Urodzeni, by przegrać - Iga Wiśniewska - ebook + książka

Urodzeni, by przegrać ebook

Iga Wiśniewska

4,2

Opis

 Mieli się już nigdy nie spotkać. Los jednak chciał inaczej 

Diana – ukrywa tajemnicę, która nie pozwala jej żyć normalnie. Pięć lat temu przez jej nieuwagę wydarzyła się tragedia. Odtrącona przez rodziców wyjechała na studia do innego miasta, nie potrafi jednak zapomnieć o przeszłości. Kiedyś najbardziej pragnęła przebaczenia. Teraz nie pragnie już niczego.

Karol – z wyglądu niegrzeczny chłopiec, wychowany „na złej ulicy”, student ekonomii i bokser.

Kiedyś, w innym życiu, Diana i Karol spotykali się. Nie traktowali tego poważnie, ale to, co ich rozdzieliło, było śmiertelnie poważne. Pięć lat później wpadają na siebie na studenckiej imprezie. Przypadek? Żadne z nich nie wierzy w przypadki. Szybko okazuje się, że stają się dla siebie bardzo ważni. Czy razem uda im się zbudować wspólną przyszłość? Bez względu na wszystko…

Niezwykła opowieść o młodych ludziach, którzy zdążyli już poznać gorzki i słodki smak życia, oraz o ich walce o szczęście. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 302

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (45 ocen)
23
8
13
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Iga Wiśniewska Urodzeni, by przegrać ISBN Copyright © by Iga Wiśniewska, 2016All rights reserved Redakcja Witold Kowalczyk Projekt okładki designpartners.pl Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
„Z miłością można żyć nawet bez szczęścia” Fiodor Dostojewski

Karol

Po raz kolejny tego wieczoru zastanawiałem się, po co właściwie tu przyszedłem. Z kuchni dobiegł mnie donośny, znajomy wrzask kumpla. Był tylko odrobinę głośniejszy niż dudniąca muzyka.

No tak, Haribo mnie namówił.

Rozejrzałem się po dużym, ale zatłoczonym pokoju. Imprezy w studenckich mieszkaniach zawsze wyglądały tak samo. Kto zdążył się nawalić, zanim sąsiedzi zadzwonili po policjantów, którzy czasem bardziej grzecznie, a czasem mniej, ogłaszali koniec imprezy, był uznawany za prawdziwego szczęściarza. Szacowałem, że policja pojawi się za jakieś pół godziny. Jeśli będziemy mieć szczęście, bo jeśli nie, pewnie już była w drodze. Niech to, na miejscu sąsiadów zadzwoniłbym po nich już dawno temu.

Spojrzałem na swoje piwo bezalkoholowe. Nie piłem niczego z procentami, a co za tym idzie, impreza nie wydawała mi się tak fajna, jak reszcie gości. Patrzyłem na wygibasy ludzi, którzy wypili już zbyt wiele, jak na średnio interesujący program w TV. Nagle widok przesłoniły mi potargane blond włosy pijanej dziewczyny.

— Hej, przystojniaku! Czemu stoisz tu sam?! — krzyknęła mi do ucha.

Wzruszyłem ramionami.

Położyła dłoń z długimi, kolorowymi paznokciami na mojej piersi, poczułem jej przesycony alkoholem oddech.

— Powinieneś się zabawić.

— Dzięki. — Strąciłem jej dłoń. Pijane laski były obrzydliwe. W każdym razie dopóki sam byłeś trzeźwy.

Minąłem ją i ruszyłem w stronę drzwi. W kuchni rozkręciła się oddzielna impreza. Niewielkie pomieszczenie było wypełnione przez tyle osób, że nie miałem najmniejszej ochoty się tam wciskać. Wszedłem do drugiego pokoju i ruszyłem w stronę balkonu. Na szczęście żadna pijana studentka nie przeszkodziła mi po drodze.

Balkon był całkiem spory, ale zagracony. Spojrzałem pod nogi. Doniczka wypełniona po brzegi petami wywróciła się i połowa zawartości znalazła się na przybrudzonym chodniku.

Petunie to chyba jedyne „kwiatki”, jakie hodują studenci — pomyślałem i wyciągnąłem papierosa. Nudziłem się. Głośna muzyka i jeszcze głośniejsi ludzie działali mi na nerwy. Wypalę tego papierosa i powiem Haribo, że musimy się zwijać. Policja i tak niedługo zakończy tę imprezę.

Wrzuciłem peta do doniczki i wszedłem do pokoju. To było naprawdę spore mieszkanie i z tego, co wiedziałem, wynajmowało je aż siedem osób. Wydawać by się mogło, że to wystarczająco dużo, żeby utrzymać porządek, ale nie, to chyba działało na odwrót. Im więcej ludzi, tym większy syf.

W tym pokoju nie było głośników, muzyka dobiegała zza ściany. Ludzie siedzieli na kanapach i pufach i śmiali się, wychylając kolejne kieliszki wódki. Już miałem pomaszerować do kuchni, żeby wyciągnąć Haribo, kiedy ją zobaczyłem.

Czas zatrzymał się w miejscu.

Czy to naprawdę ona?

Stała razem ze śliczną dziewczyną, która wyglądała jak jakaś księżniczka. Smutna księżniczka, stwierdziłem, gdy na chwilę spotkałem jej wzrok. Ale nie ona mnie interesowała, tylko jej koleżanka.

Nieświadomie postawiłem kilka kroków, zmniejszając dzielący nas dystans. Miała krótsze włosy, była chudsza i o wiele bardziej kobieca niż wtedy, gdy widziałem ją ostatni raz. Bez wątpienia obok ślicznotki stała Diana.

Moja była.

Jej koleżanka zauważyła, że na nie patrzę, i coś do niej powiedziała. Kiedy odwróciła się w moją stronę, miałem już pewność. To była ona.

Zmarszczyła brwi. Patrzyła na mnie przez kilka długich sekund, aż na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Postawiłem jeszcze kilka kroków i oto stałem naprzeciwko nich. Stałem naprzeciwko dziewczyny, o której myślałem, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.

— Diana.

— Karol… co ty tutaj robisz?

Uśmiechnąłem się krzywo.

— Powiedziałbym, że się bawię, ale to by było kłamstwo.

Ślicznotka patrzyła to na mnie, to na Dianę, jakby obserwowała mecz ping-ponga.

— Znacie się? — spytała w końcu.

— Wybacz — zreflektowała się Diana. — To Karol — zawiesiła głos — mój były chłopak. Karol, to Marta, ale możesz mówić na nią Księżniczka.

— Żadna Księżniczka, Marta — podała mi rękę.

— Miło mi, nieksiężniczko Marto.

— Więc, tak serio, skąd się tu wziąłeś? Na tej imprezie, w tym mieście?

— Studiuję tu. Do przyjścia na tę imprezę namówił mnie kumpel. Większość tych ludzi jest z jego roku. A wy jak tu trafiłyście?

— Zaprosił nas znajomy znajomych.

— Też tu studiujesz?

Pokiwała głową, a ja wiedziałem, że myśli o tym samym co ja. Jakie było prawdopodobieństwo, że po tym, jak wyprowadziła się z naszego miasteczka i przeprowadziła do innego, pójdzie na studia akurat do tego samego miasta co ja? No dobra, wiele osób szło na studia do stolicy, ale to, że trafiliśmy na tę samą imprezę… Przypadek? Nie wierzyłem w przypadki.

Już miałem jej o tym powiedzieć, kiedy nagle ktoś wyłączył muzykę.

— Bądźcie cicho, policja!

Spojrzałem na zegarek. Minęło dwadzieścia minut, jednak byli już w drodze.

— Cicho, cicho — nagle wszyscy uciszali się nawzajem.

Przewróciłem oczami.

— Czas na show.

Bez muzyki natarczywy dzwonek do drzwi było słychać aż za dobrze. Podreptał do nich jeden z lokatorów, najmniej wstawiony.

— Dobry wieczór, panie władzo. W czym mogę pomóc?

— Dostaliśmy zgłoszenie o zakłócaniu spokoju.

— Naprawdę? — Koleś wystawił głowę za drzwi i spojrzał w prawo, a potem w lewo. — To chyba jakaś pomyłka.

— Doprawdy? W takim razie nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli wejdziemy do środka?

— Ja… eee, no dobrze, mamy małą imprezę, ale to naprawdę nic wielkiego. W zasadzie to kameralne przyjęcie, tylko kilku znajomych.

Ktoś parsknął śmiechem. W mieszkaniu było przynajmniej pięćdziesiąt osób.

— Jest po dwudziestej drugiej. Albo wszyscy, poza lokatorami, opuszczą mieszkanie, albo będzie mandat.

— Jaki duży mandat?

— Pięćset złotych.

Chwila ciszy.

— Dobra, ludzie, ubierać się! Koniec imprezy!

Wiedziałem, że tak to się skończy. W zasadzie policjanci musieli być w nie najgorszym humorze. Zawsze mogli krzyknąć pięćset złotych już na wejście. Wtedy wszystkich imprezowiczów czekałaby składka.

— Podwieźć was gdzieś?

Dziewczyny spojrzały na siebie.

— Mieszkam przy Północnej — powiedziała w końcu Diana.

— Świetnie. Dajcie mi pół minuty, zawołam kumpla i zmywamy się stąd.

Poszedłem do kuchni, czyli w ostatnie miejsce, gdzie widziałem, a raczej słyszałem Haribo. Było w niej o połowę mniej osób. Nigdzie nie widziałem jego przylizanej czupryny.

— Hej — zaczepiłem gościa, którego kojarzyłem z innych imprez. Wiedziałem, że studiowali razem, choć chyba niekoniecznie za sobą przepadali. — Widziałeś Haribo?

— Zdaje się, że już wyszedł.

No tak, noc była młoda. Najwyraźniej uznał, że jego impreza jeszcze się nie skończyła. To nawet lepiej, będę miał tylko jednego widza podczas rozmowy z Dianą. Szybko wróciłem do pokoju.

— Gdzie twój kolega? — spytała ślicznotka, nieksiężniczka.

— Poszedł w balet.

Wyszliśmy na korytarz, zabraliśmy swoje kurtki i razem z innymi ludźmi przeszliśmy obok policjantów, którzy z uniesionymi brwiami obserwowali kolejne osoby wychodzące z mieszkania. Nie żeby wyglądali na szczególnie zaszokowanych. Ot, przeciętna, kameralna studencka impreza, jakich wiele w sobotę. Założę się, że to nie było ani ich pierwsze, ani ostatnie tego typu zgłoszenie tej nocy.

Na zewnątrz było chłodno. Dziewczyny zasunęły kurtki i skuliły ramiona. Na szczęście nie musieliśmy iść daleko, zaparkowałem dwa bloki dalej.

Otworzyłem drzwi. Byłem rozczarowany, że Diana usiadła z tyłu.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

— Zmieniłeś samochód — zauważyła Diana, gdy wyjechałem na ulicę.

Natychmiast przypomniało mi się, dlaczego musiałem to zrobić. Przed oczami mignął mi obraz mojego poprzedniego wozu. Kompletnie rozbitego. Odsunąłem tę myśl.

— Zauważyłaś?

Widziałem w lusterku, jak marszczy brwi.

— Gdyby nie to, że ma inny kolor, pewnie bym się nie zorientowała. To ciągle bmw — powiedziała niemal z wyrzutem.

— Nie lubisz marki BMW?

Chwila ciszy.

— Jest okej.

Ha, oboje mieliśmy wspomnienia związane z moim starym bmw i jeśli nasz związek cokolwiek dla niej znaczył, musiała o tym pamiętać. Ale na razie wolałem nie ciągnąć jej za język.

— Pod którym numerem mieszkasz?

— Pod sto dwudziestym czwartym, bliżej końca ulicy.

Więc miałem jeszcze jakieś pięć minut. Dużo i jednocześnie tak niewiele. Chciałem spytać ją o mnóstwo rzeczy, ale to nie była odpowiednia pora.

— Co studiujesz? — ubiegła mnie.

— Ekonomię na SGH. W tym roku piszę licencjat. A ty?

— Dopiero zaczęłam. Poszłam na medycynę.

— Naprawdę? — zdziwiłem się. — Spodziewałem się jakiejś szkoły filmowej albo teatralnej.

Widziałem, jak się krzywi. Jej ojciec był lekarzem, a matka pielęgniarką. Tradycji rodzinnej stało się zadość, jednak w żadnym wypadku nie mogłem powiedzieć tego na głos. Jej rodzicie to temat, którego nie chciałem poruszać. Nie teraz.

— A ty, Marta? Czym się zajmujesz?

Skrzywiła się. Rany, o co chodziło? Dlaczego reagowały niezadowolonymi minami, cokolwiek powiedziałem?

— Na razie niczym.

— Nie poszłaś na studia?

Pokręciła głową.

— Może w przyszłym roku.

Zapadła cisza. Niezręczna. Krępująca.

Niech to szlag.

Podjechałem niemal przed same drzwi bloku numer sto dwadzieścia cztery. Okazało się, że to budynek niezbyt wysoki, jak na tutejsze standardy, pomazany sprejem. Nic nadzwyczajnego. Podejrzewałem, że Diana nie jest jedyną studentką, która wynajmuje w nim mieszkanie.

— Dzięki za podwózkę — powiedziała Diana i chciała wysiąść.

— Nie tak prędko. Coś mi się za to należy.

Spojrzała na mnie pytająco.

— Twój numer.

Widziałem, jak się waha. Gdyby teraz wysiadła, to by znaczyło, że nie chce, żebym ponownie pojawił się w jej życiu. Czy odtrąci mnie po raz drugi?

Czekałem.

Podyktowała numer.

Diana

— Nigdy nie mówiłaś, że miałaś chłopaka — zaczęła Marta, jak tylko weszłyśmy do mojego pokoju. W korytarzu starałyśmy się zachowywać cicho, żeby nie obudzić innych lokatorów.

Wzruszyłam ramionami.

— O nie, nie dam się zbyć. Chcę wiedzieć wszystko.

Zrzuciłam buty i usiadłam na łóżku. To spotkanie wytrąciło mnie z równowagi. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę Karola. Wiedziałam, że nigdy nie wrócę do domu. A prawdopodobieństwo, że spotkam go gdzieś indziej… no cóż, istniało, ale nie było zbyt duże.

Zmienił się. Już kiedy go poznałam, wyglądał na niebezpiecznego chłopca. Teraz chyba całkowicie postawił na ten wizerunek. Nie miał tatuaży, kiedy widziałam go ostatni raz. I zdecydowanie nie miał aż tylu mięśni.

— Jak to się stało, że zerwaliście? Nie uwierzę, że mogłabyś rzucić takie ciacho. A on wcale nie wyglądał, jakbyś była jego znienawidzoną eks.

Rzuciłam go.

— Musiałam wyjechać, przecież wiesz. Ten związek i tak by nie przetrwał.

— Rany, dziewczyno, na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby przetrwał.

Westchnęłam i opadłam na pościel.

— Musimy o tym mówić?

— Jasne, że tak! Poszłaś z nim na całość?

— Marta! Miałam naście lat, gdy zaczęłam z nim chodzić.

— No i? Uważasz, że to za wcześnie? Teraz nawet gimnazjalistki to robią.

— Nie jestem współczesną gimnazjalistką!

— Nie denerwuj się. — Milczałyśmy chwilę. — Chyba rozumiesz, że jestem ciekawa? Wiesz o mnie wszystko, a sama nic nie mówisz o sobie.

— Tak jest lepiej.

— Nie jest. Przyjaźń nie na tym polega.

Właściwie nie wiem, dlaczego nigdy jej nie powiedziałam. Zrozumiałaby. Widziałam, co przeżyła. Trzymałam ją za rękę, kiedy usuwała ciążę, byłam przy niej przez kilka długich miesięcy, kiedy walczyła z nałogiem. Patrzyłam, jak upada i powoli się podnosi. Jeśli ktoś miał mnie zrozumieć, to tylko ona. Jednak chociaż udało mi się ruszyć do przodu, nie potrafiłam rozmawiać. Mogłam o tym pisać, ale jeśli ktoś, kto nie był psychologiem, chciał, żebym opowiedziała mu o swoim życiu… czułam przed tym wewnętrzny opór. Słowa nie chciały przejść przez gardło. Nie mogłam, po prostu nie mogłam. Dusiłam to tak głęboko w sobie, że powiedzenie wszystkiego na głos wydawało mi się niemożliwe.

Karolowi nie musiałam nic mówić. On wiedział.

Ta świadomość sprawiała, że jednocześnie czułam ulgę i się bałam.

— To była zwykła nastoletnia miłość — powiedziałam, pomijając fakt, że tak naprawdę zaczęłam chodzić z Karolem, żeby raz na zawsze poradzić sobie z innym niefortunnym zauroczeniem. — Byłam młoda, on był starszy, ze złej ulicy. To był swego rodzaju bunt. Spotykaliśmy się przez jakiś czas i było nam ze sobą dobrze, ale kiedy się okazało, że rodzice wyjeżdżają do Afryki, a ja muszę się przeprowadzić do ciotki… sama rozumiesz.

— Właśnie nie rozumiem. — Marta rzuciła się na łóżko, żeby podkreślić dramatyzm swoich słów. — Skoro mówisz, że było wam ze sobą dobrze, to dlaczego tak po prostu odpuściłaś?

— Tak było lepiej.

Westchnęła i weszła pod kołdrę. Miałam szczęście, że obie byłyśmy zmęczone.

— Kiedyś wszystko mi opowiesz.

Wstałam, żeby zgasić światło.

— Dobranoc.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki