1939. Wojna? Jaka wojna? - Cezary Łazarewicz - ebook

1939. Wojna? Jaka wojna? ebook

Cezary Łazarewicz

4,0

Opis

Co sprawiło, że Polacy na kilka miesięcy przed wybuchem straszliwej wojny, popadli w zbiorowy optymizm i nie wierzyli, że stoją na krawędzi Armagedonu?

Piątego stycznia 1939 roku kanclerz Adolf Hitler z najwyższymi honorami podejmuje Józefa Becka, polskiego ministra spraw zagranicznych, w swojej alpejskiej rezydencji w Berghof i zapewnia go, że na niczym nie zależy mu tak bardzo, jak na silnej i niezależnej Polsce. Zwykli Polacy żyją swoimi codziennymi sprawami.

Trzydziestego pierwszego sierpnia tego samego roku Joachim Ribbentrop nie chce się spotkać z żadnym polskim dyplomatą.

Uznaje, że nie ma o czym rozmawiać.

Czy w 1939 roku mogło się to wszystko potoczyć inaczej?

Po przeczytaniu dziesiątek wspomnień, pamiętników, dzienników, książek, starych gazet – wydaje mi się, że istniała też inna droga. Gdańsk naprawdę był celem Hitlera, a nie – jak uczono mnie w szkole – tylko pretekstem do rozpętania wojny.

Cezary Łazarewicz

Dziennikarz prasowy, reporter i publicysta. Publikował w czołowych polskich tytułach, między innymi w „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”, „Polityce”. Autor wielu książek, laureat nagród, w tym Nike za Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka. Mieszka pod Warszawą, pochodzi z Darłowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (108 ocen)
44
33
25
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gamba35

Z braku laku…

W rozdz. kwiecieǹ 1939cytowany czesto przez autora niejaki William L. Shirer z radia CBS pisze /o Polakach/pokazali mi powolne bombowce i dwuplatowe myśliwce . Bombowce to musialy być PZL 37 Loś i te byly akurat szybkie a polskie myśliwce to PZL P11 i te byly jedoplatowe .Moze przed pokazem Shirer skosztowal zbyt wiele polskiej wódki/o której wcześniej wspomina/przed pokazem lotniczym i widzial podwójnie.Autor te bzdury cytuje bez zastanowienia. Dodatkowo autor uzywa uparcie form ZSRR zamiast uzywanej przed wojnà ZSSR oraz radziecki zamiast bolszewicki.
00

Popularność




Copyright © Cezary Łazarewicz, Ewa Winnicka, Czerwone i Czarne

Projekt okładki Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Korekta Barbara Zawiejska

Skład Tomasz Erbel

Wydawca Czerwone i Czarne Sp. k. ul. Walecznych 39/5 03-916 Warszawa

Wyłączny dystrybutor Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl

Jurkowi, z którym nie zdążyłem

Wstęp

Czy w 1939 roku mogło się to wszystko potoczyć inaczej? Po przeczytaniu dziesiątków wspomnień, pamiętników, dzienników, książek, starych gazet – wydaje mi się, że istniała też inna droga.

Gdańsk naprawdę był celem Hitlera, a nie – jak uczono mnie w szkole – tylko pretekstem do rozpętania wojny.

Wojna wybuchła przez niezrozumienie.

Hitler obiecał upokorzonym po traktacie wersalskim Niemcom powstanie z kolan, odzyskanie wszystkich straconych terenów i zjednoczenie Niemców pod jedną: narodowosocjalistyczną swastyką. I swój cel realizował krok po kroku. Przyłączył do Rzeszy Austrię, czeskie Sudety i litewską Kłajpedę. Wszystko to odbywało się bez jednego wystrzału, metodą dociskania przeciwnika do ziemi i faktów dokonanych. W hitlerowskim marszu po „swoje” ostatnim trofeum miał być Gdańsk – miasto o dziwnym powersalskim statusie: rządzone przez miejscowy samorząd, nadzorowane przez Polskę i Niemcy.

Hitler nie rozumiał, skąd opór Polaków, by to niemieckie, jak uważał, miasto wróciło znowu do wielkiej Rzeszy. Józef Beck, polski minister spraw zagranicznych – który prowadził negocjacje z Niemcami – nie rozumiał, że Hitler wcale nie blefuje i się nie cofnie. Na początku kwietnia pojechał do Londynu i przywiózł stamtąd, jak sądził, gwarancje bezpieczeństwa i pokój. Nie rozumiał, że Brytyjczycy porozumieniem z Polską wycofują się tylko z kompromitującej polityki ustępstw wobec Hitlera i że nie kiwną palcem, gdy dojdzie do wojny, bo po prostu nie są do niej gotowi.

My też nie byliśmy na wojnę gotowi. Potrzebowaliśmy czasu, a zyskać go mogliśmy tylko – dogadując się z Hitlerem w sprawie Gdańska lub ze Stalinem przeciwko Hitlerowi. Beck nie rozumiał, że to koniec prowadzonej przez niego przez lata polityki równowagi między dwoma mocarstwami, że coś trzeba wybrać. Że żaden Anglik ani Francuz nie ma zamiaru umierać za Gdańsk.

Najgorsze, że nie rozumiał militarnego położenia Polski. Że w zderzeniu z potężną machiną wojenną Niemiec nie mamy żadnych szans. Mnie było łatwiej to bardzo wyraźnie zobaczyć, bo zajrzałem za kulisy wielkiej polityki, a Beck działał po omacku.

Jeszcze mniej rozumieli zwykli Polacy, przed którymi władza ukrywała informacje o niemieckich żądaniach zwrotu Gdańska. W piątek 28 kwietnia 1939 roku wszystkiego dowiedzieli się z przemówienia Adolfa Hitlera w Reichstagu. Był gniew w narodzie, ale też poczucie, że skończyły się żarty i trzeba będzie w końcu utrzeć nosa tym bezczelnym Niemcom.

Bo jedno, co pozostaje w nas od osiemdziesięciu lat niezmienne, to nierealistyczne poczucie własnej pozycji w Europie i świecie. Przekonanie, że to my rozgrywamy Europę, a nie Europa nas, i że muszą się z nami liczyć.

Gdy śledzi się debatę publiczną poprzedzającą wybuch drugiej wojny światowej, zadziwia podobieństwo do czasów współczesnych. Jak tamci Polacy byli podobni do nas! Jak bardzo się nienawidzili, jak oskarżali o zdradę i sprzeniewierzenie wartościom, jak rozdęli patriotyczny balonik. Wtedy też bój toczył się o utrzymanie zagrożonej polskiej tożsamości narodowej, o sposoby zwiększenia przyrostu naturalnego, liberalną demokrację, która miała być w schyłku, i o to, kto lepiej działał na rzecz Polski – ci, którzy służyli Marszałkowi, czy ci, którzy go zwalczali.

I jeszcze jedno pozostało niezmienne: przekonanie, że za wszystkim stoją Żydzi.

Cezary Łazarewicz

Styczeń

Wniedzielę 1 stycznia 1939 roku trzydziestodwuletnia Romana Oszczakiewicz otwiera na noworoczną wróżbę tomik poezji Łąka Bolesława Leśmiana:

Nadchodzi rok nieistnienia. Nadchodzi straszne bezkwiecie. W tym roku wszystkie dziewczęta wyginą niby motyle. Ja pierwsza blednę samochcąc i umrzeć muszę za chwilę i już umieram – o, spojrzyj i już mnie nie ma na świecie.

„Dziwny wiersz” – pisze czarnym atramentem w brulionie.

Ta urodzona w Paryżu absolwentka warszawskiej pensji Klementyny Tańskiej-Hoffmanowej od pięciu lat mieszka w Krakowie wraz z mężem, kapitanem Wojska Polskiego Henrykiem Oszczakiewiczem, i siedmioletnią córką Mają.

Na zdjęciu wklejonym do zeszytu ma krótko przystrzyżone włosy i biały, sportowy kombinezon. Jest szczupła i się uśmiecha. Dziennik prowadzi od trzech miesięcy, od chwili wkroczenia polskich żołnierzy do czeskiego Cieszyna. (We wrześniu 1938 roku na konferencji w Monachium przywódcy europejscy zdecydowali o przekazaniu czeskich Sudetów Niemcom. Wykorzystując zamieszanie, rząd polski wysłał ultimatum Czechosłowacji, żądając zwrotu Zaolzia i 2 października 1938 roku, uprzedzając Niemców, trzydziestopięciotysięczna armia Polska pod dowództwem generała Władysława Bortnowskiego wkroczyła na Zaolzie. Przyłączono wtedy do Polski obszar 870 kilometrów kwadratowych, na którym żyło 230 tysięcy Polaków).

„Dziś Cieszyn będzie nasz. Odrzucam wszystkie refleksje i krytykę. Jest tylko radosny dzień Pokoju i powrotu naszej ziemi do Polski” – zanotowała Romana 2 października 1938 roku w swoim pierwszym wpisie w zeszycie.

Jest jeszcze dopisek długopisem, kreślony starczą ręką: „Ten zeszyt to raczej pamiętnik naiwnej pensjonarki, którą pozostałam mimo małżeństwa i macierzyństwa. Może jednak warto brnąć przez to do dni wrześniowych 1939 roku?”.

* * *

W Hiszpanii trwa wojna domowa, w Warszawie – euforia po przyłączeniu Śląska Zaolziańskiego do Polski, w Europie drżą w obawie przed wojną, którą cztery miesiące temu udało się zażegnać „układem monachijskim”. Przywódcy Włoch, Francji i Wielkiej Brytanii decydują wtedy o oddaniu dużej części Czechosłowacji Niemcom. Wszystko to odbywa się bez jednego wystrzału, przy całkowitej bierności, a nawet wsparciu europejskich mocarstw – Francji i Wielkiej Brytanii, które w Monachium we wrześniu 1938 roku akceptują rozbiór Czechosłowacji.

Czy Hitlerowi to wystarczy, czy wybuchnie wojna?

Na to najtrudniejsze pytanie próbuje znaleźć odpowiedź pięćdziesięciosiedmioletni prezes Polskiego Towarzystwa Astrologicznego Jan Starża-Dzierzbicki.

Silne dysonansowe wibracje Marsa przedstawiają się na rok 1939 wyjątkowo groźnie. Furia znaku Skorpiona przy połączeniu z księżycem Marsa (promotora wszystkich wojen) osiągnie najwyższe natężenie w początkach maja i międzynarodowy konflikt będzie wisiał wtedy na włosku, ale jak zapewnia w horoskopie na nowy rok prezes Starża-Dzierzbicki, wojna jednak nie wybuchnie.

Czy można mu wierzyć?

Redakcja „Kuriera Warszawskiego”, która zamówiła u astrologa horoskop, przypomina, że był jedynym, który już w 1935 roku przewidział anszlus Austrii. Starża-Dzierzbicki uchodzi w Polsce za największego jasnowidza, który w tych niepewnych czasach cokolwiek może przewidzieć.

Co prawda jego horoskop zapowiada groźne momenty dla świata jeszcze w lipcu, sierpniu i we wrześniu, gdy Saturn będzie przechodził przez miejsce Słońca, ale wcale tak nie musi być, dlatego uspokaja: „Astrologia w niczym nie ogranicza wolnej woli człowieka, a działanie wpływów kosmicznych reprezentuje tylko pewne ogólne tendencje, które zawsze można przezwyciężyć”.

Więcej optymizmu płynie ze światowej centrali wróżb i przepowiedni w Paryżu.

Wróżka madame Florida dostrzega cały szereg zagrożeń dla Europy, ale uważa, że stosunki francusko-niemieckie będą coraz lepsze, a sprawy międzynarodowe – rozwiązane.

Madame Christine Nora wróży wiosną niepokoje społeczne, finansowe, międzynarodowe tarcia i wyładowania, ale zapewnia, że katastrofy żadnej w Europie nie będzie. „Pokój uda się utrzymać” – uważa.

„Jak widzimy, nadchodzący rok będzie to okres ciężki i brzemienny w zawikłania, ale nie grożący żadnemi katastrofami – pisze „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Wróżbici zgadzają się w jednym, tym najważniejszym punkcie, że pokój w Europie nie zostanie obalony.

* * *

„Koniec roku upłynął w męczącej świadomości, że nic właściwie nie zostało istotnie załatwione, a przyszłość niepewna zmusza do największej czujności i uwagi” – pisze w swoich wspomnieniach polski minister spraw zagranicznych Józef Beck. Ma wtedy czterdzieści pięć lat i błyskotliwą karierę za sobą. W wieku dwudziestu lat zostaje adiutantem Józefa Piłsudskiego, dwudziestu ośmiu – attaché wojskowym w Paryżu, trzydziestu – szefem gabinetu ministra spraw wojskowych, trzydziestu sześciu – wicepremierem, trzydziestu ośmiu – ministrem spraw zagranicznych. Od śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego w 1935 roku prowadzi samodzielnie polską politykę zagraniczną i dba o równowagę między dwoma potężnymi sąsiadami – Niemcami i Rosją.

Boże Narodzenie, sylwestra i Nowy Rok 1939 roku Beck z żoną spędza na południu Europy w Monte Carlo. W drodze powrotnej do Warszawy zostaje zaproszony do Berchtesgaden, alpejskiego kurortu, w którym na stoku góry Obersalzberg swoją rezydencję ma najpotężniejszy polityk w Europie – kanclerz Trzeciej Rzeszy Adolf Hitler. Ostatni rok to czas jego triumfów. W marcu 1938 roku Hitler przyłącza do Rzeszy Niemieckiej Austrię, a w październiku – część Czechosłowacji. Dzięki niemu Niemcy są dziś najpotężniejszym państwem w Europie.

W polskiej prasie spotkanie Becka z Hitlerem w czwartek 5 stycznia 1939 roku przedstawiane jest jako partnerska rozmowa dwóch potężnych sąsiadów, która, na dodatek, odbywa się zreszta na prośbę Hitlera. Podkreśla się, że trwała ona aż trzy godziny i nie wykazała zasadniczych różnic między politykami.

„Wizyta ministra Becka u kanclerza Hitlera nie jest nagłą niespodzianką, lecz logiczną konsekwencją polskiej polityki zagranicznej i stosunków łączących Polskę z Rzeszą” – pisze „Ilustrowany Kurier Codzienny”, najpopularniejsza gazeta międzywojennej Polski. I dalej: „Przyjęcie, jakiego minister Beck doznał w Obersalzberg i okazane mu honory uważane są za wyrazy dążenia rządu Rzeszy do utrzymania z Polską jak najbardziej przyjaznych stosunków”.

Niemiecki korespondent rządowego dziennika „Gazeta Polska” Kazimierz Smogorzewski uspokaja czytelników, że pogłoski o politycznych zamiarach Niemiec wobec wschodniej Europy nie znalazły w ogóle potwierdzenia w rozmowach, które toczyły się w „atmosferze szczerości”.

Prawdziwy ich przebieg trzymany jest jednak w największej tajemnicy przed opinią publiczną. W rozmowie z Beckiem Hitler bowiem jasno stawia żądania Rzeszy wobec Polski. Chodzi o zbudowanie eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Polskę, łączącej Niemcy z Prusami i przyłączenie Wolnego Miasta Gdańska do Niemiec. Ten temat pierwszy raz oficjalnie pojawia się podczas spotkania polskiego ambasadora w Berlinie Józefa Lipskiego z ministrem spraw zagranicznych Rzeszy Joachimem von Ribbentropem w Berchtesgaden 24 października 1938 roku. Jest to wtedy tylko propozycja do rozważenia, którą można by przedyskutować podczas planowanej najbliższej wizyta Becka w Niemczech.

„Gdańsk jest niemiecki, zawsze pozostanie niemiecki i wcześniej czy później stanie się cząstką Niemiec” – mówi teraz Beckowi kanclerz, ale jednocześnie zapewnia, że Niemcom zależy na silnej Polsce i nic jej ze strony Rzeszy nie grozi.

„Po mojej spokojnej, ale uzasadnionej odmowie cofnął się jeszcze, tym razem nie stawiając sztywnych formuł ani definitywnych żądań” – notuje minister Beck.

Następnego dnia po spotkaniu z Hitlerem ten sam temat powraca w czasie rozmów z Joachimem von Ribbentropem. Tylko że ostrzej i brutalniej. „Można było przypuszczać, że Hitler jeszcze się wahał, natomiast było jasne, że Ribbentrop konsekwentnie dążył do zaostrzenia sporu” – notuje Beck, który po przyjeździe do Warszawy zdaje relacje ze swoich niemieckich negocjacji prezydentowi Ignacemu Mościckiemu i marszałkowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu. Mówi im wprost, że to wszystko może prowadzić do wojny.

W swoich wspomnieniach Beck pisze, że od tego momentu postawa Polski wobec Niemiec zostaje jasno określona: stanowczość, przy jednoczesnym zachowaniu spokoju i określeniu wyraźnej granicy między prowokacją a „non possumus” (nie możemy).

„Chwiejne stanowisko z naszej strony prowadziłoby nas w sposób nieunikniony na równię pochyłą, kończącą się utratą niezależności i rolą wasala Niemiec” – pisze Beck.

* * *

„Kurier Warszawski” publikuje odpowiedź polskich pisarzy na ankietę dziennika: Jak sobie wyobrażasz Polskę i Warszawę za dwadzieścia lat – w roku 1959?

Wacław Grubiński:

Warszawa się zmieni do tego stopnia, że kto by ją dzisiaj opuścił, po powrocie do niej w r. 1959 nie będzie mógł jej poznać. Sprawią to nowe szerokie tętnice, monumentalne gmachy, strzeliste wiadukty, klomby uliczne i skasowanie tramwajów. Rozumie się samo przez się, że kinematograf z roku 1959 będzie dawał całkowite złudzenie rzeczywistości trzywymiarowej, ale jego repertuar pod względem wartości literackiej wyświetlanych utwo­rów nie zmieni się na jotę, ponieważ szerokie masy publiczności zawsze będą tego repertuaru pożądały.

Maria Kuncewiczowa:

Za lat dwadzieścia podobno nie zostanie już ani kropli ropy w Zagłębiu Borysławskim, benzynę całkowicie zastąpi elektryczność.

Dwadzieścia lat temu robotnik amerykański chwalił się przed sąsiadami rowerem i wyżymaczką, dziś ma samochód, radio, patefon i lodownię mechaniczną. Ponieważ nasz robotnik zaledwie w tej chwili przestał się chwalić rowerem i wyżymaczką, właśnie instaluje radio, więc za dwadzieścia lat będzie miał prawdopodobnie samochód i lodownię mechaniczną.

W ciągu tego okresu może runąć teoria kwantów, kilka republik, może powstać w Warszawie salon kosmetyczny, skąd Warszawianie bez różnicy płci i wieku będą wyfruwali na słońce z młodzieńczością skowronków, z gracją ibisów.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.