2030. Jak ścieranie się najwyraźniejszych dzisiejszych trendów przekształci przyszłość wszystkiego - Mauro F. Guillén - ebook + audiobook

2030. Jak ścieranie się najwyraźniejszych dzisiejszych trendów przekształci przyszłość wszystkiego ebook i audiobook

Mauro F. Guillén

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Świat radykalnie się zmienia na naszych oczach. Czy będziecie gotowi na to, co nadchodzi?

Teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, jest jasne, że przyszłość będzie radykalnie odmienna od teraźniejszości. Przyłączcie się do Mauro F. Guilléna w błyskotliwej analizie trendów, które zmienią nasz sposób życia, pracy i zabawy.
Angela Duckworth, autorka Uporu: Potęgi pasji i wytrwałości

To przekonująca i fascynująca strategia nastawionego na sukces nawigowania wśród sejsmicznych wstrząsów w demografii, gospodarce, technologii i kulturze, które będą przekształcać obecne dziesięciolecie.
Cal Newport, autor Pracy głębokiej i Cyfrowego minimalizmu

Dobrze wiemy, co się dzieje z dolarami i centami, ale jesteśmy zdumiewająco niedoinformowani o tym, jak struktury społeczne przekształcają świat wokół nas. Ten stan rzeczy zmienia błyskotliwy socjolog Mauro F. Guillén. Jego odważna, prowokacyjna książka wyjaśnia, dlaczego mamy mniej dzieci, klasa średnia trwa w zastoju, następują przesunięcia w strukturze bezrobocia i ujawniają się nowe potęgi.
Adam Grant, autor Buntowników

Od przesunięć w trendach demograficznych po urbanizację, zmiany w sieci powiązań między płcią a bogactwem, straty procesowe oraz korekty w gospodarce światowej – Mauro F. Guillén przypomina nam o naszych wzajemnych powiązaniach i słabościach […] na zignorowanie tej obowiązkowej lektury po prostu nie możemy sobie pozwolić.
Dambisa Moyo, autorka Krawędzi chaosu

Przeobrażenia następujące w tym, jak żyjemy i pracujemy, nasza polityka i kultura oraz nasz czas na Ziemi składają się na najpotężniejszą dysrupcję w historii ludzkości […] ta książka to rzeczywisty przewodnik po nowym, dzielnym świecie.
Richard Florida, autor Narodzin klasy kreatywnej

Książka Mauro Guilléna będzie obowiązkową lekturą dla tych, którzy chcą zrozumieć, czym są, dlaczego są i z czym się wiążą globalne zmiany transformacyjne – nowe trendy, które się kształtują w sposób zdecydowany, trwały oraz radykalnie oddziałujący; dlaczego tak się dzieje i co to oznacza nie tylko dla państw i firm, ale również dla gospodarstw domowych i społeczności.
Mohamed El-Erian, autor Kiedy rynki się zderzają

„Dawno, dawno temu świat nie tylko był klarownie podzielony na prosperujące i zacofane gospodarki, ale również dzieci było pod dostatkiem, osób pracujących było więcej niż emerytów i  wszyscy pragnęli posiadać domy i samochody. Firmy nie musiały rozglądać się poza Europą i Stanami Zjednoczonymi, aby dobrze sobie radzić. Drukowany pieniądz był prawnym środkiem płatniczym dla wszelkich długów, publicznych i prywatnych. W szkole mówili nam, jak mamy „rozgrywać tę grę”, i dorastaliśmy w przekonaniu, że zasady pozostaną takie same, kiedy to my podejmiemy pierwszą pracę, założymy rodzinę, doczekamy się, że nasze dzieci opuszczą dom, a później sami przejdziemy na emeryturę.
Ten znajomy świat szybko znika, wkraczamy bowiem w oszałamiającą nową rzeczywistość, napędzaną przez nowy zbiór zasad. Zanim się zorientujemy, w większości krajów będzie więcej dziadków niż wnuków; łącznie rynki klasy średniej w Azji staną się większe od tych w Stanach Zjednoczonych i Europie razem wziętych; w ręce kobiet będzie trafiać więcej majątku niż w ręce mężczyzn; i znajdziemy się pośród robotów przemysłowych, których liczba przewyższy liczbę pracowników produkcyjnych, a liczba komputerów będzie większa niż liczba ludzkich mózgów; więcej będzie czujników niż ludzkich oczu i więcej rodzajów walut niż państw.
[…] To, jak te wszystkie trendy się nasilają i dostosowują do czegoś takiego jak koronawirus, rozwija się na naszych oczach. Większość tych trendów – od spadającej płodności przez dynamikę międzypokoleniową po wykorzystanie technologii – przyspieszy z powodu pandemii. Kluczowe pytanie, które jednak musimy sobie zdać, jest następujące: czy coś takiego jak COVID-19 (lub następny nieprzewidziany kryzys) lepiej nas przygotuje, czy raczej nas zaślepi na zbiorowe, już zachodzące zmiany, które, jak dowodzę, osiągną punkt zwrotny w ciągu najbliższej dekady”.
(z rozdziałów „Wprowadzenie: Zegar tyka" i „Postscriptum”)

Mauro F. Guillén hiszpańsko-amerykański socjolog, ekonomista polityczny i edukator w dziedzinie zarządzania.
Urodzony w 1964 r., absolwent Uniwersytetu w Oviedo, dalsze studia odbył w USA jako stypendysta Bank of Spain i Fundacji Fulbrighta. Doktoryzował się w 1992 r. w dziedzinie socjologii. W l. 1992–1996 pracował w MIT jako wykładowca Sloan School of Management. Karierę akademicką kontynuował w Wharton School Uniwersytetu w Pensylwanii jako profesor tytularny tej uczelni (do 2021). W 2014 wykładał na uniwersytecie w Oxfordzie w ramach prestiżowych Clarendon Lectures in Management. Obecnie jest dyrektorem (dziekanem) Cambridge Judge Business School i członkiem Queen’s College Uniwersytetu w Cambridge.
Jest wybranym członkiem Sociological Research Association oraz Macro Organizational Behavior Society, byłym Fellow Fundacji Guggenheima i członkiem Institute for Advanced Study w Princeton; laureatem wielu międzynarodowych wyróżnień, m.in. IV Fundación Banco Herrero Prize oraz Aspen Institute's Faculty Pioneer Award.
Ekspert w mediach: NPR, Bloomberg TV, CCTV, CNN w języku hiszpańskim; autor comiesięcznej kolumny w „Korea Times”, konsultant Accenture, PriceWaterhouseCoopers, RAND Corporation, AFI. Prowadził zajęcia dla wielu największych korporacji: Deutsche Bank, Google, Hyundai, China Merchants Bank, UnitedHealth Group, Santander.
Opublikował 10 książek i ponad 40 artykułów naukowych. Autor bestselleru 2030: How Today's Biggest Trends Will Collide and Reshape the Future of Everything (New York, sierpień 2020).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 447

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 24 min

Lektor: Roch Siemianowski

Oceny
4,3 (43 oceny)
22
11
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RatajR1975

Całkiem niezła

Do przeczytania zwiększono też można się zgodzić z autorem.
00
Lysenkosag

Nie oderwiesz się od lektury

całkiem ciekawa książka
00
lukipys

Dobrze spędzony czas

Ciekawe spojrzenie na nadchodzące lata.
00
dzejdzejomble

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka.
00

Popularność




Tytuł oryginału:2030: How Today’s Biggest Trends Will Collide and Reshape the Future of Everything
Przekład: Iwona Jamrozik
Projekt okładki: MDESIGN Michał Duława
Redakcja i korekta: Halina Tchórzewska-Kabata, Michał Kabata
Zdjęcie na okładce: ixpert | Shutterstock.com
Zdjęcie na skrzydełku: © Mauro F. Guillén
Copyright © Mauro F. Guillén, 2020
All rights reserved.
Published in Poland by agreement with Aevitas Creative Management, USA and Book/lab Literary Agency, Poland.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Studio EMKA Warszawa 2021
Rycina 5, strona 109, © Homi Kharas, The Brookings Institution Rycina 7, strona 159, ze zbiorów United Nations, World Population Prospects 2019 Revision Rycina 8, strona 176, ze zbiorów NASA Rycina 9, strona 277, Dalí, Salvador (1904–1989) © ARS, NY. „Assumption of the Virgin”. Oil on canvas. 20.1 x 14. © Artists Rights Society, New York. Private Collection. Photo Credit: Visual Arts Library / Arts Resource, NY.
Cytowany fragment „Imagine”, strona 241, Words and Music by John Lennon © 1971 (Renewed) LENONO MUSIC. All Rights Administered by DOWNTOWN DMP SONGS/DOWNTOWN MUSIC PUBLISHING LLC. All Rights Reserved. Used by Permission. Reprinted by Permission of Hal Leonard LLC.
Wszelkie prawa, łącznie z prawem do reprodukcji tekstów i ilustracji w całości lub w części, w jakiejkolwiek formie – zastrzeżone.
Wydawnictwo Studio [email protected]
www.studioemka.com.pl
ISBN 978-83-66142-88-6
Konwersja:eLitera s.c.

Kilka faktów i liczb

Miejsce narodzin następnej rewolucji przemysłowej: Afryka Subsaharyjska

Powód: blisko 2 mln km2 żyznych, choć niewystarczająco zagospodarowanych gruntów rolnych Powierzchnia Meksyku: blisko 2 mln km2

Odsetek światowego majątku należący do kobiet w 2000 r.: 15%

Odsetek światowego majątku należący do kobiet w 2030 r.: 55%

Gdyby bank Lehman Brothers był spółką sióstr, a nie braci Lehman, nie doszłoby do globalnego kryzysu finansowego

Liczba głodujących na świecie w 2017 r.: 821 mln

Liczba głodujących na świecie w 2030 r.: 200 mln

Liczba otyłych na świecie w 2017 r.: 650 mln

Liczba otyłych na świecie w 2030 r.: 1,1 mld

Prognozowany odsetek otyłych Amerykanów w 2030 r.: 50%

Odsetek powierzchni lądów na świecie zajmowanych przez miasta w 2030 r.: 1,1%

Odsetek ludności świata zamieszkały w miastach w 2030 r.: 60%

Odsetek emisji dwutlenku węgla wytwarzany w miastach w 2030 r.: 87%

Odsetek ludności świata zamieszkały w miastach narażonych na skutki

podnoszącego się poziomu mórz w 2030 r.: 80%

Największy obecnie rynek konsumentów klasy średniej: Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia

Największy rynek konsumentów klasy średniej w 2030 r.: Chiny

Liczba osób, które wejdą do klasy średniej na rynkach wschodzących do 2030 r.: 1 mld

Liczba osób obecnie stanowiących klasę średnią w Stanach Zjednoczonych: 223 mln

Liczba osób stanowiących klasę średnią w Stanach Zjednoczonych w 2030 r.: 209 mln

WprowadzenieZegar tyka

Ludzie na ogół widzą to, czego szukają, patrząc, i słyszą to, czego szukają, słuchając.

Sędzia TAYLOR w Zabić drozda Harper Lee

Jest rok 2030.

W Paryżu i w Berlinie, w całej Europie Zachodniej jest niezwykle gorąco i nie widać końca rekordowych temperatur w lecie, o czym światowa prasa donosi z rosnącym zaniepokojeniem. Rehema właśnie wylądowała w rodzinnym Nairobi po powrocie z Londynu, gdzie spędziła kilka tygodni z dalekimi krewnymi. Była rozczarowana mniejszą liczbą otwartych sklepów niż przy okazji poprzedniej podróży, być może podczas pandemii wiele osób przyzwyczaiło się do robienia zakupów przez internet. Spojrzenie na Wielką Brytanię oczami imigrantki dało jej znakomity wgląd w różnorodność świata wokół niej. Przechodząc przez lotnisko w Nairobi, myśli o tym, jak jej ojczyzna różni się od Wielkiej Brytanii, którą uważa za zapóźnioną wobec Kenii w takich dziedzinach jak telemedycyna i płatności przez telefon. Później, w drodze do domu, żartuje z kuzynką, jak dziwnie Brytyjczycy reagowali, kiedy im mówiła, że zaczęła „chodzić” do szkoły przez internet, kiedy miała sześć lat, tak samo jak większość jej przyjaciół z sąsiedztwa.

Tysiące kilometrów dalej Angela czeka na odprawę celną na lotnisku Johna F. Kennedy’ego w Nowym Jorku. Za dwa tygodnie zacznie dwuletnie studia magisterskie na Uniwersytecie Nowojorskim. Czekając, czyta „New York Times”, którego aktualne wydanie zaczyna się od informacji, że po raz pierwszy w swojej historii Stany Zjednoczone mają więcej dziadków niż wnucząt – co jest zupełnym przeciwieństwem sytuacji na jej rodzinnych Filipinach. Okazuje się, że dziesiątki tysięcy starszych obywateli amerykańskich, pozostających pod opieką robotów, które pomagają im zaspokajać podstawowe potrzeby, wynajmują wolne pokoje w swoich domach, żeby związać koniec z końcem, zwłaszcza że emerytury już im nie dają takiego poczucia bezpieczeństwa finansowego, jakiego się kiedyś spodziewali. Angela przechodzi do lektury dość zachowawczego tekstu od redakcji, w którym ubolewa się, że amerykańskie kobiety wyprzedzają teraz mężczyzn pod względem udziału w majątku, co jest trendem, który autor tekstu z jakiegoś powodu uznaje za niepokojący dla przyszłości gospodarki Stanów Zjednoczonych. Angela ma czas na przeczytanie niemal całej gazety, bo kolejka dla cudzoziemców jest długa i posuwa się powoli. Tymczasem kolejka dla obywateli i stałych mieszkańców porusza się dość szybko, a Angela przysłuchuje się rozmowie wyjaśniającej w szczegółach, że Amerykanie mogą teraz dokonać odprawy paszportowej przy użyciu jakieś wymyślnej technologii blockchain, która jest przełomowa i oferuje szeroki wachlarz korzyści: pozwala obliczyć podatek obrotowy na towary zakupione za granicą oraz załatwić podstawienie pojazdu autonomicznego zaraz po odebraniu bagażu.

Rok 2020: „Chiny będą numerem jeden we wszystkim”.

To zdanie słyszy się teraz często. Inne oznajmia, że walka o dominację na świecie rozegra się w przewidywalnej przyszłości pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Jest w tych stwierdzeniach trochę prawdy, ale daleko im do odsłonienia całego obrazu sytuacji. W 2014 roku Indie zdumiały świat, umieszczając z powodzeniem sondę kosmiczną na orbicie wokół Marsa – jako pierwsze państwo, któremu udało się dokonać takiego wyczynu przy pierwszej próbie. Od zarania epoki kosmicznej sukcesem kończyła się mniej niż połowa misji wysłanych przez Stany Zjednoczone, Rosję i Europę, co czyni osiągnięcie Indii naprawdę niezwykłym. Co więcej, ten historyczny sukces Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych odniosła przy niskim budżecie swojej misji – 74 milionów dolarów.

A właściwie to ile dokładnie pieniędzy powinno kosztować umieszczenie satelity orbitującego wokół czerwonej planety? Cóż, jedna misja promu kosmicznego może pochłonąć nawet 450 milionów dolarów, podczas gdy 165 milionów dolarów kosztowało wyprodukowanie filmu Interstellar, a 108 milionów dolarów umożliwienie widzom obejrzenia Marsjanina w pobliskim kinie.

Indie dowiodły zarazem, że mają „to, czego potrzeba” [the right stuff], jak to kiedyś ujął Tom Wolfe. Pokazały, że są światowej klasy potęgą technologiczną, że potrafią działać wydajnie i terminowo. Misja na Marsa to nie był szczęśliwy traf. W rzeczywistości był to drugi raz, kiedy Indie wyprzedziły uznane światowe mocarstwa. W 2009 roku indyjska dziewicza misja na Księżyc dostarczyła pierwszy dowód na istnienie tam wody, „jak się wydaje, skoncentrowanej na biegunach i możliwe, że wytworzonej przez wiatr słoneczny”, donosił „The Guardian”. NASA potrzebowała dziesięciu lat, żeby niezależnie potwierdzić to odkrycie badaczy z Indii.

Większość z nas dorastała w świecie, w którym eksploracja kosmosu była kosztownym przedsięwzięciem wymyślonym przez naukowców zajmujących się rakietami kosmicznymi, finansowanym przez globalne supermocarstwa z ogromnymi zasobami oraz prowadzonym przez heroicznych astronautów i zdolnych specjalistów od misji kosmicznych. Relatywną złożoność i koszt misji kosmicznych (oraz to, które kraje były w stanie je zrealizować) uznawano za pewnik. Ale ta rzeczywistość należy teraz do historii.

Dawno, dawno temu świat nie tylko był klarownie podzielony na prosperujące i zacofane gospodarki, ale również dzieci było pod dostatkiem, osób pracujących było więcej niż emerytów, a wszyscy pragnęli posiadać domy i samochody. Firmy nie musiały rozglądać się poza Europą i Stanami Zjednoczonymi, aby dobrze sobie radzić. Drukowany pieniądz był prawnym środkiem płatniczym dla wszelkich długów, publicznych i prywatnych. W szkole mówili nam, jak mamy „rozgrywać tę grę”, i dorastaliśmy w przekonaniu, że zasady pozostaną takie same, kiedy to my podejmiemy pierwszą pracę, założymy rodzinę, doczekamy się, że nasze dzieci opuszczą dom, a później sami przejdziemy na emeryturę.

Ten znajomy świat szybko znika, wkraczamy bowiem w oszałamiającą nową rzeczywistość, napędzaną przez nowy zbiór zasad. Zanim się zorientujemy, w większości krajów będzie więcej dziadków niż wnuków; łącznie rynki klasy średniej w Azji staną się większe od tych w Stanach Zjednoczonych i Europie razem wziętych, w ręce kobiet będzie trafiać więcej majątku niż w ręce mężczyzn, i znajdziemy się pośród robotów przemysłowych, których liczba przewyższy liczbę pracowników produkcyjnych, a liczba komputerów będzie większa niż liczba ludzkich mózgów; więcej będzie czujników niż ludzkich oczu i więcej rodzajów walut niż państw.

Taki będzie świat w 2030 roku.

W ciągu ostatnich kilku lat prowadziłem badania nad perspektywami na przyszłość w najbliższej dekadzie. Jako profesor w Wharton School martwię się nie tylko o przyszły stan biznesu, ale także o to, jak bardzo nadchodząca ku nam lawina zmian może dotknąć i pracowników, i konsumentów. Zrobiłem niezliczoną liczbę prezentacji na ten temat dla tak różnorodnych odbiorców jak najwyższa kadra kierownicza, decydenci, menedżerowie średniego szczebla, studenci i uczniowie szkół średnich. Z materiałami zawartymi w tej książce dotarłem również do dziesiątek tysięcy osób za pośrednictwem mediów społecznościowych i kursów online. Moi słuchacze niezmiennie reagują mieszanką zdumienia i niepokoju o przyszłość, jaką przed nimi kreślę.

Ta książka oferuje mapę drogową, aby nawigować wśród turbulencji, które są przed nami.

Nikt nie wie na pewno, co przyniesie przyszłość. Gdyby ktoś z czytelników wiedział, proszę dać mi znać – razem możemy zarobić furę pieniędzy. Tymczasem, chociaż przewidywania nigdy nie są całkowicie dokładne, z pewnością możemy poczynić szereg stosunkowo bezpiecznych założeń dotyczących tego, co może się wydarzyć w nadchodzącej dekadzie. Na przykład większość osób, na które mają wpływ prognozy zawarte w tej książce, już się urodziła. Prawdopodobnie potrafimy ogólnie opisać, czego możemy oczekiwać od nich jako konsumentów, biorąc pod uwagę ich przypuszczalne osiągnięcia edukacyjne lub obecne wzory aktywności w mediach społecznościowych. Możemy obliczyć z rozsądną dokładnością, ile osób dożyje osiemdziesięciu lub dziewięćdziesięciu lat. Jesteśmy nawet w stanie przewidzieć z pewnym akceptowalnym stopniem pewności, że jakiś procent seniorów będzie potrzebować opiekuna – bez względu na to, czy będzie nim inny człowiek, czy robot. Jeśli chodzi o tego drugiego, wystarczy wyobrazić sobie, że takie roboty potrafią mówić różnymi językami z rozmaitymi akcentami, nie upierają się przy swoim zdaniu, nie biorą wolnych dni i nie wykorzystują swoich podopiecznych finansowo ani w inny sposób. Zegar tyka. Rok 2030 nie jest jakimś odległym punktem w nieprzewidywalnej przyszłości. Jest tuż za rogiem i musimy się przygotować zarówno na szanse, jak i na wyzwania. Mówiąc wprost, świat, jaki znamy dzisiaj, odejdzie przed rokiem 2030.

Dla wielu z nas te trendy są nie tylko dezorientujące, ale i głęboko niepokojące. Czy zwiastują nasz upadek? A może tak naprawdę zapowiadają raczej rozkwit niż klęskę? Ta książka ma być przewodnikiem, który pomoże czytelnikom dostrzec konsekwencje tak wielu nieuchwytnych elementów i który oferuje optymistyczne przesłanie co do przyszłości w momencie, gdy my staramy się uporać z lękami teraźniejszości. Ma stanowić narzędzie, które wesprze poruszanie się wśród nadchodzących epokowych przemian, sugerując, co robić, a czego nie robić, w nowych i nieznanych okolicznościach.

Podstawowa kwestia jest taka: każdy finał oznacza świt nowej rzeczywistości pełnej szans, o ile odważysz się sięgać głębiej pod powierzchnię, antycypować trendy, angażować się zamiast się dystansować i nauczysz się, jak podejmować skuteczne decyzje dla siebie, swoich dzieci, partnera czy małżonka, przyszłej rodziny, firmy i tak dalej. Dotyczy to wszystkich.

O epokowych przemianach warto myśleć jako o powolnym procesie, w którym każda maleńka zmiana przybliża nas do takiego przekształcenia paradygmatu, gdy nagle wszystko jest inne. Mamy skłonność do zapominania, że małe zmiany się kumulują. Pomyśl o tym jako o powolnym kapaniu wody wypełniającej pojemnik, gdzie to kap-kap-kap wyraża poczucie upływu czasu. Kiedy jednak woda nagle zaczyna się przelewać, czujemy się zaskoczeni.

Weź pod uwagę, że jeszcze przed rokiem 2030 Azja Południowa i Afryka Subsaharyjska zaczną walczyć o tytuł najludniejszego regionu świata. To wielka zmiana w stosunku do ostatnich lat dwudziestego wieku, kiedy to Azja Wschodnia – obejmująca między innymi Chiny, Koreę Południową i Japonię – uznawana była za region mogący zabiegać o takie miano. To prawda, że z czasem w takich krajach jak Kenia i Nigeria rodzi się coraz mniej dzieci, ale wciąż ich tam przybywa znacznie więcej niż w większości miejsc na świecie. Ponadto średnia długość życia ludzi w tych regionach systematycznie się wydłuża.

Można by pomyśleć, że sama wielkość populacji nie ma większego znaczenia. Ale pomnóż tych dodatkowych ludzi przez ilość pieniędzy, jaką mogą mieć w kieszeni w nadchodzących latach. Zobaczysz, że około 2030 roku rynki azjatyckie, nawet z wyłączeniem Japonii, będą tak duże, że środek ciężkości globalnej konsumpcji przesunie się na wschód. Firmy nie będą miały innego wyboru jak tylko podążanie za trendami rynkowymi w tamtej części świata, a większość nowych produktów i usług będzie odzwierciedlała preferencje azjatyckich konsumentów.

Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl o tym.

A potem zastanów się, co to oznacza, kiedy uwzględnimy jeszcze kilka splecionych ze sobą trendów.

Mniejsza liczba dzieci w większości obszaru świata oznacza, że stale zmierzamy w kierunku szybko starzejącej się populacji. Wiele z tych zmian demograficznych napędzają kobiety, które coraz częściej się kształcą i rozwijają kariery (a nie jedynie wykonują pracę) poza domem i rodzą mniej dzieci. Zanim się zorientujesz, będzie więcej milionerek niż milionerów. Bogactwo staje się bardziej miejskie: ludność miast rośnie w tempie 1,5 miliona tygodniowo. Chociaż miasta zajmują zaledwie 1 procent powierzchni lądowej świata, są domem dla 55 procent ludności i odpowiadają za 80 procent zużycia energii (i emisji dwutlenku węgla). Właśnie dlatego miasta są na pierwszej linii frontu w wysiłkach skierowanych na zwalczanie zmian klimatycznych.

Tymczasem różne pokolenia ludzi wykazują rozbieżne tęsknoty i aspiracje. Milenialsi są na czele gospodarki współdzielenia [sharing economy] (jednocześnie unikając własności), ale zwraca się na nich więcej uwagi, niż na to zasługują. W ciągu dekady najliczniejszym pokoleniem będą ludzie w wieku powyżej sześćdziesięciu lat, do których dzisiaj należy 80 procent bogactwa w Stanach Zjednoczonych i którzy zapoczątkowują powstanie „siwego rynku” – największego ze wszystkich bloku konsumenckiego. Firmy duże i małe powinny przekierować część swojej uwagi na starszych obywateli, jeśli chcą z upływem czasu pozostać znaczące.

Rycina 1

Spójrz na rycinę 1. Przedstawia proces połączonych małych zmian. Pojedynczo żadna z nich nie spowoduje zmiany o prawdziwie globalnych proporcjach. Gdybyś każdą z nich był w stanie oddzielić od pozostałych, poradziłbyś sobie z nimi bez problemu. Ludzi są świetni w mentalnym szufladkowaniu. To podświadomy psychologiczny mechanizm obronny. Używamy go, aby uniknąć dysonansu poznawczego – dyskomfortu i lęku powodowanego przez sprzeczne trendy, wydarzenia, percepcje lub emocje. Cały sens mentalnego szufladkowania polega na oddzielaniu rzeczy, abyśmy nie czuli się przytłoczeni interakcjami między nimi.

Starzenie się populacji staje się normą w Ameryce i Europie Zachodniej. Tymczasem na większości rynków wschodzących rozwój klasy średniej napędzają młodsze pokolenia. To bardzo odmienny rodzaj konsumenta od tych, jakich do tej pory widział świat; są na przykład silniej aspirujący, by zaspokajać swoje przyzwyczajenia. Wraz z rozszerzaniem się klasy średniej coraz więcej kobiet będzie gromadzić bogactwo jak nigdy dotąd, przy czym obie płcie będą przyjmować miejski styl życia i napędzać największą, jakiej kiedykolwiek byliśmy świadkami, migrację do miast na całym świecie. A miasta tworzą masę krytyczną inwestorów i przedsiębiorców chcących zaburzyć status quo za pomocą innowacji i technologii.

Technologie ze swojej strony zmieniają stare nawyki i style życia, wnosząc nowe sposoby myślenia i obchodzenia się ze wszystkim: od domów i biur po samochody i przedmioty osobiste. To z kolei doprowadzi do alternatywnych koncepcji pieniądza, który stanie się bardziej rozproszony, w coraz większym stopniu zdecentralizowany i łatwiejszy w użyciu. Niektóre z tych trendów już się rozwijają, chociaż nie osiągną masy krytycznej do około 2030 roku. (Jednak wszystkie te trendy przyspieszą i nasilą się wraz z epokowym wydarzeniem, jakim okazała się pandemia COVID-19, którą szczegółowo omawiam w Postscriptum).

Takieliniowe przedstawienie zachodzących wokół nas zmian zapewnia zgrabną i wygodną kolejność rozdziałów tej książki. Ale to nie jest sposób, w jaki naprawdę funkcjonuje świat.

Antropolodzy i socjolodzy już dawno temu ustalili, że redukujemy złożoność świata, dzieląc go na kategorie, co nam pozwala porządkować sprawy, opracowywać strategie, podejmować decyzje i żyć dalej. Te kategorie służą jako ramy odniesienia, pomagając nam poruszać się w otoczeniu o często niejednoznacznym charakterze. Dają nam poczucie bezpieczeństwa, przekonanie, że zachowujemy kontrolę.

Firmy i organizacje również myślą w ten sposób. Wszystko szufladkują. Umieszczają klientów w szufladkach, takich jak „główni użytkownicy”, „wcześnie przyjmujący nowe rozwiązania” czy „ociągający się”. Klasyfikują produkty jako „gwiazdy”, „dojne krowy”, „psy” lub „znaki zapytania”, zależnie od ich aktualnego udziału w rynku i przyszłego potencjalnego wzrostu. I uznają pracowników za „graczy zespołowych” lub „wspinających się po drabinie”, zależnie od ich postaw, zachowania i potencjału.

Szufladkowanie czyni jednak ludzi ślepymi na nowe możliwości.

Podam przykład. Poza żarówką elektryczną, telefonem i samochodem jednym z wielkich wynalazków późnych lat dziewięćdziesiątych XIX wieku była koncepcja emerytury: okresu, który przeznaczony jest na nasze hobby, dla rodziny oraz daje szansę na refleksję nad wszystkim, co osiągnęliśmy. Po tamtym stuleciu odziedziczyliśmy koncepcję życia jako następowania po sobie różnych etapów – dzieciństwa, pracy i emerytury – którymi mieliśmy nadzieję kolejno się cieszyć.

Wraz ze spadkiem liczby dzieci i nową dynamiką międzypokoleniową nasze przyszłe społeczeństwo prawdopodobnie będzie musiało przemyśleć na nowo całkiem sporo założeń dotyczących naszego dotychczasowego, tradycyjnego sposobu życia. Również seniorzy są konsumentami o różnorodnych stylach życia i mogą być pionierami w przyjmowaniu nowych technologii tak samo jak milenialsi, jeśli nie bardziej. Pomyśl o wirtualnej rzeczywistości, sztucznej inteligencji czy robotyce i o tym, jak te technologie zrewolucjonizują końcowy etap naszego życia. Być może będziemy musieli zburzyć stary porządek. Być może będziemy musieli, inaczej niż w przeszłości, ponownie, wręcz po wielokroć, zapisywać się do szkół i rozwijać nowe umiejętności, zanim uznamy, że wystarczy. Zastanówmy się nad tytułem, który pojawił się na łamach „New York Times” w 2019 roku: „Wobec braku dzieci południowokoreańska szkoła przyjmuje niepiśmienne babcie”.

Zachęcam, abyśmy unikali myślenia liniowego, czasami nazywanego myśleniem „wertykalnym”, jak na rycinie 1. Zamiast tego sugeruję, abyśmy podeszli do zmian lateralnie. Opracowana przez wynalazcę i konsultanta Edwarda de Bono koncepcja myślenia lateralnego „dotyczy nie zabawy istniejącymi klockami, ale dążenia do zmiany tych klocków”. Zasadniczo obejmuje przeformułowywanie pytań i atakowanie problemów z boku. Przełomy pojawiają się nie wtedy, gdy pracuje się w ramach ustalonego paradygmatu, ale wtedy, gdy porzuca się założenia, ignoruje zasady, a kreatywność szaleje. Artyści Picasso i Braque zapoczątkowali kubizm, odchodząc od przyjętych założeń i zasad dotyczących proporcji i perspektywy. Le Corbusier wprowadził modernistyczną architekturę, eliminując ściany, aby stworzyć duże, otwarte przestrzenie, pozwalając oknom przebiegać wzdłuż całej długości fasady budynku oraz eksponując naturalną elegancję stali, szkła i cementu, a nie usiłując je ukryć za zbędnymi ornamentami. „Prawdziwa odkrywcza podróż polega nie na poszukiwaniu nowych krajobrazów”, napisał kiedyś Marcel Proust, „ale na nowym na nie spojrzeniu”.

Co więcej myślenie lateralne można dodatkowo wzmocnić dzięki „widzeniu peryferyjnemu”, koncepcji opracowanej przez moich kolegów z Wharton School, George’a Daya i Paula Schoemakera. Podobnie jak w przypadku ludzkiego widzenia, firmy i inne organizacje nie mogą być skuteczne, jeśli nie wyczuwają, nie interpretują i nie podejmują działań w reakcji na słabe sygnały dochodzące z peryferii ich bezpośredniego obszaru zainteresowania.

Na przykład firma Kodak, założona w 1888 roku, przez cały XX wiek osiągała ogromne zyski ze sprzedaży klisz fotograficznych i innych powiązanych produktów. Na początku lat 90. inżynierowie firmy zdawali już sobie sprawę z możliwości fotografii cyfrowej, ale najwyższe kierownictwo okazało się bardziej krótkowzroczne, wierząc, że ludzie nadal będą woleli zdjęcia na papierze. Rezultat? W 2012 roku Kodak ogłosił upadłość. Firma stała się ofiarą zjawiska, o którym trafnie wyraził się sędzia Taylor w powieści Harper Lee Zabić drozda: „Ludzie na ogół widzą to, czego szukają, patrząc, i słyszą to, czego szukają, słuchając” – są ślepi na to, co nieoczekiwane, niezwykłe, peryferyjne.

Rycina 2

Zastanów się nad ryciną 2 powyżej – alternatywnym graficznym przedstawieniem tego, co się dzieje na świecie.

Grubsze strzałki blokowe, skierowane zgodnie z ruchem wskazówek zegara wokół krawędzi wykresu, przedstawiają liniową reprezentację łańcucha połączonych trendów; elementy są zasadniczo takie same jak na rycinie 1, ale ułożone kołowo. Skupienie się tylko na liniowych połączeniach wokół wykresu jest mylące. Trend z każdej z ośmiu baniek wchodzi w interakcje z pozostałymi siedmioma trendami. Każde z tych bocznych połączeń omówię w kolejnych rozdziałach, prowadząc czytelników przez te przeplatające się trendy i pokazując, jak owe trendy występują na całym świecie – a zwłaszcza jak się zbiegną w roku 2030.

A oto przykład myślenia lateralnego w działaniu. Airbnb konkuruje o pozycję w branży z hotelami, ale zarazem stara się wykradać klientów bankom. Jak? Wielu seniorów w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że ich oszczędności nie wystarczą im na emeryturze. Ale mają bardzo cenny składnik majątku: swój dom. Są dwa konwencjonalne sposoby spieniężenia domu bez jego sprzedaży. Staromodnym podejściem jest uzyskanie z banku pożyczki pod zastaw domu, ale niesie to piętno długu i stres comiesięcznych płatności. Inną możliwością jest uzyskanie odwróconego kredytu hipotecznego (rezygnacja z kapitału własnego), ale wtedy dzieci nie odziedziczą rodzinnego domu.

Tu wkracza Airbnb. Osobom, których dzieci wyprowadziły się już z domu, umożliwia się wynajmowanie dodatkowych pokoi, których sami nie używają, podróżnym przebywającym przejazdem w okolicy, co jest wygodne dla obu stron. Albo też, jeśli właściciele takich opustoszałych gniazd dużo podróżują lub odwiedzają swoje dzieci i często nie ma ich w domu, proponuje się im wynajmowanie całego domu na krótkie pobyty. Tak czy inaczej zdobywają pieniądze i zachowają swój dom.

Airbnb nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby nie szereg zbieżnych trendów: spadająca dzietność, większa średnia długość życia, wątpliwości co do przyszłego funkcjonowania emerytur publicznych, szersze wykorzystanie smartfonów i aplikacji oraz rosnące zainteresowanie współdzieleniem zamiast posiadania. Będę twoim przewodnikiem przez te powiązane ze sobą zmiany, pokazując, jak się rozwijają i jak wszystkie osiągają masę krytyczną do roku 2030. Ten nowy świat stwarza szanse i zagrożenia; w konfrontacji z nimi wszystkie osoby, firmy i organizacje ujawnią swoje własne mocne i słabe strony. Jednak, jak to wykazuję w podsumowaniu, wszyscy będziemy zmuszeni podejść do tego nowego świata inaczej niż robiliśmy to w przeszłości. Na końcowych stronach książki proponuję zasady i sposoby podejścia, których możemy użyć, aby sensownie się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości i prosperować dzięki możliwościom, jakie ona stwarza.

Pamiętaj, to wszystko dzieje się za naszego życia i jest tuż za rogiem.

1.

Podążaj za dziećmi

POSUCHA POPULACYJNA, AFRYKAŃSKI WYŻ DEMOGRAFICZNY I NASTĘPNA REWOLUCJA PRZEMYSŁOWA

Dziecko przychodzi na świat nie tylko z ustami i żołądkiem, ale też z parą rąk.

EDWIN CANNAN brytyjski ekonomista i demograf

Tempo przyrostu liczby ludności wydaje się przerażające. W 1820 roku na Ziemi żył miliard ludzi. Wiek później było ich ponad dwa miliardy. Po krótkiej przerwie, wynikającej z wielkiego kryzysu 1929 roku oraz II wojny światowej, tempo wzrostu nabrało zapierającej dech w piersiach szybkości: trzy miliardy do roku 1960, cztery miliardy do roku 1975, pięć miliardów do roku 1987, sześć miliardów do roku 2000 i siedem miliardów do roku 2010. Na okładce bardzo ważnej książki dwojga profesorów Uniwersytetu Stanforda, Paula i Anne Ehrlich, The Population Bomb (Bomba populacyjna), opublikowanej w 1968 roku, znalazło się zdanie „Kontrola populacji czy wyścig do zapomnienia?”. Od tamtej pory rządy na całym świecie i duża część społeczeństwa są poważnie zaniepokojone tym, co uważa się za nieuniknione: przekroczymy możliwości planety i zniszczymy samych siebie (i miliony gatunków roślin i zwierząt) przy okazji.

Rzeczywistość jest jednak taka, że do roku 2030 staniemy w obliczu posuchy demograficznej.

W ciągu najbliższych kilku dekad liczba ludności na świecie będzie rosła z szybkością mniejszą od połowy tempa w latach 1960–1990. W niektórych krajach liczba ludności faktycznie się zmniejszy (przy braku bardzo wysokich wskaźników imigracji). Na przykład od wczesnych lat 70. XX wieku amerykańskie kobiety rodziły średnio mniej niż dwoje dzieci w ciągu swojego życia reprodukcyjnego – taki wskaźnik jest niewystarczający, aby zapewnić zastępowalność pokoleniową. To samo dotyczy wielu innych miejsc na świecie. Ludzie w krajach tak odmiennych jak Brazylia, Kanada, Szwecja, Chiny i Japonia zaczynają się zastanawiać, kto zajmie się osobami starszymi i będzie im wypłacać emerytury.

Wraz ze spadkiem liczby urodzeń w Azji Wschodniej, Europie i Amerykach, i w połączeniu ze znacznie wolniejszym spadkiem w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Azji Południowej, zmienia się globalna równowaga sił gospodarczych i geopolitycznych. Zastanów się: na każde dziecko urodzone obecnie w krajach rozwiniętych przypada ponad dziewięcioro dzieci rodzących się na rynkach wschodzących i w krajach rozwijających się. Inaczej mówiąc, jedno dziecko urodzone w Stanach Zjednoczonych to 4,4 narodzin w Chinach, 6,5 w Indiach i 10,2 w Afryce. Co więcej, poprawa w zakresie odżywiania i zapobiegania chorobom w najbiedniejszych częściach świata umożliwiła coraz większej liczbie dzieci osiągnięcie dorosłości i zostanie rodzicami. Pół wieku temu co czwarte dziecko w krajach afrykańskich takich jak Kenia i Ghana umierało przed czternastym rokiem życia, podczas gdy dziś jest to mniej niż co dziesiąte.

Te szybkie zmiany względnej liczby ludności w różnych częściach świata napędza nie tylko to, komu się rodzi więcej dzieci, ale też to, czyja oczekiwana długość życia szybciej się zwiększa. Na przykład w latach 50. XX wieku oczekiwano, że ludzie urodzeni w najmniej rozwiniętych częściach świata będą żyć średnio trzydzieści lat krócej niż urodzeni w najbardziej rozwiniętych. Obecnie różnica wynosi siedemnaście lat. W latach 1950–2015 śmiertelność spadła o zaledwie 3% w Europie, ale aż o 65% w Afryce. Biedniejsze kraje zwiększają oczekiwaną długość życia dzięki niższej śmiertelności we wszystkich grupach wiekowych.

Rycina 3

Aby ocenić ogólnoświatowy wpływ tych zmian demograficznych, spójrz na rycinę 3. Pokazuje ona odsetek całkowitej liczby ludności na świecie w różnych regionach w latach 1950–2017 z prognozami do roku 2100 według wyliczeń ONZ.

Skoncentruj uwagę na roku 2030. Do tego roku Azja Południowa (w tym Indie) umocni swoją pozycję jako region numer jeden pod względem wielkości populacji. Afryka stanie się drugim regionem pod względem liczby ludności, a Azja Wschodnia (w tym Chiny) spadnie na trzecie miejsce. Europa, która w roku 1950 była drugim regionem pod względem liczby ludności, spadnie na szóste miejsce za Azją Południowo-Wschodnią (obejmującą m.in.: Kambodżę, Indonezję, Filipiny i Tajlandię) oraz Ameryką Łacińską.

Migracja międzynarodowa może częściowo złagodzić te epokowe zmiany poprzez redystrybucję ludzi z części świata z nadwyżką dzieci do regionów z ich deficytem. W rzeczywistości zdarzało się to wielokrotnie w historii, na przykład kiedy w latach 50. i 60. XX wieku wielu mieszkańców Europy Południowej migrowało do Europy Północnej. Tym razem jednak migracja nie zrównoważy trendów populacyjnych (patrz dane na rycinie 3). Tak twierdzę, ponieważ wydaje się, że zbyt wiele rządów ma zamiar budować mury – czy to w staromodny sposób (z cegieł i zaprawy murarskiej), czy poprzez wykorzystanie technologii takich jak lasery i detektory chemiczne służące do kontroli przejść granicznych, czy wręcz na oba sposoby.

Ale jeśli nawet mury nigdy nie zostaną zbudowane lub coś uczyni je nieskutecznymi, moje prognozy wskazują, że efekt migracji może nie mieć dużego wpływu na te trendy populacyjne. Biorąc pod uwagę obecny poziom migracji i wzrostu liczby ludności, Afryka Subsaharyjska – pięćdziesiąt państw afrykańskich, które nie graniczą z Morzem Śródziemnym – stanie się do roku 2030 drugą pod względem liczby ludności częścią globu. Załóżmy na chwilę, że wielkość migracji się podwoi w ciągu najbliższych dwudziestu lat. Ale dwa razy większa migracja opóźni te zmiany tylko do roku 2033. Nie wykolei głównych trendów populacyjnych prowadzących do końca świata, jaki znamy, a jedynie przesunie je około trzech lat.

KOBIETY I DZIECI RZĄDZĄ ŚWIATEM

Co zatem stoi za globalnym spowolnieniem dzietności? To pytanie, na które trudno odpowiedzieć. W końcu poczęcie dziecka odbywa się powszechnie znaną metodą, łatwą w użyciu i niezmiernie popularną. Odpowiedź na to pytanie zacznę od opowieści o fakcie z mego własnego drzewa genealogicznego. Jedna z moich praprababek w Hiszpanii przeszła dwadzieścia jeden ciąż i urodziła dziewiętnaścioro dzieci. Pierwsze urodziło się, gdy miała dwadzieścia jeden lat, a ostatnie, gdy miała czterdzieści dwa. Wraz z rozwojem kraju kobiety zyskały lepszy dostęp do edukacji, rodziny się zmniejszyły do jednego lub dwojga dzieci na kobietę.

Ważne jest, aby zrozumieć, że w innych częściach świata, w tym w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Azji Południowej, miliony kobiet rodzą dziś pięcioro, dziesięcioro, a nawet więcej dzieci w ciągu swojego życia. Jednak przeciętnie liczba dzieci przypadających na kobietę spada w miarę upływu czasu również w krajach rozwijających się – z tych samych powodów, dla których zaczęła gwałtownie spadać w krajach rozwiniętych dwa pokolenia temu. Kobiety mają teraz więcej możliwości poza gospodarstwem domowym. Aby wykorzystać te możliwości, dłużej się kształcą i w wielu przypadkach zdobywają wyższe wykształcenie. To z kolei oznacza, że odkładają na później rodzenie dzieci. Zmiana ról kobiet w gospodarce i, ogólniej, w społeczeństwie jest najważniejszym czynnikiem spadku dzietności na całym świecie. Kobiety w coraz większym stopniu przesądzają o tym, co się dzieje na świecie.

Rozważmy przypadek Stanów Zjednoczonych, gdzie priorytety kobiet szybko się zmieniły. W latach 50. XX wieku amerykańskie kobiety wychodziły za mąż średnio w wieku dwudziestu lat; mężczyźni żenili się średnio w wieku dwudziestu dwóch lat. Obecnie jest to odpowiednio dwadzieścia siedem i dwadzieścia dziewięć lat. Średni wiek kobiet zostających po raz pierwszy matkami również się podniósł do dwudziestu ośmiu lat. Wiele z tych zmian spowodował dłuższy okres nauki. Więcej kobiet kończy obecnie szkołę średnią i więcej zdobywa wyższe wykształcenie. W latach 50. XX wieku około 7% kobiet w wieku 25–29 lat miało wyższe wykształcenie, co stanowi połowę odpowiedniego wskaźnika dla mężczyzn. Obecnie odsetek kobiet z wyższym wykształceniem wynosi blisko 40%, podczas gdy wśród mężczyzn jest to tylko 32%.

NASZE SPADAJĄCE ZAINTERESOWANIE SEKSEM

Ewolucja populacji ludzkich bywa chaotyczna. Przez tysiąclecia wzrost liczby ludności kształtowały: dostępność żywności, działania wojenne, rozprzestrzenianie się chorób i skutki klęsk żywiołowych. Filozofowie, teologowie i naukowcy od wieków zmagają się z pytaniem, ilu ludzi może się utrzymać z zasobów Ziemi. W 1798 roku anglikański duchowny Thomas Robert Malthus, brytyjski ekonomista i demograf, ostrzegał przed czymś, co później stało się znane jako „pułapka maltuzjańska”, czyli przed naszą tendencją do nadmiernego rozmnażania się i do wyczerpywania źródeł utrzymania. Za życia Malthusa liczba ludności na świecie wynosiła poniżej miliarda (w porównaniu z dzisiejszymi 7,5 mld). Uważał, że ludzie są swoimi najgorszymi wrogami z powodu nieskrępowanych popędów seksualnych. Jego zdaniem, niekontrolowany wzrost populacji spowodowałby głód i choroby, ponieważ zaopatrzenie w żywność nie nadążałoby za liczbą ludności. Malthus i wielu jemu współczesnych obawiali się, że gatunek ludzki jest zagrożony wyginięciem wskutek nadmiernego rozmnażania. „Siła populacji”, pisał, „jest o tyle większa od sił Ziemi do wytwarzania środków do życia dla człowieka, że przedwczesna śmierć musi w takiej czy innej formie nawiedzić rasę ludzką”.

Z perspektywy czasu możemy dziś powiedzieć, że Malthus nie docenił potencjału wynalazczości i innowacyjności, które doprowadziły do fenomenalnej poprawy plonów rolnych. Zbagatelizował też ogromne możliwości poszerzania podaży żywności poprzez handel międzynarodowy dzięki szybszemu i tańszemu transportowi transoceanicznemu. Miał jednak rację, podkreślając, że liczba ludności i żywność to dwie strony tego samego medalu.

Jeśli Malthus nie docenił potencjalnego wpływu innowacji na produkcję i dystrybucję żywności, to już zupełnie nie dostrzegł tego, w jaki sposób nowoczesna technologia może zmniejszyć nasz apetyt na seks. Powiązanie między nimi jest rozbrajająco proste. Im większa liczba alternatywnych form rozrywki, które stają się dla nas dostępne, tym rzadziej uprawiamy seks. Współczesne społeczeństwo oferuje szeroki wachlarz możliwości rozrywki od radia i telewizji po gry wideo i media społecznościowe. W niektórych krajach rozwiniętych, w tym w Stanach Zjednoczonych, wskaźniki aktywności seksualnej spadają od kilku dziesięcioleci. Kompleksowe badanie opublikowane w czasopiśmie „Archives of Sexual Behavior” pokazało, że „dorośli Amerykanie uprawiali seks około dziewięciu razy rzadziej w roku w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku niż w latach 90. XX wieku”, a spadek ten w największym stopniu jest odczuwalny wśród Amerykanów pozostających w małżeństwie lub mających stałego partnera. Jeśli uwzględnić wiek, „urodzeni w latach 30. XX wieku (milczące pokolenie) najczęściej uprawiali seks, podczas gdy urodzeni w latach 90. XX wieku (milenialsi i pokolenie iGen) uprawiają seks najrzadziej”. Badanie doprowadziło do wniosku, że „Amerykanie rzadziej uprawiają seks ze względu na [...] rosnącą liczbę osób bez stałego partnera lub małżonka oraz z powodu spadku częstotliwości uprawiania seksu wśród osób mających partnera”.

Jednym z zabawnych przykładów pokazujących wpływ alternatywnych form rozrywki na nasz apetyt seksualny jest brak prądu. W 2008 roku na wyspie Zanzibar u wybrzeży Afryki Wschodniej pewna szczególnie dotkliwa awaria zasilania trwała cały miesiąc. Dotyczyła tylko tej części wyspy, gdzie domy były podłączone do sieci; reszta ludności nadal korzystała z agregatów prądotwórczych diesla. Ta sytuacja stworzyła badaczom wyjątkowy „naturalny eksperyment” do zbadania wpływu braku prądu na zachowania seksualne ludzi, ponieważ „badana grupa” klientów sieci energetycznej była pozbawiona prądu przez miesiąc, podczas gdy „grupa kontrolna”, korzystająca z agregatów prądotwórczych, braku prądu nie odczuła. Dziewięć miesięcy później w badanej grupie urodziło się około 20% więcej dzieci, natomiast w grupie kontrolnej takiego wzrostu nie odnotowano.

PIENIĄDZ KRĘCI ŚWIATEM

Pieniądze, jak można się spodziewać, odgrywają ważną rolę również w naszych decyzjach dotyczących dzietności. W 2018 roku „New York Times” zlecił badanie, aby się dowiedzieć, dlaczego Amerykanie mają mniej dzieci lub w ogóle ich nie mają. Cztery z pięciu głównych powodów miały związek z pieniędzmi. „Płace nie rosną proporcjonalnie do kosztów utrzymania, a jeśli do tego dodać kredyty studenckie, po prostu naprawdę trudno jest stanąć na nogi finansowo – nawet jeśli się ma skończone studia, pracuje w korporacji i ma podwójne dochody w rodzinie”, zauważa David Carlson, dwudziestodziewięcioletni żonaty mężczyzna, którego żona również pracuje. Młodzi ludzie z rodzin o niższych dochodach obawiają się posiadania dzieci, by nie być zmuszonymi do wyboru pomiędzy założeniem rodziny a wydawaniem pieniędzy na inne wartościowe rzeczy. Na przykład Brittany Butler, pochodząca z Baton Rouge w stanie Luizjana, jako pierwsza w swojej rodzinie ukończyła studia pierwszego stopnia. W wieku dwudziestu dwóch lat jej priorytetem jest zdobycie dyplomu z pracy socjalnej, spłacenie kredytów studenckich i zamieszkanie w bezpiecznej okolicy. Dzieci mogą poczekać.

W latach 60. XX wieku ekonomista Gary Becker z University of Chicago zaproponował przełomowy sposób myślenia o ludzkich decyzjach dotyczących dzietności: rodzice liczą, szukając kompromisu między liczbą a jakością dzieci, jakie pragną mieć. Na przykład: gdy dochody rodziny rosną, jej członkowie mogą kupić drugi lub trzeci samochód, ale nie tuzin ani dwa tuziny samochodów, jeśli nawet ich finanse będą się poprawiać przez nieokreślony czas. Nie kupią też kilkunastu lodówek czy pralek. Becker rozumował, że rosnące dochody prowadzą ludzi do skupiania się na jakości zamiast na zwiększaniu ilości, to znaczy do zastępowania starych samochodów nowszymi, większymi lub bardziej luksusowymi sedanami czy SUV-ami. W przypadku dzieci przekłada się to na zwracanie większej uwagi i poświęcanie większych zasobów na mniejszą liczbę dzieci. „Ta interakcja między ilością a jakością dzieci”, pisał, „jest najważniejszym powodem, dla którego efektywna cena dzieci rośnie wraz z dochodami”, co oznacza, że gdy rodzice widzą, że ich zarobki rosną, wolą inwestować więcej w każde dziecko, dając każdemu lepsze szanse w życiu.

Spostrzeżenia Beckera na temat ludzkiego zachowania przyniosły mu w 1992 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych; chociaż jego podejście do tak złożonego tematu, jakim jest dzietność, pomijało rolę preferencji oraz norm kulturowych i wartości, wskazał ważny trend społeczny. Wielu rodziców w dzisiejszych czasach woli zainwestować więcej czasu i zasobów w mniejszą liczbę dzieci i zapewnić im możliwie jak najlepszą szansę na sukces niezależnie od tego, czy to oznacza oszczędzanie na studia, czy płacenie za zajęcia pozalekcyjne. Jak wyjaśnia Philip Cohen, socjolog z University of Maryland, „Chcemy inwestować więcej w każde dziecko, aby dać mu najlepsze możliwości konkurowania w coraz bardziej zróżnicowanym środowisku”. Z tej perspektywy dzieci są projektami inwestycyjnymi z wartościami bieżącymi netto i stopami zwrotu.

Dla zrozumienia, w jaki sposób rodzice podejmują decyzje o liczbie dzieci, które chcieliby mieć, pomocne jest obliczenie, ile wydają na każde dziecko. W 2015 roku rząd federalny obliczył, że przeciętna amerykańska rodzina wydaje zawrotną sumę 233 610 dolarów na wychowanie jednego dziecka do siedemnastego roku życia. Kwota ta może się łatwo podwoić, jeśli się uwzględni opłaty za studia. W swoim laptopie mam arkusz kalkulacyjny, który pozwala wyliczyć dochód i wydatki rodziny w każdym roku. Uderza fakt, że przeciętna amerykańska rodzina potrafi wydać znacznie ponad pół miliona dolarów na każde dziecko przy założeniu, że ukończy ono studia na drogiej uczelni. Stworzyłem też drugi arkusz kalkulacyjny z tymi samymi informacjami, ale bez uwzględniania dzieci i wydatków na nie. Z tego drugiego arkusza wynika, że rezygnujący z dobrego wykształcenia dziecka ludzie chcieliby mieć zamiast tego luksusowy samochód lub dom letniskowy na wybrzeżu.

CZY RZĄDOWI „WIELCY BRACIA” MOGĄ WPŁYWAĆ NA NASZE DECYZJE DOTYCZĄCE DZIETNOŚCI?

Kilka lat temu rząd singapurski próbował to przetestować. Obawiano się, że pary w tym maleńkim lecz zamożnym wyspiarskim narodzie, gdzie trzy czwarte ludności to etniczni Chińczycy, rezygnują z dzieci na korzyść pieniędzy, samochodu, karty kredytowej, mieszkania w apartamentowcu i członkostwa w elitarnym lokalnym klubie (angielskich „pięciu C” – cash, car, credit card, condominium, country club). Urzędnicy napisali i skierowali do losowo wybranych bezdzietnych małżeństw pismo, w którym argumentowali, że dla utrzymania wzrostu kwitnącej gospodarki konieczne jest, by kraj miał młodą ludność. Pismo zawierało niecodzienną ofertę: bezpłatne wakacje na Bali, co zdaniem rządu miało pomóc we wprowadzeniu par w odpowiedni nastrój. Pary, które otrzymały taki list, nie miały nic przeciwko temu, by spędzić trochę czasu na pięknej plaży, i skwapliwie skorzystały z okazji. Pojechały na wakacje, ale nie zrobiły tego, czego oczekiwano od nich w zamian – nie urodziły się żadne dzieci, a przynajmniej nie urodziło się ich wystarczająco wiele, żeby zadowolić urzędników państwowych. Po dziewięciu miesiącach ten pilotażowy program przerwano.

Chińska Republika Ludowa również próbowała zmienić trendy populacyjne za pomocą drakońskiej polityki jednego dziecka. W późnych latach 70. XX wieku wobec zacofanej i zdezorganizowanej gospodarki kolektywistycznej chińscy reformatorzy pod przywództwem wizjonera Deng Xiaopinga doszli do wniosku, że szybki wzrost ludności kraju może prowadzić jedynie do nieustającego ubóstwa. Uważnie przestudiowali historię Chin: liczba ludności ich kraju rosła mniej więcej w takim samym tempie jak w Europie Zachodniej w XVI i XVII wieku, ale już znacznie szybciej w XVIII wieku – długim okresie pokoju i dobrobytu, który umożliwił bezprecedensowe zwiększenie produkcji rolnej. W tym czasie zbiory na polach ryżu i pszenicy wzrosły dwu-, a nawet trzykrotnie, zaś nowe uprawy przeniesione z obu Ameryk, takie jak kukurydza i słodkie ziemniaki, pomogły poprawić wydajność. To podniosło standard życia w niektórych częściach Chin nawet wcześniej niż w Anglii, miejscu narodzin pierwszej rewolucji przemysłowej. Od początku XIX do połowy XX wieku przyrost liczby ludności w dorzeczu dolnego biegu rzeki Jangcy faktycznie spowolnił. W dużej mierze wynikało to z nadmiernego rolnictwa, chaosu politycznego, wojen domowych oraz zagranicznych interwencji i inwazji.

Ale później, pomimo straszliwego głodu spowodowanego wielkim skokiem do przodu w latach 50. oraz zawirowań związanych z rewolucją kulturalną z lat 60., liczba ludności w Chińskiej Republice Ludowej zwiększała się – corocznie od 120 do 150 milionów – przez trzy dekady, od 1950 do 1979 roku. Chiny były wtedy bliskie stania się pierwszym krajem z liczbą ludności powyżej miliarda. Deng i jego towarzysze reformatorzy doszli do wniosku, że jeśli się czegoś z tym nie zrobi, kraj znajdzie się w obliczu ruiny gospodarczej. W 1979 roku wprowadzono przymusową politykę jednego dziecka.

Okazało się jednak, że twórcy tej polityki nie byli świadomi, że w rzeczywistości dzietność w Chinach gwałtownie spadała już od lat 60., a większość tego spadku napędzały te same czynniki co w innych częściach świata: urbanizacja, edukacja kobiet i ich udział w sile roboczej, a także rosnąca preferencja, aby dawać dzieciom większe szanse w życiu, a nie – przeciwnie – zwiększać ich liczbę. Twórcy tej polityki nie myśleli lateralnie o problemie. Przyjrzyjmy się następującym danym: w 1965 roku dzietność w obszarach miejskich Chin wynosiła około sześciorga dzieci na kobietę. Zanim zaczęła obowiązywać polityka jednego dziecka, czyli do roku 1979, dzietność w miastach zdążyła się już obniżyć do około 1,3 dziecka na kobietę, znacznie poniżej poziomu zastępowalności pokoleń, wynoszącego co najmniej dwoje dzieci na kobietę. Tymczasem w obszarach wiejskich Chin współczynnik dzietności oscylował wokół siedmiorga dzieci na kobietę w połowie lat 60. i spadł do około trzech do roku 1979. W okresie obowiązywania polityki jednego dziecka dzietność w miastach zeszła z poziomu 1,3 do 1,0, a na wsi zmniejszyła się z trojga do 1,5. Jak wskazali demografowie piszący w „China Journal”: „Większej części spadku dzietności w Chinach nie można przypisać polityce jednego dziecka”. Spowolnienie wynikało z decyzji, jakie ludzie podejmowali w zmieniających się okolicznościach, a nie z decyzji biurokratów rządowych. „Kampania na rzecz jednego dziecka opierała się raczej na polityce i pseudonauce niż na konieczności czy, w mniejszym jeszcze stopniu, na dobrej demografii”, skonkludowali eksperci.

W 2015 roku Chiny całkowicie wyeliminowały tę politykę. Czy w drugiej pod względem wielkości gospodarce świata liczba ludności zacznie teraz ponownie rosnąć? Laureat Nagrody Nobla i ekonomista Amartya Sen zauważa, że „postęp kobiet przebił chińską politykę jednego dziecka”. Dostęp do edukacji i szanse na rynku pracy dla Chinek stale się poszerzają, co oznacza, że przyrost liczby dzieci jest mało prawdopodobny. Dla porównania, w sąsiednim Tajwanie i w Korei Południowej – gdzie takiej polityki nigdy nie było – współczynnik dzietności oscyluje wokół 1,1 dziecka na kobietę, znacznie poniżej aktualnego poziomu w Chinach, wynoszącego 1,6. Ostatecznie popularny slogan „rozwój gospodarczy jest najlepszym środkiem antykoncepcyjnym” okazał się równie prawdziwy w Chinach, jak i gdzie indziej na świecie.

Paradoksalnie, największy wpływ polityki jednego dziecka na strukturę demograficzną będzie miał charakter pokoleniowy. W roku 2030 Chiny będą miały 90 milionów mniej osób w wieku od piętnastu do trzydziestu pięciu lat i 150 milionów więcej osób w wieku powyżej sześćdziesięciu lat. Kraj ten doświadcza największego i najszybszego na świecie procesu starzenia się ludności. Konsekwencje tych ogromnych zmian pokoleniowych przeanalizujemy w rozdziale 2.

ZASKAKUJĄCY BENEFICJENT CHIŃSKIEJ POLITYKI JEDNEGO DZIECKA

Obecnie w wiadomościach pełno jest historii o deficycie handlowym, kradzionej technologii i chińskich szpiegach udających ludzi biznesu. „Jedna na pięć firm twierdzi, że Chiny ukradły jej własność intelektualną”, głosił tytuł tekstu w magazynie „Fortune” z 2019 roku. Wydawałoby się, zdaniem wielu, że Chiny mają zamiar przegonić Stany Zjednoczone i inne państwa zachodnie, że nadchodzący globalny gigant jest na najlepszej drodze, żeby nas wyprzedzić, nie przebierając w środkach.

Niewielu polityków czy dziennikarzy skłonnych jest uznać, że chińska polityka jednego dziecka stanowiła wielką gratkę dla amerykańskich konsumentów. Fascynującym przykładem myślenia lateralnego ekonomistów było odkrycie nieprawdopodobnego związku między dzietnością a oszczędnościami. Kiedy polityka jednego dziecka obowiązywała jako prawo, kulturowe preferowanie chłopców stworzyło nierównowagę płci – około 20% więcej młodych mężczyzn niż kobiet. „Zniekształcone proporcje płci sieją spustoszenie w zawieraniu małżeństw w Chinach” głosił tytuł w tygodniku „The Economist” z 2017 roku. „W Chinach”, wtórował „New York Times”, „samotne walentynki dla milionów mężczyzn”. Rodzice decydowali się brać sprawy w swoje ręce. „Z powodu nasilonej konkurencji na rynku małżeńskim gospodarstwa domowe, w których jest syn, zwiększają poziom oszczędności w nadziei, że poprawią szanse syna na znalezienie żony”, konkludują ekonomiści Shang-Jin Wei i Xiaobo Zhang po wyczerpującej analizie bogatego zbioru danych. „Zwiększenie proporcji płci w latach 1990–2007 może tłumaczyć około 60% faktycznego wzrostu poziomu oszczędności w gospodarstwach domowych w tym okresie”. Zjawisko to stało się tak powszechne, że Chiny eksportowały nie tylko różnorodne towary, ale też swoje nadmierne oszczędności. Żarłoczną konsumpcję Amerykanów finansowały przeważnie oszczędności chińskich rodzin. Bez chińskiej nierównowagi płci i związanego z tym wysokiego poziomu oszczędności Amerykanie musieliby płacić wyższe oprocentowanie kredytów hipotecznych i konsumenckich w ciągu ostatnich dwóch dekad. Na przykład, gdyby w ciągu ostatnich dwudziestu lat oprocentowanie kredytu hipotecznego ze stałym oprocentowaniem wynosiło średnio 6% a nie 5%, miesięczna rata byłaby około 25% wyższa, pozostawiając znacznie mniej pieniędzy na inne zakupy. Tak więc koszt zakupu domu w San Francisco rzeczywiście ma coś wspólnego z ceną herbaty w Chinach wbrew staremu angielskiemu powiedzeniu[1]. Chińska nierównowaga płci wpłynęła również na konsumpcję w nowej gospodarce cyfrowej. Zastanówmy się, ile pieniędzy ludzie przeznaczają na usługi różnego rodzaju cyfrowych randek. Platformy randkowe mają teraz na całym świecie setki milionów klientów, którzy w sumie wydają około pięciu miliardów dolarów rocznie. Ludzie garną się tłumnie do tych platform w poszukiwaniu potencjalnych partnerów do małżeństwa, romantycznych związków czy spotkań na jedną noc. Jednak różnice w wydatkowaniu pieniędzy w poszczególnych krajach wiele mówią. W Chinach zaledwie 2% całkowitych wydatków na poszukiwanie partnera trafia do zwykłych aplikacji randkowych, podczas gdy w Europie i Stanach Zjednoczonych 21% wydatków trafia do platform, które oferują właśnie niezobowiązujące randki, takich jak Ashley Madison, C-Date, First Affair, Victoria Milan i Tinder. Natomiast 85% wydatków w Chinach trafia do serwisów oferujących usługi kojarzenia par, takich jak Baihe i Jiayuan, a w Europie i Stanach Zjednoczonych tylko 40%. Tę rozbieżność łatwo można wyjaśnić. Dla chińskich mężczyzn znalezienie długoterminowej partnerki (w odróżnieniu od kogoś na jedną noc) jest ważniejsze, ponieważ nierównowaga płci stworzyła coś na kształt kryzysu w narodzie. Nie powinno też dziwić to, że Chinki zaczęły staranniej wybierać. W eksperymencie wykorzystującym sztuczne profile mężczyzn i kobiet na jednej z największych w Chinach platform randkowych „mężczyźni o wszystkich poziomach dochodów odwiedzali nasze profile kobiet o różnych poziomach dochodów mniej więcej tak samo często”, zauważyli autorzy. „Natomiast kobiety o wszystkich poziomach dochodów częściej odwiedzały nasze profile mężczyzn o wyższych dochodach. [...] Nasze męskie profile z najwyższym poziomem dochodów miały 10 razy więcej odwiedzin niż te z najniższym”.

Co ciekawe, w innych krajach nierównowaga płci idzie w przeciwnym kierunku. W Rosji jest deficyt młodych mężczyzn, ponieważ bardzo wielu z nich umiera przedwcześnie, głównie z powodu nadmiernego picia alkoholu. Problem wydaje się tak poważny, że w niektórych częściach Syberii niedobór mężczyzn w wieku odpowiednim do małżeństwa skłonił kobiety, by lobbowały w rządzie za legalizacją poligamii. Według Caroline Humphrey, antropolożki z Uniwersytetu w Cambridge, syberyjskie kobiety są coraz bardziej przekonane, że „połowa dobrego mężczyzny jest lepsza niż żaden”. Twierdzą, że „legalizacja poligamii byłaby darem niebios: dałaby im prawo do finansowego i fizycznego wsparcia ze strony mężczyzny, legitymizację dzieci i prawa do świadczeń państwowych”. Nie trzeba dodawać, że idealnym rozwiązaniem byłaby wymiana między Chinami a Rosją, skoro Chiny mają więcej mężczyzn, a Rosja więcej kobiet. Niestety, nierównowaga płci w Chinach jest siedmiokrotnie większa niż w Rosji, ponieważ ogólna liczba ludności w Chinach jest znacznie większa. Zostają więc aplikacje do kojarzenia par.

NOWO PRZYBYLI: AFRYKAŃSKI WYŻ DEMOGRAFICZNY

Podczas gdy przyrost ludności w Europie, Amerykach i Azji Wschodniej nie zapewnia zastępowalności pokoleń, w Afryce Subsaharyjskiej liczba ludności ciągle rośnie, jakkolwiek znacznie wolniej niż w przeszłości. Mimo to przewiduje się, że liczba ludności w Afryce Subsaharyjskiej zwiększy się z 1,3 miliarda obecnie do dwóch miliardów w roku 2038 i do trzech miliardów w roku 2061. Niektórzy przewidują, że demograficzny impet Afryki mogłaby wykoleić wielka wojna lub wyniszczająca epidemia. Konfliktem zbrojnym, który spowodował największą liczbę ofiar śmiertelnych w historii, była II wojna światowa. Pochłonęła 50 do 80 milionów istnień ludzkich, jednak Afrykę dotknęła tylko pośrednio. Globalna epidemia AIDS do tej pory spowodowała 36 milionów zgonów, z czego dwie trzecie miało miejsce w Afryce, przy czym najbardziej ucierpiały Afryka Południowa, Nigeria, Tanzania, Etiopia, Kenia, Mozambik, Uganda i Zimbabwe. A jednak rycina 3, przedstawiająca regionalny rozkład populacji, pokazuje, że w latach 80. i 90., kiedy ta epidemia była najbardziej śmiertelna, krzywa populacji Afryki prawie się nie obniżyła. Tak więc tylko potężna wojna lub epidemia pochłaniająca setki milionów istnień ludzkich znacząco zmieniłaby wzrost demograficzny tego kontynentu w stosunku do innych części świata.

Można by pomyśleć, że Afryka w żaden sposób nie będzie w stanie pomieścić przewidywanego wzrostu liczby ludności. Należy jednak uwzględnić to, jak duża w rzeczywistości jest Afryka. Kartograficzne przedstawienia tego kontynentu w naszych podręcznikach szkolnych znacznie zaniżają jego rzeczywistą wielkość w stosunku do półkuli północnej. Rycina 4 pokazuje, że obszar lądowy Afryki jest prawie tak duży jak terytoria Chin, Indii, Europy Zachodniej i Wschodniej, Stanów Zjednoczonych i Japonii razem wzięte.

Rycina 4

Oczywiście w Afryce są duże, w większej części nienadające się do zamieszkania pustynie. Jednak to samo dotyczy każdego z pozostałych regionów i krajów (poza Japonią). Nawet Europa ma pustynie – słynny film Lawrence z Arabii kręcono nie na Półwyspie Arabskim, ale głównie w południowej Hiszpanii. Jeśli nawet uwzględnić ogrom afrykańskich pustyń, na tym kontynencie znajdują się najbardziej niezagospodarowane, mimo że żyzne, ziemie do rozwoju rolnictwa na świecie. Biorąc pod uwagę wielkość Afryki, jej przeludnienie wydaje się mało prawdopodobne. Kontynent ma obecnie miliard mieszkańców; w innych krajach umieszczonych porównawczo na tej mapie (rycina 4) liczba ludności przekracza 3,5 mld. Dziś gęstość zaludnienia na milę kwadratową jest ponad trzykrotnie wyższa w Azji niż w Afryce i czterokrotnie wyższa w Europie.

Wzrost populacji Afryki stwarza pewne drażliwe problemy. Kontynent ten jest miejscem niektórych spośród światowych ognisk najtrudniejszych do rozwiązania konfliktów religijnych i etnicznych. Dziesięciolecia okresowych wojen domowych, napędzanych zimną wojną, siały spustoszenie w infrastrukturze kontynentu. W szczególności instytucje polityczne i społeczne – od struktur rządowych po sądownictwo i społeczeństwo obywatelskie – ogromnie ucierpiały lub nigdy się nie rozwinęły, co doprowadziło do największej koncentracji „państw upadłych”. Chaos polityczny, anarchia i bezprawie nękają mniej więcej połowę z pięćdziesięciu czterech suwerennych państw Afryki. Duża część migracji z terenów wiejskich do miast i z miast za granicę, przeważnie do Europy, wynika z przemocy i konfliktów, które zagrażają nie tylko bezpieczeństwu ludzi, ale także rozwojowi gospodarczemu.

Afryka nie jest więc wolna od ryzyk, jednak potencjalne zyski dla jej rosnącej populacji są ogromne. Afryki ze względu na coraz większą liczbę ludności nie można już ignorować. Na dobre lub na złe jej losy będą miały znaczenie dla świata. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Afryka stanie się tętniącym życiem źródłem dynamizmu, z korzyścią dla całego świata. Jeśli sprawy przybiorą tam gorszy obrót, negatywne konsekwencje będą odczuwalne na całym świecie. Demografia nie jest przeznaczeniem, ale kształtuje życie ludzi.

WYŻYWIENIE LUDNOŚCI AFRYKI JAKO OGROMNA SZANSA

Większość ludzi uważa, że największe możliwości biznesowe leżą w sektorze usług i można je realizować za pośrednictwem platform technologicznych czy aplikacji. Pomyślmy lateralnie o wzroście liczby ludności w Afryce. Według Banku Światowego afrykańskie rolnictwo stanie się do roku 2030 sektorem wartym biliony dolarów. To prawdziwa kopalnia złota, która mogłaby przekształcić całą światową gospodarkę. Przyszłość afrykańskich dzieci, w większości urodzonych na obszarach wiejskich, zależy od transformacji sektora rolniczego. Mimo ogromnej powierzchni lądu i obfitości wody kontynent ten jest obecnie importerem netto żywności. Chociaż od najdawniejszych czasów fundamentalne znaczenie dla gospodarek narodowych mają: przemysł spożywczy wykorzystujący nasiona kakaowca, górnictwo oraz wydobycie ropy naftowej, to większość wzrostu w Afryce będzie wynikać w najbliższej przyszłości z ekspansji rolnictwa oraz związanych z nim produkcji i usług dla zwiększającej się populacji kontynentu. Wyzwanie dla rolnictwa jest dwojakie: zagospodarowanie pod uprawy około dwóch milionów km2 gruntów – co w przybliżeniu odpowiada powierzchni Meksyku – oraz znacząca poprawa wydajności.

Afryka wkrótce będzie świadkiem podwójnej rewolucji rolniczej i przemysłowej, podobnej do tej, która wydarzyła się Europie, Amerykach i Azji Wschodniej w minionych stuleciach. Rozważmy korzyści płynące z tworzenia pozytywnej dynamiki wokół rozwijającego się sektora rolniczego. Rolnicy potrzebują lepszych surowców, takich jak nasiona i nawozy, aby zwiększyć wydajność i cieszyć się lepszym standardem życia. Ich sukces z kolei pobudza tworzenie na wsi miejsc pracy wspierających rolnictwo, w tym przy naprawie traktorów i innych maszyn. W miarę jak rolnictwo na własne potrzeby przekształca się w rolnictwo wysokowydajne, nadwyżki transportuje się do rozwijających się miast, zmniejszając w ten sposób ilość importowanej żywności. Przetwórstwo podstawowych artykułów spożywczych, jak choćby wypieki, owoce w puszkach czy gotowe dania, tworzy jeszcze więcej miejsc pracy – być może dziesiątki milionów na całym kontynencie, zapoczątkowując zarówno dobrze prosperującą gospodarkę produkcyjną, jak i rozwijający się sektor usług dystrybucji i sprzedaży przetworzonych produktów wśród ludności miejskiej. Oto nadchodząca afrykańska rewolucja rolniczo-przemysłowa w pigułce.

Aby wykorzystać ten potencjał, wiele różnego rodzaju organizacji i firm wprowadza nowe pomysły i nowe praktyki do afrykańskiego rolnictwa. Na przykład Afrykańska Fundacja Technologii Rolniczych usiłowała skłonić rolników produkujących na własne potrzeby do uczestnictwa w programie testowania gleby i technik selekcji nasion. Według pracowników terenowych fundacji: „Niektórzy rolnicy po prostu śmiali się z sugestii, że jeśli odpowiednio przygotują pola, użyją właściwych nasion i nawozów, ich zbiory pomnożą się dziesięciokrotnie. To język, którego nigdy wcześniej nie słyszeli”. Rozważmy jednak przypadek Samuela Owiti Awino. Jego gospodarstwo w regionie Jeziora Wiktorii w Kenii nękały nieregularne deszcze i niszczycielskie chwasty striga. Zdesperowany, próbował wszelkich możliwych sztuczek, by plony były wystarczająco wysokie, żeby utrzymać rodzinę i sprzedać resztę na lokalnym targu. „Kiedy chorujesz i nie wiesz, co ci dolega, weźmiesz każdą miksturę z nadzieją, że któraś w końcu cię wyleczy”, mówi. „Właśnie to robiłem w rolnictwie od dłuższego czasu”. Awino był oszołomiony, kiedy jego pokazowe pole dało dwa razy więcej kukurydzy niż jego najlepsze grunty.

Wbrew panikarzom, którzy ukuli termin „bomba populacyjna”, wzrost demograficzny może w rzeczywistości stanowić zachętę dla Afryki do usprawniania sektora rolnego, co z kolei tworzyłoby miejsca pracy i pobudzało pokrewną działalność gospodarczą nie tylko w Afryce, ale także w innych częściach świata. Ulepszenia w gospodarowaniu glebą, nawadnianiu i dystrybucji mogą przynieść ogromne korzyści.

Droga Afryki ku przyszłości polega na zmianie rolników produkujących na własne potrzeby, jak w przypadku Awino, w wysoko zaawansowanych rolników. Jednym z pomysłowych sposobów przekształcania afrykańskiego wyżu demograficznego w szansę jest uprawa, zbieranie i przetwarzanie cudownej rośliny, zwanej maniokiem. Maniok to warzywo korzeniowe, które pochodzi z Ameryki Południowej, jest niezwykle odporne na suszę, może być zbierane w dowolnym czasie w elastycznym okresie osiemnastu miesięcy i wymaga pracy ręcznej przy sadzeniu, zapewniając w ten sposób mieszkańcom źródło dochodu. W krajach rozwijających się maniok jest już trzecim, po ryżu i kukurydzy, głównym źródłem węglowodanów. Obecnie służy przede wszystkim do produkcji mąki i piwa. W Afryce Subsaharyjskiej co najmniej 300 milionów ludzi używa go, by zaspokoić codzienne potrzeby żywieniowe. Dodatkowo maniok jest naturalnie bezglutenowy i ma mniejszą zawartość cukru niż pszenica, co czyni go zdrową alternatywą dla zbóż oraz lepszym źródłem węglowodanów dla diabetyków. W miarę poprawy plonów manioku na kontynencie pewną część produkcji można również przetwarzać w artykuły na eksport o wyższej wartości dodanej: jest składnikiem sklejki, używa się go jako wypełniacza w wielu wyrobach farmaceutycznych, w tym pigułkach, tabletkach i kremach, można go także przekształcić w biopaliwo.

Zrealizowanie ogromnych możliwości wynikających z uprawy manioku wymaga zarówno specjalistycznej wiedzy, jak i sprzętu. W Zambii, w samym jej sercu, Celestina Mumba spędza co tydzień wiele godzin, pokazując innym rolnikom uprawiającym maniok, jak poprawić plony za pomocą prostych technik, takich jak selekcja nasion i odstępy między sadzonkami. Stała się w tym ekspertką i obecnie większość czasu poświęca na pomaganie innym rolnikom w stosowaniu najlepszych dostępnych metod. Ponad trzy tysiące kilometrów dalej, w Nigerii, pastor Felix Afolabi założył Afolabi Agro Divine Ventures, aby być mentorem dla młodych rolników uprawiających maniok oraz zdobywać pługi, brony, opryskiwacze, sadzarki, koparki, traktory i buldożery, potrzebne do zmechanizowania nigeryjskiego rolnictwa. Rolnicy przedsiębiorcy, tacy jak Mumba i Afolabi, są pionierami afrykańskiej rewolucji rolniczo-przemysłowej.

Chociaż wiele zasobów ludzkich, technologicznych i finansowych potrzebnych do dalszego rozwoju produkcji manioku w Afryce Subsaharyjskiej jest dostępnych lokalnie, zagraniczne firmy i organizacje non-profit również mogą wnieść istotny wkład. Ze względu na wysoką zawartość wody maniok trzeba przetworzyć w ciągu dwudziestu czterech do czterdziestu ośmiu godzin po zbiorach, więc niezbędny sprzęt musi być dostępny w pobliżu miejsc uprawy. Holenderskie Przedsiębiorstwo Rozwoju Rolnictwa i Handlu (Dutch Agricultural Development and Trading Company, DADTCO), przedsiębiorstwo społeczne nastawione na zysk, ale skoncentrowane na poprawie losu ubogich społeczności, oferuje małym afrykańskim gospodarstwom kompleksowe usługi przetwarzania, rafinacji i suszenia na urządzeniach zainstalowanych wewnątrz kontenerów, które się przemieszczają na ciężarówkach od wsi do wsi. Zbiór w okolicy można rozpocząć zaraz po dotarciu i ustawieniu tego przenośnego sprzętu. Korzystający z tych urządzeń rolnicy czy inni miejscowi przedsiębiorcy są więc w stanie szybko i samodzielnie wytwarzać żywność.

W niedalekiej przyszłości ekspansja produkcji manioku może zapewnić dzisiejszym wiejskim dzieciom pracę, której będą potrzebować do życia. A co by było, gdyby Afryka stała się potęgą światowego przemysłu piwnego? Niektóre z największych firm, w tym SABMiller i Diageo, już teraz pozyskują od producentów manioku surowiec do warzenia piwa, zmniejszając w ten sposób koszt produktu końcowego i ogólną zależność Afryki od drogiego importu zagranicznego. Jeśli piwo na bazie manioku okaże się opłacalne i przyjazne dla środowiska, można się spodziewać, że kilka afrykańskich piw będzie dostępnych w twoim lokalnym pubie czy barze w cenach, których nie można zignorować. Miej się na baczności, Anheuser-Busch[2]!

KRZEMOWA SAWANNA

Niezależnie od nadchodzącej rewolucji rolniczo-przemysłowej Afryka, wchodząc w XXI wiek, przeskakiwała etapy szybciej niż ktokolwiek inny w jednym obszarze: technologii telefonii komórkowej. Ta transformacja już zmienia życie ludzi na całym kontynencie. Przyjrzyjmy się na przykład opisanej w „Irish Times” historii Naomi Wanjiru Nganga, która mieszka w slumsach Korogocho w Nairobi. Ma 34 lata, jest w złym stanie zdrowia, a czwórkę swoich dzieci utrzymuje, zbierając wyrzucone kartony i sprzedając je na lokalnym targu. Jej jedynym gadżetem technologicznym jest telefon komórkowy z dość podstawowymi funkcjami, którego używa nie tylko do komunikacji, ale również do dokonywania i otrzymywania płatności, w tym miesięcznego świadczenia z irlandzkiej organizacji charytatywnej. Jest bezpośrednią beneficjentką szybkiej rozbudowy sieci komórkowych. Kenia zdumiała świat już dziesięć lat temu, stając się jednym ze światowych liderów płatności mobilnych, z których intensywnie korzysta trzy czwarte ludności. Nic dziwnego, że Nairobi okrzyknięto teraz „krzemową sawanną”. Dlatego uważam, że jeśli chciałoby się otworzyć okno z widokiem na to, jak może wyglądać rok 2030, trzeba pojechać do Afryki.

Technologia mobilna okazała się szczególnie pomocna w sektorze opieki zdrowotnej. W Kenii, trzymając się tego przykładu, większość ludności wiejskiej mieszka co najmniej godzinę jazdy autobusem od najbliższego lekarza lub placówki medycznej. Aby rozwiązać problem dostępu, uruchomiono wiele usług mobilnych, od infolinii medycznych i narzędzi wczesnej diagnozy po edukację i przypominanie o lekach czy badaniach kontrolnych. Dziś 90% ludności Kenii ma telefon komórkowy. A rejestry danych z telefonów komórkowych są w rzeczywistości bardziej kompleksowe niż oficjalne spisy. Agencje rządowe wykorzystują dane z telefonów, a nie z list płac czy rejestrów szkolnych, do planowania polityki zdrowotnej i wychodzenia do społeczeństwa z inicjatywami w tym zakresie.

Podobnie jak wiele innych krajów – zarówno bogatych, jak i biednych – Kenia boryka się z niedoborem wykwalifikowanego personelu medycznego, rosnącymi kosztami i gwałtownie zwiększającym się zapotrzebowaniem na usługi opieki zdrowotnej. Istnieją jednak setki projektów i programów e-zdrowia, z których korzysta coraz większa liczba mieszkańców wsi. Model wykorzystania technologii telefonii komórkowej w opiece zdrowotnej, jak to widać w Kenii, może oferować rozwiązanie technologiczne w zakresie dostępu do opieki zdrowotnej, które jest zarówno wydajne, jak i włączające; jest to coś, co inne państwa mogą naśladować – nawet kraj taki jak Stany Zjednoczone, gdzie opieka zdrowotna jest przedmiotem odwiecznych dyskusji politycznych, a koszty tej opieki wydają się rosnąć z roku na rok.

NIEPOKÓJ I ZŁOŚĆ Z POWODU IMIGRACJI