Brat Elia. Anioł ze stygmatami zatrzymał się w moim domu - Fiorella Turolli - ebook

Brat Elia. Anioł ze stygmatami zatrzymał się w moim domu ebook

Fiorella Turolli

4,8
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Elia jest dokładnie jak ojciec Pio, dokładnie taki sam…”

FRAGMENT

We Włoszech ściągają do niego tłumy wiernych i proszą o modlitwę wstawienniczą. Posługuje charyzmatem uzdrawiania, a jego bliscy mówią także o darze bilokacji. Najważniejsza jest jednak jego niezwykła relacja z Chrystusem: brat Elia jest stygmatykiem oraz człowiekiem, któremu Chrystus pozwolił utrwalić swoje oblicze na fotografii. Brat Elia to najbardziej niezwykły współczesny mistyk, porównywany przez wielu z potężnym świętym XX wieku – ojcem Pio. Jego bliskość z Jezusem jest tak głęboka, że każdego roku w Wielki Tydzień obficie krwawi, fizycznie przeżywając pasje.

Fiorella Turolli, biograf brata Elii, nie tylko daje przejmujące świadectwo swojego spotkania z mistykiem, ale także opowiada o jego fascynującym życiu. Historia ta nie zostałaby zapisana, gdyby sam anioł nie wskazał autorce, że właśnie brat Elia jest tym, którego posłannictwo należy przekazać całemu światu.

Anioł ze stygmatami to opowieść o bliskim współpracowniku Boga, świadku licznych objawień oraz wielkich cudów, a także skromnym i niezwykle ciepłym człowieku, który z właściwą sobie prostotą zachęca: „Rozmawiaj z Panem. Jeśli nie powiesz mu o swoich problemach, w jaki sposób ma cię usłyszeć?”.

Niniejsza książka jest pierwszą z trzech poświęconych bratu Elii. Kolejne, przygotowywane do druku, to Tajemnica Światła oraz Boża Opatrzność i najemnik Boga.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 257

Oceny
4,8 (29 ocen)
25
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jaj0229dbpw

Całkiem niezła

Biografia współczesnego stygmatyka.
00
agnieszkakubiak1980

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła książka o niezwykłym człowieku
00

Popularność




Od tłumaczki

Książka, którą bierzesz do ręki, Czytelniku, jest jedyną tego rodzaju pozycją na rynku. Nie tylko w Polsce, ale też na całym świecie. I to nie tylko dlatego, że jej pierwszą korektę zrobili aniołowie… (o czym więcej w książce). Autorka, Fiorella Turolli, biografka brata Elii i w pewnym sensie jego sekretarz, niezwykle ciepła osoba, jest świadkiem życia tego współczesnego stygmatyka od ponad siedemnastu lat. Tyle mniej więcej czasu minęło od powstania Anioła ze stygmatami, pierwszej części tryptyku, który niebawem w całości ukaże się w języku polskim. Czas powstania książki nie jest bez znaczenia. Od siedemnastu lat wiele wydarzyło się zarówno w życiu duchowym, jak i osobistym Fiorelli oraz brata Eliasza.

Brat Elia to współczesny mistyk i stygmatyk. Choć wielu porównuje go do świętego ojca Pio – kapucyn z San Giovanni Rotondo faktycznie jest nieodłącznym elementem życia brata Elii – to Elia nie lubi tego zestawienia. „Zostawcie w spokoju świętych! Nie chcę wykorzystywać o. Pio” – mówi także i w tej książce. Nie można jednak przemilczeć tego, że ich misja jest zbieżna, a drzwi, które przed o. Pio zamykano, stoją otworem przed bratem Elią. Między innymi dzięki tej książce. Stygmatyk z Calvi podróżuje dziś z Chrystusem do najtrudniejszych pod względem duchowym regionów świata, takich jak Indonezja, Niemcy, Ukraina, Australia… Niedawno był też po raz drugi w Polsce.

Anioł… to opowieść o samych początkach. Jej kolejne akapity czyta się chwilami jak cudowną i nieprawdopodobną baśń, czy nawet jak opowieść rodem z gatunku science­-fiction. Dla wielu Czytelników to może być wstrząs. Dla zdecydowanej większości jednak – jestem o tym głęboko przekonana – cudowna podróż do wnętrza ich serc i ducha. Spotkanie z żywym Bogiem. Nie ma tu jednak ciężkiego ani wygładzonego słownika teologii. To relacja świadka, przekazana językiem prostym, ale nie bez właściwych wrażliwej kobiecej duszy emocji.

Brat Elia jest chyba pierwszym człowiekiem, który uchyla nam rąbka wielu tajemnic, w tym Nieba (opisy jego podróży w zaświaty są wstrząsające). Z tego oraz z wielu innych powodów – opis samej Męki, którą przeżywa od kilkudziesięciu lat w Wielkim Tygodniu z Chrystusem, uzmysławia niemal namacalnie, z jak wielkim cierpieniem fizycznym musiał zmierzyć się Jezus – książka ta może budzić różne reakcje. Kościół bada cały czas wszystko, co dzieje się wokół brata Elii. Nie dystansuje się (choć brat Elia ma także przeciwników i krytyków), ale towarzyszy. Elia ma wyznaczonego przez biskupa Terni asystenta duchownego, kapłana, ks. Marco Belladellego. Złożył śluby prywatne przed biskupem, który także pobłogosławił założoną przez Elię wspólnotę w Calvi, w sercu Umbrii. Wszystko, co robi Elia, czy była to budowa klasztoru, czy decyzja o kolejnej podróży, odbywa się wyłącznie za zgodą władz kościelnych.

Spotkaliśmy się po raz pierwszy przed rokiem. Miałam przeprowadzić z nim wywiad. Brat Elia spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem i zamiast ja jemu, to on zadawał mnie pytania. Trafiały prosto w serce. „On żyje! Jezus żyje!” – to zdanie brata Elii uderzyło mnie bardzo mocno. I nie dlatego, że Elia widzi się z Jezusem regularnie czy że to on zrobił mu pierwsze na świecie zdjęcie (o tym będzie można przeczytać w kolejnych książkach Fiorelli). To widok skrzętnie przez Elię ukrywanych stygmatów budzi uśpioną wiarę. Pamiętam, to był czwartek, późny wieczór. Rany brata Elii otwierały się – na przegubach dłoni widoczne były dwa dość szerokie, wielkości pestki z brzoskwini, otwory, a tam żywa tkanka, krew, mięśnie. W każdy piątek stygmaty Elii krwawią. I unosi się z nich woń róż. Stanęłam jak sparaliżowana – Jezus nie tylko żyje, ale od dwóch tysięcy lat ciągle oddaje za mnie (za Ciebie) życie. Jego rany też żyją… Powiększa je każdy nasz grzech.

Dlaczego o tym piszę? Tym bardziej, że występuję tu jedynie w roli niedoskonałego tłumacza? Bo jestem też w pewnym sensie świadkiem. Spędziłam jakiś czas w Calvi, z bliska obserwowałam założoną przez brata Elię wspólnotę Apostołów Bożych. Gdybym miała wybrać na ziemi jedno miejsce do zamieszkania, to byłoby to właśnie tam. Pokój, jaki człowieka tam dosłownie dopada, jest nieporównywalny z niczym innym. Sam brat Elia to usposobienie pokory, skromności. Zwykły i prosty człowiek. Wybrany przez Boga dla świata. Jego misja, tak nieprawdopodobna, trwa.

Joanna Bątkiewicz­-Brożek

Jego Eminencja Paolo Maria Hnilica SJ

Biskup tytularny Rusado

Via Monte Santo, 14

00195 Rzym, Włochy

Tel. 37515482, 37513783

Fax 3751549

Rzym, 5 IX 2002 r.

Jego Eminencja Paolo Maria Hnilica

Ja, Paolo Maria Hnilica, polecam Waszej opiece (diakona) brata Elię od Apostołów Bożych, aby wraz ze swoją wspólnotą realizował on dzieło Bożej miłości wobec młodych osób porzuconych i przeżywających trudności, aby kształtował ich w wierze i według wartości, tak aby włączyć ich ponownie do życia w społeczeństwie i do pracy.

By było to możliwe, (brat Elia) potrzebuje domu lub odpowiedniego miejsca, proszę więc władze biskupie, duchowne i społeczne o wspieranie go w tej potrzebie.

Na podstawie mojej wiedzy i znajomości brata Elii, świadectw jego wcześ­niejszego przełożonego zakonu franciszkańskiego, kapłanów i lekarza prowadzącego, doktora Marca Marniellego, zważywszy na dzieła miłości i miłosierdzia oraz owoce i łaski, których Bóg udziela przez wspólnotę brata Elii, uznaję brata Elię za cenny dar miłosiernego Boga dla Jego Matki Kościoła i dla całej ludzkości.

Dziękuję z serca za to dzieło miłości i miłosierdzia. Niech odpłaci wam obficie Ojciec miłosierny, którego błogosławieństwa dla wszystkich Was przyzywam.

Wasz brat w Chrystusie

Paolo Maria Hnilica

Wprowadzenie

„Jest zaiste coś niewyrażalnego. To się uwidacznia, jest tym, co mistyczne”1. Z pewnością jednym z osiągnięć rozumu jest uświadomienie sobie nieskończoności spraw, które go przewyż­szają2, które istnieją poza nim. Absurd, podobnie jak mistyka, cud, szaleństwo, zjawiska nadprzyrodzone istnieją niezależnie od łatwych i mocno uproszczonych wyjaśnień; sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli to, co z pozoru niewytłumaczalne, pojawia się w obszarze wiary chrześcijańskiej.

Kościół katolicki jest ekstremalnie ostrożny w przypisywaniu Boskiego i cudownego pochodzenia zjawiskom nadnaturalnym, na przykład objawieniom prywatnym lub uzdrowieniom, które mogą dotyczyć jednej lub wielu osób. Również w tym przypadku stajemy wobec swoistej tajemnicy: do Elii przychodzą ludzie szukający uzdrowienia zarówno ducha, jak i ciała. Przychodzą też tacy, którzy szukają sensacji. Elia doświadcza ekstazy, a także przeżywa chwile ogromnego cierpienia, których jako teolog nie mogę ocenić, dopóki te doświadczenia trwają. Elia ma też zawsze dobre słowo, które jest pociechą dla wielu odwiedzających go osób.

W przypadku brata Elii dla Kościoła katolickiego najważniejsze jest to, że wszystkie łaski i całe dobro, które ludzie otrzymują za jego przyczyną i odnoszą do niego, on sam odnosi wyłącznie bezpośrednio do Boga. A wszystko to dzieje się w kontekście pełnej przynależności do wiary chrześcijańskiej przeżywanej w Kościele katolickim. Kościół przywoływany jest w tym przypadku właśnie za sprawą wiary, wyraźnie wyznawanej przez Elię, o wiele bardziej niż za sprawą zainteresowania ludzi, którzy czasami są zbyt łatwowierni, za bardzo potrzebują „chleba i cudów”, ponieważ przygniata ich nieznośny ciężar wolności3. Cóż innego mógłby zresztą zrobić?

Kościół katolicki stanowią przede wszystkim ludzie ochrz­czeni, którzy przy różnych okazjach mogą spotykać osoby dotykające tajemnicy podobnie jak Elia. Urząd Nauczycielski Kościoła zawsze ocenia tego typu zdarzenia pojawiające się we wspólnocie wierzących. Jak wypowiada się na temat takich zjawisk?

Głównym zadaniem Magisterium jest przypominanie wiernym słów Jezusa skierowanych do Tomasza: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”4. Wiara jednak nie powinna się rodzić z nadzwyczajnych zdarzeń, choć te czasem mają miejsce i mogą być częścią nadzwyczajnego Bożego planu. Tak więc oprócz zaproszenia do poszukiwania fundamentów własnej wiary w zwyczajnym życiu, opartym na częstym słuchaniu słowa Bożego oraz na stałości w przyjmowaniu sakramentów, prosimy o ostrożność, ponieważ nie wszystkie podobne zjawiska muszą mieć Boskie pochodzenie. Poza tym zachęcamy wiernych do cierpliwości – nie można bowiem przekazać ostatecznego osądu w sprawie zdarzenia, które wciąż trwa – właśnie dlatego święci uznawani są za takich dopiero po śmierci. W między­czasie gromadzimy dane i fakty, próbujemy zrozumieć, rozeznać i doświadczyć.

Książka Fiorelli Turolli powinna być uznawana za pomoc w tym kierunku, ale trzeba ją przeczytać z rozwagą, bez wyciągania pochopnych wniosków. Fiorella jest cennym świadkiem dość istotnych zdarzeń, a jej książka jest ważną opowieścią zarówno dla przypadkowego czytelnika, jak i dla czytelnika w pełni ufającemu Magisterium Kościoła. Obydwaj bowiem potrzebują zebrać poszczególne elementy, ocenić je, wysłuchać świadectw. Nie można jednak dać się zbytnio pochłonąć emocjom, jakie udaje się przekazać Fiorelli Turolli za pomocą prostego i bezpośredniego stylu.

Ostatnia uwaga: nie wymagajmy od pani Turolli precyzji teologicznej – ona jest przedsiębiorcą, a nie teologiem! Należy raczej docenić jej prag­nienie podzielenia się tym, co osobiście przeżyła, oraz trud, jaki włożyła w zebranie innych świadectw dotyczących spraw, których bohaterem był Elia.

ks. Angelo Pellegrini

profesor teologii na Wydziale

Teologicznym we Włoszech Środkowych (Florencja),

profesor filozofii średniowiecznej i renesansowej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim (Rzym)

1 L. Wittgenstein, Tractatus logico­-philosophicus, tłum. B. Wolniewicz, Warszawa 2000, s. 82.
2 Por. B. Pascal, Myśli, tłum. T. Boy­-Żeleński, Poznań–Warszawa 1921, nr 466.
3 Wolny cytat z legendy o wielkim inkwizytorze z Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego. Por. F. Dostojewski, Bracia Karamazow, tłum. A. Wat, Warszawa 1984, s. 305.
4J 20, 29. Cytat za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. V oprac. i uzup., Poznań 2012.

Część pierwsza

Część pierwsza. Przypadek

2 października 2000 roku

– Czeeeeść! – Po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiewał sugestywny, ale żartobliwy głos kogoś, kto chce zostać rozpoznany.

– Czeeeeść – odpowiadam tym samym tonem w oczekiwaniu na kilka słów, które pomogą mi się zorientować, kto to. Słyszę niewyraźny chichot i już wiem.

– Elia! Co u ciebie, jak minęła podróż? Poczekaj, zjadę tylko na pobocze, jestem na obwodnicy Mediolanu, w krytycznym punkcie. Dobrze, zrobione, teraz możesz mówić – wyrzucam z siebie jednym tchem.

Moje spokojne od wczoraj serce zaczyna znowu walić jak młotem. Elia kontynuuje szczęś­liwym tonem:

– Cześć, mamo Fiorello! Nie możesz sobie wyobrazić, jak cudownie, przepięknie mnie przyjęli! Niezwykłe miejsce!

– Wszystko dobrze? Jesteś szczęś­liwy?

– Pełen pokoju… Modliłem się już w chórze. – Zniżając nieco głos, jakby chciał powiedzieć coś w zaufaniu, niemal zaskoczony dodaje: – Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, ilu aniołów było w kościele, nie jesteś w stanie sobie wyobrazić jak wielu! Były tam całe zastępy aniołów, mnóstwo, mnóstwo, i promieniejące świat­ło… Widziałem naokoło mnóstwo migoczących błysków… – I szeptem dopowiada: – Potem zorientowałem się, że skrzyły się ode mnie!

– Elio, nabierasz świadomości. Cieszę się. Jesteś zadowolony ze swojego wyboru?

– Tak.

– Możemy do ciebie dzwonić?

– Tak, podaję ten numer telefonu także znajomym, ale można telefonować tylko po południu, od czwartej do szóstej. W każdym razie komórkę będę miał włączoną. Mam nadzieję, że zatelefonujecie, chcę być z wami w kontakcie, przynajmniej takim…

– I będę mogła dzwonić do ciebie codziennie? Nie chciałabym cię odrywać od medytacji.

 – Umówmy się, że co drugi dzień. Tylko spróbuj nie zadzwonić! Teraz muszę kończyć. Cześć, mamuś!

Wracam na ziemię i ruszam dalej w stronę Mediolanu, gdzie czeka na mnie mnóstwo pracy i obowiązków, które teraz wykonam z łatwością, bez dotychczasowego mozołu i przygnębienia. Dziwne… Od kiedy Elia wkroczył z niesłychaną mocą do mojego życia, wszystko jest dużo prostsze.

4 października 2000 roku

Zbliża się godzina dziewiąta, ponownie siadam do pisania. Tego ranka nie idę do biura. Nie jestem tam potrzebna. Dzwoni telefon. „Cześć, mamuś!” To szokujące, że mnie tak nazywa. Jest osobą oświeconą przez Boga. Kiedy mówi o Bogu, o miłości, używając do tego zaskakujących przypowieści, kiedy z benedyktyńską precyzją podejmuje kwestie filozoficzne i teologiczne, kiedy widzi, że go rozumiesz, że się zmieniasz – wszystko to robi ze spokojem i autorytetem, który nie pozostawia miejsca na ripostę. Ma silny, dominujący charakter, błysk w oczach, podczas dyskusji jest zawsze gotowy do odpowiedzi, także wobec rozmówców o wielkiej ogładzie i silnej osobowości. A jednak przy mnie zachowuje się jak niewinne dziecię.

– Cześć, mamuś – powtarza. – Jak się masz?

– Dobrze, Elio, właśnie piszę.

– Wiesz, że przez moje okno wleciały dwie synogarlice i właśnie je głaszczę? Są też i sroka, i kruk, który dziobie mnie w szyję…

– Dziś św. Franciszka… – mówię niepewnie.

Elia wydaje się mnie nie słyszeć i wybucha radosnym chichotem.

– Przedtem zapukał do drzwi i wszedł tu jeden z braci. Zobaczywszy kruka, przestraszył się i ostrzegł mnie: „Uważaj, on jest straszny, na pewno cię podziobie!” – śmieje się Elia.

– Co będziesz teraz robił, Elio?

– Pójdę do zielarni pomóc bratu farmaceucie…

– A więc już im powiedziałeś, że jesteś dobrym zielarzem!

– Tak.

Próbuję kontynuować zwykłym tonem:

– Jeśli znajdziesz jakąś nową recepturę, pamiętaj, przyślij mi. Tak naprawdę to ty powinieneś ich uczyć. Jesteś w tym dobry!

Elia dalej się śmieje.

– Pa, mamuś.

– Dobrego dnia, Elio.

Uważam się za dobrą zielarkę. Napisałam nawet książkę na temat ziół. Studiowałam i robiłam badania, mam wieloletnie doświadczenie. Znam się na tym, bo wiele się uczyłam. A on się na tym zna, bo po prostu wie.

Ma swoje sposoby na każdą chorobę. Czasem kiedy wybiera jakąś roślinę czy warzywo, jak na przykład surowe pieczarki w przypadku nowotworu wątroby, nie jestem w stanie zrozumieć po co. Jego działania wykraczają daleko poza moją wiedzę. Miesza rośliny i używa ich z rzadką sprawnością. Miętowa herbata, którą przyrządza po marokańsku, przelewając ją na różne sposoby, by uzyskać piankę, ma bardziej niż wyjątkowy smak.

I on zwraca się do mnie „mamuś”! Nazwał mnie tak, ale dlaczego mnie?

Sierpień 2000 roku

Śladami Elii

Zwykle spędzamy z mężem wakacje nad morzem, w odludnych miejscach, przez większość czasu wylegując się bezczynnie pod palmą, pływając i zaczytując się w książkach. Tego roku jednak, jako że nasz piętnastoletni pies źle znosił naszą nieobecność, zdecydowaliśmy się zostać we Włoszech i wynająć apartament, by móc zabrać ze sobą naszego Romea. Gdzie się wybrać, by spędzić sierpień w spokojnym miejscu? Pewnego zimowego wieczora po powrocie z Mediolanu Gualtiero obwieś­cił, że znalazł przepiękne mieszkanko w Apulii, nad Morzem Jońskim, w mało znanym miejscu. Polecił mu je jego serdeczny przyjaciel Davide, który od lat tam właśnie spędza wakacje.

– Jakie jest tam morze? – pytam.

– Cudowne! Widziałem zdjęcia… Jest jak na Karaibach.

– Możemy zabrać ze sobą Romea?

– Oczywiście, że tak, inaczej nie brałbym pod uwagę tej propozycji.

– Dobrze więc, pojedźmy do Apulii.

Natychmiast wysłaliśmy zaliczkę i zarezerwowaliśmy apartament na cały sierpień. 22 lutego 2000 roku (trudno zapomnieć tę datę) nasz piesek niestety umarł, ale nie zmieniliśmy decyzji co do wyjazdu. Nasi przyjaciele Liana i Davide ze swoją córeczką Marią Vittorią powitali nas z radością. Następnego dnia odwiedziliśmy i poznaliśmy pozostałych gości, włącznie z przecudnymi właścicielami naszego apartamentu Marią i Vittoriem.

Maria wydaje mi się cichutka, bardzo miła, ale zdystansowana. Widzę, jak wcześ­nie rano idzie wziąć szybką kąpiel, a potem pośpiesznie wraca na patio. Nie lubi ani słońca, ani tłumów, a jak wiadomo, w tym okresie nad morzem jest sporo ludzi.

Pamiętam, jak po upływie około tygodnia, pewnego przepięknego, pełnego kolorów i kontrastów popołudnia, kiedy siedziałam na plaży pochłonięta lekturą jednego z moich kryminałów, uśmiechnęła się do mnie spod parasola nieopodal.

– Dzień dobry, Mario! A jednak jesteś na plaży. Co cię tu przy­wiodło?

– Od czasu do czasu i ja tu zostaję! Słyszałam, że jesteście z Bergamo.

– Tak, mieszkamy w Città Alta.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Oczywiście, proszę.

– Czy kiedykolwiek słyszałaś o bracie, który nosi stygmaty i mieszka w Bergamo?

– Wiem, że był jakiś brat, który leczył ziołami… Ale już nie żyje.

– Nie, nie. Ten, o którego pytam, nazywa się Elia. Pochodzi stąd. Wydaje się, że jest jak ojciec Pio: ma dar bilokacji, przenika przez mury, czuć od niego silny zapach róż…

– Nigdy o nim nie słyszałam! – przerywam zdziwiona.

– Od dwóch lat go poszukuję – kontynuuje Maria – ale nigdy nie udaje mi się go spotkać. Widziałam go tylko raz i to bardzo krótko. Nie wiem, gdzie teraz przebywa. Czasem kontaktuje się z moim kuzynem, który jest jego bliskim przyjacielem. Wczoraj właśnie mówił mi, że brat Elia wraca do klasztoru. Być może przedtem przyjedzie zobaczyć się z rodzicami, którzy tu mieszkają. Mam nadzieję, że uda mi się go spotkać. Nie wiem, czy potem wróci do Bergamo. Jeśli tak, może poszłabyś ze mną go odwiedzić?

– Z przyjemnością.

„Dziwne – myślę – mieszkam całe życie w Bergamo i nigdy nie słyszałam o tym człowieku!”

Mija trochę czasu, a między mną i Marią zawiązuje się bliższa relacja, w wielu sprawach mamy podobne poglądy: rozmawiamy o rodzicach i dzieciach, o wydarzeniach z życia, o książkach, które na nas wpłynęły… Odkrywamy, że interesują nas te same rzeczy i że pielęgnujemy też jakiś rodzaj duchowości.

W ten sposób mija blisko dwadzieścia dni. To naprawdę cudowny czas, odwiedzają nas niektórzy krewni, wybieramy się z nimi na wspaniałe wycieczki w głąb tak pełnego czaru i ciekawej historii regionu. Oczywiście wszystkie drogi prowadzą do stołu: w typowych regionalnych trattoriach kosztujemy makaronu orecchiette i wina primitivo.

Na 15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, wszyscy goście Marii, w tym także my, zorganizowali przyjęcie z kulinarną galą z nagrodami. Każdy przygotował danie niespodziankę i zasiedliśmy razem do wielkiego stołu w cieniu eukaliptusa i krzewów laurowych. Kto wygrał czapkę kucharza za najlepsze danie? Ja, z moimi orecchiette z soloną ricottą!

Kiedy teraz o tym myślę, muszę przyznać, że miałam sporo odwagi, by zaserwować lokalną potrawę z regionu naszych gospodarzy, nie będąc Apulijką.

Ale wakacje – jak to wakacje – szybko minęły. Do końca miesiąca został zaledwie tydzień. Wielu z naszych przyjaciół już wyjechało, dopadła nas typowa dla końca lata melancholia. Na szczęś­cie następnego dnia czekała nas ostatnia okazja do świętowania.

Maria zaprosiła nas wszystkich na urodziny swojego męża Vittoria. Miało też przyjść ich kuzynostwo, przyjaciele brata Elii.

Gdy wraz z naszymi krewnymi ja i mój mąż weszliśmy do Marii z butelką szampana, zobaczyliśmy, że spora grupa osób już siedzi na patio przy ogromnym stole pełnym ciast i różnych słodkości. Pani domu przedstawia nam kuzynostwo: Giuseppego i jego żonę Pompeę, dwoje pięknych ludzi około trzydziestki, których życie trzy lata temu zostało wywrócone do góry nogami właśnie przez brata Elię.

Maria mówi, że za każdym razem kiedy spotyka się z Giuseppem, rozmowa zawsze schodzi na Elię. A teraz nawet i Pompea mówi tylko o nim – jeszcze niedawno sceptycznie nastawiona, dziś wydaje się głęboko wierzyć w oczywistość nadprzyrodzonych zjawisk wokół brata, których wielokrotnie była świadkiem.

Jestem ciekawska, więc natychmiast przyłączam się do dyskusji, zadając najprostsze pytania: ile on ma lat, gdzie mieszka, co takiego każe im wierzyć, że to niezwykła osoba, i tak dalej…

– Elia ma trzydzieści osiem lat, jest dokładnie jak ojciec Pio, dokładnie taki sam – zaczyna opowiadać Giuseppe. – Od dziesięciu lat nosi stygmaty i przez cały okres Wielkiego Postu nie jest w stanie dotknąć żadnego jedzenia. Od Wielkiego Czwartku krwawi najpierw jego głowa, potem krew płynie z ran na rękach i stopach oraz z boku nad biodrem. Cierpi potwornie do godziny piętnastej w Wielką Sobotę… Po czym wszystko znika bez śladu.

– Niesamowite – przerywam. – Jak to możliwe, że nikt o tym nie mówi?

– Od zawsze przebywa w klasztorze i nie chciał, by rozniosła się wieść o tych „niezwykłych wydarzeniach”. Nawet jego matka nie wiedziała o niczym, aż do chwili kiedy przed kilku laty pewne „kościelne autorytety” doniosły jej o wszystkim. Potem wieści szybko się rozeszły.

– A gdzie on teraz jest? – dopytuję.

– Opuścił klasztor przed pięciu laty, mając nadzieję, że te rany znikną. Teraz mieszka i pracuje w Bergamo. Od czasu do czasu tu przyjeżdża. Przed kilkoma dniami dzwonił do nas, że tęskni za klasztorem i planuje powrót.

– Ale co takiego upodabnia go do ojca Pio?

– Przede wszystkim poczciwość, a jednocześ­nie szorstki charakterek. Nic się przed nim nie ukryje, rzuci ci prosto w twarz wszystko, co w tobie widzi i co jego zdaniem nie jest w tobie dobre.

– Pewnego dnia – dopowiada Pompea – zadzwonił do mnie i powiedział: „Naprawdę musiałaś kłócić się z Giuseppem w samochodzie? Pogodziliście się?”. „A kto ci o tym powiedział?”, zapytałam zdziwiona. „Tym się nie martw. Kłóciłaś się, czy nie?” „To prawda, posprzeczaliśmy się mocno”. Takie rze­czy często się zdarzają nam i naszym przyjaciołom. Są chwile, kiedy nagle i nieoczekiwanie się zmienia, i nie jesteśmy w stanie zrozumieć, jak to się dzieje. Zdarza się to przeważnie wtedy, kiedy dyskutujemy o czymś, na co on patrzy surowo; jego twarz zmienia wyraz z żartobliwego na zupełnie poważny. Jego oczy jakby zawieszają się na jakimś odległym punkcie i zaczyna mówić zupełnie innym i autorytatywnym tonem… Staje się kimś innym!

Pompea i Giuseppe spoglądają na siebie. Zgodnie przyznają, że Elia mówi o rzeczach trudnych i niesamowitych, czasem przytacza nigdy dotąd niesłyszane przypowieści, zawsze jednak odnoszą się one do wielkości Boga, miłości, do braterstwa i sprawiedliwości.

Słucham tego wszystkiego jak zaczarowana. Młodzi małżonkowie mówią dalej:

– Unosi się wokół niego cudowny zapach. Widziano go też jednocześ­nie w dwóch odległych od siebie o kilkaset kilometrów miejscach. Był w niebie i powrócił.

W tym momencie ryzykuję pytanie:

– Czy ktokolwiek poprosił go o coś wyjątkowego, o szczególną łaskę?

– O, wiele osób go szuka. W ubiegłym roku przyjechała do niego pewna para, która od dziesięciu lat bezskutecznie starała się o dzieci. To moje kuzynostwo, byłam przy tym – mówi Pompea. – Elia porozmawiał z nimi, a na koniec powiedział, uśmiechając się: „Idźcie spokojni do domu. W przyszłym roku, kiedy przyjedziecie do mnie w odwiedziny, będziecie już we trójkę”. I tak też się stało! Znam też historię pewnego bezrobotnego mężczyzny, ojca trzech synów. Spodziewali się z żoną czwartego dziecka. Miał już cztery buzie do nakarmienia, a przyjście następnej wydawało mu się poważnym problemem. Przyjechał do Elii i opowiedział mu o wszystkim. „Tam, gdzie jest troje dzieci, jeść może także i czwarte…”, rzekł z powagą Elia, po czym już znacznie delikatniejszym tonem dodał: „Czemu nigdy nie widzę cię w kościele? Otwórz swoje serce na Niego, Bóg jest ważniejszy ode mnie”. Kontynuując rozmowę z Giovannim, Elia szybko zrozumiał, że największym zmartwieniem mężczyzny jest fakt, że czwarte dziecko też będzie chłopcem. Dodał mu łagodnie otuchy, mówiąc: „Idź do domu spokojny, tym razem to będzie dziewczynka”.

Po jakimś czasie Elia zobaczył tego człowieka w kościele, tym razem miał rozpromienioną twarz. „Witaj, Giovanni, wreszcie jesteś”. „Elia, ona jest prześliczna…” Takich wydarzeń było na pęczki.

Pompea wydaje się pochłonięta szukaniem w pamięci kolejnych epizodów.

– A nie myśleliście nigdy, żeby spisywać to wszystko? – pytam.

– Nie, nigdy nie przyszło nam to do głowy. Właściwie to powinniśmy to zrobić.

Giuseppe i Pompea spodobali mi się od początku. Są parą naprawdę promieniejącą radością i delikatnością. On spokojniejszy, stonowany, ona bardziej żywa i bystra, zaangażowana w wiele inicjatyw: gra w teatrze, studiuje medycynę i robi jeszcze setki innych rzeczy. Zawsze zaaferowana, czymś pochłonięta, nigdy nie ma wystarczająco dużo czasu na dom, próby teatralne, studia i pracę…

– Elia nie chce, bym za bardzo się angażowała. Uważa, że powinniśmy mieć dzieci i na nich się skupić. Nie planowaliśmy tego teraz, ale on bardzo nalega.

Zaskakujące jest to, jak ta śliczna, elegancka dziewczyna o dość sprecyzowanych poglądach wydaje się wręcz opanowana przez osobowość jakiegoś zakonnika, który zdecydowanie chce, by postarała się o dziecko.

– Być może właśnie teraz jest na to najlepszy czas – mówię. – Masz trzydzieści lat, później może być ci o wiele trudniej wejść w cudowną, ale wymagającą wysiłku rolę matki.

W ten sposób rozmawiamy o bracie Elii przez cały wieczór. Zaczynam rozumieć, jak Giuseppe przechodził kolejne etapy od ciągłego zadziwienia do wielkiego szacunku, całkowitego zaufania i absolutnego oddania zakonnikowi.

Wszystkie jego wątpliwości dawno już zostały rozwiane. Zmienił się, zmieniło się jego życie. Elia jest dla niego niczym anioł stróż, przewodnik.

Pompea jeszcze do niedawna ani trochę nie pielęgnowała życia duchowego, nigdy nie rozmyślała nad sprawami Bożymi, a wręcz była sceptyczna wobec tak zwanych nadprzyrodzonych zjawisk wokół brata Elii, choć sama stała się świadkiem wielu z nich. Teraz także i ona pozbyła się wszelkich wątpliwości.

– Elia nieźle się ze mną namęczył! – wybucha sympatycznym śmiechem. – Nie mówiąc o tym, że wprowadza mnie w głęboki i pozbawiony dwuznaczności świat, że czasem ingeruje nawet na odległość. Jeśli według niego robię jakiś zły ruch, razem ze swoimi aniołami czasem ucieka się do tak zaskakujących żartów, że zapiera mi dech w piersi! Elia nigdy nie jest sam. Gdziekolwiek idzie, zawsze towarzyszy mu Lechitiel, jego anioł stróż, oraz inni aniołowie, których widzi i których głosy rozpoznaje.

Pewnego dnia pojechaliśmy z Giuseppem razem z naszym kuzynostwem Nicolą i Rosanną oraz ich dzieckiem do Bergamo, do brata. Wtedy Elia nie mieszkał w samym Bergamo, ale w wiosce kilka kilometrów za miastem. Jego maleńkie mieszkanko było czyste, panował tam porządek. By uroczyście nas przyjąć, ozdobił stół świecami, przygotował klimatyczne oświet­lenie i irlandzką muzykę. Nie wiem, jak to określić, ale unosiła się tam jakaś szczególna, tajemnicza atmosfera. Wszystkim nam wydawało się, że dzieje się coś niezwykłego, ale może było to złudzenie, efekt autosugestii. Kiedy siedzieliśmy przy stole, odtwarzacz muzyki nagle ucichł i wyraźnie usłyszeliśmy kliknięcie, jakby ktoś go wyłączył… Elia uśmiechnął się i wstał, żeby go włączyć. Po kilku chwilach urządzenie znowu zgasło, a brat Elia ponownie wstał, żeby je uruchomić. Minęło kilka kolejnych minut: to samo, odtwarzacz zatrzymał się, a Elia włączył go po raz kolejny, ale i to nie był ostatni raz. „Przepraszam – powiedział Elia beztroskim tonem. – Wiecie, że nigdy nie jestem sam, a dzisiejszego wieczora zachciało im się żartów…”.

Słuchamy dalej opowieści Pompei:

– W Wielkanoc ubiegłego roku przyjechał tu, do Apulii, bo chciał przeżywać swoją kalwarię w swoim starym pokoju, w absolutnej samotności. Leżał w swoim łóżku, cierpiąc i krwawiąc… Jego plecy były całe w potwornych ranach, jak po biczowaniu, prawe ramię zwichnięte, na jego czole widniały ślady pozostawione przez poprzeplatane kolce: koronę o wysokości około piętnastu centymetrów, jakby obsuwającą się na ukos, od lewego oka do prawego ucha, powodując obfite krwawienie. Poduszka i prześcieradła były przesączone krwią. Na rękach, przy nadgarstkach oraz na stopach otwierały się duże ropiejące rany, podobnie jak ta na boku, po przebiciu włócznią. I te jego oczy: całkowicie za mgłą, przykryte bielmem… Od czasu do czasu wchodził ktoś z rodziny, by podać mu odrobinę wody. W czasie tej męki Elia raz poprosił, by mnie zawołać. Wiedział, że mimo wszystkich tych wydarzeń nadal jestem sceptykiem. Przyszłam więc, a on spoglądając na mnie czule, ujął mnie za rękę i zanurzył ją w otwartej ranie na boku. Moja ręka dotknęła aż jego kości.

Pompea nie wydaje się wstrząśnięta, wspominając to, delikatnie mówiąc, traumatyczne przeżycie. Zwracam jej na to uwagę.

– Znamy go tak dobrze… Już nic nie jest w stanie nas zaskoczyć.

Słuchamy wszyscy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wydarzenia te miały już miejsce i że mogą się powtórzyć. Ja sama po raz pierwszy słyszę opowieść bezpośrednio od naocznego świadka i czuję ogromną wdzięczność, że mogłam poznać bez wątpienia godne szacunku i z pewnością zasługujące na wszystkie te wyjątkowe wydarzenia osoby.

– A co się dzieje w Niedzielę Wielkanocną? – przerywam.

– Elia jest jak nowo narodzony, wszystko znika. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czuje się świetnie.

– I tak wydarzenia te powtarzają się od dziesięciu lat!

Teraz kolej na opowieść Giuseppego:

– Gdy Elia mieszkał jeszcze w klasztorze, kiedy nie chciał, by ktokolwiek przebywał z nim w pokoju w czasie męki, przełożony zdecydował, by przed drzwiami jego celi czuwał przez cały ten czas jeden z braci, na wypadek gdyby trzeba było w jakimś momencie interweniować. Wyznaczony zakonnik nigdy nie ruszał się z miejsca, a kiedy musiał na chwilę odejść, szybko zastępował go inny z braci. Mijają godziny, nastaje sobota, popołudnie… Wszystko się wycisza. Do celi Elii przychodzi przeor z innymi braćmi, sądząc, że o tej godzinie ich współbrat powinien już być w dobrej formie. Powoli więc otwiera drzwi jego celi i co widzi? Splamione krwią, ale puste łóżko. Elia zniknął. W ogólnym zamieszaniu bracia zachodzili w głowę, w jaki sposób zakonnik mógł wyjść z celi. Okienko było za małe, by mógł wydostać się przez nie człowiek. Wszyscy, poruszeni, szukają go, biegają po korytarzach… I gdzie go znajdują? W drugim skrzydle klasztoru, owiniętego w ręcznik, bosego. Wracał spokojnie do celi spod prysznica, żeby się ubrać. Nie miał na sobie ani śladu krwi. Czuł się znakomicie.

Jakiś czas później w domu w Bergamo, przypominając sobie ten epizod, ten sam Elia powiedział mi: „Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie siły, jaką On ma… Wziął mnie i niósł na ramionach jak wiązkę drewna na opał, bez cienia trudu i zmęczenia. Obmył mnie, a potem, kiedy obudziłem się na korytarzu, poczułem zimno posadzki pod stopami i dostrzegłem brata Gerolamo, który wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Poczułem głód”.

Uporządkujmy jednak naszą historię. Powróćmy do domu Marii na urodziny Vittoria. Wznosimy toasty, delektujemy się jedzeniem, słodyczami, płynie opowieść o Elii. Również mój mąż i bliscy wsłuchują się z przejęciem. Wieczór jest pogodny i ciepły. Jest nam dobrze.

Pompea wraca do opowieści.

– Zanim wrócimy do domu, opowiem wam jeszcze o czymś, co przeżyliśmy razem w noc Bożego Narodzenia przed dwoma laty. – Jej twarz rozjaśnia się, oczy skupiają, usiłując odtworzyć każdy najmniejszy szczegół:

– Było to w Wigilię 1998 roku. Z grupą około piętnastu przyjaciół spotkaliśmy się przed Pasterką na wspólnej kolacji wigilijnej w gospodarstwie Nicoli, kuzyna Elii. Były śmiech, rozmowy i żarty, jak zawsze. Około dwudziestej trzeciej Elia proponuje, byśmy razem poszli do gaju oliwnego. Wychodzimy więc. Jest gęsty mrok i przenikliwy ziąb.

„Zostańmy w domu, zamarzniemy”, rzuca ktoś.

„Zapalmy świece”, sugeruje delikatnie Elia.

Nigdy nie podważamy jego decyzji. Zapalamy świece, które przyniósł, i wchodzimy w głąb gaju oliwnego. Nagle zrywa się ciepły wiatr i wszystkie świece z wyjątkiem tej, którą trzyma Elia, gasną. Płomień jest coraz żywszy i jaskrawy, rozświet­la całe drzewo. Podaje świecę komuś obok, unosi ręce do góry ku gałęzi drzewa oliwnego, dotyka liści, które prostując się ku górze, zwracają się w naszą stronę, wypełniając się białym i jaskrawym świat­łem. Następnie Elia składa ręce, ujmując błyszczące liście, z których zaczyna wypływać pachnący olej. Przechodzi przed każdym z nas, czujemy zapach oliwy na jego dłoniach. Kiedy odmawiamy wspólnie modlitwę, spływają na nas pokój i uczucie szczęś­cia.

Opowieść Pompei urywa się w tym momencie. Zrobiło się już późno. Żegnamy się serdecznym uściskiem i obiecujemy sobie, że przed odjazdem spotkamy się przynajmniej jeszcze raz.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Część druga

Część druga. Historia brata Elii

Dostępne w wersji pełnej

Część trzecia

Część trzecia. Zdobywca dusz

Dostępne w wersji pełnej

Część czwarta

Część czwarta. Elia i ja (wrzesień 2000 roku)

Dostępne w wersji pełnej

Originally published under the title Un Angelo con le stigmate s`è fermato a casa mia

Copyright © 2016 Fondazione Fra Elia degli Apostoli di Dio – Edizioni Regina Apostolorum

Polish edition © 2017 Wydawnictwo Esprit

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2017

All rights reserved

współpraca przy tłumaczeniu: Joanna Ganobis

Redakcja: Justyna Yiğitler, Ewa Micyk, Alicja Orzeł, Gabriela Rogowska

ISBN 978-83-65847-60-7

WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O. ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków 

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19 e-mail: [email protected]@[email protected] Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com