Zapach wspomnień - Ewelina Kłoda - ebook + książka

Zapach wspomnień ebook

Ewelina Kłoda

4,3

Opis

 To, co w życiu jest najważniejsze...

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak bardzo kształtują nas wspomnienia i doświadczenia? O tym właśnie przekonają się bohaterki „Zapachu wspomnień” – trzy matki oraz ich trzy nastoletnie córki.

Grażyna po bolesnej stracie usiłuje na nowo odbudować swoje życie; Basia każdego dnia zmaga się z przemocą psychiczną ze strony męża, a rozwiedziona Małgorzata romansuje z młodszym od siebie mężczyzną. Po nieoczekiwanej wyprowadzce z rodzinnego miasta nastoletnia Alicja pragnie odnaleźć sens w nowej rzeczywistości; niepewna siebie Patrycja po cichu marzy, by przystojny kolega z klasy zwrócił na nią uwagę, a buntownicza Ela jest gotowa na wiele, byle tylko znaleźć się w centrum zainteresowania.

Zapach wspomnień to wielowątkowa opowieść o miłości, przyjaźni i dorastaniu. O problemach rodzinnych i trudnych wyborach, o pierwszych rozczarowaniach i drugich szansach. A także o tym, że warto zaryzykować i powalczyć o swoje szczęście.

Zapach wspomnień to powieść pełna zakrętów, niespodzianek, wyrazistych postaci i wielu wątków. Autorka umiejętnie je ze sobą łączy i zamyka, jednocześnie wstrząsając czytelnikiem. Z wielką wrażliwością tworzy historię ludzi uwikłanych w sytuacje nie jak z filmu, ale z sąsiedztwa, z domu znajomych, a może i z naszego własnego...

Agnieszka Lingas-Łoniewska

pisarka

Barwna i mądra opowieść o ludzkich słabościach, ukrytych pragnieniach, godzeniu się z przeszłością i rodzinnych relacjach, które nie zawsze układają się tak, jakbyśmy chcieli. To również ujmująca historia o zwyczajnej, acz potężnej w swej sile miłości, która stawia czoło wszystkim przeciwnościom losu i pomaga narodzić się szczęściu na nowo. Będziecie oczarowani!

Krystyna Meszka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 800

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
5
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarcinDurka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna lektura.
00

Popularność




Ewelina Kłoda Zapach wspomnień ISBN: 978-83-65521-37-8 Copyright © Ewelina Kłoda, 2016 All rights reserved Redakcja: Witold Kowalczyk Projekt graficzny okładki: Paulina Radomska-Skierkowska Wydanie I Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

PROLOG

To był jeden z tych szarych, przesiąkniętych wilgocią dni, które nieodmiennie przypominały o zbliżającej się zimie. Od tygodnia złota polska jesień pokazywała swoje drugie oblicze — mgliste, deszczowe i przygnębiające.

Po cmentarzu przy ulicy Grunwaldzkiej hulał wiatr. Jego powiewy strącały z drzew liście, unosiły zagubione śmieci i wślizgiwały się pod płaszcze, przeszywając przejmującym chłodem. Lecz ani wiatr, ani słota nie powstrzymały przechodniów odwiedzających cmentarz, by przygotować groby bliskich na zbliżającą się uroczystość Wszystkich Świętych.

Jedna z nich — wysoka kobieta około czterdziestki — kończyła właśnie swoją pracę. Zawiązała supeł na worku z odpadkami, po czym się wyprostowała, zdjęła z dłoni robocze rękawice i spojrzała na podwójny nagrobek. Kiedy stwierdziła, że wszystko na wyczyszczonej mogile prezentuje się tak, jak należy, uniosła wzrok i rozejrzała się po cmentarzu. Widok zbliżającej się dziewczynki w czerwonym płaszczyku sprawił, że na twarzy kobiety zagościł uśmiech.

— Popatrz, mamusiu, nazbierałam cały bukiet! — odezwało się dziecko, unosząc pęk liści.

— Śliczny — odparła kobieta, a kiedy córka znalazła się przy niej, czułym gestem odgarnęła z jej czoła jasne włosy.

— Kiedy pojedziemy do domu? — zapytała dziewczynka.

— Za chwilkę. Mamusia jeszcze tylko wyrzuci śmieci i zapali znicze dla babci i dziadka.

— To dobrze, bo Pan Misio się nudzi.

Kobieta zerknęła w stronę pobliskiej ławki, na której leżał plecak córki. Wystawała z niego głowa pluszowego niedźwiadka.

— To zabierz Pana Misia na spacer. Tylko się nie oddalaj, dobrze? Tak, żebym cały czas miała was na oku.

— Dobrze, mamusiu.

Dziewczynka w podskokach podbiegła do ławki, położyła na niej swój jesienny bukiet, porwała misia w objęcia i nucąc pod nosem, ruszyła przed siebie.

Spacerowała pomiędzy rzędami grobów, wyobrażając sobie, że to zaczarowany labirynt, a ona jest zaginioną księżniczką, która musi odnaleźć drogę do swojego pałacu. Wymyślała kolejne niebezpieczeństwa, które mogły czyhać na nią w tej nieznanej krainie — duchy, złe czarownice, smoki — czując przy tym przyjemny dreszczyk emocji.

— Nic się nie martw, Panie Misiu, znajdziemy drogę — szepnęła dziewczynka, tuląc do siebie ukochanego pluszaka.

Maszerowała ostrożnie, patrząc pod nogi i omijając błotniste kałuże. Dobrze wiedziała, że nie będzie jej wolno wsiąść do samochodu w ubłoconych butach, a nie chciała ani na chwilę rozstawać się ze swoimi nowymi kaloszami. Miały śliczny, ciemnoczerwony kolor, a z ich boków na świat patrzyły uśmiechnięte buzie Myszki Miki. Żadna z koleżanek nie miała takich kaloszy i dziewczynka była z nich wyjątkowo dumna.

W końcu wpadła na pomysł, by przeskakiwać ponad błotnymi przeszkodami. Oddawała się tej czynności z takim zapałem, że nie spostrzegła nawet, jak bardzo oddaliła się od matki. Wkrótce pokonała ostatnią kałużę na swojej drodze i wkroczyła na jedną z głównych alejek. Uniosła głowę i zatrzymała się gwałtownie. Po drugiej stronie dostrzegła tłum odzianych w czerń ludzi, a wśród nich mężczyznę, który trzymał w dłoni książkę i coś z niej czytał.

Dziewczynka wiedziała, że to ksiądz i że ubranie, które ma na sobie, nazywa się sutanna. Wiedziała, ponieważ pewnego razu w kościele zapytała babcię Jadwinię, dlaczego pan ksiądz nosi sukienki. Bardzo ją wtedy tym pytaniem rozbawiła.

Przez chwilę stała w miejscu, przyglądając się zgromadzonym ludziom. Wtem przypomniała sobie o mamie. Już miała zawrócić, gdy jej uwagę przykuł stojący wśród zebranych chłopiec. Jego niebieska czapka wyraźnie odznaczała się na tle czarnych płaszczy.

Niezauważona przez nikogo dziewczynka podeszła bliżej i stanęła tuż obok. Kiedy spostrzegła, że chłopiec jest zapłakany, odruchowo uniosła rączkę i ujęła jego dłoń. Była zimna jak lód. Gdy tylko jej ciepłe palce dotknęły jego skóry, chłopiec drgnął i odwrócił się w jej stronę. Dziewczynka uśmiechnęła się i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

— Kim jesteś? — zapytał w końcu.

— Jestem zagubioną księżniczką. Nikt z ludzi nie może mnie zobaczyć.

— Ja cię widzę.

— Bo ty jesteś wyjątkowy.

Chłopiec pociągnął nosem i wytarł go w rękaw. Jego lewa dłoń nadal tkwiła w ciepłym uścisku dziewczynki. Coś w spojrzeniu jej niebieskich oczu sprawiło, że zamiast się wyrwać, zacisnął tylko palce.

Widok smutku malującego się na drobnej twarzy chłopca sprawił, że dziewczynka zapragnęła, aby się uśmiechnął. Zawsze, kiedy tylko widziała smutek lub łzy na twarzach bliskich, robiła wszystko, co w jej mocy, by przywrócić na nich uśmiech. Lubiła, kiedy ojciec głaskał ją po głowie i nazywał swoją małą pocieszycielką.

— Mam coś dla ciebie — odezwała się, po czym spojrzała na swojego misia i podała go chłopcu. — To jest Pan Misio. Zaopiekuje się tobą, jeśli ty zaopiekujesz się nim.

— Dajesz mi swojego misia?

— Tak. Chcę, żebyś go wziął. Bo wiesz… To nie jest zwykły miś. Jest zaczarowany. Pomoże mi ciebie odnaleźć, gdy będziesz mnie potrzebował.

Zaintrygowany chłopiec wziął do ręki maskotkę. Chciał podziękować, gdy niespodziewanie z daleka dobiegł ich donośny głos.

— Muszę już iść — rzekła dziewczynka. Uśmiechnęła się do chłopca po raz ostatni, a następnie puściła jego dłoń i pomknęła w stronę głównej alei.

Chłopiec patrzył za nią, dopóki nie zniknęła wśród gąszczu wysokich mogił, a następnie spojrzał na trzymanego w dłoni misia. Był to bardzo ładny niedźwiadek. Jasnobrązowy, z czarnymi oczami i czerwoną kokardą na szyi. I choć chłopiec był zdania, że jest już za duży na pluszowe zabawki, obejmując go, z miejsca poczuł się trochę lepiej.

— Gdzie byłaś? Wołałam cię — odezwała się kobieta na widok zbliżającej się dziewczynki. — Miałaś się nigdzie nie oddalać.

— Przepraszam, mamusiu.

— Skończyłam już, możemy jechać do domu.

Dziewczynka przytaknęła ruchem głowy.

— A gdzie jest Pan Misio? — zapytała kobieta, zauważywszy po chwili brak zabawki.

— Oddałam go.

— Oddałaś? Komu?

Dziewczynka pociągnęła matkę za rękę. Po krótkim spacerze ich oczom ukazał się tłum żałobników, a pośród nich chłopiec w niebieskiej czapce, który tulił do siebie Pana Misia.

— Temu chłopcu — rzekła dziewczynka, wskazując go paluszkiem. — On potrzebował Pana Misia bardziej niż ja.

Kobieta, która w mig pojęła okoliczności, spojrzała na córkę.

— Masz dobre serduszko, kochanie — rzekła, głaszcząc ją po głowie. — Ale jesteś pewna, że nie będziesz płakać za Panem Misiem?

— Nie, mamusiu, nie będę. Wiesz, pewnego dnia spotkamy się znowu. Bo to jest zaczarowany miś.

Kobieta uśmiechnęła się na widok powagi, z jaką jej córka wypowiadała te słowa. Wybujała fantazja dziewczynki nieraz ją zaskakiwała. Mała żyła w świecie baśni i bajek, wymyślała zabawy i historyjki, którymi chętnie się dzieliła z domownikami. Kobieta dostrzegała w córce samą siebie sprzed lat. Te same jasne loki, niebieskie oczy i nieznająca granic wyobraźnia.

— No dobrze — rzekła i ujęła jej drobną rączkę. — Chodźmy, na nas już czas.

Dziewczynka rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę chłopca i misia, po czym ruszyła z mamą w kierunku głównej bramy cmentarza. Żegnało je zawodzenie wiatru niosącego ze sobą echo modlitw.

WRZESIEŃ

I

Trzynaście lat później

CISZEWSCY

Grażyna Ciszewska lubiła rozpoczynać swój dzień od filiżanki kawy. Kawa musiała być mocna, bez cukru, z odrobiną śmietanki i koniecznie podana w śnieżnobiałej filiżance. Żadna inna filiżanka czy kubek nie wchodziły w rachubę.

Otulona w puchaty szlafrok Grażyna otworzyła kuchenną szafkę, wyjęła z niej filiżankę i wsunęła ją w ekspres. Wcisnęła przycisk i chwilę później po kuchni rozniósł się aromat świeżo zmielonych i parzonych ziaren. Gdy ekspres zakończył swoją pracę, kobieta dolała do kawy nieco śmietanki i z parującą filiżanką w dłoni podeszła do okna.

Z kuchni na czwartym piętrze mogła dostrzec parking przed blokiem, boisko pobliskiej szkoły podstawowej oraz fragment ulicy Spółdzielców. Dużo bardziej jednak podobał się jej widok rozciągający się z balkonu po drugiej stronie mieszkania. Tam, pomiędzy kolejnymi blokami osiedla Wojska Polskiego, można było dostrzec wznoszące się nad miastem góry. Grażyna bardzo lubiła ten widok, szczególnie wczesną porą, kiedy powietrze było świeże, a porośnięte lasem zbocza gór spowijały delikatne obłoki mgły.

Tego ranka czyste, błękitne niebo zapowiadało kolejny słoneczny dzień. Grażyna przez chwilę obserwowała parking i ulicę, po czym odwróciła głowę i rozejrzała się po swojej nowej kuchni. Pomieszczenie było niewielkie, ale za to urządzone z pomysłem i pełne sprytnych rozwiązań pozwalających zaoszczędzić sporo przestrzeni. Szczególnie podobał się Grażynie przymocowany do ściany rozkładany stolik oraz szafki, z których po otwarciu można było wysunąć półki. Grażyna nade wszystko była kobietą praktyczną i kuchnia ta spodobała się jej od pierwszego wejrzenia.

Mieszkanie, do którego wraz z rodziną wprowadziła się przed dwoma miesiącami, mieściło się w przyjemnej dzielnicy i miało niewygórowaną cenę. Co prawda kuchnia i łazienka były małe, ale pozostałe trzy pokoje — rozsądnych rozmiarów, całość zaś została świeżo wyremontowana i urządzona z gustem. Decyzję o jego zakupie podjęła stosunkowo szybko, bowiem Grażyna nie należała do osób, które nadmiernie roztrząsały każde za i przeciw, miesiącami zwlekały z nadzieją na pojawienie się lepszej opcji lub też z lubością dzieliły włos na czworo. Uważała to za zwykłą stratę czasu.

Kobieta dopiła swoją kawę, a następnie umyła filiżankę i odłożyła ją na wiszącą nad zlewem suszarkę. Wycierając ręce, zauważyła na blacie okruszki, przetarła więc dokładnie wszystkie powierzchnie. Po wypłukaniu ścierki powiesiła ją do wyschnięcia i zajrzała do lodówki.

Mąż i dzieci Grażyny, znając dobrze jej zamiłowanie do czystości, z reguły dokładali wszelkich starań, by zostawiać po sobie porządek, lecz jej spostrzegawczy wzrok jak zawsze wyłapał wszystkie ślady ich bytności w kuchni — słoik dżemu odłożony nie na tę półkę, co trzeba, niedomkniętą paczkę żółtego sera oraz zaschnięte plamy po keczupie na drzwiach lodówki. Pokręciła głową i zabrała się do porządków. Dopiero gdy uznała, że wszystko w kuchni jest czyste, zabezpieczone i leży na swoim miejscu, poczuła przyjemne rozluźnienie. Wiedziała, że rodzina w duchu zarzuca jej nadmierną pedantyczność, jednak w tym szaleństwie była metoda. Porządkowanie przestrzeni wokół siebie dawało kobiecie poczucie pewnej kontroli. Ta moc sprawcza, to trzymanie chaosu w ryzach pomogło jej przetrwać wiele trudnych chwil.

Grażyna spojrzała na zegar i ruszyła do pokoju swojej nastoletniej córki. Zapukała, a następnie, nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Wisząca w oknie gruba roleta skutecznie powstrzymywała napór słonecznych promieni, jedynie po bokach pozwalając pojedynczym strużkom światła przenikać do wnętrza pokoju. Kobieta ze zgrozą dostrzegła w nich unoszące się w powietrzu drobinki kurzu.

Pokój Alicji był dokładnym zaprzeczeniem tego, co jej matka ceniła sobie najbardziej — ładu i porządku. Grażyna długo walczyła, usilnie starając się wpoić córce właściwe nawyki, ale ostatecznie uznała to za walkę z wiatrakami. Z czasem stało się dla niej jasne, że siedemnastoletnia Ala w ten sposób starała się podkreślić swoją niezależność, zaznaczyć terytorium, na którym obowiązywały jej własne reguły. Grażyna zerknęła na podłogę. Tuż przy wejściu poniewierało się kilka zabłąkanych kłaczków kurzu i włosów. W geście rezygnacji trąciła je kapciem, by przypadkiem nie wydostały się na korytarz, po czym odezwała się głośno:

— Ala, wstawaj, bo się spóźnisz do szkoły. — W odpowiedzi ze stojącego pod ścianą łóżka dobiegło ciche mruknięcie. Nastolatka uniosła głowę z poduszki i spojrzała na matkę rozespanym wzrokiem. — Jest siódma. Miałaś nastawić sobie budzik. Czy tobie naprawdę trzeba o wszystkim ciągle przypominać? Wstawaj, raz-dwa. — Z tymi słowami Grażyna odwróciła się i ruszyła z powrotem do kuchni.

Córka dołączyła do niej dziesięć minut później. Wstawiając wodę na herbatę, Grażyna obdarzyła Alicję uważnym spojrzeniem.

— Marnie wyglądasz. Źle spałaś? — zapytała.

— Nie — odparła Ala. Podeszła do szafki i wyjęła z niej kubek. — Po prostu trochę się denerwuję. To wszystko. Poza tym nastawiłam sobie budzik. Zegar w kuchni spieszy się o pięć minut, obudziłaś mnie za wcześnie.

— Pięć minut więcej na śniadanie. — Grażyna podsunęła nastolatce talerz z kanapką, którą dla niej przygotowała. — Nie ma się czym denerwować. Wszystko pójdzie gładko, zobaczysz.

— Jakoś nie jestem głodna — mruknęła dziewczyna.

— Jedz — nakazała Grażyna stanowczym głosem. Nie spuszczała z niej wzroku, dopóki Alicja z niechęcią sięgnęła po kanapkę i ugryzła pierwszy kęs. Dopiero wtedy odwróciła się i dodała: — Wyprasowałam ci bluzkę. Numer klasy pamiętasz?

— Dwadzieścia sześć — rzekła córka z pełnymi ustami.

— Nazwisko wychowawczyni?

Dziewczyna westchnęła i rzuciła jej znaczące spojrzenie.

— Czy to jest konieczne? — spytała, a gdy napotkała surowy wzrok matki, dodała: — Lucyna Kozłowska; a teraz daj mi już spokój, dobrze? Wszystko pamiętam i wiem, dokąd mam iść.

— Widzę, że ktoś wstał lewą nogą. — Grażyna odruchowo sięgnęła po leżącą na półce paczkę papierosów. Wyjęła z niej jednego i wsunęła go do ust.

— Miałaś z tym skończyć — odezwała się Ala. W jej oczach czaił się wyrzut. — Obiecałaś.

— Obiecanki-cacanki, a głupiemu radość — odparła Grażyna, z trudem kryjąc irytację.

Dobrze wiedziała, jaką obietnicę złożyła mężowi i dzieciom, i złościło ją, że zerwanie z nałogiem okazało się tak trudnym zadaniem. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem, który wypełnił jej płuca, lecz nie zdołał zdusić gryzącego sumienia. Przyszło jej na myśl, że powinna była poczekać z paleniem, aż zostanie w mieszkaniu sama.

— Idź się uczesać, wyglądasz jak strach na wróble — rzekła, zmieniając temat.

— Już się uczesałam — odparła Ala. Sięgnęła po czajnik i zalała kubek wrzątkiem.

— No chyba tak nie pójdziesz? Zepnij czymś te włosy, bo sterczą na wszystkie strony, jakbyś dopiero co wstała z łóżka.

— Dla twojej informacji to właśnie wstałam z łóżka.

— Zmień ton.

— To daj mi spokój. Pójdę tak, jak mi się podoba. I nie założę tej bluzki. Jest ohydna.

— Alka, nie denerwuj mnie. — Grażyna starała się, by w jej głosie zabrzmiał ostrzegawczy ton.

— To ty mnie denerwujesz. To przez was muszę zaczynać wszystko od nowa.

„Wiedziałam. Zawsze wracamy do tego samego” — przemknęło kobiecie przez myśl.

— Nie mam zamiaru po raz kolejny wałkować tego tematu. — Zgasiła papierosa w popielniczce i szybkim krokiem wyszła z kuchni. — I doprowadź się do ładu. Pamiętaj, że nie będziesz miała drugiej szansy na dobre pierwsze wrażenie — odezwała się jeszcze z przedpokoju.

W sypialni usiadła przy swoim biurku i uruchomiła komputer. Przeleciała wzrokiem nowe wiadomości w skrzynce e-mailowej, lecz żadnej z nich nie otworzyła. Jej myśli wciąż krążyły wokół rozmowy z córką. Kiedy ta dziewczyna w końcu zrozumie, że pewne decyzje trzeba w życiu podjąć bez względu na to, jak trudne się wydają?

Kilkanaście minut później Alicja zajrzała do sypialni, by się pożegnać z matką. Po wyjściu nastolatki Grażyna wstała od biurka i ruszyła do kuchni. Biała bluzka, którą wyprasowała dla córki poprzedniego wieczoru, nadal wisiała na klamce kuchennych drzwi, a na pozostawionym na stole talerzu leżała ledwie napoczęta kanapka z szynką i pomidorem.

Grażyna zacisnęła usta i podeszła do okna. Po chwili dostrzegła wychodzącą z bloku dziewczynę. Na widok jej rozpuszczonych włosów i koszuli w kratę ponownie westchnęła.

— Powodzenia — szepnęła, a gdy oddalająca się smukła sylwetka znikła z jej pola widzenia, powróciła do przerwanych zajęć.

* * *

Alicja Ciszewska drogę na przystanek pokonała w niecałą minutę i dołączyła do reszty pasażerów, którzy w cieniu rozłożystego drzewa czekali na autobus. Tego ranka powietrze w cieniu było rześkie i przyjemne, lecz w intensywności słonecznych promieni można było łatwo wyczuć nadchodzący upał. Wszystko wskazywało na to, że tego roku lato nie zamierzało odpuścić tak łatwo. Jedyną oznaką tego, że nastał już wrzesień, była grupa odzianych w biało-granatowe stroje dzieci zmierzających wraz z rodzicami w kierunku pobliskiej szkoły.

Ala przez moment przyglądała się roześmianym maluchom, w duchu zazdroszcząc im dobrego nastroju. Malująca się na ich twarzach ekscytacja miała się nijak do strachu, który ściskał jej żołądek. Był poniedziałek, drugiego września, a ją czekało rozpoczęcie roku w nowej szkole. Myślami była przy swoich znajomych i przyjaciołach, których zostawiła w Wadowicach, i nawet słoneczna pogoda nie była w stanie poprawić jej humoru.

Czekając na autobus, który miał ją zawieźć do centrum miasta, wspomnieniami powróciła do dnia, w którym dowiedziała się o planowanej przez rodziców przeprowadzce. To była pierwsza niedziela czerwca i Alicja właśnie siedziała przy rodzinnym obiedzie, snując beztroskie plany na lato. Nie przypuszczała nawet, że za chwilę całe jej życie stanie na głowie.

— Znaleźliśmy z tatą ładne mieszkanie w Bielsku-Białej — odezwała się matka. — Pojedziemy tam jutro razem, byście mogli je obejrzeć.

Ala i jej brat Jarek zamarli, wbijając w matkę zaskoczone spojrzenia. Dziewczyna odzyskała głos jako pierwsza.

— Mieszkanie? — powtórzyła.

— Skąd to zdziwienie? Przecież od dawna planowaliśmy kupić coś własnego, a teraz, kiedy ojciec awansował, nadarza się ku temu świetna okazja. Sporo rozmawialiśmy na ten temat i wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie kupno mieszkania na miejscu. Tata nie będzie musiał tracić dwóch godzin dziennie na same dojazdy do pracy.

Rodzeństwo niemal jednocześnie spojrzało na ojca w oczekiwaniu, że potwierdzi te zaskakujące nowiny. Krzysztof Ciszewski nie odrywał jednak wzroku od talerza i w spokoju kroił kotlet. Zachowywał się tak, jakby ta rodzinna dyskusja jego zupełnie nie dotyczyła.

Jarek dość szybko zaakceptował decyzję rodziców i przeszedł nad nią do porządku dziennego. Dla niego ta rodzinna przeprowadzka nie wiązała się z wielkimi zmianami. Od trzech lat mieszkał w jednym z krakowskich akademików i do domu zaglądał jedynie w weekendy. Dla Ali jednak nie było to takie proste. Zmiana miejsca zamieszkania oznaczała dla niej nową szkołę, nowe środowisko, nowych znajomych i zupełnie nowe życie z dala od wszystkich i wszystkiego, co dotychczas było jej bliskie. Pragnęła z całego serca zostać w Wadowicach i nadal mieszkać z dziadkami w rodzinnym domu ojca, lecz wiedziała, że jej prośby i protesty na nic się nie zdadzą. Życie już dawno ją nauczyło, że rodzice rzadko zmieniali raz podjętą decyzję.

Kiedy jakiś czas później dotarła przed budynek swojego nowego liceum, zatrzymała się i rozejrzała. Na schodach i na chodniku przed wejściem utworzyły się grupki młodzieży. Z dobiegającego ją szmeru rozmów raz po raz dało się usłyszeć wybuchy śmiechu i podniesione głosy. Z tłumu bez trudu można było wyłonić pierwszoklasistów, którzy w białych bluzkach i koszulach niepewnie patrzyli po sobie, zerkając co chwilę na zegarki, lub osamotnieni siedzieli na uboczu, z uwagą wpatrując się w ekrany swoich telefonów komórkowych. Alicja przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Wzięła kilka głębszych wdechów, by uspokoić nerwy, po czym dziarskim krokiem ruszyła na drugą stronę ulicy.

Parę chwil później dołączyła do tłumu nastolatków zgromadzonych na szkolnym boisku, gdzie wkrótce potem rozpoczął się uroczysty apel. Niewiele z tego, o czym mówił dyrektor, dotarło do świadomości dziewczyny. Zbyt zajęta była rozglądaniem się i zastanawianiem nad tym, jak potoczą się jej losy w nowej szkole i czy zdoła się z kimś tutaj zaprzyjaźnić.

Kiedy apel dobiegł końca, licealiści zaczęli się rozchodzić do sal lekcyjnych. Czekając pod klasą na nadejście wychowawczyni, Ala starała się ignorować pełne zaciekawienia spojrzenia i szepty wymieniane przez nowych kolegów i koleżanki. Kiedy nauczycielka w końcu nadeszła i otworzyła przed nimi drzwi, dziewczyna odczekała, aż wszyscy wejdą do środka i zajmą swoje miejsca, po czym wybrała jedyną wolną ławkę i usiadła samotnie. Starała się, by jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, lecz pod tą maską opanowania zżerały ją nerwy.

Profesor Kozłowska, starsza kobieta w okularach i z mysimi włosami zaplecionymi w kok, ku przerażeniu Ali uznała, że najlepiej będzie rozpocząć zajęcia od przedstawienia nowej uczennicy. Na prośbę wychowawczyni dziewczyna opowiedziała kilka słów o sobie, czując wyraźnie, że oczy wszystkich w klasie skierowane są na nią. Westchnęła z ulgą, gdy Kozłowska podziękowała i przystąpiła do zapoznania swoich wychowanków z nowym planem lekcji. Po omówieniu wszystkich najważniejszych kwestii formalnych i mniej formalnych nauczycielka ogłosiła koniec zajęć. Rozległ się gwar rozmów i licealiści zaczęli grupkami opuszczać klasę.

Ala właśnie zapinała boczną kieszeń swojej torby, gdy zorientowała się, że ktoś do niej podszedł. Uniosła wzrok i napotkała uważne spojrzenie jasnozielonych oczu otoczonych czarnymi od tuszu rzęsami.

— Cześć — odezwała się ich posiadaczka z uśmiechem. — Jestem Ela, ale wszyscy mówią mi Betty. A to Patrycja.

Zza pleców Eli nieśmiało spoglądała na Alicję jeszcze jedna dziewczyna, nieco niższa i bardziej krągła. Ona także uśmiechała się do niej serdecznie.

— Cześć — przywitała się z nimi.

— Nasza grupa idzie na miasto. Chcesz się przyłączyć? — zapytała Ela. — Dobra okazja, by poznać paru ludzi.

— Jasne, chętnie. Dziękuję za zaproszenie.

— Zbieramy się przed szkołą. — Ela posłała jej ostatni uśmiech i razem z Patrycją wyszły z klasy.

Alicja odczekała, aż tłum opuszczający salę się przerzedzi i wyszła jako jedna z ostatnich. Na korytarzu wyjęła swój telefon i sprawdziła Facebooka. Tam czekało na nią zdjęcie opublikowane na jej profilu przez Wiktorię. Wiki wraz z kilkoma innymi dziewczynami z jej byłej klasy pozowała na nim przed budynkiem ich wadowickiego liceum. „Tęsknimy za tobą!” — Ala przeczytała napis nad zdjęciem i uśmiechnęła się, po czym napisała przyjaciółce: „Ja też za wami tęsknię. Powinnam być z wami na tym zdjęciu”. Westchnęła, schowała swój telefon i ruszyła korytarzem w stronę wyjścia. Wiedziała, że przed nią kilka naprawdę trudnych tygodni.

Gdy wyszła na zewnątrz, słońce świeciło mocno, panował przyjemny skwar, a w powietrzu nadal czuć było wyraźnie aromat kończących się wakacji. Stanęła na schodach i rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Elę dostrzegła niedaleko przejścia dla pieszych. Dziewczyna stała na chodniku w otoczeniu kilku osób z klasy. Kiedy zauważyła Alę, pomachała wesoło w jej kierunku. Alicji nie trzeba było większej zachęty.

Wspólnie udali się do jednego z ogródków piwnych rozstawionych przy głównym deptaku w centrum miasta. Ala z początku słuchała toczącej się przy stole rozmowy, szybko jednak jej myśli ponownie podążyły ku Wadowicom. Jej przyjaciółki pewnie kręciły się teraz gdzieś po Lwowskiej albo, tak jak ona, siedziały pod parasolkami na placu.

Wtem z zamyślenia wyrwał ją głos Patrycji.

— Masz naprawdę piękne włosy.

Ala odwróciła się i spojrzała na dziewczynę.

— Dziękuję.

— Chcesz, to opowiem ci trochę o nas. Jeżeli… no wiesz, może tak będzie ci łatwiej.

Rumieniec, który wstąpił na jej twarz, uzmysłowił Ali, że Patrycja jest prawdopodobnie bardzo nieśmiała. Ta myśl sprawiła, że nastolatka uśmiechnęła się najserdeczniej, jak tylko potrafiła.

— Jasne, dzięki — odparła.

Nowa koleżanka odpowiedziała jej uśmiechem, po czym przysunęła się nieco bliżej.

— Ten chłopak naprzeciwko to Michał — odezwała się Patrycja półszeptem, wskazując dyskretnym ruchem głowy na siedzącego po drugiej stronie stołu szatyna. — Razem z kolegami z 2c niedawno założył zespół. Piszą naprawdę fajne teksty. Poza tym, jeżeli będziesz miała jakiekolwiek problemy z fizyką, to uderzaj prosto do niego. Jest najlepszy. Ten brunet obok niego to Maciek, ale z nim to raczej nie będziesz się chciała zaprzyjaźnić.

— Dlaczego? — zainteresowała się Ala.

— Strasznie zadziera nosa. Zresztą sama się przekonasz. Ten chłopak po lewej ma na imię Paweł. — Ala zauważyła, że wymawiając to imię, Patrycja zarumieniła się jeszcze bardziej i uciekła wzrokiem w bok. Alicja spojrzała w stronę chłopaka. Siedział obok jasnowłosej dziewczyny i sądząc po uśmiechach oraz tym, jak pochylali się ku sobie, łączyło ich coś więcej niż przyjaźń.

— A ta blondynka?

— To Sylwia — odparła Patrycja krótko, a w jej tonie Alicja wyczuła zmianę nastroju. — Dalej siedzą Karolina, Marek i Magda. Betty już znasz, a ten wielkolud obok niej to Czarek, redaktor gazetki szkolnej.

— Mówiłaś coś do mnie? — zapytał chłopak, odwracając się w ich stronę. Miał jasne włosy i przekrzywiony, niedbale zawiązany krawat.

— Nie, właśnie opowiadałam Ali, że wybierasz się na dziennikarstwo — wyjaśniła Patrycja.

— Ptysiek będzie prowadził audycje radiowe — wtrąciła Ela.

— Nie audycje, będę prezenterem telewizyjnym.

— Już ci mówiłam: żeby pracować w telewizji, trzeba się jakoś prezentować. Radio to twoja jedyna opcja. I to regionalne.

Ala zerknęła na chłopaka, który zdawał się zupełnie niezrażony docinkami Eli.

— Zazdrosna jest — odezwał się do Alicji. — Szaleje za mną, ale niestety dostaje kosza za koszem.

— Taa… A świnie latają! — odgryzła się Ela, po czym cała trójka wybuchnęła śmiechem.

Ala uśmiechnęła się także, starając się jednocześnie dociec, jakie relacje łączą siedzących przy stoliku ludzi. Było to zajęcie na tyle ciekawe i fascynujące, że dziewczyna wkrótce przestała myśleć o Wiktorii i reszcie swoich koleżanek z Wadowic. Zamiast tego przez następną godzinę w skupieniu obserwowała nowych znajomych i przysłuchiwała się ich rozmowom.

Najbardziej zaciekawiła ją Ela, która była głośną i wygadaną dziewczyną, oraz siedzący obok niej Czarek. Alicja szybko wyczuła, że tę parę łączy szczególny rodzaj przyjaźni. Przekomarzali się ze sobą przez cały czas, a ich rozmowa, przeplatana ciętymi odzywkami i żartami, stanowiła naprawdę niezłą rozrywkę, która kilka razy doprowadziła Alę do śmiechu. Szybko uznała, że podoba się jej to nowe towarzystwo i kiedy nadszedł czas, by się pożegnać, ruszyła do domu w dużo lepszym nastroju niż ten, który towarzyszył jej tego ranka.

STANKIEWICZOWIE

Zmierzając chodnikiem w kierunku szkoły, Patrycja Stankiewicz zerknęła na zegarek. Dobiegające od strony boiska odgłosy przemówienia wyraźnie świadczyły o tym, że uroczysta inauguracja roku szkolnego już się rozpoczęła. Dziewczyna przyspieszyła kroku, czując pod pachami wilgoć. „Świetnie, po prostu świetnie! Nie ma to jak pokazać się ludziom na oczy z wielkimi plamami potu na bluzce!” — pomyślała ze złością. Była zdyszana, spocona i spóźniona, a wszystko to za sprawą ojca.

Patrycja jadła właśnie śniadanie, kiedy zdenerwowany Szymon Stankiewicz wpadł do kuchni.

— Baśka, widziałaś moje kluczyki od samochodu? — zapytał ostrym tonem.

— Nie — odparła matka Patrycji.

— Kurwa… — mruknął ojciec i wyszedł.

Patrycja zerknęła na mamę znad miski z płatkami śniadaniowymi. Basia, trzymając na rękach młodszą córkę, ponownie zaczęła nucić piosenkę, którą wcześniej przerwało nagłe pojawienie się męża. Uśmiechała się przy tym, lecz wyraz napięcia, który pojawił się na jej twarzy, zdradzał nerwowość.

— Przestań fałszować i pomóż mi szukać! — usłyszały po chwili dobiegający z pokoju krzyk.

— Patrzyłeś po kieszeniach? — zapytała matka na tyle głośno, by ojciec mógł ją usłyszeć.

— Patrzyłem! Nie ma ich tam!

Kobieta westchnęła, po czym z dzieckiem na rękach wyszła z kuchni. Patrycja szybko dokończyła śniadanie, w duchu licząc na to, że zdąży wyjść z domu przed największą burzą. Udała się do łazienki, umyła zęby, uczesała się i kilka minut później była już gotowa do wyjścia.

— Idę! — zawołała i już sięgała do klamki, gdy w przedpokoju pojawił się ojciec.

— A ty dokąd?

— Do szkoły — odparła.

— Pomóż mi szukać kluczy, to cię podrzucę.

Patrycja westchnęła, lecz nie śmiała mu odmówić. Odłożyła torbę na podłogę i zaczęła sprawdzać wieszak oraz stojącą pod nim szafkę. Chwilę później podeszła do niej matka.

— Weź małą na chwilę — odezwała się i podała dziewczynie dziecko.

— Spóźnię się do szkoły — rzekła Patrycja na tyle cicho, by miotający się po pokoju ojciec nie mógł jej usłyszeć.

— Tata cię podwiezie, jak tylko znajdziemy klucze — odparła matka, po czym ruszyła do kuchni.

Niestety, minuty mijały, a po kluczach wciąż nie było śladu. Jakby tego było mało, dziewięciomiesięczna Julia zaczęła marudzić i namiętnie ssać palce.

— Mamo, ona chce jeść — odezwała się Patrycja.

— Zaraz ją nakarmię. Zajrzyj jeszcze do łazienki, może tam je zostawił.

Przeklinając w myślach roztrzepanie ojca, Patrycja weszła do łazienki. Chwilę później, ku swej ogromnej uldze, znalazła klucze na pralce. Leżały przysłonięte stertą ubrań. Wszystko wskazywało na to, że ojciec położył je tam poprzedniego dnia, gdy po powrocie z pracy mył ręce.

— No ciekawe, kto je przywalił tymi szmatami! — warknął Szymon, biorąc klucze z ręki nastoletniej córki. — Pospiesz się, jedziemy!

Patrycja oddała siostrę w ręce mamy, pożegnała się i ruszyła za ojcem. Podczas jazdy milczała, widząc jego zmarszczone brwi i zaciśnięte usta, lecz kiedy Szymon zatrzymał samochód kilka przecznic od szkoły, zauważyła nieśmiało, że obiecał podrzucić ją przed sam budynek.

— Spieszę się — mruknął w odpowiedzi. W jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie. — Wysiadaj, bo już jestem spóźniony! Nic ci się nie stanie, jak się przejdziesz. Masz stąd kawałek. Pa!

Gdy tylko wysiadła z auta i zatrzasnęła za sobą drzwi, ojciec natychmiast odjechał. Patrycja, nie tracąc czasu, ruszyła przed siebie. Kiedy w końcu dotarła na boisko, odszukała wzrokiem swoją klasę.

— Hej — odezwała się, stając obok swojej najlepszej przyjaciółki.

— Cześć. A tobie co? Dyszysz jak po maratonie — zauważyła Ela.

— I tak też się czuję — odparła dziewczyna. — Coś mnie ominęło?

— Tak. Dowiedziałam się przed chwilą, że przez miesiąc nie będzie łaciny, bo Wilczyński utknął w szpitalu z powodu komplikacji po usunięciu hemoroidów, a Kaśka Kowal z 2d jest w ciąży.

Patrycja spojrzała na przyjaciółkę.

— Serio?! — zapytała zupełnie poważnie. Musiała mieć naprawdę głupi wyraz twarzy, gdyż Ela po chwili wybuchła śmiechem.

— Nie, żartuję tylko — rzekła. — Kaśka cnotliwa jak zawsze, a Wilczyński zdrów jak ryba, z samego rana znalazł okazję, by się mnie uczepić. Niestety. Ale jeżeli chcesz wiedzieć, co nowego, to popatrz tam — dodała i ruchem głowy wskazała na lewo. — Widzisz tę dziewczynę w bluzce w kratę?

— Widzę, i co?

— Nowa. Podobno będzie chodzić z nami do klasy.

Patrycja z zainteresowaniem przyjrzała się dziewczynie i już otworzyła usta, by coś powiedzieć, gdy nagle do jej uszu dotarł znajomy śmiech. Rozejrzała się, a kiedy dostrzegła stojącego nieopodal szatyna, jej serce zabiło mocniej. Paweł nic się nie zmienił przez te dwa miesiące wakacji. Wciąż był przystojny i miał zniewalający uśmiech. Ależ ona się stęskniła za jego widokiem!

— Nie patrz tak na niego, bo ci gały z orbit wyskoczą — głos Eli szybko sprowadził Patrycję z powrotem na ziemię. — Wyglądasz jak rozmarzone cielę.

— Dzięki — mruknęła Patrycja, po czym odwróciła głowę w stronę betonowego boiska, pośrodku którego stał dyrektor szkoły.

Starała się skupić na jego przemówieniu, lecz paląca skóra twarzy skutecznie odwracała jej uwagę. Dziewczyna dotknęła policzka. Jej skłonność do rumienienia się była już legendarna. Ela czasami specjalnie droczyła się z przyjaciółką lub opowiadała jej sprośne historie tylko po to, by obserwować, jak twarz koleżanki oblewa się czerwienią.

— Do tej pory myślałam, że takie cuda dzieją się tylko w kreskówkach — zażartowała kiedyś. I choć zapewne Ela zapomniała o tych słowach, ledwie je wypowiedziała, Patrycja zapamiętała je bardzo dobrze.

„Tym właśnie jestem — wynaturzeniem godnym kreskówki” — pomyślała. Odwróciła się tak, by Paweł nie mógł dostrzec jej twarzy. Co prawda szczerze wątpiła, by miał choć raz spojrzeć w jej stronę, ale ostrożności nigdy za wiele.

Zdarzały się jej momenty, w których szczerze żałowała, że zwierzyła się Eli ze swojego zauroczenia Pawłem. Ela była świetną dziewczyną — szczerą, rozrywkową, wesołą i wygadaną, ale lubiła żartować sobie z innych i bywała w tym okrutna. Nawet Pawła nie oszczędzała, choć był najprzystojniejszym chłopakiem w klasie. Chyba nie było w szkole dziewczyny, która nie obejrzałaby się za nim chociaż raz, ale Ela była zdania, że jest zbyt „ładniutki”.

— No popatrz na niego. Gdyby tylko zapuścił włosy, to wyglądałby jak dziewczyna — zauważyła pewnego razu. — Dodać do tego zarost i byłaby normalnie druga Conchita Wurst.

Patrycja wzięła kilka głębszych oddechów, by uspokoić ciało, które wciąż jeszcze nie doszło do siebie po szybkim spacerze. Czuła, jak jej serce bije mocno, a pot strużkami spływa po plecach. Zerknęła na stojącą obok Elę. Przyjaciółka swoje proste, rude włosy miała spięte w koński ogon, a jej cerę pokrywała warstwa ledwie dostrzegalnego podkładu, który jednak doskonale krył wszelkie niedoskonałości. Na twarz swoim zwyczajem nałożyła grubą warstwę makijażu, lecz mimo upału na jej skórze nie można było dojrzeć nawet najdrobniejszej kropelki potu.

Patrycja otarła dyskretnie mokre czoło, modląc się, by dyrektor okazał się łaskawy i skrócił swoje przemówienie do minimum. Po chwili odważyła się raz jeszcze spojrzeć w stronę Pawła. Obok niego pojawiła się Sylwia. Dziewczyna szeptała mu coś do ucha, wywołując uśmiech na jego twarzy. Patrycja mimo woli się skrzywiła i odwróciła pośpiesznie głowę. Ostatecznie uznała, że nie ma znaczenia, czy wejdzie do klasy spocona i czerwona, Paweł i tak nawet na nią nie spojrzy. Nigdy jej nie zauważał.

„Jestem dla niego niewidzialna” — przebiegło jej przez myśl, lecz o dziwo nie poczuła smutku. Taka już była kolej rzeczy. Trudno rozpaczać tylko dlatego, że nie jest się w stanie sięgnąć gwiazd.

— Hej, jak myślisz, zaprosić tę nową? — odezwała się Ela niespodziewanie.

— Zaprosić? Gdzie? — zapytała Patrycja, wyrwana gwałtownie z zamyślenia.

— Łooo Jezuuu, na randkę do kina — odparła Ela, wywracając oczami. — No na miasto z nami. Kilka osób z naszej grupy idzie po zajęciach.

— Dobry pomysł.

Eli zdarzało się pomyśleć o innych, ale Patrycja była niemal pewna, że w tym wypadku chodziło o zwykłą ciekawość. Ela lubiła żarty, lubiła mocny makijaż i markowe buty, ale nade wszystko lubiła poznawać nowych ludzi. Wystarczyło wpuścić ją do pokoju pełnego obcych osób i po godzinie była już po imieniu z połową z nich.

„Może być ciekawie” — pomyślała Patrycja i z miejsca zaczęła się zastanawiać nad tym, czy Paweł także z nimi pójdzie. Po tylu tygodniach z dala od niego była bardzo spragniona jego towarzystwa. Przez resztę apelu myślała już tylko o nim i o tym, czy podczas wypadu na miasto uda się jej zamienić z nim choć parę słów.

* * *

Barbara Stankiewicz tego ranka wyjątkowo cieszyła się z wyjścia męża do pracy. Z reguły się rozluźniała, gdy tylko wychodził z domu, lecz tym razem wręcz odetchnęła z ulgą. Po kilkunastu latach spędzonych u boku Szymona nauczyła się odczytywać emocje z jego ruchów i mimiki twarzy. Nie musiał się odzywać, by dobrze wiedziała, kiedy był zły, zestresowany, znudzony czy zniecierpliwiony. Tego ranka po telefonie jednego z pracowników Szymon po prostu kipiał wściekłością. Basia starała się nie odzywać i nie wchodzić mu w drogę, kiedy zbierał się do pracy. W napięciu obserwowała, jak miota się po domu, a kiedy nie mógł znaleźć kluczyków od samochodu, poczuła, jak jej żołądek zamienia się w twardy supeł.

Na szczęście Patrycja znalazła klucze i oboje wyszli w pośpiechu, zostawiając Basię samą.

— No, już po wszystkim. — Kobieta przytuliła mocno swoją młodszą córeczkę. — Teraz będzie w domku cisza i spokój. Może włączymy sobie muzykę? Co ty na to, skarbeczku?

Z dzieckiem na rękach ruszyła do bawialni. Tam posadziła Julkę na dywanie i uruchomiła stojący na biurku komputer męża. Wybrała radio internetowe z muzyką dla dzieci i już po chwili w pomieszczeniu rozległy się dziecięce głosy śpiewające Muchę w Mucholocie. Basia zerknęła na Julkę i uśmiechnęła się na widok dziewczynki podrygującej w rytm muzyki.

Julia była jej słodkim aniołkiem, małym szczęściem, które nadawało jej życiu sens. Kobieta przypomniała sobie dzień, w którym dowiedziała się, że jest w ciąży. To było wiosną zeszłego roku, a ona miała czterdzieści jeden lat i absolutnie nie planowała drugiego dziecka. Wychodząc z gabinetu lekarza, najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Dzisiaj, patrząc na swoją maleńką córeczkę, wstydziła się, że tamtego dnia przez jedną krótką chwilę pomyślała o aborcji.

Szymon był zaskoczony nowiną, ale było to raczej pozytywne zaskoczenie. Mijał tydzień za tygodniem, aż w końcu oboje oswoili się z myślą, że ponownie zostaną rodzicami takiego maleństwa. Basi płeć dziecka była zupełnie obojętna, byle tylko urodziło się zdrowe, Szymon jednak bardzo liczył na syna. Planował jego przyszłość, zajęcia z piłki nożnej, wspólne wypady na mecze. Wybrał już nawet dla niego imię — Mateusz. Kiedy podczas kolejnego badania USG lekarka powiedziała im, że najprawdopodobniej będą mieć dziewczynkę, Szymon nie potrafił ukryć rozczarowania. Na szczęście ku ogromnej uldze Basi pierwsze miesiące po narodzinach Julii przyniosły wiele zmian. Maleństwo zdołało rozkochać w sobie ojca, który z błyskiem radości w oku obserwował jej pierwsze uśmiechy i przysłuchiwał się gaworzeniu.

Bo Szymon potrafił być dobrym ojcem, pod warunkiem że mu się chciało. Zdarzało się mu pomóc przy kąpieli Julki czy też wyjść z nią na krótki spacer, generalnie jednak zdecydowana większość obowiązków związanych z domem i opieką nad dziećmi spadała na Basię. Jej mąż był przyzwyczajony do tego, że po powrocie z pracy zastawał wysprzątany dom, ciepły obiad na stole i nadskakującą mu żonę. Sporadycznie pomagał przy sprzątaniu, od czasu do czasu wyniósł śmieci, ale już od kuchennych garów i pralki trzymał się z daleka. Basia podejrzewała, że nie wiedziałby nawet, jak ją obsługiwać.

Nie mając pojęcia, ile pracy tak naprawdę Basia wkłada w opiekę nad domem i rodziną, Szymon nie doceniał jej wysiłków. Kiedyś wspominała przy nim, że jest zmęczona, i usłyszała w odpowiedzi:

— Nie wiem, czym. Nie pracujesz, całymi dniami siedzisz w domu i nic nie robisz. Też bym tak chciał.

Czasami w chwilach złości mówił jej, że jest pasożytem na jego utrzymaniu. To bolało. Zresztą nie tylko to. Szymon zawsze wiedział, co powiedzieć i w który czuły punkt uderzyć, by zabolało ją to jak najmocniej. Wczoraj, kiedy wycierała kurze, kazał jej się odsunąć, bo jak stwierdził, zasłaniała swoim dupskiem cały telewizor. A wieczorem, kiedy przyszedł do łóżka i położył się obok niej, usłyszała, że jest rozgrzana jak reaktor jądrowy.

— To ten tłuszcz — rzekł, obejmując ją ciężkim ramieniem. — Wieloryb przy tobie wysiada.

Takie złośliwe docinki przytrafiały mu się często, a najlepsze w tym wszystkim było to, że kompletnie nie rozumiał, dlaczego Basia się z nich nie śmieje. Przecież to było takie zabawne! Szymonowi wydawało się, że jest mistrzem ciętego dowcipu, podczas gdy tak naprawdę był zwyczajnym despotą.

„Mam nadzieję, że wróci z pracy w lepszym humorze” — pomyślała Basia i usiadłszy na dywanie obok córeczki, zaczęła się zastanawiać, co ugotować na obiad, by sprawić swojemu mężowi miłą niespodziankę.

* * *

Kilkanaście minut po drugiej Patrycja z ulgą opuściła towarzystwo kolegów i koleżanek z grupy, po czym ruszyła w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Była przybita. Przez ostatnie trzy godziny obserwowała, jak Paweł i Sylwia otwarcie ze sobą flirtują, i czuła, że więcej tych tortur po prostu nie zniesie. Widok ten był bowiem niczym szpilki wbijające się prosto w jej serce. Żeby oderwać się od dołujących myśli, zagadnęła siedzącą obok niej nową dziewczynę, która także wydała się z jakiegoś powodu przygnębiona. Trochę pomogło, ale tylko na jakiś czas.

Pogrążona w zadumie Patrycja dopiero kilkanaście kroków od domu zauważyła stojący przed bramą samochód ojca. Na ten widok gwałtownie wyjęła dłoń z kieszeni i spojrzała na zegarek. Ojciec najwidoczniej skończył dziś pracę nieco wcześniej. Gdy chwilę później weszła do domu, zamknęła za sobą cicho drzwi i nadstawiła ucha. Nie dobiegły jej żadne niepokojące odgłosy, więc zsunęła z nóg buty i ruszyła do przedpokoju.

— Patrycja? — usłyszała, mijając drzwi do bawialni.

Dziewczyna zatrzymała się, zawróciła i po chwili stanęła w progu. Ojciec siedział na kanapie. Oderwał wzrok od trzymanego w dłoniach telefonu i spojrzał na córkę. Miał poluźniony krawat, a na twarzy wyraz świadczący o tym, że ktoś go tego dnia nieźle wkurzył.

— Tak? — odezwała się Patrycja.

— O której skończyłaś zajęcia?

— O jedenastej.

— A która jest teraz?

— Trzecia — odparła, czując, jak jej całe ciało się spina.

— To gdzieś była przez tyle godzin? — ton jego głosu był szorstki.

Wiedziała już, że nie będzie w stanie udzielić ojcu odpowiedzi, która go usatysfakcjonuje. Miała tak naprawdę dwa wyjścia — zacząć się tłumaczyć z nadzieją, że ojciec nie będzie miał ochoty jej słuchać, lub w milczeniu czekać na tyradę.

— Byłam z Elą na mieście — rzekła w końcu. — Szukałyśmy podręcznika do historii i…

— Dobra — przerwał jej. Najwyraźniej nie był w nastroju, by wysłuchiwać terkotania córki. — Idź lepiej do matki i zapytaj ją, czy doczekam się dzisiaj obiadu.

Patrycja z ulgą cofnęła się do przedpokoju, po czym zajrzała do kuchni i do sypialni rodziców. W łóżeczku Julki dostrzegła ruch, więc podeszła bliżej. Mała najwyraźniej niedawno wybudziła się ze swojej popołudniowej drzemki, bo miała szeroko otwarte oczka i bawiła się swoim ulubionym różowym słonikiem. Na widok Patrycji uśmiechnęła się i zaczęła gaworzyć. Dziewczyna wzięła siostrę na ręce i ruszyła na poszukiwanie matki.

Gdy mijała drzwi do łazienki, usłyszała, jak ktoś głośno wydmuchuje nos. Zatrzymała się i nadstawiła ucha.

— Mamo… — odezwała się po chwili wahania.

— Tak? — usłyszała.

— Wychodzisz?

— Za chwilę.

Patrycja westchnęła, po czym z Julką na rękach ruszyła do kuchni. Posadziła małą w wysokim krzesełku i się rozejrzała. Na kuchence stał garnek z zupą, więc zapaliła gaz i postawiła ją na ogniu. Zauważyła także, że mama zaczęła obierać ziemniaki, więc umyła szybko ręce i zabrała się do pracy.

Kiedy po kilku minutach Basia weszła do kuchni, zupa była już prawie gorąca, a ziemniaki stały w garnku przygotowane do gotowania.

— Dziękuję — rzekła i pocałowała starszą córkę w czoło. — A ty co, mój mały bąbelku? — zwróciła się do Julki, która na widok matki zaczęła się radośnie śmiać. — Wyspałaś się? Mama zaraz da ci coś do jedzenia. Co powiesz na kurczaczka? Może być kurczaczek?

Patrycja kątem oka obserwowała zaczerwienione oczy matki i wyraz zmęczenia na jej twarzy, który Basia bezskutecznie starała się zamaskować uśmiechem. Szybko pojęła, że pod jej nieobecność w domu doszło do kolejnej awantury.

Patrycję niezmiennie zdumiewał fakt, że nawet po największej kłótni, po litanii przykrych słów, które niemal codziennie słyszała od ojca, mama potrafiła przetrzeć oczy dłonią i zachowywać się tak, jak gdyby nic się nie stało. W tej rozpaczliwej walce o normalność bywała zdumiewająca.

Za chwilę usiądą całą rodziną do stołu i będą udawać, że wszystko jest w porządku. Ojciec rzuci jak zwykle pod ich adresem kilka złośliwych uwag, z których tylko on sam będzie się śmiał. Opowie o tym, co go dzisiaj wkurzyło w pracy, nie zadając sobie trudu, by zapytać, jak im minął dzień. Wyzwie kilka osób od idiotów i debili, zaklnie dwa lub trzy razy, nie przejmując się tym, że przy stole siedzą jego córki, a kiedy już się naje, zasiądzie przed telewizorem lub komputerem, gdzie spędzi resztę wieczoru. Mama zajmie się Julią, a na Patrycję, jak zawsze, spadnie obowiązek posprzątania po obiedzie. Dopiero kiedy skończy, będzie mogła zaszyć się w swoim pokoju. Codzienny rytuał, od którego nie było ucieczki.

Czasami wyobrażała sobie, jak mówi ojcu prosto w twarz, co o nim sądzi. Niejednokrotnie prowadziła z nim w myślach dialog, odpowiadała mu złośliwie, wytykała brak logiki oraz kultury i wyobrażała sobie, jak jego twarz czerwieni się ze złości. Ten jej wewnętrzny świat, w którym była wygadaną buntowniczką, pozwalał jej przetrwać niejedno upokorzenie.

Niestety w rzeczywistości nigdy nie miała na tyle odwagi, by postawić się ojcu. Była tchórzem. Z tą świadomością pogodziła się już dawno temu i akceptowała to z pełnym rezygnacji spokojem. Zupełnie jak jej mama. W końcu uczyła się od najlepszych.

ŻAKOWIE

Elżbieta Żak ze wszystkich sił starała się zapanować nad ogarniającą ją irytacją. Denerwował ją panujący w autobusie ścisk, bezmyślna gadanina stojących nieopodal małolat oraz fakt, że dzisiaj definitywnie kończył się okres wakacyjnej beztroski. Podczas postoju na światłach sięgnęła do swojej torby i wyjęła z niej słuchawki. Po krótkiej walce z poplątanymi kablami wsadziła słuchawki do uszu, ich końcówkę wsunęła do iPhone’a i ustawiła ulubioną muzykę na tyle głośno, by zagłuszyć rozmowy współpasażerów.

Stojąc przy oknie, wpatrywała się w mijane budynki i samochody, poruszając bezgłośnie ustami do słów słuchanych piosenek. Wtem kątem oka dostrzegła przyglądającą się jej z pobliskiego siedzenia starszą kobietę. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, starsza pani pełnym dezaprobaty wzrokiem obrzuciła buty na obcasie i krótką spódniczkę, które Ela miała na sobie. Dziewczyna uśmiechnęła się bez śladu onieśmielenia, a następnie odpięła górny guzik swojej białej bluzki, odsłaniając tym samym rowek pomiędzy piersiami. Spojrzała przy tym wyzywająco na kobietę. Zgorszona staruszka zacisnęła usta i odwróciła wzrok.

„Jeden zero dla mnie, ty stary moherze” — pomyślała Ela z satysfakcją, po czym powróciła do wyglądania przez okno.

Gdy autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku, wśród stojącej na chodniku młodzieży dostrzegła Czarka, swojego kolegę z klasy. Pomachała mu. Chłopak na jej widok uśmiechnął się szeroko i po chwili przepychanki w tłumie pasażerów dotarł do miejsca, w którym stała. Ela wyjęła słuchawki z uszu.

— Hej, Betty! — odezwał się. — Co słychać? Jak tam twoje wakacje?

— Szczerze powiedziawszy, beznadziejne — odparła. — Spędziłam dwa koszmarne tygodnie na jakimś nadmorskim zadupiu. Wiocha zabita dechami, zasięg fatalny, zero Internetu, do najbliższej dyskoteki kilkanaście kilometrów. Myślałam, że umrę z nudów. Oczywiście skończyło się na tym, że prawie codziennie ze starą skakałyśmy sobie do gardeł. A ty? Po górach się szlajałeś, co? Widziałam zdjęcia na fejsie.

— No, fajnie było, nie powiem — odparł Czarek, przyglądając się jej ukradkiem.

Udawała, że tego nie zauważa, lecz radość, jaką okazał na jej widok, sprawiła Eli ogromną przyjemność. Ona także cieszyła się, że go widzi. Choć nie przyznałaby się do tego głośno, trochę jej brakowało jego towarzystwa. W klasie niewiele było osób, które Ela darzyła sympatią, a jeszcze mniej takich, za którymi miała okazję się stęsknić podczas wakacji. Czarek był jedną z tych osób i jego towarzystwo po tak długiej przerwie od razu poprawiło jej nastrój.

Trzy przystanki dalej wysiedli razem z autobusu i ruszyli w kierunku szkoły. Kiedy stanęli przed głównym wejściem, Czarek niespodziewanie padł na kolana i pochyliwszy się, udał, że całuje szkolny próg.

— Ptysiek, co ty robisz, świrze jeden! — krzyknęła rozbawiona jego zachowaniem.

Czarek, nie zwracając na nią uwagi, odezwał się modlitewnym tonem:

— Dzięki ci, Panie, za ten cudowny dzień, w którym mogę ponownie przekroczyć wspaniałe progi tej czcigodnej świątyni wiedzy…

— Ptysiek, a w domciu wszyscy zdrowi? — zapytała Ela ze śmiechem, po czym odwróciła się i zamarła. Tuż obok stał profesor Wilczyński, nauczyciel łaciny i postrach całej szkoły. Jego wzrok spoczął na klęczącym Czarku.

— Co się tutaj dzieje? — zapytał grobowym tonem.

Ela zerknęła na kolegę.

— Dzień dobry, panie profesorze — odezwał się Czarek, unosząc głowę. — Właśnie całowałem progi mojej ukochanej szkoły z radości, że znów mogę je przekroczyć.

— Ach tak… — odparł profesor. — A jutro zapewne będziesz całował progi mojej sali, tak? Koniec przedstawienia, panie Markiewicz, i to już. A panna Żak przed moimi zajęciami zmyje z twarzy makijaż, bo do klasy nie wpuszczę. — Z tymi słowami Wilczyński wyminął Czarka i wkroczył do budynku.

Czarek patrzył za nim przez chwilę, po czym ponownie padł na twarz.

— O Boże, moje serce tego nie wytrzyma. Za dużo szczęścia jak na jeden raz!

— Jeeezu, jak ja nie znoszę tego buraka — mruknęła Ela, po czym wypluła gumę do żucia wprost do stojącego nieopodal kosza na śmieci. — Chodź, Ptysiek, miejmy już ten cyrk za sobą.

Chłopak wstał i oboje weszli do środka. Przeszli przez hol i skierowali się wprost do wyjścia na boisko szkolne. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, wypatrzyli w tłumie swoją klasę i ruszyli w jej kierunku.

— Siema! — Czarek przywitał się głośno z kolegami i z miejsca pogrążyli się w rozmowie.

Ela kiwnęła im głową, lecz choć stanęła tuż obok, nie przysłuchiwała się ich rozmowie. Zamiast tego zaczęła się rozglądać. Wtem jej wzrok zatrzymał się na stojącej kilkanaście metrów dalej postaci. Maciek. Jego widok sprawił, że serce zaczęło jej bić szybciej. Wysoki i ponury, jak zawsze ubrany na czarno chłopak sprawiał wrażenie znudzonego wszystkim, co działo się wokół. Stał oparty o szkolny mur. Z jedną ręką wsuniętą niedbale do kieszeni spodni i z telefonem komórkowym w drugiej ignorował mijające go raz po raz grupki młodzieży.

Ela z trudem oparła się pokusie, by do niego podejść. Przez cały ostatni tydzień zastanawiała się, czy w klasie ktokolwiek zauważy, że pomiędzy nią i Maćkiem do czegoś doszło. Była też ciekawa, jak chłopak się zachowa podczas ich kolejnego spotkania.

Od samego początku miała do niego słabość. Maciek wydawał się jej pociągający. Intrygujący. Imponował jej swoją pewnością siebie. Lubiła jego typowo męską urodę oraz ciemne oczy, w których często czaiły się lekceważenie, inteligencja i przenikliwość. Ostatnim razem, kiedy na nią patrzył, odniosła wrażenie, jakby lada moment miała się zatracić w jego mrocznym, hipnotyzującym spojrzeniu.

Stało się to w zeszły weekend. Spotkali się przypadkiem na imprezie u wspólnego znajomego i choć przez pierwszy rok liceum rzadko ze sobą rozmawiali, tym razem spędzili na rozmowie niemal cały wieczór. Ela miała okazję się przekonać, że ten na co dzień chłodny i arogancki chłopak potrafi być niezwykle czarujący, jeśli tylko mu się chce. Ją tego wieczoru oczarował tak skutecznie, że pozwoliła mu nie tylko na pocałunki, ale także na to, by jego dłonie odkryły i z uwagą przestudiowały niemal każdy centymetr skrytego pod jej bluzką ciała.

A potem… Potem przez kolejny tydzień nie rozstawała się ze swoim telefonem, czekając na jakąś wiadomość od Maćka. Korciło ją, by napisać do niego na Facebooku, ale nie chciała być nachalna. Nie chciała, by pomyślał, że tak bardzo jej na nim zależy. Wolała, żeby to z jego strony wyszła inicjatywa. Lecz niestety minął tydzień i nic takiego nie nastąpiło.

Wbiła w chłopaka uważne spojrzenie, starając się ściągnąć na siebie jego wzrok. Jedno spojrzenie — tyle jej wystarczy, by ocenić sytuację. Jeżeli Maciek się do niej uśmiechnie, będzie wiedziała, że dla niego ten wieczór także miał znaczenie, że nie był jedynie jednorazowym, pijackim wybrykiem. Czuła niepewność przeplataną dziwnym podnieceniem i ekscytacją.

W końcu się doczekała i Maciek spojrzał w jej stronę. Uśmiechnęła się, lecz on nie odwzajemnił uśmiechu. Spoglądał na nią, zupełnie jakby była przezroczysta. W pierwszej chwili przyszło jej na myśl, że być może jej nie zauważył, lecz szybko uznała to za niemożliwe. Przecież ich oczy na moment się spotkały. Widział ją i postanowił zignorować. Nic nie wskazywało, że zamierza do niej podejść i się z nią przywitać, choć bardzo na to liczyła.

Ela odwróciła głowę, czując w żołądku nieprzyjemny ścisk. Zacisnęła dłonie w pięści. Ogarniające ją rozczarowanie szybko przerodziło się w złość. Skoro on miał zamiar udawać, że nic się nie stało, ona zrobi dokładnie to samo.

— Hej! Ziemia do Betty!

Ela drgnęła i spojrzała na stojących obok niej kolegów.

— Co? — odezwała się, a kiedy zauważyła, że wszyscy się jej przyglądają, zdała sobie sprawę z tego, że coś do niej mówiono, a ona nie zarejestrowała z tego ani słowa.

Czarek roześmiał się na widok jej zdezorientowanej miny.

— Pytałem, czy widziałaś tę nową dziewczynę — odezwał się.

— Jaką nową dziewczynę?

— Tę, która będzie z nami chodzić do klasy — wtrącił Michał. — Tam stoi, widzisz? Ta w niebieskiej koszuli w kratę. — Wskazał Eli dyskretnym ruchem głowy, by obejrzała się za siebie.

Chwilę trwało, nim wypatrzyła ją w tłumie licealistów. Dziewczyna była wysoka. Miała bujne, kasztanowe włosy, szczupłą figurę i długie, zgrabne nogi.

— Skąd wiesz, że będzie z nami chodzić? — zapytała Ela, odwracając się w stronę Michała.

— Słyszałem, jak pytała woźną o Kozłowską. Powiedziała jej, że jest nową uczennicą 2b.

Ela raz jeszcze zerknęła na nią z zaciekawieniem. „Ładna, ale ma małe piersi i chyba w życiu nie widziała na oczy żelazka” — pomyślała, po czym uspokojona tą szybką oceną odwróciła twarz ku kolegom i zmieniła temat.

Dopiero kiedy dyrektor rozpoczął swoje przemówienie, dziewczyna uzmysłowiła sobie, że nigdzie nie widać jej przyjaciółki. Patrycja nigdy się nie spóźniała, to było zupełnie nie w jej stylu. Ela już miała sięgnąć po swój telefon, by wysłać jej esemesa, kiedy zdyszana nastolatka znalazła się tuż obok niej.

— Hej! — odezwała się.

— Cześć. A tobie co? Dyszysz jak po maratonie — zauważyła Ela.

— I tak też się czuję — odparła Patrycja.

Przez chwilę rozmawiały, po czym Ela udała, że przysłuchuje się przemówieniu. Tak naprawdę jednak zastanawiała się nad tym, jak zagadnąć do Maćka. Przypomniała sobie, że koledzy z jej grupy napomknęli coś o wypadzie po zajęciach na miasto i uznała, że być może nadarzy się dobra okazja, by porozmawiać.

Niestety okazało się, że tego popołudnia Ela zdołała zamienić z Maćkiem zaledwie dwa słowa. Przywitał się z nią tuż po apelu, ale najprawdopodobniej tylko dlatego, że wchodząc po schodach, znalazła się obok niego i po prostu nie mógł jej zignorować. Po zajęciach natomiast posiedział z nimi w ogródku piwnym zaledwie godzinkę i szybko się ulotnił. Ela nie mogła przestać się zastanawiać, dlaczego z nią nie porozmawiał i dlaczego sprawiał wrażenie, jakby unikał jej wzroku. Jednak choć jego dziwne zachowanie nie dawało jej spokoju, była zdeterminowana, by nie dać po sobie tego poznać. Przy stoliku śmiała się głośno, rozmawiała chętnie i przekomarzała się z Czarkiem. Wykorzystała także okazję, by zagadać tę nową dziewczynę i dowiedzieć się o niej kilku ciekawych rzeczy.

Kiedy po godzinie drugiej część towarzystwa zaczęła się powoli rozchodzić, Ela poczuła, że zupełnie nie ma ochoty wracać do domu. Rozkręcona towarzystwem zaproponowała chłopakom, by wyskoczyli jeszcze do pobliskiego pubu i koniec końców do domu wróciła dopiero wieczorem.

Kiedy weszła do mieszkania, przywitały ją odgłosy lecących w telewizji reklam. Zajrzała do pokoju dziennego, gdzie na kanapie zastała śpiącą matkę. W niebieskawej poświacie sączącej się z ekranu telewizora dostrzegła, że stół zawalony był papierami i notatkami. Pośród dokumentów stał także kieliszek z winem, a obok niego opróżniona do dna butelka.

Dziewczyna spojrzała na śpiącą kobietę, po czym cicho wycofała się do kuchni. Kilkanaście minut później z herbatą i kanapką zamknęła się w swoim pokoju. Z laptopem w dłoniach usiadła po turecku na dywanie, a następnie zalogowała się na Facebooka, gdzie z irytacją dostrzegła brak nowych powiadomień.

Przez chwilę się zastanawiała, po czym weszła na profil Maćka i kliknęła na ikonkę wiadomości. Właśnie miała zacząć pisać, kiedy rozległo się pukanie i w progu pojawiła się jej matka.

— Ela?

— Czy ja powiedziałam, że możesz wejść? — burknęła dziewczyna.

— Chciałam się tylko dowiedzieć, jak tam rozpoczęcie — odparła matka, ignorując opryskliwy ton w głosie córki. — Dzwoniłam do ciebie. Czemu nie odbierałaś telefonu?

— Miałam go w torebce. Nie słyszałam.

— Wszystko w porządku?

— Jasne.

— Późno wróciłaś.

— No i? — odparła Ela, a gdy napotkała wzrok matki, dodała: — Byłam ze swoją klasą na mieście. Poza tym nie ma nawet ósmej.

— Martwiłam się. Mogłaś chociaż zadzwonić — zauważyła matka z wyrzutem w głosie.

— Zapomniałam, OK? Każdemu się zdarza.

— OK. Odgrzać ci obiad?

— Nie, dzięki. Zrobiłam sobie kanapkę — odparła. — Zamknij za sobą drzwi.

Kiedy matka wyszła, pozostawiając ją samą, Ela spojrzała na ekran laptopa i przygryzła wargę. Przez chwilę obserwowała migający w okienku wiadomości kursor, po czym ze złością zamknęła laptopa i odłożyła go na dywan. Kiedy pierwsza fala złości minęła, dziewczyna poczuła zadowolenie z faktu, że oparła się pokusie. Nie będzie pisać do Maćka żadnych wiadomości. Nie po tym, jak ją dzisiaj potraktował. Nie da mu tej satysfakcji. Zamiast tego sięgnęła po pilota, włączyła stojący na segmencie telewizor i zabrała się do jedzenia.

* * *

W tym samym czasie, gdy Ela siedziała zamknięta w swoim pokoju, Małgorzata Żak szykowała sobie w kuchni kolację. Otworzyła lodówkę i po chwili zastanowienia zdecydowała się na sałatkę z mozzarellą i pomidorem. Wyjęła potrzebne składniki, biodrem popchnęła drzwi, by się zamknęły, i podeszła do stojącego pośrodku pomieszczenia stołu.

Jego wysoki blat zrobiony był z jasnego hiszpańskiego marmuru, podobnie jak większość powierzchni w kuchni. Jej zaplanowanie Gosia powierzyła jednej z najdroższych na Podbeskidziu firm zajmujących się projektowaniem wnętrz i była bardzo zadowolona z efektów. Pracująca dla niej projektantka była fantastyczna. Doskonale zdefiniowała potrzeby dwuosobowej rodziny i zdołała w krótkim terminie przedstawić kilka pomysłów, które z natury wybrednej Gosi bardzo przypadły do gustu. Była w każdym calu profesjonalna — punktualna, uprzejma i słowna. Już dawno z nikim nie współpracowało się Gosi tak dobrze i szczerze żałowała, że jej współpraca z Elą nie jest równie łatwa, lekka i przyjemna.

Małgorzata westchnęła, po raz kolejny w swoim życiu zastanawiając się nad tym, czym sobie zasłużyła na takie lekceważące traktowanie ze strony własnej córki. Harowała w kancelarii jak wół, by Eli niczego nie brakowało. Robiła wszystko, by jej wynagrodzić te trudne chwile, które przeżyła w trakcie i po rozwodzie rodziców.

Od tego czasu minęły już niemal dwa lata, a zachowanie Eli, zamiast się poprawiać, stawało się coraz gorsze. Była rozkapryszona, wiecznie niezadowolona, bezczelna. I jeszcze do tego ten jej styl! Małgorzata nieraz zwracała córce uwagę na zbyt prowokujący ubiór i makijaż, ale miała wrażenie, że równie dobrze mogłaby mówić do ściany. Prośby, uwagi, upomnienia, nakazy, zakazy — wszystko to nie robiło na Eli najmniejszego wrażenia. Dziewczyna miała niemal siedemnaście lat, a zachowywała się jak rozwydrzona małolata. Zdaniem Gosi odwdzięczanie się własnej matce w taki sposób za lata opieki i wyrzeczeń było po prostu niesprawiedliwe.

Ela była jej jedynym dzieckiem i Gosia kochała ją jak nikogo innego na świecie, ale niestety nie zmieniało to faktu, że życie z nią bywało naprawdę męczące i irytujące. Kobieta czasami miała wrażenie, że jest już u kresu wytrzymałości i któregoś dnia po prostu wybuchnie. Gdzie wzajemne zrozumienie i wsparcie? Gdzie te wspólne wypady na zakupy i plotkowanie przy kawie, o których tak marzyła?

„Dzieciaki powinny przychodzić na świat z instrukcją obsługi” — pomyślała Małgorzata, po czym z westchnieniem rezygnacji wyszła z kuchni, zabierając talerz i gasząc za sobą światło.

II

W sobotni poranek, siódmego września, Grażyna obudziła się dużo wcześniej niż zazwyczaj. Tego dnia z Wadowic miał przyjechać w odwiedziny jej syn i musiała dopilnować, by wszystko było dopięte na ostatni guzik.

Ostatnich parę tygodni Jarek spędził w rozjazdach. Wraz z grupą przyjaciół z uczelni zaplanował kilka wakacyjnych wypadów i Grażyna zdążyła się już za nim stęsknić. Liczyła na to, że chłopak zatrzyma się u nich chociaż na kilka dni. W końcu od rozpoczęcia roku akademickiego dzieliły go jeszcze ponad trzy tygodnie. Niestety podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej syn rozwiał jej nadzieje.

— Będę się zwijać w niedzielę. W przyszłym tygodniu dziadek zakłada panele i prosił mnie o pomoc.

Chcąc nie chcąc, Grażyna musiała się z tym pogodzić. Wiedziała, że teściom potrzebna jest pomoc, której oboje z mężem od czasu wyprowadzki nie byli już w stanie zapewniać im tak często, jak dawniej. Jarek zawsze garnął się do pomocy, szczególnie dziadkom. Myśl o tym, że wychowała go na troskliwego i obowiązkowego mężczyznę, musiała jej osłodzić rozczarowanie faktem, że syn pobędzie z nimi tak krótko.

Gdy tak siedziała przy kuchennym stole, popijając kawę i rozmyślając o czekającym ją dniu, do kuchni weszła Alicja. Miała na sobie piżamę, a jej włosy były w nieładzie.

— Cześć — odezwała się, po czym podeszła do jednej z szafek i zaczęła w niej szperać.

— Dzień dobry — odparła Grażyna. — Czego szukasz?

— Sprawdzam, czy mamy składniki, bym mogła upiec ciastka. Jarek zamówił sobie cynamonowe, a tata czekoladowe. — Dziewczyna zamknęła szafkę i zajrzała do lodówki. Przez chwilę przeglądała uważnie jej zawartość, po czym odwróciła się i spojrzała na matkę. — Daj mi dychę.

— Na co?

— Na masło. Zostało pół kostki.

Grażyna włożyła okulary, sięgnęła do wiszącej na oparciu krzesła torebki i wyjęła z niej portfel z czerwonej skóry.

— Kup ojcu „Wyborczą” — rzekła, podając córce banknot pięćdziesięciozłotowy. — I bułki na śniadanie.

Ala bez słowa wzięła pieniądze i poszła się ubrać, Grażyna natomiast sięgnęła po leżący na stoliku tablet. Już jakiś czas temu przerzuciła się całkowicie na cyfrową prenumeratę swoich ulubionych gazet i czasopism, podczas gdy jej mąż pozostał wiernym czytelnikiem tradycyjnych wydań papierowych.

Kilka minut po tym, jak Alicja wyszła do sklepu, w przedpokoju pojawił się Krzysztof. Zajrzał do kuchni, przywitał się z żoną, a następnie ruszył do łazienki. Uwadze Grażyny nie umknęły jego napuchnięte, zaczerwienione oczy oraz malujący się na twarzy wyraz zmęczenia. Była ciekawa, o której wrócił z pracy poprzedniego wieczoru. Musiał kłaść się do łóżka wyjątkowo cicho, skoro jej nie obudził.

Po chwili mężczyzna, umyty i ogolony, wszedł do kuchni. Pochylił się nad Grażyną i cmoknął ją w policzek.

— Kawy… — mruknął, podchodząc do ekspresu.

— O której wczoraj wróciłeś? — zapytała.

— Nie wiem, jakoś po jedenastej.

— Nie sądzisz, że bierzesz na siebie trochę za dużo?

— Grażka, mówiłem ci, że gonią nas terminy. Zostało kilkanaście dni na skończenie projektu ośrodka. Jesteśmy zawaleni robotą i nie tylko ja biorę nadgodziny — odparł, czekając, aż jego filiżanka napełni się kawą.

— Rozumiem, ale praca to nie wszystko. Masz też rodzinę, Krzysztof. A już o twoim zdrowiu nawet nie wspomnę. Zjadłeś wczoraj chociaż jeden porządny posiłek?

— Zamówiliśmy sobie jedzenie do biura — odparł. — Nie martw się.

— Łatwo ci powiedzieć.

— No już, jest sobota. Odprężmy się i cieszmy wolnym dniem.

Grażyna westchnęła. Krzysztof miał za sobą kilka bardzo pracowitych tygodni i obawiała się, że ten nadmiar obowiązków odbije się negatywnie na jego zdrowiu. W lipcu jej mąż skończył pięćdziesiąt pięć lat i Grażyna coraz częściej musiała przypominać mu o tym, że nie jest już młody i że powinien bardziej dbać o siebie. „Od tego mam swoją kochaną żonę” — zwykł odpowiadać, trochę z przekory, bowiem Grażyna faktycznie troszczyła się o niego niczym matka. Pilnowała, by regularnie wykonywał badania profilaktyczne, czuwała nad jego zdrową dietą, a nawet w związku z jego wieloletnimi problemami z kręgosłupem usiłowała nakłonić męża do chodzenia na basen. Niestety, pomimo usilnych próśb na to ostatnie nie dał się namówić i nieodmiennie od lat czas wolny najchętniej spędzał na kanapie przed telewizorem.

Oboje bardzo się cieszyli, kiedy Krzyśkowi zaproponowano przeniesienie do większego i prężniejszego oddziału firmy mieszczącego się w Bielsku-Białej, szczególnie, że wiązało się to z awansem i podwyżką. Uczcili ten sukces szampanem i byli szczerze podekscytowani czekającymi ich zmianami. Lecz gdyby Grażyna miała wtedy świadomość, jakim stresem i nawałem pracy przyjdzie Krzysztofowi odkupić ten wyraz uznania dla jego umiejętności i zasług, z pewnością kazałaby mu dobrze przemyśleć swoją decyzję.

Podejrzewała, że Krzysztof wyczuł kierunek, w jakim biegły jej myśli, gdyż upił łyk kawy, po czym zbliżył się i ją przytulił. A kiedy jeszcze zaproponował, że w ramach rekompensaty za samotnie spędzony piątkowy wieczór pozmywa dziś po obiedzie, była już tego pewna.

* * *

Małgorzata spojrzała na stos dokumentów piętrzący się przed nią na stoliku, a z jej piersi wyrwało się westchnienie. „Kiedy się tyle tego uzbierało?” — pomyślała. Zerknęła na zegarek, a gdy się zorientowała, która jest godzina, wstała i ruszyła do przedpokoju. Po cichu zbliżyła się do sypialni córki i przez uchylone drzwi zajrzała do środka. Ela stała przy otwartej na oścież szafie i przeglądała się w wiszącym na jej drzwiach lustrze. Okręciła się parę razy, by ocenić swoje odbicie z każdej strony, po czym zdjęła bluzkę i rzuciła ją na stertę ubrań pokrywających jej łóżko.

Małgorzata zapukała delikatnie, a następnie pchnęła drzwi i oparła się o futrynę.

— O której przyjeżdża po ciebie ojciec? — zapytała.

— Za pół godziny — odparła Ela, po raz kolejny przeglądając zawartość swojej szafy. Po chwili namysłu sięgnęła po zielony top w drobne granatowe paski.

— A co z obiadem?

— Zjemy na mieście. — Ela włożyła top i po raz kolejny spojrzała w lustro.

— Wyglądasz ślicznie — rzekła Małgorzata, widząc jej wahanie.

Dziewczyna nie odpowiedziała, ale gdy po chwili zamknęła szafę i złapała za leżący na krześle plecak, Małgorzata wiedziała już, że ostateczna decyzja w sprawie ubioru zapadła.

Za każdym razem widok Eli szykującej się na weekendowe spotkanie z ojcem wywoływał u Gosi mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyło ją to, że Rafałowi zależało na częstych kontaktach z córką, z drugiej strony czasami szczerze zazdrościła byłemu mężowi, że zdołał utrzymać z nastolatką tak dobre relacje. Ela zawsze wyrażała się o swoim ojcu w samych superlatywach i nie pozwalała nikomu powiedzieć o nim złego słowa. Z niecierpliwością wyczekiwała wspólnych spotkań, a Gosi z tego powodu doskwierało głęboko skrywane poczucie niesprawiedliwości. Córka zdawała się zapominać, z czyjej winy doszło do rozwodu. W końcu to Rafał znalazł sobie kogoś na boku. To on zdradził i zawiódł całą rodzinę, a mimo to Ela idealizowała i uwielbiała go jak dawniej, a wszystkie pretensje, złe humory i negatywne emocje przelewała na matkę.

Czasami Małgorzata zastanawiała się, czy gdyby Ela została pod opieką Rafała, sytuacja wyglądałaby odmiennie. Być może gdyby to na ojcu spoczął obowiązek codziennego wychowania i temperowania niepokornej nastolatki, wtedy ona, Małgorzata, stałaby się jej sojusznikiem i ulubienicą.

— Zostajesz u ojca na noc? — zapytała, odpędzając od siebie nieprzyjemne myśli.

— Jeszcze nie wiem. Chyba tak.

— Jak będziesz już wiedzieć na pewno, to zadzwoń do mnie, dobrze?

— A co, planujesz gdzieś wybyć na wieczór?

— Nie. Skąd ten pomysł? Będę pracować. Mam trochę zaległości.

— OK. Zadzwonię — odparła Ela, wrzucając do plecaka ubrania na zmianę. — Coś jeszcze?

— Nie. Baw się dobrze — rzekła Małgorzata, po czym wycofała się z pokoju córki.

Gdy mijała kuchnię, zerknęła w stronę szafki pod zlewozmywakiem. Wczoraj wieczorem po powrocie z zakupów schowała w niej butelkę swojego ulubionego pinot noir i nie mogła się już doczekać chwili, w której rozłoży się na kanapie z książką w jednej i lampką wina w drugiej dłoni. Ta myśl momentalnie poprawiła jej humor i przywołała na twarz lekki uśmiech. Gosia uznała, że nadrabianie zaległości w pracy ostatecznie może poczekać do jutra. Rozpaczliwie potrzebowała chwili relaksu. W końcu jest sobota.

Siadając przy zasypanym papierami stoliku, dostrzegła migające światełko — sygnał, że na smartfonie czekała na nią nieodebrana wiadomość. Chwyciła za telefon. „Stęskniłem się za Tobą. Wpadnij do mnie dzisiaj. Czekam z niespodzianką” — przeczytała. Słysząc, jak Ela wychodzi ze swojego pokoju i kieruje się do łazienki, Małgorzata zerknęła przez ramię, a kiedy dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi, raz jeszcze przeczytała wiadomość. Podjęcie decyzji zajęło jej zaledwie kilka sekund. Przygryzając dolną wargę, Gosia wystukała pośpiesznie odpowiedź — „Będę po dwunastej”, a następnie odłożyła telefon i spojrzała na leżące przed nią papiery. Zaczęła je przeglądać, choć dobrze wiedziała, że teraz już na pewno nie będzie w stanie skupić się na pracy. Zamiast tego z rosnącym podnieceniem zaczęła odliczać czas do spotkania z kochankiem.

* * *

Wracając z osiedlowego sklepu, Alicja nuciła pod nosem piosenkę, która ostatnio wpadła jej w ucho. Pogoda zdawała się doskonale współgrać z jej nastrojem. Było słonecznie i ciepło, a delikatny wiatr przyjemnie muskał jej twarz i włosy.

Tego ranka po raz pierwszy od dawna wstała z łóżka z prawdziwą przyjemnością. Pierwszy tydzień w nowej szkole zleciał jej zadziwiająco szybko, nowe koleżanki okazały się całkiem sympatyczne, a dzisiaj czekała ją wizyta brata. Nie mogła się wręcz doczekać, kiedy go w końcu zobaczy.

Wpadła do bloku niemal tanecznym krokiem, po czym ruszyła pośpiesznie schodami na czwarte piętro. Chciała jak najszybciej zjeść śniadanie i zabrać się do pieczenia ciastek. W połowie drogi zwolniła jednak gwałtownie. Przed nią po schodach z trudem i w żółwim tempie wspinała się starsza kobieta. Prawą dłonią trzymała się poręczy, a w lewej niosła sporej wielkości torbę, przez co nie sposób było ją wyprzedzić. Ala zawahała się, po czym zaproponowała staruszce pomoc.

— Och, dziękuję, złotko! — odparła starsza pani, zatrzymując się i odwracając w jej stronę. — Ciężka ta torba, a mnie coraz trudniej wspinać się po tych schodach.

— Nie ma problemu, poniosę ją pani. — Ala uśmiechnęła się grzecznie, po czym wzięła torbę z dłoni staruszki.

— Mieszkam na czwartym piętrze. Kiedyś to nie był żaden problem, ale teraz zdrowie już nie to samo co dawniej — rzekła sąsiadka, gdy powoli ruszyły z miejsca.

— Szkoda, że w tych blokach nie ma wind.