Wojna domowa. Powieść Uniwersum Marvela - Stuart Moore - ebook

Wojna domowa. Powieść Uniwersum Marvela ebook

Stuart Moore

3,8

Opis

SPIDER-MAN • IRON MAN • KAPITAN AMERYKA • FANTASTYCZNA CZWÓRKA

Niesamowita historia o konflikcie w Uniwersum Marvela!

Iron Man i Kapitan Ameryka stanowią trzon Avengersów, najlepszej grupy superbohaterów. Kiedy w wyniku tragicznej potyczki miasto Stamford doznaje wielkich zniszczeń i giną setki jego mieszkańców, rząd USA domaga się, by wszyscy superbohaterowie zdjęli maski i zarejestrowali swoje supermoce. Tony Stark — Iron Man — uważa, że to przykra, ale konieczna decyzja. Kapitan Ameryka traktuje ją zaś jako nieakceptowalny zamach na wolności obywatelskie.

Tak rozpoczyna się wojna domowa.

Oficjalna powieść Uniwersum Marvela na motywach kultowego komiksu, którego sprzedaż przekroczyła pół miliona egzemplarzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (75 ocen)
22
23
22
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
regan1984

Nie oderwiesz się od lektury

Jeszcze nie czytałam ;D
00
jacmus

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00



Tytuł oryginału Civil War

First published by Titan BooksA division of Titan Publishing Group Ltd144 Southwark Street, London SE1 0UP

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami, instytucjami, przedsiębiorstwami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody posiadacza praw. Niniejsza publikacja nie może być rozpowszechniana w jakiejkolwiek oprawie lub okładce innej niż ta, w której została opublikowana, oraz bez podobnego zastrzeżenia nałożonego na kolejnego nabywcę.

© 2019 MARVEL

GrafikaMichael Turner oraz Peter Steigerwald

Wydanie oryginalne: Marie Javins (redaktorka), Spring Hoteling (projekt), Jeff Youngquist (wicedyrektor produkcji, projekty specjalne), Caitlin O’Connell (zastępca redaktora, projekty specjalne), Sven Larsen (dyrektor działu licencji), David Gabriel (wicedyrektor działu sprzedaży publikacji drukowanych i cyfrowych), C.B. Cebulski (redaktor naczelny), Joe Quesada (dyrektor kreatywny), Dan Buckley (prezes Marvel Entertainment), Alan Fine (producent)

Wydanie polskie: Paweł Podmiotko (przekład), Julia Diduch (redakcja), Marcin Piątek (korekta), Tomasz Brzozowski (skład), Aleksandra Pieńkosz (konwersja do wersji elektronicznej)

Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-66071-97-1

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

Snapchat: insignis_media

Dla

Marka Millara, który zamienił czystą kartkę w złoto,

Steve’a McNivena, który tchnął w pomysł życie,

oraz Liz, która znosiła moje ględzenie o Kapitanie Ameryce i Iron Manie.

PROLOG

WOJOWNICY

SPEEDBALL ledwo mógł ustać w miejscu. Nie było to nic nadzwyczajnego. Po wypadku w laboratorium jego ciało stało się słabo kontrolowanym generatorem kompletnie niestabilnych pęcherzyków energii kinetycznej. Koledzy, Nowi Wojownicy, zdążyli przywyknąć, że wciąż go nosiło i nie potrafił skupić się na niczym dłużej niż dziewięćdziesiąt sekund. Już nawet nie zawracali sobie tym głowy.

Nerwowe zachowanie Speedballa nie było niczym nowym, w przeciwieństwie do jego przyczyny.

– Ziemia do Speedballa. – W uchu zabrzęczał mu głos producenta. – Młody, odpowiesz w końcu na pytanie?

Speedball uśmiechnął się.

– Proszę mi mówić Robbie, panie Ashley.

– Znasz zasady. Masz mikrofon i jesteś w terenie, więc używamy tylko pseudonimów, Speedball.

– Tak, proszę pana. – Nie mógł się powstrzymać od prowokowania producenta. Ale z niego sztywniak.

– No i… – zaczął Ashley.

– No i?

– Złoczyńcy. Ilu?

Speedball strzepnął chwast z nogawki. Wzbił się w powietrze, mijając znudzoną, opartą o drzewo Namoritę. Odbił się nogami od masywnego ciała Mikroba – zwalisty chłopak chrapał, rozwaliwszy się na trawie – i lekko jak piórko wylądował za plecami Night Thrashera, zakapturzonego, ubranego na czarno przywódcy.

Thrash był całkowicie skupiony na zadaniu, oczy skrył za supernowoczesną lornetką. Speedball spojrzał zza niego na stary drewniany dom oddzielony od sąsiadów wysokim ogrodzeniem. Wojownicy wraz z ekipą telewizyjną stali jakieś piętnaście metrów dalej, schowani za parą rosłych dębów.

Trzej potężnie zbudowani mężczyźni pojawili się w progu. Mieli na sobie zwyczajne ubrania: dżinsy, robocze koszule. Speedball dotknął przycisku w słuchawce.

– Trzech złoczyńców.

– Czworo – poprawił go Thrasher.

Speedball zmrużył oczy, zdołał dojrzeć muskularną kobietę o ciemnych włosach.

– Ach, tak. Widzę z tyłu Coldheart. Wyrzuca śmieci. – Speedball zachichotał. – Wyrzuca śmieci. Człowieku, ci goście to jest hardkor.

– Prawdę mówiąc, każdy z nich znajduje się na liście najbardziej poszukiwanych przez FBI. – Ashley brzmiał teraz prawie tak, jakby się niepokoił. – Cobalt Man, Speedfreek, Nitro… Wszyscy uciekli z więzienia na Rikers Island trzy miesiące temu. I wszyscy mają kartoteki obszerne jak twój muskuł.

Przywlókł się do nich Mikrob. Całe jego ważące sto siedemdziesiąt kilogramów cielsko kryło się pod zielono-białym strojem z pasem pełnym przegródek.

– Co tam? – zapytał.

Thrasher dał mu znak, żeby był cicho.

– Coldheart parę razy walczyła ze Spider-Manem – ciągnął Ashley. – I teraz uważajcie. Speedfreek prawie pokonał Hulka.

Thrasher opuścił lornetkę.

– Prawie co?

Mikrob podrapał się po głowie i stwierdził:

– Oni są raczej poza naszym zasięgiem.

– Chyba twoim, spaślaku.

– Zamknij się, Ball.

– Mówiłem ci, żebyś mnie tak nie nazywał.

– Ball – powtórzył Mikrob z leniwym uśmiechem.

– Dość tego. – Namorita obróciła głowę od niechcenia. – Jaki jest plan?

Speedball uśmiechnął się z wyższością.

– Taki, że masz jeszcze pięć minut na makijaż, Nita. Myślisz, że ludzie chcą oglądać twój wielki paskudny pryszcz na brodzie?

Pokazała mu środkowy palec i odwróciła się. Pierre podbiegł do niej z pędzelkiem i podkładem.

Namorita była pięknością o błękitnej skórze, spokrewnioną z rodem królewskim Atlantydów. To kuzynka, a może bratanica księcia Namora, władcy podwodnego miasta. Kiedyś Speedball próbował się do niej dobrać – trzymała mu głowę pod wodą przez pięć minut.

– Nie wiem – powiedział Thrasher. Rzucił niespokojne spojrzenie w stronę domu. – Nie jestem pewien, czy powinniśmy to robić.

– Co? – Speedball prawie wzbił się w powietrze, w ostatniej chwili zorientował się, że sprzedałby kryjówkę. – Pomyśl o oglądalności, Thrash. My tu zdychamy. Od pół roku jeździmy po kraju, szukając przygłupów, z którymi moglibyśmy walczyć, a najlepsze, co nam się przytrafiło, to znaleźć jakiegoś żula z farbą w spreju i drewnianą nogą. Ten odcinek naprawdę może wynieść Nowych Wojowników z powrotem na szczyt. Damy wycisk tym błaznom i wszyscy przestaną mendzić, jak to Nova porzucił nasz program i poleciał znów w kosmos.

Kamerzysta Fernandez chrząknął znacząco.

– Chciałbym tylko przypomnieć, że ekipa kończy zmianę za dwadzieścia minut. Potem kasujemy więcej za nadgodziny.

Wszyscy odwrócili się w stronę Night Thrashera.

– Dobra, słuchajcie. – Thrasher wyjął tablet i pokazał na nim profile czterech złoczyńców. – Największe zagrożenia stanowią Nitro i Cobalt Man. Coldheart to specjalistka walki wręcz, więc jeśli to możliwe, powinniśmy zdjąć ją z dystansu. Nie wiem, w jakim stanie jest obecnie pancerz Cobalta, ale…

– Ball – powtórzył Mikrob, nachylając się nad Speedballem, żeby szepnąć mu do ucha: – Ball, ball, ball, ball, ballllll.

Speedball wyjął iPhone’a, wrzucił kawałek Honey Claws. Na szczęście elektroniczne riffy i pulsujący bas zagłuszyły zarówno kpiny Mikroba, jak i nudną pogadankę Thrashera o taktyce.

Speedball był zmęczony i marudny. „Tak jak my wszyscy”, pomyślał. To Thrasher wpadł na pomysł, żeby wrobić Nowych Wojowników w reality show. Na początku wydawało się to ekscytujące. Nadeszły ciężkie czasy dla nastoletnich bohaterów, a program dawał szansę tej, przyznajmy to, trzecioligowej drużynie, by zamieniła się w ekipę gwiazd pop. Teleturniej cieszył się chwilowym zainteresowaniem i Speedball uzależnił się od uznania publiczności, występów w talk show Charliego Rose’a i The Colbert Report.

Ale potem odszedł Nova, a o jego zastępczyni – Debrii – lepiej nie mówić. Zmyła się po dwóch odcinkach. Sezon zbliżał się do końca, a rosnące napięcie związane z podróżami i nieustannymi dokrętkami sprawiało, że ich nerwy też były u kresu wytrzymałości. A oglądalność leciała w dół, na samo dno. Drugi sezon był coraz mniej prawdopodobny.

„Szkoda”, pomyślał. „Na początku byliśmy przyjaciółmi”.

Nita dała mu mocnego kuksańca w żebra i Speedball wyjął słuchawki z uszu.

– Co? – zapytał.

– Namierzyli nas – odparła.

Odwrócił się w kierunku domu właśnie wtedy, gdy Coldheart spojrzała prosto na nich. Potem wbiegła do środka, krzycząc:

– Wskakujcie w kostiumy! To nalot!

Wojownicy zerwali się na równe nogi. Fernandez uniósł kamerę, szykując się, by iść za nimi.

– Taktyka standardowego ataku – zawołał Thrasher. – Uformujcie szyk za mną…

Speedball wyszczerzył tylko zęby i wyskoczył w górę, wyrzucając na wszystkie strony pęcherzyki energii kinetycznej.

– NAPRZÓD! – wrzasnął.

Znużone westchnienie Thrashera było niemal namacalne.

Speedball zatoczył łuk i wylądował na środku trawnika, zmieniając utwór w iPhonie. Program nie był nadawany na żywo, ale z jakiegoś powodu patetyczny temat z czołówki zawsze sprawiał, że skakała mu adrenalina. A Speedball żył dla adrenaliny.

– SPEEDBALL! – Usłyszał w uchu głos spikera. – NIGHT THRASHER! MIKROB! PONĘTNA NAMORITA! I… CZŁOWIEK ZWANY NOVĄ!

Nie cierpiał tego ostatniego fragmentu.

– W ŚWIECIE PEŁNYM SZAROŚCI… ISTNIEJĄ JESZCZE DOBRO I ZŁO! SĄ JESZCZE…

– …NOWI WOJOWNICY! – Speedball krzyknął razem ze spikerem, taranując frontowe drzwi, które rozleciały się w drzazgi.

Pozostali Wojownicy podbiegli do niego, rozglądając się wokół. Salon był ogołocony z mebli niczym melina narkotykowa. Długowłosy mężczyzna ubrany do połowy w egzoszkieletowy pancerz obrócił się w ich kierunku.

– Speedfreek – powiedział Thrasher.

– O cholera. – Speedfreek sięgnął po srebrzysty hełm z czerwonym wizjerem.

Wciąż szczerząc zęby w uśmiechu, Speedball wpadł na przeciwnika, posyłając hełm w powietrze. Przelecieli przez przeciwległą ścianę i wypadli na podwórko. Freek potknął się o stary pniak otoczony wysoką trawą i chwastami.

– Mówi się, że nie szata zdobi człowieka, Speedfreek. – Speedball posłał mu solidny lewy sierpowy. – Ale ty możesz popisać się tylko wdziankiem!

– Uch. – Speedfreek poleciał do tyłu i padł na trawnik.

Kamerzysta Fernandez stuknął Speedballa w ramię.

– Kolego, dźwięk na chwilę wysiadł. Dałoby radę powtórzyć ten ostatni kawałek?

Speedball skrzywił się i dał znak Namoricie. Ta przewróciła oczami i pomaszerowała w stronę ogłuszonego Speedfreeka. Uniosła go z łatwością i rzuciła jego bezwładne ciało ku kamerzyście.

Speedball przykucnął, wyskoczył wysoko w powietrze, po czym zanurkował z powrotem, wymierzając potężny kopniak. Kiedy stopą trafił w szczękę Speedfreeka, zawołał wyraźnie:

– Ale ty, głąbie, masz tylko wdzianko!

Fernandez opuścił kamerę i ze znudzeniem pokazał kciuk w górę.

Speedball rozejrzał się. Night Thrasher i Mikrob zapędzili Coldheart i Cobalt Mana w kozi róg przy ogrodzeniu. Cobalt starał się wcisnąć swoje potężne ciało w hipernowoczesny pancerz, podczas gdy Coldheart kręciła młynki mieczami energetycznymi, trzymając Wojowników na dystans.

Mikrob odwrócił się leniwie i zerknął na Speedballa.

„Pewnie miał nadzieję, że dostanę w łeb”, pomyślał Speedball.

– Zaraz, zaraz. – Coldheart znieruchomiała, trzymając miecze energetyczne w postawie obronnej. – Ja was znam. Jesteście tymi debilami z telewizji.

– Zgadza się – odparł Thrash. – Ale to nie film.

Speedball pokręcił głową. „Straszny suchar, szefie”, pomyślał.

– Nie – ciągnęła Coldheart. – Nie ma mowy. Nie pokonają mnie Złota Rybka i Królowa Sado-maso.

Zakręciła młynka mieczami ze świstem.

Jednak Namorita przedarła się już przez szyki obronne Coldheart, po czym wbiła niebieską, zahartowaną w głębiach oceanu pięść prosto w szczękę rywalki, rzucając:

– Mam inne zdanie, złotko.

Night Thrasher wsparł ofensywę akrobatycznym kopniakiem wymierzonym w brzuch Coldheart.

– Czy możemy wyciąć ten fragment, kiedy nazywa mnie Królową Sado-maso?

– Jasne. – Nita uśmiechnęła się sarkastycznie. – Bo Night Thrasher brzmi o niebo lepiej: Nocny Młocarz.

Coldheart leżała powalona na łopatki, ale gdzie się podział Cobalt Man? I co, do cholery, robił Mikrob, stojąc w rogu trawnika, odwrócony plecami?

Speedball doskoczył do Mikroba. O dziwo, duży dzieciak stał nad pokonanym i korzącym się złoczyńcą w płaszczu. Opancerzony egzoszkielet pod spodem zdawał się rozpuszczać na ich oczach.

– Dorwałem Cobalt Mana! – zawołał Mikrob. – Moje superbakterie właśnie przeżerają jego pancerz. Chyba jednak nie jestem takim przegrywem, co?

– Naucz się liczyć, przegrywie. – Speedball szukał czegoś. – Gdzie jest czwarty łotr?

Nita wzbiła się w powietrze dzięki wściekle łopoczącym skrzydełkom przy stopach. Zawisła nieruchomo i wskazała za dom, na biegnącą tamtędy ulicy.

– Zajmę się tym.

Odwróciła się i poszybowała nad dachem.

Thrasher i Mikrob błyskawicznie ruszyli do domu. Przeszli przez dziurę w ścianie, podążając za Namoritą.

Speedball poszedł za nimi, potem odwrócił się, słysząc jakiś dźwięk. Leżący na ziemi Speedfreek stęknął, próbując się podnieść. Speedball kopnął go z całej siły, a potem odwrócił się w stronę domu.

Fernandez podążał za nim z kamerą na ramieniu. W połowie drogi przez duży pokój Speedball zwolnił kroku. Fernandez zerknął na niego i Speedball gestem posłał go przodem. Operator potruchtał w stronę drzwi wejściowych.

Speedball długo i dokładnie rozglądał się po pomieszczeniu. Wszędzie walały się puszki po piwie. Na składanym stoliku rozpływał się ostatni gnijący kawałek pizzy, przesączając się przez tłuste pudełko. Na stercie gier na Xboksa leżała wciąż rozżarzona fajka do metamfetaminy. Stara farba była popękana i odchodziła płatami ze ścian; z wiekowej kanapy wyłaziło wypełnienie.

„Ten dom”, zdał sobie sprawę. „To tutaj się trafia na samym końcu. Kiedy wszystko idzie źle, kiedy sprawy nie układają się tak, jak by się tego chciało. Kiedy podejmuje się same błędne decyzje i trzeba ratować się ucieczką”.

Speedball osiągnął swój szczyt na samym początku walki; teraz poziom adrenaliny spadał mu na łeb na szyję. Nagle poczuł się zmęczony, bezużyteczny, jałowy. Cieszył się, że nie było tu pozostałych – paradoksalnie, zużywał mnóstwo energii, by utrzymać swoją dwubiegunowość w tajemnicy. Czuł się kompletnie nierealnie, tak jakby przyglądał się własnym działaniom z pewnej odległości. Jak jakiś znudzony, pozbawiony twarzy telewidz szykujący się, by przełączyć na inny kanał.

– Speedball! – wbił mu się w ucho głos Ashleya.

– Gdzie jesteś, młody? Chcesz przegapić finał?

„Nie”, zrozumiał. „Nie chcę tego przegapić”.

Speedball wyleciał przez roztrzaskane drzwi wejściowe w eksplozji energii kinetycznej. Zatrzymał się na progu, pozując przez moment, na wypadek gdyby brała go któraś z kamer, po czym wyskoczył na ulicę.

Na skraju placu zabaw po drugiej stronie zebrał się tłumek uczniów podstawówki. Niektórzy mieli książki i laptopy, jedno z dzieci trzymało kij baseballowy. Night Thrasher i Mikrob zdecydowanie zakazali im podchodzić bliżej, a Namorita zanurkowała ku zaparkowanemu nieopodal autobusowi szkolnemu.

Niewielka postać przebiegła przez ulicę w stronę pojazdu: miała fioletowo-niebieski kostium, długie siwe włosy. Z okrutnych oczu można było odczytać, że ich właściciel widział – i robił – przerażające rzeczy.

Nita zwaliła się na niego, rzucając nim z łomotem w autobus i wgniatając karoserię. Roztrzaskana szyba posypała się na nich.

Mężczyzna nie wydał żadnego dźwięku.

– Wstawaj, Nitro. – Namorita przyjęła postawę bojową, stając mocno na nogach i unosząc ramiona do kamery. – I nawet nie próbuj tych swoich głupich eksplozji, bo tylko mocniej ci przyłożę.

Speedball zbliżył się, żeby ją wesprzeć.

Nitro przykucnął na chodniku i oparł się o wgnieciony autobus. Kiedy podniósł wzrok, oczy płonęły mu nienawiścią… i zabójczym ogniem.

– Namorita, zgadza się?

Fernandez zbliżył się, kierując kamerę to na Nitro, to na Nitę.

Nitro uśmiechnął się i oczy rozbłysły mu jeszcze mocniej.

– Obawiam się, mała, że nie jestem jednym z tych cieniasów za dychę, do których przywykłaś.

Świeciło już całe jego ciało. Nita cofnęła się o krok. Night Thrasher obserwował sytuację z napięciem, wahał się. Mikrob po prostu gapił się z rozdziawioną szczęką.

Przyglądające się im dzieciaki weszły na jezdnię. Jeden z nich z roztargnieniem nerwowo kozłował piłką do koszykówki.

Zaniepokojony Thrasher zbliżył się o krok.

– Speedball… Robbie. Pomóż mi zabrać stąd te dzieci!

Ashley też trajkotał w słuchawce.

Speedball nie ruszył się, nawet nie skinął głową. Po raz kolejny czuł się, jakby oglądał wydarzenia, obrazy przesuwające się w ustalony sposób na ekranie o wysokiej rozdzielczości. „Czy to wszystko ma znaczenie?”, zastanawiał się. „Jeśli coś pójdzie nie tak, niezgodnie z przewidzianym scenariuszem, to czy będziemy mogli po prostu zrobić nowe ujęcie?”

„A może to ujęcie jest ostatnie, jedyne?”

Nitro zamienił się w wielką kulę ognia. Widać było tylko rozpalone, utkwione w Namoricie oczy.

– Teraz grasz z dorosłymi – powiedział Nitro.

Wyleciał z niego błysk energii, w pierwszej kolejności pochłonął Namoritę. Dziewczyna wygięła się w łuk z bólu, wydała z siebie niemy krzyk i zamieniła się w kupkę popiołu. Fala uderzeniowa rozszerzała się, ogarniając kamerę, kamerzystę, autobus szkolny. Zniknął w niej Night Thrasher, potem Mikrob. Następnie dom i trzej złoczyńcy leżący na podwórku.

Dzieci.

Tego dnia zginęło osiemset pięćdziesięcioro dziewięcioro mieszkańców Stamford w stanie Connecticut. Ale Robbie Baldwin, młody bohater zwany Speedballem, nigdy się o tym nie dowiedział. Gdy ciało Robbiego zamieniało się w parę, uwalniając resztki uwięzionej w nim energii kinetycznej, która eksplodowała w pustkę, jego ostatnia myśl brzmiała: „Przynajmniej nie będę musiał się zestarzeć”.

CZĘŚĆ PIERWSZA

W OSTATNIM BLASKU ZMIERZCHU

1

ENERGIA wywołała mrowienie na skórze, tańcząc po milimetrowej grubości powłoce pokrywającej jego ciało. Bezprzewodowe czujniki wysunęły się i dotknęły odpowiednich obwodów na butach, napierśniku, nogawkach. Mikroprocesory rozbłysły życiem, w ekspresowym tempie nabierając mocy. Płyty pancerza otwarły się z trzaskiem, dopasowując do sylwetki; wsunęły się w odpowiednie miejsca, po kolei zamykając wszystkie obwody. Rękawice zatrzasnęły się na palcach, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, dziesięć.

Na końcu hełm lekko wylądował mu na rękach. Nasunął go na głowę i żwawo zamknął wizjer.

Z nadejściem świtu Tony Stark wzleciał w niebo nad Manhattanem.

Wieża Avengers została daleko w dole. Tony spojrzał na nią i wykonał półobrót w pionie. W polu widzenia jawiła mu się majestatyczna, rozległa panorama manhattańskich wieżowców. Na północy, jak zielony kobierzec w morzu szarości, leżał Central Park. Strzelisty labirynt budynków na Wall Street od południa zwężał się, aż tworzył w oddali na wodzie wyraźny punkt.

Nowy Jork był jego domem i Tony kochał to miasto. Ale dziś trudno o spokój.

Kilkanaście lampek rozbłysło Tony’emu przed oczami, zwracając na siebie uwagę, jednak on je zignorował. „Gdzie by tu pójść na śniadanie?”, zastanawiał się. „Cloisters? Szybki wypad do Vineyard? A może dłuższy, do Boca na Florydzie?” Serena, która rozgaszczała się w hotelu Hyatt w Delray, będzie zachwycona, widząc go ponownie.

„Nie”, stwierdził. Dziś był niespokojny. Dziś będzie inaczej.

Szybką komendą myślową zadzwonił do Pepper Potts. Połączył się z pocztą głosową.

– Odwołaj moje poranne spotkania – powiedział. – Dzięki, złotko.

Pepper zawsze była w pracy. Poczta głosowa oznaczała, że umyślnie go ignorowała. Nieważne, wykona jego polecenie za kilka minut.

Tony szybko omiótł spojrzeniem Central Park. Potem odpalił silniki odrzutowe w butach i niezwyciężony Iron Man pomknął na drugi kraniec miasta nad East River.

Przed oczami migotała mu dioda esemesa, ale Tony na razie nie chciał zaprzątać sobie tym głowy. Włączył autopilota, upewniwszy się, że wcześniej aktywował specjalny system komunikatów Federalnej Administracji Lotnictwa. Poszybował nad lotniskiem LaGuardia, zrobił przechył w lewo i mrugnął dwa razy, by otworzyć kanały RSS. Przed oczami pojawiło mu się menu z nagłówkami.

Dalej kłopoty gospodarcze w Unii Europejskiej, będzie musiał jeszcze raz sprawdzić portfel akcji. Szykował się wybuch kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie, może nawet dzisiaj. Pepper oznaczyła też artykuł o meksykańskiej filii Stark Enterprises. Tony będzie zmuszony powiedzieć Nuñezowi, dyrektorowi operacyjnemu tamtego oddziału, żeby pamiętał o ścisłym zakazie sprzedaży broni przez firmę.

Media znów informowały o Senackiej Komisji Śledczej do spraw Metaludzi. To przypomniało Tony’emu o kolejnych obowiązkach, więc przełączył się na skrzynkę mailową. Przeskanował kilkaset wiadomości: dobroczynność, kontrakty, starzy znajomi, rzekomi starzy znajomi, którzy chcą pieniędzy, zaproszenia, sprawy Avengersów, sprawozdania finansowe…

Jest! Potwierdzenie daty jego własnego przesłuchania przed komisją do spraw metaludzi w przyszłym tygodniu. Ważna rzecz: tego dnia nie będzie mógł się wyżyć w długodystansowym locie.

Komisja powstała, by zbadać nadużycia nadludzkich mocy i zalecić normy i przepisy regulujące działania metaludzi. Jak wiele komisji w Kongresie, ta również służyła głównie po to, by jej członkowie mogli zdobywać polityczne punkty. Ale Tony musiał przyznać, że świat stał się bardziej niebezpieczny i obdarzone supermocami istoty cieszyły się coraz mniejszą sympatią obywateli. Jako najbardziej popularnemu Avengersowi o publicznie znanej tożsamości Tony’emu szczególnie zależało, by wysłuchano obu stron.

Do zatoki Pelham wpływał właśnie statek z pasażerami. Tony pomachał i kilku turystów odpowiedziało tym samym. Potem zwiększył wysokość i wzleciał nad bezkresny przestwór Atlantyku.

Najpierw miał pod sobą chaotycznie rozsiane statki. Potem już tylko fale: ogromne, przewalające się, czysty, niekończący się pokaz sił natury. Ten widok uspokoił Tony’ego, pozwolił mu się skupić. Z wolna, z głębi umysłu zaczął się wyłaniać prawdziwy powód niepokoju.

Thor.

Posłaniec z Asgardu, siedziby nordyckich bogów, pojawił się nagle. Potężny i srogi trzyipółmetrowy przybysz unosił się w obłoku mgły nad Wieżą Avengers. Tony powitał go na dachu. Tuż nad posłańcem unosiła się Carol Danvers, czyli Ms Marvel, członkini Avengersów – wysoka i pełna wdzięku superbohaterka o smukłym, silnym ciele spowitym w zwiewne błękit i czerwień. Towarzyszyli im Kapitan Ameryka w pełnym kostiumie oraz Tigra, kobieta-kot o pomarańczowym futrze.

Przez chwilę posłaniec nic nie mówił. Potem rozwinął pożółkły od upływu czasu zwój pergaminu i zaczął czytać.

– NASTAŁ RAGNAROK – powiedział. – ZOSTAŁEM POSŁANY, BY POWIADOMIĆ WAS, JAKI LOS SPOTKAŁ BOGA GROMU. WIĘCEJ GO NIE ZOBACZYCIE.

Szeroko otwarte oczy Tigry zdradzały przerażenie. Kapitan Ameryka zacisnął zęby i wystąpił o krok.

– Jesteśmy gotowi. Powiedz nam, dokąd mamy iść.

– NIE. DOKONAŁO SIĘ. RAGNAROK NADSZEDŁ I MINĄŁ, PUSTOSZĄC CAŁY ASGARD.

Tony wzbił się w powietrze, by znaleźć się z posłańcem twarzą w twarz.

– Posłuchaj – zaczął.

– THOR POLEGŁ NA POLU BITWY. DOKONAŁ ŻYWOTA.

Na te słowa Tony’ego ogarnęło uczucie okrutnej bezsilności. Zakręciło mu się w głowie, niemal spadł na ziemię.

– JESTEM TU PRZEZ WZGLĄD NA TO, ILE DLA WAS ZNACZYŁ. ALE WYSŁUCHAJCIE MNIE: TO OSTATNIA WIADOMOŚĆ OD OJCA ODYNA. OD DZIŚ NIE BĘDZIE JUŻ KONTAKTU POMIĘDZY MIDGARDEM A ASGARDEM, MIĘDZY ŚWIATAMI WASZYM A NASZYM. THOR NIE ŻYJE. EPOKA BOGÓW DOBIEGŁA KOŃCA.

I wraz z głuchym echem gromu posłaniec zniknął.

To było cztery tygodnie temu. Teraz szybujący nad oceanem Tony znów słyszał w głowie te słowa: epoka bogów dobiegła końca.

„Cóż”, pomyślał. „Może. A może nie”.

Tony opłakiwał Thora przez ostatni miesiąc. Avengersi dzielili się smutkiem, ale też frustracją: po dziesiątkach, setkach wspólnych bitew ich przyjaciel i towarzysz najwidoczniej zginął samotnie w wojnie toczonej gdzieś daleko, na zupełnie innej płaszczyźnie istnienia. Avengersi nie tylko nie byli w stanie mu pomóc – prawdopodobnie nie mogli nawet dostrzec bitwy, w której stracił życie.

Ale teraz Tony zaczął zdawać sobie sprawę, że gryzie go coś jeszcze. Thor nie był tylko jego przyjacielem – bóg piorunów stanowił filar, oś, wokół której kręcili się Avengersi. Zarówno Tony, jak i Kapitan byli uparci i każdy z nich miał silne i słabe strony. Kapitan kierował się sercem i instynktem, Tony wiarą w potęgę przemysłu i technologii. Odkąd powstała drużyna, kilka razy prawie się pobili o to, co należy poświęcić lub jaką obrać strategię. I za każdym razem Thor przemawiał tym swoim tubalnym głosem nieznoszącym sprzeciwu. Przypominał o powinnościach albo wyśmiewał głupotę, a jego niepohamowana wesołość zawsze sprawiała, że się godzili. W przeciwnym wypadku po prostu zachodził ich od tyłu i klepał obu po plecach z taką siłą, że zbroja Tony’ego niemal stapiała się ze skórą.

Tony próbował kontaktować się z Kapitanem, ale superżołnierz był w ostatnich tygodniach bardzo wycofany. Tony miał okropne uczucie, że śmierć Thora na zawsze podzieliła Avengersów.

Poza tym wszystko szło dobrze. Stark Enterprises zdobywało liczne kontrakty z Departamentem Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych i chociaż w życiu Tony’ego nie było obecnie tej jednej wyjątkowej kobiety, to kręciło się wokół niego cztery czy pięć niesamowicie seksownych. Ogólnie rzecz biorąc, w ostatnich latach można było tylko pozazdrościć Tony’emu Starkowi.

A jednak nie mógł wyzbyć się obawy. W głębi pokrytego metalem serca czuł, że stanie się coś potwornego.

Zamrugała kolejna dioda. Happy Hogan, szofer Tony’ego.

– Dzień dobry, Happy.

– Mam do pana podjechać, panie Stark?

Na wzburzonej powierzchni wody pojawił się podskakujący kształt ledwie widoczny przez chmury. Tony przyjrzał mu się, na chwilę przerywając rozmowę.

– Panie Stark?

– Hm, nie dziś, Happy. Tu, gdzie jestem, raczej nie dojedziesz samochodem.

– Znów pokój hotelowy? O którą kobietę chodzi tym razem?

Tony zniżył lot pod linię chmur i zatoczył łuk. Dostrzegł mały, siedmiometrowy kuter rybacki. Prawdopodobnie portugalski, ale dryfował bardzo daleko od macierzystego portu. Był przechylony i nabierał wody z niespokojnego morza. Członkowie załogi uwijali się na pokładzie, próbując walczyć z żywiołem, wspomagając się wiadrami, jednak nie nadążali.

– Oddzwonię później, Happy.

Tony zanurkował ku statkowi. Pod kutrem przewaliła się olbrzymia fala, przewracając go na bok. Załoga gorączkowo chwytała się masztów, szukając podpory. Przypływ wody był jednak niepowstrzymany. Statek zaraz miał wywrócić się do góry dnem.

Tony, pikując, wyszukał w sieci informacje na temat siedmiometrowych statków. Powinien ważyć między tysiąc pięćset a tysiąc dziewięćset kilogramów, nie wliczając załogi i ładunku. Spory ciężar, ale z nowymi mikrokontrolerami we wzmacniaczach mięśni naramiennych chyba da radę. Rufa wznosiła się teraz przed nim, skierowana już niemal pionowo w górę. Chwycił ją, poleceniem myślowym włączył mikrokontrolery i zaczął pchać.

Ku jego zdumieniu kuter dalej naciskał, znosząc go w stronę morza. Zdał sobie sprawę, że pancerz nie działa: kontrolery się nie uruchomiły. Niemal dwutonowy statek rybacki napierał teraz na Tony’ego mającego do dyspozycji zwykłe ludzkie mięśnie.

W tej samej chwili zadzwonił telefon – priorytetowy numer z Wieży Avengers. Tony zaklął. Z wysiłkiem aktywował myślowo automatyczną odpowiedź tekstową: „Oddzwonię”.

Rybacy w dole zwisali z masztów, krzycząc w panice. Za kilka sekund znajdą się pod wodą.

Tony nie mógł uruchomić promieni repulsora – z tej odległości rozwaliłyby kuter w drzazgi. Z trudem nabrał powietrza i wymusił restart mikrokontrolerów. Diody zatańczyły mu przed oczami… Tym razem kontrolery się włączyły. Jego metalowy egzoszkielet wypełniła energia. Tony popchnął, z początku za mocno, po czym chwycił kuter, by skorygować kurs. Potem postawił statek delikatnie na wodzie.

Morze było chwilowo spokojniejsze. Tony uruchomił automatycznego tłumacza, wybrał: PORTUGALSKI.

– Lepiej wracajcie do portu – powiedział.

Pancerz gładko przełożył komunikat, wzmacniając go tak, by usłyszeli go rybacy na dole.

Przemoczony do suchej nitki kapitan odetchnął z ulgą i uśmiechnął się z zakłopotaniem. Z jego ust dobyły się portugalskie słowa, a Tony usłyszał metaliczny głos pancerza: „Dziękuję, panie Anthony Stark”.

„Oho”, pomyślał Tony. „Znają mnie nawet w Portugalii”.

Wzniósł się na tyle wysoko, by dojrzeć wybrzeże Portugalii i Hiszpanii. Woda zdawała się dość spokojna, mogli wrócili bezpiecznie, więc pomachał rybakom na pożegnanie i pomknął do brzegu.

Z mikrokontrolerami był kłopot. Tony zawsze miał problemy z mikroukładami scalonymi – im mniejsze urządzenia, tym większe prawdopodobieństwo, że nie odpalą. Powinien to z kimś skonsultować… Może z Billem Fosterem? Zanim został Goliatem, Foster specjalizował się w miniaturyzacji.

– Notatka – powiedział na głos Tony. – Zadzwonić jutro do Billa Fostera.

Usiane plażami wybrzeże Hiszpanii wyłoniło się zza chmur, kusząc go, by zniżył lot. Może zatrzyma się na tapas? Nie. Nie dziś. Otworzył menu telefonu i wybrał ODDZWOŃ NA OSTATNI NUMER. Wyskoczyła opcja: WIDEO? Wybrał: TAK.

Przed Tonym pojawiła się koszmarna postać, która wypełniła mu całe pole widzenia. Lśniący, owadopodobny stwór mienił się metalicznymi złotem i czerwienią, miał szczupłe kończyny, wydawał elektryczne trzaski. Jego oczy skrywały się pod podłużnymi złotymi soczewkami, przydając mu złośliwego, nieludzkiego wyglądu. Kształtem przypominał człowieka, nie licząc czterech dodatkowych metalowych macek, które wyrastały mu z pleców, machały we wszystkie strony w przypadkowych, spazmatycznych ruchach.

Tony wywinął kozła w powietrzu, jednak szybko wyrównał tor lotu. Minął już Hiszpanię, zmierzał teraz w stronę Włoch nad Morzem Tyrreńskim.

– Tony? Jesteś tam? – Stonowany ton głosu brzmiał przyjaźnie i znajomo. Tony się roześmiał.

– Peter Parker – powiedział.

– Prawie dostałeś zawału, co? Przepraszam, to nie było śmieszne.

– W porządku, Peter. – Tony skręcił na południe, omijając Bośnię, by zatoczyć łuk wokół Grecji. – Powinienem rozpoznać ten kostium… W końcu sam go stworzyłem. Tyle że nigdy nie widziałem, by ktoś go nosił.

W oknie wideo Tony’ego Peter Parker – niesamowity Spider-Man – wskoczył na stół z lekkością i dużą szybkością.

– No i? – zapytał, przybierając komiczną pozę rodem z „Vogue’a”, twarz okalały mu metalowe macki. – Co sądzisz?

– Cały ty, dzieciaku.

Tony jeszcze raz sprawdził, skąd nadeszło połączenie. No tak, Wieża Avengers. To wyjaśniało możliwość wideorozmowy. Zrozumiał też, dlaczego Peter dzwonił.

– Serio, Tony… Znasz mnie, nie mówię „serio” zbyt często. Ten kostium… Prawdziwa bomba.

– Na twoim miejscu też nie mówiłbym tak zbyt często.

Spider-Man popukał w złote soczewki.

– Co to w ogóle jest?

– Filtry podczerwieni i ultrafioletu. Słuchawka ma wbudowany nasłuch straży pożarnej, policji i pogotowia. – Tony uśmiechnął się; uwielbiał tłumaczyć, jak funkcjonują jego dzieła. – W powłoce ust są węglowe filtry blokujące toksyny, a w napierśnik wbudowałem cały system GPS.

– Wow! Już nigdy nie zgubię się w West Village. O co im chodzi z tymi ukośnymi przecznicami?

– Cóż… Zaczekaj chwilę, Peter…

Przed nim wyłoniła się Jordania, tuż za nią Arabia Saudyjska. Tony włączył w zbroi pole stealth, czując znajome mrowienie w całym ciele. Teraz był niewidzialny dla radarów, satelitów i ludzkiego wzroku z odległości ponad dwunastu metrów.

– …nigdy nie wiadomo, gdzie człowieka poniesie.

Przywołał szczegółowe dossier Petera, przejrzał je szybko.

– Jak się ma twoja ciotka?

– Lepiej, dzięki. Tamten zawał okazał się niegroźny.

– Cieszę się.

– Tony, jestem ci strasznie wdzięczny. Naprawdę. Ten kostium, który uszyłem, kiedy miałem piętnaście lat… Był już mocno wyświechtany.

– Wyposażyłem go też w siatkową błonę, która pozwoli ci szybować na krótkie dystanse – powiedział Tony.

– Tony…

– Całość jest z ognioodpornego kevlaru. Żaden pocisk poniżej średniego kalibru go nie przebije.

– Tony, nie wiem, czy mogę to przyjąć.

Tony zbył go, włączył dopalacze. Pustynia – brązowe wzgórza spalone bezlitosnym słońcem – rozmyła się w pędzie.

– Ten kostium to prezent, Peter.

– Wiem. Mam na myśli to drugie.

Macki na plecach Petera drgnęły.

„Nie przyzwyczaił się jeszcze do sterowania myślą”, zdał sobie sprawę Tony.

– Potrzebuję cię, Peter.

– To mi schlebia. Uwierz, niezbyt często to słyszę, w szczególności od lasek.

– Z tym też mógłbym ci pomóc.

– Tony, po prostu nie dam rady zastąpić boga.

„Więc o to chodzi”.

Tony umilkł na chwilę, zbierając myśli. Zrozumiał, że następna minuta będzie decydująca. Może nadać kierunek reszcie jego życia. Petera też.

Peter dodał:

– No i nigdy nie byłem graczem zespołowym. Jestem tylko przyjaznym Spider-Manem z sąsiedztwa. Wy działacie na zupełnie inną skalę.

Tony podkręcił odrobinę poziom czułości w mikrofonie. Kiedy znów się odezwał, jego głos nabrał odrobinę głębszego brzmienia.

– Peter – zaczął – dużo się teraz dzieje. Słyszałeś o Senackiej Komisji Śledczej do spraw Metaludzi?

– Nie, ale brzmi jak świetna zabawa.

– Rozważają wprowadzenie kilku przepisów, które poważnie wpłyną na twoje i moje życia. Era samotnego wilka się kończy, Peter. Twoim sąsiedztwem jest teraz cały świat. Jeśli zamierzasz nadal to robić: ratować ludziom życie, pomagać im, wykorzystywać swój dar dla dobra ludzkości, to będziesz potrzebował wsparcia, jakiejś struktury.

Spider-Man milczał. Zza fasady z siatki metalicznej nie dało się odczytać wyrazu jego twarzy.

– Moi Avengersi to silna drużyna – ciągnął Tony. – Kapitan, Tigra, Ms Marvel, Hawkeye, Falcon, Goliat. Nawet Luke Cage zaczyna zgrywać się z drużyną. Ale nie ma nikogo, kto myśli tak jak ja, kto rozumie naukę i technologię i zawsze mimochodem patrzy w przyszłość.

– Ha! Ostatnio nic innego nie robię, jak tylko martwię się przyszłością.

– Peter, nie proszę cię, żebyś zastąpił Thora. Nikt nie mógłby tego zrobić. Ale potrzebne mi twoje zwierzęca siła i bystry umysł. Jesteś teraz kluczowym elementem przedsięwzięcia Avengers.

Spider-Man dał susa w górę, przebiegł nerwowo po suficie sali konferencyjnej. Migoczące macki latały na wszystkie strony. W tej chwili przypominał pająka najbardziej w swoim życiu.

W dole przemknęły Indie, potem Tajlandia. Indonezja.

– Pełne ubezpieczenie medyczne? – spytał Spidey.

– Lepsze niż Obamacare.

– Wchodzę w to.

– Doskonale. – Szary ogrom Australii majaczył na horyzoncie. – Będę w domu za trzy godziny. Uczcimy to drinkiem na Wieży Avengers, może być o drugiej po południu?

– Dla ciebie oczywiście woda sodowa.

– Dobrze mnie znasz – stwierdził Tony, po czym przez chwilę milczał. – Peter, mam mały problem z satelitą. Do zobaczenia po południu.

– Z satelitą? Gdzie ty w ogóle jesteś?

– Nie uwierzyłbyś.

– Wszystko w porządku?

– Mam drobny kłopot z nowymi mikrokontrolerami w pancerzu… Nieważne. Wszystko gra.

– Dobrze. No cóż. Dzięki jeszcze raz.

– Dokonamy razem wielkich rzeczy, Peter. To ja ci dziękuję.

Tony zakończył połączenie.

Spojrzał na przesuwającą się w dole Nową Zelandię. Odbił w lewo, na północ, i włączył pełną moc dopalaczy. Pierwszy grom dźwiękowy ledwo przeniknął przez pancerz, drugi lekko zabrzęczał mu w uszach.

Lot znudził Tony’ego. Chciał już wrócić do domu, do pracy. Wkroczyć w kolejną fazę swojego życia.

Zwerbowanie Petera do Avengersów było dla niego priorytetem. Tony szczerze lubił tego młodego człowieka i nie kłamał, kiedy chwalił jego talent naukowy oraz bystry umysł. Nie mógł się doczekać, aż zacznie być mentorem Petera.

Była też inna kwestia, o której nie wspomniał. Tony’ego nie interesował tylko Peter Parker, wielki umysł naukowy. Interesował go również Peter Parker – Spider-Man – obecnie jeden z najpotężniejszych metaludzi na świecie. To czyniło z niego cenny nabytek… Ale też potencjalne zagrożenie, które należało obserwować.

„Lepiej trzymać go blisko”.

Tony spojrzał w dół na Ocean Spokojny, dostrzegając w oddali maleńkie Hawaje. Zwolnił na chwilę, wyobrażając sobie, jak siedzi na tarasie hotelu z bezalkoholowym koktajlem w dłoni i patrzy na piękne kobiety o lśniących ciałach wskakujące do wody i wychodzące z niej.

Nie. Nie dziś.

Zanim dotarł do Kalifornii, miał już osiem wiadomości głosowych od Pepper. Spotkania, telefony, umowy. Z każdą kolejną zostawioną informacją jej głos był odrobinę bardziej rozzłoszczony.

„Cóż”, pomyślał Tony. „Skoro tyle już poczekała…”.

Przemknęły pod nim solniska stanu Utah, potem piękne ośnieżone szczyty Colorado. Puste równiny Kansas, bujne lasy Missouri.

„Jakie to wszystko piękne”.

Kiedy na horyzoncie pokazały się Appalachy, zadzwonił do Happy’ego.

– Będę potrzebował podwózki, Happy.

– Wciąż jest pan w tym pokoju hotelowym, szefie? –Happy zachichotał. – Powinni butelkować to, co płynie w pana żyłach, i sprzedawać jak Viagrrrrrr…

Nagle Tony’ego zalała lawina diod i alarmów, zagłuszając Happy’ego. Zamrugał, zawahał się nad Pittsburghiem i poleceniem myślowym wyczyścił wszystkie powiadomienia.

– Jesteś tam jeszcze, Happy?

– Tak, szefie.

– Bądź w pogotowiu.

Tony wywołał kanały RSS. Ładowały się powoli. Przerzucił kanały informacyjne z kablówek. We wszystkich doniesieniach pobrzmiewała dezorientacja, a nawet panika. Coś o setkach zabitych… Olbrzymi krater w samym środku…

Widział już przed sobą Wieżę Avengers wystającą ponad panoramę Manhattanu.

– Happy, spotkajmy się w budynku – powiedział. – Tak szybko, jak tylko…

Nagle jego czujniki optyczne wychwyciły słup dymu wznoszący się w powietrze po lewej. Kilka kilometrów na północ. Nie… Dalej, poza granicami miasta. Co najmniej sześćdziesiąt kilometrów.

Wielki słup dymu.

Stało się coś strasznego.

– Zmiana planów, Happy. Czekaj na instrukcje. Zmieniam kurs na…

Umilkł, ustawił GPS na gęsty, wznoszący się coraz bardziej pióropusz czarnego dymu.

– …Stamford w stanie Connecticut.

2

PIERWSZA myśl Spider-Mana, gdy tylko znalazł się w Stamford, brzmiała: „To się nazywa premiera w roli Avengersa”.

Na obrzeżach miasta wyły karetki. Ludzie wystawali przed domami, rozmawiając szybko i z przestrachem. Kilku biznesmenów z frustracją stukało w telefony – sieć komórkowa była przeciążona. Wszyscy co chwilę spoglądali na północ, na gęstą czarną chmurę w centrum eksplozji.

Spider-Man przystanął na skrzyżowaniu, podniósł wzrok. Dym trochę się już rozrzedził, ale nienaturalne szare opary nadal przykrywały całe miasto. Szkła w nowym kostiumie mogły zapewne przeanalizować skład mgły, jednak Peter jakoś wcale nie chciał tego wiedzieć.

Spidey wiedział, że musi tu być. Tony nie odbierał jednak telefonu i choć może brzmiało to głupio, bohater nie miał pojęcia, jak połączyć się z jakimkolwiek innym Avengersem. Wskoczył więc na ciężarówkę jadącą na północ i kiedy ulica stanęła w korku, ostatnie pięć kilometrów przebył pieszo.

Należący do Avengers Quinjet ze świstem przeleciał mu nad głową, zmierzając do strefy zero. Spider-Man podniósł rękę, wystrzelił pasmo pajęczyny i owinął je wokół latarni, po czym ruszył śladem swoich nowych towarzyszy.

Kilometr dalej główną ulicę blokowały policyjne barykady, za którymi można było dostrzec efekty zniszczenia: zawalone budynki, migoczące światła pojazdów służb ratowniczych, strzępy materiałów latające po zaśmieconych drogach. Oszalali cywile wykłócali się z gliniarzami, prośbą i groźbą starając się dowiedzieć czegokolwiek o bliskich.

Tuż przed barykadą zebrał się niewielki tłumek i pokazywał palcami gdzieś w górę. Stara czteropiętrowa biblioteka zwieńczona bogato zdobioną kopułą trzeszczała i chwiała się. Spider-Man użył zbliżenia w soczewkach i dostrzegł przyczynę: w jednej ze ścian tkwił kawał betonu – najwidoczniej doleciał tu aż z miejsca katastrofy. Staruszka i mężczyzna o kulach wyszli frontowymi drzwiami, popędzani przez miejscowych policjantów.

Jednak gapie wcale nie obserwowali biblioteki. Wzdłuż kopuły u szczytu budynku przemykała ciemnoczerwona postać – Daredevil, człowiek nieznający strachu.

Spider-Man wytężył siły i dał susa. Prawie przestrzelił – w nowym kostiumie automatycznie włączyły się wzmacniacze mięśni. Obrócił się jednak w powietrzu i po niecałej sekundzie miękko wylądował na ścianie. Przylgnął palcami do ceglanej fasady z łatwością charakterystyczną dla pająka.

Daredevil nie pokazał po sobie zaskoczenia. Prawdopodobnie ostrzegł go radarowy słuch.

– Peter – powiedział. – To ty?

– We własnej osobie, Matt. – Spider-Man zrobił pauzę i stuknął palcem w metalowy wizjer. – Chociaż trochę zmechanizowanej.

Budynek w dole wciąż chwiał się i trzeszczał.

– W środku jest dziecko – powiedział Daredevil. – Pomożesz?

– Zawsze.

Daredevil chwycił za klamkę okna i spróbował otworzyć. Zamknięte od środka. Spider-Man klepnął go w ramię, potem skoncentrował się i wyciągnął mackę sterczącą z tyłu kostiumu. Macka zadrżała przed oknem, a potem mocno stuknęła. Szyba roztrzaskała się na kawałki.

Daredevil zwrócił się ku niemu.

– Skąd masz ten kostium?

– Zrobił go dla mnie niejaki Anthony Stark. Może o nim słyszałeś.

Usta Daredevila skrzywiły się ponuro pod maską. Potem bohater odwrócił się i wskoczył do budynku.

Spider-Man wzruszył ramionami i poszedł w jego ślady, mackami wybijając resztkę szkła z okiennej ramy.

W pustym gabinecie panowała cisza. Nie było prądu: komputery o czarnych ekranach stały na dwóch zawalonych papierami biurkach.

– Wiesz, gdzie jest ten dzieciak? – spytał Spider-Man.

Ale Daredevil był skupiony, wysyłał fale radaru przez podłogę. Wskazał na drzwi i Spidey znów poszedł za nim.

– Jak się w ogóle miewasz, Matt? Wiem, że stresowałeś się tą całą sprawą tożsamości.

Daredevil nie odpowiedział od razu. Pół roku temu pewien brukowiec powiązany ze zorganizowaną przestępczością ujawnił jego tożsamość, informując publicznie, że Avenger nazywa się Matt Murdock i jest zaangażowanym adwokatem. Daredevila zalały pozwy cywilne i spotkało go publiczne nękanie. Matt podjął wtedy ryzykowną decyzję, by wszystkiego się wyprzeć, i oficjalnie przysiągł, że nie jest Daredevilem – co było oczywiście kłamstwem. Spider-Man miał wątpliwości, czy zgadza się z decyzją przyjaciela – dość mętną pod względem moralnym. Jednak Matt przekonał go, że nie miał wyjścia.

– U mnie w porządku – powiedział Daredevil. Nie brzmiał przekonująco. – Hej, ty!

W podzielonym na boksy pomieszczeniu, na podłodze pod ścianką kuliła się siedmioletnia dziewczynka. Budynek zachwiał się i mała pisnęła ze strachu.

Potem zobaczyła Spider-Mana i wrzasnęła.

„Widocznie nie wszyscy przyzwyczaili się do mojej nowej stylówy”, pomyślał Peter.

– Ja to załatwię – powiedział Daredevil.

Pięć minut później byli z powrotem na ziemi. Daredevil przekazał dziewczynkę matce pod czujnym okiem policjantów. Kobieta spojrzała podejrzliwie na Daredevila, potem na Spider-Mana. I uciekła.

– To się nazywa wdzięczność – powiedział Spidey.

Daredevil zwrócił się do niego.

– Winisz ją po tym, co się dzisiaj stało?

– Ja nie wiem, co się dzisiaj stało.

– Coś złego, Peter. Dla nas wszystkich.

Spider-Man zmarszczył brwi.

– Mogę prosić o małą podpowiedź?

– Mówię o ustawie o rejestracji superludzi.

Spidey bezradnie wzruszył dwoma ramionami i czterema mackami.

Daredevil zwrócił twarz ku niebu. Spider-Man poszedł za jego przykładem. Czerwono-złoty Iron Man przemknął nad nimi, kierując się do strefy zero.

– Zapytaj swojego nowego najlepszego kumpla – dokończył Daredevil.

Kiedy Spidey opuścił wzrok, Matta już nie było.

SPIDER-MAN z łatwością pokonał barykadę – gdy przeleciał ponad na pajęczynie, gliniarz krzyknął na niego bez przekonania, po czym wrócił do swoich obowiązków. Policja w Stamford naprawdę miała dziś ręce pełne roboty.

Kawałek dalej za blokadą ulice pogrążyły się w chaosie. Niektóre domy zawaliły się do środka, inne leżały pod gruzami. Wszędzie uwijały się ekipy ratunkowe, przenosząc zabitych i rannych do karetek, zaś tam, gdzie drogi były zbyt zniszczone, do pospiesznie przystosowanych jeepów.

A niebo… Niebo przesłaniały popiół i szara mgła. Słońce – bladoczerwona kula ledwo widoczna przez chmurę pyłu – prześwitywało słabo, nie rzucając cieni.

Uwagę Spider-Mana zwrócił łopot skrzydeł. Falcon – muskularny czarnoskóry mężczyzna w czerwono-białym kostiumie – sfrunął na ziemię przecznicę dalej. Spidey śledził wzrokiem lądowanie i zauważył, że Kapitan Ameryka w pełnym stroju rozmawia z lekarzami.

Kapitan i Falcon bywali partnerami już od wielu lat. Wymienili kilka zwięzłych słów – Spidey był za daleko, by je dosłyszeć – a potem ruszyli biegiem do wciąż dymiącego domu.

– Kapitanie! – zawołał Spidey.

Kapitan Ameryka usłyszał, spojrzał na Spider-Mana i zdziwił się na jego widok. Potem znów obrał kurs na płonący budynek.

Spidey pokręcił głową. „A temu o co chodzi?” Podniósł rękę, żeby wystrzelić nić pajęczyny, ponieważ chciał dogonić Kapitana i Falcona…

– Hej, jesteś Avengersem?

Ratownik opuścił maskę oddechową. Wyglądał na wyczerpanego i zniecierpliwionego.

– Tak – odparł Spider-Man. – Chyba tak.

– Przydałaby nam się pomoc. – Mężczyzna wskazał na stertę kamieni, pozostałości starego budynku administracji miejskiej. – Detektory ruchu wykrywają coś siedem metrów w głąb. Ale nasze koparki jeszcze nie przyjechały.

– Załatwię to. – Spidey wyskoczył w powietrze. – Zrobicie mi miejsce, chłopaki?

„Czas dać temu nowemu kostiumowi wycisk”.

I zaczął kopać, mackami usuwając kamienie i resztki zaprawy murarskiej, fragmenty zniszczonych mebli i ścian, zawalonych sufitów. Dobił się do poziomu ziemi i rył dalej, w końcu dotarł piętro, a potem dwa piętra niżej. Ostrożnie schodził coraz głębiej, podtrzymując się przy pomocy pajęczyn. Omiatał otoczenie mackami, by czyścić je z gruzów i przebijać się przez kolejne poziomy. W dawnych czasach nie poszłoby mu tak łatwo, musiałby podnosić sufity pajęczyną i pokonywać zablokowane tunele wyłącznie siłą mięśni.

Teraz było łatwiej. Jakby nawet bardziej naturalnie.

Zanim Spider-Man się obejrzał, ratownicy zsunęli się za nim na linach. Rozbiegli się po dolnym poziomie piwnicy, podczas gdy on wzmacniał trzeszczący sufit kolejnymi warstwami pajęczyny. Gdy zlokalizowali wszystkich pięciu ocalałych, zamontowali bloczki ratownicze, po czym zaczęli wyciągać rannych i transportować ich na górę. Cywile mieli w płucach mnóstwo pyłu, jeden złamał nogę. Ale wszyscy przeżyją.

Peter wspiął się z powrotem na poziom ziemi przy wtórze niemrawych oklasków ratowników. Ale brawo biły też dwie inne postaci: Tigra, zmiennokształtna kobieta-kot, i Luke Cage, Power Man.

Tigra wzięła Spider-Mana w ramiona, przytuliła go i wyprowadziła z budynku. Jej pokryte futrem ciało było ciepłe i muskularne; bikini niemal go nie zasłaniało. Trzymała Spidey’ego w objęciach dziwnie długo.

– Witamy wśród Avengersów. – Tigra uśmiechnęła się i przebiegła zalotnym spojrzeniem po szczupłej sylwetce Spider-Mana. – Nareszcie mamy w zespole jakieś ciacho.

– Dzięki. Szkoda, że okoliczności nie są mniej… – Powiódł ręką wokół. – Cóż, przerażająco apokaliptyczne.

– Avengersi uratowali mi życie – Tigra spoważniała. – Po mojej przemianie Kapitan i Iron Man… Gdyby nie wsparcie drużyny, nie wiem, co by się ze mną stało.

Cage, bohater klasy pracującej z Harlemu, miał na sobie brudne dżinsy i czarną obcisłą koszulę. Oczy zasłaniał czarnymi okularami. Jego ciemnoskóra twarz była pokryta brudem i sadzą. Klepnął Spider-Mana po plecach.

– A ty? – spytał Spider-Man. – Dobrze ci zrobiło dołączenie do Avengersów?

– Jestem z nimi dopiero od kilku miesięcy. Gdyby to było więzienie, nie mógłbym jeszcze się ubiegać o zwolnienie warunkowe. – Cage zsunął okulary na nos, by lepiej przyjrzeć się Peterowi. – Ciekawe ciuchy.

– Z oryginalnej kolekcji Tony’ego Starka. W butikach będą dopiero w przyszłym sezonie.

– Chodźmy – powiedziała Tigra. – Spróbujmy pomóc Kapitanowi.

Popędziła na czworakach, przeskakując nad przewróconymi sygnalizatorami i słupami telefonicznymi. Cage skinął Peterowi głową i obaj pobiegli za nią.

Na wprost wciąż płonął wolno stojący ceglany budynek. Siedmiometrowy Goliat, ostatni z dawnej linii bohaterów zmieniających rozmiary, zdejmował gruz z dachu. Cofnął się przed buchającym płomieniem, chwycił obluzowany kawałek papy i  wyrzucił go w powietrze. Od razu nadleciała Ms Marvel i wystrzeliła kulę świetlistej energii, która natychmiast spaliła zniszczony fragment dachu.

Spider-Man zdumiał się.

– Czy to remiza strażacka się pali?

– Dawna remiza. – Falcon zapikował i wylądował tuż przed nimi. – Teraz to blok mieszkalny. A właściwie obszar katastrofy.

Cage pospieszył objąć Falcona. Ci dwaj wychowali się w tej samej dzielnicy.

– Kapitan jest w środku?

– A jak. Powiedział, żebyśmy tu zaczekali.

– Gdzie są strażacy? – spytał Spidey.

Falcon wskazał na chaos i błyskające światła.

– Jadą.

Mężczyzna w średnim wieku wyszedł chwiejnym krokiem z budynku, zakasłał i padł na kolana. Falcon wzbił się w powietrze i zagwizdał; po chwili przybiegli lekarze.