Wiersze. Tom III - Juliusz Słowacki - ebook

Wiersze. Tom III ebook

Juliusz Słowacki

0,0

Opis

Wiersze. Tom III to zbiór wierszy autorstwa Juliusza Słowackiego, obok Adama Mickiewicza uznawanego powszechnie za największego przedstawiciela polskiego romantyzmu.

Zbiór ten zawiera 31 wiersze autora. W tym takie utwory jak: Oda do wolności, Paryż, Piramidy, Proroctwo, czy Rzym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 60

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-66362-89-5
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

O Gibelinie, laurowy upiorze

O Gibelinie, laurowy upiorze,

Powiedz, przez ile ty smutku i nędzy

Litość anioła i wężowość jędzy

Mogłeś urodzić i w sercu wytrawić.

Bo gdyby Chrystus mnie sam nie mógł zbawić

Za to, żem bratniej zgody zapominał,

Bez Boga będę ciepiał — i przeklinał —

Bo doświadczyłem, jak tu dużo można,

Kiedy mię naprzód tłum ludzki osądził...

O nieszczęśliwa! O uciemiężona!

O! nieszczęśliwa! o! uciemiężona Ojczyzno moja, — raz jeszcze ku tobie Otworzę moje, krzyżowe ramiona, Wszakże spokojny, bo wiem, że masz w sobie Słońce żywota.

O Polsko moja! tyś pierwsza światu...

O Polsko moja! tyś pierwsza światu

Otwarła ducha tajemnic wrota,

Czeluść, co błyszczy święta i złota,

Królestwo potęg i majestatu.

[I w] tobie widać bijące serca,

Zjawisk ci widać otwarte łona,

A ty jak orzeł w duchy wpatrzona,

W stronę prawdziwą stworzeń kobierca,

Widzisz jak silna dłoń robotnika

Napina postaw, wiąże tkaninę,

Złotą i srebrną nicią przemyka,

Wieki sprowadza w jedne godzinę.

Nie zna przypadku ani humoru,

Ani się cofa, ani kołysze —

Według jednego Chrystusa wzoru

Wszystko na ziemi wiąże i pisze.

Raduj się Polsko! Tobie słodycze

Wiedzy i mądrość i moc przychodzi, —

Anioł twój patrzy w Boga oblicze,

W Bogu panuje, z miłości rodzi

Tą siłą, która skrą jest przed Panem,

Zaledwo w duchów świecie zjawiona...

On tu widzialnym tryska wulkanem,

Świat w piorunowe ciska ramiona.

O stepowy mój namiocie...

O stepowy mój namiocie, W księżycowym cały złocie, Jak światłości słup niebieski Drzysz stepowym wiatrem chwiany... ............

Oda do wolności

I.

Witaj, wolności Aniele, Nad martwym wzniesiony światem! Oto w Ojczyzny kościele Ołtarze wieńczone kwiatem,  I wonne płoną kadzidła! Patrz! tu świat nowy — nowe w ludziach życie. Spójrzał — i w niebios błękicie Malowne pióry złotemi Roztacza nad Polską skrzydła;  I słucha hymnów tej ziemi.

II.

A tam, już w cieniu wieków za nami się chowa Duch niewoli, i dumną stopą depcze trony. Zgina się pod ciężarem skrwawionej korony, Mówi — ale niezrozumiałe z ust wychodzą słowa. Tak obelisk, co niegdyś pisanym wyrazem Dziwił ludy, obwiany mgłą kadzideł dymu, Dziś przeniesiony do Rzymu, Niezrozumiały ludom — umarły — jest głazem.

III.

Niegdyś Europa cała  Była gotyckim kościołem. Wiara kolumny związała, Gmach niebo roztrącał czołem... Drżącym od starości głosem Starzec, pochylony laty,  Trząsł dumnych mocarzy losem, Zaglądał w królów siedziby; Zaledwo promyk oświaty Przez ubarwione gmachu przedzierał się szyby. Jakiś mnich stanął u proga  Kornej nie uchylił głowy, Walczył słowami BogaI wzgardził świętemi kary. Upadł gmach zachwiany słowy. Błysnęły światła promienie...  Pierwsze wolności westchnienieByło i westchnieniem wiary.

IV.

Jak sosny niebotyczne urośli królowie. Deptane prawa ludów gdzież znajdą mściciela?... Na Albionu ostrowie  Kromwel. — Któż nie zna Kromwela?... On dawną krwią Stuartów zalał stopnie tronu I nie chciał na nie wstąpić — on pogardził tronem. I czemże dzisiaj jest król Albionu? Błyszcząca mara — widziadło,  Księżyc na niebie zamglonem, A słońce praw oświeca tę postać wybladłą. Ale wielcy mężowie zasiedli do steru, Świątynią praw dźwigają tysiączne kolumny, —

Patrzcie, jak długim rzędem za trumnami trumny  Wchodzą w posępne gmachy Westminsteru.

V.

O świat nowy hiszpańskie uderzyło wiosło, Tam brat zaprzedawał brata... Na lądzie nowego świata Żałobne drzewo wyrosło,  Pod którem, schyleni w trudzie, Marząc o szczęściu boleśnie, Usypiali tłumem ludzie, Tłumami konali we śnie I śmiercią sen płacili — bo o lepszej doli Pod tem się drzewem ludziom o wolności śniło. Było to drzewo niewoli, Rosło nad grobem — świat już był jedną mogiłą. Ostatni więc człowiek skona, Śmiercią z należnych władcom wypłaci się danin?  O nie! na głos Waszingtona Zmartwychwstał AmerykaninI zaprzysiężoną święcie Wolność okrył wieńcem sławy. A drzewo śmierci było masztem na okręcie I zgon niosło na ludy saksońskie — i nawy.

VI.

Więc słońce już w wolności krajach nie zachodzi? Wolności skrzydła całą osłoniły ziemię. Godnem jest oczu Boga wolnych ludzi plemie, On bohaterów nagrodzi.

VII.

 Jakiż to dzwon grobowy Z wiejskiego zabrzmiał kościoła? Idzie tłum pogrzebowy — Schylone do ziemi czoła; Trumna — za trumną dzieci,  Smutna przyjaciół drużyna Bladą gromnicą świeci, Ciche modły powtarza. Weszli we wrota cmentarza Pod trumną ramie syna.  Czarną dręczeni rozpaczą, Czarną okryci żałobą... Czemuż płaczą nad sobą? Bogatą wezmą spuściznę. Dlaczegóż nad nim płaczą?  W grobie zapomni troski... Bracia! — on umarł — on był ostatnim z tej wioski, Co widział wolną ojczyznę. Synowie jeszcze po nim nie zdjęli żałoby, Już na wolnej żyją ziemi.  Idźmy więc nad ojców groby, Wołajmy, bracia, nad niemi — Może usłyszą w mogile?...

VIII.

Widziałem, jak młodzieniec w samej wieku sile, Strawiony własnym ogniem — przeklął ogień duszy. Wołał: — »Czemuż Bóg więzów moich nie rozkruszy?...« Lecz wszędy cichość grobowa; A więc sam odpowiadał: — »Jestem panem życia!« — Okropne rozpaczy słowa! Z umysłowych władz rozbicia  Została ta myśl straszliwa. I bladość śmierci lice wyniosłe okrywa.

Ta jedna myśl tysiączne urodziła myśli; Straszna cierpienia potęga, Umysł je rozwija, — kryśli,  Z niedowiarstwa marą sprzęga... O niedowiarstwo! Ty piekieł pochodnią Niszczysz mgłę marzeń i blask urojenia złoty. Gdzież cnota?... niema cnoty!... I zbrodnia nie jest zbrodnią.  Na niepewnej ważysz szali Wzniosłe uczucia w człowieku... Już wszyscy tak myśleli — i wszyscy wołali, Jest to chorobą czasu! — jest to duchem wieku! Ta ciemność była tylko przepowiednią słońca.  Wolności widzim Anioła, Wolności powstał obrońca. Podnieście wybladłe czoła! Dalej do steru okrętu! Dalej! na morskie głębinie!  Rzućmy się w odmęt — z odmętu Może niejeden wypłynie! Podobni do nurków tłumu, Co do morskiej toną fali, Wśród wirów kręceni szumu,  Już ich fala w głąb porywa; Ale niejeden wypływa, Blizki brzegu, lub daleki, Ten niesie gałąź korali, Ów w Amfitryt trąbę dzwoni.  Lecz niejeden zniknie w toni, W morzu zostanie na wieki.

Odpowiedź na „Psalmy przyszłości”

Podług ciebie, mój szlachcicu, Cnotą naszą — znieść niewolę. Ty przemieniasz ziemską dolę W żywot ducha na księżycu; Głosem dziecka wołasz: czynu! Czynu — czynu naród czeka. Lecz ty wiesz, bez ducha gminu Jaka słaba pierś człowieka... A ty, który budzisz czyn, Gdy spojrzałeś w ludu oczy, Rzekłeś, że z nich rzeź wyskoczy!! A kto inny jest — niż gmin? Nie tak — nie tak, mój szlachetny, Bo czyn ludu nie piosenka. To nie w herbie z mieczem ręka, To nie ród imieniem świetny, To nie pieśni próżny twór, To nie buntu próżna mara, To nie chmurny lot Ikara, Gdzie zasługą upaść z chmur! To nie na słońc, gwiazd granicy Z kochankami mdlejąc latać, Włosy splatać i rozplatać, Tchnienie tracić w błyskawicy; Ale twardo, ale jasno Śród narodu swego stać,

Myślą bić, chorągwie rwać, Świecić czynu tarczą własną! W drogę, choćby niepowrotną, Ale prostą — naprzód twarzą, Z piersią czystą, choć samotną, Choć ją sztyletami rażą, Z twarzą smętną, ale białą, Chrystusową, choć zwiędniałą, A ciągnącą lud do siebie Niesłychanym Bożym czarem: Takim duchem i sztandarem Być na ziemi — jest być w niebie! Jam spróbował na mej głowie, Nakształt gwiazdy kałakuckiej, Nosić gwiazdę myśli ludzkiej I z tą gwiazdą żyć surowie. I przybiegli aniołowie, Aniołowie Betleemscy — A odbiegli ludzie ziemscy I drzwi moje pożegnali, I przeklęli... me domowe Duchy — serce — moję głowę — Każdy włos poprzeklinali... A jam przecie, bez ich wiedzy I bez serc ludzkiego ciepła Czuł, ze w żyłach: krew nie krzepła. Ani na rozstajnej miedzy, Która świat od Boga dzieli, A do przyszłych idzie światów, Rosło mniej tęczowych kwiatów,