Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amelia i Kuba. Nowa szkoła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,90

Amelia i Kuba. Nowa szkoła - ebook

Wznowienie w nowej szacie graficznej.

Książka Nowa szkoła opowiada o burzliwym wejściu bohaterów w nowe środowisko, obyczaje i relacje. Jedenastolatkowie Amelia i Kuba idą do nowej szkoły.

Rafał Kosik opowiada o ważnych sprawach małych ludzi tak zabawnie i wciągająco, że dzieci uwielbiają jego książki i je czytają!

Skierowana jest do dzieci w wieku 7–12 lat, a także do rodziców i nauczycieli.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66178-23-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

w którym Kuba i Mi szykują się do szkoły w miarę sprawnie, Albert bardzo sprawnie, a Amelia wprost przeciwnie.

W mieszkaniu rodziny Rytlów na drugim piętrze apartamentowca, zwanego przez mieszkańców Zamkiem, panowało nerwowe zamieszanie. Był ranek pierwszego września, co oznaczało, że całkiem niedługo, za niecałą godzinę, rozpocznie się nowy rok szkolny.

Kuba Rytel, przystojny jedenastolatek o blond włosach, układał na biurku stertę zeszytów i podręczników. Nie spakował się wczoraj i teraz tego żałował, bo nie mógł nigdzie znaleźć informacji, co powinien zabrać pierwszego dnia. Można to było sprawdzić na stronie internetowej szkoły. Można było, jeżeli znało się jej adres, ale na szukanie go teraz było już za późno.

Otworzył brudnopis na stronie z listą postanowień, co robić należy, a czego nie. Ułożenie takiej listy poradziła mu mama. Lista miała mu pomóc uniknąć kłopotów, które miewał w poprzedniej szkole. Przebiegł wzrokiem po kolejnych punktach. Nie spóźniać się do szkoły, uważać na lekcjach, odrabiać prace domowe, nie wdawać się w bójki, nie dyskutować z nauczycielami, jednym słowem same nudy. Bycie grzecznym to skomplikowana sprawa.

Jego plan, by jechać do szkoły na deskorolce, teraz wydawał się dość nierozsądny. Nie wiedział, jak wygląda szkoła, czy można bezpiecznie zostawić deskorolkę w szatni. Nie będzie przecież paradował po korytarzach z deskorolką w ręku ani tym bardziej z przypiętą do plecaka. Zresztą tata zapowiedział już, że ich podwiezie. Ich – Kuba miał bowiem młodszą siostrę.

Do pokoju wparowała właśnie Mi. Rzuciła okiem na rozłożone książki, na deskorolkę, a kitka kasztanowych włosów na czubku głowy kiwała się w rytm jej ruchów. Przez ramię miała przewieszoną torebkę, z którą się nie rozstawała, założyła też już szkolny plecak.

— Jeszcze nie gotowy? — Oparła dłonie na biodrach i groźnie spojrzała na brata. — Nie będą na nas czekać z pierwszym dzwonkiem. Co tam masz? — Zerknęła na listę w brudnopisie.

— Nie twoja sprawa. — Kuba szybko zamknął zeszyt.

— Pokaż natychmiast, bo… bo powiem mamie, że nie zjadłeś wczoraj kotleta, tylko go wyrzuciłeś przez balkon!

Mi miała sześć lat i szła do pierwszej klasy. Zamiast się denerwować szkołą, wprost tryskała entuzjazmem.

— To lista książek, które chcę przeczytać — odpowiedział niezupełnie zgodnie z prawdą, choć jeden z punktów rzeczywiście brzmiał „Czytać więcej książek”.

Mi zmarszczyła brwi.

— To coś takiego jak lista zakupów?

— Nie. To po prostu lista ciekawych lektur. — Kuba włożył kilka losowo wybranych podręczników i zeszytów do plecaka i zapiął go. W przeciwieństwie do siostry denerwował się bardzo, choć starał się tego nie okazywać. A miał powody. Przeprowadzili się tutaj w wakacje. Wraz z nowym domem czekała go nowa szkoła, a w niej nowa klasa z nowymi kolegami i koleżankami. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że ci koledzy i koleżanki znali się od kilku lat, a on miał być tym nowym. To nie jest łatwa rola.

W dodatku czuł na sobie presję. Rodzice przez całe wakacje wbijali mu do głowy, że nowa szkoła to wielka szansa na zmianę i poprawę. Stąd ta lista i stąd zdenerwowanie.

Przeszli do jadalni, gdzie mama kończyła szykować drugie śniadanie. Tata za to chodził po salonie i rozmawiał przez telefon. Gestykulował przy tym wolną ręką, co Kubę zwykle śmieszyło, bo przecież osoba po drugiej stronie nie mogła tego widzieć. Tym razem jednak chłopak nie zwracał na to uwagi. Myślami był w szkole.

— Błagam was, niczego nie zmalujcie — poprosiła mama, wkładając im do plecaków pudełka z kanapkami.

Popatrzyła przy tym znacząco na obydwoje, Mi bowiem również nie można było nazwać wzorem grzecznej dziewczynki. Szczerze mówiąc, akurat pod tym względem nie różniła się bardzo od brata.

— Nic się nie martw, będziemy pre… per… protetycznie¹ grzeczni — obiecała Mi.

Mama i Kuba popatrzyli na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęli się. Mi często przekręcała słowa albo powiedzonka.

— Perfekcyjnie, perfekcyjnie grzeczni, córciu — wyjaśniła mama.

Mi zmarszczyła brwi, wyciągnęła ze swojej torebki mały zeszycik „Bardzo trudne słowa”. Zapisywała w nim wszystkie słowa, które usłyszała po raz pierwszy, jeśli tylko wydały jej się interesujące. Rodzice cieszyli się z tego, uważali, że dzięki temu będzie się lepiej uczyła. A jeszcze bardziej się cieszyli, że Mi nauczyła się pisać i czytać, zanim poszła do szkoły.

— Długo mam jeszcze czekać? — zapytał z szerokim uśmiechem tata, chowając telefon do kieszeni.

Rodzeństwo stało przy drzwiach i oczywiście to oni czekali na tatę, a nie odwrotnie. Mi spojrzała na niego z pobłażliwym znudzeniem, z jakim to ojciec powinien patrzeć na niesforne dzieci. Prawdopodobnie podpatrzyła tę minę na jakimś filmie.

Zjechali windą do garażu i zapakowali się do pięcioosobowej kabiny białego pick-upa.

— Zapiąć pasy, załoga — polecił tata, wyjeżdżając już na ulicę. Założył lustrzane okulary przeciwsłoneczne, jakie noszą piloci myśliwców.

Ulica była szeroka i niemal pusta. Na razie jeździły nią głównie ciężarówki firm budowlanych, stawiających kolejne domy w rozrastającej się Warszawie.

— Zadzwoń, jak skończycie zajęcia, to po was podjadę. — Tata spojrzał poważnie na syna. — I pamiętaj, żeby się opiekować siostrą.

— Jasne, jasne — pokiwał głową Kuba. — A mogę ją walnąć, jak się nie będzie słuchać?

— Nie jestem dzieckiem, żeby się mną zajmować — odpaliła obrażonym tonem Mi. — Lepiej wciśnij ten gaz, ojciec. Miejsce w ostatniej ławce samo się nie zajmie.

* * *

W mieszkaniu rodziny Domeyków w innej części Zamku również trwały gorączkowe przygotowania do pierwszego dnia szkoły. Tam dla odmiany tata czekał na Amelię i Alberta. Chociaż nie, tata czekał tylko na Amelię, bo Albert spakował plecak wczoraj i był gotowy. Nie dość, że Amelia się nie spakowała, to jeszcze nawet nie podjęła decyzji, co spakować ani w który plecak. A może w torbę? Ba! Ona nie zdecydowała jeszcze, co ma na siebie włożyć. Denerwowała się nową szkołą, a to potęgowało tylko jej wrodzone niezdecydowanie.

Imbir, biały i kosmaty West Highland terier, biegał od jednego domownika do drugiego. Takie przygotowania kojarzyły mu się z wycieczką, a wycieczki Imbir lubił najbardziej. Może poza podkradaniem kiełbasy ze stołu.

Na otwartym ekranie laptopa w przekazie videochata² widać było, jak kończy się przygotowywać do szkoły Klementyna, przyjaciółka Amelii. Obie dziewczyny wyglądały jak swoje przeciwieństwa. Czarnowłosa Amelia była cicha, nieśmiała, roztargniona, ubrana w skromną niebieską sukienkę. Klementyna – wprost przeciwnie, lubiła być w centrum uwagi. Miała jasnoblond włosy związane wielką kokardą, a jej sukienka była jaskraworóżowa. Chyba jedynym, co je łączyło, był wiek. Obie miały po jedenaście lat. A, no i za chwilę obie miały iść do tej samej szkoły.

Amelia wrzuciła do plecaka zeszyt do matematyki. Jego okładkę ozdabiała ilustracja złożona z cyfr i fantazyjnie ułożonych wzorów matematycznych, którą Amelia rysowała przez ostatnie dni. Wyjęła zeszyt i włożyła go do innego plecaka. Nie miała pojęcia, co dziś będzie potrzebne. Nie znała jeszcze planu lekcji.

— Myślisz, że będziemy w jednej klasie? — zapytała w stronę laptopa.

Klementyna na ekranie wzruszyła ramionami.

— Pewnie tak. Ja się martwię, czy w naszej klasie będzie chociaż kilku fajnych chłopaków.

— A to ty nie spotykasz się już z Emilem? — Amelia przełożyła zeszyt do zielonej torby na ramię.

— Spotykam, spotykam. Ale wiesz, jak to jest. Zawsze może się trafić coś lepszego.

Amelia westchnęła. Czasem nie rozumiała swojej przyjaciółki.

— Skończyłaś? — z przedpokoju dobiegło pytanie zniecierpliwionego taty.

— Już, już… Muszę lecieć — rzuciła w kierunku laptopa.

— Do zobaczenia w szkole, pamiętaj, siedzimy razem! — odkrzyknęła Klementyna.

Amelia zamknęła ekran. Zastanawiała się, czy będzie w jednej klasie z Kubą. Żałowała, że nie umówiła się z nim na wspólną wyprawę do szkoły, co mogłoby ją zmobilizować do pośpiechu. Teraz było już jednak na to za późno. Zresztą, czy on chciałby na nią czekać, skoro to tyle trwa? Hm… Kremowa sukienka czy niebieska? Pierwsze wrażenie jest przecież bardzo ważne, bo trudno je potem zatrzeć.

Wyjęła z torby zeszyt do matematyki i wrzuciła do niej tylko szkicownik i brudnopis, czyli to, co bezsprzecznie jest konieczne pierwszego dnia szkoły. Ta stara torba będzie dobra. Z nowego plecaka, który kupiła na początku wakacji, nie była zadowolona.

Albert stał w drzwiach jej pokoju i przeglądał internet na tablecie. Zdecydował, że nie będzie zabierał do szkoły laptopa, bo jest duży i ciężki. Tablet musi wystarczyć. Gdyby Amelia go zapytała, z łatwością udzieliłby jej odpowiedzi, czy będzie chodziła do klasy z Kubą, czy nie. Sprawdził to na stronie szkoły, gdzie była również szczegółowa lista, co wszyscy powinni przynieść. Ale skoro Amelia nie pytała, to nie czuł potrzeby mówienia jej o tym.

— Powinniśmy wyjść trzydzieści sekund temu. — Pokazał jej ekran tabletu. — Program nawigacyjny twierdzi, że będziemy jechać pięć minut, zejście do garażu to kolejne dwie. Na wyjazd potrzebujemy –

— Jestem estetką — przerwała mu Amelia. — Muszę wybrać odpowiedni kolor.

— Mogłaś to zrobić wcześniej. Kolory się nie zmieniły od wczoraj.

— Och, nigdy tego nie zrozumiesz.

Tak, Amelia była estetką, a to znaczyło, że przykładała wielką wagę do wyglądu: własnego i otoczenia. Po prostu źle się czuła wśród rzeczy brzydkich. Przeszkadzało jej na przykład zestawienie brązowego T-shirta Alberta z granatowymi spodniami.

Co gorsza, Amelii przeszkadzały również jej własne wybory z poprzedniego dnia. Wybrała wczoraj kremową sukienkę, ale wcale nie była pewna, czy był to dobry wybór. Założyła niebieską, ale przed lustrem przykładała do brody tę kremową.

— Niebieska jest lepsza — oświadczył niespodziewanie Albert.

To było do niego zupełnie niepodobne. Amelia spojrzała z zaskoczeniem.

— Naprawdę? — zapytała. — Niebieska? Dlaczego?

— Powiem ci w samochodzie.

— Dzieciaki! — Tata wreszcie nie wytrzymał i stanął obok Alberta. — Naprawdę musimy już jechać.

Albert wziął plecak Amelii, zapiął go i wręczył siostrze. Pożegnał ich smutny wzrok pozostającego w domu Imbira.

Windą dotarli do garażu. To miejsce działało na Amelię przygnębiająco. Szare betonowe ściany, rury i echo towarzyszące krokom wydawały jej się trochę straszne. Większość miejsc parkingowych była pusta. Zamek oddano do użytku kilka miesięcy temu i nie wprowadziła się jeszcze nawet połowa mieszkańców. Biały Volkswagen³ państwa Domeyków stał samotnie, przednim kołem w niewielkiej kałuży.

— Cieknie. — Tata spojrzał krytycznie na grubą rurę biegnącą pod sufitem. Był architektem i to on zaprojektował Zamek. Starał się jednak ukryć to przed sąsiadami, żeby nie mieli do niego pretensji, na przykład o tę cieknącą rurę. W końcu to nie jego wina, że hydraulicy źle założyli uszczelkę.

— Potem napiszę do administratora — mruknął i otworzył samochód. — Niech on się martwi.

Amelia usiadła obok brata, zapięła pas, przygładziła niebieską sukienkę i powiedziała:

— Myślałam, że nie znasz się na sukienkach.

— Bo się nie znam — wyjaśnił Albert. — Kolor nie ma żadnego znaczenia.

— No ale przecież powiedziałeś, że niebieska jest lepsza.

— Bo niebieską miałaś już na sobie, więc nie musiałaś się przebierać. A to oznacza, że zaoszczędziliśmy minutę.

Amelia spojrzała na brata z niesmakiem.

— Jeszcze chwilka. Zapomniałam ważnej rzeczy. — Odpięła pas, wysiadła i pobiegła do domu.

Wróciła po trzech długich minutach. W kremowej sukience.

Tata pokręcił głową, uruchomił silnik i wolno ruszył w stronę wyjazdu. Tata zawsze prowadził bardzo ostrożnie.

Albert uniósł tablet między przednimi fotelami, wycelował obiektyw kamery do przodu i włączył nagrywanie.

— Co ty robisz? — zapytała Amelia.

— Nagrywam drogę do szkoły — odparł najzwyczajniej w świecie Albert. — W razie gdybyśmy musieli wracać sami.

— Przecież po drodze mamy jeden zakręt. Będziesz nagrywał też lekcje?

— Regulamin szkoły zabrania używania komputerów i telefonów podczas zajęć.

— Skąd wiesz?

— Przestudiowałem go. To podstawa, żeby wiedzieć, jak się zachowywać.

— Przyjadę po was — powiedział uspokajająco tata. — Nie wiem, co by się miało stać, żebym nie przyje…

Nie dokończył, w tym momencie zapiszczały bowiem opony i z przeciwka pojawiły się reflektory innego samochodu. A chwilę później coś nimi wstrząsnęło, huknęło i samochód zatrzymał się gwałtownie.

— No nie… — Tata wyłączył silnik, zaciągnął hamulec ręczny i wysiadł. Rodzeństwo wyskoczyło za nim z samochodu.

Volkswagen stał na początku rampy wyjazdowej z parkingu, oparty przodem o przód czarnego Jaguara. Kierunkowskazy w obu samochodach były stłuczone, a zderzaki wygięte. Drzwi Jaguara otworzyły się i wysiadł przez nie ich sąsiad, Bardzo Ważny Dyrektor, jak nazywali go Amelia i Albert. Miał jakieś czterdzieści lat, tyle samo kilogramów nadwagi i zaawansowaną łysinę.

— Dzień dobry, sąsiedzie — powiedział tata Amelii, kryjąc zdenerwowanie.

Bardzo Ważny Dyrektor nie odpowiedział, tylko obejrzał uszkodzenia swojego samochodu.

— Tak bardzo się panu spieszyło? — zapytał podniesionym tonem.

— Miałem pierwszeństwo — zauważył pan Domeyko. — Byłem z prawej strony.

Bardzo Ważny Dyrektor pokiwał głową bez przekonania. Stanął na rampie wyjazdowej i popatrzył na oba samochody.

— To nie jest wcale takie oczywiste — powiedział.

Amelia nie znała się na przepisach drogowych, ale wiedziała, że zwykle samochód z prawej strony ma pierwszeństwo. Co oznaczało, że Bardzo Ważny Dyrektor, który nadjechał z lewej strony, powinien ich przepuścić.

— Na skrzyżowaniu dróg równorzędnych pierwszeństwo ma pojazd jadący z prawej — wyrecytował Albert, który na pewno znał przepisy. — W tym przypadku wina kierowcy czarnego samochodu marki Jaguar nie ulega wątpliwości.

Bardzo Ważny Dyrektor nawet nie zaszczycił go spojrzeniem.

— Ponadto nie wolno tak szybko jeździć po parkingu — dodał Albert.

— Drogi sąsiedzie — odezwał się tata Amelii — już prawie spóźniliśmy się na rozpoczęcie roku szkolnego. Może załatwimy to na spokojnie, po południu.

— Nie, nie, w żadnym razie. — Bardzo Ważny Dyrektor zdecydowanie pokręcił głową. — Musimy teraz podpisać oświadczenie, kto jest winien wypadku.

— OK. — Tata wyjął ze schowka kartkę i długopis. Podał je dyrektorowi. — Może pan napisać oświadczenie. Tylko bardzo proszę, niech się pan pospieszy.

— No kiedy właśnie nie jest oczywiste, czyja to była wina. — Dyrektor nie miał zamiaru przyznać się do błędu. — Muszę się porozumieć z prawnikami z naszego banku.

— Ale przecież… — Tata patrzył na niego z zaskoczeniem. — Przecież to ja byłem z prawej strony.

— Możemy tu stać i tak rozmawiać — dyrektor założył ramiona — a pańskie dzieci spóźnią się na rozpoczęcie roku szkolnego.

Otworzyła się przyciemniana szyba w tylnych drzwiach Jaguara i wychylił się przez nią Sylwek, syn Bardzo Ważnego Dyrektora. Był pulchny tak samo jak ojciec, ale – w przeciwieństwie do ojca – nie łysiał. Jedenastolatki zwykle nie łysieją.

— Ja też idę na rozpoczęcie — zauważył chłopiec.

— Siedź cicho! — warknął na niego ojciec. — Trzeba pilnować swoich interesów. — Po czym spojrzał na pana Domeykę i dodał — możemy też wezwać policję, żeby rozsądziła spór.

— To potrwa co najmniej godzinę — zauważył z rezygnacją tata Amelii.

Dyrektor rozłożył ręce i pokręcił głową z udawaną bezradnością.

Tata westchnął, położył na masce Volkswagena kartkę i zaczął pisać. Chwilę później wręczył wyraźnie zadowolonemu dyrektorowi kartkę i bez słowa wsiadł do samochodu. Rodzeństwo zrobiło to samo.

Wyjechali na powierzchnię i ruszyli w stronę szkoły.

— Tato, czy ty napisałeś, że to twoja wina? — upewniła się Amelia.

Tata przytaknął z zaciśniętymi ustami.

— Nie powinieneś przyznawać mu racji — odezwał się Albert. — To była zdecydowanie jego wina.

— Wiem — odparł ze złością tata. — Nie chciałem, żebyście się spóźnili do szkoły. Czasem trzeba… — westchnął — ustąpić, żeby żyć w zgodzie z innymi.

W tym momencie wyprzedził ich czarny Jaguar. Jechał na pewno zbyt szybko jak na uliczkę osiedlową.

1. Hm… Protetyk zajmuje się protezami, czyli np. sztucznymi szczękami.

2. Videochat – połączenie internetowe pozwalające na rozmowę i jednoczesny przekaz obrazu. Innymi słowy, nie tylko słyszysz rozmówcę, ale i go widzisz.

3. Ze względu na miłość autora do motoryzacji w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą.Rozdział 2

w którym Albert wpada w tarapaty już pierwszego dnia szkoły.

Kuba próbował wypatrzyć Amelię w sali gimnastycznej. Kręciło się tu mnóstwo uczniów i trochę dorosłych, panowało spore zamieszanie. Każda dziewczyna z kręconymi czarnymi włosami, którą Kuba zauważał, okazywała się kim innym. Wypatrzył za to Klementynę i Emila. Przepchnął się do nich, bo nikogo innego znajomego tu nie było.

— Cześć! — Kuba musiał mówić głośno, żeby przekrzyczeć resztę. — Widzieliście Amelię?

Klementyna pokręciła głową.

— Emil namówił mnie, żeby przyjść na piechotę — westchnęła. — Upiaszczyłam sobie białe sandałki.

Emil, jak zwykle małomówny, poprzestał na uściśnięciu mu dłoni.

Rozległ się przeraźliwy pisk, na którego dźwięk wszyscy się skrzywili. Chwilę po nim nastąpiła seria głośnych trzasków z głośników, aż wreszcie rozległ się wzmocniony, groźny kobiecy głos:

— Proszę wszystkich o uwagę. Kończymy rozmowy!

Rozmowy rzeczywiście ucichły. Teraz słychać było każde skrzypnięcie klepek drewnianej podłogi. Podłoga była stara, tak jak i stary był cały budynek.

Kuba dostrzegł tęgą pięćdziesięciolatkę trzymającą mikrofon. Miała kasztanowe włosy ufryzowane tak, że jej głowa wydawała się przez to dwa razy większa. Nie było się trudno domyślić, kim jest.

— Nazywam się… — nazwisko utonęło w pisku sprzężenia¹ — i jestem dyrektorem szkoły. Witam wszystkich, a szczególnie pierwszoklasistów, których proces edukacji dopiero się zaczyna…

— Dzień dobry!!! — odkrzyknął z rzędów zajętych przez pierwszaki jakiś głosik, a Kuba skulił się nieco, bo rozpoznał głos swej siostry.

— … i mam nadzieję, że wychowamy was odpowiednio. — Dyrektorka spiorunowała pierwsze rzędy surowym wzrokiem. — Witam również nowych uczniów starszych klas, których przybyło nam w tym roku wyjątkowo dużo.

Ostatnie zdanie wypowiedziała tonem niemal oskarżycielskim.

— Skończyły się wakacje. Teraz zajmiecie się wreszcie tym, co w życiu najważniejsze, czyli nauką — ciągnęła. — W naszej szkole obowiązują ścisłe zasady zawarte w regulaminie szkoły. Każdy uczeń ma obowiązek znać go na pamięć i stosować się do niego…

Kuba nie potrafił słuchać ludzi, którzy nudzą. Rozglądał się, próbując w tłumie wypatrzyć Amelię. Bez skutku. Zaczynał się niepokoić, czy ona rzeczywiście nie zaspała.

Do sali wszedł zdyszany Sylwek. Poczłapał ze spuszczoną głową na sam koniec. Pani dyrektor odprowadziła go karcącym spojrzeniem.

— Spóźnienia są również surowo zabronione — dodała. — Od jutra szatnia będzie zamykana punktualnie o ósmej. A teraz wszyscy wraz ze swoimi klasami przejdą do odpowiednich sal. Lista klas wisi przy drzwiach.

Pani dyrektor wskazała kilkanaście kartek przyklejonych taśmą do ściany, a ostatni głośny pisk oznajmił zakończenie części oficjalnej rozpoczęcia roku.

— Co za potworna baba — zauważyła lekko przestraszona Klementyna.

Kuba skinął głową. Miał nadzieję, że nie będzie miał do czynienia z tą kobietą. To mogło się udać, jeśli tylko wytrwa w postanowieniu unikania kłopotów. Można powiedzieć, że Kuba nie lubił dyrektorki od pierwszego wejrzenia.

Wszyscy ruszyli w stronę wyjścia, gdzie przed wywieszonymi listami zaraz utworzył się korek. Kuba podszedł do okna, by zerknąć, czy na szkolnym parkingu nie ma samochodu taty Amelii. Kłębiły się tam odświętnie ubrane tłumy uczniów i rodziców, Kuba dostrzegł nawet kosmatego psa z czerwoną bandanką zamiast obroży, wśród wielu aut nie było jednak Volkswagena państwa Domeyków.

* * *

Tata Amelii próbował wjechać na parking przed szkołą. Nie było to łatwe, skoro w tym momencie większość samochodów właśnie stamtąd wyjeżdżała.

— Oto skutki błędów planowania urbanistycznego². — Tata bębnił palcami po kierownicy. — Tu powstaje tyle nowych osiedli, a nowa szkoła jest dopiero w planach.

— Będzie ciasno — przyznał Albert.

— Nie będzie, właśnie wszyscy wyjeżdżają.

— W szkole będzie ciasno — sprecyzował chłopiec.

Budynek szkoły należał do „starej Warszawy”, jak nazywała ją Amelia. Nowe osiedla powstawały w miejscu bardzo starych domów. Większość z nich musiała zostać wyburzona. Niektóre jednak pozostawiono, jak na przykład szkołę. Ten trzykondygnacyjny budynek ze spadzistym dachem był ładniejszy niż wszystkie te nowe budynki dookoła. A przynajmniej tak uważała Amelia.

Teraz jednak nie martwiła się brzydotą nowej architektury. Nie przejmowała się nawet spóźnieniem na rozpoczęcie roku. Amelia przez cały czas trzymała kciuki, żeby znaleźli się w tej samej klasie, co Kuba.

— Jesteśmy spóźnieni — powiedział po raz kolejny Albert.

— Miejsc dla was nie zabraknie — obiecał mu tata.

— Ale ktoś nam zajmie miejsca w pierwszej ławce.

Tata nie odpowiedział. Syn nie przestawał go zadziwiać.

Wreszcie udało się wjechać i zaparkować. Wysiedli.

— Tylko kwadrans po czasie. — Tata pocałował Amelię w czoło i poklepał Alberta po ramieniu. — W tym zamieszaniu nikt nie zauważy. Powodzenia!

Pobiegli do wejścia. Z trudem otworzyli wielkie, ciężkie drzwi i weszli do wysokiego hallu. Po lewej stronie znajdowało się okienko recepcji, po prawej schody do piwnicy, a na wprost – przeszklone drzwi prowadzące do głównego korytarza. Przymocowana do ściany wielka strzałka informowała, że szatnia jest w piwnicy. Poniżej znajdowała się tabliczka z napisem „Szatnia obowiązuje wszystkich bez wyjątku. § 12 Regulaminu Szkoły³”.

Amelia zamierzała iść dalej, ale Albert powstrzymał ją.

— Regulamin wymaga skorzystania z szatni — wyjaśnił.

— Przecież jest lato. Nie potrzebujemy szatni.

W odpowiedzi Albert wyjął z plecaka worek z butami na zmianę i zamachał nim.

Szczerze mówiąc, Amelia miała jeszcze jedno poważne zmartwienie: jak w nowej szkole poradzi sobie Albert. Czy klasa go zaakceptuje, czy nie będą się z niego wyśmiewać? W starej szkole wszyscy go znali i przyzwyczaili się do jego dziwactw. Tutaj mogło być inaczej.

— Poważnie chcesz zmieniać buty? — upewniła się.

Brat już schodził po schodach. Amelia westchnęła i ruszyła za nim. Życie z Albertem czasem bywało skomplikowane.

Szatnia składała się z długiego korytarza, po którego obu stronach ciągnęły się rzędy zakratowanych boksów. Było tu zupełnie pusto, echo odbijało dźwięk ich kroków.

— Jak w więzieniu… — szepnęła Amelia.

Przeszli wzdłuż ponumerowanych, zamkniętych ażurowych drzwi. Za każdymi znajdowało się małe pomieszczenie z kilkudziesięcioma wieszakami i niskimi ławkami.

— Nie rozumiem — odezwał się Albert, a echo powtórzyło jego słowa. — Wszystkie wieszaki są puste.

— Może po prostu jesteś jedyną osobą, która pierwszego dnia szkoły chce zmieniać buty.

— Niemożliwe. W regulaminie jest –

— Czego tu chcą, huncwoty jedne? — rozległ się kobiecy głos. — Po co się tu kręcą, zaraz coś narozrabiają!

Z głębi korytarza zbliżała się drobna kobieta pod sześćdziesiątkę. Miała czarne włosy, groźny wyraz twarzy i granatowy fartuch. Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, by się domyślić, że to szatniarka.

— Nie słyszą, pewnie uszu nie myją. — Podeszła bliżej.

— Dzień dobry — odezwała się Amelia i zrobiła to najuprzejmiej, jak potrafiła. — Szukamy naszej szatni, żeby… zmienić buty.

Kobieta uniosła brwi ze zdziwienia.

W tym momencie telefon Amelii odegrał melodyjkę przychodzącego SMS-a.

— Podczas zajęć nie wolno korzystać z telefonów — zauważył Albert.

— Kuba pyta, czy nie zaspaliśmy. — Amelia zerknęła na wyświetlacz i odpisała: „Jesteśmy w szatni”.

— To nie wiedzą, że dziś jest rozpoczęcie roku? — Szatniarka łypała podejrzliwie na Alberta. — Nikt nie zmienia butów.

— W regulaminie jest jasno napisane, że każdy uczeń musi codziennie zmieniać obuwie. — Albert znacząco uniósł worek i zamachał nim.

— O, patrzcie państwo, taki picuś-glancuś, a się spóźnił! — sapnęła kobieta.

— Spóźnienie nie wynikło z naszej winy. Kodeks drogowy jest po naszej stronie.

— I jeszcze żarty sobie z pracującego człowieka robią! — Szatniarka teraz się naprawdę zdenerwowała. — A wynosić mi się stąd!

Rozległ się tupot na schodach i do szatni wbiegł Kuba. Ukłonił się szatniarce.

— Cześć! — Amelia odetchnęła z ulgą. — Dobrze, że jesteś.

— Chodźcie. — Kuba wskazał schody. — Wszyscy już poszli do sal.

— Sprawdziłeś listę klas? — zapytała z nadzieją w głosie Amelia. Oczywiście nie chodziło jej o to, w którym boksie Albert ma zostawić buty. Jej głównym zmartwieniem było, czy są w tej samej klasie, co Kuba.

— Tak, sprawdziłem.

— A czy…?

— Muszę zmienić buty — przypomniał Albert.

— Wsadź ten worek do plecaka i chodźmy wreszcie na górę — ponaglił go Kuba.

Albert zmarszczył czoło.

— Rzeczywiście — przyznał po namyśle. — Jest luka w regulaminie. Nie ma w nim ani słowa o zakazie przenoszenia worka z butami w plecaku.

Zdjął z nóg tenisówki, z worka wyjął identyczną parę i włożył na nogi. Kuba przyglądał się z rosnącą irytacją, jak Albert starannie naciąga sznurówki, starannie wiąże je na kokardkę i sprawdza, czy końcówki są równej długości.

Amelia za to patrzyła tylko na Kubę.

— I jak z tą klasą…? — zapytała.

— Sprawdziłem — przytaknął Kuba, już idąc w stronę schodów.

— Ale czy jesteśmy w jednej…?

Albert wreszcie schował worek do plecaka i ruszył za Kubą.

Szatniarka odprowadziła ich zdegustowanym spojrzeniem.

— Coraz gorzej z tą młodzieżą — mruknęła pod nosem. — Regulamin… Phi! Czy za naszych czasów ktoś czytał jakiś regulamin? To od tych komputerów im się tak w głowach porobiło. Biedne dzieci…

* * *

Weszli na drugie piętro i ruszyli pustym korytarzem. Tu też zapastowane klepki trzeszczały przy każdym kroku. Amelia, wciąż w niepewności, podążała za Kubą. Wreszcie zatrzymała się.

— Czy jesteśmy w tej samej klasie? — zapytała wprost, patrząc na chłopaka z napięciem.

— Tak. — Kuba też się zatrzymał. — Listy były układane według adresów. Wszyscy z Zamku są w czwartej A.

Amelia odetchnęła głośno.

— Ale na liście jest błąd — dodał Kuba. — Nie powinniśmy być w tej samej klasie.

Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem.

— Jak to?!

— Albert jest razem z nami.

— Dlaczego to ma być błąd? — zainteresował się Albert.

— Bo jesteś o rok młodszy, geniuszu. Powinieneś być w trzeciej klasie.

— Właśnie dlatego, że jestem geniuszem, chodzę do czwartej.

Kuba spojrzał na niego ze zdziwieniem i nacisnął klamkę najbliższych drzwi. Natychmiast po tym, gdy je otworzył, zamknął je.

— Coś źle sprawdziłem. — Popatrzył na numer na tabliczce przykręconej do drzwi. — Nie, numer się zgadza.

— Czemu więc nie wchodzimy? — zapytał Albert.

— Bo wewnątrz jest ktoś, kogo nie powinno tam być.

— Skoro nie powinno go tam być, to znaczy, że to jego wina — zauważył Albert.

— Nie podoba mi się to — powiedział cicho Kuba. — Bardzo mi się to nie podoba.

Zrobił głęboki wdech i ponownie otworzył drzwi. Jego spojrzenie spotkało się ze srogim wzrokiem dyrektorki. Cała trójka weszła do sali.

— Dzień dobry — wyrecytowali Amelia, Kuba i Albert.

— Pamiętacie, co mówiłam na apelu na temat spóźniania się? — zapytała zimno kobieta.

— Nie pamiętamy — odparł z rozbrajającą szczerością Albert. — Nie było nas na apelu.

Kuba spojrzał na niego z miną, jakby chciał go udusić.

— Siadajcie — syknęła nauczycielka.

Kuba, nie czekając na nic więcej, ruszył w stronę ostatnich rzędów. Albert usiadł za to w pierwszej ławce, dokładnie na wprost nauczycielskiego biurka. Amelia zawahała się, po czym ruszyła za Kubą. Niestety, w całej sali było akurat tyle miejsc, ilu uczniów. Kuba usiadł obok dobrze zbudowanego rudego chłopaka pod oknem, a dla Amelii zostało miejsce po przeciwnej stronie klasy, obok Klementyny, która machała do Amelii energicznie.

— Znasz go? — zapytał szeptem rudzielec, trącając Kubę łokciem. — Lizus pewnie.

Chodziło oczywiście o Alberta.

— Lizus nie — odparł również szeptem Kuba. — On jest raczej… to skomplikowane.

— Dobrze — powiedziała dyrektorka, nawiązując najwyraźniej do wypowiedzi sprzed przybycia spóźnialskich. — Przejdźmy do ostatniego punktu godziny wychowawczej. Wybór gospodarza klasy.

Przez salę przeszedł szmer zniechęcenia.

— No dalej — zachęcała — im więcej kandydatów, tym lepiej. — Powiodła spojrzeniem po uczniach, a każdy starał się jak najmniej rzucać w oczy. — Nie każcie mi wyznaczać kandydatów.

Wolno, z ociąganiem wstał Sylwek. Wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. Nie wyglądał na szczęśliwego, ale mimo to powiedział:

— Ja mogę być tym… gospodarzem.

— Czy ktoś jest przeciw? Nie widzę. — Dyrektorka zapisała coś w dzienniku. — Gratuluję. Zostałeś wybrany jednomyślnie.

Zamierzała już przejść do następnego tematu. Jednak Sylwek nie siadał.

— Korzystając z okazji, że już jestem gospodarzem — odwrócił się do klasy — chciałbym zaproponować wyprawę integracyjną na pizzę. Dziś po lekcjach. To byłaby okazja, żeby się lepiej poznać.

— A stawiasz? — zapytał ktoś z końca.

Przez salę przeszedł pomruk rozbawienia.

— Siadaj — poleciła mu dyrektorka. — Jeśli wszystko jest jasne, możemy przejść do programu matematyki.

Albert uniósł dłoń z regulaminowo wysuniętymi dwoma palcami.

— Tak? — zapytała niechętnie.

Albert wstał i oświadczył:

— Nazywam się Albert Domeyko i muszę zauważyć, że to jest niezgodne z regulaminem szkoły. Mniemam, że jest pani naszą wychowawczynią, skoro prowadzi pani godzinę wychowawczą. W regulaminie jest jasno napisane, że wychowawca może zamienić godzinę wychowawczą na naukę przedmiotu tylko w uzasadnionym przypadku.

W sali zapanowała cisza jak makiem zasiał. Amelia zamknęła oczy, podejrzewając, co się teraz wydarzy. Siedziała zbyt daleko, by coś mu powiedzieć. Kuba ukrył twarz w dłoniach, bo tak jak Amelia, wiedział, co się zaraz stanie.

— Co masz na myśli? — zapytała zimno nauczycielka.

— Mówię o szesnastym paragrafie regulaminu szkoły — odparł zupełnie spokojnie Albert. — Godzina wychowawcza może zostać zamieniona na godzinę nauki przedmiotu tylko w uzasadnionym przypadku.

Reszta klasy, około trzydziestu osób, obserwowała w osłupieniu rozwój wydarzeń.

Dyrektorka pokiwała głową i zapytała:

— Tak dobrze znasz regulamin szkoły, do której dopiero co wszedłeś?

— Nauczyłem się go na pamięć. — Albert wyjął z plecaka tablet i popukał w wygaszony ekran. — Przez dwa dni się uczyłem.

Dyrektorka podeszła do Alberta i wyjęła mu tablet z rąk.

— Przechowam go do końca lekcji — powiedziała. — Skoro tak dobrze znasz regulamin, to pewnie pamiętasz, że nie wolno używać telefonów ani tabletów podczas zajęć.

— Użyłem go tylko w charakterze rekwizytu⁴.

— Czyli użyłeś. Siadaj.

— Jestem pewien, że intencją autora regulaminu –

— Regulamin ma służyć nauczycielom, a uczniów obowiązywać. Siadaj! — powtórzyła groźniej dyrektorka.

— Pozwoli pani, że dokończę, albowiem –

— Siadaj!

— Jeszcze nie skończyłem.

Wszyscy uczniowie, poza Albertem, starali się być niewidoczni.

— Co za kolo… — wyszeptał sąsiad Kuby.

Amelia wstała, żeby wyjaśnić całą sprawę, ale czerwona na twarzy dyrektorka uniosła dziennik i trzasnęła nim o blat. Wszyscy podskoczyli na swoich miejscach. Amelia usiadła.

— Jutro chcę tu widzieć twoich rodziców — powiedziała cicho dyrektorka. — A teraz siadaj i nie odzywaj się bez pytania.

Uznała tym samym sprawę za załatwioną. Usiadła i otworzyła podręcznik do matematyki.

Wtedy właśnie z hukiem otworzyły się drzwi do klasy i stanęła w nich zdyszana Mi.

— Nie było tu psa?

— Wynocha! — ryknęła dyrektorka, a Mi posłusznie zamknęła drzwi.

Nauczycielka przymknęła oczy, policzyła bezgłośnie do dziesięciu, otworzyła oczy i już miała zacząć lekcję, gdy zauważyła, że Albert wcale nie usiadł. Chłopak wyjął z plecaka piórnik, a z piórnika mały kartonik. Wychylił się przez blat i położył kartonik na środku podręcznika dyrektorki.

— To wizytówka mojego taty — wyjaśnił. — Jest bardzo zajętym człowiekiem, ale na pewno chętnie się z panią spotka, kiedy tylko będzie miał wolną chwilę.

1. Sprzężenie – potoczne określenie na pisk dobiegający z głośnika podczas używania mikrofonu. Jeśli staniesz z włączonym mikrofonem zbyt blisko głośnika, prawdopodobnie usłyszysz ten bardzo nieprzyjemny dźwięk.

2. Urbanistyka – dział architektury zajmujący się planowaniem miast.

3. Ten znaczek – § – to paragraf. Paragrafami oznacza się kolejne punkty regulaminu.

4. Rekwizyt – przedmiot związany z akcją sztuki teatralnej lub filmu. Rekwizytem jest więc kubek, z którego pije aktor, lub krzesło, na którym siedzi.Rozdział 3

w którym wydaje się, że wszystko zaczyna się układać, aby zaraz potem się zepsuć.

— Nie rozumiem, o co chodzi. — Albert był szczerze zdziwiony. — Nie zrobiłem przecież nic złego.

Kuba i Amelia stali na gwarnym korytarzu i patrzyli na Alberta jak rodzice na dziecko, które właśnie zjadło dżdżownicę.

— Nie możesz tak rozmawiać z nauczycielką — wyjaśniała spokojnie Amelia.

— Tym bardziej jeśli jest jednocześnie dyrektorką — dodał Kuba. — I to taką niezbyt miłą dyrektorką. To się nie może dobrze skończyć.

— Ale przecież tata JEST zajętym człowiekiem. — Albert patrzył na nich, nie rozumiejąc, o co im chodzi. — A kiedy ma się z kimś spotkać, to daje wizytówkę.

— Ja nie mam siły. — Kuba pokręcił głową i spojrzał w inną stronę.

Amelia objęła brata opiekuńczo i odeszła z nim pod okno na końcu korytarza. Tłumaczyła mu, jak wiele razy wcześniej, dlaczego życie nie jest tak proste, jakim się wydaje.

— Wy mieszkacie w tym nowym domu na końcu Dębowej? — zapytał rudy chłopak, stając obok Kuby.

— Tak, w Zamku — odparł Kuba.

— Bolo. — Chłopak wyciągnął rękę. — Nie lubię, jak ktoś mówi do mnie Bolesław.

Kuba spojrzał na niego czujnie, ale uścisnął dłoń.

— Kuba. Wprowadziliśmy się niedawno.

Kuba sam nie wiedział dlaczego, ale Bolo wydał mu się podejrzany. W pierwszym momencie Kuba pomyślał, że lepiej będzie się trzymać od niego z daleka. Jednak po chwili namysłu stwierdził, że z takim podejściem nie będzie potrafił zaufać nikomu. Trzeba się przełamać.

— Chodziłeś do tej szkoły wcześniej? — zapytał.

— Od pierwszej klasy. — Bolo uśmiechnął się przyjaźnie. — Mieszkam tu od urodzenia, zanim zaczęli budować te nowe domy.

— No tak, a ja mieszkam w jednym z nich. Pewnie psują ci dzielnicę.

Bolo wzruszył ramionami.

— Nieźle wypasione chaty.

— Też mieszkałem w starej kamienicy — powiedział szybko Kuba. — Mam młodszą siostrę. Musieliśmy się przeprowadzić, żeby miała własny pokój. Jest nieznośna.

Dwóch chłopaków z pewnej odległości uważnie przyglądało się tej rozmowie.

— Kim jest tych dwóch kolesi pod ścianą? — zapytał dyskretnie. — Gapią się na nas.

— A, to Kazek i Antek. Takie… klasowe głupki. Nie przejmuj się.

— Nie przejmuję się. Ta nasza wychowawczyni… — Kuba próbował przypomnieć sobie jej nazwisko. Niestety nie potrafił, bo większość apelu puścił przecież mimo uszu, myśląc o Amelii. — Nie pamiętam, jak się nazywa.

— Podwawelska¹. — Bolo uśmiechnął się szeroko.

— Poważnie? — Kuba uniósł brwi. — Nawet pasuje. Chuda nie jest.

— Nazwiska się nie wybiera. — Bolo wzruszył ramionami. — To bardzo miła nauczycielka. Dziś się wkurzyła tym waszym spóźnieniem i potem wystąpieniem tego inteligentnego inaczej.

— Albert ma zespół Aspergera. — Kuba lekko się obruszył. — Jego problemem jest za wysoka inteligencja.

— Za wysoka?! — Bolo uniósł ręce. — Przecież to głupek jest. Widziałem, co kolo odwalił. Teraz musisz się wkupić, bo inaczej będziecie mieli przechlapane przez resztę roku.

— Wkupić?

— No tak. Wkupić się w łaski Podwawelskiej, żeby was polubiła. Wejście mieliście megasłabe. Co by tu można zrobić? — Bolo potarł brodę i zmarszczył czoło. — No, jest taka superowa okazja! Ona lubi tę, no… sztukę. Jeśli ją namalujesz, przejdzie jej złość.

— Mam ją namalować?

Bolo uniósł brwi w wyrazie zdziwienia.

— A, rozumiem! — Pokiwał głową. — Nie było was na początku lekcji, to nie wiecie, że mamy udekorować salę gimnastyczną. W piątek są otrzęsiny² pierwszaków. Można namalować albo narysować ulubionego nauczyciela. Jeśli narysujesz ją, to cię od razu polubi.

— Kiedy ja nie umiem rysować — odparł zawiedziony Kuba.

— E, spoko, nie musi być ładnie. Podwawelska zawsze powtarza, że liczą się dobre chęci. Wierz mi, znam ją od trzech lat.

Kubie wcale się to nie podobało. Był przecież antytalentem plastycznym.

W tym momencie rozległ się dzwonek.

— Do roboty — rzucił Bolo i odwrócił się na pięcie.

Kuba odprowadził go spojrzeniem. Bolo był od niego wyższy i zapewne silniejszy. Tak, zdecydowanie lepiej utrzymywać z nim dobre stosunki. Jedyne, co tak naprawdę nie podobało się Kubie, to, że Bolo za często zerkał w stronę Amelii.

Tych dwóch, co się gapili na Kubę, poszło za Bolem. Podejrzane typki, ale Kuba uznał, że nie należy się nimi zanadto przejmować.

— Co mamy teraz? — Amelia stanęła obok Kuby. Brat trzymał się dwa kroki za nią i miał wyraźnie niezadowoloną minę.

— Rysujemy dyrektorkę. — Kuba wzruszył ramionami. — Mamy udekorować salę gimnastyczną na otrzęsiny.

Amelia uśmiechnęła się. W przeciwieństwie do Kuby ona rysowała doskonale.

* * *

Po kwadransie zajęć na sali gimnastycznej Amelia skończyła portret pani dyrektor. Przez grzeczność trochę ją wyszczupliła i poprawiła niezbyt szczęśliwy, jej zdaniem, ubiór. Poprawiła też niezbyt udaną, oczywiście jej zdaniem, fryzurę. Oceniła dzieło jako takie sobie, ale gdy spojrzała na pracę brata, zmieniła opinię. W porównaniu z rysunkiem Alberta, jej był wybitnym dziełem sztuki portretowej. U niego dyrektorka wyglądała jak robot z rękoma i nogami zrobionymi z rur i oczami jak czerwone lampki kontrolne. Nawet zamiast włosów miała sprężyny.

— Może narysuję to za ciebie? — zaproponowała.

Albert pokręcił głową i odparł zdecydowanie:

— Każdy uczeń powinien pracować samodzielnie.

— Dlaczego narysowałeś jej czerwone oczy?

— Nie miałem brązowej kredki, a czerwony to najbardziej zbliżony kolor — odparł Albert. — To i tak nie ma sensu.

— Nie ma sensu, bo nie lubisz rysować.

— Nie ma sensu rysować ulubionych nauczycieli pierwszego dnia w nowej szkole. To logiczne, bo nikogo nie znamy. To po pierwsze. Po drugie w naszej szkole jest ponad ośmiuset uczniów. Tych rysunków wystarczy, żeby zakleić nimi ściany tej sali do wysokości półtora metra. Talent plastyczny ma co dwudziesty uczeń.

— No i? — Amelia spojrzała na brata, ale ten stracił zainteresowanie rozmową. Powiedział już wszystko, co uznał za konieczne.

Uczniowie z różnych klas siedzieli pojedynczo lub w grupkach. Nie było widać, co robią z różnokolorowymi arkuszami. Trójka nauczycieli stała przy drzwiach, zajęta rozmową.

Amelia spróbowała sobie wyobrazić salę oklejoną setkami kiepskich portretów. Odwróciła się do siedzącego obok Kuby. Chłopak szybko zakrył swój rysunek.

— To jest okropne, nie umiem rysować — wyjaśnił speszony.

— Prawie nikt nie umie — odparła Amelia, po czym szybko się zreflektowała. — Przepraszam, nie chciałam być niemiła. Każdy ma jakiś talent…

— Nie przepraszaj. Ja wiem, że nie umiem rysować. Albert ma rację – sala oklejona tymi rysunkami będzie wyglądała, jakby ktoś planował tu remont.

Spojrzał w bok, zainteresowała go dziesięcioosobowa grupka uczniów z ich klasy, siedząca pod oknem. Coś wycinali, zamiast rysować. Wyglądali, jakby się znali, więc zapewne chodzili do tej szkoły od lat. Tylko dlaczego Bolo siedział razem z Kazkiem i Antkiem? Coś tu nie grało, ale Kuba jeszcze nie wiedział co.

— Nie podoba mi się pomysł z tymi portretami — skrzywiła się Amelia, patrząc na rysunki chłopców. — Otrzęsiny to ważne wydarzenie dla pierwszaków. To trzeba zrobić zupełnie inaczej. Nawet… — zawahała się — … nawet mam pewien pomysł.

Amelia sięgnęła po kolejne kolorowe arkusze i zaczęła ciąć je nożyczkami na paski.

— Tnij — rzuciła do brata.

Albert, o dziwo, nie dyskutował, tylko wziął kilka kartek, złożył razem i już ciachał je drugą parą nożyczek. Po każdym cięciu pojawiało się dziesięć pasków. Amelia chwilę mu się przyglądała, po czym zrobiła tak samo. Rzeczywiście, szło o wiele szybciej.

— Co robicie? — zapytała Klementyna.

— Przecież to oczywiste — rzucił od niechcenia Albert.

Do sali weszła dyrektorka. Kuba przyspieszył rysowanie. Trochę się obawiał, że pani Podwawelska nakrzyczy na nich za marnowanie papieru. Powinien się przyłożyć do rysunku!

— To będzie kolorowy łańcuch. — Albert ciął wytrwale. — Wykonanie łańcucha nie wymaga talentu.

— I daje lepszy efekt dekoracyjny niż setki rysunków nauczycieli — dodała Amelia.

— Nauczycieli? — Klementyna uniosła brwi. — Po co rysujecie nauczycieli?

Kubę, który właśnie poprawiał włosy na rysunku, coś tknęło.

— A co mieliśmy rysować? — zapytał ostrożnie.

— Mieliśmy dekorować salę.

— Nikt nie mówił o rysowaniu nauczycieli. — Emil odezwał się po raz pierwszy.

Amelia spojrzała na Kubę pytająco.

— Mówiłeś, że mamy narysować panią dyrektor — powiedziała.

Kuba zrozumiał wszystko. Było już jednak za późno, by z tą wiedzą coś zrobić, bo dyrektorka zatrzymała się nad nim i wyjęła mu z dłoni rysunek. Kuba, blady jak ściana, wstał.

— Więc tak postanowiłeś zacząć szkołę — wycedziła. — Najpierw spóźnienie, teraz to.

Poczerwieniała na twarzy. W dłoni trzymała portret potwornie grubej baby z okrągłą twarzą i strzechą włosów sterczących na wszystkie strony świata.

Pierwszym uczuciem Kuby nie był strach przed konsekwencjami, lecz złość na siebie, że nie wpadł na to wcześniej. Bolo zwyczajnie go wkręcił, wymyślił, że mają rysować ulubionego nauczyciela.

— On tego nie narysował — powiedziała szybko Amelia.

Kuba był równie zaskoczony, jak dyrektorka. Szczerze mówiąc, była tym również zaskoczona sama Amelia.

— TO jest rysunek Kuby. — Amelia podała nauczycielce swój rysunek. — Tamten… leżał tu od początku. Mieliśmy go… pociąć. Robimy łańcuch.

Dziewczyna była przerażona tym, co właśnie zrobiła – okłamała przecież dyrektora szkoły! Nie mogła w to uwierzyć. A jednak zrobiła to, żeby chronić Kubę, i najwyraźniej udało jej się.

Albert już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Kuba na wszelki wypadek nadepnął mu na stopę i Albert zamknął buzię.

Dyrektorka zgniotła w dłoniach rysunek i rozejrzała się w poszukiwaniu winnego. Głośno wypuściła powietrze i wyszła z sali, stukając obcasami o parkiet, aż echo szło.

Spojrzenia najbliżej stojących spoczęły na Kubie.

— Po co narysowałeś jej karykaturę? — zapytała Klementyna.

— Dzięki za pomoc — bąknął Kuba do Amelii. Już miał wszystko opowiedzieć, ale zrobiło mu się głupio, że dał się tak nabrać. Spojrzał na Bola, pokładającego się ze śmiechu po przeciwnej stronie sali, i zmrużył groźnie oczy. — Zwykła pomyłka. Coś źle usłyszałem — wyjaśnił cicho, po czym odwrócił się do Amelii i dodał, siląc się na uśmiech — naprawdę dzięki.

Amelia uśmiechnęła się szeroko i onieśmielona, spojrzała w podłogę.

— Sama nie wiem, jak mi się udało.

I to, co powiedziała, było najszczerszą prawdą.

— Brakuje spoiwa — odezwał się Albert. — Może być klej, taśma klejąca albo zszywacz.

Minęła chwila, nim Kuba i reszta zrozumieli, o co chodzi. Pozostali uczniowie zerkali z zaciekawieniem. Wciąż nie wiedzieli, co się tutaj stało, ale teraz ciekawiło ich już, po co są te wszystkie paski.

Dwie dziewczyny, siedzące obok, zerwały się z podłogi.

— Skoczymy do sekretariatu — powiedziała pierwsza.

— Załatwimy taśmę i zszywacz — dodała druga.

Chłopak z innej klasy zapytał:

— Pomóc wam? — Nie czekając na odpowiedź, wstał. — To ja lecę po klej.

Po kilku minutach połowa sali cięła i kleiła łańcuchy z kolorowego papieru. Kwadrans później łańcuchowy szał ogarnął wszystkich. Działo się to jednak bardzo chaotycznie.

— Trzeba wszystkich przekonać do pracy taśmowej — powiedział Albert, po czym wytłumaczył Kubie, o co chodzi.

Kuba skinął głową.

— Słuchajcie — powiedział głośno do wszystkich — podzielmy się zadaniami, niech każda grupa robi coś innego.

Na sali rozległy się niezadowolone pomruki.

— Tym sposobem zrobimy to kilka razy szybciej — wyjaśnił Kuba. — Wcześniej wyjdziemy ze szkoły.

— No i to jest argument — powiedział ktoś głośno. — To ja będę ciął.

Albert z Kubą krążyli po całej sali, przesadzając nieznanych sobie jeszcze kolegów i przydzielając im zadania. Amelia patrzyła z niedowierzaniem, jak w kilka minut powstały linie produkcyjne, a łańcuch przestawał być łańcuchem mutantem, stawał się zaś długaśnym prawdziwym łańcuchem dekoracyjnym. W każdej grupie był ktoś tnący kartki, ktoś układający paski odpowiednimi kolorami, by te się nie powtarzały, ktoś te paski zszywający lub klejący i wreszcie ktoś układający łańcuchy tak, by się nie poplątały. Dzięki tej organizacji po kilkunastu minutach zadanie było wykonane.

Pozostało jeszcze tylko rozwiesić łańcuchy na drabinkach i lampach sufitowych.

Kuba wciąż myślał o Bolu. Tej sprawy nie można tak zostawić.

1. Podwawelska – rodzaj kiełbasy robionej z wieprzowiny, czyli ze świnki.

2. Otrzęsiny – rytuał związany z przyjęciem do nowej grupy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: