Histeryczki - Roxane Gay - ebook + książka

Histeryczki ebook

Roxane Gay

4,2

Opis

Przegrane, szalone, matki, siostry, przyjaciółki, kochanki... „Histeryczki” to zbiór opowiadań Roxane Gay, na który składają się różne historie kobiet, oscylujące wokół tematów miłości, przemocy, skomplikowanych międzyludzkich relacji. Nieprzewidywalne, odważne i niepozbawione pikanterii opowiadania. Autorka po tej książce została okrzyknięta mistrzynią opowiadania i znawczynią kobiecej natury w jej różnych odcieniach.

 

Bohaterkami są tu kobiety: nie wyjątkowe, inne czy gorsze, ale takie, które przeżyły niejedno, bo życie pisze różne scenariusze. Kobieta, która straciła dziecko, która w dzieciństwie doświadczyła gwałtu, która jest kochanką księdza, która jest gruba i brzydka, która jest martwa... która mogłaby być jedną z nas. Współczujemy im, przeżywamy ich historie razem z nimi, czerpiemy siłę z ich doświadczeń. Przepełnia nas poczucie siostrzeństwa i wspólnoty. Może nasze doświadczenia nie są aż tak dramatyczne, ale wszystkie wiemy, co to przemoc, odrzucenie czy żałoba.

 

Po publikacji zbioru autorka stała się ikoną feminizmu – książka została ogłoszona jednym z najlepszych tytułów stycznia (Harper’s Bazaar i Bustle.com), jest popularna za granicą i tłumaczona na wiele języków. Jak mówi Roxane Gay, największe wyzwania dla feminizmu to zwiększenie społecznej świadomości tego, czym ten ruch naprawdę jest, niestygmatyzowanie feminizmu, a także zapewnienie kobietom wolności reprodukcyjnej, równej płacy za równą pracę i wsparcia w okresie macierzyństwa i opieki nad dziećmi.

 

Tak lekturę książki podsumowała Sylwia Chutnik, pisarka i działaczka społeczna:

 

Roxane Gay napisała feministyczną odpowiedź na „Fragment analizy pewnej histerii" Zygmunta Freuda. Zamiast marzeń sennych Idy Bauer, którą badano, możemy poznać cały wachlarz rozchwianych kobiet. Tylko że ich „och, jakże histeryczne zachowania" są skutkiem otaczającego je świata: pedofilii, popieprzonych mężów, społeczeństwa wciskającego im kit, że mogą istnieć tylko w parze. A kiedy są samotne, to znowu chleją  i nadal nie pasują do układanki.”

 

„Czy to pisarki, naukowczynie, czy striptizerki – kobiety Gay cierpią z powodu strasznych nadużyć, przeżywają żałobę po niewyobrażalnych stratach, mocno kochają i ciężko pracują”.

Booklist

 

„Jeden temat – walka kobiet o niezależność – ale wiele koncepcji i form... Gay budzi podziw skłonnością do ryzyka w swojej eksploracji kobiecych życiorysów i nowych sposobów na opowiedzenie ich historii”.

Kirkus Reviews

 

„To historie o wytrwałości – autorka „Bad Feminist” pięknie wyczarowuje opowieści o kobietach, które wykazują siłę w trudnych okolicznościach”.

The Guardian

 

***

O autorce

 

Roxane Gay urodziła się w Omaha w stanie Nebraska w 1974 roku. Wykłada na Purdue University w stanie Indiana, jest opiniotwórczą autorką „New York Timesa” i pisarką. Wydała kilka książek, które zyskały miano bestsellerów. W „Bad Feminist” (2014) Gay z feministycznej perspektywy opisuje, jak to jest przemierzać świat jako kobieta. W „Hunger” (2017) wraca do dzieciństwa i gwałtu, który naznaczył jej życie, i zastanawia się, co wspólnego mają głód, troska o siebie, poczucie bezpieczeństwa, jedzenie i otyłość. Współtworzyła jeden z komiksów z serii „Czarna Pantera”, zatytułowany „World of Wakanda” (2016), do którego wprowadziła postaci LGBTQ. Roxane Gay jest jedną z najbardziej cenionych amerykańskich pisarek i ważną postacią ruchu feministycznego. Jak sama o sobie mówi: gwałt zabrał jej głos, a feminizm pozwolił jej ten głos odzyskać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (62 oceny)
29
19
10
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lesheque

Nie oderwiesz się od lektury

dziękuję autorce, za pokazanie świata tyloma parami kobiecych oczu. i dziękuję również za przedstawienie kilku typów męskich, które mogę próbować. Wspaniała lektura.
00
Sparrow44

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
Cleopathre

Nie oderwiesz się od lektury

Okrutnie mocna, ciężka i trudna... Wciąga i pochłania bez reszty. Mistrzowsko ułożone słowa zostawiają pełen dyskomfortu posmak..
00

Popularność




Tytuł oryginału: DIFFICULT WOMEN
Projekt okładki: KONRAD NOWICKI
Projekt typograficzny i łamanie: MONIKA ŚWITALSKA
Redaktor prowadzący: PAULINA POTRYKUS-WOŹNIAK
Korekta: JOLANTA KUCHARSKA, MAGDALENA GERAGA
Copyright © 2017 by Roxane Gay All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Dorota Konowrocka-Sawa Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2018
Wydanie I
ISBN 978-83-66005-14-3
Poradnia K Sp. z o.o. ul. Wilcza 25 lok. 6, 00-544 Warszawa e-mail:[email protected] www:www.poradniak.pl Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: sklep.poradniak.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Dla histeryczek,

które należałoby czcić

z tytułu samej ich natury

Pójdę za tobą

Siostra zdecydowała, że odwiedzimy jej mieszkającego w Reno męża. Nie powiem, żebym się ucieszyła.

– Co to ma wspólnego ze mną? – zaprotestowałam.

Carolina wyszła za mąż jako dziewiętnastolatka. Jej mąż Darryl był od niej o dziesięć lat starszy, ale miał bujną czuprynę i uznała, że to o czymś świadczy. Pierwszy rok po ślubie przemieszkali u nas i mama mówiła, że stają na nogi, ale właściwie nie wychodzili z łóżka, więc uznałam, że stawanie na nogi jest eufemizmem seksu. Kiedy się wreszcie wynieśli, zamieszkali w jakiejś norze wytapetowanej na groszkowo, z balkonem, którego balustrada ruszała się jak przegniłe zęby. Wpadałam do nich po zajęciach na miejscowej uczelni. Carolina z tego swojego wolontariatu wracała zwykle później, więc czekałam na nią, gapiąc się w telewizor i sącząc ciepłe piwo, podczas gdy Darryl, który jakoś nie mógł znaleźć roboty, wlepiał we mnie gały i powtarzał, jaka jestem śliczna. Kiedy naskarżyłam na niego siostrze, roześmiała się i pokręciła głową.

– Na faceta nie poradzisz, ale nie będzie ci się naprzykrzał, obiecuję.

I miała rację.

Darryl postanowił przenieść się do Nevady – lepsze perspektywy, jak twierdził – i obwieścił Carolinie, że jako jego żona ma jechać razem z nim. Ponieważ był jej mężem, w ogóle nie musiał pracować, ale przejawiał staroświecką niekonsekwencję w najdziwniejszych kwestiach. Carolina nie lubi, gdy jej się dyktuje, co ma robić, no i nie zamierzała mnie opuszczać, a ja nie planowałam wyjeżdżać, więc została, i co prawda nie rozwiedli się, ale żyli całkiem osobno.

Spałam, czując na piersi ciężkie, gorące ramię mojego chłopaka Spencera, kiedy Carolina zapukała do drzwi. Mój związek ze Spencerem pozostawiał wiele do życzenia z rozmaitych powodów i wcale nie najbłahszym było to, że Spencer mówił wyłącznie cytatami z filmów, uważając, że ugruntowuje w ten sposób swoją reputację kinomana. Potrząsnął mną, ale tylko jęknęłam i przekręciłam się na bok. Wobec braku reakcji z naszej strony, Carolina weszła do mieszkania, wpakowała się do naszej sypialni i wsunęła pod kołdrę obok mnie. Miała wilgotną i dziwnie chłodną skórę, jakby biegała na mrozie. Pachniała perfumami i lakierem do włosów.

Pocałowała mnie w kark.

– Savvie, czas się zbierać – szepnęła.

– Nie chcę jechać. Serio.

Spencer zakrył twarz poduszką i wymamrotał coś niezrozumiałego.

– Nie każ mi jechać samej. – Głos jej się załamał. – I nie każ mi tu zostawać. Nie tym razem.

Godzinę później pędziłyśmy już międzystanową na wschód. Skuliłam się przy drzwiach i oparłam policzek o szybę. Gdy przekraczałyśmy granicę stanu Kalifornia, wyprostowałam się i, nie zdejmując dłoni z ramienia siostry, powiedziałam:

– Naprawdę cię nienawidzę.

Motel Blue Desert sprawiał wrażenie porzuconego, jakby zapomnianego. Gipsowe ściany pokryte były wykwitami czarnej pleśni i ciemnozielonego grzyba. Trzeszczały, uparcie próbując świecić, neonowe litery VAC N Y. Na parkingu stało ledwie kilka aut.

– Zupełnie mnie nie dziwi, że zakotwiczył w tym miejscu – stwierdziłam, kiedy wjeżdżałyśmy na parking. – Będę ogromnie rozczarowana, jeśli pójdziesz tu z nim do łóżka.

Darryl otworzył drzwi w luźnych bokserkach i koszulce z logo szkoły średniej. Grzywka opadała mu na oczy, wargi miał spierzchnięte.

Podrapał się po brodzie.

– Wiedziałem, że do mnie wrócisz.

Carolina potarła kciukiem jego kilkudniowy zarost.

– Bądź milutki.

Przepchnęła się obok niego, a ja powoli podążyłam za nią. Pokój był mały, ale czystszy, niż się spodziewałam. Stojące na środku łóżko trochę się zapadło. Obok nieduży stół i dwa krzesła, pod przeciwległą ścianą dębowa komoda zastawiona brudnymi kubkami ze styropianu; jeden z nich nosił ślady szminki.

Wskazałam na wielki telewizor kineskopowy.

– Do głowy by mi nie przyszło, że nadal takie produkują.

Darryl skrzywił górną wargę i kiwnął głową ku drzwiom prowadzącym do sąsiedniego pomieszczenia.

– Sprawdź, czy pokój obok jest wolny. – Poklepał łóżko i rzucił się na materac, który cicho pod nim jęknął. – Twoja siostra i ja będziemy zajęci.

W recepcji jakiś dziad z wielkim bebechem i ryżą czupryną oparł się o kontuar i popukując palcem w plan hotelu, zaczął po kolei zachwalać wszystkie dostępne pokoje. Wskazałam na przylegający do lokum Darryla.

– Chciałabym zapytać o ten.

Recepcjonista podrapał się po brzuchu i strzelił palcami.

– Nic mu nie brakuje. W łazience trochę sufit zacieka, ale jak człowiek stoi pod prysznicem, to przecież i tak jest mokry, nie?

Przełknęłam ślinę.

– Biorę.

Zlustrował mnie od góry do dołu.

– Potrzebne pani dwie pary kluczy czy towarzystwo?

Podsunęłam mu trzy banknoty dwudziestodolarowe.

– Ani jedno, ani drugie.

– Jak pani sobie chce.

W pokoju unosił się ciężki zapach stęchlizny. Łóżko było zapadnięte jak poprzednie; zupełnie jakby jedna i ta sama osoba chodziła z pokoju do pokoju i w każdym zostawiała po sobie ciężar pamięci. Po przeprowadzeniu skrupulatnej inspekcji przycisnęłam ucho do drzwi oddzielających mnie od pokoju Darryla. Carolina i jej mąż zachowywali się zaskakująco cicho. Zamknęłam oczy. Uspokoiłam oddech. Nie wiem, jak długo tam stałam. Z odrętwienia wyrwał mnie głośny stuk.

– Ej, ty! Gumowe ucho!

Otworzyłam drzwi i spiorunowałam wzrokiem siostrę stojącą na progu z rękoma na biodrach. Darryl leżał na łóżku, ubrany, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Skinął głową i uśmiechnął się szeroko.

– Dobrze wyglądasz, młoda.

Zanim zdążyłam się odciąć, Carolina zakryła mi usta.

– Darryl zabiera nas na kolację. I to do kasyna.

Rzuciłam okiem na swój strój: wytarte dżinsy z dziurą na kolanie i biały podkoszulek bez rękawów.

– Nie przebieram się.

Paradise Deluxe był pod każdym względem krzykliwy: dywany wybuchały nieszczęśliwym połączeniem czerwieni, zieleni, oranżu i fioletu, z głośników pod sufitem dudniła klasyka rocka. Całe piętro kasyna usiane było jaskrawymi automatami do gier, a każdy wydawał z siebie serie przeraźliwie wysokich dźwięków nieukładających się w żadną melodyjkę. Przy większości stali podpici klienci i ryczeli na całe gardło, raz po raz wciskając guzik uruchamiający bęben. Szliśmy wężykiem, jedno za drugim, a Darryl co kilka kroków kiwał głową, jakby był tutaj właścicielem.

W restauracji było ciemno i pusto. Kelner, szczupły, wysoki chłopak, któremu tłuste strąki opadały na twarz, wręczył nam brudne, zafoliowane menu i na kwadrans zniknął.

Darryl rozparł się na krześle, przeciągnął i otoczył Carolinę ramieniem.

– Tak właśnie wygląda raj. Mają tu najlepsze steki w Reno. Mówię wam, mięso tak kruche i delikatne, że nóż wchodzi jak w masło.

Schowałam się za jadłospisem, udając, że bez reszty pochłania mnie oferta tanich mięs i smażeniny.

Darryl kopnął mnie pod stołem.

Odłożyłam menu.

– Musisz?

Uderzył dłonią w stół.

– Znowu razem, ha!

W oczekiwaniu na powrót kelnera Carolina machinalnie gładziła Darryla po udzie. Zaczął robić dziwne miny i w końcu zapalił, strzepując popiół na stół.

– Tak chyba nie wolno – zauważyłam.

Darryl wzruszył ramionami.

– Mam tu chody. Nikt mi nie zwróci uwagi.

Wbiłam wzrok w kupkę usypanego popiołu.

– Będziemy na tym stole jedli.

Wydmuchał tylko idealną smużkę dymu.

Carolina lekko dotknęła mojego łokcia i spojrzała na Darryla przez stół.

– Daj jej spokój – powiedziała.

Siostra i Darryl pobrali się przed sędzią pokoju. Stałam przy niej w najlepszej sukience: żółtej, bez rękawów, z podwyższonym stanem – i w różowych trampkach. Świadkiem pana młodego był jego brat Dennis, któremu nie chciało się nawet wcisnąć w eleganckie spodnie, więc kręcił się teraz obok państwa młodych w krótkich spodenkach koloru khaki. Sędzia truł coś o miłości i posłuszeństwie, ja tymczasem gapiłam się na blade, spęczniałe kolana Dennisa. Nasi rodzice i bracia stali sztywnym rządkiem obok matki Darryla, która głośno żuła gumę. Zwykle odpalała jednego od drugiego, więc po dziesięciu minutach bez szluga zaczynało być z nią naprawdę niedobrze.

Kiedy już oboje wypowiedzieli przysięgę, wyszliśmy na zatłoczony korytarz, gdzie roiło się od ludzi stojących przed kolegium do spraw wykroczeń, składających wnioski o przedłużenie prawa jazdy i szukających sprawiedliwości. Byłyśmy tu przed trzema laty i też czegoś szukałyśmy, ale teraz nie wspominałyśmy o tym, udając, że mamy wszelkie powody do świętowania. Dennis sięgnął do plecaka i wyciągnął dwa ciepłe piwa, które razem z Darrylem natychmiast otworzyli. Carolina wybuchnęła śmiechem. Policjant, któremu brzuch wylewał się ze spodni, spojrzał na nich spod ciężkich powiek, po czym spuścił wzrok na własne buty. Wszyscy niespiesznie powlekli się w stronę parkingu, zostawiając nas z Caroliną nieco z tyłu.

Przycisnęła czoło do mojego.

W gardle urosła mi mokra gula.

– Czemu on?

– Nie byłabym dobra dla człowieka naprawdę dobrego. A Darryl nie jest w sumie zły.

Tak dobrze wiedziałam, o czym mówi.

Darryl pracował na nocną zmianę, zarządzając małym, położonym na obrzeżach Reno lotniskiem, z którego latali hazardziści i zamożni łajdacy ceniący sobie dyskrecję. Jak udało mu się załatwić tę robotę, pozostawało tajemnicą. Co on mógł wiedzieć o zarządzaniu, lotnictwie i w ogóle pracy jako takiej? Zaproponował, żebyśmy się z nim zabrały, jakby się bał, że gdy tylko spuści Carolinę z oka, to ta mu znowu zniknie. Jego kumpel Cooper miał przynieść piwo i jakieś zioło. W drodze na lotnisko siedziałam na tylnej kanapie i wpatrywałam się w piegi na karku Darryla, które od linii włosów w kształcie szerokiego V zagęszczały się bliżej kręgosłupa. Carolina nachyliła się ku niemu, jakby się nigdy nie rozstali. Odwróciłam wzrok.

– Nie masz żadnej konkretnej roboty do zrobienia?

Spojrzał w moją stronę i wyszczerzył zęby.

– Z waszą pomocą, drogie panie, uwinę się raz dwa.

– Mógłbyś mnie po prostu odwieźć do motelu.

Carolina obróciła się na siedzeniu.

– Jeśli ty wracasz, to ja też – powiedziała ostro. – Znasz zasady.

– A wy nadal zrośnięte jak bliźnięta... no, jak to się mówi? Coś z kotami...

Wetknęłam palec w dziurkę na oparciu siedzenia kierowcy.

– Syjamskie?

Darryl uderzył dłonią w kierownicę i huknął triumfalnie.

– Syjamskie! No właśnie.

Skinęłam głową, a Carolina obróciła się z powrotem.

– Coś w tym rodzaju.

Byłyśmy kiedyś małe.

I wszędzie chodziłyśmy razem. Carolina była zaledwie rok starsza, to żadna różnica. Kiedy przyszłam na świat, rodzice wyprowadzili się z Los Angeles, bo wydawało się, że z dwiema córkami powinni zamieszkać w jakiejś spokojnej, bezpiecznej okolicy. Wylądowaliśmy w pobliżu Carmel-by-the-Sea na osiedlu hiszpańskich casitas, otoczonych wysokimi dębami.

Miałam dziesięć lat, Carolina jedenaście. Stałyśmy na małym parkingu nieopodal parku znajdującego się w pobliżu domu. Zatrzymała się na nim półciężarówka z wymalowanym na burcie rozgwieżdżonym niebem, lśniący granat usiany kropeczkami białego światła, coś prześlicznego. Chciałam dotknąć tych jasnych gwiazdek, ciągnących się przez całą długość samochodu. Podszedł do nas Jessie Schachter, kolega Caroliny, zaczęli rozmawiać. Karoseria samochodu była ciepła, taka ciepła, a przecież zawsze wyobrażałam sobie, że gwiazdy są zimne. Gwiazdki poruszyły się i drzwi samochodu odsunęły się na bok. Przykucnął w nich mężczyzna, starszy, w wieku mojego ojca. Utkwił we mnie spojrzenie, a na jego wąskich wargach zaigrał dziwny uśmiech.

Chwycił mnie za szelki i wciągnął do środka. Chciałam krzyczeć, ale zatkał mi usta dłonią. Spocona skóra smakowała olejem silnikowym. Carolina usłyszała, jak próbuję zaczerpnąć powietrza, i zamiast rzucić się do ucieczki, podbiegła do samochodu i wcisnęła się do środka, w skupieniu wykrzywiając buzię. Mężczyzna szybko zatrzasnął drzwi, po czym związał nam nogi w kostkach i ręce w nadgarstkach.

– Żebyście się nie ważyły krzyknąć – bo zabiję waszych rodziców i przyjaciół, wszystkich, co do jednego – zagroził.

Każde słowo podkreślił ruchem palca. Kazał nazywać się panem Peterem.

Sześć tygodni później pan Peter zostawił nas przed szpitalem w pobliżu naszego domu. Stałyśmy przed wejściem na izbę przyjęć i patrzyłyśmy, jak odjeżdża, uwożąc ze sobą lśniące gwiazdki na burcie samochodu. Chwyciłam Carolinę za rękę i podeszłyśmy do kontuaru z napisem REJESTRACJA, zza którego ledwie nas było widać. Milczałam, i nieprędko miało się to zmienić. Carolina cicho podała rejestratorce nasze nazwiska. Kobieta wiedziała, kim jesteśmy, pokazała nam nawet ulotkę z naszymi zdjęciami, na której podano imiona, kolor włosów i oczu, w co byłyśmy ubrane, gdy widziano nas po raz ostatni. Zakręciło mi się w głowie i zarzygałam całą podłogę. Carolina przyciągnęła mnie do siebie.

– Potrzebujemy pomocy medycznej – powiedziała.

Jakiś czas później na izbę przyjęć wbiegli rodzice, gorączkowo wołając nas po imieniu. Próbowali nas tulić, ale nie odwzajemniłyśmy uścisków. Powiedzieli, że strasznie zeszczuplałyśmy. Siedzieli między naszymi szpitalnymi łóżkami, by mieć nas obie blisko siebie. Zapytali Carolinę, dlaczego wskoczyła do samochodu, zamiast pobiec po pomoc.

– Nie mogłam zostawić siostry samej – odparła.

Po wypisaniu nas ze szpitala śledczy przesłuchali nas w pokoju, w którym ustawiono krzesełka i stoliczki z rozłożonymi na nich kolorowankami, kredkami i innymi przyborami dla dzieci. Jakbyśmy ich potrzebowały.

Wróciłyśmy do szkoły po trzech miesiącach. Kiedy pani Sewell wyczytała listę obecności, wyszłam z klasy i, mimo jej protestów, odnalazłam klasę Caroliny. Usiadłam na podłodze obok jej ławki i oparłam głowę na jej udzie. Od tej pory, cokolwiek by się nie działo, chodziłam na zajęcia z Caroliną. Nauczyciele nie wiedzieli, co robić, pozwolili mi więc przeskoczyć klasę. Siostra była moją jedyną ostoją. Cała reszta straciła sens.

Po przyjeździe na lotnisko poszłyśmy za Darrylem na malutki terminal. Wskazał nam niewielką poczekalnię: trzy ławki ustawione w podkowę. Szerokie okno wychodziło na pas startowy.

– To strefa dla VIP-ów – oznajmił ze śmiechem. Pokazał nam zagracone biuro, zastawione pomarańczowymi pachołkami, zasłane przykurzonymi papierami, zarzucone jakimiś słuchawkami i stertą nieodgadnionych śmieci. Usiadłyśmy w poczekalni, a Darryl zajął się diabli wiedzą czym. Kilka minut później powiedział: – Podejdźcie do okna. Coś wam pokażę.

Wstałyśmy. Wyciągnęłam szyję i nagle całe lotnisko rozbłysło długimi rzędami błękitnych świateł, których uroda zaparła mi dech w piersiach. Miło było znaleźć się wśród tak nieoczekiwanego piękna.

Darryl podszedł niepostrzeżenie i objął nas ramionami.

– Czyż nie cudowny widok, drogie panie?

Chwilę później przed okno zajechała półciężarówka.

Darryl podskoczył i zaczął machać rękami.

– Przyjechał Cooper! No to będzie impreza!

I wybiegł przyjacielowi na spotkanie. Uściskali się, brutalnie poklepując po plecach, jak to faceci, po czym podciągnęli się na maskę i otworzyli sobie po piwku.

Odwróciłam się do siostry.

– Carolina, co my tu, u diabła, robimy?

Obrysowała palcem na szkle ożywioną sylwetkę Darryla.

– Wiem, kim jest. Dokładnie wiem, kim jest. Potrzebuję obecności kogoś, kogo całkowicie rozumiem.

Odsunęła z twarzy kosmyk włosów.

Kłamała. Wiedziałam, że nie powie mi prawdy, dopóki nie będzie gotowa.

Podbiegła do półciężarówki i mężczyźni rozsunęli się, żeby zrobić jej miejsce. Patrzyłam, jak otwiera piwo, które strzela jej pianą w twarz. Odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała. Zazdrościłam jej. Dla mnie, po prawie dwóch latach, Spencer był nadal zagadką. Chciałam wiedzieć, jak się z tym czuje. Odebrał po pierwszym dzwonku.

– Nie rozumiem cię. Potrzebuję być z facetem, którego rozumiem.

Spencer odchrząknął.

– Słuchaj mnie bardzo uważnie, bo starannie dobieram słowa i nigdy się nie powtarzam. Przedstawiłem się, czyli już wiesz, kim jestem.

Nie byłam w stanie znosić jego niedorozwoju ani chwili dłużej.

– Wiesz co, Spencer? Żegnam cię.

I rozłączyłam się, żeby nie słyszeć kolejnych bzdur, którymi mógłby mnie uraczyć.

Przyłączyłam się do Darryla, jego kumpla i siostry siedzących na samochodzie zaparkowanym na płycie lotniska. Carolina uśmiechnęła się szeroko i rzuciła mi piwo.

– No i jak ten twój facet z wypożyczalni wideo?

– Skończyłam z nim.

Carolina wyrzuciła ręce nad głowę i zapiszczała triumfalnie, po czym podpełzła do przedniej szyby, stanęła na dachu półciężarówki i krzyknęła, żebym weszła za nią. Cooper sięgnął do środka i podkręcił radio. Piłyśmy i tańczyłyśmy na dachu samochodu, a chłopcy, którzy siedzieli niżej, podawali sobie jointa. Tańczyłyśmy mimo szybko zapadających ciemności, ale w końcu zmęczyłyśmy się i zlazłyśmy na maskę. Wpatrywałyśmy się w gwiazdy, noc była jeszcze ciepła. Chciało mi się płakać.

Carolina odwróciła się do mnie.

– Nie płacz – powiedziała.

– Nie wracamy do domu, prawda?

Ujęła moją twarz w dłonie.

Obudziłam się i zamrugałam. Piasek w oczach. Spierzchnięte wargi. Wyschnięta i napięta skóra twarzy. Całą tę pustynię miałam w środku. Usiadłam powoli i rozejrzałam się dookoła. Byłam z powrotem w swoim zatęchłym pokoju motelowym, którego zapach przyprawiał o mdłości. Chwyciłam się za pierś. Wciąż miałam na sobie ubranie. Drzwi do pokoju Darryla były otwarte. Darryl spał rozciągnięty na brzuchu, a jedno z jego długich ramion zwisało z krawędzi łóżka. Carolina, w okularach przekrzywionych na czubku nosa, siedziała oparta o zagłówek i rozwiązywała krzyżówkę.

– Krótko spałaś.

– Od dawna tu jesteśmy?

Spojrzała na zegarek stojący na stoliku nocnym.

– Kilka godzin.

Odłożyła krzyżówkę i odprowadziła mnie do pokoju. Pomogła mi zdjąć dżinsy i naciągnęła przez głowę czystą koszulkę. Obmyła mi twarz chłodną ściereczką i ułożyła się na łóżku obok mnie.

Popatrzyłam na nią.

– Powinnaś się przespać.

Skinęła głową, więc opatuliłam nas kołdrą.

– Ty trzymaj wartę – wyszeptała.

Ścisnęło mnie w piersi.

– Cicho – powiedziałam. – Cśśś...

Wbiłam wzrok w pokryty zaciekami sufit, który zbrązowiał ze starości. Carolina zaczęła cicho pochrapywać. Kiedy się znudziłam, włączyłam telewizję i zaczęłam oglądać film dokumentalny o manatach u wybrzeży Florydy, które dorastają średnio do prawie trzech metrów i giną zwykle z winy człowieka. Po tych słowach naukowca przeprowadzający wywiad dziennikarz na chwilę zamilkł.

– Zawsze okazuje się, że winny jest człowiek – powiedział ciężko.

Byłyśmy kiedyś małe. A potem już nie.

Pan Peter wiózł nas dość długo. Takie drobne i takie wystraszone – niewiele było trzeba, żeby nas uciszyć. Zatrzymał się wreszcie w miejscu, którego z niczym nie kojarzyłyśmy. Mało mówił. Chwycił nas za karczki i pokierował do domu. Zaprowadził do sypialni z dwoma wąskimi łóżkami. Pamiętam, że ściany wyklejono tapetą w misie z niebieskimi muszkami i wykończono jaskrawoniebieską bordiurą. Nie było okien. Nie było nic oprócz łóżek i ścian, naszych ciał i naszego strachu. Zostawił nas na chwilę, zamykając drzwi. Usiadłyśmy na brzegu łóżka, jak najdalej od wejścia. Milczałyśmy, przywarłszy do siebie drżącymi patykowatymi nóżkami. Wrócił i cisnął mi zwój liny.

– Zwiąż ją – polecił. Zawahałam się, a wtedy mocno ścisnął mnie za ramię. – Nie każ mi czekać.

– Przepraszam – wyszeptałam i luźno obwiązałam liną nadgarstki Caroliny.

Trącił mnie stopą.

– Mocniej.

Kiedy zacisnęłam linę, Carolina zaczęła coś bełkotać głosem, który szybko stał się piskliwy. Usta miała mokre od łez, plwociny i obelg.

– Proszę wziąć mnie! – błagała. – Proszę wziąć mnie. Proszę.

Odmówił. Gdy skończyłam, szarpnął linę. Usatysfakcjonowany, pociągnął mnie za koszulkę. Carolina wstała i chwyciła mnie za ręce. Opuszki miała jaskrawoczerwone, kostki pobielałe. Gdy wyciągał mnie z pokoju, zacieśniła uścisk, aż wreszcie ją odepchnął. Kiedy drzwi się zamykały, otworzyłam szeroko oczy. Siostra oszalała. Krzyczała i raz po raz rzucała się na drzwi.

Zabrał mnie do drugiej sypialni, z łóżkiem tak wielkim jak łoże rodziców. Była tam i komoda, ale nic na niej nie stało, nic, ani jeden obrazek. Carolina krzyczała i waliła w drzwi, lecz teraz wszystkie dźwięki dobiegały mnie jakby z oddali.

– Możemy być przyjaciółmi. Albo wrogami – powiedział.

Nie rozumiałam, a przecież rozumiałam: ze sposobu, w jaki na mnie patrzył i raz po raz oblizywał wargi.

– Skrzywdzi pan moją siostrę?

Uśmiechnął się.

– Jak będziemy przyjaciółmi, to nie.

Przyciągnął mnie do siebie i przesunął mi kciukiem po wargach. Chciałam odwrócić wzrok – jego oczy nie były normalne, ludzkie oczy nie powinny tak wyglądać – ale nie zrobiłam tego. Wcisnął mi kciuk do ust. Zastanawiałam się, czy nie ugryźć, czy nie zacząć krzyczeć, myślałam o siostrze, samotnej w tym dalekim pokoju, ze związanymi nadgarstkami, i co on jej zrobi. Co zrobi mnie. Co zrobi nam. Nie rozumiałam, skąd ten palec w moich ustach. Szczęka mi drgnęła. Nie ugryzłam.

Uniósł brwi.

– A więc przyjaciele – stwierdził. Przyciągnął mnie do siebie. Moje ciało stało się niczym.

Odprowadził mnie później do tego pierwszego pokoju. Carolina siedziała bezwładnie pod najdalszą ścianą. Zobaczywszy nas, przypadła mu do kolan.

Zaśmiał się i odkopnął ją na bok.

– Nie przeszkadzaj. Twoja siostra i ja zostaniemy przyjaciółmi.

– Sraciółmi – powiedziała Carolina i znów się na niego rzuciła.

Odepchnął ją, cisnął nam na podłogę pudełko owocowych żelków i zostawił nas same. Kiedy kroki ucichły, Carolina kazała mi się rozwiązać. Stanęłam w kącie. Chciałam zawinąć nas w ściany.

Wpatrywała się we mnie przez długą chwilę.

– Co ci zrobił?

Spuściłam wzrok na buty.

– O nie – wyszeptała.

Ustaliłyśmy sobie stały rozkład zajęć: w dzień zwiedzanie Reno, wieczorem lotnisko z Darrylem. Czasem pozwalał nam się bawić urządzeniami, których w ogóle nie powinnyśmy dotykać. Kiedy lądował samolot, stawałyśmy na skraju pasa i wyciągałyśmy ramiona do góry, jakbyśmy próbowały chwycić go za skrzydła. Kiedy dotykał pasa, biegłyśmy za nim, jakby mógł nas za sobą pociągnąć.

Spencer już nie zadzwonił, nie wykonał żadnego pompatycznego gestu, żeby mnie zatrzymać. Miałam to w nosie. Rodzice dawno przyzwyczaili się do tego, że nie odstępujemy się z Caroliną na krok, więc kiedy zyskali pewność, że jesteśmy bezpieczne, już tylko co kilka dni wysyłali nam esemesy, by przypomnieć, że nas kochają i żebyśmy dzwoniły, jeśli czegokolwiek będziemy potrzebować. Nic o nas nie wiedzieli. Nie znali dziewczyn, które wróciły do domu po panu Peterze.

Któregoś ranka nie mogłam zasnąć i zastałam Darryla w łóżku, czuwającego nad śpiącą Caroliną. Wsunęłam się pod kołdrę obok niej, a on spojrzał na mnie ponad jej szczupłą sylwetką.

Jakby dokładnie wiedział, o czym myślę.

– Nie jestem już tym facetem. Dorosłem i chcę być uczciwy.

I pocałował moją siostrę w ramię. Skinęłam głową i zamknęłam oczy.

Pan Peter przychodził codziennie i codziennie kazał mi wiązać siostrę. Zabierał mnie do drugiego pokoju i brał sobie z mojego ciała, co chciał. Carolina szalała. Raz po raz próbowała do mnie dotrzeć, skłonić do opowiedzenia jej, co się stało. Nie mogłam.

Miała gorzej, dopóki pan Peter nie kazał jej związać mnie. Krzyczałam, aż zaczęłam pluć krwią. Splunęłam mu pod nogi.

– Mieliśmy być przyjaciółmi. Obiecał pan!

Roześmiał się.

– Twoja siostra też będzie moją przyjaciółką, dziecino.

Kiedy wyszli, rzuciłam się na drzwi, wołając ją po imieniu i nabijając sobie z wściekłości guzy. Wiedziałam za dużo. Kiedy ją wreszcie przyprowadził, przykuśtykała do mnie i rozwiązała mi nadgarstki. Usiadłyśmy na podłodze.

– Tak jest lepiej. Bardziej sprawiedliwie – powiedziała.

Ale płakałyśmy obie. I nie umiałyśmy przestać.

Od tej pory pan Peter przychodził po nas codziennie, czasem częściej niż raz. Bywało, że pojawiali się inni mężczyźni. Czasem leżałyśmy obok siebie na jego wielkim łóżku i patrzyłyśmy sobie w oczy, i nie odwracałyśmy wzroku, choćby nie wiem co nam robili. Poruszałyśmy ustami i mówiłyśmy sobie rzeczy słyszalne tylko dla nas. Kąpał nas w małej łazience. Siadałyśmy w zielonkawej wannie, twarzą do siebie, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Nie zostawiał nas samych nawet po to, żebyśmy się mogły umyć. Zamknął nasz świat w kilku ślepych pokojach tego domu, w całości wypełniony nim samym.

Zapach motelu Blue Desert doprowadzał mnie do szaleństwa. Powietrze było duszne i zatęchłe, a ja miałam wrażenie, że osiada mi na skórze, na ubraniach, na zębach. Któregoś dnia zobaczyłam karalucha łażącego po ekranie telewizora i dostałam szału. Wparowałam do pokoju Darryla i zastałam siostrę skuloną w jego ramionach. Gładził ją po włosach. Odwróciłam wzrok, czując, jak palą mnie policzki. Nie sądziłam, że są zdolni do takiej intymności.

– Nie zostanę tu ani chwili dłużej.

Carolina usiadła.

– Nie chcę wracać do domu.

Drżenie w jej głosie ścisnęło mnie za serce.

Byłam gotowa się kłócić, ale wyglądała na koszmarnie zmęczoną.

– Możemy zatrzymać się w jakimś milszym miejscu. – Objęłam spojrzeniem pokój. – Ale tak nie będziemy mieszkać.

Szturchnęła Darryla w pierś.

– A co z nim?

– A czy wy się czasem aktualnie nie bawicie w dom?

Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Darryl uniósł kciuki w górę.

Kiedy odjeżdżaliśmy spod motelu Blue Desert, neon wyświetlał VAC   Y.

Policja schwytała pana Petera, gdy miałyśmy piętnaście i szesnaście lat. Nazywał się Peter James Iversen. Jego żona i dwaj synowie mieszkali naprzeciwko domu, w którym nas trzymał. Władze znalazły taśmy. Nie miałyśmy pojęcia. Do naszego domu przyszło dwóch śledczych. Siedziałyśmy z Caroliną na sofie. Mówili, a my słuchałyśmy bez drgnienia powieki. Opowiedzieli o taśmach. Oglądali je. Pochyliłam się i oparłam czoło na kolanach. Carolina położyła mi dłoń na karku. Rodzice stali z boku i powoli kręcili głowami. Wyprostowałam się. Śledczy mówili dalej, ale do mnie już nic nie docierało, myślałam tylko o tym, że ludzie widzieli taśmy. Wstałam i wyszłam z domu, Carolina za mną. Zatrzymałam się na końcu podjazdu. Patrzyłyśmy na przejeżdżające samochody.

– No to słabo – wydusiłam wreszcie.

Przed nami przemknął kabriolet. Na miejscu pasażera siedziała kobieta w chmurze rozwianych rudych włosów. Uśmiechała się, błyskając zębami.

– Co za sukinsyn – zaklęłam.

Wróciłyśmy do domu i oznajmiłyśmy, że chcemy obejrzeć taśmy. Śledczy i rodzice protestowali, ale ostatecznie postawiłyśmy na swoim. Kilka dni później usiadłyśmy w pokoiku bez okien, przed telewizorem podłączonym do odtwarzacza. Wokół nas krążyli niespokojni dorośli: śledczy, adwokat, jakiś pracownik opieki społecznej.

– Nasi rodzice nie mogą tego zobaczyć – oznajmiła Carolina. – Nigdy.

Śledczy skinął głową.

Obejrzałyśmy wiele godzin czarno-białych nagrań dziewczynek, którymi kiedyś byłyśmy. Nagrań tego, w co nas zmieniono. Zakryłam usta dłonią, by nie wydarł się z nich żaden dźwięk. Po szczególnie bulwersującej scenie śledczy rzucił:

– Chyba już wystarczy.

I wtedy Carolina powiedziała:

– Gorzej było być tam.

Gdy doszłyśmy do końca, zapytałam, czy można te taśmy zniszczyć. Tylko na tym nam zależało. Nikt nie spojrzał nam w oczy. Powiedzieli: dowody. Wychodziłam na miękkich nogach. Carolina nie pozwoliła mi upaść.

Rozprawa potoczyła się szybko. Dowodów było aż za wiele. Pana Petera skazano na dożywocie. Odbył się proces z powództwa cywilnego, bo ten człowiek miał pieniądze, a rodzice uznali, że jego forsa powinna się dostać nam. Zeznawałyśmy obie. Ja pierwsza. Starałam się na niego nie patrzeć. Siedział obok swojego prawnika, obaj w niebieskich garniturach, obaj starannie ostrzyżeni. Słowa butwiały mi na języku. Carolina zeznawała po mnie. Przygotowałyśmy się wcześniej, opowiadając sobie wszystko, czego świat miał się od nas dowiedzieć. Skończyła i spojrzała na mnie. W jej oczach błysnął niepokój. Przestępowała z nogi na nogę i wpatrywała się w swoje dłonie. W sali zapadło milczenie. Ktoś zaszeleścił papierami. Ktoś poruszył się niespokojnie na galerii. Sędzia pozwolił Carolinie odejść, ale siostra nie ruszyła się z miejsca. Pokręciła głową i mocniej uchwyciła się barierki. Broda jej zadrżała. Wstałam. Sędzia nachylił się ku niej, spojrzał w dół, po czym zakaszlał i polecił wszystkim wyjść. Podeszłam do niej. Poczułam ostrą woń – jej strach – coś więcej. Spuściłam wzrok i zobaczyłam na jej spódnicy mokry ślad, ciągnący się wzdłuż uda. Posikała się. Drżała jak w febrze.

Wzięłam ją za rękę i ścisnęłam.

– Nic się nie stało. Zaraz się tym zajmiemy.

– Chodźcie za mną – polecił sędzia.

Zmartwiałyśmy. Stojąca za mną siostra drżącymi rękoma objęła mnie w pasie i ukryła mi twarz między łopatkami. Nie pozwoliłam jej upaść. Sędzia poczerwieniał.

– Nie o to chodzi – wyjąkał. – Obok gabinetu jest łazienka.

Poszłyśmy czujnie za nim. W łazience Carolina nie ruszała się i nic nie mówiła. Pomogłam jej zdjąć sukienkę i majtki. Najlepiej jak się dało, umyłam ją mydłem z podajnika i osuszyłam papierowymi ręcznikami.

Chwilę później pukanie do drzwi.

– Dziewczynki, przyniosłam ubrania na zmianę – wyszeptała nasza matka.

Uchyliłam drzwi na cal. Stała w niedzielnej garsonce, ze sznurem pereł na szyi. Sięgnęłam po reklamówkę, a ona, podając mi ją, lekko ścisnęła mój nadgarstek.

– Mogę jakoś pomóc?

Pokręciłam głową. Zamknęłam drzwi. Ubrałam siostrę. Obmyłam jej twarz. Przytuliłam czoło do jej czoła i wyszeptałam kilka słów, które jej aplikuję, gdy się w sobie zamyka.

W drodze powrotnej do domu siedziałyśmy na tylnej kanapie. Rodzice patrzyli wprost przed siebie. Ojciec skręcił w naszą ulicę, odchrząknął i spróbował zdobyć się na optymizm.

– Przynajmniej już wszystko za nami.

Z ust Caroliny wydarł się ohydny dźwięk.

Ojciec mocniej uchwycił kierownicę.

Nowy hotel był znacznie ładniejszy: obsługa kelnerska w pokojach, codzienne sprzątanie i rozliczne udogodnienia. Podczas gdy Darryl przechadzał się dumnie po pokoju, usiadłyśmy z Caroliną na łóżku i zagłębiłyśmy się w gruby, oprawiony w skórę katalog, opisujący szczegółowo zalety hotelu. Był tu basen, jacuzzi i sauna.

Kiedy studiowałyśmy uważnie menu potraw serwowanych do pokoju, popukałam delikatnie Carolinę w ramię.

– O co tu tak naprawdę chodzi? Tylko już nie ściemniaj.

– Po prostu któregoś dnia obudziłam się i dotarło do mnie, że nigdy stamtąd nie wyjechałyśmy, a właściwie czemu?

– Mają tosty francuskie.

Wskazałam na kolorowy obrazek grubego francuskiego tosta posypanego cukrem pudrem.

Sięgnęła do torebki i wyciągnęła kopertę. W lewym górnym rogu widniały słowa ZAKŁAD KARNY. Wygładziła pomięty list.

– Nie – powiedziałam, ale zabrzmiało to jak trzy słowa.

Dłonie jej drżały, dopóki nie zacisnęła ich mocno w pięści. Zaczęłam czytać i nagle chwyciłam list i wyskoczyłam z łóżka. Nie odrywając wzroku od liter, odwróciłam kartkę na drugą stronę.

– Tylko nie świruj – powiedziała Carolina.

Kopnęłam bezsilnie, rzuciłam list na nocny stolik i zaczęłam walić głową w ścianę, aż poczułam w czaszce tępe pulsowanie.

Pokonała dzielącą nas odległość i chwyciła mnie za ramiona.

– Spójrz na mnie.

Przygryzłam wargę.

Mocno mną potrząsnęła.

– Spójrz na mnie!

W końcu uniosłam brodę. W najgorszym i najlepszych momentach życia patrzyłam mojej siostrze w oczy.

– Ściągnęłaś nas tu, żeby nas ukryć. Powinnaś była powiedzieć mi prawdę.

Pochyliła się i osuszyła moje łzy włosami. Usiadłam obok niej i na powrót zobaczyłam w niej jedenastolatkę rzucającą się w paszczę potwora, żebym tylko nie była sama.

– Prawda jest taka, że ten człowiek zna mój adres i wysłał mi list, a to oznacza, że może nas namierzyć. Nigdy tam nie wrócę – wyszeptała. – Nie pozwolę mu więcej nas znaleźć.

Zasądzono nam bardzo wysokie odszkodowanie. Tak wysokie, żebyśmy już nigdy nie musiały ani nie chciały pracować. Przez długi czas nie uszczknęłyśmy ani dolara. Co wieczór wchodziłam przez internet na konto i myślałam: Oto, ile warte było moje życie.

Pojechałyśmy do pracy z Darrylem. Gdy prowadził, siedziałyśmy na tylnej kanapie.

– Strasznie jesteście milczące – powiedział, zajeżdżając na lotnisko.

Wytrzymałam jego spojrzenie we wstecznym lusterku. Chciałam coś powiedzieć, ale ścisnęło mnie w gardle. Carolina wręczyła mu list od pana Petera. Przeczytał go, mamrocząc coś pod nosem.

Kiedy skończył, odwrócił się, żeby na nas spojrzeć.

– Może żaden ze mnie osiłek, ale ten sukinkot ani was tu nie znajdzie, ani nie skrzywdzi.

Starannie złożył list i oddał go Carolinie. W tamtej chwili pojęłam, dlaczego do niego wróciła.

W godzinach pracy Darryla leżałyśmy z siostrą na pasie startowym między dwiema równoległymi liniami błyskających niebieskich świateł. Nawierzchnia była jeszcze ciepła, a ziemia nie usuwała nam się spod ciał, które dosłownie lśniły.

Pan Peter zamierzał ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. Pan Peter był innym człowiekiem. Pan Peter musiał dowieść, że jest innym człowiekiem, a żeby tego dowieść, pan Peter potrzebował naszej pomocy. Pan Peter odnalazł Boga. Pan Peter prosił nas o wybaczenie. Panu Peterowi potrzebne było nasze wybaczenie, by uzyskać przedterminowe zwolnienie. Pan Peter przepraszał nas za wszystkie koszmarne rzeczy, które nam zrobił. Pan Peter nie potrafił się oprzeć dwóm prześlicznym dziewczynkom. Pan Peter tak bardzo nas pożądał, że nie mógł się opanować. Pan Peter jest już starym człowiekiem i nigdy nie skrzywdzi żadnej małej dziewczynki. Pan Peter błaga nas o wybaczenie.

Byłyśmy kiedyś małe.

Miałam dziesięć lat. Carolina jedenaście. Błagałyśmy o wszystko: o jedzenie, o haust świeżego powietrza, o chwilę na osobności w gorącej wodzie. Błagałyśmy o litość i wytchnienie dla naszych ciał, nim zostaną do reszty zniszczone. Nie słuchał. Nauczyłyśmy się nie błagać. On też się nauczy. Albo nie. To nie miało już żadnego znaczenia.

Carolina wyciągnęła list z kieszeni i przytrzymała go nad płomieniem zapalniczki, po czym cisnęła płonącą kartkę w powietrze. Leżałyśmy na pasie startowym i trzymałyśmy się za ręce, a płomień rozbłysnął bielą i zgasł. Popiół wolno opadł na ziemię i osiadł nam na ubraniach. Na twarzach. Na ogłuchłych uszach. Na oniemiałych językach.

Woda, cały jej ciężar

Woda i wyrządzane przez nią szkody towarzyszyły Biance na każdym kroku. Wystarczyło podnieść wzrok i się rozejrzeć. Mokre plamy rozchodziły się ciemniejącymi kręgami i rozpełzały po płytach z karton-gipsu i panelach z włókna szklanego, gnijących i porastających grzybem. Ciężkie krople spadały jej na czoło, na ramiona, na szyję, na dolną wargę.

Jeden z paneli na siłowni wreszcie pękł. Przegniłą płytę ułożono ostrożnie na podłodze. Pod pustym segmentem stała rozłożona drabina i otwarta skrzynka z narzędziami, ale nigdzie nie było widać serwisanta. Bianca weszła na bieżnię i zaczęła biec. Mięśnie odkleiły się od kości, złapała właściwy rytm. Kropla wody na karku. Kolejna. Bianca podniosła głowę i wyhamowała. Nowa plama rozpełzała się powoli po panelu. Bianca podjęła bieg.

Po przyjściu do pracy usiadła przy biurku i zjadła porządny lunch: kanapkę z indykiem, musztardą, sałatą i pomidorem. Wiszący nad nią panel już dawno temu zgnił w coś ciemnego i nierozpoznawalnego. W niewielkim gabinecie unosił się zapach stęchlizny, który utrzymywał się na jej ubraniach jeszcze wiele godzin po wyjściu z biura. Na szczęście Bianca była znakomitą specjalistką. Pracowała szybko i wydajnie, a poza tym robiła urocze wrażenie, z wdziękiem obnosząc swój mokry wizerunek. Po zjedzeniu kanapki otrzepała dłonie z okruchów i odwróciła się do monitora. Pisała niestrudzenie, pospiesznie przebierając palcami na klawiaturze. Nie patrzyła na stojące w rogu biurka zdjęcie byłego męża. Powinna była usunąć je wiele miesięcy temu, ale nie zamierzała tak łatwo rezygnować z jego wsparcia.

Podczas miesiąca miodowego pojechali na Saharę. Żeby spełnić dobry uczynek, jak wyjaśniła Bianca, gdy jej były już mąż Dean zapytał, dlaczego muszą wyprawiać się na kraj świata. Z każdej wioski po kolei wybiegały im na spotkanie tańczące dzieci, wyciągające rączki ku kroplom, które nagle zaczęły spadać z nieba. Ciemni ludzie o olśniewająco białych zębach otaczali Biancę ciasnym kręgiem, malowali jej twarz, unosili na ramionach i mówili, że jest boginią. Jej odejściu towarzyszyło piskliwe zawodzenie. A potem deszcz zniknął i Dean z Biancą rozpoczęli nowy rozdział jako małżeństwo.

W drodze z pracy do domu Bianca otworzyła szyberdach i spojrzała na zachodzące słońce. Jeszcze długo po zaparkowaniu na przydzielonym miejscu siedziała w środku i przyglądała się gniewnym, skłębionym chmurom ściągającym nad jej głowę. Na kolację zjadła makaron z odrobiną sera i masła, wypiła trzy kieliszki czerwonego wina. Strop nad nią jęknął, spęczniały od nadmiaru wody. Czasem kładła się wieczorem na kanapie, wbijała wzrok w sufit i badała uważnie spojrzeniem kaskady zacieków i nowe formy, jakie przybierały. Obserwowała, jak falują panele, gdy sąsiedzi z góry przechodzą z pokoju do pokoju. Gdy ją to znużyło, wpełzała do pustego łóżka, kładła się na boku i przesuwała dłonią po lekkim wgłębieniu, w którym sypiał niegdyś jej mąż.

– Oto moje życie – mówiła do pustego pokoju. – Jestem za nie wdzięczna.

A potem próbowała zebrać się na wiarę.

Dean nie mógł znieść wilgotnej zgnilizny, którą za sobą ciągnęła. To było za wiele, to nieustanne kapanie, ten wszechobecny rozkład. Ostatniej nocy, kiedy się kochali, Dean leżał na plecach, trzymał Biancę za tyłek i rozkoszował się zmysłowym wygięciem jej ciała, gdy wsuwała się na niego, cicho pojękując. Wypowiedział ostatnie „Kocham cię”, jakie miał kiedykolwiek wymówić, otworzył nagle oczy i za ukochaną żoną, za jej płaskim brzuchem, delikatnym wzniesieniem piersi i lśniącymi kruczymi włosami zobaczył przegniłą, rozkładającą się czerń. Momentalnie stracił zapał i erekcję. Bianca jęknęła głośniej i zastygła, wsparta dłońmi o jego piersi.

– Co się stało? – spytała.

Pocałowała go w brodę, skubnęła zębem jego dolną wargę, połaskotała go w szyję. Odepchnął ją i chociaż nie miał już siły, nie był delikatny. Spadła z łóżka na wilgotną podłogę, a Dean następnego ranka zniknął. Nie zabrał nic poza namnażającymi mu się w płucach sporami pleśni. Gdyby Bianca lubiła się roztkliwiać, przyznałaby, że zabrał jej serce.

Miała zaledwie trzy dni, gdy jej matka zauważyła w rogu dziecinnego pokoju, tuż nad kołyską, niewielki zaciek. Nie zwróciła na niego uwagi. Trzymała w ramionach prześliczne maleństwo z burzą ciemnych loczków i oczkami jak niezabudki, kołysała je łagodnie i śpiewała głupiutkie piosenki. Ucałowała Biancę w miękki czubek główki i wciągnęła w nozdrza jej słodki zapach. Im Bianca była starsza, tym bardziej zaciek się powiększał, aż wreszcie pokrył cały sufit muralem czarnej pleśni. Wezwano ekipę remontową. Rodzice wyjaśnili, że musiał być jakiś wyciek, coś się popsuło, tylko nie wiadomo gdzie. Przeprowadzano wnikliwe poszukiwania przyczyny zniszczeń. Nic nie znaleziono. Sufit odremontowano.

Bianca rosła i powstały nowe zacieki, w środku nocy przecinające zamaszystymi łukami sufit dziecinnego pokoju. Gdy odremontowano go po raz trzeci, rodzice się poddali. Mieli do wyboru córkę albo małżeństwo i zdrowie psychiczne. Zawieźli Biancę do sierocińca na skraju miasta i zostawili na betonowych stopniach z liścikiem wetkniętym za sweterek. Po ich wyjeździe płakała przez cztery dni i nikt nie potrafił jej utulić. Jedynym zdjęciem, jakie zachowała z dzieciństwa, jest to zrobione przez siostry drugiego dnia jej pobytu w sierocińcu. Trzyletnią Biancę z fotografii trzyma na ręku siostra Mary Angelica. Pulchne ramionka rozpostarte na boki, paluszki zaciśnięte w piąstki. Policzki poczerwieniałe ze złości i zwilgotniałe od łez. Oczy i usta czerwone, szeroko otwarte.

Zgodziła się pójść na randkę z Deanem, który pracował w kancelarii prawnej kilka pięter niżej, dopiero wtedy, gdy zaczął jej zostawiać co rano na biurku pisane odręcznie liściki. Nieskazitelną kursywą wypisywał jej różne urocze żarciki. Opisał wszystko, co mu się w niej podoba, bez skrępowania używając słowa „kocham”. Kiedy wreszcie uległa, zaproponował kafejkę pod gołym niebem. Jedli i uśmiechali się do siebie, gdy nad ich stolikiem skłębiły się ciemne chmury. Poczuła na ramionach krople deszczu. Dosłownie dwa kroki dalej świeciło słońce.

– W życiu nie widziałem nic równie dziwnego – stwierdził Dean.

Zanim posiłek dobiegł końca, zaczęli żartobliwie trącać się stopami. Powiódł palcami po drobnych kosteczkach jej dłoni i uśmiechnął się, nie odwracając wzroku. Zapytał, czy drinka po kolacji mogliby wypić już u niej. Bianca pobladła i Dean wyjąkał jakieś przeprosiny za swoją obcesowość.

– Nie – powiedziała. – Nie o to chodzi. Mam straszny bałagan.

W drodze do domu mijali park. Ścisnęła go za ramię.

– Stań tutaj.

Dean uśmiechnął się szeroko i wjechał na pusty parking. Bianca zsunęła buty i pobiegła przez rozległy trawnik na karuzelę.

W sierocińcu był plac zabaw, na którym często się bawiła. Sama. W pozostałych dzieciach budziła lęk, podobnie jak w większości sióstr, które bezskutecznie starały się kochać ją jak każde boże dziecko. Ściągano z daleka księży, którzy badali ją i polewali wodą święconą, ale wszyscy powtarzali to samo. Cokolwiek ją prześladowało, było sprawką diabła i jego demonów. Cokolwiek ją opętało, okazało się silniejsze od ich Boga. Głoszono o niej kazania, kazania o dziecku, za którym szła woda i rozkład. Mimo to wyrosła na radosną dziewczynkę. Często chwytała metalową barierkę karuzeli i biegła najszybciej jak mogła. Biegła, aż ziemia zaczynała wirować razem z nią, a wiatr chłostał chmury. Gdy zaczynało padać, wskakiwała na karuzelę i przechodziła na sam środek. Siadała tam, wyrzucała ręce w górę i wystawiała twarz w mokre niebo.

– Od lat się nie kręciłam. – Powoli obeszła urządzenie, dotykając wszystkich poręczy po kolei. Ostrożnie stanęła na środku, a Dean zakręcił karuzelą. Zamknęła oczy i wystawiła twarz na chłodny, wieczorny podmuch. Kiedy Deana rozbolały ręce, przestał kręcić i wszedł na metalową platformę, która wciąż powoli się obracała. Ukląkł między udami Bianki, a ona zaczęła rozpinać mu koszulę. Gdy byli już nadzy, położyła się na plecach, rozkoszując się naciskiem metalowych rowków na skórę. Dean całował jej czoło, powieki i usta. Smakował jak sól i wino. I pachniał czystością. Zachwycał się miękkością jej skóry i zlizywał krople z zagłębienia przy obojczyku. A potem był już w niej i był jej pierwszym, a jego gorące usta szeptały jej do ucha wszystkie cudowności, które opisywał w listach. Pierwszy raz powiedział „Kocham cię”. Odpowiedziała tym samym. Na ich nagie ciała spadł ciepły deszcz. Dean ujął jej twarz w dłonie i łagodnie odsunął na bok długie pasma włosów. Patrząc mu w oczy i całkowicie się oddając, miała nadzieję.

Znamię Kaina

Mój mąż Caleb ma trudny charakter, a ja nie jestem przy nim dobrym człowiekiem.

Czasem budzę się w środku nocy, a on klęczy nade mną i wodzi mi palcami po szyi. Kładę ręce na szorstkiej skórze i opuchniętych kostkach jego dłoni. I zaciskam.

Maluję się grubo kredką do powiek i ciemną szminką, bo stwierdził kiedyś, że chce, żebym wyglądała zawsze tak jak tego wieczoru, kiedy się poznaliśmy. Siedzieliśmy wtedy w barze, pijani i otępiali, szukający kłopotów, zanim one znajdą nas. Powiedział, że inaczej nie może na mnie patrzeć. I nie był to przejaw nostalgii.

Boję się dnia, w którym zostawi mnie na naszym łóżku, rozdartą w oczekiwaniu, aż mnie z powrotem poskłada.

Ma brata bliźniaka o imieniu Jacob. Są identyczni i czasem zamieniają się miejscami nawet na kilka dni z rzędu. Przypuszczają, że się nie domyślam, a przecież należę do kobiet, które z przyjemnością zanurzają się w kłamstwie.

Ojciec moich mężów nie był dobrym ojcem ani życzliwym człowiekiem, więc zarobił wreszcie kulkę w łeb od kobiety, którą pobił o jeden raz za dużo. Wtedy Jacob i Caleb, wówczas piętnastoletni, z miejsca odpuścili mu wszystkie winy: pijaństwo, skore do bitki pięści i pozbawienie ich matki. Rok po roku przepisywali swoją przeszłość, aż wreszcie ojca beatyfikowali. Teraz każdy z nich ma na plecach wytatuowaną jego podobiznę. Tusz, jak powiedział mi Caleb na pierwszej randce, zmieszali z prochami, by ojciec został z nimi na zawsze.

Są prawie nie do odróżnienia. Tak samo zbudowani, tak samo obcięci, te same nawyki. Żaden nie chrapie. Obaj są leworęczni. Ciemne włosy, niebieskie oczy, pociągłe twarze, ostre rysy, wysokie kości policzkowe. Pracują razem w firmie architektonicznej, którą wspólnie założyli, więc niezależnie od tego, czy do domu przychodzi Caleb, czy Jacob, mają mi do opowiedzenia tę samą historię. Poślubiłam Caleba, ale wolę towarzystwo Jacoba. Kiedy się kochamy, dotyka mnie z jakąś zgnębioną łagodnością. Nie boję się, że zostawi mnie w kawałkach.

Jacob ma dziewczynę, Cassie, która jest właściwie dziewczyną Caleba, o czym nie wie. We czwórkę jemy kolację. Jacob, udając Caleba, trzyma mnie za rękę. Caleb, udając Jacoba, trzyma za rękę Cassie i ma w oczach światło, którego w nich brakuje, gdy patrzy na mnie. Moi mężowie, kończąc za siebie rozpoczęte zdania, raczą nas opowieściami o szczególnie trudnym kliencie. Jacob zamawia kolejną butelkę, więc pijemy dalej, rozmawiamy i ćwiczymy się w normalności. Jacob ciężko opiera ramię na moich barkach, a od czasu do czasu pochyla się i muska wilgotnymi wargami ten punkt na mojej szyi, który każe mi wygiąć plecy w ostry łuk. Wtedy uśmiecha się do brata, a ten odwzajemnia jego uśmiech. Właśnie wtedy, będąc razem i przeżywając coś wspólnie, są najcudowniejsi. Liczba dwa daje im poczucie bezpieczeństwa.

Cassie studiuje muzealnictwo i planuje wystawiać sztukę współczesną. Dowiedziałam się tego w łóżku od Caleba, gdy zaczęła spotykać się z Jacobem. Caleb rozwodził się nad jej wyjątkowym gustem i zdradził się z przekonaniem, że mogłaby być właściwą dziewczyną dla Jacoba, choć przecież właśnie mi mówił, że jest właściwą dziewczyną dla niego. Leżałam obok i nie przerywałam mu, wodząc paznokciem po wizerunku jego ojca. Powiedziałam, że cieszę się szczęściem Jacoba, choć naprawdę cieszyłam się szczęściem Caleba.

Gdy przychodzi pora uregulowania rachunku, znikamy z Cassie w łazience. Poprawiamy pomadkę na ustach i zerkamy na siebie w lustrze.

– To musi być trudne: być żoną bliźniaka – mówi Cassie.

Kiełkuje we mnie podejrzenie, że może być inteligentniejsza, niż sądziłam.

– Trochę tak, jakbyś poślubiła dwóch mężczyzn – odpowiadam.

Jacob zawozi mnie do domu, Caleb zabiera Cassie do domu Jacoba znajdującego się pięć numerów dalej. W środku nocy zamienią się miejscami, co zauważę, bo Caleb przyniesie na sobie zapach innej kobiety. Cassie nie zauważy nic, bo należy do kobiet, które mimowolnie lub z rozmysłem nie przywiązują wagi do szczegółów. W samochodzie przesuwam opuszkami po kostkach dłoni Jacoba i pokrywających je drobnych bliznach, których nabawił się na wydziale architektury, opracowując skalpelem miniaturowe modele wielkich idei. Wzdycham, szkoda, że wszystkie nasze wieczory nie mogą wyglądać jak ten. Jacob kiwa głową.

– Przejedźmy się – proponuje.

Odchylam się na oparcie i zsuwam buty na obcasach. Zabiera mnie na budowę, na której powstaje wieżowiec według jego projektu. Windą techniczną wjeżdżamy na najwyższe piętro; przytula mnie mocno, kiedy dźwig ze zgrzytem powoli jedzie do góry. Najwyższej kondygnacji nie przykryto jeszcze stropem, więc po wyjściu z dźwigu można się trochę pogubić: całe miasto rozpostarte wokół i nic nie powstrzymuje nas od tego, by w nie spaść.

Łapię Jacoba za ramię, żeby nie stracić równowagi, po czym zaczynam się śmiać i pociągam go do powolnego walca, wpatrując się w nocne niebo. Przystajemy i świat kręci się dalej, więc siadamy na betonowej posadzce i przyciągamy kolana do piersi. Chcę mu wyznać, że wiem, kim jest, i wybrałabym jego, zawsze, na zawsze jego, ale przecież wiem, że jego pierwszą miłością jest brat, więc się nie odzywam. Ściągam bluzkę przez głowę, zsuwam spódnicę i kładę się na plecach na zimnej podłodze, szorstkiej od piasku i trocin. Wyciągam po niego rękę i wzdycham, kiedy się na mnie kładzie. Całuje mnie niespiesznie, z zamkniętymi oczami, jego oddech ściele mi się na szyi i ramieniu. Zdzieram z niego koszulę, przyciągam go do siebie, otwieram się tak, jak lubi. Mówię mu jedyną prawdę, na jaką mnie stać: „Kocham cię”.

Kiedy Caleb wypije za dużo, gdzie „za dużo” oznacza wszystko powyżej jednego kieliszka, zapomina o przeszłości, jaką sprokurowali razem z bratem ze wspomnień o ojcu. Zamieniwszy się z Jacobem miejscami, włazi mi do łóżka w oparach taniego wina i dymu z papierosów, po czym warczy, żebym się obudziła. Naciągam kołdrę na głowę i nie przestaję myśleć o Jacobie i wolności wysokich budynków, i o spadaniu w gwiazdy, kiedy mąż, którego kocham najbardziej, porusza się nade mną i we mnie. Caleb ściąga ze mnie kołdrę i zapala światło. Podnoszę się, rozdygotana, sam na sam z mężem, którego nie kocham najbardziej.

Zaczyna mi opowiadać, jak siedzieli kiedyś z bratem na tylnej kanapie cadillaca ojca i staremu obciągała jakaś kobieta, która nie była ich matką, a której potem kazał obciągać im. Głos Caleba staje się coraz bardziej ochrypły, rysy coraz mniej rozpoznawalne. Chwyta mnie za nadgarstki, siada na mnie okrakiem i uderza pięścią w twarz.

– Nigdy czegoś takiego nie rób! Nie bądź cholerną dziwką!

Przewraca mnie na brzuch, chwyta za potylicę i przyciska do materaca, traktując jak kurwę, którą chce ze mnie wyplenić. Myślę o fiucie Caleba śliskim od spermy Jacoba. Myślę o tym, jak bardzo nienawidzę i jak bardzo kocham męża, z którym jestem, bo się nad nim lituję i może lituję się też nad sobą. Dochodzę w ekstazie, a Caleb zasypia mi na plecach. Jego ciężkie, wilgotne ciało pachnie czymś nieznanym.

Rankiem nie patrzymy sobie w oczy. Caleb bierze prysznic i udaje, że wychodzi do pracy, po czym idzie do domu brata i wysyła do mnie Jacoba. Siadam przed toaletką i próbuję zamaskować wściekle fioletowy siniak rozpełzający mi się po twarzy. W progu staje Jacob i uśmiecha się tak serdecznie, że zbiera mi się na mdłości.

– Co robisz? – pyta.

Zauważa pod moim okiem łuk pękniętych naczynek. Podchodzi z zaciśniętymi dłońmi, a kiedy obsypuje brzeg siniaka kojącymi pocałunkami, ból przeszywa mnie mocniej niż kiedykolwiek pod pięścią Caleba.

– Tak mi przykro – mówi, biorąc na siebie brzemię grzechów brata.

Kiedy okres spóźnia mi się ponad miesiąc, to właśnie Jacob zastaje mnie w łazience, owiniętą ręcznikiem i przycupniętą na brzegu wanny, z testem ciążowym w ręku. Pada na kolana i obejmuje moje uda dłońmi. Uśmiecha się, zsuwa ze mnie ręcznik i opiera twarz na moich nagich piersiach. Zanurzam mu palce we włosach i delikatnie masuję skórę głowy. Wyobrażam sobie, jak pakujemy małą walizkę, kupujemy tani samochód i jedziemy międzystanową numer 80 na zachód tak długo, aż dotrzemy do jakiegoś lepszego miejsca.

– Myślisz, że twój brat się ucieszy?

– Mam w dupie, co myśli mój brat.

Jakiś czas nie odzieram się z tego złudzenia.

W szóstym miesiącu idę na wizytę kontrolną z Calebem. Jest burkliwy, właściwie obojętny, obecny tylko dlatego, że Jacob miał jakieś spotkanie. Ostatnio widuję Caleba głównie w środku nocy, jak zakrada się do własnego domu, wściekły i żądny czegoś, co potrafię mu dać tylko ja. Teraz siada na stojącym obok kozetki krześle z plastikowymi podłokietnikami i ciasno zaplata ręce na piersi. Lekarka przesuwa mi głowicą aparatu USG po brzuchu i podkręca gałkę.

– Słyszą państwo?

Panujące w gabinecie milczenie rozrywa trzepot dwóch identycznych serc.

Histeryczki

Dziwka

Kogo dziwka podziwia

Na pewno nie swoją matkę. Swoją matkę próbuje zabić, przynajmniej w sobie. Rozkłada nogi z nadzieją, że w ten sposób jeszcze bardziej powiększa dzielący je obie dystans. Robi to, bo za wiele widziała i za wiele pamięta: swoją matkę pobladłą i kruchą, zastraszoną przez męża, jego zwaliste cielsko, jego cielesne żądze.

Gdzie dziwka mieszka

Mieszkanie dziwki jest jasne, czyste i starannie umeblowane, choć nie wydaje się zamieszkane. Są w nim pewne przejawy życia i nic więcej. Dziwka nigdzie nie zagrzewa miejsca. Nie musi. Kiedy przyjmuje jakiegoś dżentelmena, ich niskie głosy odbijają się echem w czystej i jasnej pustej przestrzeni. W holu wisi czarno-biała grafika. Czasem wychodzący dżentelmen przyjrzy się obrazowi uważnie, starając się go zrozumieć. Owinięta w miękki szlafrok, stojąca kilka kroków dalej dziwka będzie go obserwować. On powie: „Piękne, ale co właściwie przedstawia?”. Ona się tylko uśmiechnie.

Za jakim dotykiem dziwka tęskni

Znała kiedyś takiego chłopca, miał dwadzieścia trzy lata, jej rówieśnik. Otwarty i szczery. Nie wiedziała, jak to rozumieć. Nauczyła się przecież, jakie ryzyko pociąga za sobą szczerość. Wyznał jej, co czuje. Zapytał ją, czego chce. Dotykał jej z rozmysłem, a dłonie miał miękkie i silne. Leżąc pod nim, wyginała się ochoczo i uwielbiała ciepło miejsc, w których się stykali ciałami. To było za wiele. Nie ośmieliła się zaufać. Złamała mu serce. Czasem zamyka oczy i przypomina sobie dotyk jego palców na kręgosłupie.

Jak dziwka siada przy barze

Luksusowy klub nocny: niskie skórzane siedzenia, przygaszone światła, drinki w niebotycznych cenach, dudniąca z głośników elektroniczna muzyka. Wymagany jest określony strój, zwłaszcza w przypadku mężczyzn, więc wszyscy wkładają najlepsze marynarki, a czasem wręcz krawat. Gładkie, błyszczące buty, tak samo włosy, stanowiska zakończone często na -er. Czasem dziwka idzie do klubu z ludźmi, których mogłaby uznać za znajomych, choć niewiele o niej wiedzą. Siada tam, gdzie będzie dobrze widoczna, obojętna na to, kto ją zobaczy. Zakłada nogę na nogę i pilnuje, by łydki zgrabnie do siebie przylegały. I nawet nie mrugnie. Stara się sprawiać wrażenie, że na niczym jej nie zależy.

Co dziwka widzi w lustrze

Nic. Nie patrzy. Nie musi. Dobrze wie, kim jest.

Oziębła

Jak się taka stała

Kiedyś, gdy w drugiej klasie wracała ze szkoły ubrana w kraciastą spódniczkę i czółenka z paskiem, obtarła sobie kolano. A kiedy usiadła przy kuchennym stole i zaczęła się przypatrywać, jak matka dezynfekuje rankę alkoholem, niczego nie pragnęła bardziej, niż ją rozdrapać i sprawdzić, ile potrafi sobie zadać bólu.

Kim się otacza

Ma męża i dziecko, których na swój sposób kocha, choć oboje zarzucają jej, że jest zimna. Rozwściecza ją to, dwoje na jedną, ale nic nie mówi, uśmiecha się tylko chłodno. Wieczorem mąż czasami próbuje ją przytulić, ale ona tylko przekręca się na bok lub odpycha go, wbijając mu paznokcie w nadgarstek. On błędnie odczytuje jej intencje i kiedy gra ze znajomymi w golfa, pali i pije piwo, którego smród przyniesie do domu, powtarza z upodobaniem, że stara nigdy mu nie daje. Nie zdradza jej głównie dlatego, że jest człowiekiem zajętym, a do tego naprawdę lubi swoje dziecko, ale często zagląda do barów ze striptizem i odór tych miejsc też przynosi do domu. Wieczorem oziębła wstrzymuje oddech, czując, jak coś pali ją w piersiach.

Co na siebie wkłada

Co rano budzi się o piątej i biega, póki nie poczuje, że się zaraz rozleci. Ciągle słyszy, że powinna biegać maratony, ale po co? Nie potrzebuje numeru startowego, żeby czuć się ważna. Mieszka za miastem. Może biegać do woli. Przebiec dystans dłuższy od maratońskiego. Może robić, co jej się żywnie podoba. Biega, bo lubi. Biega, bo kocha swoje ciało i jego siłę. Kocha je za to, jak ratowało ją zawsze, gdy potrzebowała ocalenia. Uwielbia nosić dopasowane stroje podkreślające muskulaturę: szczupłość nóg, linię łydek, płaskość brzucha. Kiedy czuje, że jest obserwowana, przypomina sobie swobodę biegu i wie, że pewnego dnia po prostu się nie zatrzyma.

Co się zdarzyło, gdy zmarła jej matka

Była w ciąży, poród lada dzień, ciało opuchnięte i nieznajome. Zadzwonił telefon. Potem stała, wsłuchując się w sygnał, niezdolna zrobić kroku. Z kranu nad zlewem leciała gorąca woda i zaciekawiło ją, czy bez ludzkiej interwencji kiedykolwiek przestanie. Powoli pojechała do szpitala, boleśnie przyciśnięta brzuchem do kierownicy. Nie odebrała telefonu od męża. Zastała ciało matki sztywne i samotne, owinięte niebieskim prześcieradłem, całkiem nieruchome. Nie zważając na protesty pielęgniarki, położyła się obok niego na łóżku. Jej wielki brzuch tętnił życiem tuż obok stygnącej skóry matki. Przyszło mnóstwo ludzi i wszyscy gapili się i próbowali ją stamtąd zabrać, ale nie zostawiła matki samej.

Gdzie chadza wieczorami

Są miejsca dla ludzi, którzy mają sekrety. A ona ma sekrety. Tyle sekretów, że czasem grozi jej, że się nimi zadławi. Chadza do miejsc dla ludzi z sekretami i czeka.

Wariatka

Dlaczego wariatka jest nierozumiana

Zaczęło się od telefonu po trzeciej randce. Pojechała wtedy za nim do domu i uprawiali seks, nic szczególnego, ale w sumie na przyzwoitym poziomie. Rano zjedli śniadanie w pobliskim bistro. Zamówił lekko ściętą jajecznicę, a ona naleśniki z syropem i masłem.

– Nie do wiary, że taka babka jak ty w ogóle coś je – powiedział. – Cholera, jesteś po prostu marzeniem.

Uśmiechnęła się i zakręciło ją w nosie od zapachu syropu klonowego. Na pożegnanie całowali się długo i namiętnie, do bólu. Kilka godzin później, już we własnym mieszkaniu, przypomniała sobie, że zostawiła u niego na kanapie teczkę. Zadzwoniła, ale nie odebrał, a w środku były ważne dokumenty, iPad, nie mogła tego tak zostawić. Dzwoniła raz za razem, a ten dalej nie odbierał. Zadzwonił tylko do kumpla i poskarżył się:

– Ta wariatka ciągle do mnie dzwoni.

Więc w końcu do niego poszła. Otworzył drzwi i wypalił:

– Niezły jestem, co?

Przewróciła oczami i odparowała:

– Nie pochlebiaj sobie. – Po czym wskazała na teczkę leżącą dokładnie tam, gdzie ją zostawiła.

Poczerwieniał. Przepchnęła się obok niego, chwyciła teczkę i wyszła z podniesioną głową.

O czym wariatka mówi na terapii

Gabinet jest tak mały, że jakaś inna kobieta mogłaby w nim oszaleć. Kiedy siedzi na małej kanapie na wprost psychoanalityka, dosłownie stykają się kolanami. Aż się od tego kurczy w sobie, ale cóż, siła wyższa. Potrzebny jest jej ktoś, z kim może porozmawiać. Ktoś, kto ją usłyszy i zrozumie. Potrzebna jest jej pomoc. Chodziła do różnych. Pierwszy mówił, że jest za ładna, żeby mieć problemy. Drugi radził, by poszukała sobie fajnego faceta. Już wiedziała, że ten też się nie utrzyma. Pod koniec pierwszej wizyty, po wyrecytowaniu całej listy rzeczy, które każdego doprowadziłyby do szaleństwa, wręczył jej cztery spięte kartki: arkusze troski o własny dobrostan. I to po tym, jak wyraźnie powiedziała, że nie wierzy w terapię afirmatywną. To była jej druga wizyta. Zapytał, czy wypełniła arkusze.

– Wszędzie wpisałam jedynkę.

Wychylił się do przodu. Widziała na jego łysinie placki łuszczącej się skóry.

– Chce mi pani powiedzieć, że nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby się regularnie odżywiać?

Uniósł brwi i utkwił w niej nieporuszone spojrzenie. Nie odwróciła wzroku.

O czym myśli, kiedy idzie ulicą

Stara się iść nie za szybko i nie za wolno. Nie ściągać na siebie uwagi. Udaje, że nie słyszy gwizdów i wulgarnych zaczepek. Czasem się zapomina i wychodzi na miasto w spódnicy albo koszulce na ramiączkach, bo jest ciepło i chce poczuć powiew wiatru na nagiej skórze. Pamięć szybko jej wraca. Trzyma klucze w ręku, trzy wciśnięte między palce jak tępe pazury. Kontakt wzrokowy nawiązuje tylko w razie konieczności, a jeśli jakiś facet pochwyci jej spojrzenie, wysuwa żuchwę naprzód, dbając o silny zarys szczęki. Jeśli z pracy albo z klubu wychodzi późno, wzywa taksówkę, a kiedy ta zajeżdża pod budynek, szybko omiata wzrokiem ulicę, by upewnić się, że może bezpiecznie pokonać krótki dystans dzielący drzwi od krawężnika. Zdradziła się kiedyś z tymi wszystkimi środkami ostrożności chłopakowi.

– Jesteś szurnięta – skwitował.

Opowiedziała o nich nowej koleżance z pracy.

– Nie jesteś szurnięta, skarbie. Jesteś kobietą – odparła.

Co je

Zapomniała już, jak smakują śmietana, masło czy sól. W kuchni ma całą półkę książek kucharskich: Lekkie jedzenie na poważnie, Gotuj z wyobraźnią, Szczupłe posiłki, a do tego zaczytany egzemplarz Kuchni francuskiej, który otwiera tylko wtedy, gdy dojmujący głód daje się uśmierzyć już tylko czytaniem o sosie beszamelowym i zupie rybnej. W niedzielę, zaglądając do książek, rozpisuje posiłki na cały tydzień. To ponury rytuał, od którego zasycha jej w ustach. Obok kuchenki stoi mała waga. Waży wszystko. Rozumie, jak istotna jest precyzja.

Co się dzieje, gdy pęka

Siedzi przy biurku, bo została w pracy do późna, a wtedy do środka wtacza się jej szef i przysiada się zbyt blisko, na krawędzi biurka, zagarnia przestrzeń tak, jak zwykli to robić mężczyźni. Wlepia spojrzenie w jej dekolt i ten tupet, który pozwala mu nie kryć się z zainteresowaniem, każe jej ująć w chłodną dłoń ostry nożyk do otwierania listów.

Matka

Co widzi w twarzy swojego dziecka

Ten chłopiec od chwili narodzin był zaślinioną kopią ojca.

– Skóra zdjęta z dupy tego dziada – powiedziała jeszcze w szpitalu jej matka, obcesowo jak zwykle, trzymając na rękach swojego pierwszego wnuka.

Kiedy wreszcie została sama, wysłała męża po coś do jedzenia, wzięła pierworodnego na ręce i zaczęła uważnie wypatrywać własnych rysów i potwierdzenia, że warto było przez te dziewięć miesięcy nosić go, leżeć plackiem w łóżku i znosić ból rozdartego krocza. Nie dopatrzyła się.

Co mówi innym matkom w szkole swojego dziecka

Raz w miesiącu, w środę – na jej męża przypada czwartek – musi przynieść do klasy syna zdrową przekąskę i pomóc przy jej wydawaniu. Zwalnia się wtedy z pracy, a stracone godziny odrabia nocą, gdy już położy syna spać. Nazywają to elastycznym czasem pracy, ale tak naprawdę jest to czas rozciągnięty; nigdy nie pracowała dłużej niż po urodzeniu syna. Za każdym razem myśli sobie, że już naprawdę nie wiadomo, czym jest zdrowa przekąska. Przyniosła kiedyś krakersy i masło orzechowe, ale jedna z matek zmarszczyła brwi i stanowczo zacisnęła wargi.

– Alergia na orzeszki – wymamrotała druga.

Nic z tego nie rozumiała. Przez kilka miesięcy przynosiła pomarańcze podzielone na cząstki, aż wreszcie jakaś matka odciągnęła ją na bok i wyjaśniła, że dzieciom do pełnego rozwoju potrzeba różnorodności.

– A nie serwuje im się tej różnorodności w pozostałe dni tygodnia? – zapytała.

Wkrótce poinformowano ją, że jej pomoc nie jest już potrzebna. Od tamtej pory w środy, kiedy byłaby w klasie syna, ogarnia ją w jej gabinecie poczucie triumfu.

Co myśli o wychowywaniu chłopców

Przez całą ciążę była pewna, że urodzi dziewczynkę. I była na to gotowa. Gotowa kochać kogoś, kto będzie miał z nią coś fundamentalnie wspólnego. Kiedy lekarz położył jej na piersi zakrwawionego, kwilącego oseska i zdała sobie sprawę, że on to nie ona, przeżyła taki wstrząs, że odebrało jej mowę. Zdołała się do niego przekonać, bo był tłuściutkim niemowlaczkiem. Gdzie nie dotknąć – fałdki. Uwielbiała wodzić po nich palcami i obsypywać go talkiem, żeby się nie odparzył i nadal tak słodko pachniał. Fałdki miał nawet na nadgarstkach, które całowała przy każdej okazji. Mąż tego nie pochwalał, bo twierdził, że nadmiar czułości robi z chłopców maminsynków, ale nie zwracała na to uwagi, bo często przyłapywała go na tym samym, kiedy zmieniał małemu pieluszkę albo kładł go na drzemkę.