Łowca posagów - Daisy Goodwin - ebook + książka

Łowca posagów ebook

Daisy Goodwin

4,0

Opis

 

Sisi, cesarzowa Austrii to ktoś, kogo pragnie każdy mężczyzna i komu zazdrości każda kobieta.

Piękna, wysportowana i inteligentna Sisi ma wszystko – z wyjątkiem szczęścia. Jest znudzona ogłupiającą etykietą na dworze Habsburgów i swoim znacznie starszym, sumiennym, lecz mało ekscytującym mężem, Franciszkiem Józefem. Musi wyrzec się prywatności, nieustannie towarzyszą jej damy dworu i służące. Sztywny rozkład dnia nie odpowiada przyzwyczajonej do swobody cesarzowej. Życia nie ułatwia też despotyczna teściowa. Sisi, żeby zabić nudę i uciec od rutyny, często wsiada na jacht, na grzbiet konia albo do swojego prywatnego pociągu.

Na zaproszenie Korony Brytyjskiej przyjeżdża do Anglii na polowanie. Szuka tu wrażeń i znajduje je w osobie zawadiackiego kapitana Baya Middletona, jedynego człowieka w Europie, który jeździ na koniu lepiej niż ona. Młodszy od Sisi o dziesięć lat i zaręczony z bogatą i oddaną mu Charlotte Bay może stracić wszystko, zakochując się w kobiecie, która nigdy nie będzie należeć do niego. Ale Middleton i cesarzowa są jednakowo nierozważni, a ich wzajemny pociąg to siła, której nie da się powstrzymać.

Pełny namiętności i dramatyzmu Łowca posagów opowiada prawdziwą historię XIX-wiecznej Królowej Serc i kapitana kawalerii, historię o walce między miłością a obowiązkiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 586

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (124 oceny)
46
37
35
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krasnal7

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka dla wielbicieli Sissi i Wiktorii.
00
Anialegimi

Całkiem niezła

Fabuła naciągana nie potrzebnie łączona z postacią historyczną.
00

Popularność




Tytuł oryginału THE FORTUNE HUNTER
Przekład NINA DZIERŻAWSKA
Wydawca KATARZYNA RUDZKA
Redaktor prowadzący ADAM PLUSZKA
Redakcja ROMAN HONET
Korekta SYLWIA SANDOWSKA-DOBIJA, BEATA WÓJCIK
Projekt okładki © Michael Storrings
Adaptacja projektu okładki i strony tytułowe AGNIESZKA WRZOSEK
Zdjęcia na okładce © VisitBritain / Olivier Roques-Rogery / Getty © Jeff Cottenden
Zdjęcie autorki © Francesco Guidicini
Łamanie | manufaktu-ar.com
The Fortune Hunter Copyright © Daisy Goodwin Productions 2014 Copyright © for the translation by Nina Dzierżawska Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018
Warszawa 2018
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-65973-22-1
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11A 01-527 Warszawa tel./faks: 48 22 839 91 27, 48 696 451 127 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Pamięci mojej matkiJocasty Innes1934–2013

KRÓLEWSKA MENAŻERIA

LIPIEC 1875 ROKU

Czy królowa Wiktoria to kociątko, czy dorsz? Charlotte nie mogła się zdecydować. Pozbawione podbródka oblicze monarchini niewątpliwie kojarzyło się ze szklanym rybim okiem. To jednak oznaczałoby przerobienie nieżyjącego księcia małżonka na kotka, ponieważ to ostatnie dostępne zwierzątko. Niełatwo było dopatrzyć się w księciu Albercie czegoś kociego, ale gdy Charlotte nałożyła na twarz jego żony wizerunek ryby, nie dało się zaprzeczyć, że królowa jest absolutnie wspaniałym dorszem. Dziewczyna cofnęła się na chwilę i spojrzała na całość kompozycji, na której każda królewska twarz została zastąpiona głową zwierzęcia. Książę Walii, Bertie, był całkiem przyzwoitym bassetem, a Charlotte miała poczucie, że dobrze oddała smętny wygląd księżniczki Alicji, zmieniając ją w cielę. Zanurzyła pędzelek w stojącym obok słoiczku z tuszem i zabrała się do cieniowania, tak żeby krawędzie głów zwierząt wtopiły się w tło zdjęcia. Później, zależnie od tego, o której Fred zgodzi się przywieźć ją z balu do domu, Charlotte sfotografuje swoje dzieło.

Westchnęła i wyciągnęła nad głową splecione palce. Słońce schowało się za rzędy pokrytych białym stiukiem kamienic, zalewając pokój ciepłym blaskiem.

Charlotte stworzy swoją Królewską Menażerię. Pomyślała, że powiesi ją na ścianie w głębi salonu w Kevill. Odpowiednio oprawione dzieło będzie sprawiało na przypadkowym obserwatorze wrażenie zwykłego rodzinnego portretu; tylko ci, którzy przyjrzą się uważnie, dostrzegą, że zmieniła rodzinę królewską w odziane w surduty i krynoliny tajne stowarzyszenie. Niewykluczone, że co sztywniejsi goście mogliby poczuć się zgorszeni, ale baczna obserwacja czegokolwiek poza koronką na sukni którejś z odwiedzających pań była w salonie w Kevill nieczęstym zjawiskiem. Dlatego Charlotte nie sądziła, by musiała się czymś martwić. Nikła możliwość zdemaskowania może jej pomóc w znoszeniu tych niekończących się popołudni, spędzanych na zabawianiu gości płci żeńskiej. Charlotte szczególnie liczyła na to, że żona biskupa popatrzy na fotografię znad swojego długiego nosa, z którego wiecznie kapało, i poczuje się tak urażona, iż nigdy więcej ich nie odwiedzi.

Na samą myśl o pani biskupowej i o tym, że zawsze mówi o Charlotte per „biedna sierotka”, dziewczynie drgnęła ręka, a na jedną z jedwabnych falban jej spódnicy w kolorze kości słoniowej spadła kropla tuszu. Była to zaledwie kropelka, lecz chłonność jedwabiu sprawiła, że po chwili rozkwitła w plamę. Charlotte zirytowała jej własna nieuważność. Plamka była słabo widoczna, ale dziewczyna wiedziała, że ciotka zauważy ją natychmiast i zrobi z tego epickich rozmiarów tragedię. „Co za katastrofa!” – wykrzyknie, potrząsając głową w przybranym koronkowymi wstążkami wdowim czepku. – „Taka piękna suknia zrujnowana, i to w dodatku w dniu balu Spencerów!” Ciotka Adelaide przepadała za drobnymi niefortunnymi wypadkami w domu, ponieważ mogła przerabiać je na dramaty godne Sofoklesa. Uzna za swój obowiązek zwrócić uwagę na plamę każdemu, kogo spotkają, i zachęcić go do skomentowania fatalnego zrządzenia losu, za sprawą którego wytworna suknia siostrzenicy została zniszczona. Charlotte wystarczająco obawiała się wieczornych rozrywek i bez dodatkowego upokorzenia w postaci spektaklu ciotki.

Zastanawiała się przez chwilę, po czym sięgnęła po pudełko z akwarelami. Może zostało jeszcze trochę bieli chińskiej. Wzięła czysty pędzelek, oblizała go starannie i zaczęła zamalowywać plamę. Nie wyglądało to idealnie, ale farba zakryła większość tuszu i przy odrobinie szczęścia ciotka może przez cały wieczór nic nie zauważyć. Dziewczyna właśnie nakładała kolejną warstwę, kiedy rozległo się pospieszne pukanie do drzwi i w pokoju zjawił się jej brat Fred, ubrany w galowy mundur.

– Gotowa, Mitenko? Ciotka Adelaide odchodzi od zmysłów, a ja chcę być w operze trochę wcześniej. – Zauważył, co robi siostra, i urwał. – Dlaczego malujesz sobie sukienkę? – Uśmiechnął się złośliwie. – Czy to nowa moda, ręczne zdobienie sukni na bal?

– Cóż, gdyby to była nowa moda, to, jak mi ciągle powtarzasz, z pewnością dowiedziałabym się o niej ostatnia. Tusz kapnął mi na sukienkę, więc zakrywam go farbą. – Charlotte wskazała palcem na plamę. – Proszę bardzo! Nic nie znać.

– Tylko co ci strzeliło do głowy, żeby babrać się w tuszu w białej sukni balowej? Sądziłem, że przed balem dziewczęta mają lepsze rzeczy do roboty, upinają sobie włosy czy wybierają biżuterię.

– Fred, jeśli przyjrzysz mi się uważnie, zobaczysz, że włosy mam upięte, a co do biżuterii, to ciotka Adelaide uważa, że diamenty są nieodpowiednie dla debiutantek, więc to ona wystąpi w naszyjniku mamy. A ja po prostu pomyślałam, że zajmę się czymś pożytecznym, czekając, aż wy się wyszykujecie.

Brat zerknął na biurko, gdzie leżała Królewska Menażeria. Podszedł bliżej, żeby się jej przyjrzeć, i pokręcił głową.

– Mitenko, ty naprawdę masz nie po kolei w głowie.

– Podoba ci się?

– Podoba! Oczywiście, że nie. To jest po prostu cudaczne, oto moje zdanie. Dlaczego nie możesz znaleźć sobie jakiegoś normalnego zajęcia? Jest przecież śpiew, gra na pianinie, robótki ręczne. To diabelnie dziwaczne, żeby dwudziestoletnia panienka cały czas przesiadywała wśród jakichś chemikaliów i aparatów. Musisz uważać, żeby ludzie nie zaczęli gadać. Augusta bardzo się o ciebie martwi. Mówi, że zaraz gdy za mnie wyjdzie, zadba o to, żeby wprowadzić cię w świat. Uważa, że przy odpowiednim podejściu mogłabyś podbić londyńskie salony.

– Jak to miło z jej strony. – Jego siostra się uśmiechnęła.

Fred obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem. Niebieskie oczy wychodziły mu z orbit, jak zawsze, kiedy był zły.

– Augusta będzie dla ciebie prawdziwym skarbem, zobaczysz. Mówi, że wydanie kobiety za mąż za odpowiedniego człowieka jest jak bezpieczne doprowadzenie statku do portu. Wymaga sternika z pewną ręką.

Charlotte pomyślała, choć nie powiedziała tego na głos, że pomimo swoich talentów nawigacyjnych lady Augusta Crewe doczekała się oświadczyn dopiero po czterech sezonach w Londynie. Postanowiła więc zmienić temat.

– Fred, wyglądasz dziś niezmiernie elegancko. Narzeczona będzie z ciebie dumna.

Udało jej się odwrócić uwagę brata, który wypiął pierś i przeciągnął ręką po złotym szamerunku przy kurtce.

– Wybrałem się do krawca, do którego chodzi Bay Middleton. Gość za niego ręczy, za skarby świata nie poszedłby do nikogo innego.

– Wygląda na to, że Bay Middleton zna się na rzeczy.

– To najlepiej ubrany oficer w całej Gwardii Królewskiej. Najważniejsza rzecz to krój. Musiałem trzy razy chodzić na przymiarki.

– Tylko trzy! Ja miałam z dziesięć przymiarek, kiedy szyli mi tę suknię, a uważam, że twój mundur leży lepiej i w ogóle jest bardziej twarzowy.

– Twojej sukience nic nie brakuje, a przynajmniej nie brakowało, dopóki nie uwalałaś jej tuszem. – Fred położył rękę na ramieniu siostry. – Kiedy pobierzemy się z Augustą, będzie ci doradzać w tych sprawach. Mogłabyś niejednego się od niej nauczyć. Zawsze wygląda jak z pudełeczka.

Dziewczynie przemknęło przez głowę, że nasłuchała się tyle na temat wyższości Augusty Crewe nad nią samą, iż starczy jej na całe życie. Nawet gdyby jej przyszła bratowa była urocza i wielkoduszna, Charlotte mogłaby mieć dosyć tego, że Fred co chwila przywołuje jej imię. Ponieważ jednak uważała ją za sztuczną i wyrachowaną, obecność Augusty w każdej rozmowie z bratem drażniła ją niewymownie.

Za drzwiami rozległo się kaszlnięcie. Penge, kamerdyner ciotki Adelaide, patrzył na nich z wyrzutem.

– Jaśnie pani kazała przypomnieć państwu, że powóz zamówiono piętnaście minut temu.

– Chodź, Mitenko, nic już nie zrobisz z tą suknią – podchwycił Fred. – Kapitan Hartopp na pewno nie zauważy. – Był już w połowie kręconych schodów, gdy nagle odwrócił się i spojrzał na siostrę. – Aha, nie musisz się dziś martwić o partnerów do tańca. Wiem, że Hartopp poprosi cię o dwa pierwsze, a Augusta obiecała, że znajdzie ci jakichś odpowiednich młodych mężczyzn.

Charlotte nic nie odpowiedziała, ale pomyślała, że marzyłaby o tańcu z jakimś nieodpowiednim młodym człowiekiem. Brat niepotrzebnie się przejmował: chociaż dziewczyna do tej pory gościła tylko na kilku balach, jej karnecik był zawsze pełny. Zarówno odpowiedni młodzieńcy, jak i paru nieodpowiednich, szybko zorientowali się, że choć Charlotte nie należy może do najpiękniejszych dziewcząt na sali, to jest niewątpliwie jedną z najbogatszych. Była jedyną dziedziczką fortuny Lennoksów, w której posiadanie miała wejść po ukończeniu dwudziestu pięciu lat. Pieniądze nie miały dla niej większego znaczenia, kiedy dorastała w regionie Borders, ale odkąd przyjechała do Londynu, co chwila słyszała dyskretnie szeptane określenie „dziedziczka Lennoksów” albo widziała, jak ktoś z nowych znajomych wymawia je bezgłośnie, patrząc znacząco na drugiego. Zauważyła również, że te gesty i uwagi wywołują niepokój jej brata. Pieniądze należały wyłącznie do niej – matka Charlotte, poprzednia dziedziczka Lennoksów, była drugą żoną ich zmarłego ojca – niemniej Fred miał do tej fortuny tak osobisty stosunek, jakby sam nią rozporządzał. W myśl testamentu ojca dziewczyna do czasu osiągnięcia pełnoletniości nie mogła wyjść za mąż bez zgody brata, a ten był bardzo dumny ze swojej uprzywilejowanej pozycji. Dawniej przy niektórych kolegach z Gwardii Królewskiej Fred miewał wątpliwości, czy aby jego krawiec albo znajomość win nie pozostawia czasem czegoś do życzenia. Niepewność ta jednak ustąpiła, bo teraz był opiekunem majątku Lennoksów i, naturalnie, narzeczonym lady Augusty Crewe.

W każdym razie to nie obawa przed podpieraniem ścian hamowała Charlotte, która z ociąganiem schodziła po kręconych schodach za bratem, kroczek za kroczkiem. Panna Charlotte Baird była prawdopodobnie jedyną dziewczyną w całym Londynie wzdrygającą się na myśl o pełnym karneciku. Wolałaby raczej przesiedzieć cały utwór, niż wirować po sali w objęciach czyjegoś rumianego młodszego syna, robiącego co w jego mocy, żeby zapewnić sobie fortunę Lennoksów. Czy panna poluje? Nie. Cisza. Czy została przedstawiona królowej? Jeszcze nie. Milczenie. Czy gra w krykieta? Czasem wspominała, że lubi fotografować. Na taką wieść Percy czy Clarence rozglądał się niespokojnie, jakby usłyszał na egzaminie pytanie, do którego nie był przygotowany. Następnie Algernon czy Ralph opowiadał jej o tym, jak ktoś robił mu zdjęcie – „wie pani, dla maman” – i skarżył się, że okropnie długo to trwało: „Ten cały fotograf chciał, żebym wsadził głowę w jakieś imadło, bo inaczej fotografia będzie rozmazana”.

„Czy jest pan zadowolony z tego, jak wyszło zdjęcie?” – pytała Charlotte, a młodzieńcy milkli; niekiedy na wąsatych twarzach pojawiał się rumieniec. Mimo ich zmieszania dziewczyna nie ustępowała: czy na fotografii wygląda pan tak, jak sobie wyobrażał? Wtedy partner mamrotał coś o tym, że nigdy nie przywiązywał szczególnej wagi do swojego wyglądu, ale chyba zdjęcie jest dosyć wierne. Zazwyczaj po takiej rozmowie młody człowiek nie nalegał na następny taniec. Pewnego razu, kiedy jakiś bardziej pomysłowy młodzieniec zapytał Charlotte, czy zechciałaby go sfotografować, ta się speszyła i odparła, że nie jest pewna, czy byłby zadowolony z efektu. Drugi raz nie poprosił.

Stawiając stopę na najniższym stopniu, dziewczyna spróbowała przybrać taką pozycję, żeby wachlarz i torebka zasłoniły plamę z tuszu na sukni. Zaraz jednak spostrzegła, że niepotrzebnie się przejmuje, gdyż ciotka Adelaide była zbyt zaabsorbowana własnym wyglądem, by zwrócić uwagę na bratanicę. Stała przed tremem w hallu, obracając głową, a światło padało na diamenty Lennoksów skrzące się na jej szyi. Lady Lisle jako osoba nie pierwszej już młodości wyszła za niezbyt majętnego baroneta, który zmarł pół roku później. Nie miała w życiu wiele do czynienia z diamentami, teraz więc nie mogła się nacieszyć pożyczoną biżuterią. Charlotte widziała, że mimo czterdziestki na karku ciotka jest znacznie bardziej podekscytowana nadchodzącym wieczorem niż jej podopieczna.

– Kochanie, te kolczyki z pereł doskonale pasują do twojej sukni. Dodają ci uroku bez zbędnej ostentacji. Nie mogę patrzeć, jak młode dziewczęta chodzą obwieszone klejnotami – pamiętasz Selinę Fortescue na balu w Londonderry? Wyglądała wprost jarmarcznie, doprawdy szkoda, przy takiej świeżej młodziutkiej buzi. – Mówiąc to, Adelaide spojrzała na bratanicę, ale własne migotliwe odbicie znów przyciągnęło wzrok ciotki, która zaraz odwróciła się do lustra.

Fred odchrząknął.

– Widzę, że w odróżnieniu od Charlotte ciocia obwiesiła się klejnotami. Czy to na miejscu, by zakładać naszyjnik Lennoksów? Ostatecznie diamenty są własnością mojej siostry i sądzę, że najpierw wypadałoby zapytać o zdanie mnie, jako jej opiekuna.

Charlotte zobaczyła, jak skóra na dekolcie ciotki czerwienieje pod naszyjnikiem. Szybko wtrąciła:

– Fred, nie przesadzaj. Czułabym się idiotycznie, gdybym miała go na sobie. Jest dla mnie zdecydowanie za dorosły, a zresztą cioci bardzo w nim do twarzy. Wolę, żeby go nosiła, niż żeby leżał zamknięty w szkatułce.

Ciotka Adelaide spojrzała na nią z wdzięcznością. Brat wziął rękawiczki i zaczął je wkładać, strzelając palcami.

– Nie wydaje mi się, żebym przesadzał, wyrażając troskę o kosztowności należące do mojej jedynej siostry. Być może zapomniałaś, że obiecałem ojcu opiekować się tobą, ale ja nie zapomniałem. Wszystko, co robisz, odbija się na mnie. Nie chcę, żeby twój przyszły mąż miał do mnie pretensje, że nie dbałem o twoje interesy.

– Cóż, nie zamierzam wychodzić za człowieka, któremu nie podobałoby się, że pożyczam naszyjnik komuś z rodziny. Chciałam zaproponować Auguście, żeby założyła go na wasz ślub, ale skoro patrzysz na to w ten sposób, może nie byłoby to właściwe.

Zgodnie z przewidywaniami siostry oburzenie Freda ustąpiło.

– Augusta rzeczywiście mi o nim wspominała. Naturalnie dopilnuję, żeby na niego uważała, i jestem pewien, że ciocia także będzie o tym pamiętać. A teraz proponuję, żebyśmy wyszli, bo nie zdążymy na pierwszy akt.

Charlotte uśmiechnęła się do siebie. Brat tak naprawdę martwił się nie tym, że ciotka Adelaide ma na sobie diamenty Lennoksów, lecz tym, że jego narzeczona zobaczy ją w naszyjniku na balu. Augusta już planowała wystąpić w diamentach na swoim ślubie i nie byłaby zadowolona, gdyby do tego czasu ich blask przygasł za sprawą zbyt częstych występów na szyjach innych kobiet.

Podczas gdy brat pomagał jej wejść do powozu, dziewczyna zastanawiała się, jak zakomponuje ich ślubne zdjęcie. Oczywiście będzie oficjalny portret: panna młoda w bieli, z kwiatem pomarańczy we włosach i diamentowym naszyjnikiem na niezupełnie łabędziej szyi, Fred stojący sztywno za nią – Augusta będzie musiała siedzieć, jako że jest praktycznie tego samego wzrostu co narzeczony. Natomiast w sprawie nieoficjalnego zdjęcia Charlotte pomyślała, że Augusta, ze swoim płaskim nosem i szeroko rozstawionymi oczami, będzie całkiem udanym pekińczykiem, a Freda, z czerwoną twarzą i obwisłymi podbródkami, da się przerobić na indyka. Rzecz jasna nigdzie nie powiesi tego portretu, nawet w najciemniejszym kącie w Kevill, niemniej będzie czerpała cichą satysfakcję z patrzenia na niego, kiedy po ślubie bratowa zabierze się do „wprowadzania jej w świat”. Charlotte musiała liczyć się z tym, że o ile nie uda jej się znaleźć męża jeszcze przed ich zaślubinami, chcąc nie chcąc, zamieszka z nowożeńcami. Dotychczasowy układ z lady Lisle odpowiadał Fredowi, dopóki był kawalerem, jednak kiedy założy już własną rodzinę, naturalnie będzie wolał, żeby siostra wprowadziła się do niego i żony. Tysiąc funtów rocznie, które otrzymywał brat, nie pozwoliłoby na prowadzenie domu w mieście, ale jako opiekun Charlotte mógłby razem z Augustą zająć miejsce ciotki Adelaide przy Charles Street.

Ktoś zapukał w okno powozu. Dziewczyna podniosła wzrok i zobaczyła dużą, wąsatą twarz kapitana „Kurczaka” Hartoppa, wielkiego przyjaciela Freda oraz wiernego adoratora fortuny Lennoksów. Fred wprawdzie nie zachęcał Hartoppa, bo liczył na tytuł szlachecki dla siostry albo przynajmniej na skoligacenie się z którymś ze starszych rodów ziemiańskich, ponieważ jednak majątek kapitana był niemal równie duży jak Charlotte, jej brat nie mógł zupełnie go skreślić.

– Panno Baird, tak się cieszę, że udało mi się jeszcze panią zastać. Chciałem dać pani to; pomyślałem, że może zechce je pani dziś przypiąć.

Wręczył jej przez okno bukiecik białych różyczek, a dziewczyna posłała mu uśmiech pełen zachwytu – taką przynajmniej miała nadzieję.

– Ogromnie panu dziękuję, kapitanie. Jak to miło, że pan o mnie pomyślał.

– Cała przyjemność po mojej stronie, panno Baird. – Mężczyzna uchylił kapelusza przed Fredem i ukłonił się ciotce Adelaide. – Dobry wieczór, lady Lisle. Cóż za wspaniały naszyjnik. Czyżby to były słynne diamenty Lennoksów?

Adelaide Lisle uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

– W rzeczy samej. Kochana Charlotte była tak dobra, że pozwoliła mi je dziś założyć. Ufam, że nie przyniosę im wstydu.

Kapitan zawahał się przez sekundę, po czym odpowiedział:

– Ależ skąd, lady Lisle.

Charlotte zauważyła, jak oczy Hartoppa rozbłysły na widok naszyjnika, i pomyślała, że nawet mieszkanie z Fredem i Augustą byłoby lepsze od codziennego oglądania jego twarzy przy śniadaniu. Nie miała jeszcze żadnych zdjęć ssaków wodnych, ale była pewna, że gdyby weszła w ich posiadanie, to kapitan Hartopp pomimo pierzastego przezwiska znakomicie nadawałby się na morsa.

WIECZÓR W OPERZE

Sala pękała w szwach. Był to ostatni występ Adeliny Patti w La Sonnambula przed powrotem artystki do Nowego Jorku. Wszystkie loże były pełne, każde miejsce – od parteru do jaskółki – zajęte. Bay Middleton siedział w drugim rzędzie, tak blisko sceny, że widział siateczkę błękitnych żył przecinających dekolt La Patti i strużki potu spływające po jej pomalowanych policzkach.

Choć jednak jego oczy wpatrywały się w scenę, zmysły Baya Middletona były skupione na jednej z lóż w najniższym rzędzie. Odczuwał obecność Blanche tak intensywnie, jakby siedziała obok niego; nie oglądając się, wiedział, że jej ramiona są nagie, a na szyi drżą dwa kosmyki blond włosów. Nieomal czuł zapach wody kolońskiej, którą skrapiała sobie skronie. Mimo to nie podnosił wzroku. Zdawał sobie sprawę, że przyjście tutaj będzie błędem, już w momencie, gdy zapinał mankiety koszuli i poprawiał rożki białego krawata. Ale jutro Blanche odjedzie, więc pragnął być jak najbliżej niej, choćby nie potrafił na nią spojrzeć.

Muzyka pogłębiała jego melancholię. Bay nie znalazł się tutaj, jak większość zebranych, jedynie po to, żeby się pokazać. Odczuwał muzykę; czasem orientował się, że włoski na rękach jeżą mu się tak samo jak w chwili, gdy był bliski zwycięstwa w wyścigach albo gdy kobieta spoglądała na niego w określony sposób. Zdarzyło się to, kiedy zobaczył Blanche po raz pierwszy. Podczas obiadu przycisnęła stopę do jego stopy, a wtedy natychmiast zrozumiał, że nie zrobiła tego przypadkiem. Spojrzała na niego spod swoich ciężkich powiek, uśmiechnęła się, ukazując białe ząbki i – przez moment – różowy język. Była to pierwsza z wielu takich chwil. Patrzyła na niego ponad zastawionymi stołami i tłocznymi salami balowymi przez ostatni rok. Przed nią zdarzały się oczywiście inne kobiety, ale Blanche Hozier była pierwszą, dla której Middleton opuścił cały dzień polowania.

Nie uśmiechała się parę godzin temu, stojąc przed lustrem i upinając loki, które chwilę wcześniej wysunęły się z jej fryzury. Bay jak zwykle nie mógł się nadziwić, że Blanche tak szybko potrafi przedzierzgnąć się z kobiety, która brała go za rękę i prowadziła na szezlong, w tę, która teraz stała przed nim i sprawdzała, czy każdy włosek jest na swoim miejscu. Policzki miała jeszcze zarumienione, ale znów była panią domu i żoną pułkownika. Zauważyła w lustrze spojrzenie Baya i odezwała się beznamiętnie:

– Jutro jadę do Combe. – Mężczyzna nic nie odpowiedział; czuł, że coś kryje się za jej słowami. – Pułkownik spędza tam cały czas, pracuje nad swoim projektem systemu melioracyjnego. Nie ma szans na to, że wybierze się do Londynu, więc ja muszę pojechać do niego.

Odwróciła się w stronę Baya i spojrzała na niego, przechylając lekko głowę, a jeden z jej diamentowych kolczyków zalśnił w słońcu, oślepiając mężczyznę.

Middleton potrzebował chwili, żeby przetrawić to, co usłyszał. Istniał tylko jeden powód, dla którego Blanche mogła chcieć wyjechać z Londynu przed końcem sezonu. Jego wzrok spoczął na talii kobiety.

Zamrugał oczami.

– Jesteś pewna?

Blanche uniosła brodę.

– Całkowicie.

Bay wstał i podszedł do niej. Skrzyżowała ręce, jakby zamykała przed nim bramę. Zatrzymał się.

– Dziecko? Blanche, tak bardzo... – Ona jednak przerwała mu, nie potrafiąc znieść przejęcia w jego głosie.

– W Combe o tej porze roku jest prześlicznie. Isobel ma kaszel i sądzę, że wiejskie powietrze dobrze jej zrobi.

Chrapliwa nuta w jej głosie, która zawsze tak na niego działała, teraz zniknęła, zastąpiona przez władczy ton lady Blanche Hozier, córki hrabiego i pani na Combe. Na próżno szukał w jej twarzy śladów dawnej czułości – rysy kobiety były równie twarde jak szklana tafla za nią. Bay poczuł jednocześnie rozpacz na myśl o tym, że ją straci, i rozdrażnienie, że Blanche odprawia go tak bezceremonialnie.

– Napiszesz do mnie. – Nie było to pytanie, lecz ona pokręciła głową.

– Żadnych listów, przynajmniej na razie. Muszę być ostrożna. Jeżeli to chłopiec...

Zobaczył, jak obraca na palcu obrączkę.

– Blanche, będę za tobą tęsknił – powiedział, wyciągając rękę, żeby ująć jej dłoń. Kobieta jednak odsunęła się, jakby jego dotyk parzył. Bay bezsilnie uderzył pięścią we własną rękę.

– Zastanawiam się, dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – Jego spojrzenie pobiegło w stronę szezlonga.

Blanche popatrzyła na niego spod opadających powiek, które zadawały kłam jej surowemu tonowi.

– Myślę, że powinieneś wyjść, zanim wróci służba. I tak za dużo już widzieli.

Tak ogromnie pragnął chwycić ją za włosy i nią potrząsnąć, zburzyć ten porcelanowy spokój, ale zamiast tego opuścił ręce i spytał tylko:

– Jesteś pewna, że to moje dziecko?

Tym razem odwróciła się od niego całym ciałem i wskazała mu drzwi. Bay wziął z fotela kapelusz i rękawiczki i wyszedł bez słowa.

Teraz, słuchając Adeliny Patti w roli Aminy, która wyśpiewywała swoją miłość do Elwina, Middleton czuł, jak uszy pieką go na wspomnienie tamtej uwagi. Chciał spojrzeć w górę i pokazać Blanche, że w rzeczywistości nie miał zamiaru jej zranić, lecz nie zdołał odwrócić głowy. Wiedział, że usunięcie się na wieś było dla niej jedynym rozsądnym rozwiązaniem, a mimo to bolał go sposób, w jaki go odprawiła. Gdyby chociaż okazała choć trochę żalu, odrobinę czułości. Ich romans jednak zakończył się tak samo nagle, jak się zaczął. Bay podejrzewał, że nie jest pierwszym kochankiem Blanche, ale ona zawsze była dyskretna. Wiedział, że jej małżeństwo z Hozierem nie jest szczęśliwe. Tak naprawdę w pewnym momencie myślał, że kobieta pragnie od niego czegoś więcej niż tylko popołudni spędzanych razem w błękitnym salonie, i napawało go to mieszaniną przerażenia i ekscytacji. Lecz ten moment przeminął, a on poczuł jedynie ulgę. Ucieczka z nią oznaczałaby konieczność opuszczenia pułku, a być może nawet kraju. Wiedział więc, że nie ma prawa czuć się pokrzywdzony, niemniej – dziecko... Przypomniał sobie, jak Blanche nie chciała na niego patrzeć, kiedy wychodził od niej tego popołudnia, jakby już wymazała go ze swojego życia.

Po skończonej arii La Patti schyliła głowę, przyjmując oklaski. Scenę wkrótce pokryły kwiaty, rzucane przez wielbicieli. Bay spojrzał w górę, na przeciwległy koniec sali niż ten, gdzie znajdowała się loża Blanche, i zobaczył swoich kolegów, Freda Bairda i Kurczaka Hartoppa siedzących w loży z dwiema paniami. W jednej z nich rozpoznał ciotkę Freda, druga zaś była zapewne jego siostrą. Przypuszczał, że lady Lisle wprowadza ją do towarzystwa, bo matka dziewczyny zmarła wiele lat temu. Wziął do ręki lornetkę, żeby się przyjrzeć, świadomy tego, że Blanche może go obserwować. Nie zaszkodzi jej, pomyślał Middleton, jak zobaczy, że on także ma inne zainteresowania.

Ale panna Baird cofnęła się w głąb loży tak, że jej głowa znalazła się w cieniu, a Bay widział tylko dłoń w rękawiczce z koźlej skóry, postukującą wachlarzem o brzeg balkonu. Nie opuszczał lornetki jeszcze przez chwilę, czekając, aż zobaczy jej twarz, ale dziewczyna więcej się nie pokazała. Miał nieomal wrażenie, że chowa się przed jego wzrokiem.

Podczas antraktu postanowił wyjść; stwierdził, że pójdzie do swojego klubu i napije się brandy. Pomyślał o Blanche spoglądającej w dół, na jego pusty fotel. Kiedy jednak znalazł się na korytarzu, czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu.

– Middleton, co ty tutaj robisz? – Kurczak Hartopp patrzył na niego z szerokim uśmiechem. Bokobrody zakrywały niemal całą jego twarz, za to widoczne fragmenty skóry były zaczerwienione od gorąca. – Spodziewałem się ciebie w loży, staruszku, a nie tu na dole, z plebsem. Wiesz, zauważyłem, że naprzeciwko nas siedzi pewna dama. – Kurczak przymknął jedno oko, mrugając znacząco.

Bay odparł szybko:

– Pomyślałem, że dla odmiany posłucham trochę muzyki. To ostatni występ La Patti przed powrotem do Ameryki.

– Ach tak, czyli jesteś też wielbicielem opery? – Kurczak zaczął śmiać się z własnego dowcipu. Middleton już miał pożegnać rozbawionego kolegę, kiedy zobaczył zbliżającego się Freda Bairda.

– Middleton, stary druhu, wydawało mi się, że widziałem cię na parterze. Zajrzysz do naszej loży? Przedstawię ci moją siostrę.

Bay zamierzał odmówić, ale przypomniał sobie, że lożę Bairdów widać doskonale z miejsca, gdzie siedziała Blanche i jej towarzystwo. Ruszył za Fredem i Hartoppem przez labirynt karmazynowych korytarzy.

– Ciociu, zna ciocia oczywiście kapitana Middletona. A to moja siostra Charlotte.

Bay ukłonił się lady Lisle, po czym zwrócił w stronę Charlotte Baird, która była drobna i stonowana, w przeciwieństwie do swojego potężnego, zamaszystego brata. Wyciągnęła dłoń, a muskając wargami jej rękawiczkę, Middleton poczuł, że palce dziewczyny lekko drżą.

– Jak się pani podoba opera, panno Baird? Powrót La Patti do Nowego Jorku będzie prawdziwym ciosem dla tutejszych melomanów.

Bay stał plecami do widowni. Odwrócił się lekko w lewo, aby osoba zainteresowana mogła zauważyć, że rozmawia z jakąś młodą damą. Charlotte Baird podniosła na niego wzrok. Middleton nie był aż tak wysoki jak Hartopp czy Baird, ale dziewczyna i tak musiała zadrzeć głowę, by z nim porozmawiać.

– Na razie nie miałam okazji wyrobić sobie opinii na temat muzyki, panie kapitanie. Nie sądzę, by od czasu, gdy tu dotarliśmy, mój brat i kapitan Hartopp umilkli choćby dla zaczerpnięcia tchu. – Posłała mu bezradny uśmiech. – Może panu uda się ich przekonać, żeby przez chwilę byli cicho. Tak bym chciała posłuchać opery, a nie tylko ją oglądać.

Bay dostrzegł kilka piegów na grzbiecie jej noska.

– Zrobię, co w mojej mocy, panno Baird, ale wątpię, by sam arcybiskup Canterbury zdołał uciszyć Kurczaka Hartoppa.

Popatrzyła na niego, a wtedy zauważył, że oczy są najbardziej wyrazistym elementem jej twarzy: duże, z wyjątkowo długimi czarnymi rzęsami. Panujący w loży półmrok nie pozwalał Middletonowi stwierdzić, jakiego są koloru. Dziewczyna wytrzymała jego spojrzenie.

– Za to pan, kapitanie, lubi słuchać. Czy to dlatego usiadł pan na parterze?

Znów ten delikatny uśmiech. Bay zdał sobie sprawę, że ona już wcześniej zwróciła na niego uwagę. Jeszcze raz pomyślał, jak dalece różni się od swojego brata. Fred to jowialny byczek, lubi być na świeczniku. Ta dziewczyna natomiast wolała obserwować, sama nie będąc widzianą.

– Lubię patrzeć z bliska na śpiewaków, panno Baird; chcę czuć, że jestem w centrum wydarzeń.

– Ja także bym tego chciała, ale niech pan spojrzy: tutaj wszystko wokół mnie rozprasza. – Machnęła ręką w stronę młodych ludzi stojących obok jej ciotki i wzruszyła ramionami. Zadźwięczał dzwonek sygnalizujący koniec antraktu.

– Bardzo się cieszę, że panią poznałem. – Bay zerknął w stronę Freda Bairda i Kurczaka Hartoppa i dodał: – Mam nadzieję, że uda się pani wysłuchać reszty opery w spokoju.

– Oby tak było. Ale, kapitanie, chyba nie zamierza pan już wracać na swoje miejsce? Jakaś dama w błękicie przez ostatnie kilka minut nie odrywa od pana wzroku; zdaje się, że chciałaby coś panu powiedzieć. Nie obejrzy się pan i nie przekona, co to takiego? – Głos Charlotte Baird był łagodny, ale brzmiała w nim także ostrzejsza nuta. Bay się nie obejrzał, lecz skierował w stronę drzwi w głębi loży.

– Nie sądzę, by cokolwiek mogło być ważniejsze niż drugi akt, panno Baird.

Skinął głową pozostałym i wyszedł. Ku własnemu zaskoczeniu zorientował się, że wraca na swoje miejsce na parterze, teraz ze świadomością, że jest obserwowany z dwóch stron. Poczuł satysfakcję na myśl, że Blanche przyglądała się jego rozmowie z Charlotte Baird z przeciwległego końca sali.

Akt drugi okazał się nie aż tak dobry jak pierwszy; muzyka nie zdołała zagłuszyć gonitwy myśli. Wiercąc się na fotelu, Middleton poczuł nikły zapach gardenii, którą miał w butonierce. Kwiat należał do bukietu zamówionego dla Blanche na dzisiejszy wieczór. Planował zanieść go do niej po południu, ale gardenie dotarły za późno. Gdy wrócił do siebie, leżały na stoliku w hallu niczym niemy wyrzut, przypominający o tym, ile się zmieniło przez te kilka godzin. W pierwszym odruchu Bay chciał się ich pozbyć, rozdeptać białe woskowe płatki i lśniące ciemnozielone liście. Kiedy jednak podniósł kwiaty, żeby je zniszczyć, owionął go oszałamiający zapach. Ta ciężka słodycz towarzyszyła wszystkim wspólnym popołudniom w błękitnym salonie Blanche. Przypomniał sobie drobinki kurzu wirujące w promieniach słońca, które kładły się niczym cekiny na jej nagiej szyi. Woń gardenii była tak zmysłowa jak sama Blanche, woskowe płatki równie gładkie jak biała skóra jej ramion. Bay nie potrafił się powstrzymać: wyciągnął jedną gałązkę i włożył sobie do butonierki. Lecz teraz, dotykając mięsistych białych płatków, pomyślał, że nigdy nie widział Blanche zupełnie nagiej i że już nigdy nie zobaczy. Na tę myśl wzdrygnął się i zgniótł kwiat w palcach.

Nadal miał zamiar wybrać się do klubu, jednak wychodząc, zobaczył Freda Bairda, który pomagał ciotce i siostrze wsiąść do powozu. Na pewno jadą na bal u Spencerów. Bay naturalnie otrzymał zaproszenie jako jeden z adiutantów Spencera w Irlandii, ale postanowił nie iść. Tak naprawdę nie przepadał za balami; panował na nich tak wielki zgiełk, że nigdy nie słyszał, co mówią do niego dziewczęta tymi swoimi cichymi głosikami. Swoją drogą nie miało to większego znaczenia. Wszystkie rozmowy z debiutantkami były identyczne – woli pan walce czy polki? Czy wyścigi z przeszkodami nie są okropnie niebezpieczne? Czy odwiedzał pan kiedyś Szwajcarię w lecie? Middleton stał na rogu Strandu, kiedy minął go powóz Bairdów i mężczyzna zobaczył twarzyczkę Charlotte, spoglądającą na niego przez szybę. Dotknął kapelusza, a dziewczyna w odpowiedzi uniosła rękę, ale ku jego zaskoczeniu się nie uśmiechnęła.

Wahał się przez chwilę, po czym skierował się na północ, w stronę rezydencji Spencerów. Spotka tam Blanche, ale także młodą Charlotte Baird. Na pewno ucieszy się z partnera do tańca innego niż Kurczak Hartopp. Wiedział, że jego kolega na serio stara się o tę dziewczynę – była w końcu dziedziczką, a Hartopp jak wszyscy bogacze chciał stać się jeszcze bogatszy. Jednak teraz, kiedy już poznał Charlotte, Bay stwierdził, że nie podoba mu się pomysł tego małżeństwa. Żadna panna chodząca do opery po to, by posłuchać muzyki, nie jest odpowiednią partią dla przygłuchego Kurczaka. Middleton rozejrzał się za dorożką, ale potem postanowił się przejść. Wieczór jest ładny, a małe spóźnienie na pewno nie zaszkodzi. Może Blanche będzie zerkać w stronę drzwi, zastanawiając się, czy on się zjawi.

BAL U SPENCERÓW

Bal trwał w najlepsze. Był to moment, w którym kobiety miały już policzki zaróżowione od tańca, ale ich fryzury wyglądały jeszcze nienagannie – starannie zakręcone grzywki nie zdążyły wyprostować się od panującego w sali gorąca. Goście, którzy ociągali się z przybyciem, by sprawić wrażenie, że wcześniej jedli kolację w jednej z bardziej wytwornych rezydencji, wreszcie zdecydowali się pojawić. Kuluary parlamentu zostały zamknięte i na sali balowej roiło się od posłów i ministrów. Była to ostatnia impreza w sezonie, zanim wszyscy wyjadą na wieś, więc w powietrzu wyczuwało się szczególną energię. Goście usiłowali wykorzystać tę okazję i uzyskać od świata to, na czym im zależało: awans, romans, męża, kochankę, pożyczkę lub po prostu smakowitą plotkę. Nikt nie chciał, by ominęło go przyjęcie; była to ostatnia szansa na schwytanie promyka nadziei albo nici intrygi, które pozwolą jakoś znieść jałowe letnie miesiące, zanim eleganckie towarzystwo znów zbierze się tu jesienią.

Wchodząc po szerokich schodach, Bay Middleton zauważył, że earl Spencer, znany jako Czerwony Hrabia, ciągle jeszcze stoi przy drzwiach i wita gości. Ostatnim razem Bay widział go w stroju wieczorowym w Dublinie, w rezydencji lorda namiestnika Irlandii. Był tam przedstawicielem Brytyjskiej Korony, a jego imponujący wzrost i złocistoruda broda idealnie pasowały do tego stanowiska. Teraz jednak wiatr się zmienił, wigowie zostali odsunięci od władzy przez torysów pod wodzą Disraelego, a blask Spencera nieco przygasł. Jego królestwem były tereny myśliwskie, nie oświetlone żyrandolami sale balowe. Ale hrabia miał córki na wydaniu oraz partię, która za wszelką cenę chciała znaleźć się znów u władzy, więc nie było innego wyjścia. Mimo wszystko Spencer wciąż kręcił się na obrzeżach uroczystości, jakby był gotów w każdej chwili dać drapaka i zająć się czymś ciekawszym.

Spostrzegł Baya u podnóża schodów i zawołał do niego, zanim lokaj zdążył go zaanonsować.

– Middleton, kochany chłopcze. Ależ się cieszę, że cię tu widzę. – Ścisnął dłoń Baya w swoim wielkim piegowatym łapsku. – Choć to nie to co Dublin, prawda? – Bladoniebieskie oczy Spencera spochmurniały. – W każdym razie mamy tu dziś koronowaną głowę. Królową Neapolu we własnej osobie, a właściwie byłą królową. Jest szalenie dostojna, jak ci wszyscy zdetronizowani monarchowie, niemniej całkiem żwawa. – Wycelował w Middletona grubym palcem. – Na pewno będziesz umiał się nią zająć, liczę na ciebie. Bezbłędnie mówi po angielsku, za to wzdycha całkiem z cudzoziemska. Zdaje się, że król jest nie do końca w jej guście. Jestem przekonany, że umiałbyś wywołać uśmiech na tych pięknych ustach.

– Wątpię, by królowa znalazła czas dla zwykłego kapitana kawalerii. Ale jak zawsze jestem do usług waszej lordowskiej mości – odparł z uśmiechem Bay.

Hrabia roześmiał się i otoczył go ramieniem.

– W Irlandii to były czasy, co, Middleton? Nigdzie się tak cudownie nie poluje. Zresztą kto wie? Dobra passa Disraelego przecież musi się kiedyś skończyć, a wtedy my wrócimy ze zdwojoną siłą.

Popchnął kapitana w stronę sali balowej, gdzie orkiestra grała polkę.

– Proszę bardzo, oto królowa Maria, bohaterka z Gaety. Mówią, że objęła dowodzenie nad garnizonem i stanęła do walki z Garibaldim i wojskami Risorgimenta, kiedy ten mały królik, jej mąż, zamknął się w sypialni. – Spencer wskazał na wysoką ciemnowłosą kobietę w bieli, otoczoną przez grupę mężczyzn w mundurach.

– Zdaje się, że w dalszym ciągu dowodzi swoimi oddziałami.

Bay pomyślał, że królowa wygląda, jakby pozowała do portretu: jej ramiona układały się w idealny owal, a głowę miała zwróconą lekko w bok, tak by wszyscy mogli podziwiać czysty profil i łabędzią szyję. Na ciemnych włosach monarchini skrzył się niewielki diadem.

– Na pierwszy rzut oka widać, że to królowa. Nie to co wdowa z Windsoru. A w dodatku jest nadzwyczajną amazonką. W zeszłym roku wzięła udział w polowaniu w Pytchley i przez cały czas jechała na czele. A dzień spędzony w Pytchley to chyba godziwa rekompensata za utratę królestwa, dobrze mówię?

Ale kapitan nie widział już otoczonej przez dworzan królowej. Zauważył Blanche i mimowolnie powiódł wzrokiem za jej blond główką, płynącą po parkiecie. Spencer sprawdził, na co patrzy jego rozmówca, i cmoknął z dezaprobatą.

– Middleton, ty mnie chyba nie słuchasz. Cóż, w takim razie nie będę cię odrywał od twoich zajęć, choćby nie miało z nich wyniknąć nic dobrego. Najwyższa pora, żebyś się ożenił. W twoim przypadku odpowiednia żona mogłaby zdziałać cuda.

Hrabia ruszył do jadalni, pozostawiając Baya, który przyglądał się tańczącej Blanche. Nie mógł uwierzyć, z jakim wdziękiem porusza się tego wieczora. Zbliżała się znów do niego i mężczyzna wiedział, że jak tylko Blanche odwróci głowę, zobaczy go. Stał jak zaklęty, nie mogąc zrobić kroku, i gdy już-już miał znaleźć się z nią twarzą w twarz, nagle kątem oka zauważył błysk bieli po swojej lewej i zwrócił się w tamtą stronę. Była to Charlotte Baird – wciąż drobna i niepozorna, ale akurat w tej chwili niezwykle mile widziana.

Kapitan znalazł się przy niej. Stała obok swojej ciotki i jeszcze jednej damy, w której Bay rozpoznał Augustę Crewe, narzeczoną Freda. W ich otoczeniu dziewczyna sprawiała wrażenie wyjątkowo małej. Middleton skłonił się paniom i zbliżył do Charlotte.

– Panno Baird, mam nadzieję, że teraz słyszy pani muzykę.

Skinęła głową. Bay pomyślał, że tutaj, w wielkiej roziskrzonej sali balowej, wydaje się mniej pewna siebie niż wtedy w zacisznej loży w Covent Garden.

– Tak, ale ta muzyka nie jest przeznaczona do słuchania. – Spojrzała na niego z tym swoim niewyraźnym uśmiechem, a Bay zauważył, że jej palce postukują o wachlarz.

Skłonił się i poprosił ją do tańca. Jednak zanim dziewczyna zdążyła zareagować, Augusta odparła:

– Jaka szkoda, że się pan spóźnił, kapitanie. Karnecik panny Baird jest już pełny. Mam rację, Charlotte? – powiedziała i spojrzała na Baya, trzepocząc płowymi rzęsami.

Charlotte się roześmiała.

– Ależ Augusto, ja po prostu muszę znaleźć miejsce dla kapitana Middletona. Nie zauważyłaś, jak wspaniale wygląda dziś Fred? To wszystko dzięki kapitanowi, który skierował go do swojego krawca. Chyba powinnam okazać mu naszą wdzięczność, nie sądzisz?

Narzeczona jej brata prychnęła.

– Nie mogę powiedzieć, żebym zauważyła dziś cokolwiek szczególnego. Fred jest zawsze dobrze ubrany.

– Och, przemawia przez ciebie wyłącznie lojalność. Następny taniec należy do pana, a ty, Augusto, bądź kochana i przeproś ode mnie kapitana Hartoppa.

Orkiestra zagrała walca. Bay wyciągnął rękę do Charlotte. Zaskoczyło go to, jaka jest mała i lekka. Ledwie sięgała mu ramienia, inaczej niż Blanche, która była jego wzrostu. Początkowo dziewczyna zbyt usilnie koncentrowała się na krokach, żeby na niego spojrzeć. Widział, jak z przejęcia przygryza wargi. Mocniej chwycił ją w talii, aż wreszcie Charlotte podniosła na niego oczy i odezwała się:

– Świetnie pan tańczy.

– Sporo ćwiczyłem. W Irlandii nie mieliśmy nic do roboty poza polowaniem i chodzeniem na przyjęcia.

– Ale kapitan Hartopp także był w Irlandii, prawda? A nie tańczy tak dobrze jak pan.

Bay się uśmiechnął.

– Rzeczywiście, trudno nazwać Kurczaka tancerzem. Za to potrafi jeździć konno.

– Panie kapitanie, dlaczego mówicie na niego „Kurczak”? Pytałam już Freda, ale nie chce mi powiedzieć.

– Panno Baird, skoro brat nie chce, to chyba oczekiwanie, że ja pani powiem, wymagałoby pewnego trudu. – Zauważył jej minę i dodał: – Proszę się nie gniewać. To w sumie niewesoła historyjka, a ja zanadto lubię Kurczaka, żeby ją powtarzać.

– Ale nie ma pan nic przeciwko podebraniu mu partnerki do tańca?

Middleton spojrzał na nią zaskoczony. Nie spodziewał się po siostrze Freda takiej bystrości.

– Ależ to była pani decyzja, nie moja. Kiedy już przyjęła pani moje zaproszenie, nie mogłem przecież odmówić.

– Jest pan niezwykle rycerski, kapitanie. – Podniosła wzrok, spoglądając na niego spod rzęs, a Bay doszedł do wniosku, że oczy dziewczyny są szare, prawie tego samego koloru co deresz, na którym jeździł zeszłego lata w Irlandii. Nie była piękna, ale zauważył, że z przyjemnością patrzy na jej twarz.

– Cóż, domyślałem się, że nie ma pani ochoty przetańczyć całej nocy z Kurczakiem.

– Czyżby to znaczyło, że jest pan również jasnowidzem, a nie wyłącznie najlepiej ubranym oficerem w całej gwardii?

Kapitan wybuchnął śmiechem.

– Czym zasłużyłem sobie na to zaszczytne miano? I skąd u pani taka orientacja w kwestiach umundurowania, panno Baird?

– Nie u mnie, lecz u mojego brata. Fred na ogół nie jest zbyt skory do pochwał, więc sądzę, że mogę mu wierzyć. Żałuję tylko, że dziś nie ma pan na sobie munduru, żebym mogła ujrzeć tę doskonałość na własne oczy.

– O, myślę, że wokół jest dość mundurów – rzucił lekceważąco Middleton. Miał poczucie, że w zakładaniu takiego stroju na każdą okazję jest coś z ostentacji.

– Nie wątpię, kapitanie, że pański frak to szczyt dobrego smaku i dyskretnej elegancji.

Bay nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem na swój nieskazitelny frak z czterema dżetowymi guzikami przy mankiecie. Opanował się, widząc, że Charlotte się uśmiecha.

– Pani kpi sobie ze mnie, ale ja się nie wstydzę dbałości o to, by moje ubrania dobrze leżały.

– Zazdroszczę panu, że taką wagę przywiązuje pan do szczegółu. Fred stale beszta mnie za to, że za mało interesuję się strojami. Chciałby, żebym była zawsze ubrana według najświeższej mody, tak jak Augusta. Ale mnie ta cała skomplikowana procedura towarzysząca szyciu sukien wydaje się okropnie nużąca. Stanie bez ruchu i pozwalanie, żeby ktoś wtykał we mnie szpilki, to stanowczo nie jest zajęcie dla mnie.

– Co w takim razie wolałaby pani robić?

Nie odpowiedziała od razu. Dopiero po okrążeniu parkietu odezwała się z wahaniem:

– Lubię robić zdjęcia.

Bay nie ukrywał zdumienia. Jak ta niezwykła dziewczyna może być spokrewniona z nudziarzem Fredem?

– Doprawdy? A co pani fotografuje?

– O, najróżniejsze rzeczy: pejzaże, portrety, zwierzęta; wszystko, co zapowiada się na dobrą kompozycję.

– A fotografowała pani kiedyś konia?

– Jeszcze nie. Ma pan na myśli jakiegoś konkretnego?

– Bardzo chciałbym mieć podobiznę Sherry, mojej hunterki. To przepiękne stworzenie.

– Koń i jeździec to mógłby być ciekawy temat. Czy ktoś kiedyś robił panu zdjęcie, panie kapitanie?

– Nigdy.

– Nikt nigdy nie proponował panu, że go sfotografuje? Jestem zaskoczona.

Middleton już miał odpowiedzieć, kiedy zobaczył złote włosy i białą twarz Blanche zaledwie kilka cali od siebie. Na sekundę stracił równowagę, z impetem opuścił stopę, po czym usłyszał stłumiony okrzyk i cichy odgłos rozdzierania materiału.

– Tak mi przykro, panno Baird, co ja narobiłem? – Bay spojrzał w dół i zobaczył, że przydeptał falbanę, odrywając ją od białej jedwabnej sukni.

Przez chwilę myślał, że Charlotte się rozpłacze, lecz ta pokręciła głową i powiedziała:

– Nic wielkiego, ale chyba nie powinnam tego tak zostawiać.

Usiedli w kącie sali, a Middleton kazał lokajowi sprowadzić służącą z igłą i nitką.

– Chyba że wolałaby pani schronić się w jakimś ustronniejszym miejscu, na przykład w garderobie?

Spojrzała na niego z ukosa.

– Ależ skąd, stanowczo wolałabym zostać tutaj i spróbować ustalić, jak doszło do tego, że tak znakomity tancerz stracił równowagę.

Bay rozłożył ręce.

– Panno Baird, pani potrafiłaby każdemu zawrócić w głowie.

Dziewczyna przez chwilę nic nie odpowiadała, rozważając jego wypowiedź, po czym rzekła:

– Nie wydaje mi się, żeby to była prawdziwa przyczyna, panie kapitanie.

Middleton już miał zaprotestować, kiedy zjawiła się służąca i zaczęła zaszywać rozdarcie. Bay stanął przed Charlotte, osłaniając ją przed spojrzeniami z sali. Kiedy czynność dobiegła końca i suknia była znów cała, powiedział:

– Przypuszczam, że więcej pani ze mną nie zatańczy, ale czy mogę zaprowadzić panią na kolację?

Dziewczyna pokręciła głową.

– Obiecałam, że zjem ją w towarzystwie kapitana Hartoppa. Nie mogę znów go porzucić.

– Cóż za rozczarowanie. W takim razie proszę chociaż pozwolić, że odprowadzę panią do lady Lisle.

Podał jej ramię, ona jednak zawahała się, po czym wyjęła kwiat ze swojego bukiecika. Był to pączek białej róży, którego ciasno zwinięte płatki różowiły się delikatnie.

– Kapitanie, wypadł panu kwiat z butonierki. Przyjmie pan ten w zamian?

Wziął pączek z jej wyciągniętej ręki i zatknął go sobie w klapie. Kwiatek był mniejszy niż tamta gardenia, a Bay nie wyczuł żadnego zapachu.

– Wielce pani uprzejma, panno Baird.

– Ależ skąd. Po prostu zauważam różne drobiazgi.

– Nawet bez aparatu?

Uśmiechnęła się.

– Kiedy już człowiek nauczy się patrzeć właściwie, nie może przestać.

– Zaczynam się denerwować na myśl o tym, że zostanę uwieczniony na zdjęciu.

– Przecież ja widzę jedynie to, co jest, panie kapitanie.

Już miał ją zapytać, co takiego widzi, gdy zauważył, że w ich stronę kieruje się Kurczak Hartopp.

– Panno Baird, wreszcie panią znalazłem. Przybyłem ocalić panią z rąk Middletona. Mam nadzieję, że nie zapomniała pani o swojej obietnicy i że będzie mi wolno zabrać panią na kolację.

– Oczywiście, że nie zapomniałam, kapitanie. Właśnie się do pana wybierałam.

– To wszystko przeze mnie. Oto panna Baird dzieliła się ze mną swoim bukiecikiem, bo wypadł mi kwiat z butonierki.

Kurczak spojrzał na pączek białej róży w klapie Middletona i poczerwieniał. Do Baya dotarło, że w jakiś sposób go obraził. Charlotte z zakłopotaną miną położyła dłoń na ramieniu Hartoppa.

– Mam nadzieję, że nie zrobiłam panu przykrości. Butonierka kapitana Middletona świeciła pustkami, a w tym pięknym bukieciku, który pan mi podarował, było tyle kwiatów, że mogłam sobie pozwolić na podzielenie się jednym...

– Ależ skąd, jakiej przykrości – odparł Hartopp, najwyraźniej dotknięty. – Chodźmy lepiej do jadalni, zanim znikną całe lody.

Bay zdawał sobie sprawę, że niezbyt szlachetnie jest czerpać radość z irytacji Kurczaka, jednak nie potrafił nic na to poradzić. Hartopp i Fred Baird nigdy nie kryli zdumienia, że Middleton pomimo niższej pozycji społecznej i mniejszego majątku jest nie tylko lepszym jeźdźcem od nich obu, lecz także ma znacznie większe powodzenie u kobiet.

Niemniej choć rozdrażnienie Kurczaka było niewątpliwie satysfakcjonujące, to jeszcze większą przyjemność sprawiło Bayowi to, że drobna Charlotte Baird bez żadnych skrupułów ofiarowała mu kwiat. Najwyraźniej go polubiła, i choć Middleton był przyzwyczajony do tego, że kobiety go lubią, to ucieszył się, że ta konkretna dziewczyna zdecydowała się go wyróżnić. Domyślał się, że nie jest to osoba, którą łatwo zadowolić.

Orkiestra zaczęła grać kolejny utwór, a Bay go rozpoznał – kiedyś tańczył do niego z Blanche. Nie zdarzało się to zbyt często, bo pani Hozier była ostrożna i uważnie dbała o swoją reputację, tak więc Middleton pamiętał każdy taniec całkiem wyraźnie. Tę konkretną polkę grano na balu w Londonderry. Dopiero co zostali kochankami i fakt, że Bay mógł trzymać ją w ramionach na oczach wszystkich, miał w sobie coś odurzającego. Kobieta niemal na niego nie patrzyła, ale widział puls tętniący na jej szyi. Teraz przyłapał się, że rozgląda się za nią po sali i zastanawia, czy ona także wspomina tamten wieczór, lecz wśród wirujących tancerzy nie było widać blond główki. Pewnie Blanche jest na kolacji albo może wróciła już do domu. Middleton poczuł zaskoczenie, że mógł nie zauważyć jej wyjścia. Zerknął na kieszonkowy zegarek; była prawie północ. Znacznie później, niż sądził. Nie zdawał sobie sprawy z upływającego czasu.

Za sobą usłyszał kaszlnięcie. Odwrócił się i zobaczył ubranego w galowy mundur mężczyznę, którego nie znał.

– Kapitan Middleton? – W głosie mężczyzny pobrzmiewał cudzoziemski akcent, francuski albo włoski.

Bay skinął głową.

– Hrabia Cagliari. Jestem koniuszym Jej Wysokości Królowej Neapolu. – Włoch przeniósł spojrzenie na monarchinię.

Middleton się skłonił. Cagliari był wysokim blondynem, a jego pierś zdobiły rozliczne medale.

– Do usług.

– Być może słyszał pan, że Jej Królewska Mość weźmie tej zimy udział w polowaniu w Pytchley.

Bay przytaknął.

– Podobno jest znakomitą amazonką.

– W rzeczy samej. Jej Wysokość nie wie, co to strach. Niemniej jest królową, zatem byłoby stosowne, aby miała jakąś asystę. Ostatecznie poluje z pospólstwem.

Middleton się uśmiechnął.

– Sadzę, że uczestnicy Pytchley raczej nie określiliby siebie w ten sposób.

Cagliari wykonał przepraszający gest ręką.

– Zechce mi pan wybaczyć; naturalnie zdaję sobie sprawę, że Pytchley to elitarne zgromadzenie. Niemniej może, jak to się tutaj mówi, właśnie w tym sęk. Królowa, jak panu wiadomo, została brutalnie rozdzielona z krajem, którego imię nosi. Nie ma okazji przewodzić, błyszczeć, do czego predestynuje ją urodzenie i wychowanie. Zaczęła więc przywiązywać dużą wagę do tego, by się wyróżniać, by zaznaczać swoją pozycję. – Cagliari urwał, szukając odpowiednich słów, po czym dodał: – Królowa pragnie wyróżnić się w Pytchley, panie kapitanie. W tym celu potrzeba jej przewodnika, kogoś, kto pomoże jej zająć należne miejsce.

– Panie hrabio, polowanie to nie to samo co dwór królewski.

– Ależ oczywiście, niezręcznie się wyraziłem. Rzecz jasna to arena, na której można wykazać się biegłością i sportowym zapałem, lecz Jej Wysokość, jak wiemy, już jest istną boginią łowów. Trzeba jej wyłącznie pewnych wskazówek od człowieka pańskiego pokroju, tak by mogła stać się królową polowania.

– Wskazówek? Chodzi panu o to, żebym został jej opiekunem? Otwierał przed nią bramy i tak dalej, mówił, skąd wieje wiatr, i pomagał wsiąść na konia, jeśli z niego spadnie?

Cagliari rozpromienił się, nie wychwyciwszy ironii w głosie Baya.

– Otóż to, panie kapitanie. Opiekun. Oto właściwe słowo.

Middleton zamilkł. Hrabia najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z absurdalności swojej propozycji.

– Proszę przekazać Jej Wysokości, iż choć to dla mnie prawdziwy zaszczyt, obawiam się, że niestety nie mogę uczynić zadość jej prośbie.

– Ale, panie kapitanie, chyba nie docenia pan powagi sytuacji. Królowa byłaby panu niezmiernie wdzięczna... – Cagliari przewrócił oczami, obrazując w ten sposób ogrom jej wdzięczności.

– Doprawdy, pańska mocodawczyni będzie bardziej zadowolona z kogoś, kto lubi wzbudzać wdzięczność u monarchów. Czemu nie poprosi pan kapitana Hartoppa? Stoi o tam, przy orkiestrze, widzi pan? Wysoki gość z bokobrodami. To znakomity jeździec, równie doświadczony jak ja, i z pewnością marzyłby o tym, by móc towarzyszyć na polowaniu królowej Neapolu.

Hrabia spojrzał w stronę Hartoppa, który stał obok Charlotte, i pokręcił głową.

– Nie wątpię, że to wspaniały człowiek, ale Jej Królewska Mość poprosiła konkretnie o pana, kapitanie. Wiele słyszała o pana wyjątkowych talentach.

– To mi naturalnie pochlebia, niemniej muszę odmówić. Nawet gdyby moja własna królowa zażądała moich usług jako opiekuna, nie zgodziłbym się. Kocham polowanie i nie zamierzam psuć sobie jednej z największych przyjemności w życiu, występując w roli królewskiej niańki.

Widząc zszokowaną minę Włocha, Bay stwierdził, że chyba posunął się za daleko.

– Hrabio, uraziłem pana swoją bezpośredniością. Proszę mi wybaczyć; jak pan widzi, zupełnie nie mam natury dworzanina.

Cagliari złożył mu ukłon.

– Jej Wysokość będzie zawiedziona. Nieszczęsna dama, doprawdy, musi dźwigać tak wiele krzyży.

Middleton poklepał hrabiego po ramieniu.

– Proszę jej powiedzieć, że jestem ordynarny, nieokrzesany i zupełnie nie nadaję się na towarzystwo dla królowej. Nie wątpię, że taki człowiek jak pan potrafi przedstawić to jako nieszczęście, którego cudem udało się uniknąć.

Cagliari uśmiechnął się blado.

– Cóż, panie kapitanie, zrobię, co w mojej mocy.

Bay odprowadził wzrokiem Włocha, przeciskającego się między tancerzami w stronę ekskrólowej. Pora się zbierać. Schodząc po szerokich schodach, podniósł oczy i zobaczył kroczącą przed Hartoppem Charlotte Baird, która wychodziła z jadalni na antresoli. Był ciekaw, czy spojrzy w dół i go zauważy. Stał tak przez chwilę, dopóki dziewczyna go nie spostrzegła. Uśmiechnęła się leciutko, a Bay dotknął różyczki w butonierce. W tym momencie Hartopp ujął Charlotte pod rękę i pospiesznie ruszył z nią do sali balowej.

ZDJĘCIE GRUPOWE

MELTON HALL, LEICESTERSHIRE, STYCZEŃ 1876

Grupa stojąca na schodach w Melton kręciła się niespokojnie, usiłując się rozgrzać, a oddechy zmieniały się w parę w zimnym powietrzu. Zwłaszcza lady Lisle sprawiała wrażenie nieszczęśliwej; nos poczerwieniał jej od chłodu – a tak się cieszyła na myśl, że spędzi przemiły poranek przed kominkiem w bibliotece, pisząc listy. Ale w dzisiejszych czasach żadne przyjęcie nie mogło się obyć bez grupowej fotografii. Kiedy lady Crewe napisała do Adelaide, zapraszając ją wraz z bratanicą i bratankiem do Melton, siedziby rodu Crewe w Leicestershire, na święta i Nowy Rok, poprosiła, żeby Charlotte przywiozła swój „sprzęt”. „Cudownie byłoby mieć pamiątkę z naszego spotkania”, dodała lady Crewe. „Kiedy Archie wrócił zeszłego lata z Balmoral powiedział, że w tamtejszej bawialni było mnóstwo zdjęć.”

Adelaide Lisle niechętnie przekazała wiadomość bratanicy. Nie pochwalała fotograficznych wyczynów Charlotte. Dziewczyna zmieniła swoją garderobę przy Charles Street w jakąś kryjówkę, do której nikt nie mógł wejść, nie zadzwoniwszy najpierw dzwonkiem. Gdy ciotka protestowała przeciwko temu, ile czasu Charlotte spędza w swojej ciemni, bratanica po prostu zmieniała temat. Lady Lisle niewiele więcej mogła zrobić. Obie strony zdawały sobie sprawę, że to z pieniędzy Charlotte jest opłacany dom w Mayfair, dwóch przystojnych lokajów w liberii stojących na stopniach powozu lady Lisle, gdy ta składała popołudniowe wizyty, oraz szampan, którym lubiła częstować gości podczas swoich czwartkowych podwieczorków. Panna Baird nigdy nie posunęłaby się do wytykania tego ciotce, ale swoją drogą nie było takiej potrzeby. Mąż Adelaide Lisle, umierając, zostawił ją z tytułem szlacheckim, za to praktycznie bez żadnych środków na jego poparcie. Żyła więc skromnie w małym domku nieopodal katedry w Salisbury, dopóki Fred nie wezwał jej, by nadzorowała towarzyski debiut jego siostry. Bez żalu zrezygnowała z pełnej wyrzeczeń salisburyjskiej egzystencji na rzecz wygodnego życia przy Charles Street w otoczeniu lokajów w liberii. Dlatego też choć Adelaide Lisle nie była zachwycona wystawaniem na chłodzie, podczas gdy jej bratanica majstrowała przy czymś za zielonym suknem przykrywającym aparat, to starsza dama nie mogła sobie pozwolić na narzekanie.

Ustalono, że sesja fotograficzna nastąpi tego ranka. Kiedy sezon myśliwski rozpocznie się na dobre, za dnia w domu nie będzie prawie nikogo. W tej chwili wszyscy goście znaleźli się już na miejscu. Jako ostatni zjawili się Bay Middleton i Kurczak Hartopp, którzy dotarli do Melton poprzedniego wieczora wraz ze swoimi końmi i psami myśliwskimi. Lady Lisle była zaskoczona faktem, że Middleton został tu zaproszony; miesiąc wcześniej na balu u Spencerów Augusta jednoznacznie stwierdziła, że nie jest to „odpowiedni” młody człowiek. Wyglądało jednak na to, że jego nieodpowiedniość nie stanowi przeszkody w sezonie myśliwskim, kiedy wszystkie najlepsze domy ze „złotego trójkąta”, czyli Quorn, Pytchley i Melton, rywalizowały ze sobą, starając się przyciągnąć najlepszych jeźdźców. Fred zdradził ciotce, że Bay odrzucił pięć zaproszeń, w tym jedno od Spencerów do Althorp, aby móc przyjechać do Melton.

W swoim namiocie z zielonego sukna Charlotte spojrzała przez obiektyw i jeszcze raz przeliczyła głowy: cztery, pięć, sześć, gdzie jest siódma? Wynurzyła się spod zasłony i popatrzyła na grupę zza aparatu. Centralną część kadru zdominowały jej ciotka oraz gospodyni, lady Crewe; Augusta siedziała na lewo od matki, zwrócona w stronę Freda, który stał za nią. Charlotte pomyślała, że gdyby miała pobawić się tym zdjęciem, to Augusta ze swoimi jasnymi rzęsami i buzią w ciup byłaby prędzej królikiem niż pekińczykiem, za to czerwonolicy Fred z podwójnym podbródkiem jak zawsze znakomicie nadawałby się na indyka.

Mężczyźni stali na schodku z tyłu, co sprawiało, że różnice we wzroście jeszcze wyraźniej rzucały się w oczy: potężna sylwetka Kurczaka Hartoppa górowała nad pozostałymi. Charlotte zastanawiała się, czy może poprosić mężczyzn, by stanęli o stopień wyżej, żeby to zniwelować; lord Crewe nie był zbyt wysoki, a kapitan Middleton przy boku Hartoppa sprawiał wrażenie dziwnie drobnego. Teraz jednak gdzieś zniknął.

– Co się stało z kapitanem Middletonem?

– Nie martw się, Mitenko, musiał po coś pójść. Za chwilę wróci – odparł Fred.

– Ale wszystko jest już gotowe. Nie mógł poczekać?

Charlotte nie znosiła, gdy brat przy ludziach nazywał ją „Mitenką”. Wyjaśnił jej kiedyś, że gdy była małym dzieckiem, wyglądała jak mitenka bez ręki w środku. Wielokrotnie prosiła go, żeby tak na nią nie mówił, ale oczywiście im bardziej protestowała, tym chętniej używał tego przezwiska.

– Charlotte, kochanie, nie możesz po prostu wykonać zdjęcia bez niego? – odezwała się lady Lisle. – Robi się trochę chłodno.

– Kiedy to by popsuło całą kompozycję – odparła jej bratanica. Było to prawdą. Zależało jej, żeby czterej mężczyźni z tyłu stanowili ramę dla kobiet pośrodku, ale w głębi duszy pragnęła sfotografować Baya. Chciała zobaczyć, jak będzie wyglądał w jej obiektywie.

W tej samej chwili Middleton zbiegł po schodach i zajął miejsce obok Hartoppa.

– Proszę wybaczyć, panno Baird, musiałem poprawić krawat. Uznałem, że chciałaby pani, żebym prezentował się jak najlepiej.

Charlotte znów schowała głowę pod ciężką zasłoną. Widziała na płycie sylwetkę Baya do góry nogami, z głową sześć cali poniżej głowy Kurczaka. Kazała im stać nieruchomo przez tyle czasu, ile zajmuje wyrecytowanie w myśli Ojcze nasz, od momentu gdy ona podniesie rękę i ściśnie gruszkę. Modlitwa nie tylko miała odpowiednią długość, lecz przy okazji modele koncentrowali się na przypominaniu sobie słów, co powstrzymywało ich przed wierceniem się. Matka chrzestna dziewczyny, lady Dunwoody, powiedziała jej kiedyś, że gdy się kogoś fotografuje, można w ten sposób uchwycić cząstkę jego duszy, „więc jeśli możesz, Charlotte, najlepiej sportretować go w stanie łaski”. Ale nas zbaw ode złego, amen. Dziewczyna wyszła spod zasłony i uśmiechnęła się do stojącej przed nią grupki.

– Dziękuję za cierpliwość. Mam nadzieję, że będą państwo zadowoleni z efektu.

Ludzie zaczęli się kręcić, zesztywniali po wymuszonym bezruchu. Bay jako pierwszy wyłamał się z szeregu. Zeskoczył ze schodów i znalazł się przy Charlotte.

– Czy mogę pomóc pani wnieść sprzęt do środka?

– Wielce pan uprzejmy. Proszę tylko poczekać, aż rozłożę aparat.

Middleton przyglądał się z uwagą, podczas gdy dziewczyna wysuwała naświetloną płytę z aparatu i wkładała do skórzanego futerału.

– Ma pani dużo ekwipunku. Kiedy pani wspomniała mi, że interesuje się fotografią, nie miałem pojęcia, że taka z pani profesjonalistka.

Charlotte się uśmiechnęła.

– Tego bym nie powiedziała, ale bardzo to lubię. Pochlebia mi, że pamięta pan naszą rozmowę.

– Oczywiście, że pamiętam. Nieczęsto słyszę od młodych dam, że wolą stać za obiektywem aparatu, niż mierzyć suknie.

– Istotnie. Przypuszczam, że należą do mniejszości. Na przykład Augusta zupełnie nie może tego pojąć. Wczoraj nie kryła dezaprobaty, kiedy wymówiłam się od udziału w rozmowie na temat jej wyprawy, bo miałam do zrobienia odbitkę.

Bay roześmiał się, ukazując białe zęby. Charlotte cieszyła się, że jest tak sympatyczny, jak zapamiętała z balu u Spencerów. Nawet przez obiektyw wydawał się znacznie pełniejszy życia i energii niż jej brat czy Hartopp. Miał w sobie jakąś sprężystość, dzięki której czuła się z nim swobodniej niż przy większości znajomych młodzieńców z ich niezgrabnymi ruchami i bokobrodami. Nosił strój z materiału w bardzo ciemnym odcieniu zieleni. Kurtka miała nietypowe skośne wyłogi i wyszukane rogowe guziki. Dziewczyna rozpoznała ten styl jako „uniwersytecki”. Brat wspominał jej o nim:

– Ostatni krzyk mody, w klubach wszyscy w takich chodzą.

Fredowi nie było w nim do twarzy, bo podkreślał jego beczułkowaty tors, ale na szczupłej sylwetce Baya ten krój wydawał się raczej szykowny niż niedorzeczny. Charlotte skonstatowała także z ulgą, że Middleton nie zapuścił bokobrodów, tak ostatnio popularnych. Panna Baird spędziła niejeden wieczór, usiłując się nie gapić na okruch czy listek tytoniu, zaplątany w bujny zarost na twarzy jej tancerza. Raz przerwała Fredowi w środku jego wywodu na temat „typowo kobiecych zachowań”, wskazując na imponujący kawałek stiltona przyczepiony do jego faworytów. Bay ku jej zadowoleniu ograniczył się do schludnych wąsów.

– Pozwoli pani, że ja się tym zajmę? Chyba trudno to uszkodzić. – Wyjął z jej rąk statyw i zaczął zręcznie składać jego drewniane nogi. – Mam nadzieję, panno Baird, że nie zapomniała pani o swojej obietnicy.

– Obietnicy?

– Że sfotografuje pani Sherry, moją klacz.

– Jestem chyba za mało doświadczona, żeby zrobić portret samej klaczy, ale z koniem i jeźdźcem powinnam dać sobie radę. Niemniej proszę pamiętać, że nie wolno się poruszać.

– Dla Sherry nie będzie to żaden problem, to naprawdę poważna klacz. Ze mnie natomiast jest okropny wiercipięta.

Dziewczyna się uśmiechnęła. Wzięła aparat i futerał ze szklanymi płytami i ruszyła w stronę domu. Idąc do nieużywanego pokoju dziecinnego, który lady Crewe pozwoliła Charlotte zaadaptować na pracownię fotograficzną, musieli przejść przez mroczny hall. Choć Melton powstało na początku siedemnastego wieku, zostało niedawno przebudowane w modnym stylu gotyckim. Wszystkie okna w hallu zastąpiono witrażami wyobrażającymi sceny z legend arturiańskich, więc twarz Baya przybierała na przemian żółty, niebieski i czerwony odcień, gdy mężczyzna mijał Panią Jeziora, sir Galahada oraz Lancelota i Ginewrę.

– Panno Baird, wybiera się pani w poniedziałek na polowanie? – zapytał, podążając za nią wąskimi schodami. Niósł statyw, za nim szedł lokaj z aparatem, a sama Charlotte trzymała futerał z płytą fotograficzną.

– Nie poluję, panie kapitanie, ale przyjdę na zbiórkę. Zamierzam zrobić kilka zdjęć.

Bay się roześmiał.

– Wątpię, czy podczas zbiórki uda się pani kogoś namówić, żeby stał nieruchomo przez całe Ojcze nasz.

Postawił statyw.

– Dlaczego pani nie poluje? Przypuszczam, że świetnie pani jeździ, a Fred ma przecież niezłą stajnię.

Dziewczyna ostrożnie przygotowała płytę do wywoływania. Odezwała się, siląc się na lekki ton; nie chciała, żeby okoliczności jej życia rzuciły cień na ich rozmowę.

– Moja matka była drugą żoną ojca. Poślubił ją, kiedy Fred miał siedem lat. Była bardzo młoda, bardzo bogata i, jak się wydaje, bardzo lekkomyślna. Zginęła podczas wypadku na polowaniu, gdy ja miałam cztery latka. Ojciec stwierdził, że nie chce, żeby jego córka narażała się na coś podobnego.

Ciszę przerwał hałas, z jakim lokaj postawił na ziemi ciężki aparat.

– Myślę, że gdybym był na miejscu pani ojca, uważałbym podobnie.

Middleton rozejrzał się po pomieszczeniu, a potem wskazał na wypełniające je przyrządy fotograficzne.

– Ale zajmuje pani sobie czas czymś innym. Nie miałem pojęcia, że fotografowanie wymaga tak wiele sprzętu.

– A to tylko część. W domu mam tego jeszcze więcej.

Bay wziął do ręki jedną z brązowych płóciennych teczek, w których Charlotte trzymała swoje prace.

– Czy można?

– Naturalnie. Choć muszę pana uprzedzić, że mam więcej zapału niż wprawy.

Mężczyzna zaczął przeglądać zdjęcia.

– Na mnie sprawiają wrażenie dzieł prawdziwej artystki. Podziwiam ten portret Freda i Augusty; udało się pani sprawić, że narzeczona wydaje się niemal uosobieniem łagodności.

Charlotte się roześmiała.

– Tak, to było nie lada wyzwanie. Musiałam jej przyrzec, że będzie wyglądała jak księżna Walii.

Bay zachichotał i dalej przeglądał fotografie, po czym nagle przerwał i wykrzyknął:

– Ależ to jest kapitalne! – Trzymał w ręce odbitkę z Królewską Menażerią. Charlotte sfotografowała oryginalny kolaż i umieściła zdjęcie w owalnej czarnej ramce. – Królowa jako dorsz, doprawdy uderzające podobieństwo. A Bertie jest nadzwyczajnym bassetem. Widzę, że figlarka z pani, panno Baird.

– Może i tak. Fred uważa, że jestem dziwaczna.

Middleton uważnie przyjrzał się zdjęciu menażerii.

– Na podstawie tego jestem skłonny przyznać mu rację.

Podniósł wzrok i na widok rozczarowanej miny Charlotte wybuchnął śmiechem.

– Ale znacznie lepiej być dziwaczną niż „wytworną”, jak Augusta. Na przykład ja kolekcjonuję porcelanę i, jak pani wiadomo, w operze wolę słuchać, niż spać czy rozmawiać. Moi koledzy oficerowie uważają to za ekscentryczne, ja jednak jestem dumny ze swoich dziwactw. I choć niezmiernie lubię Kurczaka Hartoppa, to nie chcę przypominać go ani trochę bardziej niż to konieczne, i jestem pewien, że pani czuje to samo w stosunku do Augusty.

– Nie spodziewa się pan chyba, że będę źle mówić o przyszłej bratowej – zaprotestowała Charlotte. – Jestem sierotą. Augusta niedługo stanie się częścią mojej rodziny.

– Wyrazy współczucia – odrzekł z uśmiechem Bay. – Panno Baird, proszę mi powiedzieć: gdyby miała pani poddać podobnemu zabiegowi grupę, którą sfotografowała pani dziś rano, to jakim zwierzęciem by mnie pani zastąpiła?

Charlotte przechyliła głowę.

– Przecież tak nie można. Jeśli odpowiem zgodnie z prawdą, mogę pana obrazić, a jeżeli panu pochlebię, to uzna mnie pan za niemądrą gąskę, zabiegającą o pana względy.

– Przyrzekam, że nie poczuję się obrażony niczym, co pani powie, a ustaliliśmy już przecież, że nie sposób wziąć pani za niemądrą gąskę.

– W takim razie niech pomyślę...

Charlotte przymknęła oczy z udawanym namysłem. Od chwili, kiedy zobaczyła Baya po raz pierwszy, wiedziała dokładnie, jakim jest zwierzęciem.

– Powiedziałabym, że jest pan czymś dzikim, ale nie egzotycznym. Drapieżnikiem, który chodzi własnymi ścieżkami. Nie należy ufać panu, jeśli w pobliżu znajdują się kury czy kaczki, za to potrafi pan zapewnić otoczeniu znakomitą rozrywkę. Zrobiłabym z pana lisa, kapitanie. Mam nadzieję, że pana nie uraziłam.

– Wprost przeciwnie. Mam do lisów wielką słabość. Zawdzięczam im kilka najlepszych dni w moim życiu.

Zadźwięczał gong wzywający na lunch.

– Panie kapitanie, musimy iść. Lady Crewe nie toleruje spóźnień. Augusta zaś będzie gubić się w domysłach, co robiliśmy tutaj tak długo bez przyzwoitki.

– Czy mam jej powiedzieć, że flirtowaliśmy, panno Baird?

– A więc tym się właśnie zajmujemy, kapitanie? Dziękuję, że mnie pan oświecił.