Christianitas między Niemcami i Rosją - Grzegorz Kucharczyk - ebook + książka

Christianitas między Niemcami i Rosją ebook

Grzegorz Kucharczyk

4,7

Opis

Ta książka znakomitego historyka jest kontynuacją, ale i dopełnieniem poprzedniego zbioru zatytułowanego: Christianitas. Od rozwkitu do kryzysu. W tym wyborze rzecz dotyczy tego samego zagadnienia, ale w odniesieniu do Polski. Tysiąc pięćdziesiąta rocznica chrztu Polski w naturalny sposób skłania do refleksji nad znaczeniem tego wydarzenia dla dziejów narodu i państwa polskiego, ale również znaczenia pamięci o tym wydarzeniu i szerszej oceny stanu civitas christiana w naszej ojczyźnie.

 

Jakie ciosy i skąd spadały na Christianitas w Polsce?

Dlaczego „wykończenie” Polski stało się celem nadrzędnym naszych sąsiadów?

Dlaczego Niemcy stały się akuszerem bolszewickiej Rosji i jaki to miało wpływ na nasze dzieje?

Czy można uznawać Rosję za ostatnią nadzieję chrześcijańskiej cywilizacji w „Gejeuropie”?

Skąd płyną zagrożenia dla cywilizacji Christiniatatis w Polsce od ponad 100 lat?  

Jakie zadziwiające paralele zachodzą między współczesnymi obrońcami laickości państwa a niemieckimi okupantami?

Co łączy niemieckie „dzieci kwiaty” z narodowym socjalizmem, „Zielonymi”, a wreszcie z ogarniającym współczesny świat zaćmieniem rozumu?

Odpowiedź znajdą Państwo na kartach tej książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 305

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © by Grze­gorz Ku­char­czykCo­py­ri­ght to this edi­tion © by Wy­daw­nic­two Pro­hi­bi­ta

Re­cen­zent:

Prof. dr hab. Mie­czy­sław Ryba

ISBN:

978–83–65546–06–7

Pro­jekt okład­ki:Je­rzy Sza­ła­ciń­ski

Wy­daw­ca:

Wy­daw­nic­two PRO­HI­BI­TAPa­weł To­bo­ła–Per­t­kie­wiczwww.pro­hi­bi­ta.plwy­daw­nic­two@pro­hi­bi­ta.plTel: 22 424 37 36

www.fa­ce­bo­ok.com/Wy­daw­nic­two­Pro­hi­bi­ta

Sprze­daż książ­ki w In­ter­ne­cie:

Przedmowa

N

in­iej­sza książ­ka jest w pew­nym sen­sie kon­ty­nu­acją po­przed­nie­go tomu, któ­ry do­ty­czył roz­kwi­tu i kry­zy­su cy­wi­li­za­cji chri­stia­ni­tas. W tym przy­pad­ku moż­na mó­wić o tym, iż rzecz do­ty­czy tego sa­me­go za­gad­nie­nia w od­nie­sie­niu do Pol­ski. Ty­siąc pięć­dzie­sią­ta rocz­ni­ca chrztu Pol­ski w na­tu­ral­ny spo­sób skła­nia do re­flek­sji nad zna­cze­niem tego wy­da­rze­nia dla dzie­jów na­ro­du i pań­stwa pol­skie­go, ale rów­nież zna­cze­nia pa­mię­ci o tym wy­da­rze­niu. Ob­cho­dy mi­le­nij­ne 1966 roku wy­raź­nie po­ka­za­ły, że wal­ka o pa­mięć w tym za­kre­sie da­le­ko wy­kra­cza­ła poza wy­miar sto­sun­ków Ko­ściół–pań­stwo ko­mu­ni­stycz­ne.

Swo­ją wi­zję kul­tu­ro­twór­czej roli chrztu Pol­ski miał św. Jan Pa­weł II, wiel­ka po­stać w hi­sto­rii Pol­ski i współ­cze­sne­go Ko­ścio­ła. A jed­no­cze­śnie czło­wiek, któ­ry sam nie­jed­no­krot­nie pod­kre­ślał, jak wie­le za­wdzię­cza uczest­nic­twu w ob­cho­dach mi­le­nij­nych roku 1966. O tym tak­że jest ta książ­ka.

Na jej kar­tach mowa jest rów­nież o cio­sach, któ­re spa­da­ły na chri­stia­ni­tas w Pol­sce. Za­nim ko­mu­ni­ści za­czę­li wo­jo­wać z Mat­ką Bożą (aresz­to­wa­nie ko­pii Cu­dow­ne­go Ob­ra­zu Ja­sno­gór­skie­go w 1966 roku), za po­li­tycz­nie „po­dej­rza­ną” uwa­ża­li Bo­gu­ro­dzi­cę za­bor­cy. Za­nim współ­cze­śni obroń­cy la­ic­ko­ści prze­strze­ni pu­blicz­nej w Po­zna­niu wy­ra­zi­li swój sprze­ciw wo­bec cza­so­wej obec­no­ści ma­kie­ty po­mni­ka Naj­święt­sze­go Ser­ca Je­zu­so­we­go w sto­li­cy Wiel­ko­pol­ski, z wi­ze­run­kiem typ jako z wy­ra­zem „pol­skie­go fa­na­ty­zmu” wal­czy­li nie­miec­cy oku­pan­ci w 1939 roku. Prze­dziw­na cią­głość.

„Wy­kań­cza­nie” Pol­ski, jak ujął to je­den z kanc­le­rzy re­pu­bli­ki we­imar­skiej w 1922 roku, do­ty­czy­ło więc naj­głęb­szych sfer du­cha. Naj­pierw jed­nak trze­ba było „wy­koń­czyć” pań­stwo pol­skie. Naj­le­piej we współ­pra­cy z Ro­sją bol­sze­wic­ką, któ­rej ce­sar­ski jesz­cze Ber­lin był aku­sze­rem, od po­cząt­ku wspo­ma­ga­jąc (tak­że fi­nan­so­wo) za­in­sta­lo­wa­nie w Ro­sji re­żi­mu bol­sze­wic­kie­go. W tym sen­sie blok tek­stów po­świę­co­nych współ­pra­cy nie­miec­ko–ro­syj­skiej (so­wiec­kiej) wy­mie­rzo­nej w Pol­skę jest na­tu­ral­nym do­peł­nie­niem po­przed­nio wy­mie­nio­nych za­gad­nień. Współ­pra­ca ta jest obec­nie przed­mio­tem in­ten­syw­nych za­bie­gów re­in­ter­pre­ta­cyj­nych po­dej­mo­wa­nych za­rów­no przez nie­miec­ką jak i ro­syj­ską po­li­ty­kę, a w rze­czy­wi­sto­ści pro­pa­gan­dę hi­sto­rycz­ną. W przy­pad­ku pu­ti­now­skiej Ro­sji wy­sił­ki te wpi­su­ją się w szer­sze za­gad­nie­nie swe­go ro­dza­ju du­cho­wej schi­zo­fre­nii. Oto Ro­sja, przed­sta­wia­na przez róż­nych „mon­ta­ży­stów” jako ostat­nia na­dzie­ja chrze­ści­jań­skiej cy­wi­li­za­cji w „Ge­jeu­ro­pie”, jest pań­stwem, w któ­rym jako re­li­kwie czczo­ne są do­cze­sne szcząt­ki przy­wód­cy bol­sze­wi­ków, któ­ry uto­pił chrze­ści­jań­ską Ro­sję w mo­rzu krwi.

Ostat­nie sto lat po­ka­za­ło, że obec­ność cy­wi­li­za­cji chri­stia­ni­tas w Pol­sce była śmier­tel­nie za­gro­żo­na nie tyl­ko od wscho­du. Za­gro­że­nie przy­cho­dzi­ło rów­nież od na­sze­go za­chod­nie­go są­sia­da, zwłasz­cza w cza­sie, gdy wła­dza w pań­stwie nie­miec­kim spo­czy­wa­ła w ręku NSDAP. Czy jed­nak oba­le­nie dro­gą mi­li­tar­ną (zwy­cię­stwo alian­tów w 1945 roku) re­żi­mu na­ro­do­wo–so­cja­li­stycz­ne­go w Niem­czech – bo prze­cież nie na sku­tek ja­kiejś spo­łecz­nej re­wol­ty – ozna­cza ja­kieś ra­dy­kal­ne ze­rwa­nie w in­te­lek­tu­al­nej hi­sto­rii Nie­miec. Hi­sto­ria ru­chu eko­lo­gicz­ne­go u na­szych za­chod­nich są­sia­dów jest przy­kła­dem, że nie wszyst­kie nit­ki (w sen­sie in­spi­ra­cji in­te­lek­tu­al­nych) zo­sta­ły tu­taj ze­rwa­ne.

Co łą­czy nie­miec­kie „dzie­ci kwia­ty” z po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go wie­ku z na­ro­do­wym so­cja­li­zmem, „Zie­lo­ny­mi”, a wresz­cie z ogar­nia­ją­cym współ­cze­sny świat za­ćmie­niem ro­zu­mu? Od­po­wiedź znaj­dą Pań­stwo na kar­tach książ­ki.

Grze­gorz Ku­char­czyk

 

Część I Spra­wy pol­skie

Wielopolski, Bismarck i Powstanie

Margrabia u steru rządów

W

czerw­cu 1862 roku Na­czel­ni­kiem Rzą­du Cy­wil­ne­go w Kró­le­stwie Pol­skim zo­stał Alek­san­der Wie­lo­pol­ski, mar­gra­bia Gon­za­ga–Mysz­kow­ski. Uczest­nik po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go (na po­le­ce­nie rzą­du po­wstań­cze­go peł­nił m.in. mi­sję dy­plo­ma­tycz­ną do Lon­dy­nu), au­tor słyn­ne­go Li­stu szlach­ci­ca pol­skie­go do księ­cia Met­ter­ni­cha (1846 r.), je­den z przy­wód­ców kra­jo­we­go obo­zu kon­ser­wa­tyw­ne­go.

Na po­cząt­ku lat sześć­dzie­sią­tych XIX wie­ku Wie­lo­pol­ski stał na cze­le stron­nic­twa ugo­dy, któ­re­go pro­gram opie­rał się na kontr­ak­cie: ustęp­stwa Ro­sji wo­bec Po­la­ków w za­mian za gwa­ran­cje „pa­no­wa­nia ładu w War­sza­wie”. Cały pro­blem po­le­gał na tym, że dość szyb­ko oka­za­ło się, że Wie­lo­pol­ski nie za­mie­rzał pod­jąć sta­rań, by to stron­nic­two ugo­dy po­sze­rzyć o inne śro­do­wi­ska kon­ser­wa­tyw­ne, któ­re zbior­czo okre­śla się stron­nic­twem „bia­łych”. Nie ma tu miej­sca, by ana­li­zo­wać przy­czy­ny ta­kie­go sta­nu rze­czy (winy le­ża­ły po obu stro­nach, acz nie­rów­no­mier­nie roz­ło­żo­ne). Sku­tek zaś był taki, że Wie­lo­pol­ski był zda­ny tyl­ko i wy­łącz­nie na do­brą wolę Pe­ters­bur­ga, a wła­ści­wie jed­nej z dwor­skich ko­te­rii, któ­ra aku­rat mia­ła wów­czas naj­po­waż­niej­sze wpły­wy nad Newą (cho­dzi o stron­nic­two kanc­le­rza i mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych A. Gor­cza­ko­wa).

Z dru­giej stro­ny jed­nak po­li­ty­ka Wie­lo­pol­skie­go re­ali­zo­wa­na już od 1861 roku (gdy zo­stał sze­fem Ko­mi­sji Wy­znań Re­li­gij­nych w ad­mi­ni­stra­cji Kró­le­stwa) przy­no­si­ła wy­mier­ne ko­rzy­ści: przy­wró­ce­nie Rady Sta­nu, stop­nio­wa po­lo­ni­za­cja ad­mi­ni­stra­cji i są­dow­nic­twa, przy­wró­ce­nie w War­sza­wie pol­skie­go uni­wer­sy­te­tu (pod na­zwą Szko­ły Głów­nej). Jed­nak to wszyst­ko od­by­wa­ło się przy jed­no­cze­snym po­dej­mo­wa­niu przez mar­gra­bie­go wy­sił­ków w kie­run­ku wy­ga­sza­nia od­by­wa­ją­cej się na zie­miach pol­skich „re­wo­lu­cji mo­ral­nej”. Wie­lo­pol­ski nie wa­hał się się­gać do bru­tal­nych środ­ków: for­su­jąc nowe pra­wo o zgro­ma­dze­niach, a w stycz­niu 1863 roku do­pro­wa­dza­jąc do bran­ki. Ze skut­kiem wia­do­mym.

Pro­blem, przed któ­rym sta­nął na po­cząt­ku lat sześć­dzie­sią­tych XIX wie­ku Alek­san­der Wie­lo­pol­ski, traf­nie opi­sał nie­mal ćwierć wie­ku po wy­bu­chu stycz­nio­wej in­su­rek­cji Jan Lu­dwik Po­pław­ski. W 1887 roku na ła­mach re­da­go­wa­ne­go przez sie­bie „Gło­su” przy­szły współ­twór­ca (obok R. Dmow­skie­go) pro­gra­mu wszech­pol­skie­go zwró­cił uwa­gę na istot­ne roz­róż­nie­nie mię­dzy „po­li­ty­ką uczuć” a „ko­niecz­no­ścią li­cze­nia się z uczu­cia­mi w po­li­ty­ce”. „Po­li­ty­ka, o ile nie za­my­ka się w gra­ni­cach pro­jek­tów ga­bi­ne­to­wych, ma do czy­nie­nia z dzia­łal­no­ścią zbio­ro­wą mniej lub wię­cej licz­nych mas, z dzia­łal­no­ścią nie­świa­do­mą, in­stynk­tow­ną, w któ­rej uczu­cie gra prze­moż­ną rolę. Po­li­ty­ka po­le­ga na li­cze­niu się z tymi dą­że­nia­mi bez­wied­ny­mi, na któ­rych wy­two­rze­nie skła­da się ty­sią­ce przy­czyn. O tym wie­dzą na­wet by­strzej­si mę­żo­wie sta­nu”.

Tego nie po­tra­fił jed­nak do­strzec Wie­lo­pol­ski. Re­ali­sta nie do­strzegł, albo nie do­ce­nił, zna­cze­nia, ja­kie dla spo­łe­czeń­stwa pol­skie­go mia­ła do­ko­nu­ją­ca się po 1856 roku „re­wo­lu­cja mo­ral­na”. Nie chciał mar­gra­bia „skra­cać so­bie fron­tu” i ude­rzał po rów­no, w „czer­wo­nych”, jak i „bia­łych” (ska­so­wa­nie To­wa­rzy­stwa Rol­ni­cze­go). Po­zy­ska­nie wpły­wów nad Newą było bar­dzo waż­ne, ale bez wpły­wów nad Wi­słą, we wła­snym spo­łe­czeń­stwie, po­zo­sta­wa­ło Wie­lo­pol­skie­mu, już po wy­bu­chu po­wsta­nia, wy­rzec tyl­ko gorz­kie sło­wa: „Dla Po­la­ków moż­na zro­bić coś do­bre­go, z Po­la­ka­mi – nic”. Po­li­ty­ka Wie­lo­pol­skie­go była lo­gicz­na, ko­rzyst­na dla Po­la­ków w tam­tym mo­men­cie dzie­jo­wym, ale zu­peł­nie nie­re­ali­stycz­na, bo upra­wia­na bez Po­la­ków – co przy­znał sam mar­gra­bia.

Co cie­ka­we, w po­dob­ny spo­sób jak Po­pław­ski wi­dział pro­blem „winy” Wie­lo­pol­skie­go wiel­ki ad­wer­sarz en­de­cji – Jó­zef Pił­sud­ski. Gdy w 1924 roku Mar­sza­łek wy­gła­szał wy­kład o „Wpły­wach Wscho­du i Za­cho­du na rok 1863”, po­le­mi­zo­wał z tezą, że po­wsta­nie wy­wo­ła­ła grup­ka „war­to­gło­wów, kil­ku­na­stu głup­ta­sów”, „świad­cząc o głu­po­cie pol­skiej, co prze­szko­dzi­ło pol­skiej roz­wa­dze, ro­zu­mo­wi i po­wa­dze ob­da­rzyć Pol­skę nie wi­do­mo ja­ki­mi do­bra­mi”. Stwier­dzał da­lej, że „kiep­skim jest ten au­to­ry­tet, kiep­skim jest ten ro­zum, któ­ry nie zdo­łał zro­bić tego, cze­go chciał […]. Za­wsze twier­dzi­łem, że stron­nic­two ru­chu, jak wów­czas zwa­no obóz, któ­ry po­wsta­nie na­ka­zał, zro­bi­ło to, co chcia­ło, a ich prze­ciw­ni­cy, któ­rzy myśl po­wsta­nia zwal­cza­li, nie po­tra­fi­li zro­bić tego, cze­go pra­gnę­li i cze­go chcie­li. Więc ro­zum, prak­tycz­ność środ­ków była po stro­nie pierw­szych, nie po stro­nie dru­gich”.

W pro­pa­gan­dzie pe­ere­low­skiej Wie­lo­pol­ski przed­sta­wia­ny był naj­czę­ściej jako wy­ra­zi­ciel „zdra­dziec­kiej po­sta­wy klas po­sia­da­ją­cych”, któ­ry kie­ru­jąc się kla­so­wym ego­izmem wy­stę­po­wał prze­ciw „stycz­nio­wej re­wo­lu­cji” – wspól­ne­mu dzie­łu „po­stę­po­wych sił Pol­ski i Ro­sji”. W ten spo­sób po­li­ty­ka mar­gra­bie­go przed­sta­wio­na zo­sta­ła rów­nież w książ­ce A. Bo­cheń­skie­go Dzie­je głu­po­ty w Pol­sce, bę­dą­cej wiel­ką kry­ty­ką pol­skich tra­dy­cji in­su­rek­cyj­nych i przy­po­mnie­niem tra­dy­cji re­ali­zmu i ugo­dy, do­pa­so­wa­nej – rzecz ja­sna – do po­trzeb „so­cja­li­stycz­nej Pol­ski” (nie­przy­pad­ko­wo dru­gie i ostat­nie wy­da­nie tej książ­ki opu­bli­ko­wa­nej po raz pierw­szy w 1946 roku, uka­za­ło się w 1983 roku w cza­sie sta­nu wo­jen­ne­go).

Jak „mądry Polak” może zaszkodzić Prusom?

W tym sa­mym cza­sie, gdy w Kró­le­stwie Pol­skim Wie­lo­pol­ski sta­wał na cze­le cy­wil­nej ad­mi­ni­stra­cji, w Pru­sach rzą­dy – jako pre­mier ga­bi­ne­tu Jego Kró­lew­skiej Mo­ści Wil­hel­ma I Ho­hen­zol­ler­na – obej­mo­wał Otto von Bi­smarck. Po­dob­nie jak pol­ski mar­gra­bia ten pru­ski jun­kier roz­po­czy­nał swo­je rzą­dy w ob­li­czu moc­nej opo­zy­cji we­wnętrz­nej. Bi­smarc­ka przy­wo­ła­no z Pa­ry­ża (gdzie był po­słem) w po­śpie­chu, wi­dząc w nim je­dy­ne­go czło­wie­ka, któ­ry może po­ra­dzić so­bie z li­be­ral­ną więk­szo­ścią w Land­ta­gu.

Oby­dwaj, za­rów­no Bi­smarck, jak i Wie­lo­pol­ski, wi­dzie­li roz­wią­za­nie kon­flik­tu we­wnętrz­ne­go po­przez zde­cy­do­wa­ną kon­fron­ta­cję z opo­zy­cją. Bi­smarck miał jed­nak opar­cie w praw­dzi­wym ro­cher de bron­ze, ja­kim było pań­stwo pru­skie, zwłasz­cza ad­mi­ni­stra­cja i po­li­cja, któ­ra po­zwo­li­ła mu (ścią­gal­ność po­dat­ków) na pa­ro­let­nie rzą­dy bez uchwa­lo­ne­go przez par­la­ment bu­dże­tu. Tej „ska­ły z brą­zu” po­zba­wio­ny był Wie­lo­pol­ski, a in­sty­tu­cje, któ­re przy­wra­cał do ży­cia w Kon­gre­sów­ce, były zbyt mło­de i kru­che, aby na nich mógł się oprzeć. W tym świe­tle jesz­cze bar­dziej nie­re­ali­stycz­na jawi się wola mar­gra­bie­go do kon­ty­nu­owa­nia kon­fron­ta­cji ze wszyst­ki­mi wła­ści­wie odła­ma­mi pol­skie­go spo­łe­czeń­stwa ak­tyw­nie zaj­mu­ją­cy­mi się spra­wa­mi pu­blicz­ny­mi.

Bi­smarck do­ce­niał i oba­wiał się po­li­tycz­nych umie­jęt­no­ści „mą­dre­go, za­mknię­te­go w so­bie Po­la­ka” – jak na­zy­wał Alek­san­dra Wie­lo­pol­skie­go. Przy­szły Że­la­zny Kanc­lerz peł­nił nad Newą mi­sję dy­plo­ma­tycz­ną w cha­rak­te­rze pru­skie­go am­ba­sa­do­ra w Ro­sji w mo­men­cie, gdy w Pe­ters­bur­gu za­czę­ły ro­snąć ak­cje po­li­tycz­ne mar­gra­bie­go Wie­lo­pol­skie­go. Bi­smarck nie miał złu­dzeń co do tego, że re­ali­zo­wa­ny przez Wie­lo­pol­skie­go pro­gram po­li­tycz­ny (za zgo­dą Pe­ters­bur­ga) jest ni­czym in­nym jak tyl­ko „ewo­lu­cją tak­tycz­ną w celu zwo­dze­nia ła­two­wier­nych Ro­sjan”. Po­czą­tek tzw. re­form Wie­lo­pol­skie­go w Kon­gre­sów­ce zo­stał oce­nio­ny przez pru­skie­go am­ba­sa­do­ra w Ro­sji jako za­gro­że­nie pru­skiej Sta­at­sra­son. „Ja­sne jest jak na dło­ni, że Pol­ska ogra­ni­czo­na na­wet do czy­sto pol­skie­go ży­wio­łu, bę­dzie za­wsze go­to­wym i żąd­nym zdo­by­czy sprzy­mie­rzeń­cem każ­de­go wro­ga Ro­sji i Prus, są­sia­dem nie do znie­sie­nia, któ­ry am­bi­cją swą się­gać bę­dzie za­wsze w kie­run­ku od­zy­ska­nia sta­ro­daw­nych gra­nic”.

Bi­smarck nie ogra­ni­czał się tyl­ko do sta­wia­nia złej dla Prus oce­ny ewo­lu­cji po­li­ty­ki pol­skiej re­ali­zo­wa­nej w Pe­ters­bur­gu. Sta­rał się prze­ko­nać swo­ich ro­syj­skich roz­mów­ców (w tym A. Gor­cza­ko­wa), że go­dze­nie się na ugo­dę za­pro­po­no­wa­ną przez Wie­lo­pol­skie­go jest śmier­tel­nym za­gro­że­niem nie tyl­ko dla Prus, ale i dla Ro­sji. In­for­mo­wał swo­ich zwierzch­ni­ków w Ber­li­nie, że „w mia­rę sił wy­stę­pu­ję wszę­dzie, gdzie nada­rza się od­po­wied­nia spo­sob­ność, prze­ciw­ko ten­den­cjom, któ­rym przy­pi­su­ję ustęp­stwa po­czy­nio­ne Po­la­kom”. Jed­nak z wy­jąt­kiem cara Alek­san­dra II ża­den z in­ter­lo­ku­to­rów Bi­smarc­ka nie przyj­mo­wał chęt­nie jego ar­gu­men­ta­cji o szko­dli­wo­ści dal­sze­go ak­cep­to­wa­nia po­li­ty­ki Wie­lo­pol­skie­go. Kon­klu­zja więc była taka, że „rząd ce­sar­ski kie­ru­je się w sto­sun­ku do Pol­ski tyl­ko wła­snym prze­ko­na­niem o tym, co od­po­wia­da in­te­re­som Ro­sji, nie trosz­cząc się nad­mier­nie o na­sze pol­skie in­te­re­sy, je­że­li te nie zga­dza­ją się z ro­syj­ski­mi”.

Nic dziw­ne­go, że sfru­stro­wa­ny swo­imi nie­po­wo­dze­nia­mi w Pe­ters­bur­gu w ob­li­czu fa­tal­nej dla Prus spo­le­gli­wo­ści rzą­du ro­syj­skie­go wo­bec Po­la­ków, Bi­smarck for­mu­ło­wał wo­bec nich naj­bar­dziej ostre ko­men­ta­rze. Jak cho­ciaż­by słyn­ne we­zwa­nie w li­ście do swo­jej sio­stry (z 26 mar­ca 1861 r.): „Bij­cie w Po­la­ków, by ich ocho­ta do ży­cia ode­szła […]. Wilk też nie od­po­wia­da za to, że Bóg go stwo­rzył ta­kim, jaki jest; dla­te­go też za­bi­ja się go, gdy się tyl­ko może”. Z ra­do­ścią przyj­mo­wał bru­tal­ne re­pre­sje, któ­re spa­da­ły na uczest­ni­ków ma­ni­fe­sta­cji pa­trio­tycz­no–re­li­gij­nych w War­sza­wie: „Bru­tal­ność i sa­mo­wo­la [ko­za­ków] są w tym wy­pad­ku rów­no­znacz­ne z su­ro­wo­ścią, w obec­nym zaś sta­nie rze­czy w War­sza­wie szko­da każ­de­go ude­rze­nia, któ­re chy­bia celu. Każ­dy suk­ces pol­skie­go ru­chu na­ro­do­we­go jest klę­ską dla Prus”.

Gdy Otto von Bi­smarck obej­mo­wał we wrze­śniu 1862 roku urząd pre­mie­ra Prus i kie­row­nic­two pru­skiej dy­plo­ma­cji, nie miał więc złu­dzeń co do tego, że z pru­skiej per­spek­ty­wy dal­sze po­li­tycz­ne suk­ce­sy Wie­lo­pol­skie­go będą nie tyl­ko po­gar­sza­ły ogól­ną sy­tu­ację mię­dzy­na­ro­do­wą Prus (re­al­na moż­li­wość zbli­że­nia ro­syj­sko–fran­cu­skie­go), ale będą za­gra­ża­ły sa­mej eg­zy­sten­cji pań­stwa pru­skie­go. Utwier­dza­ły w tym Bi­smarc­ka wia­do­mo­ści wy­sy­ła­ne do nie­go z pru­skie­go kon­su­la­tu w War­sza­wie na prze­ło­mie 1862 i 1863 roku. Pru­scy dy­plo­ma­ci w War­sza­wie oce­nia­li, że w ra­zie po­wo­dze­nia re­form Wie­lo­pol­skie­go Kró­le­stwo Pol­skie siłą rze­czy sta­nie się po­cząt­kiem od­bu­do­wy pań­stwa pol­skie­go, któ­re upo­mni się za­rów­no o Ga­li­cję, jak i o za­bór pru­ski. Pla­cet na to da Ro­sja, któ­ra po­trak­tu­je tak re­stau­ro­wa­ną Pol­skę jako „wszech­sło­wiań­ski ta­ran do roz­bi­ja­nia państw nie­miec­kich”.

W po­dob­nym du­chu utrzy­ma­na była in­struk­cja, w któ­rą 15 stycz­nia 1863 roku – a więc do­kład­nie na ty­dzień przed wy­bu­chem po­wsta­nia stycz­nio­we­go – Bi­smarck wy­po­sa­żył no­we­go pru­skie­go kon­su­la w War­sza­wie. Choć po­brzmie­wa­ją w niej tra­dy­cyj­ne dla pru­skich elit rzą­do­wych sło­wa o tym, że „Pol­ska już raz pa­dła ofia­rą dzie­jo­we­go pro­ce­su sa­mo­uni­ce­stwie­nia” i w związ­ku z tym nie na­le­ży ocze­ki­wać od Po­la­ków zbyt wiel­kich umie­jęt­no­ści do sa­mo­dziel­ne­go rzą­dze­nia się, to z dru­giej stro­ny pada ka­te­go­rycz­ne we­zwa­nie: „Pru­sy będą mu­sia­ły po­zo­stać sta­le na­tu­ral­nym prze­ciw­ni­kiem au­to­no­micz­ne­go roz­wo­ju na­ro­do­we­go Kon­gre­sów­ki […]. Rzecz ja­sna, że od­no­wa wie­lu urzą­dzeń w du­chu na­ro­do­wym na te­re­nie Kon­gre­sów­ki sta­no­wi u nas ła­twą do zu­żyt­ko­wa­nia dźwi­gnię agi­ta­cji. Roz­bu­dza ona i pod­sy­ca prze­ci­wień­stwa po­mię­dzy obu na­ro­do­wo­ścia­mi [Po­la­ka­mi i Niem­ca­mi] na kre­sach i stwa­rza dla bun­tow­ni­cze­go ży­wio­łu pol­skie­go ośro­dek przy­cią­ga­ją­cy poza gra­ni­ca­mi pań­stwa”.

Na­le­ży zwró­cić uwa­gę, że taka oce­na umac­nia­nia się po­zy­cji Wie­lo­pol­skie­go w Pe­ters­bur­gu (ale – jak wie­my – nie w spo­łe­czeń­stwie pol­skim) do­mi­no­wa­ła nie tyl­ko w sfe­rach pru­skiej dy­plo­ma­cji, ale ge­ne­ral­nie wśród sze­ro­ko ro­zu­mia­nej pru­skiej eli­ty po­li­tycz­nej. Gdy w 1862 roku A. Wie­lo­pol­ski ob­jął kie­row­nic­two ad­mi­ni­stra­cji cy­wil­nej w Kon­gre­sów­ce, a do War­sza­wy przy­był wiel­ki ksią­żę Kon­stan­ty, Hel­mut von Molt­ke pi­sał w tym kon­tek­ście, że „nie­za­wi­sła Pol­ska dą­żyć bę­dzie nie­wąt­pli­wie ku mo­rzu, a so­jusz z Fran­cją do­ko­na się sam przez się”. Nie ina­czej po­strze­gał te same wy­da­rze­nia The­odor von Bern­har­di, któ­ry w swo­ich pa­mięt­ni­kach oce­niał je jako „wy­da­rze­nie o wiel­kim, eu­ro­pej­skim zna­cze­niu […]. Sa­mo­dziel­na Pol­ska sta­je się jed­na­ko­woż na­tych­mia­sto­wym sprzy­mie­rzeń­cem Fran­cji, gdyż dą­żąc do po­sia­da­nia nie tyl­ko Ga­li­cji i Po­znań­skie­go, lecz rów­nież i Gdań­ska, po­trze­bu­je do tego po­mo­cy Fran­cji”.

Rok 1863 – okazja w lot podchwycona

Od­no­sząc się z per­spek­ty­wy kil­ku­dzie­się­ciu lat do okre­su bez­po­śred­nio po­prze­dza­ją­ce­go wy­buch po­wsta­nia stycz­nio­we­go Otto von Bi­smarck na­pi­sał w swo­ich wspo­mnie­niach, że roz­po­czę­tą w stycz­niu 1863 roku in­su­rek­cję nie tyl­ko uwa­żał za wy­da­rze­nie bę­dą­ce w bez­po­śred­nim związ­ku z „in­te­re­sem na­szych pro­win­cji wschod­nich” (za­bór pru­ski). Cho­dzi­ło w niej bo­wiem „o da­le­ko się­ga­ją­ce za­gad­nie­nie, czy w rzą­dzie ro­syj­skim ma prze­wa­gę kie­ru­nek sprzy­ja­ją­cy, czy wro­gi Pol­sce; czy pa­nu­je dąż­ność do pan­sla­wi­stycz­ne­go zbra­ta­nia mię­dzy Ro­sja­na­mi a Po­la­ka­mi, któ­re­go ostrze go­dzi w Niem­cy, czy wza­jem­ne wspie­ra­nie się ro­syj­skiej i pru­skiej po­li­ty­ki […]. W in­te­re­sie na­szym le­ża­ło zwal­cza­nie w rzą­dzie ro­syj­skim sym­pa­tii pol­skich, rów­nież w gu­ście Alek­san­dra I”.

Wy­buch po­wsta­nia stycz­nio­we­go stwa­rzał Pru­som moż­li­wość osią­gnię­cia tego celu – i nie tyl­ko. Stwa­rzał moż­li­wość, by na nowo sce­men­to­wać so­jusz pru­sko–ro­syj­ski, co z ko­lei po­zwo­li­ło­by nie tyl­ko na trwa­łe zneu­tra­li­zo­wa­nie ja­kich­kol­wiek sym­pa­tii dla Pol­ski nad Newą oraz zni­we­lo­wa­ło­by nie­bez­pie­czeń­stwo ocie­ple­nia re­la­cji ro­syj­sko–fran­cu­skich (a jak wia­do­mo – choć­by z cy­to­wa­nych wcze­śniej re­la­cji przed­sta­wi­cie­li pru­skiej eli­ty rzą­do­wej – pa­no­wa­ło w Ber­li­nie prze­ko­na­nie, że dro­ga do alian­su ro­syj­sko–fran­cu­skie­go wie­dzie przez Pol­skę).

Wszyst­kie te cele Pru­sy osią­gnę­ły na mocy za­war­tej w dniu 8 lu­te­go 1863 roku w Pe­ters­bur­gu, tzw. kon­wen­cji Alven­sle­be­na. Prze­wi­dy­wa­ła ona ści­słą współ­pra­cę woj­sko­wą mię­dzy Ber­li­nem a Pe­ters­bur­giem w tłu­mie­niu pol­skiej in­su­rek­cji. Otto von Bi­smarck, jej głów­ny ini­cja­tor, po­rów­ny­wał ją do „uda­ne­go po­cią­gnię­cia sza­cho­we­go, któ­re roz­strzy­gnę­ło roz­gry­wa­ją­cą się w ga­bi­ne­cie ro­syj­skim par­tię po­mię­dzy wpły­wa­mi mo­nar­chi­stycz­ny­mi i an­ty­pol­ski­mi a po­lo­ni­zu­ją­cy­mi i pan­sla­wi­stycz­ny­mi”.

Pru­ski pre­mier prze­sa­dzał z siłą „wpły­wów po­lo­ni­zu­ją­cych” w Ro­sji, jed­nak z punk­tu wi­dze­nia naj­waż­niej­szych i dłu­go­fa­lo­wych pru­skich in­te­re­sów po­li­tycz­nych kon­wen­cja Alven­sle­be­na oka­za­ła się nie­za­prze­czal­nym suk­ce­sem. Mia­ła ona rów­nież swój kon­tekst wiel­ko­pol­ski, al­bo­wiem jej taj­ny za­łącz­nik prze­wi­dy­wał ści­słą współ­pra­cę Ber­li­na i Pe­ters­bur­ga w mo­ni­to­ro­wa­niu „pol­skich kno­wań” (czyt. pol­skiej dzia­łal­no­ści nie­pod­le­gło­ścio­wej) za­rów­no w za­bo­rze ro­syj­skim jak i pru­skim.

 

Zapraszamy do zakupu pe­łnej wersjiSprze­daż książ­ki w In­ter­ne­cie:

Wydawnictwo PROHIBITA poleca:

Je­śli ktoś ma wąt­pli­wo­ści, że wszyst­ko zmie­rza ku gor­sze­mu, to niech ko­niecz­nie prze­czy­ta „Chri­stia­ni­tas”, książ­kę zna­ne­go hi­sto­ry­ka my­śli po­li­tycz­nej, któ­re­go dia­gno­za, po­par­ta ogrom­nym ma­te­ria­łem do­wo­do­wym – z hi­sto­rii daw­nej, now­szej i cał­kiem no­wej – nie po­zo­sta­wia złu­dzeń: „zmie­nia się po­stać tego świa­ta – co­raz szyb­ciej i w co­raz gor­szym kie­run­ku”. 

Red. Krzysz­tof Ma­słoń “Do Rze­czy”

 

Kry­zys, o któ­rym mowa, do­ty­czy lu­dzi i zo­stał przez lu­dzi wy­wo­ła­ny. Przez kon­kret­ne de­cy­zje po­li­tycz­ne (for­su­ją­ce np. la­icy­za­cję lub prą­ce do re­wo­lu­cji), przez kon­kret­ne idee po­li­tycz­ne i pro­pa­gan­do­we nar­ra­cje, któ­re nie wzię­ły się zni­kąd, wresz­cie przez za­ku­li­so­we dzia­ła­nie zor­ga­ni­zo­wa­nych grup na­ci­sku (np. ma­so­ne­ria). Nie cho­dzi tu by­naj­mniej o ja­kąś zwul­ga­ry­zo­wa­ną teo­rię spi­sku, choć ta ostat­nia – wska­zu­jąc na dzia­ła­nia kon­kret­nych lu­dzi lub grup – jest o wie­le mniej uwła­cza­ją­ca dla ro­zu­mu ludz­kie­go, ani­że­li po­gląd wska­zu­ją­cy, że świa­tem rzą­dzą ja­kieś bez­oso­bo­we moce.

 

Świę­ty pa­pież wie­lo­krot­nie zwra­cał uwa­gę – o czym pi­sze­my w książ­ce – na wszech­stron­ność kry­zy­su współ­cze­sne­go Za­cho­du, a tym sa­mym i za­gro­żeń, wo­bec któ­rych stoi Ko­ściół prze­ło­mu dru­gie­go i trze­cie­go ty­siąc­le­cia. Dzi­siaj je­den z na­stęp­ców św. Jana Paw­ła II ab­dy­ku­je, bo „osła­bły siły du­cha” (Be­ne­dykt XVI), a dru­gi twier­dzi, że naj­po­waż­niej­szym pro­ble­mem Ko­ścio­ła w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku jest… „bez­ro­bo­cie mło­dych” i ab­dy­ku­je ze spra­wo­wa­nia Urzę­du Na­uczy­ciel­skie­go, mó­wiąc: „Kim je­stem, by ich są­dzić”.

 

Do­stęp­na rów­nież w wer­sji elek­tro­nicz­nej: