Tygodnik Powszechny Historia: 85.BONIECKI - ks. Adam Boniecki - ebook

Tygodnik Powszechny Historia: 85.BONIECKI ebook

ks. Adam Boniecki

5,0
12,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Chciałbym zaapelować do przełożonych Adama, żeby - broń Boże - nie znosili zakazu jego wypowiedzi w mediach. To zaszczyt mieć na niego monopol!" - napisał Piotr Mucharski, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.

Jubileuszowe wydanie „Tygodnika Powszechnego Historia” poświęcone jest w całości byłemu redaktorowi naczelnemu „Tygodnika Powszechnego”, a obecnie redaktorowi seniorowi, ks. Adamowi Bonieckiemu. Przygotowaliśmy je z okazji Jego 85. urodzin.

„TP Historia – 85. BONIECKI” – to wybór najlepszych i najważniejszych tekstów ks. Bonieckiego, który dla wielu Czytelników jest autorytetem i „znakiem jakości” polskiego Kościoła otwartego.

Czytelnik „TP Historia” dowie się, jak doszło do tego, że ks. Boniecki został dziennikarzem, co oznacza dla niego przymiotnik „katolicki” w winiecie pisma, dlaczego decydował się na podejmowanie najtrudniejszych tematów dotyczących polskiego Kościoła oraz – jak doszło do tego, że zakon dwukrotnie nałożył na niego nakaz milczenia. Przypominamy i o tym, że ks. Boniecki, dziennikarz i publicysta, jest także duszpasterzem i poszukiwanym spowiednikiem (w numerze: rachunek sumienia księdza Adama).

Wydanie ilustrowane jest w większości zdjęciami Grażyny Makary, szefowej działu foto „Tygodnika Powszechnego", oraz fotografiami archiwalnymi. Niektóre zdjęcia nigdy wcześniej nie były publikowane.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 191

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



NIE TYLKO NA WIŚLNEJ HABEMUS ADAMUM

Jak doszło do tego, że ksiądz został dziennikarzem? Co oznacza w języku ks. Adama Bonieckiego przymiotnik „katolicki” w winiecie pisma?FOT. GRAŻYNA MAKARA

.
TRUDNE SPRAWY

W swoich tekstach podejmuje najtrudniejsze tematy dotyczące polskiego Kościoła i społeczeństwa. Nie przez wszystkich rozumiany, został dwukrotnie obłożony nakazem milczenia.FOT. GRAŻYNA MAKARA

.
DOMY DOSŁOWNE

O jakim miejscu ks. Adam Boniecki powiedziałby „dom”? O mieszkaniu Turowiczów, o gabinecie naczelnego „L’Osservatore Romano”? Był świadkiem pontyfikatu Jana Pawła II, podróżował – jako generał marianów i reporter – po całym świecie.FOT. GRAŻYNA MAKARA

.
SPOWIEDŹ WEDŁUG ADAMA

Penitenci chętnie przychodzą do konfesjonału ks. Adama. Sztuki spowiadania uczył się od takich mistrzów, jak bp Jan Pietraszko. Przypominamy rachunek sumienia jego autorstwa.FOT. GRAŻYNA MAKARA

TYGODNIK POWSZECHNY
HISTORIA NR 1 / 2019
ISSN 2545-367X
www.TygodnikPowszechny.pl
REDAKCJA Anna Goc, Maciej Müller
Współpraca Agnieszka Grzywa, Anna Karolewska
PROJEKT GRAFICZNY Marek Zalejski
FOTOEDYCJA   Grażyna Makara
Współpraca   Grażyna Makara
Współpraca Marek Zalejski
TP TYPOGRAFIA Marta Bogucka, Andrzej Leśniak, Artur Strzelecki
Współpraca Zuzanna Kardyś
KOREKTA Grzegorz Bogdał, Katarzyna Domin, Sylwia Frołow, Maciej Szklarczyk
OPIEKA WYDAWNICZA Maja Kuczmińska, Anna Pietrzykowska
Współpraca Anna Dziurdzikowska, Marta Filipiuk-Michniewicz
OKŁADKA   fot. Grażyna Makara
WYDAWCA Tygodnik Powszechny Sp. z o.o.
PREZES ZARZĄDU Jacek Ślusarczyk
ADRES WYDAWCY I REDAKCJI 31-007 Kraków, ul. Wiślna 12,
tel.: 12-422-25-18, 12-422-23-11, [email protected]
REKLAMA   tel. 602-590-416, [email protected]
PRENUMERATA   tel. 12-431-26-83, [email protected]
E-WYDANIEpowszech.net/historia
POZOSTAŁE WYDANIA SPECJALNE „TP”
powszech.net/wydaniaspecjalne
▪ Prawa autorskie i majątkowe do wszystkich materiałów zamieszczonych w „Tygodniku Powszechnym” należą do Wydawcy oraz ich Autorów i są zastrzeżone znakiem © na końcu artykułu. Materiały oznaczone na końcu dodatkowym znakiem ℗ mogą być wykorzystane przez inne podmioty tylko i wyłącznie po uiszczeniu opłaty, zgodnie z Cennikiem i Regulaminem korzystania z artykułów prasowych, zamieszczonymi pod adresem www.TygodnikPowszechny.pl/nota-wydawnicza
KONWERSJAeLitera s.c.

Boniecki: myśli w oprawie milczenia

Jedna z bardziej absurdalnych decyzji władz kościelnych wciąż obowiązuje – ks. Adam Boniecki ma od kilku lat zakaz wypowiadania się w mediach, poza macierzystym „Tygodnikiem Powszechnym”. Tak zdecydowali kilka lat temu przełożeni Zgromadzenia Księży Marianów.

Nasz obecny redaktor senior, długoletni redaktor naczelny, obchodzi właśnie jubileusz, kończy 85 lat. Czy to dobry moment, żeby we wstępie do poświęconego mu, złożonego głównie z jego tekstów i będącego dlań urodzinową niespodzianką wydania „Tygodnika Powszechnego. Historia” przywoływać sprawy przykre, jak ta powyższa? Sądzę, że warto, by każdy jego czytelnik mógł sobie uprzytomnić, jakiego głosu część opinii publicznej jest pozbawiona. Wszystkie deficyty codziennej Polaków rozmowy zostaną podczas Waszej lektury uśmierzone, gwarantuję. Brak dystansu? Bezmyślność? Zapiekłe racje? Fanatyzm? Nie znajdziecie ich u tego autora. Są za to objawy cech zupełnie przeciwstawnych. Choćby – poczucie humoru.

Dlatego chciałbym zaapelować do przełożonych Adama, żeby – broń Boże – nie znosili zakazu jego wypowiedzi w mediach. To zaszczyt mieć na niego monopol!

PIOTR MUCHARSKI,REDAKTOR NACZELNY „TYGODNIKA POWSZECHNEGO”

W gabinecie pod słynną tablicą,na której przed laty makietowano kredą kolejne wydania „TP”, 2010 r.FOT. TOMASZ WIECH DLA „TP”

NIE TYLKO NA WIŚLNEJHABEMUS ADAMUM

Na fajce w Potworowie, dawnym majątku rodziny Bonieckich, maj 2019 r.FOT. GRAŻYNA MAKARA

FOT. GRAŻYNA MAKARA

Stara miłość nie rdzewieje

  Bycie księdzem-dziennikarzem to godzenie niemalże  sprzecznych zawodów.

  Ksiądz jest od Dobrej Nowiny, a zadanie dziennikarza to serwowanie nowin złych.

PIOTR MUCHARSKI: O co właściwie chciałbyś mnie zapytać? Przecież wiesz wszystko...

KS. ADAM BONIECKI: Pracujemy razem kilkanaście lat, a jednak nie wiem wszystkiego o moim następcy... Poczynając od rzeczy najprostszej: kiedy i skąd się tu właściwie wziąłeś?

PIOTR MUCHARSKI: Datę łatwo ustalić, bo to był dzień, w którym Lech Wałęsa miał odbyć rozmowę z Alfredem Miodowiczem przed kamerami polskiej telewizji. Przed południem Krzysztof Kozłowski przyjmował mnie do pracy, która odmieniła całe moje życie, a wieczorem po słynnym „Dobry wieczór Państwu” Wałęsy byliśmy już na progu wolnej Polski – szczęścia chodzą parami, jak wiadomo.

KS. ADAM BONIECKI: To nie było umówione ani z Wałęsą, ani z redakcją?

PIOTR MUCHARSKI: Z redakcją? Przeciwnie! Ja bynajmniej nie najmowałem się tutaj na etat redaktora. Dzięki przyjacielskiej protekcji Romka Graczyka łapałem Pana Boga za nogi, czyli miałem pracować w korekcie. Wtedy jednak zgodziłbym się nawet na etat pucybuta – byle w „Tygodniku Powszechnym”. Komuna bezwstydnie i jawnie zdychała, a jak ktoś miał dziennikarskie ambicje, to nie mógł marzyć o lepszym wehikule po jasnej stronie mocy.

KS. ADAM BONIECKI: Jawnie zdychała, mówisz?

PIOTR MUCHARSKI: Tak to pamiętam. Dwa tygodnie po tym, jak mnie przyjęto do pracy, do moich rodziców przyszedł oficer SB i poinformował ich, że syn właśnie przekreślił swoje szanse na jakąkolwiek karierę życiową. Pytał, czy oni zdają sobie sprawę z tego, że tam pracują wrogowie socjalizmu. Taka gadka na przełomie 1988 i 1989 r.! Wyobrażasz sobie absurd tej sytuacji? Moi rodzice pukali się w czoła.

KS. ADAM BONIECKI: A jak pierwszy raz wszedłeś w te progi, co czułeś?

PIOTR MUCHARSKI: Trzęsły mi się portki. Przecież to było miejsce niedostępne i nieosiągalne – w wyobrażeniu.

W dodatku Krzysztof z tym swoim spopielającym delikwenta spojrzeniem... Na wstępie mi powiedział: „Wie pan, my strasznie niechętnie przyjmujemy na stanowiska korektorów mężczyzn, bo oni mają wielkie ambicje, żeby potem zostać redaktorami”. Odpowiedziałem szybko, że ależ skąd, że takich ambicji absolutnie nie mam. „Do głowy by mi to nie przyszło – mówię – a będę czuć się zaszczycony, mogąc czytać Państwa teksty przed cenzurą”. Nie, nie kłamałem, a jeśli, to i przed nim, i przed sobą jednocześnie.

KS. ADAM BONIECKI: Dla mnie był to zawsze świat, do którego wejście oznaczało Coś.

PIOTR MUCHARSKI: Możemy to nazwać snobizmem – nie ma co bać się tego słowa. Przecież wielu z tym się „Tygodnik” kojarzył, że taki niedostępny... Ale ja miałem tu kilku młodych przyjaciół, więc nie uważałem, że to zimna krypta, tylko ciekawe, iskrzące miejsce.

BONIECKI: „Tygodnik” był dla mnie zawsze światem, do którego wejście oznaczało Coś.

KS. ADAM BONIECKI: To samo przeżyłem jako młody ksiądz – tak jak tu, nigdzie o Kościele się nie rozmawiało. Za czasów Jerzego Turowicza otwierały się strefy wolności umysłowej. Też miałeś takie wrażenie?

PIOTR MUCHARSKI: Pamiętam, że były to głównie rozmowy polityczne. Bo jakież mogłyby być w tych czasach? Kiedy już zacząłem przychodzić na kolegia redakcyjne, to przecież tam wrzało... Ależ to były zebrania – za każdym razem czułem się wtajemniczany w wielkie sprawy kraju: co w rządzie Mazowieckiego, co u Balcerowicza, a co kombinuje Wałęsa; powstawały wtedy partie, w czym i „Tygodnik” miał swój udział.

KS. ADAM BONIECKI: A jak Naczelny [Jerzy Turowicz – red.] patrzył na was, młodych?

PIOTR MUCHARSKI: Widział, że pojawiają się nowe twarze, długo się z nimi oswajał, długo... Gabinet szefa to był jakiś Olimp, nie to, co dzisiaj – do Ciebie każdy może wleźć bez uprzedzenia. No i było absolutnie nie do pomyślenia, że naczelny proponuje gremialne przejście na „ty” gromadzie ludzi w wieku swoich wnucząt – nawet czysto potencjalnych, jak w Twoim przypadku. Nigdy nie żałowałeś tej poufałości?

KS. ADAM BONIECKI: Przeciwnie: wiele jej zawdzięczam. A to wrzenie polityczne długo trwało?

PIOTR MUCHARSKI: Trwało, trwało, ale wbrew narzekaniom na ówczesne upolitycznienie „Tygodnika” mam poczucie, że największą traumą była wtedy pustka na łamach.

Kilka lat temu wspominaliśmy te czasy razem z ówczesnym sekretarzem redakcji Tomkiem Fiałkowskim. Co tydzień z przerażeniem czekaliśmy na dzień druku (ja jako odpowiedzialny za łamanie, bo w międzyczasie zostałem redaktorem technicznym, on – za zawartość), nie mając pojęcia, czym zapełnić puste kolumny. Młodzi nie czuli się w kompetencjach, by zamawiać teksty, a żyli w innym wymiarze i w poczuciu bezpieczeństwa, że z dziesiątek artykułów najwybitniejszych autorów, które naręczami przynosiła poczta, coś się wybierze. Ale poczta przynosiła mało albo i nic zgoła. Do dzisiaj nie wiem, jakim cudem udawało się co tydzień zapełnić te osiem wielkich kolumn... Okropny to był czas.

Redaktorzy ks. Adam Boniecki i Piotr Mucharski, redakcja „Tygodnika Powszechnego”, Kraków, 1993 r.FOT. DANUTA WĘGIEL

KS. ADAM BONIECKI: Dostrzegałeś wówczas wątek katolickości „Tygodnika”?

PIOTR MUCHARSKI: Ano, dostrzegłem go dzięki kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu, który odwołał ze stanowiska asystenta kościelnego „Tygodnika” świętego człowieka, ks. Andrzeja Bardeckiego. Powód: na sąsiadujących stronach znalazły się list kardynała i artykuł krytyczny wobec prezydenta Lecha Wałęsy... Dawało do myślenia, niestety.

Ale przede wszystkim było tu kilku księży z darem iście prorockim, a każdy z nich był weń wyposażony na swój niepowtarzalny sposób. Taka trójka: Bardecki, Musiał, Tischner... Wolni ludzie. Myślałem wtedy, że stanowią księżą krajową próbkę reprezentatywną. No i jeszcze ten Boniecki w Watykanie, niedosiężna postać.

KS. ADAM BONIECKI: Spotkaliśmy się tam przecież...

PIOTR MUCHARSKI: Ale to już było po Twojej asystenturze w „Tygodniku”, kiedy wróciłeś do redakcji po odwołaniu ks. Bardeckiego. Ależ miałeś zdumione spojrzenie! Jak gość z kosmosu. Przybył z misją pokojową, a tu go rzucają na linię frontu wojny. Religijnej... Jedni trąbią o państwie wyznaniowym, inni – o Polaku katoliku.

KS. ADAM BONIECKI: Cieszyłem się już z tego powrotu, bo do pracy w Watykanie trzeba mieć jednak specjalne powołanie – chęć, żeby wspinać się po tych stopniach służby Kościołowi... Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, ale ogólny klimat, zwłaszcza polskie środowisko, odstręczało mnie, wolałem pozostawać od tego daleko. W związku z tym nieoceniony o. Hejmo przypisywał mi w donosach pychę i zarozumiałość. Chciałem się stamtąd wydostać z honorem i tak się zbiegło, że kardynał Macharski po rozmowie, w której mu zakomunikowałem, że przecież skoro nie ma już w Polsce cenzury, to co będę dalej robić w Watykanie, powiedział: „pomyślę o tym”. Potem do papieża przyjechał Jacek Woźniakowski i mówił, że byłoby dobrze, gdybym wrócił do „Tygodnika”. Te dwa wydarzenia nastąpiły niezależnie od siebie.

To było dla mnie jak wyzwolenie. Przyjechałem zresztą do zupełnie innego „Tygodnika” niż ten, który znałem – do „Tygodnika” w wolnej Polsce.

PIOTR MUCHARSKI: Zacząłeś żałować, że może lepiej jednak było zostać w Watykanie?

KS. ADAM BONIECKI: Nie, taka myśl nie zaświtała mi ani przez moment. Wiedziałem, że obowiązuje tu inny sposób myślenia i działania niż kiedyś. Nastawienie było dość bojowe. Pamiętam, że Jerzy Turowicz chciał, żebym na podstawie doniesienia „Gazety Wyborczej” napisał o jakimś księdzu, który zdewastował cmentarz żydowski. Było to tak dziwne, że zacząłem się dowiadywać, co tak naprawdę się stało. I okazało się, że ksiądz nie zniszczył, ale odnowił ten cmentarz. Więc czasami rzucaliśmy się na sprawy, z których wychodził nie najlepszy wizerunek Kościoła, co nam zresztą papież wypomniał w głośnym liście na 50-lecie „TP”.

Ale niezależnie od wszystkiego zawsze czułem się tu u siebie. Moja relacja z Wiślną nigdy nie była zerwana: jako studiujący we Francji, potem pracujący we Włoszech, miałem ten jeden punkt odniesienia, miejsce, gdzie byłem u siebie – „Tygodnik”.

Nigdy też nie przyszło mi na myśl – nie było to zresztą przedmiotem moich ambicji – żeby zostać następcą Turowicza. To był trudny moment, nie dlatego, że niespodziewanie wysoko się wspiąłem, ale że dostałem propozycję objęcia stanowiska, do którego nigdy się nie przygotowywałem. Gdybym miał napisać vademecum redaktora naczelnego, byłbym w kropce – chociaż napisałem takie vademecum dla generała zakonu, kiedy sam piastowałem tę funkcję.

PIOTR MUCHARSKI: No tak, przypomnijmy, że po paru latach Twój zakon wybawił Cię od polskich wojen i znowu pojechałeś do Rzymu, tym razem jako głowa zakonu marianów. Czym się różni bycie naczelnym od bycia takim generałem?

KS. ADAM BONIECKI: Struktura w zakonie jest jasna i precyzyjna. Jest też żelazny punkt odniesienia – prawo kościelne, które wiele sytuacji dokładnie przewiduje. Do generała należy więc głównie inspirowanie współbraci.

A funkcja naczelnego? Nad tym trzeba się zastanawiać. Pamiętam Turowicza, który nie zarządzał, nie dyrygował, nawet bardzo rzadko komuś polecał napisanie czegoś konkretnego. On miał wizję „Tygodnika” i zhierarchizowanych wartości. Wspierał ludzi w realizacji ich pomysłów. Jak mógł, sam pracował, w czym był zresztą genialny –zobaczyłem to na synodzie biskupów w Rzymie, gdzie się pojawił. Widziałem, jak rozmawiał z ludźmi, łapał ich, był dziennikarzem. Ale porządek w jego myśleniu... Ostatnia korespondencja była znakomitym podsumowaniem gigantycznego materiału, tysięcy stron, setek wystąpień. Najwyższa jakość. Więc jako autor był również bardzo ważny.

PIOTR MUCHARSKI: Wiesz o tym, że wysunął Twoją kandydaturę na naczelnego, bo się dowiedział, że są młodzi w „Tygodniku”, którzy chcieliby właśnie Ciebie? Jakoś się po nas tego nie spodziewał.

KS. ADAM BONIECKI: Tak, wspomniał o tym. Jak ktoś jest daleko, to wydaje się lepszy, niż jest w rzeczywistości – tak to sobie tłumaczę. Wydaje mi się, że wpływ miał także mój związek z Janem Pawłem II. Nie było tajemnicą dla nikogo, że darzył mnie życzliwością. Miałem być gwarancją katolickości i kościelności pisma.

PIOTR MUCHARSKI: Wspomniałeś o końwcu swojej watykańskiej przygody. Pamiętam, jak z Arturem Sporniakiem odwiedziliśmy Cię w Rzymie...

KS. ADAM BONIECKI: I przyszliście na spotkanie w krótkich gaciach.

PIOTR MUCHARSKI: Czy naprawdę musisz o tym wspominać?

KS. ADAM BONIECKI: Niech ludzie wiedzą, że prowadziłem tu również wychowawczą pracę u podstaw.

PIOTR MUCHARSKI: Tak było – upalnie. Oprowadzałeś nas – już przebranych – po korytarzach kurii. Nagle otworzyły się drzwi i wypadł z nich monsignore z liczną świtą, świadczącą, że jest arcyważny. Prawie rzucił Ci się na szyję. Ale rozmowa skończyła się jak ucięta nożem w momencie, kiedy na jego pytanie o plany zawodowe odpowiedziałeś, że właśnie wracasz do Polski, by objąć funkcję redaktora naczelnego. W mig dotarło do niego, że nie rozmawia z przyszłym biskupem albo i kurialistą.

Utkwił nam ten obraz w oczach. Pouczający. Naprawdę nie żałowałeś?

KS. ADAM BONIECKI: Nigdy. Ale to już przeszłość, którą będzie oceniać historia. Teraz zaczyna się nowy etap. Przygotowania do niego zaczęły się już rok temu, więc to nie jest grom z jasnego nieba. Muszę powiedzieć, że ja podchodzę do tego ze spokojem, bo to Wy robicie pismo. Dla Ciebie to też nie jest grom z jasnego nieba. Jak widzisz tę funkcję? Jaki jest Twój modelowy naczelny?

PIOTR MUCHARSKI: Pep Guardiola...

KS. ADAM BONIECKI: ???

PIOTR MUCHARSKI: Trener Barcelony. Wychowanek klubu, który po licznych „wypożyczeniach” wraca i prowadzi drużynę, w której grają również koledzy, których zna od juniora. Wychowankowie pierwszorzędnej szkółki, fantastycznie utalentowani etc... Podobałoby Ci się: grają otwarty futbol!

KS. ADAM BONIECKI: No tak... Te Twoje wypożyczenia, szczególnie telewizyjne: „Rozmowy na koniec wieku”, a potem „Rozmowy na nowy wiek”. Dużo było złości, że się poza-Tygodnikowo udzielasz.

PIOTR MUCHARSKI: Wiem, i na pewno jakiś dług do spłacenia pozostał. Mówię to śmiertelnie serio. Choćby z tego powodu, że na samym początku „Tygodnik” otwierał wszystkie drzwi bezimiennemu jeszcze dziennikarzowi.

Wracając do Guardioli... Siła naczelnego to siła zespołu.

KS. ADAM BONIECKI: Tak, absolutnie tak.

PIOTR MUCHARSKI: Utożsamiasz się z tym, co robią Twoi podwładni? Mam nadzieję, że nie czułeś dyskomfortu przez te lata.

KS. ADAM BONIECKI: Nie czułem. Miałem za to poczucie, że ten redakcyjny zespół solistów tworzy orkiestrę, której niewiele trzeba tłumaczyć, by grała bez fałszów. Nie tylko kolędy...

A jak widzisz przyszłość „Tygodnika”?

PIOTR MUCHARSKI: Łatwo nie będzie, choćby z powodu – oględnie mówiąc – niejasnej przyszłości mediów papierowych. Nie wiemy, co i w jakiej formie ocaleje. Ale przede wszystkim mam przykre wrażenie, że żyjemy w kraju podzielonym na wrogie plemiona – medialne, polityczne, religijne...

Jeśli ktoś jest zwolennikiem prawdziwej debaty – sporu, ucierania się oglądów i poglądów, może w dzisiejszej Polsce umrzeć z nudów. Przecież dookoła są niemal wyłącznie – mniej lub bardziej inteligentne – oblężone twierdze. A właściwie grajdoły, bo jak się bez końca mieli własną rację, choćby i najsłuszniejszą, nie poddając jej krytycznemu osądowi, to w końcu zdycha w nas ciekawość świata. Pamiętam takie zdanie Tischnera z początku lat 90., kiedy skonstatował, że najbardziej w polskiej prasie brak mu bezinteresownej pasji poznawczej, za to w nadmiarze występuje pasja potwierdzania własnej „słuszności”, i nawet do swojego „Tygodnika” miał o to żal. Wtedy wydawało mi się, że to nieco pięknoduchowska uwaga ciekawskiego filozofa. Ale się nie mylił.

Niedawno prowadziłem rozmowę z redaktorami naczelnymi największych polskich mediów i dowiedziałem się od nich, że odbiorców najmniej interesują poglądy odmienne od tych, które wyznacza linia pisma. Czyli po prostu: nie życzą sobie wymiany myśli. Jak inżynier Mamoń z „Rejsu”: najbardziej lubią te piosenki, które już znają, najlepiej z refrenem, który opiewa ich plemienną tożsamość. Czytałeś kiedyś tekst w naszej prasie, który by rzetelnie streszczał poglądy adwersarza? Przecież to są wyłącznie polemiki z karykaturami cudzych poglądów. Politycy nie mają na to monopolu. Kicz, nuda i stagnacja – takie pozostaje wrażenie.

Więc marzy mi się miejsce, które zakłada wymianę myśli i nie czuje się oblężone przez ciemne siły. „Tygodnik” przecież zawsze czerpał siłę z istnienia na granicy różnych światów. I mam silne poczucie, że tego chcą od nas czytelnicy.

Ks. Adam Boniecki i Piotr Mucharski, Kraków, Planty. Zima 2010 r.FOT. TOMASZ WIECH DLA „TP”

KS. ADAM BONIECKI: Kiedy dopuściliśmy do głosu ludzi z innego obozu, nie łupiąc ich od razu siekierą, to słyszeliśmy zarzut zdrady. Ale czy można ustąpić? Dostajemy lanie za teksty polityczne, kulturalne i kościelne. Są jednak – potwierdzam – na szczęście czytelnicy, którzy z ulgą patrzą na spór, bo są – najzwyczajniej – ciekawi świata za płotem...

Są jednak granice. Wszystkich tu nie wpuścimy.

PIOTR MUCHARSKI: A gdzieżby... Mnie chodzi tylko o to, żeby żywe myśli wystawiać na próbę, nie dać im skonać od poczucia słuszności...

Te granice zawsze w „Tygodniku” wyznaczał redaktor naczelny. Uderzało mnie, że jego najważniejszym prawem było prawo weta. Czyli wyznaczanie granicy, o której wspomniałeś.

KS. ADAM BONIECKI: No tak... A potem przez dwa dni nikt z redaktorów nie wchodzi do pokoju naczelnego i robi się bardzo nieprzyjemnie. Trzeba się wtedy pogodnie uśmiechać i udawać, że się tego nie dostrzega. Tu się nie można obrażać...

Choć są też sytuacje, kiedy mam bolesne poczucie, że wchodzimy w stare kapcie, sytuacje i tematy, które pamiętam sprzed kilkudziesięciu lat, i zaczynamy wyważać drzwi już dawno otwarte. Ale się hamuję, bo jeżeli problem tych młodych kolegów tak szalenie ekscytuje, to może jednak z czasem wrota znów się przymknęły.

PIOTR MUCHARSKI: Dziwisz im się? To już funkcjonuje jak redakcyjna anegdota: zgłaszam temat, a redaktor mi przypomina, że przecież pisaliśmy o tym w 1967 roku!

KS. ADAM BONIECKI: Nie tyle chodzi o to, że myśmy o tym pisali. Możemy pisać i o takich sprawach, które omawialiśmy rok temu.

Ale czasem wydaje mi się, że coś jest tak przepracowane, powszechnie, szeroko i głęboko, że to wcale nie jest ciekawe. Szczęśliwie ku mojemu zdumieniu czasem okazuje się, że warto opowiedzieć o czymś na świeżo. O. Timothy Radcliffe, były generał dominikanów, powiedział kiedyś, że bardzo go denerwują młodzi zakonnicy, ale on musi być po ich stronie, bo do nich należy przyszłość. Bardzo to do mnie trafiło. W sprawach, które nie są fundamentalne, trzeba uważać z własną nieomylnością, bo młodzi lepiej czują puls epoki niż ja.

Wiele się od tej młodej redakcji nauczyłem, a jedną z najwspanialszych chwil tego roku było wspólne przygotowanie kolędy i jej nagranie. Zobaczyłem w studiu ludzi, którzy się dobrze rozumieją, razem się śmieją i cieszą.

Po różnych napięciach wyklarował się zespół, który to pismo świetnie poprowadzi. I który potrafi się cieszyć z faktu, że kolega napisał świetny tekst, jakiego inni by w życiu nie napisali. W „Tygodniku”, do którego przyszedłem kiedyś, to było oczywiste i teraz znów to odnajduję. Choć nie zawsze tak było...

Są też kwestie szalenie ważne, związane z napięciami między „Tygodnikiem” a Kościołem. To sytuacje niezwykle trudne, kilka takich mieliśmy.

PIOTR MUCHARSKI: Trudne głównie dla Ciebie osobiście.

KS. ADAM BONIECKI: Tak, ale nie tylko o mnie przecież chodziło. Ja nie miałem nic do stracenia osobiście. Oczywiście, przeżywałem dylematy: z jednej strony etyka zawodowa i uczciwość wobec siebie, z drugiej – oczekiwania instytucji, która jest moim Kościołem. Niełatwo sobie powiedzieć: „jestem mądrzejszy od biskupów, którzy są innego zdania”.

PIOTR MUCHARSKI: Tego „Tygodnik” nie uniknie. Jeśli ma być katolicki, to napięcie między nim a Kościołem-instytucją będzie organiczne, wmontowane w taki układ. Rola mediów polega na robieniu kłopotów instytucji, która chce mieć spokój. „Na litość Boską, nie piszcie o tym, my to spokojnie załatwimy, a jak się nada rozgłos, to będzie tylko gorzej”. Czasem rzeczywiście tak jest. Ale czasem nie.

KS. ADAM BONIECKI: Kościół potrafi być bardzo – nie chciałbym powiedzieć: „okrutny”, ale takie słowo mi się nasuwa. Nie bardzo zdaje sobie sprawę, że my nie jesteśmy nastawieni na rozdawanie ślepych ciosów na lewo i prawo.

PIOTR MUCHARSKI: Mówiliśmy o tym staniu „pomiędzy”. Czytają nas też przecież ludzie, którzy nie są wierzący...

MUCHARSKI: Było tu kilku księży z darem iście prorockim. Bardecki, Musiał, Tischner... No i jeszcze ten Boniecki w Watykanie, niedosiężna postać.

KS. ADAM BONIECKI: Aczkolwiek mamy obszary wspólnych zainteresowań, które są bardzo ważne, ludzkie. Mnie „Tygodnik” od początku dlatego właśnie zachwycał. To było pismo, które mogłem spokojnie dać do czytania niewierzącym. I nie prowadziło prozelityzmu, tylko mówiło: pomyślmy razem nad tym i owym. Zarozumiale twierdzę, że „Tygodnik” był jedynym takim pismem w czasie PRL i nadal jest jedynym takim pismem. Katolickim, ale pokazującym te przestrzenie, w których spotykają się ludzie przyzwoici, ludzie dobrej woli. To krzyż dla redaktora naczelnego, jeśli nie chce rezygnować z katolickości – ale jeśli zrezygnowałby, stracilibyśmy rację bytu.

PIOTR MUCHARSKI: Bycie księdzem-dziennikarzem to godzenie niemalże sprzecznych zawodów. Ksiądz jest od Dobrej Nowiny, a zadanie dziennikarza to serwowanie nowin złych – nie okłamujmy się. Klasyczny przykład tego dylematu to sprawa abp. Paetza: wahałeś się długo, czy się nią zająć. I były na Ciebie naciski z bardzo wysoka, żeby nie...

KS. ADAM BONIECKI: Samo wydarzenie było bardziej przykre i bolesne. Jako dziennikarz nie miałem wcześniej do czynienia z taką sprawą. Kiedy decydowałem o publikacji wywiadu z ks. Tomaszem Węcławskim, grożono mi wprost odebraniem „Tygodnikowi” przymiotnika „katolicki”. Odpowiedziałem, że za tę publikację odpowiadam wyłącznie ja i to mnie mogą ukarać, bez stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Nie, nie miałem w tej kwestii cienia wątpliwości...

W takich sytuacjach niebywałym bogactwem „Tygodnika”, którego na pewno nie zmarnujecie, jest przyjaźń wielkich, mądrych ludzi Kościoła. „Tygodnik” ma sojuszników, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. No i umie się ustrzec sensacyjności, rzucania się na niesprawdzone nowinki, czego pełno w prasie zachodniej. Jesteśmy w takiej dobrej sytuacji, że trafił nam się na TE sprawy dobry papież. Ostatnie przemówienie Benedykta XVI do Kurii Rzymskiej jest wstrząsające.

PIOTR MUCHARSKI: TE sprawy – czyli jakie?

KS. ADAM BONIECKI: Te, które pobożny wierny chciałby ukryć, nie mówić o nich publicznie. Np. pedofilia księży. Odsyłam do wspomnianego przemówienia: z niezwykłą mocą i dramatyzmem papież mówi, że miłość, która nie pozwala nikogo ukarać, to nie jest miłość.

Że potrzebna jest wielka surowość. Coś w mentalności kościelnej, od góry przynajmniej, się zmienia. To jest opatrznościowe. Ale nie można wyskakiwać przed papieża, tylko śledzić, czego on uczy.

Wracając jednak do pytania – jak widzisz wątek związany z tym, że „Tygodnik” to pismo nie tylko społeczno-kulturalne, ale też katolickie?

PIOTR MUCHARSKI: Że jest katolickie, a nie kościelne – niby wszyscy o tym wiedzą, ale niewielu pamięta. I oczywiście spodziewam się, że będzie to aspekt najbardziej iskrzący i kwestionowany – choć może nie, bo po takich choćby głosach jak list ojca Wiśniewskiego widać, że w debacie publicznej zaczyna się...

KS. ADAM BONIECKI: Inny ton...

PIOTR MUCHARSKI: ...właśnie.

KS. ADAM BONIECKI: Może jest to przyswajalne także dzięki naszej wieloletniej pracy?

PIOTR MUCHARSKI: Może. A może – pomimo.

Problem w tym, że wydarza się to od ekscesu do ekscesu. Ostatnio za sprawą nieoczekiwanego ekscesu politycznego: po katastrofie smoleńskiej nagle najbardziej nabrzmiałym problemem okazał się Kościół w polityce. Owszem, byli tacy, którzy to prorokowali, ale zwykle pukano się wtedy w czoło. Sądzę więc, że z „Tygodnikiem” i Kościołem będzie tak jak do tej pory. Sam najlepiej wiesz, jak to wygląda.

KS. ADAM BONIECKI: Szczegółowy problem dotyczy Radia Maryja.

Kiedy tu przyszedłem, panował wówczas zwyczaj odszczekiwania się przez nas Radiu. Gdy nas huknęli – reagowaliśmy. To do niczego nie prowadziło. Byłem za tym, że jeżeli pisać o Radiu Maryja, to tylko o tym, co dotyczy istoty rozumienia miejsca Kościoła w świecie, bo tu tkwi największa różnica między perspektywą naszą a ich.

Wizja Radia Maryja jest w moim przekonaniu niebezpieczna, bo ustawia Kościół w kategoriach oblężonej twierdzy. Nie „idźcie na cały świat”, lecz „strzeżcie się zła, które was oblega”.

PIOTR MUCHARSKI: Poza tym Radio Maryja jest często pierwszym, a bywa, że jedynym skojarzeniem z polskim Kościołem. Przesłania wszystko.

KS. ADAM BONIECKI: Niestety, to już się stało. A jest to skojarzenie dla wielu ludzi odpychające od Kościoła tak dalece, że zdarzają się tacy, którzy odtrącają „Tygodnik” dlatego, że w podtytule ma słowo „katolicki”. Uznają, że wobec tego musi być pismem radiomaryjnym...

PIOTR MUCHARSKI: Nie po raz pierwszy w jego historii. Pamiętam opowieść o spotkaniu Jerzego Turowicza z tuzami warszawskiej liberalnej inteligencji w latach 60. Bardzo życzliwe, ale z jednym zastrzeżeniem: „Piszcie za nas i w naszym imieniu, ale my do was pisać nie możemy, bo jesteście pismem katolickim”. Czyli w domyśle – według ówczesnej nomenklatury – wstecznym. Z tej perspektywy widać, jak przełomowym gestem była obecność na łamach Antoniego Słonimskiego. On dał znak, że jednak wolno. Na początku lat 90., w czasach „pierwszej wojny religijnej”, Czesław Miłosz opublikował tekst „Dlaczego piszę do »Tygodnika«”, który był odpowiedzią na pretensje pewnej pani, że śle teksty na te czarne łamy. Coś podobnego może nas czekać obecnie. Wiesz przecież, że wierzący nie mają monopolu na zabobony i bywają też bardziej sceptyczni od niewierzących.

Moje