Rubież. Reportaż wędrowny - Pluta Ewa - ebook

Rubież. Reportaż wędrowny ebook

Pluta Ewa

4,0

Opis

„– Ty tak pieszo? Dokąd?

– W Bieszczady. Właśnie ruszam. Nie wiem, ile mi to zajmie. Może trzy miesiące, może więcej. Chcę przejść tysiąc kilometrów.

Obserwowałam, czy to robi na nim wystarczająco duże wrażenie.

– Dziewczyno, chyba cię popierdoliło, szkoda nóg na Polskę”.

Od trójstyku w Bolciach do trójstyku na Krzemieńcu. Z Suwalszczyzny w Bieszczady. Sto dni w terenie. Pieszo – powoli i wzdłuż wschodniej granicy Polski chwilę przed tym, gdy skupił się na niej wzrok całej Europy.

To ta linia – rubież Unii Europejskiej – jest bohaterką książki Ewy Pluty. Kreska na mapie, która komplikuje biografie i zaplata historie. Autorce mówią o tym rolniczka z Sankur, batiuszka z Mostowlan, wróżka z Opaki Dużej, emerytowana nauczycielka z Chomontowiec, inżynier z Lublina, antykwariuszka z Krynek, gnomik z Krzyczewa czy emerytka z kolonii wsi Bobinka.

„Gdyby chcieć wyruszyć przed siebie – bez mapy, planu i celu – szybko się okaże, że to niemożliwe. Na drodze staną granice. Nie tylko te państwowe. Także: płoty, żywopłoty, tujopłoty, mury i murki, parkany, palisady, siatki, zapory. Codzienne granice, tak mocno wtopione w krajobraz, że niewidzialne. Przechodziłam przez cudze podwórka: goniły mnie psy i krzyki ludzi. Szłam przez górskie pastwiska: elektryczny pastuch delikatnie wstrząsnął moją cielesną powłoką. Wspinałam się na ogrodzenia, aż na jednym zawisłam na dłużej. Za każdym razem dochodziłam do jakiegoś muru”.

To reportaż wędrowny. Perspektywa pieszej reporterki łączy się z uniwersalną refleksją nad granicami, murami i zasiekami, które dzielą ludzi.

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2020).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (31 ocen)
9
12
10
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pszczel

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
KisielA

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka ciekawie ujęty temat. Nieszablonowo opisani
00
DagMag

Nie oderwiesz się od lektury

trudno się oderwać od lektury
00

Popularność




Ewa Pluta RUBIEŻ. REPORTAŻ WĘDROWNY

Wydanie pierwsze, Warszawa 2022

Copyright © by Ewa Pluta, 2022

Copyright © for this edition by Fundacja Instytut Reportażu, 2022

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

REDAKCJA

Olga Gitkiewicz

KOREKTA

Justyna Tomas

PROJEKT GRAFICZNY I TYPOGRAFICZNY SERII

Magdalena Wdowicz-Wierzbowska

PROJEKT OKŁADKI

Dominika Jagiełło/OneOnes Creative Studio/

www.behance.net/OneOnes

SKŁAD I ŁAMANIE

Michał Wysocki

ISBN: 978-83-65970-14-5 (EPUB); 978-83-65970-15-2 (MOBI)

Wydanie elektroniczne 2022

Wydawnictwo Dowody na Istnienie

Imprint Fundacji Instytut Reportażu

Gałczyńskiego 7, 00-362 Warszawa

www.dowody.com,

[email protected], [email protected]

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
ŚLINA

Bolcie, trójstyk granic

Nonszalancko opierał się łokciami o barierkę. Wakacyjnie świeży, nienachalnie opalony, wypoczęty. Nosił jasne ubranie, miał rozwiane włosy i czyste mokasyny. Był sam. Nic lepszego nie miałam do roboty, wyobrażałam więc sobie naszą rozmowę między trzema granicami, z widokiem na Litwę, Rosję i Polskę.

– Przepraszam najmocniej, czy zrobi mi pani zdjęcie?

– Oczywiście.

Ten jasny chłopiec ustawi się przy monolicie błyszczącym jak kryształ w meblościance. Tak tu robią wszyscy: ten mężczyzna w czerwonej koszuli, ta kobieta w słomkowym kapeluszu, te popiskujące „bombelki”, ja też. On uśmiechnie się najszerzej, jak potrafi, może nawet wskaże palcem złote godło na monolicie. Albo spróbuje objąć monolit swoim opalonym ramieniem.

– Ma pani jeszcze chwilkę?

– Oczywiście.

Wtedy on ruszy w drogę, po koliście ułożonej wokół monolitu kostce brukowej, podzielonej na trzy części czerwoną linią. Wtem przystanie w rozkroku między Polską a Litwą (pstryk!). Ośmielony swoim sukcesem, zawiesi stopę nad Rosją (pstryk!). Popatrzymy na siebie porozumiewawczo. Przecież obydwoje czytaliśmy te tablice. Granicy z Rosją nie można przekraczać ani robić jej zdjęć, to grozi mandatem nawet do pięciuset złotych. Tę wakacyjną scenkę uchwycą kamery straży granicznej, ale zanim podjedzie patrol, nas już tu nie będzie.

– Serdecznie dziękuję za zdjęcia. Mam nadzieję, że nie nadużyłem pani cierpliwości. Zapytam tylko, bo nie chcę zajmować więcej czasu, dokąd to pani rusza z takim wielkim plecakiem? Może podwieźć panią chociaż do Wiżajn?

Było inaczej.

Kończył się dzień, trójstyk opustoszał, cicho, jedynie w Bolciach poszczekiwały psy.

Ten jasny piękny chłopiec oderwał się od barierki. Pewnym krokiem podszedł do monolitu. Przystanął przed czerwoną linią. Rozejrzał się, wspiął na palce, odchylił się do tyłu, zamachnął do przodu i splunął na Rosję. Splunął pod wiatr, ślina wróciła do Polski, starł ją wierzchem dłoni z brody i rękawa.

Wreszcie mnie zauważył.

– Ty tak pieszo? Dokąd?

– W Bieszczady. Właśnie ruszam. Nie wiem, ile mi to zajmie. Może trzy miesiące, może dłużej. Chcę przejść tysiąc kilometrów – mówiłam na jednym wydechu i obserwowałam, czy to robi na nim wrażenie. Milczał. Spojrzał na monolit, na tablicę informacyjną, na barierki, na kostkę brukową, w niebo, na koniec wrócił do mnie.

– Dziewczyno, chyba cię popierdoliło, szkoda nóg na Polskę.

Kupka

– Turyści często plują na granicę?

– Żeby tylko pluli. Ludzie ciągną tu z całej Polski, żeby okazać niechęć do obcych krajów. Na ten przykład dziecku zachciało się siku, ale ojciec nie zabrał go w krzaki, tylko kazał nasikać na ruskiej stronie. Kamery wszystko zarejestrowały, pogranicznicy do nas zajechali, ale jak się mieszka przy granicy, to lepiej niczego nie widzieć i nie słyszeć. Czemu sikają nie na Putina, tylko na słup? – Halina Anzulewicz mówi głośno, szybko, pewnie. Ma krótko ścięte włosy, korpulentną sylwetkę, mocne dłonie. Mocna jest też jej kawa z fusami na dwa palce. Pijemy ją na ławce przed domem, obok słupa granicznego i tabliczki z napisem „Granica państwa. Przekraczanie surowo zabronione”.

Infrastruktura graniczna stanęła na podwórku Haliny i Jana Anzulewiczów, gdy Polska weszła do strefy Schengen. Wopiści dali im słup i tabliczkę bezinteresownie – może przydadzą się w gospodarstwie, niech Anzulewiczowie zrobią z nich użytek. Granica przeleżała w stodole trzy lata, wreszcie Jan ją odświeżył, odmalował biało-czerwone pasy. Teraz mają ciekawą ozdobę ogrodową i turystów na głowie. Tuż obok domu Anzulewiczów została wytyczona ścieżka poznawcza „Trójstyk granic – biegun zimna”, atrakcja turystyczna Suwalszczyzny. Turyści często zbaczają ze ścieżki na podwórko Anzulewiczów. Myślą, że tu przebiega granica, że dom w Polsce, a obora na Litwie. Jak to? – pytają zaaferowani, a Jan się zastanawia, czy na sezon nie owinąć prywatnej infrastruktury granicznej czarną folią stretchową. Pytają też o Rosjan, a raczej o Ruskich. Jak żyło się z Ruskimi kiedyś, a jak teraz. Czy strzelają do Polaków.

– Ja im zawsze odpowiadam, że Ruskie to takie same ludzie jak my. To ci na górze są jacyś inni – mówi Halina Anzulewicz. – Na ten przykład nasze cielaki. Zachciało im się kiedyś wolności i uciekły do Rosji. Ukryły się w lesie. Staliśmy przy granicy i je nawoływaliśmy. Krowa tydzień za nimi ryczała. Wreszcie zjechali się ruscy pogranicznicy, okrążyli cielaki i podprowadzili pod granicę. Tam odebrali je polscy żołnierze. Złego słowa o Ruskich nie dam powiedzieć. Gdyby nie oni, cielaki by w tym lesie zdziczały.

Przy drugiej kawie Halina Anzulewicz wspomina aferę sprzed kilku lat.

– Polak na wakacjach nieraz idzie do Rosji, żeby zrobić kupkę. To Ruskie się na to zdenerwowali i odgrodzili granicę drutem. Ile można sprzątać polskie kupy? Chcieli mieć wreszcie spokój.

Na trójstyk zjechały się telewizje. Co to znaczy, że Rosja się grodzi? Może będzie wojna? Halina Anzulewicz nie boi się życia i kamer, weszła więc w dyskusję z jednym z redaktorów.

– Pan mieszkasz w bloku czy domku jednorodzinnym?

– W domku.

– Jakby sąsiad przyszedł i siku dla pana zrobił, to pan nic byś nie mówił?

Redaktor zaniemówił, a pani Halina do dziś ma żal, że jej w telewizji nie puścili, choć chciała wytłumaczyć Polsce, co to znaczy granica. Na wsi jest miedza, tu moje, tam twoje, nie ruszaj bez pozwolenia. Czy tak trudno to zrozumieć?

– Czy to jest granica? Jak się tu żyje? Czy Ruscy straszą?

Dopijałyśmy kawę przy prywatnej infrastrukturze granicznej, gdy podszedł turysta. Poprosił o zdjęcie ze słupem granicznym i z panią Haliną.

– Tu się żyje jak u Pana Boga za piecem. Z każdej strony pilnują, mogę spokojnie spać. – Halina Anzulewicz śmieje się gromko, ale nagle pierwszy raz podczas naszej rozmowy ścisza głos. – Ja wiem, że oni chcieliby sensacji, ale tu jest jak wszędzie.

*

Skończyły się kawa i opowieść. Znowu poszłam na trójstyk. Poczekałam, aż rodzina obfotografuje się z monolitem i ruszy w stronę parkingu. To było silniejsze ode mnie. Jakby ktoś podsunął mi pod nos kawałek czekolady, powiedział „nie jedz” i wyszedł z pokoju. Szybko rozłożyłam statyw, wbiegłam na kostkę brukową, rozejrzałam się na boki i przekroczyłam czerwoną linię. Zdjęcie z Rosji skopiowałam potem do folderu „Dziwne”.

Wydzieliny

– Przerywa, proszę powtórzyć.

– ...sikają... Plują... – Próbuję przekrzyczeć wiatr.

Chcę dodać, że na granicy turyści robią też „kupy”, ale czuję, że w rozmowie telefonicznej z profesor antropologii wypada użyć bardziej eleganckich słów.

– Turyści czasem defekują na granicy. Czy można to wytłumaczyć na gruncie antropologii?

Czy granica nadal jest dla ludzi ważnym punktem odniesienia? Istotną strukturą mentalną? Całkiem niedawno ludzkość – przynajmniej w naszej części świata – opowiadała sobie bajkę o świecie bez granic. Takim, w którym ludzie, pieniądze, przedmioty, a nawet zwierzęta i rośliny przemieszczają się swobodnie. Mobilność na sterydach. Pamiętam książkę podróżniczą popularną dekadę temu. Autorka opisywała w niej – w duchu „granice są tylko w twojej głowie” – swoje weekendowe podróże z Polski do Maroka. Po ulubioną herbatę, akurat zabrakło. W szalonej promocji bilet lotniczy już od dwóch euro w jedną stronę. W tej relacji przekraczanie granicy było tylko ledwo odczuwalną niedogodnością, o której potem napomyka się znajomym podczas pokazu slajdów. Kolejka na lotnisku, stempelek w paszporcie.

– Tego świata już nie ma. Proszę się rozejrzeć wokół: kryzys uchodźczy, pandemia... – mówi profesor Magdalena Zowczak, etnografka z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego. – Muszę przyznać, że ta historia mnie poruszyła. Nigdy nie widziałam człowieka plującego na granicę, choć podczas badań terenowych nieraz przekraczałam ze studentami granicę z Ukrainą czy Białorusią. Chociaż my spotykaliśmy głównie mieszkańców pogranicza, dla wielu z nich granica jest centralnym zakładem pracy. Trudno pluć na swojego pracodawcę, chyba że w stanie ostatecznego załamania nerwowego, ale to są wyjątkowo odporne jednostki. Nie mam wątpliwości, że granice – te dosłowne, fizyczne, jak i metaforyczne – nadal mają znaczenie dla ludzi. My nie możemy się obyć bez klasyfikacji. Granica jest jedną z nich, głęboko wbudowaną klasyfikacją, ale specyficznie waloryzowaną. Jest ambiwalentna i symbolicznie nieczysta zarazem. Teren między granicami, gdzie mieszają się terytoria przylegających do siebie państw, nie mieści się w żadnej kategorii. To stan „pomiędzy”, betwixt & between, jak określił go antropolog Victor Turner. Z jednej strony to, co pomiędzy, jest niebezpieczne, z drugiej strony ma moc wynikającą z bycia poza klasyfikacją. Wielu praktyk magicznych dokonywano na granicach, by zwiększyć ich skuteczność. Ten opis można odnieść do ludzkich wydzielin: śliny, moczu, kału. Wydzieliny również mają dwuznaczne znaczenie, są poza kategoriami: gdy zostaną wydalone, istnieją jako odrębne substancje, a jednak wciąż pozostają fragmentem całości. W naszej kulturze wartościujemy je bardzo negatywnie, ale na przykład w Ewangelii opisano, jak Jezus uleczył niewidomego błotem zmieszanym ze śliną. Zatem historię o młodzieńcu plującym na granicę można podsumować: przyszła granica do granicy. Ślina i granica mają podobny status – betwixt & between. Nie podejmę się jednak interpretacji tego zachowania bez znajomości głębszego kontekstu tego zdarzenia. – Profesor Zowczak chrząka akademicko.

Dlaczego nie zapytałam tamtego jasnego chłopca o plucie, granicę, Rosję? Co on właściwie tam robił. Ale byłam zbyt pochłonięta wyobrażaniem sobie naszej rozmowy. Także myśleniem o tym, że plecak jest ciężki, zbyt ciężki, a do Bieszczad daleko. W tamtym momencie nie chciało mi się być reporterką. Chciałam tam po prostu być.

– Relacja między centrum a granicą państwa ma charakter symbolicznej współzależności, dużo mówi o typie władzy i aktualnej polityce. Odnosząc się do współczesności, po rozpadzie ZSRR, po upadku muru berlińskiego nastał czas dowartościowania pogranicza i lokalnych społeczności, ożywionej komunikacji i wymiany. Takie otwarcie ma też ciemne strony, dlatego potem następuje odwrotny proces, centrum zacieśnia kontrolę nad peryferiami i narzuca im swoje wartości. Po okresie względnego poluzowania przyszedł czas strukturalnego usztywnienia granic na wschodzie Unii. Gdy wcześniej jeździliśmy ze studentami na Ukrainę, doskonale wiedzieliśmy, co nas czeka: że będą nas trzymać w nocy na granicy, każą ustawić się w rządku i otworzyć plecaki, będą wyrzucać ich zawartość. W tej chwili można przejechać granicę bez takich przykrości, ale zdarzają się kontrole straży celnej pod Warszawą, czego sama doświadczyłam, gdy o piątej nad ranem przeszukiwano nasz samochód na jakimś zapylonym poboczu. Słowem, nigdy nie wiadomo, kiedy granica wróci.

CIAŁOMETR

Jutro dojadę do granic województw. Naprawdę. Jutro.

Uczę się chodzić. Na nowo, krok za krokiem, przez sto dni, od rana do wieczora. Stawiam stopy na ziemi z pewnością, jakiej dotychczas nie miałam. Słucham swoich stóp. Lubię ich opowieści. Choć z trudem przyjmuję ich prawdę.

Pamiętasz tamten rozgrzany piasek na poboczu drogi za Sudawskim? Powiedziałaś nam, że pierdolisz ten cały spacer i granicę, dalej nie idziesz, za ciężko i daleko. Rzuciłaś do rowu plecak, skoczyłaś za nim, kopałaś tak długo, aż zabrakło ci sił (na marginesie, martwiłyśmy się o twój stan psychofizyczny). Żałowałaś, że ogłosiłaś spacer na Facebooku, teraz będzie wstyd, będą pytać, a potem zamilkną dyskretnie. To kulturalne milczenie będzie gorsze niż znaki zapytania. Tamtego dnia nie poszłaś dalej. Do zmierzchu siedziałaś przy drodze. Najpierw wzięłaś piasek do ręki i pozwoliłaś drobinkom spadać na palce, śródstopie, piętę. Rozgrzane lipcem płatki piasku drażniły naszą skórę. Potem nas zasypałaś i pozwoliłaś pobyć w bezpiecznej, ciepłej, tak bardzo kruchej konstrukcji. Dobrze, że czasem nam odpuszczałaś.

Nabijałyśmy się z ciebie, gdy w świetle czołówki próbowałaś malować nam paznokcie. Mimo twardych, szorstkich pięt spękanych jak ziemia po upalnym lecie. W załamaniach skóry ukrywał się czarny, śliski brud. Po pięciuset kilometrach nasza powierzchnia przypominała wulkaniczny krajobraz. Odciski wyrastały ponad nią, niektóre wybuchały, strużki ropnej lawy spływały między palcami. Krzyczałaś „potop!” – myślałyśmy, że ci odbiło – i zalewałaś nas wodą utlenioną. Potem stwierdziłyśmy wyrozumiale, że tym czerwonym lakierem chciałaś przywrócić swoim sponiewieranym stopom godność. Niech ci będzie. Robisz, co w twojej mocy.

Lubiłyśmy prowadzić cię nad wodę. Gaładuś, jezioro Szlamy, zalew Siamianówka, Marycha, Świsłocz, Bug. Oczywiście denerwowało nas, że wieczorny rytuał tak się przeciągał: najpierw rozbijanie namiotu i sprawdzanie, czy jest dobrze naciągnięty i przetrwa sierpniową wichurę. Potem układanie rzeczy w namiocie, gotowanie, sprawdzanie mejla, telefon. Wreszcie znajdowałaś dla nas czas. Woda była chłodna i dobra, koiła ból chodzenia. Ciepły muł otulał pięty. Aksamitne wodorosty gładziły spierzchniętą skórę. Rzęsa wodna mościła się w zagłębieniach między palcami. Mijały kwadranse, skóra stawała się miękka i posłuszna jak drożdżowe ciasto. Gdy zrobiło się już zupełnie ciemno, zabierałaś nas na brzeg, osuszałaś ręcznikiem, wkładałaś do świeżych skarpet, potem do śpiwora. Już nic nie musiałyśmy robić, donikąd chodzić. To było dobre, wiesz?

Czasem chciałyśmy być stopami innego człowieka. Serio, pragnęłyśmy opuścić twoje ciało, które parło do przodu mimo potwornego zmęczenia. Kazałaś nam iść nadbużanką przez sześć godzin bez przerw. Sześć godzin z trzynastokilogramowym plecakiem! Dawałyśmy ci znaki: kamyk wbija się w lewą piętę, w odcisku na prawej zbiera się woda. Nabrzmiały ropną wydzieliną balon za chwilę pęknie. Uważaj! Zwolnij! Powstanie rana. Czy dokupiłaś plastrów? Masz więcej wody utlenionej? Dlaczego nam to robiłaś? Nie podobała ci się droga wojewódzka numer osiemset szesnaście? Szeroka jezdnia, po której na granicę jadą rozpędzone tiry. Domy stoją tu nie przy ulicy, lecz w bezpiecznym oddaleniu. Nie miałaś jak zaczepiać ludzi. Kończyło ci się jedzenie, a do sklepu zostało dziesięć kilometrów. To cię nie usprawiedliwia. Byłaś dla nas niedobra. W tamtych momentach liczył się dla ciebie tylko cel. Nie słuchałaś, byłaś zapatrzona w mapę. Do przodu.

Na szczęście dla ciebie nie jesteśmy pamiętliwe. Zawsze będziemy z tobą, zawsze po twojej stronie. Jeżeli zechcesz wyruszyć dla odmiany wzdłuż zachodniej granicy, to OK, jakoś się dogadamy. Tylko kup nam lepsze plastry, tamte to był badziew.

Kiedy wyjdę z Suwalszczyzny? Czy za tydzień dotrę na Podlasie? Na mapie granica biegnie między Lipskiem a Dąbrową Białostocką, na wysokości Grodna.

Wypatrywałam różnic w terenie, to pewnie skrzywienie ze szkoły, w podręcznikach granice zawsze były wyraźne i cięły przestrzeń jak nożem. Te sto trzydzieści kilometrów przeszłam w szesnaście dni. Myślałam, że się pomyliłam w obliczeniach, ale mapa uparcie powtarzała: sto trzydzieści kilometrów, dziewczyno.

Ile jedzenia powinnam zabrać na drogę? Do najbliższego sklepu w Bobrownikach jest szesnaście kilometrów. Dojdę tam za dzień. Może wezmę jeszcze jedną puszkę fasoli. I czekoladę, i batona, i colę, i trzecią puszkę fasoli. Dawno nie byłam tak daleko od sklepu, dawno tyle nie kupowałam na zapas.

Jak dużo czasu zajmie mi przejście Puszczy Augustowskiej? Pięćdziesiąt osiem kilometrów przez las. Ścieżkami, drogami przeciwpożarowymi, na przełaj. Ostre gałęzie smagają twarz, ręce, łydki, przywołując do rzeczywistości.

Gdy po trzech dniach wyszłam na otwartą przestrzeń, poczułam ulgę. Wyprostowałam plecy, zwolniłam kroku, rozluźniłam palce. Oddychałam spokojnie i miarowo. Nagle zniknął ten pierwotny lęk, który gnieździł się pod paznokciami, w zgięciu łokcia, za uchem, na plecach, pod powierzchnią skóry, na dnie żołądka. Gdybym szła przez ten czy inny las dwa lata później, może byśmy się spotkali. Czy siedzielibyśmy razem pod sosną? Rozmawiali w łamanym angielskim? Na mapie szukali dróg wyjścia? Jacy byśmy byli podczas tego spotkania? Nie wiem.

Z nabożnym skupieniem czekałam na prom w Mielniku w Podlaskiem. Bug kołysał promem delikatnie jak do snu. Nasze turystyczne miękkie ciała chłonęły lato: słońce, wiatr i brak przymusu. Zapytałam przewoźnika, jaki jest dziś Bug, ale odpowiedział zagadkowo, że świat to wielki chuj. Przyznałam mu rację, więcej nie rozmawialiśmy. Nagłe tąpnięcie obudziło mnie po drugiej stronie rzeki, w Mazowieckiem. W drogę. Dwanaście kilometrów do Lubelskiego. Trójstyk województw znajduje się na Bugu, na wysokości stanicy harcerskiej. Szłam tu pięćdziesiąt pięć dni. Żeby postawić stopę na niewidocznej linii, która nie zmienia nic i która zmienia wszystko. Po co chcieć to robić, nie wiem.

Ciałokilometr to osobista jednostka miary. Każdy może mieć swoją. Zaczęłam ją stosować, gdy okazało się, że tradycyjne jednostki miary, jak metr czy kilometr, są bezradne wobec przestrzeni – nie potrafią jej opowiedzieć.

Kilometr jest suchą informacją, jak news w gazecie, wypatroszony ze znaczenia i z sensu. Kilometr nie opowie historii o irytacji, jaką początkowo wzbudza powolne chodzenie. Dlaczego tak nieznośnie wolno rozwija się krajobraz? Kiedy urwie się ta ściana lasu, rzeka skończy swój bieg, droga skręci na wschód, ścieżka pobiegnie na północ? Kilometr nie zna uczuć. Radości u celu. Szczęścia bez powodu. Smutku, że to się wkrótce skończy. Że kiedyś dojdę w Bieszczady.

Kilometr ignoruje zapachy, dźwięki, dotyk. Gdybym powiedziała, że dziś przeszłam piętnaście kilometrów, nic by to nie znaczyło. Kilometr nie opowie, że mech na płocie w Jurowlanach był zimny, wilgotny, miękki, z domków letniskowych w Serpelicach unosiła się woń spalonej kiełbasy, pod Kruszynianami rano z namiotu wyganiało tokowanie cietrzewi. Kilometr nie ma w sobie ciekawości świata.

Kilometr nie zauważa ciała. Jego umęczeń, potknięć i słabości. Lepkiego potu, ciepłej krwi, gorących łez. Ale też wielkich zwycięstw. Gdy ciało znajduje w swoich zakamarkach schowane na czarną godzinę zapasy sił witalnych, dźwiga się z trawy, robi pierwszy krok, a potem drugi, kolejne. Kilometr nie wie, co potrafi ciało.

Ile ciałokilometrów mierzy to pole kukurydzy? A ten las? To pastwisko? Ile ciałokilometrów dziś przeszłam? Ile ciałokilometrów dzieli Suwalszczyznę od Bieszczad? Albo inaczej: ile ciałokilometrów łączy Suwalszczyznę z Bieszczadami?

Ta nowa jednostka miary opowiada, że przestrzeni nie trzeba pokonywać, można w niej pobyć, umościć się jak w starym fotelu, zdjąć kapcie, napić się herbaty, poprosić o kanapkę z grubą warstwą prawdziwego masła, niech okruchy spadają na dywan. Ciałokilometr ma uszy wielkie jak satelita, jak on czułe: wyłapują nawet najcichszą skargę stóp, gdy te mówią, że dziś więcej nie dadzą rady, do Krynek i basta, ani ciałokilometra dalej.

Ciałokilometr jest ciekawski: zagląda za płoty i w okna, łowi zapachy w przedsionkach, podsłuchuje rozmowy w sklepach, opuszkami palców śledzi szorstkość obrusu i podatność wody na zranienia. Ciałokilometr pragnie opowiadać o świecie, choćby świat to był wielki chuj.

ZIEMIA

Sankury, pięćset metrów do granicy

Kartki z kalendarza leżały na stole jedna obok drugiej. Delicji Pieczulis drżała ręka, gdy je odrywała. Im więcej było kartek, tym gorzej kobieta spała.

– Nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Mamy dwieście pięćdziesiąt sztuk bydła, w tym sto pięć krów dojnych, sześćdziesiąt opasów, jałowiznę i cielęta. Czymś trzeba to wszystko wykarmić. Tu dzierżawimy pięćdziesiąt, tam – sto hektarów. W tę ziemię włożyliśmy pracę i pieniądz. – Delicja Pieczulis patrzy w okno. Pięćset metrów stąd biegnie niewidzialna linia. Do 2020 roku dla mieszkańców Sankur, Burniszek, Wojciuliszek, Sejn czy Puńska granica praktycznie nie istniała.

16 marca 2020. Trwa pandemia SARS-COV-2. Litwa zostaje objęta kwarantanną, cudzoziemcy dostają zakaz wjazdu na jej terytorium. Ministerstwo Rolnictwa Litwy nie chce w drodze wyjątku udzielić polskim rolnikom zgody na przekraczanie granicy. Powód: rolników jest zbyt wielu, mogą roznosić koronawirusa. Istnieje też ryzyko, że polski rolnik przy okazji prac polowych odwiedzi swoją rodzinę i znajomych w okolicznych wsiach. Rolników jest ponad setka, po litewskiej stronie granicy dzierżawią ziemię. Pola zasiewają trawami, zbożem i kukurydzą. Teraz mają dwa tygodnie, żeby zacząć uprawiać ziemię. Inaczej stracą plony i pieniądze.

– W telewizji mówili, że zamykają granicę przed wirusem. Mężczyźni pojechali sprawdzić, czy to prawda. Drogę zagrodziły im worki z piaskiem. Wszystkie boczne dróżki wokół Gaładusi były przeorane. Na przejściu stała straż graniczna. Zakaz przemieszczania się, oni nic nie mogą, trzeba czekać. Pole nie zaczeka. Wiosną wysiewamy trawy i zboża, nawozimy ziemię. Chcieliśmy posiać kukurydzę, bo dobrze znosi suszę. Tu susza męczy już drugi rok. Dlatego trzeba jak najwcześniej wyjechać w pole, grunt ma wtedy więcej wilgoci, rośliny lepiej rosną. Wiosną liczy się każdy dzień.

O Delicji Pieczulis – mieszkance wsi Sankury w gminie Puńsk – dowiedziałam się z lokalnych gazet. Najpierw obejrzałam ją na kilkunastu prasowych zdjęciach: krótko ścięte rude włosy, szczupła sylwetka, szerokie dłonie. Zdjęciom towarzyszyły męskie podpisy: Rolnik Roku 2018 województwa podlaskiego, wicemistrz Agroligi 2019 w kategorii rolnicy, sołtys wsi Sankury. Oraz nauczycielka biologii i przyrody w gimnazjum w Sejnach – to kiedyś, zanim przejęła z mężem gospodarstwo po rodzicach.

– Na początku mieliśmy taką produkcję zwierzęcą, na jaką pozwalała nam ziemia. Czyli niewielką, ledwo setka bydła, trzydzieści hektarów. Dopóki granica była zamknięta, nawet nie myśleliśmy o tamtej ziemi. Ale potem weszliśmy do Schengen. Mogliśmy wjeżdżać na Litwę, kiedy chcemy i po co chcemy. Na zakupy jeździłam do Łoździej, bliżej niż do Puńska czy Sejn. Ich ziemia leżała odłogiem. Młodzi jej nie chcieli, wyjechali do miast. Starzy poumierali, a ci, co jeszcze żyli, nie mieli już siły gospodarzyć. To pytaliśmy, czy możemy ją użytkować. Z roku na rok umawialiśmy się ustnie. My im tę ziemię wyrobiliśmy.

26 marca 2020. Wszystkie lokalne przejazdy nadal są zamknięte, można korzystać jedynie z przejść w Ogrodnikach i Budzisku. Przekraczający granicę muszą poddać się czternastodniowej kwarantannie po polskiej i litewskiej stronie. Rolnicy też.

– Gdzie ta kwarantanna? Dwa tygodnie mieliśmy siedzieć w polu? A potem dwa tygodnie w domu? Jak obrabiać ziemię w takich warunkach? – Delicja Pieczulis bębni palcami w filiżankę. – Mieliśmy zapas paszy na pół roku. Gdybyśmy nie wjechali na Litwę, część bydła musielibyśmy sprzedać. Jak byśmy spłacili kredyty?

Do swojej ziemi na Litwie ma siedem kilometrów, to kwadrans jazdy samochodem drogą prowadzącą zachodnim brzegiem jeziora Gaładuś przez nieczynne od lat przejście graniczne, gdzie po dawnej granicy ze Związkiem Radzieckim zostały pokryte grubą warstwą rdzy zasieki i przewrócone słupki. Droga przez Ogrodniki jest dłuższa, czterdzieści kilometrów w jedną stronę, dodatkowo w czasie pandemii na granicę wróciły kolejki.

– Te Ogrodniki to strata czasu i pieniędzy. Weźmy kukurydzę. Zasiejemy ją na wiosnę, jesienią trzeba zebrać. Musielibyśmy zrobić czterdzieści kursów, żeby ją zwieźć na gospodarstwo. Żaden zysk.

1 kwietnia 2020. Wojewoda suwalski poinformował, że rolnicy mogą przekraczać granicę bez obowiązkowej kwarantanny. Kwestia ta nie została uzgodniona ze stroną litewską.

Ministerstwo Rolnictwa Litwy radzi, żeby Polacy wynajęli litewskie firmy, które obrobią im ziemię. Albo poprosili o pomoc tamtejszych gospodarzy.

– Telefonicznie wszystko ustalaliśmy. Ale różnych ludzi jest. Jedni obiecali, że zasieją, nie zasiali, a pieniądze wzięli.

6 kwietnia 2020. Komendant Główny Straży Granicznej generał Tomasz Praga poinformował, że wystąpił do Litwinów z propozycją zniesienia rygorów wobec rolników. Odpowiedzi nie uzyskał.

Ponad zamkniętą granicą krążyły pogłoski.

– Oni rozpowiadali, że my chcemy im ziemię odebrać, nie dajemy im się rozwijać. Przecież my nie zabieramy Litwinom ziemi, tylko ją dzierżawimy. Zabieramy to, co na niej wyrośnie.

„Wiesz, że to nie twoja ziemia?” – usłyszała tamtej wiosny Delicja Pieczulis. Ziemia była już obsiana i nawieziona, jeździli do niej przez Ogrodniki.

– Właściciel powiedział, że ziemię daje swoim, nie Polakom. No, buchta, dogadaliśmy się, że zwróci nam chociaż za nawozy. Wirus pokazał, na kim można polegać. Część Litwinów mówiła: przyjeżdżajcie, zostawiajcie ciągniki na gospodarstwie, pomożemy, ale część zachowała się nieładnie. Każdego by to dźgnęło.

11 maja 2020. „Swobodne przekraczanie granicy i dwutygodniowa izolacja nie będą zastosowane dla osób podróżujących z Polski w celach roboczych, biznesowych lub w sprawie studiów” – ogłosił premier Litwy Saulius Skvernelis.

12 maja 2020. Tego dnia spadł śnieg.

– Susza była tak wielka, że gdyby nie ten śnieg, nic by nie wyrosło. Śnieg dał ziemi dużo wilgoci, wszystko w niej ruszyło. W lipcu kosiliśmy trawę.

W nocy z 12 na 13 maja Delicja Pieczulis pierwszy raz od dwóch miesięcy spała głęboko, bez wybudzeń, do rana.

– Granica? Wcześniej jakby jej nie było. Przejeżdżaliśmy na drugą stronę swobodnie, z ludźmi rozmawialiśmy jak ze swoimi, po litewsku. Nie czułam między nami bariery. To ludzie jak my – obrabiający ziemię. Tak jak my boją się suszy, gradu i pasożytów. Teraz boimy się jeszcze, że granica może wrócić w każdej chwili i odebrać nam ziemię. Na co tu ona? Człowiek nie potrzebuje granicy, jeśli wie, kim jest. Tożsamość każdy wynosi z domu. Wiem, że jestem Litwinką, i nie potrzebuję granicy, żeby się nią czuć.

Byłam już za płotem, gdy mnie zatrzymała.

– Ludzie nie wierzyli, że można tak wytyczyć granicę. Idź nad Gaładuś, sama zobaczysz.

[...]