20 000 mil podmorskiej żeglugi. Część 2 - Juliusz Verne - ebook

20 000 mil podmorskiej żeglugi. Część 2 ebook

Juliusz Verne

5,0

Opis

Nowy Jork, rok 1867.

Profesor Aronnax wsiada na pokład  fregaty, okrętu amerykańskiej marynarki wojennej, w celu asystowaniu przy polowaniu na olbrzymiego narwala, którego  agresywność wobec różnych statków niepokoi armatorów na całym świecie. Po długim pościgu fregata nareszcie napotyka potwora i zbliża się do niego, ale spotkanie z nim przebiega źle: po krótkim stawianiu mu czoła, uczony spada do morza w towarzystwie jego sługi Conseila i harpunnika Neda Landa. Chroniąc się na grzbiecie domniemanego narwala, trzej ludzie szybko stwierdzają, że  nie  chodzi  tu o żadne zwierzę, ale o ogromny aparat ze stalowej blachy. Wciągnięci do wewnątrz, stają przed obliczem zagadkowego kapitana Nemo, który zaprojektował i zbudował tę nadzwyczajną łódź podwodną, ochrzczoną mianem „Nautilus”.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie już ponad 40 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 396

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Verne

 

 

20 000 mil podmorskiej żeglugi

Część druga

 

 

Przełożył i przypisami opatrzył Andrzej Zydorczak

Pięćdziesiąta czwarta publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Tytuł oryginału francuskiego: Vingt mille lieues sous les mers

 

© Copyright for the Polish translation by Andrzej Zydorczak, 2018

 

118 ilustracji, w tym 18 kolorowych i 2 mapki: Alphonse de Neuville i Édouard Riou

(zaczerpnięte z XIX-wiecznego wydania francuskiego)

 

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

 

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

 

Patron serii „Biblioteka Andrzeja”:

Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a 

 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

 

ISBN 978-83-65753-38-0 (całość)

ISBN 978-83-65753-40-3 (część druga)

 

Część druga

 

 

 

 

Rozdział I

OceanIndyjski

 

W tym miejscu zaczyna się druga część naszej podróży pod morzami. Pierwsza zakończyła się wzruszającą sceną na koralowym cmentarzu, która na długo pozostawiła głębokie wrażenie w mojej duszy. Zatem życie kapitana Nemo toczyło się w głębinach rozległych mórz. Wszystko zostało obmyślone i zaplanowane, nawet ów podwodny cmentarz w najskrytszym zakątku oceanu, gdzie żaden potwór nie przypłynie zakłócić ostatniego snu mieszkańców „Nautilusa”, tych przyjaciół skazanych na siebie tak za życia, jak i po śmierci! Tam będą bezpieczni „nawet od ludzi!” – dodał kapitan.

Zawsze taka sama dzika, nieubłagana nieufność wobec ludzkiego społeczeństwa!

Jeśli chodzi o mnie, to nie poprzestawałem już na przypuszczeniach, które zadowalały Conseila. Poczciwy chłopiec uparcie widział w dowódcy „Nautilusa” tylko jednego z tych wielkich, a niedocenionych należycie uczonych mężów, którzy wzgardą odpłacają ludzkości za jej obojętność. Dla niego był to niezrozumiany geniusz, który doznawszy na ziemi zawodów, schronił się w tym niedostępnym środowisku, gdzie człowiek o tak wielkiej duszy mógł żyć zupełnie swobodnie. Moim zdaniem jednak to przypuszczenie wyjaśniało tylko jedną stronę charakteru kapitana Nemo.

Faktycznie, tajemnica ostatniej nocy, podczas której wrzucono nas do więzienia i pogrążono w sztucznym śnie, gwałtowność, z jaką kapitan wytrącił mi z rąk lunetę, gdy chciałem skontrolować widnokrąg, i wreszcie śmiertelna rana, którą otrzymał jeden z jego ludzi przy niewytłumaczonym starciu „Nautilusa” – wszystko to pozwalało mi wyciągać nowe wnioski. Nie! Kapitan Nemo nie poprzestawał na uciekaniu od ludzi! Jego straszliwa maszyna nie służyła tylko samemu pragnieniu poszukiwania wolności, ale być może była także narzędziem jakiejś nieznanej mi, okropnej zemsty.

Jednak w tej chwili nic nie było dla mnie oczywiste. W tych ciemnościach dostrzegałem zaledwie blade światełka i musiałem poprzestać na pisaniu, by tak rzec, pod dyktando wydarzeń.

Poza tym nic nas nie wiązało z kapitanem Nemo. Przecież on wiedział, że ucieczka z „Nautilusa” była niemożliwa. Nie byliśmy nawet związani żadnym przyrzeczeniem. Nie krępowało nas żadne zobowiązanie honorowe. Byliśmy tylko jeńcami, więźniami, których przez pozorną uprzejmość nazywano gośćmi. Jednakże Ned Land nie wyrzekł się nadziei odzyskania wolności. Był pewny, że skorzysta z pierwszej okazji, jaką mu zgotuje przypadek. Zamierzałem zresztą pójść w jego ślady. A przecież nie bez żalu myślałem o wspaniałomyślności kapitana Nemo, dzięki której udało nam się poznać część tajemnic „Nautilusa”. Czy powinienem nienawidzić, czy też podziwiać tego człowieka? Był on ofiarą czy też katem? A przy tym, jeśli mam wyznać otwarcie, chciałem dokończyć tę podmorską podróż dookoła świata, której początki były tak wspaniałe, zanim opuściłbym go na zawsze. Chciałem zbadać wiele cudów nagromadzonych pod morzami kuli ziemskiej. Chciałem zobaczyć to, czego jeszcze żaden człowiek nie widział, choćby za tę nienasyconą żądzę wiedzy przyszło mi zapłacić życiem! Bo i cóż do tej pory odkryłem? Nic lub prawie nic. Przepłynąłem tylko sześć tysięcy lig po Oceanie Spokojnym.

Wiedziałem jednak, że „Nautilus” zbliża się do lądów zamieszkanych i byłoby okrucieństwem poświęcać towarzyszy dla mej namiętności do badań naukowych, jeśli zdarzyłaby się dobra sposobność do ucieczki. Gdyby nadarzyła się okazja, wypadałoby pójść z nimi, a może nawet być ich przewodnikiem. Czy jednak kiedykolwiek miała się nadarzyć taka sposobność? Człowiek przemocą pozbawiony wolności marzy o szansie jej odzyskania – lecz uczony, ciekawy nowych zjawisk, lęka się jej i unika.

Tamtego dnia, dwudziestego pierwszego stycznia 1868 roku, w południe, pierwszy oficer wyszedł zmierzyć wysokość słońca ponad horyzontem. Ja także zjawiłem się na platformie i zapaliwszy cygaro, przypatrywałem się jego pomiarom. Wydawało mi się rzeczą oczywistą, że ten człowiek nie rozumiał po francusku, gdyż kilkakrotnie robiłem głośne spostrzeżenia, które powinny były zwrócić jego uwagę, jeśliby je rozumiał. Pozostawał jednak zawsze milczący i obojętny.

Podczas gdy on za pomocą sekstansu przeprowadzał obserwacje, jeden z marynarzy „Nautilusa” – ten sam tęgi chłop, który towarzyszył nam w pierwszej podmorskiej wycieczce do wyspy Crespo – przyszedł czyścić szyby reflektora. Wówczas przypatrzyłem się dokładnie temu aparatowi, którego moc stokrotnie pomnażały soczewkowate pierścienie, ustawione tak jak w latarniach morskich, kierujących swoje światło w pożądanym kierunku. Lampa elektryczna była tak skonstruowana, by wyzyskiwać całą jej moc świetlną. Jej światło w istocie powstawało w próżni, co jednocześnie zapewniało mu ciągłość i intensywność. Próżnia ta znacznie też oszczędzała grafitowe bieguny, między którymi powstawał łuk świetlny. Była to znacząca oszczędność dla kapitana Nemo, któremu nie byłoby łatwo zastąpić je nowymi. Jednak w tych warunkach zużywanie się ich było prawie niedostrzegalne.

Tak więc, kiedy „Nautilus” znów przygotowywał się do podjęcia nowej podmorskiej podróży, zszedłem na dół, do salonu. Ponownie zamknęły się włazy i statek podążał kursem wiodącym prosto na zachód.

Płynęliśmy wodami Oceanu Indyjskiego, rozległej płaszczyzny zajmującej pięćset pięćdziesiąt milionów hektarów, której wody były tak przezroczyste, że można było dostać zawrotów głowy, gdy patrzyło się od dołu na jej zwierciadło. „Nautilus” płynął przeważnie na głębokości od stu do dwustu metrów. Tak działo się przez kilka kolejnych dni. Dla kogoś innego, nie tak szalenie rozkochanego w morzu jak ja, godziny rejsu z pewnością wydawałyby się długie i monotonne. Ja jednak urządzałem codziennie przechadzki po platformie, gdzie wdychałem orzeźwiające powietrze oceanu, napawałem się widokiem bogatych wód przez szyby salonu, czytałem książki w bibliotece oraz pisałem notatki i pamiętniki, co zajmowało cały mój czas, nie zostawiając mi ani chwili na nudę.

Ogólnie biorąc, cieszyliśmy się wysoce zadawalającym stanem zdrowia. Dieta na pokładzie bardzo nam odpowiadała i jeśli chodzi o mnie, mógłbym się znakomicie obejść bez dań mięsnych, których Kanadyjczyk, protestując przeciw postnym potrawom, chętnie kosztował. Prócz tego w tej niezmiennej temperaturze nie obawialiśmy się nawet kataru. Zresztą ów koral madreporowy Dendrophylia, znany w Prowansji pod nazwą „kopru morskiego”1, którego pewien zapas znajdował się na statku, a którego polipy, wprost rozpływające się w ustach, stanowiły doskonałą substancję mogącą być lekiem przeciw kaszlowi.

Przez kilka kolejnych dni widywaliśmy znaczną liczbę ptaków wodnych, płetwonogie, mewy większe i mniejsze. Niektóre z nich, zręcznie zastrzelone i w pewien sposób przygotowane, dostarczyły nam wcale smacznego pieczystego. Pośród znakomitych żaglowców2, pokonujących wielkie odległości między lądami i po trudach lotu odpoczywających na falach, dostrzegłem wspaniałego albatrosa, wydającego wrzaskliwy głos podobny do ryczenia osła. Ptaki te należą do rodziny długoskrzydłych. Rodzinę wiosłonogich reprezentowały szybkie fregaty, które błyskawicznie chwytały ryby na powierzchni wody, oraz liczne faetony żółtodziobe. Widziałem wśród nich też faetony czerwonosterne3 wielkości gołębia, których białe upierzenie cieniowane na różowo pięknie kontrastuje z czarnymi skrzydłami.

 

Sieci „Nautilusa” wyciągnęły kilka gatunków żółwi morskich z rodzaju Caretta, z wypukłym grzbietem, których skorupa jest wysoko ceniona. Te gady, z łatwością nurkujące, mogą długo przebywać pod wodą, zamknąwszy mięsistą klapę przy zewnętrznym otworze kanału nosowego. Niektóre z tych żółwi karetta, gdy je wyciągano z sieci, spały jeszcze w swych skorupach chroniących je od żarłoczności zwierząt morskich. Mięso ich było średniej jakości, ale jaja stanowią smakowitą potrawę.

Co do ryb, zawsze budziły one nasz podziw, ilekroć przez otwarte okna w salonie śledziliśmy tajemnice ich wodnego życia. Zauważyłem kilka gatunków, których jak dotąd nie miałem okazji zaobserwować.

Wymienię tu głównie ryby z rodziny kosterowatych4, spotykane przede wszystkim w Morzu Czerwonym, Oceanie Indyjskim oraz tej części Oceanu Atlantyckiego, która oblewa brzegi Ameryki równikowej. Ryby te, podobnie jak żółwie, jeżowce, pancerniki i skorupiaki, są ochraniane pancerzem, który nie jest ani wapienny, ani kamienny, lecz faktycznie kostny. Niekiedy przybiera on formę trójkątnej bryły, to znowu czworokątnej. Pośród koster trójrogich zauważyłem niektóre osobniki o długości pół decymetra, charakteryzujące się zdrowym mięsem o wybornym smaku, z brunatnymi ogonami i żółtymi płetwami. Polecam zaaklimatyzować je w wodach słodkich, do których zresztą pewna liczba ryb morskich z łatwością przywyka. Wspomnę również o kosterach czterorogich, opatrzonych na grzbiecie czterema dużymi gruzełkami; kosterach cętkowanych, mających białe plamki na spodniej części ciała, oswajających się jak ptaki; kosterach rogatych z kolcami utworzonymi przez przedłużenie ich skorupy kościstej, a z powodu dziwnego chrząkania przezwanych „świniami morskimi”5; i wreszcie „dromaderach”6 z jednym wielkim garbem w kształcie stożka, których mięso jest łykowate i twarde jak podeszwa.

Wymienię jeszcze na podstawie codziennych notatek spisywanych przez Conseila pewne ryby z rodzaju kolcobrzuchów, charakterystyczne dla tych mórz; sferynki trujące7 o czerwonych grzbietach i białych podbrzuszach, odznaczające się trzema rzędami podłużnych pasów, i długie na siedem cali ryby elektryczne, ozdobione jaskrawymi barwami. Dalej, jako przykłady innych rodzajów przytoczę ryby „jajokształtne” pozbawione ogona, podobne do ciemnobrunatnego jaja, jak pisanka porysowanego białymi pręgami; najeżki8, prawdziwe morskie jeżozwierze9, opatrzone kolcami i mogące się tak nadymać, że tworzą kulę, najeżoną ostrymi grotami; koniki morskie, wspólne wszystkim oceanom; pegazy indyjskie10 z podługowatym pyszczkiem, którym ich płetwy piersiowe, bardzo rozszerzone i kształtem przypominające skrzydła, pozwalają jeśli nie latać, to przynajmniej wznosić się w powietrze; „gołębie łopatkowate”, których ogon pokryty jest licznymi łuskowatymi pierścieniami; makrognaty, ryby o długich pyskach, długości dwudziestu pięciu centymetrów, jaśniejące pięknymi kolorami, wyśmienite do jedzenia; sine płaskogłowy11 z pomarszczonymi łbami; miriady ślizgów12 z czarnymi prążkami i długimi płetwami piersiowymi, prześlizgujących się po powierzchni wód z niesłychaną szybkością; rozkoszne żaglice, które swoje ramiona podnoszą niby żagle i rozwijają według przyjaznych prądów wiatru; wspaniałe kurtusy13, które przyroda szczodrze obdarzyła kolorem żółtym, błękitnym, srebrnym i złotym; wstęgorowate14, których płetwy w kształcie skrzydeł utworzone są z taśm; głowacze, zawsze powalane mułem i wydające charakterystyczne dźwięki15; kurki16, których wątroba uważana jest za trującą; bodiany17, mające nad oczyma ruchome klapki; wreszcie strzelczyki18 z długim i rurkowatym pyszczkiem, istne muchołówki oceanu, uzbrojone w strzelby, których nie przewidział ani Chassepot ani Remington19, a które zabijają owady jedną kropelką wody.

Z osiemdziesiątego dziewiątego rodzaju ryb, według klasyfikacji Lacépède’a, i drugiej gromady ościstych, wyróżniających się nakrywką i błoną oskrzelową, zauważyłem skorpenę20 mającą kolce na głowie i tylko jedną płetwę grzbietową. Zwierzęta te mają łuskę lub są jej pozbawione w zależności od tego, do którego podrodzaju należą. Drugi podrodzaj reprezentowały okazy dydaktylów, trzy do czterech decymetrów długości, w żółte paski, z głową fantastycznych kształtów. Z drugiego podrodzaju zauważyliśmy „żądła demona”21 długie na trzy do czterech decymetrów, o żółtych pasach i fantastycznych kształtach łbów. Co do pierwszego podrodzaju, to sieci dostarczyły wiele okazów dziwnej ryby, słusznie przezwanej „ropuchą morską” – ryby o dużym łbie i ciele zoranym głębokimi bruzdami i wklęsłościami lub pokrytym guzami. Najeżona kolcami i pryszczata, ma na sobie szkaradne, nierówne rogi, a ciało i ogon opatrzone stwardniałymi naroślami. Po ukłuciu jej kolców tworzą się niebezpieczne rany. Jest to ryba okropna i odrażająca22.

Od dwudziestego pierwszego do dwudziestego trzeciego stycznia „Nautilus” w ciągu dwudziestu czterech godzin przebył dwieście pięćdziesiąt lig, czyli pięćset czterdzieści mil morskich, co dawało średnią prędkość dwudziestu dwóch węzłów. Jeśli w tym pędzie mogliśmy rozpoznawać różne odmiany ryb, to trzeba to przypisać tej okoliczności, iż zwabione światłem elektrycznym, same usiłowały nam towarzyszyć. Większość nie mogła jednak nadążyć za statkiem i pozostawała w tyle. Kilka zaledwie zdołało przez pewien czas utrzymywać się przy „Nautilusie”.

Rankiem dwudziestego czwartego stycznia na 12° 05’ szerokości południowej i 94° 33’ długości ujrzeliśmy koralową wyspę Keeling, porośniętą wspaniałymi okazami palm kokosowych, a po raz pierwszy zbadaną przez Darwina i kapitana FitzRoya23. „Nautilus” płynął w małej odległości wzdłuż urwistych wybrzeży tej niezamieszkanej wyspy. Nasze dragi ponownie wyciągnęły liczne okazy polipów i szkarłupni oraz ciekawych skorupiaków z typu mięczaków. Kilka cennych okazów z rodzaju Delfinula pomnożyło skarby kapitana Nemo – w tej liczbie rzadka gwiazdecznica, gatunek pasożytniczego polipa, często osiadającego na muszlach.

Wkrótce wyspa Keeling zniknęła za horyzontem, a kurs zmienił się na północny zachód, w stronę cypla Półwyspu Indyjskiego.

– Zbliżamy się do cywilizowanych lądów – powiedział do mnie tego dnia Ned Land. – To zawsze lepsze od tych wysp Papuazji, gdzie częściej można spotkać dzikich niż sarny! Tymczasem na ziemi Hindusów, panie profesorze, są drogi, linie kolei żelaznej, miasta angielskie, francuskie i hinduskie. Nie ujdzie się pięciu mil lądowych, żeby nie spotkać ziomka. Ech! Czy nie jest to stosowna pora, by porzucić naszego kapitana Nemo?

– Nie, Nedzie, nie myśl jeszcze o tym – odpowiedziałem stanowczym tonem. – Pozwólmy się nieść prądom, jak mawiacie wy, marynarze. Sam widzisz, że „Nautilus” zbliża się do lądów zamieszkanych, że powraca do Europy i do niej nas wiezie. Gdy już wpłyniemy na nasze morza, wtedy zobaczymy, rozsądek nam podpowie, czego mamy spróbować. Zresztą nie sądzę, by kapitan pozwolił nam polować na Wybrzeżu Malabarskim lub Koromandelskim24, tak jak w lasach Nowej Gwinei.

– Panie profesorze, czy nie można się obejść bez jego pozwolenia?

Nie odpowiedziałem Kanadyjczykowi. Nie miałem ochoty się sprzeczać, a zresztą w duchu gorąco pragnąłem wykorzystać do reszty dziwny dar losu, który nas rzucił na pokład „Nautilusa”.

Od czasu jak minęliśmy wyspę Keeling, prędkość naszego statku była coraz mniejsza i poruszaliśmy coraz bardziej kapryśną trasą. Nieraz zapuszczaliśmy się na znaczne głębokości. Kilka razy użyliśmy naszych płatowych sterów głębokościowych, które wewnętrzne dźwignie zdolne były ustawić ukośnie w stosunku do linii wodnej. W ten sposób zeszliśmy na dwa lub trzy kilometry pod powierzchnię wody, ale nigdy jednak nie dotarliśmy do dna Oceanu Indyjskiego, którego nie mogły dosięgnąć nawet długie na trzynaście tysięcy metrów sondy25. Co do temperatury dolnych warstw wody, termometr niezmiennie wskazywał cztery stopnie powyżej zera26. Zauważyłem jedynie, że w wyższych partiach woda była zawsze zimniejsza na płyciznach niż na pełnym morzu.

Dwudziestego piątego stycznia ocean był zupełnie pusty. „Nautilus” spędził cały dzień na powierzchni, swą potężną śrubą rozbijając wodę i wyrzucając ją na dużą wysokość. Jak tu się dziwić, że w takich warunkach brano go za olbrzymiego wieloryba? Ze trzy czwarte tego dnia przesiedziałem na platformie, przypatrując się morzu. Nic nie ukazywało się na widnokręgu. Dopiero późnym popołudniem, około czwartej, zobaczyliśmy dalekomorski parowiec, który płynął szybko na zachód, kursem przeciwnym do naszego. Przez chwilę widać było jego maszty, lecz on nie mógł dostrzec „Nautilusa”, zbyt mało wynurzonego nad powierzchnię wody. Sądzę, że ten parowiec należał do Linii Żeglugowej Indii Wschodnich, utrzymującej komunikację między wyspą Cejlon a Sydney, zatrzymując się w Zatoce Króla Jerzego27 i w Melbourne.

Około piątej po południu, nim nastał ów szybki zmierzch, który w strefach międzyzwrotnikowych łączy dzień z nocą, Conseil i ja podziwialiśmy ciekawe widowisko.

Istnieje piękne zwierzątko, którego spotkanie, zdaniem starożytnych, jest dobrą wróżbą. Arystoteles, Atenajos, Pliniusz i Oppian28 badali jego zwyczaje i w tym względzie wyczerpali całą poetycką fantazję uczonych Grecji i Rzymu. Nazywali je Nautilus i Pompilius,jednak współczesna nauka nie zatwierdziła tych nazw i dziś mięczak ten znany jest pod nazwą argonauty, czyli żeglarka.

Gdyby ktoś poradził się Conseila, dowiedziałby się od tego zacnego chłopca, że typ mięczaków dzieli się na pięć gromad; że pierwszą z nich jest gromada głowonogów, której reprezentanci są częściowo nadzy, a częściowo okryci skorupami, i że obejmuje dwie rodziny: dwuskrzelne i czworoskrzelne, różniące się liczbą skrzeli; że rodzina dwuskrzelnych obejmuje trzy rodzaje: żeglarki, kalmary i mątwy, a rodzina czworoskrzelnych ma tylko jeden rodzaj – łodzika29. Gdyby, poznawszy tę nomenklaturę, jakiś oporny słuchacz pomylił żeglarka wyposażonego w przyssawki z łodzikiem, który ma czułki, nie można by było mu tego wybaczyć.

Otóż po powierzchni oceanu płynęła wówczas właśnie cała gromada żeglarków. Naliczyliśmy ich kilka setek. Należały one do gatunku żeglarków gruzełkowatych, właściwych wodom oblewającym Indie.

 

Te pełne wdzięku mięczaki poruszały się, cofając się za pomocą rurki lokomocyjnej, przez którą wyrzucały wciągniętą w siebie wodę. Z ośmiu ich macek sześć przedłużonych i cienkich płynęło na powierzchni wody, podczas gdy dwie pozostałe, zaokrąglone płetwowato, rozciągały się na wietrze niczym lekkie żagle. Doskonale widziałem ich spiralne, pofałdowane muszle, które Cuvier trafnie porównał do zgrabnej łódki. W istocie były to prawdziwe stateczki, unoszące zwierzęta, które je wytworzyły, a jednak nie były do nich przytwierdzone.

– Argonauta może opuścić swoją skorupę – powiedziałem do Conseila – ale jednak nigdy tego nie robi.

– Zupełnie tak samo jak kapitan Nemo – odpowiedział roztropny chłopiec. – Dlatego zrobiłby lepiej, nazywając swój okręt „Argonautą”.

Przez prawie całą godzinę „Nautilus” płynął pośród tej gromady mięczaków. Potem, nie wiem dlaczego, nagle zdjęła je ogromna trwoga. Jak gdyby na dany sygnał wszystkie żagle się zwinęły, ramiona opadły, ciała się skurczyły, muszle, przewracając się, zmieniły środek ciężkości i cała flotylla zniknęła pod falami. Stało się to w okamgnieniu i nigdy jeszcze okręty eskadry nie manewrowały tak dokładnie zsynchronizowane.

Właśnie w tej chwili zapadła nagle noc i fale, z lekka poruszane wiatrem, spokojnie opływały boki „Nautilusa”.

Nazajutrz, dwudziestego szóstego stycznia, przekroczyliśmy równik na osiemdziesiątym drugim południku i ponownie wpłynęliśmy na półkulę północną.

Podczas tego dnia towarzyszyła nam potężna gromada żarłaczy, tworząc prawdziwy orszak. W tamtejszych morzach roi się wprost od tych groźnych zwierząt, więc z tego powodu wody te są bardzo niebezpieczne. Z owych żarłaczy jedne, rogatki australijskie30, z brunatnymi grzbietami i białawymi brzuchami, uzbrojone były w jedenaście rzędów zębów; drugie, „żarłacze oczkowate”, miały na szyi czarne plamy otoczone białym kółkiem, które czyniło je podobnymi do oczu; wreszcie inne, brunatnożółte rekinki plamiste31, miały zaokrąglone pyski obsiane czarnymi cętkami. Często te potężne zwierzęta rzucały się ku szybom salonu z dość niepokojącą gwałtownością. Ned nie posiadał się wówczas ze złości. Chciał wypłynąć na powierzchnię wód i harpunem godzić w te potwory, zwłaszcza w mustele siwe32 z paszczą uzbrojoną w zęby rozłożone jak mozaika, lub w inne, wielkie rekiny tygrysie, długie na pięć metrów, które w jakiś niewytłumaczalny sposób go prowokowały. Wkrótce jednak „Nautilus” znacznie zwiększył prędkość i z łatwością zostawił w tyle nawet najszybsze z tych rekinów.

Dwudziestego siódmego stycznia u – co za okropny widok! – pływające po powierzchni morza ludzkie trupy. Byli to zmarli mieszkańcy hinduskich miast, których Ganges unosił aż na otwarty ocean. Sępy, jedyni grabarze tego kraju, nie miały jeszcze czasu ich pożreć. Nie brakło jednak rekinów do pomocy w tej żałobnej posłudze.

 

Około siódmej wieczorem „Nautilus”, na wpół zanurzony, płynął po wodzie koloru mleka. Cały ocean, jak daleko sięgnąć wzrokiem, wydawał się biały. Czy zjawisko to wywołane było poświatą Księżyca? Nie, gdyż był on od dwóch dni w nowiu i niknął jeszcze za widnokręgiem w promieniach słońca. Całe niebo, mimo że rozświetlał je gwiezdny blask, wydawało się czarne i silnie kontrastowało z kolorem wody.

Conseil zupełnie nie mógł uwierzyć własnym oczom i dopytywał mnie o przyczyny tego osobliwego zjawiska. Na szczęście potrafiłem mu odpowiedzieć.

– Morzem mlecznym – rzekłem – nazywana jest rozległa przestrzeń białej wody, często widywana przy brzegach wyspy Amboine33 i w tych okolicach.

– Jednak – odrzekł Conseil – czy nie mógłby mi pan wyjaśnić, co wywołuje to zjawisko? Przecież woda, jak sądzę, nie zamieniła się w mleko!

– Nie, mój chłopcze, nie zamieniła się. Tę zdumiewającą cię biel wywołuje niezliczone mnóstwo wymoczków, które można porównać do robaczków świętojańskich, galaretowatych, bezbarwnych, nie grubszych niż włos i nie dłuższych niż piąta część milimetra. Niektóre z tych żyjątek łączą się ze sobą na przestrzeni wielu lig.

– Wielu lig! – wykrzyknął zdziwiony Conseil.

– Tak, mój chłopcze, i nawet nie próbuj policzyć tych wymoczków! Z pewnością ci się to nie uda, bowiem, jeśli się nie mylę, byli już żeglarze, którzy płynęli po tym mlecznym morzu przez ponad czterdzieści mil morskich.

Nie wiem, czy Conseil wziął pod uwagę moją sugestię, ale wydawało się, że pogrążył się w głębokich rozważaniach, prawdopodobnie usiłując obliczyć, ile piątych części milimetra mieści się na powierzchni czterdziestu mil kwadratowych. Co do mnie, z ciekawością przypatrywałem się zjawisku. Przez kilka godzin „Nautilus” pruł swoją ostrogą białe bałwany i jak zauważyłem, bez szelestu ślizgał się po tej mydlanej wodzie, jak gdyby płynął w pienistych wirach, które tworzyły ścierające się w zatokach przeciwne prądy.

Około północy morze przybrało nagle z powrotem zwyczajną barwę, ale za nami, aż po krańce widnokręgu, niebo, odbijając biel bałwanów, zdawało się długo jeszcze zachowywać świetlane barwy zorzy polarnej.

 

 

 

 

1Pod tą nazwą w Prowansji znana jest roślina, a nie zwierzę, o czym zresztą autor wspomina w dalszej części powieści.

2Żaglowiec – tu: ptak potrafiący pokonywać wielkie odległości.

3Fregaty(Fregatidae) – rodzina dużych ptaków z rzędu pełnopłetwych; obejmuje gatunki oceaniczne zamieszkujące Wyspę Wniebowstąpienia, Wyspę Bożego Narodzenia, wschodnią część Oceanu Indyjskiego, Galapagos, wschodni Pacyfik, zachodnie wybrzeża Afryki i Wyspy Zielonego Przylądka; faeton żółtodzioby (Phaethon lepturus) – ptak z rodziny faetonowatych występujący w strefie tropikalnej i subtropikalnej na całym świecie; długość ciała do 45 cm, rozpiętość skrzydeł do 100 cm; faeton czerwonosterny (Phaethon rubricauda) – średni ptak wodny z rodziny faetonowatych; zamieszkuje tropikalne i subtropikalne okolice zachodniej części Pacyfiku, Oceanu Indyjskiego i Indonezji; upierzenie białe (w okresie godowym lekko różowe); w ogonie dojrzałych osobników dwa długie czerwone pióra (stąd nazwa); długość ciała do 45 cm, rozpiętość skrzydeł do 100 cm.

4Kosterowate (kostery, Ostraciidae) – rodzina morskich ryb z rzędu rozdymkokształtnych, zasiedlających głównie rafy koralowe w oceanach: Indyjskim, Atlantyckim i Spokojnym.

5Świnia morska – chodzi tu o gatunek rogatnicy Balistes polylepis, zamieszkujący subtropikalne wody wschodniego Pacyfiku.

6Dromader – potoczna nazwa (także: wielbłąd, rybitwa morska, krasnoludek) kostery piramidalnej (Tetrosomus gibbosus), gatunku ryby pochodzącej z Indo-Pacyfiku i przesiedlonej także na Morze Śródziemne; długość do 20 (rzadko do 30) cm; żywi się bezkręgowcami; jej mięso jest trujące.

7Sferynka trująca (Sphoeroides spengleri) – gatunek morskiej ryby rozdymkokształtnej z rodziny rozdymkowatych (Tetraodontidae); występuje licznie w wodach na głębokości od 2 do 70 m p.p.m. w pobliżu raf koralowych w zachodniej części Oceanu Atlantyckiego; dorasta do 30 cm; żywi się mięczakami, skorupiakami i szkarłupniami; jeden z najbardziej trujących gatunków.

8Najeżka (diodon, Diodon hystrix) – ryba morska z rodziny najeżkowatych (Diodontidae), z rzędu najeżkokształtnych; długość ok. 50 cm; łuski przekształcone w kolce o długości do 5 cm; w zagrożeniu napełnia wodą lub powietrzem uchyłki jelita, przybierając kształt niemal kulisty; żywi się głównie mięczakami i koralowcami; występuje w gorącej i ciepłej strefie oceanów: Spokojnego, Atlantyckiego i Indyjskiego.

9Jeżozwierze (Hystricidae) – ssaki z rodziny zaliczanej do gryzoni; zamieszkują tereny pustynne, stepy i obszary leśne południowej Europy, Afryki i południowej Azji; długość 35-85 cm; ogon krótki, ciało pokryte kolcami do 40 cm długości oraz szczecinowatym włosem; roślinożerne.

10Pegaz indyjski (Pegasus natans) – gatunek ryby z rodziny pegazowatych (Pegasidae), długość do 18 cm; zamieszkuje płytkie wody Oceanu Indyjskiego oraz Pacyfiku aż po Australię.

11Płaskogłów (płaskoń indyjski, Platycephalus indicus) – ryba z rodziny płaskoniowatych (Platycephalidae), występująca w Ocenie Indyjskim i środkowym Pacyfiku.

12Ślizgi – rodzaje niedużych ryb z rodziny ślizgowatych (Blenniidae); żyją w strefie przybrzeżnej mórz ciepłych i umiarkowanych; skóra obficie pokryta śluzem; doskonale przystosowują ubarwienie do otoczenia.

13Kurtus (Kurtus) – rodzaj ryb z rodziny Kurtidae, nazywanych także rybą-inkubatorem, ponieważ samce noszą jaja na haczykowatych wypustkach znajdujących się na łbach; zasiedlają przybrzeżne wody południowo-wschodniej Azji, niektóre gatunki aż po Australię; długość do 12-13 cm.

14Wstęgorowate (Trachipteridae) – rodzina morskich ryb głębinowych z rzędu strojnikokształtnych (Lampridiformes), o wydłużonym, spłaszczonym ciele, żyjących we wszystkich oceanach.

15Głowacze (Cuttus) – nieduże ryby żyjące w słodkowodnych wodach europejskich; wydają dzięki przypominające szczekanie.

16Kurki (Trigla) – rodzaj średniej wielkości ryb z rodziny kurkowatych (Triglidae); żyją na szelfach północnej i południowej półkuli; niektóre mają znaczenie gospodarcze.

17Bodiany (Bodianus) – rodzaj średniej wielkości ryb z rodziny wargaczowatych (Labridae); żyją w wodach przybrzeżnych, różnie ubarwione w zależności od wieku i wielkości; hodowane w akwariach.

18Strzelczyk (pryskacz, Toxodes jaculatrix) – ryba z rodziny strzelczykowatych (Toxotidae), długości do 20 cm; żyje głównie w słonawych, mangrowych ujściach rzek od Zatoki Adeńskiej, poprzez wybrzeża Indii i Azji południowo-wschodniej, po Australię; ryba przypowierzchniowa, poluje w charakterystyczny sposób: strąca owady do wody, wystrzeliwując z pyska strumień wody na odległość kilkudziesięciu centymetrów.

19Antoine Alphonse Chassepot (1833-1905) – francuski wynalazca; w 1866 roku skonstruował karabin odtylcowy o dalekim zasięgu z nagwintowaną lufą i zamkiem iglicowym, używany w armii francuskiej w latach 1866-1874; Eliphalet Remington (1793-1861) – amerykański przemysłowiec i wynalazca, założyciel koncernu zbrojeniowego E. Remington and Sons, istniejącego do dziś.

20Skorpena (Scorpaena scrofa) – drapieżna ryba morska z rodziny skorpenowatych; długość do 30 cm (rzadko 50 cm); ciało masywne, uzbrojone w kolce – promienie płetwowe połączone z gruczołami jadowymi u ich podstawy; ukłucia bardzo bolesne dla człowieka; występowanie: wschodni Ocean Atlantycki, Morze Śródziemne i Morze Czarne na głębokościach 20-500 m.

21Żądło demona (ang. demon stinger, Inimicus didactylus) – ryba z rodziny szkaradnicowatych.

22Chodzi o rybę zwaną kur diabeł (Myoxocephalus scorpius).

23RobertFitzRoy (1805-1865) – u J. Verne’a: Fitz-Roy; brytyjski hydrograf i meteorolog, wiceadmirał; w latach 1831-1836 kierował wyprawą dookoła świata na statku „Beagle”, w której brał udział Charles Darwin; zorganizował brytyjską regularną służbę meteorologiczną; jeden z prekursorów współczesnej teorii meteorologii synoptycznej.

24Wybrzeże Malabarskie– część południowo-zachodniego wybrzeża Indii nad Morzem Arabskim, od Goa do przylądka Komoryn; Wybrzeże Koromandelskie– szeroka nizina na Półwyspie Indyjskim nad Zatoką Bengalską.

25Największą głębokość Oceanu Indyjskiego zmierzono na Głębi Diamantina (ang. Diamantina Deep) i wynosi ona 8047 m.

26Nowsze badania wykazały, że temperatura wody może spaść do 1° C.

27Zatoka Króla Jerzego (ang. King George Sound) – u J. Verne’a: Cypel Króla Jerzego; zatoka, nad którą leży miasto Albany.

28Oppian z Anazarbos (ok. 181-211/212) – grecki poeta; zesłany na wyspę Melita, został ułaskawiony przez Karakallę, któremu poświęcił dwa poematy dydaktyczne: O rybołówstwie i O polowaniu.

29Łodzik (Nautilus) – jedyny współcześnie rodzaj żyjących od triasu głowonogów czteroskrzelnych; 4-5 gatunków; muszla spiralna, o średnicy ok. 25 cm, podzielona na komory połączone otworem syfonalnym; w ostatniej komorze mieści się ciało łodzika; głowa duża, wyposażona w kurczliwe czułki (ok. 90) bez przyssawek; zamieszkuje Ocean Spokojny, od Półwyspu Malajskiego do Fidżi, na głębokości 200-600 m.

30Rogatka australijska (Heterodontus portusjacksoni) – gatunek rekina z rodziny rogatkowatych; ubarwienie brunatnopiaskowe, długość do 1,6 m; zamieszkuje przybrzeżne wody Australii.

31Rekinek plamisty (rekinek panterka, Scyliorhinus stellaris) – gatunek ryby z rodziny rekinkowatych (Scyliorhinidae); masywna, zaokrąglona głowa, ciało wydłużone, dorasta do 170 cm, zamieszkuje wody północnego Atlantyku.

32Mustel siwy (siwosz, Mustelus mustelus) – gatunek ryby z rodziny mustelowatych (Triakidae); ciało wydłużone, bardzo smukłe, z długim, spiczastym pyskiem; dorasta do 2 m; zasiedla wody przybrzeżne, nad piaszczystym i mulistym dnem, na głębokości 5-100 m wschodniego Atlantyku od Wysp Brytyjskich do północnej Afryki i Morza Śródziemnego.

33Amboine – dawna nazwa wyspy Ambon położonej w archipelagu Moluki, części Archipelagu Malajskiego.

Rozdział II

Nowa propozycja kapitana Nemo

Dwudziestego ósmego stycznia w południe „Nautilus” wypłynął na powierzchnię, na 9° 4’ szerokości północnej; osiem mil morskich na zachód od niego widać było ziemię. Przypatrywałem się przede wszystkim malowniczym skupiskom gór o bardzo dziwnych kształtach, których wierzchołki musiały sięgać nawet dwóch tysięcy stóp. Po dokonaniu pomiarów zszedłem do salonu i kiedy nasze położenie naniesione zostało na mapę, dowiedziałem się, że mamy przed sobą wyspę Cejlon, ową perłę zwisającą z dolnego płata ucha, które przypomina Półwysep Indyjski.

Poszedłem do biblioteki, aby poszukać książek traktujących o tej wyspie, jednej z najurodzajniejszych na naszej kuli ziemskiej. Jakoż zaraz znalazłem jednotomowe dzieło szanownego H.C. Sirra, zatytułowane Ceylon and the Cingalese34. Wróciwszy do salonu, zanotowałem najpierw położenie geograficzne wyspy, którą starożytni obdarzyli tyloma różnymi nazwami. Cejlon leży między 5° 55’ a 9° 49’ szerokości północnej i między 79° 42’ i 82° 4’ długości na wschód od południka Greenwich. Długość wyspy wynosi dwieście siedemdziesiąt pięć mil, największa szerokość – sto pięćdziesiąt mil. W obwodzie liczy ona dziewięćset mil, a jej powierzchnia wynosi dwadzieścia cztery tysiące czterysta czterdzieści osiem tysięcy mil kwadratowych35, to znaczy jest nieco mniejsza od Irlandii.

W tym momencie ukazał się kapitan Nemo wraz ze swym zastępcą.

Kapitan rzucił okiem na mapę i zwracając się do mnie, powiedział:

– Wyspa Cejlon jest ziemią słynącą z połowów pereł. Czy zechciałby pan, panie Aronnax, zwiedzić jedno z miejsc połowu?

– Oczywiście, panie kapitanie.

– Dobrze. Nie będzie to trudne, chociaż jeśli ujrzymy same łowiska, to nie zobaczymy tam poławiaczy pereł. Tegoroczny sezon połowów jeszcze się nie rozpoczął. Ale to nieważne. Każę wpłynąć do zatoki Mannar36, dokąd dotrzemy jeszcze tej nocy.

Kapitan powiedział kilka słów oficerowi, który natychmiast wyszedł. Wkrótce okręt zanurzył się w swoim płynnym żywiole, a po chwili manometr wskazał głębokość trzydziestu stóp.

Mając mapę przed oczami, poszukałem na mapie owej zatoki Mannar. Znalazłem ją na dziewiątym równoleżniku, na północno-zachodnim brzegu Cejlonu. Tworzyła ją wyciągnięta linia wysepki Mannar. Żeby się tam dostać, należało opłynąć cały zachodni brzeg Cejlonu.

– Panie profesorze – odezwał się wtedy do mnie kapitan Nemo – perły poławia się w Zatoce Bengalskiej, na Oceanie Indyjskim, w morzach Chin i Japonii, w morzach Ameryki Południowej, w Zatoce Panamskiej i w Zatoce Kalifornijskiej. Jednak najpiękniejsze perły znajduje się właśnie w pobliżu wybrzeży Cejlonu. Niewątpliwie przybędziemy tam trochę za wcześnie. Poławiacze w zatoce Mannar pojawiają się dopiero w marcu i tam przez trzydzieści dni trzysta ich statków zajmuje się tą zyskowną eksploatacją skarbów morza. Na każdym statku znajduje się dziesięciu wioślarzy i dziesięciu poławiaczy. Ci ostatni, podzieleni na dwie grupy, zanurzają się kolejno i spuszczają się na dwanaście metrów w głąb morza, używając ciężkiego kamienia, który chwytają nogami i który przywiązany jest liną do statku.

– Tak więc – powiedziałem – nadal jeszcze używają tego pierwotnego sposobu?

– Nadal – potwierdził kapitan Nemo – chociaż miejsce tych połowów należy do narodu najbardziej uprzemysłowionego na kuli ziemskiej, czyli do Anglików, a to na mocy traktatu zawartego w 1802 roku w Amiens37.

– Wydaje mi się – odrzekłem – że skafandry, których używa pan do nurkowania, wyświadczałby wielkie usługi przy tego typu operacjach.

– Zapewne, gdyż ci biedni poławiacze nie mogą długo zostawać pod wodą. Wprawdzie Anglik Percival38 twierdzi, że podczas swej podróży na Cejlon spotkał pewnego Kafra39, który całe pięć minut nie wypływał na powierzchnię wody, ale fakt ten wydaje mi się mało wiarygodny. Wiem, że zdarzają się tak wytrzymali nurkowie, którzy utrzymują się pod wodą przez pięćdziesiąt siedem sekund, a już do bardzo wprawnych należą tacy, którzy potrafią przedłużyć ten czas do osiemdziesięciu siedmiu sekund40. Są to jednak wyjątki dość rzadkie i ci nieszczęśnicy, wróciwszy na pokład statku, nosem i uszami puszczają wodę zafarbowaną krwią. Myślę, że średni czas, jaki poławiacze mogą przebywać pod wodą, wynosi trzydzieści sekund, podczas których, jak umieją najszybciej, zbierają do małej siatki przywiązanej u pasa muszle perłowe oderwane od skał. Na ogół poławiacze pereł nie żyją długo. Wzrok im słabnie, oczy ropieją, ciało pokrywa się ranami, a zdarza się także, iż w głębi morza zostają dotknięci apopleksją.

– W istocie – odpowiedziałem – smutny to zawód, służący tylko do zadowolenia czyichś kaprysów. Lecz proszę powiedzieć, kapitanie, jaką ilość ostryg może w ciągu dnia wyłowić jeden statek?

– Od około czterdziestu do pięćdziesięciu tysięcy. Powiadają nawet, że w roku 1814, gdy rząd angielski zarządził połów na własny rachunek, jego nurkowie w ciągu dwudziestu dni zebrali siedemdziesiąt sześć milionów ostryg.

– Czy przynajmniej poławiacze ci są należycie wynagradzani? – spytałem.

– Bardzo nędznie, panie profesorze. W Panamie zarabiają zaledwie dolara na tydzień. Najczęściej dostają jednego sou41 za ostrygę zawierającą perłę, a ileż to wydobywają z morza takich, które ich nie zawierają!

– Jeden sou dla biedaków, którzy wzbogacają swych panów! Ależ to haniebne!

– Tak więc, panie profesorze – mówił kapitan Nemo, nie zważając na moje słowa – pańscy towarzysze i pan zwiedzicie ławicę Mannar, a jeśli przypadkiem znajdzie się tam już jaki przedwczesny poławiacz, to przypatrzymy się jego pracy.

– Zgoda, kapitanie.

– A przy okazji, panie profesorze… Czy nie obawia się pan rekinów?

– Rekinów?! – zawołałem.

Pytanie to wydawało mi się co najmniej niewłaściwe.

– A więc? – powtórzył kapitan Nemo.

– Przyznam się, kapitanie, że nie jestem za bardzo oswojony z tymi rybami.

– Tymczasem my wszyscy zdążyliśmy już do nich przywyknąć – odparł kapitan Nemo. – Z czasem i pan się do nich przyzwyczai. Zresztą będziemy uzbrojeni i być może po drodze znajdziemy sposobność, by upolować jakiegoś żarłacza. To bardzo interesujące polowanie. A więc do zobaczenia jutro o świcie, panie profesorze!

Rzekłszy to swobodnym tonem, kapitan opuścił salon.

Gdyby zaproponowano ci, czytelniku, polowanie na niedźwiedzia w górach Szwajcarii, może byś odpowiedział: „Wspaniale! Jutro zapolujemy na niedźwiedzia”. Gdyby cię zaproszono na polowanie na lwa na płaskowyżach Atlasu42 lub na tygrysa w indyjskich dżunglach, wtedy również może byś powiedział: „Świetnie! Będziemy polowali na lwa lub tygrysa!”. Jeśliby jednak zaproszono cię na polowanie na rekina w jego naturalnym żywiole, prawdopodobnie poprosiłbyś o chwilę czasu do namysłu, zanim przyjąłbyś to zaproszenie.

Co do mnie, przesunąłem ręką po czole, na którym pokazały się – niby perełki – krople zimnego potu.

– Zastanówmy się – powiedziałem do siebie – mamy czas do namysłu. Polować na wydry w lasach podmorskich, jak już to uczyniliśmy w lasach wyspy Crespo, to jeszcze ujdzie, ale włóczyć się po głębinach mórz, gdy się ma pewność spotkania żarłaczy, to zupełnie inna sprawa! Wiem wprawdzie, że w pewnych krajach, a mianowicie na Wyspach Andamańskich, krajowcy nie wahają się zaatakować rekina, mając sztylet w jednej, a pętlę w drugiej ręce. Ale wiem także, iż ci junacy najczęściej nie wracają żywi z walki z tymi strasznymi zwierzętami! Zresztą nie jestem dzikim, a choćbym nawet nim był, to chyba lekkie wahanie nie byłoby tu czymś niestosownym.

Siedziałem tak, ciągle rozmyślając o rekinach, wyobrażając sobie ich ogromne szczęki uzbrojone w liczne rzędy zębów, zdolne przeciąć człowieka na pół jak nitkę. Czułem już charakterystyczny ból wokół krzyża. Poza tym nie mogłem strawić bezceremonialności, z jaką kapitan uczynił to nieszczęsne zaproszenie! Można by pomyśleć, że chodziło o osaczenie w lesie jakiego niewinnego lisa!

„Dobrze! – pomyślałem. – Conseil za nic w świecie nie będzie chciał iść na takie polowanie, a to uwolni mnie od towarzyszenia kapitanowi”.

Co do Neda Landa, przyznaję, że mniej byłem pewny jego roztropności. Niebezpieczeństwo, choćby największe, zawsze miało powab dla tej wojowniczej natury.

Zabrałem się znowu do czytania książki Sirra, lecz nie mogłem się skupić. Machinalnie tylko przewracałem stronice. Spomiędzy linijek ciągle wyłaniały się szeroko otwarte szczęki rekinów.

W tym momencie do salonu weszli Conseil z Nedem, obaj spokojni, a nawet z wesołymi minami. Jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka.

– Doprawdy, panie profesorze – powiedział Ned Land – ten pański kapitan, niech go diabli porwą!, zrobił nam przed chwilą bardzo uprzejmą propozycję.

– Ach, więc już wiecie…? – rzekłem.

– Z przeproszeniem pana profesora – odparł Conseil – dowódca „Nautilusa” zaprosił nas na jutro na zwiedzanie razem z panem profesorem wspaniałych cejlońskich ławic perłowych. Uczynił to w bardzo uprzejmych słowach i zachował się jak prawdziwy dżentelmen.

– I nic więcej wam nie powiedział?

– Nic, panie Aronnax – odparł Kanadyjczyk. – Może jeszcze to, że już mówił panu o tej małej przechadzce.

– Rzeczywiście – powiedziałem. – Czy jednak nie podał żadnych szczegółów o…?

– Nie wspominał, panie przyrodniku. Oczywiście będzie nam pan towarzyszył, prawda?

– Ja… Ależ naturalnie! Jak widzę, nabiera pan ochoty do tych spacerów, mistrzu Land.

– Ma się rozumieć! To bardzo ciekawe, nadzwyczajnie ciekawe.

– Prawdopodobnie także niebezpieczne! – dodałem tonem przestrogi.

– Niebezpieczne! Zwyczajna przechadzka po ławicy ostryg! – odpowiedział Ned Land.

Kapitan Nemo stanowczo nie uznał za stosowne zasiać w umysłach moich towarzyszy jakiejkolwiek wzmianki o rekinach. Patrzyłem na nich niespokojnym wzrokiem, jakby już brakowało im jednej czy więcej części ciała. Czy powinienem ich ostrzec? Niewątpliwie tak, ale zupełnie nie wiedziałem, jak się do tego zabrać.

– Panie profesorze – zwrócił się do mnie Conseil – czy nie zechciałby pan przedstawić nieco szczegółów odnośnie do poławiania pereł?

– Czy o samym połowie – spytałem – czy też o niebezpiecznych przygodach, które…?

– O poławianiu – odpowiedział Kanadyjczyk. – Dobrze jest wiedzieć coś o okolicy, po której ma się wędrować.

– Zgoda. Siadajcie zatem, przyjaciele, a ja wam przekażę to, czego sam nauczyłem się przed chwilą od Anglika Sirra!

Ned Land i Conseil zasiedli na kanapie i natychmiast Kanadyjczyk zagadnął:

– Panie profesorze, co to takiego ta perła?

– Mój dzielny Nedzie – odpowiedziałem – dla poety perła jest łzą morza; dla ludów Wschodu jest zakrzepłą kroplą rosy; dla elegantek jest klejnotem owalnego kształtu i o szklistym połysku, z macicy perłowej, który noszą na palcach, na szyi lub w uszach; dla chemika jest mieszaniną fosforanu i węglanu wapnia z odrobiną pewnej galaretowatej masy, czyli konchioliny43. W końcu dla przyrodników jest to tylko chorobliwa wydzielina organu, produkującego macicę perłową u niektórych małży dwuskorupowych.

– Typ mięczaków – wtrącił Conseil – podtyp muszlowców, gromada małży44.

– Dokładnie, mój uczony Conseil. Otóż pomiędzy tymi skorupiakami perły mogą wytwarzać uchowce tęczowe, turbany, tridakny, pinny – jednym słowem wszystkie te, które wydzielają macicę perłową, to znaczy tę substancję niebieską, niebieskawą, fioletową lub białą, która wyściela wnętrze ich skorupek.

– A omułki także? – spytał Kanadyjczyk.

– Tak! Omułki z niektórych wód Szkocji, Walii, Irlandii, Saksonii, Czech i Francji.

– Wyśmienicie! – rzekł Ned. – Będę teraz baczniej zwracał na nie uwagę.

– Jednak – mówiłem dalej – najdoskonalszym mięczakiem wytwarzającym perłę jest ostryga perłorodna Meleagrina margaritifera, wartościowa pintadine45. Perła to skupisko masy, z której formuje się mała kulka. Albo przylega ona do skorupki małża, albo wpija się w ciało zwierzęcia. Do skorupki perła się przyczepia, a do ciała nie. Jednak zawsze zalążkiem jest jakieś twarde ciało. Jest to albo niezapłodnione jajeczko, albo ziarnko piasku, dookoła których zbiera się masa perłowa. Narasta przez kilka lat, bardzo powoli. Warstwa nakłada się na warstwę koncentrycznie.

– A czy w jednej ostrydze można znaleźć kilka pereł? – spytał Conseil.

– Tak, mój chłopcze. Są takie perłopławy, które tworzą prawdziwą szkatułkę. Przytacza się nawet przykład ostrygi, która miała, w co jednak pozwalam się wątpić, przeszło sto pięćdziesiąt rekinów.

– Sto pięćdziesiąt rekinów! – wykrzyknął Ned Land.

– Powiedziałem „rekinów”? – spytałem zmieszany. – Chciałem powiedzieć „sto pięćdziesiąt pereł”. Słowo „rekiny” nie miałoby tu żadnego sensu.

– To prawda – rzekł Conseil. – A teraz mój pan raczy nam objaśnić, w jaki sposób wydobywa się te perły?

– Można postępować na różne sposoby. Często, gdy perły silnie przywierają do skorupek, poławiacze odrywają je szczypcami. Zazwyczaj jednak rozkłada się perłopławy na leżących na brzegu morza matach wyplatanych z traw morskich. Tym sposobem mięczaki umierają na wolnym powietrzu, a po dziesięciu dniach zaczynają gnić. Wtedy zanurza się je w wielkich zbiornikach z wodą morską, a potem otwiera się je i myje. Od tego momentu rozpoczyna się podwójna praca wyrzynających perły. Najpierw oddzielają warstwę masy perłowej, zwanej w handlu srebrzanką, mieszanką białą lub mieszanką czarną,i sprzedawanej w skrzyniach mogących pomieścić od stu dwudziestu pięciu do stu pięćdziesięciu kilogramów. Następnie usuwają miąższ ostrygi, gotują go i cedzą przez sito po to, by wydobyć najmniejsze nawet perełki.

– Czy cena pereł zależy od ich wielkości? – spytał Conseil.

– Nie tylko od wielkości – odpowiedziałem – ale także od kształtu, „wody”, czyli barwy, i wreszcie od „blasku”, który daje tym większą cenę, im bardziej jest mieniący się i różnobarwny, co czyni je tak zachwycającymi dla oka. Najpiękniejsze perły zwie się „dziewiczymi” lub „doskonałymi”. Tworzą się one samoistnie w tkance mięczaka; są białe, często nieprzezroczyste, ale czasami z prześwitującym opalowym blaskiem. Zazwyczaj mają formę kulistą lub gruszkowatą. Jeśli są kuliste, ozdabiają bransolety, jeśli gruszkowate – używa się ich do wisiorków. Takie są najcenniejsze i sprzedaje się je na sztuki. Inne perły, przylegające do skorupek ostryg i przez to bardziej nieforemne, sprzedaje się na wagę. W końcu, są małe perełki należące do pośledniejszych gatunków, znane pod nazwą nasionek. Sprzedaje się je na miarę i służą głównie do haftowania ornatów oraz kap liturgicznych.

– Ależ ta praca, polegająca na rozróżnianiu pereł według wielkości musi być mozolna i zajmować dużo czasu – zauważył Kanadyjczyk.

– Nie, mój przyjacielu. Dokonuje się jej za pomocą jedenastu sit albo rzeszot z dziurkami różnej wielkości. Perły pozostające w przetaku mającym od dwudziestu do osiemdziesięciu dziurek są pierwszorzędne. Te zaś, które nie przechodzą przez sito mające od stu do ośmiuset dziurek, są drugorzędne. W końcu te, do których używa się przetaków z dziewięciuset do tysiąca otworków, stanowią nasionka, czyli drobne perełki.

– Bardzo przemyślny sposób – rzekł Conseil – i jak widzę, podział oraz klasyfikacja pereł odbywa się mechanicznie. A czy może nam pan powiedzieć, jaki dochód przynosi eksploatacja ławic ostryg perłorodnych?

– Według informacji zawartych w książce pana Sirra – odpowiedziałem – prawo połowu pereł na wodach Cejlonu wydzierżawione zostało za trzy miliony rekinów rocznie.

– Franków! – poprawił mnie Conseil.

– Oczywiście, że franków! Trzy miliony franków – powtórzyłem. – Sądzę jednak, że łowiska nie przynoszą już takich dochodów, jakie przynosiły wcześniej. Podobnie rzecz się ma z wodami amerykańskimi, za panowania Karola V46 przynoszącymi cztery miliony franków dochodu, który teraz zmniejszył się do dwóch trzecich tamtej kwoty. W sumie można szacować, że eksploatacja pereł daje rocznie około dziewięciu milionów franków.

– Czy nie było jakichś sławnych, nadzwyczaj wysoko wycenionych pereł? – spytał Conseil.

– Owszem, były, mój chłopcze. Powiadają, że Cezar darował Serwilli47 perłę wycenianą na sto dwadzieścia tysięcy franków.

– A ja słyszałem nawet – wtrącił Kanadyjczyk – że pewna starożytna dama piła perły rozpuszczone w occie.

– Kleopatra48 – objaśnił Conseil.

– To musiało okropnie smakować – zauważył Ned Land.

– Obrzydliwie, przyjacielu Nedzie – odpowiedział Conseil – ale kieliszek octu kosztujący półtora miliona franków to zawsze piękna cena!

– Żałuję, że nie ożeniłem się z tą bogatą damą – rzekł Kanadyjczyk, machając ręką dość niebezpiecznie dla swoich sąsiadów.

– Ned Land mężem Kleopatry! – prychnął Conseil.

– A cóż ty myślisz? Już, już miałem się ożenić i nie moja to wina, że małżeństwo nie doszło do skutku – poważnie odpowiedział Kanadyjczyk. – Kupiłem już naszyjnik z pereł dla Kat Tender, mojej narzeczonej, która jednak wyszła za innego. Otóż ten naszyjnik kosztował tylko półtora dolara, a przecież, niech mi pan profesor wierzy, perły te nie przecisnęłyby się przez sito o dwudziestu dziurkach.

– Mój poczciwy Nedzie – odpowiedziałem, śmiejąc się – to były perły sztuczne, zwykłe szklane kulki napełnione wewnątrz olejkiem ze Wschodu.

– Ejże! – odrzekł Kanadyjczyk. – Taki olejek musi drogo kosztować!

– Tyle co nic. Jest to po prostu srebrzysta masa łuski białej uklejki, zebrana z wody i przechowywana w amoniaku. Nie ma ona żadnej wartości.

– Rozumiem! Dlatego zapewne Kat Tender wyszła za innego – odpowiedział filozoficznie mistrz Land.

– Wracając jednak do wysokiej wartości pereł – odezwałem się znowu – wątpię, czy kiedykolwiek jakiś monarcha posiadał cenniejszą od tej, którą ma kapitan Nemo.

– Czy tej? – spytał Conseil, wskazując na wspaniały klejnot zamknięty w oszklonej witrynie.

– Właśnie tej, i nie pomylę się, oceniając jej wartość na dwa miliony…

– Franków! – pospiesznie dodał Conseil.

– Tak – potwierdziłem. – Dwa miliony franków, a jednak kapitana nic ona nie kosztowała. Po prostu poszedł i ją wziął.

– Ejże! – zawołał Ned Land. – A kto powiedział że jutro, podczas naszej przechadzki, nie napotkamy jej podobnej?!

– Ba! – westchnął Conseil.

– Dlaczego by nie?

– Do czego przydałyby nam się te miliony na pokładzie „Nautilusa”?

– Na pokładzie do niczego – odpowiedział harpunnik – ale gdzie indziej…

– Och, gdzie indziej! – rzekł Conseil, kiwając głową.

– Faktycznie – wtrąciłem – Ned Land ma rację. Jeśli kiedykolwiek zawieziemy do Europy lub do Ameryki perłę wartą kilka milionów, to uczyni naszą historię bardziej autentyczną i podniesie cenę opowieści o naszych przygodach.

– Tak też to widzę – rzekł Kanadyjczyk.

– Jednak – powiedział Conseil, który wiecznie wracał do dydaktycznej strony rozmowy. – Czy takie połowy pereł nie są niebezpieczne?

– Nie – odpowiedziałem żywo – zwłaszcza jeśli się przedsięweźmie pewne środki ostrożności.

– A czego można się obawiać w tym rzemiośle? – spytał Ned. – Połknięcia kilku łyków wody morskiej?

– Jest tak, jak mówisz, Nedzie. À propos – dodałem, naśladując swobodny ton kapitana Nemo – czy boisz się rekinów, dzielny Nedzie?

– Ja, z zawodu harpunnik?! – zdziwił się Kanadyjczyk. – Moja praca pozwala drwić sobie z nich!

– Ależ mój drogi – dodałem – tu nie chodzi o łowienie ich na krętlik49, o wyciąganie na pokład, odcinanie siekierą ogona, rozpłatanie brzucha, wyciągnięcie serca i wyrzucenie go do morza!

– A zatem chodzi o…?

– Tak, dokładnie!

– W wodzie?

– Właśnie, w wodzie.

– Na honor, a od czego jest dobry harpun? Trzeba panu wiedzieć, że te rekiny to są niezbyt dobrze zbudowane bydlęta. Żeby pana capnąć, muszą się obrócić na grzbiet, a w tym czasie…

Ned Land miał osobliwy sposób wymawiania wyrazu „capnąć”, taki, że po plecach przebiegł mi zimny dreszcz.

– No dobrze. A ty, Conseil, co myślisz o tych żarłaczach?

– Ja? – odrzekł Conseil. – Ja otwarcie panu powiem, co myślę.

„Nareszcie” – pomyślałem.

– Jeśli pan profesor zamierza walczyć z rekinami – rzekł Conseil – nie widzę powodu, dla którego jego wierny sługa nie miałby zrobić tego samego!

34Charles Henry Sirr (1807-1872) – wicekonsul angielski w Hongkongu, autor książek o Cejlonie i Chinach; Ceylon and the Cingalese (ang.) – Cejlon i Cejlończycy.

35Dane liczbowe wyrażone w milach angielskich (1609 m).

36Mannar – u J. Verne’a: Manaar.

37Traktatw Amiens – traktat między Francją a Zjednoczonym Królestwem Wielkiej Brytanii i Irlandii zawarty 25 marca 1802 roku, w wyniku którego Francja odzyskała kilka kolonii; Wielka Brytania uzyskała Cejlon (kosztem Republiki Batawskiej), Trynidad (kosztem Hiszpanii), miała zwrócić Maltę zakonowi joannitów; Francja zrzekała się praw do Egiptu i zobowiązywała się wycofać z Państwa Kościelnego i Królestwa Neapolu.

38Robert Percival (1765-1827) – u J. Verne’a: Perceval; autor An Account of Ceylon, with the Journal of an Embassy to the Court of Candy (1803).

39Kafrowie – nazwa ludów Bantu zamieszkujących południową i wschodnią część Afryki, nadana im przez Arabów, rozpowszechniona w zachodniej literaturze i historiografii od czasów wojen kolonialnych prowadzonych przez Burów i Anglików z ludami Zulu-Kosa (XVIII-XIX w.) na terytorium dzisiejszej RPA.

40Te wartości wydają się dość mocno zaniżone.

41Sou (sol) – zdawkowa moneta francuska, 1/20 franka, odpowiadająca ówczesnym polskim 3 groszom.

42Atlas – pasmo górskie w Afryce Północnej, biegnące wzdłuż południowego wybrzeża Morza Śródziemnego od Atlantyku w Maroku do zatoki Gabès w Tunezji, długość ok. 2000 km.

43Konchiolina (C32H48N2O11) – substancja organiczna tworząca zewnętrzną warstwę ochronną muszli mięczaków; razem z aragonitem (węglan wapnia), jest też składnikiem pereł; nierozpuszczalna w wodzie, alkoholu i eterze.

44J. Verne używa tu nazw francuskich ze starej systematyki zwierząt: muszlowce nazywa Acephale (bezgłowe), małże – Testacés (okryte muszlami).

45Ostryga perłorodna (Meleagrina margaritifera, obecna nazwa: perłopław perłorodny, Pinctada margaritifera) – gatunek mięczaka z rzędu nierównomięśniowych; 20-25 cm długości; powszechny w rejonie Indo-Pacyfiku w obrębie tropikalnych raf koralowych; pintadine – francuska nazwa oboczna ostrygi perłorodnej.

46Karol V (1500-1558) – cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego w latach 1519-1556, z dynastii Habsburgów, król Hiszpanii w latach 1516-1556 jako Karol I Hiszpański; najstarszy syn Filipa I (syna Maksymiliana I i Marii, księżnej Burgundii) i Joanny Szalonej (córki Ferdynanda II Aragońskiego i Izabeli I Kastylijskiej).

47Cezar (Gajusz Juliusz Cezar, 100-44 p.n.e.) – rzymski wódz i polityk, twórca Cesarstwa Rzymskiego, zamordowany; Serwilla (Sewilia Caepionis) – córka Kwintusa Serwiliusza i Liwii Druzy, przyrodnia siostra Marka Porcjusza Katona, matka Brutusa, jednego z zabójców Cezara; wieloletnia kochanka Cezara.

48Kleopatra VII(69-30 p.n.e.) – władczyni z dynastii Ptolomeuszów, ostatnia królowa starożytnego Egiptu od 51 roku p.n.e., córka Ptolemeusza XII; słynna z urody, inteligencji i wykształcenia; pozbawiona władzy w 47 roku p.n.e., odzyskała tron dzięki pomocy Cezara, z którym się związała; po jego śmierci poślubiła Marka Antoniusza; z jego pomocą usiłowała stworzyć potężne państwo hellenistyczne, po klęsce (31 p.n.e.) pod Akcjum popełniła samobójstwo.

49Krętlik – element zestawu wędkarskiego zapobiegający skręcaniu się żyłki, łańcucha czy liny; tu: rodzaj haka kręcącego się na końcu łańcucha, używany przy łowieniu rekinów.

Rozdział III

Perła warta dziesięć milionów

 

Nadeszła noc. Udałem się na spoczynek, ale spałem niezbyt dobrze. Główną rolę w moich snach odgrywały rekiny i wydawało mi się, że zarazem trafna i nietrafna jest etymologia, według której wyraz „rekin” pochodzi od łacińskiego requiem50.

Nazajutrz o czwartej rano obudził mnie steward, którego kapitan Nemo przydzielił do moich usług. Czym prędzej wstałem, ubrałem się i poszedłem do salonu.

Kapitan Nemo już mnie tam oczekiwał.

– Panie Aronnax, czy jest pan gotów do drogi? – zapytał

– Jestem gotowy.

– Wobec tego proszę ze mną.

– A moi towarzysze, kapitanie?

– Zostali uprzedzeni i czekają na nas.

– Nie włożymy skafandrów? – zapytałem.

– Jeszcze nie teraz. Nie pozwoliłem „Nautilusowi” zbliżać się do wybrzeża, jesteśmy więc dość daleko od ławicy Mannar. Kazałem jednak przygotować łódź, która nas zawiezie na miejsce i tym sposobem oszczędzi nam dość długiej wędrówki. Nasze stroje nurków są w tej łodzi. Włożymy je w chwili, gdy się rozpocznie podmorska wycieczka.

Kapitan Nemo zaprowadził mnie do centralnych schodów, wiodących na platformę. Tu zastałem już Neda i Conseila, zachwyconych myślą o czekającej ich „przyjemnej rozrywce”. Pięciu marynarzy z „Nautilusa”, z wiosłami w ręku, oczekiwało nas w łodzi przycumowanej linką do burty statku.

Noc była jeszcze dość ciemna. Gęste chmury okrywały niebo, na którym ledwie można było dostrzec kilka gwiazd. Zwróciłem wzrok w stronę lądu, tam jednak zobaczyłem tylko mgliste zarysy linii, utworzonej z trzech czwartych części widnokręgu ciągnącej się z południowego zachodu na północny zachód. „Nautilus”, który nocą opłynął zachodnie wybrzeże Cejlonu, znajdował się teraz na zachód od zatoki albo raczej cieśniny utworzonej przez ten ląd i wyspę Mannar. Tu pod ciemnymi wodami rozciągała się ławica ostryg perłorodnych, niewyczerpane pole perłowe, mające przeszło dwadzieścia mil morskich długości.