Pernambuco - Wernisch Ivan - ebook + książka

Pernambuco ebook

Wernisch Ivan

0,0

Opis

Obszerny wybór tekstów jednego z najwybitniejszych żyjących poetów czeskich z wnikliwym posłowiem tłumacza Leszka Engelkinga. Poezja Wernischa – żywiołowa, rozbuchana wyobraźniowo i językowo, gotowa do improwizacji, plebejska i młodzieńczo prowokacyjna – jest zarazem poezją kultury: roi się w niej od aluzji literackich i plastycznych, parodii, pastiszów i innych „przekradów”. Tom rozpoczyna się kilkoma poetyckimi „końcami świata”, a później napięcie tylko rośnie. Jednak apokaliptyczna rzeczywistość według Wernischa to spektakl raczej buffo, krojony na modłę karnawału czy kukiełkowychwygłupów – świat widziany „na odwyrtkę”, odbity w sowizdrzałowym zwierciadle, a przez to bliższy czytelnikowi, bardziej ludzki. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jak słońce zgasło

Jak słońce zgasło, jeszcze lepiej było.

Wlaliśmy w siebie wszelakie gorzały,

leżąc, gadaliśmy głupstwa aż miło,

chrzęściły liście, a z lip się dymiło,

albowiem wszędzie pod nimi gorzały

jakieś tam szmaty i jakieś tam kości.

Brednie płynęły jak w bezprzytomności,

pachniało nam to jakby końcem lata.

Zapach nas zmylił. To był koniec świata.

.

Koniec świata

W Poncie, ach, to tam,

w Poncie, którego pielgrzymi nie znaleźli,

nie udawaj, że się przechadzałaś

tam gdzie ja, nie jesteś z rodu szczęśliwych.

Postaw sobie pasjansa na stoliku do kart,

nawet ja ci nie wyjdę, nie udawaj szczęścia,

nie wyjdzie ci krajobraz z parkiem i domem Rousseau,

wyjdzie ci krajobraz z białą pianą, daleko od nieba

i jeźdźcami.

Krajobraz ze sztuczką karcianą,

krajobraz z ogrodem szpitala wariatów.

Całkiem na górze jeźdźcy zatoczą końmi i nagle zobaczysz,

że ich konie idą z powrotem,

całkiem na górze śni się góra, żebyś wiedziała, że tam końca

świata jeszcze nie ma.

Nie udawaj, że się przechadzałaś

tam gdzie ja, nie jesteś z rodu szczęśliwych.

.

Koniec świata

Koniec świata był już dawno... Tylko że do guberni n...skiej każda nowość dochodzi z takim opóźnieniem, eee, nie ma co mówić. Były jakieś plotki, ale potem wszyscy o nich zapomnieli i żyli sobie dalej, jak zawsze.

.

Wisielcy

co chwila na wietrze

kiwamy głowami

tak tak tak

z poduszczenia wiatru

zaczynamy się kołysać

machając rękoma

jak przy szybszym marszu

lub ożywionej dyspucie

tak oto ożywamy

przytwierdzamy wszystkiemu

już od końca świata

tak tak tak

.

Już nadchodzą!

Nadchodzą!

Już kroczy noga,

hopsa gliździak na siwoszu,

za dupą tuptają czyraki.

Za nimi toczą się oczy,

za nimi sypią się zęby,

za nimi jacyś tam pełzną,

za nimi inni jeden przez drugiego jacyś niezdecydowanie,

potem różni rozmaicie

i różnie rozmaici.

A ta dolina

Jozafata się nazywa.

Pochód ją mija, potem znika

w innych dolinach, potem jeszcze w innych,

które także tak się nazywają.

.

Ostatni dzień

Thalassa, thalassa!

Parowiec sunął powoli

Bojaźliwie buczał wewnątrz śluzy

Słońce wschodziło

Bydło cisnęło się i szturchało, za kolumną wzbił się kurz

Na drodze leżał zgubiony but

Walizka była przewiązana sznurkiem

Staruszkowi, który nie mógł wygramolić się z rowu, poganiacz obszukał

kieszenie

Potem rozległ się strzał

Był to akt miłosierdzia

Krowy się spłoszyły, cielęta krępowały im ruchy

Nad szarozieloną powierzchną wisiał ciężki dym

A dalej, na pełnym morzu

dzwoniły dzwonki, wzdymały się poszwy na sznurach

Dni nie miały końca, pojawiały się coraz to nowe pastwiska

coraz więcej soczystej trawy

.

Sąd ostateczny

Źli na lewo, dobrzy na prawo,

A wszyscy do łaźni.

Bóg jest sprawiedliwy

.

Herbata

Ciągle drżały talerze w kredensach,

zapodziewał się gdzieś klucz od klozetu,

dzieci opłakiwały kanarki,

służące kradły cukier,

już całe stulecia kradły cukier służące,

a góra nad miastem dymiła,

skąd więc miałby ktokolwiek wiedzieć,

że właśnie ten dzień,

że właśnie ten ranek jest ostatni?

Wszystko było jak zawsze.

Ludzie chodzili powoli,

rozmawiali spokojnie

z wielką powagą.

Pięknie dziś szanowna pani wygląda w tej sukni,

ale nam się zrobiła pogoda!

Niech będzie pochwalony, wielebny ojcze,

jakże samopoczucie?

Niezmiennie życzę zdrowia, panie radco.

Matka wstała wcześniej, poszła na poranne,

ojciec cieszył się, że śniadanie zje sam,

i usiadł przy stoliku w ogródku restauracji.

Pies szarpał łańcuch i skomlał,

na ścianach altany zaczął wrzeć lakier.

Leniwa służąca nakryła stolik obrusem,

rozbiła cukierniczkę,

zebrała odłamki do fartucha

i gdzieś znikła,

miano przecież podać herbatę.

.

[Leniwa służko, ogień już zgasł]

Leniwa służko, ogień już zgasł,

a herbata ciągle niegotowa.

Chłodny bluszcz

rozpełza się po sczerniałych ruinach.

.

Cmentarz objazdowy

Cmentarz objazdowy – to mi wynalazek!

Raz tu, raz tam. A dzisiaj

mamy go pod samiuteńkimi oknami

naszej ulubionej knajpki!

Chodźcie no tu wszyscy popatrzeć –

zabawa poczeka, praca też nie zając!

Wielce ciekawą rzeczą jest na przykład

nagrobek z pleksiglasu, montowane drzewo,

nadmuchiwany pomnik. Składane ścieżki,

dodatkowe krzewy, a wśród nich

gimnastyczki ze szkół, każda z gałązką w dłoni.

Cześć kremacji! Kilku miejscowych starców

korzysta z okazji i daje się

bezpłatnie spopielić. Niektórzy

nawet dwa, ba, trzy razy! Przełażą pod zasłoną,

obchodzą ogrodzenie i już znowu stoją

w kolejce. Jak małe dzieci! W waciaku

i bereciku z antenką na własny pogrzeb!

Gdyby cię tak mogła zobaczyć

twoja baba, stary durniu!

Jeszcze się porządnie nie ściemniło,

a już tow. Mokřín, miejscowy wodzirej,

kazał opuścić agregat oświetleniowy,

powyrzucał Cyganów i zaczęto

zabawę. Cześć kremacji! Na rozchwianej bramie tryumfalnej

gwiazda z żarówek

i zeszłoroczny napis.

.

Słoneczko świeci

Słoneczko świeci

na leśny cmentarzyk

pod starym zamkiem

w dole pod skałami,

pachną tu jaskry,

igliwie i ziemia,

brzęczą tu trzmiele,

różowa jaszczurka

zamarła na stopniu

Kos na mnie patrzy

Czego chcesz, człowieku

Nic, chciałbym tylko

tam w cieniu pod murem

troszeczkę umrzeć,

zanim sobie pójdę

.

[Brody umarłych rosną jak chwasty]

Brody umarłych rosną jak chwasty

Zarastają ścieżki

Przelewają się przez mury cmentarzy

.

[Kiedy umrę]

Kiedy umrę,

Zostanie po mnie głowa.

Głowa na lasce spacerowej,

Którą ktoś odziedziczy,

A ktoś może kupi,

Moja głowa charta

Z rubinowym okiem

(to drugie wpadło między deski podłogi,

a tylko ja wiem, gdzie jest ten dom)

.

[To całkiem łatwe]

Václavowi Daňkowi

To całkiem łatwe

chodzić po linie

kto tego nie wie

ten zginie

Śmierć to idiotyzm

albowiem

kto zna tę prawdę

cieszy się zdrowiem

.

W zakolu rzeki

W zakolu rzeki

za mostem kolejowym

topole, a w nich

co wieczór niewiarygodnie

czerwone słońce

.

Wspomnienie

Słońce rozżarza chodnik

A drzewo się pochyla

Nad stertą szmat

Która leży tu

Jakby była mokra

.

[Na balkonie mókł stolik]

Na balkonie mókł stolik

Na stoliku gazeta

Szklanka pełna była wody

Gdyby ktoś stamtąd patrzył

Zobaczyłby twarz

Za zaparowanym oknem

Wtedy

.

[Zapalają się latarnie]

Zapalają się latarnie,

Kończy się mroczny dzień

Szafa grająca śpiewa twoją piosenkę

Obcym, nieprzyjemnym głosem

Szafa grająca śpiewa twoją piosenkę

.

Psa by z domu nie wypędził

według Francesca Cangiulla

Wietrzne nic, pusto

Pośrodku ulicy tańczy reklamówka

.

Po latach w B. 

Tak jak wtedy

Gapię się z okna hotelu

Potem schodzę do baru

I wychylam jednego

Wcześnie rano mam pociąg

Z miasta nic nie pamiętam

Mam tylko wrażenie

Że na zawsze przyczepiło się do mnie czyjeś pytające spojrzenie

W nocy oświetla pokój latarnia z ulicy

.

Knajpa przy drodze

W altanie nad potokiem

w zapachu sosnowej żywicy i zwietrzałego piwa

chciałem tylko posiedzieć

na zawsze

W lesie skrzypiało drzewo

W mchu i macierzance zakotwiczył mój statek

.

Już dawno

Już dawno ni z tego, ni z owego, niespodziewanie i nie wiedzieć czemu pojawiłem się tutaj. Któryż to już raz?

Gdybym tak wiedział, czego tu szukam.

Czy przywołał mnie tu ktoś przez pomyłkę?

Przybyłem, żeby się zemścić?

Skrzywdził mnie ktoś na tym świecie czy może – co za okropność! – wyrządzano mi zło na tamtym?

Siedzę w fotelu na śmietniku albo bez celu włóczę się po mieście. Ludzie nie uskakują i nie sztywnieją z emocji, przyzwyczaili się, przechodzą przeze mnie, jakby mnie nie było. Nie podejrzewają mnie już o nikczemne zamiary. Tylko z rzadka ktoś wbija we mnie wzrok.

Pfuj, zatrzymaj się i zdradź swoje imię, ponure straszydło!

A ja drżę, milczę i nie wiem.

Myślę, że w tym mieście dałoby się całkiem dobrze straszyć. Ale nie jestem tu wystarczająco długo. Za kolejnych sto lat, za dwieście w końcu może sobie wszystko przypomnę. I będę odtąd mieć imię, stanę się porządnym duchem i ktoś zaprosi mnie na kieliszeczek. A mnie rozwiąże się język.

W dawnych, bardzo dawnych czasach w jakimś królestwie żył człowiek, który nazywał się dajmynato Jarogniew. Wzruszająca historia, prawda?

Proszę osuszyć nos. Współczuję.

Dzisiaj od rana pada.

U Treitnerów w knajpie

siedzi harmonista

i nie gra.

.

Widmo

Kiedyś, kiedy byłem człowiekiem,

Kręciłem się po tych okolicach,

Wchodziłem w te drzwi,

Tu siadałem,

Tu się kładłem

I czekałem na ciebie, kochanie,

Czekałem i dręczyłem się,

Kiedy byłem jeszcze człowiekiem.

.

[Tylko na chwilę]

Tylko na chwilę

Położyłem głowę na stole,

A tu proszę,

Nie jestem już sam

Kobieta założyła nogę na nogę,

Brodę wspiera na dłoni

No tak

Co tak patrzysz

Będzie fajnie,

Mnie możesz wierzyć,

Że to ty

.

Kołysanka

Głowa pijaka leży na stole

Butelki stoją dookoła

Muchy brzęczą

Słońce odchodzi

Spotykają się dzień i noc

Butelki poprzewracały się

Głowa pijaka wala się na stole

Ależ świat się kołysze

.

Poczekalnia

Zaraz po śniadaniu idę do kiosku, a potem na dworzec. Na dworcu jest poczekalnia.

W poczekalni siadam na ławce, palę, czytam gazety i czekam, aż nadejdzie czas obiadu. Po obiedzie znowu ruszam do poczekalni, a tam czekam, aż nadejdzie wieczór.

Wieczorem, kiedy tylko zapalą się światła, przychodzi kolejarz i wzywa mnie do odejścia. Zaraz po moim odejściu kolejarz gasi światła i zamyka poczekalnię.

Dokąd teraz? Chyba do knajpy. Ale tam też za chwilę zamykają. Nie pozostaje więc nic innego, tylko kupić flaszkę, iść do domu i jakoś przeczekać noc.

.

Po stole pełźnie

Po stole pełźnie ręka.

Odskakuje w bok,

Przewraca się na grzbiet.

Ma biały brzuch.

Obrzmiały, miękki, biały brzuch.

Przebiera w powietrzu swymi pięcioma nóżkami.

Już po niej.

.

Z Biblii

Kwiecie polny i lilio padolna.

Jako lilia między cierniem,

tak przyjaciółka moja między córkami.

Jako jabłoń między drzewem leśnem,

tak miły mój między synami.

Z tym, któregom pragnęła, siedziałam,

a owoc jego słodki gardłu memu.

Wprowadził mnie do domu wina

i rozporządził we mnie miłość.

Oczerstwijcie mnie kwieciem,

posilcie mię jabłki,

boć mdleję od miłości.

.

Noc poślubna

Ja ci się dziwię...

W noc poślubną

nad jeziorem

świetlikiem sobie przyświecałem.

Ja ci się dziwię...

W noc poślubną

chodziłem

brzegiem jeziora.

Ja ci się dziwię...

Świetlikiem sobie przyświecałem.

Ja ci się dziwię,

że wzięłaś sobie mnie,

właśnie mnie...

Ja ci się dziwię...

W noc poślubną

nad jeziorem

świetlikiem sobie przyświecałem.

.

Ogród

Piórko dmuchawca wlatuje w okno pokoju,

w którym nie byłem już dawno.

Chodzę po ogrodzie Barbary

i szukam drzwi, których tu nigdy nie było.

.

Zima

Ciągle mówiłem o zimowym pałacyku, aż powiedziałaś:

no to mnie tam zaprowadź.

Wtedy zacząłem kręcić: pewnie się rozczarujesz,

on stoi w szczerym polu, a w lesie są dzikie koty,

rzeźby na schodach wachlują sobie seksy łopianem,

nie będą ci się podobać.

Przyznam się, powiedziałem, że to i owo zmyśliłem.

Ale ty odgadłaś, że zmyśliłem wszystko, i powiedziałaś:

Też już myślę, że by mi się nie spodobało.

Nie lubię dzikich kotów, poza tym nikt tam na nas nie czeka,

nie myśl już o tym.

.

Okręty

Łajby w moim porcie miałyby nazwy według rejsów.

Wybrzeże Kości Słoniowej i Labrador, Barbados i Trinidad,

a piąta Filipiny,

potem jeszcze szósta, malowana,

i siódma, miłowana,

tyle tych okrętów, tyle okrętów,

ileż radowania się czymś, gdzie dopłyniemy.

Nie zatrudniam budowniczego okrętów

ani nikogo innego, przestałem budować.

Niepotrzebnie płaciłem cieślom od uderzenia siekiery.

Nie mam już pieniędzy ani narzędzi,

i ta ostatnia łajba, fletnia lub flauta Helena,

zostanie w doku,

smoła i pakuły jej nie dotkną,

nie przyozdobi się muszlami.

Nie zatrudniam budowniczego okrętów.

Praca stanęła, nigdzie się nie popłynie,

stocznia nie kopci pracowitym dymem.

Język mi umyka.

Inne rzeczy tracą sens.

Moje łajby stoją na kotwicy

i śmierdzą smutkiem.

Czemu chodziłem do miasta

szukać szwaczki, która uszyłaby banderę,

skoro moje materiały się strzępią,

skrojone

i nieobrąbione.

Nie zatrudniam budowniczego okrętów.

Tyle łajb.

Wybrzeże Kości Słoniowej

i Labrador, Barbados i Trinidad,

i piąta Filipiny.

Potem jeszcze szósta, malowana,

i siódma, miłowana,

tyle tych okrętów, tyle okrętów,

ileż radowania się gdzieś.

.

Nikczemnica

Obwódka gwiazd i woda nadmierna –

do twarzy z tym nikczemnicom,

to dobre dla nikczemnic,

jak i siateczka pęknięć na ustach, na które rzadko patrzę

z bliska.

Obwódka gwiazd i upał wywołują tę krakelurę,

morze bywa dobre dla nikczemnic

i łajby, co pływają na północ,

łajby z Reykjavíku,

z obwódki gwiazd i wody nadmiernej.

Wyjdziesz z drzwi, a w drzwi naprzeciw wejdziesz,

ona nie nazywa się Maria, ona jest inna niż ta Maria.

Nikczemnica nikczemna.

Nikczemnico, w moim senniku piszą o tobie, że oznaczasz żal.

Łajby oznaczają żal.

Woda nadmierna oznacza żal.

Siateczka pęknięć na ustach oznacza żal.

Nikczemnico.

Ogrodzie z altaną i małpami na łańcuszkach.

Domu biesiad słodkich gardłu memu.

Nikczemnico nikczemna.

Na plasterku cytryny po drewnianych schodach jadę,

dzwonkiem ryby dzwonię,

na nic mi obwódki gwiazd

i woda nadmierna,

antylopie potknięcia na szklanym dachu,

drzewa w smutek przystrzyżone.

Na nic mi herbaciani goście.

Pod szklanym dachem włażą w moje tempery.

Chmury.

Wytknąć głowę spomiędzy szprych jadącego wozu.

Zapominam do nich mówić.

Morze bywa dobre dla nikczemnic

– do twarzy im z morzem –

i łajby, co pływają na północ,

łajby z Reykjavíku,

z obwódki gwiazd i wody nadmiernej.

.

Łajba

Pod Błękitną Gwiazdą leżał okręt,

a ptaki-wapiennicy malowały go na biało.

„Pod Błękitną Gwiazdą” gotują zimną zupę rybną.

Mieli mnie za drewnianego z dziobu

i przybili na dziób oberży,

przez całą zimę odsiadali się ode mnie.

„Ty, kruchy” – mówiła do mnie pewna kukła,

pewna dziewczyna, kukła z drewna norweskiego –

„ty, kruchy, ty mi w oczy płaczesz.

Tylko ci się wydaje, że jesteś ze mną” – mówiła.

„Ja jestem w innym domu, ten dom jest w ogrodzie

pełnym psów i potworów, które wyrzygał Lewiatan”.

Mówiłem jej prawie to samo, co ona mnie.

„Jestem gdzie indziej, w innym domu, ten dom jest w ogrodzie

pełnym śniegu i łapek na dzikie koty.

Jestem w domu z krzyżującymi się schodami”.

„Ty, kruchy, ty mi w oczy płaczesz” –

mówiła mi i płakała.

.

Miłość na cmentarzu

Rozdział 1

(Poznajemy bohatera tej historii)

Bohater tej historii był zatrudniony jako konferansjer w pewnym nocnym lokalu. Opowiadał tam żarty i przygnębiające opowieści, a goście nazywali go Bambulino.

Rozdział 2

(Poznajemy go trochę bliżej)

Z usposobienia był zaprzysięgłym nekrofilem. Kiedy tylko miał choć trochę wolnego czasu, ubierał się na czarno i śpieszył na cmentarz miejski. Zawsze brał tam ze sobą teczkę z butelką słodkiego likieru, korkociągiem i dwoma kieliszkami. Tak, z dwoma kieliszkami! I zawsze szedł aż na kraniec cmentarza, do grobu niejakiej Amálii Lubinskiej, która w rozkwicie młodości zasnęła w Panu przed ponad siedemdziesięciu laty.

Rozdział 3

(Co robił przy grobie Amálii?)

Otwierał tu butelkę i nalewał likieru do obu kieliszków. Siadał na czarnym marmurze, nasłuchiwał cichego jęku dobiegającego z grobu, wciągał w nozdrza woń rozkładu i marzył.

Rozdział 4

(Dokładniej zaznajamiamy się z jego poczynaniami)

Marzył o Amálii Lubinskiej. O swojej Amálce. Wyobrażał ją sobie młodą, z pięknym bladym obliczem, kroczącą przy jego boku, ubraną w biały ślubny i żałobny strój z długim, niezmiernie długim trenem, wyobrażał sobie, jak ją prowadzi regularnie rozplanowanymi cmentarnymi dróżkami. Przechadzali się od kostnicy do kaplicy pogrzebowej i od kaplicy pogrzebowej do dzwonnicy... Akacje roniły na nich kwiaty, a Bambulino od czasu do czasu pytał: – Czy nie jest pani aby zmęczona, moja droga? Albo: – Nie chce się pani znów położyć?

Rozdział 5

(Jeszcze dokładniej zaznajamiamy się z jego poczynaniami)