Pierwszy dotyk - Laurelin Paige - ebook + książka

Pierwszy dotyk ebook

Laurelin Paige

4,4

Opis

PIESZCZOTA PODSZYTA NUTĄ NIEPOKOJU W POSTACI NIEMORALNEJ POWIEŚCI, PO KTÓREJ NIGDY NIE BĘDZIESZ TAKA SAMA.

Emily Wayborn otrzymuje niepokojącą wiadomość. Na poczcie głosowej nagrywa się jej przyjaciółka z dawnych lat. Obie spędziły razem fantastyczne chwile na dzikich imprezach, lecz ich drogi się rozeszły. Mimo to nawet po takim czasie, Emily potrafi dostrzec, że nie jest to zwyczajna wiadomość. Chociaż pozornie brzmi wesoło i neutralnie, Amber użyła słowa, które stanowiło ich tajny kod używany w sytuacjach kryzysowych.

Nie bez powodu. Po krótkim rozeznaniu Emily odkrywa, że Amber zaginęła!

Mimo że kobiety nie utrzymywały już bliskich kontaktów, Emily jest zdeterminowana, aby odnaleźć przyjaciółkę. Kierując się szeregiem wskazówek, wpada na pewien trop. Wówczas na jej drodze los stawia Reeve’a Sallisa, znanego hotelarza i enigmatycznego miliardera, który ma reputację niezłego playboya. Emily musi uwieść bogacza, aby odkryć jego sekrety i miejsce pobytu Amber. Z czasem niebezpiecznie przywiązuje się do mężczyzny, mimo że cichy, niepokojący głos w głowie podpowiada jej, że nie jest to jej przyjaciel. Cóż z tego, skoro tak diabelnie ją pociąga. W pewnym momencie musi podjąć kluczową decyzję mogącą podważyć jej lojalność wobec Amber. Czy ma ocalić przyjaciółkę czy swoje serce? 

SZALENIE NIEBEZPIECZNA GRA W NAMIĘTNOŚĆ. OBIEKT POŻĄDANIA, WRÓG, KOCHANEK, MORDERCA. LUBIEŻNY ZŁODZIEJ SERC.

___

Laurelin Paige tworzy uzależniającą miksturę emocji i zmysłowości, która tak porywa czytelnika, że nie może opuścić książki aż do ostatniej strony.

– K. Bromberg, autorka kultowej serii Driven

—–

Laurelin Paige - amerykańska pisarka, autorka powieści erotycznych i romansów. Miłośniczka seriali typu Gra o tron czy Walking Dead. Wielbicielka Michaela Fassbendera. Członkini Międzynarodowego Klubu MENSA. Prywatnie żona i matka trzech córek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (530 ocen)
321
121
62
21
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monia571

Całkiem niezła

.
00
Kasiap_2010

Nie oderwiesz się od lektury

początkowo nie byłam zachwycona, ale szybko wkręciłam się w tą historię...i ciekawie skonstruowane postaci... polecam 🙂👍
00
MariolaAndrzejczak

Dobrze spędzony czas

kolejna świetna historia
00
Jolantacmok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
emi030878

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wciągająca książka polecam
00

Popularność




Prolog

Od naszej ostatniej rozmowy z Amber minęło sześć lat, więc kiedy usłyszałam jej głos na starej automatycznej sekretarce mojej matki, naprawdę mnie to poruszyło. Może nie rozstałyśmy się w złości, ale na pewno nieodwołalnie. Poróżniłyśmy się wtedy po raz pierwszy, odkąd zostałyśmy przyjaciółkami, i jedynym rozwiązaniem okazało się rozstanie.

Słowa, którymi mnie pożegnała, często z doskonałą precyzją odtwarzałam w pamięci, jakby były nagraniem zarejestrowanym w moim mózgu. Brzmiały czysto i wyraźnie: „I na pewno każda z nas doczeka się tego pięknego dnia. Ale to nie znaczy, że mój nadejdzie w tej samej chwili, co twój”.

Odeszłam więc, aby przeżyć swój „pewien piękny dzień”, a ona wyruszyła do Meksyku na jachcie swego najnowszego podstarzałego sponsora, który za markowe bikini i plik banknotów dobierał się do niej ze swoją żałosną namiastką fiutka.

Po naszym rozstaniu zmieniłam się, dojrzałam i zostawiłam przeszłość za sobą. Ale jej głos nagrany na sekretarce brzmiał wówczas tak czysto i młodo, jakbyśmy znów miały po dwadzieścia trzy lata. Poczułam tęsknotę i żal, których nie dopuszczałam do siebie od chwili naszej rozłąki.

– Emily – żywy ton jej głosu wlewał mi się do uszu. – Minęły wieki, wiem. Ale ciągle o tobie myślałam. Boże, nawet nie jestem pewna, czy to nadal twój numer. – Urwała na ułamek sekundy, by nabrać tchu albo się rozłączyć. – Chciałam tylko zapytać: masz jeszcze ten niebieski prochowiec? Tęsknię za tobą. Cześć.

Właściwie nic nie powiedziała. Nie zająknęła się, nie załamał się jej głos, ton nie zdradzał żadnych emocji. Ale jedno było dla mnie całkowicie jasne: Amber miała kłopoty i potrzebowała mojej pomocy.

Rozdział 1

Nawet z głową pod powierzchnią wody wyczułam, gdy się pojawił. Nadal płynnie poruszałam ramionami i nogami, ale świadomość, że nie jestem już sama, była równie wyraźna, jak dotyk wody na mojej nagiej skórze.

Nie przerwałam pływania – sunęłam prosto ku drugiemu końcowi basenu. W myślach mechanicznie powtarzałam słowa, którymi dodawałam sobie animuszu podczas licealnych zawodów pływackich: To ramię i tamto ramię, to ramię i tamto ramię. Jednak teraz przerwy między kolejnymi ruchami wypełniało jej imię: To ramię, Amber, i tamto ramię, Amber, to ramię, Amber, i tamto ramię, Amber.

Odbiłam się od betonowej ściany basenu i zaczęłam płynąć w przeciwną stronę. Wolałam nie zdradzić, że wiem o jego obecności. Chciałam kontrolować sytuację, a z jakiegoś powodu pomagało mi w tym wyparcie świadomości, że on jest w pobliżu. Kiedy myślałam o Amber i przypominałam sobie, że robię to dla niej, łatwiej było mi się skoncentrować. Przynajmniej na początku, dopóki nie zaczęło ogarniać mnie zmęczenie, a świadomość jego bliskości nie zaczęła wygrywać walki ze skupieniem.

Zmusiłam się do przepłynięcia kolejnych trzech długości basenu, choć oczekiwanie, że w końcu zbliżę się do niego, porozmawiam z nim, pulsowało we mnie jak motyl na chwilę przed uwolnieniem się z kokonu. Miałam swoje powody, żeby go nie zauważać – ale dlaczego on ignorował mnie? A jeśli to wcale nie był on, tylko jeden z jego ochroniarzy? Nie, ktokolwiek inny na pewno już by mnie stąd wyrzucił. Więc dlaczego pozwalał mi dalej pływać?

Wkrótce skrzydła ciekawości zatrzepotały z taką siłą, że nie mogłam dłużej opierać się pokusie, by unieść głowę.

Dobrze, że chociaż udało mi się dokończyć ostatnią długość basenu.

Dopiero wtedy otarłam oczy i rozejrzałam się dookoła.

Spodziewałam się, że usiądzie na brzegu przedniej części basenu, więc byłam naprawdę zaskoczona, kiedy ujrzałam go na rozkładanym fotelu ogrodowym dokładnie przede mną. Miał twarz o poważnych, ostrych rysach i niemal czarne włosy. Okulary przeciwsłoneczne i lekki zarost sprawiały, że wydawał się jednocześnie bardziej wyluzowany i bardziej niebezpieczny niż na zdjęciach, które widziałam w internecie. Onieśmielał nawet ubrany w zwykły, biały szlafrok hotelowy. Bose nogi krzyżował w kostkach. Łokieć opierał na poręczy leżaka, a kciukiem i palcem wskazującym podpierał twarz, gdy, w co nie wątpiłam, przeszywał mnie spojrzeniem zza swoich markowych szkieł.

Poczułam, jak mocniej bije mi serce. Był równie znany, co niesławny, a jeśli wierzyć plotkom, także niebezpieczny – multimilioner, właściciel luksusowego ośrodka wypoczynkowego i legendarny bad boy. Jednak nie wzbudzało to we mnie lęku, tylko podniecenie. Nie dlatego, że na żywo był dziesięć razy bardziej seksowny – choć był – ale dlatego, że był tutaj.

Reeve Sallis.

Zaledwie kilka metrów ode mnie. W końcu się udało, po tych wszystkich staraniach. Pierwszy krok. Sukces.

– Och! – powiedziałam, aby ukryć drżenie, licząc, że uzna je za zwykłe wzdrygnięcie. – Nie zauważyłam, że nie jestem sama. – Wygięłam usta w niewinnym uśmiechu i zamrugałam uwodzicielsko. Dzięki temu spojrzeniu zdobyłam sporo drinków, a także futro i trochę ładnej biżuterii. Ale to było dawno. Wyszłam z wprawy i modliłam się w duchu, żeby tego nie zauważył.

Na skórze wręcz czułam dotyk jego spojrzenia.

– Za to ja zauważyłem, że nie jestem sam, choć powinienem być. Zdaje się, że jesteśmy równie zdumieni.

Przełknęłam ślinę.

– Tak, chyba tak.

– Pomogę pani wyjść. – Wstał szybkim ruchem. Zrobił dwa kroki, pochylił się i podał mi dłoń.

Czułam, że lepiej będzie wyjść z wody. Bez pozwolenia znalazłam się na terenie bardzo wpływowego człowieka. Jednak serce podpowiadało mi, żeby nie poddawać się tak łatwo. Ignorując więc ściskanie w dołku, zostałam na swoim miejscu – a raczej w jego basenie – i powiedziałam:

– Nie, dziękuję. Muszę zrobić jeszcze kilka długości.

Na jego usta wypłynął półuśmiech.

– Nie. Skończyła pani. – Jeszcze raz wyciągnął do mnie rękę.

Ignorując jego gest, uśmiechnęłam się szeroko, aby dodać sobie uroku.

– Ach, więc jest pan jednym z tych mężczyzn…

Opuścił rękę i pytająco przechylił głowę.

– „Tych”, czyli jakich?

Czułam, jak przeszywa mnie stanowczym spojrzeniem. Niezachwiana pewność siebie biła od niego nawet, gdy przykucnął. Wodziłam wzrokiem po szerokich mięśniach jego szyi, znikających pod szlafrokiem. Ten widok, tak jak i całe jego zachowanie, wzbudzał mój respekt, a raczej zmuszał do kapitulacji.

O tak, znałam ten typ.

– Takich, którzy dostają to, czego chcą, wtedy, kiedy chcą.

– Cóż, zgadza się. – Stłumił uśmiech i jeszcze raz wyciągnął do mnie dłoń.

Kusiło mnie, żeby przepłynąć się jeszcze raz, ale nie byłam pewna, czy to by go zaintrygowało, czy wkurzyło. Powiedziałam więc:

– Rozumiem. – I zamiast podać mu rękę, podciągnęłam się i sama wyszłam z wody. Wiedziałam, że za wcześnie na kontakt fizyczny. O moim wyjściu z basenu zdecydował on, ale to ja podyktuję warunki naszego pierwszego dotyku.

– Och, więc jest pani jedną z tych kobiet. – Podszedł do mnie i podał mi ręcznik z wyhaftowanym na brzegu złotą nitką nazwiskiem Sallis.

Przyjęłam go, bo woda kapała ze mnie na jego bose stopy. Poza tym choć w przejrzystej wodzie czułam się okryta, teraz, w swoim łososiowym bikini, miałam wrażenie, że jestem naga. Niby o to mi chodziło, ale…

– Niech będzie – powiedziałam, owijając włosy ręcznikiem. – Czyli jaką jestem kobietą?

– Taką, która nie przyjmuje pomocy mężczyzny.

Kiedyś to spostrzeżenie nie miałoby nic wspólnego z prawdą. Byłam zależna od mężczyzn, ten czy inny miał mi zapewnić dach nad głową, wyżywić, ubrać i zadbać o rozrywki.

To było wiele lat temu. Teraz liczyłam tylko na siebie. To była chyba najtrudniejsza część roli, którą musiałam grać – porzucenie kontroli, poddanie się komuś.

Ale jeśli ma mi to pomóc w znalezieniu odpowiedzi, których szukam, zrobię nawet więcej.

Przechyliłam głowę i wycisnęłam wodę z włosów na ziemię.

– Jednak nie. Wzięłam od pana ręcznik.

Oczy miał wciąż zakryte, ale wiedziałam, że mnie taksuje. Jego spojrzenie muskające moją skórę wywołało u mnie gęsią skórkę na ramionach.

– To nic takiego. – Jego uwaga skupiła się na moich piersiach. – Są ich tu setki. Obfite zapasy.

Policzki mi zapłonęły, bo byłam pewna, że nieprzypadkowo wybrał słowo „obfity”. Bez wątpienia taki właśnie był mój biust. Moje piersi zaczęły wcześnie się rozwijać i szybko nabierały krągłości, aż urosły do rozmiaru E. Wstydziłam się ich jako nastolatka. Na lekcjach WF-u nikt nie poruszał się tak ciężko i niezgrabnie, jak ja. Ukrywałam je więc pod luźnymi koszulami i sportowymi stanikami. Dopiero kiedy poznałam Amber, uświadomiłam sobie, jaką mocą obdarzyły mnie moje geny. Nauczyła mnie akceptować własne ciało i korzystać ze swoich wdzięków.

Pamiętając o tych lekcjach – i o Amber – odsunęłam skrępowanie na bok i pochyliłam się, aby wytrzeć ręcznikiem ramiona i nogi, przy okazji odsłaniając dekolt.

– To tylko dowodzi, że pan się myli. Bez trudu sama mogłam sięgnąć po jeden z nich. A przyjęłam pański.

– Punkt dla pani.

W zasadzie dwa punkty. Moje sutki wyprężyły się dumnie. Po wyjściu z podgrzewanego basenu jeszcze wyraźniej poczułam poranny chłód i marzyłam, aby ciasno założyć ramiona na piersi. Zamiast tego zmusiłam się, by pójść za ich przykładem, i stałam wyprostowana i dumna jak one.

Wtedy zobaczyłam, że Reeve ma w ręku moje buty. Musiał je podnieść, kiedy pływałam. Teraz mi je podawał.

Przyjęłam je z westchnieniem.

– Naprawdę chce się pan mnie pozbyć, prawda?

– Cóż mam powiedzieć? Lubię swój porządek dnia. Jego częścią jest pływanie w samotności.

– Coś podobnego. Nie sądziłam, że brak panu spontaniczności. – Media przedstawiały Reeve’a Sallisa jako impulsywnego i nieobliczalnego. Dobrze wiedziałam, jak bardzo medialny wizerunek może odbiegać od prawdy, ale właśnie ten obraz wydał mi się bardziej prawdopodobny niż rola, jaką teraz przede mną odgrywał.

Cmoknął językiem, jakby beształ niegrzeczne dziecko.

– I kto teraz pochopnie osądza?

– Touché. – Usiadłam na leżaku, żeby zapiąć sandały. W tej sytuacji pochylanie się straciło sens.

– Ale skoro już tu pani jest…

Poczułam napięcie, gdy rozwiązał pasek szlafroka. „Dam radę, dam radę”, powtarzałam sobie. Po to tutaj przyszłam – żeby zrobić, co konieczne, bez względu na to, jak bardzo bym tego nie chciała. Dawniej zrobiłabym znacznie więcej za znacznie mniej. I – co stwierdziłam, kiedy Reeve zrzucił okrycie na stojące za nim krzesło – ze znacznie mniej atrakcyjnymi mężczyznami.

Cholera, Reeve Sallis był seksowny.

Diabelnie seksowny. Miał na sobie tylko kąpielówki – dzięki Bogu nie slipy – więc ujrzałam jego idealne ciało pływaka. Był szeroki w barkach, a szczupły w pasie, i miał kształtne, wyrzeźbione ramiona i tors. Wyeksponowany sześciopak był prawie ośmiopakiem, a mięśnie brzucha odznaczały się tak wyraźnie, że z trudem oparłam się pokusie, by ich dotknąć. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak twarde okazałyby się w dotyku, a czyż nie byłoby cudownie się o tym przekonać?

Gdy pożerałam go wzrokiem – prawie się śliniąc i nie mogąc złapać tchu – on usiadł na leżaku, przodem do mnie.

– Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko. Zrobiło mi się trochę za ciepło.

Robiło się trochę ciepło. Bardziej niż trochę. Zdawało mi się, że płonę od środka, i to nie za sprawą nowoczesnego ogrodowego paleniska ciągnącego się za naszymi leżakami niemal przez całą długość basenu.

– Nie, oczywiście, że nie. – Zabrzmiało to trochę tak, jakbym jednak miała coś przeciwko. Bo i poczułam zawód, że rozebrał się właśnie z tego powodu.

„Jezu, Em, co to ma być? Dąsasz się, bo nie chce cię przelecieć?” Naprawdę zniesmaczyłam się samą sobą. To znaczy – świetnie, że nie okazał się nieatrakcyjny, zważywszy na to, co prawdopodobnie będę musiała z nim w końcu zrobić, ale jaką musiałabym być suką, gdybym na to czekała? Może wykorzenić stare nawyki jest trudniej, niż mi się wydawało. Nie mogłam się zdecydować, czy to mi się podoba, czy nie.

Reeve najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z walki, jaką toczyłam sama ze sobą.

– Dobrze – powiedział. – W takim razie chyba powinniśmy porozmawiać.

– Czas na przesłuchanie? Mogłam się tego spodziewać. – Patrząc na jego odkryte ciało, nie byłam pewna, czy dam radę się skupić. Do tej pory nie zdjął okularów, co dodatkowo wytrącało mnie z równowagi. Może właśnie dlatego wciąż miał je na nosie.

– Cieszę się, że się zgadzamy. Inaczej nie bawilibyśmy się tak dobrze.

Skończyłam zapinanie butów i usiadłam prosto.

– Czyli dobrze się bawimy?

Zmarszczył czoło i postukał środkowym palcem o usta.

– Sam jeszcze nie wiem – wymknęło mu się cicho, niewyraźnie i chyba bardziej szczerze, niż by chciał.

Błyskawicznie zmienił temat, zaciskając dłonie na poręczach leżaka.

– A wracając do przesłuchania: właściwie dlaczego pani tu jest?

Nie sądziłam, że od tego zacznie. Spodziewałam się raczej: „Kim pani jest?”, ale skoro zadał inne pytanie, najwidoczniej nie szło mi z nim zbyt dobrze. Nie obchodziło go, kim jestem. Ważne było, że moja obecność zaburzyła jego plany. Cholera.

Jeśli mój pomysł miał zadziałać, Reeve musiał zechcieć mnie poznać. Jeszcze mnie nie odprawił, więc wciąż miałam szansę go usidlić.

– Jestem tu, bo miałam ochotę popływać z rana.

Nad oprawkami jego okularów ukazał się skrawek brwi.

– Zakładam, że jest pani gościem w tym ośrodku.

Przygryzłam wargę i powoli skinęłam głową. Nawet po tych przekomarzankach wciąż jeszcze istniało ryzyko, że każe mnie stąd wyrzucić. Bardzo duże ryzyko. Może dzięki przygryzaniu wargi wydam mu się bardziej cnotliwa.

Kogo ja chcę oszukać? Już widział moje dziewczynki. Kiedy odsłoniłam dekolt, straciłam wszelkie szanse uchodzenia za niewinną, nawet gdybym naprawdę taka była. A nie byłam.

Przesłuchanie trwało.

– Jest sześć innych basenów otwartych dla gości. Tylko ten jeden rezerwuję rano do prywatnego użytku. Dlaczego go pani wybrała?

– Potrzebowałam prywatności.

– Zła odpowiedź – orzekł, jakby oceniał uczestnika teleturnieju. – Nie chodziło o prywatność. Na pewno niełatwo było się tu dostać. Zadała sobie pani wiele trudu.

Nonszalancko wzruszyłam ramionami.

– Nie aż tak wiele. – To była prawda. Z łatwością odkryłam, że każdy recepcjonista mógł tak zakodować moją kartę magnetyczną do drzwi, abym mogła wejść na basen w czasie zarezerwowanym dla Reeve’a. Wystarczyło pokręcić się przez kilka dni i znaleźć takiego, który pracował na nocną zmianę i wydawał się podatny na moje uwodzicielskie sztuczki. Był dwa razy starszy ode mnie i nosił idiotyczny tupecik na łysiejącej głowie. Byłam gotowa na robótkę ręczną, a okazało się, że stówka załatwiła sprawę. To mnie zaskoczyło. Dorastałam w przekonaniu, że ciało to mój jedyny atut i nauczyłam się z niego korzystać. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiłam się do alternatywy w postaci pieniędzy.

Zmarszczył brwi.

– To nie świadczy najlepiej o moim personelu.

– Albo dobrze świadczy o mnie.

– O, nie chce pani wpędzić nikogo w kłopoty. – To nie było pytanie.

Przekornie postukałam palcem o usta i odparowałam jego własnymi słowami:

– Sama jeszcze nie wiem.

Roześmiał się. To dobry znak.

– Widzi pan – powiedziałam, wyciągając nad głowę splecione dłonie – ja wcale nie czuję, że powinnam być lojalna wobec tego, kto mi pomógł. Ale wobec pana też nie.

Pochylił się do przodu, a na jego ustach zatańczył uśmiech.

– Powie mi pani, jeśli poproszę.

– Może. Prosi pan? – Bez namysłu rzuciłabym tego recepcjonistę lwom na pożarcie. Ale jeszcze nie teraz. To była informacja, którą chciał ode mnie wyciągnąć i która go przy mnie trzymała. Mógł prosić bez końca. Wolałam zatrzymać ją w sekrecie do następnego spotkania.

Przecież właśnie o nie mi chodziło. Wtedy Reeve mnie zaskoczył.

– Nie proszę. W tej chwili mało mnie obchodzi personel. Bardziej ciekawi mnie pani.

Mój puls podskoczył jak po mocnym espresso. Zwycięstwo! Chwila triumfu. Tylko dlatego mnie to obeszło. Tylko dlatego jego zainteresowanie mnie podniecało.

Reeve złożył dłonie w wieżyczkę, po czym wycelował je we mnie.

– Dlaczego ten basen?

Pochyliłam się do przodu tak samo, jak on, splatając dłonie i opierając na nich podbródek.

– Chciałam pana poznać. – Musiałam go poznać. Miałam długą listę pytań, na które, o ile było mi wiadomo, Reeve Sallis znał odpowiedzi.

– Prawda wychodzi na jaw. Dlaczego chciała mnie pani poznać? – Wydawał się autentycznie skonsternowany.

– Żartuje pan? – Pewnie tysiące kobiet marzyło, aby zostać jego lalunią miesiąca. Podobno dobrze traktował swoje panienki. Miał pieniądze i wydawał je lekką ręką, nawet nie zauważając różnicy na koncie. Były i takie, które chciały móc tylko chwalić się później, że otarły się o sławę. A do tego wszystkiego, no cóż, wyglądał tak, jak żaden facet nie ma prawa wyglądać.

Ale skoro był łasy na pochlebstwa…

– Jest pan niezwykle interesującym człowiekiem, panie Sallis. Nie trzeba dodawać, że dobrze pan wygląda. Nawet bardzo dobrze. Któż nie chciałby pana poznać?

– Mogę wymienić całkiem sporo takich osób, a z pewnością znalazłoby się ich dużo więcej. Mogła pani poznać mnie w inny sposób. – Chociaż nie skomentował na głos mojej uwagi o swoim wyglądzie, lekkie drgnięcie ust świadczyło o tym, że sprawiła mu przyjemność.

Dlaczego przyprawiało mnie to o drżenie w żołądku?

Niemożliwe. To nerwy. Na pewno. Ubrałam te emocje w słowa, pozwalając, aby mój głos zabrzmiał drżąco i chropawo.

– Chciałam znaleźć się z panem na osobności. Bez pańskich osiłków i publiczności.

– Wiele osób bałoby się przebywać ze mną sam na sam.

– Kto powiedział, że się nie bałam? – Powinnam była się bać. Słyszałam, że jego reputację albo nadmiernie rozdmuchiwano, albo nieostrożnie bagatelizowano. To pierwsze wydawało się bardziej prawdopodobne, ale co, jeśli prawdą było to drugie? Co, jeśli naprawdę nie byłam bezpieczna w jego obecności?

Poza tym – naprawdę się bałam. Mówiąc szczerze, właśnie w tym tkwiło sedno jego uroku. Nie mogłam jednak pozwolić, by strach bądź zauroczenie wzięły nade mną górę. Nie miałam wyjścia, musiałam przeprowadzić swój plan do końca. Dla Amber.

Reeve przechylił głowę.

– Ciekawe połączenie: przestraszona prześladowczyni.

– Tylko na tyle, by się dobrze bawić. – Dziwne, że kiedyś taki lęk był w moim życiu na porządku dziennym. – I nie prześladuję pana, panie Sallis. Po prostu ciekawość nie daje mi spokoju.

– Podoba mi się ta pani ciekawość. I podejście do strachu.

Jeszcze raz zmienił temat.

– Zdaje się, że zacząłem od niewłaściwych pytań. Nawet nie wiem, kim pani jest.

Zdjął okulary, a ja aż się zachłysnęłam. Jego oczy… W pierwszej chwili same w sobie nie wydawały się wyjątkowe. Miały niebieskoszarą barwę, łatwą do przeoczenia. Niezwykłe były za to jego brwi, które zapewne intrygowały większość ludzi. Były gęste i łukowate. Nadawały jego twarzy mroczny wyraz i odwracały uwagę od chłodnej tafli oczu.

Jednak na mnie większe wrażenie wywarły właśnie oczy. Ujrzałam w nich coś znajomego, jakiś smutek albo tęsknotę. Były fascynujące, na długo zapadały w pamięć.

Zobaczyłam w nich siebie.

Nie uszło to uwadze Reeve’a. Natychmiast odwrócił wzrok i zapatrzył się w dal. Nie winiłam go. Była to chwila wymowna, choć subtelna. Stanowczo zbyt intymna dla dwojga nieznajomych.

Zanim znów na mnie spojrzał, zdążył ukryć to, co wcześniej w nim dostrzegłam.

– Wydaje mi się pani w jakiś sposób znajoma. Chyba nie spaliśmy ze sobą?

Roześmiałam się.

– Nie, nie spaliśmy.

– To dobrze – wyjaśnił, zanim zdążyłam udać oburzenie. – Bo nie wybaczyłbym sobie, gdybym panią zapomniał.

– Nie, nie zapomniał pan. I nie zrobi tego. To znaczy, nie zapomni mnie. – Chciałam dać mu do zrozumienia, że w końcu pójdziemy do łóżka. Moje zaproszenie było na tyle wyraźne, na ile mogłam sobie pozwolić. Większa dosłowność sprawiłaby, że zabrzmiałabym jak dziwka szukająca przygody na jedną noc. Mnie chodziło raczej o status dziewczyny miesiąca.

W tej chwili ważniejsze było to, jakie nazwisko powinnam mu podać. Musiałam być uczciwa – byłam zbyt rozpoznawalna, aby ryzykować. Zresztą nie miałam powodu, by je zataić. Jeśli Amber kiedykolwiek o mnie wspomniała, na pewno wymieniła moje prawdziwe nazwisko, a nie to, które przyjęłam, kiedy zmieniałam swoje życie. Oczywiście istniało ryzyko, że odkryła moją nową tożsamość. Możliwość, że mimochodem o tym napomknęła: „Ach, ona? No wiesz, głos z tego sitcomu. Znałam ją kiedyś…”.

Musiałam zaryzykować. Wyciągnęłam rękę.

– Emily. Emily Wayborn.

Reeve zawahał się – czyżby równie mocno, jak ja, chciał przejąć kontrolę nad naszym pierwszym kontaktem?

Czymkolwiek była przyczyna, przez którą się ociągał, szybko ją pokonał i podał mi dłoń. Uścisk miał mocny, pewny i agresywny. Niemal zbyt silny. Przez kilka sekund przytrzymał moją dłoń, nic nie mówiąc, a ja, choć nie wiem skąd, wiedziałam, że tym razem to on robił aluzję. Składał mi obietnicę. Chciał, żebym wiedziała, jaki będzie.

W łóżku. Ze mną.

Będzie władczy i kontrolujący, wręcz brutalny. Niemal zbyt brutalny.

Czy taki właśnie był z nią? Czy niemal w końcu stało się zbyt?

Wolałam nie zagłębiać się w te rozważania, więc porzuciłam tę myśl i zajęłam się nową – Reeve Sallis miał przyjemne w dotyku dłonie. Naprawdę przyjemne.

Zdawało mi się, że minęły całe wieki, zanim puścił moją dłoń, ale wciąż było mi mało.

– To dla mnie rozkosz, Emily Wayborn. Choć połowiczna, bo zakłóciła pani mój relaks w wodzie.

– Połowa rozkoszy po mojej stronie. – To zdanie zabrzmiało bardziej nieprzyzwoicie, niż chciałam. A może właśnie dokładnie tak, jak chciałam. Boże, moja umiejętność flirtowania sięgnęła dna. – Tak czy owak, mnie również co druga twarz wydaje się znajoma.

– Mówiłem prawdę.

– Wiem. – A jednak przez ułamek sekundy bałam się, że wydaję mu się znajoma z innego powodu: bo byłam taka jak Amber. Kiedyś byłyśmy nierozłączne i tak do siebie podobne, że wszyscy uważali nas za siostry. Ale to było dawno temu. Nawet jeśli ona pozostała dokładnie taka sama, ja zupełnie się zmieniłam.

Nie, rozpoznał mnie z innego powodu.

– To dlatego, że jestem znana – wyjaśniłam z autentycznym zakłopotaniem. – To znaczy mój głos. Jestem głosem komputera w Nowej generacji.

– Żartuje pani.

– Nie. – Nabrałam powietrza i powtórzyłam melodyjnym tonem swoją słynną kwestię, jak w serialu: – „Błąd użytkownika”.

Roześmiał się. Szczerze. Wręcz gromko.

To naprawdę było zabawne. Przez tyle lat pracowałam nad utrzymaniem figury, zaliczałam przesłuchanie za przesłuchaniem, czekając na swoją wielką szansę, a kiedy wreszcie się doczekałam, okazało się, że do swojej roli potrzebuję tylko strun głosowych. Serial Nowa generacja, przebój ostatnich dwóch sezonów, opowiadał o rodzinie żyjącej w niezbyt odległej przyszłości. Był reklamowany jako połączenie filmu Ona i starej kreskówki Jetsonowie, a ja grałam rolę centralnego domowego komputera kontrolującego każdy aspekt życia domowników. Praktycznie z dnia na dzień stałam się rozpoznawalna – pod warunkiem, że coś powiedziałam.

Zabawne było to, że miałam fenomenalne ciało. Fenomenalne ciało, którego nikt nigdy nie oglądał. Bawiło mnie to. Naprawdę.

Kiedy opanował śmiech na tyle, by móc coś powiedzieć, przeprosił mnie:

– Przykro mi, że nigdy tego nie oglądałem. Ale słyszałem o pani. To znaczy o tym serialu. To podobno hit.

– Cóż… – nie pozostało mi powiedzieć nic innego: – Na rachunki mi wystarcza.

Uśmiechnął się ponownie, tym razem dostrzegłam w jego policzku cień dołeczka.

– Przynajmniej mogę mieć pewność, że nie ugania się pani za mną dla pieniędzy.

Teraz ja się roześmiałam.

– Aż takiej fortuny nie zarabiam. I kto powiedział, że się za panem uganiam?

– A tak nie jest? Jeśli nie, to szkoda.

Znowu zadrżałam. Zaintrygowałam go. Teraz powinnam odejść. Następnym razem nasze niby przypadkowe spotkanie zaaranżuję w zwyczajnych okolicznościach, a wtedy, jeśli dobrze to rozegram, umówi się ze mną.

– Przepraszam, że zakłóciłam panu poranek, panie Sallis…

– Reeve – poprawił.

– Reeve. – Wymówienie jego imienia przyszło mi odrobinę zbyt łatwo. – Zostawię cię już, żebyś mógł popływać.

Wstałam. On też.

– Zadałaś sobie sporo trudu, a teraz nie chcesz zostać i popatrzeć? Jestem zawiedziony.

Propozycja była kusząca. Jeszcze raz zlustrowałam jego ciało. W wodzie wyglądał pewnie jak młody bóg. Ale musiałam odejść, póki miałam przewagę. Aby czuł niedosyt.

– Próbuję nauczyć cię, że nie można mieć wszystkiego, czego się pragnie. To chyba wzniosły cel?

– Wzniosły, tak. Ale nierealny. – Jego głos nabrał głębi i zdecydowania. – Chcę, abyś zjadła ze mną kolację. I zjesz. Czyż nie. – Nie pytał, lecz stwierdzał fakt, jasno i wyraźnie.

Cholera, tego nie przewidziałam.

– Skoro tak to ujmujesz, to chyba zjem.

– Dziś wieczorem. O siódmej trzydzieści. W Cherry Lounge.

– Myślałam, że ta restauracja jest nieczynna. – Spędziłam w ośrodku już ponad tydzień i przez cały ten czas lokal był niedostępny.

– Jest zamykana, kiedy jestem w mieście. Jadam tam. I właśnie tam zjemy kolację.

Chociaż wcale się nie poruszył, nagle odniosłam wrażenie, jakby znalazł się przy mnie – bliżej niż zaledwie sekundę wcześniej. Jak gdyby jego obecność wykroczyła poza jego ciało i wtargnęła w moją przestrzeń.

Poczułam się wytrącona z równowagi, ale zdołałam się opanować.

– Strój formalny czy swobodny?

– Nieistotny. – Jego szelmowski uśmiech upewnił mnie, że dwuznaczność była zamierzona. Choć posłałam mu karcące spojrzenie, to jednak się uśmiechnęłam. I zadrżałam. Bo mimo że to ja usiłowałam podstępnie się do niego zbliżyć, to on urzekł mnie. Czytałam o jego naturalnym uroku i seksapilu, ale nie spodziewałam się, że w osobistym kontakcie jego wpływ okaże się tak potężny. Wręcz nie do opisania. Każdy przymiotnik, którego próbowałam użyć, wydawał mi się sztuczny i banalny. Był zniewalający, prowokujący i dominujący.

I naprawdę budził we mnie lęk. Niewykluczone, że krzywdził ludzi i robił straszne rzeczy – takie, które przeraziłyby każdego, kto ma odrobinę oleju w głowie. Gdyby nie Amber, mogłabym przymknąć oko na te plotki, mogłabym ulec jego charyzmie. To mogłaby być najstraszniejsza rzecz, w jakiej maczał palce Reeve Sallis.

Potrząsnął głową.

– Nic nie mów. To było nie na miejscu, a poza tym i tak nigdy nie zrobiłabyś tego, czego bym chciał.

Mylił się. Zrobiłabym wszystko, czego by sobie zażyczył, gdybym w zamian dostała to, czego pragnęłam. Czego potrzebowałam.

Ale jeszcze nie teraz. Na razie nie mogłam posunąć się tak daleko.

– To brzmiało jak przeprosiny, dopóki nie dodałeś czegoś, za co raczej też powinieneś przeprosić. Więc może po prostu zignoruję wszystko, co powiedziałeś w ciągu ostatnich dziesięciu sekund, i zaczniemy od początku. Jak mam się ubrać na tę kolację, Reeve?

– Nieprzesadnie elegancko. Ale włóż, proszę, sukienkę. Szkoda byłoby ukrywać te piękne nogi. – Mówiąc to, wlepiał wzrok w moje piersi.

Chciałam, żeby na nie patrzył. Kolejny triumf. Niewielki. Po pierwsze, znaczyło to, że go pociągam, a po drugie, gdyby zamiast na piersi spojrzał mi w oczy, nie nie udałoby mi się zapewne utrzymać zdobytej przewagi.

Na szczęście mało kto mógł patrzeć gdzie indziej. Miałam ładne piersi.

Wypchnęłam je lekko do przodu i w górę, żeby wiedział, że jego zainteresowanie jest mile widziane.

– Już wiem, co założę. Do zobaczenia wieczorem.

Uniósł wzrok i długo patrzył mi w oczy, aż zlękłam się, że stracę kontrolę. Na tyle długo, by przez ułamek sekundy poczuć, jak bardzo ciąży mu jego własna powściągliwość. Nagle, bez pożegnania, odwrócił się i zanurkował, tak wyprężając swe idealne ciało, że woda ledwo się rozprysła.

Zamierzałam odejść, a jednak zostałam, dopóki nie pokonał całej długości basenu, tam i z powrotem. Hipnotyzował mnie. Miał silne, sprężyste ciało, a jego wspaniałe ramiona napinały się i rozciągały, przecinając wodę potężnymi ruchami. Mogłabym patrzeć godzinami na jego jędrny tyłek.

Nie podniósł wzroku, ale byłam pewna, że wyczuwał moją obecność, tak jak ja czułam jego. Iskrzyło między nami. Nawet z tej odległości czułam, jak iskry trzaskają i tańczą w powietrzu. Dziękowałam losowi, bo czegoś takiego nie potrafiłabym udawać. W ten sposób łatwiej będzie mi zrobić to, co zamierzałam.

Przynajmniej taką miałam nadzieję – że ta wzajemna fascynacja cieszy mnie właśnie z tego powodu. Innej możliwości nie chciałam brać pod uwagę.

Rozdział 2

Stałam przed łazienkowym lustrem w luksusowym apartamencie, w którym zamieszkałam przed tygodniem, i przyglądałam się raz jednemu, a raz drugiemu oku. Nałożyłam cienie do powiek na dwa różne sposoby – delikatny, naturalny na jedno, a odważny i zmysłowy na drugie. Zazwyczaj makijaż nie przysparzał mi takiego stresu, z łatwością dobierałam odpowiedni do okoliczności. Ale już od tak dawna nie stroiłam się dla mężczyzny. Zmiana podejścia sprawiła, że znalazłam się na terenie jednocześnie znajomym i obcym. Budziło to mój instynktowny sprzeciw i rozpaczliwe pragnienie pozostania kobietą bezwzględnie niezależną.

A jednak w myślach ciągle słyszałam ten głos, który towarzyszył mi, odkąd wskrzesiło go w mej pamięci nagranie na sekretarce. Teraz Amber prowadziła mnie tak, jak robiła to kiedyś. Co wolałby Reeve?

Wzrok miałam utkwiony w lustrze, ale nie widziałam już w nim siebie, pogrążona we wspomnieniach tak żywych, jakby wszystkie te wydarzenia rozgrywały się teraz. W lustrzanym odbiciu widziałam zmrużone oczy Amber, nakładającej gęsty tusz na swoje długie rzęsy.

– Odkryj, co go w tobie pociąga, i na tym skup całą swoją uwagę. – Cmoknęła błyszczącymi ustami i skierowała uwagę na mnie. – Jeśli interesuje go tylko twój tyłek, włóż obcisłe dżinsy i tyle. Bez różnicy, co masz na twarzy, jeśli on patrzy na nią tylko wtedy, gdy akurat nie zerka na twoje pośladki.

Kiedy się poznałyśmy, miała siedemnaście lat. Była pełna życia, piękna, śmiała. Sądziłam, że mądra. Świadoma spraw, o których ja nie miałam pojęcia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wujek, którego odwiedzała w weekendy, nie był jej krewnym, ani że utrzymywała się z tego, co od niego dostawała. Nie wiedziałam, że pojawiła się w moim życiu z tego samego powodu, dla którego sypiała na kanapie u sąsiada dilera: bo uciekła z domu przed człowiekiem, który odebrał jej dziewictwo, kiedy miała dziewięć lat – przed swoim ojcem. Wiedziałam tylko, że swoim blaskiem rozjaśniła mój nudny, bezbarwny, nędzny świat. Od pierwszej chwili byłam nią zafascynowana. Pełna podziwu. Zauroczona. Kurwa, praktycznie się w niej zakochałam. Poszłabym za nią na koniec świata.

I tak robiłam. Towarzyszyłam jej wszędzie i robiłam to, co ona. Aż wreszcie miarka się przebrała.

Zamrugałam, odsuwając od siebie to wspomnienie, zanim w ustach pojawił się kwaśny smak poczucia winy. Nie po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, czy aby wyrazistość obrazu Amber w mojej pamięci nie oznacza, że odeszła już z tego świata. Gdyby… odeszła – nawet w myślach nie potrafiłam wymówić słowa na „u” – to pewnie nawiedzałaby mnie jako duch. Dobrze jej to wychodziło za życia, więc dlaczego nie miałaby robić tego samego z zaświatów?

Jej pozorna obecność była jak miecz obosieczny. Jednocześnie pomagała i rozpraszała. Przypominała i drwiła. Potrzebowałam jej, bo to ona stworzyła osobę, którą byłam kiedyś i którą teraz znowu musiałam się stać. Nie mogłam pozwolić, by te myśli mnie przytłoczyły. Aby ona mnie przytłoczyła. Nie po raz drugi.

Wzdrygnęłam się, gdy powiedziałam w przestrzeń – do niej:

– Amber, jestem pewna, że często będziesz przy mnie. Ale potrzebuję też własnej przestrzeni.

Spojrzałam na siebie w lustrze i pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– Teraz zaczynam gadać z niewidzialną przyjaciółką. Dwadzieścia dziewięć lat to idealny wiek, żeby oszaleć, prawda? – Brzmiałoby to zabawniej, gdyby zaburzenia psychiczne nie były zapisane w moich genach.

Przynajmniej wiedziałam już, jak umalować powieki.

Z westchnieniem sięgnęłam po chusteczkę do demakijażu i starłam bardziej zmysłowy cień i kreskę. Reeve zdradził się już ze swoim upodobaniem do piersi. Uwodzicielskie oczy będą przesadą, jeśli odpowiednio się ubiorę. A tak właśnie zrobię.

Zakończyłam makijaż bardzo subtelnym różem i bladą szminką, po czym włożyłam sukienkę. Powiedziałam Reeve’owi, że mam pomysł na idealny strój na naszą randkę, ale okłamałam go i to nie po raz pierwszy. Rozgryzłam go już na tyle, by wiedzieć, co będzie wyborem idealnym. Kilka godzin spędzonych w outletach i znalazłam – prostą, brzoskwiniową sukienkę o kroju litery A, sięgającą do połowy uda. Szeroki dół dodawał kokieterii, a dekolt ukazujący biust wzbogacał całość o zdzirowaty akcent. Wycięcie nie sięgało zbyt głęboko, ale też nie trzeba było wiele, aby wyeksponować moje piersi, a właśnie ten cel chciałam osiągnąć. Był to starannie przemyślany zakup, a mimo to sukienka sprawiała wrażenie dość prostej, zupełnie jakbym przypadkiem wygrzebała ją z szafy.

Włożyłam ją i jeszcze raz przyjrzałam się sobie w lustrze. Włosy upięte swobodnie, usta pociągnięte matową szminką, a spódnicę łatwo podnieść. Wyglądałam elegancko, a jednak w tym stroju byłam w stu procentach gotowa na seks.

Ściągnij łopatki, wyszeptało mi do ucha wspomnienie Amber. Dobrze wyglądasz. Będzie miękki jak wosk.

– Mam nadzieję – powiedziałam na głos. – Ze względu na ciebie.

Nie byłam pewna, czy tym razem mówię do własnego odbicia, czy do wspomnienia, które prześladowało mnie od kilku tygodni.

Mimo że ośrodek Sallis Palm Springs Paradise Resort dumnie zajmował ponad 250 akrów, Cherry Lounge dzielił od mojego apartamentu zaledwie pięciominutowy spacer. Wyszłam wcześniej, abym nie musiała się spieszyć. Mimo to, kiedy dotarłam na miejsce, czoło miałam wilgotne, a tętno podniesione – mógł to być jednak skutek zdenerwowania, a nie marszu. Zatrzymałam się przed drzwiami z tabliczką „Prywatna rezerwacja” i zastanowiłam się, czy powinnam zapukać czy po prostu wejść. Nie chciałam wydać się nieśmiała, więc zdecydowałam się na to drugie. Otarłam czoło dłonią, wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam klamkę. Ustąpiła.

Weszłam do środka i natychmiast natknęłam się na jednego z pomagierów Reeve’a Sallisa, którzy najwidoczniej zawsze mu towarzyszyli. Widziałam ich na kilku zdjęciach, kiedy przeczesywałam internet w poszukiwaniu wszelkich informacji, jakie można było o nim znaleźć. Ten osiłek był wysoki i poważny. Twardziel. Jego twarz zdobiły dwie wyraźne szramy, a spod kołnierzyka frakowej koszuli wyłaniał się skrawek tatuażu ze smokiem jakby pnącym się po jego szyi w górę. Pod opiętą marynarką od garnituru na biodrze było widać zarys kabury. Zwisająca z ucha słuchawka wyglądała jak ozdoba, ale przypuszczałam, że służy do łączności z resztą obstawy Sallisa.

– Tędy, pani Wayborn – powiedział bez cienia gościnności w głosie i wskazał na drugą stronę restauracji. – Pan Sallis prosił, aby kolację podano na patio.

Skinęłam głową i ruszyłam we wskazanym kierunku. Skorzystałam z jednej z lekcji Amber: Personel trzymaj na dystans. Musisz pokazać, że jesteś inna. Że jesteś warta więcej niż ludzie, którzy szorują podłogi, przygotowują posiłki i prowadzą samochody.

„I noszą broń”, dodałam teraz w myślach. Ochroniarze nie byli dla mnie żadną nowością. Stykałam się z nimi na co dzień, gdy obracałam się wśród bogatych paranoików, którzy kiedyś mnie utrzymywali. Większość ochrony była tylko na pokaz, ale w tym przypadku nie miałam wątpliwości, że facet za moimi plecami brał udział w niejednej akcji. Ukradkiem zerknęłam na niego przez ramię. Spodziewałam się, że będzie mnie obserwował, ale on wręcz piorunował mnie surowym, groźnym spojrzeniem. Zupełnie jakby uznał mnie za wroga. Byłam wrogiem – ale czy mógł o tym wiedzieć?

Ścisnęło mnie w żołądku na straszną myśl, że może właśnie wpadam w jakąś pułapkę. Stojący za mną goryl mógł wpakować mi w plecy kilka kulek, zanim zdałabym sobie sprawę, że do mnie strzela. Ale nawet jeśli naprawdę pakowałam się w kłopoty, byłam zdecydowana doprowadzić do końca to, co zaczęłam. Skrzyżowałam ramiona na piersi i dalej szłam w kierunku patio. Nie żeby mężczyzna, z którym za chwilę miałam się zobaczyć, był mniej niepokojący. Przerażał mnie nawet bardziej. Dlatego więc drżałam z podniecenia na myśl o spotkaniu z nim – nie miałam pojęcia, czego się spodziewać.

To nerwy. Zwykłe nerwy.

Tylną część restauracji stanowiła ściana okien, a zbliżając się do niej, ujrzałam, że przestrzeń jadalni na zewnątrz również otacza tafla szkła. Ostatnie promienie słońca barwiły niebo rozciągające się nad górami, a wtulone w dolinę miasto rozjaśniały wieczorne światła. W pokaźnym ogrodowym palenisku płonął ogień, odpędzając mrok, żywe refleksy odbijające się w szybie przyciągały moją uwagę. Wyszłam z budynku i w połowie drogi do tej ognistej latarni ujrzałam Reeve’a stojącego z boku i patrzącego w dal.

Znieruchomiałam. Byłam niewymownie wdzięczna za to, że mnie nie zauważył i że zdążyłam złapać oddech – bo na jego widok zabrakło mi tchu. Stał zwrócony do mnie bokiem, a jego profil ukazywał silną szczękę i wyraźne kości policzkowe. Dłonie chował w kieszeniach spodni, a marynarka opinała jego wyrzeźbione pływaniem pośladki.

Nawet teraz – gdy rysy jego twarzy były ledwo widoczne, a ciało zakryte bladoszarym garniturem – wciąż wyglądał zniewalająco.

Uważnie go obserwowałam. Na jego policzku tańczyły cienie rzucane przez blask ognia, tworząc nieziemski efekt. Moje myśli zawirowały. Czy Amber nawiedzała go tak, jak mnie?

Zaskoczył mnie, kiedy nie odwróciwszy się, przemówił:

– Przyłączysz się do mnie, czy wolisz skradać się w cieniu?

Na moich ustach zarysował się uśmiech. Oczywiście, wiedział, że tu jestem. Ignorując uporczywe ukłucia tremy, ruszyłam w jego kierunku. Kurtyna w górę.

– Przyłączę się – odparłam pewnym siebie głosem postaci, którą grałam. – Co za oszałamiający widok.

Odwrócił się w moją stronę, a ja nie spuszczałam z niego wzroku, aby przekonać go, że to on był tym widokiem. Nasze oczy się spotkały. Zaparło mi dech w piersiach, a po plecach przebiegł dreszcz. Nieznacznie uniósł brwi, co przekonało mnie, że poczuł to samo, a świadomość ta rozlała się falą ciepła po całym moim ciele. Od dawna żaden mężczyzna tak mnie nie pociągał. Od tak dawna, że już zapomniałam, jak nieokiełznane może być to uczucie. Jak odurzające. Jak kojące.

To mnie zadziwiało. Byłam aktorką, otaczały mnie piękne twarze i idealne ciała, a jednak nikt nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak Reeve Sallis. Prawdziwa ironia losu. Chory żart przeznaczenia.

A może sama to wszystko wymyśliłam. Albo to sprawka Amber w mojej głowie – moje zainteresowanie tym mężczyzną jest tylko skutkiem jej uczuć do niego. Może jej emocje zabarwiły moje, jak niespokojny duch przenikający ukochane miejsca, które przyszło mu opuścić. Choć odwoływałam się do sił nadprzyrodzonych – a ktoś mógłby uznać, że oszalałam – było to najbardziej kojące wyjaśnienie, jakie przychodziło mi do głowy, więc przyjęłam je za dobrą monetę.

Lecz wtedy wymówił moje imię. Emily – w jego ustach zabrzmiało szorstko i grzesznie, jednoznacznie określił moją tożsamość. Byłam Emily Wayborn, dawniej Emily Barnes, i nikim innym. W sylabach, które wymówił, nie było miejsca dla Amber.

Spojrzał na mnie uwodzicielsko i ocenił:

– Wyglądasz fantastycznie.

Serce zabiło mi szybciej, gdy usłyszałam ten komplement, ale mojej uwadze nie umknęła jego dziwna modulacja głosu.

– Wydajesz się zaskoczony.

Podszedł do mnie, a przez jego usta przemknął uśmiech.

– Sądziłem, że nie możesz wyglądać atrakcyjniej niż bez ubrania. Myliłem się. – Jego ton sugerował, że o tym myślał. Że myślał o mnie… bez ubrania.

Na ciele poczułam gęsią skórkę, a moje wnętrze zalała fala gorąca.

– To mi pochlebia.

– Wcale nie.

– Proszę?

Chwycił mnie za łokieć i nachylił się do mojego ucha.

– Nie zaczynajmy od kłamstw, Emily.

Zesztywniałam, a mój puls przyspieszył z zupełnie innego powodu niż przed chwilą.

– Nie wiem, co masz…

Przerwał mi.

– Wiesz, że jesteś atrakcyjna. Nie zaprzeczaj.

Uśmiechnęłam się, napięcie mięśni zelżało.

– Piękno jest pojęciem subiektywnym, Reeve. Tak, wiem, że wiele osób uważa, że wyglądam pociągająco. Robię, co w mojej mocy, aby tak właśnie było. Ale to nie znaczy, że i ty tak myślisz. Twoja opinia naprawdę mi schlebia.

Odsunął się, ale nie zwolnił uścisku.

– Tak myślę. Inaczej by cię tu nie było.

Ta chwila triumfu miała posmak ulgi. Wszystko, co robiłam, cała ta komedia, zależało od tego, czy Reeve uzna mnie za pociągającą. Choć po naszej porannej rozmowie poczułam się pewniej, od tego czasu znowu zdążyły dopaść mnie wątpliwości.

Nie wiadomo skąd pojawił się kelner z barkiem na kółkach, na którym stały dwa kieliszki napełnione jasnym płynem. Reeve odprawił służącego lekkim skinieniem, a ten natychmiast zniknął. Uścisk na moim ramieniu zelżał. Sallis sięgnął po jeden z kieliszków.

– Uznałem, że Meursault Chardonnay będzie odpowiednie. – Podał mi kieliszek.

Zawahałam się. Pięć lat temu przyjęłabym go bez namysłu, ale teraz byłam ostrożna i podejrzliwie traktowałam drinka, jeśli nie widziałam, jak go nalewano. Zdążyłam zauważyć, że mój rozmówca jest ostrożny i lubi mieć kontrolę nad sytuacją. Przed zaakceptowaniem wina chciałby go spróbować. Więc dlaczego zostało nalane wcześniej? Zaczęła mnie ogarniać paranoja.

Zauważył moje wahanie.

– Zjemy łososia. Zapewniam, że to wino do niego pasuje. A może chodzi o coś innego?

Nie potrafiłam wymyślić niczego na poczekaniu, więc zdecydowałam się na odrobinę szczerości.

– Zastanawiałam się, czy byłbyś zdolny to tego, aby dosypać mi coś do kieliszka.

Przyjrzał mi się nieprzeniknionym, przeszywającym spojrzeniem.

– Daj spokój, Emily. Oboje wiemy, że nie musiałbym ci niczego dosypywać, abyś poszła ze mną do łóżka. – Rumieniec, który wypłynął mi na policzki, sprawił mu wyraźną przyjemność. – Ale jeśli chcesz, chętnie zamienię się z tobą kieliszkami.

Drżącą dłonią przyjęłam ten, który podawał mi wcześniej.

– Nie trzeba.

Stłumił śmiech.

– Chodź. Pierwsze danie już czeka.

Poprowadził mnie do jedynego stolika na patio. Tym razem dotyk jego dłoni na moim ramieniu nie wydał mi się złowrogi – był przyjemny. Stanowczy. Kojący.

Ostrożnie. Może być niebezpieczny tak czy owak. Nawet jeśli robi ci się mokro w majtkach.

To nie Amber mnie ostrzegała, ale mój wewnętrzny głos. Mimo to myślałam o niej, gdy Reeve przysuwał mi krzesło. Myślałam o niej, gdy zajmował miejsce naprzeciwko. Myślałam o niej, gdy kładłam serwetkę na kolanach i próbowałam sałatki czekającej na stoliku. Pozwalałam, by zaprzątała moje myśli, gasząc każdą iskierkę pożądania, którą wzniecał we mnie Reeve. Dzięki temu i kilku kolejnym łykom wina uspokoiłam się i odtąd rozgrzewało mnie jedynie ciepło pobliskiego ognia oraz alkohol płynący w moich żyłach.

Dokończyliśmy sałatkę w milczeniu. Reeve odsunął talerz na bok. Natychmiast zjawiło się trzech kelnerów. Jeden dolał nam wina, drugi zabrał talerze, a trzeci podał danie główne – filet z łososia w ziołach serwowany na ryżu – po czym znowu bezgłośnie się wycofali.

Przez cały czas nas obserwowali. Czujnie śledzili każdy nasz ruch. Pracując dla Reeve’a, pewnie niejedno widzieli. Postanowiłam zapamiętać, że mogliby pomóc mi zdobyć odpowiedzi, których szukałam, choć najpierw musiałabym zdobyć ich zaufanie. Przekonanie ludzi, którzy pracują tak blisko Reeve’a Sallisa, aby zdradzili mi jego sekrety, nie będzie łatwe… O ile w ogóle możliwe.

Mimo to mogli być moim planem awaryjnym.

Gdy znów skupiłam uwagę na moim towarzyszu, zdałam sobie sprawę, że mnie obserwuje.

– Masz dobrze wyszkoloną obsługę – powiedziałam.

– Bardzo dobrze.

– Wyśmienite. – Skubnęłam kolację, mając nadzieję, że w ten sposób uda mi się zmienić temat. Reeve nie przestawał mi się przyglądać. – Mmm – wymruczałam, pozwalając, aby ten dźwięk wibrował mi w gardle, gdy ryba wręcz rozpływała mi się w ustach. Musiałam przyznać, że jest przepyszna, choć nie byłam specjalnie głodna.

Reeve przyglądał mi się jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim ujął widelec.

– Opowiedz mi o sobie, Emily Wayborn. – Wymówił moje nazwisko tak, jakby chciał je wypróbować. Albo jakby nie dowierzał, że jest prawdziwe.

– Wcześniej Emily Barnes – oznajmiłam. Bez trudu mógł się tego dowiedzieć, wystarczyło poczytać o mnie w Wikipedii.

– Dlaczego zmieniłaś nazwisko?

– Sama nie wiem. Pomyślałam, że wszyscy w Hollywood mają pseudonimy, więc dlaczego nie ja? Barnes brzmi nijako i nieciekawie. Poza tym pomyślałam, że z nowym nazwiskiem będzie mi łatwiej zniknąć z poprzedniego życia. Nie żeby kogoś to obchodziło. Może tylko Amber, ale ona zapewniła mnie kiedyś z absolutnym przekonaniem, że nie będzie mnie szpiegowała.

– Rzeczywiście Emily Wayborn brzmi chyba lepiej. Co jeszcze? – Jadł, nie spuszczając mnie z oka.

– O mnie? A co chcesz wiedzieć? – Takiej rozmowy można się spodziewać na pierwszej randce, więc powinna potoczyć się gładko. Spotykałam się jednak z wieloma mężczyznami, którzy nie chcieli wiedzieć o mnie niczego, poza jednym: czy jestem na środkach antykoncepcyjnych. Jeśli właśnie tego chciał się dowiedzieć Reeve, najlepiej byłoby przejść od razu do rzeczy.

Wzruszył ramionami.

– Coś interesującego. Czego nie dowiem się z Google.

– Już mnie sprawdzałeś? Czy dopiero planujesz? – Przypuszczałam, że dokładnie zbadano całą moją przeszłość, zanim tutaj weszłam.

Nachylił się, jakby zdradzał mi sekret.

– Nigdy się tego nie dowiesz. – Pociągnął łyk wina i wyszczerzył zęby z miną winowajcy. – No dobrze, już to zrobiłem. Nie jadam z byle kim. Tylko nie popadnij w samozachwyt.

Uśmiechnęłam się na samą myśl, że Reeve Sallis osobiście guglował cokolwiek, zamiast komuś to zlecić. Do tego porzucił ton rezerwy obecny na początku naszej rozmowy, a ja, mimo że trzymałam żądzę na wodzy, zdecydowanie wolałam kokieteryjnie się droczyć.

– No cóż, w takim razie jesteś już ekspertem.

– Jeszcze nie. Opowiadaj. – W jego oczach pojawił się błysk, ale ton pozostał władczy, a krótkie polecenie sprawiło, że zadrżałam.

– Dobrze. – Musnęłam usta serwetką. – Jestem jedynaczką. Urodziłam się we Fresno. Dorastałam w Bakersfield. Ojciec porzucił nas, gdy chodziłam do podstawówki. Matka była, to znaczy jest, niezrównoważona psychicznie. Jakoś sobie radziła, kiedy dorastałam, ale z ledwością. Miałam przeciętne dzieciństwo. I przeciętne oceny. Na college nie było mnie stać, a zresztą, szczerze mówiąc, nie ciągnęło mnie do nauki. Zajęłam się modelingiem, potem grałam w reklamach, a wreszcie nastąpił przełom i dostałam się do obsady Nowej generacji. – Wszystko to było prawdą. Z tych samych powodów, dla których podałam mu prawdziwe nazwisko, postanowiłam opowiedzieć też swoją prawdziwą historię. Spodziewałam się, że będzie szukał informacji na mój temat, a wiedziałam, iż przy jego wpływach dowie się wszystkiego, czego tylko zechce. Cały trik polegał na tym, aby powiedzieć mu tyle prawdy, żeby dalsze drążenie uznał za zbędne.

Kilka razy pokiwał głową, jakby potwierdzał każdą usłyszaną informację i odznaczał ją na liście. Robiłabym to samo, gdyby to on opowiadał mi o sobie. Miałam powody do takiego katalogowania faktów, zastanawiałam się jednak, co kierowało nim.

„Jest ostrożny – przekonywałam samą siebie. – Ma wrogów. Musi zadawać pytania. Rozumiesz przecież”.

– Co jeszcze… – Przygryzłam wargę, zastanawiając się, jak zakończyć swoją autoprezentację. – Do ośrodka przyjechałam sama, bo muszę odpocząć przed dalszymi zdjęciami w drugim tygodniu stycznia. A, i jestem naturalną blondynką.

Uniósł brwi.

– Wiesz, że to da się sprawdzić.

Poczułam mrowienie między nogami.

– Naprawdę? Chętnie dowiem się więcej.

– Może później. – Cień w jego oczach znaczył, że poważnie bierze to pod uwagę.

Dobrze.

Albo i nie. Byłam w rozterce. Jeśli nie będę musiała iść z nim do łóżka, żeby dowiedzieć się tego, co chciałam, to tym lepiej dla mnie. Prawda? Tyle że nie sądziłam, aby udało mi się wystarczająco do niego zbliżyć, jeśli go nie uwiodę. – Dobrze więc, że brał to pod uwagę. I dobrze, że moje ciało też nie protestowało. Bo to, oczywiście, ułatwiało sprawę.

Jednak rozmowa też miała znaczenie. Może nawet większe niż seks. Reeve nigdy nie dopuści mnie do swego życia, jeśli mi nie zaufa. Musiał uznać mnie za wiarygodną. Podstawą gry w „Znajdź faceta”, w którą grywałyśmy z Amber, była ukrycie się za maską bezbronności. Mężczyźni lubią bezbronne kobiety. Bogaci mężczyźni słono płacili, żeby pieprzyć bezbronne kobiety. I słono płacili bezbronnym kobietom, które pieprzyli.

Często wcale nie byłam wobec nich bezbronna, ale umiałam dobrze grać swoją rolę. To dlatego zostałam aktorką – bo wiedziałam, że potrafię przekonująco udawać.

Wtedy, rzecz jasna, role były jasno określone, a kłamstwa nieskomplikowane. „Tak, mam dwadzieścia jeden lat”. „Tak, jesteś moim pierwszym”. „Tak, wspaniale się czuję”.

Teraz kłamstwa polegały na omijaniu prawdy, a to utrudniało sprawę. Nic nie było białe lub czarne, wszystko stało się półprawdą. Musiałam poruszać się wśród szarości. Myślałam o swoim życiu, decydując, o czym powiem, a co przemilczę, i cały czas modląc się, aby w jego oczach pozostać otwartą księgą.

Dobrze, że chociaż granica prawdy była wyraźna. Mogłam powiedzieć Reeve’owi, że miałam przeciętne dzieciństwo, ale nie to, że mając siedemnaście lat, poznałam przyjaciółkę, która w końcu wyciągnęła mnie z tej przeciętności. Mogłam powiedzieć, że umawiałam się z bogatymi mężczyznami, ale nie że przez kilka lat byłam, jak nazwaliby to niektórzy, zawoalowaną prostytutką. Mogłam mu powiedzieć, że przyjechałam do jego ośrodka, aby wypocząć, ale nie że szukam osoby, o której tak rozpaczliwie usiłowałam zapomnieć.

Tą granicą była Amber. Odpowiadałam na pytania Reeve’a, ale pomijałam wszystko, co dotyczyło jej. Miałam nadzieję, że w końcu to on opowie mi o wszystkim, co miało z nią związek.

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału:

First Touch

Przełożył: Ryszard Oślizło

Redaktor prowadząca: Aneta Bujno

Redakcja i korekta: Justyna Yiğitler

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Foxys_forest_manufacture (istockphoto.com)

Copyright © 2016 by Tiphanie Yanique

Copyright © 2017 for Polish edition by ILLUMINATIO Łukasz Kierus

Copyright © for Polish translation by Ryszard Oślizło

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie

i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź

fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody

posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2017 ISBN 978-83-65506-59-7

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:www.facebook.com/wydawnictwokobiecepl

www.wydawnictwokobiece.pl

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Dział handlowy: [email protected]

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com