Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hello World - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,53

Hello World - ebook

Hello world! Życie jest sitcomem, w którym nie ma śmiechu z taśmy, tylko kolejne sezony z następnymi komplikacjami fabuły. Zdjęcie z anteny jest jak koniec świata, ale przecież nic naprawdę się nie kończy, a stare serie powracają po latach z nową obsadą.


Ludzie analogowi i ludzie cyfrowi. Sfrustrowana nastolatka, współczesna trzydziestolatka w ciąży, programista z pomysłem na startup, kreatywna zmagająca się z wyzwaniami kapitalizmu. W labiryncie ludzkich spraw, na rozstaju dróg, na zakręcie.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65369-97-0
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Budzi się nagle.

Przerażające strzępy snu sprowadzają niepokój, mruga oczami, czekając, aż rzeczywistość się zsynchronizuje. Powoli dociera do niego, że po prostu źle leżał, wywinięta nienaturalnie ręka naciskała na ucho, a promieniujący ból transmutował w nocną marę, senpotwora. Uspokaja oddech, oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, niepotrzebnie, bo właśnie oślepia je ekranem telefonu. Przymus sprawdzenia godziny, wielkie białe cyfry na tle tapety z „Wiedźmina 3” oznajmiają, że jest 4.19. Jeszcze tyle czasu do poranka, wystarczy wtulić się w poduszkę, mocniej owinąć chude ciało kołdrą i zasnąć, ale z jakiegoś powodu zasnąć nie może, palcem przesuwa więc suwak na ekranie i sprawdza powiadomienia.

Pan Fejsbuk donosi, że ma wspomnienia, stare wpisy zrobione tego dnia w poprzednich latach. Zapala nocną lampkę, żeby ekran tak nie raził, i przewija kwanty przeszłości, tu link, filmik, myśl złota, zdjęcie z byłą sprzed pięciu lat, patrzy na nie bez emocji, trochę otępiony jeszcze snem, a trochę tym, że już sobie mniej więcej sprawę przepracował. Nie ma tu miejsca na żale, żadne dziękuję, panie Fejsbuk, za bolesne wspomnienia, wręcz przeciwnie, zaczyna się zastanawiać, co u niej słychać. Jej wpisy nie wpadają do jego strumienia, jakby pan Fejsbuk nie uważał, że go interesują. Pewnie dlatego, że nie zostawiają u siebie komentarzy, poza życzeniami urodzinowymi, więc nie ma mowy o żadnej relacji. Stuka palcem w link jej nazwiska i pierwsze, co widzi na jej profilu, to czarny prostokąt pokryty cyfrowym szumem, skan zdjęcia USG, sprawdza datę, to nie prima aprilis, ona naprawdę jest w ciąży, tak jak zawsze chciała.

Daje lajka, bo czemu nie, a potem gasi światło i leży z telefonem w ręce, wpatrując się w kolorowe mroczki tańczące na oświetlonym księżycem suficie. Wracają wspomnienia, o których pan Fejsbuk nie ma pojęcia. Próbuje przewrócić się na bok, wtulić w poduszkę, ale bolące ucho przypomina o sobie.

Poddaje się, owinięty kocem idzie na balkon i zapala papierosa. Małe światełko rozjaśnia wciąż ciemną noc, ale nie robi mu się od tego raźniej.1. NASTOLETNIE PUSTKOWIE

– Dzień dobry!

Ada niechętnie oderwała wzrok od książki i burknęła „bry” sąsiadowi. Zdziwiła się, że już wraca z pracy, jak szybko zleciał czas. Przesunęła się lekko w prawo, do ściany, mocniej ściskając kolana, w grzecznym geście, bo przecież nie zajmowała tyle miejsca, żeby miał problemy z przeciśnięciem się.

– A cóż tam czytasz?

– Nic godnego uwagi, szczerze mówiąc.

Sąsiad, do tej pory zainteresowany jedynie kurtuazyjnie, z ciekawością przyjrzał się okładce. Znajdował się na niej rysunek przedstawiający rude czupiradło w wieku, na ile potrafił ocenić, licealnym.

– To czemu ją czytasz?

Ada westchnęła, jedną ręką przycisnęła otwartą książkę do kolan, drugą poprawiła kołnierzyk.

– Jeśli się coś zaczęło robić, to należy to skończyć – wyjaśniła. – Nie potrafię odłożyć książki niezależnie od tego, jak okropna by była, skoro już ją wypożyczyłam. Nawet jeśli autorka jest oderwana od rzeczywistości i w ogóle nie rozumie nastoletnich dziewczyn.

Jej zdaniem sąsiad, człowiek zbliżający się do czterdziestki, a więc, z jej perspektywy, wiekowy, sam nic nie rozumiał w związku z nastolatkami, inaczej by przecież jej nie zaczepiał, kiedy chciała trochę pobyć sama.

– W takim razie nie przeszkadzam – skinął głową sąsiad, bez trudu ominął siedzącą na schodach Adę i pomknął na górę. Ada usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili poczuła, jak buchnął zapach smażonej ryby. Skrzywiła się lekko i wróciła do lektury.

W miarę czytania grymas rysował się coraz wyraźniej na jej bladej twarzy i taką udręczoną ujrzał ją tata. Ściskał pod pachą zwinięty „Przegląd Sportowy”, sprawdzający się wyśmienicie jako wyściółka kubła na śmieci.

– Adrianno, moja panno, co to za mina?

– Serwus, tatku – uśmiechnęła się. – Rozczarowanie i lekki niesmak.

Pomachała książką.

– A lekcje odrobiłaś?

– Na sobotę nic nie zadają, tatku. Cztery lekcje i żadnej klasówki na horyzoncie.

– A w kuchni mamie…

– Ewcia dziś wszystkim się zajęła, tatku – cierpliwie tłumaczyła się Ada. Sama się zdziwiła, gdy siostra oznajmiła, że dziś ugotuje obiad. Nawet kartofli nie musiała obierać.

– Coś takiego, coś takiego – burknął ojciec, zaszeleścił rulonem i powoli wspiął się na piętro. Ada odprowadziła go wzrokiem, odchylając głowę do tyłu, śmiesznie wyglądał, w palcie, z gazetą, do góry nogami. Nacisnął klamkę, huknął „Jestem!” i wszedł do środka.

Ada siadła wyprostowana i spojrzała w stronę okna wychodzącego na podwórko. Odechciało jej się czytać, a tu jeszcze jakieś sześćdziesiąt stron. Wstała, robiąc zakładkę z palca, poprawiła sweter i podeszła do parapetu. Wyjrzała przez brudną szybę, zobaczyła, jak Baton idzie ze śmieciami, pomachała mu, ale człapał ze wzrokiem wbitym w ziemię i jej nie zauważył. Zastanawiała się, czy nie otworzyć i nie krzyknąć, ale zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, zgarbiona sylwetka zniknęła w bramie. Został powidok, słoneczna wycinanka, która skojarzyła się Adzie z cieniami wypalonymi na murach Hiroszimy. Przypomniało jej się, że w książce, którą trzymałą w ręce, starszy pan cytuje Senekę, wywód o tym, że nie zna się przyszłości, na teraźniejszość nie ma się wpływu, zostaje więc jedynie przeszłość. Zupełnie to Ady nie przekonało, zła była, że bohaterka ten przemądrzały wykład przyjęła bez żadnego protestu. Przeszłość Ady nie interesowała, teraźniejszość nużyła, co do przyszłości miała zaś pewność.

– No trudno – powiedziała do siebie, głośniej niż to było potrzebne.

– Co trudno?

– Nic – obróciła się na pięcie Ada – co taki ciekawski jesteś, szwagier?

Nie usłyszała, kiedy mąż Ewci wszedł po schodach i trochę była na siebie zła, że ją tak zaskoczył. Uśmiechnął się krzywo, zawsze się tak uśmiechał, odkąd kawałek blachy przeciął mu wargę. Blizny prawie nie było widać.

– Prosiłem tyle razy, żebyś tak na mnie nie mówiła – udał naburmuszenie. – Mam imię…

– Szwagier, szwagier, szwagier, ble – pokazała mu język.

– Ha, ha, oj, Ada, Ada, nie zmieniaj się nigdy.

Odprowadziła go wzrokiem, a potem spojrzała na książkę. Nie zmieniaj się nigdy? A gdyby tak, pomyślała, gdyby tak tym razem nie czytać do końca. Albo tylko zajrzeć na ostatnią stronę, żeby zobaczyć, jak się kończy, złamać porządek. Uwolniła palec z roli zakładki i otworzyła na sto dziewięćdziesiątej stronie. Książkę wieńczył obrazek, na którym szczurowaty typek z rzadkim wąsem wpatrywał się rozmiłowany, dzierżąc różę, poza kadr, pewnie na rudą pannę z okładki. Ada prychnęła. Tyle gadania i wymądrzania się, a na koniec i tak chodzi o jakiegoś całuśnego pajaca.

I co teraz, zastanawiała się Ada, wyglądając na puste podwórko. Nie chciało jej się wracać do mieszkania, do tych dwóch pokoi – prawda, że dość sporych – z kuchnią, gdzie kręciło się właśnie czworo dorosłych. Tata, mama, siora i szwagier. I jeszcze ona, Ada, pół człowiek, pół dziecko, więc nie zajmuje tyle miejsca, ale to na razie, przejściowe, prawda, bo przecież w końcu młode małżeństwo dostanie mieszkanie, w pięknych nowoczesnych leningradach na którymś z nowych osiedli, z windą, a nie starymi schodami śródmiejskiej kamienicy. Już raz prawie, prawie dostali, ale ktoś miał lepsze dojścia, tłumaczyła Ewcia, czochrając ją po włosach, a Ada zaciskała zęby, żeby nie okazać swojej frustracji. Bo czy to w końcu Ewci wina, że mąż pierdoła nie ma dojść. Ada w sumie nie wiedziała, co ją drażniło w szwagrze. W zasadzie był sympatyczny i z pewnością ją lubił. Może właśnie za to, za ten uśmiech krzywy i tanią dobroduszność.

Puste podwórko, spojrzała Ada, wszyscy już w domach, szczękały łyżki, brzękały talerze, codzienny koncert wedle rozkładu. Kiedy Ziemia już wybuchnie, kiedy spadną bomby, pomyślała, będzie to między zupą a drugim, może jeszcze ktoś zdąży upić kompotu, a potem wszystko się skończy, miliony głosów krzykną w trwodze i zaraz zamilkną.

– Ada! Chodź już do domu! – mama wyściubiła nos na klatkę.

Ada pokiwała głową i powoli, jak najwolniej, zaczęła wspinać się po schodach. Dwa stopnie w górę, jeden stopień w dół.

– Umyj ręce i chodź do stołu!

Ada odkręciła zimną wodę, żeby nie odpalać junkersa, namydliła symbolicznie szybkim ruchem i szybko spłukała. Wytarła dłonie w ręcznik, a potem potarła sobie skronie.

Wszyscy siedzieli już przy stole. Ada wyczuła coś dziwnego, jakiś podniosły nastrój. Ewci świeciły się oczy i trzymała męża za rękę. Dostali mieszkanie! Myśl przeleciała przez głowę Ady, nowa nadzieja! Zagryzła wargi w oczekiwaniu. Ewcia wstała, wciąż trzymając męża za rękę.

– Tato, mamo, Aduś – rozpoczęła uroczyście – mamy cudowną nowinę!2. NOWINY

– Będziemy mieli dziecko – mówi Wiktor i nagle sam dziwi się temu, co mówi. My. Dziecko. Mieli.

Czuje, jak żona ściska go za rękę, odwraca głowę w jej stronę. Przez ostatnie trzy lata widział wiele jej uśmiechów. Ten jest delikatny, podszyty melancholią. Odwzajemnia uścisk, trzy razy, a potem puszcza jej dłoń. Da sobie radę, musi to zrobić sam. Rozmawiali już o tym, ona to rozumie, jak na umówiony sygnał obraca się i znika w alejce.

Nie był na cmentarzu od czasu pogrzebu rodziców.

Przygląda się pomnikowi, który widzi pierwszy raz. Kiedy stąd odchodził, zostawił kurhan usypany z ziemi i bukietów. Teraz kamień, ciemny, szary, prosty, bez zbędnych ozdobników, poza wielkim krzyżem z żeliwnym Jezusem, który się Wiktorowi nie podoba, ale skoro sam się tym nie zajął, to nie może mieć pretensji. Któraś ciotka czy stryjenka wpada tu od czasu do czasu, wyrzuca stare znicze i uschnięte kwiaty. Wiktorowi wydaje się to daremne, jak zbieranie włosów po kocie, wiadomo, że zaraz zostawi nowe. I cóż to zmarłych obchodzi, to pokaz dla żywych, myśli sobie, dostrzegając kątem oka młodą dziewczynę – sierota czy wdowa? – szorującą marmur w sąsiedniej alejce, uwiązaną do trupiego kamienia jak topielec-samobójca. Wiktor zamknął się na tematykę śmierci, oddalił ten pozew, to temat, który go nie interesuje, o którym nie myśli.

Ale nie jest dziadem, uprzątnął nagrobek, wyrzucił do śmieci ciocine kwiaty, wymienił wkład w zniczu, powstrzymując dziecięcy odruch, chęć zabawy miękkim woskiem, przypomniał sobie odciski palców zostawiane w komunijnej świecy i odłupywane nacieki, które wrzucało się za koszulę stojącemu z przodu koledze. Za sąsiednią ławeczką znaleźli nawet chruścianą miotełkę, Wiktor zamiótł wszystko dokładnie. Jak już się coś zaczęło, należy to skończyć, nie? Teraz stoi tutaj sam, moment, który próbował odłożyć w czasie pielęgnacją grobu, żeby coś skończyć. Patrzy na dwie daty urodzin, różniące się o dni, miesiące, lata. I datę śmierci, litościwie taką samą. Przechodzień pomyśli, że wypadek, zaduma się nad kwestią bezpieczeństwa na drogach, i dobrze, niech tak myśli.

Wiktor studiował na politechnice, gdzie nie uczono go etnografii, nie był na wykładzie, na którym na przykładzie obserwacji zwyczajów stepowych nomadów profesor wyjaśniałby znaczenie i powagę rytuałów zamknięcia i otwarcia. Ale i bez tych teoretycznych podstaw Wiktor podświadomie, od jakiegoś czasu, zaczął odczuwać, że ma parę niezałatwionych spraw. Przyszedł więc porozmawiać z duchami.

– Będziemy mieć dziecko – powtarza, patrząc na nagrobek. Mruga oczami, jakby w nadziei, że promienie słońca przebijające się przez gałęzie zatańczą magiczny taniec, że jakimś cudem drobinki kurzu i pyłków ułożą się w sylwetki rodziców, ale nic takiego się nie wydarza. Zamyka oczy i próbuje wyobrazić sobie, jak wyglądali, w czasach, kiedy oboje wyglądali dobrze, zanim przyszły choroby. Pewnie wygląda jak wariat, gadając do siebie z zamkniętymi oczami, ale się tym nie przejmuje, jest mu już wszystko jedno.

W kieszeni ma wydruk z laserówki, przygotował sobie przemowę, porządkując fakty i emocje, ale kiedy sięga po nią ręką, pięść sama zaciska się na papierze. Trzyma kulkę zmiętolonych notatek jak amulet i po prostu zaczyna opowiadać, o skromnym ślubie, o tym, jak umeblowali mieszkanie, o pracy, o tym, jak założył z kolegami start-up i robią grę na komórki. Jakby go dawno niewidziany znajomy spytał, „co słychać”, pięciominutowe streszczenie ostatnich odcinków, chaotyczne, poszarpane, od serca.

– A teraz będziemy mieć dziecko – powtarza po raz trzeci. Otwiera oczy. Nic się nie zmieniło, świat trwa, jak trwał – to już trzeci miesiąc.

Odkasłuje gulę, która urosła mu w gardle.

– I co, jakie rady masz, tato? Cieszysz się, mamo? – Wiktor przypomina sobie, nagły zastrzyk obrazu, mamę, kiedy jeszcze pamiętała, pytającą, czy myślą o dzieciach. Wtedy mało o czym myślał, pewnie, to nie były czasy myślenia, wręcz przeciwnie, gnało się wtedy, świat pożerało, tak to czuł; dziś widzi, że wcale tego świata szczególnie jakoś się nie nachapał, nachlał najwyżej. Teraz ma trzydzieści sześć lat i wszystko to wydaje się takie błahe i pozbawione znaczenia.

Pytania zostają bez odpowiedzi. Grób milczy, milczy metalowy Jezus, milczą wyryte w kamieniu nazwiska i daty.

Wiktor też już tylko milczy, stoi przez chwilę w ciszy, z rękoma w kieszeniach. O czym myśli, tego nie wie nikt.3. SUCHE KWIATY

– Cześć – mówi Patrycja, czując się trochę nieswojo. Poprawia beret skrywający odrosty. W zasadzie to bardzo nieswojo.

Nie przychodziła tu nigdy ze wstydu. Śmierć, o której dowiedziała się z portalu, podczas biurowych godzin nudy, Excel odpalony, żeby nie było, ale obok okienka z Fejsem i Onetem. I tam, gdzieś między celebrytkami bez majtek i polityczną pornografią, trafiła na lokalny news. Akurat był sezon na samobójstwa, to się przebiło. Patrycja zdziwiła się, że wie o kogo chodzi. O co wtedy poszło, jakiś foch czy gorszy dzień, tak łatwo zerwać kontakt, zwłaszcza, jak ktoś się kasuje z Fejsbuka. Czy to było wołanie o pomoc? Za dużo znajomych, żeby zwrócić uwagę, że kogoś nagle zabrakło.

Nie czuje się winna, zwykle. Czasami dopada ją poczucie odpowiedzialności za to cudze życie, które przez ułamek sekundy było w jej rękach. A może tylko je musnęła opuszkami palców?

– Przepraszam – mówi cicho. – Ale nie przepraszam. Nie będę się spowiadać. Było, minęło. To już nie twoja historia.

Rozgląda się dookoła, dwa groby dalej na ławeczce drzemie staruszka. Patrycja wyciąga z chlebaka napoczętą butelkę niedrogiej whisky. I tak by jej już nie wypiła, uświadamia sobie oczywistość, może to nieładnie, może trzeba było przyjść z nową butelką, ale jakie to ma znaczenie, czy zmarli się obrażają za oportunistyczne prezenty?

Teatralny gest, Patrycja uwielbia teatralne gesty. Kuca i wylewa zawartość butelki na grób. Alkohol spływa po granitowej tafli i wsiąka w ziemię, i dalej, wprost do piekła.

– To moja historia – szepcze do ucha cichego grobu. – Nie, nie historia. Historia to przeszłość, a miejsce przeszłości jest na cmentarzu.

Patrycja uśmiecha się delikatnie, cieszy ją własny dowcip. Pusta butelka stoi obok wazonu z plastikowym bukietem.

– Teraz myślę o przyszłości – mówi już na głos, wstając, i dotyka dłonią brzucha – i jestem przerażona.

Czym?

– Ach, wiesz – Patrycja łapie się za kosmyk włosów – kiedyś myślałam, że będę się bała, że coś jest we mnie, że się rusza, ciało obce, ale nic z tych rzeczy, wypełnia mnie spokój zupełnie. Ale martwię się, co będzie ze światem.

Już się kiedyś martwiłaś.

– Wszyscy się martwiliśmy, prawda – poprawia beret – ale jednocześnie to było takie, nie wiem, kojące. Że świat się skończy, że nie będzie już Polski, cisza i spokój. Ale nic się nie skończyło…

Dla kogo się nie skończyło, dla tego nie skończyło.

– …rany, no wiesz, o co mi chodzi – wzdryga się – świat się nie skończył i zostaliśmy z tym całym gównem, z tym żywym trupem. I nie mam pojęcia, co z nim zrobić.

I dlatego postanowiłaś mieć dziecko?

– Bez sensu, nie? – uśmiecha się krzywo Patrycja. – Sama nie wiem, co sobie myślałam. W sumie to chyba nic. Wiesz, naturalna kolej rzeczy. Mąż, dziecko.

Śmierć, grób, suche kwiaty.

– No i tyle – Patrycja wstaje, odpychając się rękami od kolan – może jeszcze do ciebie wpadnę.

Będę czekać.

– Pa.

Patrycja obraca się i podskakuje w miejscu na widok zgarbionej postaci wpatrującej się w nią przenikliwym wzrokiem. To staruszka, która jeszcze przed chwilą drzemała nieopodal.

– Aaa-ale mnie pani przestraszyła!

Staruszka wystawia kościsty palec, który zatrzymuje się centymetr przed nosem Patrycji.

– Dziecko, czyś ty oszalała?

– Co? – Patrycja odczuwa wstyd, przyłapana na rozmowie z grobem, ładnie, wyszła na wariatkę. – Ja nic…

– Nie wolno przychodzić w ciąży na cmentarz! – głos staruszki jest stanowczy, chociaż nieco się trzęsie. – Chcesz, żeby dusza zmarłego przejęła ciało twojego dziecka? Albo żeby je porwał szatan? Uciekaj stąd szybko, módl się i wróć dopiero po chrzcie!

Patrycja jest zszokowana atakiem, odchodzi szybkim krokiem, dopiero po pięćdziesięciu metrach odzyskuje rezon, odwraca się w stronę staruszki i pokazuje jej język.

– Ble! Stara wariatka – mruczy pod nosem, ale wieczorem na wszelki wypadek modli się za dziecko, a potem, jak zwykle przed zaśnięciem, próbuje wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała przyszłość.4. GIBPLOX

Mimi wstanie tego dnia później niż zwykle.

– Mimi. Wstawaj, Mimi – zawyje Pączek i wyłączy generator białego szumu.

– Nie. Nie. Jeszcze pięć minut, Pączek, plz.

Pączek, pokemon Mimi wielkości tłustego kota, wyemoji smutne-oczka i posłusznie zniknie w obłoczku gwiezdnego pyłu. Wróci dokładnie za pięć minut i znowu zacznie wołać.

– Mimi! Wstawaj! YOLO!

– Daj mi spokój… – wyjęczy Mimi.

Pączek da jej spokój na następne pięć minut, a potem wdroży procedurę przewidzianą na takie okoliczności. Biochip wpompuje w organizm Mimi koktajl stymulantów, które sprawią, że otworzy szeroko oczy, naraz otrzeźwiona i pełna chęci do życia.

– Dzień dobry!

– Dzień dobry, Mimi! – odpowie Pączek.

Mimi wstanie, zdejmie koszulę nocną i wrzuci ją do utylizatora. Stanie nago na środku pokoju i wykona serię ćwiczeń, powtarzając je po Pączku, który na czas gimnastyki urośnie do metra wysokości. Po kwadransie spocona Mimi pójdzie do łazienki. Wejdzie do kabiny, gdzie oczyszczą ją nanostrumienie i ultradźwięki, zwizualizowane jako półprzezroczyste motyle.

Czysta, pachnąca i wysuszona podejdzie do drukarki i zdejmie z podajnika świeżego basica. Bielizna, legginsy, tunika, miękkie trampki. Założy wszystko i wróci do pokoju.

– Pączek, w co się mam dziś ubrać? Porada!

– Trendują: StoLatPowstania, vintage yeezy, neonsteamp, gibplox…

– Poka gibplox.

Pączek okrąży Mimi, zostawiając ślad gwiezdnego pyłu.

– Web primitive meme collective, druga dekada XXI wieku – wyjaśni Pączek.

– Downloadplz – zdecyduje Mimi. – Lustro!

Spojrzy na wizual swojego odbicia i zobaczy młodą dziewczynę o kaukaskich rysach, różowych włosach z grzywką dokładnie zasłaniającą oczy, o skórze w lekko niebieskim odcieniu, ubraną w prostą letnią sukienkę pokrytą animowaną mozaiką prymitywnych obrazków przedstawiających różne stany emocjonalne.

– Ile?

– Dwadzieścia kredsów lub jeden gold.

– Tanio. Płać kredsami. Akcept.

– Wedle życzenia – Pączek skinie swoją wielką główką, z portfela Mimi ubędzie dwadzieścia kredytek, a ona ubrana w supermodnego skina podejdzie do okna z kubkiem świeżo wydrukowanej witaminizowanej kawy i spojrzy na ciągnące się po horyzont lazurowe morze i kryształowe piramidy innych osiedli.

– Pączek – powie, licząc różowe delfiny skaczące przez fale. – Status?

– Dziesięć nowych wiadomości…

– Ważne?

– Spam, spam, spam, oferta, rachunek za hardware – streści Pączek. – Rodzice przesyłają pozdrowienia z rejsu. Jak cię nie było, twoja mama wygrała turniej Bombermana w Third Life. Kilkumiesięczna wycieczka na Abydos w pełnym zanurzeniu.

– Odpisz: „Gratsy, bawcie się dobrze, przysyłajcie zdjęcia, całusy”.

– „Kochana mamo! Strasznie się cieszę, że dobrze się bawicie…”

– Ok, wyślij – przerwie Mimi. – Jakie mam plany na dziś?

– Lunch z Remi w południe, impreza Toni w Betaville na 20.00, masz pociąg z FG Central o 18.30. Sugeruję pobrać nowego skina.

– Nie mam czegoś w bibliotece? – zapyta Mimi.

– Kategoria: party, większość skinów ma zużycie ponad siedemdziesiąt procent – przeliczy Pączek – ryzykujesz obciach.

– No to co? – wzruszy ramionami.

– Mimi – spyta Pączek – kiedy ostatnio sprawdzałaś swój ranking?

– Miesiąc… – zasiorbie kawą. – Dwa miesiące temu…

– Trzy miesiące temu – Pączek zwizualizuje pergamin ze statystykami i podsunie pod nos Mimi.

– Holyshit! – Mimi uświadomi sobie, że balansuje na krawędzi. Z powodu bitwy zaniedbała social statsy i zaraz przestaną ją zapraszać na imprezy wymagające piątego levelu.

Przełknie szybko resztę kawy i każe Pączkowi sprawdzić promocje.

– Jaki zakres?

Mimi zerknie do portfela.

– Poniżej 400 goldów plz.

Pączek wyemoji smutne-oczka.

– Nic? Kurwa mać! – zaklnie oldskulowo Mimi i pomyśli o wszystkich goldach, które władowała w upgrade softu, zamiast zachomikować coś na takie okazje. Może pójdzie w mundurze galowym, ze świeżą gwiazdą za bohaterską służbę Federacji. Ale nie wiadomo, jak odbiorą to goście Toni, może będzie tam jakiś fandom Imperium?

– Panno Mimi! Co się dzieje? – usłyszy ciepły baryton, który pozna od razu. Szczęśliwy Ron!

– Szczęśliwy Ronie, Szczęśliwy Ronie, dziękuję, że mnie odwiedzasz – kiwnie głową.

– Moje dziecko, przybyłem, bo wyczułem nieszczęście! – powie Szczęśliwy Ron, klaun o czerwonych, kręconych włosach, i podskoczy, klaskając piętami wielkich czerwonych butów.

– Szczęśliwy Ronie, Szczęśliwy Ronie, co biedna dziewczyna ma włożyć na dzisiejsze przyjęcie?

– Niech no spojrzę na twoją zdolność kredytową – Szczęśliwy Ron zwizualizuje wielką lunetę. – Ho, ho, ho! Zamknij oczy i klaśnij w ręce!

Mimi posłusznie zamknie oczy i klaśnie w ręce.

– Lustro! – rozkaże Pączkowi.

– Full body skinjob, ultrarare, siedem warstw ironii – wyjaśni Szczęśliwy Ron, gdy Mimi będzie przyglądała się wizualizacji.

– OMFG!

Serce Mimi na chwilę się zatrzyma, a ona zrozumie, że można zakochać się w skinie, i nie czekając, aż Szczęśliwy Ron wyjaśni szczegóły umowy kredytowej, o tym może przecież pomyśleć jutro, wyszepcze ciche „akcept”. Szczęśliwy Ron pokłoni się aż do podłogi, a potem zniknie niczym dżin, zostawiając za sobą niebieską chmurkę.

Mimi podejdzie do okna w nowym skinie, a różowe delfiny, zwabione jej promieniejącą niesamowitością, podpłyną pokłonić się przed nową królową balu.5. ZABIĆ HITLERA

64 592 wyświetlenia.

PLAY

Scena w dużej sali konferencyjnej. Ciemne tło, na nim wyświetlone czerwone logo imprezy.

Mówca jest średniego wzrostu, szczupły i blady. Ubrany w spodnie khaki i niebieską koszulę, długie włosy zebrał w kucyk. Chodzi po scenie i gestykuluje, jakby bawił się dualshockiem.

– Na początek pytanie, niech każdy, kto chciałby się cofnąć w czasie, podniesie rękę. Aha, dobrze.

Kamera nie obejmuje widowni, ale słychać okrzyki „ja, ja!” i śmiechy.

– A kto by chciał zrobić dobry uczynek i na przykład – zabić Hitlera?

Okrzyki, liczne.

– Prawie wszyscy. Prawie wszyscy zgromadzeni tutaj wsiedliby do deloreana – robi pauzę na śmiechy – cofnęli się w czasie i zabili Hitlera. Czy ktoś mi powie, dlaczego? Może ty?

Wskazuje kogoś ręką, widać, jak przez kadr przechodzi ktoś z obsługi, aby podać bezprzewodowy mikrofon.

– Żeby uratować Żydów – mówi wywołany mężczyzna, lekko drżącym głosem.

– Żeby uratować Żydów! – powtarza po nim prowadzący. – Doskonały powód, Holokaust, sześć milionów ofiar! Ale zdajecie sobie sprawę, że to najpewniej zmieniłoby historię, tak że na przykład wasi rodzice by się nie spotkali? Czy jesteście gotowi zrezygnować z własnego istnienia, żeby uratować życie innych? Ręce w górę.

Szmer na widowni.

– Widzę, że chętnych trochę ubyło. Rozumiem, nie każdy czuje się bohaterem – mówca unosi ręce jak do błogosławieństwa – ale pomyślmy o dalszych konsekwencjach. Dobrze. Ilu z was ma dzieci?

Szmer.

– Aha! – kiwa głową. – Otóż po wyeliminowaniu Hitlera zniknie też wasze potomstwo. Kto nadal chce zabić Hitlera?

Cisza.

– Nikt? – przez chwilę rozgląda się po sali, robi minę, jakby coś dostrzegł, wychyla się do przodu i zaraz cofa. – Nikt! Sześć milionów ofiar kontra jedno słodkie maleństwo!

Krzyki, gwizdy i buczenie. Prowadzący macha rękami, jakby odganiał się od much, aż widownia się uspokaja.

– To jeden z powodów, dla których zdecydowałem się nie mieć dzieci – mówi. – Genetyczny egoizm stoi na drodze od czynienia dobra. Zwracam się do tych, którzy się jeszcze nie rozmnożyli – nie róbcie dzieci.

Buczenie, które ignoruje.

– Pomijam osobiste doświadczania rodzinnego domu, który, w dużym skrócie, nie należał do najszczęśliwszych, moi rodzice nie radzili sobie z tak odpowiedzialnym zadaniem jak wychowanie istoty ludzkiej.

Okrzyk, niewyraźny.

– Owszem, wyszedłem na ludzi! Ale tylko dzięki wielkiej pracy włożonej w samorozwój! Dziękuję – wyciąga chusteczkę z kieszeni spodni i przeciera czoło. – Ale to nie ma, jak wspomniałem, znaczenia. Większość ludzi myśli, że nie powtórzą błędów swoich rodziców. Większość ludzi się myli!

– Po pierwsze – unosi dłoń i prostuje jeden palec – wciąż żyjemy w cieniu bomby D. Bomby demograficznej! Tak, nie kiwajcie głowami, to wciąż problem. Udało się ograniczyć przyrost naturalny, ale nie dało się go zatrzymać. W 2044 może być nawet trzy miliardy ludzi więcej niż dziś! Zabraknie wody i pożywienia. Odrzućcie swój genetyczny egoizm, odrzućcie nacjonalizmy, wyludniająca się Europa dla świata nie jest żadnym problemem.

Głosy.

– Nie, ludzkość nie zniknie. Nawet Europejczycy nie znikną… – kręci głową. – To proces, który trwałby tysiąc lat! Nie ma potrzeby, żeby o tym teraz myśleć, kiedy trzeba się skupić na nadchodzącej i nieuniknionej katastrofie. Globalne ocieplenie, zniszczenie środowiska – to nie żadne bajki dla niegrzecznych dzieci, heh, to przyszłość, która czeka nas wszystkich, nawet w Europie! Już teraz odczuwamy skutki wojen o wodę, a to dopiero początek.

Jakby dla ilustracji podchodzi do stolika, bierze z niego szklankę wody i pije.

– Kranówka! – woła. – Czysta, pyszna kranówka! Wkrótce będzie towarem luksusowym. W niektórych rejonach świata już jest!

Dopija i odkłada szklankę.

– Po drugie! – pokazuje dwa palce. – To, co mogę dać światu, jest ważniejsze od egoistycznych pobudek oglądania swoich klonów. Dzięki temu, że nie mam i nie będę miał dzieci, mogę poświęcić się mojemu opus magnum, projektowi dobrego zakończenia.

Na ekranie z tyłu sceny wyświetla się plansza GOOD ENDING PROJECT.

– Przyszłość nie jest zapisana – znowu unosi ręce w geście błogosławieństwa – ludzkość może zmierzać ku zagładzie, ale odpowiednio poprowadzona, może dojść do dobrego zakończenia! Zróbmy teraz krótką przerwę, a potem wyjaśnię założenia projektu. Obiecuję, że gdy je poznacie, postanowicie razem ze mną zabić Hitlera!

STOP.

64 593 wyświetlenia.6. DROPSY

Dzięcioł upuścił papierosa i szybko przykrył go nogą. Ada zaśmiała się na ten widok.

– Kre-kre-kretkowska, kurde – zaczął się jąkać Dzięcioł – we-we-weź mnie tak nie stra-asz.

Baton też zaczął się śmiać. Ich kryjówka w krzakach w miejskim parku nie była zbyt dobrze zamaskowana.

– Dzięcioł, uspokój się, wstyd robisz – klepnął kolegę w plecy. – Co jest, Ada? Łuskasz?

Wyciągnął z kieszeni torebkę z pestkami, ale Ada pokręciła głową.

– Palę.

– Palisz?

– No mówię przecież, głuchy jesteś? – żachnęła się Ada i wyciągnęła dłoń.

– Wisisz mi za to – wzruszył ramionami i pstryknął w pudełko. Papieros wyskoczył i wylądował na białej dłoni dziewczyny.

– Dżentelmen.

– Niewdzięcznica.

Ada uśmiechnęła się w duchu, przez króciutką chwilę, a potem niepewnie wsadziła papierosa w usta. Spojrzała pytająco na Batona.

– No?

– No już, pociągnij trochę, nie za mocno, bo połkniesz, ha, ha – trzasnął zapałką o pudełko i złamał łepek. – O raju, poczekaj chwilę.

Ada była najcierpliwszą bombą zegarową znaną ludzkości. Baton odpalił drugą zapałkę i podał jej ogień. Papieros zaczął się żarzyć.

– No i już, wciągaj – instruował Baton. Ada posłusznie pociągnęła, poczuła, jak dym gryzie ją w gardło i wypełnia płuca. Kaszlnęła, ale bez przekonania. Ujęła papierosa między palce, wyjęła i obejrzała, jakby była kosmicznym archeologiem badającym artefakt z wymarłej Ziemi.

Pociągnęła jeszcze raz. Spodobało jej się.

– Kurwa mać.

Dzięcioł spojrzał na nią i zamrugał.

– Kretkowska, ja ciebie nie poznaję.

– Dzięcioł, a zobacz, czy cię nie ma za śmietnikiem, co?

Dzięcioł zapowietrzył się i szturchnął Batona, weź jej coś powiedz.

– Ada – rzekł pochmurnie Baton – ja ciebie też nie poznaję. Co jest?

Ada przez chwilę jeszcze paliła, z każdym pociągnięciem pewniej i sprawniej, a potem rzuciła peta na ziemię i szurnęła na niego trochę kurzu.

– Będę ciotką. Ewcia jest w ciąży.

– No i? – wyrwało się Dzięciołowi. – To nie koniec świata.

– Dzięcioł… – syknął Baton.

Ada nabrała powietrza i spojrzała na nich, starając się zachować spokój.

– No i to, że nie wiem, gdzie się tam jeszcze zmieszczę – powiedziała wreszcie zrezygnowanym głosem. – Czworo dorosłych, bachor i ja. Więc spytałam, jak sobie to wyobrażają, i okazało się, że Ewcia wszystko sobie elegancko rozplanowała. Tu przesunie, tam wyrzuci, a mi będą łóżko polowe w kuchni rozkładać… Nawet nic nie powiedziałam, bo mnie sparaliżowało.

Baton bez słowa skubał pestki, Dzięcioł chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.

– Myślałam, że się w końcu wyprowadzą, że wreszcie będę miała własny pokój. Psa bym sobie wzięła, teraz się matka nie zgadza. Gdzie tu pies jeszcze.

Ada tak naprawdę nie chciała psa, ale podobała jej się sama myśl, że mogłaby podjąć taką decyzję, gdyby zapragnęła.

– Może jak będą mieli dzieciaka, to łatwiej mieszkanie dostaną – zasugerował Baton – przemęczysz się rok i będziesz miała spokój.

Rok. Za rok może nie być świata, pomyślała Ada.

– Kre-kre-kretkowska, ale z ciebie królewna – wybuchnął Dzięcioł. – Ty myślisz, że masz źle? Co ty wiesz o życiu, dzie-dziewczyno! Ja-ja muszę spać z bratem w jednym łóżku! I słu-słuchać, jak dyszy wieczorami…

Kucnął i zasłonił się ramionami.

Adzie zrobiło się głupio. Dzięcioł pochodził z wielodzietnej rodziny. Kojarzyła jego brata, zwanego Dużym Dzięciołem, jak jeszcze chodził do klasy rok wyżej. Dryblas, o dwie głowy wyższy od młodszego brata, jakby go objadał.

– Dzięcioł… – zaczął Baton – Andrzej.

Ada zdziwiła się, że Dzięcioł ma imię.

– Rozumiem twoją frustrację, ale twoje nieszczęście nie sprawi, że Ada poczuje się lepiej – tłumaczył flegmatycznie Baton – każdy ma prawo do nieszczęścia.

– Nie cwaniakuj, Baton, sam masz dobrze – Ada uznała, że nie potrzebuje takiej obrony.

– Wła-właśnie! – przyłączył się Dzięcioł. – Zawsze taki akuratny jesteś, odpowiedź na każde pytanie znasz! A gówno wiesz, gówno wiesz, Baton. Gówno wiesz!

– Gówno wiesz! – dołączyła się Ada i nagle zaczęli śpiewać razem z Dzięciołem. – Gówno wiesz, Baton, gówno wiesz, gówno wiesz, Baton!

Baton zrazu się zjeżył, a potem zaczął się śmiać i rzucać w nich pestkami.

– Ała, przestań – pisnęła Ada i zaczęła wyciągać pestki z włosów.

Baton przestał dopiero, jak opróżnił torebkę.

– Ręce szybko umyj, jak wrócisz – poinstruował Adę, jak już się wszyscy uspokoili – i zjedz dropsa, żeby nie wyniuchali.

Wyjął z kieszeni napoczęty rulon miętówek i poczęstował Adę i Dzięcioła, który wziął, zaciamkał i oznajmił, że się zmywa.

I zmył. Ada i Baton zostali w kryjówce sami.

– Dzięki, Baton – powiedziała cicho. – Tak naprawdę to nie sądzę, że gówno wiesz.

Skinął głową i się uśmiechnął.

– Aha.

Ada przyjrzała się koledze.

– Dzięcioł nie ma racji, nie? – zagadnęła. – Też cię coś gnębi, prawda? Widziałam dziś, jak lazłeś do klopa, nosem prawie po ziemi szorowałeś, jakbyś ciężar jakiś dźwigał.

Baton zesztywniał na sekundę, a potem rezolutnie wzruszył ramionami.

– Wysoki jestem. Muszę się garbić, żeby cię widzieć.

Spojrzał jej prosto w oczy. Wytrzymała spojrzenie, a potem cofnęła się o pół kroku, przyglądając się uważnie jego twarzy. Znali się od malucha, z podwórka i przedszkola, chodzili do jednej podstawówki, chociaż do różnych klas, więc jego facjatę znała tak dobrze, że nie zwracała na nią uwagi. Nawet nie potrafiła powiedzieć, czy jest przystojny, czy nie, gdyby ktoś ją spytał. Ale nikt nie pytał. Wyraźne rysy, początki wąsa, młodzik taki. Wychyliła się, machinalnie, żeby lepiej widzieć, i Baton to chyba źle zrozumiał.

Poczuła ręce na biodrach, a na ustach mięsiste wargi Batona i język smakujący miętowym dropsem. Odepchnęła go i odskoczyła jak oparzona.

– Co robisz!? Debilu!

– Ada, prze…

– Nie odzywaj się do mnie, zapomnij, gdzie mieszkam, nie idź za mną – trajkotała, cofając, wreszcie obróciła się i pobiegła do domu. Jak on mógł, jak mógł odebrać jej i zniszczyć coś tak ważnego, jak pierwszy pocałunek. Nie żyjesz Baton, ty zdrajco, nie żyjesz dla mnie, powtarzała w myślach Ada i z trudem powstrzymywała łzy.7. HAN

– Pierwsze razy są najlepsze, zobaczysz – mówi Igor i moczy wąsy w piwie.

Igor jest doświadczony, ma dwójkę urwisów w wieku przedszkolnym. Wiktor słucha porad.

– Pierwsza kupa? – żartuje sobie Krzychu.

– Dorośnij! – Igor puka się w czoło. – O, najlepsza rzecz, to że z dzieciakiem możesz sobie obejrzeć Gwiezdne wojny tak, jakbyś oglądał pierwszy raz. Jasiu miał pięć lat, jak mu puściłem, tylko tak japę rozdziawił, ooo. A potem możesz sobie nakupować tyle legosów, ile chcesz, ha, ha.

– Teraz też mogę, nie potrzebuję do tego dziecka – odburkuje Krzychu.

– Zrozumiesz, jak będziesz miał żonę.

– To nie zrozumiem.

– Ale co, nie bał się Vadera? – pyta Wiktor.

– Trochę, ale chłopaki lubią się bać.

– Czy ja wiem – duma Wiktor – po Akademii pana Kleksa nie mogłem spać przez tydzień.

– Wilków się bałeś? – zgaduje Igor.

– Nie, tego robota, że też mam takie kable w środku.

– Tak, tak, a pamiętasz tego androida, co mu ręce urwało? W kosmosie?

– Pirxa? Pewnie! – wzdryga się Wiktor.

– Czy musicie zawsze gadać o starych filmach? – denerwuje się Krzychu, który nie załapał się na doświadczenie pokoleniowe, a Gwiezdne wojny obejrzał w kolejności od pierwszej do szóstej.

– Przecież możesz sobie obejrzeć, ściągnij z chomika czy coś.

– Nie mam czasu, ledwo z serialami wyrabiam.

– Jak będziesz miał dziecko, to nawet na seriale nie będziesz miał czasu.

– Aha! – cieszy się Krzychu – gadasz ciągle o starociach, bo ostatni raz w kinie byłeś w latach dziewięćdziesiątych.

– W zeszłym tygodniu byłem – obrusza się Igor i zerka na zegarek w komórce – babcia z dzieciakami została.

Wiktor myśli o matce swojej żony. Babcia. Próbuje przypomnieć sobie swoje babcie, mieszkające daleko stąd. Dalekie groby. Był późnym dzieckiem. Późnym wnukiem. I późnym ojcem.

– Wiktor, a macie już imię dla syna? – pyta Krzychu, chrupiąc kolejnego pringlesa.

– Nie wiem jeszcze, czy będzie syn, za wcześnie.

– No ale imię już mógłbyś mieć, nie?

Wiktor drapie się po brodzie.

– Myślałem, żeby dać po moim ojcu, ale nie wiem…

– A jak ma?

– Miał. Konstanty.

– Hm – duma Igor – jak to się zdrabnia? Nie będziesz do młodego Konstanty wołał przecież.

– Na tatkę Kostek wołali.

Krzychu już otwiera japę, żeby zaprezentować jakiegoś suchara, ale Igor trąca go łokciem i kiwa srogo głową. Krzychu zamyka więc buzię i wyciąga smartfona, wpisuje coś w Google’a i po chwili czyta.

– Kocio, Konek, Konsta, Konstan, Konstancik – nabiera powietrza – Konstant, Konstantunio, Konulek, Konuszek, Kosta…

– Krzychuuuuu…

– No już kończę, o, jest, Kostek – cieszy się Krzychu i jedzie dalej – Kostja, Kosto, Kostulek, Kostunia, Kostuszek, Kostuś, Kot, Kotek, Koti…

– Nie no, jakieś to takie…

– No właśnie – potwierdza Wiktor – będą dzieciaki dokuczały.

– Najlepsze są proste, sprawdzone imiona – z miną znawcy rzecze Igor – Stanisław, Jan, Michał…

– Mój brat ma Michał – wtrąca się Krzychu – i mówi, że to najgłupsze imię na świecie.

– Bo tańcowały dwa Michały?

– E? – Krzychu nie kojarzy klasyki. – Nie, bo pozdrawia cię Michał…

Igor robi pytającą minę i za chwilę żałuje, że ją zrobił.

– …co cię w dupę popychał!

– Kurwa, Krzychu, jak ty coś powiesz – załamuje się Igor.

– Nie ma dobrych imion – mówi Krzychu, upijając łyka – na każde się coś znajdzie.

– Dzieci są okrutne – mówi Wiktor.

– Żebyś, kurwa, wiedział – Krzychu wali szklanką w blat, aż barman zerka w jego kierunku – i zawsze, zawsze się do czegoś dojebią. Jak będziesz za gruby, to źle, jak za chudy, też źle, jak za wysoki, albo za niski, albo biedny, brudas, albo bogaty, też źle, albo rudy, albo masz łysego starego, zawsze, zawsze coś znajdą, bo się za dobrze uczysz albo jesteś za głupi.

Wiktor i Igor są zdumieni przemową młodszego kolegi, który najwyraźniej nie przepracował jeszcze szkolnej traumy.

– Nie wiem – mówi Igor – ja byłem normalny, nikt mi nie dokuczał.

– Igor, Igor – szuka rymu Krzychu – Igor, Igor…

– Widzisz, nic nie znajdziesz.

– O, poczekaj – zaperza się Krzychu i stuka w telefon – śmieszny… rym… do… Igor… Aha!

– No, dawaj.

– Igorek, Igorek, zapnij rozporek!

– Dorośnij.

Krzychu pokazuje mu środkowy palec, brudny od chipsów.

– Może Łukasz, po Skywalkerze – wymyśla.

– Może od razu Anakin – ironizuje Igor.

– Jakbym miał kiedyś syna – kiwa głową Krzychu – to bym go nazwał Han.

– Nie ma takiego imienia chyba – zauważa Wiktor.

– No to Hans Bez Es. Hans Olo, cha, cha.

– Wypiję za to biedne dziecko – mówi Igor – żeby się nie urodziło.

Wiktor sztywnieje. Głupi Igor, nie powinien żartować w ten sposób. Ale nic nie mówi. Dopija piwo i sprawdza godzinę.

– Chyba będę się zbierał.

– Daj spokój, wypij jeszcze jedno – kręci głową Igor – to może być twoja ostatnia szansa.

Wszystko się zmieni.

– Przekonywał, przekonywał i przekonał – uśmiecha się Wiktor – jeszcze raz to samo!

Krzychu coś sobie uświadamia i markotnieje.8. CZERWONA WSTĄŻECZKA

– A dla ciebie proponuję naszą nową kawę – mówi wielki bobas w zielonej koszulce i opowiada o nowej ofercie sieciówki.

W zasadzie to nie bobas, tylko pulchny nastolatek o kręconych włosach, ale wygląda jak bobas. I się spoufala, co nieco wytrąca Patrycję z równowagi, ale wie, że to tylko korporacyjne wytyczne, amerykański luz wciskany w pakiecie z drogą kawą.

– Dzięki, może jednak, yyy, poproszę gorącą czekoladę.

– Jak masz na imię?

– Karolina – mówi Patrycja, ciesząc się w duchu z dywersji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: