Eugeniusz Oniegin - Aleksander Puszkin - ebook

Eugeniusz Oniegin ebook

Aleksander Puszkin

4,0

Opis

Eugeniusz Oniegin” to poemat dygresyjny autorstwa Aleksandra Puszkina. Puszkin rozpoczął pracę nad tym utworem w 1823, a ukończył w 1831 roku. Mimo iż poemat powstawał w długim przedziale czasu, odznacza się jednolitością kompozycji.

 

Tytułowy bohater jest człowiekiem rozczarowanym wielkim światem, w którym nie zaznał ani prawdziwej przyjaźni, ani miłości. Zniechęcony i znudzony życiem wyjeżdża na wieś. Gdy pojawia się powracający ze studiów w Niemczech poeta Leński, Oniegin wyśmiewa jego romantyczny idealizm. Oniegin flirtuje podczas balu z narzeczoną poety, a ten obrażony wyzywa go na pojedynek w którym ginie. Na skutek tego Oniegin opuszcza wieś i udaje się w podróż po miejscach z przeszłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
0
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2018

ISBN: 978-83-65922-61-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Rozdział I

I żyć się kwapi, i czuć się spieszy.

Ks. Wiaziemski

I

«Stryjaszek mój, poczciwiec sobie,

Gdy nie na żarty opadł z sił,

Szanować kazał się w chorobie;

To wcale niezły pomysł był!

Niejeden w ślady te się uda...

Lecz, Boże drogi, jakaż nuda

Przy chorym siedzieć noc i dzień,

Nie odstępować go jak cień!

Jakież nikczemne to kuglarstwo

Półtrupa bawić garścią słów,

Poprawiać mu poduszki znów,

Smutnie podawać mu lekarstwo,

Wzdychać i myśleć w duchu wraz:

Kiedyż cię diabli wezmą raz!»

II

Mknąc śród zielonych niw kobierca,

Hulaka młody dumał tak,

Krewniaków wszystkich spadkobierca,

W czym widać woli Zeusa znak.

W kim miłość dla mnie żyje szczera,

Mego romansu bohatera

Temu bez wstępów, przedmów, fraz,

Przedstawić jestem gotów wraz:

Oniegin, mój przyjaciel dawny,

Na brzegach Newy ujrzał świat,

Gdzie może snujesz pasmo lat

Mój czytelniku, w świecie sławny!

Jam też tam lubił bawić wprzód,

Lecz szkodzi mi północny chłód.

III

Służąc chwalebnie i wytrwale,

Długami ojciec jego żył;

Co roku dawać zwykł trzy bale,

Aż go fortuna pchnęła w tył.

O Eugeniusza dbały losy:

Madame trefiła dziecka włosy,

Później Monsieur, z chłopięcia rad,

Był stróżem jego młodych lat.

Monsieur l’Abbé chłopczyka uczył,

Trud obracając w miły żart,

Nie dał mu czerpać z suchych kart

I morałami nie dokuczył.

Na figle — lekkie groźby miał

I do ogrodu z sobą brał.

IV

A gdy w młodzieńczej burzy porę

Uciekły sny naiwne wstecz,

W czasie, gdy serce mocniej gore,

Monsieur wygnano z domu precz.

Oniegin pojął dar swobody,

Zaraz się ostrzygł według mody,

Jak dandy błysnął krojem szat

I po raz pierwszy wstąpił w świat.

Językiem Gallów mówił zręcznie

I łatwo listy pisał... Ba!

W mazurze robił lekkie pas,

Umiał się kłaniać nader wdzięcznie.

Czyż więcej trzeba?... Orzekł świat:

«Jest miły, mądry» — i był rad.

V

My wszyscy uczym się po trosze.

I to i owo pomnim z klas,

Więc wykształceniem — bardzo proszę! —

Potrafi błysnąć każdy z nas.

Oniegin — pedant (tak surowy

Rzekł areopag salonowy),

Prym uczonością swoją brał.

Jednak szczęśliwy talent miał:

Umiał w dyspucie, pijąc wino,

Trącić splątanych kwestii sznur,

A gdy poważny zawrzał spór,

Milczeć z uczoną znawcy miną,

Lub dam przychylny zyskać sąd

Przez niespodzianych żartów prąd.

VI

Klasycyzm zwietrzał dziś bezsprzecznie,

Więc zadowolić może wieść,

Że znał łacinę dostatecznie,

By epigrafów badać treść,

Wspomnieć Tacyty, Juwenale,

Na końcu listu dodać: Vale,

Pamiętał (lecz cóż wiecznie trwa?)

Z Enejdy... błędnie wiersz lub dwa!

Dziwacznej nie czuł on ochoty

Z dziejowych ksiąg, z papieru brył,

Chronologiczny strząsać pył,

Lecz dni zamierzchłych anegdoty

Od Romulusa po dziś dzień

Znał — i odtwarzał w kilka mgnień!

VII

Śmiejąc się z wieszczów, co ofiarą

Rymów czczą Muzę w noc, bez lamp,

Nie mógł odróżnić żadną miarą,

Co to jest trochej, a co jamb,

Ganił Homera, Teokryta,

Lecz czytać zwykł Adama Smitha,

O ekonomii powziął sąd;

Więc rozumować umiał stąd,

Jak się wzbogacać państwo zdolne,

Jak ubożeje, albo jak

Szkód mu nie zrządzi złota brak,

Jeżeli ma produkty rolne,

Ojciec go pojąć nie mógł i...

Oddawał w zastaw wieś po wsi.

VIII

Wszystko, co umiał mój Eugeniusz,

Opisać — byłby zbytni trud;

Lecz w czym okazał istny geniusz,

Co z wszystkich nauk poznał wprzód,

Co z młodu badał, co mu było

Rozkoszą, pracą, męką miłą,

Co zapełniało, niby w śnie,

Leniwo-tęskne jego dnie —

Ach, to nauka słodkich szałów,

Którą mistrz Nazon w pieśni wplótł,

Za co promienny życia wschód,

Opłacił kresem śród opałów,

Witając w stepach smutny skon,

Z dala od miłych włoskich stron.

IX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

X

Jak wcześnie umiał serca łudzić,

Zazdrościć, ogień w duszę tchnąć,

Zabijać wiarę albo budzić,

Zdawać się chmurnym, z żalu schnąć,

Udać pokorę lub namiętność,

Uwagę, dumę, obojętność...

Czasem wymowy lawą wrzał,

Czasem milcząco smutny stał.

W serdecznych listach był niedbały:

O jednym marząc, myśląc, śniąc,

Umiał się wyzbyć innych żądz.

Wzrok, to wstydliwy, to zuchwały,

Umiał wybuchnąć szału skrą

Albo posłuszną błysnąć łzą!

XI

Gra uczuć zmienna czarowała;

Damy porywał ducha hart,

Gotowa rozpacz przerażała,

Dziewice bawił śmiały żart;

On serc zgadywał żywsze prądy

I młodocianych lat przesądy

Subtelnie niszczył; jak przez czar,

Wydzierał pierwszych wyznań dar;

I mimowolne rąk pieszczoty

Zdobywać umiał; mocą swą

Do rendez-vous mógł skusić «Ją»,

W sadzie, gdy miesiąc świeci złoty,

A kiedy przyszła, z szczęścia drżąc,

Morały prawił jej, jak ksiądz.

XII

Kokietki umiał on wytrawne

Zwodzić przez pochlebstw swoich szych,

Znajdował zawsze środki wprawne,

By konkurentów zgnębić swych.

Jakież im sieci stawiał skrycie!

Jak o nich mówił jadowicie!

A jednak mężów szczęsny ród

Śpiewał mu chwałę jakby z nut.

Ręce mu ściskał mąż sceptyczny,

Faublasa nieodrodny brat,

Starzec, co wszystkie zęby zjadł,

I rogonośca pompatyczny,

Który nie dojrzy żadnych plam

W żonie, w obiedzie, w sobie sam!

XIII, XIV

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

XV

Jeszcze jest w łóżku... List po liście

Niesie mu lokaj... Pismo pań...

Co, zaproszenie? Oczywiście...

W trzech domach wieczór... Liczą nań...

Tam raut, tam bal, tam uczta dzieci...

Kędyż swawolnik mój poleci?

Po cóż wybierać? Czasu dość.

Wszędzie się zjawi miły gość.

Tymczasem ranny strój dać każe;

Kładzie szeroki boliwar,

Amerykańskiej mody dar,

I chodzi długo po bulwarze,

Póki mu breget z piątą wraz

Nie dzwoni na obiadu czas.

XVI

Do sani siada. Zmierzch już dobry...

«Jazda!» — zakrzyknie. Konie mkną...

Jego kołnierza świetne bobry

Mroźnego pyłu srebrem lśnią.

Do «Talon» droga niedaleka,

A tam Kaweryn już nań czeka.

Wszedł — wnet się rozległ korków huk,

Prysną szampańskich krople strug.

Już stoi przed nim roast beef krwawy

I trufle — zbytek młodych lat,

Francuskiej kuchni cenny kwiat;

Strasburski pasztet wiecznej sławy,

Ananas złoty pośród grusz

I ser limburski pachnie tuż.

XVII

Jeszcze przy winie rad gawędzić

(Kotlet był nader tłusty snadź),

Lecz do teatru musi pędzić,

Gdzie nowy balet mają dać.

Surowy sceny prawodawca,

Aktorek krasy wielki znawca,

Niestały druh baletu diw,

Zakulisowych badacz niw,

Oniegin znalazł się w teatrze,

Gdzie byle krytyk — chytry lis —

Za entrechat wyć gotów: «bis!»,

A sykać Fedrze, Kleopatrze,

Moinę wołać, sprawiać szum,

Aby go tylko słyszał tłum.

XVIII

Czarowny kraj! Tam niegdyś wolny

Fonwizin wzniósł satyry miecz;

Tam Kniaźnin, naśladowca zdolny,

Niejedną cenną dał nam rzecz;

Ozierow tam zachwytów słowo

Z młodziutką dzielił Siemionową,

Od tłumów zbierał brawa, łzy;

Katienin tam, w północne mgły,

Z Zachodu przyniósł blask Kornela;

Szachowski wniósł tam dowcip swój

I swych komedii gwarny rój;

Tam Didlot myśl swą w tańce wciela;

Tam, tam kulisów chłodził cień

Młodości mej gorący dzień.

XIX

Boginie moje! Czy słyszycie

Ten tęskny liry mojej dźwięk?

Czy ruch gwiazd nowych po orbicie

Zastąpić zdoła dawnych wdzięk?

Jam zawsze patrzeć na was skory,

Lecz czy rosyjskiej Terpsychory

Zobaczę pełny ducha lot?

Lub zrozpaczonych oczu grot

Zmierzy ku obcej, nudnej scenie,

Przez szkło lornety przejdzie wzdłuż

Tych obojętnych rzędów lóż...

I pierś podniesie mi westchnienie?...

Ziewając wśród wesołych scen,

Będę wspominał pierzchły sen!

XX

Już teatr pełny; błyszczą loże,

Wre parter; hałas z górnych sfer:

Paradyz czekać już nie może...

Wreszcie kurtyny słychać szmer.

Patrz, Istomina, jak królewna

Albo bogini lśniąca, wiewna.

Na czele nimf, z szelestem szarf,

Posłuszna dźwiękom skrzypiec, arf,

Śród scenicznego dąży pola;

Stąpa... nie tyka ziemi krok...

Unosi nóżkę... jeden skok!

Jak puch ulata z ust Eola,

Kibić się wije, niby wąż,

I nóżka nóżkę bije wciąż...

XXI

Oklaski grzmią... Oniegin wchodzi,

Po nogach stąpa widzom... Siadł.

Po lożach krzywym okiem wodzi,

Obcym mu zdał się damski świat.

Obejrzał wszystkich piętr krawędzie,

W szatach i twarzach znalazł wszędzie

Błąd jakiś lub fałszywy ton;

Mężczyznom oddał z wszystkich stron

Ukłony; potem ledwie raczył

Na scenę spojrzeć; już ma dość;

Ziewając, myśli: «Bierze złość,

Że tego nikt nie przeinaczył...

Balet już na mnie nudą tchnie,

Ba, i Didlot już znudził mnie».

XXII

Chóry aniołów, czartów, cieni

Jeszcze na scenie w pląsach mkną;

Jeszcze lokaje umęczeni

Przy futrach u podjazdów śpią;

Jeszcze w teatrze wrzask nie ścicha,

Tłum klaszcze, syka, kaszle, kicha;

Jeszcze i w gmachu, i u drzwi

Szereg latarni jasno lśni;

Znudzone i zziębnięte konie

Przy dyszlach niecierpliwie drżą;

Stangreci panów swoich klną,

Bijąc w skostniałe swoje dłonie —

A już Oniegin jest u wrót;

Przebrać się każe kaprys mód.

XXIII

Trudno wam obraz dać dokładny,

Tej dziwnej szatni oddać świat,

Gdzie wychowanek mód przykładny

Zajął się zmianą swoich szat.

Wszystko, czym Londyn pedantyczny

Spieszy nakarmić kaprys liczny

I przez bałtyckiej fali grzbiet

Za las i sadło zwozi wnet;

Wszystko, co smak Paryża głodny

(Praktyczne zyski ciągnąc stąd),

Znalazł, by zabaw wzmagać prąd,

By zadowalać zbytek modny —

Wszystko to, młody ceniąc szał,

Ów młody mędrzec tutaj miał...

XXIV

Bursztyn na fajkach Carogrodu;

Tu porcelana, ówdzie brąz,

W krysztale rżniętym z róż ogrodu

Wonnych ekstraktów fiolet, pąs;

Grzebyczki i pilniki różne,

Nożyczki krzywe i podłużne;

I dla paznokci, i dla ust

Kilka dziesiątków szczotek... Gust

Kazał tak... Tu zauważę:

Drwi Rousseau, że poważny Grimm,

Kiedy rozmawiał ongi z nim,

Paznokcie czyścił w dysput żarze!

Obrońca praw — zapewniam was —

Nie miał słuszności na ten raz.

XXV

Boć można dzielnym być człowiekiem

I o paznokci piękność dbać:

Po co wojować próżno z wiekiem?

Obyczaj jest tyranem snadź.

Eugeniusz mój, Kaweryn wtóry,

W stroju pedantem był z natury,

Przytyków świata nie mógł znieść —

Wolał, że «frantem» zwie go wieść.

Przez trzy godziny się przebiera,

Między lustrami spędza czas...

Lecz kiedy wyszedł, każdy wraz

Rzekłby: to wietrzna jest Wenera,

Kiedy włożywszy lekki strój,

W maskaradowy spieszy bój!

XXVI

Tu, skoro Muza moja splata

Na cześć toalet — rymów rój,

Dla uczonego rad bym świata

Opisać ściśle jego strój!

Ten temat byłby smacznym kąskiem

(Opis jest moim obowiązkiem),

Lecz «pantalony» albo «frak» —

Po rusku takich słówek brak!

A i tak, nie śmiem się zapierać

(Spostrzegam to od kilku chwil),

Że mój ubogi mógłby styl

Tych barbaryzmów mniej zawierać;

Toć jam, gdym ongi «mores» znał,

Akademicki słownik brał!

XXVII

Zresztą i Muza stawia veto,

Daje mi nowy temat: bal.

Oniegin jedzie tam karetą,

Zdyszane konie pędzą w dal.

W ulicy sennej leżą śniegi,

Ściemniałych domów śpią szeregi.

Tam się wyciągnął karet rząd,

Z podwójnych latarń światła prąd

Na śnieg tęczowym blaskiem pada.

Oto wspaniały lśni się gmach,

Mnóstwo kagańców błyszczy w mgłach,

Na szybach cieniów drży gromada.

Profile główek snują tam:

Figury modnych panów, dam...

XXVIII

Eugeniusz mknie przed gmach pochopnie...

Wysiadł... szwajcara minął już,

Na marmurowe wbiega stopnie,

Po włosach dłonią gładzi wzdłuż...

Wchodzi... Tłum w sali pląsa szybki,

Ledwie nadążyć mogą skrzypki...

Ognisty mazur długo trwa...

Gwar i ciasnota... Gości ćma...

Kawalerzysty ostróg brzęki

I trenów szelest... Nóżki pań...

Za nimi biegną, niby dań,

Spojrzenia pełne ognia, męki...

I głuszy skrzypiec ostry ton

Zazdrosne szepty młodych żon.

XXIX

W wesołe dni mych młodych wierzeń,

Jakże mnie bawił każdy bal!

Wyborne miejsce to dla zwierzeń:

Tam wręczasz listy śród tych sal!

O wy, szanowni, cni mężowie,

Proszę przysłuchać się mej mowie:

Tutaj usłużność moją znać;

Ja wam przestrogę chciałbym dać!

I wy, o mamy, śpiące może,

Śledźcie swych córek każdy krok,

Wspomóżcie binoklami wzrok —

Ach, bo inaczej... O, broń Boże!

Ja to dlatego piszę wam,

Że dawno już nie grzeszę sam!

XXX

Ach, na zabawy, na widziadła,

Jam dużo życia stracił już,

Gdyby moralność nie upadła,

Nie wyrzekłbym się świata burz!

Lubię ja młodość, szał i tłumy,

Wymyślne stroje, blaski, szumy,

Damy w koronkach, w tiulu mgłach,

Lubię ich nóżki — tylko, ach!

Czyliż się znajdą w Rosji całej

Trzy pary zgrabnych damskich nóg?

Długom pamiętać jeno mógł

Dwie nóżki!... Smutny i zbolały,

Ja wciąż je pomnę... nawet w śnie

One to dręczą serce me.

XXXI

Próżnom zapomnieć chciał je nieraz!

Szaleńca nie uleczył czas!

Ach, nóżki, nóżki, gdzie wy teraz,

Jaka dziś ziemia pieści was?

W rozkoszy wschodniej tonąc stale,

Nie zostawiły śladów wcale

Na smutnym śniegu naszych stref;

Dywan i wiatru wziął je wiew...

Ach, kiedym tylko spojrzał na nie,

Zapominałem wszystko wnet:

Pragnienie sławy, jarzmo bied,

I kraj rodzinny i wygnanie...

Lecz znikło szczęście młodych lat,

Jako wśród traw wasz lekki ślad.

XXXII

Dyjany pierś, rumieniec Flory

Mogą miłosny budzić jęk...

Jednakże nóżka Terpsychory

Ma dla mnie stokroć większy wdzięk!

Ona to krew młodzieńczą burzy,

Ona nagrodę słodką wróży,

Ona to wzrok rozmarza twój,

Budząc swawolnych pragnień rój!

Lubię ja nóżki, o Elwinko!

Czy pod obrusem stołu drżą

Czy po wiosennej trawie mkną,

Czy spoczną w zimie na kominku;

W salach, gdzie tańców rządzi szał,

Nad morzem, na granicie skał...

XXXIII

Pamiętam morze burzą wrzące,

Jak się przez zazdrość ból mój wzmógł,

Patrząc, jak fale biegły drżące

Spocząć z miłością u twych nóg...

Jakżem ja pragnął wraz z falami

Dotknąć się miłych nóg ustami!

Śród uciech młodych moich dni,

Gdy milion żądz szalało w krwi,

Nigdym nie pragnął z taką męką

Całować lica młodych dziew,

Gorących ust ich chwytać wiew,

Dotykać piersi drżącą ręką —

Nigdy namiętnej burzy znak

Nie targał duszy mojej tak!

XXXIV

Myśl za wspomnieniem innym goni,

Czasem się snom porywać dam:

Szczęśliwe strzemię trzymam w dłoni

I zgrabną nóżkę w palcach mam!

Znów kipię w słodkich snów zamęcie,

Znów czarodziejskie to dotknięcie

Zapala w zwiędłym sercu krew,

Czuję miłości tęskny wiew...

Lecz nadto sławi dumne dziewy

Ma gadatliwa lira, drżąc;

One nie warte są tych żądz,

Nie zasługują na te śpiewy:

Oczy i słowa bogiń tych —

Zdradliwe są, jak nóżki ich!...

XXXV

Cóż mój Oniegin? Na wpół senny,

Z balu do łóżka spieszy już...

A bęben, czas zwiastując dzienny,

Ze snu Petersburg budzi tuż.

Wstał kupiec, ledwie zwłóczy troszka,

Na stację wlecze się dorożka,

Dzbanek — mleczarki zwalnia bieg,

Pod nią poranny skrzypi śnieg.

Słychać szmer ranka powitalny,

W nim roznosiciel trzyma prym,

Z kominów buchnął siny dym

I piekarz, Niemiec punktualny,

W szlafmycy spieszył w ranny czas

Otworzyć w oknie wasisdas.

XXXVI

Lecz gwarem balu zamęczone,

Z dnia czyniąc noc, zamknąwszy drzwi,

Kotary cieniem otulone,

Zabawy dziecię słodko śpi.

Południe minie, nim się zbudzi...

I życia plan go nie utrudzi:

Barw niby wiele — jeden cień!

Jak wczoraj, dziś przeżyje dzień.

Lecz, śród powszednich zabaw niwy,

Wolny, w rozkwicie młodych sił,

Gdy z serc podboju sławnym był —

Byłże Eugeniusz mój szczęśliwy?

Czyli ku ucztom wracał znów,

Choć lekkomyślny, zawsze zdrów?

XXXVII

Nie! Prędko dusza w nim ochłodła,

Znudził go świata pusty szum:

Kobiecy czar, Amorków godła

Przestały być przedmiotem dum;

Znużyły go i zdrady zgoła,

Nie rozjaśniała przyjaźń czoła,

Boć trudno było znaleźć moc,

Aby szampańskim tak co noc

Zalewać pasztet, z równą siłą

Ciąć żartem, brać na słówek lep,

Kiedy go wściekle bolał łeb;

I chociaż wisus był, aż miło,

Dojadł mu wreszcie szabel blask

I w pojedynkach kurków trzask.

XXXVIII

Niemoc (właściwa mgłom Londynu),

Której przyczyny tajne są,

Która podobna jest do spleenu,

A którą u nas «chandrą» zwą,

Powoli tknęła jego duszę;

Wprawdzie na szczęście, przyznać muszę,

Nie czynił samobójczych prób,

Lecz jakby z życiem zerwał ślub.

Niby Childe Harold, chmurny, smętny,

W bawialniach wciąż w zadumie trwa;

I ani plotki, ani gra,

Westchnienie, uśmiech, wzrok ponętny

Nie rozjaśniały jego lic;

Nie zauważał z tego nic.

XXXIX, XL, XLI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

XLII

Wielkoświatowe kapryśnice,

Najsamprzód was porzucił on!

Przyznajmy, dawszy głos krytyce,

Że dość jest nudny wyższy ton.

I choć niejedna dzisiaj dama

Wykłada Saya i Benthama,

Lecz tych niewinnych rozmów bieg

Tworzy banialuk przykry stek.

Na domiar tak bezgrzeszne, dumne,

Tak wzniosłe, tak ostrożne są,

I pobożnością taką tchną,

Tak akuratne, tak rozumne,

Tak mrożą cnotą swoich min,

Że sam ich widok rodzi spleen!

XLIII

I was, młodziutkie swawolnice

Was, które niesie wichrem koń

Na lekkich fiakrach przez ulice,

Gdy noc rozpostrze ciemną dłoń,

I was porzucił mój Eugeniusz,

Gdy go odstąpił zabaw geniusz.

Już się zamykać w domu jął,

Ziewając, w rękę pióro wziął.

Chciał pisać coś, lecz pracy twardej,

Co zmusza siedzieć, nie mógł znieść...

Nie chciało nic spod pióra leźć.

A przeto nie wszedł w cech ten hardy,

O którym sądzić, Boże broń!

Ponieważ sam należę doń.

XLIV

Dni bezczynności bolą, nudzą,

Dręczy się wnętrzną pustką duch;

Wtem znalazł cel: chce myślą cudzą

Pobudzić własnej myśli ruch.

Na półkach księgi stawia rzędem,

Czyta, pochłania, gnan obłędem!

Tu znalazł podłość, głupstwo tam,

Ówdzie bredzenie, nudę, kłam...

Wszędy w kajdanach myśl, niestety!

Postarzał starych książek świat,

W nowych — starzyzny cuchnie ślad...

Więc rzucił książki, jak kobiety,

I półkę, rzędy książek — pył

Czarną firanką wreszcie skrył.

XLV

Zbrzydziwszy «świat» na zawsze, zda się,

I konwenansów długi spis,

Jam się przyjaźnił z nim w tym czasie;

W nim olśnił mnie niejeden rys:

Jakaś głąb marzeń nieprzejrzana,

Oryginalność nieudana,

Myśl zimna, ostra, jako stal...

W nim była chmurność, we mnie — żal;

Przeszliśmy obaj zmysłów szały,

Dla obu spłowiał życia czar,

W sercach obydwu przygasł żar,

Obu złośliwe szpony rwały

Ślepej fortuny w młodych dniach,

A z nimi — ludzkie szpony, ach!...

XLVI

Kto żył i myślał, ten nie może

Nie gardzić ludźmi; ten, co czuł,

Wie, jak w zmienionej życia porze,

Żal niepowrotnych snów go skuł...

Nie wrócą dawne upojenia,

Serce zadławi wąż wspomnienia,

W duszy żałosny płacze dźwięk...

Wszystko to często nada wdzięk

Rozmowie... Zresztą mnie z początku

Raził Oniegin ostrzem słów...

Później przywykłem... Nęcił ów

Spór, trującego pełny wrzątku,

Jego żółciowych żartów moc

I szydzącego śmiechu noc.

XLVII

Bywało czasem w noce letnie,

Gdy przeźroczyste niebo lśni,

Gdy szyba Newy błyszczy świetnie,

Gdy wkoło całe miasto śpi,

W uroki wspomnień pogrążeni,

Dawną miłością zachwyceni,

Pogodę w sercach czujem znów,

Siedzimy całą noc bez słów,

Wiosennym pojąc się oddechem...

Jak senny więzień w nocny czas,

Przeniesion z turmy w wonny las,

Budząc się, wita liść uśmiechem —

Takeśmy biegli w marzeń świat,

W zaranie naszych młodych lat.

XLVIII

Owiany tęsknych dum urokiem,

O granitowy rzeki wał

Oparty, w cichem i głębokiem

Swym zamyśleniu druh mój stał.

Cisza, na krótki mig rozdarta,

Kiedy na zmianę zdąża warta

Lub dojdzie głuchy fiakra huk,

Lub zapóźnionej stopy stuk...

A czasem tam z drzemiącej rzeki

Naraz doleciał wiosła szmer,

Plusnęła woda, skrzypnął ster

I piosnki nadbiegł głos daleki;

Drżała mi tęsknie serca cieśń,

Marząc Torkwata słodszą pieśń!

XLIX

Adryjatyku boskie fale!

Brenta! Was ujrzeć daż mi los?

Wówczas natchnieniem się zapalę,

Wasz czarujący słysząc głos!

Tęsknoty ku wam nie zagaszę...

Byrona lira echa wasze

Przyniosła mi w ojczysty próg:

Więc kocha was Apolla wnuk!

Czyliż mi kiedyś los pozwoli

Wolność pod niebem włoskim czuć,

Marzenia z Wenecjanką snuć,

Z nią w tajemniczej niknąć gondoli?

Poznają usta w kilka chwil

Petrarki i miłości styl.

L

Więc mi wolności bij godzino!

Już czas! Nad morzem błądzę wciąż...

Czyż wszystkie żagle mnie ominą?

Hej, ty okręcie, po mnie dąż!

Z burzami walcząc, z fal potokiem,

Po tym bezdrożu wód szerokiem

Kiedyż rozpocznę wolny bieg?

Czas już porzucić nudny brzeg

Tej