Inwazja morza - Juliusz Verne - ebook

Inwazja morza ebook

Juliusz Verne

5,0

Opis

Inżynier Schaller zostaje zobowiązany do ponownego podjęcia prac zaczętych przez upadłą kompanię. Chodzi o przekopanie kanału, który połączy algiersko-tunezyjskie szoty (obniżenia terenu) z zatoką Gabes leżącą u południowych wybrzeży Morza Śródziemnego. Celem tej odważnej operacji jest przelanie się wód morskich w głąb kontynentu i utworzenie Morza Saharyjskiego. Przeciw temu buntują się Tuaregowie, ponieważ pomyślna realizacja projektu doprowadzi do zniknięcia karawan, które przyzwyczajeni są ograbiać. Hadżarowi, przywódcy buntowników, udaje się zbiec z więzienia, w którym był przetrzymywany i zaczyna zbierać swoich wojowników. Schaller, który wyjechał, eskortowany przez kapitana Hardigana i i wachmistrza Nicola, by rozpoznać stan wykonanych robót, konstatuje, że zbuntowane plemiona zasypały część kanału.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie ponad 35 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Verne

 

 

Inwazja morza

 

 

Przełożył i przypisami opatrzył Janusz Pultyn

Czterdziesta dziewiąta publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

Tytuł oryginału francuskiego: L’Invasion de la Mer

© Copyright for the Polish translation by Janusz Pultyn, 2018

38 ilustracji, w tym 5 kolorowych: Léon Benett

(zaczerpnięte z XIX-wiecznego wydania francuskiego)

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Kacper Gładych

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

Patron serii „Biblioteka Andrzeja”:

Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

Wstęp

 

W powieści Inwazja morza jeszcze raz powracamy na kontynent afrykański. Przemierzyliśmy go już ze wschodu na zachód w jego środkowej części, podróżując balonem „Victoria”, odwiedziliśmy jego południowe regiony w powieści Przygody trzech Rosjan i trzech Anglików w Afryce Południowej, byliśmy na północnych terenach z bohaterami utworu Clovis Dardentor… Teraz znowu znajdziemy w jego północnej części, tym razem na Saharze, tym „olbrzymim morzu piasku”… Czy taki wielki pustynny obszar mógłby stać się morzem…? Czy taki pomysł autora wielu fantastycznonaukowych powieści może się zrealizować? U niego, prawie sto pięćdziesiąt lat temu, do tego doszło, choć my teraz wiemy, że nic takiego się nie wydarzyło. Czy jednak w przyszłości nie może do tego dojść? Może. Czyż nie zrealizował się pomysł wyprawy ludzi w stronę Księżyca? Tak, i to z nawiązką. Czy obecnie nie powstają plany, bardzo realistyczne, pływających wysp? A przecież taką wyspę, napędzaną dwoma potężnymi motorami, francuski wizjoner już opisał w swej powieści Pływająca wyspa!

Obserwując plany i działania grupki rezolutnych ludzi walczących z przeciwnościami natury i rdzennych mieszkańców tej krainy, zawsze możemy zachować nadzieję na to, że kiedyś, w przyszłości, coś takiego się zdarzy, myśl ludzka potrafi bowiem przekroczyć wszelkie bariery, które w obecnych czasach wydają się nieprzekraczalne…

Francuscy czytelnicy zapoznali się z historią zawartą w powieści ze szpalt „Magazynu Edukacji i Rozrywki” od numeru 241 (1 stycznia 1905) do numeru 255 (1 sierpnia 1905). Pod koniec tego samego roku ukazała się w wersjach książkowych: najpierw w pojedynczym tomie z 28 ilustracjami Léona Benetta, a potem w tomie podwójnym, razem z powieścią Latarnia na Końcu Świata, będącą wersją rękopisu przerobioną przez syna pisarza, Michela.

 

W Polsce pojawiło się tylko jedno tłumaczenie autorstwa Romany Simonson. Książka ukazała się w 1934 roku pod tytułem Morze na Saharze. Ten sam tekst został powtórzony w wydaniu Wydawnictwa Hachette z 2017 roku, także zatytułowanym Morze na Saharze.

Obecne wydanie oparte jest na tekście zawartym we francuskim wydaniu z 1905 roku.

Także z tej książki zostały zaczerpnięte wszystkie ilustracje.

 

Życzę przyjemnej lektury

Andrzej Zydorczak

Rozdział I

Oaza Gabès1

 

– Co wiesz…?

– Wiem to, co usłyszałem w porcie…

– Czy mówiono o statku, który przybędzie po… który zabierze Hadżara2…?

– Tak… do Tunisu3, gdzie zostanie osądzony…

– I skazany…?

– Skazany.

– Allach na to nie pozwoli, Soharze4…! Nie! Nie pozwoli…!

– Cicho… – powiedział żywo Sohar, nastawiając ucha, jakby dosłyszał odgłos kroków na piasku.

Nie wstając, poczołgał się ku wejściu do porzuconego marabutu5, w którym toczyła się ta rozmowa. Był jeszcze dzień, ale słońce wkrótce miało zniknąć za ostatnimi wydmami ograniczającymi od tej strony wybrzeże Małej Syrty6. Na początku marca zmierzch nie trwa długo na półkuli północnej na trzydziestym czwartym stopniu szerokości geograficznej. Promienista gwiazda nie obniża się nad horyzont ukośną linią, lecz wydaje się spadać pionowo, jak ciało podległe prawu ciążenia.

Sohar zatrzymał się, potem zrobił kilka kroków za próg wypalony żarem promieni słonecznych. Jego spojrzenie w jednej chwili przebiegło okoliczną równinę.

 

Na północy zielone wzniesienia oazy, widniejące w odległości półtora kilometra. Na południu niezmierzona przestrzeń żółtawych piasków, na skraju pokrytych pianą przyboju7 przypływu. Na zachodzie na tle nieba rysowało się skupisko wydm. Na wschodzie rozległy bezmiar morza tworzącego zatokę Gabès8, obmywającego wybrzeże tunezyjskie i wyginającego się w stronę Trypolitanii9.

Lekka bryza10 z zachodu, odświeżająca powietrze w ciągu dnia, ustała wieczorem. Żaden odgłos nie docierał do ucha Sohara. Miał wcześniej wrażenie, że słyszy kogoś chodzącego w pobliżu tego sześcianu złożonego z dawnych, białych murów, osłoniętego starą palmą, a teraz rozpoznał swą pomyłkę. Nikogo ani od strony wydm, ani od strony plaży. Obszedł mały budynek. Nie zobaczył nikogo ani żadnych śladów stóp na piasku, oprócz pozostawionych przez niego i jego matkę u wejścia do marabutu.

Upłynęła ledwo minuta od wyjścia Sohara, gdy Dżemma11 pojawiła się na progu, zaniepokojona, że nie widzi powracającego syna. Ten mijał właśnie narożnik grobowca i uspokoił ją gestem ręki.

Dżemma, która skończyła już sześćdziesiąt lat, była Afrykanką z rasy tuareskiej12, wysoką, silną, wyprostowaną, o wyglądzie osoby energicznej. Jej niebieskie oczy, jak u kobiet tego pochodzenia, miotały spojrzenia, w których żar dorównywał dumie. Biel jej skóry wydawała się żółcią pod warstwą ochry13 pokrywającej czoło i policzki. Była odziana w ciemną tkaninę, obfity haïk14 z wełny tak szczodrze dawanej przez stada plemienia Hammâma15, pasące się w okolicach sebh16 czyli szottów17 dolnej Tunezji. Szeroki kaptur pokrywał jej głowę, na której gęste włosy dopiero zaczynały siwieć.

Dżemma stała w tym miejscu nieruchomo, aż do chwili, gdy dołączył do niej syn. Ten nie dostrzegł niczego podejrzanego w okolicy, a ciszę zakłócał tylko żałobliwy śpiew bou-habibich18, wróbli z Dżaridu19, których liczne pary przylatywały od strony wydm.

 

Dżemma i Sohar weszli do marabutu, aby zaczekać na noc, która pozwoli im dotrzeć do Gabès bez przyciągania uwagi.

Ich rozmowa brzmiała następująco:

– Czy statek opuścił Goulette20…?

– Tak, matko, a rano minął przylądek Bon21… To krążownik „Chanzy”22…

– Przybędzie tej nocy…?

– Tej… chyba że zawinie do Sfax23… Bardziej jednak prawdopodobne, że zakotwiczy przed Gabès24, i tam będzie dostarczony twój syn a mój brat…

– Hadżar…! Hadżar…! – szepnęła stara matka.

I cała drżąca z gniewu i bólu, zawołała:

– Mój syn… mój syn! Ci Rumi25 go zabiją, nie zobaczę go więcej… i już go nie będzie, by poprowadzić Tuaregów na świętą wojnę26…! Nie… nie! Allach na to nie pozwoli.

Potem, jakby ten wybuch wyczerpał jej siły, Dżemma padła na kolana w kącie wąskiej sali i tkwiła tam w milczeniu.

Sohar wrócił na posterunek na progu, oparł się łokciem o framugę i stał tak nieruchomo, jakby skamieniał, jakby był jednym z posągów27 zdobiących często wejście do grobowców. Żaden niepokojący odgłos nie wydobywał go z bezruchu. Cień wydm wydłużał się powoli na wschód, w miarę jak słońce opadało nad przeciwległy horyzont. Na wschodzie, nad Małą Syrtą wznosiły się pierwsze gwiazdozbiory. Cienki skrawek tarczy księżyca na początku pierwszej kwadry skradał się za ostatnimi mgiełkami zmierzchu. Zapowiadała się spokojna noc, a także ciemna, gdyż całun lekkich oparów miał przesłonić gwiazdy.

Trochę po siódmej Sohar wrócił do matki i powiedział jej:

– Już pora…

– Tak – odparła Dżemma – pora, aby wyrwać Hadżara z rąk Rumich… Musi się znaleźć poza więzieniem w Gabès przed wschodem słońca… Jutro będzie za późno…

– Wszystko gotowe, matko – zapewnił ją Sohar. – Towarzysze na nas czekają… Ci w Gabès przygotowują ucieczkę… Ci w Dżaridzie będą osłaniać Hadżara, i zanim powróci dzień, znajdą się już daleko na pustyni…

– A ja z nimi – oświadczyła Dżemma – gdyż nie zostawię swego syna…

– A ja z wami – dodał Sohar. – Nie opuszczę ani brata, ani matki!

Dżemma przyciągnęła go do siebie, uścisnęła w ramionach. Potem, poprawiwszy kaptur haïku, przekroczyła próg.

Sohar poprzedzał ją o kilka kroków, gdy oboje kierowali się ku Gabès. Zamiast podążać skrajem wybrzeża, wzdłuż traw morskich zostawionych na plaży przez ostatni przypływ, wybrali drogę u podnóża wydm, mając nadzieję, że będą trudniejsi do zauważenia na tej trasie liczącej półtora kilometra. W oazie ledwo widoczna była masa drzew ginąca w narastającym mroku. Ciemności nie rozjaśniało żadne światełko. W domach arabskich, pozbawionych okien, blask pada tylko na podwórka wewnętrzne, i gdy nadciąga noc, żaden promień nie wydobywa się z nich na zewnątrz.

Świetlisty punkt pojawił się wszakże wkrótce nad niewyraźnymi zarysami miasta. Blask, bardzo zresztą jasny, wychodził z górnej części Gabès, może z minaretu przy meczecie, może z górującego nad miastem zamku28.

Sohar nie dał się zmylić i wskazując palcem to światło, powiedział:

– Bordż29…

– To tam, Soharze…?

– Tam… to tam go zamknęli, matko!

Stara kobieta stanęła. Wydawało się, że to światło ustanowiło rodzaj więzi pomiędzy synem a nią. Na pewno to nie z ciemnicy, w której musiał być uwięziony, wychodziło owo światło, ale jednak z warowni, do której zabrano Hadżara. Odkąd groźny wódz wpadł w ręce żołnierzy francuskich, Dżemma nie widziała już syna, i nigdy go już nie zobaczy, chyba że jeszcze tej nocy uniknie poprzez ucieczkę losu, który szykowało mu sądownictwo wojskowe. Stała więc jak skamieniała w tym miejscu, aż Sohar musiał powtórzyć jej dwa razy:

– Chodź, matko, chodź!

Szli dalej u stóp wydm, które zakręcały w stronę oazy Gabès, skupiska osad, domów, największego ze znajdujących się na kontynentalnym brzegu Małej Syrty. Sohar skierował się do grupy, którą żołnierze nazywają Coquinville30. To zgromadzenie drewnianych chat, w których mieszkają handlarze, stąd ta bardzo uzasadniona nazwa. Miasteczko leży blisko ujścia uedu31, potoku wijącego się kapryśnie przez oazę w cieniu palm. Wznosi się tam bordż, czyli Fort-Neuf32, skąd Hadżar miał wyjść tylko po to, aby zostać przekazany do więzienia w Tunisie.

To z tego bordżu towarzysze wodza, którzy z olbrzymią ostrożnością przygotowali wszystko do ucieczki, mieli nadzieję wyrwać go jeszcze tej nocy. Zebrani w jednej z chat Coquinville czekali na Dżemmę i jej syna. Konieczna była jednak najwyższa rozwaga i lepiej było przy wchodzeniu do miasteczka przemknąć się niepostrzeżenie.

Do tego z jakim lękiem zwracali spojrzenia w stronę morza! Obawiali się przypłynięcia krążownika jeszcze tego wieczora i przeniesienia więźnia na jego pokład, zanim będzie można przeprowadzić ucieczkę. Starali się dostrzec, czy na wodach zatoki Małej Syrty nie pojawiło się białe światło33, nasłuchiwali syczenia pary, ostrych gwizdów syreny, zapowiadających statek mający rzucić kotwicę. Nie, jedynie latarnie łodzi rybackich rzucały blask na tunezyjskie wody, a żaden gwizd nie przecinał powietrza.

Nie minęła jeszcze ósma, gdy Dżemma i jej syn osiągnęli brzeg uedu. Jeszcze dziesięć minut i stawią się na spotkanie.

W chwili, gdy mieli wejść na prawy brzeg, jakiś człowiek, przycupnięty za kaktusami34 nad wodą, podniósł się do połowy i wymówił to imię:

– Sohar…?

– Czy to ty, Ahmecie…?

– Tak… a twoja matka…?

– Idzie za mną.

– I pójdziemy za tobą – powiedziała Dżemma.

– Jakieś wieści…? – spytał Sohar.

– Nie ma żadnych… – odparł Ahmet.

– Czy nasi towarzysze są tutaj?

– Czekają na was.

– Czy ktoś w bordżu spodziewa się czegoś…?

– Nikt.

– A czy Hadżar jest gotów…?

– Jest.

– Jak się z nim porozumiano…?

– Przez Harriga, rano wypuszczonego na wolność, który jest teraz z towarzyszami…

– Chodźmy – powiedziała stara kobieta.

I wszyscy troje ruszyli brzegiem uedu.

Idąc w tym kierunku, nie mogli widzieć za gęstym listowiem ciemnej bryły bordżu. Tak naprawdę oaza Gabès jest istnym lasem palmowym.

Ahmet nie mógł zabłądzić i szedł pewnym krokiem. Musiał najpierw przejść przez Djarę35, leżącą na obu brzegach uedu. To w tym miasteczku, kiedyś obwarowanym, kolejno kartagińskim, rzymskim, bizantyjskim, arabskim, znajdował się główny targ36 Gabès. O tej porze ludzie nie opuścili go jeszcze i Dżemma oraz jej syn mogliby mieć kłopoty z przedostaniem się bez wzbudzania uwagi. Co prawda ulice tunezyjskich oaz nie zostały jeszcze oświetlone elektrycznością, ani nawet gazem, i oprócz okolic niektórych kawiarni były pogrążone w głębokich ciemnościach.

Jednakże bardzo podejrzliwy, bardzo przezorny Ahmet nie przestawał mówić Soharowi, że ostrożności nigdy nie za wiele. Niewykluczone, że matka więźnia była znana w Gabès i jej obecność mogła wywołać podwojenie czujności wokół fortu. Ucieczka i tak nastręczała wiele trudności, choć była przygotowywana od dawna, i koniecznie należało unikać zaalarmowania strażników. Dlatego Ahmet przede wszystkim wolał wybierać ścieżki biegnące dalej od bordżu.

Ponadto tego wieczora środkowa część oazy pozostawała nadal bardzo ożywiona. Właśnie kończyła się niedziela. Ten ostatni dzień tygodnia jest na ogół świętowany we wszystkich osadach z garnizonami, a zwłaszcza z garnizonami francuskimi, zarówno w Afryce, jak i w Europie. Żołnierze otrzymują wtedy przepustki, przesiadują w kawiarniach, późno wracają do koszar. Tubylcy dołączają do tego ożywienia, zwłaszcza w dzielnicy handlarzy z bardzo mieszaną ludnością żydowską i włoską. Gwar będzie trwał aż do późnej pory nocnej.

Było możliwe – jak już powiedziano – że władze Gabès znały Dżemmę. Istotnie, od pojmania jej syna nieraz zapuszczała się w pobliże bordżu. Narażała tym oczywiście swą wolność, a może i życie. Wiedziano, jaki wpływ wywierała na Hadżara, wpływ matczyny, tak potężny u rasy tuareskiej37. Czy uważano, że po pchnięciu go do buntu jest zdolna do wywołania nowego powstania, mającego na celu albo uwolnienie więźnia, albo pomszczenie go, jeśli zostanie przez trybunał wojenny skazany na śmierć…? Tak! Należało się obawiać, że wszystkie plemiona powstaną na jej głos i pójdą za nią drogą świętej wojny. Na próżno prowadzono poszukiwania, aby ją schwytać. Na próżno wysyłano liczne wyprawy w głąb tego kraju sebh i szottów. Ochraniana powszechnym poważaniem, Dżemma umykała jak dotąd wszelkim próbom pojmania matki po schwytaniu syna…!

A teraz przybyła sama do środka oazy, gdzie groziło jej tyle niebezpieczeństw. Chciała dołączyć do towarzyszy, których próba ucieczki zgromadziła teraz w Gabès. Jeśli Hadżar zdoła zmylić czujność strażników, jeśli uda mu się pokonać mury bordżu, matka wyruszy z nim drogą do marabutu i kilometr od niego, w najgęstszym lesie palmowym, uciekinier znajdzie konie przygotowane do ucieczki. Odzyska wolność, i kto wie, może podejmie nową próbę powstania przeciwko francuskiemu panowaniu.

Grupka przemierzała drogę, uwzględniając tę okoliczność. W skupiskach Francuzów i Arabów, które często napotykano, nikt pod okrywającym ją haïkiem nie mógł się domyślić matki Hadżara. Zresztą Ahmet starał się ich unikać i wszyscy troje kryli się w jakimś ciemnym kącie, za samotną chatą, pod osłoną drzew, aby ruszyć dalej dopiero po oddaleniu się przechodniów.

Wreszcie znaleźli się trzy czy cztery kroki od miejsca spotkania, a wtedy jakiś Targui38, który wydawał się wypatrywać ich przyjścia, wyskoczył im na spotkanie.

Ulica, czy raczej dróżka zbaczająca do bordżu, była w tej chwili pusta, i po kilku minutach podążania nią wystarczyło skręcić w wąski boczny zaułek, aby dotrzeć do gourbi39, do której zmierzali Dżemma i jej towarzysze.

Człowiek40 ten zjawił się na prawo od Ahmeta; potem, dodając gest do słów, zatrzymał go i powiedział:

– Nie idźcie dalej…

– Co się stało, Horebie…? – zapytał Ahmet, który rozpoznał Tuarega ze swego plemienia.

– Naszych kompanów nie ma już w gourbi.

Stara matka wstrzymała kroki i zapytała Horeba głosem pełnym jednocześnie lęku i gniewu:

– Czy te psy Rumi mają się na baczności…?

– Nie… Dżemmo – odparł Horeb – a i strażnicy w bordżu niczego nie podejrzewają…

– Dlaczego więc naszych towarzyszy nie ma już w gourbi…?

– Gdyż żołnierze na przepustce przyszli i chcieli pić, a my woleliśmy nie zostawać z nimi… Jest tam podoficer spahisów41 Nicol, który cię zna, Dżemmo…

– Tak… – szepnęła. – Widział mnie tam, w duarze42… kiedy mój syn wpadł w ręce jego kapitana… Ach! Ten kapitan, jeśli kiedyś…!

I coś jakby ryk dzikiego zwierzęcia wyrwało się z piersi tej kobiety, matki więźnia Hadżara!

– Gdzie się spotkamy z naszymi towarzyszami…? – zapytał Ahmet.

– Chodźcie – odparł Horeb.

I idąc przodem, ruszył przez mały gaj palmowy w stronę fortu.

Lasek ten, pusty o tej porze, ożywiał się tylko w dni wielkiego targu w Gabès. Było więc prawdopodobne, że nie napotkają nikogo w pobliżu bordżu, do którego nie można się zresztą było dostać. Z tego, że garnizon bawił się tej niedzieli na przepustce, nie należało wnioskować, że posterunki zostały opuszczone.

Czyż straży nie wzmocniono, odkąd więziono w warowni buntownika Hadżara, czyż nie będzie tak, dopóki nie zostanie zabrany na pokład krążownika i przekazany wojskowemu wymiarowi sprawiedliwości…?

Grupka szła więc pod osłoną drzew i dotarła na skraj gaju palmowego.

W tym miejscu skupiło się około dwudziestu chat, a przez ich wąskie otwory przesączało się trochę światła. Pozostała do pokonania jedynie odległość strzału z karabinu, aby osiągnąć miejsce spotkania.

Ledwo jednak Horeb wyszedł na krętą uliczkę, gdy odgłos kroków i głosów zmusił go, by się zatrzymał. Około tuzina żołnierzy, spahisów, szło w jego stronę, śpiewając i krzycząc, może pod wpływem zbyt długiego picia w pobliskich szynkach.

 

Ahmet uznał za roztropne uniknięcie spotkania z nimi i aby zejść im z drogi, skrył się z Dżemmą, Soharem i Horebem w głębi ciemnego zakątka obok szkoły francusko-arabskiej.

Była tam wydrążona studnia, nad której wylotem drewniana konstrukcja podpierała kołowrót, za pomocą którego spuszczano łańcuch z wiadrem.

W jednej chwili wszyscy schronili się za studnią, której dość wysoka cembrowina skrywała ich całkowicie.

Grupka zbliżyła się tam i stanęła, a jeden z żołnierzy zawołał:

– Do diabła! Ależ chce mi się pić…!

– No to pij…! Masz tu studnię – odpowiedział mu starszy wachmistrz43 sztabowy Nicol.

– Co?! Wodę… panie wachmistrzu…? – oburzył się głośno kapral Pistache44.

– Przywołaj Mahometa, może przemieni ci tę wodę w wino…

– Och! Gdybym miał pewność, że to zrobi…

– Zostałbyś mahometaninem…?

– Nie, wachmistrzu, nie… a zresztą, ponieważ Allach zabrania wina swym wiernym, nigdy się nie zgodzi dokonać tego cudu dla niewiernych…

 

– Dobrze rozumujesz, Pistache – oświadczył podoficer i dodał: – Marsz na posterunek!

W chwili jednak, gdy żołnierze mieli ruszyć za nim, nagle się zatrzymał.

Na ulicy pojawili się dwaj ludzie, a podoficer rozpoznał w nich kapitana i porucznika ze swego pułku.

– Stój…! – rozkazał swym ludziom, którzy przytknęli dłonie do chéchii45.

– O! – rzucił kapitan. – To dzielny Nicol…!

– Pan kapitan Hardigan46…? – zapytał wachmistrz tonem zdradzającym pewne zdziwienie.

– We własnej osobie…!

– Właśnie przybyliśmy z Tunisu – dodał porucznik Villette47.

– W oczekiwaniu na wyprawę, w którą i ty się udasz, Nicol…

– Na rozkaz, panie kapitanie – odparł podoficer – gotów jestem pójść za panem wszędzie tam, gdzie i pan…

– Oczywiście… oczywiście…! – powiedział kapitan Hardigan. – A jak się trzyma twój starszy braciszek…?

– Doskonale… na czterech nogach, i dbam, żeby nie pokryły się rdzą…

– Świetnie, Nicol…! A jak As Kier48…? Nadal przyjaźni się ze starszym braciszkiem…?

– Ciągle, panie kapitanie, i wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazali się bliźniętami.

– To byłoby osobliwe… pies i koń…! – odparł ze śmiechem oficer. – Bądź spokojny, Nicol, nie rozdzielimy ich, kiedy stąd wyruszymy…!

– Doskonale, nie mogą żyć bez siebie, panie kapitanie.

W tej chwili od strony morza dobiegł huk wystrzału.

– Co tam się dzieje…? – zapytał porucznik Villette.

– To zapewne strzał z armaty krążownika, który zakotwiczył w zatoce…

– I przybył po tego łajdaka Hadżara… – dodał podoficer. – Sławnego jeńca, którego pan pojmał, kapitanie…

– Możesz mówić, że zrobiliśmy to razem – odrzekł kapitan Hardigan.

– Tak… a także starszy braciszek… i jeszcze As Kier – oświadczył wachmistrz.

Potem obaj oficerowie ruszyli drogą w stronę bordżu, podczas gdy wachmistrz Nicol i jego ludzie zeszli w dół, w stronę dzielnic Gabèsu.

 

 

 

 

1Gabès – francuska nazwa oazy w środkowej Tunezji (pol. Kabis), nad zatoką Gabès (Kabis) Morza Śródziemnego, rosną w niej głównie palmy daktylowe (45 odmian), drzewa owocowe (granaty, brzoskwinie, figi); od roku 2008 na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.

2Hadżar – w oryginale: Hadjar, bardzo rzadka męska odmiana dość rzadkiego arabskiego imienia żeńskiego Hadjara, Hajar, odpowiednika hebrajskiego imienia Hagar, które nosiła egipska niewolnica Sary, żony Abrahama, miała z Abrahamem syna Izmaela, praojca Arabów.

3Tunis– miasto w północnej Tunezji, ok. 10 km od Zatoki Tuniskiej Morza Śródziemnego; powstało jako fenicka osada Tunes, podlegało Kartaginie, zniszczone przez Rzymian podczas III wojny punickiej, później odbudowane jako miasto rzymskie, od roku 670 arabskie, od XII wieku stolica państwa tunezyjskiego, w XVI zajętego przez Turków, w roku 1881 zdobyte przez Francuzów, od 1956 stolica niepodległej Tunezji.

4Sohar– zapewne odmiana hebrajskiego imienia Zohar, o znaczeniu „jasny, lśniący”.

5Marabut– w Maghrebie muzułmański święty, otaczany kultem miejscowym; także budowla związana z tym świętym, np. jego grobowiec (tak w tym przypadku) czy poświęcony mu meczet.

6Mała Syrta– starożytna grecka nazwy zatoki (obecna polska Kabis) w południowej części Morza Śródziemnego, na wschodnim wybrzeżu środkowej Tunezji, szerokość ok. 40 km, długość ok. 70, w starożytności zwana także Zatoką Lotofagów; najważniejszym jej portem jest Gabès.

7Przybój – wahadłowy ruch wody od brzegu i do brzegu, wywołany załamaniem się fal na płytkiej przybrzeżnej wodzie.

8Zatoka Gabès – inna nazwa Małej Syrty, od leżącej nad nią oazy i miasta Gabès.

9Trypolitania – kraina historyczna w północno-zachodniej Libii na wybrzeżu Morza Śródziemnego, zamieszkana w starożytności przez Berberów; w VIII wieku podbita przez Arabów; od roku 1517 pod panowaniem imperium osmańskiego, od połowy XVIII do lat 30. XIX wieku funkcjonowało tam niezależne od Stambułu państwo pirackie.

10Bryza – wiatr powstający wskutek nierównomiernego nagrzewania się powierzchni lądu i morza; w nocy wieje znad lądu, w dzień znad morza, w tym przypadku bryza powinna więc być wschodnia, a nie zachodnia, odmorska.

11Dżemma – w oryginale: Djemma.

12Tuaregowie to koczowniczy lud berberyjski, zamieszkujący od dawna obszary pustynne i półpustynne Afryki Północnej, zajmował się wypasem zwierząt i prowadzeniem karawan, obecnie częściowo osiadły; wyznają islam, ale zachowali wiele dawnych zwyczajów; mówią własnym językiem tamaszek z rodziny afroazjatyckiej.

13Ochra– naturalny barwnik mineralny o barwie od żółtej do brunatnej, którą zawdzięcza domieszce tlenków żelaza, od bardzo dawna używany do malowania ciała, w wyprawianiu skór, obecnie jako surowiec w przemyśle kosmetycznym.

14Haïk – szata zwierzchnia noszona przez muzułmanki w krajach Maghrebu, przeważnie biała, drapowana z prostokątnego pasa tkaniny wełnianej lub jedwabnej, którą owijane jest ciało, przytrzymywana paskiem w talii; czarne haïki noszono w niektórych częściach Maroka i Algierii.

15Hammâma – konfederacja plemion berberyjskich (m.in. Akêrma, Hmênna) koczujących w środkowej Tunezji i sąsiednich terenach Algierii, przybyłych tam w II połowie XIX wieku.

16Sebha (sebkha, sabkha) – równina na południowych wybrzeżach Morza Śródziemnego (także Zatoki Perskiej) zalewana przez morze podczas sztormów, po wyparowaniu wody pozostają na niej wykwity solne; również określenie podmokłej, ilasto-słonej równiny śródpustynnej powstałej po wyschnięciu jezior śródpustynnych.

17Szotty – płytkie kotliny bezodpływowe na obszarze Sahary, o powierzchni pokrytej glinami lub iłami, często z pokrywami solnymi, po rzadkich deszczach zamieniają się w słone mokradła albo jeziora.

18Bou-habibi – arabska nazwa trznadla czarnogłowego (Emberiza striolata), ptaka z rodziny trznadli występującego na terenach suchych w paśmie od Wysp Kanaryjskich przez Afrykę Północną do Indii, w dolinach potoków (także okresowych), długość 14 cm, upierzenie szare i kasztanowe.

19Dżarid (z arab. Al-Jārid, liść palmy daktylowej) – u J. Verne’a: Djerid; kraina półpustynna w środkowej i południowej Tunezji oraz sąsiednich terenach Algierii i Libii, ze wzgórzami, oazami i szottami; jej ośrodkiem jest miasto Gafsa w Tunezji.

20La Goulette – dawna (kolonialna) nazwa miasteczka Halq el-Wād w północnej Tunezji, nad Zatoką Tuniską, głównego portu Tunisu, przy wylocie kanału wiodącego do jeziora, nad którym leży Tunis, dawniej ważna warownia (Carraca), zbudowana przez Hiszpanów i rozbudowana przez Turków, po roku 1868 liczny napływ osadników włoskich.

21Bon (obecna nazwa arabska Al-Watan al-Kibli) – półwysep w północno-wschodniej Tunezji, pomiędzy zatokami Tuniską i Hammamet Morza Śródziemnego, zakończony przylądkiem Ar-Ras at-Tajjib.

22Chanzy – francuski krążownik pancerny o nośności 14,8 tys. ton, zwodowany w roku 1894, służył w Eskadrze Śródziemnomorskiej, walczył podczas wojny grecko-tureckiej w roku 1897, od roku 1906 w Indochinach, w roku 1907 osiadł na mieliźnie na południe od Szanghaju i po nieudanych próbach ściągnięcia został porzucony; nazwany na cześć Alfreda Chanzy (1823-1883), francuskiego generała, który służył głównie w Algierii.

23Sfax (polska nazwa z berberyjskiego: Syfakis) – miasto portowe w środkowej Tunezji, nad zatoką Gabès, założone przez Arabów w roku 849, w XVIII wieku siedziba piratów berberyjskich, potem z całą Tunezją zajęte przez Francuzów, obecnie drugie pod względem wielkości miasto Tunezji.

24Gabès – miasto w środkowej Tunezji, port nad zatoką Gabès, ok. 120 km na południowy zachód od Sfax, w starożytności Tacapae, Tacapes, w VII wieku zdobyte przez Arabów, w roku 1881 zajęte przez Francuzów.

25Rumi – arabskie określenie mieszkańców bizantyjskiej Anatolii (od Romaios, po grecku Rzymianie), później rozszerzone na Europejczyków, słowo to miało też znaczenie „niewierni”.

26Święta wojna – potocznie w językach europejskich określa się tak dżihad (zmagania, walka), główne znaczenie tego słowa to pokładanie wysiłków w szerzeniu islamu na wszelkie sposoby, nie tylko przymusem czy wojną, choć to znaczenie zaczęło przeważać; walka z niewiernymi to kital.

27W islamie istnieje zakaz przedstawiania istot żywych, przestrzegany zwłaszcza w obiektach kultu, jak grobowce, wątpliwe więc, aby przy wejściu do grobowca stały posągi.

28W Gabès duża warownia bizantyjska, opisana przez wielkiego geografa Al-Bakriego, istniała w VII wieku, ale później nie został po niej żaden ślad.

29Bordż (burdż, z arab. burj, wieża) – warownia małych rozmiarów.

30Coquinville – po francusku Miasto Łajdaków, nazwa ta pojawia się w książce Élisee Reclusa The Earth and its Inhabitants, Africa, t. IINorth-West Africa (1887) jako nieformalne określenie dzielnicy zamieszkanej przez „mercanti” (handlarzy), otaczającej Nowy Zamek, przy ujściu uedu; cały opis pochodzi z dzieła Reclusa.

31Ued (lub wadi[s]; arab. wadi, dolina) – suche formy dolinne występujące na obszarach pustynnych, w czasie pory deszczowej wypełniają się wodą, tworząc niekiedy wartkie, szerokie, długie i kręte rzeki; w oazie Gabès istnieje ued tejże nazwy, wpadający do zatoki Gabès, miasto Gabès leży na jego prawym (południowym) brzegu, ujście stanowi port.

32Fort-Neuf(fr.) – Nowa Warownia, we wspomnianym dziele Reclusa określona jako Borj Jedid.

33Zgodnie z prawem morskim każdy statek musi w nocy nosić światła, białe na dziobie (niżej) i rufie (wyżej), czerwone na burcie lewej i zielone na prawej.

34Kaktusy występują tylko w obu Amerykach, z wyjątkiem jednego rodzaju przeniesionego przez ptaki do Afryki południowej, a nie na Saharze.

35Djara(arab. Jara) – dawniej osada w oazie Gabès, na obu brzegach uedu Gabès, złożona z Małej Djary (na północ od uedu) i Dużej Djary (na południe), w niej znajdował się dawniej kasr (zamek), obecnie północno-zachodnia dzielnica miasta Gabès.

36Duży plac targowy (suk) znajduje się w Dużej Djarze, dawniej był ważnym targiem niewolników, obecnie nosi nazwę Souk El Henna; oaza Gabès jest ważnym ośrodkiem hodowli lawsonii, rośliny, z której pozyskiwana jest henna.

37W plemionach tuareskich pozycja kobiety była dużo silniejsza niż u Arabów; kobiety posiadały własny majątek, przewodziły w domu, wszelkie spory z mężami rozstrzygano na ich korzyść.

38Targui– Tuareg; arabska nazwa w liczbie pojedynczej, Tuareg zaś to liczba mnoga, w językach europejskich nazwę ludu zaczerpnięto z formy liczby mnogiej.

39Gourbi(z arab. ḡwrby) – w Afryce Północnej szałas, nędzna chata, tu w znaczeniu tubylczej kawiarni; później w języku francuskim nazwa ta została rozszerzona na chałupę, ruderę.

40Zapewne chodzi o wspomnianego wyżej Tuarega, przypuszczalnie kolejność dwóch poprzednich akapitów powinna być przestawiona.

41Spahisi – formacja lekkiej jazdy francuskiej, w której służyli rodzimi mieszkańcy Algierii, Tunezji i Maroka, oddziały spahisów tworzono po podboju Algierii przez Francję w roku 1830, walczyli nie tylko w Afryce Północnej, ale i na innych frontach, nosili mundury wzorowane na strojach arabskich, ok. 20% tworzyły jednostki spahisów złożone z Europejczyków.

42Duar (z arab. dawwār) – w Maghrebie obozowisko lub osada złożona z namiotów, zamieszkana przez kilka lub kilkanaście spokrewnionych rodzin.

43Wachmistrz – stopień wojskowy w kawalerii i żandarmerii odpowiadający sierżantowi w innych formacjach.

44Pistache – nazwisko o znaczeniu Pistacja.

45Chéchia – męskie nakrycie głowy noszone w Maghrebie, rodzaj niskiego kołpaka z wełny, bez daszka, czerwonego w Tunezji, czarnego w Libii, czasami owijanego turbanem, podwyższone przejęte przez francuskie wojska kolonialne, żuawów, strzelców i spahisów pochodzenia europejskiego, były czerwone.

46Hardigan – nazwisko irlandzkie, a nie francuskie, pochodzące od O h’Artigain (potomek Arta), kojarzy się z francuskim słowem hardi (śmiały, odważny).

47Vilette (fr.) – miasteczko.

48As kier – w oryginalecoupe-à-coeur, dosłownie cios w serce, odzywka w brydżu i innych grach karcianych, mająca także znaczenie renons w kierach (brak kart w tym kolorze).

Rozdział II

Hadżar

 

Tuaregowie z rasy berberyjskiej49 zamieszkują Ixham50, krainę leżącą między Touatem51, tą wielką saharyjską oazą leżącą pięćset kilometrów na południowy wschód od Maroka, Timbuktu52 na południu, rzeką Niger53 na zachodzie i Fezzanem54 na wschodzie. Jednakże w okresie, w którym dzieje się ta historia, musieli byli się przenieść55 na bardziej wschodnie obszary Sahary. Na początku XX wieku ich liczne plemiona, jedne prawie osiadłe, inne całkowicie koczownicze, występowały na płaskich i piaszczystych równinach, w języku arabskim określanych nazwą „outtâ”56, w Sudanie57 i aż po obszary, gdzie pustynia algierska styka się z pustynią tunezyjską.

Już jakiś czas wcześniej, po zarzuceniu prac nad morzem wewnętrznym58 w krainie Arad59, rozciągającej się na zachód od Gabès, którego możliwości powstania badał kapitan Roudaire60, rezydent generalny61 i bej62 Tunisu skłaniali Tuaregów, aby obozowali w oazach wokół szottów. Żywiono nadzieję, że dzięki swym umiejętnościom wojennym zostaną może jakby żandarmami pustyni. Nadzieję próżną, Imohagh63 nadal zasługiwali na obraźliwe przezwisko „Tuareg”, czyli „nocni rabusie”, pod którym budzili strach w całym Sudanie, a ponadto, gdyby prace nad stworzeniem Morza Saharyjskiego miały zostać wznowione, nie budziło wątpliwości, że staną na czele plemion wrogo nastawionych do kwestii zalania szottów.

Zresztą choć Targui, przynajmniej jawnie, parał się prowadzeniem karawan, a nawet ich strzeżeniem, to będąc rozbójnikiem z urodzenia, piratem z charakteru, miał zbyt złą reputację, aby wzbudzać całkowite zaufanie. Czyż przed wielu już laty majorowi Laingowi64, choć przemierzał niebezpieczne strony Czarnego Lądu, nie zagroziła zagłada właśnie podczas ataku tych groźnych tubylców? W roku 1881, podczas wyprawy, która wyruszyła z Ouargli65 pod wodzą komendanta Flattersa66, czyż ten odważny oficer i jego ludzie nie zginęli w Bir el-Garama67? Władze wojskowe Algierii i Tunezji musiały się mieć stale na baczności i odpierać ciągle ataki tych plemion, tworzących bardzo liczny lud.

Wśród plemion tuareskich Ahaggar68 uchodziło słusznie za jedno z najbardziej wojowniczych. Pochodzili z niego główni wodzowie ograniczonych powstań, które tak utrudniały utrzymywanie wpływów francuskich na długich pograniczach pustyni. Gubernator Algierii i rezydent generalny Tunezji, ciągle mający się na baczności, śledzili zwłaszcza tereny szottów, czyli sebhy. Można więc pojąć znaczenie projektu, którego wykonanie dobiegało końca, inwazji morza wewnętrznego, będącej tematem tej opowieści. Projekt ten miał zaszkodzić najbardziej plemionom tuareskim, pozbawić je większej części dochodów i skrócić szlaki karawan, zwłaszcza zaś uczynić je mniej licznymi, a także pozwalać łatwiej poskramiać napaści, które dodawały tyle nazwisk do afrykańskich nekrologów.

Właśnie z tego plemienia Ahaggar pochodziła rodzina Hadżara. Należała w nim do najbardziej znaczących. Rzutki, odważny, bezlitosny syn Dżemmy był zawsze postrzegany jako jeden z najgroźniejszych wodzów band na całym obszarze na południe od gór Aurès69. W ostatnich latach dokonywał licznych napaści czy to na karawany, czy na samotne oddziały wojska, a jego sława rosła wśród plemion przesuwających się powoli ku wschodniej połowie Sahary, którą to nazwą określa się olbrzymią równinę bez roślinności w tej części kontynentu afrykańskiego. Szybkość jego ruchów była oszałamiająca i chociaż władze polecały dowódcom wojskowym, aby za wszelką cenę schwytali go żywego, umiał się zawsze wymykać wyprawom wysyłanym w pogoń za nim. Kiedy zgłaszano jego obecność w pobliżu jednej oazy, pojawiał się nagle niedaleko innej. Na czele bandy Tuaregów, równie drapieżnych jak ich dowódca, pustoszył cały kraj leżący pomiędzy algierskimi szottami, a zatoką Małej Syrty. Kafile70 nie odważały się już zapuszczać na pustynię, a przynajmniej nie bez osłony bardzo licznej eskorty. Dlatego mające duże znaczenie ruchy karawan, docierających aż na targi Trypolitanii, w tej sytuacji bardzo ucierpiały.

 

A przecież nie brakowało posterunków wojskowych ani w Nefcie71, ani w Gafsie72, ani w Tozeurze73, który jest stolicą polityczną tego obszaru. Mimo to wyprawy wysyłane przeciwko Hadżarowi i jego bandzie nigdy nie kończyły się powodzeniem, a wojowniczy awanturnik potrafił im uciekać aż do dnia – co nastąpiło kilka tygodni wcześniej – w którym wpadł w ręce jednego z oddziałów francuskich.

Owa część Afryki Północnej była sceną jednej z tych katastrof, które niestety nie są rzadkie na czarnym kontynencie. Wiadomo, z jaką pasją, jakim poświęceniem, jaką śmiałością od tylu już lat badacze, następcy Burtona74, Speke’a75, Livingstone’a76, Stanleya77, wyruszają na rozległe pole odkryć. Liczono ich na setki, a ilu jeszcze znajdzie się na tej liście aż do dnia, niezmiernie na pewno odległego, w którym ta trzecia część Starego Świata odsłoni swe ostatnie tajemnice?! Ileż jednak z owych pełnych niebezpieczeństw wypraw zakończyło się zagładą!

Najnowszą odbył pewien odważny Belg, który zapuścił się w najmniej odwiedzane i najmniej znane zakątki Touatu.

Po zorganizowaniu w Konstantynie78 karawany – karawany naprawdę bardzo małej, liczącej zaledwie kilkunastu ludzi, Arabów najętych w tej krainie – Carl Steinx79 opuścił to miasto i udał się na południe. Konie i mehari80 były dla nich wierzchowcami, a także zwierzętami ciągnącymi dwa wozy zawierające sprzęty wyprawy.

Najpierw Carl Steinx osiągnął Ouarglę przez Biskrę81, Touggourt82, Negoussię83, gdzie mógł łatwo uzupełniać zapasy. W miastach tych rezydowały zresztą władze francuskie, które chętnie przychodziły z pomocą temu badaczowi.

W Ouargli znalazł się, można by rzec, w sercu Sahary, na trzydziestym drugim równoleżniku szerokości geograficznej północnej.

Do tego czasu wyprawa nie była zbyt niepokojona: borykała się z trudami, i to poważnymi, ale nie poważnymi niebezpieczeństwami. Co prawda wpływy francuskie były odczuwane w tych już odległych stronach. Tuaregowie, przynajmniej jawnie, okazywali pokorę, a karawany mogły bez większego zagrożenia zaspokajać wszelkie potrzeby handlu wewnętrznego.

 

Podczas pobytu w Ouargli Carl Steinx musiał dokonał wymiany swych ludzi. Kilku towarzyszących mu Arabów odmówiło dalszej podróży. Musiał im zapłacić, co nie obyło się bez kłopotów, bezczelnych żądań, wielu złośliwości. Lepiej było pozbyć się tych ludzi okazujących wyraźnie złą wolę i których zatrzymanie jako eskorty stanowiłoby zagrożenie.

Z drugiej strony podróżnik nie mógł ruszyć w dalszą drogę bez zastąpienia brakujących ludzi, a w tych warunkach, jak sam wiedział, nie miał wyboru. Uważał jednak, że wydobędzie się z tarapatów, przyjmując usługi licznych Tuaregów, którzy byli gotowi, za dobrym wynagrodzeniem, pójść z nim aż do końca wyprawy albo na zachodnim, albo na wschodnim skraju kontynentu afrykańskiego.

Jak jednak Carl Steinx, chociaż zachowywał nieufność wobec ludzi rasy tuareskiej, mógł przewidzieć, że do swej karawany wprowadza zdrajców, że od wyruszenia z Biskry był śledzony przez bandę Hadżara, tego groźnego wodza czekającego tylko na sposobność do napaści…? A teraz jego ludzie wprowadzani do karawany, najęci właśnie jako przewodnicy po nieznanych ziemiach, mogli doprowadzić badacza prosto tam, gdzie czekał na niego Hadżar…

Tak właśnie się stało. Opuściwszy Ouarglę, karawana posuwała się na południe, przecięła linię zwrotnika, osiągnęła kraj Ahaggar84, skąd skręciwszy na południowy wschód, zamierzała iść w stronę jeziora Czad85. Począwszy jednak od piętnastego dnia po wyruszeniu, nie docierały już żadne wieści ani o Carlu Steinxie, ani o jego towarzyszach. Co się stało…? Czy kafila zdołała dotrzeć w okolice Czadu i znajdowała się w drodze powrotnej, zmierzając na wschód bądź na zachód…?

Wyprawa Carla Steinxa wzbudziła bardzo wielkie zainteresowanie licznych Towarzystw Geograficznych, zwłaszcza tych zajmujących się podróżami w głąb Afryki. Aż do Ouargli były one powiadamiane na bieżąco o trasie. Jeszcze z następnego odcinka długości stu kilometrów docierały liczne wiadomości, przynoszone przez koczowników z pustyni i przekazywane władzom francuskim. Uważano więc, że za kilka tygodni Carl Steinx przybędzie w okolice jeziora Czad, docierając tam w sprzyjających warunkach.

Upłynęły jednak nie tylko tygodnie, ale i miesiące, a żadnych wieści o śmiałym badaczu belgijskim nie udawało się otrzymać. Posyłano po nie ludzi aż na najdalsze południe. Posterunki francuskie pomagały w poszukiwaniach, które kierowano w różne strony. Próby te nie dały żadnych wyników i należało się obawiać, że karawana zginęła całkowicie, albo w wyniku napaści koczowników z Touatu, albo wskutek zmęczenia czy chorób, pośród niezmiernych pustkowi saharyjskich.

Świat geografów nie wiedział więc, co myśleć, i zaczynał tracić nadzieję nie tylko na zobaczenie Carla Steinxa, ale i na usłyszenie jakichkolwiek wiadomości o nim, kiedy trzy miesiące później przybycie pewnego Araba z Ouargli rzuciło światło na tajemnicę otaczającą tę nieszczęsną wyprawę.