Ostatni bastion. Ziemia - Marek Tarnowicz - ebook

Ostatni bastion. Ziemia ebook

Marek Tarnowicz

3,1

Opis

Koniec pierwszej połowy XXI wieku przyniósł nieoczekiwane i przerażające dla wszystkich zmiany. Zaczęło się od znalezienia przez Krzyśka, pasjonata poszukującego za pomocą wykrywacza metali artefaktów, ukrytej głęboko pod ziemią bazy obcej cywilizacji. Kilka tysięcy lat wcześniej została ona założona przez jednego z ostatnich żołnierzy Cosc, podbitej przez inną, wrogą dla każdego formę życia. W podziemiach Bastionu dowiaduje się o Zqoternach, cybernetycznych organizmach, sprowadzających każdą napotkaną rasę podczas swojej ekspansji we wszechświecie do poziomu z epoki kamienia łupanego. Splot nieprzewidzianych wydarzeń sprawia, że dochodzi do starcia z kimś jeszcze. Kimś może nawet groźniejszym niż Zqoterny, bo usiłującym wyeliminować ludzi i przejąć planetę. Rozpoczyna się walka z najeźdźcą o przetrwanie w momencie, gdy dopiero, co został zawarty kruchy rozejm ze światem Islamu po rozgromieniu ich Wielkiej Floty przez Polskę i sprzymierzonymi z nią Anglią, Stanami Zjednoczonymi i Francją.
FRAGMENT:
– Moi przyjaciele są… Amdarhor? Cholera! Wiedziałem, że z nim jest coś nie tak.
– Właśnie on. Najpierw porwał Krzyśka i razem z nim jakąś kobietę. Może kogoś jeszcze. Teraz z niewidocznego miejsca wysyła armię, a ja nie pozwolę na podbicie Ziemi. Mamy za sobą od 2020 roku trzy pandemie… Jedna gorsza od drugiej. Potem mieliśmy trzęsienie ziemi o takiej skali, że… jeszcze mam ciarki na plecach, jak o tym myślę. O tsunami, które przeszło przez kontynenty, nie wspomnę. No i ta niezakończona wojna z Islamem... – zaczęła wyliczać.
– Wszystko pamiętam. To poważna sprawa – stwierdził. – Naprawdę ze mną rozmawiasz?
*
Auto szarpnęło do przodu niczym rasowy rumak. Wystrzelony pocisk trafił tuż za nią w inne auto. W tej samej chwili eksplodowało w nim paliwo. Ognista kula pchnęła jej samochód do przodu, jednocześnie podpalając lakier i opony. Myśliwiec strzelił ponownie, a ona skręciła gwałtownie kierownicą, uciekając przed pociskiem. Następny trafił w miejsce, gdzie powinna dojechać, lecz ona skręciła okamgnienie wcześniej w inną stronę. Gejzer z odłamków kostki brukowej i fala podmuchu uderzyły między innymi w bok jej samochodu, zdmuchując jednocześnie z niego płomienie. Ostatni manewr sprawił, że znalazła się tuż przed trawnikiem. Myśliwiec był blisko. „Nie zdążę!”, przemknęło jej przez myśl, lecz mimo to z całej siły nacisnęła pedał gazu. Został jej ułamek sekundy, oddzielający od staranowania przeszkody i przebicia się na jezdnię. Odruchowo zamknęła oczy, jakby to ją miało ustrzec przed uderzeniem.
– Aktywacja pancerza! – krzyknęła.
Nagły błysk przebił się przez zaciśnięte powieki. To wybuchł trafiony pociskiem ścigający ją myśliwiec. Terenówka uderzona podmuchem potężnej eksplozji zaczęła koziołkować. Pojazd przeturlał się kilka razy i uderzył w inne stojące na parkingu pojazdy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (11 ocen)
0
5
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Tarnowicz

 

OSTATNI BASTION

 

TOM I

 

 

 

ZIEMIA

 

 

 

 

 

 

Dziękuję Panu Bogu za wytrwałość

 

Skład DTP: Joanna Bianga

 

Redakcja: Anna Wołodko

Okładka według projektu autora: Robert Zajączkowski

 

 

 

Copyright © by Marek Tarnowicz

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki

możliwe tylko na podstawie pisemnej zgody autora.

 

Wydanie I

 

 

ISBN: 978-83-66192-11-9

 

Polaku wstań! Unieś głowę!

Pochodzisz z dumnego Narodu

i wielkich Polaków.

Książkę dedykuję

Danucie Śledzikównej ps INKA.

„Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.

 

 

 

 

 

 

 

Patrzył na niebo usiane gwiazdami, myśląc o przyszłości. Głównie o tym, ile tysięcy lat będą musieli czekać na zmianę obecnej sytuacji. To, co teraz miało miejsce nie wyglądało zbyt dobrze. Nagle w czarnej pustce kosmicznej zaczęły błyskać pojedyncze iskierki.

– Skończyliście załadunek? – zapytał obserwator na widok zjawiska.

– Prawie. A ty jesteś gotowy?

– Też… prawie – odpowiedział.

Rozbłysków zaczęło przybywać. Wyglądało to tak, jakby coś usiłowało się przebić przez usianą gwiazdami czerń kosmosu. W ułamku sekundy w kilku miejscach rozbłyski zaczęły przybierać kształt świetlistego węża, kluczącego pomiędzy przeszkodami. Wiedział, co to znaczy. Przez ochraniające ich pole minowe przedzierały się setki Zqoternów. Nie licząc się ze stratami, robili wszystko, aby tylko ich dopaść.

– Caloot widzisz to, co my?

– Widzę. Skończyliście?

– Tak. Chodź już!

– Jeszcze chwilka. Wprowadziłem pewne zmiany… Muszą się zapisać.

– Szlag! Nie ma na to czasu!

– Musiałem. To na wypadek, aby w przyszłości nie doszło do tego…

– Caloot! Przedarli się! Wysadź go i…

– Jeszcze nie teraz.

– Wracaj!

– Lećcie sami – podjął decyzję patrząc na rosnące w oczach świetlne punkty.

– Zwariowałeś?!

Nagle przestrzeń wokół ukrytego w aktywnym polu maskującym Bastionu rozbłysła trylionami wyładowań energetycznych. Caloot najpierw spojrzał na odczyt poziomu aktywności tarcz, a potem na postęp zapisu w komputerze kwantowym. Brakowało kilku sekund. Sekund, których on już nie miał.

– Lećcie! – krzyknął niezbyt głośno, gdy Bastion lekko zadrżał.

Jeden z pierwszych napastników przebił się przez osłonę pola siłowego i próbował sforsować zewnętrzny pancerz stacji kosmicznej. Miał jednak zbyt małą prędkość początkową, więc nie przebił się przez stop tytanu powlekany warstwą materii neutronowej. „Ale zaraz to ulegnie zmianie”, przemknęło przez myśl obserwatorowi. Miał rację. Pole ochronne znikło po przeciążeniu generatorów i kolejny rozpędzony w kilka milisekund, niemal do prędkości światła, Zqotern uderzył w pancerz. Nastąpił lekki wstrząs i istota wdarła się do wnętrza przez otwór, który w nim wypaliła. Potem nastąpiły kolejne takie same drgania, gdy następni przebijali się do środka. Spojrzał na holograficzną projekcję. Niewielki statek leciał z coraz większą prędkością w kierunku zapory z pola minowego. Niemal tuż za nim leciały przyśpieszające iskierki. Okręt doleciał pierwszy do pola i miny odsunęły mu się z drogi, by w nanosekundę wrócić na to samo miejsce. Na tle czerni kosmicznej próżni dostrzegł błyski. Rzucił okiem na odczyt z zapisu. Koniec. Wstał i położył na pulpicie komputera świecący dysk, po czym nacisnął na nim sensor. Obracając się w ciężkim pancerzu, sięgnął za plecy i wyciągnął stamtąd działko. Stanął na wprost wejścia. Obraz z kamer pokazał mu rozpędzającego się prosto w pancerny właz Zqoterna. Gdy napastnik był tuż tuż, nacisnął spust broni. Powietrze lekko zafalowało, gdy niewidzialny impuls pomknął do celu. Rozpędzony Zqotern uderzył we właz. Grube na pół metra drzwi wygięły się wraz z całą ścianą do wnętrza pomieszczenia. Za plecami Caloota konsola komputera zaczęła rozpadać się na pojedyncze atomy niczym obraz w wirtualnej rzeczywistości. Na podłogę sypały się setki tysięcy iskier. Przed nim drzwi eksplodowały na zewnątrz. Nastąpiło to w momencie, gdy napastnik zaczął się przez nie przebijać. Tego wybuchu nie wytrzymał nawet jego pancerz, toteż Zqotern eksplodował razem z nimi. „A gdzie pozostali?”, pomyślał obracając głowę w bok, gdzie na ekranie migotała czerwona iskierka. Obraz z kamery na zewnątrz pokazał mu kolejnego przeciwnika, który rozpędzał się, aby sforsować grubą ścianę odgradzającą go od tego pomieszczenia. Caloot zerknął kątem oka na komputer kwantowy. Jego cała powierzchnia połyskiwała od spadających i tryskających na wszystkie strony iskier. A gdy komputer rozpadł się nieodwracalnie, ten sam proces objął podłogę i zaczął ogarniać ściany.

– Bardzo dobrze – szepnął do siebie.

*

Szedł korytarzem z bronią przed sobą. Obrał najkrótszą drogę do kolejnego przeciwnika. Za jego plecami niczym drobne trociny z obrabianego drewna sypały się iskry rozpadającego się Bastionu. Postęp rozpadu zacierał już zarys wejścia do pomieszczenia z głównym komputerem sterującym procesem, który wytwarzał strumień modelujący oraz generował dane i wysyłał je w określony obszar wszechświata. Wycelował w ścianę, do której doleciał rozpędzony Zqotern. Nacisnął spust nanosekundę wcześniej, niż on przebił się do niego. Ściana pod wpływem niewidzialnej energii wygięła się na zewnątrz dokładnie tak samo, jak poprzednio właz i eksplodowała zabijając następnego napastnika. Przeszedł przez olbrzymią wyrwę na drugą stronę. Stanął w powietrzu, gdyż pod jego nogami ziała gigantyczna dziura. Wolno obrócił się w kierunku czerwonej iskierki, opuszczając jednocześnie broń niemal pod swoje nogi. Zaraz potem nacisnął spust. Niewidzialna energia musnęła wystrzępioną krawędź podłogi zaginając ją i pomknęła dalej. W czasie krótszym niż milionowa część sekundy dotarła do rozpędzonego Zqoterna. Potężna eksplozja targnęła uciekającym w kosmiczną próżnię. Ostatni obrońca Bastionu odnalazł jeszcze jednego napastnika. Ten był całkiem blisko. Zaledwie starczyło mu czasu na naciśnięcie spustu, po ustawieniu działka przez sztuczną inteligencję pancerza na cel. Zqotern wybuchł zaledwie dziesięć metrów od niego. Potężna fala uderzeniowa eksplozji runęła między innymi prosto na niego. Gigantyczne ciśnienie rzuciło nim w tył. Przeleciał przez wyrwę, którą sam zrobił, zabijając wcześniejszego napastnika i rąbnął z impetem w metalową ścianę. Generatory pancerza złagodziły nieco zderzenie, ale i tak trochę mu zahuczało w głowie. Oparty o ścianę obracał się w stronę kolejnego celu, unosząc jednocześnie broń. Ten leciał od strony miejsca, z którego został wyrzucony. Nanosekundę później kolejny podmuch fali uderzeniowej cisnął nim w tył. Ciśnienie pchało go po ścianie przez całą długość korytarza, nim generatory wyhamowały jego pęd. W czasie tego zdarzenia sztuczna inteligencja obróciła nim w przeciwną stronę i gdy zawisł w powietrzu, strzelił. Przebijający się napastnik został trafiony bezpośrednim strzałem niewidzialnej energii, po czym eksplodował w stalowej ścianie razem z nią. I tym razem generatory nie zdążyły zareagować na czas. Kolejny raz, trąc pancerzem po ścianie z ogłuszającym zgrzytem, przeleciał wzdłuż niej w przeciwną stronę. Kilkanaście metrów dalej trafił w miejsce, gdzie schodziły się dwie ściany. Znał ich taktykę. Został namierzony i teraz wszyscy kierowali się prosto na niego. Kolejnego miał za plecami, a ruchu jedynie tyle, ile dawały mu ściany z obu stron. Nie bał się śmierci i zamierzał walczyć do końca. Broń zaczynała się samoistnie unosić, jak poprzednio. Sztuczna inteligencja naprowadziła działko i skierowała jego wylot tuż obok jego głowy. Nacisnął spust. Ściana za jego głową osłoniętą pancernym hełmem wygięła się na zewnątrz, a on odbił się od niej i skoczył w stronę wyrwy w połowie korytarza. Potężna eksplozja tym razem mu pomogła. Pchnięty niszczycielską siłą trafił niemal idealnie. Niemal, bo jego ramię uderzyło w powyginaną na wszystkie strony grubą na pół metra blachę. To obróciło nim w powietrzu z taką siłą, że omal broń nie wypadła mu z rąk. Koziołkując, leciał w przestrzeni pustego hangaru. Obracając się, widział, jak rozpędzający się Zqotern kieruje się w jego stronę. Ręce niezależnie od niego wycelowały bronią i strzelił. Napastnik eksplodował tuż przed nim. Sztuczna inteligencja zareagowała na falę wybuchu, korygując jego lot ku potężnym wspornikom podtrzymującym podłogę i sufit. Na szczęście dla niego minął je w bezpiecznej odległości, naprowadzając jednocześnie działko na kolejny cel. Niespodziewanie dla samego siebie, zaśmiał się głośno. Coraz bardziej zaczynała mu się podobać ta strzelanina. Pewnie wystrzelałby ich wszystkich, gdyby nie to, że były ich tysiące. Zdecydowanie za dużo, jak na jednego. Nagle w czerni zalegającej w hangarze zabłysło jasne światło. „Zqotern”, pomyślał w pierwszym odruchu. Zaraz potem zorientował się, że to zainicjowany przez niego rozpad Bastionu osiągnął taki etap, że przeżarte zostały grube na pół metra metalowe płyty.

*

Było jeszcze jedno miejsce, w którym mógł przedłużyć nieco swój pobyt tutaj i jednocześnie zmniejszyć ilość Zqoternów.

– Kieruj się do komory lądowiska – polecił sztucznej inteligencji.

Komputer niezwłocznie podjął odpowiednie działania. Caloot celował i strzelał do nadlatujących napastników do momentu, aż trafił do śluzy prowadzącej do szybu windy grawitacyjnej. Kiedy był tuż przed wrotami, obrócił się i strzelił do rozpędzającego się wroga. Nie widząc efektu, musiał dokonać zmiany pozycji. Właśnie przez ścianę do szybu windy przebił się następny. Tuż przed otwarciem wrót, doleciał tam ten, który był już w szybie. Połówki wrót zaczęły się rozsuwać, a on rozpoczął obrót w stronę rosnącego prześwitu. Przez jeszcze wąską szczelinę ujrzał Zqoterna. Komputer ustawił jego broń w pozycji do strzału. Napastnik rozpędził się, na ile to było możliwe w tak mało przestronnym miejscu i uderzył w drzwi usiłując się przebić. Miał jednak zbyt małą prędkość początkową, aby je przepalić. Metal zaczął się topić i kapać w dół szybu. W tym samym czasie Caloot nacisnął spust działka. Przestrzeń zafalowała pod wpływem potężnej wiązki energii. W czasie krótszym niż nanosekunda przeciwnik eksplodował, a podmuch wyrywał drzwi na zewnątrz. Sztuczna inteligencja zbroi uruchomiła generator napędu, nie pozwalając na ciśnięcie nim o ścianę za plecami. Sekundę później Caloot znalazł się w szybie windy i poleciał w dół. Zaraz potem skręcił w krótki tunel łączący szyb z lądowiskiem. Niespodziewanie komputer obrócił nim w powietrzu, a jego ręce z działkiem powędrowały do innej pozycji. Rzut okiem na ekran oznajmił mu, że prosto na niego leci Zqotern. Sztuczna inteligencja ustawiła go z precyzją. Nacisnął spust. Niewidzialna wiązka energii uderzyła w przeszkodę, którą usiłował sforsować wróg. Sypiące się iskry z grubej na pół metra blachy zostały zdmuchnięte przez wybuch. Nim urządzenia zdążyły wyhamować jego lot, potężna fala uderzeniowa eksplozji poderwała go i poniosła w kierunku ściany za jego plecami. Po kilku metrach zawisł w powietrzu tuż przed przeszkodą. Zaraz potem ponownie poleciał w kierunku lądowiska. Przeleciał przez otwarte drzwi śluzy i opadł na płytę. Stało tu kilka okrętów różnej wielkości. Gdy już wiedział, którym będzie leciał, napastnicy poznali jego położenie. Jeden z nich rozpędził się do prędkości bliskiej prędkości światła i uderzył w ścianę. Z tamtego miejsca sypnęło setkami tysięcy iskier, które rozświetliły przestrzeń. Caloot poleciał wzdłuż burty statku, zmuszając tym samym wszystkich do korekty lotu. Ten, który jako pierwszy przebił się przez ścianę, nadal rozpędzony uderzył w burtę okrętu, aby go dopaść w miejscu, gdzie uciekinier miał dotrzeć za nanosekundę. Nie uwzględnił jednak bloku napędowego z akceleratorem generującym wejście do nadprzestrzeni. Osłonięty płytami z materii neutronowej blok stanowił przeszkodę prawie nie do przebicia. Zqotern ugrzązł już w pierwszej z płyt. On wykorzystał sytuację i nim pojawił się następny, błyskawicznie przeleciał na drugą stronę. Sztuczna inteligencja namierzyła wroga, kierując w tamto miejsce działko, a on nacisnął spust. Niewidzialna wiązka przebiła częściowo pancerz, lecz nic poza tym. Nacisnął, więc ponownie spust, a potem jeszcze raz. Trzeci niszczycielski impuls dotarł do celu. Gruba płyta wygięła się zaciskając się na napastniku. Nacisnął spust kolejny raz. Tym razem płyta niemal się złożyła niczym otwarta książka, zamykając tym samym Zqoterna wewnątrz. Półmetrowa szczelina, co prawda powalała na wyjście, ale więzień musiałby się przeobrazić. Nie pozwolił mu na to. Zmienił swoją pozycję i strzelił. Trafił bezbłędnie przez szczelinę. W momencie, gdy nastąpiła eksplozja, jego wzrok padł na desantowiec. Ten okręt miał wyjątkowo potężne tarcze energetyczne. Wówczas przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Zdalnie otworzył luk desantowy w jego burcie i wleciał do wnętrza. Gdy biegł na mostek, sztuczna inteligencja włączyła wszystkie systemy i zaczęła wyprowadzać okręt na zewnątrz Bastionu. Na pełnym ciągu wyleciał w przestrzeń kosmiczną. Tu włączył na pełną moc tarcze, zmieniając kurs. Zqoterny namierzyły go w milisekundę, porzucając rozpadający się Bastion. Przyśpieszając do prędkości świetlnej, rzuciły się w pogoni za nim. On bez chwili wahania odpalił z wszystkich wyrzutni samonaprowadzające się torpedy, a do tego wystrzelił salwę zaporową z wszystkich działek. Żaden z napastników nie zrezygnował z lotu, a jedynie zmieniali błyskawicznie swoje położenie uciekając przed torpedami. Przy ich prędkości trafienie w cel graniczyło z nieprawdopodobnym szczęściem. Ten czas był mu jednak potrzebny. Dzięki zaoszczędzonym ułamkom sekund zdążył dolecieć do pola minowego i wlecieć w jego środek przez zrobiony przez nie tunel, gdy miny się przed nim rozsunęły, lecz zanim wróciły na miejsce, jeden ze Zqoternów zdążył wlecieć za nim. Caloot zrobił gwałtowny skręt desantowcem. Miny aktywowały zapalniki. Zaraz potem ujrzał na generowanym obrazie pojedyncze eksplozje, gdy napastnik używając swojej broni zestrzeliwał lecące w jego kierunku samonaprowadzające się pociski. Ponieważ był w samym środku pola, nie miał żadnych szans na przetrwanie. Najpierw na jego osłonie eksplodowała jedna mina, potem kolejne trzy przy jednoczesnym wybuchu dwóch zestrzelonych. Później była jedna wielka erupcja oznaczająca koniec. Żołnierz miał w odległości kilku minut świetlnych cel. Był nim okręt Zqoternów. Podajniki uzupełniły w wyrzutniach torpedy. Wprowadził parametry celu do komputera bojowego. Przeprogramował miny i skierował desantowiec w tym samym kierunku otoczony nimi szczelnie. Tysiące zabójczych żądeł leciało razem z nim.

– I co wy na to? – zapytał z uśmiechem na ustach.

*

Dwa kilometry od brzegu nad wodą zatoki zawisł w bezruchu niewielki pojazd. Zupełnie nie pasował do dziewiczej przyrody tego miejsca. U dołu pojazdu wolno opadła niewielka rampa. Wyszedł na nią dobrze zbudowany mężczyzna.

– Nawet nie masz pojęcia, jakie to wspaniałe uczucie być w takim miejscu po tylu tysiącach lat – stwierdził niezbyt głośno.

– Temperatura powietrza…

– Ullas bądź cicho. Słucham szumu fal. A jak tu jest, wiem lepiej niż ty. A teraz pora popływać – zdecydował.

Podszedł do krawędzi i spojrzał na niemal zielonkawą powierzchnię wodę. Wciągnął balsamiczne powietrze głęboko do płuc i z energią odbił się od rampy. Zrobił w powietrzu łuk i bez plusku wbił się w lustro wody. Zanim jego głowa pogrążyła się w odmętach ciepłej wody, przez okamgnienie zarejestrował silny błysk światła na brzegu zatoki. Gdy wypłynął na powierzchnię nie dostrzegł jednak niczego niepokojącego. Jego statek nadal wisiał w górze nieruchomo.

– Co to było Ullas?

– Słabe wyładowanie energetyczne.

– Słabe? Przecież… Tylko nie mów, że samoistne.

– Nie. Nie znam jego natury.

– A zapis z kamer?

– Jakiś tubylec coś podniósł z piasku i zaraz potem nastąpiło…

– Płynę tam. Przejmij kontrolę nad statkiem. Takie zdarzenia zawsze coś zapowiadają – stwierdził Caloot.

Płynął szybko i równomiernie. Dwieście metrów od brzegu zaczynała się płycizna. Stanął tu na nogach i burząc powierzchnię wody ruszył do miejsca skąd było widać błysk. Dzięki wojskowemu wyszkoleniu trafił idealnie. Na brzegu były ślady bosych stóp i nieco rozgrzebany piasek. Od razu spostrzegł, że ślady prowadzą do tego miejsca, ale się nie oddalają. Tak jakby ten ktoś zniknął lub rozpłynął się w powietrzu. To go nie tylko zaintrygowało, lecz i zaniepokoiło.

– Nie zarejestrowałeś żadnych wtargnięć w przestrzeń planety? – zapytał.

– Nie licząc nielicznych i małych meteorów, które wyparowały nim uderzyły w powierzchnię, nie zarejestrowałem żadnych niepokojących zdarzeń.

– Ciekawe. Ten tubylec coś znalazł. Przeskanuj to miejsce – polecił.

Kilka sekund później przyleciała w to miejsce sonda. Urządzenie wolno, bo centymetr po centymetrze przebadało obszar, aż w końcu znieruchomiało.

– Co masz?

– Interesujące znalezisko. Pod powierzchnią piachu jest szkielet wewnątrz pancerza. Ten pancerz wygląda na coś, co mogła wykonać jedynie bardzo zaawansowana technologicznie rasa.

– Zqoterny?

– Nie.

– Wykop to i dokładnie zbadaj. Jest tu jakiś rodzaj broni? Może miała tu miejsce walka.

– Broni nie ma, chociaż pancerz ma ogniwa energetyczne.

– Ciekawe? Czyżby dotknął czegoś, co sprawiło, że wyparował?

– Raczej nie. Pewny będę po przeanalizowaniu całości.

– To bierz się za to. Zwiększ ilość systemów obserwacyjnych. Ciekawe – zdarzenie nie dawało mu spokoju. – A jednak go nie ma – stwierdził i wszedł do wody.

*

Caloot chodził tam i z powrotem analizując wyniki badań, które osiągnął Ullas.

– Dwa, trzy tysiące lat – powtórzył po chwili.

– Leżał w warstwie z takiego okresu.

– Czyli jest jeszcze starsza – odparł domyślnie. – Mniej więcej, ile może mieć lat?

– Dziesięć tysięcy, a może milion.

– Żartujesz? Chyba jednak nie. Czyli ktoś tu był przed tym kataklizmem. Warunki wspaniałe, to dlaczego odlecieli?

– Sam kataklizm, a może coś jeszcze – nie sprecyzowała sztuczna inteligencja.

– A kości?

– Ten sam czas, co warstwa osadowa.

– A reszta? No wiesz… podobna do tubylców?

– I tak i nie.

– Ullas precyzyjniej.

– Budowa identyczna. Należały do mężczyzny.

– To w czym problem?

– Wiek mi się nie zgadza.

– Jakie to ma znaczenie, czy ma dwadzieścia, czy też pięćdziesiąt lat?

– Bo miał około pięćset siedemdziesiąt lat.

– Bzdura Ullas. Zero ci się podłączyło do wyniku.

– Sprawdzałem różne fragmenty. Średnia wychodzi pięćset siedemdziesiąt dwa lata, trzy…

– Nie kończ. Czyli jednak nie tubylec.

– Chyba, że przed kataklizmem dłużej żyli.

– Sam kataklizm nie mógł wpłynąć na długość życia.

– Chyba, że towarzyszyło temu coś jeszcze.

– Czyli, co? Promieniowanie? Organizmy tych, co przeżyli uległy mutacji?

– Tak. Kolejne pokolenia żyły coraz krócej. Ale czy to było promieniowanie, czy inna ingerencja… Za mało danych.

– Porównaj łańcuchy DNA tego szkieletu i jakiegoś tubylca – polecił.

Caloot podszedł do holoprojektora. Teraz inaczej patrzył na wykopany pancerz. Coś mu się w nim nie zgadzało. Niby zrobiony na istotę ludzką, ale miał kilka zagadkowych elementów.

– Ullas zrób tak… – przerwał na moment. – Odrzuć w tej zbroi elementy niepotrzebne człowiekowi. Nawet jeżeli są to ozdoby – polecił.

Sekundę później miał zupełnie inny pancerz. Ta wyglądała podobnie do tej ze Zintegrowanej Bransolety Bojowej.

– A pokaż mi to, co odrzuciłeś.

Obok zmaterializowały się odrzucone wcześniej elementy, które nie do końca pasowały do budowy ciała człowieka. Oglądał całość z różnych stron. Jako wyszkolony żołnierz intuicyjnie odgadł, że pierwotna zbroja wyglądała zupełnie inaczej.

– Dopasuj do tych elementów rodzaj istoty, który ją nosił.

– Chwileczkę.

Minęło kilka sekund.

– W bazie danych nie ma takiego gatunku.

– To improwizuj. Może wyjdzie ci coś logicznego.

Na holoprojekcji ujrzał to, co wymyśliła sztuczna inteligencja.

– To jest oparte na całym pancerzu wraz z odrzuconymi elementami – poinformował Ullas.

– Hm? Inteligentny gad? Może. Owad? – wymienił następny gatunek, który mu przyszedł do głowy. – Jak myślisz?

– Może być wszystko, co chcesz.

– No dobra. Czy coś z tej technologii sprzed miliona lat będzie dla nas użyteczne? – zmienił temat rozmowy.

– Całkiem możliwe, ale najpierw muszę to wszystko zbadać i przeanalizować.

– Zajmij się tym. Nie daje mi spokoju tamto zdarzenie. Wymyśl coś, co pomoże zaklasyfikować zniknięcie tubylca.

– Raczej nie ma to nic wspólnego z tym, co zostało odkopane. Najpierw jednak muszę…

– Mówiłeś. Badaj to wszystko – Caloot nadal oglądał stworzenie dopasowane do zbroi.

„Cholera, dlaczego odlecieli?”, pytanie nie dawało mu spokoju.

– A może zmienił się skład atmosfery po kataklizmie? – powiedział głośno.

– Jeżeli nawet, to nieznacznie. Prawdopodobnie zwiększyła się wilgotność powietrza.

– No tak. Za dużo wody – pokiwał głową w zadumie.

*

W kosmicznej przestrzeni, w odległości około tysiąca kilometrów od Ziemi, powstaje od kilku tygodni metalowa konstrukcja. Jest to prywatna inicjatywa firmy MGalaktyka nazwana Stocznią Kosmiczną. Na tym etapie jest już zmontowana z kratownic obręcz o sześćdziesięciometrowej średnicy. Do niej zamocowano habitaty otoczone wianuszkiem kolektorów słonecznych. Pięciu mężczyzn w specjalnych próżniowych skafandrach co dzień powiększa konstrukcję o dodatkowe elementy dostarczane z powierzchni planety. W tej chwili były to przypominające prostopadłościany kratownice, montowane jednocześnie w czterech równo oddalonych od siebie miejscach na obręczy.

– Uwaga! – usłyszeli głos kontrolera siedzącego w module technicznym. – Za chwilę przyleci kolejny transport z Ziemi – uprzedził. – Zachowajcie ostrożność, aby nie wpaść w strumień gazów z dysz silników hamujących – ostrzegł.

– Dzięki. Jesteśmy przypięci na krótko – odpowiedział jeden z monterów.

– Przyjąłem. Żadnych przelotów w tym czasie do bazy.

– A meteory, które…

– O jakimkolwiek zagrożeniu poinformuję was na czas – przerwał mu kontroler. – Zbych, skończ z tą zabawą.

– To nie jest…

– Zbych?! Dawaj klucz – przerwał mu jeden z monterów.

W tym samym momencie w przestrzeni kosmicznej błysnęły na krótko silniki hamujące Mieszka. Buzujący chwilę ogień ze spalanego paliwa i utleniacza rzucił słaby blask na konstrukcję. Gdy człon rakiety niemal się zatrzymał, jej komputer wyłączył dopływ obu substancji i teraz wolno sunęła ku miejscu, gdzie miała zadokować. Monterzy jak zwykle na krótką chwilę przerwali pracę, aby popatrzeć na precyzję, z jaką rakieta cumowała. Od czasu do czasu włączały się silniki manewrowe, korygując lot, aż wreszcie rakieta przylgnęła do właściwego miejsca, gdy ostatnie odpalenie silników lekko ją dosunęły. Tam trzy chwytaki napędzane siłownikami hydraulicznymi zacisnęły się uchwytach i pojazd zamarł w bezruchu.

– Widzieliście! – krzyknął podekscytowanym głosem jeden z monterów.

– Wszystko poszło, jak zawsze. Co tu się podniecać – odpowiedział inny.

– Ja nie o tym.

– To, o co ci chodzi?

– Jak ostatni raz zostały odpalone silniki manewrujące, na konstrukcji składu powstał cień – wyjaśnił.

– I co z tego?

– To był dziwny cień. Coś… jakby talerza… albo piłki. Miał kształt koła.

– Zdawało ci się.

– Widziałem… Mam to nagrane – zapewnił.

– E tam. Może i coś masz… Może to był meteor, który przeleciał… A tak w ogóle, to, co w tym dziwnego?

– Skończcie tą dyskusję. Wracamy do roboty. Trzeba skończyć z tym przęsłem – powiedział inny. – I tak już mamy tyły.

– Koniec to koniec – mruknął któryś niezbyt głośno. – Żona miała mi przysłać tort urodzinowy Agatki.

– To sobie pojemy.

*

„Co mnie podkusiło, aby tu przyjechać?”, pomyślał niemal osiemnastoletni chłopak, który ze znudzoną miną chodził z wykrywaczem metalu i od czasu do czasu przesuwał nim nad powierzchnią gruntu pokrytego warstwą piachu. Stawiał powolne kroki pomiędzy górującymi nad nim skałami. Zrezygnowany przystanął, wyjął telefon i spojrzał na odczyt. „A zasięgu jak nie było, tak nie ma”, skonkludował w myślach. Ze słuchawek wykrywacza dochodził jedynie równomierny szmer. Żadnych innych dźwięków od momentu odkopania kapsla po butelce na piwo. „Pora wracać”, zdecydował w końcu. Już zamierzał zawrócić, aby iść tą samą trasą z powrotem, ale zmienił zdanie. Skręcił w kolejną alejkę tego labiryntu. Zmienił rodzaj wyszukiwanego metalu i przesunął sondą od niechcenia tuż nad powierzchnią gruntu. Przeszedł kilka kroków, gdy nagle ujrzał litą skałę. Wykrywacz nadal niczego nie sygnalizował. „No tak. Przecież tu jest skała. Ech”, westchnął w duchu. Ze skwaszoną miną sięgnął do wyłącznika zasilania. Spojrzał na ekran i nie zauważył, że akurat w tym momencie przestrzeń pomiędzy skałami wypełniła się zielonkawą poświatą. Było to coś, co do złudzenia przypominało świetlną kurtynę, chociaż patrząc na nią z góry, miała podstawę kwadratową. A całość była prostopadłościanem.

– Pora wracać do domu – powiedział, gdy wyłączył wykrywacz, po czym zamrugał z zaskoczenia powiekami widząc przed sobą emanujące zielenią powietrze.

Obrócił się w kierunku skąd nadszedł. Tam było czyste, przejrzyste powietrze. Wyciągnął przed siebie rękę z wykrywaczem i wsunął jego cewkę w poświatę. Przedmiot nie napotkał na jakikolwiek opór, a nawet nie zareagował w żaden sposób. „Przecież go wyłączyłem”, przemknęło mu przez myśl. Nacisnął zasilanie. Nadal nic. Wsunął je głębiej, podchodząc bliżej. Poświata była tuż przed nim. Zaczął zmieniać rodzaj wykrywanych metali i nadal nic się nie działo. „Może to jakieś zarodniki dają taki kolor? Jest bezwietrznie, więc to chyba samo się utrzymuje w powietrzu”, przemknęła mu przez głowę kolejna myśl. Znał wiele takich anomalii z filmów w Internecie, gdzie nawet ciężkie wahadła utrzymują się w powietrzu niemal w poziomie. Zaciekawiony zrobił krok w kierunku poświaty, potem drugi i znalazł się w jej wnętrzu. Wewnątrz było dokładnie tak jak na zewnątrz. Z jednym wyjątkiem. Były nim różnej wielkości okna na każdej ze ścian. Wyglądały na wirtualne twory generowane przez jakiś projektor. Wewnątrz nich widział różnego rodzaju symbole.

– O kurde – powiedział z zafascynowaniem.

Dotknął jedno z nich.

– Poziom niedostępny – usłyszał jakiś głos dobiegający ze wszystkich stron.

Zamarł w bezruchu. Nic innego się nie wydarzyło. Po krótkiej chwili dotknął tego samego symbolu.

– Poziom niedostępny – powtórzył ten sam głos.

– A który jest dostępny? – zapytał głośno.

Nikt mu nie odpowiedział na pytanie. Dotknął innego symbolu. Ten był znacznie niżej.

– Poziom niedostępny.

Obrócił się wewnątrz poświaty, oglądając każde z okien. Było ich kilkadziesiąt. Znów dotknął jedno z nich. Nagle odniósł wrażenie, że z zawrotną prędkością zjeżdża w dół. Trwało to dosłownie ułamek sekundy. Miejsce, w którym był poprzednio zniknęło. Dookoła poza kwadratem, na którym stał, było ciemno. Spojrzał pod nogi. Zamiast piachu lub skały była tam emanująca zieloną poświatą podłoga. Poświata sięgała zaledwie do połowy podeszwy buta.

*

Cisza. Stał i myślał, co ma zrobić. Czy się ruszyć poza to miejsce. „Skoro już tu jestem”, przemknęło mu przez myśl i zrobił jeden krok przed siebie. Niespodziewanie zdał sobie sprawę, że z jego ręki znikł wykrywacz metalu. „Co tam”, pomyślał i zrobił kolejny krok. Nagle czarną jak smoła ciemność wypełniło światło. Błyskawicznie zmrużył oczy. Kiedy je otworzył, okazało się, że jest w gigantycznej hali pełnej nieznanych mu urządzeń.

– O kurde – powiedział z zachwytem.

– Nie rozumiem polecenia – usłyszał identyczny głos, jak na zewnątrz.

– Co? Ktoś tu jest?

– Nikt nie przebywa na terenie Bastionu poza tobą. Podaj swoje imię i status.

– Bastionu?

– Podaj imię i status.

– Ym…

– Ym, podaj status.

– Zaraz… Nie jestem Ym, tylko Krzysiek. Mam na imię Krzysiek.

– Krzysiek podaj status.

– Jestem Polakiem, jeżeli o to chodzi.

– A status?

– Uczeń.

– W jakim zakresie się szkolisz?

– Kończę technikum. Kim jesteś? – zapytał chłopak.

– Zarządzam Bastionem.

– Mogę popatrzeć? – zapytał robiąc jednocześnie krok przed siebie.

Niespodziewanie zastąpił mu drogę wysoki i barczysty mężczyzna, który pojawił się, nie wiadomo skąd. Krzysiek momentalnie przystanął. Nie bardzo wiedział, co ma zrobić.

– Jestem Caloot – przedstawił się obcy.

– Skąd tak nagle… To teleportacja?

– Nie. To jest hologram.

– Zarządzasz tym miejscem – odparł domyślnie.

– Nie. Jestem żołnierzem. Widzę, że opanowaliście pewne umiejętności.

– Czyli? Co masz na myśli?

– Znalazłeś się wewnątrz, więc wiedziałeś jak to zrobić.

– Każdy dzieciak by to zrobił.

– Dwanaście tysięcy lat temu, nikt tego nie potrafił.

– Yyy… Dwanaście tysięcy lat temu? Skąd wiesz?

– Bo sprawdzałem. Będę na planecie za rok. A teraz…

– Caloot? Dobrze zrozumiałem?

– Dobrze zrozumiałeś. To moje imię.

– Gdzieś słyszałem twoje imię.

– Możliwe.

– Czy ty miałeś coś wspólnego z… budową Ur?

– Ze starym Ur, tak.

– Starym? Jak to…

– Henoh odbudował stare Ur. Ale dosyć historii – przerwał mu Caloot. – Skoro osiągnęliście ten poziom rozwoju, grozi wam niebezpieczeństwo – dodał.

– Niebezpieczeństwo? Co masz na myśli?

– Zqoterny blokują wszystkie formy życia, które osiągają pewien poziom ewolucji.

– Kto to jest…

– Zqoterny to cybernetyczne organizmy, które posiadają wysoko rozwiniętą technologię. Pacyfikują wszystkie formy życia, które mogłyby im zagrażać w przyszłości.

– Trzeba kogoś o tym powiadomić.

– Nikt ci nie uwierzy. Postępuj…

Postać stojąca przed Krzyśkiem nagle i bez uprzedzenia zniknęła. Rozmowa została zakończona.

– Transmisja ze względów bezpieczeństwa została przerwana – poinformował poprzedni głos.

– Ale co ja mam robić? – powiedział Krzysiek.

„Ur, Henoh, Zqoterny. Co to w ogóle jest?”, pomyślał.

– Hej! Jesteś tu?! – zawołał czując, że to, co usłyszał go przerasta.

Z drugiej strony wiedział, że chce tu być. „Może… chociaż popatrzę”, ciągnęło go dalej. To było tak niesamowite, jak jakiś sen.

– O co chodzi? – zapytał głos.

– Czy… czy mogę iść dalej? – zapytał nieśmiało.

– Nie ma przeciwwskazań – odpowiedział mu poprzedni głos.

– To ja… Ym… Powiedz mi, w jakim celu powstało to miejsce? – zadał pytanie, które nieoczekiwanie przyszło mu do głowy.

– Ma służyć do obrony tej planety i być wsparciem do działań dla cywilizacji Cosc.

*

– Drawsko potwierdź gotowość – powiedział kontroler z Centrum Kontroli Lotów kosmicznych firmy MGalaktyka.

Obraz z kamer przedstawiał stojącą na płycie niedużego lądowiska rakietę. Z miejsc, do których przed chwilą były podłączone węże tankujące, w kontrolowany sposób wydobywały się kłęby parującego do atmosfery utleniacza.

– Koniec przygotowań CKL. Zbiorniki pełne, możecie zacząć odliczanie – usłyszeli w CKL.

– Uwaga! Włączam procedurę startową – poinformował wszystkich kontroler. – Trzydzieści sekund do startu – dodał.

Zaczęło się odliczanie. Główny komputer na pięć sekund przed startem odpalił silniki strumieniowe, które były absolutnym novum w tym projekcie i sześć silników rakietowych z dziewięciu. Ostatnie pięć sekund wlokło się nieznośnie. Wreszcie prawie stumetrowe cygaro wolno, niemal majestatycznie zaczęło się wznosić pośród uciekającego na wszystkie strony pyłu i kłębów spalin. Z początku powoli, ale z każdym ułamkiem sekundy coraz szybciej, gdy silniki strumieniowe i rakietowe dały pełny ciąg. Po kilku sekundach rakieta zniknęła z pola widzenia pierwszej kamery. Wszyscy odruchowo spojrzeli na kolejny ekran z kamery na dronie, wiszącym około pięciu kilometrów nad ziemią. Tutaj było widać, jak komputer sterujący napędem odpalił pozostałe silniki rakietowe. Jasne strumienie ognia wolno się rozpalały, dodając dodatkowego pędu. Rakieta pchnięta dodatkowym ciągiem przyśpieszyła jeszcze bardziej. Wkrótce minęła kolejne kamery zawieszone, jak poprzednia, co pięć kilometrów i dotarła do wysokości dwudziestu pięciu kilometrów. Tu silniki strumieniowe zostały wyłączone ze względu na zbyt rozrzedzoną atmosferę.

– Śmiało je można włączyć dopiero na dwudziestym kilometrze, a może i jeszcze wyżej – skomentował start rakiety mężczyzna siedzący przed ekranem komputera, mając na myśli trzy silniki rakietowe.

– Ten lot da nam pewne dane, ale również odnoszę wrażenie, że można. Popracujemy nad tym – wtrącił inżynier. – Może by tak w ogóle zredukować ilość silników rakietowych… a włączać je na tej samej wysokości – zasugerował nowe rozwiązanie.

– Też mi to przemknęło przez myśl, ale trzeba to najpierw przetestować. Na silnikach strumieniowych i tych kilku rakietowych nieźle sobie radzi do tego miejsca – potwierdził ten pierwszy.

– No to jest myśl. Zaoszczędzimy sporo paliwa i utleniacza, a to są setki tysięcy lub grubo ponad milion mniej – pokiwał głową inny. – Przyda się. Ale dopiero przejęcie większości lotów da nam prawdziwe zyski – dodał.

– Owszem – poparł go ten pierwszy.

– To nam pozwoli też na większą konkurencyjność na rynku Marek – powiedziała jedyna kobieta w Centrum Kontroli Lotów.

– Wy tylko myślicie o pieniądzach. Taniej nie zawsze oznacza bezpieczniej. Nadwyżka paliwa może się przydać podczas lądowania – wtrącił kontroler lotów.

– Chyba was nie zaskoczę, ale to był świetny pomysł z tymi silnikami strumieniowymi – pokiwał głową mężczyzna, który jeszcze nie zabrał do tej pory głosu.

– Najpierw była mowa o silnikach odrzutowych, ale fakt… Konkurencja już duma nad tym, jak obejść patent. Chociaż Chiny nie będą się tym zbytnio przejmować – uśmiechnął się. – Zresztą zobaczymy, jak się spiszą podczas lądowania.

– Próby lądowania wypadły pomyślnie… Połowę szampana już możemy wypić – Marek pokazał na butelkę przed sobą.

– Poczekajmy – kobieta starała się ostudzić ich zapał.

– Racja. Jeżeli uda nam się wylądować w zasadzie tylko na silnikach strumieniowych…

– Na samych? Nie sądzę – przerwał mu inżynier. – Co prawda rakieta podczas lądowania waży nieco ponad 10% swojej masy startowej, ale same strumieniowe nie dadzą rady jej posadzić bezkolizyjnie. Musi wyhamować niemal do zera tuż nad ziemią – dodał – a potem opaść. Jednak zredukowaliśmy do minimum udział silników rakietowych przy lądowaniu, a to już jest kolejny zysk na paliwie i utleniaczu. I włączają się naprawdę nisko i na krótko.

Marek pokiwał głową na te słowa. Rakieta w tym czasie wyleciała poza atmosferę Ziemi.

– Za pięć sekund nastąpi rozłączenie członów – poinformował wszystkich kontroler lotów.

Tym razem obraz przekazywały kamery zamontowane na rakiecie. Jedna trzecia z jej górnej części została odłączona w kontrolowany sposób, po czym włączyły się silniki rakietowe i człon odleciał w czerń kosmicznej pustki.

– Co tam leci? – zapytał z ciekawości kontroler.

Mężczyzna o imieniu Marek i ten, który wspomniał o silnikach strumieniowych, spojrzeli na siebie, jakby coś uzgadniali.

– Nic – odpowiedział po chwili Marek.

– No – potwierdził ten drugi, wzruszając przy tym ramionami.

– Coś tak bez przekonania… – zaczął kontroler śledząc obraz na monitorze.

– No dobra… jakby tu powiedzieć… Marek wsadził tam parę… nazwijmy to… niewygodnych osób – odpowiedział ten drugi.

– Sami nie chcieli wejść – potwierdził wymieniony z imienia i tym razem on również wzruszył ramionami.

W pomieszczeniu zrobiło się cicho.

– Ha, ha, ha. Nie chcieli wejść – zaśmiała się kobieta. – Dobre.

– Z trupami tak zawsze – Marek uśmiechnął się lekko i znów wzruszył ramionami. – Będzie mniej pytań – dodał celem wyjaśnienia powodu.

Kontroler odchrząknął głośno.

– Za ile wraca? – zapytał obojętnym głosem Marek.

– Kwadrans. To tylko kolejny test.

– Ale ładunek zostawia? – chciał się upewnić.

Kobieta popatrzyła na niego niepewnym spojrzeniem. Wyczuł jej wzrok i spojrzał na nią uśmiechnięty, po czym mrugnął do niej konspiracyjnie okiem.

*

– Ta opcja będzie dostępna po wybudowaniu kolejnego Bastionu i całego systemu przekaźników – usłyszał Krzysiek.

– Kolejnego Bastionu? – chłopak zmarszczył lekko brwi. – Czyli… A nie możesz zrobić nakładki z polskimi nazwami i tak dalej? – zaproponował.

– Nie wszystkie wyrażenia mogę przetłumaczyć. Brak mi porównań.

– Może sięgnij do Internetu i… To też ci pomoże – wyjął telefon z kieszeni spodni. – To jest urządzenie do komunikacji… Zaraz… Ale w języku polskim mówisz.

– Wiem, co to jest – miał na myśli telefon. – Jestem na bieżąco we wszystkich tematach. Prowadzę nieustannie nasłuch.

– Ale problem w tym, że pisać nie umiesz… Zresztą, po co ci to – sam sobie odpowiedział. – Nieważne. Nie masz kabla? Muszę go podłączyć…

– Połóż go na stanowisku skanera.

– Czyli… gdzie? – chłopak popatrzył na boki.

Krzysiek nagle ujrzał w głowie obraz całego pomieszczenia, a na nim wyróżnione innym kolorem urządzenie.

– Jak ty to zrobiłeś?! – krzyknął zaskoczony chłopak.

– Wy również już częściowo potraficie sterować za pomocą myśli, to ten sam proces tylko odwrotny. Większość urządzeń w Bastionie jest sterowana właśnie w ten sposób – usłyszał myśl w głowie.

– To ty? –zapytał.

– Tak. Powiedz to mentalnie.

– Jak mam to…

– Zwyczajnie. Pomyśl o tym w ten sposób, a skanery to wychwycą.

– Skanery, potraficie podsłuchiwać czyjeś myśli? – przekazał mentalnie swoje pytanie.

– Mamy takie możliwości.

– Ciekawe – ruszył w stronę urządzenia.

Bez trudu je odnalazł. Położył na jego płycie telefon. Płyta zalśniła zielonym światłem, a telefon stał się przeźroczysty. Nie dotyczyło to konturów każdego z poszczególnych jego podzespołów. Nawet cieniutkie naklejki miały kontury. Zielone światło zabłysło na sąsiednim stanowisku. Potem pojawił się tam identyczny aparat.

– Prymitywna konstrukcja oparta na podstawowych pierwiastkach – usłyszał komentarz sztucznej inteligencji.

– To po co go kopiowałeś? – zapytał pomijając milczeniem tempo procesu.

– Skopiowany model jest udoskonalony.

– Yy… Naprawdę? – niedowierzał.

– Tutaj do niczego ci się nie przyda.

– Jak to? Tutaj? Nie mogę tu zostać – powiedział. – Muszę wracać do domu – wziął kopię telefonu do ręki.

Aparat wyglądał i był w dotyku dokładnie taki sam. Włączył go i stwierdził z zaskoczeniem, że bateria jest naładowana w 100%. Obraz na ekranie był krystalicznie czysty, a do tego trójwymiarowy.

– Mogę go wziąć? – uśmiechnął się do swoich myśli.

– Oczywiście.

– Dzięki. Skoro się szybko uczysz, to podam ci kilka przykładów, które…

Przerwał, bo przed nim pojawił się holograficzny obraz. Był na nim jego najnowszy prezent od dziewczyny. Kubek.

– To jest kubek. Tylko nie mam, czym napisać…

– Podpisz go używając pola wizualizacyjnego w obrębie projektora holograficznego.

– Czyli tak – zaczął pisać nazwę przedmiotu w przestrzeni, gdzie był obraz kubka, a w miarę pisania pojawiał się napis. – Zupełnie jak w VR, ale bez kontrolerów – stwierdził.

Kilka minut trwała nauka na różnych przedmiotach, aż wykorzystali cały alfabet oraz liczby.

– Wystarczy przykładów? – zapytał Krzysiek.

– Nie do końca, ale teraz szybciej sobie poradzę z szukaniem w innych źródłach.

– W takim razie czekam – włączył ponownie telefon. – Cholera nie ma zasięgu – mruknął. – Możesz mnie podłączyć do Internetu?

Zanim się zorientował, był już podłączony. Chwilę później ujrzał przed sobą przetłumaczone wirtualne okna.

– No proszę, tempo masz niesamowite – czytał uważnie wszystkie informacje. – To mi przypomina grę komputerową. Najpierw zbuduj to i to, aby pozyskać surowce. Potem budowle… Czyli teraz mam wybrać planetę… Co mam do dyspozycji? – dotknął wybranej opcji.

Ujrzał migoczące na tle czerni galaktyki.

– Gdzie są Zqoterny?

Trzy galaktyki zmieniły kolor na czerwony.

– Znajdź coś tutaj – wskazał na galaktykę.

– Zagrożenie jest za blisko. To jest ta galaktyka, gdzie obecnie jesteśmy.

– Dobra. To może tutaj – wskazał inną.

– Rodzaj planety?

– Typu Ziemia.

– Rozpoczynam transmisję danych strumieniem modelującym.

Sztuczna inteligencja Bastionu rozpoczęła emisję promieniowania zawierającego dane do powstania nowej bazy. Nieoczekiwanie w pobliżu obszaru strumienia modelującego wiązki neutrin mionowych, które po dotarciu do celu przekształcą się samoistnie w kwarki, a te potem w poszczególne cząstki elementarne, z których składają się atomy pierwiastków potrzebnych do budowy zaprogramowanych urządzeń potrzebnych do zbudowania Bastionu, znalazła się rakieta firmy MGalaktyka schodzącą do lądowania.

*

– Dobra, połączenie przebiegło prawidłowo – zameldował kontroler. – Wszystkie systemy działają prawidłowo – dodał.

Rakieta zaczęła wolno wlatywać w atmosferę planety, zepchnięta z orbity w stronę powierzchni planety strumieniami ciągu z dysz rakietowych silników korekcyjnych. Silniki korekcyjne zostały wyłączone, a po sześćdziesięciu kilometrach opadania, komputer włączył na krótko trzy główne silniki rakietowe. Te zaczęły wyhamowywać jej prędkość, aby zminimalizować opór gęstniejących gazów atmosfery na tej wysokości. Miały działać do dwudziestego piątego kilometra, gdzie dalsze opadanie miały wyhamowywać silniki strumieniowe. Do lądowiska pozostało jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Nagle programy kontrolujące pracę poszczególnych podzespołów przestały pokazywać cokolwiek.

– Szlag! – zaklął kontroler lotów patrząc na niebieski ekran, skąd poznikały wszystkie odczyty. – Straciliśmy kontakt! – krzyknął alarmując pozostałych.

– Widzę – potwierdził informatyk przy innym komputerze, nadzorujący pracę komputerów pokładowych.

– Co się dzieje?! – Marek zerwał się z fotela.

– Wszystko padło, jakby ktoś wyłączył prąd!

– A systemy dublujące?

– Nie mogą się odpalić!

– Jak to nie mogą?! Przecież miały pracować równolegle w tle, a w razie takiej…

– Miały, ale też padły! Nie mam pojęcia, dlaczego!

– Odpal je zdalnie!

– Usiłuję, ale nie… Dobra. Odpaliły się wszystkie trzy systemy – powiedział uspokajającym tonem informatyk.

– Szybciej! Wchodzi w coraz gęstsze warstwy atmosfery – ponaglał kontroler.

Atmosfera i napięcie w pomieszczeniu kontrolnym rosło niepokojąco z każdym oddechem. Wyczuwało się, że nerwy niektórych osób mogą puścić.

– Jest procedura kontrolna… Zaraz będzie diagnostyka… Mamy diagnostykę…

Kobieta odetchnęła głębiej i jakby z ulgą.

– Szybciej! Temperatura rośnie! Mam ją w zasięgu pierwszego drona.

– Gdzie spadnie? – zapytał Marek.

– Na północy. Jest nad Bałtykiem… o ile nic się nie zmieni, spadnie do wody. Wysyłam za nią drona. Cholera!

– Co jest?!

– Może spaść na zamieszkałą wyspę.

– Szlag! – zaklęła kobieta.

Marek rzucił na nią okiem. Usta miała zaciśnięte w kreskę z huśtawki spowodowanej nerwami.

– Jest szansa, że spali się w atmosferze? – zapytał nieoczekiwanie.

– Jeżeli eksplodują zbiorniki z paliwem na odpowiedniej wysokości, to szczątki powinny spłonąć.

– Nie spłonie – wtrącił informatyk. – Komputery podjęły pracę, a systemy działają poprawnie.

Wszyscy patrzyli na spadającą daleko od drona rakietę.

– Odpalaj silniki! – krzyknął Marek.

– Daj komputerom z dwie sekundy.

– Dwie sekundy przy tej prędkości… Jakie jest jej odchylenie od pionu?

– Za duże, aby wylądowała zgodnie z założeniami.

– Daj jej prędkość startową – polecił Marek, patrząc na mężczyznę przed komputerem.

– To za mało…

– Odpaliły się silniki strumieniowe – poinformował inżynier.

– Silniki strumieniowe na całą moc! – polecił Marek.

– Dziesięć kilometrów do powierzchni – poinformował kontroler – i maleje. Temperatura rośnie niepokojąco!

– Jak tam silniki?

– Nabierają rozpędu. Ruszyły rakietowe – dodał.

Rakieta zaczęła się zbliżać do wysokości pięciu kilometrów, ale była ponad sto kilometrów od lądowiska i zbliżała się do wyspy na Bałtyku. Za pośrednictwem kamer rakiety widzieli zabudowania na lądzie, na które mogła runąć. Była przechylona i cały czas spadała, chociaż teraz zdecydowanie wolniej. Nagle obraz zaczął się rozmywać i falować z powodu gorących gazów z silników strumieniowych i rakietowych.

– Jesteśmy w telewizji internetowej – oznajmiła nieco nerwowym głosem kobieta, która cały czas śledziła informacje.

– Nieważne – powiedział Marek. – Chociaż… Co się z nią dzieje?

– Odzyskuje pion, ale wciąż spada.

– Musi wyhamować, zanim pójdzie do góry – powiedział kontroler. – Miała dużą prędkość opadania.

– Szybciej! – ponaglał ważącą ponad trzydzieści ton rakietę mężczyzna przy komputerze, patrząc na odczyty wskaźników.

Komputer rakiety cały czas obliczał jej położenie i korygował pracę silników tak, aby nie tylko wyhamować spadanie, ale jednocześnie postawić ją do pionu, toteż nie wszystkie silniki pracowały na pełnym ciągu.

– Trzy kilometry – poinformował kontroler.

– Zjedzą nas żywcem za ten hałas nad tym osiedlem – mruknęła kobieta, patrząc na to, co się dzieje.

– Daj pełny ciąg i skieruj ją nad lądowisko – powiedział Marek, pomijając jej komentarz. – Wystarczy nam paliwa?

– Zaoszczędziliśmy na starcie, ale i tak jest go na styk po tych manewrach.

– Jak wyląduje, trzeba zrobić pełną diagnostykę i sprawdzić zapis z kontrolerów lotu.

– Jasne. Może… może by powrócić do pierwszej koncepcji z silnikami odrzutowymi – zasugerował inżynier.

– Są za ciężkie. Trzeba dodatkowego paliwa, aby to zrównoważyć. No i nie będzie można zmniejszyć ilości silników rakietowych – pokręcił głową Marek.

– Zgoda. Ale nadal będzie mogła lądować głównie na silnikach odrzutowych. Te są co prawda dosyć ciężkie, ale zużywają o wiele mniej paliwa niż silniki strumieniowe, a to nam zrekompensuje resztę.

– Hm.

– Poza tym… przy lądowaniu z masy startowej rakiety zostaje tylko trochę ponad 10%, a to da nam więcej paliwa w zapasie – przypomniał swoje słowa sprzed kilkudziesięciu minut.

– Zajmij się modelem – wyraził zgodę Marek.

Tymczasem rakieta mknęła do góry po skosie w stronę Drawska, a na wysokości czterdziestu kilometrów komputer skorygował lot, kierując ją nad lądowisko.

– Uf… Mało brakowało – odetchnął z ulgą kontroler.

– Oficjalnie testowaliśmy sytuację awaryjną – powiedział do wszystkich Marek. – Przy jednych kosztach – dodał i mrugnął do kobiety.

*

– Cześć Ania – Krzysiek pocałował dziewczynę w policzek.

– Cześć Krzysiu.

Chłopak nieznacznie wygiął usta w grymasie niezadowolenia.

– Już dobrze… Krzysztofie – pogłaskała go w ramach przeprosin po policzku. – Nie za grubo się ubrałeś?

– Ania – wypowiedział jej imię z wyrzutem.

– Coś taki drażliwy? Coś ciekawego znalazłeś? Może jakąś koronę?

– Koronę? Żadnej korony nie znalazłem – wzruszył ramionami.

– No to się tylko…

Przerwała, gdyż zadzwonił jej telefon.

– Mariolka – sprawdziła. – A ja mam słabą baterię.

– To nie odbieraj.

– No coś ty, obrazi się. Daj mi swój, to oddzwonię – poprosiła.

– Mój? Naprawdę musisz odbierać?

– Krzysiek? Co jest? Zgubiłeś go?

– Nie. No coś ty – wyjął telefon i włączył.

Zbliżył go do oka. Kamera zrobiła skan siatkówki i usłyszeli dźwięk odblokowywania. Ania patrzyła na to wszystko ze zdumieniem.

– Nowy? – zapytała. – Mój brat nic nie mówił o takim modelu.

– Stary. Może pod pewnymi względami nowy. Dokończyłem aplikację i zainstalowałem sobie – wzruszył ramionami.

– Musisz zgłosić… patent – przypomniała sobie nazwę.

– Zrobię to, ale później – dał jej telefon.

– Oo… To nie tylko… Co zrobiłeś, że masz obraz trzy D.

– To złudzenie. Dzwonisz? – ponaglił ją.

Oglądając ikony na ekranie wybrała aplikację, a potem numer koleżanki.

– Cześć Mariola. Co słychać? – Ania zapytała takim tonem, jakby nie była zainteresowana.

Koleżanka coś jej odpowiedziała, a potem chwilę rozmawiały.

– Dobra kończę… – przerwała na moment, bo tamta znów coś zaczęła mówić.

Ania uśmiechnęła się przepraszająco do chłopaka.

– Nie ponaglam ciebie, ale spotkałam się z Krzyśkiem – odpowiedziała. – Pogadamy za dwie, trzy godziny, tak? Cześć. Że też ona… Zainstalujesz mi takie aplikacje? – zapytała, patrząc na niego.

– Ym… Dobra, ale dopiero, gdy się zaczną wakacje.

– Szkoda. Ale niech będzie. Co robimy?

– Może kino? – zaproponował. – Parę dni mnie nie było.

– Świetnie. Sprawdzę, co grają – wybrała na jego telefonie Internet.

Nieoczekiwanie obraz na ekranie zaczął drgać i pojawiły się zakłócenia.

– Coś się popsuło – powiedziała Ania.

Krzysiek zanim spojrzał na telefon, uchwycił kątem oka ruch. Spojrzał w tamtą stronę, lecz niczego nie dostrzegł. Jedynie powietrze lekko falowało od gorąca.

– Co powiedziałaś… Popsuło – odpowiedział. – Pokaż – poprosił.

Podała mu aparat. Spojrzał na ekran. Faktycznie coś z nim było nie tak. Ponownie uchwycił kątem oka na granicy widzenia jakiś ruch. Znów popatrzył w tamtym kierunku. I znów niczego nie dostrzegł poza falującym powietrzem. Odwrócił głowę, ale o czymś pomyślał i spojrzał w miejsce, gdzie patrzył za pierwszym razem. Tam powietrze już nie falowało. „Ciekawe”, przemknęło mu przez myśl.

– Zaczekaj chwileczkę – powiedział do dziewczyny i ruszył w stronę anomalii.

Był niemal na wyciągnięcie ręki, gdy falowanie powietrza ustało. Zaskoczony popatrzył na chodnik tuż przed sobą. Pusto. Podszedł bliżej tego miejsca i przesunął ręką na wysokości, gdzie widział to zjawisko. Nic. Zastanowiło go to jeszcze bardziej. Zawrócił do dziewczyny.

– Chodźmy – powiedział do niej.

– Co robiłeś? – zapytała zdumiona jego zachowaniem.

– Nic takiego. Zdawało mi się, że coś widzę.

– Coś? Czyli co?

– Powietrze się poruszyło.

– Krzysiek? Tylko nie mów, że widzisz, jak powietrze się rusza? Przecież…

– Źle się wyraziłem. Falowało od gorąca. To idziemy do tego kina czy nie?

Zadzwonił jego telefon.

*

– Wiecie coś? – zapytał szef laboratorium badawczego firmy MGalaktyka jednego z informatyków.

– Na razie nic, ale nie przeanalizowaliśmy jeszcze wszystkich dysków.

– Marek nalega na pośpiech.

– Zawsze może przyjść sam – wzruszył ramionami informatyk. – Daj…

– Tomek! – zawołał z odległego miejsca inny informatyk.

– Co chcesz?

– Podejdź… A może obaj podejdźcie – poprawił się.

– Chodźmy – powiedział zaciekawiony szef.

Podeszli do stanowiska.

– Co się… – zaczął i nie dokończył Tomek.

Patrzył na ekran, przez który przesuwały się całe linie komend. Niektóre miały luki w postaci brakujących znaków, przez co stawały się nieczytelne dla komputera.

– Na czym to znalazłeś?

– Główny program.

– Ciekawe.

– Sprawdźcie z matrycą – zdecydował szef.

– Na pewno to zrobimy – pokiwał głową Tomek. – To jednak nie mogło być przyczyną wyłączenia się wszystkiego. W tamtym momencie coś sprawiło, że jednocześnie padł każdy z niezależnych od siebie elementów – powiedział w zadumie.

– Tamto, to co innego, a to jest co innego. Jak to wyjaśnić?

– Zapytaj fizyków.

– Powiem Markowi co znaleźliście. Sprawdźcie każdy z dysków… bo jeżeli znajdziecie na każdym z nich to samo…

– To w jaki sposób wylądowała? – wpadł mu w słowo Tomek.

– Racja. Powinna się rozbić. Bez dwóch zdań – potwierdził szef.

– Znam się trochę na fizyce kwantowej – powiedział nieoczekiwanie siedzący przy komputerze informatyk.

– No proszę. Czyli masz teorię na…

– To mogły zrobić jakieś cząstki elementarne.

– Są zabezpieczone przed promieniowaniem.

– Owszem, ale nie przed…

– Neutrinami – wtrącił Tomek.

– A fale grawitacyjne? – zapytał szef.

– Odpada – pokręcił głową Tomek. – Neutrina zresztą też. Nigdzie się nie pisze o takich przypadkach.

– Chyba, że neutrina niosą ze sobą jakiś… potencjał – informatyk nie ustępował.

– Wiesz, że to niemożliwe – pokręcił głową Tomek.

– Dla nas owszem, ale…

– No dobra. Załóżmy, że tak jest. Tylko na Ziemi nie ma…

– Koło planety mogło coś przelecieć – zasugerował informatyk.

Dalszą rozmowę przerwał im sygnał z telefonu szefa laboratorium.

– Słucham? – odebrał połączenie.

– Proszę wszystkie zapisy z dysków odesłać do mnie – usłyszał w słuchawce głos Marka.

– Kopie, czy…

– Oryginały. Kończymy weryfikację. Mam nowe zadanie.

– Dobrze. Nadal jednak nie znamy przyczyny.

– Trudno. Nie jest to konieczne do dalszej pracy. Poprawcie program i na tym koniec.

*

– To dla ciebie – Krzysiek położył Ani na ręce coś ciężkiego i zimnego. – Nie otwieraj, aż znajdziesz się w domu – poprosił.

Dziewczyna zacisnęła dłoń na przedmiocie, po czym zbliżyła ją do zamkniętych oczu.

– Co robisz? – zapytał zaskoczony.

– Usiłuję odczytać, co to jest.

– Nic nie mówiłaś, że masz takie zdolności.

– Prawda. Nie mówiłam. Ale to ujawniło się dopiero co.

– Aa… Taka nowa… Dałem się nabrać – zaśmiał się.

– No coś ty.! To prawda – powiedziała poważnie.

– Ym… oczywiście. Mam pomysł. Powinniśmy razem prowadzić poszukiwania. Z twoimi…

– Nic z tego! – powiedziała zdecydowanie. – Idź już – pocałowała go w policzek.

– Może jeszcze…

– Jutro mam…

– Przecież już wakacje…

– Prawie, ale jeszcze nie.

– Niech będzie – zgodził się. – Zadzwoń, a o poszukiwaniach mówiłem, jak najbardziej… Pokażę ci coś fajnego – obiecał.

– Mam nadzieję – uśmiechnęła się. – Korona królów. Cześć.

– Cześć – uniósł rękę na pożegnanie.

Ania weszła do bramy budynku. Krzysiek odwrócił się w stronę ulicy i nagle zamarł w bezruchu. Powietrze pod jedną z latarń falowało niczym nad nagrzaną w słońcu powierzchnią. „O co tu chodzi?”, przemknęło mu przez myśl, po czym ruszył w stronę skrzyżowania. Za kolejnym budynkiem miał przystanek tramwajowy. Kątem oka obserwował zjawisko. Nim przeszedł kilka kroków, efekt zniknął. „Powinienem to sfotografować”, wpadł nagle na pomysł. Nim zrobił kolejne kroki nadarzyła się ku temu okazja. Drgające powietrze pokazało się kilkanaście metrów przed nim, przy kolejnej latarni. Szybko wyjął telefon i równie szybko wybrał właściwą ikonę na ekranie. Zrobił dwa zdjęcia jedno po drugim. Odniósł wrażenie, że dziwne zjawisko zaczęło się przesuwać w jego kierunku. Niespodziewanie zza zakrętu wyjechał radiowóz policyjny. Auto szybko pokonało odległość dzielącą go od Krzyśka.

– A obywatel domu nie ma? – zapytał policjant.

– Właśnie panie władzo idę.

– Podwieziemy. Wsiadaj Krzysiek.

– Dzięki Waldek. Popatrz na tamto zjawisko – pokazał ręką kierunek.

Policjant odwrócił się na siedzeniu w tył.

– Jakie? Niczego nie widzę.

Krzysiek spojrzał tam również. Było pusto.

– Aa… Dobra. Chyba mi się przywidziało – podszedł do wozu i otworzył drzwi.

*

– Ullas, sondy są na orbitach? – zapytał Caloot.

– Rozpoczęły skanowanie przestrzeni.

– Jak z pozostałymi elementami systemu?

– Pierwsze są montowane. Tysiąc sztuk będzie gotowe za czternaście godzin. Zaczął się problem z surowcami. Brakuje metali ciężkich oraz tych o wysokiej wytrzymałości.

– Jak to wygląda na pozostałych planetach?

– Jedynie pierwsza i druga planeta mają odpowiednie zasoby. Największe są na drugiej planecie.

– Buduj fabryki na Merkurym – polecił, używając nazwy znanej na Ziemi.

– Proces rozpoczęty.

Caloot oderwał wzrok od holograficznego projektora, nad czymś myśląc. Od baz ze sprzętem był odcięty. Jedyne, co mógł, to zdać się na produkcję tutaj, albo zebrać załogę tu na Ziemi i zdobyć go z tamtych miejsc. Chłopak, który tu dotarł wyglądał obiecująco, ale potrzebował znacznie większy zespół. Jego ekipa była daleko, chyba nieprędko dotrze do wybudowanego dla nich przekaźnika. Nie miał wyjścia. Pozostało mu szkolenie ludzi stąd.

– Caloot na Ziemi wykryto Zqoterna – zameldowała sztuczna inteligencja.

– Dlaczego nie jestem tym zaskoczony – powiedział sam do siebie.

Przewidział to znacznie wcześniej.

– Śledź go czujnikami pasywnymi – polecił. – Jak będzie gotowe pole minowe, to się nim zajmiemy. Ogłoś alert, gdy zbliży się do Bastionu na dwieście kilometrów.

– Zqotern jest w odległości mniejszej niż kilometr od Krzyśka – zameldował Ullas.

– Czyli blisko Bastionu. Wykrył jego zmodyfikowany telefon. Hm… I dobrze i źle – myślał głośno. – Przekaźnik ma być gotowy do użycia non stop – polecił.

– Na planecie wykryto aktywny pancerz – zgłosił Ullas.

Trzecia informacja zaniepokoiła go równie poważnie, jak i ta druga.

– Ciekawe? Czyżby on jeszcze żył? – skonkludował.

Wstał z fotela.

– Pokaż mi miejsce, gdzie namierzyłeś Strażnika.

Na holograficznym obrazie ujrzał budynek.

– MGalaktyka – odczytał nazwę na budynku firmy. – Czym się zajmują?

– Szukam danych.

Upłynęły dwie sekundy.

– Od szesnastu miesięcy pracują nad budową rakiet. Przeprowadzili kilka prób startu i lądowania w atmosferze i jedną z wysłaniem rakiety w przestrzeń okołoziemską. Możesz ją oglądać na holoprojektorze.

Caloot popatrzył na przebieg startu. Rozwiązanie było inne niż w dotychczasowych rakietach. Ta wystartowała tylko na silnikach odrzutowych, a rakietowe włączyły się na dużej wysokości. Potem było zakłócone lądowanie i tu te silniki okazały się bardzo przydatne. Dzięki nim komputer pokładowy rakiety skorygował położenie rakiety i bezwładne spadanie rakiety na powierzchnię zmieniło się w kontrolowany lot. Na końcu było kontrolowane lądowanie w przewidzianym miejscu.

– Coś im nie zagrało – skomentował.

– Rakieta dostała się w strumień modelujący, stąd to zachowanie – przekazała sztuczna inteligencja. – To było…

– Pamiętam – przerwał mu Caloot. – Czyli Strażnik ma do nich interes. Ciekawe, jaki to interes?

Szybko podjął decyzję.

– Ullas, monitoruj wszystkie rozmowy MGalaktyka, a jak już będziesz miał gotowe fabryki na Merkurym, to wyprodukuj dziesięć tysięcy min GOR trzy i pięćset sond.

– Jakie obiekty przydzielić?

– Strażnik, zarząd MGalaktyka… Dodaj też do listy miejsca, które odwiedzają i ludzi, z którymi się tam spotkają.

– Zqotern ma być objęty obserwacją?

– Ale tylko pasywnie, jak już powiedziałem.

*

– Jutro sobota, idziemy na kręgle? – zapytał jeden z pięciu chłopaków siedzących na ławce w pobliżu boiska sportowego koło szkoły.

– No pewnie – podchwycił inny. – W środę dadzą świadectwa i tyle się będziemy widzieli.

– Nie bądź takim pesymistą. Krzysiek, idziesz?

– Pewnie, że idzie. Ostatni raz…

– Aha – odpowiedział monosylabami, zapytany.

– Co aha?

– Przecież mówię, że… – Krzysiek uniósł głowę znad telefonu.

Jego wzrok padł na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie boiska. Patrzył, usiłując sobie przypomnieć, skąd go zna. Niespodziewanie go olśniło. „Niemożliwe”, przemknęło mu przez myśl. Mężczyzna wstał. Mimo odległości sprawiał imponujące wrażenie. Patrzył jeszcze przez chwilę na Krzyśka, po czym ruszył do wyjścia. „Czyżbym miał iść za nim?”, przemknęło mu przez głowę.

– Chyba… Pora na mnie. Aa… Kręgle? Powinienem być – powiedział w zadumie.

– Nie czekasz na Ankę? – zapytał zaskoczony jeden z kolegów.

– Pewnie, że czekam – przypomniał sobie o dziewczynie. – Zresztą… Może zadzwonię – wskoczył na ławkę przed sobą.

Potem przeskoczył na inną, będącą niżej, a potem na bieżnię. Przyśpieszył kroku. Minął bramę, po czym przeszedł za budynek szkoły, szukając wzrokiem mężczyzny. Ten stał nieopodal i patrzył na szkołę. Krzysiek nagle stracił odwagę. „A jeżeli to nie on”, pomyślał nagle. „Tylko się wygłupię i… z drugiej strony, to chyba nie przypadek”, skonkludował w myślach. Doszedł do wniosku, że może to być ktoś podobny. Mimo wątpliwości podszedł.

– Caloot? – zapytał, chociaż to był raczej on.

– Wreszcie… Chyba jakaś dziewczyna idzie do ciebie – powiedział.

– Jaka… Do mnie? – Krzysiek obrócił głowę w tył i popatrzył tam, gdzie obcy.

– To Ania. Na razie nic nie mów… – zaczął.

– Cześć Krzysiu – usłyszeli obaj.

Chłopak mimo woli lekko wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia.

– Cześć – odpowiedział, gdy podeszła bliżej.

– A gdzie reszta? – zapytała spoglądając z zainteresowaniem na masywnie zbudowanego mężczyznę.

– To jest Ania, a to Caloot – przedstawił ich sobie.

Zwyczajowo uścisnęli sobie dłonie.

– Egzotyczne imię – stwierdziła.

– Bo jestem… obcokrajowcem – wyjaśnił mężczyzna.

– Ale dobrze pan mówi w naszym języku – uśmiechnęła się.

– Szybko się uczę, a poza tym, od kilku lat jestem tu na stałe. Miałem, co prawda pewną sprawę… Ale to może poczekać – zdecydował. – Spotkamy się…

Caloot przerwał nagle i spojrzał w górę, w miejsce gdzie był środek mieszkalnego budynku. Nagle cały budynek lekko zadrżał i właśnie w tym miejscu się nieco wybrzuszył. Zanim Krzysiek z Anią się zorientowali, mężczyzna błyskawicznym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd coś, co przypominało bransolety, ale te były szerokie na trzy centymetry. Z jakiegoś powodu, równie szybko założył im obojgu na przeguby rąk. Ułamek sekundy później, Caloota osłonił pancerz, a zaraz potem okrył również ich dwoje. Wszystkie trzy postacie osłoniły pancerze i aktywne pola maskujące.

– Ej?! Co się dzieje?! – krzyknął Krzysiek.

– Krzysiek! Co to jest?! – zawtórowała mu bardziej, niż on, zaskoczona Ania z sekundowym opóźnieniem.

Nagle przed jej oczami pokazała się cała gama wskaźników oraz różnych symboli.

– Niczego nie używajcie – usłyszeli spokojny głos Caloota. – Jesteśmy w niebezpieczeństwie.

Tymczasem dziesięciopiętrowy wieżowiec eksplodował w tym miejscu i przeleciały przez niego jakieś postacie, które zostały natychmiast namierzone przez systemy bojowe pancerzy. Jedna z nich przypominała człowieka. Szczepione ze sobą w oka mgnieniu przeleciały przez cała ulicę i z olbrzymim impetem wbiły się w betonowy budynek szkoły. Sztuczna inteligencja zbroi uaktywniła osłony energetyczne.

– Za plecami macie działka. Wystarczy sięgnąć ręką – instruował ich pobieżnie Caloot. – Jeżeli zechcecie się unieść w powietrze, wystarczy o tym pomyśleć. Krzysiek pomóż mi zatrzymać Zqoterna – poprosił Caloot i sięgnął po działko.

*

Krzysiek zapoznany z pancerzem i jego działaniem w Bastionie zareagował od razu.

– Anka, zostań na miejscu – powiedział do dziewczyny, po czym również sięgnął ręką po broń.

Działko samo wskoczyło mu do opancerzonej dłoni. Było sporych rozmiarów, lecz nie czuł jego ciężaru. Ku jego zaskoczeniu, jego ręce samoistnie pokierowały działkiem i ustawiło się prosto na migoczący na czerwono cel. Intuicyjnie nacisnął spust. Przez przestrzeń dzielącą go od Zqoterna przemknęły zniekształcenia. Wystrzelony pocisk czymkolwiek był, dotarł w nanosekundę do niego. Zamiast go jednak zniszczyć, został odbity i rykoszetem trafił w budynek po przeciwnej stronie ulicy. Ściana w tym miejscu zaczęła tracić spójność i zaczęła się sypać niczym piasek.

– Musimy wystrzelić we troje. Ich pancerze zostały zmodyfikowane – usłyszał Caloota.

Tymczasem Zqotern puścił lub oderwał od przeciwnika, z którym wbił się w budynek szkoły i usiłował uciec. Ten ktoś wyciągnął przed siebie rękę z czymś, co wyglądało jak laska i z tego przedmiotu wytrysnął strumień silnego światła. Snop w okamgnieniu trafił uciekiniera. Ten nie mogąc rozwinąć dużej prędkości, zawisł niczym ryba na żyłce wędki. Sytuację wykorzystał Caloot z Krzyśkiem. Nim zdążyli wystrzelić, pomiędzy nimi przemknął pocisk wystrzelony przez Anię, która nabierając prędkości przemknęła obok, wznosząc się coraz wyżej.

– Anka! Miałaś zostać! – krzyknął Krzysiek.

– Nie będę stała bezczynnie – odpowiedziała robiąc jednocześnie w powietrzu ewolucję niczym akrobata skaczący z wieży do wody.

W tym czasie pocisk wystrzelony przez dziewczynę również odbił się rykoszetem, po czym poleciał gdzieś w górę poza atmosferę. Krzysiek z Calootem wystrzelili równocześnie, lecz i to okazało się nieskuteczne. Tymczasem ich sprzymierzeniec zsunął się z wybitego w betonowej ścianie leja na betonową płytę podłogi i stanął na niej w lekkim rozkroku, trzymając laskę dwiema rękami. Zqotern niespodziewanie zmienił kolor. W zasadzie dotyczyło to światła świecącego spomiędzy segmentów jego pancerza. Najpierw był to kolor żółty. Potem w nanosekundę przeszedł w kolor ciemnoczerwony, by w następnym momencie zmienić się w głęboki fiolet. W tym czasie wszyscy we troje wystrzelili. Mimo wszystko pociski i tak rykoszetowały. Dwa z nich trafiły w budynek szkoły. Jeden z nich spowodował rozpad prętów zatopionych w betonie, które łączyły poszczególne płyty. Część piętra, na którym stała postać, drgnęła mocno pod jej nogami. Płyta nieoczekiwanie przechyliła się w stronę ulicy. Ten ktoś cofnął nogę, która zaczęła zjeżdżać w przepaść, lecz nic to nie dało. Ułamek sekundy balansował ciałem, aby jednak się utrzymać, lecz piasek i pył pod stalowymi podeszwami zrobiły swoje. Zaraz potem drgnęła mu druga noga i nieubłaganie, chociaż wolno, również zaczęła się zsuwać. Tymczasem oni we troje strzelili ponownie. Powietrze zafalowało i niewidzialne pociski trafiły bezbłędnie w Zqoterna. Powietrze wokół niego zaiskrzyło. Trzymający go na uwięzi promień światła zgasł i Zqotern nabierając prędkości odleciał.

– Szlag! – zaklął Caloot.

*

Dziewczyna nie poddała się i błyskawicznie podjęła pościg.

– Anka! – krzyknął Krzysiek.

– Proszę wracać! – zawołał za nią Caloot.

– No co wy… Przecież… – nie dokończyła.

– Nigdzie nam nie ucieknie. Cała przestrzeń wokół planety jest zaminowana – wyjaśnił obcy.

Dziewczyna niechętnie, ale wróciła. Kiedy wylądowała pomiędzy zniszczonymi budynkami, wszyscy usłyszeli wycie syren straży pożarnej i policyjnych radiowozów. Caloot ruszył w stronę mężczyzny stojącego przed budynkiem szkoły.

– Byłem zaskoczony, gdy odkryłem, że żyjesz – powiedział, kiedy hełm otaczający jego głowę znikł.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko spojrzał na pokryte pancerzem sylwetki Krzyśka i Ani.

– Masz rację, to nie jest miejsce do rozmowy.

Ten nadal milczał. Nagle mężczyzna podniósł rękę z laską. Z jednego z osadzonych na niej klejnotów wytrysnął strumień światła. O dziwo, chłopak w tym samym momencie, odruchowo kierowany intuicją wyciągnął przed siebie rękę. Promień światła zgasł niczym płomień świeczki.

– Masz rację… to nie jest dobre miejsce – powiedział mężczyzna i znikł.

– Musimy zrobić to samo – powiedział do nich Caloot. – Lecimy – i wystrzelił w górę świecą, gdy pierwsze auto wjechało na sygnale w ulicę.

– Kto to był? – zapytała Ania.

– Nie mam pojęcia, ale Caloot nam powie. Lecimy za nim – zdecydował Krzysiek.

Zaraz potem wznieśli się w powietrze, zostawiając na chodniku zdumionych kolegów Krzyśka, którzy przybiegli tu, gdy tylko usłyszeli huk eksplodującego budynku. Po chwili wylądowali w środku lasku, na ruinach zamku.

– O, co tu chodzi? Kto kim jest? – zapytała Ania.

– To był Strażnik. Czego? Nie wiem… ale tak się przedstawił dawno temu… bardzo dawno temu. A teraz Zqoterny – spojrzał na Krzyśka. – Tu chodzi o przetrwanie… Zqoterny blokują rozwój każdej cywilizacji, gdziekolwiek się na nią natkną – popatrzył na Anię, gdyż ona nie wiedziała o tym nic w przeciwieństwie do jej chłopaka. – Niestety dolecieli już tutaj – powiedział ogólnie obcy.

– Prawda – usłyszeli głos.

Ania z Krzyśkiem spojrzeli w tamtym kierunku. Było pusto.

– Tylko, co my tu robimy, zamiast być w Bastionie? Dlaczego akurat tutaj? – zapytał chłopak.

Przed nimi pojawił się Strażnik. Pojawił się niczym zjawa. Zapanowała cisza.

– Jak mam to z siebie zdjąć? – zapytała dziewczyna, aby ją przerwać.

– Pomyśl o tym – odpowiedział Caloot i jego pancerz w okamgnieniu znikł.

Sekundę później zrobił to Krzysiek, a potem znikła jej zbroja.

– Od razu lepiej – odetchnęła przesadną ulgą i zaczęła oglądać migające słabym światłem diody na bransolecie. – Jak to działa?

– Potem Ania – powiedział Krzysiek. – Co my tu robimy? – ponowił pytanie.

– Powiedz im – Caloot skierował to do Strażnika.

Jego pancerz również znikł i poza nieco staromodnym ubraniem, pozostała na nim peleryna. Była długa i zniszczona. Ania patrzyła na niego, jak na dziwaka i gdyby nie to, przez co przeszła przed kilkoma minutami, zeszłaby mu z drogi. Ten, jakby z wahaniem wyciągnął przed siebie rękę. Trzymał w niej coś, co było swego rodzaju laską lub prętem. Zrobił nią oszczędny ruch i nagle znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Było to przestronne pomieszczenie, ale nie przypominało niczego, co do tej pory widzieli. Wszystko było wyrzeźbione w krysztale. Liczne kolumny rozstawione w równych odstępach, podtrzymujące sklepienie wysoko w górze i siedziska pomiędzy nimi, do złudzenia przypominały fotele lub trony. Na każdym z tych miejsc leżała laska łudząco podobna do tej, którą miał Strażnik.

– No. To tu się ukrywałeś przez tysiąclecia – stwierdził Caloot, jakby nieco zawiedzionym głosem.

Po twarzy gospodarza przemknął ledwie dostrzegalny uśmiech.

– Usiądźmy – zaproponował wskazując na siedziska.

– Obojętne…

– Miejsca jest dużo. Gdzie, kto chce – potwierdził.

Caloot jako pierwszy wziął do ręki laskę. Diody na bransolecie na jego ręce błysnęły nieco silniejszym światłem, a on usiadł.

– Co mam z nią zrobić? – zapytał obcy.

– Możesz odłożyć obok siebie, to nie ma znaczenia – udał, że nie widział reakcji bransolety.

Ania widząc to, co zrobił Caloot, podeszła do najbliższego.

– Krzysiu, usiądź obok mnie – poprosiła i wzięła do ręki przedmiot.

Kiedy ją już trzymała, wszystkie pięć kamieni na lasce błysnęło słabym światłem, po czym wolno zgasły. Na to również Strażnik nie zareagował.

– A gdzie my w ogóle jesteśmy? – zapytał Krzysiek biorąc do ręki laskę.

W tej, którą miał w ręce chłopak, kamienie błysnęły oślepiającym światłem, a on sam zamarł na moment nieruchomo, jak porażony prądem.

*

Całe pomieszczenie wraz z fotelami oraz kolumnami zaczęło wydzielać delikatną poświatę. Jakaś niewidzialna siła w ułamku sekundy uniosła chłopaka w powietrze nad fotel i nagle Krzysiek znikł.

– Krzysiu! – krzyknęła Ania i zaczęła wstawać ze swojego miejsca.

Równie niespodziewanie chłopak pojawił się nad miejscem, które zajmował wcześniej. Po tym zdarzeniu zaczęły zachodzić zmiany. Przed każdym z siedzeń zajętymi w tym momencie, a nawet tymi wolnymi, zmaterializowały się stanowiska przypominające konsole. Na środku, w przestrzeni pomiędzy kolumnami i siedziskami, pojawił się obiekt przypominający kulę. Wyglądał zupełnie, jak trójwymiarowy hologram i miał około pięciu metrów średnicy.

– No to mam nawigatora – powiedział w zadumie Strażnik.

– O czym ty mówisz? – Caloot zmarszczył brwi.

– To jest statek – niespodziewanie odezwał się Krzysiek.

– Statek? W najbliższym sąsiedztwie…

– Jest po drugiej stronie Ziemi… – wyjaśnił chłopak.

– Niemożliwe, aby tam…

– Tylko w innym wymiarze – uzupełnił chłopak.

– A ty skąd o tym… – zaczęła Ania.

– Po prostu wiem.

Caloot spojrzał na Strażnika. „To dlatego wszedł do Bastionu”, przemknęło przez myśl obcemu.

– Też ją mam, a… To dlaczego ja… – zamilkła. – Tylko on może… – spojrzała na Strażnika.

Ten tylko kiwnął głową, że tak. Spojrzała na konsolę, nad czymś myśląc, nieświadomie zrobiła ruch, chcąc się o nią oprzeć i nagle zamiast trafić na nią, niemal upadła na podłogę, bowiem niczego przed nią nie było.

– Co jest?! – krzyknęła zaskoczona.

Wyprostowała się i przesunęła rękę w tym miejscu. Ręka przeszła nie natrafiając na opór.

– To hologram? – spojrzała na Caloota.

Krzysiek również sięgnął do konsoli ręką. Przesunął palcem po jej powierzchni, jakby coś robił na niej. Obraz wewnątrz przestrzennej projekcji uległ zmianie. Ujrzeli Ziemię. Była wielkości pomarańczy. Niedaleko od niej wisiał lekko świecący obiekt.

– Księżyc – stwierdził Caloot. – A gdzie jest ten okręt?

– To jest ten statek – poprawił go Krzysiek.

– Co?

– A Księżyc jest tutaj – chłopak przesunął palcem po powierzchni konsoli.

Zobaczyli obraz z innej perspektywy.

– Jest większy niż… – Caloot przerwał.

– A usiądź tutaj – Strażnik pokazał Krzyśkowi laską inne miejsce.

Chłopak spojrzał na niego i wstał. Odłożył laskę i przeszedł przez wyświetlany obraz. Wziął leżący tam identyczny przedmiot i usiadł. Chwilę trwał w bezruchu, a potem pochylił się nad konsolą. Wyciągnął przed siebie rękę. Czegoś dotknął palcem, a potem przesunął. Na generowanym obrazie pojawiły się grafiki przypominające wskaźniki opisane obcym pismem oraz gama innych elementów. Chłopak sięgnął ręką w inne miejsce i nagle opadł całym ciałem na konsolę. W nanosekundę wszystko zgasło i zniknęło, a on runął na kryształową podłogę.

– Krzysiek! – krzyknęła Ania i zerwała się ze swojego miejsca.

Caloot był szybszy. Nim ona zrobiła dwa kroki, on już był przy chłopaku. Pochylił się i dotknął bransolety na jego przegubie.

– Nic mu nie jest – powiedział do nich Strażnik.

– Wprost przeciwnie – zaprzeczył Caloot.

– To tylko przeciążenie informacjami. Za parę godzin nie będzie po tym śladu.

– Albo się nie wybudzi – obcy był sceptyczny.

– Włóż mu do ręki… laskę, jak wy to mówicie – poradził Strażnik.

– Co pan tutaj o… – zaczęła podenerwowana Ania.

– To jest stymulator neuronowy, pomoże uporządkować wszystkie informacje i zregeneruje uszkodzone synapsy – przerwał jej.

Z wahaniem, ale zrobiła to.

– Mimo wszystko musimy udać się do Bastionu – zdecydował Caloot. – Trzeba go będzie przebadać.

– Raczej chcesz skopiować informacje – uśmiechnął się Strażnik. – Do niczego ci się nie przydadzą – zapewnił.

– Jaki Bastion? Musimy być… – popatrzyła na wyciągnięty z kieszeni telefon. – Nie działa? Dziwne? – skomentowała.

– Jesteśmy poza waszym continuum czasowym – usłyszała.

Tym razem to Caloot rzucił okiem na tamtego.

– To dlatego przeżyłeś tyle lat – pokiwał głową obcy. – Czyli… okręt jest bez załogi… to tak, jakby go w ogóle nie było, albo… jest wrakiem. No dobra… To do Bastionu – powiedział. – Przeżuć nas z powrotem na Ziemię – domyślił się, dlaczego Strażnik odwiedził siedzibę MGalaktyka.

Wydał komendę i Krzyśka okrył pancerz.

*

– A to pan – Marek spojrzał znad dokumentów.

Przyzwyczaił się jakoś do tego, że zleceniodawca pojawia się nagle i nie wiadomo skąd w jego gabinecie i w taki sam sposób odchodzi. Przestał też zwracać uwagę na jego dosyć ekscentryczny ubiór. Peleryna i zbroja. Dziwak, ale bogaty, a on potrzebował pieniędzy na rozwijanie projektu. Dużo pieniędzy.

– Projekt jest na ukończeniu, ale… – Marek zawiesił głos. – jakby tu powiedzieć… brak nam urządzenia zasilającego. Hm… na akumulatorach daleko ten statek nie zaleci. – pocierał dłonią policzek.

– Właśnie przyniosłem panu ogniwo – wyciągnął i położył na biurku laskę z pięcioma kamieniami.

Mężczyzna spojrzał na przedmiot. Zmarszczył brwi, a potem uniósł je nieco do góry.

– Ym… A jak to działa? – wstał z fotela.

Podszedł do swojego biurka od drugiej strony i spojrzał jeszcze raz z uwagą na przedmiot.

– Z tego co pamiętam… – wziął ją do ręki.

Klejnoty błysnęły silnym światłem. Mężczyzna uniósł się w powietrze i zniknął. W tym samym momencie drzwi do gabinetu się otworzyły i do środka weszła sekretarka.

– Panie prezesie… – zaczęła i spojrzała znad dokumentów trzymanych w rękach.

Ponieważ nie było go przy biurku, popatrzyła po całym pomieszczeniu. Nikogo tu nie było. Nagle mężczyzna pojawił się w tym momencie, zawieszony w powietrzu.

– Aa! – krzyknęła przestraszona.

Marek otworzył oczy.

– O co chodzi pani Grażyno? – zapytał.

Spojrzał pod nogi i opadł na podłogę.

– Co się panu stało? Co to było panie prezesie? – zapytała niepewnym głosem.

– Ee… joga – wyjaśnił.

– To są…

– Dokumenty ze skarbówki – odgadł.

– Tak… skarbówki – potwierdziła.

– Proszę to położyć na biurku. Zajmę się tym – odłożył laskę na stolik.

Kobieta spojrzała na nią odruchowo. „Co to może być?”, przemknęło jej przez myśl. Nie odważyła się jednak zapytać o to głośno. Podeszła do biurka i położyła na nim teczkę.

– Dziękuję. W zasadzie jest już dosyć późno… Może pani iść do domu. Ja jeszcze posiedzę nad tymi papierami.

– Do widzenia panie prezesie.

– Do widzenia – odpowiedział.

Zaledwie zamknęła za sobą drzwi, w pomieszczeniu pojawił się Strażnik.

– Co to było? Co… Kim pan jest, że… O, co tu chodzi? – zaczął zadawać pytania, chociaż wcześniej udał przed sekretarką, że nic się nie dzieje.

– Ma pan dar, który jest dla mnie bardzo użyteczny – usłyszał w odpowiedzi.

– O, czym pan… – przypomniał sobie miejsce, w którym był przez okamgnienie, a nie był nim jego gabinet. – Gdzie ja… byłem przed momentem? – zapytał zdenerwowanym głosem.

– Później pokażę panu to miejsce jeszcze raz… Tymczasem zakończmy temat z zasilaniem statku – zmienił temat rozmowy.

– Tak… Zasilanie? To, co z nim? – zapytał Marek marszcząc brwi.

– On może również pełnić rolę źródła energii.

– Ym…

Wyciągnął w jej kierunku rękę i laska niespodziewanie wleciała mu do dłoni. Obejrzał ją uważnie.

– Tylko jeszcze muszę wiedzieć, jak ją przekazać do silnika.

– Urządzenie jest proste – mężczyzna wyjął spod peleryny kartkę i położył na biurku.

Szef firmy MGalaktyka podszedł i wziął ją do ręki. Wyglądała jak papier, ale nim nie była. Chwilę oglądał rysunek.

– Czyli to jest źródło mocy? – spojrzał na gościa.

– Nie. Ona jest tylko wielokierunkowym przekaźnikiem.

– Zdajesz… Zdaje pan sobie sprawę, że to może mieć ograniczony zasięg?

– Dla moich celów wystarczy.

Strażnik nie zamierzał nigdzie lecieć. Jego pobyt w przestrzeni kosmicznej miał się ograniczyć jedynie do orbity, na którą zostanie wyniesiona kapsuła.

*

– Jak on się czuje? – zapytała Ania, patrząc na wskaźniki na hologramie. – To już ponad dziesięć godzin.

– Nic mu nie będzie. Jest jedynie wyczerpany. Funkcje życiowe są na właściwym poziomie – Caloot patrzył na zupełnie inny obraz.

Migały na nim nieznane jej znaki, ale zupełnie inne niż w „kryształowej komnacie”, jak nazwała miejsce, gdzie byli poprzednio.