Odkrywając wolność 2. W obronie rozumu - Leszek Balcerowicz - ebook + książka

Odkrywając wolność 2. W obronie rozumu ebook

Leszek Balcerowicz

3,0

Opis

Odkrywając wolność 2. W obronie rozumu to książka, która podobnie jak pierwsza część stanowi zbiór artykułów liberalnych myślicieli społecznych, poruszających fundamentalne kwestie indywidualnej wolności i jej wpływu na rozwój społeczeństw. Teksty poruszają szerokie spektrum tematów: Jakiego rodzaju ustroje w największym stopniu gwarantują wolność mieszkańcom? Jaki jest związek między wolnością gospodarczą i demokracją? Jak wolnorynkowy kapitalizm przyczynia się do rozwoju gospodarczego? Dlaczego mimo empirycznych dowodów na efektywność kapitalistycznego ustroju gospodarczego wciąż odżywa jego krytyka?

Wyboru tekstów dokonał prof. Leszek Balcerowicz. On też napisał wstęp do książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 687

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Leszek Balcerowicz, Wstęp

Wstęp Odkry­wa­jąc wol­ność 2. W obro­nie rozumu

Leszek Bal­ce­ro­wicz

1. Dlaczego kolejny zbiór esejów o wolności?

Pierw­szy zbiór wybra­nych przeze mnie tek­stów zaty­tu­ło­wany Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów spo­tkał się z dużym zain­te­re­so­wa­niem – książka sprze­dała się w ponad 50 tysią­cach egzem­pla­rzy. Zachę­ciło mnie to do przy­go­to­wa­nia następ­nego zestawu ese­jów i ana­liz.

Jed­nak naj­waż­niej­szym powo­dem mojej decy­zji o wyda­niu dru­giego tomu jest to, że indy­wi­du­alna wol­ność (wol­ność jed­nostki), choć fun­da­men­tal­nie ważna dla jako­ści życia ludzi, pod­lega nie­ustan­nym ata­kom. Nie­które biorą się ze złej woli – dąże­nia do osią­ga­nia korzy­ści wyni­ka­ją­cej ze wzro­stu wła­dzy poli­ty­ków (pań­stwa). Inne – z nie­zro­zu­mie­nia wagi indy­wi­du­al­nej wol­no­ści i/lub oddzia­ły­wa­nia antywol­no­ściowej, eta­ty­stycz­nej pro­pa­gandy na poglądy i zacho­wa­nia wielu osób. Z oby­dwoma zja­wi­skami mamy do czy­nie­nia w Pol­sce, zwłasz­cza w ostat­nich latach.

Takie słowa, jak wol­ność, pra­wo­rząd­ność, prawa, pań­stwo, odno­szę do czyn­ni­ków zmien­nych, czyli takich, które przy­bie­rają różne natę­że­nie lub postać w rze­czy­wi­stym świe­cie, a ści­ślej w róż­nych ustro­jach, czyli sys­te­mach zło­żo­nych z roz­ma­itych insty­tu­cji.

Defi­ni­cje tych pojęć (ter­mi­nów) nie są celem samym w sobie, lecz nie­zbęd­nym kro­kiem do fun­da­men­tal­nie waż­nej ana­lizy, jaką postać ich desy­gnaty, czyli to, do czego się odno­szą, mają w roz­ma­itych kom­bi­na­cjach insty­tu­cjo­nal­nych oraz – jakie są tego skutki.

Dla­tego ogra­ni­czam tu do mini­mum ter­mi­no­lo­giczne wyja­śnie­nia, by następ­nie sku­pić się na głów­nym tema­cie: alter­na­tyw­nych ustro­jach oraz błę­dach i nie­po­ro­zu­mie­niach na ten temat.

Dalej oma­wiam nastę­pu­jące kwe­stie:

− Co to jest pań­stwo?

− Jak poj­mo­wać wol­ność?

− Gra­nice wol­no­ści

− Wol­ność a rów­ność

− Prawa nega­tywne (wol­no­ściowe) kon­tra prawa pozy­tywne (rosz­cze­niowe)

− Sfery (rodzaje) wol­no­ści z lotu ptaka

− Sze­roka wol­ność gospo­dar­cza i jej rdzeń – wła­sność pry­watna: szcze­gól­nie ważna i szcze­gól­nie ata­ko­wana

− Kon­cep­cje natury ludz­kiej i ich ustro­jowe kon­se­kwen­cje

− Co robić w spra­wie wol­no­ści?

2. Co to jest państwo?

Z wyjąt­kiem pustel­ni­ków oraz Robin­sona Cru­soe do chwili poja­wie­nia się Pię­taszka ludzie żyli w mniej­szych lub więk­szych gru­pach. Z tym pod­sta­wo­wym fak­tem są zwią­zane bar­dzo ważne poję­cia, które odno­szą się do sto­sun­ków mię­dzy ludźmi, takie jak wol­ność, wła­sność, przy­mus, spra­wie­dli­wość, pań­stwo, prawo, wła­dza itp. Nie możemy się bez tych waż­kich pojęć obyć, choć nie są one powszech­nie i w pełni zro­zu­miałe, po czę­ści ze względu na róż­no­rod­ność form zbio­ro­wego życia ludzi, a po czę­ści dla­tego, że owe poję­cia pod­le­gały i pod­le­gają – świa­do­mym lub nieświa­do­mym – ope­ra­cjom, które wypa­czają ich pier­wotny sens.

Patrząc na histo­rię z lotu ptaka, dostrze­gamy dwa rodzaje grup, w jakich żyli ludzie:

1. Nie­wiel­kie grupy oparte na wię­zach krwi: szczepy, klany, ple­miona, które nie mają orga­ni­za­cji nazy­wa­nej „pań­stwem”.

2. Dużo więk­sze grupy nie­oparte na wię­zach krwi, okre­ślane czę­sto jako „spo­łe­czeń­stwo” i mające pań­stwo.

Ten podział jest roz­łączny tylko wtedy, gdy kate­go­rię pierw­szą zawę­zimy do grup ludzi żyją­cych poza zasię­giem jakie­go­kol­wiek pań­stwa. Współ­cze­śnie grup tego rodzaju jest bar­dzo mało, ale w takich for­mach zrze­sze­nia ludzie byto­wali przez więk­szość swych dzie­jów. Grupy oparte na wię­zach krwi ist­nieją jed­nak rów­nież wewnątrz spo­łe­czeństw; co wię­cej, bez naj­mniej­szej z nich, a mia­no­wi­cie rodziny, nie było do tej pory spo­łe­czeństwa. W nie­któ­rych pań­stwach, np. w Afga­ni­sta­nie i wielu kra­jach Afryki, ist­nieją dodat­kowo silne struk­tury ple­mienne, co rodzi napię­cia mię­dzy wła­dzą ple­mienną a pań­stwową.

Zanim zosta­wimy na ubo­czu grupy bez pań­stwa, nazy­wane w filo­zo­fii „sta­nem natury”, warto zazna­czyć, że ich wizje były wśród filo­zo­fów zróż­ni­co­wane i słu­żyły im jako pod­stawa do pre­zen­to­wa­nia roz­ma­itych kon­cep­cji natury czło­wieka oraz – co się z tym wiąże – poglą­dów na temat pożą­da­nego zakresu i cha­rak­teru pań­stwa. Owe wizje stanu natury nie­wiele miały wspól­nego z bada­niami grup opar­tych na wię­zach krwi i wahały się od lubia­nej przez filo­zo­fów, na czele z Jeanem-Jakiem Rous­seau, kon­cep­cji „szczę­śli­wego dzi­kusa” do ponu­rego obrazu krót­kiego i bru­tal­nego życia w takich wspól­no­tach (poglądy pre­zen­to­wane głów­nie przez Tho­masa Hob­besa).

Z faktu, że bez prze­rwy sły­szymy o pań­stwie, nie wynika jed­nak auto­ma­tycz­nie, że wiemy, o co cho­dzi. Część trud­no­ści bie­rze się z tego, że słowo „pań­stwo” obro­sło grubą war­stwą emo­cjo­nal­nych sko­ja­rzeń, dużo czę­ściej pozy­tyw­nych niż nega­tyw­nych. Sko­ja­rze­nia pozy­tywne gra­ni­czą z deifi­ka­cją pań­stwa. Ma to swoje źró­dło mię­dzy innymi w filo­zo­fii, a szcze­gól­nie w spe­ku­la­cjach nie­miec­kiego filo­zofa Geo­rga Wil­helma Frie­dri­cha Hegla o pań­stwie, które jest zwień­cze­niem histo­rii. Ber­trand Rus­sell (1997), współ­twórca logicz­nych pod­staw mate­ma­tyki, pisze, że „Hegel i jego zwo­len­nicy myślą, że «praw­dziwa» wol­ność polega na ule­gło­ści wobec poli­cji”.

Na pozio­mie mniej inte­lek­tu­al­nie wyra­fi­no­wa­nym, choć nie­ko­niecz­nie bar­dziej nie­do­rzecz­nym, deifi­ka­cję pań­stwa odnaj­du­jemy w popu­lar­nych wie­rze­niach, że pań­stwo stoi ponad pra­wami przy­rody, mate­ma­tyki i eko­no­mii – i dzięki temu roz­daje roz­ma­ite dobra, a nic nikomu nie odbiera. A poza tym dowolny pro­blem może zostać roz­wią­zany tylko przez pań­stwo. Jest to „men­tal­ność sowiec­kiego dzia­ła­cza”.

Każda trwała grupa ludzi, typu zarówno pierw­szego, jak i dru­giego, ma swój sys­tem insty­tu­cjo­nalny, czyli ustrój. Rozu­miem przez to zestaw pona­do­so­bo­wych reguł (zaka­zów, naka­zów) doty­czą­cych ochrony przed agre­sją, roz­strzy­ga­nia spo­rów oraz współ­pracy, reguł egze­kwo­wa­nych przez mniej lub bar­dziej wyod­ręb­nioną część grupy. Pań­stwo jest szcze­gól­nym typem sys­temu insty­tu­cjo­nal­nego, ist­nie­ją­cym w tery­to­rial­nie więk­szych gru­pach, nie­opar­tych na wię­zach krwi.

Czym się ono różni od innych sys­te­mów insty­tu­cjo­nal­nych? Naj­pow­szech­niej uzna­waną odpo­wiedź zapro­po­no­wał Max Weber, jeden z naj­więk­szych bada­czy spo­łe­czeństw prze­łomu XIX i XX wieku. Według jego defi­ni­cji pań­stwem jest taki sys­tem insty­tu­cjo­nalny, w któ­rym egze­kwo­wa­niem reguł, nazy­wa­nych zwy­kle (pań­stwo­wym) pra­wem, zaj­muje się spe­cjalny, wyod­ręb­niony orga­ni­za­cyj­nie apa­rat, mający na danym tery­to­rium mono­pol na sto­so­wa­nie przy­musu i – w osta­tecz­nej instan­cji – prze­mocy. Pań­stwo zaj­muje się też zwy­kle sta­no­wie­niem prawa, ale nie jest to konieczny ele­ment webe­row­skiej defi­ni­cji. Prze­moc to zasto­so­wa­nie domi­nu­ją­cej siły fizycz­nej, która jest zare­zer­wo­wana współ­cze­śnie dla orga­ni­za­cji typu poli­cja. Nato­miast przy­mus to silna pre­sja psy­chiczna pole­ga­jąca na groź­bie poważ­nych kar, z zasto­so­wa­niem prze­mocy włącz­nie. Pań­stwowy przy­mus odnaj­du­jemy współ­cze­śnie w kodek­sach kar­nych oraz w orga­ni­za­cjach, które kary te egze­kwują: poli­cji, pro­ku­ra­tu­rze, sądach, które two­rzą łącz­nie apa­rat ści­ga­nia i wymiaru spra­wie­dli­wo­ści.

Odno­sząc webe­row­ską defi­ni­cję pań­stwa do real­nego świata, docho­dzimy do kilku nie­ba­nal­nych kwe­stii.

Po pierw­sze, jak mocny musi być mono­pol na przy­mus i prze­moc, aby można było mówić o pań­stwie? Możemy tu sobie wyobra­zić skalę, nazwijmy ją pozio­mem mono­polu na przy­mus i prze­moc na danym tery­to­rium, która będzie się­gać od zera do mono­polu abso­lut­nego. Bli­sko tego pierw­szego krańca będą jed­nostki kon­wen­cjo­nal­nie uzna­wane za pań­stwa i nale­żące do Orga­ni­za­cji Naro­dów Zjed­no­czo­nych, choć ewi­dent­nie nie są one pań­stwami w sen­sie webe­row­skim. Cho­dzi tu o kraje ogar­nięte wojną domową czy anar­chią, np. Soma­lia czy Haiti. Nazywa się je czę­sto „pań­stwami upa­dłymi” (failed sta­tes). Poziom bez­pie­czeń­stwa jest tam zwy­kle gor­szy niż we wspól­no­tach bez pań­stwa, bo tra­dy­cyjne mecha­ni­zmy zostały roz­bite lub osła­bione, a „pań­stwowe” nie dzia­łają lub – co gor­sza – ich funk­cjo­na­riu­sze upra­wiają na wła­sny rachu­nek prze­moc wobec współ­o­by­wa­teli, mając na doda­tek nowo­cze­sną broń. To w takich skraj­nych warun­kach spraw­dza się obser­wa­cja Hob­besa, że ludzie są gotowi zaak­cep­to­wać mono­po­li­stycz­nego despotę, byle im zapew­nił ele­men­tarne bez­pie­czeń­stwo. Nie ozna­cza to, oczy­wi­ście, że ludzie zawsze pre­fe­rują poli­tycz­nych despo­tów.

A co repre­zen­tuje drugi kra­niec skali, w odnie­sie­niu do któ­rego nie ma naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że mamy do czy­nie­nia z webe­row­skim pań­stwem? Naj­bar­dziej skrajny mono­pol na przy­mus i prze­moc ma na swoim tery­to­rium pań­stwo w Korei Pół­noc­nej i inne współ­cze­sne pań­stwa tota­li­tarne. Życie w takich współ­cze­snych despo­tiach, które sta­no­wią nowo­cze­sne prze­ci­wień­stwo „stanu natury”, może być jesz­cze gor­sze niż w „pań­stwach upa­dłych” i tra­dy­cyj­nych, bezpań­stwowych wspól­no­tach. Powyż­sze nie jest kry­tyką webe­row­skiej defi­ni­cji pań­stwa, lecz ujaw­nie­niem jej logicz­nych impli­ka­cji: nie wszyst­kie jed­nostki nazy­wane kon­wen­cjo­nal­nie „pań­stwami” są nimi w świe­tle naj­pow­szech­niej­szej defi­ni­cji pań­stwa, a te, które ją speł­niają, w naj­wyż­szym stop­niu budzą grozę. Nie ozna­cza to, że taka musi być i jest każda jed­nostka, która speł­nia kry­te­rium Webera. Sygna­li­zuje to jed­nak fun­da­men­talny pro­blem webe­row­skiego pań­stwa, pro­blem, który wykra­cza poza – skąd­inąd nie­zbędne – ana­lizy poję­ciowe. Zaj­miemy się nim dalej, ana­li­zu­jąc poję­cie i gra­nice wol­no­ści oraz zależ­no­ści mię­dzy kształ­tem ustroju a pra­wami czło­wieka.

Nieco odmienną od webe­row­skiej defi­ni­cję pań­stwa zapro­po­no­wał Douglass C. North (1981, s. 21). Według niej pań­stwo to „orga­ni­za­cja, która ma względną prze­wagę w sto­so­wa­niu prze­mocy, roz­cią­ga­jąca się na tery­to­rium, któ­rego gra­nice są wyzna­czone przez jego zdol­ność do nakła­da­nia i ścią­ga­nia podat­ków”. Ta defi­ni­cja eli­mi­nuje ze zbioru państw tzw. pań­stwa trwale upa­dłe, bo mówi o względ­nej prze­wa­dze pań­stwa w sto­so­wa­niu prze­mocy na danym tery­to­rium, a nie jego mono­polu. Ale poza tym zbiory jed­no­stek iden­ty­fi­ko­wa­nych jako pań­stwa przez obie defi­ni­cje się nie róż­nią. Oby­dwie pod­kre­ślają to, że pań­stwo ma apa­rat egze­kwu­jący jego reguły pod groźbą sto­so­wa­nia prze­mocy lub jej fak­tycz­nym uży­ciem. Innymi słowy, sys­tem insty­tu­cjo­nalny ogra­ni­cza­jący się do „pań­stwa socjal­nego” to nie pań­stwo.

Powyż­sze uwagi doty­czyły poję­cia pań­stwa, a nie zróż­ni­co­wa­nia real­nych i wyobra­żal­nych państw. O tym będzie mowa dalej. Tu dodam tylko, że owo zróż­ni­co­wa­nie było i jest ogromne i sta­nowi główny czyn­nik róż­ni­cu­jący ustroje.

3. Jak pojmować wolność?

Ray­mond Aron (2006), jeden z naj­wy­bit­niej­szych fran­cu­skich myśli­cieli libe­ral­nych XX wieku, zauwa­żył, że „wol­ność” jest „naj­czę­ściej uży­wa­nym i naj­bar­dziej wie­lo­znacz­nym ze wszyst­kich słów”. Ale prze­cież nie wyrzek­niemy się wiel­kiego słowa „wol­ność”, musimy nato­miast zawsze wie­dzieć, w jakim zna­cze­niu jest ono uży­wane.

Na początku odróż­nijmy wol­ność jed­nostki, któ­rej poświę­cona jest ta książka, od wol­no­ści spo­łe­czeń­stwa czy narodu. W tym dru­gim przy­padku mówi się o „nie­pod­le­gło­ści”, mając na myśli to, że w danym kraju rzą­dzą nie obcy, tylko „swoi”, i pomi­ja­jąc fakt, jak oni to robią, a tym samym jak przed­sta­wia się kwe­stia indy­wi­du­al­nej wol­no­ści i sze­rzej – warun­ków życia ludzi.

W tej książce są poru­szane zagad­nie­nia doty­czące wol­no­ści jed­nostki. To usta­le­nie nie usuwa jed­nak kło­po­tów zwią­za­nych z poję­ciem wol­no­ści, o jakich mówił Ray­mond Aron. Część tych poję­cio­wych pro­ble­mów ma swoje źró­dło w roz­ma­itych inter­pre­ta­cjach i mani­pu­la­cjach, jakim pod­le­gało i pod­lega słowo „wol­ność” zarówno w myśli spo­łeczno-poli­tycz­nej, jak i w pro­pa­gan­dzie, szcze­gól­nie w pań­stwach, gdzie wol­no­ści ewi­dent­nie bra­ko­wało.

Część kło­po­tów z poj­mo­wa­niem wol­no­ści bie­rze się rów­nież z tego, że w powszech­nej intu­icji wol­ność ozna­cza prze­ci­wień­stwo nie­woli (nie­wol­nic­twa). Frie­drich A. Hayek (2011, s. 33) pod­kre­śla, że takie rozu­mie­nie słowa „wol­ność” datuje się od cza­sów sta­ro­żyt­nych. W Gre­cji bowiem ludzie dzie­lili się na dwie grupy o wyraź­nie odmien­nym sta­tu­sie: wol­nych i nie­wol­ni­ków1. Jed­nakże bieg dzie­jów przy­niósł ogromne zróż­ni­co­wa­nie ustro­jów i w efek­cie ogromne zróż­ni­co­wa­nie trwa­łych sytu­acji ludzi, a po znie­sie­niu praw­nie uzna­wa­nego nie­wol­nic­twa w XIX wieku na świe­cie żyją tylko ludzie wolni. W rezul­ta­cie wol­ność rozu­miana jako prze­ci­wień­stwo nie­woli nie ozna­cza jed­nej, jasno okre­ślo­nej sytu­acji jed­nostki, tylko wiele roz­ma­itych, alter­na­tyw­nych sytu­acji. Innymi słowy, „wol­ność” odno­szona do sze­ro­kiego prze­działu histo­rii, ze współ­cze­sno­ścią włącz­nie, nie jest pro­stym prze­ciw­sta­wie­niem nie­wol­nic­twa, lecz zło­żoną zmienną, któ­rej gra­nicz­nym sta­nem jest nie­wola jed­nostki.

Przyj­mu­jemy powszech­nie, że te alter­na­tywne sytu­acje jed­nostki da się upo­rząd­ko­wać wedle pew­nej skali, że da się im, innymi słowy, przy­pi­sać jakieś miary, a zatem można mówić, gdzie jest wol­no­ści wię­cej, a gdzie mniej. Od około czter­dzie­stu lat dostępne są dla wielu kra­jów świata roz­ma­ite indeksy wol­no­ści, opra­co­wy­wane przez takie ośrodki, jak Fre­edom House, Fra­ser Insti­tute, Heri­tage Foun­da­tion czy Bank Świa­towy. Mimo pew­nych imma­nent­nych sła­bo­ści takich indek­sów umoż­li­wiają one postęp w bada­niach nad wol­no­ścią.

Usta­li­li­śmy, że wol­ność jest zmienną opi­su­jącą zło­żony świat i że w odnie­sie­niu do roz­ma­itych ustro­jów możemy mówić, że ludzie mają w nich mniej lub wię­cej wol­no­ści. Powstaje jed­nak pyta­nie: mniej lub wię­cej czego? Albo ina­czej: o jaką cechę alter­na­tyw­nych sytu­acji ludzi cho­dzi, gdy mówimy, że mają oni mniej lub wię­cej wol­no­ści? W pierw­szym odru­chu wiele osób odpo­wiada: „mniej lub wię­cej moż­li­wo­ści” lub – co jest bar­dzo podobne – „mniej­szy lub więk­szy zakres wyboru”. Przyj­mu­jąc takie poję­cie wol­no­ści, wcho­dzimy jed­nak na nie­bez­pieczny grunt. Wedle tej defi­ni­cji ludzie mie­liby wię­cej wol­no­ści np. w Ara­bii Sau­dyj­skiej niż w Uru­gwaju. Czło­wiek bogat­szy ma nie­wąt­pli­wie wię­cej moż­li­wo­ści i więk­szy zakres wyboru niż bied­niej­szy. Defi­nio­wa­nie zakresu wol­no­ści poprzez zakres moż­li­wo­ści (wyboru) pro­wa­dzi więc do pomie­sza­nia zamoż­no­ści z wol­no­ścią.

Takie poję­ciowe zamie­sza­nie spo­ty­kamy u ludzi, któ­rzy mieli skąd­inąd wybitne osią­gnię­cia w dzie­dzi­nach, gdzie ocena wyni­ków ma moc­niej­sze pod­stawy niż w filo­zo­fii czy naukach spo­łecz­nych. Tak na przy­kład Ber­trand Rus­sell (1997), wybitny logik, defi­niuje prawo do „mini­mum wol­no­ści” jako prawo do „jedze­nia, picia, zdro­wia, życia płcio­wego i posia­da­nia potom­stwa”. Frie­drich A. Hayek (2011, s. 30) daje – pośred­nio – taką oto replikę: „Jeśli (…) zaak­cep­tuje się utoż­sa­mia­nie wol­no­ści z moż­no­ścią, prze­stają ist­nieć gra­nice dla sofi­zma­tów słu­żą­cych wyko­rzy­sta­niu uro­ków słowa «wol­ność» dla uza­sad­nia­nia środ­ków, które nisz­czą wol­ność jed­nostki”.

Poję­ciowe zamie­sza­nie, o któ­rym mowa, przy­czy­niło się do tego, że wielu zachod­nich inte­lek­tu­ali­stów (ale nie Rus­sell) uzna­wało sta­li­now­ski Zwią­zek Radziecki za oazę wol­no­ści, bo – rze­komo – wyru­go­wano tam nędzę. (Oprócz tego brali oni za dobrą monetę wol­no­ściowe dekla­ra­cje zawarte w sta­li­now­skiej kon­sty­tu­cji).

Oddzie­le­nie poję­cia wol­no­ści od poję­cia zamoż­no­ści nie ozna­cza, że w ten spo­sób lek­ce­wa­żymy pro­blem biedy. Prze­ciw­nie, takie oddzie­le­nie jest nie­zbędne, aby w spra­wach jej usu­wa­nia można było jasno myśleć i sku­tecz­nie dzia­łać. To wła­śnie wspo­mniane pomie­sza­nie pojęć i zwią­zane z tym potę­pie­nie zasad­ni­czego skład­nika kla­sycz­nie poj­mo­wa­nej wol­no­ści, któ­rym jest wła­sność pry­watna, typowe dla mark­si­zmu, było przy­czyną klęsk w dzie­dzi­nie poprawy warun­ków życia milio­nów ludzi wszę­dzie tam, gdzie on w prak­tyce try­um­fo­wał.

Jaką cechę trwa­łych sytu­acji jed­no­stek w roz­ma­itych ustro­jach należy brać pod uwagę, chcąc tak zde­fi­nio­wać wol­ność, by nie mylić jej z zamoż­no­ścią? Wstę­pem do odpo­wie­dzi na to pyta­nie jest poję­cie zbioru typów moż­li­wych dzia­łań czło­wieka, np. poru­sza­nie się, pobie­ra­nie infor­ma­cji i wie­dzy z oto­cze­nia, pre­zen­to­wa­nie stylu kon­sump­cji i – sze­rzej – życia oraz róż­nego typu inte­rak­cje z innymi ludźmi: komu­ni­ko­wa­nie się, spo­ty­ka­nie się, trwałe zrze­sza­nie się, wymiana dóbr, w tym sys­te­ma­tyczne trans­ak­cje kupna–sprze­daży nazy­wane ryn­kiem; a także roz­ma­ite formy agre­sji jed­nych ludzi wobec innych. Pyta­nie o zakres wol­no­ści odnosi się do tego, gdzie – w obrę­bie owego zbioru typów dzia­łań oraz jego poszcze­gól­nych skład­ni­ków – prze­biega gra­nica mię­dzy dzia­ła­niami, które „wolno” wyko­ny­wać, a tymi, które pod­le­gają okre­ślo­nym zaka­zom lub naka­zom. Jeśli mówimy o wol­no­ści w rela­cji jed­nostka–pań­stwo, a to nas w tej książce głów­nie inte­re­suje, to mamy na myśli zakazy (nakazy) zawarte w pań­stwowym pra­wie i zwią­zane z nimi pań­stwowy przy­mus oraz pań­stwową prze­moc. Dzia­ła­nia pierw­szej grupy, czyli niepod­le­gające pań­stwowym zaka­zom (lub naka­zom), są przed­mio­tem praw (upraw­nień) wol­no­ściowych; owe prawa nazywa się też nie­kiedy krótko „wol­no­ściami”. Możemy więc w pew­nym uprosz­cze­niu powie­dzieć, że zakres wol­no­ści jest wprost pro­por­cjo­nalny do zakresu praw wol­no­ściowych i odwrot­nie pro­por­cjo­nalny do listy dzia­łań naka­zy­wa­nych lub zaka­zy­wa­nych przez pań­stwo.

Do tych poję­cio­wych stwier­dzeń trzeba dodać jedną uwagę: otóż przez ogromną więk­szość dzie­jów czło­wieka zakres wol­no­ści był bar­dzo sil­nie zróż­ni­co­wany wewnątrz poszcze­gól­nych państw. Jed­nym tego prze­ja­wem był podział spo­łe­czeń­stwa na stany (szlachta, miesz­cza­nie, chłopi). Dru­gim – prawna dys­kry­mi­na­cja kobiet w porów­na­niu z praw­nym sta­tu­sem męż­czyzn. Wiel­kim dorob­kiem 100–200 lat jest znie­sie­nie, a przy­naj­mniej silne ogra­ni­cze­nie tego zróż­ni­co­wa­nia, zwłasz­cza w kra­jach mają­cych ustroje i kul­turę zachod­niego typu (zob. punkt 5).

Tę prze­mianę można inter­pre­to­wać jako prze­cho­dze­nie do rów­no­ści na grun­cie ogól­nie obo­wią­zu­ją­cego prawa. Odręb­nym tema­tem jest to, jak to prawo jest inter­pre­to­wane i egze­kwo­wane przez organy wymiaru spra­wie­dli­wo­ści.

4. Granice wolności

W tym punk­cie wycho­dzimy poza kwe­stie defi­ni­cji i doty­kamy pro­ble­mów etycz­nych, a także prak­tycz­nych, bo jak zoba­czymy – nie da się ode­rwać tych pierw­szych od dru­gich.

Zasta­na­wia­jąc się nad pro­ble­mem gra­nic wol­no­ści, trzeba na początku odróż­nić z jed­nej strony takie sys­temy nor­ma­tywne, jak reli­gia czy etyka, a z dru­giej – pań­stwowe prawo. Rela­cja mię­dzy tymi dwoma zbio­rami norm jest jed­nym z głów­nych pro­ble­mów filo­zo­fii poli­tycz­nej oraz tema­tem gorą­cych publicz­nych dys­ku­sji. Na płasz­czyź­nie opi­so­wej możemy zauwa­żyć, że nawet w naj­bar­dziej świec­kich ustro­jach pań­stwowe prawo obej­muje normy, które jed­no­cze­śnie są czę­ścią każ­dej wiel­kiej reli­gii (i każ­dego kodeksu moral­nego), np. przy­ka­za­nia „nie zabi­jaj” czy „nie krad­nij”. Skrajny przy­pa­dek sta­no­wią tu ustroje teo­kra­tyczne, gdzie całość norm okre­ślo­nej reli­gii wcho­dzi w skład pań­stwowego prawa, a wła­dza reli­gijna jest zara­zem wła­dzą pań­stwową. Takie ustroje czę­sto wystę­po­wały w histo­rii, a współ­cze­śnie domi­nują w nie­któ­rych kra­jach islamu, takich jak Ara­bia Sau­dyj­ska czy Iran. Ilu­strują one pewną pra­wi­dło­wość: połą­cze­nie wła­dzy reli­gij­nej i pań­stwowej trudno jest pogo­dzić z szer­szym zakre­sem wol­no­ści. To w Euro­pie nastą­piło naj­wcze­śniej zde­cy­do­wane roz­sze­rze­nie wol­no­ści, a zda­niem wielu bada­czy wyni­kało to z faktu, że to tu w isto­cie doko­nało się roz­dzie­le­nie obu władz (szcze­gólny przy­pa­dek podziału władz), co wią­zało się z walką mię­dzy cesar­stwem a papie­stwem.

Na płasz­czyź­nie nor­ma­tyw­nej poja­wia się zaś pyta­nie o to, które dzia­ła­nia powinny pod­le­gać tylko per­swa­zji i sank­cjom reli­gij­nym lub spo­łecz­nemu ostra­cy­zmowi, a które powinny być zaka­zane (lub naka­zy­wane) przez uży­cie potęż­nej broni, jaką jest przy­mus pań­stwa. Tu leży istota obec­nego sporu o roz­dział pań­stwa i Kościoła, sporu, który jest szcze­gól­nie żywy we współ­cze­snej Pol­sce. Obej­muje on także kwe­stie doty­czące dopusz­czal­no­ści prze­ry­wa­nia ciąży czy zapłod­nie­nia in vitro. Nie leżą one w cen­trum zain­te­re­so­wań tej książki, dla­tego ogra­ni­czę się tu do pyta­nia: czy rachuby na uzy­ski­wa­nie siły pań­stwo­wego przy­musu nie wypie­rają wysił­ków per­swa­zyj­nych, nakie­ro­wa­nych na zmianę wewnętrz­nych postaw w tych kwe­stiach?

Pro­blem rela­cji mię­dzy nor­mami reli­gij­nymi czy nor­mami moral­nymi a tre­ścią pań­stwo­wego prawa jest frag­men­tem szer­szej kwe­stii, a mia­no­wi­cie tego, jakie typy czy­nów są i powinny być trak­to­wane przez pań­stwo jako prze­stęp­stwa, czyli pod­le­gać ści­ga­niu i kara­niu przez pań­stwowy apa­rat.

Im szer­sza jest lista takich czy­nów, tym węż­szy jest zakres wol­no­ści w danym kraju. Dłu­gość tej listy jest wobec tego bar­dzo ważną empi­ryczną miarą repre­syj­no­ści roz­ma­itych ustro­jów, którą można trak­to­wać jako odwrot­ność ich libe­ral­no­ści, czyli zakresu wol­no­ści, jaki w nich panuje. Trzeba do tego dodać, że repre­syj­ność sys­te­mów, gdzie wol­ność gospo­dar­cza (wła­sność pry­watna i trans­ak­cje ryn­kowe) jest prze­stęp­stwem, jest więk­sza, niż wyni­ka­łoby to z ich kodek­sów kar­nych. Albo­wiem wyni­ka­jący z tego mono­pol pań­stwa na zatrud­nia­nie i na roz­dzie­la­nie dóbr ogrom­nie zwięk­sza jego poten­cjał kara­nia i nagra­dza­nia ludzi.

Jakie kry­te­rium (zasada) powinno wyzna­czać dopusz­czalną praw­nie gra­nicę indy­wi­du­al­nej wol­no­ści? Filo­zo­fia, prawo, a także potoczne myśle­nie odwo­łują się do kry­te­rium krzywdy (szkody) innych ludzi czy istot albo (współ­cze­śnie) takich bytów jak śro­do­wi­sko natu­ralne. Jest to jed­nak tylko wstęp do bar­dziej pre­cy­zyj­nych tez.

Kolej­nym waż­nym wstęp­nym usta­le­niem jest roz­róż­nie­nie czy­nów wyko­ny­wa­nych indy­wi­du­al­nie – bez inte­rak­cji z innymi – oraz dzia­łań będą­cych czę­ścią takich inte­rak­cji. Te dru­gie domi­no­wały i domi­nują w każ­dym spo­łe­czeń­stwie. Pośród pierw­szych wyod­ręb­nia się dzia­ła­nia, któ­rych skutki dotkną tylko dzia­ła­ją­cej osoby oraz takie, które niosą jakieś skutki dla innych (Mill 2006).

Uzna­wa­nie krzywdy (szkody) za kry­te­rium wyzna­cza­nia gra­nic wol­no­ści sta­nowi punkt wyj­ścia do całej serii pytań. Oto nie­które z nich:

1. Czy należy zaka­zy­wać doro­słym i w pełni poczy­tal­nym ludziom takich dzia­łań, które chcie­liby oni podej­mo­wać, ale które – w jakiejś zewnętrz­nej opi­nii – im samym wyrzą­dzają krzywdę? Uzna­nie tej zasady nazywa się pater­na­li­zmem; należy dodać, że pater­na­lizm doty­czy rów­nież sto­sun­ków jed­nostki z innymi ludźmi i jest w sprzecz­no­ści z zasadą wol­no­ści umów (zob. punkt 5). Pater­na­lizm wobec dzia­łań pierw­szego rodzaju łatwo pro­wa­dzi do peł­za­ją­cego ogra­ni­cza­nia wol­no­ści jed­nostki – dla jej wła­snego dobra! Wstę­pu­jąc na tę drogę, nie spo­sób bowiem obiek­tyw­nie powie­dzieć, gdzie się należy zatrzy­mać. Jeżeli zaka­zuje się upra­wia­nia gier hazar­do­wych, to dla­czego nie zaka­zać alpi­ni­zmu i nie­mal wszyst­kich wyczy­no­wych spor­tów, które prze­cież są ryzy­kowne dla zdro­wia i – nie­kiedy – życia osób, które je upra­wiają? Zatem pierw­sza linia obrony wol­no­ści to sprze­ciw wobec pater­na­lizmu. Obrona wol­no­ści przed inwa­zją pater­na­lizmu ma jed­nak szansę powo­dze­nia tylko wtedy, gdy akcep­tu­jemy w prak­tyce nega­tywne kon­se­kwen­cje, czyli ryzyko wyni­ka­jące od czasu do czasu z wyko­rzy­sty­wa­nia przez nas szer­szej wol­no­ści, to zna­czy nie wycią­gamy ręki do pań­stwa o odszko­do­wa­nia. Innymi słowy, gdy poczu­wamy się do odpo­wie­dzial­no­ści za nasze czyny, które nam samym wyrzą­dzają jakąś szkodę. Chcieć sze­ro­kiej wol­no­ści i jed­no­cze­śnie chcieć nie odpo­wia­dać za wła­sne czyny jest nie­spójne nie tylko moral­nie, ale też prak­tycz­nie: naci­ski na pań­stwo, aby dało odszko­do­wa­nia za krzywdy, jakie poszcze­gólni ludzie – korzy­sta­jąc z takiej wol­no­ści – sami sobie wyrzą­dzają, musi prę­dzej czy póź­niej pro­wa­dzić do ogra­ni­cze­nia wol­no­ści. Ogra­ni­cza­nie wol­no­ści wynika nie tylko z pater­na­li­stycz­nych pre­sji, jakie na pań­stwo wywie­rają roz­ma­ici obrońcy czło­wieka, ale i z odrzu­ca­nia indy­wi­du­al­nej odpo­wie­dzial­no­ści za sie­bie przez wielu ludzi.

2. Trwają fun­da­men­talne spory odno­śnie do tego, jaki moment należy przy­jąć za począ­tek ist­nie­nia czło­wieka oraz czy byt poten­cjalny należy trak­to­wać tak jak byt fak­tyczny. Rygo­ry­styczne sta­no­wi­sko w tych kwe­stiach pro­wa­dzi­łoby do zakazu zapład­nia­nia in vitro oraz sto­so­wa­nia anty­kon­cep­cji.

Do kate­go­rii „innych”, któ­rych współ­cze­sne prawo usi­łuje chro­nić poprzez roz­ma­ite zakazy, zali­cza się też śro­do­wi­sko natu­ralne. Uza­sad­nia się to czę­ściowo inte­re­sem samych ludzi, wska­zu­jąc na zagro­że­nia dla ich zdro­wia czy życia, jakie wyni­ka­łyby z okre­ślo­nych dzia­łań, które szko­dzą śro­do­wi­sku. W roli uza­sad­nie­nia poja­wia się też jed­nak jego samo­istny „inte­res”, przez co jest ono włą­czane do zbioru „innych”, jakich należy praw­nie chro­nić. Jak rygo­ry­styczne mają być owe zakazy (a także roz­ma­ite opłaty eko­lo­giczne), które ogra­ni­czają wol­ność dzia­łań mają­cych skutki mate­rialne? Pro­blem polega na tym, że ostre ogra­ni­cze­nia przy­no­szą – przy­naj­mniej na krót­szą metę – szkody ludziom: pod­no­sząc koszty dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej, mogą osta­tecz­nie pro­wa­dzić do bez­ro­bo­cia.

3. Jak widać, w real­nym świe­cie, gdzie zasoby są ogra­ni­czone, a mię­dzy dzia­ła­niami róż­nych ludzi wystę­pują roz­ma­ite (i czę­sto trudne do iden­ty­fi­ka­cji) powią­za­nia, postę­pu­jące ogra­ni­cza­nie jed­nego rodzaju krzywdy pro­wa­dzi do nara­sta­nia krzywdy innego rodzaju, a postę­pu­jące ogra­ni­cza­nie krzywdy jed­nych ludzi pro­wa­dzi lub może pro­wa­dzić do nara­sta­nia krzywdy innych ludzi. Pomi­ja­nie tych zależ­no­ści jest ucieczką od rze­czy­wi­sto­ści, jest upra­wia­niem moral­nej łatwi­zny.

Przez krzywdę rozu­miem tu nie tylko złe skutki okre­ślo­nych dzia­łań, ale też skutki zanie­chań. Jakie powinny wobec tego być gra­nice roz­ma­itych „ostroż­no­ścio­wych” regu­la­cji, nace­lo­wa­nych na zapo­bie­ga­nie okre­ślo­nym krzyw­dom? Tak na przy­kład postę­pu­jące zaostrze­nie wyma­ga­nej przez prawo pre­wen­cyj­nej kon­troli skut­ków nowych lekarstw ogra­ni­czy czę­sto­tli­wość wpro­wa­dza­nia na rynek far­ma­ceu­ty­ków o nie­bez­piecz­nych skut­kach ubocz­nych. To samo dzia­ła­nie opóźni jed­nak wpro­wa­dza­nie nowych leków, które mogłyby zni­we­lo­wać cier­pie­nia i odsu­nąć w cza­sie śmierć wielu ludzi. Jak widać, gło­szona gene­ral­nie zasada ogra­ni­cza­nia krzywdy jako pod­stawa dla praw­nego ogra­ni­cza­nia wol­no­ści nie roz­strzyga sama przez się naj­trud­niej­szych i naj­waż­niej­szych przy­pad­ków wystę­pu­ją­cych w real­nym życiu zło­żo­nych współ­cze­snych spo­łe­czeństw. Aby można było tymi kwe­stiami kom­pe­tent­nie się zaj­mo­wać, potrzebna jest dodat­kowa, czę­sto nie­ła­twa, wie­dza tech­niczna, czyli wie­dza o skut­kach roz­ma­itych dzia­łań i zja­wisk oraz o zależ­no­ściach mię­dzy nimi. Nie można być współ­cze­śnie dobrym ety­kiem, będąc tylko ety­kiem. Stąd poja­wiają się nowe dys­cy­pliny, takie jak np. bio­etyka. Ale i one nie są w sta­nie roz­strzy­gnąć wszyst­kich dyle­ma­tów moral­nych.

4. Prze­cho­dząc do gospo­darki, trzeba przy­po­mnieć, że ryn­kowa kon­ku­ren­cja nie­wąt­pli­wie krzyw­dzi tych, któ­rzy w niej prze­gry­wają, bo wywo­łuje u nich przy­kre stresy, pogar­sza ich sytu­ację finan­sową i nie­kiedy pozba­wia dobrej repu­ta­cji. Dla­tego przez zde­cy­do­waną więk­szość histo­rii ryn­kowa kon­ku­ren­cja była ostro ogra­ni­czana przez przy­mu­sowe gru­po­wa­nie dostaw­ców okre­ślo­nych dóbr w cechach i gil­diach. (Inną przy­czyną braku kon­ku­ren­cji były mono­po­li­styczne przy­wi­leje roz­da­wane przez wład­ców). Dopiero zasad­ni­cze roz­sze­rze­nie wol­no­ści gospo­dar­czej roz­po­częte na Zacho­dzie u schyłku XVIII wieku dało wol­no­ryn­kowy kapi­ta­lizm i dzięki temu sys­te­ma­tyczny roz­wój gospo­darki, który ogrom­nie zmniej­szył zakres nędzy wszę­dzie tam, gdzie ten ustrój przez dłuż­szy czas się utrzy­mał. Wraz z tymi pro­ce­sami krzywdy wyrzą­dzane przez kon­ku­ren­cję prze­gry­wającym na rynku znik­nęły z kata­logu nie­spra­wie­dli­wo­ści, które uza­sad­niają ogra­ni­cze­nie wol­no­ści przez pań­stwo, a za nie­do­pusz­czalne uznaje się ogra­ni­cza­nie kon­ku­ren­cji.

5. Jakie krzywdy u odbior­ców powinny sta­no­wić uza­sad­nie­nie dla praw­nych ogra­ni­czeń wol­no­ści słowa i środ­ków maso­wego prze­kazu? Ela­styczna inter­pre­ta­cja owych krzywd musia­łaby pro­wa­dzić do maso­wej cen­zury. Zwo­len­nicy wspo­mnia­nej wol­no­ści powinni więc bro­nić ich rygo­ry­stycz­nej defi­ni­cji, a w związku z tym mieć scep­tyczny sto­su­nek na przy­kład do karno-praw­nego ści­ga­nia za obrazę uczuć reli­gij­nych. Oczy­wi­ście nie ozna­cza to, że takie czyny popie­rają czy trak­tują za moral­nie dopusz­czalne. Podob­nie powinni pod­cho­dzić do innych ofi­cjal­nych powo­dów ogra­ni­cza­nia wol­no­ści słowa, np. wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa pań­stwa czy oby­wa­teli (prawne ogra­ni­cze­nia wol­no­ści zgro­ma­dzeń). We wszyst­kich tych i innych przy­pad­kach powinna obo­wią­zy­wać ogólna zasada domnie­ma­nia wol­no­ści, wedle któ­rej cię­żar dowodu spo­czywa na tym, kto chce wol­ność ogra­ni­czyć. Od aktyw­no­ści zwo­len­ni­ków wol­no­ści zależy to, czy dowód ten będzie rygo­ry­styczny czy pozorny. Dla zwo­len­ni­ków wol­no­ści słowa i mediów poza dys­ku­sją powinna być bez­za­sad­ność prawno-kar­nych ogra­ni­czeń wol­no­ści w imię „ochrony maje­statu” – prze­żytku cza­sów poli­tycz­nego abso­lu­ty­zmu.

6. Ludzie zawsze żyli w roz­ma­itych gru­pach i w związku z tym wcho­dzili w roz­ma­ite inte­rak­cje (współ­dzia­ła­nie, trans­ak­cje, zrze­sza­nie się itp.) z innymi ludźmi. Wyżej była mowa o fun­da­men­tal­nym typie inte­rak­cji: komu­ni­ko­wa­niu się ludzi mię­dzy sobą. Pro­blem jest jed­nak znacz­nie szer­szy i doty­czy rów­nież trans­ak­cji, czyli regu­lar­nej wymiany nazy­wa­nej zwy­kle ryn­kiem. Amar­tya Sen (1999, s. 6; cytat za Chauf­four 2009, s. 168) pod­kre­śla: „Wol­ność wymiany słów, dóbr czy darów nie wymaga obron­nego uza­sad­nia­nia w kate­go­riach korzyst­nych lub odle­głych skut­ków; jest ona czę­ścią spo­sobu, w jaki ludzie żyją i współ­dzia­łają w spo­łe­czeń­stwie (jeśli tylko nie powstrzy­mują ich przed tym zakaz lub regu­la­cje)”. Prawo do anga­żo­wa­nia się we wza­jemną wymianę jest więc w jakimś sen­sie natu­ral­nym pra­wem czło­wieka, natu­ral­nym, bo odpo­wia­da­ją­cym jego spo­łecz­nej natu­rze. Znacz­nie wcze­śniej mówił o tym Adam Smith (1989), pod­kre­ślając, że ludzie mają z natury taką wła­śnie skłon­ność. Tej wizji natury ludz­kiej odpo­wiada zasada swo­body umów, która w począt­kach XIX wieku na Zacho­dzie stała się „fun­da­men­tem cało­kształtu prze­pi­sów o zobo­wią­za­niach” (Cza­chór­ski i in. 2003). W myśl owej zasady, jeśli wymiana jest dobro­wolna, czyli nie wynika z zasto­so­wa­nia jasno okre­ślo­nego przy­musu lub oszu­stwa wobec któ­rejś z jej stron, to zna­czy, że jest korzystna dla każ­dej z nich – w porów­na­niu z sytu­acją, gdyby do takiej umowy nie doszło. Przyj­muje się więc to nie­pa­ter­na­li­styczne zało­że­nie, że poszcze­gólni ludzie są naj­lep­szymi sędziami swo­ich inte­re­sów nie tylko w dzia­ła­niach, które odno­szą się jedy­nie do nich samych, ale też w sto­sun­kach z innymi ludźmi. Na mocy tych zało­żeń prawo nie powinno inge­ro­wać w treść umów (w tym roz­ma­itych trans­ak­cji), chyba że pro­wa­dzą one do ewi­dent­nej krzywdy dla jakiejś trze­ciej strony (np. umowa zabój­stwa na zle­ce­nie lub zmowa kar­te­lowa).

Zasada wol­no­ści umów sta­nowi pod­stawę wol­no­ści w zde­cy­do­wa­nie naj­waż­niej­szej sfe­rze ludz­kich dzia­łań – w inte­rak­cjach. Dla­tego prawna ero­zja tej zasady, jaka nastę­puje w ciągu ostat­nich stu lat, jest ero­zją wol­no­ści. Cho­dzi zwłasz­cza o ero­zję wol­no­ści umów mię­dzy kon­tra­hen­tami na rynku. Nie cho­dzi tu o socja­lizm, który jako sys­tem z natury anty­ryn­kowy wol­ność umów zastą­pił naka­zem i roz­dziel­ni­kiem. Cho­dzi o kraje, gdzie nie znie­siono wła­sno­ści pry­wat­nej i rynku, nazy­wane popu­lar­nie „kapi­ta­li­stycz­nymi”. Główną ide­olo­giczną pod­stawą wspo­mnia­nej ero­zji jest pater­na­li­styczne zało­że­nie, że w pew­nych rodza­jach trans­ak­cji jedna strona jest imma­nent­nie (struk­tu­ral­nie) słab­sza niż inna, więc prawo musi ją chro­nić, ogra­ni­cza­jąc wol­ność umów. Ten prawny pater­na­lizm zwią­zany z roz­cią­gnię­ciem poję­cia przy­musu jest chyba naj­moc­niej widoczny w przy­padku umów o pracę, czyli w pra­wie pracy. W tym wypadku dok­tryna „sła­bej strony” wyraź­nie odbija wpływ mark­si­zmu, który daje pro­stą (choć fał­szywą) wizję kapi­ta­li­stycz­nego spo­łe­czeń­stwa: składa się ono mia­no­wi­cie z wyzy­ski­wa­czy (kapi­ta­li­ści, czyli pra­co­dawcy)2 i wyzy­ski­wa­nych (pro­le­ta­riat, czyli pra­co­biorcy). Uzna­nie, że ist­nieje taka asy­me­tria sił, oraz moralne obu­rze­nie, jakie odczuwa każdy, komu ten myślowy model opa­no­wał umysł, pchały i pchają w kie­runku restryk­cyj­nego prawa pracy i wzmac­nia­nia pozy­cji związ­ków zawo­do­wych. A to z kolei – poprzez osła­bie­nie skłon­no­ści i zdol­no­ści firm do zatrud­nia­nia pra­cow­ni­ków oraz win­do­wa­nie płac ponad wzrost wydaj­no­ści pracy – przy­czy­nia się do dłu­go­fa­lo­wego bez­ro­bo­cia. W tej kwe­stii prze­pro­wa­dzono wiele badań empi­rycz­nych.

Fał­szywe, ale potężne emo­cjo­nal­nie wizje spo­łe­czeń­stwa mają wielką moc destruk­cji. Innym ich przy­kła­dem jest wizja ludz­ko­ści, jaką daje rady­kalny islam, z jej podzia­łem na wier­nych oraz niewier­nych, któ­rych należy zwal­czać. Cechą cha­rak­te­ry­styczną tych i innych pod­bu­rza­ją­cych wizji jest to, że są one skraj­nie anty­in­dy­wi­du­ali­styczne: jed­nostka wystę­puje tam nie jako odrębna osoba, lecz jako skład­nik jakie­goś spo­łecz­nego agre­gatu.

7. Nawet jeśli, co rzadko bywa, wystę­puje powszechna zgoda, że – ze wzglę­dów reli­gij­nych czy moral­nych – okre­ślone dzia­ła­nia ludzi należy zali­czyć do zbioru prze­stępstw i jako takie winny być zwal­czane przez pań­stwo, to sprawy nie można uwa­żać za osta­tecz­nie roz­strzy­gniętą. Poja­wia się bowiem pyta­nie: w jakim stop­niu da się wyeg­ze­kwo­wać ten zakaz i jakie będą skutki uboczne uży­wa­nia pań­stwowego apa­ratu przy­musu? Poucza­ją­cym przy­kła­dem jest tu histo­ria pro­hi­bi­cji w Sta­nach Zjed­no­czo­nych: naj­pierw pod wpły­wem potęż­nego moralno-reli­gij­nego ruchu została ona wpro­wa­dzona – i to poprzez zmianę w kon­sty­tu­cji! A potem – wobec ogromu krzywd i szkód, jakie wywo­łało egze­kwo­wa­nie zakazu pro­duk­cji, han­dlu i kon­sump­cji alko­holu – została ona znie­siona przez ponowną zmianę w kon­sty­tu­cji. Szkody pole­gały na wzro­ście zor­ga­ni­zo­wa­nej prze­stęp­czo­ści i – w efek­cie – eska­la­cji zabójstw i innych fizycz­nych gwał­tów, rosną­cej korup­cji w poli­cji oraz upadku auto­ry­tetu prawa. A zatem nie wystar­czą kry­te­ria moralne czy reli­gijne, aby roz­strzy­gać o zakre­sie pań­stwowych zaka­zów. Trzeba bowiem dodat­kowo pytać o to, jakie krzywdy wywoła próba egze­kwo­wa­nia okre­ślonego zakazu przez apa­rat pań­stwa. Ponow­nie mamy do czy­nie­nia z moral­nym pro­ble­mem, gdzie osta­teczny sąd wymaga wie­dzy tech­nicz­nej, tym razem z zakresu kry­mi­no­lo­gii, socjo­lo­gii i innych sto­so­wa­nych nauk spo­łecz­nych. Nie­trudno zauwa­żyć, że oma­wiany pro­blem doty­czy mię­dzy innymi żywo dys­ku­to­wa­nej obec­nie kwe­stii zasad­no­ści kry­mi­na­li­za­cji łagod­niej­szych nar­ko­ty­ków.

* * *

Spró­bujmy na koniec tych roz­wa­żań na temat ogra­ni­cza­nia wol­no­ści przez pań­stwo przed­sta­wić kilka zało­żeń, które łącz­nie okre­ślają coś, co można nazwać rady­kal­nym i kon­se­kwent­nym wol­no­ściowym sta­no­wi­skiem w tej fun­da­men­tal­nej kwe­stii:

1. Zakazy okre­ślo­nych dzia­łań muszą brać pod uwagę skutki nie tylko dla istot chro­nio­nych, ale też dla innych, któ­rych one doty­czą. Z pew­no­ścią nie powinny one wyrzą­dzać tym dru­gim więk­szych szkód niż te, któ­rych chce się unik­nąć w przy­padku tych pierw­szych.

2. Obo­wią­zuje domnie­ma­nie wol­no­ści, czyli „co nie jest zaka­zane, jest dozwo­lone”, a cię­żar dowodu spo­czywa na tych, któ­rzy wol­ność chcą ogra­ni­czyć. U pod­łoża tej pro­po­zy­cji leży zało­że­nie, że wol­ność jest fun­da­men­talną war­to­ścią i to w podwój­nym sen­sie: a) jest war­to­ścią samo­istną, odpo­wia­da­jącą natu­rze i god­no­ści czło­wieka; b) jest war­to­ścią instru­men­talną, bo jej sze­roki zakres daje pozy­tywne skutki dla ludzi: umoż­li­wia inte­lek­tu­alne poszu­ki­wa­nia i – w efek­cie – odkry­cia oraz inno­wa­cje (na co zwra­cał szcze­gólną uwagę John Stu­art Mill), daje roz­le­głe pole dla wyko­rzy­sty­wa­nia roz­ma­itych talen­tów, pozwala na użyt­ko­wa­nie waż­nej prak­tycz­nie wie­dzy, która jest nie­uchron­nie roz­pro­szona w spo­łe­czeń­stwie i dla­tego nie da się jej scen­tra­li­zo­wać. Ten argu­ment na rzecz wol­nego rynku sfor­mu­ło­wał w wyra­zi­sty spo­sób Frie­drich A. Hayek. Nie każdy może z wszel­kiego rodzaju sze­roko zakro­jo­nej wol­no­ści sko­rzy­stać, bo nie każdy ma ku temu odpo­wied­nie pre­dys­po­zy­cje. Tak na przy­kład nie każdy może zostać arty­stą, bada­czem, przed­się­biorcą czy wyczy­no­wym spor­tow­cem. Ale dzięki temu, że niektó­rzy mogą czy­nić uży­tek z sze­roko zakro­jo­nych wol­no­ści, wszy­scy korzy­stają, choć więk­szość pośred­nio.

3. Nie ma praw­nych zaka­zów (naka­zów) umo­ty­wo­wa­nych pater­na­li­zmem, i to w odnie­sie­niu zarówno do dzia­łań, któ­rych skutki doty­czą tylko samego sprawcy, jak i inte­rak­cji mię­dzy ludźmi. To dru­gie ozna­cza, że prawo respek­tuje ogólną zasadę swo­body umów. Zakaz praw­nego pater­na­li­zmu może się utrzy­mać oczy­wi­ście tylko wtedy, gdy ludzie w prak­tyce poczu­wają się do odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne czyny.

4. Normy reli­gijne czy moralne nie są wystar­cza­jącą pod­stawą praw­nych zaka­zów czy naka­zów. Można nato­miast powie­dzieć, że są one konieczną prze­słanką w tym sen­sie, że jeśli zakazu (nakazu) okre­ślo­nego dzia­ła­nia nie można w żaden racjo­nalny spo­sób odna­leźć w żad­nej nor­mie reli­gijnej lub moral­nej, to nie powi­nien on zna­leźć się w pra­wie.

Powyż­sze prze­słanki nie wyzna­czają jed­no­znacz­nie zestawu dzia­łań, które mia­łyby być zaka­zy­wane (lub naka­zy­wane) jed­nost­kom przez pań­stwo poprzez zasto­so­wa­nie pań­stwowego przy­musu, ale go zawę­żają – w porów­na­niu ze zde­cy­do­waną więk­szo­ścią wyobra­żeń o pożą­da­nym zakre­sie takiej inter­wen­cji, a tym bar­dziej prak­tyki dzia­ła­nia państw. Zało­że­nia te suge­rują, że przed­miot prawa kar­nego, czyli kata­log czy­nów uzna­wa­nych za prze­stęp­stwa i – w efek­cie – ści­ga­nych przez poli­cję i pro­ku­ra­turę, powi­nien być ogra­ni­czony do mini­mum3. Jeden ze spo­so­bów bar­dziej pre­cy­zyj­nego wyzna­cza­nia tej mini­mal­nej liczby pole­gałby na tym, że obej­mo­wa­łaby ona tylko takie czyny, które – w jed­no­myśl­nej opi­nii cywi­li­zo­wa­nego spo­łe­czeń­stwa (z wyłą­cze­niem psy­cho­pa­tów i socjo­pa­tów) – powinny być cał­ko­wi­cie wyeli­mi­no­wane, gdyby to tylko było moż­liwe (por. Cooter 1984). Wedle tej pro­ce­dury na owej liście z pew­no­ścią zna­la­złyby się takie ele­men­tarne prze­stęp­stwa, jak zabój­stwo, oka­le­cze­nia ciała, napad, rabu­nek, kra­dzież, oszu­stwo itp. Listę mini­mum można by też wyzna­czyć jako wspólną cechę z list prze­stępstw obo­wią­zu­ją­cych we współ­cze­snych pań­stwach (ta lista byłaby zapewne szer­sza niż poprzed­nia, gdyż nawet w kra­jach demo­kra­tycz­nych wystę­puje silna pre­sja na posze­rza­nie zbioru czy­nów uzna­wa­nych za prze­stęp­stwa).

Nie­za­leż­nie od metody wyzna­cza­nia mini­malna lista prze­stępstw musi obej­mo­wać czyny zabro­nione przez kodeks karny po to, by sku­tecz­nie zwal­czać wspo­mniane wyżej prze­stępstwa prze­ciw kon­kret­nym ludziom. Cho­dzi tu o prze­stępstwa prze­ciw wymia­rowi spra­wie­dli­wo­ści, takie jak skła­da­nie fał­szy­wych zeznań czy lek­ce­wa­że­nie orze­czeń sądów.

Trzeba pod­kre­ślić, że mini­ma­li­za­cja liczby czy­nów uzna­wa­nych za prze­stęp­stwa przez prawo karne nie ozna­cza mini­ma­li­za­cji roli prawa w zapo­bie­ga­niu szko­dom, jakie powstają w sto­sun­kach mię­dzy ludźmi (oraz w roz­strzy­ga­niu zwią­za­nych z tym kon­flik­tów). Prawo karne nie jest (i na pewno nie powinno być) jedy­nym pra­wem. Oprócz niego ist­nieje prze­cież prawo cywilne, a w jego ramach – prawo o czy­nach nie­do­zwo­lo­nych (delik­tach). Prawo cywilne jest uru­cha­miane z ini­cja­tywy osoby, która uważa się za poszko­do­waną, a nie z urzędu przez pro­ku­ra­tora. Umoż­li­wia ono rów­nież wyko­rzy­sty­wa­nie nie­pań­stwo­wych mecha­ni­zmów roz­strzy­ga­nia spo­rów: arbi­trażu i media­cji. Mini­ma­li­za­cji przed­mio­to­wego zakresu prawa kar­nego towa­rzy­szy­łoby odpo­wied­nie roz­sze­rze­nie zbioru przy­pad­ków roz­strzy­ga­nych przez prawo cywilne.

5. Wolność a równość

Mówiąc o pra­wach wol­no­ścio­wych, zakła­da­łem dotąd mil­cząco, że cho­dzi o zawarte w pań­stwo­wym pra­wie ogólne upraw­nie­nia, to zna­czy doty­czące nie kon­kret­nych ludzi, lecz ludzi nale­żą­cych do okre­ślo­nej kate­go­rii. Wol­no­ściowe upraw­nie­nie doty­czące mak­sy­mal­nej liczby osób, jakiej mogą doty­czyć ze względu na czyn­niki bio­lo­giczne, można nazwać powszech­nym. Tak na przy­kład prawo wybor­cze czy upraw­nie­nia do nie­któ­rych czyn­no­ści praw­nych przy­słu­gują współ­cze­śnie doro­słym, a nie dzie­ciom. Wol­ność oso­bi­sta przy­słu­guje wszyst­kim (z wyjąt­kiem więź­niów). To są przy­kłady powszech­no­ści praw. Powszech­ność praw to innymi słowy rów­ność wobec prawa. Jej prze­ciw­sta­wie­niem była nierów­ność zakresu wol­no­ści na mocy prawa, czyli podział doro­słych ludzi na grupy o nie­rów­nym praw­nie sta­tu­sie, takim jak wolni i nie­wol­nicy czy szlachta, miesz­cza­nie i chłopi pańsz­czyź­niani (któ­rych prawna sytu­acja nie­wiele róż­niła się od nie­wol­ni­ków). Taka stra­ty­fi­ka­cja prawna ist­niała przez zde­cy­do­waną więk­szość histo­rii w prze­wa­ża­ją­cej licz­bie spo­łe­czeństw. Dzi­siaj nierów­ność prawna wystę­puje w kra­jach fun­da­men­ta­li­stycz­nego islamu, takich jak Ara­bia Sau­dyj­ska czy Afga­ni­stan za tali­bów. Ma ona postać praw­nego upo­śle­dze­nia kobiet w porów­na­niu z męż­czy­znami.

Rów­ność wobec prawa jest wiel­kim dorob­kiem myśli i prak­tyki libe­ra­li­zmu ostat­nich trzy­stu lat. Jest to ten rodzaj rów­no­ści, który budzi naj­mniej kon­tro­wer­sji i który bez napięć daje się pogo­dzić z ide­ałem sze­roko zakro­jo­nej wol­no­ści. Można by wręcz powie­dzieć, że rady­kalne i kon­se­kwentne wol­no­ściowe sta­no­wi­sko wyraża się w postu­la­cie mak­sy­mal­nie sze­ro­kiej wol­no­ści dla mak­sy­mal­nie dużej liczby ludzi, czyli w połą­cze­niu mini­ma­li­za­cji sfery zasto­so­wa­nia pań­stwo­wego przy­musu (zob. poprzedni punkt) oraz rów­no­ści wobec prawa, szcze­gól­nie wtedy gdy pań­stwo sto­suje przy­mus (zob. Hayek 2011, s. 97).

Bar­dziej skom­pli­ko­wana jest rela­cja mię­dzy sze­ro­kim zakre­sem gene­ral­nych wol­no­ścio­wych upraw­nień a innym wiel­kim ide­ałem kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu: ide­ałem rów­no­ści szans. Przez rów­ność szans rozu­miem sytu­ację, gdy ludzie o podob­nych pre­dys­po­zy­cjach (czyli cechach ciała, umy­słu i cha­rak­teru) mają podobne szanse reali­za­cji tych samych życio­wych pla­nów. Ludzie są różni, a zatem różni ludzie mają różne szanse reali­za­cji tych samych pla­nów. W związku z tym na przy­kład osoba o niskim wzro­ście nie zosta­nie zawo­do­wym koszy­ka­rzem, czło­wiek nie­ma­jący słu­chu muzycz­nego nie sta­nie się wybit­nym skrzyp­kiem, a osob­nik o sła­bej woli i odpor­no­ści psy­chicz­nej nie będzie zawo­do­wym decy­den­tem. Każda z tych osób może mieć jed­nak szcze­gólne pre­dys­po­zy­cje innego typu. Nie­zbęd­nym skład­ni­kiem rów­no­ści szans jest rów­ność wobec prawa. Albo­wiem podział spo­łe­czeń­stwa na nie­równe – pod wzglę­dem sta­tusu praw­nego – grupy doro­słych ludzi, nie­za­leż­nie od cech ich człon­ków, w ele­men­tarny spo­sób gwałci postu­lat rów­nych życio­wych szans dla ludzi o tych samych pre­dys­po­zy­cjach. Sama rów­ność wobec prawa, choć fun­da­men­tal­nie ważna, nie wystar­czy jed­nak, aby zapo­bie­gać dużej nierów­no­ści szans.

Jak daleko można się posu­nąć w dzia­ła­niach redu­ku­ją­cych tę nie­rów­ność, nie wpa­da­jąc w koli­zję z innym wiel­kim postu­la­tem kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu, a mia­no­wi­cie ide­ałem sze­ro­kiego zakresu wol­no­ści? Mało kto dostrzega tu w ogóle moż­li­wość kon­fliktu. Jed­nakże Robert Pilon (1979), wybitny ame­ry­kań­ski filo­zof prawa, słusz­nie zauważa, że wol­ność jed­nostki obej­muje swo­bodę wyboru part­ne­rów do róż­nych inte­rak­cji, co ozna­cza, że na okre­ślone sta­no­wi­ska czy do okre­ślo­nych trans­ak­cji można, choć z moral­nego punktu widze­nia nie należy, wybie­rać osoby o gor­szych pre­dys­po­zy­cjach niż alter­na­tywni kan­dy­daci. Taka sytu­acja jest w zgo­dzie z ide­ałem sze­ro­kiej wol­no­ści, ale w koli­zji z postu­la­tem rów­no­ści szans. Nie spo­sób więc zaprze­czyć, że – na płasz­czyź­nie ana­lizy pojęć – ten pierw­szy ideał nie obej­muje dru­giego, to zna­czy trzeba je trak­to­wać odręb­nie.

Ale czy z tego wynika, że w ustro­jach o bar­dziej ogra­ni­czo­nej wol­no­ści, zwłasz­cza gospo­dar­czej, będzie mniej nie­rów­no­ści szans niż w sys­te­mach o więk­szej wol­no­ści? Czy należy, innymi słowy, ogra­ni­czać wol­ność i pono­sić zwią­zane z tym koszty, jeśli chce się zmniej­szyć nie­rów­ność szans? Nie widzę takiego dyle­matu, prze­ciw­nie, widzę odwrotną zależ­ność. Otóż skala rodzinno-towa­rzy­skiego i par­tyj­nego nepo­ty­zmu, czyli doboru na roz­ma­ite sta­no­wi­ska ludzi o gor­szych pre­dys­po­zy­cjach niż alter­na­tywni kan­dy­daci, będzie tym mniej­sza, im więk­szy odse­tek tych sta­no­wisk będzie w dys­po­zy­cji ludzi, któ­rzy – bez­po­śred­nio lub pośred­nio – na nepo­ty­zmie będą tra­cić, a nie odno­sić korzy­ści finan­sowe, poli­tyczne czy psy­chiczne (wdzięcz­ność krew­nych i zna­jo­mych). O każ­dym zacho­wa­niu decy­dują rela­tywne bodźce. A kto na upra­wia­niu nepo­ty­zmu traci (a przy­naj­mniej nie zyskuje)? Decy­denci w pry­wat­nych przed­się­bior­stwach pod­le­ga­ją­cych odpo­wied­nio sil­nej kon­ku­ren­cji, gdyż są oni wraż­liwi na zyski swo­ich firm, a nepo­tyzm je pomniej­sza. Tacy decy­denci, jeżeli tylko ich firmy są auten­tycz­nie pry­watne, czyli nie­za­leżne od poli­ty­ków, będą rów­nież odporni na par­tyjne kumo­ter­stwo, bo żaden poli­tyk nie może ich pozba­wić sta­no­wi­ska. A zatem mak­sy­mal­nie moż­liwy zasięg sek­tora pry­watnego oraz kon­ku­ren­cji – wyraz sze­ro­kiego zakresu wol­no­ści gospo­dar­czej – ogra­ni­cza do mini­mum nepo­tyzm i w ten spo­sób sprzyja rów­no­ści szans. Ponadto sze­roka wol­ność gospo­dar­cza i zwią­zane z nią ogra­ni­cze­nie nepo­ty­zmu łącz­nie dzia­łają na rzecz roz­woju gospo­darki. Nie widzę więc koli­zji mię­dzy sze­ro­kim zakre­sem wol­no­ści a zmie­rza­niem ku rów­no­ści szans, prze­ciw­nie – w real­nym świe­cie ist­nieją pewne pozy­tywne sprzę­że­nia mię­dzy tymi dwoma ide­ałami kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu.

Wresz­cie należy też poru­szyć sprawę dąże­nia do wyrów­ny­wa­nia sytu­acji, w tym dochodu. Ten rodzaj ega­li­ta­ry­zmu ma swoje inte­lek­tu­alne pod­stawy w poję­ciu spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej. Jest ono imma­nent­nie nie­ja­sne, a więc nie daje żad­nej pre­cy­zyj­nej wska­zówki, w jakim punk­cie reali­zo­wa­nej przez sys­tem poli­tyczny redy­stry­bu­cji docho­dów należy się zatrzy­mać. Innymi słowy, nie mówi, jaki jest opty­malny roz­kład docho­dów w spo­łe­czeń­stwie. Służy ono więc za inte­lek­tu­alne uspra­wie­dli­wie­nie cią­głej redy­stry­bu­cyj­nej walki mię­dzy roz­ma­itymi gru­pami spo­łecz­nymi, pro­wa­dzo­nej poprzez sys­tem poli­tyczny4.

W odpo­wie­dzi na pyta­nie o to, jaka jest opty­malna nie­rów­ność szans w spo­łe­czeń­stwie, ogromna więk­szość odpo­wie: żadna. Ideał rów­no­ści szans ma więc współ­cze­śnie mocną inter­su­biek­tywną pod­stawę. A jaka będzie odpo­wiedź na pyta­nie: jaka jest opty­malna nie­rów­ność docho­dów? Kako­fo­nia róż­nych pro­po­zy­cji, które nie dadzą się inter­su­biek­tyw­nie spro­wa­dzić do jakie­goś wspól­nego mia­now­nika. Każdy, kto akcep­tuje sze­roki zakres wol­no­ści i ideał rów­no­ści szans oraz chce być logicz­nie kon­se­kwentny, ma tylko jedną odpo­wiedź na pyta­nie o roz­kład docho­dów: taki, który wynika z połą­cze­nia dążeń do tych dwóch ide­ałów. Ozna­cza to, że ega­li­ta­ryzm docho­dów (i zwią­zane z nim inte­lek­tu­alne kon­strukty) traci rację bytu. Przy­ję­cie – jak powie­dzia­łem, czy­sto arbi­tral­nie, bo ina­czej się nie da – za cel innego roz­kładu musi być w kon­flik­cie z sze­roką wol­no­ścią lub rów­no­ścią szans.

Reak­cje ega­li­ta­ry­zmu w prak­tyce poli­tycz­nej potwier­dzają ten kon­flikt. Pole­gają one mia­no­wi­cie na reduk­cji wol­no­ści, zwłasz­cza gospo­dar­czej. W skraj­nym przy­padku – socja­li­zmu – wol­ność była ogra­ni­czana przez dele­ga­li­za­cję wła­sno­ści pry­wat­nej w sfe­rze pro­duk­cji jako głów­nego źró­dła wyso­kich docho­dów. (Nie była to, rzecz jasna, jedyna przy­czyna wpro­wa­dze­nia tego ustroju). Za zmniej­sze­nie nie­rów­no­ści docho­dów pła­cono w socja­li­zmie ogromną cenę: przed­się­bior­cze talenty, obecne w każ­dym spo­łe­czeń­stwie, były mar­no­wane, a gospo­darka w miarę upływu czasu zmie­rzała do sta­gna­cji. Ponadto mono­pol wła­sno­ści pań­stwo­wej rodził ogromną kon­cen­tra­cję pań­stwo­wej wła­dzy i ogromną nie­rów­ność w tej dzie­dzi­nie, co mogło pro­wa­dzić do dużych nie­rów­no­ści mate­rial­nych warun­ków życia mię­dzy poli­tyczną elitą a resztą spo­łe­czeń­stwa. Roz­dę­cie wła­dzy poli­tycz­nej umoż­li­wiało wresz­cie ogromny zakres poli­tycz­nego i rodzinno-towa­rzy­skiego nepo­ty­zmu, naru­sza­jąc rów­ność szans. Im wię­cej pań­stwa w spo­łe­czeń­stwie, tym wię­cej dobrych posad dla „swo­ich”.

Mniej skrajna forma poli­tycz­nego ega­li­ta­ry­zmu docho­dów nie naru­sza (przy­naj­mniej for­mal­nie) wła­sno­ści pry­wat­nej i rynku, polega nato­miast na roz­bu­do­wie pań­stwa socjal­nego, czyli róż­nego rodzaju świad­czeń, które wyma­gają sil­nie pod­wyż­szo­nych podat­ków, a to można trak­to­wać jako ogra­ni­cza­nie wol­no­ści gospo­dar­czej, o czym dalej.

Reduk­cji roz­pię­to­ści docho­dów nie należy mylić z ogra­ni­cza­niem biedy defi­nio­wa­nej w sen­sie abso­lut­nym (nie­za­spo­ko­je­nie pod­sta­wo­wych potrzeb), a nie poprzez rela­tywny dochód. Są to poję­ciowo zupeł­nie różne kwe­stie, a na grun­cie prak­tycz­nym nie­które dzia­ła­nia ogra­ni­cza­jące górne dochody, tłu­miąc przed­się­bior­czość i two­rze­nie miejsc pracy, mogą przy­czy­nić się do posze­rza­nia obszaru bez­ro­bo­cia i biedy.

Rozu­miem jed­nak, że bar­dzo duże roz­pię­to­ści indy­wi­du­al­nych docho­dów, szcze­gól­nie jeśli są one dzie­dziczne, mogą razić. Taka sytu­acja jest typowa dla kra­jów Ame­ryki Łaciń­skiej. Ale jest ona wyni­kiem nie poli­tyki kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu, lecz szcze­gól­nego inter­wen­cjo­ni­zmu. Cho­dzi tu zwłasz­cza o silne ogra­ni­cze­nie klu­czo­wego skład­nika wol­no­ści gospo­dar­czej, a mia­no­wi­cie kon­ku­ren­cji, zwłasz­cza swo­body wej­ścia na rynek. Daje to trwałą domi­na­cję roz­ma­itym potęż­nym gru­pom biz­ne­so­wym, czę­sto rodzin­nym i nie­rzadko sil­nie powią­za­nym z poli­tyką. Innym czyn­ni­kiem, tym razem ogra­ni­cza­ją­cym dochody bied­niej­szych osób, są roz­ma­ite regu­la­cyjne i podat­kowe bariery utrud­nia­jące ich legalne zatrud­nie­nie (The Eco­no­mist 2022, s. 34–36).

6. Prawa negatywne (wolnościowe) kontra prawa pozytywne (roszczeniowe)

Słowo „prawa” wywo­łuje pozy­tywne emo­cje i – w efek­cie – pod­lega roz­ma­itym inter­pre­ta­cjom (zob. esej Leszka Koła­kow­skiego w tym tomie).

Wraz z roz­wo­jem ruchu socja­li­stycz­nego w XIX wieku poja­wiło się w myśli spo­łecz­nej, w deba­tach publicz­nych i w prak­tyce poli­tycz­nej roz­róż­nie­nie dwóch typów praw jed­nostki: a) nega­tyw­nych i b) pozy­tyw­nych (zob. Chauf­four 2009, s. 32).

Przez prawa nega­tywne rozu­mie się we wspo­mnia­nej dycho­to­mii wol­no­ściowe upraw­nie­nia, o któ­rych była mowa przy ana­li­zie gra­nic indy­wi­du­al­nej wol­no­ści. Im więk­sze są te upraw­nie­nia, tym bar­dziej musi być ogra­niczona wła­dza pań­stwa, które – przy­po­mi­nam – jest z defi­ni­cji orga­ni­za­cją mającą na danym tery­to­rium względną prze­wagę w sto­so­wa­niu przy­musu i prze­mocy. Zakres wol­no­ściowych upraw­nień jest więc nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zany z gigan­tycz­nym pro­ble­mem, jak ogra­niczyć wła­dzę takiej orga­ni­za­cji. Temu – cią­gle aktu­al­nemu – zagad­nie­niu była poświę­cona myśl takich kla­sy­ków, jak J. Madi­son, J.S. Mill, B. Con­stant, A. de Tocqu­eville, F. Bastiat, K. Pop­per, R. Nozick, M. Fried­man (zobacz ich eseje w Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów). Wspól­nym ele­men­tem roz­ma­itych pro­po­zy­cji jest odpo­wiedni podział władz pań­stwa. Nic nie może też zastą­pić sil­nie zor­ga­ni­zo­wa­nego spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego i wol­nych mediów obser­wu­ją­cych dzia­ła­nie orga­nów pań­stwa i reagu­ją­cych na ich dzia­ła­nia zagra­ża­jące wol­no­ści.

Nato­miast prawa pozy­tywne ozna­czają prawa wszyst­kich lub wybra­nych grup oby­wa­teli do okre­ślo­nych świad­czeń ze strony pań­stwa. Dla­tego można je nazwać pra­wami rosz­cze­nio­wymi. Stwo­rze­nie kate­go­rii tych praw było reak­cją socja­li­stycz­nie czy eta­ty­stycz­nie nasta­wio­nych auto­rów i akty­wi­stów na – ich zda­niem – nad­mierny nacisk, jaki kla­syczni libe­ra­ło­wie kła­dli na wol­no­ściowe upraw­nie­nia, czyli na ogra­ni­cza­nie wła­dzy pań­stwa. Nie­któ­rzy z tych pierw­szych pod­kre­ślali, że nawet naj­bar­dziej ogra­ni­czone pań­stwo świad­czy oby­wa­te­lom usługi ochronne przed róż­nymi for­mami agre­sji ze strony innych ludzi (obrona naro­dowa oraz pań­stwowy apa­rat ści­ga­nia i wymiaru spra­wie­dli­wo­ści), a to jest prze­cież wyko­ny­wa­niem prawa pozy­tyw­nego.

Ten fakt był i jest oczy­wi­sty dla kla­sycz­nych libe­ra­łów. Kla­syczny libe­ra­lizm obej­muje nie tylko sze­ro­kie upraw­nie­nia wol­no­ściowe (prawa nega­tywne), ale też ochronę przed róż­nymi rodza­jami prze­stępstw ze strony innych osób i ich orga­ni­za­cji oraz przed zewnętrzną agre­sją. Całą tę wiązkę praw można okre­ślić jako prawa kla­syczne, pamię­ta­jąc, że zasad­ni­czy ustro­jowy pro­blem polega na tym, jak powi­nien być usy­tu­owany i zbu­do­wany apa­rat ści­ga­nia i wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, aby pań­stwo było powszechną agen­cją ochrony, a nie sys­te­ma­tycz­nym lub kapry­śnym despotą.

Owa funk­cja ochronna nie musi być w cało­ści mono­po­lem pań­stwa. W kra­jach kapi­ta­li­stycz­nych dzia­łają prze­cież firmy ochro­niar­skie, agen­cje detek­ty­wi­styczne itp.

Chcę też zauwa­żyć, że zakres funk­cji ochron­nej pań­stwa rósł w cza­sie i w cza­sach współ­cze­snych objął – jak sądzę, z uza­sad­nie­niem – ochronę dzieci przed prze­mocą ze strony doro­słych oraz kobiet przed prze­mocą ze strony męż­czyzn.

* * *

Nie­któ­rzy zwo­len­nicy roz­wi­nię­tych praw pozy­tyw­nych wyko­rzy­stują oczy­wi­sty fakt, że skoro pań­stwo kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu reali­zuje okre­ślone prawo tego rodzaju (ochronę ludzi przed agre­sją ze strony innych ludzi), to powinno reali­zo­wać inne prawa pozy­tywne, przede wszyst­kim prawa socjalne. Obej­mują one świad­cze­nia rze­czowe (np. „dar­mowa” oświata i służba zdro­wia) oraz pie­niężne (np. pań­stwowe eme­ry­tury czy zasiłki dla bez­ro­bot­nych).

Skoro usługi ochronne pań­stwa wyma­gają publicz­nych nakła­dów, to dla­czego nie objąć nimi rów­nież praw socjal­nych? Takie reto­ryczne pyta­nie zadają nie­któ­rzy zwo­len­nicy tych praw. Ale sam fakt, że reali­za­cja dwóch róż­nych celów wymaga pie­nię­dzy, nie ozna­cza, iż owe cele są rów­no­ważne. Z faktu, że wyda­łem pie­nią­dze na lody, nie wynika, że powi­nie­nem też kupić koka­inę.

Nie­któ­rzy obrońcy praw socjal­nych argu­men­tują za pomocą innego „wspól­nego mia­now­nika” (wni­kliwą kry­tykę ich argu­men­ta­cji prze­pro­wa­dza Loren E. Loma­sky [1987, s. 85–90]): zga­dzają się, że kla­syczne upraw­nie­nia wol­no­ściowe wyni­kają z pew­nych pod­sta­wo­wych potrzeb czło­wieka. Na tej pod­sta­wie twier­dzą, że są uza­sad­nione inne upraw­nie­nia – prawa socjalne, bo sta­no­wią odpo­wiedź na inne pod­sta­wowe potrzeby czło­wieka. Mamy tu typowy błąd pozor­nego wyni­ka­nia – prze­słanka jest praw­dziwa, ale ogło­szony wnio­sek z niej nie wynika, podob­nie zresztą jak w przy­padku wcze­śniej­szego rozu­mo­wa­nia. Zauważmy naj­pierw, że nawet na płasz­czyź­nie moral­nej nie każda pod­sta­wowa potrzeba jed­nej osoby uza­sad­nia doma­ga­nie się odpo­wied­niego dzia­ła­nia od innego czło­wieka. Dla przy­kładu, na oso­bie, która ma dwie źre­nice, nie ciąży moralny obo­wią­zek prze­ka­za­nia jed­nej z nich nie­wi­do­memu (zob. Loma­sky 1987, s. 87). Pewne dzia­ła­nia lub zanie­cha­nia są jed­nak przed­mio­tem moral­nych czy reli­gij­nych obo­wiąz­ków, np. pomoc oso­bom w bar­dzo trud­nej życio­wej sytu­acji. Z tego jed­nak samo przez się nie wynika uza­sad­nie­nie dla „dobro­czyn­no­ści publicz­nej”, czyli dla praw socjal­nych. Pamię­tajmy o ogól­nej zasa­dzie, że normy moralne nie są wystar­cza­jącą pod­stawą dla kształ­to­wa­nia tre­ści prawa, choć treść prawa powinna mieć jakieś moralne uza­sad­nie­nie.

Ponadto w prak­tyce poli­tycz­nej wydatki na finan­so­wa­nie praw socjal­nych są wie­lo­krot­nie wyż­sze niż publiczne nakłady na ochronę ludzi przed agre­sją ze strony nie­któ­rych ludzi. Ozna­cza to, że ogra­ni­cza­nie wol­no­ści zwią­zane z podat­kami jest dużo więk­sze w tym pierw­szym przy­padku niż dru­gim.

W tym miej­scu trzeba wspo­mnieć o dostę­pie do edu­ka­cji. Otóż przed wpro­wa­dze­niem finan­so­wa­nej przez pań­stwo i obo­wiąz­ko­wej edu­ka­cji w szko­łach publicz­nych Anglia, Walia i Stany Zjed­no­czone miały roz­wi­niętą sieć płat­nych szkół pod­sta­wo­wych, finan­so­wa­nych przez rodzi­ców uczniów i Kościoły. W 1833 roku na edu­ka­cję dzieci w wieku szkol­nym prze­zna­czono około 1 pro­cent dochodu naro­do­wego netto. W 1920 roku po wpro­wa­dze­niu „bez­płat­nego” i obo­wiąz­ko­wego naucza­nia wydatki wyno­siły 0,7 pro­cent (West 1991). Bez­płatne szkoły publiczne prze­jęły rynek edu­ka­cyjny i dopro­wa­dziły do upadku płatne szkoły pry­watne. West (1991) pod­kre­śla, że „aż do połowy XIX wieku eko­no­mi­ści poli­tyczni z wyjąt­kiem Marksa i Engelsa byli zwo­len­ni­kami dostar­cza­nia oświaty przez rynek”, gdyż uzna­wali, że cze­sne sta­nowi „jedyny czyn­nik pod­trzy­mu­jący tak pożą­daną prze­cież kon­ku­ren­cję wśród nauczy­cieli i mię­dzy szko­łami”. Mil­ton Fried­man, uzna­jąc poli­tyczną trud­ność powrotu do powszech­nego cze­snego, zapro­po­no­wał, aby pie­nią­dze prze­zna­czane z budżetu na oświatę były wypła­cane w postaci bonów edu­ka­cyjnych, co umoż­li­wia­łoby osią­gnię­cie tych efek­tów. Trzeba wresz­cie uznać, że nie­któ­rzy rodzice, przy­naj­mniej w pew­nych kul­tu­rach, mogą wstrzy­my­wać się z posy­ła­niem swo­ich dzieci do szkoły. Ten fakt uza­sad­niałby wpro­wa­dze­nie, w imię rów­no­ści szans, obo­wiązku szkol­nego, czyli ogra­ni­cze­nie wol­no­ści rodzi­ców w rela­cji do ich dzieci.

Roz­wa­ża­jąc uza­sad­nie­nie praw socjal­nych, trzeba, jak we wszyst­kich nie­ba­nal­nych przy­pad­kach, wyjść poza ogólne normy etyki (oraz poza dobre chęci) i odwo­łać się do odpo­wied­niej tech­nicz­nej wie­dzy, w tym przy­padku do wie­dzy na temat tego, jak zacho­wują się ludzie zależ­nie od roz­ma­itych sytu­acyj­nych bodź­ców, któ­rym pod­le­gają. Wtedy się dostrzega, wbrew wyobra­że­niom socjal­nych eta­ty­stów, że pań­stwo socjalne nie jest jedy­nym spo­so­bem poma­ga­nia ludziom w auten­tycz­nej potrze­bie. Z akcep­ta­cji odpo­wied­nich norm moral­nych nie wynika akcep­ta­cja pań­stwowych praw socjal­nych. Co wię­cej, eks­pan­sja pań­stwa socjal­nego wypiera sku­tecz­niej­sze, niepań­stwowe spo­soby pomocy ludziom w potrze­bie, m.in. w for­mie sto­wa­rzy­szeń wza­jem­nej pomocy (zob. tek­sty Kel­leya i Sirico w Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów). Dalej, roz­rost publicz­nej pomocy socjal­nej wywo­łuje u jej bene­fi­cjen­tów (a na dłuż­szą metę – ofiar) różne pato­lo­gie, co w odnie­sie­niu do Anglii już w pierw­szej poło­wie XIX wieku opi­sał genialny obser­wa­tor spo­łecz­nej rze­czy­wi­sto­ści, Ale­xis de Tocqu­eville.

Oceny etyczne nie mogą abs­tra­ho­wać od skut­ków okre­ślo­nych dzia­łań, które ujaw­nia wie­dza tech­niczna. Oceny for­mu­ło­wane bez takiej wie­dzy pro­wa­dzą do taniego mora­li­za­tor­stwa i poboż­nych życzeń. Jest to rażąco widoczne w lite­ra­tu­rze na temat praw socjal­nych i pań­stwa socjal­nego. A zatem dobro, które ma być dostar­czane ludziom przez pań­stwo w dro­dze reali­za­cji praw socjal­nych, może być dostar­czane lepiej na dro­dze współ­dzia­ła­nia ludzi w ramach spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego, a także ich indy­wi­du­al­nej prze­zor­no­ści. Prawa socjalne mają więc dobry sub­sty­tut. Nie da się tego powie­dzieć o upraw­nie­niach wol­no­ścio­wych. Dobro w postaci sze­ro­kiego zakresu wol­no­ści wymaga odpo­wied­niego kształtu pań­stwa i pew­nego jego pozy­tyw­nego dzia­ła­nia w obro­nie jed­nych ludzi przed agre­sją ze strony innych ludzi. Te roz­wią­za­nia nie mają żad­nych sub­sty­tutów5. Moralne uza­sad­nie­nie kla­sycz­nych praw jest zatem o wiele moc­niej­sze niż praw socjal­nych. Tych dru­gich nie da się też dobrze uza­sad­nić za pomocą poję­cia „spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej”, bo nie daje ono żad­nych pre­cy­zyj­nych wska­zó­wek odno­śnie do spo­so­bów i natę­że­nia socjal­nej inter­wen­cji pań­stwa. Można więc przy jego uży­ciu uza­sad­nić dowolną inter­wen­cję.

7. Sfery (rodzaje) wolności z lotu ptaka

Pro­blem zakresu wol­no­ści doty­czy róż­nych sfer życia czło­wieka i dla­tego mówi się o róż­nych rodza­jach wol­no­ści czy o róż­nych wol­no­ściach. Spró­buję nieco roz­wi­nąć ten podział, bo wiąże się on z donio­słą kwe­stią rela­tyw­nego zna­cze­nia poszcze­gól­nych wol­no­ści i powią­zań mię­dzy nimi.

Nie ma jed­nego, powszech­nie przy­ję­tego roz­róż­nie­nia rodza­jów wol­no­ści wedle sfer życia czło­wieka. Zwy­kle jed­nak wymie­nia się: wol­ność oso­bi­stą, wol­ność słowa i mediów, wol­no­ści oby­wa­tel­skie, wol­ność poli­tyczną, wol­ność gospo­dar­czą.

Przez wol­ność oso­bi­stą należy rozu­mieć to mini­mum wol­no­ści, które spra­wia, że czło­wiek nie jest nie­wol­ni­kiem – np. ele­men­tarna wol­ność poru­sza­nia się, wol­ność dys­po­no­wa­nia swoim cza­sem i owo­cami wła­snej pracy itp. Należy zazna­czyć, że pod­da­nie się rygo­rom pracy najem­nej nie jest formą nie­wol­nic­twa, bo jest kon­se­kwen­cją umowy, a nie przy­musu. O wol­no­ści słowa i mediów była już mowa powy­żej.

Przez wol­no­ści oby­wa­tel­skie (cywilne) współ­cze­śnie rozu­mie się zwy­kle wol­ność gro­ma­dze­nia się i orga­ni­zo­wa­nia się ludzi dla celów nie­za­rob­ko­wych: dla reali­za­cji wspól­nych pasji, zain­te­re­so­wań, wyra­ża­nia poglą­dów, pomocy wza­jem­nej, pomocy innym, wywie­ra­nia naci­sku na pań­stwo w jakiejś wspól­nej spra­wie itp. Zakres wol­no­ści oby­wa­tel­skich decy­duje o skali spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego. Tu mie­ści się jedna z zasad­ni­czych róż­nic mię­dzy ustro­jami.

Sze­roki zakres wol­no­ści oby­wa­tel­skich daje roz­wi­nięte spo­łe­czeń­stwo oby­wa­tel­skie, które można podzie­lić z grub­sza na trzy czę­ści:

1. Orga­ni­za­cje i grupy wza­jem­nej pomocy i orga­ni­za­cje nio­sące pomoc innym.

2. Orga­ni­za­cje i grupy naci­ska­jące – ze względu na inte­resy finan­sowe lub poglądy swo­ich człon­ków – na roz­rost lub utrzy­my­wa­nie roz­bu­do­wa­nego pań­stwa (w for­mie roz­le­głych regu­la­cji praw­nych zawie­ra­ją­cych roz­ma­ite restryk­cje i przy­wi­leje, dużych wydat­ków budżetu i w efek­cie podat­ków, dużego sek­tora publicz­nego).

3. Orga­ni­za­cje i grupy prze­ciw­sta­wia­jące się – w imię indy­wi­du­al­nej wol­no­ści i odpo­wie­dzial­no­ści – roz­ro­stowi pań­stwa.

Rela­tywna siła tych trzech skład­ni­ków spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego, a zwłasz­cza dru­giego i trze­ciego, decy­duje osta­tecz­nie o tym, jak wygląda pań­stwo w warun­kach sze­ro­kich wol­no­ści cywil­nych jego oby­wa­teli.

Wol­ność poli­tyczna doty­czy moż­li­wo­ści oby­wa­teli w zakre­sie rzą­dze­nia pań­stwem na róż­nych jego pozio­mach. Współ­cze­śnie utoż­sa­mia się ją zwy­kle z masową demo­kra­cją, to zna­czy z powszech­nymi pra­wami wybor­czymi. Mowa jest tu, rzecz jasna, o wybo­rach auten­tycz­nych, a nie deko­ra­cyj­nych. Demo­kra­tyczne pań­stwo ma – z defi­ni­cji – wła­dzę wybie­ralną. Histo­ria i współ­cze­sność znają cztery inne mecha­ni­zmy suk­ce­sji w pań­stwie: dzie­dzi­cze­nie, mono­pol na wła­dzę jed­nej orga­ni­za­cji (mono­par­tii lub armii), zama­chy stanu i pod­boje. Można je łącz­nie okre­ślić jako nie­wy­bie­ralne spo­soby zmiany wła­dzy w pań­stwie. Domi­no­wały one przez zde­cy­do­waną więk­szość histo­rii. Masowa demo­kra­cja jest sto­sun­kowo nie­daw­nym wyna­laz­kiem insty­tu­cjo­nal­nym. Mówię tu o demo­kra­cji przed­sta­wi­ciel­skiej (wybór repre­zen­tan­tów do wła­dzy), jedy­nej moż­li­wej w więk­szym spo­łe­czeń­stwie, a nie o demo­kra­cji bez­po­śred­niej, która wystę­po­wała na przy­kład w sta­ro­żyt­nych Ate­nach. Wybory ozna­czają kon­ku­ren­cję o głosy wybor­ców. Ta kon­ku­ren­cja jest moż­liwa i będzie fak­tem, jeśli można bez oso­bi­stego ryzyka być kan­dy­da­tem na pań­stwowe urzędy, gro­ma­dzić i orga­ni­zo­wać swo­ich zwo­len­ni­ków i upo­wszech­niać swoje pro­po­zy­cje. Demo­kra­cja zakłada zatem duży zakres praw oby­wa­tel­skich. Trwałe ist­nie­nie demo­kra­cji, a także więk­szo­ści tych wol­no­ści, zależy rów­nież od zakresu wol­no­ści gospo­dar­czej, w tym zwłasz­cza wła­sno­ści pry­wat­nej. O tej, mniej zna­nej chyba zależ­no­ści, będzie mowa dalej.

8. Szeroka wolność gospodarcza i jej rdzeń – własność prywatna: szczególnie ważna i szczególnie atakowana

Zacznę od defi­ni­cji wol­no­ści gospo­dar­czej jako insty­tu­cjo­nal­nej zmien­nej, czyli czyn­nika, który przy­biera różne formy. W przy­padku wol­no­ści gospo­dar­czej (jak i innych wol­no­ści) dadzą się one upo­rząd­ko­wać według natę­że­nia, tak że można powie­dzieć, kiedy tej wol­no­ści jest mniej lub wię­cej.

Wol­ność gospo­dar­cza odnosi się do wszel­kich poko­jo­wych dzia­łań, które:

1. dają fak­tyczny lub poten­cjalny dochód (środki do życia);

2. pole­gają na wydat­ko­wa­niu tego dochodu.

Dzia­ła­nia pierw­szej grupy, które można nazwać pro­duk­cyj­nymi, obej­mują nie tylko wytwa­rza­nie pro­duk­tów mate­rial­nych, ale także dzia­łal­ność inwe­sty­cyjną, badaw­czą, inno­wa­cyjną, arty­styczną i wszel­kiego rodzaju usługi, czyli w sumie wytwa­rza­nie dóbr niemate­rial­nych. Dzia­ła­nia grupy dru­giej obej­mują kon­sump­cję, czyli decy­zje doty­czące tego, na jakie oso­bi­ste cele prze­zna­czyć dochód. W prze­szło­ści wystę­po­wały ogra­ni­cze­nia wol­no­ści w tej dzie­dzi­nie, np. w for­mie praw­nych zaka­zów nosze­nia zbyt­kow­nych ubrań przez miesz­czan po to, aby było to przy­wi­le­jem szlachty. Pań­stwa orto­dok­syj­nego islamu narzu­cają współ­cze­śnie restryk­cyjne stan­dardy ubio­rów kobiet. Owe prze­szłe i obecne ogra­ni­cze­nia wol­no­ści form kon­sump­cji można jed­no­cze­śnie trak­to­wać jako ogra­ni­cze­nia wol­no­ści oso­bi­stej. Do tych ogra­ni­czeń należy dołą­czyć współ­cze­sne restryk­cje doty­czące spo­ży­cia pro­duk­tów szko­dli­wych dla zdro­wia, a na doda­tek tak defor­mu­ją­cych zacho­wa­nie ich kon­su­men­tów, że zwięk­szają one ryzyko wyrzą­dze­nia przez nich roz­ma­itych szkód (np. alko­hol, nar­ko­tyki).

Jed­nak naj­więk­sze w skut­kach róż­nice doty­czą zakresu wol­no­ści gospo­dar­czej w sfe­rze dzia­łań pro­duk­cyj­nych. Można tu z kolei roz­róż­nić dwie dzie­dziny: pracę i wła­sność.

Warto pod­kre­ślić, że jesz­cze w XVIII i XIX wieku w Anglii i Sta­nach Zjed­no­czo­nych (nie mówiąc już o innych regio­nach świata) zakres wol­no­ści w dys­po­no­wa­niu wła­sną pracą przez for­mal­nie wol­nych ludzi był sil­nie ogra­ni­czony przez roz­ma­ite pań­stwowe restryk­cje. Mieli oni na przy­kład ogra­ni­czoną swo­bodę poru­sza­nia się w poszu­ki­wa­niu lep­szego zatrud­nie­nia, czę­sto pod­le­gali urzę­do­wym pła­com oraz sank­cjom kar­nym za porzu­ca­nie pracy (zob. Ste­in­feld 1991). Wol­ność pracy, to zna­czy prawna swo­boda wyboru zaję­cia, poszu­ki­wa­nia zatrud­nie­nia oraz nego­cjo­wa­nia warun­ków umowy o pracę, jest więc sto­sun­kowo nie­daw­nym wyna­laz­kiem histo­rii i jed­nym z wiel­kich osią­gnięć kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu. Loren E. Loma­sky (1987, s. 92) twier­dzi wręcz, że to kla­syczny libe­ra­lizm wpro­wa­dził wła­ściwe, czyli wol­no­ściowe prawo do pracy, prze­ciw­sta­wia­jąc się pozo­sta­ło­ściom feu­da­li­zmu, a także patriar­chal­nym sto­sun­kom w rodzi­nie, na mocy któ­rych kobieta była prze­zna­czona do prac domo­wych i trak­to­wana jako doda­tek do męża czy ojca. Ruch socja­li­styczny (w tym zwłasz­cza mark­sizm) z jego dok­tryną imma­nent­nie „słab­szej” strony, czyli pra­co­bior­ców, dopro­wa­dził z kolei do wpro­wa­dze­nia więk­szych lub mniej­szych restryk­cji wobec pra­co­daw­ców (ogra­ni­cze­nia w zwal­nia­niu pra­cow­ni­ków, płacy mini­mal­nej) oraz do wzmoc­nie­nia pozy­cji związ­ków zawo­do­wych. Te insty­tu­cjo­nalne odbi­cia socjal­nego prawa do pracy przy­czy­niły się do wzro­stu dłu­go­fa­lo­wego bez­ro­bo­cia i spadku zatrud­nie­nia, albo­wiem ogra­ni­czyły one ela­stycz­ność rynku pracy w reago­wa­niu na roz­ma­ite wstrząsy, jakim pod­lega gospo­darka, oraz – poprzez win­do­wa­nie płac ponad wzrost wydaj­no­ści pracy – zre­du­ko­wały rów­nież jej kon­ku­ren­cyj­ność.

Naj­wię­cej jed­nak donio­słych w skut­kach róż­nic – i naj­wię­cej ide­olo­gicz­nych kon­tro­wer­sji – doty­czyło i cią­gle doty­czy prawa wła­sno­ści środ­ków pro­duk­cji, czyli wła­sno­ści takich mate­rial­nych lub niemate­rial­nych przed­mio­tów (udzia­łów w fir­mach), które służą dzia­ła­niom pro­duk­cyj­nym. To na tym polu naj­bar­dziej ście­rały się na płasz­czyź­nie inte­lek­tu­al­nej i prak­tycz­nej libe­ra­lizm i socja­lizm.

Prawo wła­sno­ści defi­niuje się jako wiązkę okre­ślo­nych wol­no­ścio­wych upraw­nień. W naj­prost­szym uję­ciu obej­mują one:

a) upraw­nie­nia decy­zyjne (użyt­ko­wa­nie przed­miotu wła­sno­ści, roz­po­rzą­dza­nie tym obiek­tem, zakła­da­nie przed­się­biorstw, zarzą­dza­nie firmą); oraz

b) korzy­sta­nie z przed­miotu wła­sno­ści, czyli osią­ga­nie dochodu (a także satys­fak­cji czy poczu­cia samo­re­ali­za­cji, jakie można czer­pać z dzia­łal­no­ści przed­się­bior­czej).

Typy prawa wła­sno­ści wyod­ręb­nia się według tego, komu przy­słu­gują owe upraw­nie­nia: przy wła­sno­ści pań­stwo­wej przy­słu­gują one apa­ra­towi pań­stwa (i ludziom prze­zeń wyzna­czo­nym), a przy wła­sno­ści pry­wat­nej – oso­bom pry­wat­nym i ich orga­ni­za­cjom. Im więk­szy jest udział firm pań­stwo­wych, tym więk­szy jest – czę­sto nie­for­malny – wpływ rzą­dzą­cych poli­ty­ków na gospo­darkę.

Kry­te­rium wła­sno­ści służy jako pod­stawa dla naj­waż­niej­szego roz­róż­nie­nia ustro­jów gospo­dar­czych, a mia­no­wi­cie: socja­li­zmu (domi­na­cja wła­sno­ści pań­stwo­wej) i kapi­ta­li­zmu (domi­na­cja wła­sno­ści pry­wat­nej). Dodam tu, że ter­min „socja­lizm” jest też uży­wany w innym sen­sie, mia­no­wi­cie na ozna­cze­nie danego pań­stwa socjal­nego. Przy tej defi­ni­cji wszyst­kie kraje roz­wi­nięte nale­ża­łoby uznać za socja­li­styczne, albo­wiem prze­zna­czają one co naj­mniej 20 pro­cent swego PKB na wydatki socjalne. Dla­tego należy trzy­mać się roz­róż­nie­nia ustro­jów gospo­dar­czych opar­tego na kry­te­rium wła­sno­ści.

Marks uznał wolny rynek, okre­ślony przez Adama Smi­tha jako „nie­wi­dzialna ręka”, za „anar­chię pro­duk­cji”, którą miał zastą­pić postu­lo­wany przez niego „socja­lizm naukowy”. I fak­tycz­nie ryn­kowy kapi­ta­lizm został wyparty przez antyryn­kowy i zdo­mi­no­wany przez cen­tralną biu­ro­kra­cję socja­lizm. Wszę­dzie tam, gdzie został wpro­wa­dzony, przy­niósł on gospo­dar­czą klę­skę oraz dyk­ta­turę. Pry­watna wła­sność (kapi­ta­lizm) jest bowiem nie­zbęd­nym (choć nie­wy­star­cza­ją­cym) warun­kiem pra­wo­rząd­no­ści i demo­kra­cji.

Przed Mark­sem, za jego cza­sów i po nim, było wiele ana­liz poka­zu­ją­cych kolo­salne zna­cze­nie sze­ro­kiej wol­no­ści gospo­dar­czej i jej rdze­nia – wła­sno­ści pry­wat­nej – dla pod­sta­wo­wych warun­ków życia ludzi. A jed­nak wła­śnie ta wol­ność, szcze­gól­nie zaś wła­sność pry­watna, pod­le­gała i cią­gle pod­lega bądź demo­ni­za­cji i potę­pie­niu, bądź nie­chęci ze strony wielu inte­lek­tu­ali­stów, któ­rzy – na nie­szczę­ście dla zwy­kłych ludzi – wywarli głę­boki wpływ na poli­tykę, a za jej pośred­nic­twem – na kształt real­nych ustro­jów (zob. Koła­kow­ski 1976; John­son 1998). W przy­padku żad­nej innej wol­no­ści nie ma tak szo­ku­ją­cego kon­tra­stu mię­dzy pozy­tyw­nymi skut­kami dla mas a nega­tyw­nym lub nie­chęt­nym nasta­wie­niem wpły­wo­wych inte­lek­tu­ali­stów. Powinno to sta­no­wić nie­zwy­kle inte­re­su­jący przed­miot badań dla psy­cho­lo­gii i socjo­lo­gii wie­dzy, w tym zwłasz­cza badań nad nara­sta­niem i prze­no­sze­niem się inte­lek­tu­al­nych epi­de­mii, które pro­wa­dziły i pro­wa­dzą – mówiąc języ­kiem Cze­sława Miło­sza – do „znie­wo­le­nia umy­słu”. Poka­zuje to też, jakim fluk­tu­acjom pod­legają filo­zo­fia i nauki spo­łeczne, w tym eko­no­mia.

Wpływ mark­si­zmu, naj­bar­dziej agre­syw­nej i naj­bar­dziej wpły­wo­wej ide­olo­gii anty­ka­pi­ta­li­stycz­nej, w mistrzow­ski spo­sób prze­ana­li­zo­wał Leszek Koła­kow­ski (1976). Poka­zał on quasi-reli­gijny cha­rak­ter tej dok­tryny, która z jed­nej strony wska­zy­wała wroga, któ­rego trzeba znisz­czyć (bur­żu­azja i pry­watna wła­sność jako źró­dła uci­sku mas), cel, który można i trzeba osią­gnąć: komu­nizm, oraz spo­łeczną siłę, która ma to zapew­nić: pro­le­ta­riat. To nie inte­lek­tu­alna war­tość tej dok­tryny, ale jej zdol­ność do mobi­li­za­cji czę­ści mas oraz jej atrak­cyj­ność dla uta­len­to­wa­nych i bez­względ­nych inte­lek­tu­ali­stów-ter­ro­ry­stów (Lenina, Troc­kiego, Sta­lina, Dzier­żyń­skiego w Rosji, a potem Mao Zedonga w Chi­nach) dała jej try­umf w postaci prze­chwy­ce­nia państw i oba­le­nia – na dro­dze ter­roru – wła­sno­ści pry­wat­nej. Raz prze­chwy­cone i prze­kształ­cone pań­stwo w Rosji stało się narzę­dziem roz­po­wszech­nia­nia socja­li­zmu na dro­dze prze­mocy (Europa Środ­kowo-Wschod­nia) lub przy­kładu i finan­so­wego wspar­cia (Kuba, wiele kra­jów Afryki, „postę­powe” kraje arab­skie).

* * *

Przejdźmy teraz do krót­kiego omó­wie­nia wol­no­ści gospo­dar­czej w kra­jach nazy­wa­nych gospo­dar­kami ryn­ko­wymi lub kapi­ta­li­stycz­nymi.

Zakres wol­no­ści gospo­dar­czej w kra­jach jest zróż­ni­co­wany. Socja­lizm był jed­no­rod­nie antywol­no­ściowy. Aby wyra­zić i zope­ra­cjo­na­li­zo­wać owo zróż­ni­co­wa­nie, warto uści­ślić i roz­wi­nąć poję­cie pań­stwo­wego inter­wen­cjo­ni­zmu (eta­ty­zmu). Wspo­mnia­łem przed chwilą o udziale wła­sno­ści pań­stwo­wej w kra­jach kapi­ta­li­stycz­nych, który można nazwać inter­wen­cjo­ni­zmem wła­sno­ścio­wym. Oprócz tego wyróż­niam inter­wen­cjo­nizm regu­la­cyjny i inter­wen­cjo­nizm podat­kowy. Ten pierw­szy ogra­ni­cza upraw­nie­nia decy­zyjne zawarte w pry­wat­nym pra­wie wła­sno­ści, ten drugi – upraw­nia do korzy­sta­nia z przed­miotu tej wła­sno­ści. Inter­wen­cjo­nizm regu­la­cyjny jest współ­cze­śnie mie­rzony przez roz­ma­ite indeksy wol­no­ści gospo­dar­czej.

Nie­które rodzaje inter­wen­cjo­ni­zmu regu­la­cyj­nego wyraź­nie defor­mują dzia­ła­nia pry­wat­nych firm i ryn­ków, co jest szcze­gól­nie widoczne w sfe­rze prawa pracy i zakła­da­nia firm.

Inter­wen­cjo­nizm podat­kowy jest z defi­ni­cji tym więk­szy, im więk­szą część swo­ich docho­dów ludzie i firmy prze­ka­zują – poprzez podatki – pań­stwu. Wpływ obcią­żeń podat­kami na zacho­wa­nia ludz­kie zależy nie tylko od łącz­nej skali tych obcią­żeń, ale też od tego, jaki jest udział róż­nych podat­ków. Tak na przy­kład podatki pośred­nie (VAT, akcyza) mniej osła­biają bodźce do pracy i przed­się­bior­czo­ści niż pro­gre­sywne podatki docho­dowe.

Trzeba dodać, że podatki ogra­ni­czają wol­ność pracy i wła­sno­ści w tej mie­rze, w jakiej pła­cone są pod wpły­wem pań­stwo­wego przy­musu, a nie dobro­wol­nie, czyli nie są darem prze­ka­zy­wa­nym przez oby­wa­teli pań­stwu (przy zało­że­niu, że inni się nie uchy­lają, czyli nie wystę­pują w roli gapo­wi­czów)6. Jest to oczy­wi­ście kwota czy­sto hipo­te­tyczna, ale na pewno zde­cy­do­wa­nie mniej­sza niż roz­miary podat­ków we współ­cze­snych pań­stwach. W kra­jach bar­dziej roz­wi­nię­tych wyno­szą one obec­nie 30–50 pro­cent PKB, pod­czas gdy do cza­sów I wojny świa­to­wej wahały się w gra­ni­cach 5–15 pro­cent PKB. Cały wzrost tego udziału wyni­kał z eks­pan­sji pań­stwa socjal­nego, szcze­gól­nie po II woj­nie świa­to­wej (zob. tekst Tan­ziego w Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów).

Knut Wick­sell (1998, s. 119), wybitny szwedzki eko­no­mi­sta z prze­łomu XIX i XX wieku, odno­sząc się do podat­ków, pisze: „Prze­ja­wem jaskra­wej nie­spra­wie­dli­wo­ści byłoby przy­mu­sza­nie kogoś do łoże­nia na dzia­łal­ność, która nie wspiera jego inte­re­sów lub któ­rej jest zde­cy­do­wa­nie prze­ciwny”. Kon­tra­stuje więc dobro­wol­ność wymiany na rynku z przy­mu­sem podat­ko­wym, jaki sto­sują pań­stwa.

Podatki rosną, jeśli rosną wydatki publiczne. Od okresu mię­dzy­wo­jen­nego w XX wieku w ogrom­nej więk­szo­ści kra­jów nastą­pił bar­dzo wyraźny wzrost wydat­ków socjal­nych. Dla­tego można w odnie­sie­niu do tego okresu mówić o eta­ty­zmie socjalno-podat­ko­wym.

Wiele wska­zuje, że ist­nieje odwrotna zależ­ność w skut­kach dla wzro­stu gospo­darki mię­dzy inter­wen­cjo­ni­zmem regu­la­cyj­nym a socjalno-podat­ko­wym. Ozna­cza to, że wyż­szy poziom tego dru­giego można w pew­nym zakre­sie kom­pen­so­wać niż­szym natę­że­niem tego pierw­szego (czyli więk­szą wol­no­ścią pod­mio­tów gospo­dar­czych od szcze­gó­ło­wych prze­pi­sów). To mogłoby na przy­kład tłu­ma­czyć nie­złe wyniki gospo­dar­cze kra­jów skan­dy­naw­skich. Wspo­mniana pra­wi­dło­wość wyja­śnia­łaby rów­nież kiep­skie wyniki kra­jów o rela­tyw­nie niż­szych podat­kach, ale wyso­kim natę­że­niu inter­wen­cjo­ni­zmu regu­la­cyj­nego, co wystę­puje w wielu kra­jach mniej roz­wi­nię­tych.

Naj­go­rzej jest oczy­wi­ście, gdy rosną wszyst­kie rodzaje inter­wen­cjo­ni­zmu: regu­la­cyjny, socjalno-podat­kowy, a na doda­tek – wła­sno­ściowy. To złe połą­cze­nie wystę­puje w Pol­sce po 2015 roku.

I wresz­cie – przy takim samym prze­cięt­nym zakre­sie inter­wen­cjo­ni­zmu, zwłasz­cza regu­la­cyj­nego, czyli przy takich samych prze­pi­sach, jego skutki dla roz­woju gospo­darki będą gor­sze, jeśli pod­le­gają one kapry­śnym zmia­nom, niż wtedy, gdy są one w miarę sta­bilne.

Wła­sność pry­watną jako gene­ralne wol­no­ściowe prawo czło­wieka, czyli jako ogólną kate­go­rię prawną, należy odróż­nić od roz­kładu wła­sno­ści, czyli pry­wat­nego majątku w spo­łe­czeń­stwie. Moralne i eko­no­miczne uza­sad­nie­nie wła­sno­ści jako kate­go­rii ogól­nej nie roz­ciąga się auto­ma­tycz­nie na dowolny roz­kład majątku, nie­za­leż­nie od jego pocho­dze­nia. Kwe­stię moral­nej pra­wo­moc­no­ści roz­kładu wła­sno­ści wni­kli­wie ana­li­zuje Nozick (1999). Od sie­bie tylko dodam, że trudno auto­ma­tycz­nie legi­ty­mi­zo­wać wła­sność pocho­dzącą z rabunku. W imię sze­ro­kiego zakresu indy­wi­du­al­nej wol­no­ści, w tym gospo­dar­czej, można też kwe­stio­no­wać taką kon­cen­tra­cję wła­sno­ści, która – poprzez swoje silne sprzę­że­nie z wła­dzą poli­tyczną – pro­wa­dzi do ogra­ni­cze­nia wol­no­ści osób innych niż poli­tycz­nie uprzy­wi­le­jo­wane.

Niech za przy­kład wspo­mnia­nej nie­chęci posłuży dzieło naj­słyn­niej­szego chyba współ­cze­śnie filo­zofa poli­tyki, Johna Rawlsa (1971), który opo­wiada się w nim za przy­ję­ciem „zasady wol­no­ści” jako głów­nego kry­te­rium dla kształ­to­wa­nia zasad życia spo­łecz­nego i roli pań­stwa. Jed­nak wyłą­cza on z listy wol­no­ści, które – jego zda­niem – powinny być prio­ry­te­towe, pewne ele­menty wol­no­ści gospo­dar­czej, takie jak swo­boda przed­się­bior­czo­ści. Nic dziw­nego, że w pod­su­mo­wa­niu swo­jego słyn­nego i bar­dzo wpły­wo­wego w naukach spo­łecz­nych dzieła Rawls twier­dzi, że ide­al­nym ustro­jem byłaby pewna forma kapi­ta­li­zmu lub „socja­li­zmu ryn­ko­wego”.

Mniej­sza z tym, że socja­lizm nie może być w prak­tyce ryn­kowy, gdyż defi­niu­jący go mono­pol wła­sno­ści pań­stwo­wej daje tak ogromny wpływ poli­tyce, że trudno go pogo­dzić z jakim­kol­wiek sen­sow­nym poję­ciem rynku. Istot­niej­sze jest to, że kapi­ta­lizm nie potrze­buje praw­nego zakazu two­rze­nia przed­się­biorstw nie­ka­pi­ta­li­stycz­nych (np. spół­dzielni lub orga­ni­za­cji non pro­fit). Jeśli bowiem ludzie mają wybór pomię­dzy inwe­sto­wa­niem swo­ich pie­nię­dzy w firmę kapi­ta­li­styczną lub spół­dziel­czą, to ogromna więk­szość wybie­rze tę pierw­szą, i tak się dzieje w rze­czy­wi­sto­ści. Nato­miast socja­lizm może się utrzy­mać tylko przy zaka­zie two­rze­nia firm pry­wat­nych, bo w każ­dym spo­łe­czeń­stwie są ludzie, któ­rzy chcie­liby dzia­łać na wła­sne ryzyko i rachu­nek. Kapi­ta­lizm utrzy­muje się więc w warun­kach wyboru mię­dzy róż­nymi insty­tu­cjo­nal­nymi for­mami pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej. Nato­miast istotą socja­lizmu jest uzna­nie wła­sno­ści pry­wat­nej za prze­stęp­stwo po to, aby utrzy­mać mono­pol wła­sno­ści pań­stwo­wej (zob. Bal­ce­ro­wicz 1997, s. 124–132). Jakże więc oba te sys­temy można trak­to­wać jako reali­zu­jące w rów­nym stop­niu zasadę prio­ry­tetu wol­no­ści?!

Scep­ty­cyzm wobec wła­sno­ści pry­wat­nej lub jej insty­tu­cjo­nal­nego kore­latu, wol­nego rynku, do nie­dawna był wyraź­nie widoczny w aka­de­mic­kiej eko­no­mii na Zacho­dzie, a ślady wyraźne tego nasta­wie­nia można odna­leźć tam do dziś.

Prze­ja­wiło się to mię­dzy innymi w tym, że w głów­nej dys­ku­sji nad gospo­dar­czą spraw­no­ścią socja­li­zmu, jaka toczyła się przez kil­ka­dzie­siąt lat w XX wieku, więk­szość przed­sta­wi­cieli tej eko­no­mii przy­znała rację stro­nie socja­li­stycz­nej (na czele z pol­skim eko­no­mi­stą Oska­rem Lange), a nie kry­ty­kom socja­li­zmu (takim jak Ludwig von Mises i Frie­drich A. Hayek). Muszę powie­dzieć, że zna­jąc z wła­snego doświad­cze­nia „realny” socja­lizm, byłem zszo­ko­wany kom­plet­nym bra­kiem reali­zmu w tezach wielu czo­ło­wych przed­sta­wi­cieli głów­nego nurtu zachod­niej eko­no­mii (zob. Bal­ce­ro­wicz 1997). Przed­sta­wi­ciele tego nurtu popie­rali też po II woj­nie świa­to­wej eks­pan­sję roli pań­stwa w kra­jach zarówno roz­wi­nię­tych, jak i roz­wi­ja­ją­cych się, przy­czy­nia­jąc się tam do nara­sta­nia pro­ble­mów spo­łeczno-gospo­dar­czych.

Może tro­chę nie­ele­gancko dodam od sie­bie, że z kry­tyki kapi­ta­li­zmu można w kapi­ta­li­zmie dobrze żyć; nato­miast nie dało się dobrze żyć z kry­tyki socja­li­zmu w socja­li­zmie. Nie twier­dzę oczy­wi­ście, że pobudki anty­ka­pi­ta­li­stycz­nego odchy­le­nia wśród eko­no­mi­stów w kapi­ta­li­zmie można spro­wa­dzić tylko do takich moty­wów. Wiel­kie zna­cze­nie w kształ­to­wa­niu wro­giego lub nie­chęt­nego nasta­wie­nia do wła­sno­ści pry­wat­nej, wol­nego rynku czy kapi­ta­li­zmu miały (i mają) ogromne błędy myślowe cza­sami pod­szyte anty­ka­pi­ta­li­stycz­nymi emo­cjami, które skła­niają wielu auto­rów do poszu­ki­wa­nia przy­czyn okre­ślo­nych pro­ble­mów gospo­dar­czych w zawod­no­ściach wol­nego rynku (mar­ket failu­res), a nie w zawod­no­ściach pań­stwa (public failu­res). Taka jed­no­stron­ność, czyli brak rze­tel­nej ana­lizy porów­naw­czej, jest oczy­wi­ście ele­men­tar­nym błę­dem.

Błąd takiej jed­no­stron­no­ści obciąża także key­ne­sizm, który głosi, że wol­no­ryn­kowa gospo­darka, rezul­tat sze­roko zakro­jo­nej wol­no­ści gospo­dar­czej, jest imma­nent­nie nie­sta­bilna, to zna­czy, że wpada w okre­sowe zapa­ści, z któ­rych może ją wypro­wa­dzić tylko makro­eko­no­miczna inter­wen­cja pań­stwa. Ta popu­larna dok­tryna jest sprzeczna z doświad­cze­niem, które poka­zuje, że bez owej inter­wen­cji w XIX wieku wol­no­ryn­kowa gospo­darka wycho­dziła z kry­zy­sów, a ponadto, że do dopro­wa­dze­nia ją do stanu zapa­ści przy­czy­nia się inter­wen­cja pań­stwa, które ma ją następ­nie dobro­czyn­nie z zapa­ści wypro­wa­dzać.

Robert Higgs w niniej­szej książce poka­zuje, że tzw. wielka depre­sja w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, która dała ogromny roz­głos Ogól­nej teo­rii Key­nesa, była rezul­ta­tem serii błę­dów Nowego Ładu Fran­klina D. Roose­velta.

Kry­tycy imma­nent­nej makro­eko­no­micz­nej zawod­no­ści wol­no­ryn­ko­wej gospo­darki orę­du­jący – na mocy tego zało­że­nia – za sta­bi­li­zu­jącą inter­wen­cją pań­stwa są nie tylko na bakier z doświad­cze­niem, ale też popeł­niają zasad­ni­czy błąd myślowy. Otóż przyj­mują oni mil­cząco, że sła­bo­ści zwy­kłych ludzi, dzia­ła­ją­cych na ryn­kach, które dopro­wa­dzają – ich zda­niem – ów spo­łeczny mecha­nizm do okre­so­wych zapa­ści, nie obcią­żają dziw­nym tra­fem ludzi dzia­ła­ją­cych w pań­stwie. W efek­cie pań­stwo niczego złego nie robi, a tylko kory­guje błędy popeł­nione przez współdzia­ła­ją­cych zwy­kłych śmier­tel­ni­ków. Mamy do czy­nie­nia ze wspo­mnianą już deifi­ka­cją pań­stwa, obecną zresztą w innych gałę­ziach eko­no­mii, zwłasz­cza w tzw. eko­no­mii dobro­bytu.

Deifi­ka­cja pań­stwa ma u swego pod­łoża (jeśli pomi­nąć auten­tyczną wiarę, że jest to byt nad­przy­ro­dzony) jedno z dwóch zało­żeń: a) są dwa pod­ga­tunki czło­wieka: zwy­kły (gor­szy) i – pań­stwowy (lep­szy); b) na sta­no­wi­ska pań­stwowe zawsze tra­fiają za pomocą jakichś tajem­ni­czych mecha­ni­zmów naj­lep­sze pod wzglę­dem inte­lek­tu­al­nym i moral­nym egzem­pla­rze ludz­kiego gatunku (odpo­wied­nicy pla­toń­skich mędr­ców). Zało­że­nia te nie wyma­gają komen­ta­rza.

Do eta­ty­zmu wła­sno­ścio­wego, regu­la­cyj­nego i podat­ko­wego należy dodać eta­tyzm mone­tarny, czyli wpływ pań­stwa (władz publicz­nych) na ilość i war­tość pie­nią­dza na danym tery­to­rium. Waha się on w sze­ro­kim prze­dziale. Jeden kra­niec – naj­mniej­szy wpływ – był repre­zen­to­wany przez sys­tem waluty zło­tej (Gold Stan­dard), ist­nie­jący w XIX wieku i do lat dwu­dzie­stych XX wieku.

Drugi – naj­więk­szy wpływ – był repre­zen­to­wany przez socja­lizm: socja­li­styczny pie­niądz nie był wymie­nialny na inne pie­niądze i z tru­dem wymie­niano go na towary. W kra­jach gospo­darki ryn­ko­wej (i w stre­fie euro) pie­niądze są swo­bod­nie wymie­niane na inne pie­niądze (i na towary). Po porzu­ce­niu Gold Stan­dard, czyli po przej­ściu do sys­temu pie­nią­dza papie­ro­wego (a współ­cze­śnie – elek­tro­nicz­nego), zani­kła natu­ralna pod­stawa wyzna­cza­jąca war­tość oraz ilość pie­nią­dza i poja­wiła się koniecz­ność zna­le­zie­nia innej zasady regu­la­cyj­nej. W związku z tym ogrom­nie wzrósł wpływ ban­ków cen­tral­nych, a ści­ślej – ich poli­tyki pie­nięż­nej, na gospo­darkę. Jest on przed­mio­tem ostrych kon­tro­wer­sji.

Kata­stro­falne skutki socja­li­zmu – pro­duktu mark­si­zmu – prze­rze­dziły sze­regi jego zwo­len­ni­ków. Ale powinno zdu­mie­wać, że nie­chęć do wła­sno­ści pry­wat­nej i kapi­ta­li­zmu na­dal wystę­puje wśród wielu wpły­wo­wych inte­lek­tu­ali­stów. Ta nie­chęć obja­wia się mię­dzy innymi w tym, że wła­sność pry­watna nie figu­ruje na roz­ma­itych listach „pod­sta­wo­wych” praw czło­wieka, two­rzo­nych przez wpły­wo­wych zachod­nich przed­sta­wi­cieli myśli spo­łecz­nej7.

Silna i trwała kon­cen­tra­cja pry­wat­nej wła­sno­ści pro­wa­dzi też do dużych roz­pię­to­ści pry­wat­nych docho­dów, co jest typowe dla kra­jów Ame­ryki Łaciń­skiej. U pod­łoża tego leżą silne ogra­ni­cze­nia wol­no­ści gospo­dar­czej i regu­la­cje utrud­nia­jące legalne zatrud­nia­nie ludzi (zob. punkt 5).

9. Koncepcje natury ludzkiej i ich ustrojowe konsekwencje

Nie da się sen­sow­nie myśleć o alter­na­tyw­nych ustro­jach i warun­kach, jakie two­rzą one ludziom, bez przy­ję­cia okre­ślo­nych zało­żeń na temat natury samego czło­wieka, czyli jego dys­po­zy­cji. Wybitny eko­no­mi­sta Karl Brun­ner pisze (1987, s. 387): „Różne wizje spo­łe­czeń­stwa spo­ty­kane w świe­cie i na forum publicz­nym są osta­tecz­nie zde­ter­mi­no­wane przez sprzeczne hipo­tezy o natu­rze czło­wieka”. W tej fun­da­men­tal­nej kwe­stii zary­so­wały się w myśli filo­zo­ficz­nej i spo­łecz­nej dwie orien­ta­cje: uto­pijna i reali­styczna.

Wspól­nym mia­now­ni­kiem kon­cep­cji uto­pij­nych jest odrzu­ce­nie zało­że­nia, że ludzie mają jakieś trwałe i uni­wer­salne wła­ści­wo­ści, które wewnętrz­nie ste­rują ich decy­zjami (dys­po­zy­cje moty­wa­cyjne) oraz okre­ślają spo­sób i gra­nice pozy­ski­wa­nia i prze­twa­rza­nia przez nich infor­ma­cji (dys­po­zy­cje poznaw­cze). Przy tych zało­że­niach nie ma więc natury ludz­kiej jako cze­goś trwa­łego i uni­wer­salnego, ludzie są dosko­nale pla­styczni pod wzglę­dem swo­ich wewnętrz­nych cech. To, jaki kształt przy­biorą owe wła­ści­wo­ści, zależy od trwa­łych sytu­acji, w jakich żyją ludzie, w tym zwłasz­cza od ustroju. Rady­kal­nie go zmie­nia­jąc i zno­sząc wła­sność pry­watną i rynek, można ukształ­to­wać „nowego czło­wieka”, wyka­zu­ją­cego „wyż­sze” formy moty­wa­cji8. Takie prze­ko­na­nie wystę­po­wało w myśli socja­li­stycz­nej w XIX i XX wieku. Socja­li­ści prak­tycy, począw­szy od Lenina, uznali, że lep­szego czło­wieka, a w każ­dym razie lep­sze spo­łe­czeń­stwo, da się stwo­rzyć, gdy się wymor­duje lub zastra­szy jego gor­szą część (bur­żu­azję) i znisz­czy przy­pi­sy­wane jej insty­tu­cje.

Kon­cep­cja psy­cho­lo­gicz­nej pla­stycz­no­ści czło­wieka, czyli braku natury ludz­kiej, była absur­dalna w świe­tle histo­rycz­nej wie­dzy, dostęp­nej już wtedy, gdy ją gło­szono. A jed­nak opa­no­wała ona umy­sły socja­li­stycz­nych wizjo­ne­rów i miała straszny wpływ na życie milio­nów ludzi.

Reali­styczny pogląd na naturę ludzką mieli myśli­ciele żyjący na długo przed socja­li­stycz­nymi uto­pi­stami, a także po nich. Jest to pogląd zgodny z tysią­cami lat obser­wa­cji ludzi w róż­nych sytu­acjach9 i potwier­dzony przez współ­cze­sną naukę. Można go spro­wa­dzić, w naj­więk­szym skró­cie, do nastę­pu­ją­cych punk­tów:

Ist­nieją pewne nie­zmien­niki: gra­niczne lub domi­nu­jące war­to­ści, jakie przyj­mują dys­po­zy­cje ludzi. Owe nie­zmien­niki sta­no­wią naturę ludzką. Są one z defi­ni­cji nie­za­leżne od typu ustroju, same nato­miast okre­ślają, jak funk­cjo­nują roz­ma­ite sys­temy i jaki realny kształt muszą przy­bie­rać socja­li­styczne uto­pie (wizja powszech­nego bra­ter­stwa koń­czy się guła­gami). W każ­dym spo­łe­czeń­stwie wystę­puje silne zróż­ni­co­wa­nie ludzi pod wzglę­dem ich dys­po­zy­cji, z czego bie­rze się zna­cze­nie mecha­ni­zmów doboru osób do róż­nych pozy­cji, dostęp­nych w danym ustroju (kwe­stia rów­no­ści szans) oraz zna­cze­nie wyko­rzy­sty­wa­nia talen­tów (kwe­stia zakresu wol­no­ści).

Ogół dys­po­zy­cji moty­wa­cyj­nych czło­wieka okre­śla, jakie czyn­niki są dla niego obo­jętne, a jakie kształ­tują jego decy­zje, czyli są dlań moty­wa­to­rami. Moty­wa­tory nie ogra­ni­czają się do dochodu, ale obej­mują także mię­dzy innymi czyn­niki zwią­zane z rela­cjami z innymi ludźmi, takie jak wła­dza, sława, repu­ta­cja, poczu­cie wła­snej war­to­ści, więzi itp. „Homo oeco­no­mi­cus” jako gene­ralna wizja czło­wieka jest więc zło­śliwą kary­ka­turą, którą ope­rują prze­ciw­nicy wol­nego rynku po to, aby ata­ko­wać kla­syczny libe­ra­lizm z pozy­cji – rze­ko­mej – moral­nej wyż­szo­ści. Jed­nakże bodźce mate­rialne mają duże zna­cze­nie w kształ­to­wa­niu wielu typów zacho­wań, zwłasz­cza gospo­dar­czych, a tam, gdzie ze względu na naturę danego zaję­cia nie da się lub nie należy ich sto­so­wać, wystę­pują duże pro­blemy z ukształ­to­wa­niem sys­te­mów, które zapew­ni­łyby wła­ściwe zacho­wa­nie tych, któ­rzy te zaję­cia wyko­nują (np. pro­ku­ra­to­rzy, sędzio­wie, poli­tycy, sze­fo­wie ban­ków cen­tral­nych).

Z natury ludz­kiej bie­rze się dąże­nie do reali­za­cji wła­snego inte­resu, zde­fi­nio­wa­nego w kate­go­riach sze­ro­kiego zakresu moty­wa­to­rów. Ludzie są bio­lo­gicz­nie zapro­gra­mo­wani, aby dążyć do poprawy warun­ków swego życia – w for­mach, które czę­ściowo zależą od kul­tury (np. ubiór, miesz­ka­nie, poży­wie­nie). Ludziom wła­ściwa jest też dba­łość o inte­res kręgu osób, które są im emo­cjo­nal­nie bli­skie. Czę­ścią natury ludz­kiej nie jest nato­miast powszechny i silny altru­izm, czyli przed­kła­da­nie dobra dowol­nego innego czło­wieka (bliź­niego) nad wła­sne. Ale nie należy do niej rów­nież skłon­ność do sil­nej „bezinte­resownej”, czyli nie­wy­mu­szo­nej sytu­acją wojny (lub sil­nej indok­try­na­cji), agre­sji. Odchy­le­nia od opi­sa­nej domi­nu­ją­cej ten­den­cji wystę­pują na dwóch krań­cach: z jed­nej strony w każ­dym spo­łe­czeń­stwie ist­nieją altru­iści: osoby, które czer­pią dużą satys­fak­cję z poma­ga­nia innym. Z dru­giej strony każde spo­łe­czeń­stwo ma też jakiś mar­gi­nes psy­cho- i socjo­pa­tów. Ist­nie­nie tej pierw­szej grupy jest argu­men­tem na rzecz wol­no­ści sto­wa­rzy­sza­nia się, dzięki czemu mogą powsta­wać i roz­wi­jać się roz­ma­ite orga­ni­za­cje cha­ry­ta­tywne, wyko­rzy­stu­jące natu­ralne moty­wa­cje ist­niejące w spo­łe­czeń­stwie – o ile roz­rost pań­stwa socjal­nego nie ogra­ni­czy im pola dzia­ła­nia. W takim przy­padku ludzi o natu­ral­nych pre­dys­po­zy­cjach do nie­sie­nia rozum­nej pomocy innym zastę­puje się urzęd­ni­kami socjal­nymi, od któ­rych trudno ocze­ki­wać na szer­szą skalę takich cech. Ist­nie­nie dru­giego moty­wa­cyj­nego krańca jest, jak sądzę, osta­tecz­nym psy­chospołecznym argu­men­tem na rzecz pań­stwa jako organu ochrony. Pro­blem polega jed­nak na tym, jak zapo­biec ist­nie­niu pań­stwa, któ­rym rzą­dzą psy­cho- lub socjo­paci. Pop­per (w 

Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów

) pod­kre­śla rolę demo­kra­cji jako mecha­ni­zmu eli­mi­na­cji naj­gor­szych aber­ra­cji na szczy­tach pań­stwa. Nie chroni ona jed­nak sama przez się przed roz­ma­itymi for­mami tyra­nii więk­szo­ści.

Ludzie wyka­zują pewne nie­zmien­niki poznaw­cze, które obej­mują ogra­ni­cze­nia ludz­kiej pamięci, prze­twa­rza­nia infor­ma­cji i ucze­nia się. Nie­zmien­niki te ozna­czają pewną domi­nu­jącą ten­den­cję, wokół któ­rej wystę­puje duży roz­rzut dys­po­zy­cji poznaw­czych. Nikt jed­nak nie ma zdol­no­ści tele­pa­tii i nikt nie jest w sta­nie scen­tra­li­zo­wać wie­dzy o warun­kach i moż­li­wo­ściach dzia­łań poszcze­gól­nych jed­no­stek w spo­łe­czeń­stwie (tzw.

tacit know­ledge

). Nikt nie jest wszech­wie­dzący.

* * *

Na koniec chciał­bym poka­zać, jak w świe­tle lite­ra­tury kla­sy­ków libe­ra­li­zmu wyglą­dał pre­fe­ro­wany przez nich ustrój. Ten wzo­rzec posłuży mi jako punkt odnie­sie­nia do cha­rak­te­ry­styki innych typów ustro­jów.

1. Kla­syczni libe­ra­ło­wie kła­dli i kładą ogromny nacisk na prawa wol­no­ściowe, a w związku z tym – na ogra­ni­cze­nie repre­syj­nej i gospo­dar­czej wła­dzy pań­stwa. Uza­sad­nie­nie dla tej anty­de­spo­tycz­nej czuj­no­ści wobec pań­stwa w pań­stwie wyra­ził zna­ko­mi­cie James Madi­son, współ­twórca kon­sty­tu­cji Sta­nów Zjed­no­czo­nych i póź­niej­szy pre­zy­dent tego kraju: „Gdyby ludzie byli anio­łami, żaden rząd nie byłby potrzebny. Gdyby anio­ło­wie mieli rzą­dzić, nie byłaby nie­zbędna ani zewnętrzna, ani wewnętrzna kon­trola nad rzą­dem” (zob. Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów). Można do tego dodać nie­śmier­telne zda­nie lorda Actona (1887): „Każda wła­dza depra­wuje, wła­dza abso­lutna depra­wuje abso­lut­nie”.

Część myśli­cieli zasta­na­wiała się nie tylko nad ogól­nymi postu­la­tami pod adre­sem pań­stwa, ale też nad spo­so­bami ich reali­za­cji. Od sta­ro­żyt­no­ści znana była idea, że aby wła­dza pań­stwowa nie stała się despo­tyczna, musi być podzie­lona.

W myśli chrze­ści­jań­skiej zasada podziału wła­dzy prze­ja­wia się w dok­try­nie dwóch mie­czy, usta­no­wio­nej przez papieża Gela­zego I pod koniec V wieku i „potem wyzna­wa­nej w jakiejś for­mie przez wszyst­kich kolej­nych myśli­cieli chrze­ści­jań­skich” (Tin­der 1995, s. 151).

W epoce nowo­żyt­nej postu­lat podziału władz odno­sił się jed­nak do wła­dzy świec­kiej; naj­moc­niej koja­rzy się on z nazwi­skiem Mon­te­skiu­sza (2003). Naj­więk­szy jed­nak wkład do kon­kre­ty­za­cji i prak­tycz­nego zasto­so­wa­nia tej zasady wnie­śli ame­ry­kań­scy ojco­wie zało­ży­ciele Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ryki na czele z Madi­so­nem. Wkład ten pole­gał na tym, że owej zasa­dzie nadano aktywną postać wza­jem­nego kon­tro­lo­wa­nia się władz (tzw. checks and balan­ces). Wią­zało się to z drugą wielką insty­tu­cjo­nalną inno­wa­cją, a mia­no­wi­cie kon­trolą zgod­no­ści legi­sla­cji z kon­sty­tu­cją przez Sąd Naj­wyż­szy, odgry­wa­jący rolę sądu kon­sty­tu­cyj­nego10. Ame­ry­kań­ski wyna­la­zek roz­po­wszech­nił się póź­niej w wielu kra­jach świata.

2. Roz­le­głe prawa wol­no­ściowe, a więc rygo­ry­stycz­nie ogra­ni­czona wła­dza pań­stwa to naczelny prio­ry­tet kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu. Dawni kla­sycy nie akcen­to­wali rów­nie mocno postu­latu wybie­ral­no­ści władz pań­stwo­wych (demo­kra­cji), choć nie byli jemu prze­ciwni, a ich wybitni przed­sta­wi­ciele uczest­ni­czyli z suk­ce­sem w wybo­rach (np. Tho­mas Jef­fer­son i James Madi­son – pre­zy­denci Sta­nów Zjed­no­czo­nych). Koniecz­ność odpo­wied­niego ogra­ni­cze­nia wła­dzy pań­stwa, tak aby słu­żyło ono, a nie zagra­żało ludziom, odno­sili libe­ralni myśli­ciele do pań­stwa o wła­dzy zarówno wybie­ral­nej, jak i niewybie­ral­nej. Nie ule­gali oni zatem ilu­zji, że demo­kra­tyczne pocho­dze­nie wystar­czy dla dobrego rzą­dze­nia albo że owo pocho­dze­nie legi­ty­mi­zuje wszel­kie decy­zje. Byli świa­domi groźby tyra­nii więk­szo­ści. Ponadto nie­któ­rzy z myśli­cieli libe­ral­nych, szcze­gól­nie James Madi­son, pod­kre­ślali, że wol­ność poli­tyczna pro­wa­dzi do ście­ra­nia się róż­nych „fak­cji” (grup naci­sku) kie­ru­ją­cych się wła­snym inte­re­sem. To ście­ra­nie się może wpraw­dzie słu­żyć powstrzy­my­wa­niu despo­ty­zmu, ale grozi prze­kształ­ce­niem pań­stwa w narzę­dzie roz­dzie­la­nia przy­wi­le­jów. Dla­tego należy zakres jego dzia­ła­nia (legi­sla­cji, wydat­ków i – w efek­cie – podat­ków) trwale ogra­ni­czyć, tak aby nie miało za dużo do roz­dzie­la­nia.

3. Fun­da­men­tal­nie waż­nym pra­wem wol­no­ścio­wym w pań­stwie kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu jest sze­roka wol­ność gospo­dar­cza i jej rdzeń – wła­sność pry­watna. Myśli­ciele, któ­rzy zaj­mo­wali się głów­nie wła­dzą poli­tyczną, przyj­mo­wali, czę­sto mil­cząco, że w spo­łe­czeń­stwie panuje wła­sność pry­watna. Nawet Tho­mas Hob­bes, który argu­men­to­wał na rzecz poli­tycz­nego abso­lu­ty­zmu, twier­dząc, że tylko to może uchro­nić ludzi przed wza­jem­nym wynisz­cze­niem się, uzna­wał wła­sność pry­watną za oczy­wi­sty fakt11. Ozna­czało to, że jego abso­lu­tyzm nie był taki abso­lutny, a na pewno mniej­szy niż orien­talny despo­tyzm, w któ­rym władca dys­po­nu­jący środ­kami przy­musu i prze­mocy jest jed­no­cze­śnie głów­nym wła­ści­cie­lem w kraju (zob. tekst Pipesa w Odkry­wa­jąc wol­ność. Prze­ciw znie­wo­le­niu umy­słów). Ustrój socja­li­styczny był więc nowo­cze­snym odpo­wied­ni­kiem orien­tal­nego despo­ty­zmu, choć ide­olo­giczni twórcy jego pro­jektu powo­ły­wali się na naukę i postęp.

Wła­sność pry­watna była uzna­wana przez ojców Kościoła, m.in. św. Augu­styna i św. Toma­sza, jako natu­ralne prawo czło­wieka lub ze względu na to, że dzięki niej ludzie dbają o przed­miot wła­sno­ści. Moralne i eko­no­miczne uza­sad­nie­nie wła­sno­ści pry­wat­nej roz­wi­nęli hisz­pań­scy scho­la­stycy w XV i XVI wieku (zob. Cha­fuen 2002).