Anty-Edyp. Kapitalizm i schizofrenia - Felix Guattari, Gilles Deleuze - ebook

Anty-Edyp. Kapitalizm i schizofrenia ebook

Felix Guattari, Gilles Deleuze

5,0

Opis

Anty-Edyp stał się pewnym stylem życia, sposobem bycia i myślenia. Jak nie stać się faszystą, nawet (czy wręcz szczególnie) wtedy, gdy ktoś uważa się za rewolucjonistę? Jak pozbyć się faszyzmu z naszej mowy i naszych czynów, z naszych serc i naszych przyjemności? Jak wytropić faszyzm, którym przesiąkło nasze zachowanie? Anty-Edyp jest Wstępem do Niefaszystowskiego Życia.

Michel Foucault

Gdy Anty-Edyp po raz pierwszy ukazał się we Francji, przez jednych został okrzyknięty arcydziełem, a przez innych heretyckim szaleństwem. W swojej najważniejszej książce Gilles Deleuze i Félix Guattari przeprowadzają błyskotliwą krytykę mieszczańskiego użytku z psychoanalizy i zarysowują projekt materialistycznej psychiatrii, dostarczając narzędzi pozwalających zrozumieć powiązanie chorób psychicznych i formacji społecznych. Zastanawiają się również, czy kapitalizm jest wieczny, czy napotka gdzieś swoją absolutną granicę, i próbują odpowiedzieć na nader aktualne pytanie: dlaczego ludzie pragną faszyzmu?

Dziś, po ponad czterdziestu latach od publikacji, Anty-Edyp pozostaje kontrowersyjnym, lecz znaczącym wkładem w bardzo potrzebną dyskusję o charakterze wolnej myśli i naszego uwewnętrznionego faszyzmu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 851

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gilles Deleuze, Félix Guattari, Anty-Edyp. Kapitalizm i schizofrenia, t. 1

Tytuł oryginału: Capitalisme et schizophrénie. T. I. L’anti-Œdipe

Warszawa 2017

Copyright © 1972-1973 by Les Éditions de Minuit s.a

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017

Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français.

Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczego.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-65369-98-7

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

ROZDZIAŁ 1Maszyny pragnące

1. Produkcja pragnąca

To działa wszędzie, czasem bez ustanku, innym razem z przerwami. Oddycha, ogrzewa, pożera. To sra, to pierdoli. Jakim błędem było mówienie o „tym” (le ça). Wszędzie są maszyny, i to wcale nie w przenośni: maszyny maszyn, z ich sprzężeniami, z ich połączeniami. Maszyna-organ jest podłączona do maszyny-źródła: gdy jedna emituje przepływ, druga go przecina. Pierś jest maszyną, która produkuje mleko, a usta to maszyna z nią połączona. Usta anorektyczki oscylują między maszyną do jedzenia, maszyną analną, maszyną do mówienia, maszyną do oddychania (atak astmy). W ten oto sposób wszyscy jesteśmy brikolerami; każdy ze swoją małą maszyną. Maszyna-organ łączy się z maszyną-energii, od zawsze przepływy i przerwy. Sędzia Schreber w swoim tyłku odkrywa promienie słoneczne. Odbyt słoneczny. I bądźcie pewni, że tak to działa: sędzia Schreber coś czuje, coś wytwarza i może z tego stworzyć teorię. Coś się wytwarza: efekty maszyn, nie metafory.

Przechadzka schizofrenika to lepszy model niż neurotyk leżący na kozetce. Łyk świeżego powietrza, relacja ze światem zewnętrznym. Za przykład weźmy spacer Lenca odtworzony przez Büchnera1. Różni się on od tych chwil, w których Lenc znajduje się u znajomego pastora, zmuszającego gościa, aby określił się społecznie, w stosunku do Boga, religii, w relacji do ojca i matki. Inaczej jest na spacerze, tam przebywa w górach, wśród śniegu, z innymi bóstwami lub bez żadnego boga, bez rodziny, bez ojca i matki, sam na sam z naturą. „Czego chce mój ojciec? Czy może dać mi coś więcej? To nie do pomyślenia! Dajcie mi spokój”. Wszystko tworzy maszynę. Niebiańskie maszyny, gwiazdy czy tęcza na niebie, maszyny górskie, które łączą się z tymi w jego ciele. Nieustanny warkot maszyn. „Sądził […], że musi to być niewypowiedziana rozkosz tak się stykać się z osobliwym życiem każdego z istniejących kształtów, posiadać wyczucie dla kamieni, metali, wód i roślin i – jak przez sen – wchłaniać w siebie każdą istność w przyrodzie, podobnie jak kwiaty wchłaniają powietrze podczas rosnącego i ubywającego księżyca”2. Być maszyną chlorofilową czy fotosyntetyczną lub co najmniej umieszczać swoje ciało niczym część w podobnych maszynach. Lenc umieścił się przed rozróżnieniem na człowieka i naturę, przed wszystkimi lokalizacjami, jakie ta dystynkcja warunkuje. Nie przeżywał natury jako natury, ale jako proces produkcji. Nie ma już człowieka ani natury, istnieje wyłącznie proces, który nawzajem je wytwarza i łączy ze sobą maszyny. Wszędzie maszyny produkujące i pragnące, maszyny schizofreniczne, wszystkie gatunki życia: kategorie „ja” i „nie-ja”, zewnętrzności i wewnętrzności nic już nie znaczą.

Przyjrzyjmy się kolejnemu schizofrenicznemu spacerowi, kiedy postaci Becketta postanawiają wydostać się na zewnątrz. Najpierw należałoby zwrócić uwagę na ich zmienny chód, który sam w sobie jest starannie wykonaną maszyną. Następnie przyjrzeć się figurze roweru: w jakiej relacji pozostaje maszyna trąbki rowerowej do maszyny anusu-matki? „Mówić o trąbkach, rowerach, ach, cóż za wytchnienie! Niestety, mam o czym innym: o tej, co dziurą w dupie, jeśli dobrze pamiętam, wydała mnie na świat”3. Często sądzi się, że Edyp jest czymś zrozumiałym, oczywistym, z góry danym. A przecież wcale tak nie jest: Edyp zakłada nieprawdopodobną represję maszyn pragnących. Z jakiego powodu i w jakim celu? Czy rzeczywiście poddanie mu się jest czymś koniecznym i pożądanym? I czego należy użyć, co umieścić w trójkącie edypalnym? Za pomocą czego go stworzyć? Czy służy do tego trąbka roweru i tyłek mojej matki? Czy nie ma bardziej istotnych pytań? Jaka maszyna, biorąc pod uwagę efekt, może równie dobrze go wytworzyć? I rozważając samą maszynę: do czego może ona służyć? Na przykład, czy z geometrycznego opisu stojaka na noże można odgadnąć, w jaki sposób z niego korzystać? Albo czy stojąc przed skończoną maszyną złożoną z sześciu kamyków w prawej kieszeni mojego płaszcza (kieszeni, która ich dostarcza), pięciu w prawej kieszeni moich spodni (kieszeni przesyłowej) i ostatniej kieszeni mojego płaszcza, która przyjmuje już wykorzystane kamyki w miarę, jak inne się przemieszczają, można określić, jaki jest efekt takiego obiegu dystrybucji, do którego dołączają usta jako maszyna do ssania kamieni? Z jaką produkcją przyjemności mamy tu do czynienia? Pod koniec powieści Malone umiera Lady Pedal zabiera schizofreników na przechadzkę. Przejażdżka autobusem, wyprawa łódką, piknik w plenerze: nadciąga maszyna piekielna.

Ciało pod skórą jest przegrzaną fabryką,

i na zewnątrz,

chory rozbłyskuje,

lśni,

ze wszystkich porów,

popękanych4.

Nie zamierzamy umieszczać bieguna schizofrenii po stronie natury. To, co schizofrenik przeżywa zarazem jako jednostka i jako przedstawiciel gatunku, nie jest wcale jakimś właściwym naturze biegunem, lecz naturą jako procesem produkcji. Co rozumiemy tutaj przez proces? Jest prawdopodobne, że na pewnym poziomie natura odróżnia się od przemysłu. Z jednej strony przemysł przeciwstawia się naturze, z drugiej – czerpie z niej surowce, a z jeszcze innej zwraca do niej swoje odpadki itd. Ten charakterystyczny związek człowieka-natury, przemysłu-natury, społeczeństwa-natury, nawet w sferze społecznej określa rozróżnienie dziedzin względem siebie autonomicznych, które nazywamy „produkcją”, „dystrybucją”, „konsumpcją”. Ale taki ogólny poziom rozróżnień, ujmowanych w swej rozwiniętej strukturze formalnej, zakłada (jak wykazał Marks) nie tylko istnienie kapitału i podziału pracy, ale również fałszywą świadomość, którą kapitalistyczny byt z konieczności przyjmuje za pewnik, zarówno w odniesieniu do siebie samego, jak i do owych zakrzepłych elementów całościowego procesu. W istocie – w tej rozbłyskującej i ciemnej istocie zamieszkującej szaleństwo – nie istnieją bowiem dziedziny czy obiegi względnie niezależne: produkcja jest natychmiastową konsumpcją i zapisem (enregistrement), zapis i konsumpcja bezpośrednio ustanawiają produkcję, chociaż determinują ją w ramach samej produkcji. A zatem wszystko jest produkcją:  p r o d u k c j e   p r o d u k c j i,  działań i pasji;  p r o d u k c j e   z a p i s ó w,  dystrybucji i układów odniesienia; produkcje konsumpcji, zmysłowej rozkoszy, lęku i cierpienia. Wszystko jest produkcją, w której procesy zapisu są natychmiastowo spożytkowane i konsumowane, a procesy konsumowania bezpośrednio odtwarzane5. Oto pierwsze znaczenie procesu: nieść zapis i konsumpcję w produkcji, czyniąc z wielu produkcji ten sam proces.

Ponadto utrzymywanie rozróżnienia na człowieka i naturę nie ma już sensu: to, co jest ludzką istotą natury i naturalną istotą człowieka, staje się tożsame w naturze jako produkcji czy przemyśle, a zatem również w życiu gatunkowym człowieka. Przemysłu nie rozpatruje się więc już w odniesieniu do zewnętrznego kryterium użyteczności, ale w jego fundamentalnej tożsamości z naturą, jako tego, co wytwarza człowieka i jest przez niego wytwarzane6. Człowiek nie jest już królem stworzenia, a raczej tym, kto styka się z ogromem życia we wszystkich formach i rodzajach, kto odpowiada nawet za gwiazdy i zwierzęta, kto nieprzerwanie podłącza maszynę-organ do maszyny-źródła, drzewo do swojego ciała, pierś do ust, słońce do tyłka, kto jest wiecznym sługą maszyn świata. Oto drugie znaczenie procesu: człowiek i natura nie są przeciwstawnymi terminami, nawet jeśli rozpatruje się je w odniesieniu do zasad przyczynowości, zdolności rozumienia czy ekspresji (przyczyna i skutek, podmiot i przedmiot itd.). Są raczej jedną i zasadniczo tą samą rzeczywistością producenta i produktu. Produkcja jako proces wykracza poza wszelkie idealistyczne kategorie i ustanawia cykl, który odnosi się do pragnienia jako zasady immanentnej. Dlatego produkcja pragnąca jest rzeczywistą kategorią materialistycznej psychiatrii, która uznaje i traktuje schizofrenika jako Homo natura. Dzieje się tak pod jednym warunkiem, który ustanawia trzecie znaczenie procesu: nie należy traktować procesu jako celu czy kresu ani mylić go z nieskończonym kontynuowaniem samego siebie. Zakończenie procesu lub przedłużanie go w nieskończoność, które, ściśle mówiąc, skutkuje tym samym, co jego brutalne i przedwczesne wstrzymanie, jest przyczyną wytworzenia się sztucznej schizofrenii, jaką możemy oglądać w szpitalach: autystyczne ludzkie wraki produkowane jako jednostki chorobowe. Lawrence pisał o miłości: „Z procesu uczyniliśmy cel. Zakończenie każdego procesu nie jest jego kontynuacją w nieskończoność, ale jego spełnieniem […]. Proces powinien zmierzać do swojego spełnienia, ale nie przez jakąś straszliwą intensyfikację czy nadmiar, w którym znikałyby dusza i ciało”7. Ze schizofrenią jest jak z miłością: nie ma żadnych swoistych cech, żadnej schizofrenicznej istoty. Schizofrenia to świat produkujących i reprodukujących się maszyn pragnących, uniwersalna produkcja jako „zasadnicza rzeczywistość człowieka i natury”.

Maszyny pragnące są maszynami binarnymi, podlegają zasadzie binarnej bądź regule asocjacyjnej: stale jakaś maszyna podłączona jest do drugiej. Synteza wytwórcza, produkcja produkcji, przybiera formę łączącą: „oraz”, „a następnie”… Zawsze istnieje jakaś maszyna produkująca przepływ oraz inna, podłączona do niej, która działa, przecinając i pobierając przepływ (pierś–usta). Ponieważ druga maszyna, podobnie jak pierwsza, podłączona jest z kolei do innej, która dokonuje cięć i pobrań, seria binarna jest linearna we wszystkich kierunkach. Pragnienie nie ustaje w łączeniu ciągłego przepływu z obiektami częściowymi, które ze swojej istoty są podzielone i dające się dzielić. Pragnienie wywołuje przepływ, płynie i przecina. „Kocham wszystko co płynie, nawet menstruacyjny strumień, który wydala niezapłodnione gamety” – pisze Miller w swej pieśni pragnienia8. Worek owodniowy i kamica nerkowa; przepływ włosów, przepływ śliny, przepływ spermy, kału i moczu jest wytwarzany przez obiekty częściowe, stale przecinają go inne obiekty częściowe, które same wytwarzają przepływ, przecinany przez jeszcze inne, przerywające go obiekty częściowe. Wszystkie „obiekty” zakładają ciągłość przepływu, każdy przepływ fragmentację obiektu. Bez wątpienia każda maszyna-organ interpretuje cały świat zgodnie z własnym przepływem, zgodnie z energią, która z niej wypływa: oko interpretuje wszystko z perspektywy widzenia: mowę, rozumienie, sranie, pieprzenie… Tymczasem połączenie z inną maszyną jest od zawsze ustanowione poprzez cięcie poprzeczne, w którym jedna maszyna odcina przepływ drugiej lub „widzi” swój przepływ odcięty przez inną maszynę.

Sprzężenie syntezy łączącej, obiektu częściowego i przepływu, przybiera również inną postać, formę produktu-produkcji. Produkcja jest zawsze przeszczepiona na produkt, stąd produkcja pragnąca jest produkcją produkcji i, tak jak każda maszyna, maszyną maszyny. Nie można przystać na idealistyczną kategorię ekspresji. Nie można i nie powinno mierzyć się z zadaniem opisu schizofrenicznego obiektu, nie wiążąc go z procesem produkcji. Żywym dowodem na to są „Cahiers de l’art brut” (które zarazem zaprzeczają istnieniu jakieś istoty schizofrenii). Inny przykład: Henri Michaux opisujący schizofreniczny stół w związku z przebiegiem produkcji, która jest niczym innym jak produkcją pragnienia. „Od chwili, gdy [stół – przyp. red.] został zauważony, nie przestawał zaprzątać umysłu. Nie przestawał nawet jak gdyby dalej zajmować się swoimi sprawami… Uderzające było to, że nie będąc czymś prostym [w swojej konstrukcji – przyp. red.], nie był też czymś naprawdę skomplikowanym, nie stał za nim jakiś początkowo złożony zamysł albo skomplikowany plan. Prędzej można powiedzieć, że w miarę jego wykonywania nie był upraszczany… Był to stół złożony z poprawek, podobny do pewnych rysunków wykonanych przez schizofreników, które określa się jako przepełnione. I jeśli uznać, że został skończony, to z tego względu, że nie było już sposobu, aby coś do niego dodać. Stół, który stawał się coraz bardziej stertą kawałków, a coraz mniej stołem… Nie nadawał się do żadnego użytku, nie nadawał się do niczego, czego można byłoby oczekiwać od stołu. Ciężki, zwalisty, ledwo nadawał się do przenoszenia. Nie było wiadomo, jak się za niego zabrać (ani mentalnie, ani manualnie). Blat, jego użytkowa część, stopniowo zmniejszał się, znikał, i miał już tak niewiele wspólnego z masywną konstrukcją, że nie sposób było traktować całości jak stołu, raczej jak osobliwy mebel, nieznane narzędzie, niemające żadnego zastosowania. Stół zdehumanizowany, niezapewniający żadnej wygody, nie był ani mieszczański, ani ludowy, nie był też stołem wiejskim, kuchennym czy służącym do pracy. Nie poddawał się niczemu, bronił się sam, odmawiał współpracy i porozumienia. Było w nim coś przygnębiającego i osłupiającego. Można było pomyśleć, że to zatrzymany silnik”9. Schizofrenik jest wytwórcą uniwersalnym. Nie ma potrzeby, aby w tym przypadku odróżniać produkcję od jej produktu. Niemniej jednak wytworzony obiekt przenosi swoje  t u t a j  do nowej formy produkcji. Stół nie przestaje „zajmować się swoim sprawami”. Blat zostaje zjedzony przez podstawę. Stan nieukończenia stołu jest imperatywem produkcji. Gdy Lévi-Strauss definiuje brikolaż, przedstawia zbiór ściśle ze sobą związanych cech: posiadanie zapasów oraz złożonego, niejednolitego, a zarazem ograniczonego kodu; ponadto zdolność do wprowadzania fragmentów w nieustanny stan nowej fragmentaryzacji; wynika stąd pewna obojętność na produkcję i produkt, na zbiór narzędzi do wytwarzania i na wykonaną całość10. Kiedy brikoler podłącza coś do przewodu elektrycznego lub zmienia bieg rzeki, doznawana przez niego satysfakcja nie daje się wyjaśnić grą w „tatę i mamę” czy przyjemnością czerpaną z transgresji. Charakter maszyn pragnących bądź pierwotnej produkcji oddaje reguła stałej produkcji produkcji oraz przeszczepiania produkcji na produkt. Obraz Richarda Lindnera Boy with Machine ukazuje potężne, tłuste dziecko przy obsłudze jednej ze swoich małych maszyn pragnących, podczepionej do większej, społeczno-technicznej maszyny (co dzieci, jak wkrótce zobaczymy, rzeczywiście dotyczy…).

Produkowanie, produkt, tożsamość produktu i produkowania… Tożsamość ta określa trzeci termin w linearnej serii: ogromny, niezróżnicowany obiekt. Wszystko zatrzymuje się na chwilę, zastyga w bezruchu, by następnie rozpocząć się od nowa. Pod pewnym względem byłoby lepiej, gdyby nic nie działało, nic nie funkcjonowało. Nie narodzić się, wyrwać się z kręgu życia i śmierci, nie mieć ust do ssania, odbytu do srania. Czy kiedyś maszyny nie okażą się na tyle rozregulowane, ich części na tyle poluzowane, by się rozpaść i pociągnąć nas ze sobą w nicość? Wydaje się jednak, że przepływy energii wciąż są zbyt mocno związane, obiekty częściowe zbyt organiczne. Czysty płyn w stanie swobodnym i nieprzecięty przesuwa się po ciele pełnym. Maszyny pragnące robią z nas organizm. Jednak w ramach tej produkcji, w jej trakcie, poddanie się organizacji, nieposiadanie innej formy organizacji lub jej zupełny brak stają się dla ciała cierpieniem. „Niezrozumiały i prosty zastój” w środku przebiegu produkcji jest trzecim etapem procesu: „Bez ust. Bez języka. Bez zębów. Bez krtani. Bez przełyku. Bez żołądka. Bez brzucha. Bez odbytu”. Automaty zatrzymują się i pozwalają ukazać się niezorganizowanej masie, którą same wyartykułowały. Pełne ciało bez organów jest jałowe, bezproduktywne, niezapłodnione, nie daje się skonsumować. Antonin Artaud odkrył je, gdy znalazł się bez formy i bez postaci. Instynkt śmierci, tak je nazwano, ponieważ nie ma śmierci bez modelu. Pragnienie pragnie  r ó w n i e ż  śmierci, ponieważ pełne ciało śmierci jest jego nieruchomym napędem poruszycielem, jego nieruchomym poruszycielem, podobnie jak pragnie życia, ponieważ organy życia to working machine. Nie będziemy dociekać, jak to działa w całości: samo to pytanie jest wytworem abstrakcji. Maszyny działają tylko wtedy, gdy są zepsute, i przez to, że ciągle się psują. Sędzia Schreber „przez jakiś czas żył […] bez żołądka, bez jelit, prawie bez płuc, z rozdartym przewodem pokarmowym, bez pęcherza, z pogruchotanymi żebrami, niekiedy częściowo zjadał swą krtań itd”11. Ciało bez organów jest nieproduktywne; jednak w określonym czasie i miejscu jest wytwarzane w syntezie łączącej, podobnie jak tożsamość produkowania i produktu (schizofreniczny stół jest ciałem bez organów). Ciało bez organów nie jest świadectwem jakiejś źródłowej nicości, tym bardziej nie jest jakąś pozostałością po utraconej całości. W szczególności zaś nie jest ono projekcją; nie ma nic wspólnego z własnym ciałem czy obrazem ciała. Jest ciałem bez obrazów. Nieproduktywne, istnieje tam, gdzie jest wytwarzane, w trzecim okresie czasowym serii binarno-linearnej. Wciąż jest na nowo wprowadzane w proces produkcji. Ciało katatonika wytwarzane jest w zakładzie psychiatrycznym w trakcie kąpieli. Pełne ciało bez organów należy do dziedziny antyprodukcji; jednak charakter syntezy łączącej czy wytwarzającej sprawia, że sprzęga ona produkcję z antyprodukcją, z elementem antyprodukcji.

2. Ciało bez organów

Między maszynami pragnącymi a ciałem bez organów powstaje oczywisty konflikt. Każde połączenie maszyn, każda produkcja maszyny, każdy dźwięk maszyny staje się dla ciała bez organów nie do zniesienia. Pod swoimi organami wyczuwa ono larwy i odstraszające robactwo, działanie Boga, który organizując ciało, partaczy je i dławi. „Ciało jest ciałem / jest samotne / i nie potrzebuje organu / ciało nigdy nie jest organizmem / organizmy są wrogami ciała”12. Ile gwoździ przeszywa jego żywe ciało, na ile męczarni jest ono skazane! Ciało bez organów przeciwstawia maszynom pragnącym nieprzezroczystą i napiętą powierzchnię poślizgu. Związanym, złączonym i przeciętym przepływom przeciwstawia swój amorficzny, niezróżnicowany płyn. Fonetycznym formom wyrazu przeciwstawia oddech i krzyk, bloki nieartykułowanych dźwięków. Sądzimy, że tak zwane pierwotne wyparcie nie ma innego znaczenia niż następujące: nie jest to „przeciwobsadzenie”, czyli „przeciw-inwestycja”, ale  r e p u l s j a  ciała bez organów wobec maszyn pragnących. Dotyczy to również maszyn paranoicznych: gdy maszyny pragnące próbują włamać się do ciała bez organów, jego odpowiedzią jest reakcja odrzucająca; każde wtargnięcie odbiera ono jako całościowy aparat prześladowczy. Dlatego nie możemy zgodzić się z Tauskiem, kiedy postrzega w maszynie paranoicznej zwyczajną projekcję „własnego ciała” i organów genitalnych13. W tym miejscu, w przeciwstawieniu przebiegu produkcji maszyn pragnących i nieproduktywnym przestoju ciała bez organów, powstaje maszyna. Świadczy o tym anonimowy charakter maszyny i niezróżnicowanie jej powierzchni. Projekcja, tak samo jak przeciwinwestycja, zachodzi jedynie wtórnie, o ile ciało bez organów inwestuje w przeciw-wnętrze lub przeciw-zewnętrze, przybierając formę organu prześladowczego bądź zewnętrznego sprawcy prześladowań. Jednak sama w sobie maszyna paranoiczna jest jednym z wcieleń maszyny pragnącej: powstaje ze związku maszyn pragnących z ciałem bez organów, jako to, co nie może już znieść ich działania.

Jeżeli chcemy mieć pojęcie o kolejnych siłach wywierających nacisk na ciało bez organów w niekończącym się procesie, musimy dokonać zestawienia produkcji pragnącej z produkcją społeczną. Takie zestawienie jest zabiegiem wyłącznie fenomenologicznym: nie przesądza ani o istocie, ani o związku między obiema formami produkcji, co więcej, nie rozstrzyga, czy rzeczywiście istnieją  d w i e  formy. Wskazuje jedynie, że formy produkcji społecznej, tak samo jak maszyny pragnące, zawierają pewien niewytwórczy, nieproduktywny stan przestoju, element antyprodukcji łączący się z przebiegiem procesu: ciało pełne określone jako socius. Może to być ciało ziemi, ciało despotyczne bądź kapitał. To o nim Marks powiedział, że nie będąc produktem pracy, wydaje się być jej naturalnym czy boskim założeniem. Nie wystarcza mu przeciwstawianie się siłom wytwórczym samym w sobie. Nakłada się (se rabat sur)14 na każdą formę produkcji, ustanawia powierzchnię, na której dystrybuuje siły i czynniki produkcji, tak że dla siebie przywłaszcza nadwyżkę i sobie przypisuje całość i część procesu, który wydaje się teraz emanować z niego niczym z quasi-przyczyny. Siły i czynniki stają się jego mocą, przybierają cudowną formę, wydają się dzięki niemu  u c u d o w n i o n e.  Mówiąc krótko, socius jako ciało pełne tworzy powierzchnię, na której zapisuje się każda forma produkcji, sprawiając przy tym wrażenie, jakby emanowała z powierzchni zapisu. Społeczeństwo konstruuje własne szaleństwo, dokonując zapisu procesu produkcji. Nie jest to obłęd świadomości. To raczej fałszywa świadomość jest prawdziwą świadomością fałszywego ruchu, prawdziwym postrzeganiem ruchu pozornie obiektywnego, prawdziwym postrzeganiem ruchu, jaki wytwarza się na powierzchni zapisu. Kapitał jest więc ciałem bez organów kapitalisty czy też ciałem bez organów kapitalistycznego bytu. Ale jako taki jest nie tylko płynną i spetryfikowaną substancją pieniądza, nadaje również jałowości pieniądza formę, pod jaką pieniądz wytwarza pieniądz. Kapitał, podobnie jak ciało bez organów, które reprodukuje samo siebie, wywarza wartość dodatkową, kiełkuje i rozwija się aż po granice świata. Obciąża maszynę zadaniem sfabrykowania względnej wartości dodatkowej, podczas gdy sam materializuje się w niej pod postacią kapitału trwałego. Maszyny i czynniki do tego stopnia zaczepiają się na kapitale, że ich funkcjonowanie jest już dokonywanym przez niego cudem. Wydaje się, że wszystko (obiektywnie) jest wywarzane przez kapitał, który przybrał postać quasi-przyczyny. Jak zauważył Marks, kapitaliści są  o d   p o c z ą t k u  absolutnie świadomi opozycji między pracą a kapitałem, wiedzą też, w jaki sposób posłużyć się kapitałem jako środkiem do wyciskania pracy dodatkowej. Tymczasem opętany, perwersyjny świat wyłania się w chwili, gdy kapitał zaczyna odgrywać rolę powierzchni zapisu, która rozkłada się na każdej formie produkcji (dostarczanie wartości dodatkowej lub jej realizowanie są tym, co ustanawia prawo zapisu). „Wraz z rozwojem wartości dodatkowej względnej we właściwym, specyficznie kapitalistycznym sposobie produkcji, wskutek czego rozwijają się [także] społeczne siły produkcyjne pracy, wydaje się, że te siły produkcyjne oraz społeczne powiązania pracy [oddzieliły się od procesu produkcyjnego i] przeniosły się z pracy na kapitał. Tym samym kapitał staje się już jakimś bardzo mistycznym zjawiskiem, wydaje się bowiem, że wszystkie społeczne siły produkcyjne pracy są siłami, które należą do niego […], i że narodziły się z jego własnego łona”15. Tym, co specyficznie kapitalistyczne, jest tu rola, jaką odgrywa pieniądz, oraz sposób korzystania z kapitału jako ciała pełnego, po to, by utworzyć powierzchnię inskrypcji czy zapisu. Ale dowolne ciało pełne – czy będzie to ciało ziemi lub despoty, powierzchnia zapisu, pozorny ruch obiektywny czy opętany fetyszystyczną perwersją świat – należy do dziedziny wszystkich typów społecznych w postaci stałej funkcji reprodukcji społecznej.

Ciało bez organów nakłada się na produkcję pragnącą, przyciąga ją do siebie i zawłaszcza. Maszyny-organy oplatają się na nim niczym kamizelka na szermierzu, zaczepiają się na nim niczym medale na kostiumie zwycięzcy, które drżą, gdy ten zdobywa kolejne stopnie. Miejsce pierwsze zajmuje maszyna przyciągania, która może tym samym zastąpić maszynę odpychającą: po maszynie paranoicznej następuje maszyna cudów. Ale co znaczy „następuje po”? Obie maszyny współistnieją ze sobą, czarny humor zaś nie troszczy się o rozwiązywanie sprzeczności, ale o to, aby ich nie było, aby nigdy już się nie pojawiły. Nieproduktywne, niedające się skonsumować ciało bez organów służy do zapisywania całości przebiegu produkcji pragnienia, tak że maszyny pragnące wydają się emanować z ruchu pozornie obiektywnego, który wiąże je z ciałem bez organów. Na ciele sędziego Schrebera, który przyciąga do siebie boskie promienie, dokonują się cuda, organy zostają uleczone. Niewątpliwie wcześniejsza maszyna paranoiczna wciąż się utrzymuje, przybierając postać szyderczego głosu, który stara się „odcudownić” organy, w szczególności zaś odbyt sędziego. Jednak kluczowe jest ustanowienie się magicznej powierzchni inskrypcji czy zapisu, która każdą siłę wytwórczą i każdy organ produkcji przypisuje sobie, która działa jako quasi-przyczyna łącząca je z pozornym ruchem (fetyszem). Prawdziwe jest zatem twierdzenie, że schizol uprawia ekonomię polityczną oraz że cała seksualność jest kwestią ekonomiczną.

Produkcja nie zapisuje się jednak w ten sam sposób, w jaki się wytwarza. Albo inaczej, nie odtwarza się w ruchu pozornie obiektywnym w ten sam sposób, w jaki wytwarzała się w procesie konstytuowania. Oto niepostrzeżenie przeszliśmy do dziedziny produkcji zapisu, która nie podlega temu samemu prawu, co produkcja produkcji. Prawem tamtej była synteza łącząca i sprzężenie. Kiedy jednak  p o ł ą c z e n i a  produkcyjne przechodzą z maszyn do ciała bez organów (tak jak z pracy przechodzą w kapitał), wydaje się, że obejmują je już inne prawa. Takie, które wyrażają proces  d y s t r y b u c j i   w  stosunku do nieproduktywnego elementu jako „naturalnego lub boskiego założenia” (dysjunkcje kapitału). Maszyny zawieszają się na ciele bez organów jako wielość punktów dysjunkcji, które dzielą powierzchnie siatką współrzędnych i między którymi przeplata się cała sieć nowych syntez. Schizofreniczne „lub…” zajmuje miejsce wcześniejszego „a następnie”: dwa dowolnie wybrane organy muszą zawieszać się na ciele bez organów w taki sposób, że wszystkie syntezy rozłączne, jakie zachodzą między nimi, równe są tej samej syntezie na powierzchni ślizgowej. Podczas gdy „albo… albo…” utrzymuje, że wskazuje na rozstrzygające punkty wyboru między terminami niewymiennymi (działa jak alternatywa rozłączna), „lub” oznacza system możliwych permutacji między różnicami, które stale równe są temu samemu, gdy przemieszczają się i ześlizgują. Tak jest w przypadku mówiących ust i maszerujących stóp u Becketta: „Zatrzymywał się czasami nic nie mówiąc. Lub nie miał już w końcu nic do powiedzenia. Lub gdy miał coś do powiedzenia, ostatecznie z tego rezygnował […]. Przychodzą na myśl inne podstawowe przypadki. Kontakt natychmiastowy nieprzerwany z natychmiastowym ruszeniem dalej. To samo z opóźnionym ruszeniem dalej. Kontakt opóźniony nieprzerwany z natychmiastowym ruszeniem dalej. Kontakt natychmiastowy przerwany z natychmiastowym ruszeniem dalej. To samo z opóźnionym ruszeniem dalej. Kontakt natychmiastowy przerywany z natychmiastowym ruszeniem dalej. To samo z opóźnionym ruszeniem dalej. Kontakt opóźniony przerywany z natychmiastowym ruszeniem dalej. To samo z opóźnionym ruszeniem dalej”16. Tak oto schizofrenik, właściciel najskromniejszego i najbardziej wzruszającego kapitału, takiego jak dobytek Malone’a, zapisuje na swym ciele litanie dysjunkcji, konstruuje dla siebie świat złożony z uników, w którym każda najdrobniejsza permutacja jest traktowana jak odpowiedź na nową sytuację czy pytania wścibskiego śledczego. Synteza rozłączna zapisu przykryła zatem syntezę łączącą produkcji. Proces jako proces produkcji rozciąga się na metodę jako metodę inskrypcji. Czy prędzej, jeżeli to, co nazywamy libido, jest „pracą” łączącą produkcji pragnącej, należałoby powiedzieć, że część tej energii przekształca się w energię inskrypcji rozłącznej (Numen). W przekształcenie energetyczne. Z jakiej jednak racji tę nową formę energii nazywać energią boską czy Numenem, mimo wszystkich wieloznaczności, jakie wywołuje tylko pozornie religijny problemem nieświadomości? Ciało bez organów nie jest Bogiem. Wręcz przeciwnie. Energię, która przebiega przez ciało bez organów, gdy przyciąga ono do siebie wszystkie formy produkcji i służy mu jako magiczna, ucudowniona powierzchnia zapisująca każdą jego dysjunkcje, można wszak określić mianem boskiej. Z niej wywodzą się dziwne związki, jakie Schreber utrzymuje z Bogiem. Na każde pytanie: „Czy wierzysz w Boga?”, odpowiadamy w sposób ściśle kantowski czy schreberiański: oczywiście, ale wyłącznie jako władcę sylogizmu rozłącznego, jako zasadę a priori tego sylogizmu (Bóg określony jako Omnitudo realitatis, w którym każda rzeczywistość pochodna wywodzi się z podziału).

Boskość to cecha przysługująca wyłącznie energii rozłącznej. Boskość Schrebera jest nieodłączna od dysjunkcji, w których dokonuje rozkładu samego siebie: przednie i tylne regiony królestwa; tylne regiony królestwa wyższego Boga i tylne regiony niższego Boga. Freud podkreśla wagę owych syntez rozłącznych, z którymi mamy do czynienia zarówno w przypadku obłędu Schrebera, jak i szaleństwa jako takiego. „Rozkład taki jest charakterystyczny dla [psychoz paranoicznych – przyp. tłum.]. Paranoja rozkłada, tak jak histeria kondensuje, czy też raczej psychoza przywodzi do rozkładu powzięte w nieświadomej fantazji kondensacje i identyfikacje”17. Dlaczego jednak Freud dodaje, jako myśl poboczną, stwierdzenie, że nerwica histeryczna ma charakter pierwotny, dysjunkcje zaś są uzyskiwane jedynie za sprawą projekcji na pierwotnie skondensowany materiał? Bez wątpienia jest to próba zachowania praw Edypa w królestwie boga szaleństwa, w procesie schizofrenicznego i paranoicznego zapisu. Właśnie dlatego powinniśmy zadać o wiele bardziej zasadnicze pytanie: czy proces zapisu pragnienia przebiega zgodnie ze ścieżką wyznaczaną przez terminy kompleksu Edypa? Dysjunkcje są formą, jaką przyjmuje genealogia pragnąca: ale czy można orzec, że taka genealogia ma charakter edypalny? Czy wpisuje się w triangulację kompleksu Edypa? Czy nie jest to wymóg lub konsekwencja reprodukcji społecznej, o ile ta stara się oswoić i podporządkować sobie genealogiczną materię i formę, wymykające się jej z każdej strony? Nie ma bowiem wątpliwości co do tego, że schizol poddawany jest nieustannemu przesłuchiwaniu. Właśnie dlatego, że jego stosunek do natury nie jest żadnym specyficznym biegunem, przepytuje się go zgodnie ze społecznym kodem: jakie jest twoje imię? twojego ojca? twojej matki? W trakcie wykonywania swojej produkcji pragnącej Molloy jest przepytywany przez policjanta: „Wy macie na nazwisko, powiedział komisarz, Molloy. Tak jest, powiedziałem, właśniem sobie przypomniał. A wasza matka? zapytał. Nie rozumiałem go. Czy też nazywa się Molloy? Czy też nazywa się Molloy? Powtórzyłem pytanie. Tak, powiedział komisarz. Zacząłem się zastanawiać. Czy wasza matka, znów zaczął, też nazywa się… Niech mi pan da pomyśleć! krzyknąłem, przerywając”18. Trzeba przyznać, że psychoanaliza nie jest w tym względzie odkrywcza: wciąż zadaje swoje pytania i opracowuje swoje interpretacje, kierując się edypalnym trójkątem, przeczuwając zarazem, że tak zwane zjawiska psychotyczne wykraczają poza ten układ odniesienia. Psychoanalityk twierdzi, że  m u s i m y  odkryć tatę stojącego za wyższym Bogiem Schrebera, jak również starszego braciszka kryjącego się za niższym Bogiem. Czasem schizofrenik traci cierpliwość i żąda, aby zostawić go w spokoju. Innym razem rozpoczyna grę, podbija stawkę, wprowadzając nawet swój układ odniesienia do narzuconego mu modelu, jednocześnie rozbijając go od środka (tak, to jest moja matka, ale właściwie moją matką jest Najświętsza Panienka). Można sobie wyobrazić Schrebera odpowiadającego Freudowi: „ależ oczywiście, mówiące ptaki są młodymi dziewczętami, a wyższy Bóg to mój tatuś, Bóg niższy to mój starszy brat”. Jednak dyskretnie i ukradkiem ponownie zapłodni młode dziewczęta tymi mówiącymi ptakami, swojego ojca Bogiem Najwyższym, swojego brata Bogiem najniższym, wszelkimi boskimi formami, które komplikują się czy raczej nie dają się uprościć, w miarę jak każda z nich przełamuje zbyt oczywiste funkcje i pojęcia edypalnego trójkąta.

Nie wierzę ani w ojca,

ani w matkę

Nie mam

taty-mamy

Produkcja pragnąca tworzy system linearno-binarny. Ciało pełne zostaje do niego wprowadzone jako trzeci termin w serii, który przy tym nie zakłóca jej istoty: 2, 1, 2, 1… Seria stawia całkowity opór transkrypcji, przez którą miałaby przejść, przybierając troistą bądź trójkątną formę Edypa. Pełne ciało bez organów jest wytwarzane jako element antyprodukcji, to znaczy wkracza jako takie do procesu produkcji tylko po to, aby odrzucić wszelkie próby triangulacji zakładającej produkcję rodzicielską. Czy myślicie, że to ciało jest wytwarzane przez rodziców, skoro jest świadectwem samowytworzenia, samorództwa? I to właśnie na nim, tam, gdzie się znajduje, rozdystrybuuje się Numen, a dysjunkcje ustanawiają się niezależnie od wszelkich procesów projekcji.  T a k,  b y ł e m   s w o i m   o j c e m   i   s w o i m   s y n e m.  „Ja, Antonin Artaud, jestem swoim synem, swoim ojcem, swoją matką i sobą”19. Schizol dysponuje właściwym sobie układem współrzędnych, ponieważ nade wszystko rozporządza szczególnym kodem zapisu, który nie przystaje do kodu społecznego lub pokrywa się z nim ściśle tylko po to, by uczynić z niego parodię. Kod szaleństwa czy pragnienia cechuje nadzwyczajna płynność. Wydaje się, że schizofrenik przechodzi z jednego kodu w drugi, w gwałtownym poślizgu  z a k ł ó c a   w s z y s t k i e   k o d y,  podążając za pytaniami, które sam sobie stawia, każdego dnia podaje inne rodzaje uzasadnień, nigdy nie powołuje się na tę samą genealogię, nigdy nie zapisuje tego samego wydarzenia. Może nawet przyjąć banalny kod edypalny, jeśli mu się go narzuci i akurat nie znajduje się w stanie jakiegoś szczególnego pobudzenia, jednak pod warunkiem, że może go przeładować wszystkim dysjunkcjami, jakie kod ten chciał wykluczyć. Na rysunkachAdolfa Wölflego widnieją zegary, turbiny, dynama, maszyny niebiańskie, maszyny-domy itp. Ich produkcja przebiega w sposób łączny, przechodząc przez kolejne części i warstwy, z krańców do środka. Dołączone do rysunków „wyjaśnienia”, często zmieniane w zależności od nastroju, odwołują się do genealogicznych serii, które ustanawiają zapis rysunku. Co więcej, zapis nakłada się na sam rysunek, przybierając tyleż kształt linii „katastrofy” czy „upadku”, ileż dysjunkcji otoczonych spiralami20. Schizofrenik zawsze spada na swoje chwiejne łapy, z tej prostej przyczyny, że z każdej strony jest taki sam, we wszystkich swych dysjunkcjach. I chociaż maszyny-organy próbują zaczepić się na ciele bez organów, ono pozostaje bez organów i nie zmienia się w organizm w zwyczajnym tego słowa znaczeniu. Utrzymuje swój płynny i poślizgowy charakter. W podobny sposób czynniki produkcji starają się umieścić na ciele Schrebera, uczepiają się go, podobnie jak przyciągane przez niego promienie słoneczne, zawierające tysiące małych spermatozoidów. Promienie, głosy i ptaki wkraczają w złożoną genealogię zamiennych związków z Bogiem i form podziałów Boga. Wszystko to jednak odbywa się i zapisuje na ciele bez organów: nawet połączenia czynników, nawet podziały Boga czy dzielące siatką współrzędnych genealogie i ich permutacje. Wszystko to osiada na przedwiecznym ciele niczym wszy uczepione lwiej grzywy21.

3. Podmiot i rozkosz

Zgodnie ze znaczeniem słowa „proces” zapis nakłada się na produkcję, jednak sama produkcja zapisu jest wytwarzana przez produkcję produkcji. Podobnie konsumpcja to następstwo zapisu, jednak produkcja konsumpcji jest wytwarzana przez produkcję zapisu oraz w trakcie jej trwania. W ten sposób na powierzchni inskrypcji pozwala się oznaczyć coś, co przynależy do porządku  p o d m i o t u.  Dziwny to podmiot, bez stałej tożsamości, błądzący po ciele bez organów, zawsze tuż obok maszyn pragnących, określony przez udział, jaki ma w produkcie, gromadzący ze wszystkich stron nagrodę w postaci stawania się czy bycia awatarem, rodzący się ze stanów, które konsumuje, bądź odradzający się w każdym stanie. „Oto więc ja, zatem to moje…”. Nawet cierpienie, jak zauważa Marks, jest formą rozkoszowania się sobą. Niewątpliwie każda forma produkcji pragnącej jest już natychmiastową konsumpcją i spożytkowaniem, a więc „ zmysłową rozkoszą”. Wciąż jednak nie jest tym dla podmiotu, który może określić swoje położenie jedynie poprzez dysjunkcje powierzchni zapisu, w resztkach pozostawionych po każdym podziale. Sędzia Schreber – bo wciąż nim się zajmujemy – był tego w najwyższym stopniu świadomy: współczynnik rozkoszy kosmicznej jest stały, dlatego Bóg domaga się zaznać rozkoszy ze Schreberem, nawet za cenę przemienienia go w kobietę. Ale takiej rozkoszy sędzia Schreber doświadcza wyłącznie jako resztki, jako zapłaty za swoje cierpienia lub nagrody za stawanie się kobietą. „Bóg żąda […] stałej przyjemności; moim zadaniem jest dostarczanie mu jej w formie najobfitszego wytwarzania rozkoszy dusz […]; jeśli przy tym dostanie mi się jakaś część zmysłowych przyjemności, mam prawo przyjąć ją, traktując to jako niewielkie zadośćuczynienie za bezmiar cierpień i wyrzeczeń, jakie są mi zadawane od lat”22. Tak jak część libido jako energia produkcji (Numen) przekształciła się w energię zapisu, tak owa część przekształca się w energię konsumpcji i spełnienia (Voluptas). Ta resztkowa energia jest tym, co ożywia trzecią syntezę nieświadomości, syntezę koniunktywną zwrotów „a więc to jest…” lub produkcji konsumpcji.

Posługując się kategorią „maszyn bezżennych”, Michel Carrouges wyodrębnił pewną liczbę maszyn fantastycznych, jakie odkrył w literaturze. Carrouges powołuje się na przykłady nadzwyczaj różnorodne, i na pierwszy rzut oka wydaje się niemożliwe, aby należały do jednej kategorii: wśród nich znajdziemy Pannę młodą rozebraną przez swych zalotników Duchampa, maszynę z Koloni karnej Kafki, maszyny Raymonda Roussela oraz te z Nadsamca Alfreda Jarry’ego, niektóre z maszyn Edgara Poego czy tytułową Ewę przyszłości de Villiersa itp25. I chociaż wszystkie przykłady znacząco się różnią, następujące cechy sprawiają, że umieszczenie ich w jednej kategorii jest w pełni zasadne: maszyny bezżenne są przede wszystkim świadectwem istnienia jeszcze starszej maszyny paranoicznej, wraz z jej torturami, mrokiem, starożytnym Prawem. Tymczasem ona sama nie jest maszyną paranoiczną. Różni ją wszystko: tryby, wózki, nożyce, igły, magnesy, promienie, z jakich się składa. Nawet gdy torturuje lub uśmierca, ujawnia coś nowego, siłę solarną. Poza tym nie sposób wyjaśnić tego przeistoczenia, odwołując się do cudotwórczej natury, jaką maszyna zawdzięcza ukrywanej przez siebie inskrypcji, chociaż rzeczywiście zawiera w sobie najwznioślejszy rodzaj inskrypcji (por. zapis przeprowadzony przez Edisona na Ewie przyszłości). Istnieje pewien rodzaj faktycznego skonsumowania maszyny, czerpania z niej przyjemności, którą można określić jako autoerotyczną lub raczej automatyczną; zawiera się nowe związki, świętuje się nowe narodziny, doznaje się oślepiającej ekstazy, jak gdyby maszynowy erotyzm wyzwalał inne, nieograniczone siły.

Powstaje pytanie: co takiego wytwarza maszyna bezżenna, co się poprzez nią wytwarza? Wydaje się, że odpowiedź brzmi: ilości intensywne. Tym właśnie jest schizofreniczne doświadczenie ilości intensywnych w stanie czystym, doznawane aż do chwili, gdy są one już prawie nie do zniesienia – nędza i chwała celibatu doświadczane w najwyższym stopniu, niczym krzyk zawieszony między życiem i śmiercią, intensywne uczucie przechodzenia z jednej postaci w drugą, stany czystej i wzrastającej intensywności pozbawione swojego kształtu i formy. Często mówi się o nich jak o stanach halucynacyjnych czy delirycznych, ale przedstawienia halucynacyjne (widzę, słyszę) czy majaczenia (myślę…) na głębszym poziomie zakładają „Ja czujące”, które nadaje omamom ich przedmiot, a szaleńczym myślom treść. „Czuję, że staję się kobietą”, „czuję, że staję się bogiem” itp. – nie są to ani objawy majaczenia, ani omamy, ale stany, które będą projektować halucynacje i uwewnętrzniać obłęd. Stany halucynacyjne i deliryczne są wtórne wobec emocji rzeczywiście pierwotnej, w której na początku doświadcza się tylko intensywności, stawania się i faz przejściowych26. Skąd się biorą te czyste intensywności? Wywodzą się z dwóch wcześniej wspomnianych sił: odpychania i przyciągania, oraz opozycji między nimi. Nie należy na tej podstawie wnioskować, że stany intensywności są wobec siebie przeciwstawne i osiągają równowagę w stanie neutralnym. Przeciwnie, każdy z nich jest pozytywny w stosunku do intensywności równej zeru, która oznacza pełne ciało bez organów. Przechodzą przez względne spadki i wzrosty uzależnione od złożoności ich relacji oraz proporcjonalnego stosunku między siłami przyciągania i odpychania, który je warunkuje. Krótko mówiąc, opozycja pomiędzy siłami przyciągania i odpychania wytwarza otwartą serię elementów intensywnych, w której każdy element jest pozytywny i nigdy nie wyraża ostatecznego stanu równowagi systemu, lecz nieograniczoną liczbę stanów stabilnych i metastabilnych, przez które przechodzi podmiot. Teoria kantowska jest dogłębnie schizoidalna, gdyż zgodnie z nią ilości intensywne w różnym stopniu wypełniają  m a t e r i ę   b e z   p u s t k i.  Z kolei doktryna sędziego Schrebera mówi nam, że nasilone  s t a n y   n e r w o w e,  które w różnym stopniu wypełniają ciało bez organów, są wytwarzane przez siły przyciągania i odpychania; są to stany, przez które przechodzi podmiot-Schreber, stając się kobietą, a także wieloma innymi rzeczami, zgodnie z cyklem wiecznego powrotu. Kobiece piersi na nagim torsie sędziego nie są objawami szaleństwa czy halucynacji. Oznaczają przede wszystkim pasmo intensywności, strefę intensywności na jego ciele bez organów. Ciało bez organów jest jajem: przecinają się na nim progi i osie, szerokości i długości, linie geodezyjne, przechodzą przez nie  g r a d i e n t y,  które zaznaczają stany przejściowe i punkty stawania się, kierunki, w jakich rozwija się podmiot. Nic nie jest tu przedstawiane, wszystko jest tu życiem albo tym, co przeżywane: przeżyta emocja posiadania piersi nie upodabnia się do samych piersi, nie przedstawia ich, podobnie jak predestynowany obszar jaja nie przypomina organu, który ma zostać z niego wyprowadzony. Nic poza pasmami intensywności, potencjałami, progami i gradientami. Przygniatające i bolesne doświadczenie, które tak, jak to tylko możliwe, zbliża schizofrenika do materii, do żyjącego i gwałtownego środka materii: „wzruszenie leży poza jakimś szczególnym punktem, którego umysł poszukuje… to wzruszenie, które uzmysławia poruszający dźwięk materii, topi się w nim cała dusza i przechodzi przez jego gorący płomień”27.

Jak do tego doszło, że schizofrenika przedstawia się jako autystycznego wyrzutka, oddzielonego od rzeczywistości i oderwanego od życia? Gorzej: jak psychiatria mogła uczynić z niego ludzki wrak, redukując go do stanu, w którym ciało bez organów stało się już martwe – jego, który umieścił się w niedającym się znieść punkcie, w którym potrafi dotykać umysłem samej materii i żyć każdą intensywnością, karmić się nimi? I czy nie wynika stąd kolejne, tylko z pozoru odmienne pytanie: w jaki sposób psychoanaliza przyczynia się do zredukowania neurotyka do tego nędznego stworzenia, które nieustanie karmi się tatą i mamą, spełnia się w nich i w niczym innym? Jak można było sprowadzić syntezę koniunktywną, z jej „Tak właśnie było!” oraz „A więc to ja!”, do ciągłego i ponurego odkrywania Edypa, do monotonnego powtarzania „A więc to mój ojciec, a zatem to moja matka…”. Nie potrafimy jeszcze odpowiedzieć na te pytania. Widzimy za to, w jakim stopniu konsumpcja czystych intensywności obca jest figurom rodzinnym i że tkanka łączna (tissu conjonctif) spójnika „A więc…” pozostaje nieznana tkance edypalnej. Jak można podsumować ten żywy ruch? Oto, co czeka nas przy wyborze pierwszej ścieżki (czyli drogi na skróty): punkty dysjunkcji na ciele bez organów tworzą koła zbiegające się wokół maszyn pragnących. Podmiot – wytworzony jako resztka obok maszyny, jako dodatek czy część przylegająca do maszyny – przechodzi przez wszystkie stany koła i z jednego koła na drugie. Sam podmiot nie znajduje się w środku koła – ten zajmowany jest przez maszynę – lecz na jego brzegu, nie mając stałej tożsamości, stale zdecentrowany,  w y w i e d z i o n y  ze stanów, przez które przechodził. Tak jak pętle zarysowane przez Nienazywalne z powieści Becketta, „czasem są krótkie i zerwane, kręcąc się jak w walcu, czasem rozciągają się niczym parabola”28, oraz inne postacie z jego prozy – Murphy, Watt, Mercier jako kolejne stany przejściowe, zawsze bez rodziny, która nie ma z tym nic wspólnego. Można pójść drugą ścieżką, o wiele bardziej złożoną, która prowadzi jednak do tego samego wniosku: przechodząc przez maszynę paranoiczną i maszynę cudotwórczą, stosunki sił odpychania i przyciągania na ciele bez organów wytwarzają w maszynie bezżennej serię stanów (zaczynających się od 0); podmiot rodzi się z każdego stanu serii i wciąż odradza w kolejnym stanie, który określa go w danym momencie, zarazem konsumując wszystkie stany, które go zrodziły (doświadczony i przeżyty stan jest pierwotny w stosunku do podmiotu, który go przeżywa).

4. Materialistyczna psychiatria

Słynna teza sformułowana przez psychiatrę Clérambaulta wydaje się być dobrze uzasadniona: obłęd, w swojej całościowej i systematycznej charakterystyce, jest zjawiskiem wtórnym wobec częściowego i lokalnego automatyzmu. Obłędem można więc nazwać zapis, który zbiera proces produkcji maszyn pragnących; i chociaż obłęd ma typowe dla siebie formy zaburzeń i syntez, jakie możemy zaobserwować w przypadku paranoi czy nawet w różnych postaciach schizofrenii paranoidalnej, nie tworzy mimo to jakiejś autonomicznej dziedziny, lecz pozostaje wtórny w stosunku do działających i zepsutych maszyn pragnących. Trzeba jednak zauważyć, że Clérambault posługiwał się terminem „automatyzmu (psychicznego)” w celu oznaczenia tylko tych zjawisk, które nie poddają się tematyzacji – takich jak echolalia, zaburzenia mowy, nielogiczność wypowiedzi, nagłe wybuchy agresji – przy czym traktował je jako efekt mechaniczny wynikający z zakażenia czy intoksykacji. Znaczną część obłędu wyjaśniał jako efekt automatyzmu; co zaś tyczy reszty, czyli wymiaru „osobowościowego”, jego zdaniem miała ona naturę reakcyjną i odnosiła się do „charakteru”, którego przejawy mogły zresztą poprzedzać automatyzm (jak w przypadku charakteru paranoicznego)34. Tym samym Clérambault pojmował automatyzm wyłącznie jako mechanizm neurologiczny, w najszerszym tego słowa znaczeniu, nie dostrzegając w nim procesu produkcji ekonomicznej, w jaką zaangażowane są maszyny pragnące. Jeśli zaś chodzi o wymiar historyczny, poprzestawał na odwoływaniu się do wrodzonych lub nabytych cech charakteru. Clérambault jest Feuerbachem psychiatrii, w tym sensie, w jakim Marks pisał: „Feuerbach w tym stopniu jest materialistą, w jakim historia u niego się nie wydarza, o ile zaś bierze historię pod uwagę, o tyle przestaje być materialistą”. Prawdziwie materialistyczną psychiatrię należy zdefiniować inaczej, gdyż określa się ona poprzez podwójną operację: wprowadzenie pragnienia do mechanizmu i wniesienie dziedziny produkcji do pragnienia.

Fałszywy materializm nie różni się znacząco od typowych form idealizmu. Teoria schizofrenii jest naznaczona trzema pojęciami, które ustanawiają jej trynitarną formułę: dysocjacja (Kraepelin), autyzm (Bleuler), czasoprzestrzeń czy bycie w świecie (Binswanger). Pierwsze z nich jest pojęciem wyjaśniającym, które miałoby wskazywać na określony typ zaburzenia lub występowanie pierwotnego deficytu. Drugie to pojęcie wyczerpujące, które wskazuje na specyficzny charakter objawów: sam obłęd lub odcięcie czy też „brak zainteresowania rzeczywistością, któremu towarzyszy względna lub całkowita dominacja życia wewnętrznego”. Trzecie jest pojęciem ekspresywnym, które odkrywa lub na nowo odkrywa człowieka obłąkanego w jego świecie. Wszystkie trzy wspólnie odnoszą problem schizofrenii do „ja”, poprzez zapośredniczenie w „obrazie ciała” (tym ostatnim wcieleniu duszy, w którym roszczenia spirytualizmu rozpływają się w pozytywizmie). A przecież z owym „ja” sprawa wygląda podobnie jak z tatą-mamą: schizofrenik już od dawna nie wierzy w takie rzeczy. Takie problemy są poza nim, ma je za sobą czy poniżej siebie. Znajduje się gdzie indziej, ale na pewno nie wśród nich. I gdziekolwiek jest, tam styka się z rzeczywistymi problemami, nieprzezwyciężalnym cierpieniem, nieznośnym ubóstwem. Dlaczego z powrotem sprowadzać go do tego, z czego już się wydostał? Po co znowu narzucać mu problemy, które już go nie dotyczą? Czemu ma służyć szydzenie z jego prawdy, o której sądzi się, że wystarczająco jej hołdowaliśmy, w pustym geście chyląc przed nim czoło? Znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że schizol nie jest już zdolny do wypowiedzenia „ja”, że należy przywrócić mu ową uświęconą funkcję wypowiedzi. Co z jego strony podsumowywane jest stwierdzeniem: znowu chcą mnie wydupczyć. „Nie wypowiem już słowa «ja», nigdy już tego nie powiem, to zbyt głupie. Za każdy razem, gdy usłyszę to słowo, zamiast niego będę używał trzeciej osoby, jeśli będę o tym pamiętał. Jeśli ich to bawi. I tak nic to nie zmieni”. Nawet jeśli zacznie powtarzać słowo „ja”, też nic to nie zmienia. Tak odległe są to problemy, tak bardzo jest on poza nimi. Nawet Freud nie wychodzi poza wąską i ograniczoną problematykę „ja”. Krępowała go w tym jego trynitarna formuła – edypalna i neurotyczna: tata-mama-ja. Należy się zastanowić, czy analityczny imperializm kompleksu Edypa nie doprowadził Freuda do powtórnego odkrycia pojęcia autyzmu – przy okazji wspieranego jego autorytetem – pojęcia, które tak nieadekwatnie odnosi się do schizofrenii. Zresztą nie ma przecież co ukrywać: Freud nie przepadał za schizofrenikami, nie lubił ich oporu przed edypalizacją, miał raczej skłonność do traktowania ich jak idiotów. Biorą słowa za rzeczy, mówi Freud, są apatyczni, narcystyczni, oderwani od rzeczywistości, niezdolni do przeniesienia, przypominają w tym filozofów – „podobieństwo niemile widziane”. Często docieka się, jak analitycznie ujmować relację między popędami i symptomami, między symbolem i tym, co symbolizowane. Czy jest to związek  p r z y c z y n o w y?  Czy raczej wiąże się  z   r o z u m i e n i e m?  Czy może jest to sposób  w y r a z u?  Zbyt teoretycznie sformułowane pytania. Otóż w praktyce, gdy tylko umieści się nas w trójkącie edypalnym, gdy Edyp staje się naszą miarą, wszystko jest już rozstrzygnięte, usunięta została bowiem jedyna autentyczna relacja, mianowicie stosunek produkcji. Wielkim odkryciem psychoanalizy były maszyny pragnące, produkcja nieświadomości. Ale wraz z pojawieniem się Edypa odkrycie to przykryła nowa forma idealizmu: nieświadomość jako fabrykę zmieniono w antyczny teatr; jednostki produkcji nieświadomości zastąpiono przedstawieniem; nieświadomość wytwórcza ustąpiła miejsca nieświadomości, która jedyne, co potrafi, to wyrażać siebie (w micie, tragedii, marzeniu sennym…).

W pewnym sensie już u swych początków logika pragnienia chybia celu: pierwszy krok w ramach platońskiego podziału zmusza nas do wyboru między  p r o d u k c j ą   a   n a b y w a n i e m.  Kiedy przyjmujemy, że pragnienie znajduje się po stronie tego, co nabyte, tworzymy idealistyczną (dialektyczną, nihilistyczną) koncepcję pragnienia, która przede wszystkim określa je jako brak – brak obiektu, brak rzeczywistego przedmiotu. Prawdą jest, że druga strona podziału, czyli „produkcja”, była ignorowana. Nawet Kantowi trzeba oddać, że przeprowadził rewolucję krytyczną w teorii pragnienia, definiując je jako „władzę stawania się dzięki swoim wyobrażeniom przyczyną rzeczywistości przedmiotów tych wyobrażeń”36. Ale nieprzypadkowo Kant, chcąc zobrazować powyższą definicję, powołuje się na zabobonne wierzenia, omamy i złudzenia: chociaż dobrze wiemy, że rzeczywisty przedmiot może być wytworzony jedynie dzięki mechanizmom zewnętrznym i prawu przyczynowości, wiedza ta nie powstrzymuje nas przed tym, by sądzić, że wewnętrzna siła wytwarza swój przedmiot – choćby nawet w formie nierzeczywistej, urojonej czy fantazmatycznej – i nie przeszkadza nam wyobrażać sobie, że owa przyczynowość tkwi w pragnieniu37. Rzeczywistość przedmiotu jako wytworu pragnienia jest więc  r z e c z y w i s t o ś c i ą   p s y c h i c z n ą.  Można zatem powiedzieć, że rewolucja krytyczna w istocie nie zmienia niczego: taki sposób postrzegania wytwórczości nie podważa klasycznej koncepcji pragnienia rozumianego jako brak, lecz opiera się na niej, wspiera ją i zadowala się jej rozwijaniem. Jeśli pragnienie jest brakiem rzeczywistego przedmiotu, to sama jego rzeczywistość staje się „istotą braku”, która wytwarza przedmiot fantazji. Pragnienie postrzegane jako produkcja, ale produkcja fantazmatów, doskonale wyjaśniała psychoanaliza. Na najbardziej podstawowym poziomie interpretacji znaczy to, że rzeczywisty przedmiot (obiekt realny), którego brakuje pragnieniu, odsyła ze swej strony do zewnętrznego porządku społecznej bądź przyrodniczej produkcji, podczas gdy samo pragnienie wytwarza to, co wyobrażone, podwajając rzeczywistość, jak gdyby „za każdym obiektem realnym stał obiekt wyśniony” albo za każdą rzeczywistą produkcją kryła się produkcja umysłowa. Oczywiście takie ujęcie nie zmusza psychoanalizy, by zajęła się badaniem rynku czy gadżetów, przybierając jakąś nieszczęsną i żałosną formę psychoanalizy obiektu (psychoanaliza paczki makaronu, samochodów, „byle czego”). Ale nawet wtedy, gdy fantazję rozumie się w całościowy sposób, już nie jako obiekt, ale jako specyficzną maszynę, która umieszcza pragnienie w centrum swojego zainteresowania, wciąż jest to tylko maszyna teatralna, która może istnieć jedynie jako dopełnienie tego, od czego się oddziela: w ten sposób potrzebę definiuje się, odnosząc ją do braku, określając ją przez właściwy jej obiekt, podczas gdy pragnienie jawi się jako to, co wytwarza fantazję i wytwarza samo siebie, odrywając się od obiektu, zarazem potęgując brak, podtrzymując go jako absolut, czyniąc z niego „nieuleczalny niedostatek bycia” czy „niespełnione istnienie, które jest życiem”. Dlatego prezentuje się pragnienie jako  o p a r t e  na potrzebach, wytwórczość pragnienia zaś – jako nieustannie wytwarzającą się na bazie potrzeb i ich związku z brakującym obiektem (teoria typów oparcia). Jednym słowem, gdy ktoś redukuje produkcję pragnącą do produkcji fantazji, poprzestaje tym samym na wyprowadzaniu wniosków z zasady idealistycznej, która określa pragnienie jako brak, nie zaś jako produkcję w „przemysłowym” znaczeniu tego słowa. Clément Rosset słusznie zauważył: za każdym razem, gdy podkreśla się ważność braku, jaki pragnienie miałoby odczuwać, aby określić swój obiekt, „świat widziany jest w podwojeniu z jakimś innym światem, zgodnie z następującym rozumowaniem: pragnieniu brakuje obiektu; świat zatem nie składa się ze wszystkich obiektów, gdyż brakuje mu co najmniej jednego, tego, którego brakuje pragnieniu. Istnieje więc w jakimś innym miejscu, zawierającym klucz do pragnienia (miejscu, którego nie znajdujemy w tym świecie)”38.

Jeżeli pragnienie coś wytwarza, wytwarza to, co realne. Jeżeli pragnienie jest wytwórcą, to może nim być jedynie w rzeczywistym świecie, wytwarzając rzeczywistość. Pragnienie jest tym zbiorem  s y n t e z   p a s y w n y c h,  które odpowiadają za umaszynowienie obiektów częściowych, przepływów i ciał, funkcjonujących jako jednostki produkcji. Otrzymana w ten sposób rzeczywistość jest wynikiem syntez pasywnych pragnienia jako samowytwarzania się nieświadomości. Pragnienie nie odczuwa żadnego braku, nie brakuje mu obiektu. To raczej podmiotowi brak jest pragnienia lub pragnieniu brakuje stałego podmiotu; ten zaś istnieje tylko dzięki represji. Pragnienie i obiekt są jednym i tym samym, tworzą maszynę jako maszynę maszyny. Pragnienie jest maszyną, obiekt pragnienia to kolejna podłączona do niego maszyna. W ten sposób produkt zostaje pobrany z procesu produkcji i coś odłącza się z procesu produkcji w produkt, wydaje z siebie pozostałość w postaci podmiotu nomadycznego czy wędrującego. Realne samo w sobie jest bytem obiektywnym pragnienia39. Nie istnieje osobna forma istnienia, którą można nazwać rzeczywistością psychiczną. Jak zauważał Marks, nie ma czegoś takiego jak brak, istnieje uczucie jako „przyrodniczy i zmysłowy przedmiot”. Pragnienie nie opiera się na potrzebach, wręcz przeciwnie, to one wywodzą się z pragnienia: potrzeby są przeciw-produktami w rzeczywistości, którą wytwarza pragnienie. Brak jest czynnikiem przeciwskutecznym pragnienia: jest zdeponowany, urządzony, jak pęcherzyki powietrza rozkłada się w komórkach społecznej i przyrodniczej rzeczywistości. Pragnienie zawsze znajduje się w pobliżu obiektywnych warunków istnienia, wiąże się z nimi i za nimi podąża, wraz z nimi się przemieszcza, nie może bez nich przetrwać. Oto, dlaczego tak łatwo przychodzi nam pragnienie śmierci. Tymczasem potrzeba jest miarą oddalenia podmiotu, który utracił pragnienie, tracąc przy tym syntezy pasywne owych warunków. Potrzeba jako próżne działanie nie ma innego sensu niż następujący: jest to łapanie syntez pasywnych, zdobywanie ich i pasożytowanie na nich, gdziekolwiek się one znajdują. Możemy sobie wmawiać: nie jesteśmy przecież roślinami, od dawna już utraciliśmy zdolność syntezowania chlorofili, musimy jakoś się odżywiać… Pragnienie staje się więc tym upodlającym strachem przed brakiem. Ale prawdę mówiąc, takie zdanie nie pada z ust ludzi ubogich czy wywłaszczonych. Przeciwnie, oni dobrze wiedzą, że bliżej im do roślin, że pragnienie nie „potrzebuje” zbyt wiele:  n i e   t y c h   r e s z t e k,   k t ó r e   i m   s i ę   z o s t a w i a,  a l e   w ł a ś n i e   t e g o,   c o   n i e u s t a n n i e   i m   s i ę   o d b i e r a. W samym sercu podmiotu nie ustanawiają braku, a raczej przedmiotowość człowieka, przedmiotowy i rzeczywisty byt człowieka, którego pragnieniem jest wytwarzanie, rzeczywista produkcja. Realne nie jest czymś niemożliwym. W rzeczywistości wszystko jest możliwe i wszystko staje się możliwe. Pragnienie nie wyraża więc molowego braku w podmiocie, to molowa organizacja jest tym, co pozbawia pragnienie jego przedmiotowego istnienia. Rewolucjoniści, artyści i prorocy zadowalają się istnieniem obiektywnym i tylko nim: wiedzą, że pragnienie obejmuje życie swoją wytwórczą siłą i odtwarza je o wiele intensywniej, gdy ma niewiele potrzeb. Tym gorzej dla tych, którym wydaje się, że łatwo to powiedzieć albo że jest to tylko książkowa wiedza. „Z lektury tych nielicznych książek, które przeczytałem, wyciągnąłem wniosek, że ludzie najgłębiej tkwiący w życiu, ci, którzy je kształtują i są niemal samym życiem, jadają niewiele, sypiają mało, posiadają tyle, co nic, albo wręcz nic. Nie żywią żadnych złudzeń co do obowiązku, konieczności utrzymania swych znajomych i krewnych czy zachowania państwa. […] Świat widm i upiorów nie został jeszcze całkowicie podbity” 40. Prawdziwy prorok to Spinoza w przebraniu neapolitańskiego rewolucjonisty. Dobrze wiemy, skąd pochodzi brak i jego podmiotowy korelat – fantazja. Brak jest czymś urządzanym, organizowanym w trakcie procesu społecznej produkcji. Jest wytworem przeciw-produktywnym, który w trakcie procesu antyprodukcji ucieka się do sił wytwórczych, rozkłada się na nich i je przywłaszcza. Nigdy nie jest pierwotny. Produkcja nie jest zorganizowana w odniesieniu do wcześniejszego braku. To brak w niej się umieszcza, wytwarza próżniowe komórki, rozprzestrzenia się zgodnie z uprzednią organizacją produkcji41. To próżne działanie, typowe dla gospodarki rynkowej, jest sztuką klas panujących: organizować brak w bogactwie procesu produkcji, zaburzać pragnienie przygniatającym lękiem przed niedostatkiem, uzależnić od siebie przedmiot rzeczywistej produkcji, którą w założeniu traktuje się jak zewnętrzną wobec pragnienia (wymogi racjonalności), jednocześnie sprowadzając produkcję pragnienia do fantazji (i niczego poza fantazją).

Masowa represja społeczna, jaka odciska się na produkcji pragnącej, w żadnym stopniu nie wypacza przyjętej przez nas zasady: pragnienie wytwarza realność lub, inaczej mówiąc, produkcja pragnąca jest niczym innym jak produkcją społeczną. Nie chodzi więc o to, by przypisać pragnieniu jakąś osobną formę istnienia, która byłaby psychiczną czy umysłową rzeczywistością przeciwstawioną materialnej rzeczywistości produkcji społecznej. Maszyny pragnące nie są maszynami fantazmatycznymi czy onirycznymi, które miałyby się w jakiś sposób różnić od maszyn technicznych czy społecznych i je podwajać. Prędzej to fantazje są wtórnymi środkami wyrazu, które wywodzą się z tożsamości tych dwóch rodzajów maszyn w ich konkretnym środowisku. Z tego powodu fantazja nigdy nie jest czymś jednostkowym, ale, jak wykazała analiza instytucjonalna, zawsze jest  f a n t a z j ą   g r u p y.  Jeśli istnieją dwa rodzaje fantazji grupy, wynika to stąd, że owa tożsamość może być odczytywana w podwójnym sensie, w zależności od tego, czy maszyny pragnące są pojmowane jako wielkie masy stadne, które tworzą, czy rozważa się maszyny społeczne w odniesieniu do elementarnych sił pragnienia, z których się składają. Może więc zdarzyć się tak, że w fantazji grupy libido inwestuje w istniejące pole społeczne, w tym również w jego najbardziej represyjne formy; czy wręcz przeciwnie, przystępuje do przeciw-inwestycji, która łączy istniejące pole społeczne z pragnieniem rewolucyjnym (tak jak w przypadku wielkich dziewiętnastowiecznych utopii socjalistycznych, które nie funkcjonowały jako modele idealne, ale jako fantazje grupy, to znaczy jako rzeczywiste czynniki wytwórcze pragnienia; umożliwiały tym samym wstrzymanie czy wycofanie inwestycji bądź „rozwiązanie” ówczesnego pola społecznego na rzecz rewolucyjnego ustanowienia samego pragnienia). Ale między tym dwoma rodzajami maszyn – maszynami pragnącymi i społeczno-technicznymi – nie występuje żadna gatunkowa różnica. Na pewnym poziomie pojawia się między nimi różnica, ale dotyczy ona tylko organizacji ich reżimów, pojawia się ze względu na odmienne  s t o s u n k i   w i e l k o ś c i.  Mimo różnicy w organizacji reżimów mamy do czynienia z tymi samymi maszynami, czego jasnym dowodem są fantazje grupy.

Zarysowane przez nas wcześniej zestawienie produkcji społecznej i pragnącej miało w obu przypadkach wskazywać na obecność instancji antyprodukcji, która chętnie nakłada się na formy wytwórcze i je zawłaszcza. Jednakże takie zestawienie absolutnie nie miało na celu rozstrzygania, jakie relacje zachodzą między wspomnianymi formami produkcji. Pozwalało nam jedynie wyraźniej zaznaczyć pewne aspekty dotyczące różnicy ich reżimów. Przede wszystkim maszyny techniczne, co oczywiste, pracują i działają jedynie pod warunkiem, że nie są zepsute. Właściwą im granicą nie jest rozstrojenie czy zepsucie, lecz zużycie. Marks może oprzeć się na tej prostej zasadzie, aby wykazać, że w reżimie maszyn technicznych istnieje ścisłe rozróżnienie na środki produkcji i produkt, i to właśnie dzięki niemu maszyna przenosi wartość na produkt, przy czym chodzi jedynie o tę wartość, którą maszyna traci, zużywając się. Inaczej jest w przypadku maszyn pragnących, które nieustannie psują się w trakcie działania i działają tylko wtedy, gdy są zepsute i rozregulowane: proces produkcji ciągle przeszczepia się na produkt, a części maszyny są również napędzającym ją paliwem. Sztuka często wykorzystuje ową właściwość, tworząc najprawdziwsze fantazje grupy, które wytwarzają spięcia na styku produkcji społecznej z produkcją pragnącą i wprowadzają funkcję rozstrojenia w proces reprodukcji maszyn technicznych. Tak jest w przypadku spalonych skrzypiec Armana czy sprasowanych samochodów Césara. Przykład ogólniejszy: metoda paranoicznej krytyki rozwijana przez Dalego, kończąca się wybuchem maszyny pragnącej w przedmiocie produkcji społecznej. Sięgając nawet po wcześniejsze przykłady: Ravel przedkładał rozstrojenie nad zużycie czy wyczerpanie, zastępował powolne i stopniowe wybrzmiewanie dźwięków niespodziewanym zerwaniem, zawieszeniem, wibracją, gwałtownym uderzeniem czy złamanym akordem44. Artysta jest władcą obiektów. Do swojej sztuki włącza obiekty zużyte, spalone, stłuczone, aby poddać je reżimowi maszyn pragnących, w których rozstrojenie jest nieodłącznym elementem funkcjonowania; artysta przedstawia maszyny paranoiczne, cudotwórcze, bezżenne, podobnie jak wiele innych maszyn technicznych, nawet jeśli te ostatnie miałyby zostać zrujnowane przez maszyny pragnące. Co więcej, dzieło sztuki samo jest maszyną pragnącą. Artysta gromadzi swoje skarby, by wywołać następną eksplozję, i dlatego jest szczerze przekonany, że zniszczenia nie dokonują się tak szybko, jak powinny.

Wynika stąd kolejna różnica między opisywanymi reżimami: maszyny pragnące same z siebie wytwarzają antyprodukcję, podczas gdy antyprodukcja właściwa maszynom technicznym jest wytwarzana tylko w zewnętrznych warunkach reprodukowania się procesu (chociaż owe warunki nie pojawiają się jako „stan późniejszy”). Z tej racji maszyny techniczne nie tworzą kategorii ekonomicznej; zawsze odsyłają do socius czy maszyny społecznej, która nie jest z nimi tożsama i warunkuje proces reprodukcji. Maszyna techniczna nie jest przyczyną, a jedynie wskaźnikiem ogólnej formy społecznej produkcji: w ten sposób możemy wyodrębnić maszyny manualne i społeczeństwa pierwotne, maszyny hydrauliczne i formację azjatycką, maszyny przemysłowe i kapitalizm. Kiedy więc przedstawialiśmy socius jako odpowiednik pełnego ciała bez organów, nie było między nimi najmniejszej różnicy. Maszyny pragnące są podstawową kategorią ekonomii pragnienia, same wytwarzają ciało bez organów, nie odróżniają czynników produkcji od własnych części, nie dostrzegają różnicy między stosunkami produkcji i ich wzajemnymi stosunkami, nie odróżniają tego, co społeczne, od tego, co techniczne. Maszyny pragnące są jednocześnie maszynami technicznymi i społecznymi. W tym sensie produkcja pragnąca jest miejscem pierwotnego wyparcia, podczas gdy produkcja społeczna jest miejscem represji; to, co ujawnia się między nimi, przypomina w „ścisłym sensie” wyparcie wtórne: wszystko zależy od usytuowania ciała bez organów lub jego odpowiednika oraz od tego, czy mamy do czynienia z rezultatem wewnętrznym czy zewnętrznym warunkiem (zmienia to w istotny sposób rolę, jaką odgrywa instynkt śmierci).