Nexus - Sasha Alsberg, Lindsay Cummings - ebook

Opis

Książka jednej z najpopularniejszych booktuberek w USA! Numer 1 na liście „New York Timesa”.

Żywiołowi bohaterowie, trzymająca w napięciu akcja i rozległy wszechświat sprawiły, że uzależniłam się już od pierwszych stron! Sarah J. Maas

Jej statek przepadł, załoga została schwytana, a sławna Androma Racella straciła tytuł Krwawej Baronowej. Teraz jest zbiegiem bezlitośnie ściganym przez Galaktykę Mirabel. Bezwzględna Królowa Nor rządzi większością galaktyki dzięki toksynie kontrolującej umysł. Androma zaryzykuje wszystko, nawet wolność, aby znaleźć lekarstwo. Na skutej lodem planecie Solery znajduje niespodziewanego sojusznika. Wraz z Dexem planują, jak dostać się do miasta. W Arcardius działania Nor doprowadziły do inwazji Mirabel. Gdy załoga walczy o odzyskanie wolności, Andi i Dex odkrywają zagrożenie znacznie większe niż wszystko, z czym mieli do czynienia. To nie koniec gwiezdnej przygody, to dopiero jej początek!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 471

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (26 ocen)
10
9
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Nexus

Copyright © 2016 by Sasha Alsberg & Lindsay Cummings

All rights reserved.

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Anna Królak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt ilustracji na froncie okładki: Karolina Jędrzejak

Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Elementy graficzne layoutu: © Julia Waller | Shutterstock

Zdjęcia na okładce: © Zakharchuk | Shutterstock, © sdecoret | Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66431-71-3

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca

i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

Od Sashy:

Mojej mamie,

która na pewno

spogląda z gwiazd.

Od Lindsay:

Mojemu ojcu, Donowi Cummingsowi.

Dziękuję, że jesteś największym

molem książkowym, jakiego znam.

ROZDZIAŁ 1

DEX

Dextro Arez nigdy naprawdę nie wierzył, by bogowie stanowili namacalne byty.

Dało się ich wyczuć jedynie duszą jako kojącą obecność w sercu, ideę wypełniającą umysł, jakby wykutą z żelaza. Zawsze w pobliżu, a jednak tak daleko jak gwiazdy na nocnym niebie.

Na ciele Dexa zostały wytatuowane białe konstelacje Gwiazd Losu; żywy pomnik dla ich siły i mocy. Na jego lewej ręce wiły się splecione wzory symbolizujące bliźniacze gwiazdy życia i światła. A z tyłu prawej ciągnęły się aż do szyi kanciaste konstelacje tworzące gwiazdy nadziei.

Jednak gdy Dex pochylił się w fotelu, sztywne linie gwiazdy śmierci spozierały na niego z lewej dłoni. Tatuaż rozciągnął się jak zmrużone oko, gdy zacisnął pięść. Odwrócił od niego wzrok, przełknął głośno ślinę. Poczuł, jakby śmierć naprawdę mu towarzyszyła – niczym bestia dysząca w kark – kiedy popatrzył na blade, nieruchome ciało Andromy.

Była nieprzytomna już prawie tydzień. Dex wiedział, że przynajmniej częściowo winę za ten stan ponosił środek przeciwbólowy, który podali jej ze względu na ranę na piersi – prezent pożegnalny od tego zdrajcy Valena Cortasa, który zwrócił ku niej swoje ostrze zaraz po zadaniu śmiertelnego ciosu własnemu ojcu w czasie ataku królowej Nor na Arcardiusa.

Dex zastanawiał się jednak, czy przypadkiem umysł Andi nie był jeszcze gotowy do powrotu do rzeczywistości, zbyt przerażony tym, co się wydarzyło na kilka chwil zanim Valen próbował ją zabić. A jeśli to prawda, to ile czasu będzie musiało minąć, zanim do nich wróci?

Obudź się, prosił cicho, patrząc na nią. Bez ciebie nie damy sobie rady.

Nie do końca wiedział, z czym mieli sobie dać radę. Kiedy Nor Solis przejęła władzę, zmienił się los całej galaktyki, nadzieje i marzenia tak wielu rozproszyły się w mroku. Wszyscy założyli, że Kataklizm na zawsze unieszkodliwił Xen Pterę; że ostateczna bitwa pozbawiła planetę resztek zapasów, a królową oraz jej poddanych chęci do walki. Nikomu by do głowy nie przyszło, że Nor Solis pewnego dnia odzyska siłę i zdoła przejąć kontrolę nad całą Mirabel.

Istniała tylko jedna osoba, być może wystarczająco silna, by uwolnić galaktykę z jej rąk – a jednak w tej chwili nie zdawała sobie zupełnie z tego sprawy.

Obudź się, Andi, pomyślał jeszcze raz.

Wydawała się taka krucha, leżąc na miękkim białym łóżku w ambulatorium, pogrążona we śnie. Dex skrzywił się, wyobrażając sobie, co tam właśnie prawdopodobnie oglądała.

Koszmary. Nigdy dobre sny, już nie.

Ostre światła odbiły się od srebrnych płytek wszczepionych w policzki dziewczyny, gdy Dex odchylił się, rozciągając obolałe mięśnie. Prawie nie ruszał się z tego miejsca, odkąd uciekli z Arcardiusa. Był zdeterminowany, by po przebudzeniu zobaczyła go u swego boku. To on chciał jej opowiedzieć o tym, co się stało… chociaż nie znalazł jeszcze właściwych słów.

Zamknął oczy, wspominając tamtą noc. Wspominając rozpaczliwy głos Cypriana Cortasa, byłego Generała Arcardiusa, gdy leżał w tym samym pomieszczeniu, umierając.

Na szali znalazł się los całej galaktyki. Przywódcy nie żyją i niedługo z pewnością zginą też ich następcy. Po mojej śmierci Androma zostanie jedyną obywatelką Arcardiusa na tym statku. Jeśli przeżyje… Androma Racella zostanie prawowitym Generałem Arcardiusa.

Generał Arcardiusa. Przywódca planety, który niegdyś pragnął śmierci Andi. Na Gwiazdy Losu, wścieknie się na samą myśl.

Dex westchnął ciężko i przysunął fotel do łóżka, nieśmiało muskając dłoń dziewczyny. Ciepło jej skóry było kojące, ten wątły znak życia potrafił ulżyć jego napiętym nerwom. Przyjrzał się grubej warstwie bandaży na jej piersi, tuż pod obojczykiem. Skrywały ciemne szwy przytrzymujące jej skórę, wspomagające gojenie się ciała, które rozerwało ostrze Valena. Dex sam zadawał wiele ran w swoim życiu, niektóre o wiele gorsze niż ta. Jednak oglądanie Andi w tym stanie przywołało falę wspomnień, przez które jego myśli wymknęły się spod kontroli.

Valen stał przed Andi na Balu Ucatorii, krew ściekała z noża, który przed chwilą wbił jej w pierś. Padła na kolana, drżącymi rękami sięgając ostrza, by wyciągnąć je z rany. Potem zachwiała się, nóż upadł, a ona zaraz za nim, otoczona rosnącą kałużą własnej krwi.

Dex się spóźnił. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że dziewczyna nie żyje. Na sali robiło się coraz ciszej, krzyki zamierały. Pojedynczy strzał. Drugi. Łupnięcie, z jakim ciało pada na podłogę. Stuknięcie kolejnej srebrzystej kuli przesuwanej do komory broni.

Wreszcie dotarł na scenę. Przywódcy układów zbili się w gromadkę na fotelach otoczeni przez ciała martwych Patrolowców. Jednak Dex patrzył tylko na Andi.

– Trzymaj się – powiedział do niej. Jego palce odnalazły jej gardło, wyczuły słaby puls pod skórą. – Wytrzymaj jeszcze chwilę.

Dex zamrugał, słysząc jęk. Zdał sobie sprawę, że za mocno ściskał jej dłoń. Postrzępione od nerwowego obgryzania paznokcie wpijały się w jej bladą skórę. Natychmiast ją puścił, ale i tak się pochylił, nie potrafiąc odwrócić od niej wzroku.

– Andi?

Zatrzepotała powiekami.

Przez moment martwił się, że umiera lub w jej ranę wdała się infekcja albo krew, którą Lon przetoczył jej w ciągu kilku niezwykle ważnych chwil po ucieczce, jednak źle zmieszała się z jej własną, mimo jego zapewnień, że jest uniwersalnym dawcą. Może gwiazda śmierci, której dotkliwą obecność wciąż dało się wyczuć na statku, rechotała, szykując się do zabrania Andi.

Wtedy jednak dziewczyna otworzyła oczy. Szare jak wzburzone morze.

Dex wypuścił gwałtownie powietrze z płuc, chociaż wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymuje oddech.

– Hej – powiedział, czując, jak spływa z niego całe napięcie. – Jak się czujesz?

– Dex? – Przez chwilę tylko się rozglądała, jakby próbowała zrozumieć, gdzie się znajduje. Sprawiała wrażenie spokojnej, jakby po prostu budziła się z długiego snu. Potem natrafiła na spojrzenie Dexa i nie odwracała już wzroku. Zmarszczyła czoło, chyba zaczynała sobie zdawać sprawę ze swojej dezorientacji. – Co się… stało? – zapytała ochrypłym głosem, cichym, lecz próbującym nabrać mocy.

– Żyjesz – powiedział Dex, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu ulgi, który wyciągnął mu usta. – Jesteś bezpieczna.

– Bezpieczna? – Chciała się podnieść, ale tylko stęknęła i zaraz jej dłoń wystrzeliła do białych bandaży przykrywających ranę w piersi.

Minęło kilka dni od czasu, kiedy widział ją przytomną. Wziął głęboki wdech i chwycił jej rękę, wciąż nie wiedząc, jak jej to wszystko wytłumaczyć. Może i została poważnie ranna, jednak nie była dzieckiem. Nie była słaba ani w sercu, ani w duszy. Nie złamią jej żadne wieści.

– Arcardius został zaatakowany. W czasie balu. Pamiętasz? – zaczął, a spojrzenie Andi stężało. – Nor Solis… Przyleciała i… – urwał. Jak miał jej wyjaśnić, co się stało? Jak miał jej powiedzieć, że pełna sala ludzi, których uważał za zmarłych, nagle powstała i przysięgła wierność kobiecie odpowiedzialnej za zamach na ich życie? Kobiecie, której się bali i której nienawidzili przez niemal dekadę? Co najgorsze, jak miał jej przekazać, że pośród tych nieumarłych stających po stronie Nor znalazła się załoga Marudera?

– Gdzie jest Lira? – zapytała nagle. – Gdzie są Breck i Gilly?

Serce Dexa zamarło. Otworzył usta, lecz nie wydostały się z nich żadne słowa.

Potem obserwował zmiany na twarzy dziewczyny, gdy wróciła jej pamięć, wspomnienia uderzyły w nią z siłą, która sprawiła, że Andi odsunęła się od niego.

– Moja załoga – wychrypiała. Podał jej kubek wody. Wypiła duszkiem.

– Andromo. Próbowałem. Próbowałem się do nich dostać, ale… Panował taki straszny chaos. Tylu wrogów było dokoła. A ty umierałaś.

Otworzyła szeroko oczy pod wpływem strachu i gniewu. Zaczęła się trząść.

– Gdzie. Jest. Moja. Załoga?

Podniosła się tak szybko, że nie zdążył jej powstrzymać. Tak gwałtownie, że aż zawyła z bólu. Kubek po wodzie spadł na podłogę. Ścisnęła jego dłoń jak w imadle, miażdżąc mu palce. Zacisnęła zęby i przerzuciła nogi przez krawędź łóżka, zwracając się twarzą do Dexa. W jej oczach płonęło cierpienie i jednocześnie po jej białych bandażach rozlała się czerwień.

– Gdzie one są? – dopytywała. – Błagam, Dex. Mów natychmiast, co się z nimi stało.

– One… – Jak miał być źródłem takich wieści? Dopiero co udało mu się zdobyć jej przebaczenie po latach karmienia się nadzieją, że jeszcze kiedyś zagości w jej sercu, a teraz znowu ją zdradził. Był tchórzem. Poległ, bo nie zdołał uratować jej załogi przed Nor. – Na Gwiazdy Losu, tak strasznie mi przykro. Zostały na Arcardiusie. – Znienawidził te słowa, gdy tylko wydostały się z jego ust, ale co innego miał zrobić? Nie mógł przecież ukrywać tego przed nią. I tak zdążyła dostrzec to w jego zdradzieckich oczach, a gdy tylko opuści salę chorych, przekona się, że statek jest pusty i zimny, z Lonem jako ostatnim żywym duchem.

– Nie – mruknęła. Tak cicho, że Dex prawie jej nie słyszał. Pokręciła głową, niedowierzanie spłynęło jej na twarz, cienie pod oczami stały się jeszcze ciemniejsze. – Nie.

– Nie miałem szansy dostać się do nich po ataku – wyjaśnił przez ściśnięte gardło. – Kiedy ostatni raz je widziałem, były żywe, ale… dołączyły do szeregów poddanych królowej Nor.

Tak samo jak wszyscy inni uczestnicy balu. Wszyscy prócz Dexa, Andi i może kilku osób, które zaraz zginęły z rąk żołnierzy Xen Ptery.

Dex nigdy nie zapomni chwili, gdy padła niezłomna załoga Marudera. I tej, gdy wstała, tytułując Nor królową. Pozostawienie ich na Arcardiusie wciąż go dręczyło, wciąż powodowało ból. Te wspomnienia do końca życia będą mu towarzyszyć w pamięci i w sercu.

– Musimy do nich lecieć – nalegała Andi.

Zanim Dex zdążył otworzyć usta, by odpowiedzieć, dziewczyna już skoczyła na równe nogi, a luźne szare spodnie, które miała na sobie, załopotały, gdy rzuciła się do wyjścia.

– Stój! – Pobiegł za nią.

Nacisnęła z całej siły czerwony guzik przy drzwiach, po czym zachwiała się i omal nie przyklękła, dysząc z bólu. Jednak gdy drzwi się rozsunęły, odkrywając przed nią srebrzyste korytarze Marudera, zdążyła już nad sobą zapanować.

Dex skoczył do niej z wyciągniętymi rękami.

– Musisz odpoczywać – powiedział. – Całkiem zerwiesz sobie szwy. Valen prawie dotarł do twojego serca.

Spuściła wzrok na pierś, jakby dopiero teraz zauważyła ranę.

– Szkoda, że mu się nie udało – oznajmiła z szeroko otwartymi oczami, czerwieniąc się od łez, których, jak wiedział Dex, nie przeleje. – Nie chcę żyć bez nich. – Krew już zdążyła przesiąknąć przez bandaże. Andi zachwiała się, oparła o ścianę. Przyjęła zbyt dużo środków przeciwbólowych. Od kilku dni nic nie jadła. Dex dziwił się, że w ogóle jest w stanie utrzymać się na nogach. – Rusz się – warknęła. – Dextro, proszę. Zanim sama cię ruszę.

– Myślisz, że tego nie chcę? Prawie w ogóle nie spałem od chwili, gdy je zostawiliśmy. Prawie nie jadłem, praktycznie nic nie robiłem, siedziałem tylko przy twoim łóżku i na nowo przeżywałem tamtą noc w swoim umyśle.

Gilly. Lira. Breck.

Dla niego również stały się ważne. I zdradził je, zdradził Andi, zostawiając je na Arcardiusie. Nawet Lon, zazwyczaj spokojny i łagodny, obrzucił go morderczym spojrzeniem, kiedy pojawił się na pokładzie Marudera z Andi i generałem, lecz bez jego bliźniaczki, Liry.

Dlaczego to musiało go spotkać? Nie mógł przecież w pojedynkę zmienić losów wojny.

Przełknął głośno ślinę.

– Nic nie możemy zrobić. Nic a nic. Byłaś nieprzytomna. Nie widziałaś, co się z nimi stało. Nie widziałaś, jak się zmieniły.

Wyciągnął ręce, żeby złapać ją za ramiona i łagodnie zaprowadzić z powrotem do łóżka, ale Androma wrzasnęła z wściekłości, uderzając pięścią w ścianę, i uciekła od niego.

– A niech cię, Dextro. Zejdź mi z drogi!

– Proszę. – Już czuł w sobie słabość, ten potworny strach, że znowu ją straci, chociaż dopiero co ją odzyskał. – Proszę, daj sobie pomóc. Nic nie zdołasz dla nich zrobić, dopóki nie odpoczniesz i nie wrócisz do zdrowia.

– Nie możesz mi tego robić – wyszeptała. Głos jej drżał. – Proszę, Dex. Nie możesz mnie tak ranić.

– Próbuję cię chronić. – Bo cię kocham, pomyślał. Jednak odjęło mu mowę, opuścił ręce.

– Nie chcę, żeby ktoś mnie chronił – oznajmiła. – Nie teraz. – Odwróciła się, ramiona jej opadły, gdy z dłonią na piersi wróciła do łóżka, powłócząc nogami i oddychając ciężko.

Dex cierpiał, widząc ją w tym stanie. Cierpiał, ponieważ zdradził jej załogę. Tylko że nie dało się ich uratować. A przynajmniej nie teraz. Może nigdy. Wciąż nie wiedział, w jaki sposób Nor i Xenpterranie przejęli kontrolę albo co było w tych srebrnych kulach, albo czy istniał sposób na odwrócenie tego, co się stało z ich umysłami.

Poza tym nie miał pojęcia, jak daleko dotarły rządy Nor w ciągu tych kilku dni od czasu ich ucieczki z Arcardiusa. Równie dobrze mogła już panować nad całą galaktyką.

– Przysięgam – powiedział, idąc za nią. – Przysięgam na swoje życie, że dowiemy się, co Nor zrobiła twojej załodze. Znajdziemy jakiś sposób, żeby do nich dotrzeć. Musimy tylko…

Obróciła się na pięcie i popatrzyła na niego z bólem, po czym zamachnęła się.

Dex odruchowo umknął, jednak coś go trafiło. Wciągnął gwałtownie powietrze, czując ukłucie w szyi. W następnej chwili zalało go leniwe ciepło, jakby tonął w gorących źródłach na Adhirze. Podniósł powoli rękę, jego palce niezgrabnie wyciągnęły pustą strzykawkę, której igła zatopiona była w jego skórze. Ta sama strzykawka leżała wcześniej na stoliku przy łóżku, pozostawiona tam przez Lona na wypadek, gdyby Andi po przebudzeniu czuła zbyt silny ból. W środku znajdował się soduum, mocny środek przeciwbólowy.

– Dlaczego? – wydyszał, chociaż powinien był się tego spodziewać. Strzykawka upadła z cichym stuknięciem, a on zaraz po niej, prawie nie zdając sobie sprawy, kiedy jego kolana uderzyły o pokład. Wiedział, że miał jeszcze tylko chwilę, zanim soduum odbierze mu świadomość. Ciepło płynęło mu w żyłach, zbyt szybko, by dało się je zignorować. Już przywoływało go, by pogrążył się w głębokim śnie.

Usłyszał ciche kroki i rwany oddech, gdy Andi się do niego zbliżyła. Kiedy podniósł wzrok, jej twarz już się rozmazywała, rysy zacierały. Stała nad nim, z rany na piersi sączyła się jej krew, jasnoczerwona w ostrym blasku świateł. Strużka wydostała się spod bandaża i zaplamiła koszulę, spływając po brzuchu dziewczyny.

– Przepraszam, Dex – powiedziała, jej głos brzmiał jak pieśń żałobna, gdy głowa Dexa uderzyła o podłogę. – Bez nich mnie nie ma.

Kiedy wyszła z ambulatorium, nie była już Andromą Racellą. Na korytarz Marudera wkroczyła Krwawa Baronowa, kapitan, która przemierzy całą galaktykę, by uratować swoją załogę.

ROZDZIAŁ 2

ANDROMA

Bolały ją kości, jej mięśnie wrzeszczały, a rana w klatce piersiowej błagała o przerwę. Jednak w umyśle wciąż pojawiały się obrazy załogi, nieustannie pchając ją przez srebrzyste korytarze statku kosmicznego.

Gdyby tylko zdołała wrócić na Arcardiusa… Wiedziała, że zdoła znaleźć sposób, żeby je uratować.

Lira. Breck. Gilly.

Słowa Dexa odbijały się echem w jej głowie, kiedy chwiejnym krokiem przemierzała wąskie przejście prowadzące na mostek. Rezonowały w czaszce, gdy przyłożyła dłoń do niebieskiego panelu obok drzwi.

Dołączyły do Nor.

Andi pokręciła głową, przepędzając zdradzieckie myśli. Jej załoga nigdy nie stanęłaby po stronie Xen Ptery, bez względu na to, co by im groziło. Jednak Dex wspomniał coś o tym, że… przeszły przemianę?

Drzwi rozsunęły się i wszystkie myśli pierzchły jej z umysłu, gdy wpadła na mostek, szybko skanując dłoń na panelu i wpisując komendę, by przejąć kontrolę nad statkiem. Właz zamknął się za nią i wypuściła wstrzymywane powietrze, chyba pierwszy raz od czasu, kiedy się obudziła. Nie zdoła zatrzymać Dexa na zawsze – w końcu przez lata ten statek należał do niego – ale i tak będzie się musiał nieźle natrudzić, gdy już odzyska przytomność.

Na chwilę przyłożyła czoło do chłodnego metalu – szokująca ulga dla jej rozgrzanej skóry. Zamknęła oczy i wzięła powolny, głęboki wdech, po czym odwróciła się i popatrzyła na rząd foteli, na których kiedyś siedziała jej załoga. Teraz były przerażająco puste.

Jej wzrok, do tej pory zamglony od leków, powoli zaczynał się wyostrzać. Podeszła na przód mostka i jęknęła, gdy wreszcie udało jej się usiąść na fotelu pilota. Czuła się źle, jakby zajmowała miejsce, które zawsze należało do Liry. Miejsce, do którego nie miała żadnych praw po tym, co się przydarzyło Kalee. Jednak odsunęła swój dyskomfort, zastępując go palącym pragnieniem odzyskania przyjaciółek. Jej uczucia względem powrotu do pilotowania statku nie miały znaczenia – nie wtedy, gdy na szali znalazło się ich życie.

O ile, oczywiście, królowa Nor jeszcze ich nie zabiła.

Gdy tylko ta myśl zakiełkowała w jej umyśle, Andi natychmiast ją zdusiła. Żyły. Nie mogło być inaczej. Nie mogła sobie pozwolić na myślenie, że jest inaczej; nie wytrzymałaby takiego bólu – większego, niż zdzieranie skóry na żywca i przypiekanie ciała.

Musiała je uratować, nawet za cenę własnego życia. Lepiej próbować i zginąć, niż nie próbować w ogóle.

Każda sekunda działała na jej niekorzyść. Andi zmusiła swoje obolałe ręce do powolnego, skrupulatnego wpisania współrzędnych Arcardiusa. Holoekran nawigacji uruchomił się przed jej oczami, podświetlony przez wirujące, migoczące chmury za ścianami statku z varillium. Kolorowa gęsta mgła nie pozwalała Andromie spojrzeć na gwiazdy, a jej widok sprawił, że przeszedł ją zimny dreszcz.

– Memory? – zapytała bez tchu.

Z głośników zaczął płynąć kojący kobiecy głos systemu kontroli Marudera:

– W czym mogę pomóc, pani kapitan?

– Gdzie dokładnie się znajdujemy?

Na chwilę zapadła cisza, po czym rozległa się odpowiedź Memory:

– System nawigacyjny jest offline. Nie mogę określić dokładnego położenia statku.

Andi wbiła wzrok w tańczące wstęgi różowej i złotej mgiełki. Nagle naszło ją pewne podejrzenie:

– Memory, jaki był cel ostatniego skoku w hiperprzestrzeń?

– Ostatnie współrzędne wskazywały na lokację tuż za granicą mgławicy Xintra.

Dłonie Andromy zaczęły się trząść z gniewu. Jej statek znajdował się w pieprzonej mgławicy. Ogromnej przestrzeni wypełnionej gazami i szczątkami skał, które czyniły system nawigacyjny Marudera bezużytecznym. Tylko doskonale wyszkolony pilot byłby w stanie wyprowadzić z takiego miejsca statek, nie zbaczając przy tym z kursu. A to nie była zwyczajna mgławica – to była Xintra. Dokładnie naprzeciwko galaktyki od układu Phelexos i Arcardiusa. Tak daleko od załogi Andi, jak tylko się dało.

Dziewczyna zaśmiała się bez radości. Gdy tylko Dex się obudzi, udusi go gołymi rękami.

Zaraz podskoczyła na dźwięk łomotania pięści o drzwi mostka, co przypłaciła falą bólu. Zza grubej warstwy metalu dobiegło:

– Andi, proszę, wpuść mnie!

Nieznajomy głos sprawił, że podniosła się z fotela i instynktownie sięgnęła po miecze. Zaklęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że pewnie zostały w ambulatorium. Rozejrzała się w poszukiwaniu innej broni. Była przekonana, że Gilly i Breck ukryły gdzieś pistolet.

Intruz znowu zadudnił w drzwi, tym razem bardziej nagląco.

– Andi, to ja, Lon. Otwórz! Musimy porozmawiać.

Kolana jej zmiękły z ulgi. Lon. Zupełnie zapomniała, że Lira załatwiła przeniesienie go na pokład Marudera w czasie balu, żeby szybciej opuścić Arcardiusa z resztą załogi zaraz po wypełnieniu obowiązków wobec generała Cortasa. Lon musiał już znajdować się na statku, kiedy Dex po ataku zabrał ją na pokład.

A także, co najważniejsze, Lon był jej sojusznikiem. Z pewnością pragnął ocalić siostrę tak samo jak Androma swoją załogę. Wspólnie przekonają Dexa, żeby zasiadł za sterami statku i zabrał ich z powrotem na Arcardiusa.

Niemniej gniew i adrenalina, które napędzały ją aż do tego momentu, szybko ulatywały, a odległość do panelu przy włazie wydawała się większa niż wcześniej. Opadła z powrotem na fotel pilota, przeklinając pod nosem stan swojego ciała.

– Memory, odblokuj te przeklęte drzwi, zanim Lon kompletnie je zatłucze.

Metal rozsunął się z syknięciem i wszedł brat Liry. Minę miał nieufną. Andi popatrzyła na niego, unosząc brew, po czym odwróciła się znowu do holoekranu, na którym wyświetlało się ostrzeżenie. Pozbyła się go machnięciem dłoni i włączyła diagram przedstawiający Mirabel.

– Znajdujemy się w mgławicy Xintra – powiedział Lon, pokazując na różowy obłok unoszący się w przestrzeni między Olenem a Taviną.

– Tak, domyśliłam się już – odparła sucho. – Dlaczego właściwie tu jesteśmy, skoro moja załoga i twoja siostra zostały po drugiej stronie galaktyki?

Lon wyglądał na zmęczonego, kiedy opadł na fotel, który zazwyczaj zajmowała Breck.

– Jesteśmy tutaj, ponieważ królowa Nor również znajduje się po drugiej stronie galaktyki. Razem ze swoją armią pozbawionych wolnej woli sługusów.

Zamrugała zaskoczona.

– Że co proszę? Jak to pozbawionych wolnej woli? – Nawet samo wymówienie tych słów wydawało jej się idiotyczne. – O co chodzi, do cholery?

Lon westchnął głośno.

– Serio? Nie dałaś Dexowi powiedzieć ani słowa, zanim pozbawiłaś go przytomności?

Poczuła, jak gniew rośnie i wypływa w postaci rumieńców.

– Zostawił moje przyjaciółki, Lon. Nie miałam ochoty go słuchać.

– Nie miał wyboru. Gdyby próbował je uratować, pewnie już byśmy nie żyli albo wykonywalibyśmy rozkazy Nor. – Lon pokręcił głową i wstał, wyciągając rękę do Andi. – Chodź. Wróćmy do ambulatorium. Krwawisz, a poza tym musimy obudzić Dexa. Był w sali balowej i lepiej wie, co się tam wydarzyło.

Przez lata Andi polegała tylko na sobie i swojej załodze. Nikt inny nie okazał się godny zaufania, a nawet w przypadku Maruderek, zdecydowanie wolała chronić, niż być chronioną.

Dlatego kiedy powoli wracali z Lonem do ambulatorium, z zażenowaniem coraz mocniej wspierała się na jego ramieniu, nie potrafiąc dłużej iść o własnych siłach. Zacisnęła zęby z frustracji i starała się wykrzesać jeszcze trochę energii, jednak wszystko na marne.

– Nie ma wstydu w przyjmowaniu pomocy – powiedział łagodnie Lon. – Prawie umarłaś i niemal cały tydzień znajdowałaś się pod wpływem silnych leków. Dziwię się, że w ogóle udało ci się dostać na mostek.

Zatrzymała się w pół kroku, zszokowana. Odwróciła się, by popatrzeć na brata Liry, czując, że krew odpływa jej z twarzy.

– Byłam nieprzytomna prawie tydzień?

Przytrzymał ją, gdy straciła równowagę, po czym pomógł jej pokonać kilka ostatnich kroków do drzwi ambulatorium.

– Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak poważne były twoje obrażenia i jak wiele krwi straciłaś, zanim Dex zdołał zabrać was z generałem Cortasem na statek.

– Czekaj – rzuciła, zbita z tropu, kiedy Lon uniósł rękę do panelu przy drzwiach. – Generał tu jest? Cyprian Cortas na moim statku? – Na samą myśl, że ten człowiek znalazł się na pokładzie Marudera, a jej załoga nie, aż się w niej zagotowało.

– Był – odparł Lon. Drzwi rozsunęły się, ukazując umięśnione ciało Dexa leżące na podłodze. Lon wszedł dziarsko do środka, uklęknął i potrząsnął mocno ramieniem chłopaka. – Zmarł krótko po opuszczeniu Arcardiusa.

Przytrzymała się ściany, próbując dociec, co właściwie czuje w związku ze śmiercią generała. Cortas był okrutnym karierowiczem, ale też jednym z najlepszych generałów w historii planety. Oprócz tego był ojcem dziewczyny, którą Andi niegdyś kochała jak siostrę – i której nie zdołała uchronić przed śmiercią. Kalee.

Jęk Dexa oderwał ją od tych myśli. Czując lekkie wyrzuty sumienia, patrzyła jak chłopak wierci się i podnosi dłoń do szyi, krzywiąc się, gdy natrafia na miejsce, w które wbiła mu igłę.

Lon pomógł mu wstać, a zamglone brązowe oczy Dexa powoli powędrowały w górę, napotykając wzrok Andromy. Przez chwilę wytrzymywała jego spojrzenie, wahając się, zastanawiając, co też sobie myśli. Potem jego usta wyciągnęły się w półuśmiechu i powiedział:

– Wiem, że potrzebowałem snu, ale mogłaś po prostu zasugerować mi drzemkę.

Mówił to prześmiewczo, ale Andi dostrzegała w jego spojrzeniu smutek i niepokój. Starała się zachować lekki ton, pytając:

– A ty byś mnie oczywiście posłuchał, tak?

Dex pochylił głowę, ale nie dość szybko, żeby nie zdążyła zauważyć jego skrzywionej miny.

– Pewnie nie. Dobrze wiesz, że nigdy nie byłem w tym dobry.

– Ja też – przyznała, czując ukłucie żalu.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem, w jego oczach błysnęła nadzieja. Andi próbowała się do niego uśmiechnąć, ale nie pozwolił jej na to ból. Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby, a Lon pośpieszył z pomocą.

– Oboje potrzebujecie odpoczynku – powiedział twardo, prowadząc ją z powrotem na łóżko, w którym się obudziła. – A ty pewnie jeszcze nowych szwów. Ale wydaje mi się, że możesz próbować potraktować nas czymś gorszym od dawki soduum, jeśli nie otrzymasz wyjaśnień.

– Nie mylisz się – odparła słabym głosem, powoli i z pomocą Lona kładąc się na materac. Dex wstał i podszedł do niej, podczas gdy Lon zaczął zdejmować przesiąknięte krwią bandaże. Spojrzała w dół i syknęła na widok paskudnej rany. – Kolejna blizna do mojej kolekcji, a wszystko dzięki temu sukinsynowi Valenowi – skomentowała ponuro.

– Opisałaś go lepiej, niż ci się wydaje – stwierdził Dex, siadając na krześle obok jej łóżka. W tym czasie Lon popędził po rzeczy niezbędne do ponownego opatrzenia rany. – Zważywszy na fakt, że nie jest synem Merelli i Cypriana Cortasów.

Andi wbiła w niego wzrok, pewna, że źle usłyszała.

– Co proszę?

– No, właściwie to Cyprian jest, a raczej był, jego ojcem – poprawił się Dex. – Ale jego matka… Jego matką była Klaren Solis.

Andromie opadła szczęka.

– Słucham?! Ale to oznacza, że…

Dex pokiwał głową.

– Że jest przyrodnim bratem królowej Nor, tak.

Zanim zdołała w pełni przetrawić tę przerażającą myśl, Lon wrócił z igłą, nicią chirurgiczną i bandażami. Zaczął naprawiać szkody, które wyrządziła swojej ranie.

W tym czasie Dex opowiadał jej resztę historii, powtarzając to, co generał wyjawił w ostatnich chwilach życia. Powiedział o tym, jak Klaren rzuciła na niego czar w czasie lat spędzonych w posiadłości Cortasa, która stała się jej więzieniem. Jak zaszła z nim w ciążę i urodziła mu syna, a generał obawiał się, że chłopak odziedziczy niezwykłe zdolności po matce. Nigdy mu nie ufał, nie mógł uczynić go swoim następcą. Jego syn był w połowie Xenpterrańczykiem, a może potomkiem kogoś zupełnie innego.

– Czyli Valen i Nor posiadają zdolność kontroli umysłów? – zapytała Andi, kiedy Lon skończył opatrywać jej ranę.

– Sądząc po tym, co się wydarzyło na balu, owszem – odparł Dex. – Wszyscy ci ludzie, którzy zostali postrzeleni… Myślałem, że nie żyją. Ale oni nie krwawili, choć sala powinna była spłynąć krwią. A potem… – Zadrżał, jakby przeżywał to wszystko na nowo. – Zaczęli wstawać. I kiedy Valen kazał im uklęknąć przed swoją królową, posłuchali go… bez słowa protestu.

– Dziewczyny też? – Odwróciła wzrok, czując wzbierające łzy, kiedy Dex pokiwał sztywno głową. Zrobiła głęboki wdech, jeden, drugi, próbując powstrzymać się od płaczu. Łzy nie uratują jej załogi. Łzy były oznaką słabości, na którą nie mogła sobie pozwolić. – Musimy tam wrócić. Musimy je uwolnić.

– To nie takie proste – wtrącił Lon. – Nie mamy pojęcia, w jaki sposób Nor czy Valen sprawują nad nimi kontrolę. Nie możemy tak po prostu polecieć na Arcardiusa i liczyć, że jakoś to będzie. Potrzebujemy informacji. Potrzebujemy planu.

– One chcą tam być – dodał Dex, ujmując jej dłoń. – A przynajmniej tak im się wydaje. Prawdopodobnie będą się opierać, gdy spróbujemy je odbić z rąk Nor.

Nie chciała wierzyć w opowieści o tamtym wieczorze. Jednak twarze chłopaków wydawały się udręczone, jakby nie potrafili uciec przed rzeczywistością, nawet jeśli woleliby, żeby to wszystko okazało się tylko snem.

Na samą myśl o pozostawieniu Maruderek w rękach Nor coś ją ściskało w sercu. Valen i Xenpterrańczycy równie dobrze mogli je w tej chwili torturować albo zmuszać do robienia potwornych rzeczy. Jednak Dex i Lon mieli rację – nigdy nie zdołają uratować załogi, jeśli po drodze dadzą się zabić.

Ścisnęła dłoń Dexa i pokiwała z przekonaniem głową.

– Czyli musimy znaleźć sposób na uwolnienie ich umysłów i obmyślić plan na wyciągnięcie ich z Arcardiusa.

– A co potem? – zapytał Lon.

Na twarzy Andi pojawił się lodowaty uśmiech.

– A potem Krwawa Baronowa uda się na polowanie.

ROZDZIAŁ 3

VALEN

TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ

Drżały mu dłonie, gdy maszerował w kółko po latającym ogrodzie, niegdyś ulubionym miejscu jego młodszej siostry, Kalee.

Przyrodniej siostry, upomniał się w duchu. Teraz, gdy wrócił na Arcardiusa, przekonał się, jak łatwo jest zagubić się we wspomnieniach. Wspomnieniach, w których Kalee jest jedynym jasnym punktem; jedyną osobą, na której mu zależało. Merella, którą niegdyś uważał za matkę, zawsze traktowała go z dystansem, nigdy nie okazywała mu takiego ciepła, jakiego córce nie żałowała. A ojciec…Cóż, teraz już znał prawdę. Wiedział, dlaczego Merella nigdy go nie kochała i dlaczego ojciec go nienawidził.

Powietrze tego dnia było rześkie, przypominało o zbliżającej się zimnej porze roku. Przy pierwszych przymrozkach soczyście zielone rośliny i kwiaty niczym klejnoty z tego ogrodu przywdzieją puszysty błękit, oznakę hibernacji. Pięć miesięcy zimnej pory roku spędzą zawieszone w stanie między życiem a śmiercią – zatrzymane w limbo, podobnie jak Valen przez cały czas jego egzystencji. Aż do przyjścia Nor.

Jedynym powodem, dla którego pozostał na Averii, była miłość do drugiej przyrodniej siostry. Lewitująca góra z posiadłością Cortasa zawsze wydawała mu się więzieniem i nawet teraz, gdy Cortasów już nie było, wspomnienia w dalszym ciągu nie pozwalały mu cieszyć się wolnością. Jednak Nor uratowała go z tego fałszywego życia. Uratowała, nadając mu nazwisko.

Był Valenem Solisem, nie Cortasem.

Zawdzięczał jej wszystko, pozwoliła mu dostrzec prawdę o sobie. Wiedział już, że w jego żyłach płynął dar wpływania na myśli innych i prawo do życia o wiele bogatszego niż to, które zawsze znał, lecz którego nigdy nie czuł się częścią. I chociaż to on kontrolował umysły w Mirabel… Nor była jego prawdziwą królową.

Z każdą mijającą chwilą, z każdym nowym żołnierzem wysłanym do rozprzestrzeniania wirusa Zenitu po galaktyce, kolejne umysły dołączały do zasobów Valena. Z początku wyczuwał dokładnie moment, w którym srebrzysta kula trafiała w cel. Pociski zawierały serum wynalezione na Xen Pterze przez dwugłową naukowczynię, Aclisię. Udało jej się skopiować fragmenty DNA Valena i wykorzystać je do stworzenia wirusa, który łączył go z umysłami ofiar, tym samym czyniąc je podatnymi na jego kontrolę.

Z początku nie mógł znieść tej kakofonii głosów. Pierwszych kilka połączeń w czasie szkolenia na Xen Pterze omal go nie pokonało. Nor zadbała o odpowiednią liczbę zdrajców i kryminalistów, na których mógł ćwiczyć, a on często w tych dniach gubił się w ponurych myślach. Darai, stary doradca Nor, pomagał pierwotnie przy szkoleniu, jednak Valen nie mógł zbyt długo znosić jego protekcjonalnego nastawienia. Wtedy jego miejsce zajęła Nor i w końcu nauczył się panować nad swoimi mocami.

Z czasem odkrył sposób na uciszenie umysłów, zamknięcie ich w prywatnym świecie, żeby każdy kolejny nowy głos stawał się tylko szumem w tle. Wzmocnił mentalny mur odgradzający wydzielony obszar, budując wysoką ścianę, która ostatecznie zamknęła te nowe umysły w fortecy nie do zdobycia, na kształt obsydianowego więzienia z Lunamere. I wreszcie nastąpiła cisza.

Teraz słuchał umysłów tylko wtedy, gdy miał na to ochotę. A z pomocą Zenitu mógł docierać do nich z dowolnego miejsca w galaktyce. Zmuszał ich do służenia Nor, ich prawdziwej królowej – bez względu na wszystko.

Znowu się ukrywasz, braciszku? – Kpiący głos siostry przeciął ptasią pieśń rozlegającą się w ogrodzie. Wkroczył do jego umysłu, otulając go niczym ciepły, miękki koc, uspokajając Valena bardziej niż cokolwiek innego. Zdążył pokochać ich połączenie, jego moc karmiła się nim za każdym razem, gdy rozmawiali w myślach.

Na Xen Pterze prowadzili wspólne życie – dwa lata poświęcone doskonaleniu jego umiejętności. I przez cały ten czas jego pozbawiony serca ojciec nie próbował go odnaleźć. Valen niegdyś pragnął zadowolić generała, teraz jednak zdawał sobie sprawę, że to były płonne nadzieje. Głupie, pozbawione sensu. Jego ojciec nigdy nie był w stanie go pokochać, poczuć dumę z syna.

Teraz Valen chciał już tylko zadowalać Nor i nadrobić czas z utraconego dzieciństwa – Valen był wtedy więźniem ojca, a Nor własnego bólu i żalu. Teraz mogli rozkoszować się wspólnie dzieloną wolnością.

Nie ukrywam się, pomyślał do Nor, uśmiechając się. Zwyczajnie unikam pewnego doradcy, który działa mi na nerwy. Za każdym razem, gdy Darai zwołuje spotkanie, można się domyślić, dokąd pójdę.

Valen widział w wyobraźni, jak siostra przewraca złotymi oczami po drugiej stronie mentalnego połączenia. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo nie przepadał za staruszkiem. Darai przywodził mu na myśl ojca – miał coś takiego w twarzy, a może w ciemnym spojrzeniu. Zawsze czuł, że jego zdaniem nie jest dość dobry, nie jest godzien bliskiej relacji ze wspaniałą Nor.

Valen podejrzewał, że ta niechęć częściowo brała się z przeszłości, jaka łączyła Daraia z siostrzenicą. Stary doradca praktycznie ją wychował, a ona widziała w nim wuja, nawet jeśli często ją irytował. I w czasie tych wszystkich wspólnych lat od narodzin Nor nie musieli udawać, że liczyła się wyłącznie Mirabel. Zawsze znali prawdę, podczas gdy Valen miał jeszcze wiele do nadrobienia.

Krzywiąc się, rzucił kamień do stawu, strasząc fioletowookie stworzenie wylegujące się przy brzegu. Zwierzę czmychnęło, znikając w przerośniętej zieleni, a Valen podążył za nim, dopóki jego wzrok nie padł na ogromny srebrzysty pierścień za granicami ogrodu, ledwo widoczny spomiędzy drzew.

Nexus.

Gigantyczny satelita stał się nową obsesją Nor po przejęciu władzy w trakcie Balu Ucatorii. Inżynierowie, naukowcy i pracownicy fizyczni w ciągu ostatnich kilku tygodni nie ustawali w wysiłkach, udoskonalając urządzenie, które miało wzmocnić zdolności kontrolowania umysłów, posyłając przekaz Valena do każdego zakamarka galaktyki. Prawdziwą Królową Mirabel jest Nor Solis. Masz jej bronić, szanować ją i zrobić dla niej wszystko.

To było ogromne przedsięwzięcie, jednak Valen wierzył, że jego siostra jest w stanie doprowadzić je do końca. Nor była kobietą z misją, a kiedy postanowiła coś osiągnąć, nic nie mogło jej powstrzymać.

Jej głos w jego umyśle przywrócił go do rzeczywistości. Unikanie jest tożsame z ukrywaniem się, bracie. Dlaczego nie chcesz przy tym być? Będzie zabawa!

Zdefiniuj zabawę, pomyślał Valen. Mięsień u jego skroni zadrżał, zwiastując nadejście bólu głowy. Westchnął i potarł czoło umazanymi farbą palcami.

Kolejna migrena? – zapytała Nor. Nawet przez mentalną rozmowę wyczuł jej troskę. Odkąd przejęła władzę i cała galaktyka znalazła się pod działaniem mocy Valena… zmienił się pod wieloma względami.Był silniejszy niż kiedykolwiek, ale też wiecznie zmęczony. Nosił w sobie takiego rodzaju znużenie, którego nie potrafił się pozbyć.

To po prostu stres, pomyślał do siostry. Pewnie wywołał go ten droid medyczny, któremu kazałaś mnie śledzić przez dwa dni. I który, gdybyś nie zauważyła, nagle gdzieś przepadł.

Jej cisza starczyła za odpowiedź; Nor wiedziała, że została przyłapana. Wycofała się z korytarza łączącego ich umysły, posyłając mu jeszcze na odchodne mentalny obraz tego, co właśnie widziała. Makijażysta z granatowymi brwiami przyprószał jej policzki czymś kolorowym, pomagając w przygotowaniach do przemowy, którą miała niedługo wygłosić.

Pięknie wyglądasz, siostro, pomyślał. Lud raz jeszcze się w tobie zakocha, widząc cię dzisiaj na wszystkich kanałach.

Valen poczuł uśmiech Nor tuż przed tym, jak połączenie zostało zerwane. Wiedział, że siostra się o niego martwi, ale było tak wiele innych rzeczy, na których powinna się teraz skupiać.

Na przykład na atakach Niepowołanych.

Valen obawiał się ich, gdy tylko zrozumiał, że nie wszyscy poddadzą się kontroli. Nie było ich zbyt wielu, sądząc po wynikach szeroko zakrojonych badań Aclisii. Na każde sto podatnych osób, padających posłusznie na kolana przed Nor, jedna pozostawała niewzruszona. Dlatego chociaż niepokoił się, tak naprawdę nigdy nie wierzył, żeby byli w stanie się im przeciwstawić.

A jednak zdążył minąć zaledwie tydzień od czasu objęcia rządów przez Nor, kiedy grupa Niepowołanych zniszczyła baraki wojskowe na Tenebrisie, gdzie przebywało wielu świeżo upieczonych rekrutów. Valen poczuł moment, w którym umysły pod jego kontrolą zgasły. Zupełnie jak płomień zapałki zduszony podmuchem wiatru.

To samo wydarzyło się raptem kilka dni później na Adhirze. Mała, lecz dobrze zorganizowana banda Niepowołanych zniszczyła wieże komunikacyjne w dżungli na terraformowanej planecie. Odgrywane w całej galaktyce nagranie Nor zostało uciszone na cały dzień.

Chociaż wieści o kolejnych atakach docierały na Arcardiusa z każdego zakątka Mirabel, nie zdołały wzbudzić strachu w sercu Valena. Nie, trzeba było znacznie więcej, żeby go złamać. Jednak widział, jak siostra często zaciska dłonie. Jak jej usta, zazwyczaj gładkie i jędrne, pokrywają się rankami, przygryzane przez sen. Ostatnie, czego jej było trzeba, to poświęcić choć chwilę na martwienie się o Valena.

Musiał być silny dla niej. Niepowołani w końcu upadną, gdy skończą im się zasoby. Kiedy dotrze do nich, że nic już nie uratuje galaktyki. A wysłanie Nexusa w kosmos było najlepszym sposobem na osiągnięcie tego celu. Dzięki niemu siła kontroli Valena zostanie posłana dalej w galaktykę, nawet długo po tym, jak jego już nie będzie.

Czasami Valen nie mógł uwierzyć, jak wiele zdążyli już osiągnąć; jak szybko Mirabel padła pod naporem ich połączonych sił. W tym względzie niezwykle istotne okazało się posiadanie po swojej stronie takiej klasy naukowczyni jak Aclisia. To ona wpadła na pomysł posłania kropel zaprawionego deszczu, gdy tylko przejęli panowanie nad Arcardiusem.

Wojna nie zawsze wymaga udziału żołnierzy, powiedziała wtedy, pokazując Nor i Valenowi sposób działania nowej broni. Tysiące srebrnych kropel miało spaść z nieba w całej galaktyce, rozprzestrzeniając wirusa.

Tak szybko rozpoczęły się rządy Solisów. Tak łatwo obdarzeni słabą wolą mieszkańcy Mirabel poddali się mocy Valena.

Chłopak zadrżał, kiedy gałęzie drzew poruszyły się na wietrze, zrzucając liście, które, opadając, mieniły się pięknymi odcieniami fioletu i niebieskiego. Ten ogród, niegdyś schronienie przed mrokiem przeszłości, stał się jaśniejszy w świetle placu budowy Nexusa. Chociaż dało się wyczuć chłód nadchodzącej zimy, Valen czuł się dobrze na brzegu stawu, bezpieczny we własnej skórze, z głową na grubej poduszce z mchu importowanego z jednego z ogrodów satelitarnych za granicami układu Prime.

Nor świetnie sobie poradzi z przemową. Niepowołani ją zobaczą i zadrżą w swoich kryjówkach. Nexus zostanie ukończony na czas i wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Tego Valen był pewien.

Ziewnął, ból głowy zapulsował mocniej, gdy zamknął oczy i pozwolił, by świadomość wślizgnęła się głęboko w zakamarki umysłu, szukając jedynego miejsca, które było bezpieczne i należało wyłącznie do niego.

Ciemne chmury. Forteca zbudowana z ciemności. Żelazne pręty, które nie pozwalały, by ktokolwiek wdarł się do środka. To był jego azyl.

Z jedwabistą poduszką z mchu pod głową Valen pozwolił sobie na relaks, na wspomnienie ich pierwszego spotkania – chwili pełnej nadziei i światła po duszącym mroku Lunamere. A gdy zapadał się coraz głębiej w odmęty swojego umysłu, prawie nie zwrócił uwagi na bliźniacze krople krwi, które wypłynęły z jego nosa. Głęboki karmazyn na bladej skórze.

ROZDZIAŁ 4

NOR

Siła. Zawsze ją miała, lecz teraz stała się jej uosobieniem.

Galaktyka Mirabel padła na kolana przed królową Nor Solis. Mieszkańcy wielbili ją i nie istniało nic, co mogłoby zniszczyć dzieło, które stworzyła wspólnie z bratem. A przynajmniej tak jej się wydawało.

– Jak to „Niepowołani wygrywają”? O czym ty mówisz? – syknęła do Daraia, który stał przed nią, ubrany w szare szaty. Skrzywił się, słysząc jej zjadliwy ton. – Nie ma wojny, którą mogliby wygrać. Jest ich niewielu, są rozproszeni. Ich ataki były żałosne.

A jednak wystarczyło o nich wspomnieć, by się zjeżyła. Nie podobał jej się taki zgrzyt akurat dziś. Żadne rządy nie mogły być idealne, jeśli historię opowiadano zgodnie z prawdą. Jednak Nor i tak potrafiła je sobie wyobrazić: galaktykę pełną ludzi, z których nawet jeden nie miał dość odwagi, by się jej przeciwstawić.

– Proszę spojrzeć w lewo, Wasza Wysokość – wyszeptał makijażysta. Nor przechyliła nieznacznie głowę, a mężczyzna posypał jej policzki błyszczącym pyłem. – Ślicznie – powiedział z uśmiechem, raz jeszcze zbierając pędzelkiem kosmetyk z paletki.

Wiedziała, że efekt będzie nieziemski, jednak nie zmniejszało to jej frustracji. Spróbowała jeszcze raz skontaktować się z Valenem, jednak korytarz między ich umysłami był pusty, jakby chłopak się z niego wycofał. Pewnie ukrył się w swoim myślowym zamku, gdzie nie potrafiłaby dotrzeć, wykończona po wydarzeniach ostatnich dni.

Valen posiadał o wiele większą moc kontroli umysłów od niej. Wiedziała o tym od chwili, gdy spotkała go na Lunamere. Jednak nieustanny wysiłek, jakiego wymagało panowanie nad rzeszą ludzi jednocześnie, miał wysoką cenę. Widziała to w jego coraz chudszych rękach i wątlejszym ciele, które wyglądało, jakby od kilku tygodni nie dostarczał mu pożywienia. Pod oczami miał cienie i chociaż uśmiechał się w jej obecności, nie robił tego jak wcześniej.

Jest silny, powtarzała sobie. I nadal będzie silny, bo wie, jaka jest stawka.

I dlatego, że Nor nie mogła zrobić tego, co on; jej moc działała w bardziej subtelny sposób. Mogła namówić kogoś, by słuchał jej trochę dłużej, niż by mu się to podobało. Mogła rozładować napięcie panujące w pomieszczeniu. Gdy jednak przychodziło jej naprawdę kogoś kontrolować, uczynić z jego umysłu zakładnika… Tylko Valen odziedziczył tę zdolność po ich matce.

Z tego powodu nienawidziła jej przez wiele lat – dopóki nie odkryła istnienia brata. Aż do tamtej chwili w jego celi na Lunamere, kiedy po latach oczekiwania i trenowania z Daraiem Nor mogła siłą woli przekonać Valena, by się jej nie bał. By posłuchał jej i w końcu poznał prawdę o swoim pochodzeniu.

Raz jeszcze spróbowała do niego dotrzeć, odnaleźć jego obecność. Jednak wiedziała, że Valen prawdopodobnie pracuje, tak jak zawsze, nad podtrzymywaniem ich rządów. To tyle, jeżeli chodzi o wysłuchanie jej przemowy.

Warto ją poświęcić, pomyślała, tłumiąc nadopiekuńczą troskę wobec młodszego brata. Musisz dać Valenowi przestrzeń, żeby mógł działać na rzecz waszej sprawy.

– Kończymy już? – zapytał producent. Stał po drugiej stronie pomieszczenia, z czterema rękami skrzyżowanymi niecierpliwie na piersi, a Nor omal nie skłoniła Daraia, by zabrał go z jej oczu. Jednak gość był dobry w tym, co robił; sfilmował ją osobiście jeszcze przed ich wylotem z Xen Ptery. To on stworzył zapętlone wideo, które nawet teraz było odtwarzane na wszystkich kanałach w całej galaktyce, nieustannie przypominając jej mieszkańcom o obecności Nor.

Musieli przygotować nagranie z dużym wyprzedzeniem, wiedząc, jak szybko rządy Solisów ogarną całą Mirabel. Moce Valena zapewniały posłuszeństwo ludu wobec królowej. Jednak Nor chciała, żeby ją kochali. Żeby mieli na jej punkcie obsesję, niezdolni do ucieczki przed jej głosem, jej imieniem, jej obrazem.Dlatego filmik pojawiał się w każdym błyszczącym oknie wystawowym, w każdym domu, w każdym ciepłym, wypełnionym po brzegi barze stolicy Arcardiusa, gdzie przesiadywali mieszkańcy planety, teraz jej lojalni żołnierze, z dumą ogłaszając podziw dla królowej.

– Moja sztuka wymaga czasu – powiedział makijażysta, unosząc granatową brew i wybierając inny cień. – Mądry człowiek nie wywierałby na mnie presji.

Nor uśmiechnęła się złośliwie i postanowiła, że od tej chwili będzie trzymać go jako osobistego asystenta. Nie tylko ze względu na umiejętne podkreślanie jej urody, ale też za podejście godne jej dworu.

Za misternymi warkoczykami makijażysty pojawiła się inna twarz.

Zahn.

Stał w kącie pomieszczenia, rozmawiając z kilkoma osobistymi ochroniarzami, którymi zarządzał w jej imieniu. Na moment jej wzrok powędrował w tamtym kierunku, a Zahn uśmiechnął się z miłością, kiedy podchwycił jej spojrzenie. Jego ciepłe, brązowe oczy błyszczały na tle ciemnej skóry, znajome i pełne obietnic. Nor w odpowiedzi posłała mu słaby uśmiech, jej serce rozgrzało się na myśl o nim. Zawsze wspierał ją, gdy najbardziej tego potrzebowała.

Westchnęła i na powrót skupiła uwagę na Daraiu. Jej doradca i przyszywany wuj jak zwykle ostatnio marszczył brwi, co dodatkowo podkreślało blizny na jego mądrej, starej twarzy. Kropelki potu zebrały się nad jego górną wargą, gdy przeglądał kartki z przemową, którą przygotował dla Nor tego ranka.

– Niestety wieści na temat Niepowołanych nie są budujące, Wasza Wysokość – powiedział. – Ale mieliśmy dzisiaj z Zahnem spotkanie z Aclisią i zapewniła nas, że Faza Druga wciąż pozostaje niezagrożona. Budowa Nexusa postępuje według harmonogramu, a sama Aclisia zrobiła znaczące postępy w badaniach nad zaadaptowaniem Zenitu do systemu transmisji satelitarnej. – Zawahał się. – Czuję się też zobligowany do przypomnienia, że spodziewaliśmy się pewnych… – machnął ręką, jakby szukał wyjaśnienia, które znajdowało się tuż poza jego zasięgiem – …błędów, kiedy spuściliśmy wirusa na galaktykę.

– Tak, tak – warknęła niecierpliwie Nor. – Ale nie spodziewaliśmy się, że Niepowołani tak szybko się zjednoczą. Minął niecały miesiąc, a oni już prowadzą skoordynowane działania i dowiedli swojej siły.

– Śmiesznej siły, Wasza Wysokość – rzucił producent. Kiedy Nor odwróciła się, by popatrzeć na niego spode łba, mężczyzna zdał sobie chyba sprawę, że nie powinien był się odzywać; skulił się i wycofał.

Nor kontynuowała myśl, zwracając się do doradcy:

– Nie spodziewaliśmy się, że wykażą się taką zręcznością w walce z nami. Jakby ktoś ich prowadził.

Zahn wtrącił się, zanim Darai zdążył odpowiedzieć.

– Niby kto? Strachliwe dziecko? Ich ataki są żałosne. – Przesunął się, by stanąć za plecami Nor, i położył dłonie na jej ramionach. – Próbowali tylko wzbudzić nasz strach, w czym ponieśli porażkę. Uwięziliśmy wszystkich Niepowołanych, których zdołaliśmy odnaleźć, wzmocniliśmy ochronę w bazach wojskowych na planetach stołecznych. Nie będzie im łatwo w dalszym ciągu stawiać opór.

Dotyk i słowa Zahna nieco ją uspokoiły, ale nie na tyle, by przegonić niepokój, który wzmagał się u niej z dnia na dzień.

– Wyglądasz, jakbyś cierpiała – zauważył Darai. – Uśmiechnij się, Nor. Ten problem niedługo zostanie rozwiązany.

– A problem Valena? – zapytała nagle, raz jeszcze myśląc o zdrowiu brata.

Doradca kiwnął sztywno głową.

– Chłopak jest blisko granicy wytrzymałości. Ale widziałem już taką moc. Przetrwa to.

Nor popatrzyła wujowi w oczy. Oboje wiedzieli, gdzie Darai ją widział. Umiejętności, jakimi mogli się pochwalić Valen i ich matka, nie pojawiały się wśród żadnej z wielu ras zamieszkujących Mirabel. Nie, ta siła pochodziła z innego miejsca; miejsca, które jeszcze znajdowało się poza ich zasięgiem.

Jednak to tylko kwestia czasu. O ile ich plany się powiodą, na co liczyła Nor.

– A co jeśli nie przetrwa? – zapytała. – Nie możemy go zbytnio eksploatować, żeby go nie stracić. Nie zrobiłabym tego bratu, a nasza misja jest bez niego skazana na porażkę.

Darai zmarszczył brwi, po czym odwrócił się, by poświęcić uwagę już czemuś innemu po drugiej stronie pomieszczenia.

Nor westchnęła i przeciągnęła złotą protezą dłoni po ciemnym drewnie starego biurka Cypriana Cortasa, a makijażysta wrócił do pracy. Stary Generał Arcardiusa nie żył już od kilku tygodni i to dzięki Valenowi. To był największy dar, jaki mogła zaproponować bratu – zaszczyt zamordowania człowieka, przez którego oboje tak cierpieli.

Gdy tylko przejęli władzę, Nor i Valen rozkazali służącym pozdejmować zdjęcia i obrazy poprzednich lokatorów. Zostały spalone na trawniku, słup dymu poleciał wysoko do nieba nad lewitującą skałą. Teraz wszelkie ślady po Cortasie zniknęły z Averii – nie licząc biurka generała. To zostawiła sobie na pamiątkę. Miało jej przypominać, że uczyniła galaktykę swoją.

Zamierzała rozszerzyć to marzenie i nikt nie zdoła jej w tym przeszkodzić.

– Pozostaje jeszcze sprawa tego, że Niepowołani nie są w stanie wyjść z ukrycia – powiedział przebiegle wuj Nor. Dał znak producentowi, by się zbliżył. Mężczyzna wyszedł z cienia, Darai złapał jedną z jego czterech rąk i przytrzymał ją w świetle.

Srebrne żyły tworzyły pod skórą pajęczą sieć. Były piękne; przypominały dzieło sztuki. Stanowiły także doskonały skutek uboczny przyjęcia Zenitu, zazwyczaj pojawiający się kilka dni po tym, jak rozwinęła się infekcja. Każdy zarażony wirusem praktycznie się świecił, jakby w jego krwi płynął blask księżyca.

– Aclisia miała naprawdę świetny pomysł – powiedziała Nor, podziwiając żyły mężczyzny. Ona sama takich nie miała, podobnie jak Valen, Darai i Zahn. Ich umysły pozostawały wolne, ponieważ od początku walczyli dla sprawy.

– Niepowołani w końcu będą musieli wyjść z ukrycia, żeby zgromadzić zapasy, rekrutować nowych żołnierzy – powiedział Darai. – A kiedy to się stanie, nakryjemy ich, złapiemy i uczynimy nam poddanymi.

Nor pokiwała głową, uśmiechając się na te słowa.

– Jeszcze tylko chwilę, Wasza Wysokość – rzucił makijażysta, odkręcając słoiczek z klasycznym karmazynowym tintem do ust. Za jego plecami w powietrzu unosiły się drony z kamerami, a technicy kończyli ustawiać oświetlenie.

Nic dziwnego, że Valen wolał od tego wszystkiego uciec. Był zadowolony, pracując w cieniu. Za to Nor żyła dla chwil, gdy mogła błyszczeć w świetle reflektorów.

– Gotowe, Wasza Wysokość – oznajmił makijażysta, odsuwając się o krok, by podziwiać swoje dzieło. – Jesteś doskonała jak zawsze.

Podniósł lusterko, zyskując w ten sposób kolejnego plusa. Nor dokładnie się sobie przyjrzała. Mężczyzna faktycznie był utalentowany, jednak nawet on nie potrafił ukryć skutków stresu, który przydawał jej twarzy pewnego mroku. Jej usta, czerwone jak zawsze, były piękne, lecz miała je lekko ściągnięte, a poza tym dało się dostrzec ślady przygryzania przez sen. Jej usta, zwykle błyszczące jak gwiazdy, przygasły w ciągu ostatnich miesięcy. Jednak włosy, dzięki Gwiazdom Losu, nie poddały się niszczącemu wpływowi całego tego stresu. Były idealnie skręcone pod koroną z najgłębszego karmazynu ozdobioną kawałkami złota.

– Pięknie – powiedziała, przechylając głowę. – Dziękuję, Tober.

Mężczyzna ukłonił się i wycofał poza krąg światła. Zahn również się odsunął, pozwalając Nor podnieść się z fotela.

– Zaprawdę pięknie – wyszeptał, pochylając się, by pocałować ją w policzek. Poczuła, jak błyszczy w świetle jego pełnego podziwu spojrzenia, gdy uśmiechnął się do niej jeszcze raz i dołączył do Tobera.

Zajęła się wygładzaniem zmarszczek na sukni. Podszedł do niej Darai.

– Niepowołani niedługo padną ze strachu na kolana – powiedział. – Tylko powiedz kwestie, które przećwiczyliśmy.

Nor poczuła irytację.

– Robiłam to już kiedyś, wuju.

– Na Xen Pterze. Ale nie tak. Nie jako Prawdziwa Królowa z zasłużoną koroną na głowie.

Uśmiechnęła się z satysfakcją, odwracając do ekranu wzniesionego przez droidy telewizyjne, który miał służyć temu, by mogła się oglądać na żywo. Zasłużona korona błyszczała na jej głowie w świetle reflektorów niczym latarnia wskazująca cel wszystkim umysłom w galaktyce.

– Gotowa, moja droga? – zapytał Darai. Odszedł, gdy dała mu znak, i dołączył do pozostałych poza kręgiem światła.

Wzięła głęboki wdech i złożyła dłonie przed sobą. Stała wyprostowana, z ciężką koroną na głowie; ten ciężar był jak obietnica. Przed nikim się już nie ukłoni. Teraz będą kłaniać się jej.

– Kamery za trzy… dwa… jeden…

Popatrzyła na drony telewizyjne unoszące się przed nią i rozpoczęła przemowę:

– Ludu Mirabel – jej głos był spokojny. Hipnotyczny, bo takiego nauczyła się używać, by zwrócić na siebie uwagę. Tak też przemawiała jej matka wiele lat wcześniej. To było jedno z niewielu wspomnień, jakie zostały Nor: głos Klaren niosący się jak melodia, przyzywający wszystkich, żeby do niej dołączyli.

Nor zobaczyła samą siebie na ekranie, taką widzieli ją teraz wszyscy mieszkańcy Mirabel. Królewską. Przerażającą. A wszystko dzięki mocy kontroli umysłu Valena.

– Przemawiam jako wasza królowa, zapraszając was do wspólnej pracy ku lepszej przyszłości, na której wszystkim nam zależy. Nie możemy ustawać w wysiłku, by ukończyć Nexusa i ujawnić każdego przeciwnika naszej sprawy. – Zastosowała dramatyczną pauzę. – Z waszą pomocą wraz z końcem miesiąca Nexus będzie gotowy i nastanie nowa era.

Nexus. Niósł ze sobą wszystkie nadzieje i marzenia na przyszłość.

Na lewitującej skale powstawał ogromny satelita o średnicy sporej planetoidy. Wystrzelony w kosmos stanie się kluczem do wszystkiego, przypieczętowując władzę Nor nad umysłami Mirabel. Da jej też dostęp do każdego systemu militarnego na każdej planecie w galaktyce.

To było niesamowite, przepotężne dzieło, a na jego ukończenie potrzebowali jeszcze kilku tygodni. Do budowy wykorzystano zasoby, statki i robotników z całej Mirabel, a po sfinalizowaniu tego przedsięwzięcia…

Nor już czuła smak triumfu. Oczami wyobraźni widziała pracującego Nexusa posyłającego moc kontroli umysłów Valena do najdalej położonych obszarów galaktyki. Przekazującego polecenie, by wszystkie inne planety stołeczne wystrzeliły pociski rakietowe w kierunku Otchłani, która unosiła się w przestrzeni tuż za zewnętrznymi granicami układu Phelexos.

Dla mieszkańców Mirabel Otchłań stanowiła jedynie pas ciemności – miejsce, do którego nie docierało światło gwiazd. Jednak Nor znała prawdę. Wiedziała, co znajduje się za Otchłanią i czeka tylko na otwarcie bram. Czeka, aż Nor przebije dziurę w mroku. Właśnie to całe życie próbowała bezskutecznie osiągnąć jej matka.

Exonia, pomyślała Nor, a słowo to było jak balsam na jej duszę. Galaktyka, z której naprawdę pochodziła Klaren, a jej mieszkańcy cierpieli los podobny do Xenpterrańczyków, uwięzieni w umierającym świecie, bez nadziei na ucieczkę.

Zamierzała ukończyć dzieło matki. Z Valenem u boku, bez względu na cenę, jaką przyjdzie im zapłacić – osiągną cel.

Wzięła głęboki wdech i kontynuowała:

– Nie ustawajcie w staraniach…

Ekran zamrugał, a potem zaczął tak śnieżyć, że przez chwilę Nor w ogóle siebie nie widziała. Zamilkła, czekając niecierpliwie, aż droidy telewizyjne naprawią połączenie, dyrygowane przez producenta. Nigdy wcześniej nie było takich problemów, nawet kiedy filmowali na pokładzie statku Nor, pędząc przez nadprzestrzeń w kierunku Arcardiusa.

– Chwilowa przerwa w łączności – powiedział producent, załamując cztery ręce. – Jestem pewien, że za moment wszystko wróci do normy, Wasza Wysokość.

W piersi Nor zapłonęła irytacja, mały rozbłysk gorąca, który z wysiłkiem zignorowała. Potem śnieżenie ustało, niemal tak nagle, jak się zaczęło. Królowa poruszyła ramionami, by się rozluźnić, po czym uśmiechnęła się, gotowa podjąć wątek.

Jednak gdy obraz się wyostrzył, Nor zdała sobie sprawę, że przedstawia kogoś innego. Zmroziło ją na widok ogromnej postaci wyłaniającej się z mroku.

– Co to ma być, do cholery? – zapiszczał producent zza kręgu jasnego światła. Nor słyszała odgłosy jakiegoś poruszenia, dudnienie kroków, gdy mężczyzna przesunął się, by mieć lepszy widok na ekran. Nor pozostała na swoim miejscu, wpatrując się nieruchomo w obraz.

Ktoś włamał się do przekazu na żywo.

To powinno być niemożliwe przy firewallach i innych zabezpieczeniach, o jakie zadbali tego ranka w obliczu ataków Niepowołanych. Nor zamurowało, czuła nieprzyjemne łaskotanie i nie potrafiła odwrócić wzroku od ekranu, żałując, że nie może nakazać zatrzymania tego wszystkiego, przegonienia postaci sprzed jej oczu.

Kiedy jednak pojedynczy snop niebieskiego światła padł na zbroję nieznajomego, odebrało jej mowę i ścisnęło mocno w gardle. Dobrze znała ten pancerz.

Latami widywała go w koszmarach. Kolce wystające z ramion, karmazynowa elektryczna tarcza zakrywająca ciało żołnierza, która wysyłała nieprzeniknione prądy, nieprzepuszczające stali białej broni i potrafiące rozpuścić pociski.

Takie zbroje wykonano dla żołnierzy Nowej Vedy, nieustraszonych olbrzymów, którzy lata wcześniej dołączyli do szeregów Układów Zjednoczonych, by stanąć do walki przeciwko Xen Pterze. Stary i wgnieciony hełm w czerwonym kolorze, z czarnymi plamami sadzy, zakrywał twarz postaci. Na zbroi widoczne były czarne wzory, wyżłobienia kształtem przywodzące na myśl sieć pająka.

– Co to ma być? – syknął Darai. Wszędzie dokoła droidy uwijały się, żeby odzyskać kontrolę nad transmisją. – Opanujcie sytuację, natychmiast, bo jak nie…

Urwał, bo w tym momencie żołnierz przemówił:

– Oto wiadomość dla tych, którzy wciąż władają swoimi umysłami.

Nor poczuła wilgoć na wewnętrznych stronach dłoni; pociły się pod wpływem strachu. Valen, pomyślała. Valen, gdzie się podziewasz? Jednak mentalny korytarz w dalszym ciągu był pusty, jej brat pozostawał poza zasięgiem.

Słowa żołnierza zabrzmiały nienaturalnie. Strasznie. Wymawiał je niski mechaniczny głos, który nie pochodził od samego nieznajomego, lecz przypominającego pająka droida, który siedział mu na ramieniu. Dwanaście odnóży robocika, srebrzystych i zaostrzonych jak noże, wbijało się w zbroję. Cztery czerwone diody świeciły pośrodku jak pozbawione powiek oczy.

– Nie jesteście sami – powiedział. Przy każdym słowie oczy droida rozświetlały się, a obraz drgał, rozpikselowując się, po czym wideo wracało do normy. – Duża część galaktyki wpadła w ręce fałszywej królowej, jednak nie wszyscy zostali zniewoleni. Zwracam się do tych silnych, do tych wciąż walczących o wolność. Jestem Arachnid. Będę przewodzić tym, którzy nie zamierzają poddawać się niczyjej woli prócz własnej.

Przypominające ostrza odnóża droida zastukały, prostując się i ponownie wbijając w metalową zbroję. Przez cały ten czas Arachnid się nie poruszał. Potężnie zbudowany demon chował się pod czerwienią.

– Znajdźcie mnie. Wspólnie zbierzemy armię. Wspólnie pokonamy fałszywą królową. – Postąpił krok w kierunku kamery, czerwona zbroja szczęknęła jak topór wbijający się w kość, a Nor poczuła na sobie ciężar jego niewidzialnego spojrzenia.– Nie możesz mną władać, Nor Solis. Wiem, co planujesz. Wiem, jakie potworności chcesz uwolnić, i powstrzymam cię, zanim będzie za późno. Nawet gdybym miał osobiście wbić ostrze w twoją pierś.

Obraz zadrżał ostatni raz. Po czym zgasł.

ROZDZIAŁ 5

ANDROMA

– Wiesz co, ta misja wydawała się o wiele łatwiejsza na etapie planowania – stwierdziła, gapiąc się na hologramy różnych strategii ratunkowych, które unosiły się nad stolikiem z varillium. Rozświetlały wnętrze głównego pokładu Marudera, rzucając cienie na ścianach ozdobionych rysunkami Gilly.

Chociaż obrazy były makabryczne – większość pokazywała schematyczne postaci z brakującymi członkami albo nawet głowami; te drugie stanowiły ulubiony element stylu dziewczynki – na ich widok Andi coś ściskało w piersi. I wcale nie dlatego, że rana zadana przez Valena jeszcze się nie zagoiła.

Tęskniła za załogą jeszcze bardziej niż zwykle. Brakowało jej widoku Breck w kuchni razem z Sidem, gdy rozmawiali o najnowszych i najlepszych przepisach z całej Mirabel. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Lirę przy stoliku w kącie głównego pokładu, gdzie pracowała nad własnej roboty Iskrami. Gilly patrzyłaby jej cały czas przez ramię, chcąc poznać wszystkie sposoby na wzbudzanie zamętu.

A skoro już mowa o Zamęcie…

Wzrok Andi padł na parę poszarpanych pomarańczowych pazurów, które wystawały spod kanapy, gotowe w każdym momencie złapać kogoś za kostkę. Krwiożerczy kłębek puchu Gilly w ciągu tych kilku tygodni stawał się coraz bardziej kłopotliwy, przegryzając kable, wygryzając dziurę w łóżku Dexa i zostawiając śmierdzące kupy w maszynowni.

Zaczynała żałować, że nie porzucili fellibraga na Arcardiusie, ale oczywiście Gilly zadbała o to, by Zamęt czekał bezpiecznie na pokładzie statku, aż jego pańcia nie wypełni swoich obowiązków na balu. A teraz to Andromie przypadło w udziale zadbać, by zwierzątko przetrwało do czasu, aż wpadną na pomysł, jak uratować jego właścicielkę oraz resztę załogi.

– Wykonanie zaplanowanej misji zawsze jest najtrudniejsze – odparł Lon, przywracając Andi do rzeczywistości. Uśmiechnął się do niej ponuro, gdy ich spojrzenia się spotkały. Jego palce znajdowały się przez moment niebezpiecznie blisko krawędzi kanapy obitej skórą adhirańskiej krowy. Zamęt zamachnął się, ale nie trafił.

Androma osunęła się na oparciu, wzdychając ciężko. Rana na piersi już nie bolała przy każdym oddechu, co stanowiło jedyny progres, jaki udało jej się osiągnąć w ciągu trzech tygodni po odzyskaniu przytomności.