Morawiecki i jego tajemnice - Tomasz Piątek - ebook + książka

Morawiecki i jego tajemnice ebook

Tomasz Piątek

4,4

Opis

Gdy wkroczył na główną scenę polskiej polityki, większość komentatorów dała wyraz swemu zaskoczeniu. Kojarzony z zapleczem merytorycznym Platformy Obywatelskiej i wpływowym w tej formacji Janem Krzysztofem Bieleckim bankowiec stał się z dnia na dzień jedną z twarzy przejmującego władzę obozu Prawa i Sprawiedliwości. Szybko okazało się, że Mateusz Morawiecki nie jest jedynie dodatkiem do tej ekipy. Obdarzony szczególnym zaufaniem Jarosława Kaczyńskiego umiejętnie poszerzał zakres swych uprawnień wicepremiera. Z czasem zastąpił Beatę Szydło na stanowisku prezesa rady ministrów. Rządowa propaganda lansuje wersję, według której Morawiecki miałby być fachowcem, doświadczonym graczem gospodarczym z chlubną kartą w życiorysie z lat 80., kiedy to stał u boku ojca jako bojownik antykomunistycznego podziemia. Tomasz Piątek zadaje sobie i nam pytanie - czy to cała prawda o obecnym premierze? Wielomiesięczna praca w archiwach (także IPN), jak również rozmowy z ludźmi, którzy znali Mateusza Morawieckiego na różnych etapach jego życia, a także skrupulatna analiza jego działalności oraz powiązań towarzyskich, politycznych i biznesowych - wszystko to daje inny obraz, niż ten, który znamy z rządowych czy prorządowych mediów. Mateusz Morawiecki ma swoje tajemnice, Tomasz Piątek odkrywa wiele z nich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 545

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (26 ocen)
16
7
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przyj0kr

Dobrze spędzony czas

Lektura pozwala lepiej zrozumieć to, co w obecnej polskiej polityce jest niezrozumiałe. Prezentuje fakty, obszernie udokumentowane, jednocześnie pozostawiając ostateczne wnioski czytelnikowi. Napisana przystępnym językiem. Polecam.
30
Fizjoterapeuta

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka Polecam
20
ELMARES

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać
10
kngdzw

Dobrze spędzony czas

Książka bardzo ciekawa, ale czasem nużąca licznymi drobnymi szczegółami.
00

Popularność




Okładka

Strona przedtytułowa

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

MAPY POWIĄZAŃ

KALENDARIUM WYBRANYCH ZDARZEŃ

CZĘŚĆ PIERWSZA. Premier z taśmy

CZĘŚĆ DRUGA. Od firmy Reverentia do firmy GetBack

CZĘŚĆ TRZECIA. Solidarność Walcząca i Biuro Studiów SB

PODSUMOWANIE. Ojciec, syn i tajemnice

PRZYPISY

Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z.o.o.

2019

Projekt okładki i stron tytułowych

Łukasz Stachniak

Redakcja

Tomasz Mincer

Skład, łamanie, korekta

Witold Kowalczyk

Przygotowanie wydania elektronicznego

Michał Nakoneczny, Hachi Media

Wydanie I

ISBN 978-83-66095-13-7

Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

www.arbitror.pl

e-mail: [email protected]

MAPY POWIĄZAŃ

KALENDARIUM WYBRANYCH ZDARZEŃ

Rok 2016

W październiku Mateusz Morawiecki jako wicepremier RP odpowiedzialny za gospodarkę udał się z wizytą na Białoruś. Spotkał się z dyktatorem tego postsowieckiego kraju Aleksandrem Łukaszenką i jego ludźmi. Omówił z nim możliwości nowych polskich inwestycji na Białorusi oraz sposoby omijania sankcji, które blokują handel z Rosją po napaści Kremla na Ukrainę1.

Rok 2017

W październiku Mateusz Morawiecki wystąpił w warszawskiej Akademii Leona Koźmińskiego w towarzystwie wicepremierów poprzednich rządów odpowiedzialnych za gospodarkę (m.in. Marka Belki i Janusza Steinhoffa). Morawiecki przedstawił Zachód jako nieprzyjazną potęgę, która skolonizowała Polskę za pomocą swoich pieniędzy; popełnił przy tym intrygującą omyłkę: aby poprzeć tezę o rzekomym gospodarczym skolonizowaniu Polski przez Zachód, powołał się na artykuł portalu Bloomberg.com2zawierający dane dotyczące… Rosji, nie Polski. Ten dziwny błąd wicepremiera opisał portal Więź (wiez.com.pl)3.

W listopadzie Mateusz Morawiecki publicznie oskarżył o hitlerowskie zbrodnie Niemców i niemieckość jako taką, czyli niemiecką tożsamość etniczną: „To nie byli żadni naziści, kosmici nie wiadomo skąd, to byli Niemcy. To oni zgotowali ten los”4. Przypomnijmy, że Niemcy to najważniejszy polityczno-gospodarczy partner Polski na Zachodzie, a przypisywanie zbiorowej winy całym grupom etnicznym było praktyką… hitleryzmu.

Rok 2018

W lutym podczas wizyty w Chełmie premier Morawiecki przypomniał publicznie, że w XVII w. ukraińscy powstańcy Bohdana Chmielnickiego masowo mordowali Żydów i przyczynili się do upadku ówczesnej Polski. Na oświadczenie Morawieckiego zareagował prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. Poroszenko stwierdził, że ma ono „skrajnie szkodliwy charakter dla relacji ukraińsko-polskich”5 (Ukraińcy uznają Chmielnickiego za jednego z ojców ukraińskiej państwowości i samoświadomości narodowej).

W czerwcu Morawiecki spotkał się z papieżem Franciszkiem. Jak wynika z komunikatu wydanego przez Watykan, premier opowiadał6papieżowi o ukraińskich „uchodźcach”, rzekomo napływających do Polski. Tymczasem Ukraińcy protestują przeciwko zrównywaniu z uchodźcami ukraińskich migrantów ekonomicznych pracujących w Polsce. Takie utożsamienie, nazwane przez ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Pawła Klimkina „kompletną bzdurą”7, służy kremlowskiej propagandzie, Kreml wmawia bowiem światowej opinii publicznej, że Ukraina to państwo upadłe, z którego ludzie muszą uciekać.

Również w czerwcu premier Morawiecki wielokrotnie i publicznie bronił8 słynnej „ustawy o IPN”, która miała karać za mówienie o współodpowiedzialności Polaków za Holocaust. Ustawa ta skłóciła nas nie tylko z Izraelem. Została wykorzystana przez rosyjskich agentów wpływu i trolli internetowych do kompromitowania Polski na Zachodzie (w czym główną rolę odegrała amerykańska Fundacja Rodziny Rudermanów9, której szef Jay Ruderman był protegowanym prorosyjskiego izraelskiego wojskowego i polityka, generała Elazara Sterna).

W lipcu 2018 r. ojciec premiera i marszałek senior Sejmu, poseł Kornel Morawiecki, udzielił głośnego wywiadu kremlowskiej agencji informacyjnej RIA Nowosti. Powiedział w nim, że zbliżenie z Rosją wzmocniłoby Polskę10.

We wrześniu Mateusz Morawiecki zarzucił Komisji Europejskiej wolę zerwania dialogu z Warszawą w kwestii niezależności polskich sądów11.

W listopadzie premier Morawiecki oskarżył „niemieckie media” (czyli polskie media z niemieckim kapitałem) o ingerowanie w nasze wybory samorządowe12.

28 grudnia Mateusz Morawiecki mianował wiceministrem cyfryzacji posła Adama Andruszkiewicza. Andruszkiewicz to antyzachodni, prorosyjski i probiałoruski nacjonalista. Środkowoeuropejska organizacja ekspercka Political Capital uznaje go za pośrednie narzędzie Rosji. Ministerstwo cyfryzacji to resort kluczowy dla bezpieczeństwa Polski, biorąc pod uwagę działalność internetowych rosyjskich trolli i hakerów. Poseł Andruszkiewicz jest członkiem koła poselskiego Wolni i Solidarni założonego przez ojca premiera, Kornela Morawieckiego, człowieka o poglądach prorosyjskich. Sześć dni po nominacji Mateusza Morawieckiego na wiceministra Morawiecki senior przyznał przed kamerami TVN, że konsultował się z posłem Andruszkiewiczem w sprawie polityki wschodniej. „Miał podobne zapatrywania” – powiedział Morawiecki senior.

Rok 2019

W lutym na łamach „Le Figaro” Mateusz Morawiecki wrócił do tematu rzekomych „ukraińskich uchodźców”. W wywiadzie dla francuskiej gazety oświadczył, jakoby Polska przyjęła ich… 1,5 mln (w tym 150 tys. z Donbasu)13.

W marcu gabinet Morawieckiego przy udziale samego premiera zapowiedział wojnę handlowo-prawną z Unią Europejską. Rząd m.in. miałby nakazać sklepom, aby co najmniej połowa towarów na ich półkach pochodziła z Polski. Byłoby to pogwałcenie podstawowej zasady UE, jaką jest swoboda przepływu unijnych towarów i zakaz ich dyskryminacji ze względu na kraj pochodzenia14.

W kwietniu Mateusz Morawiecki poleciał do Stanów Zjednoczonych, gdzie wystąpił m.in. na Uniwersytecie Nowojorskim. Podczas tego wystąpienia przedstawił prozachodnią Polskę z lat 1989–2015 jako kraj, który nie wyzwolił się z więzów… stalinowskiego sądownictwa. O ile wiadomo, mimo starań polskich dyplomatów żaden z przedstawicieli amerykańskich władz nie zechciał się spotkać z Morawieckim15.

Wcześniej, w październiku 2018 r., doszło do jeszcze jednego wydarzenia. Na tyle ważnego, że wyjmuję je z porządku czasowego i przedstawiam na końcu kalendarium. Otóż portal Onet.pl opublikował wtedy artykuł pt. Afera taśmowa. Morawiecki wiedział, że został nagrany. Chodziło oczywiście o słynną aferę taśmową z 2014 r., kiedy to upubliczniono nagrania z urządzeń podsłuchowych nielegalnie zamontowanych w warszawskiej restauracji Sowa & Przyjaciele. Urządzenia te w latach 2013–2014 potajemnie nagrywały poufne rozmowy najważniejszych wówczas polskich polityków. W czerwcu 2014 r. liczne (choć nie wszystkie) nagrania zostały upublicznione. Wybuchł wielki skandal. Wybuchł – i pogrążył rządzącą partię, Platformę Obywatelską (PO), której liderzy i dygnitarze nieświadomie dali się nagrać. Razem z nimi w 2013 r. dał się również nagrać prezes banku BZ WBK Mateusz Morawiecki, który wówczas też związany był z PO (w 2010 r. lider tej partii, ówczesny premier Donald Tusk, powołał go na członka swej Rady Gospodarczej).

Ale w czerwcu 2014 r., gdy taśmy trafiły do nieprzyjaznych Platformie Obywatelskiej mediów, nagranie rozmów Morawieckiego ich nie zainteresowało– ani wtedy, ani w następnych miesiącach. Dziennikarze tych mediów zignorowali taśmy prezesa BZ WBK.

Stało się tak, mimo że Mateusz Morawiecki, doradca Tuska, na nagraniu wypowiadał się w sposób drastyczny:

wyśmiewał się z głupoty Polaków

;

cieszył się z niebezpiecznych wypadków popularnego kierowcy rajdowego Roberta Kubicy

(gdyż dzięki nim nie musiał wydawać pieniędzy swego banku na sponsorowanie sportowca);

wreszcie chwalił czasy powojennego niedostatku, gdy pracownicy

„zapierdalali za miskę ryżu

”.

Wszystko to powinno stanowić łakomy kąsek dla prawicowych mediów, niechętnych PO i popierających jej głównego przeciwnika, czyli Jarosława Kaczyńskiego oraz jego partię Prawo i Sprawiedliwość. A jednak Mateusza Morawieckiego oszczędzono. Prawicowe tygodniki nie opublikowały jego rozmowy. Prawicowi komentatorzy w rodzaju Samuela Pereiry nie publikowali smakowitych cytatów z Morawieckiego na swoich profilach w mediach społecznościowych.

Czyżby prawicowe media wiedziały zawczasu, że w 2015 r. Mateusz Morawiecki może zostać członkiem rządu PiS? A może – co bardziej prawdopodobne – wiedział to ktoś, kto przekazywał i podsuwał prawicowym mediom nagrania polityków?

Tak czy inaczej, Morawieckiego zostawiono w spokoju. Jego oburzające wypowiedzi trafiły do akt śledztwa w sprawie nielegalnych podsłuchów, ale nie do mediów. Dopiero w 2018 r. dokopali się do nich krytyczni wobec PiS dziennikarze Onetu i TVN24. W 2014 r. ton w sprawie afery nadawali inni dziennikarze, ci prawicowi i populistyczni. Za ich sprawą media skoncentrowały się na ministrach platformerskiego rządu: Radosławie Sikorskim, Bartłomieju Sienkiewiczu, Elżbiecie Bieńkowskiej.

Wybuch afery taśmowej oznaczał zmasowany atak na PO i prominentne postaci związane z tą partią (z dziwnym wyjątkiem Mateusza Morawieckiego). Dlatego afera ta stała się jednym z głównych czynników, które dały zwycięstwo Prawu i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych w 2015 r.

Wiele wskazuje, że PiS mógł dostać ten prezent od Rosjan. Przeprowadzenie i ujawnienie nagrań najprawdopodobniej stanowiło operację zainspirowaną i kontrolowaną przez ludzi Kremla. Do takiego wniosku skłoniło dziennikarskie śledztwo prowadzone przez Grzegorza Rzeczkowskiego, Radosława Grucę i przeze mnie. Z tym wnioskiem zgadzają się eksperci i autorytety tak różne jak Donald Tusk, Timothy Snyder i Jacek Żakowski. Nie ma wątpliwości, że organizator nielegalnych nagrań, biznesmen Marek Falenta, na wiele sposobów był zależny od Rosji – jako importer syberyjskiego węgla i dłużnik kopalni należącej do Kremla, blisko powiązany z ludźmi rosyjskiej mafii, która od dziesięcioleci praktykuje nielegalne nagrywanie polityków (wątek ten przedstawię dokładniej w dalszych rozdziałach książki). Obok Falenty kluczową postacią wśród osób zamieszanych w organizację afery taśmowej był jego partner biznesowy, były senator Tomasz Misiak. W artykule z października 2018 r. dziennikarze Onetu przedstawili zaskakującą okoliczność dotyczącą Misiaka. Zgodnie z ich ustaleniami Tomasz Misiak jest dobrym znajomym Mateusza Morawieckiego. Za pośrednictwem Morawieckiego Misiak intensywnie zabiegał o posadę dla jednego ze swoich kolegów (Macieja Wituckiego, który odchodził z Telekomunikacji Polskiej SA i chciał wylądować w wielkim koncernie wydobywczo-metalurgicznym KGHM). Więcej: Misiak ostrzegł Morawieckiego, że ten został nielegalnie nagrany w restauracji16! Z jakiego źródła pochodzą te informacje? Najlepiej poinformowanego, choć niekoniecznie zachwyconego koniecznością ich udzielania. Źródłem tym był sam Mateusz Morawiecki, gdy zeznawał przed funkcjonariuszami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Podczas śledztwa w sprawie afery taśmowej przesłuchali oni przyszłego premiera w dniu 8 grudnia 2014 r. Niecałe cztery lata później do tych zeznań dotarł Onet.

CZĘŚĆ PIERWSZAPremier z taśmy

Zatem zasadne jest pytanie, co łączy Morawieckiego z rosyjską operacją, jaką była afera taśmowa.

Publikując swój artykuł w 2018 r., dziennikarze Onetu najwyraźniej mieli świadomość wagi tego pytania. Tekst rozpoczęli właśnie tak: „Mateusz Morawiecki jako prezes banku utrzymywał kontakty z Tomaszem Misiakiem, biznesowym współpracownikiem Marka Falenty, bohatera afery taśmowej. W ABW Morawiecki zeznał, że to od Misiaka dowiedział się, że był nagrywany w restauracji Sowa i Przyjaciele”.

Niestety pozostałe media, które zajęły się obecnością Morawieckiego w aferze taśmowej, skoncentrowały się na czymś innym. Nie na tym, że człowiek, który mógł być zamieszany w rosyjską operację dywersyjną, znał się dobrze z późniejszym premierem i ostrzegł go przed tą operacją. Większym zainteresowaniem dziennikarzy cieszyła się treść rozmowy Morawieckiego z restauracji i jego wypowiedzi.

Emocje wzięły górę nad analizą, co poniekąd zrozumiałe. Nad nagranymi wypowiedziami Morawieckiego trudno przejść do porządku dziennego. Są bowiem kompromitujące. Jak wspominałem wcześniej, obecny premier Prawa i Sprawiedliwości (partii, która chce uchodzić za hojnego przyjaciela ludu) mówił, że gospodarka się rozwija, gdy pracownicy „zapierdalają za miskę ryżu”. I mówił to, zajadając przysmaki w drogiej restauracji. Naśmiewał się też z „głupoty” obywateli. Krytykował ich oczekiwania – rzekomo nadmierne – wobec życia i wobec państwa. Z punktu widzenia wyborców PiS kompromitację mogło stanowić również to, że Morawiecki wychwalał kanclerz Niemiec Angelę Merkel17. Partia rządząca w Polsce traktuje ją bowiem jak wroga.

Po tych publikacjach Mateusz Morawiecki może się przedstawiać jako jedna z ofiar afery taśmowej. W końcu nagrano go bez jego wiedzy i zgody. Nie powinno nam to jednak przesłaniać tego, że Morawiecki jest przede wszystkim beneficjentem afery. Nagrania ujawnione w 2014 r. pomogły mu zostać wicepremierem i premierem. To nie jego rozmowy trafiły na okładki gazet przed wyborami w 2015 r. To nie on był wówczas celem ataków, mimo że znano go szeroko w kręgach politycznych, finansowych i medialnych jako członka ówczesnej elity władzy, doradcę Tuska i bliskiego znajomego Jana Krzysztofa Bieleckiego. Tymczasem nagrania rozmów innych, nieraz mniej znanych i znaczących członków tej elity, zostały ujawnione przez media, które drobiazgowo roztrząsały ich treść.

W tamtym okresie aferę taśmową nagłaśniała głównie firma PMPG SA, a dokładnie jej tygodniki „Wprost” i „Do Rzeczy”. Ze wszystkich mediów to „Wprost” jako pierwsze ujawniło istnienie nagrań i opublikowało ich treść. Sekwencja zdarzeń wskazuje, że „Wprost” i „Do Rzeczy” miały dostęp do nagrań, zanim trafiły one gdzie indziej. Ta przewaga dała obu tygodnikom zasadniczy wpływ na tok debaty publicznej. To za ich sprawą media postawiły pod pręgierzem liderów Platformy Obywatelskiej i innych przedstawicieli ówczesnej elity władzy. Jednak z nieznanych przyczyn dziennikarze PMPG SA pominęli Morawieckiego.

Nagrania jego rozmów o „misce ryżu” i głupocie ludzi zostały nagłośnione dopiero w 2018 r. A wtedy nie bardzo mu zaszkodziły. W poprzednich trzech latach Polki i Polacy usłyszeli tyle wyzwisk, zobaczyli tyle pogardy, że słowa Mateusza Morawieckiego nie wywołały wstrząsu. Dotyczyło to też zwolenników partii, której lider zrobił Morawieckiego premierem. Także dlatego, że słowa dla wielu wyborców PiS mają mniejsze znaczenie. PiS przekonuje ich do siebie nie za pomocą argumentów werbalnych, tylko brzęczących. Może być i miska ryżu, skoro partia rządząca krasi ją zasiłkami, maści dodatkową emeryturą… Pytany o wypowiedzi swego faworyta Jarosław Kaczyński powiedział, że to „męski język”. A zwolennicy Kaczyńskiego, jak się zdaje, zgodzili się z tą oceną.

To tłumaczy, czemu upublicznione w 2018 r. nagrania Morawieckiego w tak niewielkim stopniu mu zaszkodziły. Tu również trzeba szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego nagrania z 2014 r. tak bardzo zaszkodziły PO.

To drugie pytanie dręczyło wielu obserwatorów. Niektórych nadal dręczy, gdyż w świetle cynizmu i korupcji rządów PiS w latach 2015–2019, afera taśmowa z 2014 r. może wzbudzać wręcz życzliwe uczucia. Co nagrano w restauracji? Co ujawniły media? To, że politycy rządzącej Platformy Obywatelskiej i inni przedstawiciele elity władzy spożywali obiady za 800 zł w warszawskiej restauracji Sowa & Przyjaciele. Z ich rozmów biło poczucie cynizmu i przepychu władzy („Za 6 tys. zł to pracuje złodziej albo idiota” „Te ośmiorniczki to ho, ho, ho!”) niekiedy okraszone przekleństwami. Ale nie wyszły na jaw żadne krwawe zbrodnie ani miliardowe afery. Raczej wady dość powszechne: pieczeniarstwo, kumoterstwo, wyniosłość, wulgarny język.

Jednak to właśnie ujawnienie tych banalnych wad podstawiło nogę platformerskiej elicie, która wcześniej zdawała się nie do pokonania. Był to moment, gdy Polska czuła się znudzona rządami PO, które odczuwano jako zastój i bierność. Tymczasem wśród pracowników i młodzieży trwał ferment. Nieprzerwany wzrost gospodarczy już nie cieszył. Polki i Polacy mieli dość dominującej od ćwierć wieku neoliberalnej retoryki, zgodnie z którą sukcesy kraju były zasługą przedsiębiorców (a ciężka praca na rzecz przedsiębiorcy stanowiła zaszczyt dla pracownika). Wyborcy odkrywali na nowo, że mają także prawa socjalne. Nie chcieli już więcej słyszeć o rosnącym dobrobycie, chcieli go posmakować. I to własnymi ustami, nie ustami swoich ministrów. Co więcej, nie tylko o żołądek i portfel tutaj chodziło. Polki i Polacy pragnęli być dumni ze swego państwa. Chcieli końca trwającej od ćwierćwiecza postkomunistycznej prowizorki i nieprzejrzystości. Gdy usłyszeli, jak dygnitarze nazywają państwo polskie „chujem, dupą i kamieni kupą”, zachwycając się zarazem ośmiorniczkami za 800 zł, zatrzęśli się ze złości. Jedni uwierzyli, że katolickie Prawo i Sprawiedliwość kieruje się bardziej rygorystycznymi zasadami niż cyniczni smakosze z luksusowej restauracji. Inni uznali, że obie największe partie – PiS i PO – są w tym samym stopniu złe, więc nie poszli do wyborów.

Efekt znamy: szeregowy poseł Jarosław Kaczyński rządzi Polską, a na czele rządu stoi jego protegowany Mateusz Morawiecki. Ich rozrywki kosztują więcej niż 800 zł. Koszty idą w miliardy. Te policzalne, ale należy się obawiać także strat niepoliczalnych i wielopokoleniowych, gdyż obaj liderzy wspólnie gwałcą podstawowe standardy demokratycznego państwa prawa i cywilizacji zachodniej. To, że część z rozrzucanych miliardów służy łataniu (bo przecież nie naprawianiu) socjalnych zaniedbań poprzednich rządów, niewielką jest pociechą. Zapewne przynosi to ogromną ulgę wielu biednym ludziom. Jednak trudno nie martwić się tym, że zamiast przemyślanej polityki socjalnej i emancypacji warstw niezamożnych widzimy próbę ich zniewolenia. Kij w postaci marchewki może być bardziej niebezpieczny niż zwykły kij.

Jak w tym wszystkim odnajduje się Mateusz Morawiecki, były neoliberalny bankowiec, który polskim pracownikom chciał oferować ciężką pracę za miskę ryżu? Znakomicie. Nie tylko został wicepremierem i premierem, lecz także, a może przede wszystkim stał się ulubieńcem Jarosława Kaczyńskiego. Rzecz jasna, Morawiecki ma w PiS wielu wrogów. Stanowi ciało obce w obozie władzy ze względu na swą przeszłość „bankstera” i doradcy lidera PO, Donalda Tuska. Niezbyt lubią go wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, których drażni jego biznesowa aparycja i korporacyjny sposób bycia (wielu z nich wolało poprzednią premier Beatę Szydło, „kobietę z ludu”). Mimo to Kaczyński wciąż lansuje Morawieckiego jako swego następcę wbrew wewnątrzpartyjnym spiskom i intrygom. Może prezes PiS wie, że niedługo przyjdą trudne czasy, pieniądze się skończą, marchewka stanie się kijem – i bankowy, biznesowy Morawiecki to jedyny lider obozu rządzącego, który zdobędzie się na cięcia socjalne? Jedyny, który będzie umiał wynegocjować wsparcie dla Polski za granicą, w świecie międzynarodowej finansjery?

Jedno jest pewne. W 2014 r. zaczął się wielki wzlot Mateusza Morawieckiego. Bankowiec znalazł się na szczytach władzy za sprawą kilku ośmiorniczek. Jak również kilku „pluskiew” – czyli urządzeń podsłuchowych nielegalnie zamontowanych w warszawskiej restauracji Sowa & Przyjaciele.

Czy miał jakiś związek ze zorganizowaniem tej operacji?

Wiemy już, że dobrze znał przynajmniej jednego z jej prawdopodobnych organizatorów.

WIELKIE PRZESUNIĘCIE

Znaczenie rządów PiS dla naszego codziennego życia. Koniunktura, tyrania i nędza. Polska przesunięta na Wschód. Nieistniejące Międzymorze. Afera taśmowa, czyli zemsta Putina na polskich prozachodnich elitach

Co nas to obchodzi? – zapyta sceptyk (albo raczej cynik). Co nas obchodzi to, że kilka lat temu doszło do intrygi, dzięki której jedna partia obaliła drugą, a pewien bankowiec został premierem? Nawet jeśli stało się to przy udziale nieprzyjaznego mocarstwa, nawet jeśli osłabia to struktury naszego państwa – to przecież nic strasznego się nie dzieje. Politycy zawsze kradną i marnują pieniądze. Może trzeba się cieszyć, że pisowcy robią to tak jawnie i bezczelnie. W ten sposób łatwiej policzyć straty, które zresztą nie zaszkodziły dotąd gospodarce albo zaszkodziły w ograniczonym stopniu. Oczywiście, ich najgorsze skutki mogą przyjść z opóźnieniem, ale na razie koniunktura trwa. A jeśli się załamie, to przecież bankowiec Morawiecki właśnie po to został premierem, aby w razie załamania gospodarczego wyprowadzić Polskę na prostą.

Niestety, chodzi o sprawy znacznie istotniejsze niż chwilowy triumf populizmu. Chodzi o to, jak będziemy żyć przez następne lata i dziesięciolecia. Chodzi o treść naszej codziennej egzystencji. Przykład Wenezueli pokazuje nam, jak może się skończyć przekupywanie społeczeństwa przez agresywnych, wspieranych przez Kreml populistów. Dzieci tego kraju, mimo jego ogromnych bogactw naturalnych, rozgrzebują śmietniki w poszukiwaniu resztek jedzenia. Ale nie trzeba sięgać tak daleko. Sąsiadujemy przecież z Rosją, krajem jeszcze bogatszym w złoża, o wielkiej kulturze i wysokim poziomie edukacji. Krajem tym rządzi populistyczny dyktator Władimir Putin. Trzeba mu przyznać jedno: przez dłuższy czas umiał zaspokoić podstawowe potrzeby egzystencjalne rosyjskiej prowincji. Emeryci z wiosek pod Tułą, Rostowem i Krasnojarskiem mieli chleb i cebulę, nawet jajka i olej. Nie wiadomo jednak, jak ich los będzie wyglądać teraz, gdy polityka Putina wpędziła Rosję w problemy gospodarcze. A wyrażenie „problemy gospodarcze” w Rosji ma inne znaczenie niż w Polsce. Znaczy ono – nawet dziś, 30 lat po upadku komunizmu – że pewnego dnia ze sklepów może zniknąć np. ser we wszelkich postaciach. Na początku 2019 r. Federalna Służba Statystyki Państwowej (Rosstat) opublikowała szokujący raport o ubóstwie w Rosji. Okazuje się, że 19 mln Rosjan żyje w ubóstwie, a 80 proc. rosyjskich rodzin deklaruje, że ledwo wiąże koniec z końcem18.

Tak jest w tyraniach, w których wszystko zależy od kaprysów i błędów tyrana. Tak jest w społeczeństwach, które odrzucają standardy demokracji zachodniej. Jeżeli Polska definitywnie je odrzuci, nasze życie codzienne się zmieni. Niczego nie będziemy mogli być pewni. Ani tego, że w sklepie będzie ser, ani tego, że policjant nie połamie nam kończyn bezkarnie. Do obecnych strachów – takich jak strach przed kredytem, utratą pracy, biedą, chorobą – dojdzie strach przed politykami wielkimi i małymi. Włącznie z wójtem czy radą dzielnicy, którą dotąd mogliśmy ignorować. Na każdym kroku, w każdym zakątku potrzeby partii rządzącej staną się ważniejsze od potrzeb obywatela. Krytyka jej poczynań zostanie uznana za zdradę i bezprawny, antypaństwowy bunt (tak zresztą już jest przedstawiana w państwowych mediach posłusznych partii rządzącej). Nasze społeczeństwo straci podmiotowość – i straci je także państwo. Rząd, który rządzi z łaski Putina, będzie skazany na sojusz z Putinem – choćby nawet miał za sobą długą historię używania i nadużywania antyrosyjskiej retoryki. Będzie skazany na ten sojusz także dlatego, że innych sojuszników utraci. Zresztą, już ich traci. Polska od trzech i pół roku nieustannie i notorycznie łamie zachodnie standardy, więc przestaje się cieszyć zaufaniem swoich zachodnich partnerów. Do kraju, w którym sędziowie zależni są od kaprysu polityka, nawet na wakacje przyjeżdża się mniej chętnie. Każdy inwestor co najmniej dziesięć razy się zastanowi, zanim zainwestuje pod jurysdykcją Jarosława Kaczyńskiego (szczególnie teraz, gdy ujawniono, że prokuratura boi się zbadać operacje biznesowe samego Kaczyńskiego związane ze spółką Srebrna, choć austriacki kontrahent zgłasza popełnienie przestępstwa). Inna istotna okoliczność: zagraniczni partnerzy biznesowi i polityczni nie traktują poważnie rządu, który używa mediów publicznych, by regularnie okłamywać rodaków. Wiedzą, że taki rząd mniej obawia się kompromitacji wobec swoich wyborców, zatem zachowuje się bardziej nieodpowiedzialnie. Straciliśmy więc wiarygodność jako partnerzy w biznesie i dyplomacji. O kwestiach militarnych wolę już nie wspominać.

Dlatego pytanie zasugerowane przez portal Onet, pytanie o możliwy udział Morawieckiego w aferze taśmowej, dotyczy czegoś więcej niż jego ewentualne uczestnictwo w intrydze politycznej. Chodzi nie tylko o współudział w wielkim przemeblowaniu polskiej sceny politycznej w latach 2014––2015. Przede wszystkim chodzi o współudział w przygotowaniu wielkiego przesunięcia geopolitycznego z lat 2015–2019. Albowiem macki ośmiorniczek i łapki „pluskiew” nie tylko przewróciły do góry nogami polską politykę wewnętrzną. Stało się coś gorszego: te macki i łapki naderwały więź, która przez ostatnie 30 lat łączyła nas z Europą Zachodnią. Nasz kraj zaczął się oddalać od Unii Europejskiej. Przesunięto nas z Zachodu na Wschód – ku Kremlowi i Putinowi, ku postsowieckim tyraniom, w których dyktator decyduje o wszystkim, uszczęśliwiając i unieszczęśliwiając lud zależnie od swych przelotnych kaprysów i możliwości.

Politycy obozu rządzącego i sprzyjający im publicyści – jak się zdaje – sugerują nieraz, że oddalenie od Zachodu niekoniecznie oznacza zbliżenie ze Wschodem. Że Polska oddala się w strefę neutralną. Kłamią albo się łudzą, bo taka strefa zwyczajnie nie istnieje.

Mam tu na myśli lansowaną przez liderów PiS ideę Międzymorza, względnie Trójmorza, czyli konfederacji państw położonych między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Właściwszym określeniem byłoby jednak „Międzymocarstwie”. Chodzi przecież o państwa położone między dwoma mocarstwami, Zachodnią Europą i Rosją (albo po prostu między Zachodem i Rosją). Ideę takiej konfederacji lansuje również premier Morawiecki. Radykalni prawicowcy podejrzewają go o brak entuzjazmu w tej kwestii, jednak Morawiecki ma swoją „międzymorską” wizję, którą przedstawił w 2018 r. na Szczycie Inicjatywy Trójmorza w Bukareszcie. Według Morawieckiego Trójmorze miałoby nadal stanowić część Unii Europejskiej, ale co do niektórych spraw integrowałoby się w swoich własnych ramach. Do tych specyficznie trójmorskich kwestii miałoby należeć… cyberbezpieczeństwo19. Każdy, kto wie, jak bardzo jesteśmy wystawieni na cyberataki hakerskie i dezinformacyjne ze strony Kremla, ten zadrży na myśl, że moglibyśmy w tej kwestii „integrować się w ramach Trójmorza” – czyli wciąż odstając od zachodnich standardów. Zadrży jeszcze bardziej, jeśli wspomni o nominacji antyzachodniego nacjonalisty Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji.

Prawda jest taka, że między Zachodem a Rosją nie istnieje żadne Międzymorze czy Trójmorze. Ani w „wersji hard”, czyli oderwanej od Unii Europejskiej, ani w „wersji soft” czy też „software”, którą próbuje nas uspokajać Morawiecki. Nie istnieje żadna konfederacja neutralnych państw konserwatywnych, w której szeregach Polska mogłaby się schronić – nie mówiąc o przewodzeniu takiej konfederacji. Praga i Budapeszt, gdy odwracają się od Berlina i Brukseli, to patrzą na Moskwę, nie na Warszawę.

Zatem nasz kraj nie odpływa na neutralne wody. Nasz kraj rozpoczął dryf na Wschód, ku Kremlowi. Wiemy już, że zwrot nie jest dziełem przypadku. Wielkie zamieszanie lat 2014–2015, które wyniosło do władzy Kaczyńskiego i Morawieckiego, było wynikiem działań rosyjskich służb specjalnych. Jak uważa światowy autorytet w dziedzinie najnowszej historii Europy Środkowo-Wschodniej, profesor Timothy Snyder, władcy Kremla postanowili ukarać Platformę Obywatelską za wsparcie dla Ukrainy w latach 2013–2014. Państwo to uparcie starało się zbliżyć do Zachodu i Unii Europejskiej, wyrywając się z rosyjskiej strefy wpływów. Liderzy PO popierali dążenia Ukraińców. „Polski rząd Platformy Obywatelskiej pod przewodnictwem premiera Donalda Tuska wspierał zbliżenie Ukrainy do Europy. Na Majdanie powiewały polskie flagi […]. Wkrótce potem polski rząd został zniszczony. Upubliczniono nagrania prywatnych rozmów prowadzonych […] przez polityków PO” – pisze Snyder20. A gdy Rosja napadła na ukraiński Donbas i zagarnęła ukraiński Krym, usilne starania Tuska w europejskich stolicach przyczyniły się znacząco do wprowadzenia unijnych sankcji wobec agresora. Premier Tusk zapewne nie wiedział wtedy, że Moskwa szykuje brudny odwet. Szkoda, że nie zabezpieczył siebie i Polski przed prowokacją. Gdy afera taśmowa wybuchła, Tusk mówił to samo co Snyder, choć w mniej dosłowny sposób. Publicznie zasugerował, że scenariusz afery mógł zostać pisany obcym alfabetem. Mogło chodzić tylko o cyrylicę, ponieważ w swej wypowiedzi Tusk wspomniał o Rosji i jej interesach paliwowo-eksportowych. Powiedział, że podsłuchy „mają związek z osobami, które działały w dziedzinie połączeń gazowych między Polską a Rosją […] W tle jest handel węglem zza wschodniej granicy, na wielką skalę […]. Ten, kto podjął decyzję o podsłuchiwaniu i ujawnieniu podsłuchów, pisze scenariusz w konspiracji, a jego efektem są straty dla państwa polskiego, a nie zyski. Nie wiem, jakim alfabetem jest pisany, ale wiem, kto może być beneficjentem chaosu państwa polskiego, nie mam co do tego żadnych wątpliwości”21.

Jednak rząd Tuska i jego partia nie ujawniły rosyjskich powiązań Falenty, przez co odwetowa operacja Rosjan zakończyła się pełnym sukcesem. Afera nie tylko wybuchła, lecz także obaliła prozachodnie władze Polski.

ROSYJSKI WĘGIEL, ROSYJSKIE METODY

Syberyjscy dostawcy Falenty. Kopalnia kontrolowana przez ludzi Putina. Robert Szustkowski i mafijni oligarchowie Kremla. Mafia sołncewska i rosyjski wywiad wojskowy GRU. Grupa Radius i podsłuchowa restauracja. Minister w balii i specjaliści od kompromitujących nagrań

Mechanizm operacji najlepiej opisał Grzegorz Rzeczkowski, dziennikarz śledczy tygodnika „Polityka”22. Zgodnie z ustaleniami sądu organizatorem nagrań był biznesmen Marek Falenta, który potajemnie umieścił urządzenia podsłuchowe w restauracji Sowa & Przyjaciele. Zrobił to przy pomocy kelnerów (przede wszystkim przy udziale niejakiego Łukasza N.). Krótko przedtem Falenta wszedł do spółki Składy Węgla, która importowała surowiec z Rosji. Pojechał wtedy do tego kraju, do syberyjskiego Kemerowa, gdzie działa firma KTK eksportująca węgiel do Polski. Firma ta jest całkowicie kontrolowana przez ludzi kremlowskiego dyktatora Władimira Putina. Do niedawna nadzorował ją lokalny gubernator Aman Tulejew, człowiek zasłużony dla rosyjskiego reżimu (Tulejew m.in. organizował pieniądze na wyciąganie Krymu z zapaści gospodarczej po tym, jak półwysep został zagarnięty przez Rosję). Rosjanie z KTK potraktowali Falentę niezwykle ulgowo – od razu dostał węgiel, nie płacąc ani kopiejki.

Skąd taka łaskawość? Jak podaje tygodnik „Polityka”, Falentę miał polecić Rosjanom Robert Szustkowski – polski biznesmen, który od lat robi interesy na terenach podległych władzy Kremla, obywatel… Gambii i były przedstawiciel dyplomatyczny tego kraju w Moskwie. A poza tym – współwłaściciel i współzałożyciel działającej w Polsce deweloperskiej Grupy Radius. Szustkowski włożył w nią pieniądze uzyskane od swych przyjaciół, rosyjskich oligarchów Andrieja Skocza i Lwa Kwietnoja23.

Kim są Skocz i Kwietnoj? Miliarderami, którzy swoje fortuny zarobili dzięki związkom z Kremlem i tzw. mafią sołncewską. Czym jest mafia sołncewska? „Sołncewo”, jak się czasem określa tę grupę, to jedna z najpotężniejszych organizacji przestępczych w Rosji i na świecie. Od samych swych początków mafia sołncewska współpracowała z rosyjskim wywiadem wojskowym GRU. Andriej Skocz całkiem jawnie współdziała z tym wywiadem: w porozumieniu z GRU tworzy w Rosji organizacje paramilitarne.

Tak się składa, że w Instytucie Pamięci Narodowej znajduje się teczka Roberta Szustkowskiego24 założona przez Służbę Bezpieczeństwa (komunistyczną cywilną służbę specjalną znaną powszechnie jako SB lub „esbecja”, pełniącą przede wszystkim funkcję policji politycznej). Widziałem tę teczkę. Zawiera ona dowody, z których wynika, że w latach 80. Szustkowski trudnił się przemytem do Związku Sowieckiego, a podczas uprawiania tego procederu był chroniony przez polski komunistyczny kontrwywiad wojskowy WSW. Służba ta blisko współpracowała z GRU.

Tak się również składa, że restauracja Sowa & Przyjaciele, w której dokonano podsłuchów, należała do dwóch spółek, którymi zarządzała para biznesmenów związanych z Grupą Radius i Robertem Szustkowskim. Byli to Krzysztof Janiszewski i Jarosław Babiński25.

Co więcej, mafia sołncewska, z którą Robert Szustkowski jest powiązany przez oligarchów Skocza i Kwietnoja, od dziesięcioleci specjalizuje się we wciąganiu polityków w kompromitujące sytuacje – aby ich nagrać i szantażować lub publicznie niszczyć.

Pierwsza słynna „operacja nagraniowa” mafii sołncewskiej odbyła się w 1995 r. W jednym z moskiewskich klubów należących do tej organizacji przestępczej ówczesny rosyjski minister sprawiedliwości Walentin Kowaliow kąpał się nago z prostytutkami (oczywiście również nagimi). Kąpiel ta odbyła się w wielkim jacuzzi stylizowanym na tradycyjną drewnianą balię. Ukryta kamera nagrała erotyczne wyczyny ministra Kowaliowa, ale nagrania nie upubliczniano. Dwa lata później rosyjscy śledczy przeszukali daczę (podmiejską willę) Arkadija Angielewicza, szefa MontażSpecBanku, którego podejrzewano o udział w milionowych malwersacjach. I słusznie: MontażSpecBank stanowił finansową odnogę sołncewskiej mafii oraz narzędzie jej przekrętów. Dlatego Angielewicza nazywano „sołncewskim skarbnikiem”. Podczas przeszukania daczy okazało się, że jest on skarbnikiem nie tylko pieniędzy, lecz także tajemnic. W jego prywatnym sejfie znaleziono bowiem kasetę wideo z nagraniem ukazującym kąpiel ministra i prostytutek. Tak się składa, że w 1995 r., gdy ministra nagrano w balii, MontażSpecBank otworzył swój oddział w Polsce. Jego szefem był… Robert Szustkowski. Dokładny i szczegółowo udokumentowany opis tej sprawy znajdą Państwo w książce Macierewicz i jego tajemnice26.

DOJŚCIE DO OFIAR

Spryt to za mało. Tomasz Misiak, czyli brakujące ogniwo. Towarzyskie i biznesowe więzi Misiaka i Falenty. Dom maklerski wychwala firmę aferzysty. Jak Falenta wkradł się w łaski syberyjskich władców węgla. Misiak, Szustkowski i wspólni znajomi z Rosji

Skąd jednak Robert Szustkowski miałby wiedzieć, jak i których polskich polityków da się zwabić na cyniczne pogaduszki nad ośmiorniczkami? Skąd miałby wiedzieć, że nawet osoby najwyżej postawione są na tyle nieostrożne, aby dać się nagrać? Skąd wiedziałby, jak i kto powinien ciągnąć za język lekkomyślnych mężów stanu? Skąd wiedziałby, jak uśpić czujność swych ofiar, żeby beztrosko jadły i plotkowały?

Szustkowski prowadził bujne życie towarzyskie w Warszawie i luksusowym podwarszawskim Konstancinie. Ale otaczał się tam głównie celebrytami i biznesmenami, nie posłami i ministrami. Jeśli chodzi o polityków, to – jak się zdaje – znał lepiej rosyjskich niż polskich. Co prawda, były wiceminister obrony Jacek Kotas przez 14 lat pracował u Szustkowskiego jako prezes spółek Grupy Radius. Ale Kotas związany był z PiS, a w aferze taśmowej nagrywano głównie polityków PO (przynajmniej o ile wiemy). A wbrew temu, co przez ostatnie lata pisał ten czy ów rozczarowany publicysta, nie każdy spośród liderów PO jest nierozgarniętym naiwniakiem. Gdyby wszystkich ich zaczęto równocześnie zapraszać do jednej zacisznej restauracji, niektórzy z nich mogliby wyczuć podejrzany swąd w aromacie duszonych ośmiorniczek. Aby przeprowadzić taką operację, trzeba było działać przemyślnie. Trzeba było wiedzieć, która z potencjalnych ofiar łatwo się rozluźnia, nie jest podejrzliwa i nie trzyma języka za zębami. Cała akcja byłaby bardzo trudna bez kogoś, kto by znał członków ówczesnej elity władzy, cieszył się ich zaufaniem, zapraszał do restauracji, oswajał ich z nią, wyrabiał w nich nawyk odwiedzania lokalu, a w razie potrzeby – ciągnął za język.

Ci, co go znają, przedstawiają Szustkowskiego jako spryciarza, zarazem groźnego i ujmującego. Jednak, jak się zdaje, daleko mu do mistrza wyrafinowanych psychologicznych operacji.

– Sprytny jest, ale to nie mózg – mówi Ewa Domżała, która razem z nim zakładała Grupę Radius. – Przez lata Robert robił u „sołncewskich” za takiego „przynieś-wynieś-pozamiataj”.

Jeszcze niżej – i to znacznie niżej – wszystkie moje źródła oceniają kompetencje intelektualne Marka Falenty. Nie wierzą, aby on sam mógł wymyślić i przeprowadzić operację z nagraniami.

– On nawet swoich spółek często nie umiał poprowadzić. Nieraz bywało tak, że ktoś musiał mu tłumaczyć, o co chodzi w jego własnym biznesie – mówi jeden z informatorów.

Dlatego należy wykluczyć, że Robert Szustkowski i Marek Falenta byli pomysłodawcami i autorami skomplikowanej, brawurowej operacji podsłuchowej na szczytach władzy. Wypadałoby raczej przypisać im rolę wykonawców. Wykonawców, którzy posiłkują się doświadczeniem mafii sołncewskiej w wabieniu polityków do skrycie okablowanych lokali i przeszczepiają to doświadczenie na polski grunt.

Przez dłuższy czas w tę drugą możliwość też powątpiewałem ze względu na ograniczone rozpoznanie środowiska polskich dygnitarzy przez Roberta Szustkowskiego (nie mówiąc już o znacznie mniej zdolnym i obytym Falencie). Jednak wątpliwości się rozwiały, kiedy się dowiedziałem o znajomości Szustkowskiego i bliskiej zażyłości Falenty z pewnym biznesmenem i byłym senatorem. To bywalec platformerskich kręgów, doskonale wtajemniczony w obyczaje polskich polityków. Jak również – odnotujmy – dobry znajomy Mateusza Morawieckiego.

Chodzi oczywiście o wspomnianego wcześniej Tomasza Misiaka.

Misiak to przebojowy założyciel firmy Work Service (wielka agencja pracy tymczasowej), który wprowadził Falentę do świata wielkiego biznesu.

– Widziałem, że wszędzie go za sobą ciągnie, przedstawia ważnym ludziom. Nie bardzo wiedziałem, po co Misiak to robi. Przecież ludzie zwykle przyjaźnią się z osobami równymi sobie intelektualnie – mówi źródło, które obserwowało z bliska tę dziwną relację. W 2012 r. Misiak wszedł na dwa lata do rady nadzorczej Hawe SA. W spółce tej Falenta był jednym z najważniejszych akcjonariuszy aż do 2015 r.27, kiedy to pozbył się akcji firmy28.

Aczkolwiek nieraz wyglądało to tak, jakby Falenta poniekąd ukrywał swoją władzę nad firmą. Zobaczmy, jak nieprzejrzysta była struktura własnościowa Hawe SA w 2012 r., gdy były senator Misiak wszedł do jej rady nadzorczej. Niezależny raport Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych tak opisywał akcjonariat spółki:

„Dominującym akcjonariuszem jest TrinityBay Investments Ltd. – spółka zarejestrowana na Cyprze, który posiada 28,22% akcji. Poprzedni bezpośredni posiadacz Presto Sp. z o.o. – spółka zajmująca się zarządzaniem aktywami oraz doradztwem finansowym, drogą darowizny przekazała powyższy pakiet akcji swojej spółce córce, w której posiada 100% udziałów. Prezesem Presto jest Krzysztof Rybka [szwagier Marka Falenty – T.P.] – obecny wiceprezes zarządu Hawe oraz członek rad nadzorczych spółek zależnych. Z kolei posiadaczem blisko 100% udziałów w Presto Sp. z o.o. jest Irena Falenta [matka Marka Falenty – T.P.]. Drugim co do wielkości akcjonariuszem jest Marek Falenta z pakietem 9,58%”29.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, w tym samym 2012 r. do Komisji Nadzoru Finansowego wpłynął na przykład raport takiej treści: „Marek Falenta dokonał darowizny w wykonaniu której przeniósł 3.523.340 akcji Hawe (dalej „Akcje Hawe”) na rzecz spółki FALENTA INVESTMENTS LIMITED utworzonej i działającej zgodnie z prawem cypryjskim […] mającej siedzibę: Arch. Makariou III, 33 Frixos Court, 6017, Larnaca, Cypr (dalej „Falenta Investments”). Falenta Investments jest podmiotem zależnym od Marka Falenty, w którym Marek Falenta posiada bezpośrednio 100% udziałów w kapitale zakładowym”30.

Czy członek rady nadzorczej Tomasz Misiak umiał się orientować w tej plątaninie? A może to on podszeptywał mniej doświadczonemu koledze, jak to wszystko misternie splątać?

Pytanie zasadne o tyle, że według wszystkich moich źródeł inicjatywa w tandemie Misiak–Falenta zazwyczaj należała do Misiaka. On też zdawał się odgrywać rolę protektora Falenty w 2014 r., gdy wszedł do rady nadzorczej Domu Maklerskiego IDM SA31.

Dom ten wcześniej oferował akcje Hawe SA i innych spółek Falenty, a nie ostrzegał nabywców, że jest z tymi spółkami powiązany32. W „Sprawozdaniu Zarządu z działalności Grupy Kapitałowej Domu Maklerskiego IDM SA w roku 2007 r.” czytamy, że Dom Maklerski IDM SA od grudnia 2006 r. posiadał 100 proc. akcji spółki Electus SA (wcześniej miał 50,05 proc. akcji, ale w grudniu wykupił brakujące 49,95 proc. od Marka Falenty, jego ojca Waldemara i jego siostry Jolanty Falenty-Rybki). We wrześniu 2007 r. Dom Maklerski IDM SA od spółki Electus SA kupił spółkę Electus Hipoteczny Sp. z o.o.33 Jeden i drugi Electus zostały założone przez Marka Falentę i jego ojca Waldemara (z tym że drugi Electus w chwili założenia nazywał się SCF)34.

Po przejęciu Electus SA przez Dom Maklerski IDM SA Falenta pozostał jego prezesem przez następne trzy lata35. Co do Electusa Hipotecznego Sp. z o.o., to w 2008 r. Marek Falenta wszedł do rady nadzorczej tej firmy razem z prezesem Domu Maklerskiego IDM SA, Grzegorzem Leszczyńskim. W tym samym 2008 r. Grzegorz Leszczyński zasiadał również w radzie nadzorczej Hawe SA. Dom Maklerski IDM SA pominął tę informację w prospekcie emisyjnym z 7 lipca 2008 r., za co został upomniany przez Komisję Nadzoru Finansowego (i słusznie: klient, któremu makler zachwala akcje firmy, ma prawo wiedzieć, że makler jest w tej firmie). Później, w latach 2014–2018 Grzegorz Leszczyński zajmował stanowisko wiceprezesa zarządu Electus SA.

Dom Maklerski IDM SA został zlikwidowany we wrześniu 2014 r., zatem osiem miesięcy po wejściu Misiaka do rady nadzorczej36. Dlaczego go zlikwidowano? Ze względu na liczne nieprawidłowości Komisja Nadzoru Finansowego w lecie 2014 r. odebrała domowi IDM SA zezwolenie na prowadzenie działalności maklerskiej, a Giełda Papierów Wartościowych wykluczyła go z obrotu giełdowego37.

Czyżby wchodząc do rady nadzorczej domu maklerskiego IDM SA na krótko przed jego likwidacją, Misiak próbował ratować ten dom przychylny Falencie? A może miał przypilnować, żeby przy okazji likwidacji nie wypłynęły kolejne kompromitujące informacje?38

Aczkolwiek według jednego z informatorów w przypadku rosyjskiego węgla stosunki między Misiakiem a Falentą wyglądały odwrotnie: to Marek Falenta wykazał się inicjatywą i przybiegł do Tomasza Misiaka z informacją, że jest węgiel do wzięcia. Misiak postanowił wejść z Falentą w rosyjsko-węglowy biznes, ale powstrzymała go żona, która na wieść o takiej „okazji” zareagowała bardzo gwałtownie – twierdzi informator.

Skąd Falenta mógł się dowiedzieć, że w Rosji czeka na niego atrakcyjna, węglowa oferta?

Przypomnę: z doniesień „Polityki” wynika, że to Robert Szustkowski zarekomendował Marka Falentę jego późniejszym rosyjskim kontrahentom.

Nasuwa się więc pytanie, czy mamy do czynienia z tandemem Misiak–Falenta, czy raczej z trójkątem Szustkowski–Falenta–Misiak.

Jak zatem wyglądały relacje Tomasza Misiaka i Roberta Szustkowskiego?

– Misiak i Szustkowski się znali, a przede wszystkim mieli tych samych znajomych w Moskwie – mówi jedno z moich źródeł. Dodaje, że w latach 2014–2015 Misiak i Szustkowski planowali nawet wspólną podróż do Rosji, ale w momencie wyjazdu doszło do różnicy zdań.

Co to znaczy: „wspólni znajomi w Rosji”? Kogo w tym kraju mógł znać Misiak?

WSCHODNI BIZNES TOMASZA MISIAKA

Rosyjska filia firmy Misiaka w supermarketach najbogatszego oligarchy mafii sołncewskiej. Podejrzenia o zabójstwa dziennikarzy. Powiązania z kompanami Szustkowskiego i… Donaldem Trumpem. Tajemnicza aktywność serwerów

Work Service, czyli najważniejsza firma Tomasza Misiaka, działa również za granicą. Między innymi ma swoją filię w Rosji (aczkolwiek strona internetowa Work Service podaje, że w 2017 r. firma zaczęła sprzedawać swe udziały w rosyjskiej filii i kontynuowała tę sprzedaż w 2018 r.)39.

Rosyjska filia Work Service stanowi nie byle jaką potęgę. Na stronie firmy czytamy, że:

Work Service działa na rosyjskim rynku od 10 lat;

corocznie wypełnia na nim około 150 tys. wakatów (wolnych miejsc pracy tymczasowej);

obsługuje 360 największych firm działających w Rosji, zarówno rosyjskich, jak i zagranicznych

40

.

Niestety, prezentując te wszystkie liczby rosyjska filia Work Service nie podaje nazw swoich klientów. Ogólnie rzecz biorąc, informuje o nich dość powściągliwie41. Ale gdy przejrzymy podstrony rosyjskiej witryny Work Service, trafimy na taką informację: „Dzięki współpracy z firmami różnych kategorii handlowych Work Service świadczy usługi merchandisingu i promocji sprzedaży we wszystkich sklepach wiodącej detalicznej firmy spożywczej X5 Retail Group. Obejmuje ona największe sieci hipermarketów, takie jak Piateroczka, Pieriekriestok, Karuziel’ i inne”42.

Rosyjska filia Work Service ma również stronę anglojęzyczną, na której podaje tę samą informację. W wersji angielskiej firma, jak się zdaje, jeszcze bardziej podkreśla swoje współdziałanie z siecią spożywczą X5 Retail Group: „Work Service dostarcza rozwiązania w dziedzinie merchandisingu i promocji sprzedaży w całej sieci rosyjskich detalicznych sklepów spożywczych X5 Retail Group. Do sieci tej należą największe łańcuchy supermarketów jak Piatieroczka, Pieriekriestok, Karuziel’ i inne. Świadczymy usługi we wszystkich jej punktach sprzedaży, których jest ponad 5000”43.

Zatem wszystkie sklepy sieci X5 Retail Group stanowią miejsce pracy i środowisko biznesowe firmy Work Service. Zapewne byłoby to niemożliwe bez kontraktu czy innej formy porozumienia między firmą Work Service a siecią X5 Retail Group.

Czy na tym się kończy współdziałanie tej sieci z firmą Tomasza Misiaka?

Rzecz jasna merchandising (dbanie o właściwą ekspozycję marki i jej towarów) oraz promocja sprzedaży to usługi świadczone nie tyle marketom, ile producentom, którzy wystawiają swoje towary w marketach.

Jednak sklepy X5 Retail Group wystawiają również tak zwane marki własne (towary produkowane przez anonimowych podwykonawców, które market sprzedaje jako swoje i pod stworzonymi przez siebie markami). Marki własne przynoszą marketom wielkie zyski, nic więc dziwnego, że sieć X5 Retail Group oferuje konsumentom swe towary44. W ostatnim pięcioleciu supermarkety Pieriekriestok planowały potroić udział tych towarów w wolumenie sprzedaży45.

Tak się składa, że w przypadku marek własnych merchandising jest równie ważny, jeśli nie ważniejszy niż w przypadku marek wiodących producentów, zazwyczaj ostro reklamowanych w mediach. Ze względu na ten ostatni czynnik marki wiodących producentów cieszą się większą rozpoznawalnością i/lub prestiżem. Marki własne nadrabiają to nie tylko ceną, lecz także swym naturalnym atutem, jakim jest mocna obecność na półkach sklepu. O tę obecność – stałą i bardzo widoczną – dbają właśnie merchandiserzy. A jak już wiemy, to właśnie merchandiserów firma Work Service wysyła do sklepów rosyjskiej sieci X5 Retail Group.

Co więcej, uważny czytelnik rosyjskich portali dowie się, że w 2013 r. firma Work Service zatrudniała również piekarzy, którzy piekli (lub dopiekali na pół wypieczony) chleb w sklepach sieci X5 Retail Group46. Z lektury oficjalnych stron internetowych firm47 oraz serwisów poświęconych zatrudnieniu i warunkom pracy48 można się również dowiedzieć, że współpraca ta odbywała się za pośrednictwem firmy DK Bakery. Nie zmienia to jednak tego, że Rosjanie kupowali chleb wypieczony przez pracowników Work Service jako „chleb z Piatieroczki” i „chleb z Pieriekriestka”.

Dodajmy jeszcze, że rosyjska filia Work Service dostarcza sklepom sprzedawców i kasjerów49. Zatem jej związki z siecią sklepów X5 Retail Group muszą być bliskie i wielorakie.

Jak powstała sieć X5 Retail Group? Stanowi ona część wielkiego konsorcjum Alfa-Group. Konsorcjum, działające w bardzo różnych branżach (m.in. paliwowej i bankowej), w roku 1995 r. wkroczyło przebojem w handel wielkopowierzchniowy, zakładając supermarkety Pieriekriestok50. Następnie doszły do nich inne łańcuchy marketów. Obecnie Alfa-Group kontroluje je za pośrednictwem firmy X5 Retail i CTF Holdings SA. W tej piramidce markety należą do firmy X5 Retail, która z kolei jest częścią holdingu CTF wchodzącego w skład Alfa-Group51.

Pomiędzy poszczególnymi członami konsorcjum występuje też współpraca pozioma. Na przykład wielki bank należący do Alfa-Group i noszący nazwę Alfa-Bank oferuje specjalne karty kredytowe szczęśliwym klientom marketów Pieriekriestok52.

A do kogo należy całe to konsorcjum? Kto stoi na szczycie piramidki i pozwala Tomaszowi Misiakowi zarabiać na pracy czasowo zatrudnionych przez niego Rosjan?

Potentat Michaił Fridman, właściciel konsorcjum Alfa-Group. Jak również… członek „Sołncewa”, najbogatszy oligarcha sołncewskiej mafii. Tej samej, do której należą Andriej Skocz i Lew Kwietnoj. Kompani Roberta Szustkowskiego, czyli drugiego – obok Misiaka – „taśmowego przyjaciela” Falenty.

Skąd wiemy o przynależności Fridmana do „Sołncewa”?

Amerykański think tank Stratfor w 2007 r. sporządził specjalny raport na temat Fridmana53. Raport ten wyciekł do internetu. Czytamy w nim, co następuje:

„Fridman jest ściśle związany z moskiewską mafią sołncewską, jedną z największych i najpotężniejszych rosyjskich organizacji przestępczych finansowaną przez Alfa-Group. Mafia ta stanowi konfederację kilku grup przestępczych, często oskarżanych o handel narkotykami, wymuszanie haraczy, pranie brudnych pieniędzy i przekupstwo. Organizacją kieruje Siergiej Michajłow, powszechnie uważany za jednego z najniebezpieczniejszych i najbardziej osławionych gangsterów Rosji. Rosyjskie media często wiązały wielu oligarchów z sołncewską mafią. Jednak rosyjski prokurator, z którym Stratfor się kontaktował, poinformował, że [informacje o – red.] przynależności Fridmana i Awiena [Piotr Awien, wspólnik Michaiła Fridmana – T.P.] do tej grupy zostały oficjalnie usunięte ze wszystkich rejestrów. Fridman i Awien są zaangażowani w tę organizację od początku lat 90., kiedy to korzystali z jej ochrony. Gdy Alfa odniosła większy sukces, z klientów stali się partnerami, a teraz są wspólnikami sołncewskiej mafii. Uważa się, że Awien jest mocno zaangażowany w użyczanie swoich struktur biznesowych mafii sołncewskiej dla potrzeb uprawianego przez nią globalnego handlu narkotykami. Bezpośrednie zaangażowanie Awiena w handel narkotykami znajduje potwierdzenie w aktach amerykańskiego sądu federalnego […] Mimo że Fridman oficjalnie ma «czystą kartę», jeśli chodzi o przemoc, uważa się, że jest on przynajmniej częściowo odpowiedzialny za wiele zabójstw, które nękają rosyjskie społeczeństwo, szczególnie w odniesieniu do dziennikarzy […]. Dwa wymieniane przypadki to zabójstwo ukraińskiego dziennikarza Gieorgija Gongadze na Ukrainie w 2000 r. i morderstwo amerykańskiego dziennikarza Paula Klebnikova w Moskwie (2004 r.). Liczne media sugerowały, że Fridman jest zamieszany w te zabójstwa, m.in. Radio Wolna Europa”. Tu wypada dodać, że zabójstwo Gieorgija Gongadze, który badał powiązania prorosyjskich polityków na Ukrainie, doprowadziło do ukraińskiej pokojowej rewolucji prozachodniej w latach 2004–2005 (określanej nieraz jako „pierwszy Majdan”).

Analiza związków biznesowych Michaiła Fridmana pośrednio potwierdza wiele ustaleń zawartych w raporcie Stratfor. Między innymi w latach 2003–2012 Fridman posiadał 25,1 proc. udziałów w firmie telefonicznej MegaFon (jeden z największych operatorów komórkowych w Rosji). A w maju 2012 r. „Guardian” alarmował, że MegaFon pośrednio kierowany jest przez człowieka sołncewskiej mafii, znanego nam dobrze… Andrieja Skocza. Tak, tego samego, który jest patronem Roberta Szustkowskiego54.

Jak to możliwe? Otóż współwłaścicielem firmy MegaFon był wtedy (i nadal jest) Aliszer Usmanow. Uzbecko-rosyjski potentat mafijny, przyjaciel Kremla – i prominentny członek sołncewskiej mafii. Drugi z najbogatszych sołncewskich oligarchów, który swym majątkiem ustępuje tylko Fridmanowi.

Usmanow od dziesięcioleci proteguje kompanów Szustkowskiego, czyli Skocza i Kwietnoja. Pod skrzydłami Usmanowa w jego koncernach Metalloinvest i Gasmetall, Lew Kwietnoj i Andriej Skocz dorobili się miliardów. Zapewne to Usmanow skierował Skocza do firmy MegaFon. W 2012 r. Usmanow kupił od Fridmana jego udziały w tej firmie55. Według jednego z rosyjskich serwisów internetowych miał nawet uzyskać zniżkę od bogatszego „sołncewskiego” kolegi. Po pewnych ceregielach Fridman w końcu zgodził się na mniej niż 7 miliardów dolarów…56

Dodam jeszcze, że media od kilku lat wskazują na zagadkowe powiązania Michaiła Fridmana z amerykańskim prezydentem USA Donaldem Trumpem. Trump mianował szefem wydziału kryminalnego departamentu sprawiedliwości Briana Benczkowskiego, byłego prawnika Alfa-Banku (przypomnę: to należący do Fridmana wielki rosyjski bank, część konsorcjum Alfa-Group).

Co więcej, w 2017 r. amerykańscy śledczy i eksperci sprawdzali osobliwe interakcje między serwerami firmy amerykańskiego prezydenta (Trump Organisation) a serwerami Alfa-Banku należącego do Fridmana57. Jak pisze magazyn „The New Yorker”, serwery te miały komunikować się ze sobą miesiącami, nieustannie, z dzienną częstotliwością przekraczającą 13 razy (2 tys. razy w ciągu pięciu miesięcy)58.

Być może po tym śledztwie Michaił Fridman uznał, że Alfa-Bank został zbytnio prześwietlony. Pod koniec zeszłego roku rozeszła się wieść, że zamierza go sprzedać… Kremlowi59.

Fridmana i jego konsorcjum Alfa-Group opisał były brytyjski wywiadowca Christopher Steele w swoim raporcie na temat związków Trumpa z Rosją. Według Steele’a Fridman ściśle współpracuje z Putinem, aczkolwiek ta współpraca nieraz ma charakter konfrontacyjny (oligarcha wywiera presję na dyktatora za pomocą kompromitujących materiałów, aczkolwiek dyktator, rzecz jasna, również ma sposoby, aby skutecznie naciskać na oligarchę)60. Gdy raport został upubliczniony przez media, Fridman pozwał Steele’a w amerykańskim sądzie – i przegrał61.

Cóż, kontrahentów się nie wybiera – powie sceptyk, względnie cynik. Rynek – to konkurencja, to wojna. Kto na każdym kroku unikałby kontrahentów o nieczystych rękach, ten mógłby zbankrutować. Szczególnie w Rosji… To nie wina pana Misiaka, że rosyjskie sklepy, w których działa, należą do Fridmana! Gdyby nie należały do Fridmana, to należałyby do Usmanowa lub kogoś podobnego.

Nie do końca zgadzam się z tą logiką, ale załóżmy, że biznesmen nie zawsze i nie wszystkich kontrahentów może wybierać. Co jednak ze wspólnikami i współpracownikami? Czy odpowiedzialny biznesmen przynajmniej wspólników nie powinien wybierać rozważnie i zgodnie z sumieniem?

Przyjrzyjmy się więc wspólnikom i najbliższym współpracownikom Tomasza Misiaka. Albowiem ich koneksje znów nas zawiodą na Kreml.

ORDER PRZYJAŹNI PUTINA

Sofianos i Christodoulou, amerykańsko-seszelscy Grecy z Rosji. Amerykańsko-Rosyjski Fundusz Inwestycyjny, czyli kolebka przyjaciół Kremla. Pan Dmitriew pilnuje pieniędzy Putina i spotyka się z człowiekiem Trumpa. Wilbur Ross, czyli amerykański polityk bogaty w rosyjskie doświadczenia. Oligarcha Wekselberg, mafia sołncewska i Michaił Fridman. Święte źródło cerkiewnej wody butelkowanej i… znowu Fridman. Początki pana Christodoulou

Zgodnie z raportem firmy Work Service o jej akcjonariuszach z dnia 26 lutego 2019 r. 15,45 proc. udziałów w firmie posiada brytyjska spółka ProLogics LLP62. Według informacji, które Work Service zamieszcza na swojej stronie, spółka ProLogics LLP jest jeszcze ważniejszym akcjonariuszem firmy Misiaka, gdyż ma w niej 19,74 proc. udziałów63.

Jak podaje Companies House (brytyjski oficjalny rejestr spółek), ProLogics LLP kontrolowana jest przez dwie osoby. Są nimi Panagiotis Sofianos i Paul Andrew Christodoulou. Jak powstała spółka ProLogics LLP? Zgodnie z aktem rejestracji została założona przez dwie inne firmy: Robel Assets Inc. oraz Sorotel Investments Ltd. – zarejestrowane na… Seszelach. Wspomniany akt rejestracji dostępny jest na stronie Companies House64. Według światowego internetowego rejestru spółek OpenCorporates faktycznymi właścicielami spółki ProLogics LLP są wspomniani panowie Sofianos i Christodoulou.

Mowa zatem o wspólnikach Misiaka. O wspólnikach szczególnie istotnych, albowiem sam Misiak w założonej i nadzorowanej przez siebie firmie Work Service ma mniej akcji niż ProLogics (jedynie 14,67 proc.)65.

Panów Sofianosa i Christodoulou znajdziemy też w oficjalnych strukturach Work Service, a właściwie na szczytach tej firmy. Paul Christodoulou zajmuje w niej stanowisko wiceprezesa zarządu66.

Panagiotis Sofianos zaś, który w mniej oficjalnych sytuacjach również używa imienia Paul67, jest przewodniczącym rady nadzorczej Work Service68.

Kim jest Panagiotis – względnie Paul – Sofianos? To grecko-amerykański biznesmen, który od 1995 r. działa w Rosji. Między innymi kieruje rosyjską odnogą ProLogics, która zajmuje się transportem i logistyką69. Krótko po pierwszych doświadczeniach w Rosji Sofianos rozszerzył swoją działalność na Polskę, gdzie w latach 1999–2001 zarządzał wielką firmą przetwórczą Hortex70.

Na oficjalnej stronie firmy Work Service oraz w wielu innych źródłach czytamy, że w 2001 r. Paul Sofianos został „Starszym Wiceprezesem i Szefem Inwestycji Bezpośrednich” w Delta Capital Management71.

Czym była ta firma? Delta Capital Management, która od 2004 r. nazywa się Delta Private Equity Partners72, należała do Amerykańsko-Rosyjskiego Funduszu Inwestycyjnego (The U.S. Russia Investment Fond, w skrócie TUSRIF). TUSRIF odgrywał niezwykle ważną rolę w Rosji. Stworzony został przez władze amerykańskie dla inwestycji w rosyjską przedsiębiorczość.

Niestety, jak się zdaje, Kreml ze swymi oligarchami odniósł większe korzyści z działalności TUSRIF niż zwykli Rosjanie. Zwierzchniczka Sofianosa w TUSRIF i Delta Private Equity Partners, Patricia Cloherty, w 2008 r. dostała Order Przyjaźni od Putina73.

Jak podaje amerykański portal Medium.com74, jej kolega Kiriłł Dmitriew – członek zarządu Delta Private Equity Partners, potem dyrektor generalny tej firmy – w 2011 r. został szefem Rosyjskiego Funduszu Inwestycji Bezpośrednich (Russian Direct Investment Fund). Instytucja ta zarządza wielomiliardowym kapitałem. Czyim? Państwowym, choć ściślej byłoby powiedzieć: kremlowskim. Działalność funduszu osobiście nadzoruje… Władimir Putin. Dyktator wcale się z tym nie kryje. Oficjalnie informuje na stronie internetowej Kremla, że Kiriłł Dmitriew przychodzi zdawać mu sprawę z działalności funduszu75. Warto również odnotować, że w 2017 r. Dmitriew spotkał na Seszelach nieoficjalnego przedstawiciela Donalda Trumpa, przedsiębiorcę Erika Prince’a76. Jak podają liczne źródła, Dmitriew miał przylecieć na to spotkanie samolotem należącym do… Andrieja Skocza77. Przypomnę: Skocz to oligarcha sołncewskiej mafii, kompan Roberta Szustkowskiego powiązanego z aferą taśmową przez Falentę i Misiaka, a także Grupę Radius i restaurację Sowa & Przyjaciele.

Wróćmy jeszcze na chwilę do amerykańsko-rosyjskiego TUSRIF. W latach 90. jego pierwszym szefem był Wilbur Ross. Dwie dekady później, w 2017 r. Ross został mianowany sekretarzem handlu przez amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Współpraca Trumpa z Rossem stała się kolejnym dowodem na istnienie powiązań prezydenta z Kremlem. Gdy Wilbur Ross obejmował stanowisko sekretarza handlu, obiecał wyzbyć się wszystkich swoich prywatnych biznesów. Magazyn „Forbes” ujawnił jednak, że Ross tego nie zrobił. Za pomocą różnych zabiegów ukrył m.in. swoje inwestycje w Bank of Cyprus. Głównym udziałowcem tego banku jest Wiktor Wekselberg, który w 2013 r. uznawany był za najbogatszego kremlowskiego oligarchę78.

Jak Wekselberg doszedł do swoich miliardów? Może chociaż w tym przypadku obyło się bez pomocy sołncewskiej mafii?

W 1997 r. Wiktor Wekselberg połączył siły z dwoma innymi oligarchami, aby kupić państwową firmę paliwową TNK79. Owocem tych dążeń było konsorcjum Wekselberga o nazwie AAR. Ich ukoronowaniem zaś – stworzenie firmy TNK-BP przy udziale globalnego koncernu BP. W 2013 r. firma TNK-BP została sprzedana rosyjskiemu gigantowi Rosnieft, którym zawiaduje Igor Sieczin. Człowiek uważany w Rosji za „drugiego po Putinie”, opiekun służb specjalnych, były szpieg wywiadu wojskowego GRU80.

Ze służbą tą od dziesięcioleci związana jest również mafia sołncewska. W tym znany już nam kompan Szustkowskiego, Andriej Skocz.

Na tym nie koniec. Kto bowiem był wspólnikiem Wekselberga w TNK, AAR i biznesach z potężnym byłym szpiegiem Sieczinem? Inny znany nam członek sołncewskiej mafii, oligarcha Michaił Fridman. Ten sam, z którego supermarketami współdziałała później firma Tomasza Misiaka, czyli Work Service81. Razem z Fridmanem Wekselberg kupił, a potem odsprzedał Rosnieftowi i Sieczinowi TNK (tworząc po drodze AAR i wciągając w to wszystko BP). Jak podał brytyjski „Telegraph”, ta trwająca 16 lat operacja uczyniła Wekselberga najbogatszym oligarchą w Rosji. Fridman też się obłowił – po sprzedaży TNK jego majątek miał wzrosnąć z 1,2 mld do 15,1 mld dolarów82.

Na tym nie kończą się powiązania Misiaka i jego firmy z Fridmanem.

Na dalszych stronach tej książki przekonamy się, że w pośredni, ale nie mniej zadziwiający sposób łączy ich także… Mateusz Morawiecki.

Na razie pozostańmy jednak przy Sofianosie, przewodniczącym rady nadzorczej firmy Misiaka Work Service. Albowiem strona internetowa Work Service podaje, że Sofianos zasiadał w zarządzie rosyjskiej spółki Saint Springs Water83. Informację tę potwierdzają inne źródła84. Spółka Saint Springs Water zasługuje na chwilę naszej uwagi z dwóch przyczyn.

Po pierwsze, sprzedawała butelkowaną wodę źródlaną o dość niezwykłych właściwościach marketingowych. Woda nazywała się Swiatoj Istocznik („Święte Źródło”), a jej głównym wyróżnikiem rynkowym było to, że została… pobłogosławiona przez rosyjską cerkiew prawosławną. Przez pewien czas była to jedna z lepiej sprzedających się marek wody butelkowanej w Rosji85.

Po drugie, w 2013 r. woda i marka Swiatoj Istocznik została przejęta przez konsorcjum… Alfa-Group86. To samo konsorcjum Alfa-Group, które jest własnością „sołncewskiego” oligarchy Michaiła Fridmana.

Tyle o Sofianosie. Na kilka minut naszego czasu zasługuje też Paul Andrew Christodoulou, nieodłączny towarzysz Sofianosa w Polsce, Wielkiej Brytanii i na Seszelach. Jak również w Rosji, albowiem na stronie internetowej rosyjskiego ProLogics Christodoulou występuje u boku Sofianosa jako diriektor i priezidient87. A według strony Work Service Christodoulou „jest współzałożycielem i prezesem Grupy ProLogics, specjalizującej się w logistyce i transporcie w Federacji Rosyjskiej, gdzie obecnie mieszka”88.

Co tak mocno i trwale połączyło Sofianosa i Christodoulou? Zapewne wspólne doświadczenia z Delta Capital Management i The U.S. Russia Investment Fund (TUSRIF). Na stronie Work Service czytamy o panu Christodoulou, że „w 2003 r., fundusz inwestycyjny US Russia Investment Fund, Delta Capital, powierzył mu zadanie wykorzystania swojej międzynarodowej wiedzy fachowej w zakresie prawa do przeprowadzenia analizy prawnej kilku przedsiębiorstw z branży produktów szybko zbywalnych, logistyki i magazynowania w Rosji”89. Znany serwis Bloomberg.com opisuje to mniej kwieciście: „Pracował jako konsultant w US Russia Investment Fund (Delta Capital) od 2003 r., który to fundusz powierzył mu przegląd swej firmy logistycznej. W maju 2004 r. pan Christodoulou zakupił od Delty tę firmę logistyczną”90. Zatem TUSRIF dał panu Christodoulou coś do sprawdzenia – on zaś doszedł do wniosku, że sobie to kupi. Czyżby tak wyglądały początki spółki ProLogics, która posiada więcej akcji firmy Misiaka niż sam Misiak?

Tak czy inaczej, wiemy na pewno, skąd się wzięli Sofianos i Christodoulou. Stamtąd, gdzie można dostać Order Przyjaźni od Putina.

RESTAURACYJNA ROLA TOMASZA MISIAKA

Misiak zaprasza do Sowy & Przyjaciół. Podsłuchy w Lemongrassie. Siemion Mogilewicz i mafia sołncewska. Ucieczka do Londynu. Misiak i niełaska Tuska, czyli afera stoczniowa. Trio frustratów? Pierre Dadak, czyli sołncewski sublokator Falenty. Gazprom, Mogilewicz i Usmanow

Mając takich współpracowników, Tomasz Misiak powinien gustować w kawiorze, soliance i pielmieniach z octem – albo sosem tzatziki. Jednak informator, który często się z nim spotykał w latach 2013–2014, inaczej zapamiętał jego ówczesne upodobania gastronomiczno-lokalowe. Misiak nie przesiadywał w restauracjach rosyjskich ani greckich. Przesiadywał w Sowie & Przyjaciołach. Miał też zapraszać tam znajomych, z którymi prowadził istotne rozmowy.

Skojarzenie samo się nasuwa: w tych samych latach w Sowie & Przyjaciołach działały ukryte urządzenia podsłuchowe. Nasuwa, a nawet narzuca, gdyż Misiak wcześniej chodził do innej restauracji, w której też zainstalowano podsłuchy. Czyżby świadomie i konsekwentnie ciągnął swoich rozmówców za język, bo wiedział o nagraniach?

– Ciągle jadał w Sowie… Wszystkich zapraszał do tej restauracji. Tylko tam się chciał umawiać. Gdy raz jeden kumpel powiedział, że do Sowy & Przyjaciół nie przyjdzie, wtedy Misiak odwołał spotkanie. Jakby nie chciał rozmawiać nigdzie indziej! Znał się też z Łukaszem N. [kelner potajemnie współpracujący z Falentą, skazany przez sąd za instalowanie podsłuchów w Sowie & Przyjaciołach – T.P.]. A wcześniej wciąż widziałem Misiaka w Lemongrassie – wspomina mój informator.

Lemongrass to nieistniejący już lokal w Alejach Ujazdowskich, nieopodal Sejmu. Z licznych publikacji (m.in. TVN24 i „Pulsu Biznesu”) wynika91, że w lokalu tym podsłuchiwano polityków, zanim jeszcze zainstalowano podsłuchy w Sowie & Przyjaciołach. Co na to wskazuje? Między innymi to, że skazany za podsłuchy w Sowie… kelner Łukasz N. był wcześniej jednym z menedżerów Lemongrassu. Dlatego TVN24 i „Puls Biznesu” uznały, że podsłuchiwanie polityków mogło się zacząć w tej ostatniej restauracji.

Za pewnik uznaje to źródło dobrze znające Misiaka, które przed chwilą zacytowałem. Inny informator, który z przyczyn zawodowych monitoruje kontakty biznesowe i towarzyskie polityków, również tak uważa:

– W Lemograssie też podsłuchiwano polityków, w tym samego Donalda Tuska. Robili to ci sami ludzie, którzy podsłuchiwali w Sowie & Przyjaciołach. Gdy Łukasz N. przechodził z Lemongrassu do Sowy…, gorąco zapraszał do niej dygnitarzy, którzy wcześniej stołowali się w Lemongrassie.

Tę ostatnią informację podał także „Puls Biznesu”. Według tej gazety, TVN24 i innych źródeł restauracja Lemongrass należała do Andrzeja K., polskiego biznesmena powiązanego z Andrijem Personą-Kononenką, zaufanym człowiekiem supergangstera-finansisty Siemiona Mogilewicza. Mogilewicz zaś przyjaźni się z Putinem, pierze miliardy dolarów w bankach całego świata i od dziesięcioleci opiekuje się… mafią sołncewską.

Zdobywam numer telefonu Tomasza Misiaka, później uzyskuję od niego adres e-mailowy. Komunikujemy się za pomocą SMS-ów i e-maili. Jednak Misiak nie chce odpowiadać na pytania dotyczące Marka Falenty. „Proszę wybaczyć, ale pan Marek dla mnie nie istnieje” – odpisuje. Nalegam, przysyłam kolejne pytania, ale Tomasz Misiak grzecznie odmawia: „Ten temat naprawdę jest dla mnie nieistniejący. Nie chcę wchodzić w rozmowę o tym człowieku. Tak jak pisałem, za dużo mnie kosztował i kosztuje. Mimo tylko zawodowej znajomości”. Za pomocą tej odpowiedzi Misiak zignorował m.in. zadane przeze mnie pytanie o ewentualną znajomość Marka Falenty z Mateuszem Morawieckim.

Pytam zatem o Szustkowskiego. Misiak reaguje zaskoczeniem: „Panie Tomaszu, myślałem, że pisze pan coś o panu Falencie”. Co z kolei zaskakuje mnie. Przecież jeszcze przed chwilą nie chciał pamiętać o Falencie. A teraz sam mi o nim przypomina… Czyżby z dwojga złego wolał rozmawiać o Marku Falencie niż o Robercie Szustkowskim? W dalszej części e-maila Misiak tłumaczy, że zna Szustkowskiego, oczywiście, ale widywał go tylko na imprezach organizowanych przez członków Polskiej Rady Biznesu.

Nie zgadza się to z informacjami, które cytowałem (o dobrej znajomości Misiaka z Szustkowskim, o wspólnych znajomych w Rosji, jak również o niedoszłej wyprawie obu panów do Rosji w kluczowych latach 2014–2015).

Wersji Misiaka przeczy też, jak się zdaje, pewna zagadkowa okoliczność.

W 2017 r. afera taśmowa znowu wróciła na pierwsze strony gazet za sprawą procesu Marka Falenty. Gdy media zaczęły nagłaśniać rozprawy i postanowienia sądu, mój informator w otoczeniu Roberta Szustkowskiego zaobserwował coś dziwnego w jego zachowaniach. Otóż Szustkowski zainteresował się wtedy pewnym członkiem rodziny Misiaka. Miał go zapraszać na spotkania, ciągnąć za język… Intensywność tych nagabywań sugerowała, że chodzi o coś więcej niż towarzyskie zainteresowanie. Nie mogę podać więcej szczegółów ze względu na ochronę tożsamości informatora, który obserwował zachowania Roberta Szustkowskiego. Informator nie wie, jakie konkretne przyczyny stały za tymi zachowaniami. Wie tylko, że Szustkowski interesował się wtedy Misiakiem i jego najbliższymi, prawdopodobnie w związku z Falentą.

Gdy Tomasz Misiak koresponduje ze mną, jest perfekcyjnie uprzejmy. Jego znajomi mówią jednak, że ma poważne problemy emocjonalne i zdrowotne co najmniej od czasów afery taśmowej.

– Gdy afera wybuchła, wyjechał do Londynu. Miał wówczas ostrzec kogoś z rodziny, że nie wie, czy w ogóle wróci do Polski. Zastanawiał się, czy nie wyjechać jeszcze dalej niż Wielka Brytania. Bał się przebywać w kraju, dopóki nie aresztowano Falenty. Jak wrócił, to jego przywiązanie do Marka Falenty nagle się skończyło. Widziałem, że biegał po wszystkich znajomych z opowieścią, jaki zły ten Falenta, jaki to był fałszywy przyjaciel. Mnie też to opowiadał – mówi jeden z informatorów.

Zatem brakujące ogniwo między dwójką Falenta–Szustkowski a ofiarami taśm stanowi, jak się wydaje, właśnie Tomasz Misiak. Misiak doskonale znał przywódców PO i ich sposób bycia. Wiedział, kto z nich ma ciekawe historie do opowiedzenia. Mógł też wiedzieć, kto z nich – i w jakich okolicznościach – rozluźni się na tyle, aby je opowiedzieć.

Co więcej, Misiak żywił urazę do liderów Platformy za to, że wyrzucili go z partii.

Jak to się stało? To kolejny burzliwy wątek w tej historii. Przebojowy przedsiębiorca Misiak próbował swoich sił również w polityce. W 2005 r. wystartował we Wrocławiu jako kandydat do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia Platformy Obywatelskiej – i wygrał. Cztery lata później, w marcu 2009 r. odszedł z PO i jej klubu parlamentarnego. Dlaczego? Wolał odejść sam niż zostać wyrzucony. Podjął taką decyzję po tym, jak ówczesny przywódca PO, Donald Tusk, zapowiedział złożenie wniosku o wykluczenie Misiaka zarówno z partii, jak i z klubu. O co poszło? W 2008 r. Tomasz Misiak przewodniczył senackiej komisji gospodarki narodowej, gdy przygotowywała ona ustawę dotyczącą przemysłu stoczniowego. Niedługo potem firma Work Service, ukochane dziecko Misiaka, podpisała z państwową Agencją Rozwoju Przemysłu umowę na doradztwo dla zwalnianych pracowników stoczni w Gdyni i Szczecinie. Firma dostała ten kontrakt bez przetargu92. Nazwano to wówczas „aferą stoczniową” – a media sugerowały, że Tomasz Misiak cechuje się biznesowo-polityczną nieprzejrzystością już od najwcześniejszych lat. „Gazeta Wyborcza” pisała, że Misiak założył firmę Work Service dzięki dobrym stosunkom z fundacją Oskar działającą przy Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, gdzie studiował. Następne sukcesy miał odnosić za sprawą przychylności wrocławskiego prezydenta Bogdana Zdrojewskiego93.

Podsumujmy: Misiak miał wiedzę niezbędną dla organizatorów operacji podsłuchowej w warszawskich restauracjach. Miał też motywację, żeby w tej operacji uczestniczyć. Istnieją więc powody, dla których nie można nie zadać następujących pytań:

Czy to Tomasz Misiak pomógł Falencie i jego Rosjanom przewrócić Polskę do góry nogami?

Czy bez niego ten sukces byłby możliwy?

Pytania o rolę Misiaka stawiano już wcześniej. W czerwcu 2014 r., zaraz po wybuchu skandalu z nagraniami, „Fakt” uczynił go nawet współtwórcą całej afery94, stawiając go ponad mafią sołncewską i Kremlem. Popularna gazeta pisała wtedy tak:

„Wbrew słowom premiera, w sprawie podsłuchów nie ma żadnych przestępców ze Wschodu, mafii węglowej czy rosyjskich służb […]. – To trio frustratów za tym stoi – tak człowiek, który jest blisko śledztwa, opowiada nam o teorii forsowanej przez ABW. I wymienia trzy nazwiska świetnie znane w biznesie i polityce: biznesmen Marek Falenta (39 l.), były senator PO Tomasz Misiak (45 l.) i prawnik Robert Oliwa (50 l.). Każdy z naszych rozmówców znających węglowego króla [Falentę – T.P.] przyznawał, że jego najbliższymi przyjaciółmi byli dawny senator PO Tomasz Misiak i mecenas Oliwa, mąż Grażyny Piotrowskiej-Oliwy (45 l.), byłej prezes PGNiG. Została odwołana, gdy ukryła przed rządem fakt podpisania z Gazpromem memorandum na budowę kolejnej nitki gazociągu jamalskiego.

[…] Dlaczego – zdaniem naszych informatorów – «trio frustratów» [Falenta, Misiak i Oliwa – T.P.] postanowiło ujawnić nagrania? Każdy podobno z innego powodu. Falenta – za zamach na spółkę węglową i ponoć rządowe naciski, by sprzedał Składy Węgla. […] Oliwa i jego żona długo byli parą wpływową  – ich sąsiadem był minister skarbu Mikołaj Budzanowski (43 l.). Po nastaniu nowego ministra ich wpływy zaczęły się kurczyć. Oliwa stracił stanowiska w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Teraz jest nieuchwytny, a jego żona zaprzecza, że miała związek ze sprawą. Misiak – wyjątkowo zdenerwowany  – przyznał w rozmowie z «Faktem», że Łukasza N. [kelnera uznanego przez sąd za odpowiedzialnego za podkładanie podsłuchów – T.P.] zna od kilku lat, ale tylko jako menedżera restauracji”95.

Odnotujmy, że krótko po tej publikacji Misiak doniósł na „Fakt” do prokuratury, zgłaszając artykuł jako pomówienie. Cóż, nie da się ukryć, że gazeta przesadziła, przypisując Misiakowi i Falencie aż tak wielką sprawczość (nie mówiąc już o małżeństwie Oliwów, którzy raczej odgrywali pomniejszą rolę). Z zebranych dowodów wynika, że inspiratorem i mocodawcą „grupy podsłuchowej” były kremlowskie służby i sołncewska mafia. Zacytowane wcześniej ustalenia Grzegorza Rzeczkowskiego z „Polityki” (jak również ustalenia Radosława Grucy z tego samego „Faktu” i moje) dowodzą, że Falenta uzależniony był od Rosji. Zarówno poprzez swoje biznesy węglowe, jak i kontakty z mafią sołncewską. Łączyły go z nią nie tylko powiązania Misiaka. Kolejnym, bardziej bezpośrednim ogniwem między Falentą a „Sołncewem” byłby przede wszystkim znany nam już Robert Szustkowski. A także polsko-francuski handlarz bronią, Pierre Konrad Dadak, który współpracował z mafią sołncewską i gambijskim reżimem (tak samo jak Szustkowski). Co połączyło Dadaka z Falentą? Wspólny salon i kuchnia – chciałoby się powiedzieć, albowiem Dadak przez pewien czas mieszkał u Falenty w jego konstancińskiej willi jako sublokator [sic!]96. Zresztą, artykuł „Faktu” sam sobie przeczy co do rzekomego braku związków afery taśmowej z Rosją, skoro podaje, że pani Oliwa skrycie sprzyjała rosyjskiemu gigantowi paliwowemu – Gazpromowi. Tak się składa, że Gazprom, którego głównym właścicielem jest Kreml, na wiele sposobów pozostaje związany z mafią sołncewską. Sprzedażą paliw Gazpromu na Ukrainie zajmował się wspomniany supergangster-finansista Mogilewicz, jeden z opiekunów mafii sołncewskiej97. Gazprom jest też właścicielem spółki Gazprom Invest Holdings. W latach 2000–2015 firmą tą kierował… Aliszer Usmanow98. Znany nam sołncewski oligarcha, protektor Skocza i Kwietnoja, kompanów Szustkowskiego.

Dlatego przestrzegałbym przed przecenianiem ewentualnej roli Misiaka w aferze taśmowej. Jej organizatorzy działali z inspiracji Rosjan, którzy od dziesięcioleci specjalizują się w potajemnym nagrywaniu polityków. Jednak przestrzegałbym też przed niedocenianiem byłego senatora. Nawet najbardziej doświadczony wędkarz nic nie złowi bez odpowiedniej przynęty.

POLSKA NA ZŁOTYM TALERZU PUTINA

Współpraca Falenty z CBA. Pytanie o rolę Mateusza Morawieckiego

Zanim nagrania z Sowy & Przyjaciół dostały się do mediów, zapewne otrzymali je Rosjanie. Ale trafiły też do kierownictwa polskiej partii, która obecnie rządzi, wtedy zaś działała w opozycji. Trafiły do Prawa i Sprawiedliwości.

Albowiem tak się składa, że Marek Falenta znajdował się w zależności nie tylko od Rosjan. Był także współpracownikiem Centralnego Biura Antykorupcyjnego – służby utworzonej przez PiS, która pozostawała w związkach z tą partią nawet za rządów PO. W latach 2007–2010 na czele CBA wciąż stał wywodzący się z PiS Mariusz Kamiński. Gdy zaś rząd PO zwolnił go ze służby w związku z oskarżeniem o przekroczenie uprawnień, w delegaturach (oddziałach terenowych) CBA pozostało wielu funkcjonariuszy związanych z Kamińskim. Jak zaraz się przekonamy, właśnie tacy funkcjonariusze dostali nagrania od Falenty. Co więcej, Marek Falenta najpierw przedstawił swoje taśmy kierownictwu PiS, a dopiero potem jego zwolennikom w CBA.

Wynikałoby z tego, że biznesmen mógł posłużyć jako łącznik między Rosją a PiS, gdy korzystna dla obu stron afera wchodziła w decydującą fazę.

Jeśli tak było, jeśli Putin za pośrednictwem Falenty i CBA podsunął taśmy Kaczyńskiemu pod nos – to podał mu Polskę na złotym talerzu.

Jemu i Morawieckiemu, chciałoby się dodać. Jednak nie wiemy jeszcze, jaką dokładnie rolę odgrywałby Morawiecki przy tym złotym kremlowskim talerzu. Dziś spożywa z niego owoce zwycięstwa jako premier Rzeczypospolitej. Ale czy jego rola zawsze była rolą biernego konsumenta-beneficjenta? Czy wcześniej nie brał udziału w podsuwaniu Kaczyńskiemu kremlowskiego talerza z taśmami?

Pytanie to trzeba postawić, skoro w aferze taśmowej występuje dobry znajomy Morawieckiego, Tomasz Misiak.

Na marginesie warto też odnotować, że funkcjonariusze CBA, którzy dostali taśmy od Falenty i obmyślali z nich pożytki dla PiS, działali we Wrocławiu. Zatem w rodzinnym mieście premiera, w mateczniku rodziny Morawieckich.

PRZYCHODZI FALENTA DO PIS

Artykuł Wojciecha Czuchnowskiego. Marek Falenta na opłatkowym spotkaniu Prawa i Sprawiedliwości. Skarbnik partii Stanisław Kostrzewski. Pisowscy agenci CBA przyjmują nagrania od Falenty

Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”, który gruntownie zbadał wątek kontaktów Falenty z PiS, opisuje go tak:

„Pół roku przed wybuchem afery podsłuchowej politycy PiS-u wiedzieli, że Marek Falenta nagrywał ministrów rządu PO–PSL […] Biznesmen miał sam zgłosić się z tym do partii Jarosława Kaczyńskiego. […]