Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wynbrandt w zabawny i zupełnie bezbolesny sposób opowiada o krwawej historii stomatologii. Płynnie przechodzi od czasów najciemniejszej niewiedzy, błędnych przekonań, przesądów i barbarzyńskich zabiegów, bardziej przypominających sceny z horroru niż jakąkolwiek opiekę medyczną, aż do świadomego leczenia, które – nawet jeśli wzbudza strach – raczej nie zakończy się powolną i wyjątkowo bolesną śmiercią. I choć wizyty w gabinecie stomatologicznym nawet teraz nie należą do najprzyjemniejszych, a wielu ludzi na samą myśl o dentyście oblewa się zimnym potem, współcześni pacjenci mogą być naprawdę wdzięczni losowi. Gdyby przyszło im leczyć uzębienie choćby w pierwszej połowie XX wieku, mogliby zupełnie niepotrzebnie zostać potraktowani dawką promieniowania lub stracić kilka zdrowych zębów. A trochę wcześniej dla ukojenia bólu upuszczono by im krew, przypalono skórę albo podano śmiertelną dawkę arszeniku. Możliwe nawet, że trafiliby na scenę, gdzie wyrwiząb – artysta bólu i prekursor profesji – ku powszechnej radości zgromadzonego tłumu zająłby się problemem.
Ta opowieść raczej nie wyleczy nikogo z dentofobii, z pewnością jednak pomoże docenić wykształcenie dzisiejszych stomatologów, sterylność ich gabinetów i dostępność szerokiej gamy skutecznych środków przeciwbólowych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WSTĘP
W tle charakterystyczne szybkie glissando. Specyficzna mieszanka woni szkliwa i środka odkażającego. W głowie zapętlona scena z Maratończyka. I zaciskający się zwieracz. Witamy w gabinecie stomatologicznym, w którym obrazy, dźwięki, zapachy i wszelkie inne wrażenia zmysłowe niczym proustowska magdalenka wywołują konkretne wspomnienia, tyle że z piekła rodem.
W chwili gdy sadowimy się wygodnie na wyprofilowanym fotelu dentystycznym – bezpośrednim potomku pionierskiego modelu znajdującego się obecnie w Smithsonian Institution – ci z nas, dla których wizyta u dentysty jest przeżyciem głęboko traumatycznym, powinni sobie uświadomić, ile tak naprawdę mają szczęścia. Gdyby przyszło im odwiedzić gabinet stomatologiczny nieco wcześniej – powiedzmy w pierwszej połowie XX wieku – mogliby zostać potraktowani niebezpieczną dawką promieniowania albo też stracić kilka zupełnie zdrowych zębów na rzecz poprawy ogólnego stanu zdrowia. Jeśliby natomiast wizyta kolidowała z innymi planami i w związku z tym została przesunięta o kilka wieków wstecz, pacjent liczący na ukojenie bólu mógłby doświadczyć puszczenia krwi albo zabiegu przyżegania prowadzącego do powstania pęcherzy lub poważnych poparzeń. Innym, równie prawdopodobnym scenariuszem byłoby zaaplikowanie przez dentystę śmiertelnej dawki arszeniku, tudzież zalecenie płukania jamy ustnej moczem w charakterze środka przeciwbólowego. Niewykluczone też, że pacjent, aby zapewnić rozrywkę rozochoconej gawiedzi, trafiłby na scenę, zdany na łaskę perfidnego wyrwizęba, zaliczającego się do grona prekursorów profesji, która dopiero niedawno dostąpiła nobilitacji.
Całe zastępy osób dotkniętych dentofobią oraz rzesze pacjentów skowyczących na fotelu dentystycznym przy akompaniamencie wiertła, zamiast podsycać w sobie paniczny strach, powinny raczej podziękować świętej Apolonii, patronce stomatologów oraz osób cierpiących na bóle zęba, gdyż w dzisiejszych czasach wizyta u dentysty wiąże się jedynie z przelotnym dyskomfortem, podczas gdy w przeszłości jej nieodzownym elementem było paraliżujące cierpienie, nie mówiąc o tym, że mogła zakończyć się powolną śmiercią w męczarniach, sprowadzoną przez lekarza od zębów. Przejście od ignorancji, błędnych przekonań oraz przesądów i zabobonów dnia wczorajszego – do współczesnych, wysoce oświeconych procedur znieczuleniowych stanowiło długi, powolny i niezwykle bolesny proces. Jednak choć studiując dzieje tej krwawej, brutalnej ewolucji, pewnie niejeden raz zazgrzytacie zębami, składam wam solenną obietnicę – zazwyczaj z miejsca zbywaną przez pacjentów wkraczających do specjalistycznego gabinetu – że w trakcie czekającej was lektury nie będzie bolało.
ROZDZIAŁ / 1
DEMONY, ROBAKI I NADMIAR PŁYNÓW
czyli domniemane przyczyny i przerażające kuracje dolegliwości stomatologicznych świata antycznego
Początki sztuki leczenia zębów, zwanej dziś stomatologią, toną w mrokach przeszłości. Można powiedzieć, że jest to opowieść spowita całunem utkanym w równym stopniu z tajemnicy i z cierpienia. Z tego, co nam wiadomo ze źródeł pisanych, przez większość dziejów ludzkości stomatologią parali się niekompetentni medycy. Niektórzy działali w dobrej wierze, innymi kierowała wyłącznie żądza zysku, jednak niezależnie od pobudek kliniczne rezultaty ich działań zazwyczaj niewiele się od siebie różniły. Mimo odmiennego podejścia w obu przypadkach, jak pokazuje historia, metody leczenia zębów były tak bardzo krwawe i barbarzyńskie, że przynosiły więcej szkody niż pożytku. Jeśli cokolwiek jest w stanie stępić ostrze tego bolesnego faktu, to chyba tylko świadomość, że w przeżywaniu katuszy spowodowanych przez ból zęba oraz inne najrozmaitsze dolegliwości jamy ustnej człowiek nie jest osamotniony.
Problemy z uzębieniem nękają żywe istoty od co najmniej ćwierci miliarda lat – ze stomatologicznymi zaburzeniami borykały się nawet organizmy, które jeszcze nie wykształciły zębów. Pochodząca z dewonu skamielina odkryta na terenach dzisiejszego Ohio, które w tamtym okresie znajdowały się pod wodą, nosi ślady najstarszego odnotowanego w historii urazu stomatologicznego. Na skamieniałych szczątkach rybopodobnego stworzenia, mierzącego ponad sześć metrów długości, widać bliznę po otarciu spowodowanym przez przypominające kły narządy zębowe, które świadczy najpewniej o tym, że jego szczęka została w nienaturalny sposób zaciśnięta. Możemy jedynie spekulować co do źródła owej potężnej siły, która wywołała tak wielki uraz, jak również co do kwoty, jaką musielibyśmy dziś wydać na jego leczenie.
Nie tak oczywiste, choć niemniej niszczycielskie efekty osiągała próchnica, która atakowała już sto milionów lat temu. Skamieniałości pochodzące z permu (ostatniego okresu ery paleozoicznej) noszą wyraźne oznaki zakażenia bakteryjnego tkanki przyzębia. (Pod pojęciem przyzębia kryją się zarówno dziąsła, jak i wyrostki zębodołowe, w których osadzone są zęby, jednak w przypadku skamielin dotyczy ono jedynie kości, gdyż po dziąsłach już dawno nie ma śladu).
Najstarsze dowody caries dentium – czyli próchnicy, mówiąc po ludzku – pochodzą z tej samej ery, o czym świadczą ubytki w zębach roślinożernych dinozaurów z okresu kredy. Żyjące w tym samym czasie ryby również zmagały się z niszczycielskimi procesami podobnymi do próchnicy.
Na podstawie dowodów można wywnioskować, że paradontoza (bakteryjna infekcja tkanek przyzębia) szerzyła się na lądzie już w epoce miocenu. Żuchwa trójpalczastego konia z tamtego okresu nosi wyraźne ślady próchnicy. Potężne mastodonty też miały problemy z zębami, podobnie jak wielbłądy, niedźwiedzie jaskiniowe oraz większość innych gatunków żyjących w kenozoiku, których pozostałości udało się zidentyfikować. Za przykład poważnych nieprawidłowości stomatologicznych wśród dawnych gatunków zwierząt może posłużyć choćby przypadek zęba zatrzymanego u tygrysa szablozębego, którego szczątki odkryto w rejonie jezior asfaltowych Rancho La Brea w Los Angeles.
Gdy pogrążony w bólu tygrys szablozęby grzązł w płynnym asfalcie, historia wciąż jeszcze oczekiwała na istoty zdolne do spisania dziejów swoich dolegliwości jamy ustnej leczonych w absolutnie nieumiejętny sposób.
O UBYTKACH JASKINIOWCÓW
Wczesny człowiek nie znał przypadłości, jaką jest próchnica: brak rafinowanego cukru w jego diecie sprawiał, że dziury w zębach były w owych czasach rzadkością. Niemniej egzystencja jaskiniowców obfitowała w bóle zębów oraz wszelkie inne schorzenia jamy ustnej. Większość problemów wynikała z nadmiernego ścierania się kości, na co wpływ miały zarówno silne mięśnie szczęki, jak i rodzaj spożywanej żywności doprawionej piaskiem, ziemią oraz odpryskami z naczyń do ucierania używanych przez pierwszych ludzi. Wysoki poziom ścieralności zębów zaobserwowano w szczątkach przedstawicieli wszystkich prehistorycznych kultur. U kresu stosunkowo krótkiego życia zęby jaskiniowców były tak mocno zużyte, że u większości osobników dochodziło do odsłonięcia miazgi. Inną często spotykaną przypadłość uzębienia naszych wczesnych przodków stanowiły ubytki charakterystyczne dla zapalenia dziąseł (łac. gingivitis).
Wraz z rozwojem cywilizacji zaczęły się zmieniać nawyki żywieniowe zarówno wśród bogaczy, jak i biedoty, co idealnie odzwierciedlał stan uzębienia. Zazwyczaj im człowiek był zamożniejszy, tym gorzej miały się jego zęby, notorycznie atakowane przez próchnicę. Tym samym, niezależnie od przyczyny, ból zęba towarzyszący człowiekowi od zarania ludzkości można uznać za najbardziej pierwotną dolegliwość jamy ustnej.
Z kolei zdrowe zęby wzbudzały wyłącznie pozytywne skojarzenia. Ludzie wierzyli w ich uzdrowicielskie i odmładzające moce. Uznawane w wielu kulturach świata za oznakę zdrowia i długowieczności, były często postrzegane jako symbol sił witalnych, a nawet nieśmiertelności. Odgrywały istotną rolę we wszelkiego rodzaju rytuałach magicznych, a także zaliczały się do grona najczęściej okaleczanych, i to na najróżniejsze sposoby, części ciała. Ingerowanie w kształt zębów, od kosmetycznego piłowania po dekoracyjne wypełnienia, było praktykowane przez ludy całego świata, w tym Aborygenów, Mongołów, Afrykanów, Papuasów, Malajów, amerykańskich Indian, Majów i Azteków.
Znany ze swej mądrości król Salomon skomplementował uzębienie królowej Saby słowami: „Zęby twe jako stado owiec strzyżonych, gdy wychodzą z kąpieli”[1]. Rzymscy poeci i pisarze także opiewali w swych utworach zęby, postrzegając je jako atut zarówno w przypadku kobiecej urody, jak i dykcji oratora. Jednak równie często w sposób satyryczny przedstawiali nadmierną troskę o stan uzębienia, wynikającą z czystej próżności.
Można przypuszczać, że stomatologia, podobnie jak inne dziedziny medycyny, była początkowo praktykowana przez kastę kapłanów, którzy w ramach kuracji stosowali inkantacje, modlitwy i amulety. Kim był pierwszy człowiek, który spróbował swych sił w dopiero rodzącej się sztuce leczenia zębów? Odpowiedź na to pytanie, wedle badacza historii stomatologii J.A. Taylora, „obok piramid oraz innych pozostałości po pierwszych cywilizacjach tonie we mgle starożytności”. W rzeczy samej niewiele wiemy o początkach tej gałęzi medycyny, która dopiero niedawno stała się przedmiotem zainteresowania historyków. Pierwsza pozycja w języku angielskim opisująca dzieje stomatologii, A History of Dentistry from the Most Ancient Times until the End of the Eighteenth Century [Historia stomatologii od czasów starożytnych do końca XVIII wieku] autorstwa Vincenza Gueriniego, została opublikowana dopiero w XX wieku. Rzetelne źródła stanowią rzadkość, natomiast istniejące zapisy często sprawiają wrażenie mało wiarygodnych.
Bez wątpienia wszelkiego rodzaju maści, balsamy oraz inne naturalne środki odgrywały istotną rolę w najwcześniejszych metodach leczenia zębów, tak samo zresztą jak w późniejszych czasach. Stomatologia opierająca się na mądrości duchowych przewodników rozwijała się jednocześnie jako „empiryczna” gałąź medycyny, gdyż ci, którzy się nią parali, zdobywali wiedzę na podstawie obserwacji otaczającego ich świata.
Jeżeli ząb wymagał ekstrakcji, po prostu się go wybijało. Osoba przeprowadzająca tę operację przykładała do niego kawałek twardego drewna, kamień lub inny sztywny przedmiot i z całej siły uderzała w niego drugim kamieniem lub jakimś narzędziem przypominającym młotek. Niezależnie od tego, kto i kiedy wykonał ten zabieg po raz pierwszy, z pewnością nie wzbudził on entuzjazmu wśród pacjentów. „Ludziom wcale się nie podobało, że pozbawiano ich pożytecznego fragmentu ciała, dodatkowo stanowiącego jego ozdobę, w sposób bezceremonialny wyrywając go z dziąsła – pisał Bernhard W. Weinberger w Orthodontics, an Historical Review of Its Origin and Evolution [Ortodoncja – początki i ewolucja. Rys historyczny], jednej z ważniejszych prac z zakresu historii stomatologii. – I choć, z braku innych metod leczenia, godzili się na to rozwiązanie, z pewnością nie czuli wdzięczności w stosunku do swojego dentysty”.
Pytanie tylko, co mogło stanowić przyczynę tak dotkliwego bólu nękającego tę na pozór niezniszczalną część ciała? Otóż według przedstawicieli dawnych kultur w grę wchodziły trzy możliwości: ból zęba sprowadzały albo demony, albo robaki zębowe, albo „humory” (płyny ustrojowe).
Demony zaliczały się do grona złych duchów, które mogły zostać zesłane na człowieka przez bogów lub zaatakować go w wyniku klątwy rzuconej przez wroga. Jeśli chodzi o robaki, wierzono, że są to maleńkie, przypominające larwy stworzenia gnieżdżące się we wnętrzu kości. Ból mógł być również skutkiem zaburzenia równowagi humorów – najważniejszych płynów ciała – ponieważ brak harmonii humoralnej, jak zakładała ówczesna medycyna, wywoływał najrozmaitsze problemy zdrowotne. W związku z powyższym leczenie dolegliwości jamy ustnej zazwyczaj miało charakter dość brutalny, by nie powiedzieć mrożący krew w żyłach, i niejednokrotnie kończyło się śmiercią. Dlatego zagłębiając się w historię tych praktyk, musimy przygotować się na sporą dawkę ludzkiego cierpienia.
TABLICZKA NA BÓL ZĘBA
„Weź tabliczkę i poślij po mnie jutro rano” – taką radę mógł usłyszeć mieszkaniec Babilonii cierpiący na ból zęba. Według niektórych źródeł Babilończycy zaczęli leczyć zęby już 5000 lat przed naszą erą metodami, które zapisywali na glinianych tabliczkach pismem klinowym.
Z tekstów odkrytych w bibliotece króla Aszurbanipala w Niniwie, a także na terenie starożytnych miast Nippur i Uruk, wynika, że Babilończycy za ból zęba obwiniali zarówno demony, jak i robaki. Początkowo wierzono, że robak jakimś sposobem dostaje się z zewnątrz do środka kości, jednak z czasem owa teoria ustąpiła miejsca nowej koncepcji mówiącej o samorodności robaków zębowych, które pojawiały się na skutek procesów gnilnych.
Jedna z historii dotyczących ich genezy została spisana na tabliczce terapeutycznej ręką Nabunadinirbu, syna Kudarnu. Legend of the Worm [Legenda robaka] zawiera wskazówki, według których należy postępować, chcąc pozbyć się Marduknadinachu – czyli po prostu bólu zęba w dzisiejszej nomenklaturze stomatologicznej. Aby doprowadzić do jego unicestwienia, trzeba zwrócić się do Ea, boga otchłani, oraz Anu, boga nieba, recytując inkantację, która mówi o narodzinach robaka zębowego.
A teraz zetrzyj na proszek lulek czarny, ugnieć go z mastyksem i umieść wszystko to w górnej partii zęba, trzykrotnie wypowiadając tekst zaklęcia:
A kiedy bóg Anu stworzył niebo, niebo zrodziło ziemię, ziemia zrodziła rzeki, rzeki zrodziły strumienie, strumienie zrodziły bagna, a bagna zrodziły Robaka. Robak stanął przed obliczem boga słońca, Szamasza, i gorzko zapłakał. Przed obliczem boga Ea takoż zalał się łzami. „Cóż mam jeść?”„Dostaniesz suszone figi i morele”. „Jakże to? Mam się żywić suszonymi figami i morelami? Pozwólcie mi wniknąć we wnętrze zęba, bym mógł uczynić z niego swe mieszkanie. Z zębów krew będę wysysał, a w dziąsłach obgryzał będę korzenie. Tak więc otwórzcie przede mną ludzki ząb!” Jako że sam to rzekłeś i sam o to prosiłeś, niechaj cię, Robaku, bóg Ea porazi z całą mocą rąk swoich.
Osoby dotknięte bólem zęba mogły również bezpośrednio zwracać się do bóstwa w formie modlitwy, prosząc o ukojenie:
O, Szamaszu, jako że ząb mój cierpienia mi przysparza, wiem, iżem musiał rozgniewać któregoś z duchów, nie zostawiwszy mu jedzenia i nie nalawszy wody. [...] Dlatego do ciebie wznoszę modły, byś pomógł mi go schwytać i uwięzić, niczym ćmę, której nie trapi ząb bolesny, tak aby i mnie ząb bolesny nie trapił.
Ci, których modlitwy zostały wysłuchane, dołączali do grona uleczonych szczęśliwców, zawieszając w świątyni tabliczkę opisującą rodzaj stomatologicznej dolegliwości, z jaką przyszło im się zmierzyć, oraz zastosowaną metodę leczenia. Kapłani wybierali i gromadzili tabliczki zawierające najcenniejsze informacje. Powstałe w ten sposób kompendia można traktować jako pierwsze podręczniki w historii medycyny.
Jeden ze zbiorów, w którego skład wchodzi około czterdziestu tabliczek, zatytułowany When the conjurer goes to the house of the sick [Kiedy czarownik idzie z wizytą do domu chorego], stanowi swego rodzaju przewodnik mówiący o tym, na jakiej podstawie stawiać diagnozę oraz ustalać rokowania co do całego wachlarza dolegliwości pogrupowanych według symptomów występujących kolejno od czubka głowy aż po palce stóp. Zęby służyły jako narzędzie diagnostyczne w przypadku trzynastu wymienionych w tym zbiorze problemów zdrowotnych. I choć niektóre z tabliczek uległy zniszczeniu, zachowane fragmenty dają pojęcie o tym, jak dużą rolę odgrywało uzębienie w ówczesnej diagnostyce.
Jeśli jego zęby poczerniały, choroba szybko nie minie.
Jeśli któryś z zębów go boli, a z ust cieknie mu ślina...
Jeśli jego zęby są białe, czeka go rychłe ozdrowienie...
Jeśli jego zęby są ciasno osadzone, czeka go śmierć.
Jeśli zęby mu wypadną, jego dom się zawali.
Jeśli zgrzyta zębami, choroba szybko nie minie...
Jeśli zgrzyta zębami, a dłonie i stopy mu się trzęsą, oznacza to, iż dotknięty został ręką bogini księżyca i wkrótce umrze...
Na jednej z ocalałych tabliczek zapisano, w jaki sposób wyleczyć bruksizm, czyli po prostu zgrzytanie zębami:
[...] weź ludzką czaszkę. Na krześle rozłóż wełnianą tkaninę w kolorze jabłka, a następnie umieść na niej rzeczoną czaszkę. Przez trzy dni i o wschodzie, i o zachodzie słońca składaj ofiarę, siedmiokrotnie wypowiadając zaklęcie wprost do czaszki, na której chory, nim spocznie, musi złożyć siedem i siedem pocałunków. Wówczas ozdrowieje.
Amulety w postaci magicznych kamieni noszonych na szyi w skórzanych sakiewkach były w tamtych czasach kolejnym popularnym remedium. Jednak walka z robakami zębowymi nabrała nieco bardziej aktywnego charakteru, gdy czarownicy i szamani dorobili się konkurencji ze strony rodzącej się klasy profesjonalnych medyków, którzy wykorzystywali empirycznie zdobytą wiedzę o roślinach i substancjach naturalnych do sporządzania lekarstw.
Około roku 2250 p.n.e. lekarze pozbywali się robaków zębowych, przepędzając je za pomocą dymu. Najpierw ugniatali nasiona lulka czarnego z woskiem pszczelim, następnie umieszczali miksturę na końcu rozżarzonego pręcika i podpalali, po czym okadzali ząb, kierując dym prosto do dziury. Zwieńczeniem zabiegu było wypełnienie ubytku kitem ze sproszkowanych nasion lulka i mastyksu.
Mniej więcej w tym samym czasie podjęto pierwsze próby mariażu medycyny z prawem w postaci kodeksu Hammurabiego. Stworzony za panowania wielkiego władcy Babilonu, króla uzdrowiciela, i wyryty na kamiennej steli spis obowiązujących praw, norm i zwyczajów dał początek prawu medycznemu. To właśnie dzięki niemu wiemy, że ówcześni balwierze przeprowadzali proste zabiegi chirurgiczne, w tym także ekstrakcję zębów. Kodeks określał wysokość opłat za usługi medyczne, a także rodzaj kar za niekompetentne i nieskuteczne leczenie. Błąd w sztuce lekarskiej karany był bardzo surowo, nawet jak na dzisiejsze standardy. Zgodnie z prawem Hammurabiego, „jeśli lekarz operację wykonał i spowodował śmierć obywatela, obie ręce utną mu”.
Kilka spośród licznych zasad dotyczyło zębów, co nie powinno dziwić, zważywszy na ich wartość dla organizmu. Paragrafy 200 i 201 traktują o karach za wybicie zęba. Zgodnie z pierwszym, „jeśli obywatel ząb obywatelowi równemu sobie wybił, ząb wybiją mu”, w drugim zaś czytamy, że „jeżeli ząb muśkena wybił, 1/3 miny srebra zapłaci”[2].
Pojawienie się kodeksu Hammurabiego stanowiło wyraźny sygnał świadczący o odchodzeniu od zabobonów oraz usług czarowników i kapłanów na rzecz profesjonalnej opieki medycznej. Kiedy Herodot, wędrowny historyk świata starożytnego, którego relacjom nie można jednak do końca ufać, odwiedził Mezopotamię, zaobserwował, że zawód medyka wykonują częściej osoby świeckie niż duchowne.
Tabliczki pochodzące z VII i VIII wieku p.n.e. dostarczają dowodów na to, iż Babilończycy również byli wyznawcami teorii humoralnej, co oznacza, że stosowane przez nich metody leczenia miały służyć przywróceniu równowagi pomiędzy zdefiniowanymi przez Greków czterema płynami ciała: krwią, żółcią, czarną żółcią i flegmą. Kuracje często miały na celu usunięcie z organizmu trucizny poprzez defekację, oddawanie moczu, pocenie się, wydmuchiwanie wydzieliny z nosa, a w niektórych przypadkach nawet wyciskanie mleka z piersi.
Pomimo uwagi poświęcanej zębom oraz praw regulujących opiekę dentystyczną pod kątem higieny jamy ustnej Babilonia była dziką krainą, o czym świadczy brak dowodów na stosowanie praktyk w obrębie stomatologii chirurgicznej – wyjątek stanowiły sporadyczne ekstrakcje – zachowawczej oraz protetycznej. Zębów ani nie borowano, ani nie plombowano, ani nie wymieniano. Również wynalazki takie jak most czy proteza dentystyczna, postrzegane przez historyków stomatologii jako wyznaczniki postępu cywilizacyjnego, były Babilończykom zupełnie obce.
Dolegliwości jamy ustnej dobrze znali także Asyryjczycy i Persowie, którzy stosowali podobne metody leczenia zębów, jak mieszkańcy Babilonii. Jednak i w ich przypadku nie ma żadnych dowodów na to, że osiągnęli poziom rozwoju cywilizacyjnego umożliwiający doskonalenie sztuki, jaką jest stomatologia odtwórcza.
W Biblii nie znajdziemy zbyt wielu informacji na temat dentystyki. Talmud również nie obfituje w wersety traktujące o leczeniu dolegliwości jamy ustnej, choć pojawia się w nim wzmianka o tym, że Hebrajczycy wyrywali zęby, aczkolwiek mieli do tej formy kuracji negatywny stosunek. Na ból zęba zalecali raczej ssanie ziarenka soli. Gloria i chwała zęba przejawia się również w słynnej zasadzie „oko za oko, ząb za ząb”, a także w rzadziej cytowanej sentencji zawartej w Księdze Wyjścia, wedle której jeśliby ktoś „wybił ząb niewolnikowi swemu lub niewolnicy, winien za ząb uczynić ich wolnymi”[3]. Na stronach Talmudu spisanego pomiędzy II a VI wiekiem n.e. pojawiają się również uwagi na temat robaka zębowego.
KRAINA KATARAKTY I PRÓCHNICY
Do listy plag nękających starożytny Egipt należy dodać ból zęba oraz choroby przyzębia. Dokładne badania mumii wykazały, że próchnica oraz ropnie zaczęły pojawiać się regularnie wśród arystokracji już około 2500 lat przed naszą erą. Narodziny egipskiej klasy uprzywilejowanej zbiegają się z pogorszeniem stanu uzębienia przedstawicieli wyższych sfer. W tamtych czasach utrata zębów, będąca najczęściej efektem chronicznej, rozległej paradontozy – infekcyjnej choroby przyzębia wyniszczającej tkankę kostną – była powszechną bolączką.
Jednak wszelkie tego typu dolegliwości nie wynikały z zaniedbania. Arystokraci mieli osobnych służących, którzy dbali zarówno o włosy, jak i o zęby swoich panów. Czyszczenie jamy ustnej stanowiło nieodzowny element porannych rytuałów – upowszechniło się do tego stopnia, że w języku potocznym „płukanie ust” stało się synonimem śniadania. Lekarze, którzy tworzyli dość liczną grupę zawodową, cieszyli się szacunkiem społecznym, same zęby zaś traktowano poważnie i poświęcano im sporo uwagi. Spośród około 100 specjalizacji co najmniej pół tuzina wiązało się ze stomatologią, praktykowaną w Egipcie najprawdopodobniej już 3000 lat przed naszą erą.
Pierwsze hieroglify przedstawiające „tego, kto zajmuje się zębami”, sięgają czasów faraona Dżesera z III dynastii z okresu Starego Państwa, który panował w XXVII wieku p.n.e. W jednej z mastab znaleziono pięć drewnianych płyt ozdobionych portretami i napisami, z których wynikało, że spoczywający w grobowcu zmarły to Hesy-Ra, „największy spośród lekarzy oraz tych, którzy zajmują się zębami (naczelny dentysta)”. Hieroglif symbolizujący specjalistę od zębów składał się z oka i ułożonego poziomo kła słonia. (Dzięki hieroglifom wiemy też o istnieniu zawodu „opiekuna zębów”przedstawianego za pomocą symbolu podobnego do tego, pod którym krył się „opiekun włosów”).
Oprócz piastowania urzędu naczelnego dentysty Hesy-Ra pełnił również funkcję strażnika korony oraz nadzorcy akt królewskich. Zważywszy na zaszczyty oraz tytuły przyznane zarówno jemu, jak i innym egipskim dentystom, medycy praktykujący sztukę leczenia zębów musieli być darzeni ogromnym szacunkiem. Na przykład Khuwy, wysokiej rangi urzędnik państwowy, był nie tylko naczelnym dentystą, lecz także „znawcą tajników świata organów wewnętrznych” oraz „opiekunem odbytu”.
Pomimo estymy, jaką się cieszyli dentyści, zakres ich działalności był ograniczony. Łagodzili ból będący efektem wszelkiego rodzaju zmian patologicznych oraz stanów zapalnych jamy ustnej, jednak brak dowodów na to, by wyrywali zęby, stosowali protezy czy zastępowali brakujące zęby sztucznymi. Innymi słowy, nic nie wskazuje na to, by nad Nilem praktykowano stomatologię odtwórczą.
Egipcjanie, podobnie jak Babilończycy, początkowo wierzyli, że za ich dolegliwości pełną odpowiedzialność ponoszą duchy. Amulety, zaklęcia, inkantacje i modlitwy, obok wszelkiego rodzaju środków przeczyszczających, lewatyw, puszczania krwi, środków moczopędnych, napotnych oraz ślinopędnych, widniały na liście metod stosowanych podczas postępowania terapeutycznego.
W egipskich źródłach możemy znaleźć wzmianki o „palących ustach”, „krwawym owrzodzeniu” (towarzyszącym, jak sądzono, jednej z odmian szkorbutu), „kuklikowych pęcherzach wewnątrz zębów” oraz przypadłości o nazwie „uxeda” (w przypadku tych dwóch ostatnich chodzi zapewne o ropnie lub bolesną opuchliznę). Medykamenty stosowane w leczeniu problemów stomatologicznych bywały niebezpieczne. Zalecano płukanie jamy ustnej roztworem z kolokwinty. Ta pozyskiwana z suszonego miąższu arbuza kolokwinty silna trucizna to środek przeczyszczający, który według nowożytnych ekspertów „ma tak drastyczne działanie, że nie powinno się go stosować”. A jednak egipscy dentyści przepisywali ów środek, tyle że podczas kuracji zalecali popijanie mikstury „wieczorną rosą”.
RECEPTY NA PAPIRUSIE
Dla dawnych egiptologów sztuka leczenia zębów praktykowana przez mieszkańców Egiptu pozostawała równie tajemnicza i niezgłębiona, jak sam Sfinks czy wyrastające z pobliskich piasków piramidy, które swoim kształtem mogą przywodzić na myśl zęby. Arkana owej sekretnej sztuki zostały odkryte dopiero w 1862 roku, kiedy to niemiecki archeolog Georg Ebers przeprowadził prace wykopaliskowe na terenie tebańskiego akropolu w poszukiwaniu starożytnych artefaktów, które mógłby sobie przywłaszczyć. Pomiędzy kruszącymi się kośćmi udowymi mumii odkrył – uwaga, uwaga! – słynny papirus Ebersa. Powstały około 1500 roku p.n.e., na początku okresu Nowego Państwa (1552–1069 p.n.e.), papirusowy zwój liczący dwadzieścia jeden metrów to kompendium ówczesnej wiedzy medycznej i stomatologicznej sięgającej prawdopodobnie 3500 lat p.n.e. Ten spisany pismem hieratycznym – a nie uciążliwymi i konceptualnie ograniczonymi hieroglifami – tekst zawiera 700 remediów zebranych przez kapłanów. Papirus Ebersa, swoisty kamień z Rosetty dla badań nad historią medycyny, pokazuje, że Egipcjanie byli zaznajomieni z patologią jamy ustnej: w tekście pojawiają się informacje o stanach zapalnych, ropniach dziąsła czy zapaleniu miazgi.
Jedenaście metod leczniczych spisanych na papirusie to przede wszystkim wypełnienia, płyny do płukania jamy ustnej, środki przeznaczone do żucia oraz inkantacje. Szczególną uwagę autorzy poświęcili rozchwianym zębom, gnijącym dziąsłom oraz zmianom patologicznym.
Rozpoczęcie kuracji umacniającej ząb: aminek, żółtą ochrę, miód zmieszać i wypełnić ubytek w zębie.
Inny środek leczniczy leczący ząb zapadający się do otworu w dziąśle: kminek, żywicę drzewa kadzidłowego, [brak tłumaczenia] należy sproszkować i położyć na ząb.
Inny środek leczniczy umacniający ząb: żywicę drzewa kadzidłowego, ochrę, malachit należy sproszkować i położyć na ząb.
Inny środek leczniczy usuwający gangrenę i powodujący gojenie dziąseł: mleko krowie, świeże daktyle, mannę namaczać przez całą noc w rosie, płukać jamę ustną przez dziewięć [dni].
W świecie starożytnym żywica z drzewa kadzidłowego oraz mirra oprócz tego, że stanowiły idealny prezent urodzinowy dla króla, były cennym środkiem leczniczym zarówno w dziedzinie stomatologii, jak i całej medycyny. Wzmianki o obu tych substancjach pojawiają się w papirusie Ebersa. Żywica pozyskiwana z kadzidłowca Boswellia znana była również jako olibanum – określenie to pochodzi z języka hebrajskiego od słowa „lebonah” oznaczającego „mleczny”, ponieważ taką właśnie konsystencję miał sok wypływający z drzewa, zanim stwardniał, przyjmując formę żywicy.
Z kolei mirra, żywica otrzymywana z balsamowca Commiphora abyssinica, wzięła swoją nazwę od córki króla Kinyrasa, władcy Cypru. Historia Myrry, gorącej, kazirodczej miłości córki do ojca, została opisana przez Owidiusza. Jednej nocy pożądająca Kinyrasa Myrra podstępem zajęła miejsce matki w jego łożu i zaszła w ciążę. Gdy ojciec odkrył fortel i jego skutki, wypędził brzemienną córkę na pustynię. Nękana wyrzutami sumienia dziewczyna wznosiła modły do bogów, błagając, by dane jej było opuścić świat zarówno żywych, jak i umarłych. Bogowie wysłuchali jej próśb i zamienili ją w drzewo, któremu nadano jej imię. Mówiono, że jego kojąca żywica to ronione przez Myrrę łzy skruchy.
Choć lecznicze właściwości mirry są wątpliwe, jeszcze w 1951 roku została wymieniona w dziesiątym wydaniu uznanego podręcznika Pharmacology and Dental Therapeutics [Farmakologia i metody leczenia dolegliwości stomatologicznych] jako środek o cennych właściwościach aromatycznych.
Na papirusie Ebersa znajdziemy również całą listę środków przeciwbólowych, takich jak pozyskiwane z makówek opium, rycynus, kalamina, nasiona kminku zwyczajnego i arszenik. Przepis na maść używaną do wyciągania drzazg to typowy reprezentant medycyny naturalnej tamtych czasów: „Zagotuj krew kobiecą i zrób z niej olej. Następnie zabij kreta, ugotuj go, zanurz w przygotowanej zawczasu miksturze i dodaj łajno osła zmieszane z mlekiem. Sporządzoną w ten sposób maść nakładaj, wypowiadając odpowiednią inkantację”.
Oczywiście nie wszystkie medykamenty wymagały tak egzotycznych składników. Innym powszechnie stosowanym lekiem w przypadku całej gamy dolegliwości była „woda, w której uprzednio obmyto fallusa”.
Papirus Edwina Smitha, odkryty w tym samym czasie, co papirus Ebersa, tyle że powstały, według niektórych szacunków, mniej więcej siedemdziesiąt lat wcześniej, wyraźnie dyskredytuje zaklęcia i magiczne formuły, odzwierciedlając ducha epoki rozumu, w której został spisany. Wymienione w nim środki mające na celu uśmierzenie bólu zęba to między innymi okłady z przypominającej błoto papki, którą należy obłożyć bolesne miejsce. Ową miksturę przyrządza się ze składników nadających się zarówno do leczenia, jak i do spożycia, takich jak surowe ciasto, miód, nasiona kopru włoskiego czy cebula. Zawarte w papirusie porady, na przykład dotyczące postępowania w przypadku zwichniętej żuchwy, świadczą o zrębach wiedzy z zakresu ortodoncji.
Winieneś położyć oba kciuki
na krawędziach gałęzi żuchwy
we wnętrzu jamy ustnej,
zaś pozostałe dwie grupy palców
(po cztery każda)
umieścić pod podbródkiem
w sposób taki, ażeby
one gałęzie powróciły na swoje miejsce
następnie winieneś unieruchomić je
opatrunkiem z imru i miodu
który winieneś zmieniać codziennie
aż do czasu ozdrowienia
Papirusy odkryte w późniejszym okresie poszerzyły naszą wiedzę na temat sztuki leczenia zębów praktykowanej w czasach faraonów. Możliwe też, że stały się inspiracją dla hollywoodzkich twórców portretujących tamtą epokę w XX wieku. Każdy, kto widział Borisa Karloffa, który owinięty w bandaże ożywa na ekranie jako mumia, będzie potrafił docenić wartość opisanych w papirusie berlińskim[4] metod walki z bólem zęba o nieokreślonym pochodzeniu:
Spal dwanaście kadzideł, by ich dymem okadzić cierpiącego na ból zęba z powodu whidu. Liście wierzby i suszone liście grochu zetrzyj na proszek w płynie myst i pokrop je słodkim piwem. Cierpiący na ból zęba musi zostać tą miksturą odymiony i namaszczony.
I choć znaczenie słów whidu orazmyst zagubiło się w mrokach historii, zamiłowanie starożytnych Egipcjan do fumigacji znajduje potwierdzenie w wielu tekstach źródłowych. Żaden otwór w ludzkim ciele nie był pomijany, gdyż wszelkiego rodzaju fumiganty przepisywano powszechnie na rozmaite dolegliwości jamy ustnej, odbytu czy też waginy.
Po wizycie w Egipcie Herodot pisał, że aż roi się tam od lekarzy: „Niektórzy zajmują się chorobami oczu, inni doglądają zębów, jeszcze inni znają się na chorobach trawiących wnętrzności, jest też cała rzesza medyków leczących przypadłości mniej zwracające na siebie uwagę”. I choć reputacja Herodota nie czyni jego relacji nazbyt wiarygodną, egipscy dentyści ponad wszelką wątpliwość mieli ręce pełne roboty. W czasach dynastii Ptolemeuszy (320–30 p.n.e.) próchnica przestała być rzadkością wśród przedstawicieli ludu. Drastyczne pogorszenie się stanu jamy ustnej Egipcjan zbiegło się z upadkiem ich cywilizacji.
EKSTRAKCJA NA WSCHODZIE
Starożytni Chińczycy również doskonale wiedzieli, co to próchnica i ya-tong – czyli po prostu ból zęba. Dysponowali zaskakująco zaawansowaną wiedzą z zakresu stomatologii, a co za tym idzie, znali się na dolegliwościach jamy ustnej znacznie lepiej niż większość współczesnych im kultur.
Za ojca chińskiej medycyny uznaje się Huang Di, znanego również jako Żółty Cesarz. Księga jego autorstwa zatytułowana Kanon medycyny chińskiej powstała najprawdopodobniej około 2700 p.n.e., lecz klasyczna wersja tego traktatu została opublikowana dopiero w III wieku p.n.e. Jednakże inny pionier chińskiej medycyny, mityczny cesarz Shennong (ok. 3700 p.n.e.), w swoich tekstach poświęcał zębom znacznie więcej uwagi. Jego Shennong Bencaojing [Księga ziół Shennonga] to istny róg obfitości, jeśli chodzi o metody leczenia rozmaitych schorzeń (poprawiona wersja tego dzieła została wydana ponownie w latach pięćdziesiątych XX wieku). Na ból zęba zalecał płyny do płukania ust, masaże, leki ziołowe, środki przeczyszczające oraz akupunkturę.
W chińskich tekstach medycznych znajdziemy dziewięć odmian ya-tong oraz siedem rozpoznawalnych chorób dziąseł. Dziurę w zębie (chung choo) tłumaczono obecnością robaka zębowego, choć teoria humoralna również miała swoich zwolenników. Według źródeł niektórzy medycy w starożytnych Chinach uważali, że przyczyną stomatologicznych dolegliwości było „nadmiernie bujne życie seksualne”. To przekonanie stanowiło zapewne pokłosie teorii humoralnej, zgodnie z którą zarówno niedobór, jak i zbyt wysoki poziom płynów ustrojowych powodowały liczne dolegliwości.
Kuracje zalecane w przypadku bólu zęba czasami w sposób zupełnie niewytłumaczalny łączyły w sobie całkiem racjonalne metody z dość osobliwymi pomysłami. Oto jedna z nich: „Upiecz czosnek i zgnieć go zębami, następnie dodaj do niego posiekane nasiona chrzanu lub saletrę i zmieszaj z ludzkim mlekiem; z powstałej pasty uformuj pigułkę i wsadź ją do nosa, w dziurkę znajdującą się po przeciwnej stronie do ogniska bólu”.
Jeśli ból nie przechodził, stosowano arszenik w postaci maleńkiej pigułki, którą umieszczano w pobliżu zęba. Trucizna zazwyczaj uśmierzała ból, przy okazji uśmiercając nerw, przyległe tkanki, a czasem i samego pacjenta.
Kolejną metodą walki z problemami natury stomatologicznej była akupunktura, praktykowana w przypadku całej masy innych dolegliwości zdrowotnych, toteż można ją zaliczyć do grona najstarszych form chirurgii jamy ustnej. Z 388 punktów na ludzkim ciele, które w rękach specjalisty od akupunktury stawało się swoistą poduszeczką do igieł, dwadzieścia sześć odpowiadało za uśmierzanie bólu.
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że na Dalekim Wschodzie parano się także stomatologią kosmetyczną. Marco Polo w swoim słynnym dzienniku z podróży Opisanie świata (wydanym w 1295 roku) donosił, że w Karbandan na południu Chin „zarówno mężczyźni, jak i kobiety zamieszkujący tę prowincję mają w zwyczaju pokrywać swoje zęby cienkimi, idealnie dopasowanymi do ich kształtu płytkami złota, które noszą na stałe”.
Japońskie metody leczenia zębów niewiele różniły się od chińskich, choć w przypadku przeciwdziałania bólowi Japończycy wykazywali większą skłonność do zwalczania ognia ogniem – innymi słowy stosowali termopunkturę. Tkankę, którą trawił stan zapalny, przyżegali za pomocą podpalonej bylicy pospolitej albo zwitków bawełny, wełny oraz innych materiałów palnych, które przykładali do zmienionego chorobowo miejsca. Ekstrakcje przeprowadzano w Japonii gołymi rękami, a ściślej palcami: ćwiczono, wyrywając drewniane kołki wbite w deski.
W POSZUKIWANIU DENTYSTYCZNEJ NIRWANY
Za wyszczerbionymi, ostrymi niczym brzytwa kłami Himalajów w okresie od 4000 do 3000 tysięcy lat p.n.e. rozwinęła się inna, stomatologicznie zaawansowana kultura. W tym czasie pojawiły się pierwsze Wedy, święte księgi hinduizmu należące do najstarszych sanskryckich tekstów religijnych. Jedna z nich, Ajurweda, przedstawia dzieje medycyny indyjskiej. Znajdują się w niej także traktaty dotyczące stomatologii oraz anatomii jamy ustnej, jej patologii, higieny oraz metod leczenia. Na kartach tych tekstów pojawiają się również wzmianki o robaku zębowym wraz z inkantacjami mającymi na celu jego wyplenienie, podobnymi do tych, które zawiera egipski papirus Anastasi I powstały 1000 lat p.n.e.
W Wedzie Wisznu, której nazwa pochodzi od imienia jednego z ważniejszych bóstw panteonu hinduistycznego, cały sześćdziesiąty pierwszy rozdział poświęcony jest metodom czyszczenia zębów. Najpopularniejszym przeznaczonym do tych celów narzędziem była dantakashtha wykonana z postrzępionej na czubku gałązki któregoś z aromatycznych krzewów. Dużą wagę przykładano również do samego rytuału szorowania zębów.
Hinduscy chirurdzy szczękowi tamtej ery leczyli pacjentów cierpiących na upa kusa (czyli paradontozę albo wszelkie zmiany zwyrodnieniowe kości u podstawy zęba, którym często towarzyszy wydzielanie się ropy). Podejmowali także walkę z kirimi danta, czyli próchnicą, oraz przeprowadzali ekstrakcję zębów. Usuwanie kamienia nazębnego było kolejną usługą dostępną w owym czasie. Jubilerzy specjalizowali się w podwiązywaniu rozchwianych zębów, żeby je unieruchomić. Ogólnie rzecz ujmując, narzędzia służące do wyrywania zębów oraz inne przyrządy stomatologiczne pochodzące z tamtej epoki opisywano jako „konstrukcyjnie zaskakująco nowoczesne”.
W czasach mędrca Atreyi – czyli mniej więcej w VI wieku p.n.e. – indyjski chirurg Sushruta stworzył swoje wiekopomne dzieło Sushruta Samhita [Kompendium Sushruty], jeden z podstawowych tekstów medycyny indyjskiej. Sushruta opisał sześćdziesiąt pięć chorób jamy ustnej i precyzyjnie zdefiniował kategorie, do jakich należało zaliczyć każdą z nich. Jako jeden z pierwszych propagatorów higieny jamy ustnej niczym echo powtarzał zalecenia zawarte w Wedach: „Należy wczesnym rankiem płukać i czyścić zęby. Szczoteczka winna być wykonana ze świeżo zerwanej, pozbawionej sęków gałęzi, długiej na dwanaście palców i grubej na szerokość małego palca”.
Ponadto zalecał stosowanie na co dzień pasty sporządzonej z miodu, oleju oraz innych składników. W jego traktacie znalazły się też opisy narzędzi chirurgicznych, w tym kleszczy używanych do ekstrakcji zębów.
Im więcej czasu poświęcimy rozważaniom na temat boskiego dziedzictwa stomatologicznego Indii, tym wyraźniej dostrzeżemy podobieństwo pomiędzy wieloramiennymi bóstwami hinduizmu a współczesnymi zabiegami dentystycznymi „na cztery ręce”.
ŚWIĘTY ZĄB
Dziś na subkontynencie indyjskim ząb będący źródłem pierwotnej mocy oraz symbolem życia nadal traktuje się jako obiekt kultu. Jego pokrytym szkliwem ucieleśnieniem jest Święty Ząb Buddy, skarb, który, cytując doktora Hermanna Prinza, cenionego historyka, naukowca i autora książki Dental Chronology [Chronologia dentystyki],„był przyczyną niezliczonych wojen i pielgrzymek”.
Perakara, jedna z najpilniej strzeżonych i najświętszych relikwii na świecie, przechowywana jest w srebrnej szkatule skrywanej przez sześć kolejnych szkatuł, zamkniętych jedna w drugiej, w Sri Dalada Maligawa – świątyni Zęba Buddy – w Kandy na Sri Lance. Każdego roku w księżycowym miesiącu esala (który wedle naszego kalendarza przypada na lipiec lub sierpień) z okazji Święta Słoni ząb zostaje zabrany ze świątyni i nocą, podczas pełni księżyca, wędruje ulicami miasta, niesiony w uroczystej procesji, w której obok ludzi kroczy ponad setka słoni.
Na początku XX wieku Sri Lanka, w owym czasie funkcjonująca pod nazwą Cejlon, była jednym z portów pośrednich na trasie pierwszego, jak zapewniali jego organizatorzy, pasażerskiego rejsu dookoła świata. Na pokładzie statku znalazł się dentysta H.L. Ambler, który podczas postoju na Cejlonie udał się do świątyni, by obejrzeć świętą relikwię. W swojej dentocentrycznej relacji z morskiej wyprawy dookoła globu, zatytułowanej Around the World Dentistry [Stomatologia na świecie], opisał Ząb Buddy w następujących słowach: „[mierzy] około ośmiu centymetrów, a jego szerokość jest proporcjonalna do długości. Odnosząc się do obecnego stanu wiedzy z zakresu ludzkiej anatomii, nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, jak to możliwe, by człowiekowi mógł wyrosnąć taki ząb”.
Prześledzenie historii owej relikwii przynosi wyjaśnienie tej zagadki. Jak głosi legenda, ząb trafił na wyspę około 360 roku n.e. za sprawą pochodzącej z Kalingi księżniczki Hemamali, która ukryła go we włosach i tym sposobem wywiozła z Indii, co zapoczątkowało falę ciągnącej się wiekami przemocy. Tysiąc lat później, w 1315 roku, Malabarczycy zdołali odbić świętą relikwię i przywieźć ją do Indii, gdzie jednak nie zabawiła długo, gdyż kilkadziesiąt lat później władca Cejlonu Bahu III ponownie ją wykradł.
Około roku 1500 ząb przeszedł w posiadanie Portugalczyków, kiedy ci podbili wyspę. Chcąc położyć kres toczonym o niego krwawym walkom, wywieźli go do Goa, gdzie w obecności wicekróla oraz dworzan został spalony przez arcybiskupa. Spopielone resztki zęba wrzucono do morza.
Jednakże zupełnie niezrażony tym faktem Vikrama, władca Sri Lanki, kazał wykonać z kawałka przebarwionej kości słoniowej replikę zęba, dwudziestokrotnie przewyższającą rozmiarem ludzki ząb, i wzniósł okazały pałac, w którym jest dziś przechowywana. Tak więc doktor Ambler się nie mylił: ząb nie pochodzi nie tylko od Buddy, ale nawet i od człowieka. A jednak ten powszechnie znany fakt zupełnie nie przeszkadza wiernym w okazywaniu mu czci.
Drugi domniemany Ząb Buddy jest w posiadaniu Chińczyków. W 1996 roku został wypożyczony buddyjskiej świątyni Kaba Aye w Mjanmie (dawnej Birmie), regularnie odwiedzanej przez wysokich rangą urzędników reżimu wojskowego. Tysiące pielgrzymów ustawiały się codziennie w kolejce, by zobaczyć ów obiekt kultu. Idea buddyjskiego wewnętrznego spokoju, który wiedzie do oświecenia, została wykpiona, gdy w świątyni podłożono dwie bomby. Rząd Mjanmy oskarżył nieznanych sprawców o próbę osłabienia relacji z Chinami – największym dostawcą broni do Mjanmy – poprzez zniszczenie relikwii. Pięć osób zginęło, natomiast ząb wyszedł z zamachu bez szwanku.
KORZENIE ZACHODNIEJ STOMATOLOGII
Stomatologicznie zaawansowana cywilizacja pojawiła się na terenie Italii w pierwszym tysiącleciu przed narodzinami Chrystusa. O wysokim poziomie wiedzy na temat zębów świadczy fakt, że mieszkańcy tego obszaru stosowali sztuczne zamienniki brakujących fragmentów uzębienia – w tym akurat przypadku uzupełnieniami protetycznymi, z których korzystali, były mosty. Pozostałości takiego rozwiązania odkryte w libańskim mieście Sydon mogą wskazywać na to, że żeglujący po morzach Fenicjanie znali sztukę protetyki dentystycznej. Jednak pierwszy niezbity dowód, pochodzący z okresu pomiędzy 1000 a 400 rokiem p.n.e., zostawili po sobie Etruskowie, mieszkańcy Etrurii rozciągającej się na wzgórzach współczesnej Toskanii.
Niewiele wiadomo na temat tego niewielkiego, historycznie poprzedzającego Rzymian ludu. Jednak z dentystycznego punktu widzenia Etruskowie byli wysoce zaawansowani: mosty, które wykonywali ze złotych obręczy i naturalnych zębów, „zaliczały się do grona największych wynalazków wczesnej protetyki”. Stosowane współcześnie mosty są potomkami etruskich protez. Most to po prostu zastępczy ząb – lub zęby – umocowany na dostawce protetycznej i, jak sama nazwa wskazuje, zaczepiony z obu stron o sąsiednie zdrowe zęby w charakterze podpory.
Nawet starożytni Grecy nie osiągnęli takiej wprawy w sztuce leczenia. Kiedy dopadała ich choroba, szukali ratunku w magii i modlitwie, najczęściej odwiedzając w tym celu świątynie poświęcone Asklepiosowi (znanemu również jako Eskulap), uchodzącemu za syna Apolla, choć w kwestii rodowodu boga medycyny panuje pewna konfuzja. Cyceron wspomina o trzech bóstwach, które nosiły to imię. Jeden z nich, syn Arsipussa, pokazał światu, jak wyrywać zęby i puszczać krew. Z kolei Homer opisuje w Odysei Asklepiosa z krwi i kości jako tesalskiego wodza i przede wszystkim utalentowanego chirurga, który swymi ludzkimi rękami czynił godne boga cuda, opatrując rannych Greków pod murami Troi.
Z czasem liczba bogów noszących imię Asklepios rosła, a co za tym idzie, wznoszono ku jego czci coraz więcej świątyń dla chorych i niedołężnych. Zachodnia tradycja leczenia zębów narodziła się jako jedna ze sztuk uzdrawiania praktykowanych w tych świątyniach. Jedną z najsłynniejszych był Asklepiejon na wyspie Kos, gdzie w 460 roku p.n.e., podczas osiemdziesiątej Olimpiady, przyszedł na świat Hippokrates, ojciec zachodniej medycyny. I to właśnie tu, w świątyni hołdującej zabobonom, magii i szarlatanerii, zdobył lwią część swojej medycznej wiedzy – której zresztą większość wkrótce odrzucił.
Powołując się na pokrewieństwo z Asklepiosem z Tesalii (wedle niektórych obliczeń dzieliło ich siedemnaście pokoleń), Hippokrates przekonywał, że medycyna powinna odciąć się od praktyk magicznych i kapłańskich, tym samym stawiając pierwsze kroki na drodze do sekularyzacji zachodniej sztuki leczenia chorych. Odrzuciwszy prymitywną koncepcję, wedle której źródłem wszelkich dolegliwości były duchy, opowiedział się za teorią humoralną mówiącą o czterech płynach w ludzkim ciele, stanowiących podstawę zarówno zdrowia, jak i choroby. Dopełniła ją teoria pneumatyczna, wzbogacając koncepcję humorów o kolejne elementy, takie jak ciepło, chłód, wilgoć i suchość, dzięki czemu było możliwe prawidłowe rozpoznanie przyczyny wielu zaburzeń – chodziło o przekrwienie. Dlatego w celu kontrolowania płynów ustrojowych oraz związanych z nimi nieprawidłowości puszczanie krwi stało się standardowym zabiegiem medycznym, który przetrwał do XX wieku.
Doktryna hippokratejska doprowadziła do stopniowego wypierania świątyń Asklepiosa przez „punkty lecznicze”, z których każdy specjalizował się w innej dolegliwości. Owe punkty wyrastały wszędzie jak grzyby po deszczu, przyciągając całe rzesze chorych i niedomagających. Być może to właśnie w jednym z takich miejsc narodziła się na Zachodzie stomatologia jako niezależna praktyka medyczna.
Hippokrates przywiązywał ogromną wagę do schorzeń natury dentystycznej, toteż w swoich pismach sporo uwagi poświęcał chorobom atakującym zęby i dziąsła. Jego zdaniem próchnica była po części spowodowana indywidualnymi predyspozycjami pacjenta, a po części korozyjnym działaniem brudu i resztek jedzenia zalegających wokół osłabionych już zębów. By pozbyć się powstającej przy tym ropnej wydzieliny, zalecał kauteryzację oraz stosowanie środków ściągających. Ponadto skonstruował prymitywne kleszcze ekstrakcyjne oraz inne narzędzia dentystyczne.
Praktyka wyrywania zębów przez starożytnych Greków stanowi kolejny krok na drodze rozwoju sztuki stomatologii, choć nazwa używanego w tym celu narzędzia brzmiała jak nazwa jakiegoś potwora z Odysei: odontagogon lubplumbeumodontagogon. Najbardziej klasyczny egzemplarz takiego przyrządu wisiał ponoć w świątyni Apollina w Delfach. Przypominające nadwymiarową parę szczypiec kleszcze ekstrakcyjne wykonano z kowalnego ołowiu (łac. plumbum). Zdaniem niektórych ich wysoce plastyczna konstrukcja odzwierciedlała przekonanie Greków, że jedynie zęby mocno rozchwiane, które można było wyrwać za pomocą narzędzia wykonanego z tak miękkiego materiału, nadawały się do usunięcia. (Hippokrates radził, by nie wyrywać zęba, którego nie da się usunąć za pomocą ołowianych kleszczy). Jednak wiele wskazuje na to, że delfijski odontagogon był jedynie modelem, na którym wzorowano kleszcze mniejsze, wykonane z twardszego materiału.
Opis ekstrakcji przy użyciu takich kleszczy, który wyszedł spod pióra Hippokratesa, to najprawdopodobniej pierwszy opis zabiegu dentystycznego, jaki możemy znaleźć w źródłach pisanych. Hippokrates badał również związki pomiędzy jamą ustną, fizjonomiką i zdrowiem.
„Pośród tych posiadających długą, owalną czaszkę – pisał grecki lekarz – są tacy, którzy mają grube szyje [...] u innych zaś występuje silnie wygięty łuk podniebienia, ich nieregularnie rozmieszczone zęby nachodzą na siebie, co powoduje silne bóle głowy i wycieki z ucha”.
Jednakże teksty Hippokratesa dotyczące problemów dentystycznych zawierają poważne błędy. Uważał na przykład, że mężczyźni mają więcej zębów niż kobiety, co, jak zauważył jeden z historyków, stanowiło niezbity dowód na brak doświadczenia z pierwszej ręki: „[Hippokrates] nie przeprowadzał osobiście najprostszych badań, takich jak choćby zajrzenie do jamy ustnej pacjenta”.
Arystoteles (384–322 p.n.e.) także zajął się zębami w swoich rozważaniach na temat człowieka i wszechświata. Jako że parał się dopiero kiełkującą anatomią porównawczą, w dziele zatytułowanym O częściach zwierząt poświęcił im cały rozdział. Zawarł w nim pierwszą naukową analizę budowy jamy ustnej, choć, jak sugeruje tytuł traktatu, zęby, o których pisał, należały do zwierzęcia (konkretnie świni), a nie do człowieka. Opisał zarówno elementy układu krwionośnego dostarczającego krew do dziąseł, jak i procedurę ekstrakcji. Jeśli chodzi o sam zabieg, skupił się przede wszystkim na zasadzie działania kleszczy (sideros), podkreślając pożytek płynący z „dwóch dźwigni o tym samym punkcie podparcia, ale o przeciwnych zwrotach”. Obserwacji tej dokonał sto lat przed sformułowaniem zasady dźwigni, tak więc można uznać, że to zębom zawdzięczamy pierwsze naukowe wyjaśnienie zasady działania tego prostego mechanizmu, której odkrycie przypisuje się Archimedesowi. Jeśli jednak chodzi o liczbę zębów, Arystoteles, podobnie jak Hippokrates, nie popisał się, twierdząc, że mężczyźni są w tym względzie szczodrzej obdarzeni przez naturę niż kobiety.
DENTUS MAXIMUS
Wielkość Rzymu odzwierciedlał stan jamy ustnej jego prominentnych obywateli, których protezy oraz inne widoczne ślady zabiegów dentystycznych stanowiły szczytowe osiągnięcie sztuki leczenia zębów w świecie antycznym. Rzymianie, słynący z budowy dróg, mostów oraz wspaniałych gmachów, równie dobrze radzili sobie z inżynierią na znacznie mniejszą skalę, w ograniczonej przestrzeni jamy ustnej. Skonstruowali koronę muszelkową ze złota, opracowali nowe metody unieruchamiania rozchwianych zębów, a także z rozmaitych materiałów, w tym kości, drewna bukszpanowego oraz kości słoniowej, tworzyli sztuczne zamienniki prawdziwych zębów.
Wiele dowodów rzymskiej maestrii stomatologicznej przetrwało do dziś, choć właścicieli tych usprawnień często poddawano kremacji. Zgodnie z panującym zwyczajem, zanim spalono ciało zmarłego, usuwano wszelkie protezy, które później w nienaruszonym stanie grzebano wraz z prochami. Wysocy urzędnicy państwowi uznawali ten obrządek za marnotrawstwo, gdyż wszelkie tego typu uzupełnienia protetyczne robiono ze złota, władzom Rzymu zaś zależało na tym, by chronić zasoby tego drogocennego metalu. Toteż gdy na fali żądań plebejuszy domagających się spisania prawa zwyczajowego w 450 roku p.n.e. doszło do konsolidacji owego prawa w postaci dwunastu tablic, temat protez również został w nich ujęty. „I złota takoż dołączać nie należy do tychże (zwłok); jednakże nie będzie uznany za niezgodny z prawem pochówek ani kremacja zwłok ze złotem, w którym zęby zostały osadzone”. Innymi słowy, urzędnicy nie widzieli potrzeby bezczeszczenia zwłok, dlatego złota na stałe połączonego z zębami nie trzeba było usuwać. Natomiast wszelkie dające się oddzielić od reszty ciała protezy ze złotem należało wyjąć przed dokonaniem kremacji, zanim szczątki trafiły do grobu. Ponadto, według nowo ustanowionego prawa karano grzywną każdego, kto wybił ząb zarówno wolnemu obywatelowi, jak i niewolnikowi. Prawa spisane na dwunastu tablicach stanowią zatem najstarsze źródło wiedzy na temat praktykowanej w Rzymie dentystyki.
W I wieku naszej ery pacjent stomatologiczny w Rzymie mógł wybrać jedną spośród trzech opcji: medyka specjalizującego się w sztuce leczenia dolegliwości jamy ustnej,wyrwizęba albo cyrulika. Przedstawiciele rzeczonych profesji mieli pełne ręce roboty. Gdyby Marek Antoniusz z dramatu Szekspira poprosił rodaków o użyczenie mu zębów zamiast uszu, przekonałby się, że próchnica oraz inne infekcje dentystyczne były prawdziwą bolączką Rzymian. W charakterze płynu do płukania ust zalecano pierwszy poranny mocz, najlepiej pozyskany od młodzieńca. Jak zasugerował pewien historyk, „być może to właśnie ci młodzi chłopcy, którym płacono za ów płyn, są antenatami współczesnych dentystów”.
Podobnie jak Grecy, Rzymianie również dokonywali ekstrakcji. Narzędzie, jakie stosowali w tym celu, dentiducem, było wzorowane na greckich kleszczach. Chcąc poddać się temu zabiegowi, należało udać się do wyrwizęba. Natomiast wszelkie inne usługi lecznicze, których nie oferował profesjonalny lekarz, uznając je za niegodne kunsztu medycznego, w tym puszczanie krwi, leczenie pijawkami, a także stawianie baniek oraz korygowanie kształtu zębów, wykonywał cyrulik. Stawianie baniek – metoda leczenia bazująca na teorii humoralnej – polegało na zasysaniu przy użyciu specjalnych akcesoriów krwi znajdującej się w tkankach. W tym celu najczęściej przykładano bezpośrednio do skóry rozgrzaną bańkę i czekano, aż ostygnie.
Zaplombowanie pierwszego zęba w historii miało miejsce najprawdopodobniej na początku I wieku n.e. i przeprowadził je rzymski lekarz i encyklopedysta Aulus Cornelius Celsus (25 p.n.e. – 50 n.e.). Wypełnienia z surowych włókien bawełny i ołowiu stosował zazwyczaj w zupełnie innym celu: umieszczał je w ubytkach po to, żeby mieć na czym oprzeć kleszcze podczas ekstrakcji, a jednocześnie by uchronić usuwany ząb przed pęknięciem.
Celsus w swych pismach sporo uwagi poświęcał tematom związanym ze stomatologią. Uważał, że ból zęba oraz ropnie „śmiało można zaliczyć do grona najstraszliwszych katuszy” i dla chwili wytchnienia zalecał spożywanie narkotycznego koktajlu z cynamonu, mandragory, opium z maku lekarskiego i kastoreum (wydzieliny gruczołów skórnych bobra). W liczącym osiem tomów dziele De medicina [O medycynie], jego jedynym traktacie, jaki przetrwał do dziś, znajdują się szczegółowe opisy leczenia dolegliwości stomatologicznych. I choć pisma Celsusa doczekały się wydania dopiero w 1478 roku, w połowie XX wieku było to wciąż najczęściej wznawiane w historii dzieło z zakresu medycyny.
Celsus postrzegał stan jamy ustnej jako odzwierciedlenie stanu zdrowia całego organizmu. „Jeśli wrzody w ustach opanuje gangrena – pisał – w pierwszej kolejności należy upewnić się, czy reszta ciała nie jest w złej kondycji. Jeżeli tak, trzeba temu zaradzić, a dopiero potem zająć się leczeniem wrzodów”.
W ramach kuracji zalecał płukanie jamy ustnej octem, stosowanie środków ściągających, a także żucie miąższu niedojrzałych gruszek i jabłek. Alternatywna metoda była mniej przyjemna: „Gdy jednak wszelkie medykamenty zawiodą, należy przeprowadzić kauteryzację wrzodu za pomocą rozgrzanego do czerwoności żelaza”. Stosowanie arszeniku również zaliczało się do praktykowanych w tamtej epoce terapii.
Ekstrakcja, zdaniem Celsusa, powinna rozpocząć się od całkowitego oddzielenia dziąsła od powierzchni zęba, co w czasach sprzed narkozy oraz farmakologicznych środków znieczulających musiało być niezwykle bolesnym zabiegiem. Następnie należało ręcznie rozruszać ząb na tyle, by dało się go wyrwać albo palcami, albo skonstruowanymi przez Greków kleszczami o wąskiej końcówce, zwanymi rhizagra. Silne krwawienie, do którego nieraz dochodziło w następstwie tego zabiegu, świadczyło o złamaniu fragmentu żuchwy. Odpryski kości usuwano, robiąc głębokie nacięcie w dziąśle, by móc się do niej dostać. Wedle Celsusa rekonwalescencja pacjenta poddanego ekstrakcji trwała od dwóch do trzech tygodni.
ROBAK ZĘBOWY RUSZA NA ZACHÓD
Mniej więcej w tym okresie – około 41 roku n.e. – robak zębowy oficjalnie wkroczył na karty zachodniej literatury stomatologicznej, importowany do Europy przez Skryboniusza Largusa w dziele De compositione medicamentorum [O sporządzaniu leków], pierwszym receptariuszu świata zachodniego. Largus rozpowszechnił teorię, wedle której to robak zębowy ponosił odpowiedzialność za próchnicę i ból zęba. Owa koncepcja przetrwała w zachodniej myśli stomatologicznej głównego nurtu aż do późnego średniowiecza, wśród prostego zaś ludu znacznie dłużej.
W dziele Largusa znajdziemy również opis standardowej metody leczenia stosowanej w tamtym okresie: należało ułożyć nasiona oraz wysuszone liście lulka czarnego (Hyoscyamus niger) na rozżarzonych węglach i wdychać opary, które miały przepędzić robaka zębowego z dziury. Nieprzypadkowo używano do tego celu lulka czarnego, który ma właściwości narkotyczne. Jego opary bez wątpienia przynosiły ukojenie, działanie nasenne zaś prawdopodobnie sprawiało, że popiół, jaki zostaje po spaleniu jego nasion, mógł przypominać robaki. Spopielone resztki, podtykane pod nos ofiarom bólu zęba, przez wieki służyły jako dowód zarówno na istnienie robaka zębowego, jak i na skuteczność metody leczenia.
Largus jako pierwszy opisał sposób pozyskania opium z makówek. Ponieważ pełnił funkcję nadwornego dentysty cesarza Klaudiusza, swoim czytelnikom przybliżył także zabiegi higieniczne jamy ustnej praktykowane przez Messalinę, okrytą złą sławą żonę władcy, znaną głównie ze swego wiecznie niezaspokojonego apetytu seksualnego. Stosowany przez nią proszek do czyszczenia zębów był mieszaniną mastyksu chijskiego, salmiaku rodzimego (chlorku amonu) oraz kalcynowanych rogów jelenia. Ten ostatni składnik, z pewnością dodawany do mikstury ze względu na swoje właściwości ścierające, być może – w związku z renomą silnego afrodyzjaka – mógłby posłużyć również jako klucz do wyjaśnienia przejawianej przez cesarzową nieokiełznanej żądzy rozkoszy cielesnych. Jeśli rzeczywiście tak było, historycy powinni wpisać środek do czyszczenia zębów na listę przyczyn zepsucia moralnego, choć niekoniecznie oralnego, w Cesarstwie Rzymskim.
Cała masa błędnych informacji weszła do zachodniego kanonu wiedzy stomatologicznej również za sprawą Gaiusa Pliniusa Secundusa zwanego Starszym (23–79 n.e.), encyklopedysty i historyka wykazującego skłonności do konfabulacji. Z dzisiejszej perspektywy łatwo jest kwestionować jego relacje, jednak w czasach, w których żył i tworzył, teksty takie jak przytoczony poniżej fragment mogły się wydawać całkiem wiarygodne:
Na wielu zaś górach [Indii] mieszka podobno rodzaj ludzi z psiemi głowami: ten okrywa się skórami zwierząt, szczeka, zamiast wydawania głosu ludzkiego, a uzbrojony pazurami żyje z polowania i łowienia ptaków. [...] Podobnież ma być rodzaj ludzi, zwany Monokolwami, o jednej nodze, dziwnej chyżości w skakaniu [...]. Na zachód [...] są niektórzy ludzie bez szyi, mający oczy na ramionach[5].
Ze 160 ksiąg, jakie wyszły spod jego pióra, przetrwała jedynie Historia naturalna, encyklopedia składająca się z trzydziestu siedmiu tomów, z której możemy zaczerpnąć na przykład takie oto mądrości życiowe:
W zębach ludzkich znajduje się pewien jad. Albowiem trzymając je obnażone naprzeciw zwierciadła, tępią jego blask, a młode, niewypierzone jeszcze gołębie, zdychają od tego. [...] Dziki oset, zioło rosnące w pobliżu rzek, to siedlisko małego robaka, który ma moc uśmierzania bólu zęba, jeśli zgładzić go i wetrzeć w bolesne miejsce lub zanurzyć w wosku i umieścić w ubytku.
Dalej Pliniusz przekonywał, że jeśli pierwszy ząb, jaki wypadł kobiecie, nie dotknął ziemi, mogła stosować go jako środek zapobiegający bólom części intymnych, nieustannie nosząc przytroczony do bransoletki. I podobnie jak greccy uczeni przed nim, był przekonany, że „mężczyzna ma trzydzieści dwa zęby, kobieta nieco mniej, ich większa liczba zaś jest oznaką długowieczności”.
Pliniusz opisywał także remedia popularne w medycynie ludowej, które on sam również polecał. Jednym z nich była metoda leczenia bolesnych dziąseł polegająca na drapaniu ich zębem mężczyzny, który zginął brutalną śmiercią. Rozchwiane zęby wzmacniano za pomocą żaby przywiązanej do szczęki. By zapobiec bólowi, jak sugerował Pliniusz, należało dwa razy w miesiącu zjeść całą mysz. Jeżeli natomiast ból już zdążył zaatakować, radził „ugryźć kawałek drewna z drzewa rozdartego przez piorun” albo „dotknąć ząb kością czołową jaszczurki schwytanej podczas pełni księżyca”. Soki wyciskane z roślin hodowanych we wnętrzu ludzkiej czaszki również zajmowały wysoką pozycję na jego liście środków przeciwbólowych.
Jak zauważył jeden z historyków, „domorośli znachorzy parający się leczeniem zębów prawdopodobnie oszukiwali, sprzedając fragmenty drzew, w które wcale nie trafił piorun, kości jaszczurek łapanych podczas innych faz księżyca oraz wyciągi z roślin sadzonych w czaszkach rozmaitych zwierząt, jakie tylko udało im się znaleźć”.
OKO ZA KŁAMSTWO, ZĄB ZA PRAWDĘ
Wziąwszy pod uwagę ignorancję oraz naiwność, jaka biła z pism Pliniusza Starszego, nie może dziwić, że przekonanie o tym, jakoby to duchy i demony sprowadzały na człowieka chorobę, miało się dobrze wśród starożytnych. Na przykład wypowiedzenie kłamstwa, jak wierzono, pociągało za sobą natychmiastowe wymierzenie kary przez bogów w postaci urazu albo utraty zęba, oka lub każdej innej części ciała. W Odzie do Baryny autorstwa Horacego, poety rzymskiego tworzącego w I wieku naszej ery, możemy odnaleźć aluzję zarówno do powyższej teorii, jak i poglądu, że piękno czyni człowieka ślepym na najbardziej jaskrawe oznaki wiarołomności i nieodpowiedzialności:
O gdyby zdrady twoje Baryno
Raz zasłużoną odniosły karę,
I w buzi ząbek poczerniał ino
Lub zlazł paznokieć! Dałbym ci wiarę[6].
Pomimo władzy przesądu i ignorancji w dziedzinie stomatologii dokonywał się postęp. Pod koniec I wieku naszej ery Archigenes (81–117 n.e.), grecki lekarz pochodzący z Syrii, który należał do medycznej elity Rzymu, twierdził, że w niektórych przypadkach ból zęba jest symptomem choroby toczącej go od wewnątrz, tuż przy korzeniu. Gdy w jego gabinecie pojawiał się pacjent z przebarwionym zębem, całkowicie odpornym na powszechnie stosowane w takich razach kuracje, za pomocą wynalezionego przez siebie trepanu – cylindrycznego, zakończonego okrężną piłą narzędzia do wywiercania otworów w kości – otwierał ząb aż do komory miazgi, by uwolnić zebrane w niej złe soki, czyli, ujmując to nieco bardziej współczesnym językiem, zgromadzoną w zębie ropę.
Galen (Claudius Galenus, 130–200 n.e.), jeden z najsławniejszych i uznanych ludzi medycyny w starożytnym Rzymie, przypisywał ból zęba „wewnętrznym działaniom zjadliwych, niszczycielskich humorów”. Uważał, że „powstaje on na tej samej zasadzie, co wrzód skórny pojawiający się bez żadnych zewnętrznych przyczyn”.
To przekonanie bez wątpienia plasuje go w obozie wyznawców teorii humoralnej. Tego urodzonego w Pergamonie w Azji Mniejszej medyka, który pobierał nauki w Aleksandrii, uznaje się dziś za jednego z najbardziej utalentowanych badaczy nauk przyrodniczych świata starożytnego. Jako pierwszy zidentyfikował i nazwał siekacze, a także odkrył nerwy znajdujące się w tkance miazgi zęba.
Chociaż jednak zaliczał się do grona wyjątkowo zdolnych anatomów, kilka z jego teorii dotyczących zębów było całkowicie chybionych. Co prawda sklasyfikował kości i zęby, uważał jednak, że są one odpowiedzialne za wrażenia smakowe, a także mają zdolność samoistnej regeneracji, wystarczy tylko dostarczyć im odpowiednich składników odżywczych. Co więcej, rekomendowane przez niego metody lecznicze również są mocno dyskusyjne: w charakterze środka przeciwbólowego zalecał nacieranie dziąseł mlekiem suki lub mózgiem zająca, a jeśli jeden ząb był dłuższy od pozostałych, radził, by go upiłować, nie zważając na jego ułożenie względem przeciwległego zęba na dole lub na górze.
Także inny znany rzymski lekarz Paweł z Eginy nie omieszkał przelać swoich teorii na papier. W dziele zatytułowanym Epitomae medicae libri septem [Medyczne kompendium w siedmiu księgach] zawarł szczegółowy opis własnej wiedzy medycznej. Dolegliwości oraz higiena jamy ustnej pojawiły się już w pierwszym tomie:
By zapobiegać psuciu się zębów, należy przestrzegać następujących zasad: po pierwsze unikać niestrawności oraz częstego zażywania środków wymiotnych.
[Po wtóre] uważać na jedzenie mogące sprawić zębom ból, takie jak suszone figi, zbrylony miód, daktyle oraz wszelkie kleiste substancje. [...] Zęby winny być czyszczone każdego wieczoru po kolacji.
W swoim kompendium poruszył także problem bólu towarzyszącego ząbkowaniu. By go złagodzić, zalecał ręczny masaż dziąsełek cierpiącego niemowlęcia. Rekomendowane przez niego maści i balsamy – najczęściej bazujące na tłuszczu drobiowym lub mózgu zajęczym – zawierały tak różnorodne składniki spożywcze, że nawet w dzisiejszych czasach niektóre z nich możemy znaleźć w naszych kuchniach.
Jednakże pomimo rozwoju stomatologii cesarstwo chyliło się ku upadkowi. Dentystyczna gloria i chwała Rzymu z miniaturowymi pomnikami zębowej próżności, ale i technicznego zaawansowania, przepadły wraz z kresem wielkiego imperium, a wieki ciemne, jakie po nim nastały, spowiły kirem sztukę leczenia zębów na kolejne tysiąc lat.