Tarantula - Bob Dylan - ebook + książka

Tarantula ebook

Bob Dylan

0,0

Opis

Eksperymentalna proza laureata literackiej Nagrody Nobla z 2016 roku w kongenialnym tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego. Dylan bierze na warsztat amerykańskie mity, wątki z opowieści ulicznych czy doniesień medialnych, przepuszczając je przez strumień świadomości i rozbijając z parodystyczną brawurą, a tłumacz – równie brawurowo – wzbogaca tekst o typowo polskie skojarzenia i aktualności. Wszystko to sprawia, że lektura Tarantuli staje się "jazdą literacką kolejką górską na oślep", porównywalną z najdzikszymi wymysłami dwudziestowiecznej awangardy. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PISTOLETY, KSIĘGOGŁOS SOKOŁA& NIESKARANY CIZIAK

aretha[1] / w szafie grającej zza szyby szybująca królowa hymnu & hymenu wsączona w rankę po transfuzji na bani nasłuchiwała ułomnie słodkiej fali dźwięków & gromko hołd oddawała och wspaniała ty rolko el dorado & zmaltretowany boże ty osobisty, ale nie jest w stanie ona przywódczyni tych kiedy popieracie, nie może nie ma oparcia nie może... pod osłoną czarno rozkwitłych dysz kolejowych & cieni listków figowych & psów całonocnych marków, jak łuki & leki rosną harmonijkowe bataliony tchórzy patentowanych, kości & zaszłości, aż tu oto regularniejsze głośniejsze jęki & ramiona potentata pogrzebowego jednym namiętnym całusem ćwiczą z nut zmierzchu[2] & pną się w gęstwinę z jakimś ulubionym wrogiem, co drze znaczki pocztowe & narwanych pocztylionów & wymachują zgoła capiącą & oklepaną ambicją niż samo to, trzeba wiedzieć, że matka nie jest damą... aretha bez celów, wiecznie do wzięcia & o krok subtelnie od nieba / ma się rozumieć jej jest ta melodia wespół z jej posłańcami emocjonalnymi & jej arete & jej tajemnicami muzycznymi

cenzor w wozie dwanaście kół z naczepą

wpada po pączki & podszczypuje

kelnerkę / kobiety zamawia surowe w

syropie / już sobie postanowił, że zostanie

przesławnym żołnierzem

rękopiśmienny koszmar zajadłych wzlotów & zlotów & otóż właśnie prorocze ślepe posłuszeństwo wobec prawniczka chytruska, comiesięcznego kupidyna & odurzających duchów dogmatu... ba & ma być każdy retman w trenczu relegowany bez reszty & pomazany na regałach piekła na ziemi, spania bez fantazji, niezmiennych powtórek & tłustych szeryfów, co fatum wypatrują w materacach... ale luja & tedy przyszedł tytan kloszardów & zawyrokował, by duchowy krąg majstra biedy[3] objęła infiltracja ze strony obcego dyktatora, czerwonawego FBI & nieznanych śledczych klęsk czasu pokoju jako święty & srebrny & obdarzony strukturą kalejdoskopu & sandałową dziewczyną... śnić o roztańczonych prochożernych dziewicach & apollinie tułaczu przy organach / nienaukowych łazikach & ślicznotach fartownych & fajnie usta unoszących & rozdających oglądy & względy z ramion akuku minstrela adama & ewy... marnujących szansę na przerobienie pałą hardzieli & pełnoprawnych właścicieli na rybokształtnych bufonów & wywalających wasz cel chimeryczny... poddających się perswazji, zbrodnia przeciw narodowi, równoważna morderstwu & kiedy lekarze, nauczyciele, bankierzy & kanalarze walczą o swe prawa, ci muszą być straszliwie szczodrzy... & ruszajmy w marsz, który otwiera tab hunter[4] w swoim thunderbirdzie / pearl bailey[5] wdeptuje go w buicka & w którym ubóstwo, ideał niewykorzystanych klientów neptuna, gra w chowanego & uciekając w kto idzie? & nie pora na durne wyskoki, więc wskakuj w długie buty & hop na fajansiarskich błaznów, godzinowe stawki & lewatywistów & w którym młodsi senatorowie & chochliki odrywają czubki pytajników & ich żony robią torty & dalej & ciśnij kilkoma tortami w twarz & wio na zderzaku & pomiędzy pobożne uda & ruch arethy znajdźże swą nimfę bez sumienia & zgruchocz swą młodą wrażliwą godność, aż wreszcie na dobre sprawdzisz, czy we wszechświecie są dziury & muzyka & obserwuj ją, jak poskramia konika morskiego / aretho, uznana przez mini-strantów & inne perełki mamuni za zbyt posępną & wiedźmowatą & że w ogóle nie znasz żadnych fajnych piosenek

adwokat ze świnią na smyczy

wpada na herbatę & zjada przez

pomyłkę pączek cenzora / chętnie łże co do

swego wieku & serio podchodzi do swojej paranoi

gościnny grób reklamują & oddają za darmo w nagłych kaprysach & gazetach, na których siedzi gospodyni. czując, że jest sponsorowana, pęknięta, ale absolutnie niecenzurowana & że się też nie spuszcza / odmawia swemu trupowi odwagi pełzania – zamykania własnych drzwi, zdolności, by umrzeć od napadu na bank & teraz chwyta obcasy przebrzmiałych gwiazd, co kręcą przerażające filmy o jej brudzie & jej twarzy & już nie wszyscy ją kumają. jest własnością prywatną... bazooki w gnieździe & oręż z lodu & ze skurczu pogodoodpornego & te to szczebioczą, tworzą blizny & zabijają dzieci wobec dobrej prezencji królowej brony & przez jej stałego wroga, tomka sawyera z płatków śniadaniowych cała żeńska część zupełnie ignoruje tę klozetową masakrę znaną odtąd jako LONZO[6] & musi podążać wiecznie ulicami życia pod rękę z leniuchami, co nie mają nic lepszego do roboty poza walką o kobiety... wszyscy już wiedzą, że przyczyną wojen są pieniądze & chciwość & organizacje dobroczynne / gospodyni już stąd wyszła. ubiegła się o miejsce w kongresie

senator odziany jak austriacka

owca. wpada na kawę & obraża

adwokata / jada tylko śliwki suszone &

w cichości żałuje, że nie jest bingiem crosbym[7]

choć mógłby właściwie zostać bliskim

krewnym edgara bergena[8]

podając cukier flaszkowemu człowiekowi z żelaza, który przybywa z uśmiechem & z lampą grzewczą & tego roku naciska guziki „zabili-go-i-uciekł” & zachwala miłość od pierwszego kupczenia... widzieliście, jak z tępego hulajkmiota wyrasta na grupkę wylewnych gości & mądry jest & ze wszystkimi gada, jak gdyby dopiero co otworzyli mu drzwi / nie lubi tych, co twierdzą, że pochodzi od małpki, ale i tak jest nudny & porażająco drętwy... za to kuchcik Allah zdrapuje głód z podłogi & ubija zeń fruwające naczynia przy akompaniamencie ryku & pozostałe mięśniaki wychwalają nawzajem swoją moc & żrą się co do trądziku & deklamują rejestry & podkreślają nawzajem swoje ciuchy & płyny & rozpraszają się na cząstki & giną wariacką śmiercią & zioną paradnymi zabójczymi rzygami rolnymi & po co na rany Chrystusa być Kolejnym mięśniakiem? kiedy wszyscy tontowie & hey boy[9] gubią nogi próbując frugować[10], a kemosabi[11] & p. paladin spędzają wolny czas osobno, ale jak równy z równym & i tak dlaczego by nie zaczekać, żeby śmiech wyregulował czas przerwy na ćwiczenia & JUHUU prask & cały ten gniew, kiedy kowboj ekskochanek wisi do góry nogami & anioł Suzy Q.[12] wrzuca nowego dziesiątaka w tę maszynę adopcyjną, z której symbol wytryska skrzeczy & zastyga & roztrzaskuje się o jelita jakiejś wstrętnej mydelniczki & aż hurgoce & człowiek z żelaza zbiera swoje guziki „zabili-go-i-uciekł” & rozdaje je za darmochę & usiłuje się zakolegować & wprawdzie nie jesteś w żadnej partii, ale jesteś gotów, gotów pamiętać coś tam o czymś tam

szef policji trzyma bazookę,

na której wyryto jego nazwisko. wchodzi

zalany & przystawia lufę do ryja

świni adwokata. dawny damski bokser,

przeszedł na zawodowstwo & dostał

szpotawej stopy / chciałby zostać

dosłownie katem. ale jednego nie wie,

że świnia adwokata zakolegowała się

z senatorem

mania hazardzisty & jego niewolnik, wróbel & gardłuje ze skrzynki czarnego podium & hipnotyzuje cały ten bal zawadiaków, żeby zostali rankiem & nie robili nalotów z fabryk / każdy spodziewa się przyjść na świat razem z ukochanymi, ale tu nici & zawiedziono ich, okłamano & teraz organizatorzy muszą z budek telefonicznych do nowych osiedli sprowadzić woły & przegadane ulotki & martwiczy entuzjazm, kapusiów & kabiny dla samobójców & najczęściej wtedy zaczyna trochę kropić... mali chłopcy nie mogą wyjść się pobawić & co godzinę przybywają nowi faceci, dostarczają buldożerami artykuły spożywcze & mieszanki łakoci przysyłane z las vegas... & bratankowie speca od ziaren kawy & inni ukochani synkowie absolwenci z pompadourami & dyplomami dopochwalnymi & jęk pożegnalny z okazji uwolnienia pustelnika & pięknie brzydcy & napominający o wieczności zstąp & zbaw owieczki swe & rzeźników & uderz w róże swym fetorem przepisowego chłopca do bicia... & dziadziuś straszydło trzyma malutkiego strzyżyka & sam się przekonaj, kiedy jego też będziesz zbawiać / popatrzże wielki Romantyku. ty, co z dowolnej pozycji umiesz przepowiadać, ty, co wiesz, że nie każdy jest Hiobem bądź Neronem bądź J.C. Penneyem[13]... popatrzże & dosiądź swej manii hazardzisty, wytrawnych linoskoczków uczyń bohaterami, prezydentów cwaniakami. zmień ostateczne... ale skoro pustelnicy są milczący & niższego stanu lub szaleni lub w więzieniu... & nie pracują zresztą w fabrykach

dobry samarytanin wpada z 

tatuażem „ta malusia dokolusia”[14] na

policzku / każe senatorowi, by przestał

obrażać adwokata / chciałby

robić w rozrywce & chełpi się, że jest

jednym z najlepszych przybyszów w okolicy, świnia

skacze do niego i zaczyna zżerać mu

twarz

niepiśmienne monety bez reszki siłują się z czyścicielem okien, którego reinkarnowano z ogrodowej gracy & po tym, jak kiedyś był radośnie pchnięty & od niechcenia walił w kamień co raz teraz zgorzkniale uparł się znaleźć jakiegoś podwładnego. wgryza się w parapet & uważa, że śpiewając „ach śpij kochanie”[15] spragnionym dzieweczkom ze wsi, co chciałyby napić się z jego cebrzyka, dochrapał się sukcesu, ale radochę mu sprawia, gdy opowiada jednej z tych monet bez reszki, jak to tom jefferson[16] zatrudniał go u siebie w domu, kiedy robiło się coraz mniej ciekawie... ekipa lawrence’a welka[17] za oknem w środku, steruje wydziałem planowania miasta & zapada w sen zimowy & podkarmia swoje lato konwersując z cieniami biedaków & innymi szoferami karetek, & nawet nie dostrzega tego czyściciela okien, gdy tymczasem rodziny opowiadające o złych lichach & są skarbami & są tam zdjęcia, na których grają w golfa & coraz bardziej czernieją & chodzą po bursie związkowej czyściciela okien odziani w olej & ci ludzie uważają się za smakoszy, bo nie uczestniczyli w pogrzebie charliego starkweathera[18], przebóg skoro szampan jest dostatecznie pogański & bawół, choć szefowie restauracji mętnie o tym mówią, szybko przepada w przemocy / niebawem medal będzie mieć tylko jedną stronę & mahomet, skądkolwiek by się pojawił, będzie przeklinał & czyściciel okien spadał & w końcu nikt nie będzie miał w ogóle pieniędzy... może chroń gburową, mniejszości & wiejskie tereny liberacego[19]

kierowca ciężarówki wpada ze zmiotką

do dywanów pod oczami / wszyscy mówią

„siemasz joe” & on na to „joe gość, co prowadzi

ten lokal. ja jestem prostym naukowcem. nie

mam imienia” kierowca ciężarówki nienawidzi

każdego, kto chodzi z rakietą do tenisa / wypija

całą kawę senatorowi & zaczyna

zakładać mu nelsona

najpierw ochrzaniasz swoje włosy & próbujesz związać te jazgotliwe głosy na blacie & potem pracowników działu sprzedaży, co mają na imię Gus & Peg & Judy Trzpień & Nadine z robaczywym owocem & Misiunia Monique muskająca Maxa mózgiem & wszyscy oni są zachwyceni szatniami & warzywami & Muggs on to idzie spać na twoim karku gadając o sklepie & rozwodach & tematach z nagłówków & jeśli nie zdołasz powiedzieć won z mojego karku, to mu odpowiedz & puść oko & poczekaj na jakąś makabryczną ripostę & dzwon wolności[20] bije, gdy nie śmiesz zapytać siebie w duchu, jak się masz na Boga & cóż to za kolejna twarz? & różnica pomiędzy okresem życia pacanów & dziurami, korpoświniami & żebrakami & krytykami raka studiującymi jogę z podjaranymi drobnymi gangsterami w jednoaktówkach z silnikami na paliwo bezołowiowe powrzucanymi w rzekę & zgrupowanymi w skradzionym lustrze... a porównać to z wielkim dniem, kiedy stwierdzasz że lord byron[21] w spuszczonych spodniach gra w dekiel w kostnicy & chrupie zdjęcie jean paula belmonda[22] & częstuje cię porcją zielonej żarówki & do ciebie dociera, że nikt ci nie wspominał o Tym & że życie tak naprawdę wcale nie jest takie proste... w sumie sprowadza się do tego, co możesz poczytać i czym przypalić papierosa... Chappy Papież tymczasem naprawdę się trapi, czy drożdża naprawdę przygwożdżą, gdy roztrzaskuje whisky o glebę & wychodzi potem z Maurice’em, a z tego to żaden tam Szkrab z Peorii & nie jest kompletnie jak ci w Des Moines w stanie Iowa & poczciwa debbie, ona też się zjawia & zarówno ona jak & dale wiją sobie gniazdko w gazetach[23] & jezu któż może je winić? & Amen & o panie mój, & jak defilady nie chcą twych pieniędzy mała... to konfetti i niejaki george washington & Nadine, która podbiega & pyta gdzie Gus? & jest zajeżona na ten chleb, który piekł z jej robali, a z dolarów robiły się byle strzępki papieru... ale ludzie zabijają za papier & tak w ogóle to nie da się kupić emocji za dolara długiego jak etykietka z ceną, środki się wyczerpały & tylko wielkie jak twoja pięść & dyndają z garnka ze złotą tęczą... która szarżuje & która zakrywa siodła beznosych poetów & cudownie rozbłyska & gdzieś tam za tęczą[24] & oślepia moją zamężną kochankę prosto w maniaków owacji / kremuje niewinne dziecię w kupkę odpadów za wredną kontrowersję & za czubka & kto powie charliemu, żeby przestał & nie wracał, bo śmieciarze nie mówią serio & będą zamordowani jutro & najbliższego 7 marca przez te same dzieciaki & ich rodziców & ich wujostwo & całą resztę tych ludzi, co z lead belly’ego[25] zrobiliby domowego pupilka... zawsze będą zabijać śmieciarzy & wycierać fetory, ale ta tęcza, ta to oddala się za filar & czasami tornado niszczy drogerie & powodzie wywołują polio & porzucając Gusa i Peg omotanych siatką do siatkówki & Maxa ukrytego w madison square garden... Misiunia zginęła od lecącej porcji trawy! I.Q. gdzieś tam w latach sześćdziesiątych & w wieku dwudziestym & śpiewaj więc aretho... wyśpiewaj muzykę lekką łatwą i przyjemną na orbitę! zaśpiewaj krowie dzwonki do obory! śpiewaj za mgłą[26]... śpiewaj fryzjerowi & gdy uznają cię winną za nieposiadanie kawalerii & za nieudzielenie pomocy tancerce w związku z jej zapaleniem krtani... za błędne napuszczenie piratów valentina[27] na Indian albo może za niepodanie dłoni głuchemu pacyfiście z żeglarskiej celi... to chyba już pora, byś odpoczęła & nauczyła się nowych piosenek... nie wybaczała niczego & bo niczegoś nie uczyniła & kochaj się ze szlachetną sprzątaczką

co za koszmar być. pisać dla garstki

wybranych. pisać dla kogokol-

wiek z wyj. ciebie. ciebie, daisy mae[28], która

nawet nie pochodzisz z ludu... zabawne przy

okazji, że wciąż jeszcze nie jesteś martwa...

przygwożdżę te słowa do tej kartki

i puszczę je ku tobie. o nich

zapomnij... dzięki za twój czas.

miła jesteś.

uściski & całuski

twój sobowtór

Durne Oczy (przy perturbacjach w samolocie)

NA DZIWACZNYM DRINKUZ WYSMUKŁYM PRZYBYSZEM

bada betty, blade bety bum ta bum![1] bida miała bobo bum ta bum! umawiaj ułomnych bum ta bum! połóż go na kole bum ta bum! i go wypraż w kawie bum ta bum! tnij go nożem do ryb bum ta bum! wyślij go na studia & pieść do bębna pałką bum ta bum! blanszuj go w kubryku bum ta bum! przyrządźże mu słonia bum ta bum! sprzedaj go lekarzom bum ta bum... bada betty będą bety bum ta bum! betty ma mleczarza bum ta bum! śle go na katorgę bum ta bum! pępek mu przyrządza, bum ta bum (przytrzymaj cyc, a ja luknę. Przytrzymaj go fest, a ja huknę... bum!) karmi go gorsetem, kształci go w infekcjach... blada bida, buzi pupci bum ta bum! mówi, że miał brewsztyk bum ta bum! trzyma go w pończoszce, wpycha karczoch w ucho, sieje go wraz z groszkiem & sadza go na kompas bum ta bum! gdym go ostatnio sobaczył bum ta bum! stał w otwartym oknie, bum ta bum! sto pięter wyżej, bum ta bum! z modlitwą & z golonką[2], bum ta bum! blada betty, blada betty bum ta bum! betty ma pechowca bum ta bum! dopadłem go na morzu z łańcuszkiem mahometan – bum ta bum! gadali wszyscy kwak kwak... bum ta bum! gadali wszyscy kwak kwak. bum!

tak mi przykro, ale chyba

muszę zwrócić ci pierścionek.

to nic osobistego z wyj. tego,

że mam kłopot z 

palcem & już

zaczyna śmierdzieć jak

gałka oczna! wiesz, co nie, że lubię

wyglądać jak dziwadło, ale jednak,

kiedy na scenie gram na bandżo, to

muszę mieć rękawiczkę. krótko

mówiąc, to mi zaczęło przeszkadzać

w grze. uwierz mi, proszę.

to kompletnie nie wiąże się z

moją miłością do ciebie...

tak naprawdę, odsyłając ci pierścionek

mogę sprawić, że moja miłość do ciebie

stanie się jeszcze dużo głębsza...

pozdrów lekarza

ściskam,

Tobcio Seler

(DAREMNE JAK WIEDŹMA)

podejdź no tu do światła, abrahamie... co tam z tym twoim szefem? & nie wmawiaj mi, że robisz, co ci każą! może nie łapię twojego języka migowego, ale przybywam w pokoju. poszukuję wiedzy. w zamian za pewne informacje dam ci moje płyty fatsa domino[1], kilka ręczników on + ona & twoją własną rzeczniczkę... no już. zstąp sobie tu. mam w głowie pustkę. nie masz we mnie wrogości. moje oczy są jak miejsca parkingowe w komisie. poczęstuję cię filiżanką płynu do czyszczenia urn – synu, obaj skorzystamy / tylko nie próbuj mi dotykać mojego dzieciaka

narąbałem się wczoraj wieczór. chyba wychlałem

za dużo. rano się budzę z

myślą o swobodzie & głową jak

wnętrze suszonej śliwki... dziś

mam w planie wykład o brutalności

policji. wpadnij, jak się zdołasz wyrwać.

do zobaczenia na miejscu. napisz mi,

jak dotrzesz

twój druh

szlaja homer

BALLADA W DEMOL-CE[1]

stopy ugrzęzły w halce & taki śmaki & owaki przejechali mimo & wrzeszczeli jak jeden mąż... jej usta były drobne & cierpiała na zapalenie dziąseł & kiedy zobaczyłem, co zrobiłem, osłaniam twarz / czasem zawiaduje jakaś zwariowana nadęta pomponiarka & pokazując język, upuszczając fioletową czapeczkę weunianą, spoufala się z autobusem, czule głaszcze skrwawiony krucyfiks & modli się o kradzież jej portmonetki w ciemnej uliczce! imię jej Delia[2], zazdrości bloczkowi z łańcuchem & królestwu, gdzie dzieciak w khaki z termometrem, ewidentnie lider & ma zlecenie, rycząc „ona cię utopi! rozpłata ci oczy! umysł zamieni ci z ustami! poczeka na eksplozję! ma 65 & nie boi się śmierci!” schyla się po okrawki jedzenia, walczy z napadem epilepsji & stara się nie zmoknąć przy typowej pogodzie w cincinnati... Claudette, wychowanica piaskuna, zraniona w piątym roku w tym zawodzie & ma tylko 15 & idź spytaj ją, co sądzi o żonatych mężczyznach & rządzących & zjazdach świątynników[3] idź spytaj ją & Delia, która zwie się Debra, kiedy ma na sobie strój pielęgniarski, emanuje czystym światłem w piwniczce & ma zasady / poproś ją o papierkową przysługę & ona da ci wiersz o geranium... chicago? świniobijca! pakowacz mięsa! cokolwiek! wszystkim to lata! tak samo jak w cleveland! jak w cincinnati! mej miłej dałem wiśnię. jasne że dałeś. a mówiła ci jak smakuje? co? dałeś jej też kurczę?[4] głupek! i co się dziwić, że chcesz wywołać rewolucję

posłuchaj. nieważne, co mówi twój

tata. j. edgar hoover[5] nie jest wcale

taki w porządku. czujesz, musi mieć infor-

macje o każdej osobie w białym

domu, które, gdyby je podać do publicznej

wiadomości, zniszczyłyby tych ludzi /

gdyby choć cząstka posiadanej przezeń

wiedzy wyciekła na zewnątrz, żartujesz,

najprawdopodobniej cały kraj by

się zwolnił z pracy & zbuntował. a on nigdy

nie straci pracy. odejdzie na własną prośbę & to

z honorami. przekonasz się... nie dostrzegasz

sama całego tego komuszego biznesu?

czaisz, na przykład jak długo złodzieje samochodów

mogą terroryzować społeczeństwo? no to lecę. goni

mnie wóz strażacki. zobaczymy się, jak zdobędę

tytuł. szaleję bez ciebie.

filmów ciągle mi za mało

twój kaleki kochanek

beniamin żółw

O PRZEŁAMANIU BARIERY DŹWIĘKU

efy neonowej gitary dobro dźwięczą & szczytują pod wpływem nieudanych słów o materacu banity z dzielnicy mieszkaniowej w trakcie obłapiania wizytujących trofeów & wspierającego tułacza z torbą na łbie w łóżku z najbliższą krewną obnażonego cienia – serce skarżypyty & wilk spod srebrnej mżawki nieuchronnie grożą łonu otwarciem przerdzewiałego bajora, bez dna, brutalne przebudzenie & kompletne zmrożenie wskutek snów o mgle urodzinowej / na tapczanie, niestety siedząc bez świec & polegając na przewodniku z zakłóceniami, nie czujesz się tak obrzydliwie ważny / sukces, skamlą jej nozdrza. baśnie o nestorach & zgładzeni królowie & maniery wdychania wściekłej proporcji, wydychaj je prosto w szkliste błoto... by trwożyć się nędzą wodnistych podiów orkiestrowych, groteskowych & wymiotujących w kwiaty dodatkowej pomocy dla przyszłych zdrad & snujących obrzydliwe opowieści o wczorajszych wpływach / niechże głosy te wreszcie zawtórują agonii & dzwonom & rozczulą swoich tysiąc sonetów... a tymczasem naftalinowa kobieta, biała, tak rozkoszna, kurczy się na swoim grzejniku, daleko stąd & zagląda do środka przez teleskop / będziesz tu tkwić chory z zimna & w niezaczarowanej szafie... a ulgę przyniesie ci jedynie smagły przyjaciel jamajski – dorysujesz żarówce usta, żeby się mogła swobodniej śmiać

zapomnij, dokąd zmierzasz.

zmierzasz ku fantastycznemu

trzyoktawowemu heksagramowi. przekonasz

się. bez obaw. ty Nie zmierzasz do lasu,

by tam zbierać kwiatki... przypomnę,

zmierzasz ku tytanicznemu

trzyoktawowemu tantagramowi

twoja wiewióreczka

Frank zwany Kimono[1]

UPADEK TERMOMETRU

początkowa grabarka, Jane, grzywka przycięta, & jej ochroniarz histeryk, Gru-Gru, który pochodzi z Jersey & zawsze ma ze sobą kanapki / z piskiem stają za rogiem & uwiązują starego buicka do słupa latarni / aż nadeszło trzech kawalerów rozsypujących ryby po trotuarze / spostrzegają cały ten młyn. pierwszy kawaler, Constantine, mruga do drugiego kawalera, Luthera, który natychmiast zdejmuje buty & przewiesza je sobie przez szyję. George Custer IV[1], trzeci kawaler, znużony mozolnym przeżuwaniem bociana, wyjmuje harmonijkę & wręcza ją pierwszemu kawalerowi, Constantine’owi, który najpierw wygina ją w widelec, po czym sięga do kabury pod pachą ochroniarza, usuwa z niej sierp, & wsuwa na jego miejsce zdeformowany instrument... Luther zaczyna pogwizdywać „Kto buszuje w zbożu”[2]