Grażyna - Adam Mickiewicz - ebook + audiobook

Grażyna audiobook

Adam Mickiewicz

0,0

Opis

"Grażyna" to klasycystyczny poemat epicki Adama Mickiewicza, często określany również jako powieść poetycka.

Pod względem tematyki oraz realiów historycznych "Grażyna" jest pokrewna wydanemu w pięć lat później "Konradowi Wallenrodowi" − oparta jest na motywie zaczerpniętym z Iliady Homera: pierwowzorem zagniewanego Litawora jest Achilles, zaś Grażyny – Patroklos. Tematem dzieła jest waleczny czyn „niewiasty z wdzięków, a bohatera z ducha”, dokonany w imię wyższości racji ogólnej nad indywidualną oraz tragiczne dzieje małżeństwa Grażyny i Litawora.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 3 min

Lektor: Zuzanna Gaińska

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2018

ISBN: 978-83-65922-23-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

GRAŻYNA

Powieść Litewska.

Coraz to ciemniéj, wiatr północny chłodzi, Na dole tuman, a miesiąc wysoko, Pośród krążącéj czarnych chmur powodzi We mgle nie całe pokazował oko; I świat był nakształt gmachu sklepionego, A niebo nakształt sklepu ruchomego, Xiężyc jak okno którędy dzień schodzi.

 Zamek na barkach nowogródzkiéj góry. Od miesięcznego brał pozłotę blasku, Po wałach z darni, i po sinym piasku, Olbrzymim słupem łamał się cień bury Spadając w fossę, gdzie śród wiecznych cieśni, Dyszała woda spod zielonych pleśni.

 Miasto już spało, w zamku ognie zgasły, Tylko po wałach i po basztach straże, Powtarzanémi płoszą senność hasły; Wtém się coś zdala na polu ukaże, Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach, A gałąź cieniu za każdym się czerni, A biegą prędko, muszą być na koniach; A świécą mocno, muszą być pancerni.

 Zarżały konie, zagrzmiała podkowa, Trzéj to rycerze jadą wzdłuż parowa, Zjechali, stają a piérwszy z rycérzy Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy. Uderzył po tém raz drugi i trzeci, Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada; Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświéci, I most zwodzony z łoskotem opada.

 Na tentent koni zbiegli się strażnicy Chcąc bliżéj poznać i męże i stroje; Piérwszy mąż jechał w zupełnéj zbroicy, Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;

I krzyż miał czarny na białéj kapicy, I krzyż na piersiach u złotéj petlicy, Trąbkę na plecach, kopiją u toku, Różaniec w pasie i szablę u boku.

 Poznali męża Litwini z tych znaków, Więc cicho jeden do drugiego szepce: To jakiś urwisz od psiarni Krzyżaków, Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce; O gdyby nie był nikt tu więcéj z warty, Zarazby w bagnie skąpał się ten plucha, Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty. Tak oni mówią; on niby nie słucha, Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał, A chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał.

 „Xiąże jest w zamku? — Jest, lecz o téj porze Bardzoście wasze poselstwo spóźnili; Dziś nie możecie stawić się we dworze, Chyba na jutro — Jutro? ani chwili,

Zaraz, natychmiast, choć w spoźnioną porę, Litaworowi o posłach donieście; Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę, A wy dla znaku pierścień tylko weście; Nie trzeba więcéj, skoro ujrzy godło, Pozna kto iestem, i co nas przywiodło. —

 Cichość dokoła, zamek we śnie leży; Co za dziw, północ; jesienią noc długa. Za cóż dotychczas w Litawora wieży, Lampa jak gwiazdka między kratą mruga? Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki, Snu potrzebują troskliwe powieki.

 On przecie nie spi — Posłano na zwiady, Nie spi; lecz żaden s pałacowéj straży, Ani z dworzanów, ani s panów rady, Do progu jego zbliżyć się nie waży.

Daremnie poseł i grozi i prosi, Groźba i prośba na nic się nie przyda; Kazano wreszcie obudzić Rymwida. On wolą pańską nosi i odnosi, On głową w radzie, prawą ręką w boju; Jego nazywa xiąże drugim sobą, W obozie, w zamku jemu każdą dobą Wstęp do pańskiego otwarty pokoju.

 W pokoju ciemno, i tylko od stoła Kaganiec światłem konającém płonął, Litawor chodził po gmachu dokoła, A potém stanął i w myślach utonął. Słucha co Rymwid o Niemcach powiada, Ale mu na to nic nie odpowiada. To się rumieni, to wzdycha, to blednie, Wydaiąc twarzą troski nie powszednie. Poszedł ku lampie, żeby ją poprawił, Wrzkomo poprawia, a do głębi ciśnie; Wcisnął nareszcie i całkiem zadławił, Nie wiém przypadkiem, czyli też umyśnie.

 Snać, że poskromić nie mógł wnętrznéj wrzawy, I w pogodniéjsze wystroić się lice; A jednak nie chciał, by sługa s postawy Zgadnął pańskiego serca tajemnice. Znowu komnatę obchodzi do koła, Lecz kiedy okna kratowane mijał, Widna przy blasku miesięcznego koła, Co się przez szyby i kraty przebijał, Widna posępność zmarszczonego czoła, Przycięte usta, oczu błyskawica, I surowego zagorzałość lica.

 Potém w róg gmachu zwraca się s pośpiechem, Każe podwoje zamknąć Rymwidowi, Siadł i s kłamliwą spokojnością mówi, Szyderskim mowę zaprawuiąc śmiechem:

 „Wszak mi sam z Wilna przywiozłeś Rymwidzie, Ze Witołd pan nasz możny i łaskawy, Miał mię podwyższyć xiążęciem na Lidzie, I spadłe dla mnie po żonie dzierżawy,

Jak swoię własność, lub zdobycze cudze, Litaworowi podarował słudze? — To prawda xiąże — My więc po te dary Jako przystało wystąpimy godnie; Każ wynieść na dwor xiążęce sztandary, Zapalić w zamku ognie i pochodnie. Gdzie są trębacze? niechaj o północy Zjadą na miasto i stanąwszy w rynku, Na cztéry wiatry trąbią s całéj mocy; A póty będą trąbić bez spoczynku,