Modlitwa wstawiennicza - SIOSTRA MARIA od Ducha Świętego - ebook

Modlitwa wstawiennicza ebook

SIOSTRA MARIA od Ducha Świętego

5,0

Opis

"Modlitwa wstawiennicza" to książka-świadectwo. Opowiada o doświadczeniu Odnowy w Duchu Świętym autorki, charyzmatyczki, której Pan Bóg powierzył niezwykłe zadanie – służbę kapłanom w uzdrawianiu duszy. Książka napisana z miłością i pokorą, zawiera cenne rady odnośnie życia duchowego, służby w Odnowie i tytułowej modlitwy wstawienniczej, wskazując na jej ogromną siłę i rolę w nawróceniu człowieka. To także ukazanie działania Ducha Świętego w każdym aspekcie ludzkiego życia i wskazówka, jak można się na Niego jeszcze bardziej otworzyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 188

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

SIO­STRA MA­RIA

od Du­cha Świę­te­go

MO­DLI­TWA

WSTA­WIEN­NI­CZA

PO­RAD­NIK

dla słu­żą­cych mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą

Ni­hil ob­stat

ks. dr An­drzej Perzyń­ski Cen­zor

Im­pri­ma­tur

Ks. Wła­dy­sław Zió­łek Ar­cy­bi­skup Łódz­ki

Ku­ria Bi­sku­pia Ar­chi­die­ce­zji Łódz­kiej

Ldz.378/98 z 4 kwiet­nia 1998 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Ko­rek­ta

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Gra­fi­ka i skład

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

Zdję­cie

Mag­da­le­na My­jak

© by Ma­ria Jur­czyń­ska 1996

© by Moc­ni w Du­chu

Łódź 2016

Wszel­kie pra­wa za­strzeżone

ISBN 978-83-65469-02-1

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie V po­pra­wio­ne

Tak więc w imie­niu Chry­stu­sa

speł­nia­my po­słan­nic­two jak­by Boga sa­me­go,

któ­ry przez nas udzie­la na­po­mnień.

(2Kor 5,20)

Wstęp

„Gdy Duch Świę­ty zstą­pi na was, otrzy­ma­cie Jego moc i bę­dzie­cie mo­imi świad­ka­mi”.

Ży­cie każ­de­go czło­wie­ka jest hi­sto­rią ła­ski. Bóg ko­cha­ją­cy od­wiecz­ną mi­ło­ścią wy­cho­dzi na­prze­ciw czło­wie­ko­wi. Przez całe ży­cie ogar­nia go swo­ją mi­ło­ścią. W Bogu ży­je­my, po­ru­sza­my się i je­ste­śmy (por. Dz 17,28), dla­te­go ocze­ku­je On od­po­wie­dzi rów­nież w mi­ło­ści. Mi­łość za mi­łość, ser­ce za ser­ce.

Do­pie­ro wów­czas czło­wiek w peł­ni się re­ali­zu­je i wy­peł­nia swo­ją mi­sję, gdy otwie­ra się na oce­an Bo­żej ła­ski, Bo­żej woli i dzia­ła­nia Du­cha Świę­te­go. Za­pro­szo­ny do udzia­łu w ży­ciu Trój­cy Świę­tej, po­dej­mu­je za­pro­sze­nie i ser­cem po­kor­nym od­po­wia­da na nie z głę­bi du­szy pły­ną­cym „tak”. Wła­śnie w ten spo­sób od­czy­ty­wa­łem ży­cie Ma­rii Jur­czyń­skiej, zna­nej wszyst­kim jako sio­stra Ma­ria z Żar.

Spo­tka­łem Ma­rię, jesz­cze gdy by­łem w Se­mi­na­rium, i ten kon­takt ni­gdy się już nie ur­wał. Była dla mnie świa­dec­twem ży­wej obec­no­ści i dzia­ła­nia Boga. Ko­rzy­sta­jąc z jej po­słu­gi cha­ry­zma­tycz­nej, do­świad­cza­łem oso­bi­stej prze­mia­ny we­wnętrz­nej, co­raz głęb­sze­go kon­tak­tu z Bo­giem i świa­do­mo­ści Jego dzia­ła­nia. Była dla mnie przy­kła­dem słu­cha­nia Du­cha Świę­te­go, po­słu­szeń­stwa Ko­ścio­ło­wi, pra­cy we­wnętrz­nej, przy­kła­dem za­wie­rze­nia do koń­ca Bogu.

Był to czło­wiek, któ­ry „cho­dził po wo­dzie”. Za­wsze peł­na ra­do­ści i otwar­ta na dru­gie­go czło­wie­ka. Pa­trząc na jej ży­cie czę­sto przy­po­mi­na­ły się sło­wa Psal­mu 92: Za­wsze peł­ni ży­cio­daj­nych so­ków i w sta­ro­ści wy­da­dzą do­bre owo­ce. Wi­dząc to tak wy­raź­nie, ro­zu­mia­łem, że wiek po­de­szły – sta­rość, nie musi być ocze­ki­wa­niem na śmierć, ale może być wspa­nia­łą, cha­ry­zma­tycz­ną służ­bą Bogu i lu­dziom do koń­ca. Do koń­ca, na­wet w szpi­ta­lu, w ostat­nich chwi­lach ży­cia słu­ży­ła mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą – szcze­gól­nym cha­ry­zma­tem, któ­rym ob­da­rzył ją Bóg dla po­słu­gi bliź­nim, a zwłasz­cza oso­bom du­chow­nym.

Książ­ka, któ­ra tra­fia do two­ich rąk, jest więc świa­dec­twem ła­ski, ra­do­snej służ­by i za­wie­rze­nia w Du­chu Świę­tym, służ­by w Jego mocy i sile, choć czę­sto zna­czo­nej krzy­żem i cier­pie­niem. Książ­ka ta jest też za­pro­sze­niem, aby każ­dy miał otwar­te ser­ce dla Boga, któ­ry jest prze­dziw­ny i nie­ogra­ni­czo­ny w swo­jej mi­ło­ści i pla­nach wzglę­dem każ­de­go czło­wie­ka, a więc i cie­bie tak­że.

Za­proś Du­cha Świę­te­go, niech ogar­nie two­ją sła­bość – swo­ją mocą, two­ją ciem­ność – swo­im świa­tłem, i po­pro­wa­dzi cię Bo­ży­mi szla­ka­mi. „Du­chu Świę­ty – wo­łam: przyjdź! Bądź jak ogień du­szy mej, roz­pal mnie!” Pro­wadź, abym mógł za świę­tym Paw­łem wo­łać: „Żyję ja – już nie ja – żyje we mnie Chry­stus”.

Je­ste­śmy jak na­czy­nia gli­nia­ne, któ­re no­szą w so­bie skarb wiel­ki (por. 2Kor 4,7). Te sło­wa szcze­gól­nie moż­na od­nieść do ży­cia i po­słu­gi Ma­rii Jur­czyń­skiej – ko­or­dy­na­tor­ki Od­no­wy w Du­chu Świę­tym die­ce­zji zie­lo­no­gór­sko-go­rzow­skiej, zna­nej wszyst­kim jako sio­stra Ma­ria z Żar.

Po­zna­łem sio­strę Ma­rię na po­cząt­ku stu­diów w se­mi­na­rium du­chow­nym, kie­dy przy­je­cha­łem na prze­rwę se­me­stral­ną do Żar. Po­sze­dłem na uli­cę śred­nią 10: ubo­gi dom, star­sza ko­bie­ta ma­ją­ca duże pro­ble­my z cho­dze­niem. Wszyst­ko wy­glą­da­ło tak zwy­czaj­nie. Jed­nak od razu w pierw­szym kon­tak­cie moż­na było od­czuć bi­ją­ce Boży po­kój, mi­łość i ra­dość z twa­rzy Ma­rii. Czło­wiek od razu czuł się za­ak­cep­to­wa­ny i przy­ję­ty z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi, a jesz­cze bar­dziej z otwar­tą du­szą i ser­cem.

W trak­cie roz­mo­wy do­wie­dzia­łem się o mo­dli­twie wsta­wien­ni­czej i po­słu­dze sio­stry Ma­rii. W moim ser­cu zro­dzi­ło się pra­gnie­nie, aby do­świad­czyć tego, o czym usły­sza­łem. Mo­dli­twa po­pro­wa­dzo­na w Du­chu Świę­tym przez sio­strę Ma­rię była jak­by głę­bo­ką orką w mo­jej du­szy. Się­gnę­ła do sa­mych ko­rze­ni i po­mo­gła zro­zu­mieć róż­ne moje błę­dy, ich przy­czy­ny, jak rów­nież po­zwo­li­ła mi zo­ba­czyć obec­ność Boga w moim ży­ciu o wie­le głę­biej, niż do­tąd ją za­uwa­ża­łem. To był pierw­szy etap. Sta­ną­łem w praw­dzie.

Dru­gi etap to ro­ze­zna­nie i po­ka­za­nie dal­szej dro­gi: co na­le­ży od­rzu­cić i zmie­nić, jak żyć, aby nie po­peł­nić tych sa­mych błę­dów; jak pra­co­wać nad sobą; jak otwie­rać się na Bożą ła­skę i dzia­ła­nie Boga. Na­stęp­nie była mo­dli­twa nade mną, przez któ­rą do­świad­czy­łem głę­bo­kie­go uzdro­wie­nia we­wnętrz­ne­go.

Tak zwią­za­ły się na­sze losy na Bo­żym szla­ku dzia­ła­nia Du­cha Świę­te­go. Póź­niej prze­ży­łem po­pro­wa­dzo­ne przez nią głę­bo­kie i wy­ma­ga­ją­ce Se­mi­na­rium Od­no­wy w Du­chu Świę­tym. Za­czę­ła się na­sza wspól­na służ­ba mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą, a po mo­ich świę­ce­niach ka­płań­skich – tak­że wspól­ne pro­wa­dze­nie re­ko­lek­cji.

Ma­ria rze­czy­wi­ście po­ło­ży­ła wszyst­ko na jed­ną Bożą sza­lę. Za­wsze to­tal­nie od­da­na służ­bie dru­gie­mu czło­wie­ko­wi, czę­sto bez snu, od­po­czyn­ku czy po­sił­ku. Ni­gdy ni­ko­mu nie od­mó­wi­ła; gdy tyl­ko sły­sza­ła czy­jeś kro­ki na scho­dach, pu­ka­nie do drzwi, szcze­ka­nie psa – już od­da­wa­ła tego czło­wie­ka Bogu i dzię­ko­wa­ła za nie­go. Czę­sto, zwłasz­cza w trud­nych sy­tu­acjach, to­wa­rzy­szy­ły jej sło­wa: „Czy Pan Bóg o tym wie?”. Te sło­wa roz­wią­zy­wa­ły wie­le pro­ble­mów, po­nie­waż wszyst­ko jest w ręku Pana. W ten spo­sób uczy­ła się nie­za­chwia­nej uf­no­ści wo­bec Boga.

Ra­zem dzia­ła­li­śmy po­nad dzie­sięć lat. By­łem świad­kiem i uczest­ni­kiem speł­nia­nia się pro­roc­twa ojca Toma For­re­sta, gdy mo­dlił się nad sio­strą Ma­rią w Ża­rach na śred­niej, w cza­sie po­by­tu w Pol­sce w 1980 roku. Pro­roc­two do­ty­czy­ło szcze­gól­ne­go po­sła­nia do mo­dli­twy wsta­wien­ni­czej, ro­ze­zna­nia i uwal­nia­nia od zła – osób du­chow­nych i nie tyl­ko. Przez nią Bóg uzdra­wiał fi­zycz­nie i du­cho­wo, prze­mie­niał ludz­kie ser­ca, wpro­wa­dzał wie­lu na swo­je ścież­ki.

Za­raz po wy­jeź­dzie ojca Toma przy­szło za­pro­sze­nie z Łódz­kie­go Se­mi­na­rium Du­chow­ne­go, aby po­pro­wa­dzić dzień sku­pie­nia. To było jak la­wi­na. Przez sze­reg ko­lej­nych lat sio­stra Ma­ria była za­pra­sza­na do wie­lu se­mi­na­riów na re­ko­lek­cje ka­płań­skie i świec­kie z kon­fe­ren­cja­mi i po­słu­gą ro­ze­zna­nia i mo­dli­twy wsta­wien­ni­czej.

Przy­szedł też czas cho­ro­by, lecz po­słu­ga nie skoń­czy­ła się, zo­sta­ła jesz­cze bar­dziej na­zna­czo­na krzy­żem. Od­tąd dom sio­stry Ma­rii stał się szcze­gól­nym miej­scem ra­tun­ku dla wie­lu lu­dzi. Jesz­cze na czte­ry lata przed odej­ściem do Pana dla pią­te­go roku kle­ry­ków z Pa­ra­dy­ża przez pra­wie rok pro­wa­dzi­ła se­mi­na­ria Od­no­wy w Du­chu Świę­tym.

Jej dom był tak­że miej­scem spo­tkań mo­dli­tew­nych – tu­taj wie­lu przy­cho­dzi­ło, pro­sząc o po­moc przy ra­chun­ku su­mie­nia, ro­ze­zna­wa­niu woli Bo­żej. Była Bo­żym za­czy­nem wie­lu wspól­not Od­no­wy w die­ce­zji zie­lo­no­gór­sko-go­rzow­skiej i poza nią, a tak­że wspól­no­ty z Żar, któ­rą za­ło­ży­ła, pro­wa­dzi­ła i for­mo­wa­ła. Dla wszyst­kich po­zo­sta­ła w pa­mię­ci jako „mama” – ser­cem i du­szą od­da­na swo­im dzie­ciom, ko­cha­ją­ca wy­ma­ga­ją­cą mi­ło­ścią.

Jej po­moc i opie­ka jest od­czu­wa­na w dal­szym cią­gu – tu po­twier­dza­ją się sło­wa: „Ży­cie na­sze nie koń­czy się, lecz tyl­ko się zmie­nia” (por. 1Kor 7,31).

Dzię­ki wspa­nia­łym fun­da­men­tom ży­cia we­wnętrz­ne­go, któ­re Ma­ria otrzy­ma­ła u sióstr nie­po­ka­la­nek, a póź­niej od mą­drych i świą­to­bli­wych spo­wied­ni­ków, po­tra­fi­ła nie tyl­ko mo­dlić się nad in­ny­mi, ale ukie­run­ko­wy­wać ich ży­cie na Boga i po­ka­zy­wać, jak prak­tycz­nie z Nim żyć na co dzień.

Moje ser­ce jest peł­ne wdzięcz­no­ści za to na­czy­nie gli­nia­ne, któ­re Bóg po­sta­wił na mo­jej kle­ryc­kiej i ka­płań­skiej dro­dze, któ­re zo­sta­ło aż tak bar­dzo na­peł­nio­ne, po­nie­waż tak bar­dzo było otwar­te na Boga – Du­cha Świę­te­go.

Ży­cie sio­stry Ma­rii było ży­ciem Chry­stu­sa w niej – mo­gła po­wie­dzieć: „Żyję już nie ja, żyje we mnie Chry­stus” (por. Ga 2,20). A te­raz, wie­rzę, cie­szy się ra­zem ze swo­im Pa­nem, któ­re­mu od­da­ła ser­ce i du­szę. Sta­ra­ła się, aby wszyst­ko było AD MA­XI­MAM DEI GLO­RIAM – aby Bóg był uwiel­bio­ny. Tu­taj praw­dzi­wie: JE­ZUS stał się PA­NEM i KRÓ­LEM NA WIE­KI!

ks. Zbi­gniew Tar­tak

Moja mama – Od­no­wa – i ja!

Przez dłu­gie lata nie mo­głam zro­zu­mieć (a może nie chcia­łam), co to ta­kie­go dzie­je się w na­szym domu.

Wy­cho­wa­ni by­li­śmy (je­stem pią­tym dziec­kiem) w głę­bo­kiej wie­rze, bo­jaź­ni Bo­żej, prak­ty­ko­wa­li­śmy z całą po­wa­gą i sza­no­wa­li­śmy wszyst­ko, co Boże, świę­te i ko­ściel­ne.

W na­szym domu na śred­niej, pa­mię­tam, od naj­młod­szych lat bar­dzo czę­sto go­ści­ły oso­by du­chow­ne i świec­kie. Spę­dza­li wie­le cza­su z mamą na dłu­gich roz­mo­wach. Nasz tata, in­ży­nier bu­dow­la­ny, był bar­dzo za­an­ga­żo­wa­ny w pra­cę za­wo­do­wą: nad­zo­ro­wał bu­do­wy, roz­bu­do­wy i re­mon­ty wie­lu ko­ścio­łów nie tyl­ko w Ża­rach. Naj­wię­cej cza­su po­świę­cił ba­zy­li­ce oo. fi­li­pi­nów na świę­tej górze w Go­sty­niu, gdzie su­pe­rio­rem w tym cza­sie był oj­ciec Jura, uko­cha­na du­sza na­szej ro­dzi­ny.

A mama co­raz głę­biej an­ga­żo­wa­ła się w spra­wy Ko­ścio­ła. Cią­gle gro­ma­dzi­li się du­chow­ni i świec­cy w domu, lub też ona sama wy­jeż­dża­ła na kil­ka dni. W na­szym domu za­czę­ły się od­by­wać spo­tka­nia mo­dli­tew­ne, mó­wio­no też o se­mi­na­riach i re­ko­lek­cjach.

Pa­trzy­łam z boku na to wszyst­ko, nie re­ago­wa­łam na de­li­kat­ne proś­by mamy, by za­głę­bić się w tym. Tyl­ko po­dzi­wia­łam, jak lu­dzie (nie tyl­ko miej­sco­wi), mimo swych obo­wiąz­ków do­mo­wych sys­te­ma­tycz­nie co ty­dzień – po­po­łu­dnia­mi, wie­czo­ra­mi, do póź­nych go­dzin noc­nych z wiel­kim za­pa­łem i gor­li­wo­ścią gro­ma­dzi­li się u nas na Śred­niej 10. Były chwi­le, gdy już jako do­ro­sła oso­ba by­łam za­zdro­sna o mamę. Bar­dzo pra­gnę­łam, aby mia­ła wol­ny czas, po­sie­dzia­ła ze mną, za­ję­ła się tro­chę mo­imi dzieć­mi – lecz ona była cią­gle roz­chwy­ty­wa­na przez lu­dzi z ca­łej Pol­ski. Przy­jeż­dża­li ca­ły­mi ro­dzi­na­mi albo po­ry­wa­no ją gdzieś. Naj­czę­ściej było tak, że jesz­cze nie zdą­ży­ła wró­cić z Pol­ski, a już na­stęp­ny sa­mo­chód na nią cze­kał. Słu­ży­ła na okrą­gło – dzień i noc. Pró­bo­wa­ła mi cza­sem opo­wie­dzieć: co ro­bi­ła, gdzie była... Lecz do mnie to jesz­cze nie do­cie­ra­ło. Wi­dzia­łam, jak świec­cy i du­chow­ni bar­dzo ją ce­ni­li, sza­no­wa­li, ko­cha­li i nie ro­zu­mia­łam dla­cze­go. Bar­dzo czę­sto za­sta­na­wia­łam się, dla­cze­go to wszyst­ko nie od­by­wa się w ko­ście­le. Cza­sem też po­dej­rze­wa­łam, że mama za­po­mi­na o mnie i o mo­jej ro­dzi­nie, żal ści­skał moje ser­ce, ogar­nia­ła mnie za­zdrość i złość wo­bec ob­cych lu­dzi ob­le­ga­ją­cych nasz dom. To był mój pro­blem. Ale oka­za­ło się, że mama nie­ustan­nie po­le­ca­ła mnie Panu Bogu, pro­si­ła nie­ustan­nie, bym wresz­cie pod­da­ła się dzia­ła­niu Du­cha Świę­te­go.

Aż przy­szedł pięk­ny ra­nek czerw­co­wy. Za­pra­gnę­łam na­gle, by za­raz pójść do mamy: może bę­dzie wol­na? Wzię­łam mo­ich ma­łych chłop­ców i po­szli­śmy od­wie­dzić bab­cię. By­łam ogrom­nie zdzi­wio­na, gdy na po­dwór­ku przy uli­cy Śred­niej na­tchnę­łam się na dużą grup­kę lu­dzi.

Trwa­ła Msza świę­ta – nie wy­pa­da­ło mi się wy­co­fać ani wy­wo­ły­wać mamy, zmu­szo­na by­łam po­cze­kać. Za­chwy­ci­ły mnie sło­wa ka­za­nia, gło­szo­ne­go przez mło­dziut­kie­go księ­dza. Te sło­wa mia­ły w so­bie dziw­ną moc. Były bar­dzo pro­ste, ale głę­bo­ko po­ru­sza­ły moje ser­ce. Po­tem była mo­dli­twa wier­nych: wie­lu lu­dzi wy­po­wia­da­ło swe proś­by do Boga, tak jak każ­dy po­tra­fił. Po raz pierw­szy sły­sza­łam, jak lu­dzie zwra­ca­ją się do ży­we­go i obec­ne­go wśród nich Boga. Po raz pierw­szy też (trzy­ma­li­śmy się za ręce) od­ma­wia­łam Oj­cze nasz z ja­kimś dziw­nym uczu­ciem. „Po­kój z tobą” było tak­że praw­dzi­wym prze­ka­za­niem mię­dzy sobą po­ko­ju i mi­ło­ści Bo­żej. Ko­mu­nia świę­ta już nie była dla mnie tra­dy­cją z Ostat­niej Wie­cze­rzy – ja na­praw­dę czu­łam się cu­dow­nie. śpie­wa­no tam cu­dow­ne pie­śni (ja­kieś dla mnie „inne”), przy akom­pa­nia­men­cie gi­tar – one na­praw­dę po­ru­sza­ły ser­ca. Ni­gdy nie za­po­mnę tej Mszy świę­tej.

Oka­za­ło się, że wła­śnie te­raz, tu na Śred­niej roz­po­czę­ły się re­ko­lek­cje Od­no­wy dla mło­dzie­ży z No­wej Soli, Żar, Zie­lo­nej Góry, Gło­go­wa itd. Na­mio­ty w ogro­dzie, na łące przy­do­mo­wej, po­lo­wa kuch­nia. Pro­wa­dzą­cy: ksiądz Zbi­gniew Tar­tak i moja mama. Za­czę­łam nie­śmia­ło ale co­dzien­nie przy­glą­dać się i przy­słu­chi­wać tym re­ko­lek­cjom. Oprócz cu­dow­nych prze­żyć na Eu­cha­ry­stiach, za­chwy­ci­ła mnie bar­dzo at­mos­fe­ra pa­nu­ją­ca wśród uczest­ni­ków: oni try­ska­li mi­ło­ścią, byli na­sy­ce­ni ra­do­ścią, wy­glą­da­li na lu­dzi ogrom­nie szczę­śli­wych i wol­nych – to było nie­sa­mo­wi­te. Za­pra­gnę­łam w ser­cu tego sa­me­go. Wiel­ki ogród u mamy – peł­no ła­we­czek, od­by­wa­ły się na nich ja­kieś roz­mo­wy z księż­mi, spo­wie­dzi świę­te. Przy­szła so­bo­ta – ostat­ni dzień re­ko­lek­cji. Po pod­wie­czor­ku za­czy­na­ją się zwi­jać do od­jaz­du (ja też śpie­wam), każ­dy jest szczę­śli­wy i ra­do­sny. A ze mną za­czy­na się coś dziać: ogar­nia mnie smu­tek, że to już się koń­czy, w gar­dle dła­wią łzy, nie mogę już zmu­sić się do śpie­wu, skry­cie ocie­ram co­raz to ob­fit­sze łzy. Ser­ce wali mi jak mło­tem. Nie mogę w ża­den spo­sób opa­no­wać tego sta­nu. Nic z tego nie ro­zu­miem. Pa­trzę – w dru­gim koń­cu dłu­gie­go sto­łu sie­dzi mama z księ­dzem Zbi­gnie­wem, zu­peł­nie bez­rad­na za­czy­nam ry­czeć w głos... Wte­dy Pan za­pu­kał do mnie. Po­ło­żył mi rękę na ra­mie­niu i za­wo­łał mnie po imie­niu: „Chodź ze mną, Ma­ry­siu!”. Za­mknę­łam oczy – czu­łam, że to Pan do­ty­ka mnie swo­ją mi­ło­ścią. Za chwi­lę od­wra­cam się – to ksiądz Zbi­gniew za­pra­sza mnie do po­ko­ju. I tam obo­je z mamą słu­ży­li mi mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą. Z ich po­mo­cą zo­sta­łam cał­ko­wi­cie przez Pana „wy­pra­na”, prze­szłam przez „wy­rzy­macz­kę i przez ma­giel”. Pan do­kład­nie oczysz­czał moje ser­ce, le­czył moje wspo­mnie­nia, wy­peł­niał swo­ją mi­ło­ścią ten czas, gdy bra­ko­wa­ło mi mi­ło­ści. Pan wy­ba­czył mi moje upad­ki. To ten Pan, któ­ry znał moje imię, do­tknął mnie prze­ogrom­ną mocą i po­ko­jem. Jego prze­cu­dow­ne mi­ło­sier­dzie prze­fil­tro­wa­ło każ­dy mo­ment mo­je­go nędz­ne­go ży­cia. Wszyst­kie prze­ży­cia, kol­ce tkwią­ce w moim ser­cu i bli­zny, do­bry Bóg ule­czył swo­ją mi­ło­ścią. Prze­ko­na­łam się, jak bar­dzo mnie ko­cha, że ogrom­nie Mu na mnie za­le­ży. Zro­zu­mia­łam, że On chce bym roz­po­czę­ła wszyst­ko od nowa – czy­sta i wol­na. On na­praw­dę chce mo­je­go szczę­ścia. On chce bym była świę­ta... Mo­dli­twa wsta­wien­ni­cza za­koń­czy­ła się spo­wie­dzią ge­ne­ral­ną. Od tej pory roz­po­czę­łam nowe ży­cie z Nim. Na za­wsze przy­lgnę­łam do ser­ca Je­zu­sa Mi­ło­sier­ne­go, któ­re­go ob­raz no­szę w ser­cu. Od tam­tej chwi­li pod kie­row­nic­twem du­cho­wym mamy i księ­dza Zbi­gnie­wa wy­po­wie­dzia­łam wal­kę moim wa­dom i licz­nym sła­bo­ściom. Moje ży­cie we­wnętrz­ne sys­te­ma­tycz­nie na­bie­ra­ło no­we­go bla­sku. Za­czę­ło się od ogrom­ne­go za­ko­cha­nia się w Je­zu­sie, któ­ry sta­wał się Pa­nem mego ży­cia. Od­tąd wszel­kie co­dzien­ne cię­ża­ry i krzy­że mia­ły swój sens i swo­ją war­tość.

Po­tem były już moje pierw­sze świa­do­me re­ko­lek­cje w Głu­sku, z dala od cy­wi­li­za­cji, w le­sie. Tam na­stą­pi­ło moje dal­sze za­sad­ni­cze uzdro­wie­nie. Re­ko­lek­cje te pro­wa­dzi­li ksiądz Zbi­gniew i moja mama. Tam wi­dzia­łam ją i sia­da­łam koło niej nie tyl­ko na kon­fe­ren­cjach. Oni obo­je byli za­ję­ci dzień i noc. W dzień – ogól­ne za­ję­cia, kon­fe­ren­cje, ad­o­ra­cje, Eu­cha­ry­stia itd. A w prze­rwach i no­ca­mi słu­ży­li mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą. Lu­dzie, oko­ło 60 osób, z Po­zna­nia, Żar, No­wej Soli, Zie­lo­nej Góry i wie­lu in­nych miast byli z każ­dym dniem co­raz szczę­śli­wi. ści­ska­li mnie z ogrom­ną ser­decz­no­ścią, wy­chwa­la­li pod nie­bio­sa moją mamę, przez któ­rą Pan do­ko­ny­wał wiel­kich dzieł: uzdra­wiał wspo­mnie­nia, wy­ry­wał z na­ło­gów, uzdra­wiał ser­ca i cia­ła, po­ka­zy­wał lep­szą dro­gę ży­cio­wą – sen­sow­niej­szą, war­to­ściow­szą. Co­raz licz­niej­sze były łzy ra­do­ści w błysz­czą­cych ze szczę­ścia oczach.

Wte­dy Pan otwo­rzył sze­rzej moje ser­ce. Po raz pierw­szy praw­dzi­wie po­ko­cha­łam tych lu­dzi, któ­rzy cią­gle za­my­ka­li mi do­stęp do mamy, o któ­rych wcze­śniej by­łam za­zdro­sna. Pan po­ka­zał mi wte­dy po­trze­bę jej służ­by. Od tej chwi­li oni już nie byli mo­imi ry­wa­la­mi. Sta­li się dla mnie przy­ja­ciół­mi, brać­mi i sio­stra­mi. Jej służ­ba na­bra­ła sen­su w mo­ich oczach. Zo­ba­czy­łam i prze­ko­na­łam się, jak bar­dzo Pan jej po­trze­bu­je. Tyl­ko nie bar­dzo mo­głam zro­zu­mieć, jak ona, tak sła­be­go zdro­wia, ma tyle siły, aby pra­wie nie spać (spa­ła jed­ną lub dwie go­dzi­ny) i nie­ustan­nie słu­żyć. Cią­gle sie­dzia­ła, wy­mie­nia­li się tyl­ko lu­dzie. Pa­mię­tam, że po wie­lo­go­dzin­nym sie­dze­niu nie mo­gła sta­nąć na no­gach i co­raz trud­niej jej było cho­dzić. Po chwi­li jed­nak znów sia­da­ła, gło­si­ła kon­fe­ren­cje lub słu­ży­ła z księ­dzem mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą.

Moje oczy za­czę­ły pa­trzeć wte­dy co­raz głę­biej na jej trud i cał­ko­wi­te po­świę­ce­nie służ­bie Panu. Co­raz czę­ściej dzię­ko­wa­łam Panu za moją mamę.

Po roku za­sma­ko­wa­nia ży­cia w Du­chu Świę­tym, moi prze­ło­że­ni du­chow­ni stwier­dzi­li, że doj­rza­łam już, by przy­stą­pić do se­mi­na­riów. Przez cały na­stęp­ny rok na se­mi­na­riach uczy­łam się ży­cia we­wnętrz­ne­go, pra­co­wa­łam nad sobą i co­raz głę­biej za­nu­rza­łam się w mi­ło­ści Bo­żej. Lecz nie do­pusz­cza­no mnie do wy­la­nia, po­nie­waż przy­ję­cie cha­ry­zma­tów zo­bo­wią­zu­je do służ­by, a ja do tego nie doj­rza­łam. Roz­po­czę­łam więc na nowo, ale z więk­szym za­pa­łem i gor­li­wo­ścią.

Zro­zu­mia­łam, że:

– wy­la­nie da­rów Du­cha Świę­te­go nie jest dla mo­jej świę­to­ści, te dary po­trzeb­ne są dla służ­by dru­gie­mu czło­wie­ko­wi,

– jak­że Duch Świę­ty ma we mnie dzia­łać, je­że­li jesz­cze nie we wszyst­kich dzie­dzi­nach mo­je­go ży­cia Je­zus jest moim Pa­nem (je­że­li kusi mnie jesz­cze cza­sem pa­pie­ros lub lamp­ka wina; je­że­li nie umiem zno­sić krzywd; je­że­li te­le­wi­zor za­bie­ra mi cen­ne go­dzi­ny wie­czor­ne – za­miast sta­nąć w praw­dzie przed Bo­giem; je­że­li wsty­dzę się pu­blicz­nie prze­że­gnać...),

– jak­że mam po­móc dru­gie­mu czło­wie­ko­wi, kie­dy sama je­stem jesz­cze za­gu­bio­na,

– jak­że mam mo­dlić się o uzdro­wie­nie, je­śli od­kry­wam w so­bie coś jesz­cze nie od­da­ne­go Panu, nie uzdro­wio­ne­go,

– jak mam ko­muś mó­wić o za­par­ciu się sa­me­go sie­bie, je­że­li moje „ja” jesz­cze cał­kiem nie umar­ło?

Z taką świa­do­mo­ścią roz­po­czę­łam na nowo se­mi­na­ria od­no­wy ży­cia we­wnętrz­ne­go w Du­chu Świę­tym. I te se­mi­na­ria, pro­wa­dzo­ne przez moją mamę, były głę­bo­ką szko­łą ży­cia we­wnętrz­ne­go, a ich trwa­nie za­le­ża­ło od wpro­wa­dze­nia tre­ści se­mi­na­riów w na­sze ży­cie. We wspól­no­cie z Żar na­dal w tym sa­mym du­chu pro­wa­dzo­na jest for­ma­cja uczniów Chry­stu­sa przez księ­dza Zbi­gnie­wa Tar­ta­ka, któ­ry jest jej opie­ku­nem.

Ostat­nie czte­ry lata ży­cia mamy były dla mnie wy­jąt­ko­wym świa­dec­twem i przy­kła­dem he­ro­icz­nej służ­by Bogu w dru­gim czło­wie­ku. Przy­ku­ta do łóż­ka, nie­ustan­nie słu­ży­ła sama czy z księ­dzem mo­dli­twą wsta­wien­ni­czą i ro­ze­zna­niem dla przy­jeż­dża­ją­cych z róż­nych stron Pol­ski. Czę­sto by­łam świad­kiem, że w cią­gu dnia zja­wia­ło się do dwu­dzie­stu osób – do­słow­nie „drzwi się nie za­my­ka­ły”.

Mia­ła tak­że wspa­nia­ły kon­takt z mło­dzie­żą. Była po­wier­ni­cą ich pro­ble­mów i ta­jem­nic, słu­ży­ła im radą, ro­ze­zna­niem i mo­dli­twą. Była praw­dzi­wą mamą dla wszyst­kich. Wi­dzia­łam, jak moż­na pięk­nie prze­ży­wać czas po­de­szłe­go wie­ku i jak Bóg bie­rze kru­che na­czy­nie w swo­je ręce i przez nie wle­wa swo­je ła­ski, aby jesz­cze bar­dziej w sła­bo­ści ludz­kiej ob­ja­wi­ła się Jego moc.

Na­wet po­grzeb mamy – za­miast zwy­kłe­go żalu i łez był pięk­ną uro­czy­sto­ścią, wy­peł­nio­ną pie­śnią ra­do­ści i chwa­ły. Bo nie może być ina­czej, gdy ży­ciem ca­łym, każ­dym ude­rze­niem ser­ca śpie­wa się Panu pieśń uwiel­bie­nia.

Pra­gnie­niem mo­je­go ser­ca jest, aby Je­zus tak­że i mnie, jak kru­che i mar­ne na­czy­nie wziął w swo­je ręce i ze­chciał prze­le­wać swo­ją ła­skę tak jak w ży­ciu mo­jej mamy.

Anna Ma­ria Kusz (z domu Jur­czyń­ska)

CZĘŚĆ I – HI­STO­RIA ŁA­SKI

Spo­tka­nie z kle­ry­ka­mi

Wszyst­ko dla Pana! Przez Nie­go, w Nim i z Nim – i z Ma­ry­ją!

Czy­niąc za­dość wa­szej prośbie, ko­cha­ni kle­ry­cy, na po­cząt­ku po­wiem nie­co o so­bie i o mo­jej dro­dze do Od­no­wy w Du­chu Świę­tym, jak też o mo­jej cha­ry­zma­tycz­nej (już sied­mio­let­niej), skrom­nej służ­bie.

Abs­tra­hu­jąc nie­ja­ko od mego imie­nia Ma­ria, sama z nie­ma­łym zdzi­wie­niem ob­ser­wu­ję, cze­go Pan Bóg nasz do­ko­nu­je, po­słu­gu­jąc się mną, już sześć­dzie­się­cioczte­ro­let­nią ko­bie­tą: żoną, mat­ką, bab­ką. Ni­gdy bym nie pod­ję­ła tej wy­jąt­ko­wo od­po­wie­dzial­nej, trud­nej i de­li­kat­nej służ­by z wła­snej ini­cja­ty­wy.

Tyl­ko Deus So­lus – On Je­dy­ny mógł mi to na­ka­zać, ja zaś ni­gdy nie po­wie­dzia­łam Mu „nie”. Na­wet zgo­dzi­łam się „w ciem­no”, scio Cui cre­diti (....), Temu bo­wiem, któ­ry mnie wpierw umi­ło­wał. No i wła­śnie! Co ja – star­sza ko­bie­ta – tu ro­bię, wśród was, ko­cha­ni kle­ry­cy?

Cze­mu Bóg – nie py­ta­jąc mnie na­wet o zgo­dę – prze­ka­zał dla mnie pro­roc­two po­wie­dzia­ne (żeby nikt nie wąt­pił w jego praw­dzi­wość), przez sa­me­go dy­rek­to­ra Mię­dzy­na­ro­do­wej Cha­ry­zma­tycz­nej Ka­to­lic­kiej Od­no­wy w Du­chu Świę­tym, ojca Toma For­re­sta, re­demp­to­ry­stę, wy­zna­czo­ne­go na to sta­no­wi­sko przez kar­dy­na­ła Le­ona Jó­ze­fa Su­enen­sa? Mia­ło ono na­stę­pu­ją treść: „Pan Je­zus prze­ka­zu­je ci te­raz dar spe­cjal­nej służ­by dla ka­pła­nów, kle­ry­ków, za­ko­nów; za­bie­ra ci wszel­ką tre­mę, oba­wę. Otrzy­masz moc Du­cha Świę­te­go, mi­łość i mą­drość i bę­dziesz du­sze ich uzdra­wia­ła i uwal­nia­ła od złe­go du­cha”.

Hi­sto­ria ła­ski

Gdy wspo­mi­nam swo­je ży­cie, wy­raź­nie wi­dzę, że Pan Bóg mnie przez dzie­siąt­ki lat przy­go­to­wy­wał do tego za­da­nia. Oto hi­sto­ria nie tyle mego ży­cia, co wła­ści­wie Jego ła­ski.

Za­cznę od mo­je­go pierw­sze­go, jesz­cze z lat dzie­cię­cych, naj­mil­sze­go re­li­gij­ne­go wspo­mnie­nia. Gdy mia­łam pięć lub sześć lat, w ko­ście­le za­chwy­ci­łam się fi­gurą Nie­po­ka­la­nej Ma­ryi. I taką – od pierw­sze­go wej­rze­nia – po­ko­cha­łam, a Ona, prze­ślicz­na, po­ru­szy­ła się, cała w uśmie­chu, po­de­szła do miej­sca, gdzie sta­łam z Ma­mu­sią, i moc­no po­ca­ło­wa­ła mnie w czo­ło, i zro­bi­ła pal­cem krzy­żyk na mym czo­le.

Od­tąd czę­sto o Niej my­śla­łam, tę­sk­ni­łam, śni­łam, a koń­ca­mi pal­ców do­ty­ka­łam swe­go czo­ła, by je na­stęp­nie uca­ło­wać, tak jak­bym chcia­ła do­tknąć usta­mi tego miej­sca, któ­re­go Jej usta do­ty­ka­ły.

Gdy zda­łam do dru­giej kla­sy szko­ły pod­sta­wo­wej, Ma­ry­ja za­bra­ła mnie do in­ter­na­tu klasz­tor­ne­go Sióstr Nie­po­ka­la­ne­go Po­czę­cia Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny. Dała mi po­znać i za­przy­jaź­nić się z Je­zu­sem dzię­ki Kru­cja­cie Eu­cha­ry­stycz­nej Dzie­ci. Po­tem w gim­na­zjum zo­sta­łam so­da­list­ką Ma­ryi Nie­po­ka­la­nej. Dwa­na­ście lat wy­cho­wy­wa­na głę­bo­ko re­li­gij­nie przez ko­cha­ne i ko­cha­ją­ce sio­stry oraz świą­to­bli­we­go spo­wied­ni­ka (sio­stry sta­ra­ją się o jego be­aty­fi­ka­cję), księ­dza pra­ła­ta dr. Ada­ma Żół­kiew­skie­go; a tak­że przez na­praw­dę świą­to­bli­we­go księ­dza mo­de­ra­to­ra So­da­li­cji Ma­riań­skiej, pro­fe­so­ra Wyż­sze­go Se­mi­na­rium Du­chow­ne­go, a po­tem ojca du­chow­ne­go ka­pła­nów stu­diu­ją­cych na KUL-u, obec­nie in­fu­ła­ta ks. dr. Sta­ni­sła­wa Ko­by­łec­kie­go, zwa­ne­go Anio­łem Stró­żem na­szej ro­dzi­ny.

Gdy mia­łam dwa­na­ście lat, na prze­rwach mię­dzy­lek­cyj­nych pod­słu­chi­wa­łam pod drzwia­mi ka­pli­cy kon­fe­ren­cji re­ko­lek­cyj­nych dla gim­na­zjum na te­mat Du­cha Świę­te­go. I to był po­czą­tek tego za­ko­cha­nia się, roz­mi­ło­wa­nia w Du­chu Świę­tym. Na re­ko­lek­cjach szu­ka­no mnie, gdyż wy­kra­da­łam z klęcz­ni­ków sióstr lek­tu­ry kon­tem­pla­cyj­ne, któ­re czy­ta­łam scho­wa­na za fishar­mo­nią. Za­po­mnia­łam wte­dy o ca­łym świe­cie, a Bóg ob­sy­py­wał mnie bo­ga­to ła­ska­mi.

W li­ceum w Ja­ro­sła­wiu, tak­że by­łam u sióstr nie­po­ka­la­nek. Ich ha­sło sta­ło się moim: Deus So­lus – tak jak u Ma­ryi! Po­nie­waż nie mo­głam nie­ja­ko „wy­trzy­mać” obec­no­ści Pana i Jego mi­ło­ści, za­czę­łam się mo­dlić o ta­kie ży­cie i ta­kie po­wo­ła­nie, w któ­rym będę wię­cej cier­pieć, gdyż tyl­ko cier­pie­nie mo­gło­by uga­sić ten nie­usta­ją­cy żar w ser­cu bli­skim omdle­nia.

I cier­pie­nie przy­szło. Pra­gnę­łam wstą­pić do klasz­to­ru, ale wy­bu­chła woj­na w 1939 r. Po­nie­waż miesz­ka­łam na Wo­ły­niu, gro­zi­ły nam zsył­ki na Sy­bir. Zmu­szo­no mnie do wyj­ścia za mąż, by na Sy­be­rii była mę­ska opie­ka nie tyl­ko dla mnie, bar­dzo de­li­kat­nej, ale i dla mo­jej młod­szej sio­stry oraz pra­wie spa­ra­li­żo­wa­nej Ma­mu­si. To przy­ję­cie woli Bo­żej wła­ści­wie ura­to­wa­ło mnie od zsył­ki.

Woj­na, dez­or­ga­ni­za­cja ży­cia, cią­głe uciecz­ki! Tak się zło­ży­ło, że by­li­śmy wciąż bli­sko fron­tów, wy­rzu­ca­ni trzy­na­ście razy, mu­sie­li­śmy zmie­niać miej­sce za­miesz­ka­nia wraz z ma­lut­ki­mi dzieć­mi. Tak to trwa­ło, aż 1 grud­nia 1945 r. zna­leź­li­śmy się w Ża­rach koło Ża­ga­nia. Tu­łacz­ka, po ty­le­kroć po­zo­sta­wia­nie co­raz skąp­szych dóbr ma­te­rial­nych do­brze rzu­to­wa­ły na ży­cie we­wnętrz­ne. Prze­sta­łam wraz z mę­żem przy­wią­zy­wać wagę do po­sia­da­nia. Pan Bóg w tym nam jesz­cze do­po­mógł, bo oprócz pię­cior­ga dzie­ci wła­snych, do­rzu­cił nam jesz­cze pię­cio­ro sie­rot – niby „z przy­pad­ku”. Dzie­ci wy­cho­wy­wa­li­śmy w bar­dzo cięż­kich wa­run­kach. Mąż dzień i noc sam pra­co­wał na trzy­na­ście osób, mnie bo­wiem wy­nisz­cza­ła cho­ro­ba tar­czy­cy.

Mąż – har­cerz i pre­zes Ak­cji Ka­to­lic­kiej – oczy­wi­ście zor­ga­ni­zo­wał na miej­scu har­cer­stwo po ka­to­lic­ku, a gdy nie dało się go pro­wa­dzić, roz­wią­zał je, a dla mło­dzie­ży ra­zem ze swym ko­le­gą zor­ga­ni­zo­wał Tech­ni­kum Bu­dow­la­ne, gdzie pra­wie 25 lat wy­kła­dał aż pięć przed­mio­tów fa­cho­wych. Dzie­sięć lat – jako bezpar­tyj­ny – był tyl­ko p.o. dy­rek­to­ra. Ale przede wszyst­kim był wspa­nia­łym wy­cho­waw­cą, opie­ra­ją­cym się na dzie­łach wy­cho­waw­czych bi­sku­pa wę­gier­skie­go Ti­tha­me­ra To­tha, jak np. „Chry­stus i mło­dzie­niec”, „Mło­dzie­niec do­brze wy­cho­wa­ny”, „Mło­dzie­niec z cha­rak­te­rem” i in­nych. Pew­ne­go razu zo­stał dys­cy­pli­nar­nie zwol­nio­ny za „de­mo­ra­li­za­cję”, gdyż ra­zem z mło­dzie­żą udał się do ko­ścio­ła na re­ko­lek­cje. Mąż rów­nież całe ży­cie słu­żył i słu­ży na­dal Ko­ścio­ło­wi (ma 71 lat). Pro­wa­dzi nad­zo­ry tech­nicz­ne nad bu­du­ją­cy­mi się ko­ścio­ła­mi lub nad ich re­mon­ta­mi, oczy­wi­ście za­wsze bez­in­te­re­sow­nie, „od­wdzię­cza­jąc się” – jak mówi – Panu Bogu za licz­ne ła­ski.

Od kil­ku lat już jako eme­ryt, po ukoń­cze­niu trzy­let­nie­go kur­su ka­te­chetycz­ne­go jest ka­te­chetą oraz na­dal nad­zo­ru­je bu­dow­la­ne pra­ce ko­ściel­ne.

Je­że­li te­raz po­bie­ra wy­na­gro­dze­nie za lek­cje, to tyl­ko dla­te­go, abym ja mo­gła jeź­dzić i apo­sto­ło­wać, po­dró­że bo­wiem są bar­dzo dro­gie, a mąż ma eme­ry­tu­rę z tzw. „sta­re-go port­fe­la”.

For­ma­cja du­cho­wa