Przemytnicy - Konrad Janczura - ebook + książka

Przemytnicy ebook

Konrad Janczura

3,9

Opis

Dwóch chłopaków z małej wsi koło Lubaczowa stawia pierwsze kroki w zawodzie przemytnika. W bagażniku granatowego passata wożą przez ukraińską granicę papierosy Prima, wódkę Chlibnyj Dar, cukierki, chałwę i ketchup. Sensej, lokalny rekin biznesu, próbuje wciągnąć swoich podopiecznych na wyższy poziom. W grę wchodzi tajemnicza przesyłka do Eda z Przemyśla... Przemytnicy to nie tylko thriller o prowincjonalnej mafii, ale i obraz podkarpackiej prowincji – anarchicznej i niechętnej obcym.

• • •

Przemytnicy Janczury to książka o Podkarpaciu, jakiej wcześniej nie było. Bo kto wie, czy wcześniej w ogóle było takie Podkarpacie. Odwieczne pogranicze zamieniło się w granicę, za którą mieszkają demony. Którymi łatwo straszyć i na które łatwo zrzucić to, co się samemu ma za uszami. Janczura pisze przejrzyście, prosto i mocno. I przekonująco. Czyta się to szybko, mieli – dłużej.

Ziemowit Szczerek

• • •

Po pięciu stronach chce mi się jednocześnie rzygać i wyć, że nienawidzę Polski i nie chcę tu żyć. Jeśli taki miał być efekt, to się udało.

Kaja Puto

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (21 ocen)
6
9
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Konrad Janczura
Przemytnicy
Korporacja Ha!artKraków 2017
Redakcja serii Piotr Marecki
RedakcjaMarta Syrwid
Korekta i adiustacja Adam Ladziński
Projekt okładki Agnieszka Zgud
Projekt typograficzny, skład i łamanie Małgorzata Chyc | www.bymouse.pl
Wydanie I
Konrad Janczura, Przemytnicy, Kraków 2017 Copyright © by the Author, 2017 Copyright © for this edition by Korporacja Ha!art, 2017
ISBN 978-83-65739-12-4
Wydawnictwo i księgarnia Korporacja Ha!art pl. Szczepański 3a, 31-011 Kraków tel. 12 426 46 03 (księgarnia), 12 422 25 28 (biuro) e-mail:[email protected] Księgarnia internetowa:www.ha.art.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Seria prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego

• Jerzy Franczak, Trzy historye

• Sławomir Shuty, Bełkot

• Łukasz Orbitowski, Szeroki, głęboki, wymalować wszystko

• Piotr Cegiełka, Sandacz w bursztynie

• Sławomir Shuty, Cukier w normie

• Michał Palmowski, Przygody Hiszpana Dete

• Michał Witkowski, Lubiewo

• Marta Dzido, Małż

• Marian Pankowski, Rudolf

• Maciek Miller, Pozytywni

• Ewa Schilling, Głupiec

• Adam Wiedemann, Sceny łóżkowe

• Jan Dzban, Dentro

• Piotr Szulkin, Socjopatia

• Marian Pankowski, Bal wdów i wdowców

• Jerzy Nasierowski, Zbrodnia i...

• Piotr Czerski, Ojciec odchodzi

• Maciek Miller, Zakręt hipokampa

• Łukasz Orbitowski, Horror Show

• Joanna Pawluśkiewicz, Pani na domkach

• Joanna Wilengowska, Zęby

• Marta Dzido, Ślad po mamie

• Jan Krasnowolski, Klatka

• Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny

• Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Raz. Dwa. Trzy

• Michał Zygmunt, New Romantic

• Joanna Pawluśkiewicz, Telenowela

• Jerzy Franczak, Przymierzalnia

• Wojciech Bruszewski, Fotograf

• Krzysztof Niemczyk, Kurtyzana i pisklęta

• Sylwia Chutnik, Kieszonkowy atlas kobiet

• Juliusz Strachota, Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego

• Natalia Rolleczek, Drewniany różaniec

• Marian Pankowski, Niewola i dola Adama Poremby

• Maciek Miller, Cockring

• Dominika Ożarowska, Nie uderzy żaden piorun

• Ewa Schilling, Codzienność

• Marian Pankowski, Tratwa nas czeka

• Piotr Szulkin, Epikryza

• Jerzy Franczak, NN

• Sławomir Shuty, Jaszczur

• Darek Foks, Kebab Meister

• Tomasz Pułka, Vida Local

• Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian

• Wojciech Bruszewski, Big Dick. Fikcja dokumentalna

• Jan Krasnowolski, Afrykańska elektronika

• Daniel Kot, Kierunkowy 22

• Marian Pankowski, Nastka, śmiej się! Opowiadania

• Sławomir Shuty, Dziewięćdziesiąte

• Łukasz Orbitowski, Horror Show [wyd. II popr.]

• Joanna Dziwak, Gry losowe

• Søren Gauger, Nie to / nie tamto

• Maciej Bobula, Katarzyna Gondek, Adam Miklasz, Aleksander Przybylski, Michał Zantman, Bękarty Wołgi. Klechdy miejskie

• Ziemowit Szczerek, Siódemka

• Juliusz Strachota, Relaks amerykański

• Flash fiction. Antologia

• Dariusz Orszulewski, Zjednoczone Siły Królestwa Utopii

• Stanisław Czycz, Nie wierz nikomu. Baza

• Konrad Janczura, Przemytnicy

Jechali prosto z Korczowej. Bagażnik zapełniony wódką, cukierkami i keczupem. Na tylnych siedzeniach fajki. Sączyli piwko z plastikowych butelek, litrowe, takie ruskie. Psiarnia i tak ich nie złapie, bo wiedzieli, kiedy i gdzie stoją. A dzisiaj ich nie było. Mogli sobie pozwolić, mogli sobie pozwolić na wiele. Trzeba było tylko zdać towar u Senseja.

– Zrobiliby w końcu tą drogę, a nie...

– Chuja zrobią. Tu tak było, jest i będzie.

– Kurwa, ale czasem się coś zmienia.

– Zmieniać się zmienia, ale nigdy na dobre.

Jechali wyboistą drogą. Puszki podskakiwały gdzieś po podłodze wysłużonego passata, w którym śmierdziało jak diabli. Szlugiem, piwem, autem sprowadzanym z Niemiec. Że ta Maryjka przy przednim lusterku nie zesłała gromów! W rozmowie, którą toczyli, nie było nic, o czym warto by wspominać. O, jak wyżej. Tak dla zabicia czasu się gadało co bądź. Piwo się popijało, byleby dojechać do domu i pierdolnąć na łoże. Przespać kilka godzin, zjeść coś, potem zdać towar. Kurwa, bez stresu tylko.

Mijali te puste podkarpackie wsie. Z niektórych wyrastało kilka niskich, obdartych kamienic, takich, że widać, że tu Żydzi byli. Albo resztki budynków przemysłowych po Austriakach, ech, gdzie te czasy? No i te nic nieznaczące domy, ogródki, lasy i kapliczki. One tak jakby mówiły człowiekowi łaskawe „dzień dobry”, ale dalej to gadać nie chciały. Jak ludzie tutaj. Jeśli gadają, to albo o tym, co trzeba zrobić, albo co na wiosce się dzieje. Ale nie za dużo. Baby więcej pletą, chłopy tylko parę słów i koniec. Takich, żeby tylko grzecznie było. Bo tu tyle ciszy, że czasami człowiek ma dość. Odezwać się czasem trzeba.

Było coś koło jedenastej, niedziela. Już z tutejszych kościołów wychodzili ludzie. Tu raczej idzie się z rana, żeby mieć z głowy. Wyprasowane białe koszule, sukienki zwiewne. A przed kościołem chłopaki w dresach dzióbią słonecznik. Oni niezbyt są ludźmi, te chłopaki. Ludzie, trzeba to powiedzieć jasno, dbają, żeby przyzwoicie się zachować albo coś. A to tylko siedzi, patrzy się i kombinuje: co tu wypić, co tu wypierdolić. I na takich zarabiają ci przemytnicy! Na tych nieludzkich, pijakach jednych. Co nie patrzą, co piją. Na ilość idą. A w ogóle przemyt to zarabianie na wszystkim. Wszystkim, czego akurat nie ma na tyle, by wystarczało. Dlatego głównie wódka, bo jej, jak wiadomo, nigdy nie ma wystarczająco. No i co... no i tak to leci.

W kościele bił dzwon. Mężczyźni z wypiętymi brzuchami i ich pstrokato wystrojone żony. Lato, polskie lato! Pod sklepem też coraz więcej gagatków, którzy i wystroić na niedzielę się potrafią, a jak!

– Co, że się ubrał, jak i tak pijany.

– No. Katolik wielki, jeden z drugim.

Dojeżdżali powoli do swojej wsi. O, jak dobrze. Cała noc na przejściu. Jutro się rozwiezie towar, dzisiaj tylko jeszcze jedno piwko i do łóżeczka. A wieczorem coś zjeść, może pod sklep na chwilę.

Rozdział I

Na wiosce wstawało słońce. Jak zwykle powoli. A jak koguty się wydzierały! Wódka jeszcze u wielu parowała. Ci, co pracowali, wstawali do roboty, ci, co nie pracowali, też wstawali. Bo ile będą leżeć. Tu nikt nie gnije. Nawet ci, co ino piją, coś pomóc muszą. Kto ich będzie trzymał na darmo?

Gdyby kto nagrał te poranne krzyki. Jak tu nerwowo! Jeden się budzi, wrzeszczy, drugi wierci, trzeci kłóci się z żoną. Dzieciaki wygania się do szkoły, a te idą do niej jak na skaranie boskie. Teraz wakacje, tylko więcej zmartwienia na podwórku, bo nie ma co zrobić z tą całą hałastrą.

Nic tu nie dzieje się po cichu. Tak, tu nigdy nic nie dzieje się po cichu, bo wszyscy wiedzą, co robisz. A najbardziej wiedzą to, ile pijesz, w kim się kochasz albo z kim żonę zdradzasz. I zawsze oficjalnie jest więcej, inaczej niż w mieście. W mieście wszyscy ci umniejszają, a na wsi wyolbrzymiają. Tu niczego nie ukryjesz, nie masz nawet co kombinować. Co byś nie robił, ludzie swoje wiedzą.

Na Podkarpaciu ludzie ni chuja nie wierzą w duchy. Jeśli komuś się wydaje, że tak jest, to chyba zabłądził nie wiadomo gdzie albo jeszcze gdzie indziej. Na Podkarpaciu ziemia jest twarda i po niej twardo się stąpa. Tu się poluje. Tu się pije. I nie ma, że nie odpowiada.

Ale to też nie jest tak, że jak w duchy nie wierzą, to duchów nie ma. O, ile tu duchów. Tylko że tu się o nich wie, a nie wierzy. Wierzyć to można w kosmitów albo inne takie. A jak baba stara rzuci urok, to nawet nie wiesz, kiedy zaczniesz chodzić do tyłu. I tylko spróbuj gdzieś się poskarżyć! Na cholerę nie ma lekarstwa.

No i jeszcze to, że choć Podkarpacie ma góry w nazwie, to tu raczej nizina. A i w Bieszczadach albo w Beskidzie, tam, gdzie niby są góry, tam też czuć nizinę, żadnych górali nie widać. O, wszędzie to samo. Kościół, sklep. Baby w chustach.

Dlatego ci przemytnicy, jeden z drugim, to trochę pijaki są. Ale tacy, co, jak to mówią, ustawić się umią. Bo najgorszy to taki, co pije i nic nie robi.

– Wstawaj, już dziesiąta! – krzyczała matka do lekko podpitego Zoli. – Posprzątaj ten chlew, jak tak można żyć!

– A idź ty się zastrzel! – Zola cierpiał, chowając się pod kołdrą.

– Ja ci do matki popyskuję! Już mi z tego wyra. Trawę trzeba skosić!

Zola podniósł się powoli, usiadł na łóżku i złapał się za głowę. Po nocce na Korczowej zawsze jest ciężko. Trzeba wypić swoje, odczekać. A z tym bydłem ukraińskim dogadać się to już w ogóle. Jakby mógł, to by ich powystrzelał.

Zola jest młody, zaledwie dwadzieścia jeden lat będzie w listopadzie. I co on widział, poza swoją wsią? Ukrainę, kurwa. Miał parę razy jechać do Holandii, ale matka mówiła, że skończy jak ta reszta – wróci stamtąd, zacznie chlać i pojedzie dalej. Że chce syna mieć normalnego, a nie pijaka. To Zola siedział na dupie i bawił się w przemyt.

Ten biznes, kurwa, to się kiedyś opłacał. Można było nieźle wydoić kasy od tych staruszek, które chcą dorobić do emerytury. Bo to nie jest tak, że on przywozi wódkę i fajki, a potem przychodzą i kupują po kartonie. Nie. On jeździ po metach i dostarcza towar. Jak ojciec chrzestny jakiś.

– Nie ma mleka? – zapytał matki w kuchni, z wciąż zaspaną twarzą.

– A jest?

– Nie ma.

– To po co się pytasz. Oczu nie masz?

To nie jest też tak, że kobiety na Podkarpaciu nie kochają swoich synów. One kochają ich bardzo, ale chcą, by twarde z nich były chłopy. Jak takiego się zagłaszcze, to potem wyrasta z niego byle co. Nic zrobić nie umie, nawet panny zarwać. A i wypić musi umieć. Bo co to za chłop, co nie pije.

Zola ponoć się udał. Zdrowy, wysoki na metr osiemdziesiąt. Rumieńce miał, oczy niebieskie. Średnio wydatne policzki, w miarę symetryczne usta. No i był kawał byka, byka z Podkarpacia. Włosy oczywiście „na krótko”. Za to twarz poczciwa. Pyzaty na buzi, rumieńce jak ta lala. Jego wszyscy na wiosce lubili, bo dobrze mu z oczu patrzyło. Bardziej niż temu jego koledze – Feremu. Ale tamtego też lubili. Tylko za co innego. Jego to się trochę bali...

Zola smażył jajka na szynce. Miał trochę kaca, to będą w sam raz. A nawet jakby nie miał tego kaca, to pewnie i tak by je smażył. Bo lubił.

Ubrał się w spodenki, a na wierzch nie brał niczego. Ani koszulki. Na co, skoro tak prażyło? Wyciągnął kosiarkę z komórki. Odpalił. Oj, to bolało. „Dlaczego to, kurwa, musi tak napierdalać?” – pomyślał biedny Zola.

Kiedy kosił trawę, mama po drugiej stronie podwórka wieszała pranie. Taka była z niej mama. Mama jak mama. Nic szczególnego. Zgotować musi, jak każda kobita, uprać. Opierdolić jednego z drugim, bo to mózgu nie ma za grosz. I serial czasem włączyć („mój film” – tak na to mówi).

Niewysoka, ale z poczciwą twarzą, co syn miał ją po niej. Pani Helka. W domu głównie siedziała, ale raz w tygodniu chodziła na bazar sprzedawać sadzonki. Z tego miała na jakieś pierdoły. Wiele od życia nie chciała już, bo w rodzinie jej dobrze było. Ale są tacy, co wiele nie wymagają.

A stary w trasie. Stary jeździł tirem. Dobrze, że jeździł, bo ino by pod tym sklepem tylko siedział i pierdolił. A tak miał co robić i był jakiś z niego pożytek. Przyjeżdżał co kilka dni.

***

Mijał sobie ten poniedziałek, jak to poniedziałek. Jedni do roboty, drudzy do gadania. Ale co zrobisz. Świat to wielce sprawiedliwy nie jest, radzić sobie trzeba. Gdyby tak chociaż jeden z drugim do nauki kiedyś przysiedli, jak pod tym sklepem siedzą. A to po najmniejszej linii oporu wszystko idzie. Chcieli, to mają. Niech nie narzekają. Ale i tak narzekać będą, co takim poradzisz?

Zola wieczorem miał zdać towar u Senseja. Najpierw jednak szedł do Piotrka. O, fajeczkę zapalić, pogadać chwilę. I powkurwiać go trochę, żeby za dobrze nie miał.

– Elo!

– Elo!

Przywitali się panowie. Nie przez próg. Zola wbił do pokoju, w domu nikogo nie było, wiedział o tym. Nawet nie dzwonił. O tej porze matka Piotrka siedzi za ladą na sklepie, a stary za granicą. To co będzie dzwonił.

Zola rozsiadł się na łóżku, Piotrek siedział przy kompie. Grał w LOL-a.

– Tobie się chce w to jeszcze ciąć? – Zola chwycił leżący koło łóżka „Auto Świat”.

– A co będę robił. Na wiosce nuda, a tu przynajmniej coś się dzieje – odpowiedział leniwie Piotrek, po czym wpadł w ostrą i agresywną serię klików.

– Zajedziesz tę myszkę.

– A chuj, nową kupię.

Przez chwilę milczeli. Zola przeglądał „Auto Świat”, Piotrek expił. Gdyby byli na świetlicy, a obok była opiekunka, pochwaliłaby, że są cicho.

Zola to w ogóle też był Piotrek. Piotrków ogólnie dużo na wiosce. Gdzieś takie modne imię było w dziewięćdziesiątych latach, jak się rodziły te chłopaki. Ale niech będzie, że jeden to Piotrek, a drugi Zola, bo jak ich inaczej odróżnić?

Piotrek zapuścił jakiś rap.

Jego pokój jakiś wielki nie był, ale dla chłopaka wystarczający. Wymalowany na fioletowo. Tu teraz modne takie kolorowe ściany. Mebelki nowe, ledwo sklejone. Łóżko duże, młody nawet na początku bał się w nim spać. I plakat z czerwonym porsche.

Trzeba było pogadać, ale w sumie to nikomu się nie chciało. W powietrzu roznosiła się taka, jak to się mówi, prawilność. Prawilność, że ojej. To było wiadome w tym klimacie, że jak nie ma co mówić, to się nie mówi. Ej, baby muszą ciągle gadać, faceci milczą, jak chcą, mówią, jak chcą.

– Zola, i jak tam było na tej Ugandzie, co? – Piotrek zagaił, wciąż nie odrywając oczu od ekranu.

– Kurwa, nastaliśmy się w chuj. Wypiłem z Ferym po browarze, potem drugi, trzeci. On mówi, że dalej nie pije. A tu było jeszcze dziesięć godzin, a zanim z tymi chujami celnikami mieliśmy się spotkać, to mówił, że wytrzeźwieje...

– No i co?

– No i wzięliśmy komplet, i chuj.

– To dobrze. Były jakieś zgrzyty?

– Nic, tylko coś tam mówili, że zawieszenie nam pierdolnie.

– No kurwa, niech im nie pierdolnie przypadkiem.

– Wiadome.

Piotrek skończył questa. Wstał z fotela i podszedł do nakastlika. Wyjął z niego bongo, które nabił gandzią kitraną w portfelu.

– Palisz, Zola? – zapytał z zatkanym gardłem.

– Może być, ale jednego bucha tylko.

Zola wypełnił bongo dymem, puścił sprzęgło i wciągnął wszystko jak profesjonalista.

– Dobry staff, kurwa. Skąd to masz?

– Od Siwego.

– Kurwa, dobre. Chuj, jebnę jeszcze bucha.

No i poszły jeszcze trzy kolejeczki. Chłopaki się upizgali, jakby to rzekł.

– Ej, ja spierdalam do Senseja – oznajmił Zola, po czym wstał, lekko się chwiejąc. Szybko jednak odzyskał równowagę.

– Taa, czekaj jeszcze, zrobimy grudę do końca. – Piotrek wciąż gapił się w tego kompa.

– Nie no, kurwa, nie mogę. – Zola powoli kierował się do wyjścia.

– No dobra. Najwyżej wpadnij później.

– Pod barem się spotkamy najwyżej.

– Okej.

Zbili pionę. Zola poszedł w stronę brunatnego domu na skraju wsi. Tam mieszkał Sensej. Mieli się rozliczyć, z Ferym. Tamten zajechał ich „służbowym” passatem z wyładowanym bagażnikiem. Musieli pokazać towar. Potem zapłata i rozjazd po metach.

Fery zgarnął Zolę w połowie drogi.

– Kurwa, Zola, jarałeś coś?

– Oj, kurwa, dwa buszki pociągnąłem.

– Ja pierdolę, stary, jedziemy do szefa.

– Ta, kurwa, taki to szef – rzekł zmęczony Zola.

– Szef jak szef, nic nie poradzisz.

Przez