Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przedwiośnie czy potop (2) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Przedwiośnie czy potop (2) - ebook

Zarówno Henryk Sienkiewicz, jak i Stefan Żeromski w esejach Andrzeja Mencwela, to twórcy uprawiający rozmyślnie dwie odmienne tradycje historyczne. Horyzont idei XX wieku autor rozpina pomiędzy „krzepieniem serc” a „rozdrapywaniem ran”. Mencwel krytycznie analizuje ideowe, kulturalne i społeczne węzły polskiej nowoczesności. Nie poprzestaje na polemikach literackich i historycznych, lecz podejmuje i rozwija konstrukcje postaw polskich - od początków XX wieku do naszych dni.

Biorąc za bohaterów swoich rozważań takich autorów jak Edward Abramowski, Maria Dąbrowska, Stanisław Brzozowski, Jerzy Giedroyc, Jan Strzelecki, ale i Tadeusz Kantor czy Olga Tokarczuk, autor uprawia krytycznie społeczną samowiedzę. Gdy „tożsamość polska” stała się pretekstem propagandowych idealizacji w ramach tak zwanej polityki historycznej, książka Andrzeja Mencwela jest refleksyjną debatą o współczesnych mitach, tradycjach i ideach.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66232-90-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Przedwiośnie czy potop (2) jest kontynuacją książki Przedwiośnie czy potop, opublikowanej ponad dwadzieścia lat temu (Warszawa 1997). Pierwsza nosi podtytuł Studium postaw polskich w XX wieku, druga: Nowe krytyki postaw polskich. Co do ich sensu: druga rozwija i wzbogaca współcześnie zakresy pierwszej, bardziej historycznej. Pomijam określenie owych postaw polskich, ponieważ rozważam je nieustannie w innych moich książkach, które ukazały się także nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej: Etos lewicy. Esej o narodzinach kulturalizmu polskiego (2009), Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX (2014).

Rozmyślnie używam tytułów dwóch kanonicznych dzieł prozy polskiej, czyli Przedwiośnia Stefana Żeromskiego i Potopu Henryka Sienkiewicza metonimicznie, jako oznaczających nie tylko te utwory, ale także związane z nimi typy postaw. Pierwsza z moich książek powstawała w latach 90. ubiegłego wieku, pośrednio inspirowana dziejowym przełomem, jaki się wówczas dokonywał. Byłem i jestem przekonany, że był to przełom nie tylko polityczny i ekonomiczny, lecz także kulturowo-społeczny, czyli dotyczący właśnie owych postaw polskich. Wcześniej, w latach 80., więc u schyłku dawnego reżimu, napisałem Etos lewicy (wyd. 1: 1990), ze świadomością, że nadszedł kres systemu oraz całej formacji ideowej, którą przez parędziesiąt lat nam narzucano. Chciałem odsłonić źródła progresywnego polskiego reformizmu i go uobecnić, aby przeciwstawić się konserwatywnemu tradycjonalizmowi, którego nawrót wydawał mi się nieuchronny. Nie mogłem jednak przypuścić, że nawrót ten po latach zaleje nas potopem, a tytuł Sienkiewicza uzyska gnębiącą dosłowność. Dlatego właśnie nowe krytyki postaw polskich są nieodzowne, a Przedwiośnie jest wciąż tytułem metonimicznym. Stefan Żeromski zaś, podobnie jak Jerzy Giedroyc, pozostaje patronem ciągle pożądanego progresywnego naszego reformizmu, a wszyscy inni moi bohaterowie są jego wybitnymi przykładami.

Dziękuję panu Maciejowi Kropiwnickiemu za wytrwałe i wyrozumiałe towarzyszenie powstawaniu tej książki, a pani Magdalenie Jankowskiej za jej spolegliwą, wyborną redakcję.

Andrzej Mencwel

Krąg ten rozszerzają: Wyobraźnia antropologiczna. Próby i studia (Warszawa 2006) oraz Rodzinna Europa po raz pierwszy (Kraków 2009).Wstęp

Przedwiośnie czy Potop albo co jest do zrobienia?

Nie znam lepszego potwierdzenia łacińskiej sentencji o losie książek niż to, jakie dają nam, przywołane w moim tytule, emblematyczne dzieła nowoczesnej literatury polskiej. Autor tego powiedzenia, Terencjanus Maurus, był Afrykaninem, zapewne pochodzącym z dzisiejszego Maghrebu. Żył w III wieku naszej ery. W panującej na tamtych terenach cywilizacji rzymskiej papirus został już wówczas wyparty przez pergamin, książkami zaś w nowej formie kodeksu zastąpiono dawne wolumeny, czyli zwoje. Przepisywano je, co prawda, ręcznie, jednak dwustronnie, jak w naszych drukach, a warsztaty wydawnicze produkowały ich wcale liczne egzemplarze, sprzedawane przez księgarzy, gromadzone w bibliotekach i rozpowszechniane wśród czytelników, którzy odchodzili od słuchania tekstów czytanych głośno przez niewolników, a zaczynali wdrażać się do sprzyjającej refleksji cichej lektury osobistej. To dlatego pełna wersja sentencji Maurusa uzależnia los książek nie od jakiegoś tajemniczego fatum, lecz od pojętności czytelników: pro captu lectoris habent sua fata libelli. Mając na uwadze Potop i Przedwiośnie, poszerzam jej wymowę: losy książek zależą od czytelniczych potrzeb.

Potop pierwotnie, w pisarskich intencjach, miał oznaczać powszechne powstanie patriotycznych, także ludowych, czyli wówczas chłopskich, sił polskich, zalewających ze wszystkich stron najezdnicze wojska szwedzkie i wypierających je z ojczystego kraju. Autor Potopu bardzo się starał, żeby ta powszechna wojna z najeźdźcą utrwaliła się w świadomości czytelników, i wskazujący ją zwrot powtarzał wielokrotnie. Gorzej było z realizacją, bo choć wprowadził tysiąc gazdów i juhasów oraz chłopstwo z kosami w polu, a nawet księżego pacholika Michałka, który zdobył sztandar szwedzki, to jednak na wyobraźnię czytelników oddziaływały partyzanckie pochody Kmicica i, nade wszystko, „obrona Częstochowy”, która stała się porzekadłem tak popularnym, że powtarzanym często przez sprawozdawców sportowych. W legendarnym meczu z Anglią na londyńskim Wembley (1973), który otworzył nam pierwszy powojenny wstęp do mistrzostw świata, oblężoną polską bramkę mianowali oni Jasną Górą.

Z Przedwiośniem z oddali było podobnie, w przybliżeniu – zasadniczo różnie. W intencjach Stefana Żeromskiego powieść ta nie miała być pochwałą rewolucji bolszewickiej, a tytułowe „przedwiośnie” nie zapowiadało bynajmniej komunistycznej wiosny. Dużo wcześniej autor Początku świata pracy przestrzegał przed krzywym łukiem rewolucji i opowiadał się za szlakiem cięciwy, drogą mistrzów w organizowaniu stosunków życia na ziemi, a mistrzami jego zdaniem byli Anglicy. Bronił się potem stanowczo i dobitnie przed „rewolucyjną” dezinterpretacją sporządzoną najpierw przez krytyków sowieckich, bo Przedwiośnie w ZSRS wydano kilkakrotnie i zaopatrzono w „ustawiające” komentarze: „Przedwiośnie jest wyraźną pochwałą komunizmu i rewolucji proletariackiej. Powieść ta jest wcieleniem agitacji komunistycznej w kraju, gdzie nie wolno szerzyć literatury komunistycznej”. Symetrycznie, choć nie paradoksalnie, gdyż skrajności przecież się upodabniają, odczytania podobne lansowali polscy publicyści prawicowi, odsądzając niekiedy pisarza od czci i wiary w słowach, które mogą mrozić krew w żyłach: „Możesz Pan sobie pozostać socjalistą, czy nawet komunistą, tylko odrzuć pan całkowicie pierwiastki żydowskie i wszelką ideologię żydowską. Zostań Pan choćby samym diabłem, ale niech to będzie rodzimy diabeł Boruta, ale nie diabeł z pejsami”.

Najprościej mówiąc, sens tytułu powieści był taki: długotrwała zima się skończyła, a były nią ponadstuletnie rozbiory dopełnione niszczącą wojną światową i złowrogim najazdem bolszewickim, mamy więc przedwiośnie, bo odzyskaliśmy niepodległe państwo, możność urządzenia zrujnowanej gospodarki i scalenia podzielonego społeczeństwa. Cudownych złudzeń co do stanu państwa, gospodarki i społeczeństwa pisarz nie żywił: państwu zagrażały manipulacje partyjnych menerów, gospodarka była odwiecznie zacofana, społeczeństwo pozostawało klasowo podzielone. Jeśli Polacy pragną wiosny, muszą dokonać uspołecznienia swojego państwa, unowocześnić gospodarkę, zwłaszcza rolną, zbudować sprawiedliwe, wyzwalające pracujących społeczeństwo. Potrzeba nam zatem wielkiego, powszechnego i własnego, przeto oryginalnego dzieła modernizacyjnej reformy, tworzącego Polskę na miarę naszych doświadczeń i pragnień. Zawsze, wciąż, dawniej i teraz mówię to samo, iż tutaj w Polsce musimy wypracować, stworzyć, wydźwignąć, wdrożyć w życie idee, które by przewyższały moskiewskie, które by dały naprawdę i w sposób mądry ziemię i dom bezrolnym i bezdomnym, które by wydźwignęły naszą świętą, wywalczoną ojczyznę na wyżynę świata, gdzie jest jej miejsce.

To dla przeprowadzenia tej wielkiej reformy potrzebna jest odwaga Lenina, której brak rzuca w twarz budowniczemu Rzeczypospolitej, uczniowi „warszawiaków” Szymonowi Gajowcowi rozgorączkowany rewolucyjnie Cezary Baryka. Gdyby autor mógł przewidzieć, jakie fałsze wzniecać będzie ten frazes, pewnie by go pominął. Lenina bowiem czytał i bezwarunkowo odrzucał, rewolucję bolszewicką uważał za okrutną i bezsensowną, dla sowieckich komisarzy białostockich nie miał pobłażania, a swego młodego bohatera nie oddawał bynajmniej komunistom, jak to po wojnie nieustannie imputowano. Piszę o tym analitycznie i rozwojowo w odpowiednich rozdziałach, więc wstępnie wyrażam wyłącznie opinie. Do narzucenia fałszywego zrozumienia Przedwiośnia przyczynił się walnie przedwojenny autentyczny „żeromszczyk” Leon Kruczkowski, autor rewizjonistycznego historycznie Kordiana i chama (1932). Wydana nakładem własnym powieść cieszyła się takim powodzeniem, że umożliwiła autorowi, który był chemikiem i nauczycielem, poświęcenie się pisarstwu. W III Rzeczypospolitej została wyeliminowana i dogodnie zapomniana, a mogłaby nadal wietrzyć romantyczne legendy i zatęchły tradycjonalizm. Komunistyczne „ustawienie” Przedwiośnia okazało się natomiast nadzwyczaj trwałe i motywuje teraz jego wstydliwe przemilczanie lub odgórne przeinaczanie.

Nie zamierzając bynajmniej popadać w filologiczną pedanterię, na tych przykładach odwróconych znaczeń poprzestanę, tym bardziej że od Sienkiewicza nie stronię, do Żeromskiego ciągle powracam, a rozprawiam się też z odczytaniem Kruczkowskiego. Nie wierzę zresztą w skuteczność badawczych sprostowań, bo nawet jeśli są dobrze uzasadnione i rozwinięte, nie przekraczają zazwyczaj progów akademii i nie zmieniają powszechnych opinii czytelniczych. Jednym z klinicznych przykładów takiego braku skuteczności jest los przymiotnika „spolegliwy” we współczesnej polszczyźnie, zwłaszcza politycznej. Słowo to wprowadził do naszego języka Tadeusz Kotarbiński, a miało ono istotne znaczenie w jego koncepcji etyki niezależnej, to znaczy wolnej od autorytetów naturalnych i nadnaturalnych, czyli prawdziwie humanistycznej. „Przyjaciel spolegliwy” czy też „opiekun spolegliwy” były to ideały etyczne wskazujące takiego mianowicie człowieka, na którym można polegać, czyli się opierać. Nagminnie używa się go teraz na zmianę z przymiotnikiem „uległy”; celują w tym liderzy rządzącej prawicy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, którego na studiach prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim obowiązywał zapewne Kurs logiki dla prawników Tadeusza Kotarbińskiego. Żadne sprostowania jednak, a przez parę dziesiątków lat napisaliśmy ich wiele, na polityków nie działają i nadal powtarzają oni swoje, co potwierdza niechcący moje rozszerzenie znaczenia sentencji Terencjanusa Maurusa. Gdy potrzebuje się uległych, to nawet język się do nich nagnie!

Dzieło pisarskie Henryka Sienkiewicza, jak większość dzieł kulturalnej przeszłości, pozostawia mnie w ambiwalencji. Uwodzi mnie jego talent narracyjny, który szczyty osiąga w Trylogii, zwłaszcza w dwóch pierwszych jej częściach; język prawie potoczny, bliski mowie owego „gminu szlacheckiego”, z której źródłowo pisarz czerpał; rzeźbiarska niemal plastyka postaci, kreślonych nierzadko piórem ciętym jak szabla Wołodyjowskiego. Mierzi natomiast pogardliwy stosunek autora Ogniem i mieczem do chłopów, rozmyślne przypisywanie wszelkich wad i zdrad innowiercom w Potopie, prostota, żeby nie powiedzieć prostactwo, postaci kobiecych w Panu Wołodyjowskim. Autorowi tych dzieł przydarzyły się zresztą większe uchybienia pisarskie: Rodzina Połanieckich nie jest powieścią polskiego mieszczaństwa, lecz, co słusznie wytykał Brzozowski, używającej i szwindlującej kołtunerii; Wiry nie są powieścią antyrewolucyjną, lecz skierowanym przeciw bojowcom Piłsudskiego partyjnym piśmiennictwem endeckim.

Wiedząc to wszystko, trzeba jednak przyznać, że pisarz ten, o wyjątkowej i monarszej właściwie pozycji we współczesnej sobie kulturze polskiej, liczył się z krytykami i starał się poprawiać. Intencjonalne powszechne powstanie ludowe w Potopie było odpowiedzią na krytykę społecznej segregacji w Ogniem i mieczem; w Panu Wołodyjowskim rozrósł się „szkocki” Ketling, aby powetować eliminację religijnych dysydentów z Potopu, Kamieńca Podolskiego zaś bronili nie tylko koronni rycerze, ale również Rusini, Ormianie, Żydzi i Cyganie, a nawet Czech – nację tę pisarz dotychczas postponował. Szlachta kresowa okazała się wielowyznaniowa; islam pojawia się pisany wielką literą, co znaczy, że autor uznał go za pełnoprawną religię, a nie pogańskie bałwochwalstwo, jak było na początku Trylogii. Ci, którzy dzisiaj mamroczą pokątnie, albo i wrzeszczą ulicznie o „skażeniu islamem”, powinni wyrzec się Trylogii i jej autora.

Jest, niestety, prawdą, że nastoletniego Stasia Tarkowskiego z W pustyni i w puszczy uczynił Sienkiewicz „białym sahibem”, nazbyt sprawnie posługującym się sztucerem; niemniej prawdą jest też, że Sachem to antykolonialna perła narracyjna, budząca litość i trwogę losem ostatniego Indianina swego plemienia. Nie jest to przesłanie odosobnione w twórczości autora Szkiców węglem, Selima Mirzy i Za chlebem, należy też na nowo przeczytać jego Listy z Ameryki. Nie mam ambicji przedstawienia tutaj historycznej i krytycznej summy Sienkiewicza, poprzestaję na szkicu antropologii Ogniem i mieczem, świadom, że jest to dzieło bogatsze od schematów, w których zwykle się je zamyka. Przekracza swym przesłaniem ciasny, plemienny i parafiański „zakon polskości”, do którego jest sprowadzane zarówno przez stronników, jak i przeciwników. Nie widzę przy tym racji, dla których na jego patronat mają się powoływać zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego, Rafała Ziemkiewicza czy Grzegorza Brauna, nie mówiąc już o poborowych Młodzieży Wszechpolskiej, Obozu Narodowo-Radykalnego lub Falangi polskiej.

Co wyraźnie orzekając, opowiadam się jednak stanowczo za tradycją Stefana Żeromskiego, a nie za tradycją Henryka Sienkiewicza. Ponawiając w tytule tej książki pytanie „przedwiośnie czy potop?”, podkreślam tym samym, że są to dwie linie naszej tradycji nowoczesnej nie tylko odmienne, ale również alternatywne, przeto konkurencyjne. Zanim wyjaśnię, jak się one w głównych swoich zarysach przedstawiają i na czym polega ich konkurencyjność, muszę podkreślić, że rozmyślnie używam terminu „tradycja”, a oddalam rozpowszechnione teraz nagminnie „dziedzictwo”, które wkradło się nawet w nazwę rządowego resortu.

Dziedzictwem w moim rozumieniu jest wszystko, co składa się na przeszłość, także to, co zostało unieważnione i zepchnięte w niepamięć. Dziedzictwem Rzeczypospolitej Jagiellońskiej, tak chętnie dziś gloryfikowanej jako królestwo demokracji szlacheckiej, jest nieustannie umacniane poddaństwo chłopów i niepowstrzymanie rosnące powinności pańszczyźniane, które z przytłaczającej większości mieszkańców tej ziemi uczyniły niewolników. Dziedzictwu temu nie można zaprzeczyć, ale w dominujących obecnie prawicowych konstrukcjach tradycji polskiej pomniejsza się je aż do unieważnienia, apodyktycznie wywyższając rzekomo sarmacką genealogię współczesności. Do dziedzictwa tego i jego oceny będę powracał wielokrotnie, bo wbrew pozorom nie jest ono martwe, a dla głównych bohaterów tej książki: Żeromskiego, Brzozowskiego, Korczaka, Dąbrowskiej, Giedroycia, Mieroszewskiego, Strzeleckiego i Miłosza, było ważnym odniesieniem; żywe okazało się również dla Wiesława Myśliwskiego i Olgi Tokarczuk. Na wstępie posługuję się nim jednak tylko jako przykładem.

Tradycja różni się od dziedzictwa tym, że jest świadomą konstrukcją, a nie bezwiedną spuścizną. Spuścizną jest wszystko, co przeszłość naniosła, także to, co przed nami ukryto i co sami taimy; tradycją staje się to, co z pokładów spuścizny celowo wydobywamy i afirmujemy jako wartość godną rozmyślnej kontynuacji, więc trwałą. Jeśli za wartość taką uznajemy wielokulturowość i świeckość naszego państwa, możemy przywoływać apogeum Rzeczypospolitej Jagiellońskiej, w którym dało się być z „rodu Rusinem”, a „z obywatelstwa Polakiem”, władcy zaś nie stali na straży religijnych sumień. Celowa afirmatywna narracja historyczna jest jednak również krytyczna, co znaczy, że mierzy się stale z wielostronną prawdą przeszłości i nie stacza w propagandową idealizację. Dobrze wiemy, że złoty wiek polskiej tolerancji trwał ledwie parędziesiąt lat (od konfederacji warszawskiej 1573 roku do zniszczenia zborów protestanckich w Krakowie w 1594 roku), a skończył się ostatecznie banicją arian (1658), nigdy nieodwołaną. Ich dziedzictwo nawiedzało autora Walki z szatanem i starał się on odnawiać tradycję braci polskich. Jeden z bohaterów tej powieści poświęca się odbudowie starej wieży ariańskiej, a w dramacie Uciekła mi przepióreczka (1924), w ostatnim roku życia pisarza triumfalnie granym na scenie warszawskiego Teatru Narodowego (reżyseria Juliusza Osterwy, ze Stefanem Jaraczem w roli głównej), współczesny uniwersytet ludowy miał znaleźć godne miejsce w odbudowanej siedzibie ariańskich przodków.

Propagandową idealizację „tożsamości polskiej” uprawia się natomiast w ramach tak zwanej polityki historycznej. Z pierwszymi projektami prawicowej polityki historycznej, które zdawały się być wtedy rozmyślną konstrukcją tradycji, a nie propagandowym kuglowaniem, rozwiniętą polemikę podjąłem ponad dziesięć lat temu. Dzisiaj jest już całkiem jasne, że od historiografii krytycznej polityka ta różni się tym, że wartości z prawdy dziejów izoluje i doraźnie nimi manipuluje. Wiekopomny akt Unii Lubelskiej, tworzący Rzeczpospolitą Obojga Narodów – choć niestety nie trojga ani czworga, czyli bez Ukrainy i Białorusi – uważa się za dumną naszą europejską legitymację, nie wspominając zwykle, że legitymacja ta uwieczniała dominację jednego stanu i kastową nieomal segregację społeczeństwa. „Sprawiedliwi wśród narodów świata” nie mają wzbogacić dramatycznego zespołu polskich postaw wobec ludobójczej okupacji i Zagłady Żydów; oni mają wszystkie te postawy zasłonić, jeśli nie zastąpić. Licytacja, do której się ich używa, jest żenująca i powoduje skutki odwrotne od zamierzonych.

Jestem przekonany, że zarówno Henryk Sienkiewicz, jak i Stefan Żeromski, choć często wypowiadali się publicystycznie oraz angażowali politycznie, uprawiali rozmyślnie tradycję historyczną, tworząc odmienne, rozwinięte i alternatywne konstrukcje dziejowe. Rozpowszechnionym hasłem pierwszego jest „krzepienie serc”, drugiego zaś „rozdrapywanie ran”; hasła te, będąc, jak zwykle w takich razach, uproszczeniem, nie mylą jednak kierunków. Zanim kierunki te wskażę, notuję, jak obaj pisarze odnosili się do siebie osobiście, ponieważ nie jest to bez znaczenia. Dzieliła ich wiekowo różnica pokoleń: Żeromski (1864–1925) był prawie o dwadzieścia lat młodszy od Sienkiewicza (1846–1916), co zresztą podkreśla się podręcznikowo, twórcę Trylogii mieszcząc w dziale „Pozytywizm” z dodatkiem „Realizmu”, autor Przedwiośnia trafia zaś do „Młodej Polski”, jeśli nie „Modernizmu”. Takie schematyczne podziały mają dydaktyczną użyteczność, zacierają jednak rzeczywiste współbycie różnych generacji twórców w czasoprzestrzeni wspólnej kultury. Jeśli za apogeum Młodej Polski uznać pierwszą dekadę XX wieku, otwartą Ludźmi bezdomnymi, Weselem i Snami o potędze, to trzeba pamiętać, że żyli podczas niej i tworzyli Eliza Orzeszkowa, Bolesław Prus, Aleksander Świętochowski. Henryk Sienkiewicz oraz Stefan Żeromski byli czynni pisarsko i społecznie obok siebie lat ponad dwadzieścia, licząc od książkowego debiutu Żeromskiego (1895) do śmierci Sienkiewicza (1916). Ich ścieżki pisarskie i życiowe biegły obok siebie równolegle, ale właściwie się nie krzyżowały, nawet wtedy, gdy przemieszkiwali w Zakopanem, nazywanym szumnie „duchową stolicą Polski”, a będącym wtedy rozległą podhalańską wsią, w której wszyscy spotykali się w miejskim gmachu Morskie Oko.

Zastanawiają mnie te osobiste rozbieżności obu wielkich pisarzy, tym bardziej wymowne, że byli sobie społecznie i kulturowo bliscy. Obaj pochodzili przecież ze zubożałych rodzin szlacheckich, zostali „wysadzeni z siodła” i rzuceni na „miejski bruk”, jak obrazowały to ówczesne idiomy; wykształcenie zdobywali o własnych siłach, trudniąc się korepetycjami i często nie dojadając. Obaj też zostali wcześnie inteligentami pracującymi, żeby nie powiedzieć „inteligentnymi proletariuszami”, na początku doraźną pracą najemną zarabiającymi na utrzymanie. Sienkiewiczowi powiodło się lepiej, bo wcześnie zaczął żyć z pióra; Żeromski, nawet będąc już uznanym pisarzem, wciąż pracował jako bibliotekarz, a uwolnił się dopiero po sukcesie Popiołów. Zestawiając pobieżnie te rodowody społeczne oraz przebiegi lat nauki i wędrówki, zdumiewam się narastającą różnicą postaw ideowych obu twórców i coraz bardziej przeciwną wymową utworów. Jeśli Rozdzióbią nas kruki, wrony można czytać po Szkicach węglem, a Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela łącznie z Syzyfowymi pracami, to Dzieje grzechu sytuują się na antypodach Rodziny Połanieckich, a Wiry są przeciwieństwem Róży. Dlaczego, mając tak podobne rodowody i doświadczenia społeczne, Henryk Sienkiewicz z progresywnego pozytywisty stał się szlacheckim konserwatystą, Stefan Żeromski natomiast radykalizował się społecznie, aż do swego rodzaju socjalizmu? Nie ma pełnej odpowiedzi na takie pytanie i nie uzyskałoby się jej zapewne nawet w biografiach równoległych, ale różniący czynnik nie genetyczny, lecz ideowy został wskazany przez samego Żeromskiego. Byli nim „warszawiacy”, na których powoływał się Szymon Gajowiec – to w ich kręgu dojrzewał przyszły autor Przedwiośnia.

To prawda, że kiedy Żeromski dopiero debiutował dwoma tomikami swoich opowiadań, Sienkiewicz miał już za sobą pełen triumf Trylogii; prawdą jest też, że gdy hucznie obchodzono jubileusz Sienkiewicza i „wdzięczni Rodacy” ofiarowali mistrzowi posiadłość ziemską, Stefan Żeromski wydał Ludzi bezdomnych, przez radykałów społecznych nazwanych „nową Ewangelią”, dosłownie Zwiastowaniem Dobrej Nowiny. Powodzenie czytelnicze tej powieści porównywano z sukcesem Ogniem i mieczem; młodziutka wówczas Maria Dąbrowska przeżyła dzięki niej wstrząs duchowy. Nie wiadomo, jak ten utwór przyjął Henryk Sienkiewicz, ponieważ nigdzie nie wymienił go bezpośrednio, autora uważał zaś wtedy za początkującego „modernistę”. Wiadomo jednak, że z powodu recenzenckiego incydentu obaj pisarze wymienili ze sobą jedyne znane nam listy i Sienkiewicz przesłał Żeromskiemu braterski uścisk dłoni, co było grzecznościowym zwrotem pożegnalnym. Dziesięć lat później, gdy Żeromski miał już za sobą Popioły, Dzieje grzechu, Różę i Echa leśne, podkreślał: nie zgadzam się z nim przekonaniami i potępiam niektóre jego książki. Ufundowanego przez Sienkiewicza stypendium, zarządzanego przez Polską Akademię Umiejętności, a oferowanego przez pośrednika, autor Syzyfowych prac nie przyjął.

24 października 1924 roku w krypcie katedry Świętego Jana, w której po dumnym, czołobitnym przejeździe przez prawie pół Europy (Szwajcaria, Austria, Czechosłowacja, Polska) złożono doczesne szczątki Sienkiewicza, asystujący tej żałobnej uroczystości Żeromski rzekomo miał powiedzieć jak Krasiński o Mickiewiczu: My z niego wszyscy. Pojedyncza relacja dziennikarska, zapisana na dodatek po półwieczu, i to w rzekomej mowie niezależnej, jest więcej niż wątpliwa, tym bardziej że nikt inny z licznego „orszaku stowarzyszeń pisarskich” jej nie potwierdził. Naprawdę ważne jest to, co Stefan Żeromski powiedział bezpośrednio po śmierci Henryka Sienkiewicza, w publicznym odczycie wygłoszonym w Zakopanem, zwłaszcza że jest to jedyna rozwinięta wypowiedź przyszłego autora Przedwiośnia o przeszłym autorze Potopu. Zwracam uwagę, że nie została poświęcona wyłącznie Sienkiewiczowi, lecz najpierw Żeromski oddał hołd zmarłym rok wcześniej (w 1915) pisarzom i działaczom Teodorowi Tomaszowi Jeżowi i Stanisławowi Witkiewiczowi. Autor Rzeczy o obronie czynnej i skarbie narodowym (1887), broszury założycielskiej dla „pokolenia niepokornych”, której pożółkłe stronnice wspominał Żeromski, był w jego oczach uosobieniem ciągłości dziewiętnastowiecznej idei niepodległościowej, a rozpalał i rozżarzał serca czasu naszej młodości. Ze Stanisławem Witkiewiczem Żeromski się przyjaźnił i darzył go wielką estymą, żegnał zaś zdaniami, które nie dają się streścić, więc przytaczam tylko najważniejsze, w którym jest mowa o długiej dobie braterstwa z tutejszym (zakopiańskim) ludem, badania i tworzenia nowych wartości ze starego przędziwa odwiecznej sztuki ludowej. Przyjmuję wysoką tonację obu tych wspomnień i nie zamierzam jej przeczyć; świadczy ona niezbicie, że autor pisał o tych, którzy byli mu najbliżsi zarówno osobowo, jak też ideowo.

Rzecz jasna, o Sienkiewiczu, któremu wypowiedź ta była poświęcona, Żeromski nie mówił źle, bo o nim źle nie myślał, ale mówił charakterystycznie. Oddawał mu przede wszystkim cześć jako pisarzowi mającemu od natury niezwykły dar słowa, mistrzowi sztuki pisania, a za najbardziej uderzającą cechę tej sztuki uznawał jej zewnętrzną plastyczność. Czy autor tej okolicznościowej laudacji, wskazującej też polskie i światowe powodzenie historycznych powieści Sienkiewicza, zdawał sobie sprawę, że chwali zmarłego mistrza za to, za co chwalił go również Stanisław Brzozowski, choć jego krytyki właściwie potępiał? Tego nie wiem i wiedzieć nie mogę, dowiaduję się tylko, że tekst ten, choć własnoręcznie przez autora przepisany na czysto, nigdy za jego życia nie ukazał się drukiem. Czy to znaczy, że Żeromski uznawał go za tylko okolicznościowy i nie zamierzał utrwalać? Nie sposób tego potwierdzić, pewne jest natomiast, że o Josephie Conradzie napisał więcej i to wobec niego się określał, zarówno w obszernej Przedmowie do Pism Wybranych Josepha Conrada, jak i wcześniej, w programowym odczycie Literatura a życie polskie.

Od tych migotliwych stosunków osobistych wróćmy do sprawdzalnych konstrukcji historycznych, najpierw w Potopie, bo celowo umieściłem go w tytule. Szwedzi zostali przedstawieni w tej powieści jako zwarte kohorty nieomal mechanicznej, profesjonalnej potęgi militarnej, będącej przeciwieństwem rozproszonego, amatorskiego i kapryśnego pospolitego ruszenia oraz samowolnych podjazdowych zagończyków. Reprezentują „Zachód”, obcy rodzimej mentalności sarmackiej, walka z nimi zaś utrwalała się w pamięci czytelników jako swoiste zderzenie cywilizacji. Polscy patrioci przeciwstawiali się tutaj kosmopolitycznym najeźdźcom, szlacheccy republikanie nie chcieli podlegać monarchistycznemu absolutyzmowi, a heroiczni indywidualiści – militarnej maszynerii. Czy Henryk Sienkiewicz stworzył „zakon polskości” jako wszechstronne, bo nie tylko religijne przedmurze, czy raczej sensytywnie wysłuchał go z owej żywej mowy naddziałów zapisanej w siedemnastowiecznych źródłach? Myślę, że jedno i drugie, dlatego Trylogia, będącą niewątpliwie świadomą konstrukcją tradycji, „krzepiła serca” z siłą niezrównaną, docenianą również przez Żeromskiego. Sienkiewicz wydobył z przeszłości zarodki polskiego mesjanizmu, a jednocześnie odpowiedział oczekiwaniom współczesnych, którzy już wiedzieli, co znaczy naturalistyczna „walka o byt”. Tę biologiczną, popadającą w rasizm formę nacjonalizmu skodyfikował następnie Roman Dmowski w Myślach nowoczesnego Polaka (1902), a rozpowszechniły liczne „wszechpolskie” wydawnictwa narodowej demokracji. Dlatego w Wirach nie przypadkiem ujawniło się powinowactwo poglądów.

„Najjaśniejsza Rzeczpospolita” była niestety materialnie gorsza od Szwecji, Zachodu itp., a organizacyjnie niewydarzona, co niepokoiło pisarza gloryfikującego świetną jego zdaniem przeszłość. Nasi defensorzy musieli wzlotami ducha przewyższać zakutych w żelazo najeźdźców, broniąc nie tylko szlacheckiej ojczyzny i folwarcznej ojcowizny, ale także wiary jedynie prawdziwej, gdyż prawowiernie katolickiej, a nie odszczepieńczo kacerskiej. Reprezentację żelaznego, mechanicznego i bezdusznego Zachodu przejęły później w polskiej wyobraźni zaborcze Prusy, będące dziedzicami wiarołomnych Krzyżaków, którym Henryk Sienkiewicz poświęcił powieść równie popularną jak Potop. Po Prusakach przyszła Bismarckowska Rzesza, która na dodatek wypowiedziała nam antykatolicką i antypolską wojnę, czyli Kulturkampf, idąc o lepsze z rusyfikatorską, tępiącą unitów carską Rosją. Byliśmy nie tylko otoczeni przez zaborców; także w obrębie naszej, uznawanej za wyłączną dziedziny emancypowali się ci, których za narody nie byliśmy skłonni uznawać – Ukraińcy, Żydzi, Litwini, Białorusini. Wyobrażenie przedmurza, które z granicznego bastionu stało się tarczą obrotową, odpowiadało w pewnej mierze historycznej realności końca XIX wieku i dlatego było popularyzowane i przyswajane. „Polak-katolik”, którego narodowość utożsamiono z wyznaniem, stał się obowiązującym wzorem tożsamości. W niepodległej II Rzeczypospolitej ten ideał kulturowy został przez radykalnych nacjonalistów przekształcony w polityczny: „Katolickie Państwo Narodu Polskiego”.

Obce najazdy i okupacje podczas I wojny światowej, czwarty rozbiór Polski dokonany przez Hitlera i Stalina i powojenny dyktat wielkich mocarstw, zrealizowany jako uzależnienie od Rosji sowieckiej, wyobrażenie przedmurza oczywiście utrwalały. Przyczyniała się do tego również walka stalinowskich władz z katolicyzmem i jego wyznawcami, a potem spektakularne zmagania polityczne i propagandowe z powodu Millenium, które było tysiącleciem państwa i Kościoła. Nakładanie się na siebie takich wyobrażeń i odpowiednie „formatowanie” pamięci historycznej wymaga poważnych studiów kulturowych, jakich nam brakuje, zwłaszcza wobec zalewu polityki historycznej. Ryzykuję stwierdzenie, że obraz urzeczowionego i bezdusznego Zachodu musiał być odruchową potrzebą nowoczesnych już czytelników Trylogii, skoro został utrwalony w potocznym idiomie „potop szwedzki”.

Juliusz Mieroszewski nazwał ten wzór tożsamości narodowej „zakonem polskości” i zwalczał go w swojej niezrównanej eseistyce politycznej. Ducha tego „zakonu” ożywia teraz ze szczerą pasją Jarosław Marek Rymkiewicz w swoich książkach historycznych. Jak widać z tych skrótowych przykładów, formatowanie takie jest długowieczne i trwalsze od zmiennych warunków ustrojowych. Nie słychać przecież ostatnio, abyśmy temu wymyślonemu „Zachodowi”, popadającemu rzekomo w „cywilizację śmierci”, przeciwstawiali jakąś odkrywczą naukę lub innowacyjną technikę; oferujemy mu natomiast „odnowę duchową”, czyli rechrystianizację, tak jakby w otaczającym nas świecie nic się nie zmieniło od czasu upamiętnionych w Potopie „ślubów lwowskich” Jana Kazimierza. Jak dobrze wiemy, nie zostały one dotrzymane, zwłaszcza w tym, co dotyczyło poprawy doli chłopów, czyli przytłaczającej większości mieszkańców, choć Matkę Boską uczyniły Królową Korony Polskiej. Może dlatego ich tekst jak relikwię przechowuje się na Jasnej Górze.

„Zakon” ten oczywiście nie jest jedynym wzorem polskości, podobnie jak Sienkiewiczowska konstrukcja tradycji nie jest wyłączna. Stefan Żeromski swoje poglądy polityczne i społeczne wykładał bezpośrednio w pracach publicystycznych, których pełnej krytycznej edycji wreszcie dokonano, chociaż podobnie ją teraz przemilczano, jak dawniej jej zakazywano. Kruczkowski mógł jeszcze nie wiedzieć, że wypruwając Żeromskiego z „żeromszczyzny”, czyli z „inteligenckich złudzeń”, jak wtedy pisano, nakłada cenzuralny zapis na Początek świata pracy, Organizację inteligencji zawodowej, Snobizm i postęp, nie mówiąc już o reportażu Na probostwie w Wyszkowie, którego tytułu po 1945 roku nawet nie wspominano. Zajmuję się bliżej poglądami Żeromskiego w odpowiednich partiach książki, tu powiem tylko, że wizja szklanych domów, najczęściej z tymi poglądami identyfikowana, nie była utopią technologiczną, automatycznie rozwiązująca wszelkie problemy, jak to się szkolarsko utrwaliło. Była metaforą cywilizacyjnej przemiany, która w Polsce po odzyskaniu niepodległości winna nastąpić, aby kraj nasz wydobył się z odwiecznego gospodarczego zacofania i społecznego zniewolenia.

Trudno mi wskazać innego dwudziestowiecznego pisarza polskiego, który tak kategoryczną wyrażałby nienawiść do wszystkich trzech monarchii zaborczych i tak płomienną pałał radością z powodu ich upadku, będącego ostatecznym końcem sojuszu „trzech czarnych orłów”, panującego w tej części Europy. Zdaniem Żeromskiego jednak zasłużona klęska zaborców i porywające odzyskanie niepodległości nie zamykały bynajmniej wyzwań dziejowych, przed jakimi staliśmy, lecz je wzmagały. Pisma publicystyczne Stefana Żeromskiego pełne są wiadomości, zestawień, analiz, diagnoz społecznych i gospodarczych świadczących dobitnie, że nic, co polskie, nie było temu pisarzowi obojętne. Ale też Zachód i Europa przedstawiały się autorowi Przedwiośnia zupełnie inaczej niż autorowi Potopu. Nie stwarzały one zagrożenia, lecz stawiały niezbędne i pożądane pozytywne wyzwanie, któremu sprostać należało cywilizacyjnym przeistoczeniem. Jego nosicielem nie mógł być wyłącznie techniczny wynalazek, choćby przedstawiał się tak naocznie jak szklane domy, niezbędne było również przetworzenie rozdartego społeczeństwa w samorządne gminy, pracownicze syndykaty, powszechne kooperatywy, twórcze zespoły. Ich wzory pisarz odnajdywał we Francji, w Anglii i Stanach Zjednoczonych, a studiowali je refleksyjnie – rzecz zawsze godna pochwały – bohaterowie Urody życia, niedocenionej polskiej Szkoły uczuć. To w tej powieści pojawiają się po raz pierwszy szklane domy.

Nowoczesność, obok cywilizacji, a właściwie razem z nią, jest filarem tej konstrukcji tradycji historycznej, którą całym swym dziełem pisarskim wznosi Stefan Żeromski. Jest prawdą utrwaloną i zarazem oczywistą, że autor Rozdzióbią nas kruki, wrony rozpoczyna swą twórczość i ją rozwija w cieniu klęski powstania styczniowego, która naznaczyła jego dzieciństwo i młodość. Ale prawda ta zazwyczaj przesłania inną, dziejowo szerszą, a znaczeniowo co najmniej równoważną, tę mianowicie, że w świecie ówczesnych polskich wyobrażeń kulturalnych, zdominowanych przez czasoprzestrzeń Trylogii i jej bohaterów, Stefan Żeromski jedną z pierwszych swoich powieści, O żołnierzu tułaczu (1893–1896), następnie rozwiniętą kompozycją Popiołów (1900–1902), czasoprzestrzeń tę zmieniał, mówiąc najmocniej, jak potrafił: my nie stamtąd, my stąd! „Nie stamtąd” znaczy nie spod kresowych stanic, szlacheckich konfederacji i monarszych łask. „My stąd” znaczy z kręgu insurekcji kościuszkowskiej i rewolucji francuskiej, których bojownikiem był Matus Pulut, ów żołnierz-tułacz skazany na śmierć i ścięty w rodzinnej wsi, wyrokiem sądu „złożonego” przez pańszczyźnianego dziedzica. Stefan Żeromski z pełną świadomością wznosił swym pisarstwem inną niż Sienkiewiczowska nowoczesną konstrukcję polskiej tradycji demokratycznej. I to on wraz z Brzozowskim patronował dziełu Jerzego Giedroycia.

Dramatyczne węzły polskiej historii społecznej i narodowej będą nękać tego pisarza przez całe jego twórcze życie i będzie im sukcesywnie dawał wyraz w swoich dziełach najbardziej znamiennych, obejmujących całe właściwie dziewiętnastowieczne dzieje Polski, aż do rewolucji 1904–1906 roku, odzyskania niepodległości i wojny bolszewickiej, aż do owej sławetnej frazy o odwadze Lenina. Stefan Żeromski przedsięwziął zobrazowanie zasadniczych momentów życia polskiego w dziewiętnastym stuleciu za pomocą szeregu utworów artystycznych, związanych w jedną całość – pisał o sobie w Wyjaśnieniu poprzedzającym powieść o powstaniu listopadowym, której nie udało mu się ukończyć. Samookreślenie to zasadniczo jest prawdziwe i przyjął je jako osobiste pisarskie zobowiązanie. Jeszcze w roku 1923, a więc w Polsce niepodległej, i to wtedy, kiedy Przedwiośnie już dojrzewało w jego zamyśle, napisał Turonia, dramat klęski demokratycznego powstania krakowskiego i fałszywego zwycięstwa rabacji Jakuba Szeli. Nie sądzę, by autor tego i innych utworów nie ulegał szlachetnym złudzeniom i w diagnozach swoich, a właściwie rozdarciach, nigdy się nie mylił. Nie ma ludzi nieomylnych, nie ma więc i takich pisarzy. Jedno natomiast jest pewne, w prawdzie dziejów i w jego pisarstwie – to mianowicie, że nie istnieje historia narodowa, zwłaszcza nowoczesna, oderwana od historii społecznej. Jeśli oderwania takiego się dokonuje, a przeważa ono współcześnie, otrzymuje się historię frazeologicznie nadętą, czyli pustą. To przeciw niej napisałem tę książkę.

Popioły, jak wiemy, dzieją się podczas wojen napoleońskich, odyseja ich młodych bohaterów – Rafała Olbromskiego i Krzysztofa Cedry – zdaje się przyćmiewać sylwetki innych postaci, spośród których najbardziej wyraziście zostali nakreśleni Piotr Olbromski i Jan Gintułt, republikanie i demokraci, czynni w „rewolucji 1794 roku”, jak nazywał powstanie kościuszkowskie patriarcha socjalizmu polskiego Bolesław Limanowski. Osobliwością ówczesnej carskiej cenzury, z którą liczyć się musiał autor, jeśli chciał dotrzeć do szerszego grona czytelników, było to, że o epoce napoleońskiej pozwalała pisać wprost, zapewne dzięki sukcesowi Wojny i pokoju (1868–1869) Lwa Tołstoja, a o Racławicach czy powstańczej Warszawie nie przepuszczała choćby wzmianki. Dlatego Żeromski musiał szyfrować swoje przesłania. W opowieści O żołnierzu tułaczu raz jeden pojawia się słowo Naczelnik, nawet bez imienia, ale wprawieni do takich znaków tajemnych czytelnicy wiedzieli, o kogo chodzi. Epopeję Legionów Dąbrowskiego przedstawiał Żeromski w całej niekłamanej dramaturgii, którą unaocznił później swoim pamiętnym filmem Andrzej Wajda. W politycznie inscenizowanym sporze o tę ekranizację zastarzały „zakon polskości” przebrano w nowe, rzekomo „socjalistyczne” szaty.

Dzieje nowoczesne w doświadczeniu Stefana Żeromskiego nie były żadnym „krzepiącym serca” narodowym zbawieniem, były natomiast nieustannym zmaganiem się z wielopostaciowym złem, mającym historyczną, społeczną, ludzką postać. W tych ziemskich popiołach iskry dobra indywidualnego i zbiorowego trzeba było wytrwale rozniecać, co czynili bohaterowie kanonicznych powieści – od Tomasza Judyma po Cezarego Barykę. Ludzie wolni są braćmi (Gli uomini sono fratelli) – głosili żołnierze tułacze Dąbrowskiego; hasło „Za wolność waszą i naszą” stało się zawołaniem polskich i europejskich demokratów wieku XIX. Chronologicznie tamten czas jest już miniony, ale jego tradycję Stefan Żeromski swoim dziełem przeniósł w wiek XX. Książkę tę poświęcam najważniejszym węzłom ideowym, kulturalnym i społecznym stulecia, które było naszą nowoczesnością. Wpisuję się w konstrukcję tradycji pozostawioną nam przez autora Przedwiośnia, staram się ją podjąć i rozwijać.

L. Domski, Kommunizm w Polsze rastiet, „Prawda” 1925, nr 4, s. 5. Cyt. za: Stefan Żeromski, W odpowiedzi Arcybaszewowi i innym, tegoż, Publicystyka 1920–1925, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Warszawa b.d. , s. 492.

Wacław Naake-Nakęski, Salto mortale wielkiego pisarza, Poznań 1925. Cyt. za: Stefan Żeromski. Kalendarz życia i twórczości, wyd. 2, poprawione i uzupełnione, oprac. Stanisław Eile, Stanisław Kasztelowicz, Kraków 1976, s. 588.

Stefan Żeromski, W odpowiedzi Arcybaszewowi…, dz. cyt., s. 493–494.

Zob.: Tadeusz Kotarbiński, Medytacje o życiu godziwym, Warszawa 1985, s. 59–62.

Zob.: Jolanta Sztachelska, Ameryka – dotknięcie Nowego Świata, tejże, Mity sienkiewiczowskie i inne studia tylko o nim, Warszawa 2017, s. 66–93.

Rozróżnienie to inspirowane jest interpretacją Jerzego Szackiego z jego książki podstawowej: Tradycja, Warszawa 2011, zwłaszcza rozdz. 2: Trzy pojęcia „tradycji”: transmisja – dziedzictwo – tradycja, s. 98–180.

Zob.: Andrzej Mencwel, Polityka historyczna i wizja polityczna, tegoż, Rodzinna Europa po raz pierwszy, Kraków 2009, s. 33–76.

List Stefana Żeromskiego do Henryka Sienkiewicza z 21 stycznia 1900 oraz zwłaszcza komentarz wydawcy w: Stefan Żeromski, Listy 1897–1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Warszawa 2003, s. 108–114. W sprawie stypendium: tamże, s. 207–209.

Profesor Zdzisław Jerzy Adamczyk napisał do mnie, że Żeromskiego nie było na pogrzebie. List z 21 kwietnia 2018.

Stefan Żeromski, Przemówienie o Sienkiewiczu, tegoż, Publicystyka 1889–1919, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Warszawa b.d. , s. 312–326.

Zob.: Jan Józef Lipski, Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”, opracował i posłowiem opatrzył Łukasz Garbal, słowo wstępne Andrzej Friszke, Warszawa 2015.

Jest to edycja trzytomowa, tomy 2 i 3 wskazuję w przypisach 10 i 1. Adres tomu 1: Stefan Żeromski, Pisma raperswilskie. Wspomnienia i sylwetki, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Warszawa b.d. .

Cyt. za: Beata Utkowska, Uwagi wydawcy, Stefan Żeromski, Biała rękawiczka, oprac. Justyna Kołodziejczyk, Turoń, oprac. Beata Utkowska, Kielce, Warszawa b.d. , s. 475.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: