Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego a Żołnierze Wyklęci. Walka z podziemiem antykomunistycznym w latach 1944-1956 - Lech Kowalski - ebook

Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego a Żołnierze Wyklęci. Walka z podziemiem antykomunistycznym w latach 1944-1956 ebook

Lech Kowalski

4,4

Opis

Najnowsza książka Lecha Kowalskiego to historia walk Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego – zwanego niekiedy polskim NKWD i przyrównywanego do SS – z formacjami zbrojnymi żołnierzy wyklętych, którzy tuż po wojnie stawili opór Sowietom i rodzimym komunistom, by nie dopuścić do zrusyfikowania kraju.

Żadna z polskich formacji zbrojnych w okresie okupacji nie toczyła walk z tyloma przeciwnikami naraz, co żołnierze wyklęci tuż po wojnie. Bywało, że gdy stawali do boju na śmierć i życie, na jednego z nich przypadało niekiedy po trzystu zbirów z formacji wojskowych NKWD, z sowieckiego kontrwywiadu „Smiersz”, KBW, LWP, MO, UB czy ORMO. Tropili ich dniami i nocami, zawiązując kolejne koalicje i zgrupowania operacyjne, nieustępliwie i metodycznie pacyfikując, mordując skrycie w lochach więziennych i zabijając w nierównej walce. Ciała porzucano w leśnych jamach, przydrożnych rowach, chaszczach i kniejach. Wielu z nich kończyło żywot w bezimiennych dołach cmentarnych z wapnem. A oni trwali w oporze, niczym Spartanie pod Termopilami. Ostatniego z nich wytropiono i zabito na początku lat sześćdziesiątych minionego wieku.

Cześć im i chwała na wieki, że byli i trwali w walce. W polskiej świadomości narodowej pozostaną już z nami na stałe. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1390

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (10 ocen)
7
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sloxo

Nie oderwiesz się od lektury

Nie oderwiesz się od lektury
20
retyw

Nie oderwiesz się od lektury

Bohaterowie Polski Żołnierze Niezłomni!
10

Popularność




Lech Kowalski Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego a żołnierze wyklęci ISBN: 978-83-65521-10-1 Copyright © Lech Kowalski, 2016 All rights reserved Redaktor: Aleksandra Kubisiak Projekt okładki i stron tytułowych: Paulina Radomska-Skierkowska Opracowanie graficzne i techniczne wersji papierowej: Barbara i Przemysław Kida Wydanie I Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

WSTĘP

Nie przypuszczałem, że podejmę się kiedyś napisania książki o tej komunistycznej formacji zbrojnej, którą jedni przyrównują do NKWD, inni do SS, a są i tacy, którzy — gdyby tylko mogli — zaliczyliby ją do formacji Polski Walczącej.

Przeglądając w Internecie linki poświęcone Korpusowi Bezpieczeństwa Wewnętrznego, trafiłem w pewnym momencie na treść, która mną wstrząsnęła. Jakiś młody człowiek napisał: „Poszukuję informacji o 11 pułku KBW, gdyż w tej formacji walczył mój dziadek. […] Za wszelką pomoc dziękuję”, a ktoś inny mu odpowiedział: „Więcej informacji znajdziesz tutaj: Mieczysław Jaworski, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego 1945–1965, Warszawa 1984 rok”. Prawdopodobnie dziadek z KBW, uchodzący w rodzinie za żołnierza niepokalanego, tak skołatał wnukowi umysł opowieściami o walkach z „polskimi bandami zbrojnymi”, że ten po dziś dzień nie potrafi rozróżnić, kto w tych starciach był bandytą, a kto patriotą, kto katem, a kto ofiarą.

Szukający informacji pobłądzi jeszcze bardziej, gdy dotrze do zalecanej książki autorstwa oficera KBW, płk. prof. Mieczysława Jaworskiego, weterana walk z polskim podziemiem niepodległościowym i peeselowską opozycją polityczną. W antykwariatach poinformowano mnie, iż książka została wycofana z bibliotek szkolnych, gdyż prezentowała zafałszowany obraz walk narodu polskiego z oswobodzicielami sowieckimi i rodzimymi komunistami. Tymczasem stanowiła ona podstawę rozprawy habilitacyjnej prof. Jaworskiego, a wcześniej otrzymała wysokie oceny peerelowskich recenzentów. Całe szczęście, że przeminęła epoka, w której funkcjonowała jako podstawowa pozycja w literaturze przedmiotu.

To był ten pierwszy impuls, który mi uzmysłowił, iż w tej materii trzeba coś zrobić, a ostatecznie przekonałem się o tym, kiedy natrafiłem w Internecie na kolejne teksty o KBW pod bardzo znamiennymi tytułami: Oddawanie hołdu KBW to jak oddawanie hołdu Gestapo (autorstwa P. Reszki i P. Buczkowskiego), SLD: Bohaterowie z KBW (pióra A. Kruczka) i Pamięć o mordercach (T. Płużańskiego). W pierwszym z artykułów stwierdzono, iż: „Kombatanci domagają się ukarania oficerów i urzędników państwowych uczestniczących w uroczystościach 60-lecia jednostki Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego — zbrojnego ramienia NKWD w Polsce — na Majdanku w Lublinie”. Autorzy uświadamiali internautów, że: „Oddawanie hołdu KBW jest tym samym, czym byłoby uczczenie jednostek Wehrmachtu oraz innych formacji zbrojnych hitlerowskich Niemiec (SS, Gestapo) bądź sowieckich (NKWD, KGB i GRU), walczących z polskim podziemiem niepodległościowym”.

Do artykułu został dołączony protest dr. Jerzego Bukowskiego, przewodniczącego Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych z Krakowa, zrzeszającego dwadzieścia różnych organizacji, w tym m.in.: Małopolski Okręg Światowego Związku Żołnierzy AK, Związek Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, Instytut Katyński w Polsce i Związek Piłsudczyków. Był to protest w imieniu ofiar wobec poczynań ich oprawców, a chodziło o obchody zorganizowane w maju 2005 roku przez Związek Byłych Żołnierzy Zawodowych i Oficerów Rezerwy Wojska Polskiego, które odbyły się na terenie 3. Brygady Zmechanizowanej Legionów im. Romualda Traugutta. W spotkaniu tym oprócz weteranów z KBW uczestniczyli przedstawiciele dowództwa 3. Brygady Zmechanizowanej na czele z dowódcą płk. Krzysztofem Zielińskim. Obecny był też przedstawiciel wojewody lubelskiego Janusz Łuczkowski (SLD), zajmujący się w Urzędzie Wojewódzkim sprawami kombatantów, oraz poseł SLD Grzegorz Kurczuk (były minister sprawiedliwości). W trakcie uroczystości wręczono funkcjonariuszom KBW dyplomy uznania i medale przyznane przez wojewodę. To mniej więcej tak, jakby kanclerz Niemiec spotkała się z kombatantami SS czy gestapo i uhonorowała ich dyplomami uznania i medalami okolicznościowymi. Na taki skandal należało zareagować. Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych z Krakowa domagało się ukarania dowódcy 3. Brygady Zmechanizowanej, a dr Bukowski wprost stwierdził: „Rozumiem, że politycy SLD muszą dbać o swój żelazny elektorat, ale w głowie mi się nie mieści, że oficerowie Wojska Polskiego III RP, które odwołuje się do tradycji Legionów Piłsudskiego, nie wiedzą, czym było KBW — albo po prostu nie chcą wiedzieć”.

Kolejny artykuł, pióra A. Kruczka, informował internautów, że szef SLD z Bełżyc Ryszard Figura (z zawodu mleczarz) wystąpił we wrześniu 2008 roku do miejscowych władz samorządowych z inicjatywą odrestaurowania pomnika ku czci żołnierzy KBW. W liście otwartym do przewodniczącego Rady Miejsko-Gminnej w Bełżycach — opublikowanym w prasie lokalnej — domagał się, aby młodzieży z miejscowej szkoły umożliwiono poznanie tradycji KBW, gdyż — jego zdaniem — żołnierze KBW byli bohaterami, którzy walczyli i ginęli za Polskę.

W tym wypadku chodziło o wydarzenia z 24 września 1946 roku, które ten pomnik miał upamiętniać. Tego dnia w zasadzkę w Lesie Krężnickim koło Bełżyc, zorganizowaną przez 30-osobowy oddział Aleksandra Głowackiego „Wisły” ze Zgrupowania Oddziałów mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, wpadła ponad 50-osobowa grupa operacyjna podległa Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Grupa składała się funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Milicji Obywatelskiej i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Doszło do starcia zbrojnego. Żołnierze podziemia w lot rozbili blisko dwukrotnie liczniejsze siły bezpieczeństwa — poległo 14 żołnierzy KBW oraz 4 funkcjonariuszy MO, a oddział „Wisły” nie poniósł strat. Niewątpliwie był to jeden z większych sukcesów bojowych powojennego podziemia zbrojnego na Lubelszczyźnie. Tymczasem rzeczony pomnik miał być jedynie hołdem poległym w walce o utrwalanie władzy ludowej. Czyż to nie kolejne kpiny z dziejów walk formacji niepodległościowych z wojskami KBW?1

To jednak nie koniec dyskusji internetowej w sprawie wojsk KBW. Najostrzejsza w tonie była wypowiedź T. Płużańskiego, który — w nawiązaniu do uroczystości na Majdanku ku czci KBW — przypomniał, że to z tego miejsca nocą 23 sierpnia 1944 roku przewieziono na stację towarową Lublin-Tatary oficerów i podoficerów Polski Walczącej, których wcześniej więziono na Majdanku. NKWD umieściło ich w zadrutowanych wagonach i wywiozło w głąb Związku Sowieckiego, gdzie trafili do obozów w Riazaniu, Diagilewie, Griazowcu, Czerepowcu i Skopinie. Według Płużańskiego wojska KBW były organizacją przestępczą zwalczającą polskie podziemie niepodległościowe i przeciwników władzy ludowej. W treści artykułu autor przytoczył fragment wystąpienia dr. Bukowskiego, który stwierdził: „Dla organizatorów skandalicznej uroczystości na Majdanku najwyraźniej w dalszym ciągu narodowymi bohaterami są ci, którzy bez skrupułów mordowali, katowali i represjonowali w latach stalinowskich dzielnych patriotów, walczących o wolność ojczyzny”. Zdaniem Bukowskiego organizatorzy uroczystości — a miał tu na myśli przedstawicieli wojewody lubelskiego i dowództwa brygady zmechanizowanej — powinni być natychmiast zdymisjonowani, gdyż okazali się niegodni piastowania odpowiedzialnych stanowisk w III Rzeczypospolitej.

W czasach PRL na temat KBW pisali najczęściej dawni oficerowie tej formacji, m.in. gen. Jan Czapla (były zastępca dowódcy KBW ds. politycznych), sławiący wyczyny wojsk Korpusu w zwalczaniu żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego. Jako jeden z pierwszych podjął on tematykę dziejów Wojsk Wewnętrznych, przekształconych wiosną 1945 roku w Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wyniki swych dociekań opublikował w dwóch artykułach: Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego w latach 1944–1956 („Wojskowy Przegląd Historyczny” 1965, nr 3) i Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego w walce z podziemiem zbrojnym w latach 1944–1947 (Walka o utrwalanie władzy ludowej w Polsce, Warszawa 1967). Gen. Czapla był też inicjatorem zorganizowanej z dużym rozmachem konferencji z okazji 20. rocznicy powstania KBW, która miała miejsce w dniach 22–23 kwietnia 1965 roku.

Jak podkreślił gen. prof. Tadeusz Walichnowski (były rektor Akademii Spraw Wewnętrznych), Czapla „Konsekwentnie przestrzegał właściwej terminologii w określeniu sił wrogich władzy ludowej. Jako jeden z pierwszych nie używał bowiem wobec podziemia działającego w latach 1944–1947 słowa «bandy», a określał te siły jako nieregularne ugrupowania zbrojne lub też bojówki reakcyjnego podziemia”. Dobre i to. Czapla pierwszy też dokonał periodyzacji dziejów KBW, dzieląc okres funkcjonowania wojsk Korpusu na trzy etapy: 1944–1947 (etap I), 1948–1956 (etap II) i lata do momentu rozformowania w 1965 roku (etap III).

Gen. Czapli próbował dotrzymywać kroku gen. Włodzimierz Muś (dowódca Korpusu w latach 1951–1964), który zdeponował w Wojskowym Instytucie Historycznym swoje Wspomnienia dowódcy KBW. Gen. Muś jest również autorem artykułu Ofiarna służba. W 40 rocznicę utworzenia KBW, który ukazał się w tygodniku „Za Wolność i Lud” w 1985 roku (nr 28), oraz książki o charakterze wspomnieniowym W służbie boga wojny. Autorowi niniejszej pracy udzielił wywiadu, który został zamieszczony w książce Generałowie (Warszawa 1992). W wywiadzie tym stwierdził m.in.: „KBW stanowił zwartą i karną siłę, przy pomocy której w ciągu jednej nocy można było dokonać zmiany w całym państwie”. I choć był to już rok 1992 i żyliśmy w wolnej Polsce, za ten ostatni fragment wypowiedzi gen. Muś był mocno krytykowany przez środowiska kombatanckie resortu bezpieczeństwa publicznego.

Do „unaukowienia dziejów KBW” aspirował wspomniany wyżej płk prof. Mieczysław Jaworski, który okazał się dyżurnym propagatorem tej formacji. Debiutował artykułem Wkład Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w umacnianie władzy ludowej w Polsce, który ukazał się w „Zeszytach Naukowych WAP” nr 97 z 1978 roku. Zgodnie z wymogami dialektyki marksistowskiej tak zdefiniował wówczas cel funkcjonowania wojsk Korpusu: „Zadaniem tych wojsk była ochrona ludowej [komunistycznej] władzy przed siłami kontrrewolucji [polskimi patriotami] oraz zapewnienie porządku wewnętrznego, niezbędnego do wprowadzenia w życie polityczno-organizacyjnych decyzji aparatu władzy ludowej [marionetek sowieckich z PKWN]”. Prof. Jaworski jest również autorem bogatego wykazu źródeł i podstawowej literatury z tej tematyki, który zamieścił w swej rozprawie habilitacyjnej. Młodemu pokoleniu nie zalecam jednak studiowania jego „dorobku naukowego”, gdyż po takiej lekturze trudno będzie znaleźć wspólny język z rówieśnikami choć trochę obeznanymi z historią walk narodu polskiego o wyzwolenie spod powojennej okupacji sowieckiej.

Przedstawione wyżej pozycje wyczerpują w zasadzie rejestr podstawowych prac peerelowskich historyków poświęconych powstaniu i działalności KBW, choć można byłoby odnaleźć wzmianki na powyższy temat również w pracach: K. Frontczaka, W. Góry, L. Grota, R. Halaby, W. Szoty i S. Zwolińskiego.

Osobny rozdział stanowią prace magisterskie dotyczące Korpusu powstałe w Wojskowej Akademii Politycznej i innych wyższych uczelniach. Część z nich została opublikowana w dwóch zbiorach, poprzedzonych przedmową weteranki ruchu robotniczego Marii Turlejskiej: Z walk przeciwko zbrojnemu podziemiu 1944–1947 (Warszawa 1966) oraz W walce ze zbrojnym podziemiem 1945–1947 (Warszawa 1972). Prace te prezentują m.in. „szlak bojowej chwały wojsk KBW” w likwidacji zgrupowań niepodległościowych „Ognia”, „Orlika”, „Burego”, „Żeleźniaka” i innych, a powstały ku pokrzepieniu serc janczarów i pretorianów władzy ludowej. Całe szczęście, że ich główny promotor i recenzent, płk prof. Jaworski, nie wyłuskał ze środowiska ich autorów godnych siebie następców.

Powstało 11 prac magisterskich na ten temat: 6 w Wojskowej Akademii Politycznej, 2 na Uniwersytecie Warszawskim oraz po jednej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytecie Łódzkim i w Akademii Spraw Wewnętrznych. Osiem z nich dotyczyło powstania terenowych jednostek KBW w województwach: mazowieckim, łódzkim, poznańskim, krakowskim, lubelskim i na Kaszubach. W pozostałych trzech omówiono działania bojowe oraz skład i organizację 1. Dywizji KBW działającej w składzie Grupy Operacyjnej „Wisła” w walkach z sotniami Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Z chwilą powołania Instytutu Pamięci Narodowej omawiana tematyka poczęła z wolna wypływać na powierzchnię życia naukowego. Wątki związane z dziejami KBW podjęli głównie autorzy młodszego pokolenia. Dominują tu publikacje dr. Krzysztofa Szwagrzyka z IPN we Wrocławiu, który pierwsze efekty swoich badań opublikował w periodyku IPN „Aparat represji w Polsce Ludowej 1944–1989” (nr 1–2 z 2005 roku) pod wymownym tytułem KBW — pretorianie władzy ludowej. Tematowi pozostał wierny w artykule Działania Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego województwa wrocławskiego przeciwko oddziałowi Franciszka Olszówki ps. „Otto” (23 grudnia 1945–23 lutego 1946 r.), który również ukazał się nakładem IPN („Aparat represji w Polsce Ludowej 1944–1989”, nr 1 z 2007 roku). Do dr. Szwagrzyka dołączyła z czasem Anna Grażyna Kister pracą Pretorianie. Polski Samodzielny Batalion Specjalny i Wojska Wewnętrzne 18 X 1943–25 III 1945 (Warszawa 2010), a ostatnio także Marcin Gmyr artykułem Represyjne działania Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego województwa łódzkiego w pierwszym półroczu 1946 r. oraz Artur Piekarz tekstem Ostatnia walka grupy Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego” w świetle zeznań żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego („Aparat represji w Polsce Ludowej 1944–1989”, nr 1 z 2012 roku). To świeży powiew w prezentowaniu historii KBW, dotychczas zakłamywanej.

Jak zauważył gen. Muś, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie był odosobnionym polskim przypadkiem. Również pozostałe państwa tzw. demokracji ludowej posiadały tego typu wojska o bez wątpienia bolszewicko-enkawudowskim rodowodzie. Funkcjonariusze KBW, tej zbrojnej awangardy władzy komunistycznej, byli przygotowani na każdą ewentualność — kiedy było trzeba, zabijali z zimną krwią i skrytobójczo mordowali polskich patriotów, innym razem pacyfikowali wsie i rozkułaczali chłopów. Rzucali naród na kolana i zmuszali do respektowania najbardziej absurdalnych zarządzeń władzy ludowej, a w rękach sowieckich dowódców i doradców, których nie brakowało w szeregach Korpusu, byli bezwolnym narzędziem.

Sami siebie i Korpus uważali za coś lepszego, pogardzali wojskiem ludowym. „W szeregach kadry Korpusu — podkreślał gen. Muś — spotykało się też więcej niż gdzie indziej inteligencji i ludzi wykształconych, oddanych ruchowi lewicowemu, związanych z nim od dawna. Wreszcie, byli to ludzie pewni i sprawdzeni. Była to swoistego typu elita Sił Zbrojnych, którą w dyskusjach i poglądach cechowało ożywienie polityczne i dobra orientacja w dziele dokonywanych w Polsce przemian”.

Już wkrótce się przekonamy, że daleko im było do jakiejkolwiek elitarności, a za to bardzo blisko do pospolitego, tępego żołdactwa na usługach zmurszałej ideologii bolszewickiej.

Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, Warszawa–Lublin 2007, s. 144. [wróć]

ROZDZIAŁ I

Sowieccy okupanci i polscy komuniści

1. „PIĄTA KOLUMNA” RUSZA NA WSCHÓD

Kiedy 17 września 1939 roku Sowieci uderzyli od wschodu na Polskę, niedobitki dawnej Komunistycznej Partii Polski nie kryły zachwytu. To, że Rzeczpospolita od 1 września zmagała się w ciężkich bojach z wojskami niemieckimi, niewiele ich obchodziło. To nie była ich wojna. Tylko nieliczni spośród nich stanęli, by bronić kraju — z reguły ci najmniej zorientowani, którzy dopiero co opuścili więzienne cele — jednak i oni szybko zmienili sposób postępowania, bowiem już w pierwszych dniach września Moskwa uznała wojnę polsko-niemiecką za „obustronnie niesprawiedliwą”. Nowa taktyka Kremla nakazywała komunistom opuścić pole walki, co pokornie uczynili.

Dla większości z nich 17 września był prawdziwym dniem wyzwolenia, spełnienia marzeń. Nie podjęli walki z nowym okupantem. Pobiegli bolszewikom na spotkanie. To, co nie udało się w 1920 roku, kiedy Armia Czerwona poniosła sromotną klęskę w granicach II Rzeczypospolitej, wreszcie miało się ziścić. Wyśniona „Polska Republika Rad” zdawała się być na wyciągnięcie ręki.

Przez cały czas istnienia II Rzeczypospolitej komuniści poniewierali własną ojczyzną. Potajemnie wyjeżdżali do Moskwy, gdzie zaprawiali się w bolszewickim rzemiośle1. Cała polska wierchuszka komunistyczna była na sowieckim żołdzie. Szpiegowali na rzecz Sowietów. Za judaszowe srebrniki próbowali terrorem sparaliżować państwo polskie. Bez powodzenia. Stanowili w narodzie margines i byli zdecydowanie odrzucani przez większość społeczeństwa polskiego. Wielu z nich za tę wywrotową działalność trafiło do więzień w przedwojennej Polsce. Zdyskontowali to politycznie w czasach Peerelu. Zazwyczaj była to przepustka do wielkich karier u boku sowieckich mentorów.

Wcześniej niemal jak jeden mąż przeszli swoisty szlif ideologiczny w Moskwie. To tam zaprawiali się do przyszłego boju o Polskę zwasalizowaną m.in.: Władysław Gomułka, Bolesław Bierut, Marceli Nowotko, Paweł Finder, Małgorzata Fornalska, Jakub Berman, Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Józef Różański, Hilary Minc, Aleksander Zawadzki, Edward Ochab, Włodzimierz Sokorski, Artur Starewicz, Roman Zambrowski, Marian Naszkowski, Leszek Krzemień, Eugeniusz Szyr, Jan Frey-Bielecki, Luna Brystygierowa, Wiktor Grosz. Wielu z nich, stając później u wrót Polski, było już od lat wytrawnymi agentami sowieckich służb specjalnych. W swej wywrotowej działalności antypolskiej uwzględniali także zalecenia i uchwały Międzynarodówki Komunistycznej, wielu korespondowało osobiście z szefem tej agendy, Georgim Dymitrowem.

Byli niczym innym jak „piątą kolumną”, która miała rozsadzać kraj od wewnątrz. Kryli i asekurowali sowieckich agentów wywiadu na terenie kraju. Z polecenia Kremla zakładali w Polsce pierwsze siatki o charakterze wywiadowczym, pod różnymi przykrywkami tworzyli drobne grupki konspiracyjne. W takich lokalnych jaczejkach bolszewickich gromadzili informacje i materiały m.in. o stanie obronności kraju, systemach zabezpieczeń i rejonach umocnionych, lokalizacjach garnizonów wojskowych, węzłach komunikacyjnych, stanie polskiej gospodarki i dyslokacji przemysłu czy też o nastrojach społecznych. To były informacje na wagę złota, Sowieci doskonale wiedzieli, jak zdyskontować uzyskaną w ten sposób wiedzę przy planowaniu ataku na Polskę we wrześniu 1939 roku. Na bieżąco mogli ją weryfikować, korzystając z gotowości szkolonych u siebie polskich komunistów2.

Wielu z nich za prowadzenie działalności komunistycznej trafiło do więzień. Dzięki temu uratowali głowy m.in. Marceli Nowotko, Paweł Finder, Małgorzata Fornalska, Alfred Lampe i Bolesław Bierut3, podczas gdy ci, którzy znaleźli się wówczas w Związku Sowieckim — Adolf Warski, Julian Leszczyński, Stefan Królikowski, Maria Koszutska i dziesiątki innych — zostali zlikwidowani w ramach czystek stalinowskich. W sumie Sowieci zamordowali 12 funkcjonariuszy Komitetu Centralnego KPP i wielu szeregowych członków partii. Na XVIII zjeździe Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) polscy komuniści nazwani zostali „agentami polskiego faszyzmu”. Szacuje się, że przeżyło z nich około 70–80 osób i to z dalszych szeregów KPP. Z nimi akurat Stalin nie musiał się liczyć. Osieroceni, wystraszeni i poniżeni byli gotowi spełnić każde życzenie sowieckiego satrapy. W tym czasie znaczna część z nich była już jego agentami.

Byli wśród nich zwyczajni nieudacznicy życiowi, ale często bywało i tak, że pochodzili z zamożnych rodzin i już przed wojną legitymowali się średnim i wyższym wykształceniem4. W dużym procencie byli narodowości żydowskiej. Generalnie byli za rewolucją światową z udziałem Polski w tle. Pragnęli państwa na wzór sowiecki lub de facto włączenia ziem polskich w struktury republik sowieckich. Nie mieliby nic przeciwko takiej symbiozie m.in.: Bierut, Berman, Minc, Brystygierowa, Grosz, Lampe czy Wasilewska. Ich Polska byłaby pozbawiona ziem kresowych, które — ot, tak — oddawali Sowietom, i Górnego Śląska, którym pragnęli obdarować proletariat niemiecki, dorzucając jeszcze Pomorze Gdańskie. Byli zaciekłymi wrogami własnej państwowości, uznającymi Rzeczpospolitą za „twierdzę światowej reakcji kapitalistycznej” i „kontrrewolucyjny przeżytek starego świata”. Odmawiali Polsce prawa do istnienia i niepodległości.

Wiernie podążali za Stalinem, którego z czasem będą nazywali „Gospodarzem”. Przy tym byli naiwni niczym małe dzieci, choć mieli przecież możliwość poznać prawdziwe oblicze Kraju Rad, tego największego w dziejach świata gułagu pracy niewolniczej, w którym na około 78 milionów zatrudnionych osób ponad 2 miliony było strażnikami w łagrach i innych katowniach oraz dozorcami więziennymi. Personelu więziennego było niemal dwukrotnie więcej niż zatrudnionych w tym czasie górników i kolejarzy. Łagiernik, pracujący 12–16 godzin na dobę w temperaturze dochodzącej do minus 50–70 stopni, który wykonał 100% normy, otrzymywał około 930 gramów chleba dziennie. Ten, który wykonał poniżej 50% normy, dostawał już tylko 300 gramów. W tych okolicznościach śmiertelność więźniów kołymskich wynosiła 30% rocznie. Tak wyglądał sowiecki raj na ziemi, polscy komuniści jednak tego nie dostrzegali5.

W dniu 17 września Sowieci uderzyli na Polskę siłami dwóch frontów: białoruskiego i ukraińskiego. W granice Polski wtoczyło się ponad 600 tysięcy wojska i 2,5 tysiąca czołgów. Napływali lawinowo. Pod koniec września było ich czterokrotnie więcej. Na początku października oba fronty liczyły 2,4 miliona żołnierzy i ponad 6 tysięcy czołgów.

Sowieckiej agresji towarzyszyły zabójstwa, grabieże oraz gwałty. Jedną z pierwszych ofiar bolszewickiej szarańczy stali się dowódca Okręgu Korpusu nr 3 w Grodnie gen. Józef Olszyna-Wilczyński i jego adiutant kpt. Mieczysław Strzemeski. „Z obu stron — wspominała żona generała — wyskoczyła tyraliera sowieckich sołdatów z karabinami gotowymi do strzału i granatami w dłoniach. Otoczyli nas, wrzeszcząc: «Wysiadać»”. Zatrzymanym odebrali dokumenty i przedmioty osobiste. Ordynansa, szofera i generałową zamknęli w stodole w pobliskiej wsi Sopoćki. Generała i adiutanta zabrali ze sobą. Po jakimś czasie odnaleziono świeżo wykopany dół, a w nim zwłoki obu oficerów. Ciała były pokłute bagnetami i nosiły ślady wielu kul karabinowych. Kieszenie mundurów zostały starannie opróżnione. Bolszewicka nienawiść do wszystkiego, co inne, zbierała owoce.

Sowieci mordowali Polaków od pierwszych godzin agresji. Przyzwolenie pochodziło z kręgu dowódców i wysokich rangą frontowych dygnitarzy partyjnych, m.in. od Nikity Chruszczowa i głównego politruka Armii Czerwonej Lwa Mechlisa. W pierwszej kolejności mordowano tzw. wyzyskiwaczy, ginęli więc ziemianie, osadnicy wojskowi, funkcjonariusze państwowi i administracyjni oraz ci, których kojarzono z „pańską Polską”. Po trzydniowej bitwie w Grodnie rozstrzelano wziętych do niewoli 29 oficerów i około 300 innych obrońców miasta, w tym kilkunastoletnich harcerzy i uczniów, w forcie Tynne koło Sarn na Wołyniu — dowódcę strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza i 280 obrońców. Nie oszczędzano też ludności cywilnej.

Od dwóch dziesiątków lat bolszewicy stosowali wobec kolejno ujarzmianych narodów zasadę, która sprowadzała się do rozróżniania w społeczeństwie „swego, obcego i wroga”. Wrogów eliminowali niemalże natychmiast, obcych zsyłali do więzień i łagrów, swoich poddawali inwigilacji i nigdy im do końca nie ufali. Nie inaczej było w przypadku Polski.

Na Sowietach spoczywa również odpowiedzialność za falę mordów, jakich dopuszczała się ludność ukraińska i białoruska na żołnierzach Wojska Polskiego oraz na zamieszkałej na Kresach ludności polskiej6. Pogromy te były wywoływane przez Sowietów celowo, w ramach akcji pod hasłem „gniew ludu”, a gniew ten wzbudzano tym łatwiej, że Polacy stanowili tam klasę uprzywilejowaną. Wszystkie większe majątki ziemskie były własnością Polaków, w lokalnej administracji, urzędach, samorządach, na kolei, w wojsku i policji zatrudnieni byli prawie wyłącznie Polacy. Polakami byli także oficjaliści dworscy doglądający Ukraińców oraz Białorusinów podczas pracy fizycznej na roli. Błędy polskich władz państwowych wobec mniejszości narodowych dyskontowali teraz bolszewicy, podgrzewając wśród miejscowych nastroje rewanżyzmu.

Dla większości Polaków okupanci ze Wschodu prezentowali sobą odrażający widok. Wyposażenie i umundurowanie armii sowieckiej budziło falę komentarzy wśród okupowanej ludności. Szarobrązowy szynel, często podarty, połatany i z reguły brudny, tej samej barwy spiczasta czapka, która nadawała twarzy właściciela wręcz komiczny wyraz. Pod szynelem bluza zwana rubaszką, która była zaprzeczeniem jakiegokolwiek fasonu. Na nogach kierzowe buty z pomarszczonymi cholewami lub trzewiki z owijaczami. Przez prawe ramię przewieszona pałatka, na plecach worek, do tego karabin systemu „Mosin”, często na sznurku. Już tylko ten widok mógł wyleczyć z komunizmu. Tymczasem był to dopiero skromny początek wszelakich doznań estetycznych.

Do legendy przeszły opowieści kresowiaków, a zwłaszcza mieszkańców Lwowa, którzy obserwowali przybyszów. Widok żon oficerów sowieckich spacerujących po ulicach miasta w zrabowanych w polskich domach koszulach nocnych, które wzięły za sukienki, nie należał do rzadkości. Niektóre z tych dam pojawiały się w takich kreacjach na bankietach tzw. elity proletariackiej. Sensację wzbudzali też sowieccy żołnierze gotujący „zdobyczne” kury razem z piórami. Palili wstrętne papierosy, a raczej grubą sieczkę z łodyg tytoniowych, wszędzie rozchodził się więc smrodliwy dym i odór alkoholu, który pochłaniali w szokujących ilościach. Głód wyzierał z oczu zarówno szeregowych żołnierzy, jak i ich dowódców. Wiele produktów z polskich sklepów widzieli po raz pierwszy w życiu. To była dla nich kraina mlekiem i miodem płynąca. Kilka tygodni później we Lwowie nie można było już nic kupić. Nowi okupanci wszystko wykupili lub rozgrabili. Kolejki stały się zmorą mieszkańców wszystkich miast kresowych. W nocy ustawiano się w długich ogonkach po chleb7.

Obraz kraju, z którego przybyli okupanci sowieccy, doskonale przedstawił Stanisław Mackiewicz. W książce Myśl w obcęgach pisał: „To, co w Sowietach najbardziej uderzało przybywającego przecież z niezbyt bogatej jak na realia polskie Wileńszczyzny była bieda i permanentny niedostatek wszelkich podstawowych produktów, tak charakterystycznych dla systemu komunistycznego”. I kontynuował: „Na ulicy Moskwy stoi człowiek i sprzedaje kromkę (nie bochenek, lecz kromkę) chleba. Nic nie jest w stanie opisać nędzy ubraniowej w Rosji, tych kobiet chodzących po Moskwie, Petersburgu, Kijowie w nieprawdopodobnie kosmatych pończochach lub męskich skarpetach z gołymi łydkami […]. To życie w ciągłych, czasami do kilometra dochodzących «oczeriedach» (ogonkach) literalnie po wszystko […]. Brakuje absolutnie wszystkiego. Magazyny komunalne wydają trumny tylko «na prokat» (na przejażdżkę). Nieboszczyka wiezie się na cmentarz (oczywiście bez popa, bo to jest wzbronione), wyładowuje do grobu, trumnę odwozi z powrotem”8.

Niekłamanego szoku doznawali także komuniści polscy, którzy po raz pierwszy przybywali do Kraju Rad, niemniej nie wyciągali z niego stosownych wniosków. Oto relacja Celiny Budzyńskiej, nestorki polskiego ruchu komunistycznego, absolwentki Komunistycznego Uniwersytetu Mniejszości Narodowych Zachodu w Moskwie: „Przyjechaliśmy na dworzec Ryski w Moskwie chyba o piątej rano. Za wcześnie, by iść do jakiegoś urzędu. Poszliśmy więc do dworcowego budynku. To zresztą nie był budynek, ale jakaś buda. Koszmar. Ludzie pokotem leżą na podłodze, matki wyschniętą piersią karmią dzieci, przewijają niemowlęta, tłum nędzarzy, pieluchy ufajdane, łachmany, smród […]. Nagle gwizd, świst, wpada czereda diabląt, usmoleni, czarni, portki porwane, tutaj kawałek pupy sinej wyłazi, tam oderwana nogawka, tu widać chudą nogę w kaloszu. Jakbym w piekle się znalazła. Byli to bezprizorni, bezdomne dzieci, które na noc lokowały się w kotłach od asfaltu, bo były ciepłe, a rano — gdy asfalt ostygł — wpadały na dworzec trochę się ogrzać. Straszliwe widowisko […]. Byłam zupełnie załamana”9.

Wracajmy jednak do głównego nurtu rozważań. We wrześniu 1939 roku polscy komuniści z utęsknieniem wyczekiwali na hordy sowieckie w rejonie stolicy. Gromadzili się m.in. na warszawskiej Pradze i w wielu innych miejscach kraju, bacznie wypatrując swych wybawców. W dniu 17 września 1939 roku setki z nich rozpoczęły marsz na wschód. Podążali ku „swoim” niczym ćmy ku światłu. Ich mentorka Wanda Wasilewska — już wówczas wynarodowiona — parła do swoich przez Chełm i Kowel. Dotarła do Lwowa, gdzie spotkała wielu jej podobnych. Tu, co sama potwierdziła, poczęła „Przekonywać społeczeństwo radzieckie, że istniała nie tylko Polska panów, ale również Polska bojowników o nowy ustrój społeczny, która będzie chciała żyć w przyszłości w przyjaźni z narodami radzieckimi”. Wkrótce została obywatelką sowiecką, pułkownikiem Armii Czerwonej i członkiem WKP(b).

Wasilewska wspominała też z sentymentem, ile zawdzięczała swej nowej proletariackiej ojczyźnie: „Kiedy w 1936 r. u mnie było bardzo ciężko z forsą — pisała — to wielokrotnie ambasada radziecka pomogła mi. Przy czym nazywało się, że są to honoraria za przekłady moich książek, które ukazały się w Związku Radzieckim”. Skądinąd wiadomo, że ZSRS obcym autorom żadnych honorariów nie wypłacał, Wasilewska po prostu była na sowieckim żołdzie. Kiedy więc nadszedł czas wyrównania rachunków, wzięła udział w sowieckim Zgromadzeniu Narodowym obradującym we Lwowie w dniu 26 października 1939 roku. To wówczas uchwalono przyłączenie polskich ziem kresowych, tzw. Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, do Związku Sowieckiego i powzięto decyzję o ustanowieniu na tym terenie władzy bolszewickiej. Wasilewska występowała też na wiecach i spotkaniach, agitując za władzą sowiecką. W nagrodę została w 1940 roku deputowaną do Rady Najwyższej ZSRS, gdzie reprezentowała sowiecką Ukrainę10.

Polskim komunistom, ochoczo włączającym się w podbój kraju przez Armię Czerwoną, tłumnie towarzyszyła ludność żydowska. Na powitanie Sowietów wylegały całe miasteczka żydowskie. I nie były to tylko szumowiny czy ubogie warstwy proletariackie, ale również ludzie zamożni — prawnicy, lekarze, właściciele przedsiębiorstw. Podobnie zachowywała się ludność białoruska i ukraińska. Wspólnie organizowano najróżniejsze komitety powitalne, dekorowano bramy wjazdowe kwiatami oraz portretami sowieckich dostojników państwowych.

Tak było w wielu polskich miastach kresowych, gdzie wśród tłumów z czerwonymi sztandarami dominowała ludność pochodzenia żydowskiego. W szale uniesienia niektórzy z nich całowali bolszewickie czołgi i wznosili okrzyki: „Niechaj żyje Czerwona Armia! Czekaliśmy na was 22 lata”, „Precz z Polską!”. Skrycie atakowali polskie oddziały wojskowe przemieszczające się w terenie. Rozbrajali polskich żołnierzy. Rannych rozbierali do bielizny, zabierali im buty, zegarki. Rabowali żołnierskie furmanki i rowery oraz inne cenne rzeczy. Wskazywali miejsca zamieszkania polskich patriotów, organizowali łapanki oraz uczestniczyli w aresztowaniach i deportacjach ludności polskiej. Bili i poniżali Polaków. Nie zabrakło ich w składach konwojów więziennych i przy egzekucjach. Nie mieli żadnych skrupułów.

Z tych żydowskich tłumów Sowieci wyłuskiwali nowe elity władzy lokalnej. Żydzi okazali się niewdzięcznikami wobec państwa polskiego, które ponad tysiąc lat temu — przeganianych przez inne narody z miejsca na miejsce — przygarnęło ich pod swoje skrzydła. Odegrali istotną rolę w eksterminacji polskich elit kresowych. Mieli swój udział w czterech kolejnych sowieckich deportacjach ludności polskiej na wschód (wywieziono wówczas ponad milion osób — kolejno 220, 320, 240 i 300 tysięcy). Polacy zapamiętali im to na długie lata.

W podobny sposób Sowieci starali się pozyskiwać ludność polską pochodzenia ukraińskiego i białoruskiego11.

Polscy komuniści z upodobaniem pławili się w tym szambie. Bezwstydnie zgłaszali się do bolszewickich okupantów po stanowiska w aparacie władzy na podbitych przez nich terenach. W dogorywającej Polsce, rozrywanej przez dwa totalitaryzmy, stawiali pierwsze kroki w karierze sprzedajnych marionetek. Jeden z późniejszych oprawców ubeckich, osławiony Adam Humer — z czasem wicedyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego — był w pierwszym szeregu kolaborantów. Tak wspominał później ten moment: „24 września 1939 roku w Tomaszowie Lubelskim wraz z towarzyszami zorganizowaliśmy kilkusetosobowy wiec, zakończony pochodem z czerwonymi flagami i śpiewem «Międzynarodówki». Następnie utworzyliśmy Komitet Rewolucyjny, który przejął władzę w mieście i w powiecie. Z jego inicjatywy powołana została milicja i wszystkie niezbędne agendy administracji”.

Grono nikczemników pęczniało z dnia na dzień i z godziny na godzinę. Włodzimierz Muś — przyszły dowódca KBW — karierę w służbie komunistycznej zapoczątkował w gminie Telatyn w powiecie Tomaszów Lubelski, organizując na wzór sowiecki Komitet Rewolucyjny. W Grodnie miejscowi komuniści powiedli nacierające wojska Armii Czerwonej na pozycje polskich obrońców. W Zasaniu, Ulanowie i Zarzeczu utworzyli milicję ludową, która wydawała najeźdźcom Polaków klasowo obcych. Z ukrycia poczęli wychodzić wieloletni agenci wywiadu sowieckiego. Byli zapraszani na wiece i przemawiali z trybun do miejscowej ludności. Potwierdzali każde kłamstwo sowieckich dowódców i komisarzy politycznych. Działali według wcześniej przygotowanych planów. Sytuacja w Polsce po 17 września — od momentu ewakuacji rządu polskiego na terytorium Rumunii — dostarczyła propagandzie komunistycznej dodatkowych argumentów w walce o świadomość zdezorientowanych Polaków12.

Radość naszych komunistów chwilowo zmąciła wiadomość, iż obaj okupanci postanowili skorygować granice zajętego terytorium Polski, co uczyniono w ramach drugiego porozumienia niemiecko-sowieckiego z dnia 28 września 1939 roku. Stalin ochoczo przystąpił do czwartego rozbioru Polski. Komuniści-kolaboranci stanęli przy nim murem. Po raz kolejny zaangażowali się w organizację sowiecko-żydowskich rewkomów, milicje ludowe i prześladowania Polaków13. Skorygowana granica sowiecko-niemiecka biegła wzdłuż Pisy, Narwi, Bugu i Sanu. Związkowi Sowieckiemu przypadło w udziale 52,1% terytorium Polski, tj. około 201 tysięcy km kw.2, które zamieszkiwało 13,7 miliona obywateli polskich. Dla Wasilewskiej był to „gorzki cios”, jednak wcale nie z powodu rozczłonkowania Polski. Rozczarowanie wynikało z faktu, że Armia Czerwona wycofuje się za Bug. Komuniści przebywający na dotychczas zajmowanych przez nią terenach ruszyli więc za nią. Nie wszyscy zdążyli. Ci, którzy pozostali na obszarach pod okupacją niemiecką, położyli uszy po sobie. Mieli siedzieć cicho, jak przysłowiowa mysz pod miotłą. Stalin nie życzył sobie, żeby Hitlerowi brużdżono, a nie zwykł on żartować. W każdej chwili polscy komuniści mogli podzielić los niemieckich towarzyszy przebywających w Związku Sowieckim, których Stalin wydał Hitlerowi14.

Niemalże w tym samym czasie — 27 września, gdy trwało jeszcze oblężenie Warszawy przez Niemców — gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski przystąpił do organizowania tajnej Służby Zwycięstwu Polski. Z czasem zrodzi się z niej Armia Krajowa, którą Sowieci i rodzimi komuniści będą zwalczać z taką zaciekłością. Do Armii Krajowej przystąpił kwiat polskiej młodzieży, niezwykle patriotycznej i oddanej Polsce. Armia ta stanowiła o sile polskiego państwa podziemnego. Akowcy do końca pozostali wierni legalnym władzom polskim na uchodźstwie w Wielkiej Brytanii. Z nurtu akowskiego zrodziła się kolejna organizacja „Wolność i Niepodległość” (WiN), która ostatecznie przeszła do historii pod nazwą „Wolność i Niezawisłość”.

Po tej samej stronie barykady walczyły o wolną Polskę narodowe formacje zbrojne: Narodowa Organizacja Wojskowa (NOW), Narodowe Siły Zbrojne (NSZ) i Narodowy Związek Walki (NZW), od zarania bezkompromisowe w walce z motłochem próbującym zbolszewizować Polskę. Żołnierze formacji narodowych będą opuszczali zbrojne podziemie antykomunistyczne jako jedni z ostatnich. Najbardziej znienawidzeni i bezwzględnie tępieni przez sowieckich okupantów i polską bezpiekę, nie odpuszczą komunistom do końca.

Tuż po 17 września gros przyszłych decydentów peerelowskich skoncentrowało się we Lwowie. Byli tam: Władysław Gomułka (późniejszy I sekretarz KC PZPR), Aleksander Kowalski (sekretarz Komitetu Warszawskiego PPR), Jakub Prawin (szef Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie), brat osławionego funkcjonariusza MBP Józefa Różańskiego Jerzy Borejsza vel Beniamin Goldberg (zastępca członka KC PZPR, sekretarz generalny Komitetu Rady Ministrów ds. Kultury), Kazimierz Witaszewski (szef Głównego Zarządu Politycznego WP), Walenty Titkow (sekretarz KW PZPR w Krakowie), Janek Krasicki (przewodniczący ZWM i członek Komitetu Warszawskiego PPR), wspomniana już Wanda Wasilewska, Luna Brystygierowa z domu Prajs (dyrektor Departamentu V MBP), Janusz Zarzycki vel Neugebauer (członek KC PZPR, szef GZP WP), Wiktor Grosz vel Izaak Medres (szef GZP WP), Wincenty Rzymowski (minister kultury, minister spraw zagranicznych), Stefan Matuszewski (minister informacji i propagandy), Marian Naszkowski (szef GZP WP, wiceminister spraw zagranicznych), Artur Starewicz (kierownik Wydziału Propagandy Masowej KC) i wielu, wielu innych.

„Kiedy dotarłem do Lwowa — wspominał Mieczysław Naszkowski — byli już tam Rosjanie. Dla mnie byli przedstawicielami państwa, którego ideologię wyznawałem, wielokrotnie stając w obronie głoszonych przez władze radzieckie rezolucji i uchwał bolszewickiej partii. Dlatego przemawiało do mnie, że wojska tego państwa wkroczyły na wschodnie tereny Polski w obronie ludności ukraińskiej i białoruskiej. Popierałem w tym względzie stanowisko propagandy radzieckiej”.

Jeszcze dobitniej określił się gen. Janusz Zarzycki: „Nie mógłbym wstąpić do Armii Krajowej. Dlatego, że AK choć była organizacją patriotyczną, jednak była oparta o zasady polityczne i społeczne Polski międzywojennej. A to mi nie odpowiadało. Armia Krajowa walczyła o Polskę niepodległą, w skład której z powrotem wchodziłyby Zachodnia Ukraina i Białoruś. Walczyła o Polskę z polskim dziedzicem i wielkim, przeważnie zagranicznym kapitałem. Ja tego nie akceptowałem. Nie byłem w swych poglądach odosobniony”15.

Do Mińska trafił jeden z przyszłych współwładców PRL Jakub Berman, narodowości żydowskiej. W okresie międzywojennym nigdy nie był aresztowany za działalność w KPP ani nie miał żadnej sprawy w sądzie, co było ewenementem. W gronie prominentów peerelowskich podejrzewano, że współpracował z przedwojenną policją. Zawitał tu również kolejny przedstawiciel narodu żydowskiego Hilary Minc. Erotoman — jak niektórzy twierdzili — i późniejszy peerelowski bajarz ekonomiczny. W okresie okupacji niemieckiej Mińsk przygarnął także Bieruta — był etatowym urzędnikiem niemieckiego komisariatu miejskiego, zastępcą naczelnika wydziału gospodarczego, za pan brat z Niemcami. W tym samym mieście działali również Stefan Wierbłowski (późniejszy członek KC PZPR, sekretarz Biura Politycznego KC ds. Nauki) oraz Juliusz Burgin (naczelnik Wydziału II MBP) i Wilhelm Billig (podsekretarz stanu w Ministerstwie Łączności).

W Pińsku spotkali się: Aleksander Zawadzki (przyszły wojewoda katowicki, przewodniczący Rady Państwa) oraz Roman Zambrowski (były sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, obok Bieruta, Bermana oraz Minca jeden z najbardziej bezwzględnych stalinowców. Szczególnie krwawo zapisał się w roli szefa Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym).

W Białymstoku znaleźli się: Bolesław Jaszczuk (późniejszy członek KC PZPR, zastępca przewodniczącego Komisji Planowania przy Radzie Ministrów), Ignacy Loga-Sowiński (sekretarz Centralnej Rady Związków Zawodowych), Marceli Nowotko (sekretarz KC PPR), Alfred Lampe (główny ideolog ZPP), Małgorzata Fornalska (członek KC PPR) i przejściowo Bolesław Bierut, który niewiele wówczas znaczył. Prym wśród nich wiódł Nowotko, który został przewodniczącym Rejonowego Komitetu Wykonawczego w Łapach. W 1941 roku został skierowany do Moskwy. Do Polski powrócił w 1942 roku, by z polecenia Moskwy zakładać PPR. Podobne były losy Pinkusa Findera, bardziej znanego pod imieniem Paweł. W Białymstoku dał się poznać jako komunistyczny agitator i publicysta. Pisywał w gadzinowym „Sztandarze Wolności” i wykładał w szkołach przedmiot zatytułowany: „Konstytucja ZSRS”. Do Polski powrócił tą samą drogą co Nowotko. Fornalska „sprawdziła się” w Białymstoku, pracując w redakcji sowieckiej gazety, a później jako nauczycielka. Była związana z sowieckim wywiadem, podobnie jak Finder16.

Do Łomży trafili: Zenon Nowak (przyszły wicepremier, członek Biura Politycznego KC PZPR), Jan Turlejski (członek grupy inicjatywnej PPR) i jego żona Maria Turlejska (organizatorka Wydziału Historii Partii przy KC PZPR).

Kiedy komuniści znaleźli się w sowieckim mateczniku, wydawało im się, że wreszcie trafili do proletariackiego raju17. Od razu też zaczęli pomiędzy sobą ostro rywalizować. Donosicielstwo do władz sowieckich było na porządku dziennym. Za wszelką cenę pragnęli wstąpić w szeregi Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Zapatrzeni w Stalina, niemal czytali z jego ust, w napięciu oczekiwali na rozkazy, dyrektywy oraz zarządzenia, które bezwzględnie wykonywali.

„Po przybyciu do Lwowa — wspominał Naszkowski — podjąłem pracę w «Czerwonym Sztandarze». W sprawie paktu (Ribbentrop–Mołotow) obowiązywała wykładnia radziecka, tak w prasie, jak i w dyskusjach redakcyjnych. […] Przemawiała do nas teza, że ZSRR, po odrzuceniu przez Zachód, w tym przez Polskę, prób stworzenia paktu antyhitlerowskiego, zmuszony był niejako poczynić kroki odsuwające od niego choć na pewien czas groźbę agresji niemieckiej. Bolało nas co innego. Bolały dyrektywy, jakie szły z Moskwy, a obowiązywały zespół redakcyjny, w sprawie zakazu publicznego wypowiadania się w prasie na tematy związane z niepodległością Polski. Obowiązywał też zakaz krytyki Hitlera i jego faszystowskiej machiny. To budziło w nas sprzeciw”.

Byli również na każde skinienie przewodniczącego Kominternu, bułgarskiego komunisty Georgi Dymitrowa, tak samo zniewolonego i ogłupionego przez bolszewików jak i oni. Wielu z nich znało Dymitrowa od lat, jeszcze z okresu pobierania nauki w sowieckich szkołach partyjnych. „W latach 1942–1943 znajdowałem się w Moskwie i pod Moskwą — wspominał gen. Jan Frey-Bielecki — w ośrodku przygotowania kadr partyzanckich. […] Byli tam działacze różnej narodowości: Niemcy, Rumuni, Hiszpanie, Włosi, Brytyjczycy, Łotysze, Norwegowie. Wśród nich czwórka polska”18.

Na wschodzie znaleźli się także przyszli wysokiej rangi funkcjonariusze peerelowskiego aparatu bezpieczeństwa: Leon Andrzejewski vel Ajzen Lajb Wolf (wykładowca w Szkole NKWD w Kujbyszewie, wicedyrektor Departamentów I, III, IV MBP), Anatol Fejgin (dyrektor Biura Specjalnego MBP, dyrektor Departamentu X), Faustyn Grzybowski (absolwent kursu NKWD w Kujbyszewie, dyrektor Departamentu Ochrony Rządu), Mieczysław Mietkowski vel Mojżesz Bobrowicki (wiceminister bezpieczeństwa publicznego), Stanisław Radkiewicz (absolwent szkoły Kominternu w Moskwie, szef resortu bezpieczeństwa publicznego), Mieczysław Moczar vel Nikołaj Demko, sowiecki agent ps. „Woron” (szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi, szef MSW), Roman Romkowski vel Natan Grunspan-Kikiel (szef Kontrwywiadu MBP, wiceminister MBP), wspomniany Józef Różański vel Józef Goldberg (od 1939 roku funkcjonariusz NKWD, dyrektor Departamentu Śledczego MBP), Konrad Świetlik (generał, dowódca KBW, wiceminister MBP), Józef Czaplicki (pułkownik, wicedyrektor i dyrektor kilku departamentów w MBP), Władysław Sobczyński (pułkownik, szef WUBP w Rzeszowie i Kielcach), Stefan Antosiewicz (pułkownik, dyrektor Departamentu I MBP), Juliusz Hibner (generał, dowódca KBW, dowódca Wojsk Wewnętrznych), Aleksander Kokoszyn (absolwent Szkoły NKWD w Smoleńsku, szef Wojskowej Służby Wewnętrznej), Jan Frey-Bielecki (szef WUBP w Krakowie, dowódca Wojsk Lotniczych). Ich matecznikiem były szkoły NKWD w Kujbyszewie, Gorkim i Smoleńsku, a mentorami m.in. Ławrientij Beria (Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych ZSRS), gen. Iwan Sierow (I zastępca Ludowego Komisarza Bezpieczeństwa Państwowego ZSRS, doradca przy MBP), gen. Nikołaj Sieliwanowski (doradca przy MBP, zastępca ministra bezpieczeństwa państwowego ZSRS), gen. Borys Sieriebriakow (dowódca wojsk NKWD w Polsce).To tylko kilku z tych, którzy uczyli fachu polskich bezpieczniaków19.

Nie inaczej było z przyszłą kadrą dowódczą wojska ludowego. Ich gniazdami były Szkoła Oficerska w Riazaniu i wiele innych tego typu trzymiesięcznych szkół frontowych. Kształciły one przysłowiowe mięso armatnie. Średnio co trzeci z ich absolwentów został zabity w trakcie walk na froncie. Wielu późniejszych peerelowskich generałów poprzestało na takim wykształceniu do emerytury20. Z tego kierunku przybyli do Polski m.in.: gen. Zygmunt Berling (dowódca 1. Armii WP), gen. Karol Świerczewski (dowódca 2. Armii WP), gen. Eugeniusz Molczyk (wiceminister obrony narodowej), gen. Tadeusz Tuczapski (wiceminister obrony narodowej), gen. Florian Siwicki (minister obrony narodowej), gen. Wojciech Jaruzelski (minister obrony narodowej), gen. Zygmunt Huszcza (dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego), gen. Mieczysław Obiedziński (wiceminister obrony narodowej), gen. Józef Urbanowicz (wiceminister obrony narodowej).

Ich mentorami byli sowieccy marszałkowie i generałowie, m.in.: Konstanty Rokossowski, Stanisław Popławski, Władysław Korczyc, Jerzy Bordziłowski, Jan Turkiel, Wsiewołod Strażewski, Wiktor Czerokow, Aleksander Winogradow, Jan Rotkiewicz, Bronisław Półturzycki, Ostap Steca i Bolesław Kieniewicz, pod których skrzydłami w okresie powojennym doskonalili się w rzemiośle wojskowym, wzmacniając sowiecki potencjał zbrojny w tej części Europy. Terytorium własnego kraju sposobili do roli teatru działań wojennych dla wojsk Armii Czerwonej, jednocześnie nabywając umiejętności pacyfikowania własnego narodu. Egzamin ten zdawali celująco niemal w każdej dekadzie istnienia Peerelu.

Wszyscy oni razem wzięci — i to niezależnie od tego, czy byli komunistami, czekistami, czy oficerami frontowymi wojska ludowego — zostali w Kraju Rad dokładnie prześwietleni przez enkawudowskie służby. O ich przydatności decydowała podatność na kolaborowanie z Sowietami. Przed tym, kto zdał ten egzamin, kariera stała otworem. Tam też raz na zawsze wymodelowano im kręgosłupy ideologiczne, wyprano z wszelkich sentymentów narodowych, a poniekąd odczłowieczono. Gdy pojawili się u wrót Polski, by sławić komunizm w jej granicach, byli już straceni dla sprawy narodowej. Od tej pory dalsze ich kariery w aparacie władzy peerelowskiej zależały od Moskwy. To Kreml gwarantował bezkarność ich poczynań nie akceptowanych przez współrodaków. Stali się pospolitymi marionetkami Moskwy, bez której nic nie znaczyli. Stąd niestrudzenie walczyli o to, by dostąpić zaszczytu znalezienia się w panteonie zaufanych „kremlowskiego gospodarza”. Niemalże na wyścigi zabiegali o obywatelstwo sowieckie i o członkostwo w WKP(b). Gdy się to ziściło, byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Stawali w pierwszym szeregu agitatorów, nawołując do przyłączenia polskich ziem kresowych do wydumanej „Zachodniej Ukrainy” i „Zachodniej Białorusi”21. Nim dotarli do Polski, byli już na wskroś przesiąknięci bolszewicką mentalnością. Nieobce im było bolszewickie zakłamanie. Doskonalili się w tym latami, przebywając na nieludzkiej ziemi. Wsparci sowieckimi bagnetami, sięgnęli po władzę pomiędzy Bugiem a Odrą. Wskrzesili terror na wzór i podobieństwo sowieckie, wzniecili atmosferę strachu w narodzie, rozwinęli sieć konfidentów i donosicieli. Podjęli starania, by z pamięci Polaków wymazać raz na zawsze tradycje narodowe. Wypowiedzieli wojnę Kościołowi i wartościom chrześcijańskim. Zniewalanie własnego narodu przedstawiali w kategoriach służby i powinności względem ojczyzny, a nie jako zbrodnię stanu. Skutki rakotwórczej ideologii bolszewickiej, którą przywlekli ze sobą do kraju, odczuwamy po dziś dzień. Nie przystawała do Polaków. Naród drwił z sowieckich oswobodzicieli i pogardzał nimi, a gdzie mógł, okazywał im swoją wyższość cywilizacyjną. Ci spośród przybyszów ze wschodu, którzy to dostrzegali, byli tym zakłopotani. Szybko jednak znaleźli rozwiązanie22.

Niemal we wszystkich instrukcjach oraz podręcznikach enkawudowskich podkreślano, iż agenci, którzy byli w stanie wywierać wpływ na decyzje rządów innych państw, byli o wiele bardziej cenni niż ci, którzy potrafili tylko wykradać tajemnice państwowe. Taką zasadę Sowieci stosowali od początku ingerowania w sprawy Polski. Dlatego próbowali sobie dobierać osoby z kręgów rządowych na uchodźstwie, które oswajali stopniowo z powojenną perspektywą polityczną Polski. Niewielu jednak zdołali uwieść. Pod tym kątem w sowieckich więzieniach oraz łagrach i obozach jenieckich prowadzono selekcję wśród polskich więźniów i jeńców. W tym haniebnym procederze brali udział wspominani wielokrotnie Romkowski i Różański. Ten ostatni w życiorysie napisał wprost: „W 1939 roku pracowałem w NKWD, powiat kostopolski […]. Przeniesiony do Lwowa, do Politycznego Wydziału NKWD, pracowałem przy obozach jeńców polskich z 1939 roku na Ukrainie”.

Wspólnie z NKWD poszukiwano kandydatów na kolaborantów, którzy — z pominięciem Rządu RP na emigracji i bez jego zgody — zdecydowaliby się stanąć na czele wojska ludowego i marionetkowego rządu. Niemal 100% odmówiło: „Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci — donosił Beria we wstępnej części swego elaboratu do Stalina — przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antysowiecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciw władzy sowieckiej”.

Nieugięta postawa jeńców stała się powodem ich likwidacji. Taką decyzję podjęto na posiedzeniu Biura Politycznego KC WKP(b) w dniu 5 marca 1940 roku. Grupie partyjnych zbrodniarzy przewodniczył Stalin. W efekcie rozstrzelano 22 tysiące osób uznanych za zatwardziałych, nierokujących poprawy wrogów władzy sowieckiej. Zbrodnia katyńska przeszła do historii jako apogeum antypolskiej polityki Związku Sowieckiego. I tak już pozostanie. W międzyczasie zdołano wyselekcjonować grupę blisko 30 kolaborantów w stopniach oficerskich, na czele z ppłk. Zygmuntem Berlingiem, gotowych służyć pod rozkazami Stalina23.

Już jesienią 1940 roku komuniści zaczęli układać się z Sowietami w sprawie utworzenia polskiej dywizji piechoty w ramach Armii Czerwonej. Stalin chciał postawić na jej czele przedwojennego polskiego generała. W tym celu prowadzono rozmowy z gen. Marianem Januszajtisem i gen. Mieczysławem Borutą-Spiechowiczem oraz z gen. Wacławem Przeździeckim, którzy siedzieli w sowieckich więzieniach. Nie przyjęli propozycji. Beria znalazł wyjście z sytuacji, o czym powiadomił Stalina. Okazało się, iż znalazł się ktoś taki, choć nie generał, ale zawsze. Ppłk Zygmunt Berling (późniejszy generał lejtnant) już wówczas wyrażał taką gotowość. Oficer, który w niesławie opuścił szeregi Wojska Polskiego w 1939 roku. Bez przydziału frontowego w czasie wojny. Berling był osobnikiem o wybujałych ambicjach i nikłych umiejętnościach dowódczych. Takich właśnie osobników, sprzedajnych i podatnych na kolaborację, Sowieci poszukiwali. I znajdowali24.

Póki co plany polskich komunistów zostały pokrzyżowane przez atak wojsk niemieckich na Związek Sowiecki. Dwa totalitarne państwa starły się ze sobą 22 czerwca 1941 roku. W tych okolicznościach część komunistów polskich pierzchła jeszcze dalej na wschód, część pozostała na miejscu, a niektórzy rozpoczęli powrót do miejsc, z których rozpoczęli marsz na wschód w 1939 roku. Oś podziału na tych, którzy pozostali pod skrzydłami sowieckimi, i tych, którzy znaleźli się pod okupacją niemiecką — w części decydowała o przyszłych karierach peerelowskich. Ci, co pozostali w kraju, poczęli zrzeszać się w nic nie znaczących jaczejkach komunistycznych: „Stowarzyszenie Przyjaciół ZSRR”, „Młot i Sierp” czy „Front Walki o Naszą i Waszą Wolność”. Były to kolejne przybudówki sowieckie nie stroniące od współpracy z gestapo. Komuniści od zarania ułożyliby się z samym diabłem, byle tylko szkodzić strukturom polskiego państwa podziemnego oraz rządowi emigracyjnemu. Jeszcze gorzej było z tymi, co osiedli w Kraju Rad. Z każdym rokiem popadali w coraz większą schizofrenię komunistyczną. Starali się być bardziej sowieccy od Sowietów. Byli na każde skinienie Kremla.

„Na początku sierpnia 1941 roku — relacjonował gen. Jan Frey-Bielecki, m.in. późniejszy szef WUBP w Krakowie — zostałem wezwany z Uralu do Moskwy do siedziby władz Kominternu. Tam mi oświadczono, że zostaję wcielony do tzw. II Grupy Inicjatywnej, przewidzianej do zrzucenia do Polski dla budowy nowej partii na miejsce rozwiązanej KPP. W składzie naszej grupy spotkałem znanych mi towarzyszy Mietka Popiela i Olka Kowalskiego, później i Janka Krasickiego oraz wielu działaczy, takich jak górnik, były poseł z KPP Józef Wieczorek i Małgorzata Fornalska, którzy później zostali zamordowani przez gestapo; byli tu także Sabina Ludwińska, Wacław Marek, Leon Bielski, Antoni Boński i szereg innych. Zgrupowano nas pod Moskwą, kierownikiem został Jakub Berman. Odbywaliśmy zajęcia szkoleniowe dotyczące teorii i praktyki ruchu robotniczego oraz kształtującego się programu nowej, rewolucyjnej partii marksistowskiej w Polsce”. Na rozkaz Stalina w dniu 5 stycznia 1942 roku tacy jak powyżsi bolszewicy powołali do życia Polską Partię Robotniczą (PPR), kolejną sowiecką agendę w kraju pod okupacją niemiecką25.

2. POD SKRZYDŁAMI MOSKWY

Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej polscy komuniści próbowali się włączyć w nurt działań wojennych, początkowo bez większego powodzenia. Niektórzy z nich trafili w szeregi armii sowieckiej, gdzie niespecjalnie ich oczekiwano. Z reguły byli kierowani do batalionów roboczych fortyfikujących wyznaczone obszary i miasta. Inni zajęli podrzędne stanowiska w zakładach pracy, administracji lub kołchozach. Nie wyglądało to dobrze. W końcu jednak doczekali się kolejnej odmiany losu.

W pierwszej połowie 1942 roku Armia Polska pod dowództwem gen. Władysława Andersa rozpoczęła odwrót z terytorium ZSRS. Sowiecki dyktator i brytyjski premier mieli w tym swój interes. Gdyby to zależało od premiera rządu polskiego, decyzja taka by nie zapadła. Skorzystali na niej głównie polscy komuniści, których dotychczasowe konszachty ze Stalinem zostały wyniesione na wyższy poziom. Kremlowski satrapa zdawał sobie bowiem sprawę, że rząd polski w Londynie nie pozwoliłby narzucić sobie dyktatu, chociażby w kwestii polskich granic wschodnich. Przewidując komplikacje, świadomie doprowadził do zaostrzenia polsko-sowieckich stosunków dyplomatycznych. Po katastrofalnej klęsce wojsk niemieckich pod Stalingradem 2 lutego 1943 roku w strategii politycznej Kremla zaszły zasadnicze zmiany. Nie było w niej już miejsca na partnerskie stosunki z rządem premiera Sikorskiego. Stalin postawił na swoje polskie marionetki26.

Jednocześnie Sowieci rozpoczęli misterną grę, której celem było osłabienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej. W dniu 3 stycznia 1943 roku Wanda Wasilewska i Alfred Lampe wystosowali do Wiaczesława Mołotowa (wicepremiera i ministra spraw zagranicznych ZSRS) list, w którym zasugerowali powołanie centralnego ośrodka do spraw polskich. Antypolonizm autorów pisma najlepiej oddaje ten jego fragment, w którym czytamy: „Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że reakcyjna i antysowiecka emigracja polska, dysponująca zorganizowanymi politycznie instytucjami, siłami wojskowymi oraz środkami materialnymi z zagranicy, odegra bardzo ważną ujemną rolę w dalszej historii wyzwolonej Polski i zaważy na jej stosunku do ZSRR. Wobec tego aktualności nabiera sprawa zorganizowania przeciwwagi tym reakcyjnym siłom na emigracji, w pierwszej linii w ZSRR, w postaci zorganizowanej siły postępowych prosowieckich elementów”27.

Miesiąc później Stalin sięgnął po „postępowy prosowiecki element”. W lutym 1943 roku wezwał na Kreml Wasilewską i polecił powołać tzw. Związek Patriotów Polskich. Od tej pory jedynie ta antypolska organizacja na czele z płk Wasilewską miała reprezentować Polaków na terenie ZSRS. Marian Naszkowski w rozmowie z autorem niniejszej pracy zaprzeczał, iż to Stalin był inspiratorem powołania ZPP. „Koncepcja związku dojrzewała w nas od dawna — mówił — zwłaszcza w gronie tych działaczy, którzy wówczas znajdowali się w Moskwie i zamieszkiwali w hotelu «Moskwa». W skład grupy inicjatywnej zaliczyłbym Wandę Wasilewską, Alfreda Lampe, Stefana Jędrychowskiego, Hilarego Minca, Wiktora Grosza i wielu innych. Nie zgadzam się też ze stwierdzeniem, że Stalin odcisnął piętno na naszym statucie. To Wanda w naszym imieniu przedkładała mu koncepcję Związku i on ją jedynie zaakceptował”. Wspomniana grupa inicjatywna miała pełne wsparcie władz WKP(b).

Minęły dwa tygodnie od wizyty Wasilewskiej na Kremlu i Stalin zawezwał do siebie ppłk. Zygmunta Berlinga. Rozmowa dotyczyła utworzenia na terenie ZSRS pod auspicjami komunistów jednostki wojskowej niezależnej od polskich władz emigracyjnych. Wstępnie określono, że takie wojsko ludowe będzie gotowe z początkiem jesieni28.

Pomimo tych zakulisowych knowań z polskimi komunistami Sowieci w dalszym ciągu podtrzymywali stosunki dyplomatyczne z rządem polskim na uchodźstwie. Za pretekst do ich zerwania posłużyło Stalinowi nagłośnienie przez radio berlińskie mordu katyńskiego — co nastąpiło 13 kwietnia 1943 roku. Sowieci wszystkiemu zaprzeczyli, obwiniając o zbrodnię stronę niemiecką. Brnąc dalej w tym kłamstwie, oskarżyli rząd polski na uchodźstwie o sprzyjanie Niemcom w szerzeniu nastrojów antysowieckich. Władze polskie nie miały wątpliwości, że sprawcami mordu byli Sowieci. Rząd postanowił zwrócić się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie okoliczności zbrodni. W reakcji strona sowiecka 25 kwietnia 1943 roku zerwała stosunki dyplomatyczne z Polską. Taki krok był zgodny z bolszewicką moralnością. Pamiętajmy, że państwo sowieckie zostało wzniesione na trupach milionów ofiar. Od zarania zbrodnie były wpisane w sowiecki system sprawowania władzy, a jego degrengolada pogłębiała się z dekady na dekadę. Cóż więc znaczył przy tym mord katyński.

Był to początek serii nieszczęść, jakie spadły na Polskę w 1943 roku. 30 czerwca komendant Armii Krajowej gen. Stefan Grot-Rowecki został aresztowany przez Niemców i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Jakby tego było mało, 4 lipca w katastrofie lotniczej na Gibraltarze zginął premier rządu polskiego i naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych gen. Władysław Sikorski, co bardzo osłabiło pozycję Polski. Na czele rządu emigracyjnego stanął Stanisław Mikołajczyk — polityk bez autorytetu na forum międzynarodowym, żaden partner do rozmów ze Stalinem. Wakujące stanowisko naczelnego wodza objął gen. Kazimierz Sosnkowski29.

W zaistniałej sytuacji Stalin zezwolił komunistom ze Związku Patriotów Polskich, by czynnie włączyli się w proces bolszewizowania Polski. ZPP stał się pasem transmisyjnym poglądów sowieckiego kierownictwa w sprawach polskich. I niczym więcej. Nie było tu mowy o żadnej samodzielności politycznej, nie wspominając o ideologicznej. Dywagacje programowo-polityczne polskich komunistów były dopuszczalne o tyle, o ile były zgodne z poglądami Stalina. Wszelkie inne mrzonki ideologiczno-ustrojowe należało zdusić w zarodku. Z tych powodów ZPP nie miał do zaoferowania Polakom nic, co nie byłoby prostym odzwierciedleniem koszmaru ustrojowego Kraju Rad. Nachalna krytyka władz na uchodźstwie, prowadzona zarówno przez ZPP, jak i PPR, pozwalała Stalinowi brylować w roli arbitra w sprawach polskich na arenie międzynarodowej.

Po zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Polską Sowieci przekazali władzom ZPP ambasadę oraz przedstawicielstwa polskie na terenie ZSRS, a wraz z nimi także przebywających w Związku Sowieckim Polaków. Komuniści polscy wcześniej w ogóle się rodakami nie zajmowali — dla nich „Polonusi” byli reakcjonistami i burżujami z Polski przedwojennej — teraz jednak, z woli Stalina, musieli doraźnie zapałać do nich koniunkturalną miłością. Stąd przedstawicielstwa polskie pod patronatem ZPP wyrastały niczym grzyby po deszczu. W grudniu 1943 roku istniały 32 zarządy obwodowe Związku. W czerwcu 1944 roku było ich 61. W grudniu 1944 roku funkcjonowało 88 zarządów. W maju 1945 roku odnotowano działalność 97 zarządów obwodowych. We wszystkich tych miejscach komuniści z ZPP grali rolę współczujących i wyciągali do Polaków pomocną dłoń. Nade wszystko zaś propagowali wśród nich ideologię bolszewicką i starali się pozyskiwać zwolenników wizji Polski skomunizowanej. Gadzinowy organ prasowy „Wolna Polska” w zupełności to potwierdza30.

W tych okolicznościach polscy komuniści od razu wpadli w żywioł dyskusji. Poczęli zaciekle zwalczać się wzajemnie i donosić do władz na Kremlu. W sprawie wojska prześcigali się w pomysłach, zwłaszcza Wasilewska z Berlingiem. Ta pierwsza widziała potrzebę powołania symbolicznej jednostki wojskowej w ramach Armii Czerwonej. Z kolei Berling dążył do stworzenia armii, która miała stanowić zalążek polskich komunistycznych sił zbrojnych. Stalin poparł Berlinga. W dniu 6 maja 1943 roku Państwowy Komitet Obrony ZSRS wydał uchwałę (nr 3294) o przystąpieniu do formowania jednostek polskich na terytorium Związku Sowieckiego. Oficjalny komunikat w tej sprawie pojawił się 8 maja. W tym czasie formowano już 1. Dywizję Piechoty im. T. Kościuszki, którą w przyszłości rozbudowano do wielkości korpusu i armii. Współtwórcami polskiego wojska byli sprawdzeni agenci sowieckich służb specjalnych, m.in. Zygmunt Berling, Karol Świerczewski i z czasem Michał Rola-Żymierski. W charakterze nadzorców politycznych postawiono u ich boku Wiktora Grosza, Hilarego Minca, Edwarda Ochaba, Jakuba Prawina, Romana Zambrowskiego, Mariana Naszkowskiego, Leszka Krzemienia, Aleksandra Zawadzkiego i wielu innych byłych kapepowców — w większości narodowości żydowskiej.

Powołane wojsko przysięgało wierność ZSRS i odwoływało się do braterstwa z Armią Czerwoną. Od razu też zostało wprzęgnięte w proces realizacji sowieckich planów imperialnych względem powojennej Polski31. W tej sytuacji nie powinno dziwić stanowisko władz polskich na uchodźstwie: „Dywizja ta nie należy do Wojska Polskiego i jest Dywizją Armii Czerwonej pod rozkazami władz sowieckich. Dowódca jej, oficerowie i żołnierze są oficerami i żołnierzami sowieckimi, a nie polskimi, posiadają oni obywatelstwo sowieckie, a nie polskie”. Podobne stanowisko przyjęto również w stosunku do Związku Patriotów Polskich32.

Na konferencji w Teheranie z udziałem przywódców ZSRS, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii — która obradowała w dniach od 28 listopada do 1 grudnia 1943 roku — pogrzebano szanse Polski na odrodzenie się w granicach przedwojennych. To wówczas zapadły decyzje m.in. w sprawie podziału stref wpływów w Europie i otwarcia drugiego frontu we Francji oraz o nowych zachodnich granicach bolszewickiego imperium. Na tym ostatnim szczególnie zależało Stalinowi. Granicę państwową między Polską a Związkiem Sowieckim miał stanowić Bug. Tym sposobem alianci zafundowali Stalinowi więcej, niż wcześniej gwarantował mu Hitler w ramach paktu Ribbentrop–Mołotow. Ekstra prezentem był dodatkowo Lwów.

Sowieci w tym czasie przejęli inicjatywę strategiczną na froncie wschodnim. Mieli za sobą zwycięskie bitwy pod Stalingradem i Kurskiem oraz w łuku Donu. Imponowali Zachodowi bojowością i mobilnością swych wojsk. Praktycznie byli nie do zatrzymania. To Stalin rozdawał karty. W związku z tym rosło też znaczenie polskich komunistów u jego boku, a spadało znaczenie rządu polskiego na uchodźstwie. W końcu 1943 roku Stalin dysponował największą i najpotężniejszą machiną wojenną, jaka kiedykolwiek istniała na świecie. Gotów był do gigantycznych uderzeń, które wkrótce przeniosły działania wojenne poza granice ZSRS. To oznaczało, że Sowieci uchwycą Polskę żelaznymi łapami. Niemniej Stalin był nad wyraz czujny, zwłaszcza ilekroć Churchill powracał do idei poprowadzenia drugiego frontu przez Bałkany. Zdawał sobie sprawę, że wówczas Europa południowo-wschodnia i środkowa zostałyby wyzwolone przez wojska aliantów zachodnich, toteż stanowczo blokował tę koncepcję.

Związek Patriotów Polskich i dowództwo polskiego wojska ludowego nie ustawały w krzewieniu kolejnych koncepcji polityczno-militarnych, wcześniej zresztą konsultowanych z Sowietami. W kraju, po aresztowaniu Pawła Findera i Małgorzaty Fornalskiej, kierownictwo PPR przejął w listopadzie 1943 roku Władysław Gomułka. Z dniem 31 grudnia pepeerowcy doprowadzili w kraju do powołania tzw. Krajowej Rady Narodowej, którą okrzyknęli podziemnym parlamentem i jedynym legalnym przedstawicielstwem narodu polskiego. Sęk w tym, że naród nic o tym nie wiedział. Na czele tej kolejnej bolszewickiej atrapy stanął Bolesław Bierut. Czas naglił. W dniu 3 stycznia 1944 roku armia sowiecka przekroczyła przedwojenną granicę Polski. Komuniści poczuwali się wystąpić w roli gospodarzy, by powitać swych bolszewickich wybawców chlebem i solą.

W tym miejscu warto się przyjrzeć roli Centralnego Biura Komunistów Polskich (CBKP) i Polskiego Sztabu Partyzanckiego (PSzP). CBKP powołano uchwałą Biura Politycznego WKP(b) z dnia 10 stycznia 1944 roku. W rzeczywistości był to ośrodek alternatywny i nadrzędny wobec władz Związku Patriotów Polskich, a zwłaszcza wobec samego Berlinga i jego najbliższego otoczenia wojskowego. Komuniści z ZPP postanowili spacyfikować wojsko zgodnie z zasadami komisaryczno-czekistowskimi. Nie inaczej zamierzali postąpić z krajowcami z PPR. Zadanie mieli o tyle ułatwione, że pepeerowcy od jakiegoś czasu w ramach walki o władzę tak skutecznie wzajemnie się mordowali (Marceli Nowotko, bracia Bolesław i Zygmunt Mołojcowie), że budziło to zdziwienie nawet na Kremlu.

Centralne Biuro Komunistów Polskich ukonstytuowało się 2 lutego 1944 roku. Od początku patronowali tej akcji Georgi Dymitrow i Dmitrij Manuilski z dawnego Kominternu oraz Wiaczesław Mołotow. Oni też zdecydowali o składzie biura, do którego początkowo weszli: Wanda Wasilewska, Karol Świerczewski, Aleksander Zawadzki, Stanisław Radkiewicz i Jakub Berman. Grupa ta funkcjonowała na poziomie politbiura i odpowiadała przed Stalinem. Na bieżąco kontaktowali się z Dymitrowem, który był ich bezpośrednim szefem33. Stalin wysługiwał się CBKP w szachowaniu tubylców z PPR. Wkrótce dokooptowano do biura w charakterze pełnomocników nowe kadry: S. Wierbłowskiego, L. Brystygierową, T. Szpechta, R. Zambrowskiego oraz H. Minca i M. Spychalskiego. Jak widać, towarzysze narodowości żydowskiej nie ustępowali pola, wszędzie ich było pełno, już wtedy rozdawali karty. Radkiewiczowi powierzono kierowanie organizacją kadr partyjnych i partyzanckich, a Bermanowi odpowiedzialność za sprawy kraju. Zawadzki coraz bardziej udzielał się w wojsku i w ruchu partyzanckim. Póki co były to najbardziej newralgiczne pola na polskiej szachownicy komunistycznej w Związku Sowieckim.

Komuniści z ZPP gnieżdżący się w „ojczyźnie proletariatu” upodabniali się do swoich sowieckich wzorców — byli tak samo cyniczni i zdemoralizowani, wyzuci z wszelkiej godności osobistej. Poligamia była wśród nich na porządku dziennym. Wspomniana Luna Brystygierowa w okresie moskiewskim potrafiła być kochanką równocześnie Bermana, Minca i Szyra (a były to jedynie skromne początki jej wyczynów na tym polu, swe umiejętności sadystyczno-seksualne rozwinęła dopiero w Peerelu, do czego powrócimy). Wasilewska miała trzech mężów, Lampe dwie żony. Bierut — chociaż miał żonę (Jadwigę Górzyńską) i dwójkę dzieci — w każdym niemal miejscu swych agenturalnych wojaży miał kochanki. W okresie moskiewskim ze związku z Małgorzatą Fornalską miał córkę Aleksandrę. Pod okupacją niemiecką w Mińsku żył z niejaką Anastazją Kolesnikową, żoną kompozytora Izaaka Lubana (Gierek przyznał jej później za sypianie z tow. Bierutem emeryturę peerelowską). U boku tow. Tomasza w Belwederze królowała kolejna kochanka, sekretarka Wanda Górska — wcześniej kochanka Pawła Findera, który był żonaty z działaczką KPP Gertrudą Pawlak. Galopadę seksualną tow. Bieruta najtrafniej określił Włodzimierz Sokorski: „Bolek jebaka”. Bierut uznał to za komplement34.

Polski Sztab Partyzancki (PSzP) Sowieci powołali 3 kwietnia 1944 roku. Oficjalnie była to decyzja Państwowego Komitetu Obrony ZSRS. Sztab rozpoczął działalność 5 maja w Szpanowie niedaleko Równego na Wołyniu. Jego zadaniem było zaktywizowanie oraz rozwijanie komunistycznego ruchu partyzanckiego na terenie Polski pod okupacją niemiecką. Ostateczny cel był inny. W rzeczywistości komuniści wspólnie z partyzantką sowiecką od razu przystąpili na Kresach do likwidacji zgrupowań partyzanckich Armii Krajowej (rozbrajanie, mordowanie, likwidacja dowództw oraz wywózki w głąb ZSRS). To był cichy priorytet tej wspólnej działalności partyzanckiej. Komuniści robili wiele, by działania Armii Czerwonej i wojsk Berlinga na obszarze Polski poprzedzały działania podległych im oddziałów partyzanckich. W zamyśle strategicznym te słabe i zdemoralizowane partyzanckie formacje komunistyczne miały występować w roli gospodarzy terenu.

Trochę historii. Pierwsze zrzuty desantowe na tereny Polski Sowieci rozpoczęli na długo przed powstaniem wspomnianego PSzP. Wiemy o tym głównie z depesz Dymitrowa do Nowotki. W jednej z nich, z 11 lipca 1942 roku, Dymitrow nakazywał Nowotce nawiązanie kontaktu z sowiecką grupą Maleckowa, którą NKWD zrzuciło w rejonie Kielecczyzny we wrześniu 1941 roku, a więc w okresie, kiedy Armia Czerwona ledwo dyszała pod naporem wojsk niemieckich. Świadczy to o dużej przenikliwości politycznej Moskwy (dla przypomnienia, wojna niemiecko-sowiecka wybuchła 22 czerwca 1941 roku). Oczywiście tego typu działania partyzanckie nie miały przyzwolenia legalnych władz polskich. Sowieci pod płaszczykiem walki z Niemcami na dalekim zapleczu jednocześnie penetrowali polskie podziemie polityczne i wojskowe35. Wspomniane grupy sowieckie działały w ramach tzw. dalekiego wywiadu. Tymczasem Dymitrow nie ustawał w żądaniach i 19 sierpnia w depeszy do Nowotki zalecał stworzenie sieci wywiadowczej z szeroko rozbudowaną siatką agenturalną w terenie.

Jakby tego było mało, z 20 na 21 sierpnia 1942 roku lotnictwo sowieckie nocą zbombardowało Warszawę. Kolejny raz w dniu 1 września. Władze polskie (gen. Władysław Sikorski, gen. Stefan Grot-Rowecki i ambasador Edward Raczyński) złożyły oficjalny protest w tej sprawie. Bombardowania dotknęły głównie ludność polską, a najmniej okupujących stolicę Niemców. Komuniści byli innego zdania. W depeszy z 26 sierpnia poinformowali Moskwę: „W wyniku nalotu wzrósł duch narodu polskiego, a pycha niemiecka podupadła”.

Równolegle Moskwa przystąpiła do kompleksowego rozpracowywania polskiego społeczeństwa. W depeszy z 18 lipca Dymitrow żądał od pepeerowców podania nazw działających w kraju partii, organizacji młodzieżowych, składu „frontu narodowego”, położenia klasy robotniczej, wpływu komunistów na środowiska wiejskie, danych o sytuacji Polaków w armii niemieckiej, określenia systemu mobilizacji do prac przymusowych, stanowiska ludowców wobec sowieckich poczynań. Pytano też, jak były w Polsce odbierane audycje radia „Kościuszko” i jaka była ich słyszalność36.

W dniu 19 sierpnia 1942 roku Dymitrow wyraził zainteresowanie stanem potrzeb wojskowych PPR. W depeszy sugerował komunistom organizację punktów przerzutu na terenie zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi. Depeszami z dnia 22 i 29 sierpnia potwierdził gotowość strony sowieckiej do przerzutu broni, pieniędzy oraz materiałów saperskich i wybuchowych. Polecił wejść w kontakt z jeńcami sowieckimi pracującymi w kopalniach na Śląsku. Stan ich oceniał na 60 tysięcy. Dymitrow widział w jeńcach w przyszłości kandydatów na stanowiska dowódcze w oddziałach partyzanckich na terenie Polski. Z depeszy tej wynikało również, że polscy komuniści byli angażowani do przerzutu swoich towarzyszy ze Związku Sowieckiego do Niemiec, Czech, na Słowację, Morawy i do Austrii na długo przed powstaniem Polskiego Samodzielnego Batalionu Specjalnego, tego legendarnego zalążka KBW. Taki stan rzeczy potwierdzają depesze z 17 lipca, 18 i 19 sierpnia oraz z 11 września, w których Dymitrow podawał pierwsze punkty kontaktowe m.in. w rejonie Brześcia, Wyszkowa, Kraśnika i w Warszawie przy ul. Krechowieckiej. Rok 1942 zwieńczył depeszą z 1 grudnia, w której donosił m.in.: „Posyłam wam na działalność 6 tysięcy amerykańskich dolarów. Potwierdźcie przyjęcie”.

Co w takim razie przekazywali Dymitrowowi pepeerowcy z kraju? Głównie dane dotyczące polskiego państwa podziemnego. W depeszy z 19 lipca donosili do centrali w Moskwie: „Ich koncepcja to czekać póki wrogowie Hitler i Sowiety zniszczą się wzajemnie”. Z kolei w obszernej depeszy z 29 lipca rozpracowali partie polityczne: PPS, PSL, „sikorszczyków” (zwolenników gen. Sikorskiego), endecję, sanację (zwolenników Piłsudskiego) oraz polskich syndykalistów — takich określeń używali w korespondencji z Moskwą. Programy wymienionych partii charakteryzowali głównie pod kątem stosunku do ZSRS i polskich granic wschodnich. Przy okazji podali nazwy organów prasowych poszczególnych partii oraz przedstawili ich koncepcje społeczno-polityczne na okres powojenny. Wskazali ewentualnych sojuszników i zatwardziałych wrogów ideologii komunistycznej. Nie pominęli charakterystyki i struktury Armii Krajowej.

W depeszy z 12 sierpnia Nowotko skoncentrował się na Delegaturze Rządu. Oto próbka: „Delegatura zajmuje się organizacją władz przyszłej Polski, uwzględniając stanowiska wojewodów, starostów, wiceministrów i inne”. W depeszy z 11 września dodawał: „Wszystkie partie ostatnio wzmocniły swoje ataki przeciwko ZSRR”. Według Nowotki Delegaturze chodziło głównie o gromadzenie sił do walki o wschodnie granice Polski. Przy okazji narzekał, że komuniści byli traktowani w społeczeństwie jako agenci sowieccy. O taki stan rzeczy oskarżał głównie partie polskiego państwa podziemnego. Jednocześnie dezinformował centralę moskiewską o rzekomych wyczynach bojowych komunistów w kraju. Wszelkie akcje zbrojne przeprowadzane przez Armię Krajową oraz Szare Szeregi przedstawiał jako działania partyzantki komunistycznej. Stąd akcję „Wieniec”, zorganizowaną w dniu 8 października 1942 roku przez AK na szlakach kolejowych wokół Warszawy — będąca jej skutkiem przerwa w ruchu pociągów wyniosła 16 godzin — przypisał swoim komunistycznym pobratymcom. Potwierdzenie znajdujemy w depeszy z 12 października. Podobnie zachował się w przypadku akcji pod Arsenałem, przeprowadzonej przez Szare Szeregi 26 marca 1943 roku, co potwierdza depesza z 31 marca. Tak samo łgali komuniści w sprawie pomocy dla getta warszawskiego.

Jak wcześniej wspomniano, dnia 28 listopada 1942 roku w Warszawie został zamordowany Marceli Nowotko. Mordu dokonali pobratymcy z jego własnych szeregów. W grudniu 1942 roku łączność z Dymitrowem utrzymywał Bolesław Mołojec, którego również zlikwidowano w ramach rozgrywek o władzę. Od stycznia 1943 roku z Moskwą kontaktował się nowy sekretarz Polskiej Partii Robotniczej Paweł Finder — towarzysz narodowości żydowskiej o tak semickich rysach, że obawiał się gdziekolwiek pokazywać.

W depeszy z 20 stycznia 1943 roku Finder podjął temat organizacji powstania narodowego. Nie rozwijał pomysłu, który i tak nie miał szans na realizację, bo i jakimi siłami. Potencjał zbrojny komunistów był więcej niż mizerny. W depeszy do Dymitrowa z 13 lutego Finder rozpracowywał polską prasę konspiracyjną związaną z Delegaturą. Analizował ją głównie pod kątem stosunku do ZSRS i problemu granic wschodnich, o co Sowieci pytali najczęściej. Kolejne depesze dotyczyły spraw wewnątrzpartyjnych, m.in. treści programu „O co walczymy” (depesza z 27 marca). Dymitrow zaproponował szereg poprawek do zgłoszonego programu. Jednocześnie w depeszy zwrotnej zganił pepeerowców za telegram wysłany do Moskwy, w którym poinformowali Stalina, że w Polsce zostanie w przyszłości ustanowiona władza robotników i chłopów. Zostali pouczeni przez Dymitrowa, iż na tym etapie byłby to błąd, gdyż zawęziłoby to grono ich zwolenników. Polecono im propagować ideę szerokiego frontu narodowego o demokratycznym obliczu, czego najlepszym dowodem pozostaje Manifest Lipcowy. W sumie jedno wielkie łgarstwo komunistyczne, za to zgodne z intencją Moskwy.

W depeszy z 2 kwietnia Dymitrow polecił komunistom zajęcie wyraźnego stanowiska w sprawie uznania prawa ludności ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej do ziem Polski przedwojennej. I to był temat numer jeden na najbliższą przyszłość. Sowieci stale poruszali temat granicy wschodniej i sondowali nastroje. W tej samej depeszy Dymitrow polecał wyeliminować z programu PPR określenia i pojęcia pochodzące z sowieckiej konstytucji oraz zapożyczone z sowieckiego systemu władzy. „Na tym etapie — pouczał — nie wysuwamy platformy ustroju socjalistycznego”, co miało oznaczać: idziemy w zaparte i udajemy demokratów. Uwagi Dymitrowa zostały skwapliwie wykorzystane w deklaracji programowej PPR z 1 listopada37.

W depeszy z 6 maja Finder podjął problem Katynia. Przekazał to, czego oczekiwała w tej sprawie Moskwa, oskarżając Niemców o mord na oficerach polskich: „Chcieli tym wstrząsnąć Polakami — informował — i wciągnąć ich do walki przeciwko swoim braciom bijącym hitlerowców, przeciwko narodom Związku Sowieckiego”. I dodawał w tonie bolszewickim: „Z pogardą i obrzydzeniem odrzuca naród polski oszczerstwa hitlerowskie jak też antysowiecką kampanię wspólników Goebbelsa, różnych (pierwsze nazwisko nieczytelne) i Trzeciaków, tu w kraju, a Sikorskiego i Kukiela w Londynie, którzy kontynuują zgubną dla Polski politykę Śmigłych i Becków”. Taki bełkot komunistyczny przebrzmiewał we wszystkich depeszach. Z czasem nabrał cech trwałych i przeszedł do historii jako „nowomowa”.

Tymczasem krótko przed zerwaniem polsko-sowieckich stosunków dyplomatycznych Sowieci uruchomili dodatkowy punkt przerzutowy w rejonie Łukowa, o czym poinformowali w depeszy z 18 marca. W kolejnej, z 18 kwietnia, donosili o przerzucie 6 radiostacji dużej mocy dla PPR. W tym czasie punkt przerzutowy pod Wyszkowem — który działał już wcześniej — począł przyjmować sowieckie zrzuty broni (100 sztuk) i amunicji (100 kg). Był to pierwszy tak duży zrzut przeznaczony dla PPR.

W depeszy z 28 kwietnia — zerwanie stosunków dyplomatycznych z Polską nastąpiło w dniu 26 kwietnia — Dymitrow nakazał pepeerowcom przyjąć w sprawie Katynia kłamliwą wersję obwiniającą o mord Niemców, która później obowiązywała w PRL przez blisko pół wieku. We wcześniejszej depeszy, z 21 kwietnia, polecił zainicjować akcję zbierania pisemnych rezolucji potępiających stanowisko rządu polskiego w sprawie Katynia — chodziło o powołanie komisji międzynarodowej, o co zabiegał rząd polski na uchodźstwie. Rezolucje te miały pochodzić ze środowisk robotniczych, chłopskich i inteligenckich. Zamierzano je odczytać na falach komunistycznej radiostacji „Kościuszko” i odpowiednio zinterpretować. Dymitrowa interesował też stosunek partii niepodległościowych do PPR. Polecił wymienić partie utrzymujące z pepeerowcami zarówno dobre, jak i złe kontakty. Pytał również o stosunek społeczeństwa do partii niepodległościowych i programów tych partii oraz o reakcję społeczeństwa na wieści płynące spod Smoleńska (chodziło mu o zbrodnię katyńską). Dymitrow sondował także reakcje społeczeństwa na informacje o Katyniu podawane przez Niemców. Dopytywał się o opinie na temat Katynia pochodzące ze środowisk PPR i innych partii.

Zainteresowało go także coś tak absurdalnego w okresie okupacji, jak przygotowania do obchodów 1 i 3 maja. W dalszej części depeszy nakazał pepeerowcom ukazywanie spraw wschodnich granic Polski — jak to określił: „Racjonalnie, tak byśmy nie byli posądzeni o chęć ich odebrania Polsce i czyhania na jej niezawisłość”. Już chociażby to ostatnie polecenie Dymitrowa pokazało, jak pepeerowcy byli traktowani przez moskiewskich mentorów. Niemal jak oseski, które Kreml sposobił — krok po kroku — do funkcjonowania w świecie zakłamanej i zbrodniczej ideologii komunistycznej. Przy tym obowiązywała zasada: zero samodzielności.

Ciekawe wydają się również próby czynienia destrukcji przez komunistów w szeregach Armii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa na środkowym wschodzie. Mowa tu o działaniach Związku Patriotów Polskich i to w czasie, kiedy centrala moskiewska ZPP nie podjęła jeszcze jakiejkolwiek działalności. Pierwsza wzmianka o próbach przeniknięcia ZPP w szeregi wojsk gen. Andersa pochodziła ze stycznia 1943 roku. Tymczasem moskiewska ZPP zaczęła raczkować pod koniec lutego, a faktyczną działalność rozpoczęła po I zjeździe, dopiero w czerwcu 1943 roku. Fakt penetracji ZPP w strukturach sił zbrojnych potwierdził zastępca dowódcy Armii Polskiej na środkowym wschodzie gen. dyw. M. Karaszewicz-Tokarzewski w meldunku z 18 marca 1944 roku do gen. Andersa, który w tym czasie przebywał z 2. Korpusem we Włoszech. Okazało się, że w styczniu 1943 roku z Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej zaczęły napływać na adres Palestyńskiej Partii Komunistycznej szyfrówki polecające utworzenie na tym obszarze tzw. Specjalnej Sekcji Europejskiej, w skład której mieli wejść przedstawiciele narodowości europejskich znajdujący się na tym terenie. To był pierwszy trop informujący, iż celem penetracji komunistycznej mieli stać się żołnierze i kadra oficerska stacjonujących tu i walczących wojsk alianckich, w tym oczywiście wojsko gen. Andersa.

Jaczejki ZPP miały gloryfikować Związek Sowiecki i jego wysiłek zbrojny w walce z Niemcami, a jednocześnie podkreślać konieczność utrzymywania ścisłych związków aliantów z Sowietami. Tak odczytał ten ruch ze strony komunistów polski kontrwywiad. Jednocześnie ostrzegał, że organizacje komunistyczne na tym terenie będą starały się występować w charakterze opozycji wobec rządów emigracyjnych i będą je ukazywały jako agenturę brytyjską. Komuniści z ZPP początkowo nie posiadali w tym rejonie zwartej struktury i centralnego kierownictwa. Działali w systemie luźno powiązanych komórek i placówek, chociaż od początku niejaki Kalman Gelbard (prawdopodobnie Gebert) pretendował do stanowiska szefa polskiej filii ZPP na środkowym wschodzie. Jak podawał polski kontrwywiad: „Działał wraz ze swoim sztabem z ośrodka dyspozycyjnego w Tel-Avivie, jednocześnie mając placówki w Jerozolimie i Hajfie”. On i podlegli mu ludzie zajmowali się również werbowaniem dezerterów z szeregów wojsk gen. Andersa. Możliwe, że było to ich główne zadanie. Chodziło im zasadniczo o dezerterów narodowości żydowskiej. W dalszej kolejności — jak to określono: „o wybitniejszych Polaków, spośród uchodźstwa cywilnego i ze środowiska wojskowego”. Polskie środowisko wojskowe starali się penetrować przy pomocy wartowników — członków Palestyńskiej Partii Komunistycznej, których wkrótce polskie władze wojskowe usunęły.

Najistotniejszym elementem polskiej jaczejki komunistycznej na tym obszarze pozostawał pion wojskowy na czele z kpt. Kazimierzem Rosen-Zawadzkim. Próbowali oni działać jak wywiad wojskowy oraz prowadzić wrogą i rozłamową działalność w szeregach wojsk gen. Andersa. W końcu 1943 roku służbom specjalnym 2. Korpusu udało się rozpracować działalność tej grupy. Dokładnie 18 lutego 1944 roku kpt. Rosen-Zawadzki (w protokołach pisano Rozen) wyrokiem Sądu Polowego WP na środkowym wschodzie został skazany na dożywotnie więzienie. Skazano również na długoletnie więzienie (wyroki od 2 do 15 lat) kilku jego współtowarzyszy komunistycznych. Od początku procesu w rozprawie sądowej uczestniczyli przedstawiciele armii brytyjskiej. Wydarzenia te zostały mocno nagłośnione przez moskiewską filię ZPP. Z pewnością komuniści zdawali sobie sprawę, ilu ich pobratymców zostało wysłanych w szeregi wojsk gen. Andersa oraz z tego, że była to decyzja Sowietów. O aresztowanych upomniał się również Berling, wówczas już stalinowski generał. Prosił Generalissimusa o interwencję w tej sprawie: „aby poprzez Anglików podjąć odpowiednie kroki celem poprawy sytuacji oficerów polskich aresztowanych przez gen. Andersa w Palestynie”. Komuniści uaktywnili też radiostację „Kościuszko”. Wysyłali w eter kłamliwe i niedorzeczne informacje, podobne w treści do tych, jakie serwowali Sowieci w sprawie Katynia. Rozpętali prawdziwą histerię. Pojawiła się jeszcze jedna znamienna rzecz, o której warto wspomnieć. Z protokołu przesłuchania Gelbarda wynikało, iż Sowieci zamierzali powołać tzw. rząd polski. Miało to nastąpić z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej do Lublina. I tak się rzeczywiście stało. Pewne ślady wskazywały też na funkcjonowanie filii ZPP na terenie Francji i Wielkiej Brytanii. W strategii Stalina wobec państw, które zamierzał w przyszłości zwasalizować, tego typu grupy komunistyczne, jak chociażby ZPP, miały stwarzać wrażenie, że komuniści byli wszechobecni w życiu Polaków, tak w kraju, jak i na emigracji. Jednocześnie ślad palestyński ZPP potwierdzał, że Sowieci z każdej strony starali się pacyfikować Polskę na arenie międzynarodowej38.

Na początku 1944 roku, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej w przedwojenne granice Polski, uaktywniły się sowieckie oddziały partyzanckie. Były tu wcześniej i zdążyły spenetrować obszar przyszłych działań wojsk sowieckich i NKWD. Praktycznie od połowy 1943 roku sowiecka partyzantka coraz brutalniej poczynała sobie wobec polskiego podziemia zbrojnego. Z dużych zgrupowań partyzanckich: Iwana Banowa, Sidora Kowpaka, Nikołaja Prokopiuka, Wiktora Karasiowa, Iwana Jakowlewa, Michaiła Nadielina, Sergiusza Sankowa, Włodzimierza Czepigi, Borysa Szangina, Grigorija Kowalewa i Semena Baranowskiego słano w rejon Polski grupy rajdowe, które na zadaną głębokość operacyjną rozpoznawały sytuację w Polsce pod okupacją niemiecką. Na polecenie Kremla wykonywały tylko sobie wiadome zadania. Pepeerowcy nie byli o tym informowani, co potwierdził m.in. gen. Zarzycki, wywodzący się ze środowisk partyzantki komunistycznej.

W dniu 1 grudnia 1943 roku w rejonie Puszczy Nalibockiej jeden z takich sowieckich oddziałów okrążył i rozbroił 230-osobowy oddział Armii Krajowej pod dowództwem por. Kacpra Miłaszewskiego ps. „Lewald”. Tą haniebną operacją kierował gen. NKWD Grigorij Sidoruk, używający pseudonimu „Dubow”. „Aresztowanych przesłuchujemy — czytamy w meldunku z przebiegu akcji. — Proszę o poinformowanie, jak z nimi postąpić, jeśli nie przyleci samolot. Naszym zdaniem, należy ich po przesłuchaniu rozstrzelać”. Dzień wcześniej w Stołpcach gen. Sidoruk aresztował mjr. Wacława Pełkę ps. „Wacław”, por. „Lewalda”, ppor. Aleksandra Warakomskiego ps. „Świr”, ppor. Walentego Parchimowicza ps. „Waldan”, ppor. Juliana Bobrownickiego ps. „Klin”, por. Ezechiela Łosia ps. „Ikwa” i kilkanaście innych osób. Zostali otoczeni, rozbrojeni i aresztowani. Część aresztowanych rozstrzelano na miejscu, innych zaś, jak np. „Wacława”, „Lewalda” i „Ikwę”, wywieziono do Moskwy, a stamtąd do łagrów.

W miasteczku Dieriewna grupa Polaków, która przeciwstawiła się zbrojnie Sowietom, została zlikwidowana przez oddział partyzancki im. Michaiła Kutuzowa. Zabito dziesięciu, rannych zostało ośmiu, pozostali złożyli broń. To niewątpliwie wyjaśniałoby rolę sowieckich oddziałów partyzanckich we wschodnich rejonach państwa polskiego. Jednym z ich priorytetów była inwigilacja polskiego państwa podziemnego. Z takim też zadaniem na białostocczyźnie pojawiły się sowieckie brygady partyzanckie im. Konstantego Kalinowskiego, Wasilija Czapajewa, Aleksandra Newskiego oraz niektóre oddziały Brzeskiego Zgrupowania Partyzanckiego. Siły te szacowano na około 10 tysięcy ludzi. Niewątpliwie mieliśmy do czynienia z zaplanowaną inwazją sowieckiej partyzantki w granicach Polski. Tym bardziej że oprócz wspomnianych grup Sowieci poczęli przerzucać drogą powietrzną i lądową grupy rozpoznawczo-dywersyjne, które w kolejnych regionach Polski rozrastały się w nowe oddziały partyzanckie.

Dodatkowo na obszarze przyszłej Polski Lubelskiej Sowieci zorganizowali tzw. Centrum pod dowództwem płk. Walentina Pielicha, które prowadziło działalność rozpoznawczą na dużą skalę. Wkrótce utworzono w tym rejonie kilka oddziałów partyzanckich, którymi dowodzili Łoginow, Korniejew i Wojczenko. Z czasem niektóre z tych grup podjęły działania na terenach na zachód od Wisły. Jeszcze inne grupy sowieckie pojawiły się na Podkarpaciu i Kielecczyźnie. Sowieci nie próżnowali. Pod pretekstem gromadzenia informacji na potrzeby własnych wojsk frontowych penetrowali struktury polskiego podziemia zbrojnego. W znacznym stopniu ograniczyli oddziałom AK możliwość działania operacyjnego w terenie. Z reguły byli wrogo nastawieni do wszelkich formacji zbrojnych reprezentujących rząd polski na uchodźstwie. Współpracowali za to z pepeerowską partyzantką, której żołnierzy wykorzystywali m.in. w rozpoznawaniu terenu oraz w roli przewodników, jak również przy budowie nowych baz partyzanckich.

W ten sposób wspólnie, krok po kroku, Sowieci i ich polscy pomocnicy rozpracowywali polskie podziemie niepodległościowe. Bywało, że współdziałali operacyjnie. Jednak mimo tych więzi Sowieci traktowali partyzantkę pepeerowską dość obcesowo, głównie z pozycji przełożonych, dochodziło więc do waśni. Wykorzystywali ją również propagandowo, przy okazji odwołując się do polsko-sowieckiego braterstwa broni. Wielu młodych ludzi, głównie ze wsi, dało się nabrać i sprzyjało tego typu partyzantce. Wstępowali w jej szeregi. Do pogłębienia tego procesu Sowieci planowali użyć Polskiego Samodzielnego Batalionu Specjalnego (PSBS), który w stosownym czasie miał zostać przerzucony na teren Polski (o czym już wkrótce)39.