Waleczna czarownica - Danielle L Jensen - ebook

Waleczna czarownica ebook

Danielle L Jensen

4,4

Opis

Czasami trzeba stać się kimś nadzwyczajnym…

Cécile i Tristan dokonali już niemożliwego, ale przed nimi jeszcze największe wyzwanie – pokonanie zła, które sami uwolnili. Szukając sposobu na ocalenie mieszkańców Wyspy i wyzwolenie trolli spod władzy tyrana, Cécile i Tristan muszą też walczyć z tymi, którzy pragną ich śmierci. Aby zwyciężyć, będą musieli postawić wszystko na jedną kartę. Ale to może nie wystarczyć. Oboje zaciągnęli długi, a koszt ich spłaty może się okazać wyższy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażali.

W zapierającym dech w piersiach ostatnim tomie Trylogii Klątwy gra toczy się o najwyższą stawkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 409

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (331 ocen)
206
79
34
12
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monan1982

Nie oderwiesz się od lektury

Trzecia, najlepsza chyba część. Kulminacja wątków, wartka akcja. Rewelacyjna powieść.
10
BasiaWe

Dobrze spędzony czas

I znów czuje niedosyt i spory zawód bo ksiazka miała potencjał ale jak zwykle nie wykorzystany. Nie była zła, była.... spoko. Tylko tyle. Nie porwała mnie niestety. Wątki niby dopięte i zakończone ale dla mnie trochę słabe. W sumie dla nikogo nie było szczęśliwego zakończenia a szkoda, bo od takiej książki tego się oczekuje - ze wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie.
00
forxiga

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Lenkurek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna lektura!
00
Grtruda

Całkiem niezła

Szybko się czyta, chociaż bez większych emocji.
00

Popularność




Danielle L Jensen

Waleczna czarownica

Przełożyła Anna Studniarek

Kraków 2017

Tytuł oryginału: Warrior Witch

Copyright © Danielle L Jensen 2016

Cover by Steve Stone

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Anna Studniarek, 2016

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2016

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginału d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Redakcja językowa Małgorzata Poździk / d2d.pl

Skład Ewa Czernatowicz / d2d.pl

KorektaAnna Woś i Kamila Zimnicka-Warchoł / d2d.pl

Wersja elektroniczna

WydanieI

ISBN: 978-83-65534-41-5

Wydawca: WYDAWNICTWO Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Wyłączny dystrybutor: Platon Sp. z o.o.ul. Sławęcińska 16, Macierzysz, 05-850 Ożarów Mazowieckitel./faks 22 631 08 15

KG, za to, że mogłam się wyspać, by ukończyć tę powieść

Rozdział 1Cécile

Mój głos – jedyne, co zawsze w sobie ceniłam – pośród kakofonii wypełniającej dziedziniec nagle wydawał się bez znaczenia. Pytania i oczekiwania walczyły z krzykami tych, którzy w obliczu nieznanego przeciwnika tracili panowanie nad sobą. Ich wspólne natarcie sprawiło, że zaczęłam się cofać, krok po kroku, aż stanęłam na śniegu, z dala od wszystkich.

Tristan uniósł rękę, uciszając hałas.

– Odpowiem na wasze pytania, ale nie tu i nie teraz – oświadczył, po czym zwrócił się do ponurego regenta: – Zbierz radę. Mamy dużo do zaplanowania, a czas nagli.

– Sądzisz, że masz prawo wydawać mi rozkazy, chłopcze? – Głos regenta był równie lodowaty, jak zimowe powietrze.

On jeden wydawał się spokojny, a japrawie go za to podziwiałam, biorąc pod uwagę, że musiał wiedzieć, czym i kim jest Tristan.Prawie, bo wiedziałam, że pogardliwie zwraca się do jedynegochłopca zdolnego nas ocalić.

Nagły przypływ frustracji Tristana sprawił, że zacisnęłam zęby. Niepokój palił mnie między łopatkami, aż odwróciłam się, by spojrzeć w stronę Trollus. Jak szybko przybędą? I co zrobią, kiedy tu dotrą? Te same pytania z pewnością ciążyły Tristanowi i oboje wiedzieliśmy, że nie mamy czasu stać na dziedzińcu i się kłócić.

– Czy sądzę? – Głos Tristana brzmiał niemal beznamiętnie, ale tłum wypełniało napięcie. – Zapomniałeś już, dlaczego ty sam i wszyscy, którzy cię poprzedzali, nazywacie się „regentami”? A może nie jesteś świadom, co oznacza ten tytuł?

– Niczego nie zapomniałem – warknął regent. – Znamhistorię.

– W takim razie wiesz, że nie jest to jedynie czcze żądanie. Winien jesteś lojalność mojej rodzinie i naszej koronie, a jeśli nie oddasz jej z własnej woli, mam prawo odebrać ci ją siłą i bez wątpienia jestem w stanie to uczynić.

Tristan milczał przez chwilę, a ja wstrzymywałam oddech, niepewna, co zamierza powiedzieć ani dlaczego uważał, że grożenie temu człowiekowi było właściwym posunięciem. Potrzebowaliśmy go jako sojusznika.

– Daję ci jednak wybór – mówił dalej Tristan. – Stań po mojej stronie i walcz o wolność swojej rasy.

– Albo?

Regent nie był słabeuszem – podobnie jak Tristan, był urodzonym i wykształconym politykiem. Ale nie przegapiłam niepewności w jego głosie.

– Albo ja odejdę i zostawię was, byście sami walczyli w tej wojnie. Zapewne do rana będzie po wszystkim. A za wszystko, co utracą twoi poddani: życie, bliskich i wolność… ty będziesz ponosił winę. Oczywiście, o ile mój ojciec pozwoli ci żyć na tyle długo, byś zobaczył skutki swojego wyboru.

„Będziesz miała na rękach krew całego świata…” W mojej głowie odbijały się echem słowa mojej matki, nie, Anushki. Zagryzłam wargi.

Regent przeniósł wzrok na mojego brata, który wciąż pozostawał w przebraniu Aidena.

– Wiedziałeś, że do tego dojdzie, a jednak nie odezwałeś się ani słowem?

Mój brat wiedział, że mężczyzna rozpoznałby, iż nie przemawia głosem jego syna, dlatego rozsądnie jedynie przytaknął i zwiesił głowę.

Rogi Trollus ucichły, jednak ich nieobecność wydawała się jeszcze bardziej znacząca. Bardziej złowroga.

– Wybieraj – powiedział Tristan.

Nic nie zdradzało jego niepokoju, choć wyczuwałam go dzięki naszej więzi.

Regent odetchnął niespokojnie i pochylił głowę, a żyły na jego szyi nabrzmiały, jakby jego ciało walczyło z gestem poddania.

– Dobrze. – Zwrócił się do mężczyzny po lewej. – Zbierz radę.

Tłum rozstąpił się, otwierając drogę do wejścia, ale regent odsunął się na bok.

– Proszę przodem, wasza wysokość.

Tristan ruszył przed siebie, Fred i regent udali się za nim, żaden z nich nawet się nie odwrócił. Uniosłam stopę, by podążyć za nimi, po czym opuściłam ją w kałużę śniegu stopionego przez magię otaczającą moją skórę. Nie byłam im potrzebna ani, jak pomyślałam, spoglądając na podarty i zakrwawiony kostium, mile widziana.

Tłum arystokratów się rozstąpił, niektórzy rozpaczliwie wzywali swoje powozy, by umknąć do wątpliwego schronienia własnych domów, zaś inni wyglądali przez opuszczoną bronę. Wiatr zatarł kształt smoka, pozostawiając jedynie stertę śniegu. Wielu spoglądało na mnie podejrzliwie, rozumiejąc, że byłam we wszystko zamieszana, choć żaden z nich nie domyślał się, w jaki sposób. Że byłam odpowiedzialna za to, co się stało. Że w ciągu kilku uderzeń serca zadecydowałam o losie nas wszystkich.

Właściwie w chwili, gdy dowiedziałam się, że trolle istnieją, moje przeznaczenie zostało ustalone. Mój cel był znany. Miałam zabić czarownicę. Zakończyć działanie klątwy. Uratować Tristana. Uwolnić przyjaciół. Dokonałam tego wszystkiego.

A teraz?

Wypuściłam na świat trolle i gorsze istoty z niejasnym przekonaniem, że wszystko będzie dobrze, że zatriumfujemy i zapanuje pokój, ale ani razu nie zastanowiłam się, jaką rolę mam w tym odegrać. Myślałam o tym, jaką rolę odegra Tristan. O dobrym charakterze większości trolli. O tym, że moi przyjaciele mają moc zwyciężyć złych przeciwników. Ale swojej roli nie poświęciłam nawet jednej myśli…

Przełknęłam ślinę, czując nagły przypływ paniki. Tristan odszedł, nie mówiąc nikomu, kim jestem i co uczyniłam. Nawet na mnie nie spojrzał. Logicznie rzecz ujmując, wiedziałam, że nie zrobił tego bez powodu. Bez dobrego powodu. Ale przeszywające mnie koszmarne wątpliwości podpowiadały mi coś innego.

Spojrzenia tych na zewnątrz już nie wydawały się podejrzliwe, ale pełne oskarżenia i wyrzutów. Chciałam stamtąd uciec, ale dokąd? Do domu kobiety, którą zamordowałam? Do hotelowego apartamentu pełnego wspomnień? Nie miałam dokąd iść i nikogo w Trianon, do kogo mogłabym się zwrócić po wsparcie. Z wyjątkiem…

Moje stopy zaczęły się poruszać, wbiegłam po schodach do zamku. Pędziłam coraz szybciej ciemnymi korytarzami, aż dotarłam do drzwi, których szukałam. Otworzyłam je i wpadłam do środka.

– Sabine?

I zatrzymałam się gwałtownie. Julian klęczał na podłodze, twarz miał zalaną łzami, a w ramionach trzymał trupa mojej matki. Jego oczy płonęły gniewem. Jedną ręką sięgnął do pistoletu u pasa i wycelował go w moją pierś.

– Morderczyni – syknął.

Nie mylił się.

Rozdział 2Tristan

Nie patrz na nią! W myślach wykrzykiwałem ten rozkaz do samego siebie, ale powstrzymanie się przed odwróceniem głowy i zrobienie tych pierwszych kilku kroków wydawało się wręcz niemożliwe.

Było to jednak konieczne.

Nie mogli się dowiedzieć, że to Cécile zabiła Anushkę. Wystarczy, że niewątpliwie była w to zamieszana, ale gdyby ludzie dowiedzieli się, że to ona trzymała nóż, obwinialiby ją o to, co miało nadejść. A już i tak zbyt wielu pragnęło jej śmierci. Lepiej, żeby wierzyli, że ja jestem wszystkiemu winny, i na mnie skierowali całą złość i przemoc.

Świadomość, że postępuję właściwie, nie łagodziła bólu, jaki sprawiało mi to, że musiałem pozostawić ją samotną na śniegu, z rękami splamionymi krwią. Była to krew Anushki, nie jej matki – bo Genevieve nie żyła od wielu lat – ale wątpiłem, by Cécile była w tej chwili zdolna odróżnić je od siebie.

W mojej głowie pojawiło się wspomnienie ciosu nożem – płytkiego i niezręcznego, a jednak pełnego obcej jej brutalności. Drugi cios – pewniejszy i dość głęboki, by zabić. A powody, jakie mi podała… były dobre i sprawiedliwe – takich motywacji się po niej nie spodziewałem. Nie mogłem się jednak nie zastanawiać, co tak naprawdę kierowało jej dłonią. Pozostawała pod wpływem przymusu, a teraz, spełniwszy obietnicę, przestała. Czy żałowała tego, co zrobiła?

A ja?

Wyrzuciłem z głowy te myśli. Co się stało, to się nie odstanie. Musiałem się teraz skupić na wymyśleniu planu, by powstrzymać moich rodaków – i elfy – przed wywołaniem chaosu na Wyspie. I na świecie. Musiałem myśleć o tym, jak odebrać władzę ojcu. Pozbyć się Angoulême’a i…zapanować nad Rolandem.

Powstrzymałem się przed spojrzeniem na Freda – to oszustwo zwróci się przeciwko mnie, i to raczej prędzej niż później, bo Aiden uwolnił się, kiedy byłem odcięty od mocy. Moja wina, że nie domknąłem magii, która go pętała. Niepokoiło mnie, że jeszcze się nie pojawił. Pozostawał pod wpływem przymusu mojego ojca, ale nie wiedziałem, w jaki sposób się on objawi. Było zbyt wielu graczy, zbyt wiele ruchomych figur, a ja nie miałem dość informacji, by wykonać ruch.

Bezczynność jednak z pewnością przyniosłaby nam porażkę. Nasi wrogowie bez wątpienia już wyruszyli – wprowadzali w życie plany tworzone przez całe miesiące, jeśli nie lata, a ja z trudem usiłowałem za nimi nadążyć.

Przed nami otworzyły się drzwi do komnaty, strażnicy stali po obu ich stronach i zerkali na mnie nerwowo. Ignorując potężny stół otoczony krzesłami, podszedłem do kamiennej klatki schodowej na drugim końcu pomieszczenia.

– Prowadzą na wieżę? – spytałem, nie zwracając się do nikogo konkretnie.

– Tak – odparł Fred, a mojej uwadze nie umknęło, że regent rzucił w jego stronę ostre spojrzenie.

W myślach prosiłem Freda, by się nie odzywał, dopóki nie uda mi się stosownie wyjawić jego tożsamości.

Wbiegłem, pokonując po trzy stopnie naraz, otworzyłem okute żelazem dębowe drzwi na szczycie i wyszedłem na lodowate zimno. Z tej wysokości widziałem całe Trianon. Na murach płonęły pochodnie, a w lepszych dzielnicach miasta mrok rozjaśniały latarnie gazowe. Panowała nienaturalna cisza, ale napięcie emanujące z każdego domu było wręcz namacalne, nawet na tej wysokości. Ludzie się bali, a choć bardzo nie chciałem tego przyznać, Królowa Zimy wyświadczyła mi przysługę. Strach mógł jednoczyć i miałem nadzieję, że uda mi się go wykorzystać.

Przeniosłem spojrzenie w stronę Trollus i oparłem łokcie na kamiennych blankach, jedynie niewyraźnie świadom tych, którzy podążyli za mną. Mój ojciec powiedział Cécile, że zamierza pokojowo przejąć władzę nad Wyspą, a ja do pewnego stopnia mu wierzyłem. Wiedziałem, że jego celem będzie przejęcie kontroli nad Trianon, ponieważ ten, kto władał stolicą i jej przywódcami, panował nad Wyspą. W tej chwili miasto należało domniei tak musiało pozostać.

W mojej głowie pojawiła się wizja tego, czego potrzebowałem. Pozwoliłem, by moc wypłynęła ze mnie, ukształtowałem ją siłą woli. Mury otaczające Trianon zaczęły emanować srebrnym blaskiem, aż wydawały się stworzone raczej z magii niż z kamienia. A później je podwyższyłem. Świetlisty mur wznosił się coraz wyżej i zaginał do środka, aż miasto otoczyła potężna magiczna kopuła.

– Czy to ma powstrzymać twoich rodaków przed wejściem, czy nas przed wyjściem?

Odwróciłem się. Fred, regent i jeszcze jeden mężczyzna, którego uznałem za jego doradcę, wpatrywali się w niebo. Lady Marie drżała obok nich i z zaciśniętymi wargami czekała na odpowiedź na pytanie, które zadała.

– I to, i to. – Nie dodałem, że mój ojciec i garstka innych mieli dość mocy, by się przebić, gdyby chcieli. Celem nie było powstrzymanie zdecydowanego ataku, ale niedopuszczenie, by ktokolwiek podkradł się chyłkiem. Ojciec nie chciał wojny, pragnął pociągać za sznurki, aż wszystko znajdzie się na swoim miejscu. Nie znaczyło to jednak, że nie uciekłby się do przemocy, gdyby okazało się to konieczne. – Kupi nam czas potrzebny na planowanie.

– Nam? – warknęła. – Jeśli twoje cele są takie same jak nasze, dlaczego nie zostawiłeś Anushki w spokoju? Gdyby żyła, nie doszłoby do tego wszystkiego.

Cécile byłaby martwa, a ja razem z nią. Moi rodacy zaś byliby zdani na łaskę wrogów.

– Cena była zbyt wysoka. – Zawahałem się. – Zacząłem wierzyć, że istnieje lepsze rozwiązanie.

– To właśnie powiedziałeś Cécile, by przekonać ją do pomocy w zabiciu własnej matki?

Było odwrotnie, ale pozwoliłem jej wierzyć, że ja jestem za wszystko odpowiedzialny. Regent patrzył na żonę, jakby była kimś obcym, co potwierdzało moje przypuszczenia. Nie wiedział, że Marie opiekuje się czarownicą, na którą on w naszym imieniu polował.

– Genevieve de Troyes była jedną z wielu fałszywych tożsamości, jakie przez wieki wykorzystała Anushka – wyjaśniłem.

– A ty wiedziałaś? – Regent zwrócił się do żony. – Opiekowałaś się nią? Zdajesz sobie sprawę, co by nam zrobili, gdyby odkryli twoją zdradę? – Wtedy właśnie uświadomił sobie, że jedenz nich stoi niecałe dwa kroki od niego. – Nie miałem o niczym pojęcia.

– To oczywiste. – Zastanawiałem się, jak przyjmie wiedzę o zdradzie syna. – Ale to już bez znaczenia. Liczy się obrona Trianon.

Rozstąpili się, kiedy ruszyłem z powrotem w stronę ciężkich drzwi. Cécile szła przez zamek, jej cierpienie przeszkadzało mi się skupić. Chciałem z nią porozmawiać, dowiedzieć się, co się dzieje w jej głowie, ale musiałem się skoncentrować na odkryciu planów mojego ojca i Angoulême’a. Oraz Królowej Zimy.

– A co z tymi latającymi istotami? Czy twoja kopuła je powstrzyma? – spytała Marie, podążając za mną po schodach.

Zważywszy na to, że elfy mogły stworzyć drogę między światami niemal wszędzie, gdzie tylko chciały, wątpiłem, by moja bariera je powstrzymała, ale pytanie było zasadne. Ona jedna wydawała się rozumieć powagę sytuacji.

– Tylko żelazo…

Przerwałem, kiedy przeszył mnie strach. Cécile.

– Żelazo? – spytała. – Co z nim?

Gdzie ona była? Czy słudzy mojego ojca dotarli do nas, zanim ich odciąłem? Albo Angoulême’a?

– Marie, milcz – syknął regent. – Jego nie interesują pytania kobiety.

Ból.

Zbiegłem po kilku ostatnich schodach, mijając po drodze Aidena-Freda. Dopiero kiedy uderzyłem rękami w drzwi, uświadomiłem sobie, że jego obecność nie ma sensu. Fred był z nami na wieży. W milczeniu podążał za regentem po schodach. Co znaczyło, że mężczyzna, który właśnie mnie minął, nie był bratem Cécile.

Marie krzyknęła, a gdy się odwróciłem, zobaczyłem, jak Aiden du Chastelier wbija miecz w serce ojca.

Rozdział 3Cécile

Chciałam uciec na korytarz, ale Julian przejrzał moje zamiary i ułożył palec na spuście. Znieruchomiałam. Żadne szczęście nie pozwoliłoby mi uniknąć kuli przy tak małej odległości – nie byłam trollem.

– Julianie, nie!

Włożyłam w swój rozkaz całą moc, jaką miałam, ale on tylko uśmiechnął się szyderczo i trącił gałązkę jarzębiny wpiętą w kołnierz. Mina ta wyglądała dziwacznie na jego zalanej łzami twarzy.

– Myślisz, że wystawiłbym się na twoje sztuczki?

Przełknęłam żółć podchodzącą mi do gardła.

– Przykro mi, Julianie. Gdybyś znał prawdę, zrozumiałbyś, że ja…

– Zamknij się.

Słowa były niewiele głośniejsze od szeptu, ale uciszyły mnie skuteczniej niż krzyk.

– Wiem wszystko – mówił dalej. Głos mu drżał, ale pistolet pozostawał nieruchomy. – Ty może i jesteś idiotką z zapadłej wiochy, ale miałaś rację, kiedy powiedziałaś, że ona bardziej mi ufała. Wiem, kim była, kim ty jesteś, kim jest on i więcejo nich, niż mogłabyś przypuszczać. – Otarł twarz wolną dłonią. – Co najważniejsze, wiem, że to ty miałaś umrzeć, ale… – Na moment spuścił wzrok na trupa mojej matki. – Została mi tylko zemsta.

Ścisnął pistolet obiema rękami i wycelował w moją twarz.

To się nie może teraz skończyć. Nie po tym wszystkim. Nie w taki sposób.

– Proszę.

Odsłonił zęby.

– Nie jesteś już taka odważna bez swojego trolla?

– Ona nie potrzebuje trolla do ochrony przed takimi jak ty. – Sabine wyszła z sypialni i przycisnęła pistolet mojej matki do tyłu jego głowy. – Wystarczy człowiek.

Julian milczał przez jedno uderzenie serca. Dwa. Trzy. I się uśmiechnął.

– Kiedy traci się sens życia, wiele rzeczy okazuje się wartych, by za nie umrzeć.

Wystrzał odbił się echem w moich uszach, poczułam też ból na twarzy. Zatoczyłam się, w głowie mi dzwoniło, a gorące strumyki krwi plamiły moje palce, gdy przycisnęłam dłoń do policzka. Ale to było nic w porównaniu z kałużą u stóp Sabine.

– Idiota. – Sabine opuściła wciąż dymiący pistolet. – Jaki sens ma umieranie za tych, którzy już nie żyją? Ich to i tak nie obchodzi.

Podniosła głowę i spojrzała na mnie. Upuściła pistolet i uniosła dłoń do ust.

– Och, Cécile. Twoja twarz!

– Nic się nie stało – powiedziałam, choć policzek mnie piekł, a ślad po kuli, która mnie drasnęła, był dość głęboki, by pozostała po nim blizna. Gdyby trafiła odrobinę w bok, byłabym martwa, a w obliczu tego próżność przestawała mieć znaczenie.

Padłyśmy sobie w ramiona.

– Wiedziałam, że on to zrobi – powiedziała. – Od chwili, kiedy weszłaś do komnaty, wiedziałam, że będę musiała go zabić. On zawsze działał pochopnie.

Zupełnie jak ja. Świat wciąż drżał od decyzji, którąja bezmyślnie podjęłam. Skutki moich czynów zaczęły opadać na mnie, ciężkie jak ołów, w chwili, kiedy krzyk smoka przeszył nocne powietrze, przeniknęły przez napędzany adrenaliną strach i otarły się o mnie na dziedzińcu, gdy Tristan zostawił mnie samą na śniegu. Teraz spoczęły całym swoim ciężarem na moich ramionach, a ja odkryłam, że nie mogę myśleć. Z trudem oddychałam.

– Ona nie żyje? Twoja matka, to znaczy Anushka?

Ścisnęłam dłonie. Były lepkie od mojej krwi. Jej krwi.

– A trolle? Są wolne?

I jaka moc na świecie je powstrzyma?

– Gdzie Tristan?

Odszedł.

– Cécile? Cécile!

Głowa poleciała mi na bok od siły jej uderzenia. Patrzyłam na nią, a ona potrząsnęła głową.

– Bardzo cię za to przepraszam, ale to nie jest dobra chwila, żebyś straciła panowanie nad sobą.

Odetchnęłam z trudem i wyprostowałam się.

– Masz rację.

Pozwoliłam, by Sabine zaprowadziła mnie do drugiego pomieszczenia, a kiedy oglądała mój policzek, opowiedziałam całą historię, kończąc słowami:

– Byłam tak skupiona na odnalezieniu Anushki i zdjęciu klątwy, że nawet nie pomyślałam, co zrobimy, jeśli nam się uda. – Przycisnęłam chusteczkę do rany, pozwalając, by ból mnie otrzeźwił. – Oni mogą już tu być.

Przeszedł mnie dreszcz na myśl o Lessie lub Rolandzie przemierzających ulice Trianon. Teraz, kiedy trolle były wolne, nic ich nie powstrzyma od przyjścia po Tristana. Albo po mnie.

– Nie jestem pewna. – Sabine podeszła do okna i wskazała na emanującą słabym blaskiem kopułę nad miastem. – Widziałam, jak powstaje, kiedy ukrywałam się przed Julianem. To dzieło Tristana, prawda? On ich powstrzymuje?

Pokiwałam głową, czując jedynie odrobinę ulgi, bo kopuła była tymczasowym rozwiązaniem. Tristan nie mógł odebrać ojcu korony ani zakończyć życia Angoulême’a, dopóki krył się za murami, wiedziałam też, że nie był w stanie ochronić całego miasta przed bezpośrednim atakiem. A kopuła w żaden sposób nie pomagała tym poza Trianon.

– Nasze rodziny tam są – powiedziałam. – Trolle wiedzą, kim oni są. Wiedzą, gdzie ich szukać.

Sabine przycisnęła dłoń do zakrwawionego ramienia, rozcierając je jak starą ranę.

– Tristan odesłał Chrisa do Kotliny z instrukcjami. Nie zostaną zaskoczeni.

Ale wyraz jej twarzy świadczył o tym, że myśli podobnie jak ja – obie zastanawiałyśmy się, co mogli zrobić, by się obronić.

Wypuściłam oddech i patrzyłam, jak na szkle pojawia się mgiełka.

– Nie możemy czekać, żeby zobaczyć, co oni zamierzają zrobić. Musimy działać. Dowiedzieć się, co planują.

– Jak? Wątpię, by dało się ich łatwo szpiegować, a jeśli trolle złapią tego, kogo poślemy…

– Zabiją go – dokończyłam.

Regent i Tristan i tak kogoś wyślą, bo jaką mieli możliwość? Cały problem polegał na tym, że nawet gdyby szpiegom udało się dotrzeć do trolli i powrócić, wątpiłam, by powiedzieli nam cokolwiek użytecznego. Wiedza o liczbie i rozmieszczeniu wojsk, przydatna podczas bitwy ludzkich armii, była bezużyteczna, bo trolle nie walczyły w taki sposób. Musieliśmy się dowiedzieć, wobec kogo trolle były lojalne, jakie nastroje panowały wśród mieszańców oraz jaki był rozkład sił między księciem a królem, a przede wszystkim, co zamierzał sam Thibault.

Wypuściłam kolejny długi oddech w stronę szkła i patrzyłam, jak mgiełka tworzy skomplikowane lodowe kwiaty, a w mojej głowie pojawił się plan. Musieliśmyzobaczyć,a w tym celu potrzebowaliśmy pomocy kogoś, kto widziałwszystko.

– Mam pomysł – powiedziałam. – Ale żeby wprowadzić go w życie, będziemy musiały przekraść się do miasta.

Rozdział 4Tristan

Fala ulgi pochodząca od Cécile była niewielkim pocieszeniem. Rozproszyłem się tylko na chwilę, ale to wystarczyło. Wypchnąłem ją ze swoich myśli i skupiłem się na scenie rozgrywającej się przede mną.

Regent nie żył.

Aiden stał nieruchomo, miecz wyślizgnął się z jego dłoni i zabrzęczał o podłogę.

– Co ja zrobiłem? – szepnął. – Co ja zrobiłem?

To, co obiecał mojemu ojcu.

Rzuciłem go na ziemię z większą siłą, niż musiałem, pozbawiając go przytomności. Później zablokowałem drzwi i, co najważniejsze, zagłuszyłem zawodzenie lady Marie. Jej suknia nasiąkła krwią męża, którego ciało tuliła do piersi, kołysząc się do przodu i do tyłu.

– Jak to możliwe? – spytał doradca, spoglądając to na nieprzytomnego Aidena, to na Freda w masce Aidena. – Co to za diabelska sztuczka?

Wyciągnął miecz, który wydawał się nosić raczej dla ozdoby niż do walki, ale zanim zdecydował, którego z mężczyzn zaatakować, Marie wyrwała go z jego rąk.

– Potwór! – wrzasnęła, wbijając sztych w nieruchomego Aidena. – Zdejmuj twarz mojego syna, nędzniku.

Ostrze uderzyło o moją magię, a ona krzyknęła i zaczęła atakować raz za razem, jakby samą siłą woli mogła zmusić klingę do przebicia tarczy. Pozwoliłem jej na to, wykorzystując tę chwilę, by dojść do ładu z tym, jak szybko wszystko zaczęło się rozpadać. Szybko straciłem panowanie nad sytuacją.

Aiden odzyskiwał świadomość, twarz miał mokrą od łez. Jego stłumione łkanie łaskotało moją magię, z trudem tłumiłem pragnienie, by zetrzeć jego kości na pył za to, co zrobił. Za słabość, która sprawiła, że zawarł umowę z moim ojcem, i brak siły, przez który w ciągu godziny poddał się woli trolla, której Cécile opierała się tygodniami.

Regent był dobrym władcą, lubianym przez poddanych. Nie miałem czasu na zaskarbianie sobie sympatii mieszkańców Wyspy, jeśli coś takiego w ogóle było możliwe. Potrzebowałem go, bo ludzie by go wysłuchali. A teraz zostałem z tym – mężczyzną, który dopuścił się ojcobójstwa i królobójstwa, przez co żaden rozsądny człowiek za nim nie podąży.

– Zrób coś.

Głos Marie wyrwał mnie z zamyślenia. Upuściła miecz i z wyciągniętą ręką czołgała się przez kałużę krwi w stronę Freda.

– Aidenie, zrób coś. Pomścij ojca.

Fred cofnął się i spojrzał na mnie.

– Tristanie?

Marie znieruchomiała.

– Nie jesteś moim synem.

Ktoś walił w drzwi. Miałem jedynie minuty, by zdecydować, co robić, jak uratować sytuację. Usunąłem magię maskującą Freda.

– Nie, nie jest nim.

Marie pobladła i znów spojrzała na Aidena. Świadomość, że jej rodzony syn zamordował ojca, wyraźnie malowała się na jej twarzy, a choć byłem wściekły na Aidena, widok ten potrącił czułe struny mojego serca. Czy zobaczę tę samą minę na twarzy mojej matki, kiedy nadejdzie właściwy czas? Czy moje usprawiedliwienia będą się dla niej liczyć, czy ujrzy we mnie jedynie zabójcę, który z zimną krwią zamordował własnego ojca?

– On nie panuje nad własnym umysłem. – Nie miałem pojęcia, czy ta wiedza cokolwiek zmieni. – Złożył obietnicę, by oddać Wyspę mojemu ojcu, i jest pod przymusem jej spełnienia.

– Dlaczego to uczyniłeś? – Głos Marie drżał.

Nie spodziewałem się, że Aiden odpowie, wątpiłem, by w ogóle mógł to zrobić. On jednak po chwili powiedział:

– Nie sądziłem, że do tego dojdzie. Nie wierzyłem, że zostaną uwolnieni.

To było usprawiedliwienie, nie odpowiedź. Marie również to dostrzegła, co dobrze o niej świadczyło.

– Ale dlaczego w ogóle się na to zgodziłeś?

Zanim Aiden zdążył odpowiedzieć, coś ciężkiego uderzyło w drzwi. Próbowali dostać się do środka, bez wątpienia przekonani, że pozbyłem się całej rządzącej rodziny. A kiedy zobaczą krwawą scenę w sali rady, nie przeciwko Aidenowi się zwrócą.

Ukląkłem na jedno kolano przed Marie i chwyciłem ją za ramiona.

– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zostało nam tylko kilka godzin na przygotowanie obrony przed moim ojcem, a wątpię, by żołnierze posłuchali rozkazów Aidena po tym, co zrobił. – Spojrzałem na płaczącego arystokratę. – A nawet gdyby to zrobili, nie możemy ryzykować, póki pozostaje pod wpływem przymusu.

Trzask! Drzwi zaczęły pękać. Nie mogli przebić się przez moją magię, ale kiedy przejdą przez drzwi, dowiedzą się, że to ja ich powstrzymywałem. Lekko potrząsnąłem Marie.

– Czy żołnierze będą słuchać twoich rozkazów?

– Chyba nie mówisz poważnie? – Lord, któremu Marie odebrała broń, w czasie naszej rozmowy przesuwał się powoli w stronę drzwi, ale moje słowa go powstrzymały. – Ona jest kobietą!

Marie go zignorowała.

– Jak mogę uwolnić syna od przymusu?

Trzask! Skrzywiłem się.

– Jedynym sposobem jest zabicie mojego ojca.

– A wtedy Aiden znów będzie sobą?

Nie sposób przewidzieć, jak Aiden będzie sobie radził, czy zachowa zdrowe zmysły, czy znów stanie się na powrót taki, jaki był wcześniej.

– Będzie panem własnej woli, samego siebie.

Zamarła.

– Marie, nie ma na to czasu. – Czułem, że za chwilę serce wyrwie mi się z piersi, z trudem powstrzymywałem się przed patrzeniem w stronę pękających drzwi. – Czy będą cię słuchać?

– Zabierz ode mnie ręce, trollu – szepnęła.

Wypuściłem oddech i opuściłem ramiona, czując, jak opada na mnie świadomość, że będę musiał przejąć władzę nad Trianon siłą.

Marie sięgnęła po leżący obok miecz.

– Cofnij się.

Wypełniłem jej polecenie.

Spojrzała na Aidena, który na próżno szarpał się z moją magią.

– Milordzie Lachance, zbliż się do mnie. Pomóż mi odejść od tego stwora.

Wyciągnęła błagalnie rękę.

Lachance zesztywniał i z wyraźną niechęcią zbliżył się do Marie.

– Cofnij się, bestio – powiedział, a ja w innych okolicznościach roześmiałbym się. – Milady. – Wyciągnął ku niej rękę, nie odrywając wzroku ode mnie.

Marie wbiła sztych miecza w jego gardło.

Sapnąłem, patrząc, jak umierający mężczyzna osuwa się na ziemię. Nie byłem pewien, co się właściwie wydarzyło.

Marie umieściła rękojeść miecza obok jego dłoni i się podniosła.

– Lachance był zdrajcą. Szpiegiem i skrytobójcą opłacanym przez króla trolli. Zabił mojego męża i zabiłby też mnie, gdyby nie szybka reakcja mojego syna. – Podeszła do Freda, wyjęła broń z jego dłoni, zanurzyła ostrze w kałuży krwi i oddała mu miecz. – Nałóż mu znów maskę.

Wypełniłem jej polecenie, powoli zaczynałem pojmować jej plan.

– Jeśli ktokolwiek się dowie, co zrobił Aiden, powieszą go. Już straciłam przez was męża, nie zamierzam stracić syna. Ukryjemy go do chwili, kiedy wygramy tę wojnę, a wtedy ty – pokazała palcem na Aidena – resztę życia poświęcisz na pokutę.

Odwróciła się do mnie.

– Zwiąż go. Ukryj. A później wpuść ich do środka.

Rozdział 5Cécile

– Nigdy wcześniej nie czułam takiego zimna. – Sabine mocniej otuliła się płaszczem, jednak kiedy przechodziłyśmy przez most, lodowaty wiatr znów rozchylił jego poły. – I ten śnieg… to nienaturalne.

Biorąc pod uwagę, że brodziłam w białym puchu, który sięgał mi powyżej kolan, i mogłam dostrzec cokolwiek zaledwie na odległość kilku kroków, byłam skłonna się z nią zgodzić.

– To elfy – krzyknęłam ponad wichurą. – To ich robota.

A w każdym raziejej robota. Doszłam do wniosku, że nikt nie nazwałby się królową pory roku, gdyby nie miał władzy nad pogodą.

– Dlaczego? Skoro mogą udawać się do niezliczonych światów, czemu nasz jest taki wyjątkowy? Czego od nas chcą?

Czegoś. Przepowiednia przyszła od elfów, co znaczyło, że pragnęły, by klątwa została zdjęta. Szczerze wątpiłam, by chodziło o wolność poruszania się po tym szczególnym świecie, nie zrobiły tego też dla dobra trolli. Elfy nie wyświadczały przysług. Oswobodzenie trolli miało przynieść jakąś korzyść przynajmniej Królowi Lata, nie wiedziałam jednak jaką.

– Może powinnyśmy wracać. – Sabine nagle się zatrzymała i opuściła spódnicę swojej wyszukanej sukni tak, że zebrała się wokół jej kolan. – Tristan powiedział, że elfy nie mogą przejść przez barierę żelaza w murach otaczających zamek… że wewnątrz będziemy bezpieczne.

Wcisnęłam dłonie pod pachy, spoglądając na szarą mgłę zasłaniającą zamek regenta przed moim wzrokiem. Nie chciałam wchodzić w głąb miasta na wypadek, gdybym musiała szybko się wycofać.

– Cóż, trolli z całą pewnością nie powstrzymają, więc „bezpieczne” to określenie względne. Trolle są bezpośrednim zagrożeniem, a jeśli chcemy mieć nadzieję na zwycięstwo w tej wojnie, musimy poznać ich plany. A nie możemy rozmawiać z elfami, jeśli nie znajdziemy się w miejscu, do którego mogą dotrzeć. – Znów ruszyłam, zmuszając ją, by podążyła za mną. – Postępujemy właściwie.

– I dlategonie powiedziałaś Tristanowi, dokąd idziemy?

Potknęłam się o coś ukrytego pod śniegiem i upadłam. Zaklęłam, kiedy moja pożyczona suknia zaczepiła się i podarła.

– Jest zajęty regentem.

A jego emocje, które wyczuwałam, świadczyły, że nie jest dobrze.

– Czas jest najważniejszy. – Zaczęłam szarpać się na śniegu, żeby się uwolnić. – Nie możemy siedzieć i czekać nazgodę Tristana na każdy nasz ruch.

– Na litość, co ty wyprawiasz?

Sabine chwyciła mnie pod pachami i szarpnęła.

– Moja spódnica się o coś zaczepiła – odpowiedziałam, machając nogami.

Pociągnęła mocniej i obie sapnęłyśmy, kiedy spod śniegu wyłonił się zamarznięty trup. Pół trupa.

– Ofiara smoka. – Uwolniłam spódnicę, która zahaczyła o połamane żebra, a kiedy spojrzałam w górę, mój plan nagle wydał mi się o wiele bardziej ryzykowny.

Moje czoło musnęło coś przypominającego lodowate palce i świat zdawał się drżeć. Uczucie zaraz znikło, ale Sabine również potrząsała głową, jakby chciała się otrzeźwić. Przeszedł mnie dreszcz niepokoju.

– Może powinnyśmy wracać.

Sabine mocniej zacisnęła palce na moich ramionach.

– Nie jestem pewna, czy to się nam uda.

Odwróciłam się i poczułam ściskanie w żołądku. Spod mostu wyłoniły się cienie, pochłaniając światło gazowych latarni po obu stronach, aż droga powrotna do zamku stała się ziejącą jamą ciemności. A ponad szumem wiatru rozległ się odgłos stworów z pazurami.

– Pójdziemy do miasta. Ktoś da nam schronienie.

Sabine chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę kawiarni, ale zrobiłyśmy zaledwie krok, a zerwał się podmuch huraganu. Zaspy zasłoniły drzwi i okna, a środek ulicy pozostał czysty. Droga.

– Byłoby lepiej, gdyby uniemożliwiono mi snucie planów – powiedziałam, próbując opanować strach.

– Może powinnaś przywołać Tristana?

Sabine usiłowała wydostać się z zaspy, ale wiatr od razu niweczył jej wysiłki, wydawał się przy tym szydzić z niej swoimi drobnymi podmuchami.

– Nie. – Musiałam udowodnić, że nie straciłam swej wartości w chwili, kiedy Anushka wydała ostatnie tchnienie. Nie Tristanowi, ale sobie samej. Uwolniłam trolle, a to oznaczało, że jestem odpowiedzialna za wszystko, co miało się wydarzyć. – Gdyby chcieli nas skrzywdzić, już by to zrobili. To… to coś innego.

Mocno trzymając się za ręce, ruszyłyśmy ścieżką wzdłuż ulic, a im dalej szłyśmy, tym trudniej było nam rozpoznać Trianon. Zaspy oblepiające budynki piętrzyły się coraz wyżej, zmieniając się w ściany przezroczystego lodu, na których pojawiały się skomplikowane zawijasy, jakby niewidzialna ręka na naszych oczach rysowała kapryśne wzory.

– Prowadzi mnie do domu – powiedziałam, odwracając wzrok od kobiety znieruchomiałej z otwartymi ustami za ścianą.

Takich jak ona były dziesiątki – mężczyzn i kobiet, którzy najwyraźniej zamarzli tak, jak stali.

– Popatrz.

Podążyłam wzrokiem za palcem Sabine i westchnęłam. Z ziemi wznosił się lodowy pałac, oświetlany słabym blaskiem magicznej kopuły Tristana. Kolejne wieże nabierały materialności, ozdobione skomplikowanymi zamarzniętymi gzymsami, delikatnymi balkonami i przezroczystymi iglicami. A w zamarzniętych komnatach tańczyły skrzydlate istoty, ich ruchy były dziwnie niezgrabne. Ulica między lodowymi ścianami skręciła i doprowadziła mnie do kamienicy matki. A raczej do miejsca, gdzie kiedyś stał ten budynek.

Cały kwartał tworzył podstawę pałacu, rząd kamienic pokrywała gruba warstwa lodu, okna i drzwi były zamknięte. Wszystkie z wyjątkiem drzwi mojego domu, które były szeroko otwarte i trudne do poznania pod lodowymi ozdobami. Omijałam fontanny, które powstawały z niczego, śnieg sypał się z pysków zębatych stworów, których zamarznięte oczy zdawały się podążać za nami.

Sabine oddaliła się ode mnie i weszła po schodach na ganek jednego z sąsiednich domów. Wejście zasłaniała ściana przezroczystego lodu, ale za nią jedna z moich sąsiadek wydawała się zamarznięta w drodze do drzwi.

– Wygląda na żywą. – Sabine oparła dłoń o lód.

Zajrzałam do środka, wpatrując się z napięciem w pierś kobiety.

– Nie oddycha.

– Nie możesz być tego pewna.

Sabine podniosła cegłę i uderzyła nią o lód. W miejscu uderzenia pojawiły się pęknięcia, które jednak znikły po chwili, jakby lód się odnawiał. Sabine uderzyła jeszcze kilka razy, ale skutek był ten sam. Chwyciłam ją za nadgarstek i pokręciłam głową.

Ze schodów, na których stałyśmy, widziałyśmy, że ciemne lodowe mury prześlizgiwały się przez Trianon w stronę zamku, ale nie był to koniec przeobrażania miasta. Wyglądało teraz jak fantastyczna kraina, pełna błyszczących wież i iglic, których wysokość i kształt przeczyły logice i prawom natury. Było to piękne, ale absolutnie przerażające, bo pozbawione życia.

– Wszyscy w zamku żyli, kiedy wychodziłyśmy.

Tristan był jak zawsze obecny w moim umyśle, ale kiedy się na nim skupiłam, zauważyłam coś dziwnego w jego uczuciach. Wydawały się statyczne… Zamarznięte.

– Gdyby zamarzł, byłby martwy, a ty wiedziałabyś o tym – mruknęłam do siebie, a później odezwałam się do Sabine: – Jeśli my żyjemy, nie ma powodu wierzyć, że to samo nie dotyczy innych. – Pokręciłam głową. – Zaszłyśmy tak daleko… – Nie dokończyłam zdania, bo jeśli wszyscy na Wyspie nie żyli, czy już nie przegrałyśmy?

Trzymając się za ręce, zeszłyśmy po schodach i podeszłyśmy do tych prowadzących do otwartych drzwi mojego domu.

– Halo? – Mój oddech tworzył niewielkie obłoczki, kiedy weszłam do środka. – Jest tam kto?

Strząsnęłam śnieg z lampki, która jakimś tajemniczym sposobem wciąż paliła się na stoliku, i próbowałam zwiększyć płomień, ale moje wysiłki okazały się daremne. Pozostawał statyczny. Niezmieniony. Dziwne.

– Halo?

Ostrożnie weszłyśmy do salonu, obie instynktownie skierowałyśmy się do kominka, na którym żarzyły się węgle. Sabine wyciągnęła do nich ręce, zaraz jednak się cofnęła.

– Nie ma ciepła – powiedziała, pochyliła się i dmuchnęła na zwęglone drewno, próbując bezskutecznie podsycić ogień. – Coś tu jest nie w porządku.

Wyciągnęła rękę w rękawiczce w stronę żelaznego pogrzebacza, najwyraźniej w obliczu zbyt wielu rzeczy, które byłyniew porządku postanowiła naprawić ten jeden drobiazg. W tym czasie ja się odwróciłam i znów zawołałam:

– Halo?

Żadnej odpowiedzi. Panowała absolutna cisza.

– I co? – krzyknęłam. – Jesteśmy tutaj. A biorąc pod uwagę, że zawdzięczacie nam wolność, moglibyście okazać mi nieco uprzejmości?

Komnatę wypełnił nieludzki śmiech, powietrze przede mną rozerwało się jak jedwabny parawan, a ja zatoczyłam się i wpadłam na Sabine. Otwór rozszerzył się, ukazując lodowy tron, który nie robiłby większego wrażenia, gdyby nie zatopione w nim niezliczone gałki oczne wszelkich kształtów i kolorów. A wiszące z nich zakrwawione żyły i kawałki ciała świadczyły, że te oczy zostały siłą wyrwane z głów ich właścicieli. Po obu stronach tronu spoczywały dwa ogromne wilkowate stwory, a z ich czarnych pysków wystawały kły długości mojej dłoni. Moją uwagę przyciągnęła jednak istota zasiadająca na tronie.

Widziałam ją wcześniej.

– Zawdzięczamy? – Jej głos sprawił, że rozbolała mnie głowa, przycisnęłam dłoń do skroni, próbując bezskutecznie zmniejszyć nacisk. – Nie przypominam sobie, żebym zawierała jakieś umowyz tobą, człowieku. Nie przypominam sobie też, byś ty wyświadczyła mi jakąśprzysługę.

– Może nie – przyznałam, opuszczając dłoń. – Ale moje czyny przyniosły wam korzyść.

Była kobietą, elfką, którą widziałam we śnie. Tą, którą Król Lata nazywał swoją żoną – i rzeczywiście, na jednej ręce miała znaki złączenia. Tyle że w moim śnie, w tej krainie niekończącego się lata, wydawała się… pasywna. A siedząca przede mną istota w najmniejszym stopniu taka nie była. To była Królowa Zimy.

– Naprawdę? Taka jesteś tego pewna?

Zawahałam się.

– Jesteście tu, czyż nie? Jeszcze wczoraj było to niemożliwe.

Wzruszyła kształtnym ramieniem, a jej długie czarne włosy otarły się o suknię utkaną z mgły i gwiazd, która poruszała się w taki sposób, że patrzenie na nią wywoływało zawroty głowy.

– Nie oczekuj ode mnie wdzięczności, śmiertelna. Kroczyłam po niezliczonych światach, czymże jest dla mnie utrata lub zyskanie jednego kawałka brudnej ziemi?

Otworzyłam usta, by odparować, że liczyło się na tyle, by zmieniła go w swój zimowy pałac, ale je zacisnęłam. To, że niesłuchałam, mnóstwo razy wpakowało mnie w tarapaty z trollami, a choć nieśmiertelna, ona była do nich podobna. Istniał powód, dla którego przejmowała się tym „brudnym kawałkiem ziemi” i warto by go poznać.

– Chętnie się tego dowiem.

Uśmiechnęła się, a wtedy jej bladoróżowe wargi odsłoniły ostre kły. Zaparło mi dech w piersiach, zamrugałam. Kły zniknęły, zastąpione perłowymi zębami, takimi samymi jak ludzkie.

– Chciałaś poprosić mnie o przysługę, Cécile de Troyes.

Postukała długim paznokciem w oparcie tronu, a ja przełknęłam ślinę, kiedy oko pod lodem poruszyło się i odwróciło w jej stronę.

Przypomniałam sobie, co mówiła Królowi Lata. „Przysługa otrzymana to przysługa należna…”

– Nie. Ale chciałabym dobić targu.

Zmrużyła zielone oczy.

– Co każe ci sądzić, że masz cokolwiek, czegoja mogłabym chcieć?

Pomyślałam o ogromnych lodowych ścianach, które powstały jedynie po to, by doprowadzić nas do miejsca tego spotkania, pokazie, który z pewnością miał wywrzeć na mnie wrażenie i mnie zastraszyć.

– Wątpię – mruknęłam, dygając głęboko – by Królowa Zimy zniżyła się do spotkania z taką śmiertelniczką jak ja, gdybym nic nie mogła dla niej zrobić.

Jej śmiech brzmiał jak pękające szkło, z trudem stłumiłam pragnienie, by zacisnąć dłonie na uszach.

– Może chodzi o to, że „taka nieśmiertelna jak ja” – powiedziała, doskonale naśladując ton mojego głosu – łatwo się nudzi.

Podniosła się, a dwie skrzydlate istoty natychmiast zbliżyły się pospiesznie, by podać jej ręce, kiedy schodziła po schodach. Zaczęłam się zastanawiać, kto – i co – jeszcze znajduje się w jej lodowej sali tronowej. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie na krawędzi pęknięcia między naszymi światami pojawiły się szponiaste dłonie.

– A poza tym – zatrzymała się tuż przed pęknięciem między światami – nie jesteś zwykłą śmiertelniczką, lecz złączoną z księciem trolli. – Przechyliła głowę i wyjrzała przez otwór. – Nie ma go z tobą.

Mówiła beznamiętnie i nic w wyrazie jej twarzy nie zdradzało, czy uważa nieobecność Tristana za coś dobrego lub złego i czy w ogóle ją to obchodzi. I nim zdążyłam zamrugać, wkroczyła do naszego świata. Choć „wkroczyła” nie było właściwym słowem – w jednej chwili byłatam,a w następnejtu.A choćtam wydawała się równie materialna, jak Sabine albo ja sama,tu pojawiła się w postaci mgły, która przybrała postać kobiety, płynnej i zmiennej. Spojrzała mi w oczy i mogłabym przysiąc, że jej spojrzenie wwierciło się w głąb mojego umysłu, przerzucając moje wspomnienia jak kartki księgi. Tristan powiedział mi, że magia trolli została wypaczona przez żelazo i śmiertelność, że w niczym nie przypominała mocy ich nieśmiertelnych przodków. Ale nigdy mi nie powiedział, do czego oni byli zdolni, a ja zaczynałam się obawiać, co się stanie, kiedy się tego dowiem.

– Czego chcesz, księżniczko?

W głosie królowej pobrzmiewało szyderstwo, ale przejmowałam się tym mniej niż narastającym podejrzeniem, że miała plany wobec mnie. Plany, które mi się nie spodobają. Że poprosi mnie o coś, czego nie chciałam oddać. Ale zaszłam zbyt daleko, by wrócić z niczym.

– Widzisz, cokolwiek zechcesz? Każdego? – spytałam.

– A co mi dasz w zamian za odpowiedź?

Sofę pokrywał lód, ale kiedy królowa na niej usiadła, siedzenie ugięło się, jakby wypełniał je puch.

Przygryzłam wargę.

– Nic. Wiem, że to potrafisz. Chciałabym zobaczyć… i usłyszeć, czym zajmują się nasi wrogowie. Co planują. Gdzie teraz są.

Postukała szponem – nie, paznokciem – w ząb.

– Co za to oddasz?

– A czego chcesz? – odparowałam.

Zacisnęła wargi i poruszyła dłonią w powietrzu, jakby dyrygowała orkiestrą.

– Pieśni.

Zamrugałam, bardziej zaskoczona dziwaczną prośbą, niż gdyby zażądała mojego życia.

– Pieśni?

Uniosła palec.

– Twojejulubionej pieśni.

Spojrzałam z ukosa na Sabine, która w czasie całej tej rozmowy zachowywała milczenie. Stała przyciśnięta plecami do ściany. Mimo zimna jej policzki były bardzo blade, a jej oczy błyszczały w świetle lampy. Nie odrywając wzroku od elfki, pokręciła głową.

Zacisnęłam zęby i znów spojrzałam na królową. Patrzenie na nią wywoływało ból głowy – najpierw widziałam jedno, a po chwili drugie, i nie wiedziałam, co jest prawdziwe.

– Jak w ogóle mogę oddać ci pieśń?

– Dobij targu. Zaśpiewaj pieśń. Wtedy będzie moja.

Nie mogło być tak prosto, ale choć bardzo się starałam, nie przychodziły mi na myśl żadne konsekwencje, które przemawiały za odrzuceniem propozycji.

– A jeśli to zrobię, czy dasz mi to, o co prosiłam? Od razu? – dodałam, przypominając sobie o wadze dokładności.

Uśmiechnęła się, a Sabine zakrztusiła się cicho.

– Tak.

– Dobrze. Zgadzam się.

Powietrze stało się lodowate, odkryta skóra mojej twarzy zapiekła, kości zabolały i poczułam, jak ciężar naszej umowy ściska mnie jak szczypce na karku. Choć w pewnym niewielkim stopniu mogłam stawiać opór przymusowi króla, oparcie sięjej było niemożliwe. Byłam piórkiem, a ona huraganem, i raczej wyrwałabym sobie serce, niż przeciwstawiła się jej mocy. Zaczęłam śpiewać.

Moja pieśń nie była byle jakim środkiem do celu. Ballada wyrwała się z moich ust, pełna namiętności, smutku i radości. Czułam się tak, jakby każde wyśpiewane słowo, każda nuta, były ze mnie wycinane brzytwą. Chciałam płakać, krzyczeć, rzucić się na ziemię i szarpać za głowę, ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy, bo zabrałyby część z tego, co byłam winna. Kiedy wszystko się skończyło, zacisnęłam powieki i padłam na kolana, tak wyczerpana, że z trudem łapałam oddech.

– To było śliczne.

Głos wydawał się zbyt bliski. Kiedy otworzyłam oczy, twarz Królowej Zimy znajdowała się tuż przy mojej, a jej oddech pachniał jak zimowa noc. Z trudem powstrzymałam się przed skuleniem.

– Śliczne – powtórzyła i zakołysała głową, jakby słuchała mojej pieśni. – Skarb.

– Twoja kolej – wychrypiałam. Bolało mnie gardło.

– Ależ oczywiście.

Wyprostowała się i odwróciła, a mgliste widmo jej sukni przeszło przez moje ramiona, całkowicie niematerialne. Podeszła do lustra wiszącego na ścianie i jednym swobodnym gestem wydarła otwór w świecie.

– Chodź – powiedziała, oglądając się przez ramię. – I ujrzyj swoich wrogów.

Podniosłam się, drżącym krokiem zbliżyłam się do niej i wyjrzałam przez otwór.

Rozdział 6Tristan

Dwa tuziny żołnierzy wpadły przez roztrzaskane drzwi, połowa ruszyła bronić Aidena i jego matki, a druga zwróciła się przeciwko temu, co postrzegali jako zagrożenie. Przeciwko mnie.

Skrzywiłem się, słysząc grzmiące echo wystrzałów. Pozwoliłem, by kule zatonęły w ścianie magii, aby rykoszety nie zrobiły komuś krzywdy.

– Przerwać ogień! – ryknął Fred i zdezorientowani żołnierze powoli opuścili pistolety.

– To nie był on. – Marie rozsądnie przejęła pałeczkę w chwili, która wymagała kłamstwa, a Fred ze smutkiem zwiesił głowę nad ciałem regenta. – Lachance zabił mojego męża. Był zdrajcą, szpiegiem i skrytobójcą króla trolli. – Jej głos drżał od prawdziwych uczuć, kiedy zakrwawionymi dłońmi szarpała splamioną czerwienią suknię. – Zabierzcie z moich oczu ciało tego nędznika.

Trzej żołnierze ruszyli, by wypełnić polecenie, ale jeden podszedł do mnie i wyciągnął rękę do jednej z dziesiątek kul zawieszonych w powietrzu.

– Czy wszyscy z was… trolli umieją to zrobić?

– W mniejszym lub w większym stopniu.

Uwolniłem magię, a kawałki metalu z brzękiem spadły na kamienną posadzkę.

Uniósł dłoń, w której wciąż trzymał pistolet, wpatrzył się w broń i powoli opuścił rękę.

– Jak możemy mieć nadzieję na walkę przeciwko takiej mocy?

– Pokażę wam.

Ta demonstracja magii, choć nieplanowana, mogła pomóc przygotować ludzi na to, czemu mieli stawić czoło.

Minąwszy go, podszedłem do Freda klęczącego przy ciele regenta.

– Musimy mieć jak najwięcej obserwatorów na murach i zwiadowców między miastem a Trollus. Wybierz grupkę najlepszych ludzi i poślij ich, by spróbowali zebrać informacje. Muszę wiedzieć, czy mój ojciec wyruszył.

Fred przytaknął.

– Wyślę jeźdźców.

Pokręciłem głową.

– Każ im poruszać się pieszo. Poruszanie się ukradkiem to jedyne, co zapewni im bezpieczeństwo… każdy troll godny tego miana jest zdolny przegonić konia w ciemnościach.

Fred otworzył szerzej oczy, ale skinął głową i wstał.

– Wydam rozkazy.

Chwyciłem go za ramię i mruknąłem:

– Poradzisz sobie?

– Nie wygląda, żebym miał wybór.

Przeniósł wzrok na Marie, która znów padła na kolana obok ciała męża, a jej policzki były mokre od łez.