Władca Północy - Sharon Kay Penman - ebook

Władca Północy ebook

Sharon Kay Penman

3,7

Opis

Bestsellerowa powieść o zawiłych i usłanych sekretami losach wielkich rodów piętnastowiecznej Anglii

Koleje losu Anne Neville, siłą poślubionej Edouardowi Lancasterowi, niespodziewanie się odmieniły. Jej mąż dokonał żywota pod Tewkesbury, tym samym Anne uwolniła się od niechcianego małżeństwa. Od zawsze zakochana w Ryszardzie, bracie króla Edwarda i księciu Gloucester, może wreszcie poślubić wybranka serca i poznać rozkosze oraz trudy macierzyństwa.

Z czasem Ryszard staje się wiernym towarzyszem rządów i królewskich wypraw wojennych brata, mimo jawnej niechęci i zazdrości królowej. Jako zasłużony wojownik i rycerz zostaje mianowany namiestnikiem północnej Anglii i wkrótce daje się poznać jako bardzo sprawny zarządca. Niebawem okaże się, jakim władcą jest Edward i jak trwała jest jego pozycja. Okrutne rozwiązanie problemu nieustannych szaleństw brata Jerzego nie będzie jedynym problemem króla. Nad wszystkim unosi się widmo tajemnicy, która już dwukrotnie zabrana do grobu nadal żyje i coraz bardziej zagraża władzy Edwarda.

We Władcy Północy – drugiej części trylogii o Ryszardzie III – wielkie uczucia i szlachetność przeplatają się z najniższymi ludzkimi pobudkami i małostkową zachłannością. Sharon Penman buduje misterną intrygę, w której każdy element, zależnie od zmiany aktualnej sytuacji w angielskiej polityce, może nieoczekiwanie oznaczać zupełnie co innego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 541

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (7 ocen)
1
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sharon Kay Penman Władca Północy ISBN: 978-83-65521-62-0 TYTUŁ ORYGINAŁU: The Sunne in Splendour Copyright © 1982 by Sharon Kay Penman Published by arrangement with Henry Holt and Company, LLC, New York All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2016 Redakcja: Paulina Wierzbicka Projekt okładki: Izabella Marcinowska Ilustracja na okładce: Michał Danielewicz Opracowanie graficzne i techniczne: Barbara i Przemysław Kida Emblematy na wewnętrznej stronie okładki: Wikimedia Commons/Sodacan Wydanie I Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Dramatis personae1

Od roku 1459, gdy rozpoczyna się akcja tej książki, relacje między głównymi postaciami były następujące:

RÓD YORKÓW

Ryszard Plantagenet, książę Yorku

Cecylia Neville, jego małżonka

Edward, earl March, najstarszy syn

Edmund, earl Rutland, drugi syn

Jerzy, trzeci syn

Ryszard, najmłodszy syn, Dickon

Anna, księżna Exeter, najstarsza córka

Eliza, księżna Suffolk, druga córka

Małgorzata, najmłodsza córka

RÓD LANCASTERÓW

Henryk VI („Henryś”), król Anglii

Małgorzata Andegaweńska, królowa Anglii francuskiego rodu

Edouard, książę Walii, syn i następca

RÓD NEVILLE’ÓW

Ryszard Neville, earl Salisbury, brat Cecylii Neville

Ryszard Neville, earl Warwick, jego najstarszy syn

Anna Beauchamp, żona

Isabel Neville, starsza córka Warwicka

Anne Neville, młodsza córka Warwicka

Jan Neville, brat Warwicka

Izabela Inglethorpe, żona Jana

Jerzy Neville, biskup Exeter, brat Warwicka

Tomasz Neville, brat Warwicka

RÓD TUDORÓW

Jasper Tudor, brat przyrodni Henryka VI

Małgorzata Beaufort, żona Edmunda Tudora (brata przyrodniego Henryka VI), matka Henryka Tudora

Henryk Tudor, syn Małgorzaty Beaufort i Edmunda Tudora

Harry Stafford, książę Buckingham, powinowaty Edwarda i Ryszarda Plantagenetów

Henryk Beaufort, książę Somerset, powinowaty Henryka VI

Edmund Beaufort, jego brat

Jan Beaufort, brat Henryka i Edmunda

RÓD WOODVILLE’ÓW

Richard Woodville

Jacqeutta Woodville, jego żona

Elżbieta Woodville Grey, ich najstarsza córka

Antoni Woodville, faworyzowany brat Elżbiety

Katherine Woodville, młodsza siostra Elżbiety

Lionel, Edward, Richard i John — młodsi bracia Elżbiety

Tomasz Grey, najstarszy syn Elżbiety z małżeństwa z sir Johnem Greyem

Dick Grey, drugi syn Elżbiety z małżeństwa z sir Johnem Greyem

Ze względu na niejasności, które mogłyby czytelnikowi utrudnić lekturę, w polskim tłumaczeniu zastosowano następującą konwencję zapisu imion i nazwisk: Edward (z rodu Yorków) i Edouard (z rodu Lancasterów); Anna (z rodu Yorków) i Anne (z rodu Neville’ów) (przyp. tłum.). [wróć]

1. Coventry

Maj 1471 roku

ANNE NEVILLE TRZYMAŁA W RĘKU STOKROTKĘ. Był pierwszy dzień aresztu w Coventry; siedziała we wnęce zalanego słońcem okna, obrywała płatki kwiatka i układała na podołku. Znalazła tu stokrotkę, ledwie ludzie Williama Stanleya wprowadzili je do klasztornego refektarza, gdzie miały przebywać, podczas gdy on sam chciał jak najszybciej powiadomić swego władcę o tym, że Francuzica została schwytana.

Anne nie miała wątpliwości co do tego, że kwiat stanowił wiadomość, której lepiej było nie powierzać słowom. Musiał go zostawić któryś ze zwolenników Lancasterów. Tego była pewna, gdyż stokrotka — która po francusku nazywała się marguerite — z dawien dawna była emblematem i ulubionym kwiatem Małgorzaty Andegaweńskiej. Nic nie wspomniała o tym, co znalazła, a oczekując przybycia swego ciotecznego brata Edwarda, w roztargnieniu obrywała płatki. Pięć… sześć… siedem… Po jednym za każdy dzień jej wdowieństwa.

Podniosła głowę i spojrzała przez salę na swoją teściową, bez współczucia dostrzegając ślady, jakie przeżycia ostatniego tygodnia zostawiły na tej twarzy — niegdyś nieskazitelnie pięknej. Anne dopiero uczyła się nienawiści. Do czasu, gdy wraz z ojcem musiała się udać na wygnanie, nigdy nie darzyła żadnej istoty nienawiścią, gdyż nie miała ku temu powodu.

Ale po Amboise wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczęła nienawidzić Edouarda Lancastera bardziej, niż się go lękała — nie znosiła tonu jego głosu, gdy mówił o jej ojcu, nie znosiła tego, jak rozwodził się nad okrucieństwami, jakich dozna z jego rąk ród Yorków, nie znosiła, jak naśmiewał się z jej strachu. Najbardziej jednak nienawidziła tych nocy, kiedy ze znudzenia czy z braku innej nałożnicy wkraczał do jej komnaty, ona zaś musiała w milczeniu podporządkować się jego żądaniom. Był wszak jej mężem, miał więc prawo używać jej ciała, jak chciał — stanowiła jego własność. Bardziej niż fizyczny ból i upokorzenie spowodowane wymuszoną intymnością dręczyło Anne poczucie utraty własnej tożsamości. W takich chwilach nie była już Anne Neville, traciła swoją osobowość, była tylko używanym do woli narzędziem dostarczania przyjemności samcowi. Oczywiście dobrze znała obowiązki żony i prawa małżonka, wiedziała, że jest mu winna posłuszeństwo. Przenajświętszy Kościół głosił, że połowice muszą być posłuszne woli swych mężów, Anne zaś czternaście lat życia akceptowała to bez żadnych sprzeciwów czy wątpliwości. Ale z Edouardem nie chodziło tylko o posłuszeństwo. Intuicyjnie czuła, że jest dla niego czymś mniej niż żoną: ledwie rzeczą do wykorzystania, gdy akurat miał na to ochotę, albo do odrzucenia — gdy nie miał. Zaczęła go więc nienawidzić z namiętnością, której ani odrobiny nie okazywała w łóżku.

Dwa koszmarne dni po bitwie Anne spędziła głównie na modłach, w których dziękowała Wszechmocnemu Bogu za to, że dał Yorkom zwycięstwo i nie pozwolił zginąć jej kuzynom. Była pewna, iż Małgorzata wie, że jej syn nie żyje, że nie mógł pozostać przy życiu. Od chwili, gdy znalazły się w opactwie Little Malvern, Małgorzata wyrzekła raptem parę słów, przełknęła ledwie kilka kęsów chleba, a świece w jej pokoju paliły się aż do rana. Musiała wiedzieć. Sir Williamowi Stanleyowi pozostało tylko zająć wystudiowaną pozę na kamiennych stopniach prowadzących do pomieszczeń opata i oznajmić:

— Madame, jest pani więźniem Jego Królewskiej Wysokości Edwarda Plantageneta, czwartego tego imienia od czasów Podboju. — Uśmiechnął się szeroko i odczekał chwilę, aby kobiety w napięciu czekały na to, co nastąpi. — Na rozkaz króla musimy bezzwłocznie udać się do Coventry, choć gdyby to ode mnie zależało, wysłałbym was, abyście dołączyły do tego sukinsyna Warwicka i paninego bękarta, który na wieki będzie skowyczał w piekle. — Z ust Małgorzaty nie wydostał się żaden dźwięk; można było pomyśleć, że w ogóle nie oddycha. Rozczarowany brakiem reakcji Stanley spróbował ją sprowokować szczegółami śmierci syna. — Ależ się wydzierał, błagając mego pana Clarence’a o litość, zupełnie jak jakiś kruk czy jeszcze gorszy padlinożerca.

Nadal wpatrywała się w niego w milczeniu. Anne najpierw pomyślała, że dla Małgorzaty, najdumniejszej z dumnych, odpowiedź na słowa takiego popychadła jak Stanley byłaby jak utrata twarzy, po chwili jednak się zorientowała, że chodzi o coś innego, gdyż królowa Lancasterów wpatrywała się w mężczyznę niewidzącymi oczyma. A zatem nie wiedziała! Zdumiona wbiła wzrok w Małgorzatę, zastanawiając się, jak można tak rozpaczliwie czepiać się nadziei, że trzeba konfrontacji z kimś tak brutalnym jak William Stanley. Zadrżała, chociaż stała w promieniach słońca, i dopiero teraz po raz pierwszy pomyślała, co śmierć Edouarda będzie znaczyć dla niej.

Stanley zrezygnował wreszcie z bezproduktywnego znęcania się i wyraził zgodę na wygłoszone oburzonym głosem przez księżną Vaux pytanie, czy niewiasty mogą zabrać osobiste rzeczy Małgorzaty z jej sypialni.

Dopiero za zamkniętymi drzwiami Małgorzata się załamała. Nie płakała, a tylko osunęła się na kolana niczym szmaciana lalka nagle pozbawiona oparcia. Zgięła się wpół tak, jak przed wielu laty matka Anne, kiedy podczas pasterki poroniła kolejną córkę, a jej nie zdążono wyprowadzić z kaplicy w Middleham. Małgorzata objęła się rękami i kołysała do przodu i do tyłu, niepomna swoich dwórek, niepomna niczego poza ową dziką udręką, dla osób postronnych nieodróżnialną od fizycznego bólu.

Anne jako jedyna nie rzuciła się do Małgorzaty, tylko stała oparta o drzwi i patrzyła. Zmroziła ją bezsensowna brutalność Stanleya, tym bardziej że wyraźnie sprawiała mu przyjemność. Teraz zdumiewało Anne to, że mogła nieporuszona patrzeć na taki intensywny ból i dotkliwe cierpienie. Z owym chłodnym dystansem, który zaczęła budować zaraz po grudniowym małżeństwie, uznała, że najpewniej brakuje jej chrześcijańskiego miłosierdzia.

Dobrze — i co z tego? Ile wyrozumiałości jej okazano? Czy ktoś współczuł jej z powodu śmierci ojca? Małgorzata kwękała nawet nad kilkoma pensami, które musiała pożyczyć synowej, aby mogła kupić w Exeter barwnik i nadać dwóm sukniom kolor żałoby.

Nie, nie żałowała Lancastera, chociaż umarł młodo i tak gwałtowną śmiercią. Co więcej, cieszyła się, że nie żył. I kiedy teraz Anne patrzyła na niewiastę wijącą się na pokrytej trocinami podłodze, targaną przez spazmy żalu tak potężnego, że nie można było złagodzić go łzami, myślała, że to jeszcze jeden powód, by ich nienawidzić. Tak bowiem upodobnili ją do siebie, że potrafiła czerpać radość z czyjejś śmierci, że mogła obojętnie przyglądać się dojmującemu cierpieniu innej niewiasty.

Bardzo szybko dostrzegła, że żołnierze Stanleya odnoszą się do niej inaczej niż do Małgorzaty — uprzejmie, a nawet z odrobiną szacunku. W drodze do Coventry tylko raz się zdarzyło, że ktoś odezwał się do niej opryskliwie, ale natychmiast został bardzo ostro zrugany. Nawet Stanley okazywał jej pewne względy, co wydawało się dziwne, jeśli zważyć na jego charakter, ale zarazem było jej niemiłe, gdyż wolałaby, aby w ogóle się do niej nie odzywał. Doszła do wniosku, że między żołnierzami Stanleya mogą być ludzie z Yorkshire, ciągle mający w pamięci jej ojca. Ale nawet jeśli stały za tym jakieś inne przyczyny, była wdzięczna za te odruchy sympatii.

Co do jednego w każdym razie miała pewność — że jakakolwiek pod rządami Edwarda Yorka czeka ją przyszłość jako sierotę i wdowę po buntownikach, będzie ona bez porównania lepsza niż to, z czym musiałaby się liczyć jako niechciana żona Edouarda Lancastera. Nie znała Neda nazbyt dobrze, nie przypuszczała jednak, by ją uwięził jak Małgorzatę czy też karał za grzechy Lancasterów bądź Neville’ów.

W drodze do Coventry najbardziej obawiała się tego, że resztę życia spędzi w białych murach klasztoru. Za nic nie chciała zostać mniszką, rozumiała jednak, że Edward może uznać, iż to najprostszy i najmniej radykalny sposób na uwolnienie się od kłopotów z wdową po Edouardzie. A nawet gdyby sam tak nie pomyślał, to zadba już o to Jerzy, a raz zasiawszy taką sugestię, zrobi wszystko, aby przyniosła plon.

Anne pamiętała los dziewczyny z wioski u podnóża zamku Middleham. Została wydana za żołnierza walczącego dla earla Warwicka. Nie wrócił z wyprawy do Irlandii, ale ponieważ nie wiedziano na pewno, czy zginął, nieszczęśniczka przez dwa lata żyła, nie mając pojęcia, czy jest jeszcze żoną, czy już wdową. Anne czuła się teraz podobnie. Była już wprawdzie wolna od Lancastera, ale nie mogła ponownie wyjść za mąż. Nie — dopóki była dziedziczką połowy znacznych posiadłości matki. Nie — dopóki Jerzy rościł sobie prawo do całego majątku Neville’ów i Beauchampów. Nikt nie musiał Anne tłumaczyć, że o tym przede wszystkim myśli jej szwagier. Nie ukończyła jeszcze piętnastu lat, ale Jerzego znała od jedenastu.

Była jego wujeczną siostrą, nie podopieczną. Nie miał nic do powiedzenia w jej sprawach, wiedziała jednak, że dla niego to żadna przeszkoda. Tyle troszczył się o prawo, co i o moralność, a miał dość zawziętości, aby dopiąć swego. Nigdy nie dopuści do tego, by ponownie stanęła na ślubnym kobiercu, gdyż w osobie męża zyskałaby kogoś, kto mógłby stanąć w obronie jej praw. Nic nie mogło mu sprawić większej przyjemności niż świadomość, że Anne jest bezpiecznie zamknięta za klasztornymi murami i chociaż żywa, to jednak umarła dla świata. Jerzy z pewnością pośle ją tam, chyba że… Chyba że Ned mu się sprzeciwi. Ale niby czemu miałby tak postąpić?

Owszem, mogła szukać pomocy u Isabel, ale niewiele oczekiwała z jej strony. Isabel, najdelikatniej mówiąc, nie była zbyt spolegliwa. Co więcej, była przecież żoną Jerzego, więc musiała być posłuszna jego woli, a jeśli on coś postanowił, ona nie mogła się temu przeciwstawić. To mógł zrobić tylko Ned, który nie miał powodu, by sprzeciwić się bratu.

Mógł jeszcze Ryszard. Natychmiast poczuła do siebie wstręt za tę myśl. Ale przecież mógł. Gdyby zwróciła się do niego z prośbą, pomógłby jej, nie pozwoliłby na to, by wbrew jej woli zamknąć ją w klasztorze. Ale czy mogła tak postąpić? Czy tak niewiele miała dumy?

Takimi myślami dręczyła się przez cały ten tydzień, gdy zmierzała do Coventry, gdzie czekała ją ta chwila. Na samą myśl o niej opanowywało ją niepowstrzymane drżenie. Moment, kiedy stanie oko w oko ze swoimi krewnymi Yorkami. Ach, nawet teraz kłamała sama przed sobą! Przecież to nie Neda bała się zobaczyć, lecz Ryszarda. Zawsze chodziło o Ryszarda!

Jej smętne rozmyślania zostały przerwane przez wydarzenie wprawdzie oczekiwane, ale nie w tej chwili. Do komnaty wszedł król.

Puls Anne w jednej chwili gwałtownie przyspieszył. Rozpoznała w otoczeniu Neda tylko dwie osoby: lorda Hastingsa i najwyraźniej bardzo zadowolonego z siebie Stanleya. Oddech odrobinę się jej uspokoił, kiedy wzorem innych niewiast zgięła się w pokornym ukłonie.

Tylko Małgorzata stała wyprostowana niczym figura wyrzeźbiona w lodzie, patrząc, jak Edward idzie przez pokój. Zatrzymał się przed nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu na to szans, gdyż błyskawicznie się zamachnęła. Damy z jej świty niemal zachłysnęły się powietrzem, król jednak z niemal pogardliwą łatwością udaremnił cios, chwytając Małgorzatę za przegub dłoni.

Zapadła przerażająca cisza. Ned, jeśli tylko chciał, potrafił zupełnie ukryć swe myśli; Anne niczego nie była w stanie wyczytać z jego twarzy. Tak jak wszyscy mogła tylko czekać.

Małgorzata z rumieńcami na policzkach wpatrywała się w Edwarda. Oczekiwała, że zareaguje brutalnie, liczyła na to. Kiedy zamiast tego zapanowała tylko trudna do zniesienia cisza, głosem chropawym i zduszonym powiedziała:

— Chcę się czegoś dowiedzieć o mężu. Czy żyje? — Edward, być może jako jedyny z obecnych w sali, nie wydawał się poruszony tym, że chciano go spoliczkować. Jednym ruchem głowy przytaknął. — Jak długo jeszcze?

Nikt nie mógł wątpić, że głos Małgorzaty ocieka nieubłaganą wrogością.

— Samobójstwo to grzech śmiertelny, madame — odparł spokojnie Edward. — Który nie staje się wcale mniejszy, kiedy ktoś wprawdzie nie podnosi sam na siebie ręki, ale prowokuje do tego innych.

Mimo woli chwyciła się za szyję.

— Co macie na myśli?

— Że nie sprowokujesz mnie, pani, bym posłał cię pod topór, niezależnie od tego, jak bardzo sobie na to zasłużyłaś czy… jak tego pragniesz.

— Nie ochroniliście, panie, mojego syna — powiedziała oskarżycielskim tonem.

Darował sobie przypomnienie, że Edouard padł na polu bitwy, natomiast z obelżywą pobłażliwością rzekł:

— Nie splamię sobie rąk niewieścią krwią.

Małgorzata odetchnęła tak głęboko, że wszyscy zobaczyli, jak unoszą się jej piersi. Zaskakujące było to, że nienawiść na jej twarzy była osobliwie stłumiona, jak u kogoś, kto powraca do niej we wspomnieniu. Jest w tym blask, myślała Anne, ale nie ma ognia. W głowie pojawił się obraz słońca i księżyca.

— Nawet gdyby było to miłosierdzie? — spytała Małgorzata głosem zdumiewająco obojętnym i Anne po raz pierwszy doznała czegoś na kształt współczucia.

W tym momencie Edward po raz pierwszy ujawnił swe odczucia. Przez krótką chwilę w jego oczach zamigotała niepohamowana nienawiść, płomień tym bardziej wyrazisty, że przez większość czasu tak skutecznie tłumiony.

— Zwłaszcza gdyby było to miłosierdzie, madame — odrzekł, cedząc słowa, i odwrócił się.

Powiódł wzrokiem po innych niewiastach, żonach i wdowach Lancasterystów. Serce Anne znowu załomotało, a kiedy Edward skierował się wyraźnie ku niej, po raz drugi schyliła się w ukłonie. Poczuła jego dotyk zmuszający ją do tego, by się wyprostowała, a następnie na ustach dotyk jego warg. Pomimo łączących ich więzów krwi, szczerze mówiąc, niezbyt dobrze znała Edwarda, zatem nie wiedziała, czego się spodziewać, a już z pewnością nie tego, że zostanie potraktowana jak skarb utracony, teraz zaś odzyskany. Ciepłe dłonie obejmujące jej rękę, jeszcze cieplejsze spojrzenie oczu bardziej niebieskich niż jakiekolwiek inne, które zdarzyło jej się widzieć i… i głos tak podobny do głosu Ryszarda, iż wezbrało w niej uczucie łączące radość i ból.

— Witaj w kraju, Anne — powiedział Ned ze zdumiewającą delikatnością. — Witaj w domu, moja droga.

BYŁA TERAZ WPRAWDZIE SAM NA SAM Z EDWARDEM, ale zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć, natomiast uparcie dudniła jej w głowie myśl, że jeśli istnieje na świecie ktoś urodzony do tego, by zwyciężać, właśnie tego człowieka ma teraz przed sobą. Ale… na miłość boską, czemu tego nie widział, nie chciał zobaczyć jej ojciec?!

— Wyglądasz, Anne, jak owieczka ciśnięta do jaskini lwa. Czego się lękasz? Naprawdę sądziłaś, że mogę cię posłać na szafot?

Edward nie był pierwszym, którego zwiodła sugerująca nieśmiałość twarz Anne. Uradowała go szczerość jej odpowiedzi.

— Nie śmiałam, panie, liczyć na taką wyrozumiałość wobec wdowy po Edouardzie Lancasterze.

— Jesteś, Anne, kimś więcej. Po pierwsze, łączą nas więzy krwi. Po drugie, masz ledwie piętnaście lat, więc nie sądzę, byś z własnej chęci oddawała rękę Lancasterowi. — Nie czekając na odpowiedź, uniósł jej brodę, tak by mógł spojrzeć prosto w oczy. — Tak, jesteśmy spokrewnieni, Anne, co musi się liczyć o wiele bardziej od wymuszonego małżeństwa, zwłaszcza że teraz twój mąż już nie żyje.

Nie wspomniał o jeszcze jednej niebagatelnej, a kto wie, czy nie najważniejszej racji: Anne nie była obojętna bratu Edwarda.

— Wasza Wysokość…

Jakże zaskakujące były ta nieoczekiwana łaskawość i przychylność po okrucieństwie, z którym codziennie stykała się we Francji. Nie miała absolutnie żadnych podstaw do tego, aby oczekiwać takiej życzliwości. Przez cały zeszły rok mozolnie budowała szańce, które mogły ją chronić przed załamaniem, teraz się jednak okazywało, że były nieskuteczne wobec jednej broni — łagodności. Uniósł rękę, przerywając jej.

— Ned — poprawił. — Naprawdę bałaś się najgorszego? — Pokręcił głową z autentycznym zdziwieniem. — Trudno to uznać za komplement, nieprawdaż? — Ujął jej rękę i ciągnął żartobliwie: — Powiedz, jak twoim zdaniem zachowywałby się Dickon, gdybym cię wtrącił do głuchego lochu czy klasztoru?

Był ciekaw, jak zareaguje na sam dźwięk imienia brata. Nie tylko spłonęła rumieńcem, lecz także bardzo wyraźnie zadrżała. Czemu, pomyślała, Edward sądzi, że Ryszard miałby tak przejmować się jej losem? I skąd ten rozbawiony ton?

— Ryszard… W ogóle mnie jeszcze pamięta?

— Myślę, że przypomina sobie… od czasu do czasu.

— A co o mnie myśli? O zdradzie mego ojca? Kiedyś go kochał, pamięta Wasza… pamiętasz, panie? Ale gdyby ojciec wygrał pod Barnet, oznaczałoby to śmierć Ryszarda, a ja… Ja pewnego dnia zostałabym… królową Lancasterów.

Głos się jej załamał, ale zdołała wyrzucić słowo „królową”, jakby parzyło ją w ustach.

Powiedziała mu więcej, niż mógł się spodziewać.

— Nie, Anne. Nie, ptaszyno.

Ucałował ją w czoło. Z zanadrza kaftana wyjął chusteczkę, podał jej i podszedł do otwartego okna.

Jeszcze ocierała ślady łez jedwabiem z wyhaftowaną na nim Rose-en-Soleil, Słoneczną Różą, gdy Edward powiedział:

— No, wreszcie. Chodź tutaj, byle szybko.

Właściwie dobrze wiedziała, kogo zobaczy w dole na klasztornym podwórzu. Roześmiany siedział na niecierpliwie grzebiącym kopytami kasztanowym ogierze. On jednak spojrzał w górę, niczego się nie spodziewając, Anne zaś pomyślała, że gdyby nie błękitne oczy, to z tymi czarnymi włosami i ogorzałą od słońca twarzą można byłoby uznać go za Hiszpana. Jej kuzyn Ryszard jako jedyny z całej rodziny miał ciemną cerę. Kiedy ostatni raz się widzieli, nie było uśmiechów, tylko milczenie. Teraz jednak, w Coventry, ze śmiechem wydawał rozkazy, promieniejąc pewnością siebie, którą zawdzięczał urodzeniu i odniesionemu przed tygodniem zwycięstwu… A Yorkshire — cóż mogły znaczyć teraz dla niego Yorkshire i Middleham?

Odwróciła się od okna. Minuty wlokły się jedna za drugą, aż nagle Ryszard znieruchomiał w progu, ze słowami powitania zastygłymi na wargach i oczyma utkwionymi w niej i tylko w niej.

— Coś mi się wydaje, Dickonie — uśmiechnął się Edward — że zapomniałem cię uprzedzić, iż to właśnie dzisiaj Stanley przywita nas w Coventry, mając pod opieką Francuzicę i… naszą uroczą kuzynkę Anne Neville. — Mówiąc te słowa, szedł już w kierunku przeciwległych drzwi, by zatrzymać się w progu i zakończyć: — Chyba nie pomylę się bardzo, przypuszczając, że jestem ci tu teraz tak potrzebny jak Egiptowi dziesięć plag.

Śmiech Edwarda słychać było jeszcze zza zamkniętych drzwi.

Teraz szybkim, miękkim krokiem Ryszard podszedł do Anne. W pierwszym odruchu chciał wziąć ją w ramiona, ale pohamował się i ograniczył do muśnięcia wargami jej policzka.

— Witaj w domu, Anne.

Nieświadomie powtórzył słowa powitania Edwarda, ale to, jak wymówił jej imię, było dla niej słodsze niż cokolwiek, co ostatnio usłyszała — zdradził to płomień jej rumieńca, ale nie głos, gdyż bała mu się zaufać. Kiedyś, dawno temu, jeszcze jako dziewczynka, za poduszczeniem Franciszka Lovella wypiła jeden po drugim dwa kieliszki burgunda. Teraz czuła się bardzo podobnie: w głowie jej się kręciło, twarz płonęła, ręce były lodowate. Jakże szare były jego oczy, a przecież zapamiętała je jako niebieskie. Ledwie mogła uwierzyć, że naprawdę jest tutaj, tuż obok niej. Wystarczyło tylko wyciągnąć dłoń. Ale dziewiętnaście miesięcy… Dziewiętnaście miesięcy… to niemal całe życie. Niemal.

Ryszard się zawahał. Był nie mniej skonsternowany bliskością Anne niż ona po tylu miesiącach jej uporczywego milczenia. Nie tak sobie wyobrażał ich ponowne spotkanie. Czy słusznie mu się wydawało, że ona się boi? Ale… ale przecież chyba nie jego? Była to myśl nie do zniesienia, lecz za chwilę pojawiła się jeszcze gorsza: czy to możliwe, że ostatecznie pokochała tego urodziwego syna Małgorzaty? Żałowała Lancastera? Czy nosiła się na czarno, gdyż była to żałoba po nim?

— Bardzo żałuję, że twój ojciec zginął, Anne. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy by do tego nie doszło.

Opuściła głowę. Tego była pewna, tak jak pojawienia się z rana słońca na wschodzie, jak nieomylności papieża, jak tego, że ambicja prędzej niż jakikolwiek z grzechów piętnowanych przez Kościół prowadzi człowieka do ruiny.

Obcy mimo woli, pomyślał Ryszard; znienacka stali się sobie obcy. Cofnął się i obrzucił Anne badawczym spojrzeniem. Urosła chyba od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, zaokrągliła się też odrobinę w miejscach, które zapamiętał jako płaskie. Była jednak bardzo szczupła, kobiece kształty rysowały się delikatnie, a żałobny strój jakby ironicznie podkreślał lśnienie ślubnego pierścionka. Unikała jego wzroku; zobaczył, że wpatruje się w gardę miecza sterczącą u jego biodra. Czy wyobrażała sobie na nim krew spod Barnet i Tewkesbury?

— Anne, nie kłamię teraz, zresztą nigdy cię nie okłamywałem. Nie żałuję śmierci Lancastera. Dzisiaj rano starliśmy się na polu bitewnym. Zrobiłbym wszystko, żeby go zabić. Natomiast współczuję bólu, który w tobie ta śmierć musiała spowodować.

— Bólu? — Patrzyła na Ryszarda ze zdumieniem w oczach. Miałaby boleć po śmierci Lancastera? Czyżby przypuszczał, że z ochotą weszła do łożnicy Edouarda? — Ach, Ryszardzie, nie! — Kiedy wreszcie zdobyła się na wymówienie jego imienia, poczuła potrzebę, by je powtórzyć. Udowodniła już samej sobie, że potrafi to zrobić po roku milczenia, podczas którego imię to było przez innych wymawiane z największą nienawiścią. — Chcesz wiedzieć, Ryszardzie, co poczułam, gdy się dowiedziałam, że nie żyje? — Przysunęła się do niego, a może zrobił to on, w każdym razie stali teraz tuż naprzeciw siebie. Ryszard lekko kiwnął głową. — Mogę to powiedzieć tobie i tylko tobie — ciągnęła cicho. — Nikomu innemu, bo to bardzo okrutne i niechrześcijańskie. Widzisz, Ryszardzie, byłam zadowolona. Ucieszyłam się.

Nie odpowiedział od razu, tylko delikatnymi i chłodnymi palcami przeciągnął po jej policzkach.

— Chyba oddałbym wszystko, żeby to właśnie usłyszeć — rzekł wreszcie, a wtedy cała sala refektarza znienacka dla niej pojaśniała.

Byli tak blisko siebie, że mógł zobaczyć cień rzucany przez jej opuszczone rzęsy, złociste na końcach i nerwowo drgające, gdy wargi Ryszarda zbliżyły się do jej ust i lekko ich dotknęły, ale z całą pewnością nie było to tylko rodzinne pozdrowienie.

2. Coventry

Maj 1471 roku

PONIEWAŻ COVENTRY NIE CIESZYŁO SIĘ WZGLĘDAMI KRÓLA, gdyż poparło Warwicka podczas jego rebelii, opat Deram i burmistrz Bette postanowili tak hojnie ugościć nieżyczliwego władcę, aby nie pozostało mu nic innego, jak tylko przychylniej spojrzeć na miasto. Na niedzielę burmistrz planował w St Mary’s Hall wystawną biesiadę, ale sobotnie popołudnie należało do opata. Obiad podany w refektarzu był olśniewający nawet wedle bardzo wysokich standardów Edwarda, a Deram poczuł się bardzo wyróżniony, gdy Will Hastings oznajmił, że nawet burmistrz Brugii Louis de la Gruuthuse nie potrafił tak wspaniale wyszykować stołów.

Niewiele było w tym przesady. O ile na królewski obiad składały się zwykle dwa dania, każde z nich na trzech, czterech różnych półmiskach i wazach, o tyle teraz były to cztery dania, każde w pięciu wariantach, serwowane na srebrnej zastawie. Z uwagi na sobotę nie było mięsa, ale klasztorni kucharze przyrządzili przysmaki rybne tak różnorodne, że mogły zaspokoić najbardziej wymagające podniebienia: morświny, szczupaki z orzechowym nadzieniem, pieczone węgorze, jesiotry zapiekane w cieście z rodzynkami, cynamonem oraz imbirem. Słodzono cukrem, a nie miodem, do kielichów — ledwie te się opróżniły — lano muskat, małmazję i obficie przyprawiony kordiał, a na koniec każdego dania podawano słodkie „rozmaitki”: w kształcie jednorożców, św. Jerzego zabijającego smoka czy Białej Róży Yorków.

Will największą uciechę czerpał z zaskakujących sytuacji, nie z wielorakości smaków. Z niekłamanym zainteresowaniem obserwował scenę, kiedy Ryszard do królewskiego stołu podprowadził młodą damę, którą z racji i urodzenia, i małżeńskiego związku ktoś mógłby łatwo okrzyknąć zdrajczynią. Nikt jednak nie miał odwagi się sprzeciwić, kiedy książę Gloucester zażądał, aby miejsce po jego lewicy zajęła lady Anne, choć zburzyło to cały starannie przygotowywany układ miejsc. Wszyscy byli już świadomi tego, że to na Ryszarda spływają najjaśniejsze promienie Słońca Yorku, Will zaś myślał z troską o tym, czy Ryszardowi uda się w tej sytuacji zachować równowagę ducha.

Bez żadnego już frasunku obserwował, jak jeden z braci Edwarda rozpływa się w galanterii, podczas gdy drugi ledwie jest w stanie zmusić się do przełknięcia małmazji.

Należało to, rzecz jasna, do dworskich zwyczajów, że rycerz i dama raczyli się z tego samego pucharu, a dobry ton wymagał, by on się upewnił, iż jego towarzyszce danie smakuje, zanim sam zabrał się do skosztowania. Ogłada kazała też młodszemu ze współbiesiadników podsuwać starszemu bardziej kruche i łatwiejsze do pogryzienia kąski. Nigdy jednak dotąd Will nie widział, by uprzejmy kawaler tak się opiekował swoją towarzyszką, by nie mieć ani krztyny czasu na zaspokojenie własnego apetytu. Jego uciecha była tym większa, że Jerzy dosłownie zieleniał z gniewu i zawiści.

Kiedy biesiada się skończyła, resztki jedzenia zmieciono do garów dla głodnej biedoty. Edward dał osiem szylingów do podziału między kucharzy, gościom rozniesiono miski z perfumowaną wodą do opłukania rąk, a później wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Upewniwszy się, że w tej chwili nie jest Edwardowi do niczego potrzebny, Will udał się za Ryszardem i Anne do kapitularza, bo tam też skierował się Jerzy, musiało zatem nieuchronnie dojść do jakiejś waśni.

Jerzy zatrzymał się przy braciach Stanleyach, gdyż Thomas, lord Stanley, czym prędzej pospieszył do Coventry, aby odżegnać się przed Ryszardem od wszelkich sympatii dla Warwicka i poprzysiąc lojalność Yorkom — tym goręcej, im bardziej była ona nadszarpnięta. Gdy Will szedł w ich kierunku, omal się nie zderzył z Johnem Howardem, który akurat chciał się znaleźć jak najdalej od osoby tak fascynującej Willa: Jerzego, księcia Clarence.

— Coś mi się zdaje, że niezbyt cię kusi ta trójca, Jack — mruknął, Howard zaś na potwierdzenie tego zrobił brzydki grymas, wskazując za siebie głową na starszego brata Edwarda i obu Stanleyów.

— „Jako pies, który się wraca do zmieciska swego, tak szalony powtarza szaleństwo swoje”1 — rzekł półgłosem tamten, ale i tak nietrudno było wyczuć, ile jest w tym wzgardy. — Każdy inny dziękowałby Bożej Opatrzności, że brat zechciał mu wybaczyć zdradę, ale nie ten… Ktoś mógłby powiedzieć, że sam sobie zakłada stryczek na szyję.

— Powiem szczerze, że nie miałbym nic przeciwko temu — rzucił kątem ust Will, ostrożnie przysuwając się tak, aby pochwycić jakieś słowa.

Udało mu się usłyszeć drwiącą uwagę Jerzego:

— Wielkie nieba, jeszcze chwila, a siądzie mu na kolanach… albo jeszcze gorzej.

Will spojrzał w kierunku odległego okna — w jego wykuszu usiedli Anne i Ryszard, który śmiał się głośno i szczerze, jakby zupełnie nieświadom wrogości brata. Nikt nie mógł wątpić, że książę Gloucester jest oczarowany córką Warwicka. A w takiej sytuacji, myślał Will, Edward może nie pozwolić Clarence’owi zgarnąć jej majątku.

William Stanley milczał, ale Thomas Stanley skorzystał z okazji i stwierdził, że księciu Clarence prawdziwy zaszczyt przynosi to, iż tak dba o cześć szwagierki.

— Otóż to, milordzie — z ochotą podchwycił Jerzy. — Ostatecznie to przecież siostra mojej żony, jest więc moim obowiązkiem dopilnować, aby nie szargała swego imienia. Nawet gdyby miało chodzić o mojego własnego brata, nie pozwolę, by ktoś czynił z niej sprośnicę.

Will nie mógł powstrzymać ataku śmiechu, a chociaż cała trójka odwróciła się gwałtownie, jemu udało się wmieszać między innych gości i uciec przed spojrzeniami całej trójki. „Tak, tak — myślał sobie — zapowiada się niezwykle ciekawe lato”.

BURMISTRZ COVENTRY BARDZO ROZWLEKLE tłumaczył Edwardowi, jak doszło do tego, że miasto związało swój los z Warwickiem. Otóż, wyjaśniał, powodem tego błędu była wielka naiwność mieszkańców, którzy dali się okpić żądnemu władzy magnatowi.

Ryszard bardzo szybko poczuł się znudzony, a jego wzrok przyciągnęła czerwień pięknie zachodzącego słońca. Lekko westchnął, jednak zaraz poprawił się w fotelu, czując na sobie rozbawione, ale także upominające spojrzenie Edwarda. Jakaż to bezsensowna strata czasu! Gdyby nie te nużące obowiązki, mógłby się wymknąć z Anne do ogrodu, żeby tam śledzić, jak dobiega końca dzień.

Rozglądając się za służącym, by uzupełnić winem kielich, ze zdziwieniem dostrzegł, że w progu niecierpliwie przestępuje z nogi nogę Rob Percy, na wszelkie sposoby usiłując zwrócić jego uwagę. Ryszard z przepraszającym gestem ześliznął się z fotela i szybko przemknął pod ścianą do przyjaciela, który natychmiast chwycił go za ramię i szepnął mu do ucha:

— Jak najszybciej do sali wielkiej. Anne potrzebuje pomocy, tak samo jak Franciszek.

Kiedy zbiegali po krętych schodach, Rob urywanym głosem poinformował, że rozmawiał z Anne, gdy nagle podszedł książę Clarence i głosem niedopuszczającym sprzeciwu polecił swojej szwagierce, aby za godzinę była już w drodze do Londynu. Gdy zaprotestowała, chwycił ją za ramię, jakby chciał brutalnie wyprowadzić ją na zewnątrz. Wtedy wtrącił się Franciszek, który usiłował powstrzymać Jerzego. W głosie Roba brzmiała trwoga, co Ryszard dobrze rozumiał, bo za swój mężny odruch Franciszek mógł drogo zapłacić, Jerzy bowiem nie znosił żadnego sprzeciwu.

Franciszek także dobrze to wiedział, dlatego natychmiast zapewnił:

— Nigdy bym nie śmiał się przeciwstawić Jego Książęcej Wysokości, a tylko pomyślałem, że pański brat, książę Gloucester, chciałby zamienić kilka słów z lady Anne, zanim…

Byli już w sali i Ryszard z daleka zobaczył, że twarz Franciszka jest blada jak prześcieradło, podczas gdy policzki Anne płonęły oburzeniem. Słysząc ruch w drugim końcu komnaty, odwróciła się, a widząc Ryszarda, puściła ramię Franciszka i cicho krzyknęła z radości. Zanim Jerzy spostrzegł brata, Ryszard już był przy Anne, a patrząc w jej twarz, poczuł tak silną potrzebę zapewnienia jej opieki, że wyparł niemal wszystkie myśli.

— Ryszardzie, dzięki Bogu, że się zjawiłeś! Twój brat… nakazuje mi jechać do Londynu. I żąda, bym bez żadnego sprzeciwu robiła to, co mi każe.

— Spokojnie, moja droga. Już dobrze. Już nikt nie będzie mógł zmusić cię do czegoś, czego nie będziesz chciała. Obiecuję ci to, Anne.

— Radziłbym, Dickon, nie składać przyrzeczeń, których nie możesz dotrzymać.

Anne w pierwszym odruchu skuliła się pod ciężarem tego władczego głosu, ale już w następnej chwili, przypomniawszy sobie, że teraz nie ma się już czego lękać, spojrzała hardo w oczy Jerzego.

Wpatrywał się w niego także Ryszard, ale z pola widzenia nie tracił też innych. Will Hastings patrzył na niego z wielkim zainteresowaniem, ale zarazem z rozbawieniem. Na twarzy Johna Howarda widać było tylko niesmak. Za nim Ryszard dostrzegł obu Stanleyów, a także hrabiego Northumberland, który — jak na Percy’ego przystało — ze wzgardą odnosił się do wszystkich niższych od niego, a więc praktycznie niemal do całego świata.

— Proponuję, byśmy przedyskutowali to na osobności — rzucił półgłosem Ryszard i ruchem głowy wskazał salę audiencyjną.

— Nie ma o czym dyskutować. Anne jest moją szwagierką i jeśli postanowię, że ma wracać do swojej siostry, to tobie nic do tego.

— Anne znajduje się pod moją opieką — odparł spokojnie Ryszard — a do Londynu wcale nie chce jechać.

W oczach Jerzego błysnęły dziwne zielonkawe ogniki.

— Powiem ci zatem, że wraca dzisiaj do Londynu, a ty nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia.

— Nic? Doprawdy? Radziłbym ci się zastanowić!

Głos Ryszarda się zmienił, teraz pobrzmiewał w nim gniew. Nie miał pojęcia, dlaczego Jerzy postanowił odegrać taką scenę na oczach świadków, ale też niewiele się tym przejmował, gdyż w tej chwili interesowały go tylko strach na twarzy Anne i drżenie jej ciała, które przygarniał do siebie. Wypuścił ją teraz z objęć i postąpiwszy o krok, odgrodził ją od brata.

— Ostrzegam cię, Dickon, zejdź mi z drogi! — usłyszał.

W tym momencie Ryszard stracił cierpliwość.

— Jedno jest pewne, Jerzy! Nigdy nie będziesz mi rozkazywał!

Odwrócił się, aby wyprowadzić Anne, wtedy jednak Jerzy chwycił go za ramię i brutalnie odwrócił do siebie, Ryszarda zaś przeszył tak ostry ból, jakiego jeszcze nigdy nie poczuł. Dosłownie odebrało mu oddech, do gardła wzniosła się fala mdłości i na jedną krótką chwilę nie istniało nic innego na świecie. Jakby gdzieś z daleka doleciał go okrzyk Franciszka:

— To przecież jego bolące ramię!

Uchwyt Jerzego zaczął słabnąć. Chociaż i on niewiele widział przez czerwony opar wściekłości, jakaś część jego umysłu rozpoznała, że coś jest nie tak, gdyż Ryszard znienacka zrobił się blady jak kreda, a na jego czole i górnej wardze pojawiły się krople potu. Kiedy dotarły do niego słowa Franciszka, gwałtownie cofnął dłoń, mówiąc:

— Powinno się już wygoić. Barnet było trzy tygodnie temu.

Franciszek był zbyt rozsierdzony, żeby pamiętać, że mówi do księcia krwi2, w dodatku nader popędliwego.

— Tak, owszem, rana się goiła — warknął — ale Jego Książęca Wysokość rozszarpał ją znowu w zeszłym tygodniu pod Tewkesbury. — Spojrzał niespokojnie na Ryszarda. — Dobrze się czujesz, panie?

Ryszard zdołał pokonać mdłości i zaczerpnąć tchu. Nie był jeszcze pewien, jak dalece odzyskał kontrolę nad głosem, odpowiedział więc tylko skinieniem głowy i spojrzał bratu w oczy. Jerzy pierwszy spuścił wzrok i natychmiast skierował się do wyjścia, a ludzie pospiesznie się rozstępowali, aby zrobić mu przejście.

ODTĄD DLA ANNE NIC JUŻ NIE BYŁO TAKIE SAMO. Wiedziała, że teraz niczego nie przełknie, dlatego poprosiła Ryszarda, aby pozwolił jej opuścić kolację. Ku jej uldze zgodził się natychmiast, mówiąc, że on też nie jest głodny. Dzwoniono właśnie na nieszpory, wyprowadził ją więc do pogrążającego się w zmierzchu ogrodu, który ciągnął się aż do rzeki Sherbourne.

Nerwy miała tak napięte, że dopiero po dłuższej chwili potrafiła docenić piękno wieczoru. Znalazł dla nich małą, zaciszną wnękę w ścianie wierzb i głogów; niebo wyraźnie już ciemniało, a sierp księżyca oświetlał kłębuszki chmur nad ich głowami. Było bardzo cicho i spokojnie. Słyszała cichy śpiew nocnego ptaka, czuła też ciężki aromat, wiosenny zapach wiciokrzewu. To otoczenie powinno ją uspokajać i ukoić emocje, ale z jakiegoś powodu wcale tak nie było.

Ryszard też nie potrafił się poddać magii tego urzekającego wieczoru. Był spięty i podniecony, jakby nagle nie wiedział, co powiedzieć. Dobrze widziała po jego twarzy, jak bardzo doskwiera mu ból ramienia. Co więcej, dostrzegała też, jak wielkie wrażenie zrobiło na Ryszardzie to starcie z Jerzym, z którym dotąd pozostawał w dość dobrych relacjach. Aż do dzisiaj.

Po raz pierwszy tego dnia poczuła, że za nic nie chce, aby zaległo między nimi milczenie. Żeby je zapełnić, zaczęła chaotycznie opowiadać o dawnych wydarzeniach z Middleham, gdy świat ciąg le jeszcze był przytulnym miejscem, a ona tak była pewna swojej przyszłości, jak przeszłości.

Ryszard, oparty o pień brzozy, słuchał Anne w milczeniu, z głową lekko pochyloną w lewo — w pozie, która tak dobrze wryła jej się w pamięć. Jak często widywała go tak stojącego, jakże często obserwowała, gdy — tak jak teraz — w roztargnieniu skubał liście mięty. Patrzyła, jak nerwowo poruszają się jego palce, i ze smutnym uśmiechem pomyślała, że przez wszystkie te lata nigdy nie widziała go naprawdę spokojnego. Zawsze był w ruchu, nieustannie przestępował z nogi na nogę, nawet oczekując na poranną mszę. Także teraz mogła sobie przypomnieć, jak się wiercił, klęcząc na poduszce, jak poprawiał pas albo sygnet na palcu, jak niecierpliwie kartkował modlitewnik. Na chwilę uspokajał się pod karcącym spojrzeniem matki, ale chwila ta nigdy nie trwała zbyt długo. Leciutko westchnęła, gdyż, nie wiedzieć czemu, to wspomnienie napełniło ją smutkiem.

To było tak dawno… i tyle się od tego czasu nieodwołalnie zmieniło — nawet jeśli teraz miała poczucie, że jest jej tak bliski, jakby się rozstali raptem wczoraj.

Ryszard wyciągnął rękę i przeciągnął po jej policzku koniuszkiem gałązki.

— Jeśli to z powodu Jerzego masz tak zasępioną twarz, Anne, to się tym nie kłopocz. Już nie będzie cię niepokoił, zadbam o to, ma belle. Przyrzekam.

Pokręciła głową i dotknęła jego ręki.

— Nie, nie chodziło o Jerzego. Tylko sobie… wspominałam.

Zacisnął uścisk na jej palcach, a wtedy ona z nieoczekiwaną dla siebie samej pasją powiedziała:

— Nigdy, przenigdy nie chciałam wychodzić za Lancastera, Ryszardzie! Próbowałam się opierać, ale… ale nie miałam tyle sił. Nie mogłam przeciwstawiać się ojcu tak długo.

Tyle rzeczy przemknęło tego dnia niewypowiedzianych. Za milczącą zgodą odwoływali się tylko do najjaśniejszych punktów, jakby oboje lgnęli do iluzorycznego bezpieczeństwa wspomnień z Middleham. Żadnych wyjaśnień, tylko: „A pamiętasz…?”. Teraz jednak zdobyła się na to, by przywołać najgroźniejsze ze wszystkich widm: Edouarda Lancastera, który zażądał jej za żonę, ona zaś stałaby się królową, gdyby on objął tron.

Ryszard też nie był uszczęśliwiony, że w ich ustronnej kryjówce pojawił się ten upiór. Zmarszczył brwi, Anne zaś położyła mu palec na ustach.

— Nie, Ryszardzie. Nie wracajmy już do tych słów. Nie chcę więcej mówić o Lancasterze, nie tylko teraz, lecz w ogóle…

Był teraz tak blisko niej, że wiedziała, iż myśli tylko o jednym: o jeszcze większej bliskości, więc czekała, wstrzymując dech, a wtedy palce Ryszarda przemknęły po jej szyi, aby unieść twarz. Dość bezwolnie pozwoliła się całować, ale po chwili chwyciła go w ramiona, on zaś jeszcze mocniej przygarnął ją do siebie.

Jego usta stawały się natarczywe, więc rozchyliła swe wargi. Ze wszystkich intymności, które musiała znosić z Edouardem Lancasterem, najbardziej nie znosiła pocałunków — to penetracji ust nienawidziła bardziej nawet niż wdzierania się w inne partie ciała. W trakcie kopulacji mogła przynajmniej starać się nie myśleć o tym, co z nią robi, ale kiedy w głąb jej ust wdzierał się obrzydliwy, brutalny język… W pierwszej chwili, gdy poczuła między wargami język Ryszarda, usztywniła się, ale niemal natychmiast wezbrała w niej ta wyzwalająca ulga, że nie czuje najmniejszego obrzydzenia. Zresztą jak w ogóle przyszło jej do głowy, że z Ryszardem mogłoby być tak samo? Z Ryszardem, którego kochała od zawsze… Miał ciepłe usta i oddech pachnący miętą. Zupełnie się odprężyła i dopiero teraz odwzajemniła pierwszy w życiu niewymuszony pocałunek.

Przymknęła oczy, a jego wargi przeniosły się na jej brwi, powieki, a potem, znienacka, na szyję. Wygięła się, wdychając powietrze pełne aromatu bzu i koniczyny, a potem oparła głowę na piersi Ryszarda. Miała wrażenie, że wraz z niedawnym napięciem odchodzi w dal jej dziewczęcość. Nagle poczuła się prawdziwą kobietą, chciała tu być z nim sama, w ciemności ogrodu. Chciała być przygarniana, gładzona, pieszczona, chciała, by szeptał we włosy jej imię.

Nie była pewna, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać; może wtedy, gdy jego pocałunki stawały się coraz gorętsze i bardziej natarczywe. Jego ciało napierało na nią, nagle obce i niemiłe. Oddychał teraz głośno, gdy tymczasem jej oddech stał się płytki i pospieszny, kiedy starała się odegnać od siebie to okropne poczucie, że jest w potrzasku. Nawiedzało ją zawsze, ilekroć przyciągał ją do siebie Lancaster.

Nie wtulała się już w Ryszarda, lecz odpychała dłońmi od jego piersi. Nie wiedziała jednak, jak powiedzieć mu o swojej niechęci, o trwodze, która nagle powróciła. Mruczał jej coś do ucha, ale nie była w stanie zrozumieć tego zduszonego, chrapliwego głosu.

Całował ją teraz po piersiach, ręce miał tak gorące jak usta i głos. Był nieporównywalnie delikatniejszy od Lancastera. Wydawało się, że bardziej uczy się jej ciała, niż na nie nastaje, ale dobrze wiedziała, że ta czułość długo nie potrwa, że zaraz wszystko się odmieni, a jego pocałunki staną się głębsze i bardziej mokre. Będzie ją obmacywał z coraz większą natarczywością, gwałtownością, mając na myśli tylko to, aby zaspokoić swoją przyjemność, tę niecierpiącą zwłoki męską przyjemność, której nigdy nie pojmowała ani nie była w stanie podzielać… A potem, jak Lancaster, będzie się w nią wpatrywał zdziwionym, nieprzyjemnym wzrokiem. Nie będzie musiał czynić jej wyrzutów, złorzeczyć jak Lancaster, że jest zimna niczym lód. Nie będzie musiał, gdyż wszystko to zobaczy w jego oczach.

Nagle zaczęła się opierać i wyrywać z uścisków, powtarzając:

— Nie, Ryszardzie, nie! Proszę, puść mnie!

Otworzył ramiona tak gwałtownie, że musiała się chwycić zwisającej gałęzi, aby nie stracić równowagi. Był zaskoczony jej sprzeciwem, a przede wszystkim jego gwałtownością; ciągle czuł na sobie gorący oddech i wilgoć jej ust. Nie był przygotowany na tak intensywne i żarliwe pożądanie jak to, które poczuł przy Anne. Jeszcze nigdy niczego tak nie pragnął, jak posiąść to pachnące ciało, jak zobaczyć rozsypane na poduszce kasztanowe włosy, jak poczuć po przebudzeniu jej ciepłą obecność. Tylko ona mogła zaspokoić ten głód… którego nie podzielała.

— Przepraszam — wykrztusił. — Nie chciałem… Nie miałem najmniejszego zamiaru cię wykorzystać.

— Nie, Ryszardzie, to nie to! — Głos miała drżący, mówiła prawie przez łzy. — Nie musisz mnie za nic przepraszać, nie zrobiłeś niczego złego. To nie ciebie odpychałam, nie ciebie. To… — Cofnęła się w opiekuńczy cień jesionu. — Bałam się. To jest właśnie prawda, jeśli jej chcesz: bałam się.

Z płonącą twarzą wtuliła policzek w gąbczasty, mokry mech, który dywanem oblekł jedną stronę drzewa. Jego chłód w niczym nie pomagał; nadal czuła się tak, jakby krew w niej wrzała, a skóra od wewnątrz pokrywała się bąblami.

— Anne…

Ryszard był teraz tuż przy niej, ale nie wyciągnął ręki, by jej dotknąć, nie wiedział nawet, co powiedzieć. Ogarnęła go taka plątanina uczuć, że wydawało się niemożliwe, aby je rozplątać. Ulga, bezmierna ulga, że w pierwszym odruchu źle odczytał przyczynę jej oporu. Zazdrość i wściekły w swej bezsilności gniew na tego, który już nie mógł zapłacić za to, co uczynił Anne. A nade wszystko nagła i wielka fala czułości, której nigdy nie czuł wobec nikogo, nawet wobec Kate.

— Anne… Przepraszam za to, że nie zrozumiałem, nie pojąłem. Wiem, że nie chcesz rozmawiać o Lancasterze, ja zresztą także nie. Chcę tylko powiedzieć, że… że nigdy cię nie skrzywdzę. Nigdy, przenigdy, kochanie!

Dotknął jej policzka gestem tak niepewnym i delikatnym, że poczuł ulgę, gdy odwróciła głowę i wargami musnęła jego palce.

— Wiem, Ryszardzie — szepnęła. — Naprawdę wiem.

— Anne… Muszę ci to powiedzieć. Za wszelką cenę starajmy się być szczerzy wobec siebie, wiedz zatem, że zrozumiem… jeśli nie spodoba ci się to, co chcę wyznać. — Jej oczy nagle się rozszerzyły, pełne trwogi. — Wiesz, że dowodziłem awangardą pod Tewkesbury, a Ned wielkodusznie powiedział mi potem, żebym sam sobie wybrał nagrodę… Ja poprosiłem go o Middleham.

— I pomyślałeś, że będę o to na ciebie zła? — Wpatrywała się w niego z niekłamanym zdumieniem. — Och, Ryszardzie, przecież dobrze wiedziałam, że Middleham zostanie skonfiskowane z powodu… z powodu mojego ojca. I nikogo bardziej nie chciałabym na właściciela jak ciebie. Nikogo! Dobrze wiem, jak kochasz to miejsce, że czułeś się tam jak w domu.

— Podobnie jak ty — powiedział Ryszard. Bardzo chciał pocałować Anne, ale zamiast tego wziął ją za rękę. — Chodź, odprowadzę cię.

Jej twarz przybrała dziwny wyraz tęsknej goryczy.

— Dobrze — szepnęła.

RYSZARD PRZYWYKŁ JUŻ DO TEGO, że brat wzywa go bez uprzedzenia, i to o najdziwniejszych porach dnia i nocy. Najczęściej był zadowolony, bo było to dowodem na to, jak bardzo Ned ceni sobie jego zdanie. Jednak nie dzisiaj — dziś wolałby być wszędzie, byle nie w sypialni Edwarda, opowiadającego o szczegółach popołudniowej rozmowy z burmistrzem Bette’em.

Gdy jeden ze służących w pytającej pozie nachylił się, trzymając w ręku srebrny dzban, Ryszard kiwnął głową i sięgnął po puchar natychmiast, gdy tylko był pełen. Na razie wino niewiele pomagało, ale może to tylko kwestia czasu. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz czuł się tak nieswojo. Nie znosił wprawdzie tego robić, ale po rozmowie będzie musiał wezwać lekarza Edwarda, bo jeśli nie dostanie czegoś na złagodzenie bólu, w ogóle nie będzie mógł zasnąć. Przed samym sobą musiał jednak przyznać, że to nie ramię jest głównym powodem jego złego samopoczucia. Minęło już kilka lat od chwili, gdy zmagał się z emocjami płynącymi z niezaspokojonego pożądania, dlatego nie pamiętał nawet, jaki to dyskomfort. Przemknęło mu przez myśl, czy nie dałoby się czegoś z tym zrobić, była jednak dziesiąta wieczorem, więc oberże już zamknięto. Z pewnością są jakieś burdele, w takim mieście jak Coventry nie mogło ich zbraknąć. Ale cóż mu po jakiejś dziwce? On chciał Anne.

Edward zastanawiał się nad tym, czy nie odebrać miastu miecza, który niesiony przed burmistrzem poświadcza, że ten pełni swą funkcję za królewskim przyzwoleniem. Ryszard zareagował na to pomrukiem, który można było uznać za wyraz zgody. Jak to możliwe, że kiedy przygarniał Anne, w ogóle nie pamiętał o bolącym ramieniu, a teraz miał wrażenie, że jest przypiekane ogniem?

Pewną ulgę przynosiło mu wyklinanie nieobecnego brata, ale nie była ona wielka. Ostatecznie Jerzy nie był jedynym durniem w rodzinie. Jak mógł być tak ślepy? Tak się lękała… Jak mógł tego nie przewidzieć? Powinien był, powinien był bardziej się na to przygotować. Z drugiej strony, jakim trzeba być nikczemnikiem, żeby maltretować Anne, tak kruchą, tak całkowicie bezbronną…? To… to… jakby sokół atakował muchę! Upił wielki łyk i kiwnął na stojącego w gotowości służącego.

A jeśli nie uda mu się rozwiać jej lęku? Powiedziała, że chce tylko zapomnieć, ale gdyby nie potrafiła? Prawda brzmiała tak, że nigdy nie zdarzyło mu się przemocą wciągać niewiasty do swej łożnicy. Nawykł do gorliwych kochanek, jak Kate czy Nan, albo do znających swój fach nierządnic. Jakże ma teraz postępować z kimś, kto został wystawiony na poniżenie najgorsze z tych, które mężczyzna może dać odczuć niewieście? Cierpliwość… Cierpliwość, na jaką musi się zdobyć na przekór natarczywości pożądania. Czy to jednak wystarczy? Cóż za szkoda, że nie mógł poprosić Edwarda o radę bez wprowadzania go w całą sprawę ze wszystkimi detalami. Z tego, co mógł zaobserwować w zeszłym roku, Ned nie zamierzał szukać bliskości z niewiastami, które nie były do tego równie chętne jak on, z drugiej jednak strony musiał już mieć jakieś doświadczenia z nieśmiałymi dziewicami. Tam, gdzie chodziło o cielesne żądze, Ned, jak przypuszczał Ryszard, wiedział wszystko, a to, czego nie wiedział, najpewniej nie było tego warte. Wszystko to prawda, ale teraz, chcąc jakiejś porady, musiałby pogwałcić intymność i delikatność całej sytuacji, wprowadzając w nią Neda.

— …no więc tak to się przedstawia, Dickon. Jeśli do poniedziałkowego południa nie zapłacą dziesięciu tysięcy marek, na Cross Cheaping pojawią się szafoty i…

— Dziesięć tysięcy! Szafoty…! Ned! Co znowu… — Ryszard połapał się, ale za późno, musiał więc poczekać, aż Edward przestanie się śmiać. — Mea culpa! Przyznaję, że na chwilę przestałem cię słuchać. Więc powtórz jeszcze raz: co postanowiłeś, jeśli chodzi o Coventry?

— Obwieściłem, że zawieszam swobody miejskie, a łaskawie zgodzę się je przywrócić, jeśli wykupią się pięcioma tysiącami marek. Potem pozwolę się ubłagać na trzy tysiące marek, co przyjdzie mi tym łatwiej, że zrazu nie zamierzałem nakładać na nich żadnej kary. — Ryszard zaniósł się śmiechem, który znienacka umilkł, gdy Ned spytał: — A czy teraz ja mogę udzielić ci rady?

— Nie — odparł porywczo, ale brat bynajmniej nie wydawał się obrażony.

— Tak czy owak udzielę ci jej. Jest jasne jak słońce, że czekało cię małe rozczarowanie z naszą małą kuzyneczką, inaczej bowiem nie wlókłbyś się z głową tak spuszczoną jak potępieniec. Nie wiem, ile jest warta, ale moja rada brzmi: pozwól jej odsapnąć. W niespełna rok cały jej świat zatrząsł się i rozpadł. Daj jej czas, żeby mogła się z tym wszystkim oswoić.

Usłyszawszy o radzie, Ryszard oczekiwał najgorszego, znał bowiem nieprzewidywalne poczucie humoru brata, a na dodatek wiedział, że na niewiasty Edward spoglądał okiem myśliwego: jak na potencjalny łup. Tymczasem to, co usłyszał, pełne było wyrozumiałości tak odmiennej od tego, czego się spodziewał, że nieporadnie, trochę się jąkając, spytał:

— I co byś w takiej sytuacji sugerował?

— Wysłałbym ją do Londynu, do Isabel. — Widząc, że Ryszard zamierza protestować, Edward uniósł rękę. — Podczas kolacji co jakiś czas zerkałem na twoją Anne. Kiedy na ciebie spogląda, jej serce patrzy oczyma, jakby się obawiało, że tylko chwila, a możesz nieoczekiwanie zniknąć. Ale widać jeszcze jedno: jak źle była traktowana. Potrzeba jej czasu, aby zrozumiała, że jest już wolna od Lancastera. Aby zrozumiała także, ośmielę się przypuścić, że tobie nadal na niej zależy. Pozwól, by na razie znajdowała ukojenie w siostrzanych objęciach. Nawet jeśli teraz się rozstaniecie, to przecież nie na długo. Za dwa tygodnie i my będziemy w Londynie.

Po dłuższej chwili Ryszard pokiwał głową.

— Jest sporo sensu w tym, co mówisz — przyznał, gdyż na dodatek przyszło mu do głowy, że przez ten czas mógłby dogłębnie przemyśleć własne uczucia wobec Anne.

Od chłopięcych czasów był pewien, że on i Anne zostaną kiedyś małżeństwem; ziarno posiane przez Warwicka wschodziło tak wolno, ale i nieustannie, że nie mógł sobie przypomnieć czasu, gdy nie myślałby o Anne jako swej małżonce. Zdawało się to zresztą całkiem zrozumiałe: była piękna, miła i zamożna. Stanowiła znakomitą partię, a ich małżeństwo z prawdziwą radością przyjęliby dwaj mężczyźni, których wysoko cenił — ojciec Anne i jej stryj. Dopiero jednak, gdy Anne została zaręczona z Lancasterem, po raz pierwszy poczuł, jak bardzo mu na niej zależy.

Ryszard poruszał się niespokojnie w fotelu, szukając pozycji, w której ramię będzie mu najmniej doskwierało. Bez sensu było grzebanie się w przeszłości, naprawdę dużą wagę miały jego obecne uczucia. Jeśli Anne go kochała, musi bardzo wyraźnie samemu sobie powiedzieć, co dla niego znaczy. A jeśli zawładnie jej sercem, ale potem uzna, że właściwie bardziej kocha wspomnienie o niej, a obecnie czuje tylko pożądanie splecione z litością…? Nie sądził, żeby tak się stało — ale czy mógł być pewien? Bardziej, niż skłonny byłby przyznać, wstrząsnął nim strach, który okazała dzisiejszego wieczoru, natomiast jedno wiedział na pewno: nie zniesie myśli o tym, że ktokolwiek jeszcze mógłby ją skrzywdzić.

— Mam nadzieję, że kazałeś doktorowi de Serego obejrzeć swoje ramię? Wiem, że boisz się konowałów jak koń węży, ale jeśli nie zadbasz o ranę, zacznie się jątrzyć. Więc jak, widział cię, Dickon?

Ryszard nie był zdziwiony tym wypytywaniem i właściwie czegoś takiego się spodziewał.

Wzruszył z rezygnacją ramionami i spytał:

— Kto ci powiedział?

— Lepiej spytaj, kto nie powiedział — sucho rzucił Edward.

— Sami miłosierni samarytanie.

— A spodziewałeś się czegoś innego? Jedno natomiast mnie dziwi, Dickon: że nie zauważyłeś, iż to nadciąga. Przecież pierwsze zapowiedzi były już w Windsorze.

Ryszard zorientował się, że brat nagle zmienił temat.

— Daj spokój, Ned! Nie pysznij się tym, że jesteś bardziej przewidujący.

— W każdym razie nie miałem zamiaru cię urazić. — Ale po chwili kąciki jego ust drgnęły. — Chociaż nieprawda, pewnie trochę chciałem. Czy możesz mnie za to winić? Ostatecznie to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, gdy można komuś powiedzieć: „A nie mówiłem?”.

— Jedno jest pewne: to, do czego doszło dziś po południu, nie było ani zabawne, ani przyjemne.

Ryszard już się zbierał, by wstać, gdy Edward powstrzymał go gestem. Wyczuł w głosie młodszego brata, jak głęboko poczuł się urażony.

— Zgoda, Dickon. Masz rację, nie było to ani zabawne, ani przyjemne. Przyznaję, że miałem niejaką satysfakcję, gdy pomogłem ci zobaczyć Jerzego, jakiego ja znam, ale twój ból wcale nie sprawił mi przyjemności. Rozumiem cię. Zawsze byłeś gotów wstawiać się za Jerzym, chyba tylko Meg była bardziej ślepa na wszystkie jego przewiny. Tak czy siak, jeśli jest na świecie ktoś, kto mógłby oczekiwać od niego życzliwości, to z pewnością ty.

Istotnie tak poczuł się Ryszard: zdradzony. Usta wykrzywił mu grymas.

— Jeśli to był pokaz życzliwości, to chroń mnie, Boże, przed jego wrogością. — W komnacie nie było teraz służących, więc Ryszard sam sięgnął po dzban i nalał im obu. — Posłuchaj, Ned, ja zupełnie go nie rozumiem. Czy on naprawdę sądzi, że chodzi o ziemie Warwicka, a nie o Anne? Czy to możliwe, żeby tak słabo mnie znał?

— Jeśli chodzi o pierwszą kwestię, to Jerzemu wystarczy samo podejrzenie. Co do drugiej… Na pewno nie jest w stanie pojąć, że mało ci zależy na pieniądzach. Pamiętaj, że dla niego więcej, to i tak zawsze za mało.

— Tak, ale…

Ryszard urwał tak gwałtownie, że Edward spojrzał na niego zdumiony, a potem się odwrócił, idąc za jego wzrokiem, i zobaczył wkraczającego do komnaty Jerzego.

MINĘŁO JUŻ TROCHĘ CZASU OD SCYSJI, więc gniew Jerzego, pomieszany teraz ze wstydem, przycichł. Wszystko potoczyło się inaczej niż zamierzał, a na dodatek wszyscy, którzy go nie znosili, już nie tylko nasycili się plotką, lecz także ją rozpowszechnili. Za nic też nie chciał urazić zranionego ramienia Dickona. Teraz przypominał sobie, że Ned faktycznie coś napomknął o tym, że Ryszard dodatkowo je sforsował na sobotnich ćwiczeniach, ale zupełnie wyleciało mu to z głowy. Natomiast nieustannie powracała wściekłość na to, że Dickon mieszał się w sprawy, do których nie powinien się wtrącać, robiąc z niego głupca na oczach ludzi. Przecież Dickon musiał wiedzieć, że to nie było celowe, ale… to oskarżycielskie spojrzenie na jego twarzy…

Teraz bardzo wiele dałby za to, aby w ogóle nie doszło do owej scysji, i chyba po raz pierwszy w dorosłym życiu poczuł coś w rodzaju chęci przeprosin. Ledwie zaczął o tym myśleć, natychmiast pojawiła się druga, nie mniej, a może nawet bardziej zdumiewająca myśl: a gdyby tak prosto i szczerze porozmawiać z Dickonem o dobrach Warwicka? Dickon był najczęściej rozsądny i skłonny do dyskusji we wszystkich kwestiach, jeśli tylko nie dotyczyły tej jego ślepej lojalności wobec Neda. Przecież nietrudno dostrzec, jaka krzywda stała się Jerzemu, szczególnie że Ryszard zupełnie nie potrzebował ziem Warwicka i Beauchampa. Ned, rzecz jasna, zadbał o swoje sakwy, jako pierwszy mając dostęp do ziem skonfiskowanych buntownikom Lancasterów — a co do tych, to nawet nie ma mowy, żeby podzielił się nimi ze swym średnim bratem. Pozostawały dobra Neville’ów i naprawdę byłoby nie w porządku, gdyby Ryszard zerkał na nie łapczywie. Zupełnie nie w porządku.

Pojednawcza postawa Jerzego natychmiast się zachwiała, gdy tylko zobaczył Edwarda i Ryszarda siedzących razem niczym konspiratorzy, którzy ani myśleli dopuścić do swych sekretów trzeciego brata. Tak czy owak przywołał na twarz uśmiech tak pogodny, jak tylko potrafił.

— Mam nadzieję, Dickon, że nie wziąłeś sobie za bardzo do serca naszej malutkiej waśni.

— Oceniłem ją tak, jak na to zasługiwała — odrzekł Ryszard tak zimno, że do dalszej wymiany zdań w równym stopniu zapraszałoby na przykład chluśnięcie na Jerzego winem z kielicha.

— Rozumiem — odparł Jerzy i kątem oka uchwycił rozbawiony uśmiech na wargach Edwarda. — Powinienem był wiedzieć, że natychmiast pognasz, żeby wypłakać się Nedowi na ramieniu.

— Zaczynam podejrzewać, że gdyby całą twoją wiedzę zapisać na łebku od szpilki, ciągle jeszcze zostałoby sporo wolnego miejsca — mruknął Ryszard, na co Edward zareagował ostro:

— Dajcie już spokój obydwaj!

Widać było, że jest bardzo poirytowany całą sytuacją. Jedną kwestią było to, żeby Ryszard zobaczył prawdziwą twarz Jerzego, natomiast czymś zupełnie innym — żeby teraz mieli zacząć ze sobą walczyć. Warwick dokładnie mu pokazał, do czego prowadzą waśnie i niezgoda.

— Jerzy, Dickon nie przyszedł się skarżyć, i sam powinieneś dobrze o tym wiedzieć. Przypuszczam, że coś cię tutaj przywiodło, dlatego zechciej usiąść i powiedzieć nam, o co chodzi.

Jerzy posłuchał starszego brata i po chwili niezręcznego milczenia wyrzucił z siebie:

— Słuchaj, Dickon, z tą twoją ręką to… Pech, nieszczęśliwy przypadek… — Ryszard nic nie odpowiedział, więc Jerzy przez chwilę wiercił się na fotelu, aż wreszcie wykrztusił: — Jeśli ci na tym zależy, mogę cię przeprosić.

— Teraz ty posłuchaj. Jeśli chodzi o ciebie, zależy mi tylko na jednej jedynej rzeczy: abyś trzymał się jak najdalej od Anne i nie starał się ingerować w jej życie. Czy to jasne?

Teraz wściekłość Jerzego była tym większa, że w swoim poczuciu uczynił już wszystko, co mógł, aby załagodzić spór z bratem.

— Zapominasz chyba, że Anne jest moją szwagierką, natomiast Belli z pewnością zupełnie nie odpowiadałoby to, jak sobie poczynasz z jej siostrą, i to na oczach wszystkich. A jeszcze mniej podobałoby jej się to, o czym wszyscy szepczą po kątach, że wprawdzie Anne nie będzie królową Lancasterów, ale za to zostanie nałożnicą Gloucestera.

Dłoń Ryszarda zacisnęła się kurczowo na pucharze z winem, ale w tej samej chwili poczuł na swoim przegubie ciężką rękę Edwarda.

— Spokojnie, Dickon, bo zaraz jeszcze gotowyś rozlać. Tymczasem, Jerzy, twoja troska o honor szwagierki jest trochę nie na miejscu. Właśnie przed chwilą doszliśmy z Dickonem do wniosku, że dla Anne najlepiej będzie, gdy jutro pojedzie do Isabel.

— Naprawdę?!

Jerzy z niedowierzaniem przenosił wzrok z jednego brata na drugiego, aż wreszcie z promiennym uśmiechem skupił się na Ryszardzie.

— Dickon, wprost nie znajduję słów, jaką czuję ulgę. Spoczywają przecież na mnie pewne obowiązki wobec niej. Zgadzasz się z tym chyba?

Ryszard, wcale nierad z interwencji Edwarda, teraz odpowiedział natychmiast:

— Anne z pewnością potrzebuje Belli i dlatego się zgodziłem. Wyłącznie dlatego. I bardzo chcę, Jerzy, żebyś to sobie dobrze zapamiętał. Dzień, w którym poskarży mi się na najdrobniejsze chociażby grubiaństwo z twojej strony, będzie ostatnim dniem jej pobytu w Herber.

— Nigdy nie jestem grubiański wobec niewiast, Dickon, i czuję się bardzo dotknięty taką sugestią.

— Nie chodzi tylko o grubiaństwo. Masz być wobec niej miły, jeśli już nawet nie z tego powodu, że jest twoją szwagierką i naszą krewną, to dlatego, że chcę uczynić ją swoją żoną.

Nie była to do końca prawda, gdyż Ryszard nie był pewien swoich uczuć wobec Anne. Dobrze wiedział jednak, co czuje do Jerzego: chyba jeszcze nigdy w życiu nie był na niego zły, i to tak, że chciał ugodzić tam, gdzie najbardziej zaboli. Natychmiast też dostrzegł, że udało mu się to nadspodziewanie dobrze.

Jerzemu ta nagła deklaracja na moment odebrała dech w piersiach. To potwierdziło jego najgorsze przypuszczenia.

— Na Jezusa Chrystusa! — wykrztusił w końcu. — Przecież… Przecież to niemożliwe! Niepodobna, żebyś tak pożądał Middleham, byś dla niego chciał wziąć ochłap po Lancasterze.

Mimo że Edward był potężnym mężczyzną, w razie potrzeby potrafił się poruszać nadspodziewanie szybko. Szybciej nawet od Ryszarda, ledwie bowiem ten zaczął się podrywać z fotela, gdy Ned przygwoździł go do niego w sposób daleki od delikatności.

Ryszard nie miał szans w starciu z Edwardem, a na dodatek ból zranionej ręki był tak przejmujący, że odebrał mu wszelką ochotę do zwady.

— Spokojnie, spokojnie — mruknął, a będąc już pewny, że nie musi się bać wściekłej reakcji najmłodszego brata, wbił w Jerze go nieprzejednane spojrzenie. — Pomijając już ordynarność twojej uwagi, Jerzy, jest ona zupełnie bezpodstawna. Dickon wcale nie potrzebuje ręki Anne Neville, aby mieć prawo do Middleham.

Jerzy jeszcze nie zdążył ochłonąć po enuncjacji Ryszarda, a tu czekało go bezwzględne oświadczenie Edwarda.

— Chyba czegoś nie rozumiem, Ned.

— Tak? Bo mnie wszystko wydaje się całkiem jasne. Middleham należało do Warwicka, nie było częścią posagu jego żony. Z tego wynika, że teraz należy do korony, to znaczy do mnie, Jerzy. Mogę z nim zrobić, co zechcę, a chcę przekazać Ryszardowi.

— Ned, nie możesz tak postąpić! To niesprawiedliwe!

— Ach, niesprawiedliwe? W takim razie odetchnij głębiej, mój bracie — ciągnął szyderczo Edward — bo Middleham to jeszcze wcale nie koniec. Z ziem Warwicka na północy także Penrith i Sheriff Hutton dostaną się Dickonowi.

— Co to to nie! — wykrzyknął Jerzy. — Tego z pewnością nie możesz zrobić! Nie pozwolę na to, bo z mocy prawa te ziemie należą się mnie!

Edwardowi niewiele było trzeba, by zapłonąć gniewem, ale bardzo szybko potrafił też go okiełznać.

— Radziłbym ci trzymać język na wodzy, Jerzy — powiedział spokojnie, ale z wyczuwalnym tonem pogróżki. — A może trzeba ci przypomnieć, że wszystko, co dzisiaj posiadasz, zawdzięczasz mojej cierpliwości i wyrozumiałości?

Jerzy odetchnął tak gwałtownie, jakby zachłysnął się powietrzem, a potem jednym machnięciem ręki zrzucił ze stołu dzbanek z winem i kielichy. Ryszard i Edward zerwali się na równe nogi; ten ostatni, nie wierząc własnym oczom, wpatrywał się w plamę na kaftanie.

— Jeśli uczyniłeś to celowo… — wycedził, robiąc krok do przodu tak gwałtownie, że Jerzy cofnął się nieznacznie.

— Nie możesz tego zrobić! — powtórzył chrapliwie. — Po prostu ci nie wolno!

Edward chwycił Jerzego za przegub tak mocno, że nazajutrz miał po tym zostać siniak.

— Jeśli będę musiał poświęcić czas, aby cię nauczyć, Jerzy, co mogę, a czego nie, co mi wolno, a czego nie, jednego możesz być pewien: nie będzie to przyjemna lekcja. Ani trochę!

Jerzy gwałtownym szarpnięciem wyrwał rękę, co wcale nie przyszło mu łatwo, i już otwierał usta, aby wyrzucić z siebie strumień pełnych oburzenia oskarżeń, ale jak knebel podziałały nań skierki w oczach Neda.

Odwrócił się, by odejść, ale w miejscu zatrzymały go lodowate słowa:

— Lordzie Clarence, nie słyszałem prośby, abym pozwolił ci się oddalić.

Poruszając się sztywno niczym marionetka, Jerzy zawrócił, aby ugiąć kolano i musnąć wargami pierścień na wyciągniętej ręce Edwarda.

EDWARD WOLNO SIĘ ODWRÓCIŁ i przeciągle spojrzał Ryszardowi w oczy.

— Co też mu się lęgnie w tym czerepie! Nie wiem, co nim powoduje, dobrze wiem natomiast, że nigdy jeszcze nie widziałem nikogo, kto tak ochoczo szykuje sobie zgubę!

Ale gniew już opadał, przynajmniej do tego stopnia, by Edward mógł dostrzec wszystkie komplikacje i groźby powstałej sytuacji. Jerzy był zdolny do każdego szaleństwa. Był nieznośny w swym zarozumialstwie, tak skupiony na sobie, że czasami graniczyło to z głupotą; tak pragnął bogactwa, jak innym zdarza się pożądać kobiet. Ale właśnie z racji pychy i nieprzewidywalności potrafił być groźny, czego dowiódł już niejeden raz.

Coś jednak należało mu dać, czymś trzeba go było przekupić, żeby przynajmniej odrobinę złagodzić zagrożenie z jego strony. Inne rozwiązanie: skrócić go o głowę. Ach, gdyby tylko wiedział, jak cieniutka granica oddzielała go od szafotu na Tower Green. Ale jeśli jednak przekupić, to czym? Dickon z pewnością zadowoliłby się samym Middleham, chodzi jednak o to, że Edward chciał mieć spokój na północ od Trent. Aby zapewnić go sobie, Dickon musiał dostać Sheriff Hutton. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. Właściwie równie dobrze wdowa po earlu Warwicku mogłaby się zdecydować na zamknięcie w klasztorze Beaulieu.

Popatrzył z niesmakiem na walające się po podłodze puchary, zaklął pod nosem, aż wreszcie poszukał wzroku Ryszarda.

— To, co widziałeś przed chwilą, stanowi tylko zapowiedź wszystkich kłopotów, których musisz się spodziewać, jeśli istotnie zdecydujesz się poślubić Anne Neville. Jeżeli taki będzie twój wybór, wesprę cię we wszystkim, tego możesz być całkowicie pewien. Ale nawet gdybym bardzo chciał, nie mogę zamknąć Jerzego w Tower tylko za to, że chciałby dostać coś, co do niego nie należy. Stąd moja prośba do ciebie: bądź pewien, że naprawdę tak pragniesz tej niewiasty, iż jest to warte wszystkich kłopotów, które wasz ślub ściągnie na nas wszystkich. Musisz być pewien. Tylko tyle i aż tyle, Dickon.

Biblia Brzeska, Prz 26:11 (przypisy tłumacza). [wróć]

Przynależność do rodu królewskiego, tytuł nie pochodzi z nadania. [wróć]

3. Londyn

Maj 1471 roku

RYSZARDOWI PRZYPADŁ W UDZIALE ZASZCZYT przewodzenia zwycięskiemu pochodowi wkraczającemu do Londynu. Dosiadał wielkiego kasztanowego rumaka, z daleka lśniła jego damasceńska zbroja, a na sztandarach pyszniły się Słońce w Chwale Edwarda i jego Biały Dzik. Niebo nad głową było modre niczym morze, z otwartych okien sypały się białe róże, które brązowiały pod stopami i kopytami, złożone w hołdzie zwycięskiemu rodowi Yorków. Urodziwe dziewczęta powiewały ciemnoczerwonymi i niebieskimi szarfami, weterani walk we Francji salutowali mu i wznosili jego zdrowie kuflami ale. Ryszard promieniał z dumy; nic nie mogło mu sprawić większej przyjemności niż wiwaty wznoszone na cześć dowódcy, którego umiejętności potwierdziły się w bitwie. Kiedy roześmiany jechał tak w deszczu białych róż, myślał, że nigdy nie zapomni tego dnia.

KAWALKADA DOTARŁA AŻ DO TOWER PALACE, gdzie powitały go żona Edwarda i jego dzieci. Jerzy natychmiast skierował się do Herber, rezydencji, którą przejął po śmierci Warwicka. Ryszard miał z samego rana ruszać w pogoń za Tomaszem Neville’em, zwanym Bastardem z Fauconberg, ale miał nadzieję, że przed wieczorem uda mu się wyrwać do Herber, bo już dziewięć dni nie widział Anne. Najpierw jednak udał się do zamku Baynard, tyle że niemal natychmiast dognał go kurier z wiadomością, iż Edward wzywa go z powrotem do Tower.

Wbiegając po schodach na najwyższe piętro White Tower, Ryszard zastanawiał się, co takiego mogło się wydarzyć. Oczekiwał bowiem, że Edward aż do wieczora będzie się wylegiwał z Elżbietą. Już blisko szczytu zobaczył, że z sali narad wychodzi ładna, chociaż nieco ociężała niewiasta, którą była jego siostra, Anna, księżna Exeter.

W pierwszym odruchu pomyślał, że przyszła błagać o łaskę dla swego męża, który — ciężko ranny pod Barnet — więziony był teraz w Tower. Zaskoczyło go, gdy z okrzykiem: „Dickon! Dickon” chwyciła go w objęcia, zostawiając na jego policzku sporo różu.

— Musisz zjeść ze mną wieczerzę w Coldharbor. Będę cię niecierpliwie wyglądać.

Najwidoczniej Edward okazał się wyrozumiały dla Exetera, niczym innym bowiem Ryszard nie mógł sobie wytłumaczyć siostrzanej wylewności. Kiedy spotykali się w ostatnich latach, zachowywała się wobec niego co najwyżej z obojętną grzecznością.

Edward stał przy otwartym oknie i przypatrywał się królewskiej rezydencji leżącej w dole, na wschód od Garden Tower. Słysząc poruszenie w drzwiach, odwrócił się z uśmiechem.

— Widzę na tobie znaki naszej siostry Anny.

Ryszard wydobył chusteczkę i mocno potarł nią policzek.

— Co ją tu sprowadziło, Ned? Chciała, byś uwolnił Exetera?

— Najwyżej: abym go uwolnił od doczesnych strapień, posyłając pod topór kata. — Na zdumione spojrzenie brata Edward odpowiedział śmiechem. — Chodzi jej o własną wolność. Wygląda na to, że kiedy Exeter udał się na wygnanie, Anna znalazła sobie innego kompana do łoża. Moim zdaniem bardzo była rozczarowana, że przeżył Barnet. Teraz zatem chciałaby, abym pomógł jej rozwiązać małżeństwo, a także zgodził się na poślubienie przez nią obecnego kochanka. Przedstawiła to może nie tak prosto, ale jej intencje były zupełnie czytelne.

— Z jej pocałunku zgaduję, że przystałeś i na jedno, i na drugie.

Edward przytaknął.