegamy tyle obojętności dla wszelkich ideałów, tyle podłości i kretynizmu, że kontrast taki może się wydać co najmniej dziwnym. Trudno mówić dziś o jakichś widokach na przyszłość dla szkoły polskiej wobec wypadków przemijających z szybkością błyskawic, jednak gdyby w naszych warunkach miało pozostać status quo, to zaiste smutne horoskopy… Szkoła polska jest zagrożonym okrętem — płynie ona przez wzburzone fale, z jednej strony atakowana przez państwowość rosyjską ciążącą jak zmora na naszym organizmie przez dążności rusyfikacyjne, skutecznie dotychczas przez nas odpierane; — z drugiej strony fala groźniejsza — to zdrada naszych szeregów lub obojętność i niechęć dziwna ze strony społeczeństwa, która gorzej nam szkodzi niż wszelkie zakusy moskiewskie.

Zdawało się, że okręt płynący w tak złych warunkach musi zatonąć — i natychmiast zaczęło uciekać z niego stado szczurów podróżnych, dbających tylko o swoje osobiste dobro. Pragnę tu scharakteryzować życie szkolne w roku ubiegłym, tak jak się ono przedstawiało w porządku chronologicznym.

Przede wszystkim trzeba zauważyć, że poziom intelektualny młodzieży, który przed laty był dość wysoki, dzisiaj zniżył się i z każdym rokiem jest gorzej. Za każdą klasą wychodzącą ze szkoły mówi się beznadziejnie: to już ostatni; — ale jeszcze duch się w niedobitkach kołacze i życie jakieś idzie. Ze strony władzy szkolnej nie widzimy silniejszego dążenia w kierunku polepszenia tego stanu: nie zwraca się uwagi na ogólny poziom inteligencji ucznia, tylko tak jak w niezatartej w pamięci szkole rosyjskiej sądzi się każdego wobec stopni.

Bezduszny rygoryzm, jaki widzimy ze strony niektórych p. Profesorów, zabija wzajemną harmonię ucznia z nauczycielem i jest dla szkoły czynnikiem ujemnym.

Wreszcie daje się zauważyć pewna stronniczość w postępowaniu z uczniami: ten, którego ojciec może się ująć za synem, zwłaszcza jeśli jest adwokatem, rejentem itp. Może się nie kłopotać o promocję, choćby się nic nie uczył.

Najsmutniejszą rzeczą zaś jest to, że szkoła nasza ulega jeekim wpływom potomków świętej inkwizycji. Zamiast wolności sumienia mamy przymusowe chodzenie do kościoła w parach; — można powiedzieć nawet, że od kleru zależy byt naszej szkoły: tak np. w 1912 roku kler zmusił do ustąpienia powszechnie lubianego i naprawdę kochającego młodzież profesora, pana Gackiego¹ za napisanie pewnej książki tzw. „bezreligijnej i niemoralnej”, grożąc w przeciwnym razie, że nie da naszej szkole prefekta, wiedząc, że rząd nie pozwala na istnienie tzw. „szkół bezwyznaniowych”. Zdawałoby się, że jest rzeczą niemożliwą, żeby fakty tak barbarzyńskiego obskurantyzmu mogły się zdarzyć w wieku XX — a jednak tak jest, duch inkwizycji działa.

Jak już powiedziałem, poziom intelektualny młodzieży znacznie się obniżył: daje się to zauważyć w stowarzyszeniach, istniejących w naszej szkole. Zacznijmy od Stowarzyszenia Koleżeńskiego. Działalność jego obecnie ogranicza się do utrzymywania czytelni, sklepu z antykwarnią, organizowaniu koncertów itp. przedsięwzięć na swój dochód. Wiemy, co zawiera ustawa Stowarzyszenia Koleżeńskiego; jakie tam górne plany działalności i jak wysokie mniemanie o samych uczniach. —

Być może, być może, że nawet tak było, ale dziś może to tkwić co najwyżej w jakimś archiwum koleżeńskim, bo trudno twierdzić, że młodzież dzisiejsza jest równa pod względem ideowym wczorajszej. Sądząc z takiego stanu rzeczy, pogarszającego się z każdym rokiem, spodziewam się, że Stowarzyszenie Koleżeńskie, takie, jakim chciało być przy założeniu, upadnie. Przy Stowarzyszeniu Koleżeńskim istniało jeszcze kilka kółek: np. samokształceniowe, literackie, literatury powszechnej, jednakże nie zdołały one zainteresować większego zastępu młodzieży, nie zdołały skupić około siebie życia umysłowego, a nawet niektóre z nich prowadziły żywot suchotniczy, nie dając członkom tego, co pragnęli w nich znaleźć. Dzięki dobrej woli kilku kolegów było urządzone parę odczytów dla młodzieży, jednakże było to dość rzadkim zjawiskiem. Z innych stowarzyszeń istniał jeszcze skaut, wykazujący również objawy schyłkowe. Przede wszystkim dało się zauważyć, że organizacja ta była pozbawiona jakiejkolwiek ideologii, w samym jej łonie wrzała bezustannie podziemna walka, która całą organizację osłabiała i rozprzęgała. W końcu, jak zwykle, zwyciężyła reakcja i dziś już skaut pozbawiony wszelkich czynników ideowych nie przedstawia żadnych widoków na przyszłość. Z organizacji ideowych istniały: Związek Młodzieży Socjalistycznej i Organizacja Młodzieży Narodowej, które jednak zbyt były nieliczne, żeby mogły skuteczny wpływ wywierać na ogół uczniów. Zresztą co do tego ścisłych danych zebrać i podać nie można.

W roku zeszłym młodzież wydawała także swoje pisma. Widzimy tu „Do Dzieła”, organ młodzieży socjalistycznej, który poruszał najwięcej tematy swego programu, choć i w sprawach obchodzących ogół młodzieży również można było spotkać ciekawe myśli. Drugim pismem były „Myśli”. Było to pismo zupełnie bezbarwne — nie wysuwało żadnych postulatów, choć widać było dążenie, aby zainteresować młodzież. Zresztą po dwóch numerach, w których nic nie było prócz kilku dość nędznych wierszy — upadło.

Życie wśród młodzieży podniosło się w końcu roku, gdy okazała się konieczność obrony szkoły polskiej. Wiadomy fakt oświadczenia Rościszewskiego² i innych o zamiarze przejścia do szkoły rosyjskiej pociągnął za sobą następstwa. Młodzież uciekła się do bojkotu czynnego, który jednakże na te sprawy wcale nie wpłynął. Wydane odezwy i znane fakty z akcji bojkotowej bynajmniej nie zmieniły planów p. Rościszewskiej, która, bez najmniejszego oporu ze strony starszego społeczeństwa, do dzisiaj jest przełożoną szkoły polskiej, nie troszcząc się o jej interesy. Taka sama sytuacja była z niejakim p. Wernikiem³, który miał założyć szkołę rosyjską, a gdy młodzież gorąco sprzeciwiła się temu, nie zawahał się podać do policji nazwisk tych uczniów, którzy, jak sądził, byli głównymi sprężynami tego ruchu.

***

Smutną jest droga, jaką trzeba przebyć; za nami i przed nami mroki obojętności, niechęci i złej woli, a poprzeć nas nikt nie pośpiesza i coraz ciaśniej zaciska się to błędne koło i głosy jakieś wołają: zginiecie! Ale my silni, my nie zatrzymamy się, ani nie cofniemy z raz obranej drogi, bo wierzymy, że gdzieś, kiedyś zabłyśnie świt po długiej nocy i ockną się masy śpiące. A wtedy nie będzie już oportunizmu wśród młodzieży, szkoła nasza znowu zacznie wydawać ludzi i na nowo podniesiemy zapomniane sztandary ideałów!

Idea polska

Ażeby odpowiedzieć na pytanie, czym jest idea polska, muszę sobie jasno przedstawić, co oznacza i jakie pociąga za sobą następstwa przynależność do narodu polskiego. Przynależność ta, w moim rozumieniu, posiada głębsze znaczenie. Jestem Polakiem — to nie jest martwy wyraz lub cyfra; jestem nim nie tylko dlatego, że mówię jednym językiem z tymi, którzy mi są duchowo bliżsi i z którymi łączą mnie osobiste stosunki, lecz także dlatego, że obok życia indywidualnego znam życie całej Polski, że jestem jej cząstką na całym jej obszarze i przez cały czas jej istnienia, że czuję swą ścisłą, nierozerwalną łączność z całą Polską, zarówno tą, która przed tysiącem lat powstała dopiero, jak i z tą, która stopniowo staczała się do upadku i później walczyła bezskutecznie o niepodległość! Jestem także cząstką tej Polski, która przyjdzie, bez względu czy będzie ona jak dziś w niewoli, czy sama stanowić będzie o swoim losie. Jestem cząstką Polski, więc wszystko co jest polskie, jest moje; mogę być dumny z tego, co było w Polsce wielkie i piękne, ale także wstyd narodu i upokorzenie jest moim upokorzeniem. Jestem Polakiem — to znaczy, że mam obowiązki względem Polski, które są tym większe, im dalej stanąłem na drodze rozwoju, im bardziej żyję całym moim życiem duchowym — życiem Polski, jej uczuciami, potrzebami i dążeniami!

Bogactwo duchowe jest podstawą rozwoju jednostki; stąd też każdy, kto czerpie z tego narodowego dobra, musi poczuwać się do obowiązku spłacenia tego długu wobec ojczyzny. Obowiązek ten będzie spełniony tym lepiej, im więcej dodamy pierwiastków do ewolucji naszego narodu. Im wyżej naród nasz stanie na szczeblach kultury, im bardziej wyprzedzi inne narody, tym lepiej spełnimy obowiązek wobec ludzkości. Narody, które dążą do własnej doskonałości — tym samym doskonalą ludzkość. Każdy naród ma swe bolączki, które stara się planowo i systematycznie usuwać. My jesteśmy w innych warunkach; nam nie wolno przeprowadzać planów na szerszą skalę w celu usunięcia z naszego narodowego organizmu tego, co w nim jest złym, żadna kwestia bezpośrednio nas dotycząca, nie może być przez nas samych rozwiązana.

Zagadnienie walki klasowej jest sprawą dotyczącą prawie każdego narodu, jest jedną z najbardziej palących jego spraw wewnętrznych. W każdym narodzie widzimy zagarnięcie władzy i posiadania przez jedne klasy, a nędzę i niedolę innych. Widzimy nieustanne zmaganie się sił w walce o byt, a my patrzymy na to bezradni, wobec istniejącego ustroju społecznego i politycznego. Jakiż stąd punkt wyjścia!? Nadzieją dla nas i pociechą jest to, że w głębinach naszego narodowego bytu zachodzi zasadnicze przeobrażenie. Lud polski staje się narodem polskim!… Staje się to żywiołowo, z niepowstrzymaną siłą. Od Śląska do Chełmszczyzny, od Odry po Wartę Polacy z imienia stają się Polakami z ducha. Lud już wszedł do życia narodowego w Poznańskiem i Krakowskiem, a wkrótce stanie się to w innych częściach naszego kraju.

W wieku XIX rzadko które jednostki z arystokracji i ludu przyznawały się do polskości; ten brak elementarnych uczuć w górze i na dole spychał naród do upadku.

Dziś dzieje się inaczej: arystokracja jeszcze bardziej odsunęła się od sprawy polskiej, ale lud wszędzie, bez wyjątku, zarówno tam, gdzie nad nim pracują, jak i tam, gdzie na każdym kroku musi walczyć, prawdziwym przebłyskiem myśli zaczyna czuć po polsku.

Lud polski jest zdrowym rdzeniem narodowego życia; nie ma on za sobą przeszłości politycznej, ale tkwią w nim uśpione, niespożyte moce, które, gdy się zbudzą, zerwą wszelkie krępujące więzy i lud sam podyktuje sobie warunki przyszłego bytu!!

A czyż my możemy marzyć o jakichś gruntownych zmianach w stosunkach społecznych, czy choćby tylko ich polepszeniu, dopóki nie posiadamy samodzielności politycznej? Oto jest punkt, o który się rozbijają wszelkie szersze aspiracje polskie, punkt, przez który jeśli nie przejdziemy, nie dojdziemy nigdy do celu!!

Tomy poezji to udział tylko bardzo znanych i uznanych poetów, względnie grafomanów, którzy zawsze mają pieniądze na własne wydawnictwo. Poza tym można jeszcze, obok interesujących informacji o paryskich krojach dessous, czytać w „Pani” wiersze Iwaszkiewicza, Wierzyńskiego…

Ale cóż ma zrobić niegrzeczna poezja, która na przekór całemu współczesnemu życiu istnieje i ma coś do powiedzenia? Oblepiona etykietkami „snobizmu”, „futuryzmu” itp. ma umrzeć na tę chorobę, „która się zowie: pieniądz i bruliony”¹!?

Stanisław Ignacy Witkiewicz ogłosił niedawno w pismach, iż poszukuje kapitału na wydawanie pisma artystyczno-literackiego. Dotąd, zdaje się, nikt się jakoś nie pokwapił z pieniędzmi na ten tak niepewny interes. Ale może się jednak ktoś znajdzie. Spodziewam się, że Witkiewicz nie będzie się mógł uskarżać na brak materiału. Niegrzeczne dzieci literatury polskiej zabiorą głos.

Może się znajdzie jakiś ryzykant, który wyda tomy napisanych wierszy, choćby tylko dlatego, aby zmącić trawą porosłe bagienko literatury polskiej.

A wówczas, Mieczysławie Braunie², wiersze dziś pisane nie będą „butelkami rzucanymi w morze”.

Czy jest w Polsce poezja, którą warto drukować? Odpowiedź na to pytanie należeć musi do prywatnych informacji. Na podstawie poezji drukowanych w „Zwrotnicy” i „Skamandrze” można sądzić, że tak. Jest widocznie w Polsce ta dziwna kasta ludzi „trudniących się poezją”. Pytanie, czego chcą, o czym piszą i co mają do powiedzenia³.

Stara sztuka z jej ubogim aparatem staje bezradna wobec futurystycznej fantasmagorii współczesności. Przydać się może już tylko do głaskania po brzuchu dystyngowanego Stirnera⁴, do schlebiania jego mdłemu estetyzmowi. Jest to świat skazany na zwykłe wymarcie. Jednym z ładunków dynamitu, który stirnerowski brzuch rozsadzi — jest poezja.

Każdy wiersz to „bomba w walce ludzkiej”, bardziej — każdy wiersz to protest przeciwko przytłaczającej przeszłości i wezwanie nowego nadchodzącego życia.

Nową poezję cechuje więc rewolucyjna treść społeczna i zerwanie ze wszystkimi kanonami starego estetyzmu.

Nic dziwnego, że poezji tej w Polsce się nie widzi.

Kto ją będzie drukował? Kto ją będzie czytał? Dla spasionego i zadowolonego z siebie bourgeois jest ona „nożem w brzuchu” i gdzie indziej — napotyka opór w postaci nałogów estetycznych.

Współczesny poeta znajduje się w próżni. Niemniej przeto ma czasem coś do powiedzenia. Cóż ma robić? Poeta Mieczysław Braun wpadł kiedyś na pomysł rozlepienia swego wiersza pt. Aniołowie-robotnicy na słupach ogłoszeniowych. Słusznie! Czemu poezja ma mieć mniejsze prawo do popularności niż mydło Knespa lub maszyny Underwood? Ale to nie rozstrzyguje kwestii.

W Polsce istnieją dwa pisma, których pojawienie się jest wypadkiem tak rzadkim jak zaćmienie słońca.

Aleksander Kusikow⁵ oblicza, że w Rosji ludzi spekulujących żywym towarem poezji, tj. krytyków przypada na jednego poetę — 9 ½. U nas podobnej statystyki nikt nie przeprowadził, a szkoda — może by wyliczono jeszcze bardziej imponujące cyfry.

Rozważania teoretyczno-poetyckie w Polsce stają się jakąś niesamowitą metafizyką. Mówi się o nazwiskach, których nikt nie drukuje. Sytuacja podobna do tej z bajki Andersena o szacie cesarza.

Poezji w Polsce prawie nie drukuje się. To fakt. Ba, może nawet zasada! Pytanie: czy jest co drukować? Odpowiedź na to pytanie posiadać będzie prywatno-informacyjny charakter. Publiczności to nie obchodzi.

Nie mam zamiaru być tu adwokatem jakiegoś mdło natchnionego wierszoróbstwa. Muza od dawna już łazi na czworakach, podpierając się nosem w rynsztoku. Zachód słońca i pisuar zrównano w prawach poetyckich. Krzyk, mechanizacja, bezsens, babel współczesności nie potrzebują już wyważać otwartych drzwi poezji. Cóż dalej? — Materializacja formy. Konstrukcja „Rysująca się twarz świata”⁶.

Wszystko to bajki o żelaznym wilku, jeśli się mówi o Polsce.

W społeczeństwie dławionym brzuchami tysiącpudowych Stirnerów poezja jest i musi być dynamitem. Jak depesze o trzęsieniu ziemi brzmią słowa ze wschodu: precz z waszą miłością, precz z waszym ustrojem społecznym, precz z waszą kulturą, precz z waszą religią! Wszystko od nowa!⁷

Ale cóż to obchodzi Stirnerów? Dla nich trzeba poezji słodziutkiej, grzecznej, głaszczącej po brzuchu. Innej — nie ma. Innej nie wydrukują, nie kupią, ba — skonfiskują!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: