Irlandzkie Łąki - Susan Anne Mason - ebook + audiobook

Irlandzkie Łąki ebook i audiobook

Susan Anne Mason

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Brianna i Colleen O’Leary wiedzą, że ich ojciec - irlandzki imigrant osiadły w Stanach Zjednoczonych - oczekuje, że dobrze wyda za mąż swoje córki. W ostatnim czasie naciska na nie coraz mocniej, insynuując wręcz, że przyszłość ich stadniny na Long Island, zwanej Irlandzkimi Łąkami, zależy od tego, czy znajdą bogatych mężów. Jednakże obie siostry mają inne wizje na przyszłość. Brianna, cicha i bystra, marzy o college’u. Tymczasem, pełna życia Colleen byłaby nawet chętna do zamążpójścia – o ile tylko kandydat ojca spełni jej wygórowane wymagania. Kiedy po ukończeniu studiów z przedsiębiorczości do domu wraca Gilbert Whelan, dawny stajenny, a w ramach praktyk seminaryjnych przybywa Rylan Montgomery, daleki krewny rodziny, komplikują się wszystkie plany.

Ze względu na niesprzyjające okoliczności farma zbliża się na skraj bankructwa, a James staje się coraz bardziej zdesperowany. Obie siostry będą potrzebowały wykazać się nie lada odwagą, by nie stać się pionkami w strategicznej grze ojca i móc podążać za własnymi pragnieniami. Ale nawet jeśli uda im się przeciwstawić tacie, to czy spełnienie marzeń na pewno będzie możliwe?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 464

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 16 min

Lektor: Susan Anne Mason

Oceny
4,2 (87 ocen)
42
28
13
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cyborowska

Dobrze spędzony czas

Fajne czytadło, trochę w kierunku Boga. Audiobook zmasakrowany przez lektorkę. Nigdy nie słyszałam tak źle czytanej książki.
00
Master89wt

Nie oderwiesz się od lektury

Długo zastanawiałam się, czy sięgnąć po tę serię. Jakoś okładki wskazywały mi, że będzie nudna. Ale się pomyliłam. Pierwsza część była naprawdę wciągająca, kibicowałam Gilowi i Dylanowi. Całą serię kupiłam w wersji papierowej i zabieram się za kolejną część .
00
elipsa1958

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam, dobrze wykorzystany czas.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Susan Anne Mason

Irlandzkie Łąki

Tom I z serii Mieć odwagę, by marzyć

tłumaczenie Anna Pliś

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:

Irish Meadows (Courage to dream)

Autor:

Susan Anne Mason

Tłumaczenie z języka angielskiego:

Anna Pliś

Redakcja:

Lidia Miś-Nowak

Agata Duplaga

Korekta:

Natalia Lechoszest

Brygida Nowak

Skład:

Alicja Malinka

ISBN 978-83-65843-34-0

© 2015 by Susan Anne Mason by Bethany House Publishers, a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.

© 2018 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo

Rzeszów, wydanie II

Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak

ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów

www.dreamswydawnictwo.pl

Druk: drukarnia Read Me

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Dla pana Guistini, mojego nauczyciela w klasie szóstej, pierwszej osoby, która zachęcała mnie do napisania książki. Dziękuję za zasianie tego ziarna, które zakorzeniło się we mnie.

1

MAJ 1911 LONG ISLAND, NOWY JORK

Chylące się ku zachodowi słońce rzucało długie cienie na podjazd, którym Gilbert Whelan kierował się w stronę posesji państwa O’Leary. Obrazy w jego wyobraźni popychały go i dodawały odwagi, by iść naprzód, jednak zwolnił kroku, gdy dotarł do wybrukowanej ścieżki prowadzącej do domu. Fala tęsknoty ścisnęła mu serce, a walizka w jego ręku wydała się jeszcze cięższa.

Czy rzeczywiście była to ta wyczekiwana od trzech lat chwila? Gil zdusił gorzkie poczucie winy, które go nękało, i skierował się w stronę wielkich frontowych schodów. Postawił swoją wysłużoną torbę na ziemi i objął wzrokiem znajomy widok – szeroką werandę i dwuskrzydłowe drzwi wejściowe. Gdy był dzieckiem, po śmierci ojca przyjechał tu z matką, która najęła się jako pomoc domowa państwa O’Leary.

Należał do rodziny... a jednak był poza nią.

Gil przesunął dłonią wzdłuż szerokiej białej kolumny po lewej stronie, jakby niepewnie, nieomalże z czcią. Czerwone cegły domu w Irlandzkich Łąkach niewiele zmieniły się od czasu, kiedy wyjechał. Gdyby tylko to samo można było powiedzieć o jego mieszkańcach.

Z westchnieniem pozwolił, by jego ręka opadła. Jeśli mógłby wybierać, nie wracałby tutaj w ogóle – z wielorakich i skomplikowanych powodów. Ale zawdzięczał państwu O’Leary zbyt wiele, aby dłużej ich unikać. Zostanie więc tyle czasu, ile będzie trzeba, żeby spłacić dług wobec swoich opiekunów, a potem rozpocznie własne życie.

Panie, proszę, prowadź mnie. Daj mi siłę, abym wykonał to, co musi być zrobione, i nie skrzywdził przy tym nikogo.

Gil wiedział, że za bogato zdobionymi drzwiami czeka cała rodzina, by przyjąć go tak, jak wita się utraconego syna powracającego do domu. Nie miał jeszcze ochoty na te wylewne powitania, dlatego porzucił brukowaną ścieżkę i skierował się w stronę miejsca, gdzie czuł się jak u siebie – ku stadninie państwa O’Leary. Kiedy obszedł dom i dostrzegł ogromną stajnię, poczuł dreszcz ekscytacji. Jakież miał szczęście, że mógł pracować na jednej z najlepszych farm, hodując i szkoląc najlepsze konie wyścigowe na wschodnim wybrzeżu. Przy boku Jamesa O’Leary’ego, Gil nauczył się wszystkiego, co było mu potrzebne, aby któregoś dnia otworzyć swój własny interes.

Gdy tylko wszedł do środka, poczuł dobrze mu znany zapach siana, koni i obornika. Tęsknił za pracą ze zwierzętami prawie tak bardzo jak za rodziną O’Leary. Manhattan był porywającym miejscem, ale Gil dużo bardziej cenił sobie świeże powietrze, szerokie niebo i rozległe łąki na Long Island. Szczególnie wiosną, gdy cała przyroda rozkwitała na nowo.

Przebiegł spojrzeniem po nieskazitelnych mahoniowych boksach z mosiężnymi, grawerowanymi tabliczkami dla każdego rasowego konia. Czujne ucho wychwyciło ciche rżenie, odgłos dużo piękniejszy niż cała symfonia. Gdy tylko jego wzrok przyzwyczaił się do przyciemnionego pomieszczenia, Gil ruszył w stronę przegrody, którą potrafiłby znaleźć nawet z zamkniętymi oczami. Kiedy podniósł zasuwę, Monarcha Ciemności zarżał głośno na powitanie. Gil natychmiast objął ramionami piękną czarną szyję i szeptał czułe słowa do ucha swojego przyjaciela. Koń zarzucił głową i nosem strącił kapelusz Gila, który zatoczył łuk i spadł na kupę słomy leżącą obok.

Gil roześmiał się głośno.

– Też za tobą tęskniłem, chłopcze. Ale już wróciłem do domu.

Przynajmniej na jakiś czas. Pogładził Monarchę po lśniącym boku.

– Wygląda na to, że dobrze o ciebie dbali, gdy mnie nie było. Twoja sierść lśni jak nigdy.

– Codziennie go dla ciebie wyczesywałam.

Dłoń Gila znieruchomiała na grzbiecie Monarchy, a jego kręgosłup zesztywniał.

Brianna. Ta, o której starał się nie myśleć, nie wyobrażać sobie ponownego spotkania po trzech latach. Z trudem przełknął ślinę i odwrócił się w stronę osoby stojącej w wejściu do boksu. Oddech zamarł mu w piersi, a jego serce biło nierówno.

Ta figlarna dziewczyna, którą była, kiedy wyjeżdżał, zmieniła się w piękną młodą kobietę. Ubrana w jasnozieloną suknię podkreślającą jej talię, stała w milczeniu z rękami splecionymi na podołku. Jej złocistorude loki upięte były wokół głowy i tylko pojedyncze kosmyki opadały na smukłą szyję. Duże zielone oczy patrzyły na niego, jakby chciały przejrzeć jego myśli.

– Brianna, dobrze cię widzieć. Wyglądasz... wspaniale.

Otarł dłonie o wełniane spodnie i podszedł, aby ucałować ją w policzek. Poczuł jej delikatny zapach – połączenie aromatu zielonych jabłek i róż.

Uśmiech rozjaśnił jej twarz.

– Dziękuję. Ty również dobrze wyglądasz.

Zerknął na swoją brązową, tweedową kamizelkę i lnianą koszulę.

– Chyba muszę się obmyć z kurzu po podróży pociągiem i drodze ze stacji.

Jej lekko zmarszczone brwi połączyły się w jedną linię.

– Powinieneś był zadzwonić. Tata na pewno wysłałby po ciebie Sama.

Nieco zmieszany wzruszył ramionami.

– Chciałem się przejść. Dobrze jest pooddychać świeżym powietrzem po brudach miasta.

Weszła do boksu.

– Cieszę się, że wróciłeś, Gil. Bardzo tęskniłam... tęskniliśmy za tobą.

Ta, i tak ciasna przestrzeń, w której się znajdowali, wydawała się teraz jeszcze bardziej kurczyć. Gil zdobył się na krótki uśmiech.

– Ja także za wami tęskniłem.

Bardziej, niżby ci się wydawało.

– Ale... jak ty wyrosłaś, kiedy mnie nie było.

Miał nadzieję, że jego głos zabrzmi beztrosko, choć daleko mu było do swobody. Ta młoda dama sprawiała, że czuł się bardzo nieswojo. Gdzie się podziała ta chłopczyca, z którą tak dobrze się rozumiał?

– Powiedz, kto jest tym szczęśliwcem zalecającym się do ciebie?

– Któż powiedział, że ktokolwiek się do mnie zaleca?

Wetknął ręce do kieszeni.

– Już niedługo będziesz miała osiemnaście lat. Prawie skończyłaś szkołę. Myślałem, że...

– W takim razie źle myślałeś.

Ściągnięte linie wokół jej ust mówiły mu, że ten temat nie podlega dalszej dyskusji. Odwróciła się, by podnieść źdźbło siana, i zaczęła je skubać szczupłymi palcami.

– A zatem, jakie to uczucie ukończyć college? – zapytała pogodnie.

Przyglądał się jej przez chwilę i zdecydował pozwolić na tę zmianę tematu. Już niedługo i tak dowie się wszystkich rodzinnych nowinek.

– Czuję, że nareszcie zaczynam własne życie. Będę robił coś, co się liczy. – Schylił się, aby podnieść swój kapelusz z podłogi i strzepnął brud z ronda.

Przechyliła głowę.

– A to, że otrzymałeś tytuł, w ogóle się nie liczy?

– To tylko środek wiodący do celu.

– Pójście do college’u byłoby najbardziej fascynującym doświadczeniem. Życie w mieście, pośród tych wszystkich ludzi i emocji. – Jej oczy rozbłysły jaśniej niż gwiazdy, o których Gil śnił, odkąd opuścił Irlandzkie Łąki.

Potrząsnął głową, śmiejąc się.

– Bree... Zawsze taka sama. Wiecznie marzysz o przygodzie. Dobrze wiedzieć, że nie wszystko się zmienia.

Lekki rumieniec oblał jej policzki. Bardzo piękne policzki na bardzo pięknej twarzy.

Odwrócił się i pogładził dłonią zad Monarchy.

– Widzę, że Sam go regularnie trenował.

Sam Turnbull, masztalerz, nauczył Gila wszystkiego, co wiedział na temat szkolenia koni.

– Oczywiście. Sam zawsze dotrzymuje słowa.

Podeszła bliżej, zachodząc Gilowi drogę tak, że stał zaklinowany pomiędzy Monarchą a ścianą, po czym położyła ciepłą dłoń na jego ręce. Gil całkowicie znieruchomiał. Jeśli przesunąłby głowę, jego nos otarłby się o kosmyki jej włosów. Poczuł, że gardło wyschło mu jak kurz pokrywający podłogę. Taka bliskość to było dla niego zbyt dużo. Wysunął się zza dziewczyny i otworzył szerzej drzwi boksu.

– Powinniśmy iść. Jestem pewien, że twoja matka już czeka.

– Dobrze. – W jej głosie dało się wyczuć rozczarowanie, a z oczu zniknął blask.

Gil liczył, że jej dziecięce zadurzenie w nim ulotni się do czasu jego powrotu. To był główny powód, który kazał mu trzymać się z daleka – dać jej czas dojrzeć i znaleźć odpowiedniejszego mężczyznę, który by się nią zainteresował. I przysięgał sobie, że po powrocie do Irlandzkich Łąk nie zrobi nic, co mogłoby dać jej jakąkolwiek nadzieję. Zresztą, byli prawie rodziną.

Po raz ostatni pogładził Monarchę po pysku i zamknął za sobą zasuwę. Przeszli razem parę kroków, kiedy nagle do ich uszu dotarł odbity od otwartych drzwi stajni dźwięk silnika samochodu zatrzymującego się przed domem. Brianna zamarła w bezruchu na końcu korytarza. Odwróciła się gwałtownie z szeroko otwartymi oczami.

– To tata, muszę już iść.

Lecz zamiast do drzwi głównych, skierowała się szybko na tyły stajni. Jej suknia zaszeleściła, wzbijając tumany kurzu.

– Poczekaj. – Gil zrobił krok za nią. Dopiero teraz zauważył, że jej ubiór bynajmniej nie nadawał się do stajni. – Co ty tutaj właściwie robisz?

Przystanęła, nieznacznie podniosła bezbronne oczy, a ich spojrzenia spotkały się.

– Wiedziałam, że przyjdziesz najpierw tutaj. I chciałam być pierwszą osobą, która przywita cię w domu. – Drzwi samochodu trzasnęły i Brianna podskoczyła. – Proszę, nie mów tacie, że tu byłam.

Brianna O’Leary wśliznęła się do rodzinnego domu drzwiami od zaplecza i zeszła małym korytarzem do kuchni. Tylko w ten sposób mogła się dostać do tylnych schodów i nie ryzykować natknięcia się na któregokolwiek z rodziców. Oparła się o futrynę, by zorientować się w sytuacji, zamknęła oczy i uspokoiła oddech.

Od tygodni marzyła o dniu powrotu Gila – wyobrażała sobie tę radość, gdy znów będzie mogła go ujrzeć, mieć blisko siebie swojego najlepszego przyjaciela. Jednak rzeczywistość daleka była od jej oczekiwań. Ich związek – niegdyś tak silny i nierozerwalny – teraz wydawał się ulotny niczym popołudniowe słońce prześwitujące przez deski stajni. Gil zachowywał się tak powściągliwie, jakby był skrępowany, a jej bliskość była dla niego kłopotliwa. W jaki sposób mieli powrócić do dawnej relacji, skoro on wznosił wokół siebie niewidzialny mur?

Brianna wyprostowała się w geście mocnego postanowienia. Potrzebowała innego podejścia, aby odzyskać zaufanie Gila i tym samym zapewnić sobie jego pomoc w przekonaniu taty, co do jej przyszłości.

Ale najpierw musi dostać się bezpiecznie do pokoju. Tacie nie spodobałoby się, gdyby dowiedział się, że nagabywała Gila w stajni. Ojciec jasno dał jej do zrozumienia, że nie życzy sobie, by kręciła się wokół stajni, i teraz mogła jeździć na swojej ukochanej Sophie tylko wtedy, kiedy nie mógł jej strofować.

Brianna zerknęła za róg, w głąb kuchni. Pani Harrison wykrzykiwała rozkazy pomywaczkom, które z pośpiechem wykonywały jej polecenia. Z ogromnych garnków stojących na kuchni ze świstem ulatywała para. Kuszący zapach świeżo pieczonego chleba sprawił, że Briannie zaczęło burczeć w brzuchu. Przygotowania do kolacji szły pełną parą, więc liczyła, że uda jej się przemknąć obok kucharki niezauważenie.

Kiedy pani Harrison odwróciła się, aby zamieszać w garnku stojącym na kuchni, Brianna podniosła poły sukni i na palcach ruszyła przez wykafelkowaną podłogę.

– Czy mogę w czymś pomóc, panno Brianno? – Kobieta rzuciła rozbawione spojrzenie sponad swojego ramienia.

Brianna zastygła bez ruchu na środku pomieszczenia, a następnie przybrała niewinny wyraz twarzy.

– Mama zastanawiała się, jak długo jeszcze do kolacji.

Pulchna kucharka starła krople potu z czoła przysłoniętego białym czepkiem i oparła pięści na biodrach.

– Ani na chwilę nie uda się panience mnie oszukać. Była panienka w stajni zobaczyć się z panem Gilbertem i teraz próbuje się przemknąć z powrotem.

– Skąd pani...

– Znam panienkę od dziecka. Nigdy nie umiała panienka nic przede mną ukryć.

Brianna czuła, że jej policzki płoną.

– Musiałam zobaczyć się z Gilem – zanim Colleen dorwie go w swoje szpony – zanim wszyscy zaczną się wokół niego kręcić.

Pani Harrison zachichotała.

– Stęskniłam się za tym chłopakiem prawie tak samo jak ty. – Mrugnęła do niej. – Idź i odśwież się trochę. Kolacja będzie gotowa za dwadzieścia minut.

– Dziękuję. – Brianna odetchnęła z ulgą i wybiegła z kuchni w stronę tylnych schodów.

Kiedy tylko znalazła się bezpiecznie w pokoju, zamknęła drzwi i opadła na przykryte kołdrą łóżko. Żelazna rama skrzypnęła pod jej ciężarem. Sięgnęła pod materac i wyciągnęła swój pamiętnik, aby odczytać słowa, które zapisała tego samego dnia rano.

Cel na lato: Namówić Gila, by pomógł mi przekonać tatę, żeby pozwolił mi jesienią pójść do college’u.

Westchnęła i zatrzasnęła pamiętnik. Niezbyt obiecujący start. Spodziewała się, że jej relacja z Gilem nie będzie już taka sama jak kiedyś. W zasadzie nawet nie chciała, by tak było. Jej głupie, szkolne zadurzenie dawno odeszło w niepamięć, stało się tylko chwilowym kaprysem niedojrzałej piętnastolatki. Teraz w centrum jej uwagi było zdobycie wykształcenia i zwiedzenie kawałka świata poza Irlandzkimi Łąkami. W jej życiu, w najbliższej przyszłości nie było miejsca na romans.

Jedyne, czego chciała od Gila, to pomoc w przekonaniu ojca. Właśnie dlatego jej priorytetem było odnowienie ich przyjaźni.

Przejrzawszy się w lustrze, Brianna skierowała się głównymi schodami do holu. Gdy schodziła, jej ręka przesuwała się lekko po wypolerowanej, mahoniowej poręczy, a ucho wyłapywało dźwięki dobiegające z dołu. Zatrzymała się na chwilę przed wejściem do salonu, rozkoszując się odgłosami chichotu młodszego rodzeństwa i strzępami rozmów docierającymi aż do holu. Oczami wyobraźni widziała ojca zasiadającego, jak zawsze, w swoim fotelu, z nosem w gazecie, matkę przycupniętą na krawędzi kanapy obitej brokatem. Adam stał przy drzwiach balkonowych, zapatrzony w głąb ogrodu, a Colleen siedziała koło mamy, starając się nie reagować na wygłupy dwójki młodszych O’Learych – Connora i Deirdre.

Brianna wzięła głęboki wdech i weszła do eleganckiego salonu. Jej oczy odruchowo przebiegły pomieszczenie w poszukiwaniu Gila. Ignorując zawód serca, kiedy go nie dostrzegła, przybrała swój najlepszy uśmiech i ruszyła do przodu.

Matka zerknęła na nią znad książki.

– Tutaj jesteś, Bree. Myśleliśmy, że zasnęłaś u siebie w pokoju.

– Gil jeszcze nie przyjechał? – zapytała i skierowała się w stronę marmurowego kominka, starając się zachować jak najbardziej swobodny ton.

– Pani Johnston powiedziała, że przyjechał wcześniej, ale oczywiście poszedł najpierw zobaczyć konie. – Mama zaśmiała się i potrząsnęła głową. – Przysięgam, że ten chłopak kocha bardziej zwierzęta niż swoją rodzinę.

– On nie jest naszą rodziną. – W głosie Adama kipiała gorycz.

Brianna zadrżała w duchu. Miała nadzieję, że jej starszy brat do tego czasu przemoże swoją niechęć do Gila, ale najwidoczniej nadal ją w sobie pielęgnował.

Tata złożył gazetę.

– Gilbert dorastał w naszym domu jako jeden z nas. Nie będę tolerował jakiejkolwiek niechęci wobec niego.

– Oczywiście, że nie będziesz. – Adam z gniewną miną odwrócił się do okna.

Parę sekund później odgłos kroków przełamał posępną ciszę. Gil pojawił się w drzwiach salonu, wygładzając rękawy marynarki, którą przywdział najwidoczniej w pośpiechu, zbiegając ze schodów.

Uśmiechnął się szeroko.

– Witajcie, wszyscy.

Brianna stała z boku, kiedy cała rodzina O’Leary przymilała się do niego, radując się z jego powrotu do domu. Mama przytuliła i ucałowała go, by potem wycierać oczy chusteczką. Tata uścisnął mu dłoń i poklepał mocno po plecach, cały rozpromieniony. W tym czasie Deirdre i Connor także głośno domagali się uwagi Gila.

Brianna wciąż stała z tyłu, zadowolona, że może sycić się jego widokiem. Czarne włosy Gila jak dawniej falowały nad czołem, tworząc niesforne loki wbrew wszelkim staraniom doprowadzenia ich do porządku. Oczy, osadzone pod ciemnym łukiem brwi, były nadal tak samo intensywnie niebieskie jak niegdyś, kiedy przeszywały jej serce niczym uderzenie prądem. Jedyną różnicą była szerokość ramion i klatki piersiowej, co dało się wyraźnie zauważyć spod tweedowej marynarki. Podczas swojej nieobecności zmężniał i bardziej przypominał dojrzałego mężczyznę niż chłopca.

Poczuła przyspieszające tętno. Czy on także zauważył podobne zmiany w jej wyglądzie? Czy dostrzegł, że nie jest już chłopczycą, która codziennie biegała za nim dookoła stajni i na wybieg dla koni? Zmarszczyła czoło i odepchnęła od siebie niepotrzebną myśl. Jakież to teraz miało znaczenie, skoro zależało jej tylko na jego przyjaźni?

Gil podszedł do niej. Brianna zamarła. Czy zdradzi fakt, że była w stadninie?

– Bree, dobrze cię znowu widzieć. – Pochylił się, by ucałować jej policzek, tak jakby wcześniej się nie witali.

Mrugnął lekko rozbawiony, co uspokoiło ją i dało pewność, że nie wyjawi jej tajemnicy. Uśmiechnęła się i podjęła grę.

– Ciebie też.

Gil skierował wzrok na prawo i uśmiech zamarł na jego ustach.

– Witaj, Adamie.

Adam z wyraźną niechęcią podszedł, aby podać Gilowi rękę na powitanie, a następnie szybko się wycofał.

Brianna zesztywniała, kiedy pośród szelestu jedwabnych sukni Colleen zbliżyła się rozkołysanym krokiem, przyciągając uwagę wszystkich. Cudownie kasztanowe włosy podkreślały nieskazitelną skórę jej starszej siostry oraz jej żywe niebiesko-fioletowe oczy. Przy niej, piegowata twarz Brianny, nijakie złotorude włosy i chuda sylwetka zawsze czyniły ją niezauważalną.

Colleen powitała Gila długim uściskiem.

– Witaj w domu, Gilbercie – powiedziała miękkim głosem, przyciskając swój policzek do jego twarzy.

Gwałtowne uderzenie zazdrości wdarło się do serca Brianny. Colleen ubrana była w wydekoltowaną suknię, która podkreślała jej walory. Czyż nie wystarczało jej, że połowa kawalerów z hrabstwa zabiegała o jej względy? Czy musiała kokietować także Gila?

Kiedy cała rodzina przechodziła przez hol do jadalni, Brianna zacisnęła mocno pięści, zdecydowana poskromić swoje emocje. Jednak mimo wszystko dławił ją niewypowiedziany strach. Martwiła się, że kiedy Gil powróci, zakocha się w Colleen i całkowicie zapomni o jej istnieniu. Gil był jej przyjacielem. Łączyła ich więź, która wykluczała wszystkich innych, nawet jej rodzoną siostrę. W skrytości serca Brianna cieszyła się świadomością, że Gil nigdy nie wykazywał żadnego zainteresowania Colleen. Czy jednak nie zmieni się to teraz, gdy rozkwitła jako tak zmysłowa kobieta?

Moja zazdrość – tłumaczyła sobie Brianna – nie ma nic wspólnego z zawłaszczeniem Gila. Chciała tylko jego dobra. Fakt, że Colleen może owinąć sobie wokół palca każdego mężczyznę, szybciej niż pająk łapie muchę, sprawiał, że Brianna czuła się coraz bardziej niespokojna. Będzie musiała zrobić coś, zanim Gil stanie się kolejną, Bogu ducha winną ofiarą niecnego planu jej siostry.

– Gilbercie, mój chłopcze, dobrze, że jesteś znów w domu. – Ojciec pomógł zająć mamie miejsce, a następnie gestem ręki wskazał Gilowi krzesło obok swojego, u szczytu stołu.

Gil uśmiechnął się.

– Dobrze być z powrotem, sir. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy będę mógł zacząć pracę z końmi.

Ojciec zmarszczył brwi.

– Miałem nadzieję, że zaczniesz najpierw od ksiąg rachunkowych. Chętnie zobaczę, jak w praktyce sprawdza się twój dyplom z przedsiębiorczości.

Linie wokół ust Gila lekko się ściągnęły. Mama cmoknęła.

– Jamesie, pozwól chłopcu na parę dni odpoczynku, zanim zasypiesz go pracą w papierach. – Jej delikatne upomnienie sprawiło, że twarz taty oblała się rumieńcem. – Z pewnością Gil marzy o tym, by solidnie potrenować z Monarchą. Poza tym zasługuje na trochę wolnego czasu. Pracował każdego lata i nigdy nie miał żadnych wakacji. – Mama szybkim ruchem nadgarstka rozwinęła serwetkę i rozłożyła ją na kolanach.

Gil rzucił jej pełne wdzięczności spojrzenie.

– Przyda mi się parę dni wytchnienia.

Jego spojrzenie przesunęło się przez całą długość stołu i spotkało się ze wzrokiem Brianny. Te żywe niebieskie oczy, za którymi od dawna tęskniła, wydawały się ją przenikać. Dawniej Gil mógł przekazać jej każdą myśl, każde uczucie, nie wypowiadając nawet najdrobniejszego słowa.

Drzwi od pomieszczenia służby otworzyły się, przerywając ich szczególne połączenie, i podkuchenne wniosły przykryte półmiski, umieszczając je z rozmachem na kredensie.

– Dziś twoje ulubione danie, Gil – głośno wyszeptała Deirdre ponad stołem. – Mama powiedziała, że jutro będzie moje ulubione. – Policzki siedmiolatki pałały niewinnością oraz zdrowiem od zabaw na świeżym powietrzu.

– Dziękuję ci, Dee-Dee. Muszę przyznać, że od tygodni marzyłem o pieczonej wieprzowinie pani Harrison. Ślinka mi ciekła na samą myśl o tym daniu. – Gil puścił dziewczynce oko, co sprawiło, że zachichotała.

– A na deser będzie ciasto czekoladowe.

– O ile zjesz całą porcję kolacji, młoda damo. – Mama próbowała zachować surowość, która jednak bardzo szybko zmieniła się w lekki uśmiech. – To dotyczy także ciebie, Connorze O’Leary. Żadnych resztek groszku zachowanego w kieszeniach na później.

Jedenastoletni Connor posłał matce szelmowski uśmiech.

– Dla ciasta czekoladowego mogę zjeść nawet dodatkową porcję groszku.

Pogaduszki trwały w najlepsze, podczas gdy rodzina zajadała się przepysznym posiłkiem przygotowanym przez panią Harrison specjalnie dla Gila. Kiedy ciasto czekoladowe zostało już pokrojone i podane razem z mlekiem, herbatą i kawą, Brianna poczuła odprężenie.

Jak dotąd sprawy szły dawnym, dobrze znanym torem – tak, jakby Gil nigdy nie wyjeżdżał.

– Zanim zapomnę, mam dla was nowinę. – Matka mieszała herbatę, dzwoniąc srebrną łyżeczką o delikatną porcelanową filiżankę. – Otrzymałam dziś list od mojej kuzynki Beatrice z Irlandii. Pamiętasz ją, Jamesie. To ta, której syn jest w seminarium.

Ojciec wycierał wąsy, delikatnie przykładając lnianą serwetkę do ust.

– Oczywiście. Czy to nie ten, który studiuje w Bostonie?

– Tak. Wkrótce przyjeżdża, na Long Island w ramach praktyki. Będzie pracował przy kościele Świętej Rity.

– Popatrz, popatrz. Jaki ten świat mały. Musimy go zaprosić na obiad.

Mama odłożyła łyżeczkę i odkaszlnęła.

– W zasadzie, to właśnie dlatego Beatrice do mnie napisała. Zastanawiała się, czy nie moglibyśmy go przyjąć na jakiś czas. Na plebanii jest remont i nie ma dla niego miejsca.

Tata ściągnął brwi.

– Sam nie wiem, Kathleen. Nie jestem pewien, czy będę się dobrze czuł z księdzem pod jednym dachem. Szczególnie w niedzielne poranki.

Brianna spięła się, wyczuwając niezadowolony ton ojca.

– On jeszcze nie jest księdzem. Moglibyśmy umieścić go na drugim piętrze, tak żeby Gil nie czuł się osamotniony.

Zapanowała cisza przerywana stukaniem widelczyków o talerze, gdy Connor i Deirdre pałaszowali ostatnie okruchy ciasta.

– Jamesie, on należy do naszej rodziny. A poza tym, mamy mnóstwo miejsca. – W głosie mamy coraz wyraźniej dawało się wyczuć prośbę.

Brianna ukryła uśmiech pod serwetką, wiedząc, że ojciec nigdy nie potrafi odmówić matce, kiedy prosi go o coś tym tonem.

– Jednak to bardzo daleka rodzina. Czy Beatrice nie jest twoją kuzynką trzeciego stopnia... albo jakoś tak?

– Rodzina to rodzina.

Posłał jej spojrzenie, które zmroziłoby krew w żyłach większości jego współpracowników, ale mama tylko uśmiechnęła się łagodnie i czekała. W końcu tata potrząsnął głową w geście kapitulacji.

– Dobrze... o ile nie będzie wymagał ode mnie chodzenia w niedzielę do kościoła.

Matka splotła dłonie i rozpromieniła się.

– Doskonale, w takim razie jutro wyślę telegram, żeby ich powiadomić.

Brianna zauważyła, jak teraz z kolei Colleen przewróciła oczami. Jej siostra nie tolerowała niczego związanego z religią. Tylko gniew matki sprawiał, że stosowała się do cotygodniowego chodzenia do kościoła.

Mama oparła się wygodnie na krześle z pluszowym obiciem i raz po raz popijała herbatę, rozkoszując się swoim małym zwycięstwem.

– A więc, Gilbercie, powiedz nam coś o twojej młodej damie. Jak się rozwija wielka miłość?

Brianna wstrzymała oddech. Wiedziała, że Gil spotykał się z jakąś dziewczyną podczas swojego pobytu na Manhattanie, ale spodziewała się, że skoro już dawno nic o niej nie słyszała, to pewnie się rozstali.

Gil odchrząknął.

– Obawiam się, że mój... związek z panną Haskell dobiegł końca.

Filiżanka mamy brzęknęła o spodek.

– Och, Gil. Tak mi przykro. Miałam nadzieję, że w najbliższym czasie będziemy mogli spodziewać się informacji o ślubie. – Gil skupił całą uwagę na talerzu i tylko po jego szyi widać było, że się zaczerwienił. – Jej ojciec to ten profesor, u którego pracowałeś na Uniwersytecie Columbia? Ten, z którym spędzałeś każde wakacje?

Brianna przerwała mieszanie herbaty, słysząc poczucie krzywdy wybrzmiewające w głosie matki. Ileż razy mama pomstowała na człowieka, który zatrudniał Gila jako asystenta i sprawiał, iż ten był zbyt zajęty, żeby wrócić do domu nawet na wakacje? Brianna zgadzała się z nią całym sercem. Poza pierwszymi świętami Bożego Narodzenia po jego wyjeździe nie odwiedził Irlandzkich Łąk ani razu.

Gil ściągnął usta.

– Tak, właśnie ten. Obawiam się, że profesor Haskell żywi do mnie urazę po tym, jak zakończył się mój związek z Laurą. On także miał nadzieję na zaręczyny.

Musiała upłynąć minuta ciszy, zanim wszyscy przetrawili ostatnią wiadomość. Potem ojciec poklepał Gila po ramieniu. Na jego twarzy malowała się ulga.

– Nie martw się, chłopcze. Jest mnóstwo wolnych kobiet w okolicy. W zasadzie, mam nawet na oku jedną dla ciebie.

Napięcie w ramionach Brianny wzmogło się, uwierając nerwy u podstawy jej szyi.

– Ależ, tato, jestem pewna, że Gil nie potrzebuje twojej pomocy w szukaniu żony. – Słowa wyrwały się z jej ust, zanim cała myśl zdążyła uformować się w głowie. Fala gorąca wypłynęła na jej szyję i policzki.

Ojciec spojrzał na nią gniewnie.

– To nie twoje zmartwienie, moja panno. – Odwrócił się do Gila.- Przenieśmy się do gabinetu – powiedział, odsuwając krzesło. – Mamy parę ważnych spraw do omówienia.

Delikatne, porozumiewawcze spojrzenie Gila, które posłał, mijając Briannę, wcale nie złagodziło ukłucia, jakie spowodowały słowa ojca. Tata zawsze ją lekceważył i tak samo teraz – po raz kolejny swoją decyzją zepchnął ją na margines wydarzeń.

2

Gil zapadł się w jeden z foteli w gabinecie pana O’Leary’ego. Zapach skóry i tytoniu objął go niczym stary przyjaciel. Poza stadniną, najbardziej tęsknił właśnie za tym pokojem, przesyconym nutą męskości, którą tworzyły: kamienne palenisko, olbrzymie mahoniowe biurko pod oknem i niekończące się rzędy książek. Gil spędził tu wiele czasu na długich rozmowach z panem O’Learym, omawiając wszystko – począwszy od świata wyścigów konnych, a na cenach siana kończąc. Nie mógł się już doczekać, kiedy ponownie zagłębi się w interesy.

Pan O’Leary skończył dokładać do ognia i zajął miejsce w wysokim fotelu naprzeciw Gila. Zgarbił się nieco, gdy oparł się na poduszkach, a jego zwykły hart ducha wydawał się przygasać.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wróciłeś do domu, synu. Te nowe przepisy antyhazardowe bardzo mnie martwią. Tory wyścigowe są zamykane, tracimy dżokejów. Stadniny koni będą cienko przędły, jeśli nie uda nam się odwrócić tego rozporządzenia. – Podniósł swoją fajkę ze stolika przy fotelu i postukał nią o dłoń. – Mam tylko nadzieję, że nie utoniemy, zanim to wszystko się uspokoi.

Gil zmarszczył brwi.

– Czy Irlandzkie Łąki mają problemy?

– Jeszcze nie. Ale kiedy całkowicie zakażą wyścigów, nie trzeba będzie długo czekać, a pójdziemy z torbami. Zwłaszcza jeśli klienci zaczną wycofywać swoje konie z naszej stadniny.

– Z pewnością nie posuną się aż tak daleko...

– Niektórzy już to zrobili. Zdołałem przekonać większość z nich, żeby jeszcze chwilę poczekali. – Na twarzy starszego mężczyzny wyraźnie odbijał się ciężar paru ostatnich miesięcy. Wokół jego oczu widać było zmarszczki, a blask ognia mienił się w srebrnych pasmach przetykających czarne włosy na jego skroniach. – Jutro pokażę ci nowe konie i będziesz miał dzień dla siebie w stadninie, potem zajmiesz się papierami. Mam nadzieję, że znajdziesz jakieś sposoby, żeby zwiększyć naszą płynność finansową.

Gil stłumił westchnienie. Wiedząc, jak wiele pan O’Leary zapłacił za jego wykształcenie, czuł się zobowiązany odpłacić mu pomocą w księgowości i finansach. Miał tylko nadzieję, że James O’Leary nie oczekiwał, że Gil pozostanie w Irlandzkich Łąkach na zawsze. Bardzo pragnął wyjść do świata, uczynić nazwisko Whelan liczącym się wśród innych. Przynajmniej tyle chciał zrobić dla swojego ojca. Powoli odetchnął. Prędzej czy później, będzie musiał powiedzieć państwu O’Leary, że planuje wyjechać. Jednak to może jeszcze poczekać...

Pan O’Leary zapalił fajkę, zaciągnął się głęboko i wydmuchał aromatyczny kłąb dymu.

– Gilbercie, masz już dwadzieścia jeden lat. Jesteś dorosły i nie potrzebujesz opiekuna. Tak naprawdę nie mam prawa niczego od ciebie żądać, ale potrzebuję twojej przysługi.

Gil poczuł ucisk w żołądku na widok ponurego wyrazu twarzy pana O’Leary’ego.

– Jakiej przysługi?

– Poznałeś kiedyś Arthura Hastingsa, nieprawdaż? Pojawiał się u nas wielokrotnie z różnych okazji.

– Bankier?

– Zgadza się.

– Co z nim?

Pan O’Leary przyglądał się przez chwilę Gilowi.

– Chciałbym, żebyś zaczął spotykać się z jego córką, Aurorą. Twoja bliższa relacja z rodziną Hastingsów mogłaby przechylić szalę na naszą korzyść, kiedy będziemy ubiegać się o pożyczkę.

Gil zacisnął palce wokół podłokietników skórzanego fotela tak, że aż poczuł ból knykci. Po ostatnich przejściach z Laurą Haskell nie miał ochoty zalecać się do jakiejkolwiek kobiety.

Płonące w kominku polana osunęły się z łoskotem.

– Aurora ma prawie tyle samo lat, co ty, i jest nawet całkiem niebrzydka. – Pan O’Leary zaśmiał się krótko. – Z tego, co mi się wydaje, to nawet miała na ciebie oko, zanim wyjechałeś do college’u.

Gil wytężył pamięć, próbując przypomnieć sobie cokolwiek na temat rodziny Hastingsów.

– Nie przypominam sobie, żebym ją kiedykolwiek spotkał.

– Widzisz, a ona ciebie pamięta. Poprosiła ojca, żeby porozmawiał ze mną, czy nie byłoby jakiejś okazji, abyście się mogli znowu spotkać.

Gil poluzował krawat, próbując zaczerpnąć powietrza.

– Z całym szacunkiem, proszę pana, ale dopiero co zerwałem bliższą znajomość. Nie jestem gotów, żeby od nowa do kogoś się zalecać.

– Czy nie sądzisz, że już najwyższy czas, żebyśmy przeszli na „ty”, synu? Rozumiem twoją niechęć do wejścia w kolejny związek. Ale możesz przynajmniej spotkać się z tą dziewczyną i zobaczyć, co o tym myśleć. Zaprosimy jej rodzinę na twoją powitalną kolację, którą planujemy na przyszły tydzień.

– Panie O... Jamesie... wiesz dobrze, że zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc, ale...

– Wiem, synu. Dlatego właśnie liczę na twoją pomoc w ocaleniu Irlandzkich Łąk przed ruiną.

Następnego dnia Brianna wstała z samego rana, szczęśliwa, że czeka ją dzień wolny od obowiązków szkolnych. W perspektywie zaledwie paru tygodni, dzielących ją od ukończenia szkoły, odbierała naukę jako coraz większe wyzwanie. Chciała uzyskać jak najlepsze oceny, aby zwiększyć swoje szanse na dostanie się do college’u. Tak bardzo zazdrościła Gilowi, że mógł kontynuować edukację, doświadczyć życia w wielkim mieście. Gdyby tylko zdołał przekonać ojca, żeby mogła pójść w jego ślady najbliższej jesieni...

Firanka lekko falowała, poruszana porannym powiewem wpadającym przez otwarte okno, kiedy Brianna, rozczesując splątane włosy, przypominała sobie, jak swobodnie przez lata rozkwitała jej przyjaźń z Gilem. Jako dzieci oboje spędzali każdą wolną chwilę w stajniach, pośród koni. To on w tajemnicy nauczył ją jeździć na oklep, bo sama się bała. Zawsze traktował ją jak równą sobie, nie jak dziewczynkę.

Odłożyła szczotkę do włosów i stanęła przed szafą, muskając lekko palcami wyszukany strój jeździecki, który kazał jej nosić ojciec. Piękny, z pewnością, ale okropnie niewygodny. Zamiast tego, założyła swoje robocze ubranie, uśmiechając się na widok brązowej wełnianej spódnicy, którą jej matka przerobiła w damską wersję spodni jeździeckich. W przeciwieństwie do taty, mama nie widziała nic złego w tym, że Brianna kochała konie, więc doszyła nogawki do jednej z jej starych spódnic.

Zbyt przejęta, żeby zjeść śniadanie, Brianna pognała na zewnątrz. Jej serce biło szybciej niż tętent koni wyścigowych na torze treningowym. Kopyta uderzały o miękką ziemię, gdy pojedynczy jeźdźcy zmuszali swoje wierzchowce do zwiększenia tempa na ostatniej prostej. Brianna popędziła w kierunku białego ogrodzenia i wskoczyła na pierwszy szczebel, podekscytowana potęgą przemykających obok niej wspaniałych zwierząt. Uśmiechnęła się, kiedy ujrzała Gila pochylającego się nad szyją Monarchy. Jaki piękny widok stanowili razem – białe rękawy koszuli powiewające na wietrze, czapka wciśnięta głęboko na głowę i te zarysowane mięśnie Monarchy w idealnym ruchu. Harmonijne połączenie siły i umiejętności.

Kiedy Monarcha przekroczył metę, wyprzedzając o całą długość pozostałe konie, Gil wzniósł głośny okrzyk. Stojąc w strzemionach, zdjął czapkę i machał nią w powietrzu.

– Świetny czas, Gil – wykrzyknął tubalnym głosem Sam, podnosząc stoper.

Brianna przeskoczyła przez ogrodzenie i pobiegła w kierunku miejsca, w którym Gil z Monarchą schodził z toru. Dogoniła go, kiedy był już blisko wejścia do stajni.

– Dzień dobry. – Miała nadzieję, że w jej głosie nie słychać zadyszki.

Uśmiech zadowolenia rozjaśnił jego twarz.

– Dzień dobry. Nie spodziewałem się, że wstaniesz tak wcześnie.

– Nie mogłam się doczekać, kiedy wezmę Sophie na spacer. Minęły wieki, odkąd ostatni raz jeździłam konno.

Jednym ruchem otworzył drzwi i wskazał jej, by szła przed nim.

– Już nie jeździsz codziennie?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie zawsze mogę ze względu na szkołę i... zobowiązania towarzyskie. – I ciągłą dezaprobatę taty.

Gil skręcił w głąb głównego korytarza.

– Jakiego rodzaju zobowiązania towarzyskie?

– Och, znasz tatę. – Udało jej się zachować zwykły ton głosu, jednocześnie gładząc lśniącą sierść Monarchy. – Zawsze są jakieś przyjęcia albo kolacja biznesowa, w której wszyscy musimy brać udział.

Gil zmarszczył brwi, otwierając boks Monarchy.

– Dlaczego miałoby to dotyczyć także ciebie?

Brianna zagryzła wargę i wzruszyła ramionami.

– Wydaje się, że tata koniecznie chce znaleźć mi odpowiedniego męża. – Zachmurzyła się na samą myśl o przyszłości, której nie chciała. Dlaczego tata nie mógł zrozumieć, że nie dla każdej kobiety małżeństwo jest jedynym pragnieniem? Nie była jeszcze gotowa, by rozmawiać o tym z Gilem. Nie, zanim nie upewni się, że poprze on jej decyzję dotyczącą dalszej edukacji.

Schyliła się pod łbem Monarchy i prześliznęła w głąb korytarza, w kierunku boksu Sophie. Izabelowata klacz zarżała na powitanie, a jej biała grzywa zafalowała, gdy zarzuciła łbem.

– Jak się miewa moja piękna dziewczynka? – zagadnęła Brianna, całując ją w chrapy. – Gotowa na przejażdżkę?

Klacz prychnęła z entuzjazmem. Brianna zaśmiała się i przeszła do siodlarni zabrać swój sprzęt jeździecki. Przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu, ale jej starego skórzanego siodła nie było tam, gdzie zwykle. Zamiast tego, znalazła je zawieszone na haku, wysoko na ścianie. Zmarszczyła czoło. Nowy stajenny najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy, że potrzebuje mieć siodło niżej. Burknęła pod nosem, przysunęła drewniany taboret i wspięła się, stając na palcach, aby dosięgnąć do swojego ekwipunku.

– Dlaczego twojemu ojcu tak bardzo zależy, żeby wydać cię za mąż?

Brianna gwałtownie odwróciła głowę. Gil wyłonił się u wejścia do małego pomieszczenia, a na jego twarzy malował się grymas niezadowolenia. Zachwiała się, o mały włos nie upuszczając siodła. Gil szybko podszedł, by ją asekurować, łapiąc za ramię. Bez słowa wziął od niej ciężar i położył na ziemi, a następnie podał jej dłoń. Zeskoczyła ze stołka, lądując bardzo blisko niego. Jego męski zapach – mieszanka potu, konia i mydła sandałowego – sprawił, że jej zmysły zawirowały. Wpatrywała się w guziki jego koszuli, nie ważąc się podnieść wzroku. Gdyby ich oczy się spotkały – zatonęłaby w tej krystalicznie czystej, niebieskiej głębi, a jej niestosowne uczucie mogłoby zapłonąć na nowo.

– Twój ojciec szuka męża także dla Colleen czy tylko dla ciebie?

Udała, że strąca źdźbło słomy z ubrania, licząc, że uspokoi nieregularne bicie serca.

– Wokół Colleen zawsze kręci się mnóstwo mężczyzn. Nie potrzebuje pomocy taty. – Mimowolnie okazała gorycz, której nie potrafiła w sobie zwyciężyć.

Gil palcem podniósł jej podbródek.

– Coś mi się wydaje, że powinnaś wprowadzić mnie we wszystko, co się tutaj dzieje.

Jej spojrzenie błądziło pomiędzy drobnym zarostem pokrywającym jego brodę a dołeczkiem w policzku. Kiedy wreszcie ich oczy się spotkały, niebieska głębia, skupiona wyłącznie na jej twarzy, wymazała z jej głowy wszelkie racjonalne myśli.

– Już po pierwszym dniu widzę, że nic się nie zmieniło między tobą a siostrą. I nadal istnieje ogromne spięcie pomiędzy Adamem i twoim ojcem.

Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wszystko, na co było ją stać, to wpatrywanie się w jego urodziwą twarz i kuszące usta, tak blisko jej.

Wzrok Gila zatrzymał się na jej wargach. Z trudem przełknęła ślinę. Serce dudniło jej w piersi. Nagle, jego oczy rozszerzyły się i opuścił ręce. Cofnął się gwałtownie, przewracając przy tym stojące obok wiadro. Zwielokrotniony echem brzęk wypełnił siodlarnię.

– Lepiej pójdę zajrzeć do Monarchy. – Wyglądał jak wystraszony koń.

Podwójna fala, rozczarowania i ulgi przetoczyła się przez wnętrze Brianny, kiedy Gil wybiegł z pomieszczenia. Schyliła się po siodło i chwyciła je niepewnie.

Wyglądało na to, że ich dobre relacje okazały się dużo bardziej skomplikowane, niż mogła to przewidzieć.

Powrót był wielką pomyłką.

Gil szczotkował zad Monarchy trochę mocniej, niż było potrzeba. Liczył, że kiedy wróci, Brianna będzie zaręczona, z perspektywą ślubu w najbliższej przyszłości, bezpiecznie powierzona komuś innemu, tak że wszelkie nieodpowiednie uczucia, które do niej żywił, zostaną całkowicie pogrzebane.

Tymczasem, one znowu doszły do głosu i okazały się jeszcze silniejsze niż kiedyś.

Nic dziwnego, że Laura zerwała ich związek. Chociaż Gil starał się, żeby wszystko było dobrze między nimi, ona uważała, że jego serce należy do innej kobiety. W głębi duszy wiedział, że w jej oskarżeniach tkwiło ziarno prawdy.

Gil odwiesił szczotkę na hak, otarł pot z czoła i wyszedł, pozostawiając Monarchę spokojnie przeżuwającego siano. Pchany niewidzialną siłą, skierował się w stronę ogrodzenia otaczającego tor wyścigowy. Nieliczni trenerzy nadal pracowali z końmi, ale jego uwagę przyciągnął jeden rudo-brązowy rozmazany kształt. Brianna galopowała na Sophie wokół błotnistego toru, a grudki ziemi pryskały spod końskich kopyt. Długi warkocz Bree powiewał w górę i w dół, w rytm ruchu konia, a jej spódnica trzepotała, obijając się o wysokie trzewiki. Zacięty wyraz twarzy dziewczyny wywołał uśmiech na twarzy Gila. Choć często była nieśmiała w stosunku do rodziny, jej niezależna natura stawała się doskonale widoczna podczas jazdy konnej. Gdyby tylko umiała wyrazić tę śmiałość w relacji z ojcem...

Myśli Gila skierowały się ku prośbie Jamesa dotyczącej Aurory Hastings i skrzywił się na samo wspomnienie. Być może powinien skorzystać z dobrej rady, którą chętnie podsunąłby Briannie, i postawić się mężczyźnie, który oczekiwał, że jego żądania będą bezdyskusyjnie wypełniane.

Ale jak miałby odmówić swojemu mentorowi tej jednej przysługi, kiedy zawdzięczał państwu O’Leary tak wiele? Przyjęli go do rodziny, dali miłość, schronienie, szkołę, a nawet wysłali go do college’u. Czyż nie powinien ofiarować im wszystkiego, co tylko mógł?

Z pewnością dłużny był im więcej niż niestosowne uczucia wobec ich córki. Musiał usunąć Briannę O’Leary ze swoich myśli i ze swojego serca, raz na zawsze.

Gil oddalił się od toru i poszedł porozmawiać z Samem. Był ciekaw nowinek na temat koni – chciał usłyszeć, które z nich były najlepiej notowane podczas tego sezonu w stanach, w których wyścigi nie zostały zakazane, oraz zobaczyć, które z klaczy miały się oźrebić w najbliższych tygodniach.

Dwie godziny później Gil czuł się tak, jakby nigdy nie opuszczał Long Island. Prawdziwa radość płynąca z przebywania pośród zwierząt i ze wspólnej pracy z Samem Turnbullem pod czystym wiosennym niebem, dały mu poczucie wolności, której tak rzadko doświadczał. Zatrzymał się na chwilę, żeby popatrzeć na zielone pastwiska i na nowo wypełniło go przekonanie o celu. Pewnego dnia sprawi, że nazwisko Whelan stanie się znane w tym wielkim hrabstwie i spełni marzenia zmarłego ojca. Prześladujące go poczucie winy mocno ścisnęło mu żołądek. To przez niego John Whelan zmarł, nim ziściło się jego marzenie. Nawet gdyby ceną było ostatnie tchnienie i ostatni cent, Gil osiągnie to właśnie dla niego.

– Gotowy, by coś przegryźć?

Głos Bree sprowadził go na ziemię. Stała obok niego, uśmiechnięta, z wielkim koszem piknikowym przewieszonym przez ramię. Na samo wspomnienie o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu.

– Mógłbym coś zjeść. Co masz na myśli?

– Piknik. Będziemy mogli nadrobić zaległości, tak jak wcześniej wspominałeś. – Lekkie drżenie w jej głosie zdradziło niepewność. – Pomyślałam, że moglibyśmy usiąść pod wierzbą nad jeziorem. Teraz już powinien być tam cień.

Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że nie powinien z nią przebywać sam na sam, ale spotkawszy się z jej niewinnym spojrzeniem, nie potrafił odmówić.

– Daj mi chwilę, żebym się umył i spotkamy się na miejscu.

Zanim pozbył się kurzu z dłoni oraz twarzy i dotarł przez pastwisko do małego jeziorka, w którym uwielbiali pływać jako dzieci, Brianna zdążyła rozłożyć pod drzewem czerwony kraciasty koc i poukładać na nim zawartość koszyka.

– Toż to prawdziwa uczta! Jak przekupiłaś panią Harrison, żeby to wszystko przygotowała?

– Nie musiałam. – Zachichotała. – Dla ciebie najchętniej sama by przyszła i podała wszystko osobiście.

Usiadł na drugim końcu koca, starając się zachować jak największą odległość od dziewczyny. Lekki wiatr znad wody poruszył kosmyki jej włosów upiętych na głowie. Zdjęła ściereczkę, w którą owinięte były kanapki, i podała mu jedną.

– Jak to jest być znów w domu? – zapytała.

Ugryzł duży kęs kanapki z pieczoną wołowiną oraz serem i starannie przeżuwał.

– Jednocześnie znajomo i dziwnie.

– Wiem, co masz na myśli. To tak, jakby czas zatrzymał się wokół nas, ale my wyrośliśmy.

– Dokładnie.

Sięgnął po słoik i odkręcił wieczko. Intensywny, cytrusowy zapach lemoniady sprawił, że jego oczy zaszły łzami. Brianna podała mu dwa kubki, a on wypełnił oba jasnym płynem. Jej ręce lekko drżały, gdy odbierała od niego naczynie. Czy sytuacja ponownego przebywania razem, była dla niej tak obca, że aż ją peszyła? Czy w jej głowie działo się coś jeszcze?

– A tak naprawdę, to co u ciebie, Bree?

Zamrugała oczami, jakby to pytanie ją zaskoczyło.

– Dobrze.

To ciekawe, nie wyglądała jakby czuła się dobrze. Ta jego zawsze odprężona Bree wydawała się bardzo spięta, niczym klacz osaczona przez ogiera.

– Co porabiasz, kiedy odpoczywasz od nauki?

Odłożyła na serwetkę na wpół zjedzoną kanapkę i wzruszyła ramionami.

– Podczas weekendu spędzam czas wśród koni, o ile nie zajmujemy się przedsiębiorstwem.

Zmarszczył brwi.

– A co z przyjaciółmi? – zawahał się na chwilę, zanim przez gardło przeszły mu kolejne słowa: – lub adoratorami?

Uciekła spojrzeniem.

– Nie ma żadnych adoratorów, choć jestem przekonana, że tata już ma na to lekarstwo... Często widuję się z Rebeccą Nolan... Także kościół zajmuje mi trochę czasu...

W jej głosie wybrzmiewała tęsknota, która współgrała ze smutkiem czającym się w jej wielkich oczach.

– Dlaczego zatem wydajesz się nieszczęśliwa? To przez ojca?

Nie odpowiedziała, jedynie bawiła się frędzlami koca.

– Bree, kiedyś mi się zwierzałaś i nadal możesz to czynić, wiesz o tym.

Kiedy wreszcie popatrzyła na niego, burzliwe uczucia sprawiły, że jej zielone oczy były niespokojne jak trawa falująca łagodnie wokół nich.

– Tata dba wyłącznie o pieniądze. Oczekuje, że gdy skończę szkołę, wyjdę dobrze za mąż i będzie mógł być ze mnie dumny. Ale ja nie chcę wychodzić za mąż. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Gil powstrzymał ochotę, by wygładzić jej zmarszczone brwi. Zamiast tego zerwał źdźbło trawy i zaczął je skubać.

– A co chciałabyś robić?

Jej twarz natychmiast rozjaśniła się entuzjazmem.

– Chciałabym wyjechać do Nowego Jorku i studiować, tak jak ty. Dowiadywałam się na temat Barnard Hall, college’u dla kobiet przy Uniwersytecie Columbia. Wygląda to wspaniale.

Gil uśmiechnął się, choć na ustach miał cierpki smak lemoniady. Brianna chciała wyjechać właśnie wtedy, kiedy on wrócił. Choć, może to byłoby najlepsze rozwiązanie. Gdyby opuściła Irlandzkie Łąki, nie musiałby każdego dnia walczyć z pokusą przebywania blisko niej. Mógłby wypełnić swoje zadanie, a gdy nadejdzie czas, wyjechać bez żalu.

Westchnęła.

– Niestety, tata uważa, że edukacja kobiety to strata czasu i pieniędzy. Według niego jedyne, czego potrzebuje kobieta, to wyjść za mąż i założyć rodzinę.

Gil oparł się na łokciu.

– Powinnaś słuchać głosu swojego serca, Bree. Nie poślubiaj kogoś tylko po to, aby przypodobać się ojcu. Niezależnie, jak bardzo chciałabyś otrzymać jego akceptację.

Opuściła głowę.

– Chciałabym móc nie dbać o to, co on myśli.

Gil nieomal roześmiał się na głos. Zabieganie o dobrą opinię Jamesa O’Leary’ego wydawało się wspólnym losem wszystkich mieszkańców Irlandzkich Łąk – łącznie z nim samym.

Przez chwilę przyglądała mu się uważniej, jakby chciała powiedzieć coś ważnego. Jednak, zamiast tego odwróciła wzrok i strzepnęła okruszki ze spódnicy.

– Dość już moich problemów. A jakie są twoje plany, skoro wróciłeś tutaj?

Przez jakiś czas zastanawiał się, czy zwierzyć się jej z problemu z Aurorą Hastings, ale stwierdził, że musi to jeszcze przemyśleć. Powinien podjąć tę decyzję samodzielnie.

– Zapewne przejmę kwestie księgowości w firmie twojego ojca. Przynajmniej na jakiś czas. Wciąż mam nadzieję, że będę mógł pracować z końmi, tak jak przed wyjazdem.

– Na pewno będziesz mógł. Przecież byłbyś bardzo nieszczęśliwy, gdybyś całymi dniami siedział przykuty do biurka.

Zaskoczyła go jej pewność, tak samo jak to, że od razu odgadła jego niechęć do pracy biurowej. Zgodził się studiować przedsiębiorczość tylko po to, by otrzymać solidny fundament pod przyszłą własną działalność w zakresie hodowli koni. To tutaj nauczył się, że aby biznes rozkwitał nie wystarczy wrodzona umiejętność radzenia sobie ze zwierzętami.

– Chyba nie planujesz zostać tu na zawsze, nieprawdaż? – Bree rzuciła mu długie spojrzenie spod swoich złotych rzęs. Nie do końca potrafił określić, co w nim dostrzegł. Nadzieję, strach, tęsknotę?

Potrząsnął głową.

– Nie. Nadal chciałbym mieć swoją posiadłość i stworzyć własną farmę. Może gdzieś na północy. Na tyle daleko, żeby nie stanowić konkurencji dla twojego ojca.

Milczała przez jakiś czas, błądząc wzrokiem ponad jeziorem. Nie licząc delikatnych zmarszczek na wodzie, panował tam całkowity bezruch. Wreszcie zwróciła się w stronę Gila i patrząc smutnymi oczyma, wyszeptała:

– Mama nie będzie zadowolona, jeśli wyjedziesz tak daleko.

Jego serce głucho waliło w piersi.

– A ty, Bree, co o tym myślisz?

Spuściła wzrok na koc, a jej policzki spowił rumieniec. Nie odpowiadała. Pomiędzy nimi zapadła pełna napięcia cisza.

W końcu podniosła głowę, by ponownie zawiesić wzrok na wodzie. Jej usta drżały.

– Pamiętasz to lato, kiedy nadepnąłeś na gniazdo os? Nigdy nie widziałam, aby ktoś biegł równie szybko. Wskoczyłeś do wody tak, jakby goniło cię stado wilków. – Jej delikatny śmiech unosił się w powietrzu.

Roześmiał się.

– Trzeba było dobrych paru dni, aby zeszła opuchlizna po tych wszystkich użądleniach. Miałem szczęście, że była przy mnie śliczna pielęgniarka doglądająca moich ran.

Lekko zmarszczyła nos.

– Nie byłam śliczna. Raczej nieatrakcyjna i niezgrabna.

Z irytacją wyciągnął się na kocu. Położył swoją dłoń na jej dłoni.

– Nigdy nie byłaś nieatrakcyjna, Bree. Nie dla mnie. A teraz wyrosłaś na piękną kobietę.

Oczy Brianny zrobiły się jeszcze większe, a usta rozchyliły się. Światło słoneczne tańczyło w jej włosach, rozświetlając je złocistymi odblaskami. Żółte plamki na jej tęczówkach uwodziły go, a pragnienie, by ją pocałować, paliło jak słońce grzejące jego głowę.

To była jednak granica, której nie chciał przekraczać. Nigdy. Ponieważ wiedział, że kiedy to zrobi, nie będzie już powrotu.

Wykrzesał z siebie resztkę silnej woli, odsunął się od dziewczyny i wstał szybko.

– Chodźmy, Bree. Powinniśmy wracać. Konie czekają.

3

Brianna wyszła z kościoła Świętej Rity po zakończonym nabożeństwie, wdzięczna za lekki wiatr szeleszczący jej spódnicą. Zatrzymała się na chwilę na najwyższym stopniu i objęła wzrokiem ludzi oczekujących, by przywitać się z wielebnym Filmorem. Niczym magnes, jej wzrok przyciągnął Gil stojący w cieniu wysokiego klonu, otoczony stadkiem roześmianych i zabiegających o jego uwagę dziewcząt. Bree mocniej ścisnęła modlitewnik. Oczywiście, Gil Whelan jako przystojny, świeżo upieczony absolwent college’u był teraz najlepszą partią w miasteczku, albo przynajmniej powiewem nowości na jakiś czas.

Z wystudiowaną swobodą Brianna zeszła po drewnianych schodach. Dobre wychowanie kazało jej uścisnąć dłoń księdza Filmore’a i podziękować mu za natchnione słowa, a później dołączyć do rodziców na cmentarzu. Co roku, w rocznicę śmierci jej młodszego brata, cała rodzina odwiedzała jego grób, by wspólnie się pomodlić i wspominać ukochanego Danny’ego.

– Mam nadzieję, że dobrze przeżyłaś nabożeństwo, moja droga. – Ksiądz Filmore mrugnął do niej. – Pewnie też jesteś zadowolona, że Gilbert wrócił do domu.

Rumieniec oblał jej policzki.

– Wszyscy jesteśmy. Zwłaszcza tata.

Wielebny Filmore kiwnął głową w kierunku Gila i roześmiał się serdecznie.

– Wygląda na to, że także te młode damy bardzo cieszą się z jego powrotu.

Brianna z wytrenowanym spokojem zwróciła ku niemu twarz, starając się, by nie pokazać po sobie niezadowolenia.

– Najwidoczniej tak. Przepraszam bardzo, muszę teraz odnaleźć rodziców.

– Miłego dnia, panno O’Leary. Do zobaczenia w następną sobotę na przyjęciu powitalnym Gila.

Skłoniła głowę, żywiąc nadzieję, że nie było po niej widać zaskoczenia.

– Do zobaczenia w sobotę.

Brianna myślała, że jej matka planowała skromną kolację wśród najbliższych przyjaciół i sąsiadów. Ta zapowiedź brzmiała raczej jak większe wydarzenie, co oznaczało obecność tych wszystkich głupiutkich panienek uwieszonych wokół Gila. Brianna odepchnęła od siebie nieżyczliwe myśli i wśród grupy parafian stojących na trawniku odszukała wzrokiem matkę.

– Witaj, Brianno.

Obróciła się na dźwięk męskiego głosu tuż za nią, mimowolnie przykładając rękę do klatki piersiowej.

– Och, Henry, to ty. Nie widziałam cię.

Henry Sullivan, nienagannie ubrany w brązowy garnitur i melonik, ujął jej rękę w rękawiczce i uniósł do ust. Brianna skinęła kurtuazyjnie, ciesząc się w duchu, że rękawiczka ocaliła ją przed spotkaniem jej dłoni z łaskoczącymi wąsami Henry’ego.

– Wyglądasz dziś nad wyraz pięknie – powiedział.

Wyjęła dłoń z jego uścisku tak szybko, na ile pozwalały dobre maniery.

– Dziękuję. Jak się miewa twoja rodzina?

Rodzina Sullivanów należała do ich najbliższych sąsiadów, odkąd tata osiedlił się w Irlandzkich Łąkach.

– Wszyscy mają się dobrze. Musisz być bardzo zadowolona. Słyszałem, że wrócił stary dobry Gil.

Brianna wyczuła napięcie w jego głosie.

– Wrócił. Rozumiem, że twoja rodzina także jest zaproszona na przyjęcie powitalne w sobotę.

– Wydaje mi się, że słyszałem, jak rodzice mówili coś o tym wydarzeniu. – Jego szare oczy zabłysły. – Kto jak kto, ale ja się cieszę, że będę mógł cię odwiedzić. Może nawet zatańczymy razem.

Brianna zawahała się. Henry był na swój sposób dość atrakcyjny. Miał krótkie blond włosy i elegancko przycięte wąsy oraz baki. Choć nie rzucało się to w oczy, był uroczy. Brianna jednak czuła się przy nim skrępowana. Być może wynikało to z jego nasilonego zainteresowania jej osobą, co działało dziewczynie na nerwy. Niezależnie od prawdziwych pobudek, żadna odpowiedź nie mogła jej teraz przejść przez gardło.

Szelest za plecami ostrzegł ją, że ktoś się zbliża.

– Witaj, Henry – powiedział Gil. – Dawno się nie widzieliśmy.

Gdyby nie znała go tak dobrze, pewnie nie zauważyłaby chłodu w jego głosie.

– Gil – Henry wyciągnął rękę – wyglądasz... nieźle.

– To pewnie powietrze na Long Island – rzucił Gil z wymuszonym uśmiechem, ściskając dłoń Henry’ego.

Następnie uścisnął łokieć Brianny tak, aż przeszły ją ciarki.

– Brianno, jeśli jesteś gotowa, pozwól. Twoi rodzice idą już na cmentarz.

– Oczywiście. Miłego dnia, Henry.

– Będę czekał na nasz taniec – zawołał za nią.

Świadoma, że Gil przygląda się jej, Brianna starała się powstrzymać rumieniec wypływający na policzki. Gdy już odważyła się zerknąć na niego, zauważyła, że z rozbawieniem uniósł jedną brew.

– Myślałem, że nie masz adoratorów.

– Henry nie jest adoratorem – prychnęła i uwolniła ramię z jego uścisku.

– To ty czarujesz dziewczęta z całego hrabstwa. Widziałam, jak kręcą się wokół ciebie. – W chwili, gdy wypowiedziała te słowa, od razu ich pożałowała. Śmiech Gila sprawił, że jej policzki oblały się rumieńcem, podczas szybkiego marszu w kierunku cmentarza.

Dlaczego miałaby przejmować się tym, że Gil flirtuje ze wszystkimi niezamężnymi dziewczętami w mieście? Łączyła ich przyjaźń, nic więcej. Zacisnęła zęby, starając się zapamiętać ten fakt do najbliższej soboty.

Stojąc na tyłach grupki stłoczonej wokół grobu jej brata, Colleen O’Leary założyła ręce i nerwowo stukała stopą o trawnik, starając się powstrzymać zniecierpliwione westchnienia.

Na litość boską. Czy musimy odprawiać cały ten ckliwy rytuał co roku? Mama i Bree jak zawsze będą płakać, a tata ze wszystkich sił będzie starał się je pocieszyć. Connor i Deirdre, oboje zbyt młodzi, by pamiętać swojego brata, będą się wiercić, podczas gdy mama będzie odmawiać oklepane modlitwy.

To nie tak, że Colleen się nie smuciła, ale Danny odszedł sześć lat temu i nie potrafiła już nawet przypomnieć sobie jego twarzy.

Odwróciła głowę i zobaczyła, że Adam z niezadowoloną miną opiera się o wysoki nagrobek. On także nie był miłośnikiem tej dorocznej pielgrzymki na cmentarz. Nie mogła zrozumieć, po co znów okazywali cały ten żal.

Wśród monotonii modlitw Colleen spod rzęs przyglądała się Gilowi. Jego proporcjonalny profil stanowił miłą rozrywkę w oczekiwaniu na upragniony koniec nudy. Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, gdy spostrzegła, jak blisko Brianny stanął. Jakby chciał ją chronić. Colleen zacisnęła usta. Dlaczego ta myszowata dziewczyna interesuje Gila, skoro mógłby korzystać z uroków jej sympatii? Zamiast zwykłej przyjaźni, Colleen mogła mu zaoferować upajanie się pocałunkami, którym jak dotąd nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna.

Żaden oprócz Gilberta Whelana.

W zamyśleniu dotknęła palcem policzka, a w jej głowie zaczęła się rodzić nikczemna intryga. Jej obecny amant, Jared Nolan, nudził ją coraz bardziej i stawał się zbyt przewidywalny. Potrzebowała nowego wyzwania – ryzyka, żeby jej życie nie zmieniło się w nieznośną gnuśność. Może, gdy uda jej się uwieść Gila, osiągnie upragnioną odmianę. Fakt, że zirytuje to jej młodszą siostrę, był tylko dodatkową przyjemnością.

Modlitwy dobiegły końca i jeden po drugim, wszyscy członkowie rodziny O’Leary udali się przed wejście do kościoła, gdzie czekał na nich w powozie jeden ze stajennych. Colleen zdecydowanie bardziej wolała nowego Forda T jej ojca – „powóz bez koni”, ale samochód nie pomieściłby całej rodziny.

Usłyszała za sobą szuranie nogami na kościelnym chodniku.

– Miłego dnia, panno O’Leary. Mam nadzieję, że cię nie pominąłem.

Colleen jęknęła w duchu, ale opanowała grymas, uśmiechając się szeroko, kiedy odwróciła się, aby powitać Jareda.

– O, pan Nolan. Cóż za miłe spotkanie.

Kiedy Jared pochylił głowę nad jej wyciągniętą dłonią, Colleen nie mogła powstrzymać się, by nie porównać go z Gilem. Chociaż był całkiem przystojny, brązowe włosy Jareda i jego jasna karnacja były jakieś wyblakłe przy czarnej czuprynie Gila oraz jego olśniewająco niebieskim spojrzeniu.

Jared uśmiechnął się.

– Rozumiem, że jesteśmy zaproszeni do was w najbliższą sobotę.

– Ależ, oczywiście – odrzekła radośnie. – Będzie przyjęcie powitalne Gila.

Jared puścił do niej oko.

– Jak dla mnie, każdy powód, żeby się z tobą zobaczyć jest dobry. – Zniżył głos. – Może nawet uda nam się wykraść na chwilkę razem.

Tętno Colleen skoczyło na widok jego tajemniczego spojrzenia. Może Jared nie był wcale tak nudny, jak jej się wydawało? Położyła rękę na jego ramieniu i roześmiała się dźwięcznie na swój ulubiony sposób, który zawsze przyciągał uwagę mężczyzn.

– Myślę, że uda się to zrobić. – Żonglowanie pomiędzy Jaredem i Gilem na jednym przyjęciu... Zapowiadał się wspaniały wieczór!

– Widzę, że nie może się pan obejść bez mojej córki, panie Nolan. – Głos taty zagrzmiał zza jej pleców.

Jared drgnął.

– Pan O’Leary.

Tata roześmiał się i klepnął go po ramieniu.

– Nie ma się czym denerwować, chłopcze. Miło was widzieć razem. Może już najwyższy czas, żebyśmy porozmawiali na osobności. – Mrugnął do Jareda, który od razu poczerwieniał.

– Oczywiście, sir.

– Dobrze. Zobaczymy się zatem w sobotę. Chodźmy, Colleen.

– Idę, tato. – Colleen starała się nie skrzywić, gdy żegnała się z Jaredem. Zastanawiała się, co miał na myśli ojciec, rzucając takie tajemnicze komentarze. Jeśli miałoby to mieć jakikolwiek związek z ogłoszeniem zaręczyn, będzie musiała zrobić co w jej mocy, żeby udaremnić tę rozmowę.

Z pewnością nie była jeszcze gotowa, aby związać się z jednym mężczyzną.

4

Nigdy wcześniej Brianna tak chętnie nie wracała ze szkoły do domu, jak w poniedziałkowe popołudnie. Chciała odnaleźć Gila i namówić go na wspólną przejażdżkę. Od dawna nie brała Sophie na dalekie wędrówki, w stronę najbardziej odległych łąk, a taka wyprawa, zwłaszcza w towarzystwie Gila, wydawała się być najlepszym pomysłem na spędzenie popołudnia.

Kiedy przebrała się w spódnicę przerobioną na spodnie, skierowała swoje kroki do gabinetu ojca, gdzie spodziewała się zastać Gila przy pracy. Planowała nakłonić go, by opowiedział się po jej stronie w dyskusji z tatą. Biorąc pod uwagę jego studenckie doświadczenia, miała nadzieję, że uda mu się przekonać ojca, iż obecnie wiele inteligentnych kobiet decyduje się podjąć dalsze, wyższe kształcenie.

Jako że w gabinecie nikogo nie było, Brianna ruszyła na zewnątrz w stronę padoków. Dziecięcy pisk zachwytu zwrócił jej uwagę na odległą zagrodę. Dostrzegła, że Gil wozi Deirdre na grzbiecie Pirueta, jednego z kuców szetlandzkich, które ojciec kupił dla młodszych dzieci. Zauważywszy, jak Gil opiekuńczym gestem asekuruje Dee-Dee od tyłu, Brianna podeszła bliżej ogrodzenia, żeby im się przyjrzeć. Pewnego dnia będzie wspaniałym ojcem. Ta myśl ścisnęła jej serce dziwną tęsknotą. Jakby to było, gdyby on mógł być ojcem jej dzieci?

Odsunęła te wyobrażenia w najdalszą część umysłu. Od ślubu i dzieci dzieliło ją jeszcze wiele lat. Któż wie, gdzie wtedy będzie Gil?

Po drugiej stronie Joe, jeden z trenerów, zajmował się Connorem dosiadającym Sadie, najłagodniejszą z klaczy. Chłopiec uśmiechał się szeroko, podskakując z radością.

– Bree! Popatrz, jeżdżę na Sadie.

Roześmiała się.

– W sam raz dla ciebie, kochanie.

Deirdre odwróciła się w siodle, żeby pomachać do Bree i o mały włos nie spadła z grzbietu Pirueta. Gil natychmiast ją przytrzymał.

– Zasada numer jeden, młoda damo – powiedział z udawaną surowością. – Nigdy nie odrywaj uwagi od konia.

– Przepraszam.

Gil odwrócił się i uśmiechnął do Brianny.

– Możesz nam pomóc? Wydaje mi się, że ta kowbojka jest gotowa do jazdy kłusem.

– Oczywiście. – Brianna szybko prześliznęła się pomiędzy deskami ogrodzenia i dołączyła do nich, wcale nie przejmując się tym, że jej wycieczka z Sophie musi poczekać. Przebywanie w towarzystwie Gila było cenniejsze.

Gil podał jej lonżę.

– Ty prowadzisz Pirueta, ja Dee-Dee.

Uśmiechnęła się.

– Mam nadzieję, że nadążysz.

Brianna ruszyła szybko i kucyk podjął krok, przebierając żwawo swoimi krępymi nogami. Do czasu drugiego okrążenia poruszali się truchtem. Gil sprawiał wrażenie, jakby nie przeszkadzało mu szybkie tempo. Mocno podtrzymywał ramieniem nieustraszoną dziewczynkę, która raz po raz wydawała okrzyki zachwytu. W końcu, wśród zadyszki i śmiechu, Brianna zwolniła, zmuszając kucyka do marszu.

– Dobra robota, Dee-Dee – pochwaliła siostrę. – Jesteś prawdziwą kowbojką.

Część włosów Brianny wysunęło się z upięcia i teraz opadały swobodnie wokół jej twarzy. Odgarnęła je wierzchem dłoni.

– Chcę jeszcze. – Deirdre niecierpliwie skręcała się w siodle.

– Myślę, że na dzisiaj wystarczy. – Gil uśmiechnął się, zdejmując ją z konia. – Czas umyć się przed kolacją.

– Będę czekać na Connora przy płocie.

– Dobrze. A ja zajmę się Piruetem.

Gil sięgnął po lonżę, którą trzymała Brianna. Jego palce musnęły jej dłoń i poczuła w skroniach przyspieszający puls.

– Miło z twojej strony, że to dla niej robisz – powiedziała. – Dee-Dee i Connor czują się wyróżnieni, gdy spędzasz z nimi czas.

Uśmiechnął się.

– To dla mnie żaden trud. Lubię ich towarzystwo.

Brianna pomyślała, że chciałaby, aby jej ojciec myślał tak samo. Connor szczególnie zważał na najdrobniejsze słowo taty, tęsknił za każdym skrawkiem jego uwagi. Dokładnie rozumiała, co czuł.

Gil uniósł jej podbródek.

– Hej, skąd ten smutek?

Potrząsnęła głową.

– Cieszę się, że dzieci mają ciebie.

Rzucił jej długie spojrzenie.

– Ty też zawsze będziesz mnie miała, Bree.

Nieznaczna chrypka w jego głosie przyprawiała ją o gęsią skórkę. Odgarnął pasemko włosów z jej policzka, palcami muskając jej skórę. Brianna poczuła, jakby serce stawało jej w piersi pod wpływem intensywności jego spojrzenia. Nie śmiała nawet wziąć oddechu, aby nie zepsuć uroku tej chwili.

– Będziecie się całować? – Deirdre nagle zachichotała znad pastwiska.

Bree odskoczyła jak oparzona, czując, jak przetacza się przez nią wielka burza uczuć. Gil gwałtownie odwrócił głowę i schylił się, aby rozplątać wodze. Pomimo tego, że jego twarz zasłoniło rondo kapelusza, Brianna wyczuła, że przeżywa to samo poruszenie co ona.

Starając się jakoś wybrnąć z tej sytuacji, ruszyła dziarsko w kierunku młodszego rodzeństwa stojącego przy płocie.

– Jak tylko was złapię, koczkodany, to będę was łaskotać, aż padniecie!

Jak na komendę, oboje pisnęli i zeskoczyli z żerdzi.

Kiedy Brianna przeszła przez bramę, zerknęła przez ramię na Gila. Patrzył za nią tak, że aż zaparło jej dech w piersiach.

Czy gdyby dzieciaki im nie przeszkodziły, Gil zrezygnowałby z wewnętrznej kontroli i odważył się na pocałunek? Przeszedł ją dreszcz. Świadomość, że pewnie nigdy się tego nie dowie napełniała ją jednocześnie ulgą i rozczarowaniem.

Siedząc w jadalni, Colleen popijała drugą filiżankę kawy, delektując się ciszą środowego poranka. To był jej ulubiony czas w ciągu dnia, kiedy młodsze rodzeństwo poszło już do szkoły, ojciec wyjechał do miasta albo do stadniny, a ona wraz z matką planowały resztę dnia. Postukiwała paznokciem w porcelanową filiżankę, zastanawiając się, co też na dzisiaj przewidziała dla niej matka. Miała tylko nadzieję, że nie będą to ani robótki na drutach, ani szycie.

Może udałoby się przekonać mamę na wyjazd do miasta na jakieś zasłużone zakupy. Przecież obie mogłyby sobie sprawić nowe suknie na sobotnie przyjęcie dla Gila. Odczuła przyjemny dreszczyk emocji na myśl, że miałaby sama z matką spędzić cały dzień, co przecież zdarzało się tak rzadko. Przymierzałyby eleganckie suknie, oglądały piękne tkaniny, a może nawet zjadłyby lunch w jednej z restauracji na Piątej Alei.

Jak gdyby przywołana tymi rozważaniami, mama weszła do pokoju, w ręku trzymając jakąś kartkę.

– Dzień dobry, Colleen. Cieszę się, że udało mi się ciebie zastać. Potrzebuję twojej pomocy.

Colleen o mało nie jęknęła, kiedy jej nadzieje na udany dzień rozpierzchły się w jednej chwili.

– Pomocy? W czym?

Mama odsunęła krzesło od stołu i wygładziła suknię, zanim usiadła.

– Otrzymałam telegram od syna Beatrice, Rylana. Przyjeżdża dziś południowym pociągiem, a ja niestety nie będę mogła się z nim spotkać. Zobowiązałam się przewodniczyć na spotkaniu oddziałów pomocniczych kobiet.

Colleen odstawiła filiżankę z brzękiem.

– Z pewnością tata albo Adam będą mogli pojechać.

– Twój ojciec jest dzisiaj w mieście na spotkaniu z klientem, a Adam pojechał razem z nim, żeby poszukać pracy.

– A może Sam albo któryś ze stajennych? – Mimo usilnych starań by zachować spokój, głos Colleen stawał się coraz bardziej piskliwy. Co miałaby robić z księdzem przez całą drogę ze stacji do domu?

Mama sięgnęła po imbryk z kawą.

– Pytałam już, ale wszyscy są zajęci. Poza tym wolałabym, żeby to ktoś z rodziny O’Leary przywitał kuzyna Rylana jak należy. – Nalała kawy do filiżanki przed sobą.

– Ale mamo! Przecież wiesz, że nienawidzę prowadzenia powozu. Konie mnie nie lubią. – Jej nadąsana mina, która zawsze działała w przypadku taty, nic nie wskórała w starciu z mamą.

– Całkowicie ci ufam, moja droga. Sam właśnie zaprzęga dla ciebie konie, więc będą już czekały, gdy tylko będziesz gotowa jechać.

Colleen westchnęła.

– Jak mam poznać tego Rylana?

– Będzie miał koloratkę, oczywiście.

Godzinę później, ubrana w praktyczną, niebieską, bawełnianą sukienkę i słomkowy kapelusz, Colleen wyjeżdżała główną drogą w stronę miasteczka. Ze wzgardą spoglądała na ciągnące się wzdłuż drogi rzędy drzew. Nigdy nie rozumiała, dlaczego tata wybrał ten wiejski zakątek na ich dom. Nawet rodzina Hastingsów miała na wyspie tylko letnią rezydencję, a swoją główną posiadłość w centrum Manhattanu. To było miejsce, w którym z przyjemnością by mieszkała. Emocje i tempo życia tego miasta przyciągały ją niczym syreni śpiew nawołujący marynarzy.

Już dawno postanowiła, że jej przyszły mąż będzie bogaty i wpływowy oraz że będzie kochał miasto tak samo jak ona. Uśmiechnęła się na myśl o wspaniałej służbie, którą będą zatrudniać. Marzyła zwłaszcza o kierowcy – żeby nie musiała już nigdy prowadzić żadnych pojazdów. Chociaż przejażdżka samochodem taty mogłaby być emocjonująca...