Ulotna radość - Bonnie Leon - ebook + książka

Ulotna radość ebook

Bonnie Leon

4,4

Opis

Tęskni za niebem, lecz życie wciąż sprowadza ją na ziemię. Czy przyszłość Kate w końcu przyniesie jej spełnienie?

Kate Evans i Paul Anderson w końcu się pobierają i zakładają dom. Gdy Kate zachodzi w ciążę, nie posiadają się z radości, wkrótce jednak na horyzoncie pojawiają się ciemne chmury. Czy powinna nadal wykonywać swój jakże niebezpieczny zawód alaskiej pilotki? A może wcale nie nadaje się do roli żony? Kiedy dochodzi do tragedii, życie zaczyna się komplikować, a Kate boi się, że straci Paula na zawsze.

Ulotna radość to kolejna pasjonująca powieść Bonnie Leon, pełna podniebnych przygód, w której wątek miłosny splata się z życiowymi dramatami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (27 ocen)
17
7
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Bonnie Leon

Ulotna radość

Tom III z serii Niebo nad Alaską

Tłumaczenie Beata Hrycak-Domke

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:

Joy Takes Flight. Alaskan Skies.

Autor:

Bonnie Leon

Tłumaczenie z języka angielskiego:

Beata Hrycak-Domke

Redakcja:

Natalia Chrobak-Lechoszest

Korekta:

Dominika Wilk

Skład:

Klaudyna Szewczyk

ISBN 978-83-66297-36-4

© 2012 by Bonnie Leon by Revell, a division of Baker Publishing Group

© 2019 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo

Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak

ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów

www.dreamswydawnictwo.pl

Cover design: James W. Hall, JWH Graphic Arts

Cover Phtography: Steve Gardner, Pixelworks, and Corbislmages

Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Mojemu bratu, Alaskaninowi, który urodził się chyba o sto lat za późno.

1

Kate przeglądała się w kościelnym lustrze i jeszcze raz wypowiedziała na głos swoje nowe nazwisko. Pani Kate Anderson. Przymierzała się do niego wielokrotnie i oto za niespełna godzinę będzie nosić je naprawdę. To wszystko było jak sen. Myślała, że utraciła go bezpowrotnie. A tymczasem już za chwilę zostanie żoną Paula.

Stanęła bokiem do lustra i wygładziła fałdy długiej sukni. Jej droga przyjaciółka Muriel Stevens przekonała ją do nieco mocniejszego makijażu oraz zadbała o nienaganną fryzurę. Mimo tych zabiegów Kate Evans nadal była sobą – wysoka, wysportowana, o wyzierających spod welonu kasztanowych włosach oraz piwnych oczach błyszczących z niecierpliwości. „Kate Anderson. Pani Andersonowa”.

Dwudziesty szósty dzień lutego tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku wyznaczy w życiu Kate granicę, po przekroczeniu której nie będzie już tą samą osobą. Pozostanie kochającą wyzwania pilotką, lecz równocześnie będzie żoną Paula… Życie stanie się łatwiejsze, ponieważ zaczną je ze sobą dzielić. Mimo to nieco się obawiała. Nie wiedziała, jak to jest: być czyjąś żoną. Uśmiechnęła się do swego odbicia i miała ochotę zachichotać. Biedny Paul. Czekają go trudne chwile, gdy będzie uczyła się rezygnować z części swojej niezależności.

Zerknęła na zegar – zostało pół godziny. Z nerwów żołądek podjeżdżał jej do gardła, po kręgosłupie przebiegały ciarki, mrowiły ramiona. Jaką będzie żoną? Pomyślała o swojej matce. Silnej, wspierającej, zawsze myślącej o innych. Znała się na wszystkich żoninych sprawach. Potrafiła w razie potrzeby uszyć w ciągu jednego dnia sukienkę, a podawane przez nią na stół potrawy zawsze były wyśmienite. Kate wiedziała, że nigdy taka nie będzie. Ledwo umiała coś upichcić, a Paul znał się na szyciu lepiej od niej. W dodatku uległość nie należała do jej cech wrodzonych. Paul miał tego świadomość, a mimo to chciał ją poślubić. W Kate wzbierała radość. Już niedługo…

Westchnęła. Gdyby tak mogli być tu jej rodzice. Wielokrotnie rozmawiała z matką o tym, jak kiedyś będzie wyglądać jej ślub. Zawsze sobie wyobrażała, że rodzice będą częścią tego doniosłego dnia. Słaba sprzedaż jabłek zmusiła ich do zaciśnięcia pasa i poważnie uszczupliła oszczędności. Zabrakło pieniędzy na podróż na Alaskę. Do ołtarza będzie musiał poprowadzić ją Albert Towns, jedna z pierwszych osób, z którymi zaprzyjaźniła się na północy. Na Alasce nie miała nikogo innego, kto byłby jej prawie tak bliski jak ojciec.

Grzywka, którą Muriel starannie zaczesała na bok, opadła Kate na oczy. Poprawiła ją i zastanawiała się, czyby nie przytrzymać jej jedną ze spinek mocujących do welonu drobne kwiatuszki.

Skrzyżowała na piersi ramiona. Nie. Przecież nadal jest zwykłą Kate, pilotką, która nie przejmuje się tym, co wyprawia jej grzywka.

Wyobraziła sobie Paula, wysokiego, barczystego, o włosach w kolorze kawy i poważnych brązowych oczach. Kiedy się śmiał, ożywiały się i rozjaśniały, a gdy patrzył na nią, łagodniały. Uwielbiała słuchać jego śmiechu. Ogarnęło ją zdumienie. Ma poślubić najbardziej niezwykłego mężczyznę na świecie. Jednak ten mężczyzna skrywał jakąś tajemnicę. Zadrżała z niepewności, lecz odepchnęła od siebie to uczucie. Kochała go. Później przyjdzie czas na pytania i odpowiedzi.

Odwróciła się plecami do lustra, żeby skontrolować, czy wstążka zwisa jak należy. Suknia miała tył nieco dłuższy od przodu. Kate wygładziła delikatną brzoskwiniową koronkę, spod której prześwitywała halka z satynowej tafty. Muriel i Helen próbowały namówić ją na białą sukienkę, ona jednak chciała czegoś innego. Nigdy nie uważała się za piękność, ale ta suknia wydobywała jej urodę i podkreślała zalety figury. Wyobraziła sobie minę Paula, gdy zobaczy ją w tym stroju, i aż zaparło jej dech. 

– Och, jak bardzo cię kocham – wyszeptała, czując nieznany dotąd rodzaj szczęścia. Dojdą do porozumienia w różniących ich kwestiach. Może nie będzie łatwo, lecz znajdą rozwiązanie. On wciąż obawiał się, że utraci ją w katastrofie lotniczej, ale zapewnił, że będzie mogła latać kiedy i gdzie chce, bez ograniczeń. Zdawała sobie sprawę, że trzeba pójść na ustępstwa. Po dzisiejszej ceremonii już nigdy nie będzie tą samą Kate, kobietą, która samodzielnie dokonuje wyborów i nie tłumaczy się przed nikim poza Bogiem. Połączą ją z Paulem trwałe więzy i cokolwiek się wydarzy, będzie to miało wpływ na nich oboje. 

Grzywka znów opadła jej na oczy. Wyjęła spinkę z welonu i przytrzymała nią niesforne włosy. Wzięła do ręki bukiet złożony ze stokrotek, białych astrów oraz drobnych różowych różyczek, cofnęła się i obejrzała całą sylwetkę w wysokim lustrze. Tego dnia prezentowała się naprawdę pięknie.

Zerknęła na zegar. Już prawie czas.

Weszła Muriel i rozpromieniła się od progu.

– Wyglądasz absolutnie zachwycająco.

Kate się okręciła.

– Tak uważasz?

– Zdecydowanie. – Uśmiechnęła się, lecz w jej niebieskich oczach widać było wahanie.

– Wszystko w porządku? – zapytała Kate.

– Oczywiście. – Przyjaciółka zacisnęła usta.

– Jak Paul? Denerwuje się?

Muriel spojrzała na drzwi. Delikatnie wzruszywszy ramionami, odparła:

– Nie wiem. Właściwie po czym miałabym to poznać?

Kate wiedziała, że Muriel coś przed nią ukrywa. Serce lekko ścisnęło się jej z niepokoju.

– Nie rozmawiałaś z nim?

Muriel zbliżyła się do Kate i położyła jej dłonie na ramionach.

– Tylko się nie martw. Na pewno istnieje jakieś wyjaśnienie.

– Czym mam się nie martwić? Jakie wyjaśnienie? – Obawy przerodziły się w nagły wybuch strachu.

– Paul… jeszcze nie przyszedł.

– Co? Przecież uroczystość zaczyna się za kilka minut. Powinien tu być. Jesteś pewna?

– Tak. – Spojrzenie Muriel powędrowało ku drzwiom. – Sypie gęsty śnieg. Paul z pewnością jest w drodze. Wszystko przez pogodę. Po prostu.

– Przecież jedzie tu z hotelu. To najwyżej piętnaście minut samochodem.

Muriel złączyła dłonie i zmieniła temat.

– Cała reszta gotowa. Kościół prezentuje się przewspaniale. Pani Simpson znakomicie spisała się z kwiatami. Niech ją Bóg błogosławi za ofiarowanie kwiatów z cieplarni. – Uniosła brwi i uśmiechnęła się figlarnie. – Pomimo różnic między moją mamą a Sassą w kwestii dekoracji sali udało im się dojść do porozumienia i wszystko wygląda cudownie.

Kate nie obchodziły dekoracje. Chciała tylko wiedzieć, co z Paulem. Gdzie on jest?

– Poczekaj, aż zobaczysz tort. Niesamowity! Kościół pęka w…

– Paul powinien już tu być. – Podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała na krótki korytarz prowadzący do kościelnego przedsionka. W westybulu niósł się szmer głosów. – Dzwonił?

– Nic mi o tym nie wiadomo. – Muriel dotknęła drżącą dłonią koronkowego kołnierzyka. – Nie martw się, Kate. Przyjedzie.

Nie martwić się? Jak mogła się nie martwić?

– A jeśli coś się stało?

– Z pewnością byśmy się dowiedzieli.

Skoro jest cały i zdrów, to co mogło się wydarzyć? Od kiedy poznała Paula, bał się kogokolwiek pokochać. Od śmierci jego żony minęło prawie siedem lat i przez cały ten czas trzymał swoje serce w ryzach… aż do tej pory. Może zmienił zdanie… Kate odwróciła się i popatrzyła na Muriel. Przez ściśnięte gardło zapytała:

– A jeśli się rozmyślił?

– Co za pomysł! – wykrzyknęła przyjaciółka. – On cię kocha.

– Wiem… jednak trudno mu się pogodzić… no wiesz, z moim lataniem i stratą żony.

– To już daleko za nim. – W głosie Muriel pobrzmiewała sztuczna wesołość. – Wszystko przez tę okropną pogodę. Za oknem niemal zamieć.

– Mówiłaś, że kościół pęka w szwach. Wszyscy inni jakoś dotarli. – Kate chodziła tam i z powrotem. – Odrobina śniegu i wiatru nie stanęłyby mu na przeszkodzie.

– Na pewno spóźnia się z konkretnego powodu. – Muriel rzuciła okiem na zegar. – Ma jeszcze chwilę.

– Powinien tu być od pół godziny. – Kate słyszała swój ostry ton i była zła, że dała po sobie poznać swoje przygnębienie. Złożyła dłonie i zrobiła głęboki wdech. Zamiast się uspokoić, powróciła myślami do ślubu z Richardem trzy lata temu, który odwołała zaledwie tydzień przed wyznaczoną datą. Skoro sama tak postąpiła, dlaczego nie miałby zrobić tego Paul? Ludzie często zmieniają zdanie. Ale on mnie kocha. Przecież wiem.

Otworzyły się drzwi. Do środka weszły matka Muriel, Helen, a także Sassa, sąsiadka Paula i rdzenna mieszkanka Alaski. Sassa powoli zbliżyła się do Kate z zarumienioną z przejęcia twarzą. Przycisnęła pulchne dłonie do jej policzków.

– Jaka piękna!

Helen także obrzuciła Kate spojrzeniem.

– Moja droga, wyglądasz zjawiskowo.

– Dziękuję. Paul już jest?

Kobiety spojrzały po sobie.

– Nie. Jeszcze nie. Z pewnością zjawi się lada chwila – odparła Helen.

Kate podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz.

– Nie przyjedzie. Wiem. Rozmyślił się.

Helen otoczyła Kate ramieniem, zagarnęła ją do środka i zamknęła drzwi. Spokojnym głosem powiedziała:

– Chyba nie chcesz, żeby zobaczył cię przed ślubem. Przyjedzie. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. On nigdy nie zmienia zdania. – Złapała Kate za ręce. – I cię kocha.

– Tak, ale wiesz, jaką ciężką bitwę stoczył sam ze sobą, żeby dopuścić do głosu uczucia. Od śmierci żony…

Helen położyła palec na ustach Kate.

– Ani słowa więcej. Już wkrótce poślubisz Paula. Musisz w niego wierzyć. Zrobi, co należy. Nigdy by cię nie porzucił. Przenigdy. – Poprowadziła Kate do lustra. – Jak mógłby się oprzeć takiej pannie młodej? – Uśmiechnęła się z płonącymi oczami.

Kate żałowała, że nie ma w sobie spokoju Helen.

– A jeśli coś mu się stało? Może miał wypadek?

– Albert i Patrick pojechali sprawdzić drogi, ale z pewnością nic mu nie jest.

Sassa podała Kate bukiet ślubny.

– Niech ci się przyjrzę. – Cofnęła się o kilka kroków. – Wyglądasz doskonale. – Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.

Kate powstrzymywała łzy. Bez względu na to, jak bardzo przyjaciółki próbowały dodać jej otuchy, ona wiedziała swoje – pan młody się rozmyślił.

Opatulony kurtką Paul nerwowo kroczył tam i z powrotem po peronie. Chociaż zaciągnął kaptur wokół twarzy, lodowaty wiatr i tak smagał podbródek. Nie spuszczał z oczu torów wiodących na południe. Pociąg się spóźniał. Spojrzał na zegarek. Powinien być już w kościele. Wyobraził sobie zniecierpliwioną i zaniepokojoną Kate. Na tę myśl ścisnęło go w dołku. Nalegając, by wszyscy dochowali tajemnicy, absolutnie nie chciał zadać jej bólu. Głupio postąpił. Powinien był zdradzić niespodziankę, gdy tylko dowiedział się o opóźnieniu. Na ten dzień czekali oboje, marzyli o nim. A on wszystko zepsuł.

Wielkimi krokami wmaszerował do budynku stacji i stanął przy okienku biletowym.

– Wiadomo coś o pociągu z Seward?

Bileter wzruszył ramionami.

– W taką pogodę nigdy nic nie wiadomo. Przyjedzie, to przyjedzie.

Przyjedzie, to przyjedzie? W Paulu wezbrała frustracja, ale zacisnął usta i odszedł od okienka. Zerknął na stacyjny zegar. Ceremonia ślubna właśnie powinna się zaczynać. Wypadł jak burza na peron i znów zaczął nerwowo krążyć. Wyobrażał sobie Kate w sukni ślubnej, z oczyma płonącymi miłością i nadzieją. Wysoką, powabną. Będzie wyglądała olśniewająco, krocząc nawą do ołtarza. Marzył o tej chwili, widział ją oczyma wyobraźni. Tymczasem wszystko wzięło w łeb. Zamiast radości oczekiwania czuje się na pewno opuszczona, zła, pełna obaw. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było sprawienie jej przykrości. Przepraszam, Katie. Najmocniej cię przepraszam.

Wiatr smagał kaptur jego kurtki. To niedopuszczalne, musi już iść. I wtedy rozległ się gwizd lokomotywy. Stojąc na krawędzi peronu, patrzył na tory i wypatrywał pociągu. W końcu się wyłonił, buchając parą i posapując. Napięte mięśnie Paula się rozluźniły.

Pociąg wtoczył się na stację. Paul obserwował okna, szukając w nich rodziców Kate, ale nigdzie ich nie widział. Wysłali depeszę. Mieli przyjechać tym pociągiem.

Lokomotywa zatrzymała się ze zgrzytem i donośnym świstem. Kłębiąca się para spowijała wagony. Paul szedł wzdłuż nich, przyglądając się twarzom wysiadających pasażerów. I wtedy ich zobaczył. Bill pomachał ręką, Joan kurczowo trzymała się ramienia męża. Dzięki Ci, Panie. Paul ruszył ku nim sprężystym krokiem.

Bill wyciągnął rękę na powitanie.

– Już myślałem, że nie dojedziemy. – Poklepał Paula po plecach. – W życiu nie widziałem tyle śniegu.

Joan uściskała przyszłego zięcia.

– Jesteśmy spóźnieni, prawda? Nie mogę uwierzyć, że przez nas odwleka się wasz ślub. Kate na pewno wychodzi ze skóry.

– Nawet nie wie, że przyjeżdżacie.

– Nie powiedziałeś jej o spóźnieniu?

– Chciałem zrobić jej niespodziankę. Byłem przekonany, że dotrzecie na czas.

Joan przycisnęła do piersi splecione dłonie.

– Nie wie, gdzie jesteś?

– Nie. Nie wie.

Matka Kate pokręciła głową.

– Ojej. Na pewno się zamartwia. Pan młody nie zjawił się na własnym ślubie.

– Powinienem był jej powiedzieć. Czuję się okropnie. Myślałem, że wszystko pójdzie gładko. Lepiej się pospieszmy.

Odebrawszy od nich bagaże, Paul załadował je do bagażnika samochodu Townsów, zaś Joan i Bill wsiedli do środka.

Kate siedziała na krześle, z bukietem na kolanach. Jak Paul mógł jej to zrobić? Po jej policzkach spływały łzy. Tyle rozmawiali o wspólnej przyszłości, marzyli o tym, co im przyniesie. Chlipała w chusteczkę. Teraz nie miało to znaczenia. Sytuacja po prostu go przerosła. Poczuła bolesny skurcz w sercu. Wątpiła, by zdołało jeszcze kiedyś ozdrowieć.

Helen i Sassa poszły przemówić do gości. Kate nie udźwignęłaby tego obowiązku. Muriel przy niej uklękła i położyła dłoń na jej ramieniu.

– Nie trać nadziei.

– Jeśli miał zamiar się tu pojawić, a nie zdołał dotrzeć na czas, musiało stać się coś strasznego. Może trzeba zadzwonić do szpitala.

Muriel wydawała się markotna, ale uśmiechnęła się i powiedziała kojącym głosem:

– Wkrótce wszystko się wyjaśni. Gdy sięgniecie kiedyś pamięcią do dnia waszego ślubu, będziecie mieli z tego ubaw.

Kate zacisnęła usta.

– Jakie może być wytłumaczenie?

Wiedziała. Miłość to ryzyko. Tajemnica, którą zostawił za sobą w San Francisco, wciąż trzyma go w swych szponach. Gdyby zechciał ją wyjawić, może umiałaby mu pomóc.

Od strony wejścia do kościoła rozbrzmiał śmiech Sassy. Kate wstała z krzesła. Obudziła się w niej nadzieja. Czy to Paul? Przyjechał? Podbiegła do drzwi, zanim jednak zdążyła nacisnąć klamkę, otworzyły się na oścież. 

– Katharine! – zawołała jej matka, wpadając do środka i porywając ją w ramiona. Mocno przytuliła córkę. – Ogromnie mi przykro z powodu spóźnienia. Mało brakowało, a byśmy nie dotarli tu wcale.

– Mamo! Co ty tutaj robisz? – Zaskoczona Kate uściskała matkę, nie posiadając się z radości.

– Ten twój wspaniały mąż, prawie mąż, nalegał, żebyśmy przyjechali. Opłacił nam podróż. Chciał sprawić ci niespodziankę, ale nie taką. Pogoda zatrzymała nas w Seward na dwa dni. Mieliśmy cię zaskoczyć na przedślubnej kolacji. – Cofnęła się o krok i przyjrzała córce. – Mój Boże! Jesteś uosobieniem piękności. Wyglądasz olśniewająco.

– A więc tu jest moja mała Katie – usłyszała głos ojca. Wszedł do środka z szerokim uśmiechem na ustach. – Zaskoczona?

Rzuciła mu się w objęcia, po jej policzkach płynęły łzy szczęścia.

– O niczym nie wiedziałam.

Miała ochotę pobiec do Paula i paść mu w ramiona. Naprawdę był najcudowniejszym mężczyzną na świecie. I ją kochał. Kochał!

Sassa, Helen i Muriel przyglądały się tej scenie błyszczącymi oczyma.

– Wiedziałyście! Wiedziałyście od samego początku! – wykrzyknęła Kate.

– Obiecałyśmy Paulowi, że dochowamy tajemnicy – wyjaśniła Helen. – O mało się nie wygadałam. Tak trudno było patrzeć, jak cierpisz. – Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Ale już jest na miejscu, gotów pojąć cię za żonę.

Wszyscy wymaszerowali gęsiego. Zostały tylko Joan wraz z córką.

– Jestem w rozsypce – oznajmiła Kate.

– Wystarczy przypudrować twarz.

Joan poprawiła córce welon i fryzurę. Kate nałożyła na usta nową warstwę szminki, odświeżyła makijaż, cofnęła się od lustra i przyjrzała swojemu odbiciu.

– Dobrze wyglądam?

– W życiu nie widziałam piękniejszej panny młodej. – Przytuliła córkę, a spojrzawszy w lustro, dodała: – Za to ja przedstawiam obraz nędzy i rozpaczy. – Zdjęła płaszcz i wygładziła sukienkę. – Przebrałam się w pociągu, żeby wystąpić w stosownym stroju, ale na głowie mam wronie gniazdo.

Kate podała Joan szczotkę i obserwowała, jak matka układa fryzurę.

– Wciąż nie chce mi się wierzyć, że tu jesteście. Teraz niczego nie brakuje mi do szczęścia.

Joan odwróciła się do Kate.

– Idealnie. – Położyła dłonie na ramionach córki. – Skarbie, ten ślub jest częścią Boskiego zamysłu. A Paul mężczyzną wybranym dla ciebie przez Pana. – Uśmiechnęła się. – On wam obojgu błogosławi. Będziesz dobrą żoną, nie mam co do tego ani krztyny wątpliwości.

– Nie znam się na roli żony. Muszę nauczyć się gotować. – Kate zachichotała.

– Nie sądzę, aby Paulowi na tym zależało. – Joan delikatnie cmoknęła ją w policzek. – Wejdę już do kościoła. Kocham cię, Katharine. – Uścisnęła ją na odchodnym i zniknęła za drzwiami.

Kate stała przed lustrem i się sobie przyglądała. Jej życie lada moment odmieni się na zawsze. Położyła dłoń pod sercem. 

– Czas zostać panią Anderson.

2

Muriel uchyliła drzwi pomieszczenia, w którym przebierała się Kate, i zajrzała do środka.

– Już czas.

Kate szybciej zabiło serce. Z bukietem w dłoni jeszcze raz skontrolowała w lustrze swój wygląd.

Kobieta weszła do środka, otoczyła pannę młodą ramieniem i zapytała:

– Gotowa?

Kate zerknęła na drżący w dłoniach bukiet.

– Chyba tak. – Roześmiała się.

– Chodźmy. Ojciec czeka. A raczej krąży niecierpliwie. – Wzięła przyjaciółkę pod ramię i razem wyszły z garderoby.

Przez kościół niosły się dźwięki granego na pianinie hymnu. Nagle Kate poczuła się niegotowa i żałowała, że korytarz nie jest dłuższy. Wszystko działo się jakby zbyt szybko. Jesteś niemądra. Przecież marzyłaś o tym dniu i się o niego modliłaś.

Zrezygnowała już kiedyś z Alaski, latania oraz z Paula. Gdy przeprowadziła się z powrotem do Yakimy w stanie Waszyngton, była przekonana, że jej przygoda się skończyła. Postanowiła wtedy prowadzić zwykłe życie – pracować w sklepie, w biurze albo… robić coś równie pospolitego. Może w przyszłości wyjść za mąż i założyć rodzinę.

A potem nagle wszystko się zmieniło. Wróciła nad jezioro Rimrock i po spotkaniu Boga znów zaczęła oddychać pełną piersią. Pamiętała, jak wpatrywała się w wodę, jak wiatr szeptał w konarach sosen. I jak poczuła obecność swojej przyjaciółki Alison. Kilka lat wcześniej Alison zginęła tam w wypadku samolotu, za którego sterami siedziała Kate. Tamtego dnia, gdy Kate powróciła nad jezioro, kiedy spoglądała na jego taflę, odniosła wrażenie, że przyjaciółka przemawia do niej prosto z nieba. Wtedy zrozumiała, że musi wrócić na Alaskę. Na tamto wspomnienie oczy zaszkliły się jej od łez i spłynęły na nią przebaczenie i nadzieja. Gdyby Alison tu była… Cieszyłaby się szczęściem Kate.

A może ona tu jest. Może Bóg pozwala ludziom zrozumieć więcej w takie szczególne dni. Uśmiechnęła się na tę myśl.

Helen stała w wejściu do świątyni razem z Grace, jedną z siostrzenic Sidneya, która zgodziła się sypać kwiatki. Dziewczynka okręciła się kilka razy, a jej różowa sukienka z falbankami wydęła się jak rozpięty parasol. Płatki kwiatów wyfrunęły z wiklinowego koszyka.

Helen położyła dłoń na ramieniu dziewczynki.

– Wystarczy, Grace. Chyba nie chcesz upaść. – Pozbierała płatki i wrzuciła je z powrotem do koszyka. 

Na widok Kate twarz Helen rozjaśnił uśmiech.

– Ojej, ślicznie wyglądasz!

Zamknęła pannę młodą w krótkim uścisku, po czym przesunęła się ku wejściu i dała znak pianiście, który natychmiast zamienił hymn na melodyjne Bachowskie arioso. 

Po ramionach Kate przebiegł dreszcz podniecenia. A więc to teraz.

Helen poklepała Grace w ramię, dając znać, że czas ruszyć. Dziewczynka powoli stąpała nawą, tak jak ją nauczono, rozsypując po drodze płatki kwiatów. Do drzwi podeszła Muriel z bukiecikiem astrów i stokrotek. Gdy Grace znalazła się w połowie długości nawy, kobieta weszła do kościoła i z gracją zaczęła kroczyć w stronę ołtarza.

Ojciec Kate zbliżył się do córki. Stanął przed nią z oczami pełnymi łez i lekko zmierzwionymi szpakowatymi włosami.

Przygładziła mu niesforny kosmyk.

– No. Teraz prezentujesz się doskonale.

– Szykowałem się w pośpiechu. – Zachichotał, następnie wyciągnął ręce i delikatnie chwycił Kate za ramiona. – Tak niedawno byłaś moją małą córeczką, dokazującą na farmie i wiercącą mi dziurę w brzuchu, żeby zabrać cię na przejażdżkę samolotem. – Załamał mu się głos. – A teraz… widzę przed sobą dorosłą, utalentowaną, inteligentną młodą kobietę. – Drżały mu kąciki ust. – Jestem z ciebie bardzo dumny.

Uściskała go.

– Dziękuję, tatusiu. Jestem jaka jestem wyłącznie dzięki tobie i mamie. Mam najlepszych rodziców na świecie. Bardzo was oboje kocham. – Pocałowała go w policzek. – Tak się cieszę, że tu jesteście.

Ojciec wziął córkę pod ramię i poprowadził ją do drzwi. Stali obok siebie i czekali, aż Muriel znajdzie się na przedzie kościoła.

Wzrok Kate powędrował ku Paulowi. Stał z przodu wraz ze swym sąsiadem i przyjacielem Patrickiem. Panie, dzięki Ci za Paula. Spokojne nuty „I Love You Truly” wypełniły świątynię, goście powstali z miejsc. Muzyka przybrała na sile, a wraz z nią wzrosło zdenerwowanie Kate. Gdy napotkała wzrok Paula, żołądek wykonał salto. Jego oczy płonęły.

Nie będąc w stanie wytrzymać tego intensywnego spojrzenia, spuściła wzrok na bukiet w drżącej dłoni. Wkrótce zostanie panią Anderson.

– Jesteś gotowa, Katie? – zapytał ojciec, ściskając jej ramię.

Głęboko odetchnęła, kiwnęła głową, a następnie weszła u boku ojca do świątyni. Oczy wszystkich zwrócone były na nią, tymczasem ona nie widziała nikogo poza Paulem. W szarym garniturze z wełny czesankowej i bordowym krawacie wyglądał wyjątkowo przystojnie. Wydawał się bardziej barczysty, a ciemne oczy i włosy wprost zniewalały.

Gdy szła nawą do ołtarza, Paul wodził za nią wzrokiem. Na ustach błąkał mu się uśmiech. Oczy patrzyły z miłością. Właśnie tak wyobrażała sobie ten dzień.

Słowa recytatywu dźwięczały Kate w głowie. Wybrała ten utwór między innymi z uwagi na treść. Gdy była z Paulem, przygasały życiowe smutki, lęki i zwątpienia. Kiedy trzymał ją za rękę, czuła jego siłę, która udzielała się także jej samej. Razem stawią czoła wyzwaniom. I żadne z nich już nigdy nie będzie same.

Muzyka ucichła. Ojciec i córka stanęli przed wielebnym Stephensem. Kate bardzo lubiła pastora, który zawsze okazywał życzliwość, sprawiał wrażenie człowieka autentycznie troszczącego się o członków wspólnoty. Z powodu pracy opuszczała wiele niedzielnych mszy, jednak gdy tylko mogła uczestniczyć w nabożeństwie, jego kazania podnosiły ją na duchu i były pouczające.

Z uśmiechem na ustach szepnął:

– Gotowa?

Zerknęła na Paula, po czym z wielkim westchnieniem ulgi odparła:

– Tak. Od dawna.

Pastor się zaśmiał, odchrząknął i rozejrzał po świątyni. Kate rzuciła okiem na pierwszy rząd po stronie rodziny pana młodego i poczuła smutek. Ławki były puste. Nie zaprosił nikogo. Nadal nie wiedziała, cóż to za okropne przeżycie z przeszłości dręczyło go po dziś dzień i oddaliło go od rodziny. Być może nigdy się nie dowie.

– Najmilsi – zaczął wielebny Stephens. – Zebraliśmy się tutaj przed obliczem Boga i w Jego obecności, by połączyć ze sobą tego mężczyznę i tę kobietę. 

Kate spojrzała na Paula. Wpatrywał się w nią wzrokiem pełnym oddania. Z przejęcia zamarło jej serce. Zapragnęła, żeby pastor się pospieszył i by mogli w końcu rozpocząć wspólne życie.

Wydawało się jej, że kazanie ciągnie się w nieskończoność. Wreszcie padło pytanie:

– Kto oddaje tę kobietę temu mężczyźnie za żonę?

– Jej matka oraz ja – odparł ojciec Kate. Odwrócił się do córki i cmoknął ją w policzek. – Kochamy cię, Katie.

Podał jej dłoń Paulowi, a potem usiadł w pierwszym rzędzie obok matki Kate. Ocierając łzy, Joan wsparła się na jego ramieniu. Wziął ją za rękę.

Kate zrobiło się ciepło na sercu. W ich małżeństwie będzie tak samo. Razem się zestarzeją, a wzajemna miłość okrzepnie.

– Podejdźcie tu, proszę – powiedział wielebny Stephens.

Trzymając kurczowo narzeczonego za rękę, zrobiła dwa kroki w stronę pastora. Nogi miała jak z waty. Dłoń Paula była silna i stwardniała. Czuła w niej moc zrodzoną z ciężkiej pracy oraz tężyznę charakteru. Była z niego dumna. Paul delikatnie ścisnął jej dłoń, ona zaś odpowiedziała tym samym.

Podczas gdy pastor tłumaczył, na czym opiera się związek męża i żony, oraz mówił o wzajemnym szacunku, o pomaganiu sobie nawzajem, Kate starała się słuchać. Wiedziała, że to ważne, ale nie potrafiła myśleć o niczym innym tylko o wysokim, barczystym mężczyźnie u jej boku i przyjemnym dotyku jego dłoni. Zmuszała się do patrzenia na pastora, choć pragnęła patrzeć na Paula. Czuła jego puls, równy, wyraźny, zgodny z rytmem jej serca, jak gdyby byli już jednością.

Wyobrażała sobie wspólne życie. Będą razem mierzyć się ze światem, razem pracować, kochać się, kiedy przyjdzie im na to ochota, wychowywać potomstwo. Miała nadzieję, że ich dzieci będą podobne do Paula. Uwielbiała jego ciemne włosy i oczy, jego niezłomność. Kate nigdy nie lubiła swojego wybujałego wzrostu. Mierząc pięć stóp i dziesięć cali, górowała nad większością kobiet. Gdyby urodziła im się córka, wolałaby, żeby aż tak bardzo nie wystrzeliła w górę.

Zastanawiała się, jak będzie wyglądało życie małżeńskie. Zdawała sobie sprawę, że nie ustrzegą się problemów, była jednak pewna, że wspólnymi siłami je przezwyciężą. I że Paul zawsze będzie ją wspierał.

We wszystkim?, przemknęła jej przez głowę myśl. Czy zdoła sekundować jej w pracy? Często nie będzie jej w domu, a każda chwila w powietrzu niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Zapewniał, że ją wspiera, ale po ślubie może zmienić zdanie. I co wtedy? 

Kate nie znała odpowiedzi i nie chciała o tym myśleć, przynajmniej nie w takim dniu. Za kilka minut zostanie żoną Paula – w tym momencie nie liczy się nic więcej.

– Stańcie naprzeciwko siebie – poinstruował z uśmiechem pastor.

Kate dopadły wyrzuty sumienia. Zupełnie nie słyszała, co wcześniej mówił.

– Czy ty, Paulu Andersonie, bierzesz za żonę Kate Evans i będziesz żył z nią wedle Bożych przykazań w świętym sakramencie małżeństwa? Czy będziesz ją kochał, pocieszał, szanował, trwał przy niej w chorobie i zdrowiu, w bogactwie i ubóstwie, na dobre i złe, w radości i smutku, otaczał ją czułą opieką i nieustannie obdarzał najgłębszym oddaniem oraz dochowywał jej wierności aż po kres waszego życia?

Paul nie odpowiedział od razu. Zdawał się napawać obecnością panny młodej i tą doniosłą chwilą. A potem głębokim, opanowanym głosem oznajmił:

– Tak.

Pod Kate ugięły się nogi. Powiedział to od serca. Należał do niej po wszystkie czasy.

Wielebny Stephens zwrócił się do niej i powtórzył słowa przysięgi. Patrzyła na Paula, czując, jak jej serce przepełnia miłość.

– Tak.

Po wymianie obrączek Kate i Paul trzymali się za ręce i rozkoszowali tą doniosłą chwilą oraz sobą nawzajem.

– Bądźcie jednością w sercu i myśli – powiedział pastor.

Jesteśmy. Zawsze i na wieki, pomyślała Kate, mając ochotę ponaglić pastora. 

– Ponieważ Paul i Kate wyrazili zgodę na zawarcie związku małżeńskiego przed zgromadzonymi tu przyjaciółmi oraz rodziną i ślubowali sobie wierność…

– Kocham cię – szepnęła. Och, jak bardzo chciała go pocałować. Nie słyszała dalszych słów pastora. Wiedziała jedynie, że Paul jest jej mężem, czy też stanie się nim za chwilę, jeśli tylko wielebny Stephens pospieszy się z ogłoszeniem ich mężem i żoną. I wtedy usłyszała niecierpliwie wyczekiwane słowa.

– …za sprawą nadanej mi mocy ogłaszam was mężem i żoną.

Kate zalała fala radości i ulgi. Lecz nagle poczuła się zagubiona, nie wiedziała, co zrobić.

– Paul, możesz pocałować pannę młodą.

Rozbrzmiał śmiech, Paul przysunął się do Kate, przyciągnął ją do siebie i pocałował. Ich usta się zetknęły. Nie zważając na świadków, przypieczętowali małżeńską przysięgę pocałunkiem, od którego zmiękły jej kolana. Objął ją ramionami, ona zaś marzyła, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Zerwała się burza oklasków, radosnych okrzyków, powinszowań. Kate i Paul z ociąganiem oderwali się od siebie i splótłszy dłonie, odwrócili się do gości.

Paul pochylił się ku niej i szepnął:

– Kocham cię, Katie. Nawet nie wiesz, jak bardzo.

– Wiem – odparła.

Głośne dźwięki pieśni przypieczętowały ich świeżo zawarty związek małżeński. Ruszyli nawą w stronę kościelnego przedsionka. Tam Paul natychmiast porwał Kate w ramiona i wykonał obrót. A potem się roześmiał i mocniej ją do siebie przyciągnął.

– Już myślałem, że ta ceremonia nigdy się nie skończy. Jedyne, czego pragnąłem, to pocałować te ponętne usta.

Poczuła, że się rumieni, zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, on ujął jej twarz w dłonie i złożył na jej ustach czuły pocałunek.

– Obiecuję, że zawsze będę się tobą opiekował, Katie.

Oddech uwiązł jej w gardle.

– A ja zawsze będę cię kochać. – Rzuciła okiem na swoją obrączkę – symbol ich wiecznego wzajemnego oddania.

Sassa i Patrick wyszli ze świątyni.

– Dobra robota, Paul – pochwalił Patrick, poklepując go po plecach. – Przepiękna z was para. Kate, jesteśmy zaszczyceni, że będziesz naszą sąsiadką.

– Dziękuję, Patricku. Od tej pory będę pojawiać się tam częściej.

– Nie zamieszkasz w chacie? – zapytał.

– No… – Zakłopotana spojrzała na Paula. – Nie od razu. Mam dom w mieście, jest tu też lotnisko. Będzie łatwiej, jeśli część czasu będę spędzała w Anchorage.

– Szukamy najlepszego rozwiązania – wtrącił Paul nieco chłodniejszym tonem.

Kate wiedziała, że mąż chciałby mieć ją cały czas przy sobie, ponieważ jednak nie miało to sensu, zgodzili się na kompromis, który oznaczał, że będzie mieszkała na przemian w mieście i nad potokiem.

– Czasem Paul odwiedzi mnie w mieście. Dzięki temu będziemy częściej chodzić razem do kościoła. – Spojrzała na niego. – Jakoś to ułożymy – dodała, choć jej pewność lekko przygasła.

Ze środka wyszła Muriel.

– Och, Kate! Wypadło doskonale! – Uściskała najpierw pannę młodą, później Paula.

Goście wychodzili gęsiego z kościoła. Witali się z nowożeńcami, składali życzenia i gratulacje, a kiedy już wszyscy powinszowali młodej parze, Patrick zapowiedział:

– Czas na przyjęcie. Tędy. – I ruszył w stronę sali.

Wieczór był jak z bajki. Muzyka, tańce, smaczne jedzenie, toasty i mnóstwo życzliwości. Kate zatańczyła z Paulem. Nigdy dotąd ze sobą nie tańczyli. Była zaskoczona, jak doskonale sobie radzi. Czuła się tak, jakby frunęła, ledwie dotykając podłogi.

Pod koniec zabawy wokół Kate zebrały się panny, którym rzuciła swój bukiet. Złapała go Lily i od razu się zaróżowiła przy dźwiękach radosnych okrzyków. Kate pomodliła się w duchu, by dziewczyna napotkała właściwego mężczyznę. Przydałby się jej i małemu Teddy’emu ktoś, z kim mogliby dzielić życie.

Pośród lawiny gratulacji oraz deszczu konfetti Kate i Paul pobiegli do samochodu. Mąż otworzył dla niej drzwi, poczekał, aż wsunie się na siedzenie, po czym sam zajął miejsce za kierownicą. 

Pochylił się i ją pocałował.

– No i jak się czujesz jako pani Anderson?

– Dobrze – odparła. – To nazwisko do mnie pasuje. – Objęła go za szyję i do siebie przyciągnęła. – Kate Anderson. – Zachichotała. – Podoba mi się.

Państwo młodzi podjechali pod hotel Anchorage. Kate przypomniała sobie swoją pierwszą wizytę w tym miejscu. Przybyła do Anchorage i nie miała gdzie się zatrzymać. Było to jedyne miejsce, jakie udało się jej znaleźć. Zbyt drogie na jej kieszeń, ale i tak wynajęła tam pokój.

W recepcji zastali Billa, młodego mężczyznę, który podczas pierwszego pobytu Kate był tu boyem hotelowym.

– Cześć, Kate. Witaj, Paul. Gratuluję.

– Dziękujemy – odparł Paul. – Mamy rezerwację na nazwisko Anderson.

– Oczywiście, przygotowaliśmy dla was nasz najładniejszy apartament. – Przycisnął dzwonek. Pojawił się młody chłopak. – Ted, zaprowadź państwa Andersonów do ich pokoju. Apartament trzysta trzydzieści dwa. – Podał boyowi klucze i zwrócił się do nowożeńców. – Życzę miłego pobytu.

Kate poczuła nagle zdenerwowanie. Nie myślała wcześniej o nocy poślubnej. Nie bardzo wiedziała, jakie są wobec niej oczekiwania. Martwiła się, wchodząc za boyem po schodach i idąc wyściełanym chodnikiem korytarzem. Zanim dotarli do drzwi apartamentu, zaczęło ściskać ją w dołku. Boy otworzył drzwi, wszedł do środka i wstawił bagaże.

Paul wręczył mu hojny napiwek, a Kate zbliżyła się do drzwi.

– O nie, nic z tego – powiedział.

Nim zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce i delikatnie do siebie przytulił. Roześmiała się.

– Nie musisz tego robić.

– Oczywiście, że muszę. Świeżo upieczony mąż ma obowiązek przenieść pannę młodą przez próg. – Pocałował ją i wszedł do środka. – A poza tym mam pretekst, żeby dłużej trzymać cię w ramionach. – Zatrzasnął nogą drzwi.

Nie wypuszczając jej z objęć, znów ją pocałował – tym razem pocałunek był długi i głęboki. Kate poczuła w sobie żar namiętności. Zdenerwowanie ją opuściło.

– Kocham cię.

Zarzuciła mu na szyję ramiona.

– Zawsze będę cię kochać.

Paulowi mignął nagle przed oczami demon wspomnień. Lecz po chwili już go nie było.

– Jestem twój. Na zawsze.