Blizna. Księgi Skór - Alice Broadway - ebook + książka

Blizna. Księgi Skór ebook

Alice Broadway

3,7

Opis

Bestsellerowa seria Alice Broadway udowadnia, że nic nie jest takim, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. To ty musisz zdecydować, komu zaufasz i wziąć los w swoje ręce!
W Tuszu Leora nauczyła się, że wszystko, w co do tej pory wierzyła, było się iluzją. Zdarzenia w Iskrze pokazały jej, że każda historia ma dwie, często nieoczywiste, strony. Teraz Leora ma już dość nauki –  chce stworzyć swoją własną historię.
Zaskakujący finał bestsellerowej trylogii „Księgi Skór” opowiada o tym, jak młoda i niepokorna dziewczyna próbuje połączyć swoją przeszłość z przyszłością, a przy tym wszystkim odkrywa, że niektóre problemy nie mają prostych rozwiązań.

Pokochaj piękną historię skrywającą się pod błyszczącą okładką. Wymarzona seria dla okładkowych srok!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (120 ocen)
34
38
25
21
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LenaKononenko

Dobrze spędzony czas

4.5
00

Popularność




Tytuł oryginału: SCAR

Copyright © Alice Broadway, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Copyright © for the Polish translation by Maciej Studencki, 2020

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Marketing i promocja: Łukasz Chmara, Marta Friedrich

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: NABU Joanna Pawłowska

Skład i łamanie: Klaudia Kumala

Projekt ilustracji okładkowej: Jamie Gregory © Scholastic Ltd, 2019

Mapa © Jitesh Patel, 2018

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-66517-95-0

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

Dla Dave’a, mojej miłości

1

Uderzam podbródkiem o żwir i przygryzam sobie język.

Stopa na moich plecach należy do Jacka Minnowa. Naciska mocniej, radując się nową wyznawczynią, zmuszoną do oddania hołdu. Gwałtownie wypluwam krew i kurz prosto na nagą stopę burmistrza Longsighta, plamiąc ją czerwienią, a on pochyla się ku mnie i szepcze:

– Witaj w domu, Leoro. Tak wiele mam ci do powiedzenia!

Pluję jeszcze raz, tym razem celując prosto w niego.

Tłum, zachowujący pełen szacunku dystans do swego przywódcy, widzi tylko, jak składam pokłon burmistrzowi. Ryczą z zachwytu, ale nie nad moim powrotem. Cieszą się na widok stojącego nade mną Longsighta, pana i władcy swojego ludu; człowieka, który stał się bogiem.

Myślałam, że jesteśmy bezpieczni, że możemy zacząć od nowa… Myślałam, że Longsight nie żyje.

Jack Minnow podrywa mnie na nogi, chwyta za włosy i sztywno trzyma moją głowę. Odwraca mnie ku ludziom z Saintstone, którzy milkną, by usłyszeć, co ma im do powiedzenia przywódca. Gapię się na tłum, pełen tych, których uważałam za przyjaciół. Wśród których dorastałam. Szukam wzrokiem Gull, ale jej nie dostrzegam.

– Oto wasza zdrajczyni – ogłasza triumfalnie Longsight. – Oto ta, która przywiodła wroga pod wasze drzwi, a zabójcę na ten plac!

Wśród zgromadzonych rozlega się przerażający pomruk. Burmistrz czeka cierpliwie, aż tłum ucichnie, po czym ciągnie:

– Ale, przyjaciele, to, co ona zaplanowała na naszą zgubę, ja wykorzystałem dla dobra nas wszystkich. Chciała mnie zniszczyć, a ja zmartwychwstałem. Siła wyższa naprawdę istnieje i nawet nikczemne plany zdrajczyni nie mogą powstrzymać przeznaczenia. Nie martwcie się ani nie lękajcie. Zwyciężyłem!

Kręcę głową, ale natychmiast tego żałuję: palce Minnowa wczepiają mi się we włosy, a do tego czuję ukłucia bólu w zranionych ustach. Oprawca po chwili wycofuje dłoń z mojej czupryny i łapie mnie za ramię, ciągnąc za sobą ku ciemnemu wejściu do budynku rządowego.

– Czas porozmawiać – mówi burmistrz Longsight, podążając za nami do środka.

2

Znam wnętrze biura burmistrza nie od dziś, ale tym razem czuję się tu inaczej. Poprzednio Longsight za każdym razem czegoś ode mnie żądał; na przykład chciał, żebym poszła do Featherstone. Byłam jedyną osobą nadającą się na szpiega, której uszłoby to na sucho. Potem miał zamiar zaprezentować mnie jako swoją lalkę, lecz teraz… obawiam się, że niczego już ode mnie nie chce.

Zapach, który się tu unosi, przyprawia mnie o mdłości. Skóra, pot, nieprzeczytane księgi i wypolerowane drewno. Metaliczna nuta sprawia, że myślę o broni, o naostrzonych klingach, ale kiedy oblizuję wargi spuchniętym językiem, wiem, że to tylko zapach krwi. Przywyknę do niego.

Stoję więc na drżących nogach, czując z tyłu na barkach oddech Jacka Minnowa. Nie trzyma mnie ani nie próbuje w żaden sposób ograniczać – nie jestem już dla nikogo zagrożeniem. Mogłabym spróbować ucieczki, ale zatrzymaliby mnie, zanim dotarłabym do drzwi. Poza tym zmęczyło mnie już uciekanie. Nigdy nic mi nie dało.

Burmistrz patrzy na mnie z kocią satysfakcją. Owinąwszy się bordowym szlafrokiem i założywszy nogę na nogę, rozsiada się na fotelu; opiera rękę na podłokietniku, a głowę na dłoni. Uśmiecha się szeroko i powoli mruga – tak jakby znał tajemnicę niedostępną zwykłym śmiertelnikom. Żyje. To niemożliwe, niewiarygodne, a jednak…

– I co? Nie zapytasz o mój sekret? – pyta, unosząc brew i przechylając głowę, tak jakby mnie oceniał. – Nie jesteś ani trochę pod wrażeniem? Nie co dzień ktoś wraca z martwych.

– Jestem pod wrażeniem twojego tupetu – mówię, zaskoczona tym, jak chłodno i pewnie brzmi mój głos. Nie mogę dać po sobie poznać, jak bardzo mną to wstrząsnęło. Nie potrafię przyjąć do wiadomości tego, co widzę. – Jestem pod wrażeniem, że urządziłeś przedstawienie na taką skalę, ale przecież uwielbiasz oszukiwać swoich ludzi. Nie zostałeś naprawdę wskrzeszony. – Uśmiecham się kwaśno. – Jedyny cud to fakt, że ci uwierzyli.

– A ty nie. – Nie jest to pytanie, a burmistrz przybiera minę świadczącą o głębokim rozczarowaniu. Po chwili wstaje i obchodzi biurko, a potem zatrzymuje się przy mnie. Spod szlafroka wyzierają skrawki jego pięknej skóry. Mężczyzna wydaje się niemal lśnić stłumionym blaskiem, jak żarzące się węgle w palenisku. Czuję, że gdybym go dotknęła, oparzyłabym się. – Przykro mi, że we mnie wątpisz. – Jest blisko, dość blisko, żebym poczuła ciepło jego ciała. – Ale przecież… – Zrzuca miękką szatę i rozpościera szeroko ramiona, tak że dostrzegam każdy ślad tuszu, każdą krzywiznę muskułów. – Widziałaś krew. Stałaś obok mnie, kiedy dokonano zamachu.

Usiłuję o tym nie myśleć. Rozkazuję pamięci, by nie podsuwała mi wspomnień tamtej chwili, ale jest już za późno. Widzę go, dźganego nożem, a potem na ziemi, w kałuży krwi. Widzę triumfującą postać Sany w czarnym, maskującym stroju. Zabiła go… A przynajmniej tak sądziłam…

– Pamiętasz tamten dzień, Leoro, widzę to w twojej twarzy. Popatrz na mnie. Po prostu na mnie spójrz.

Nie da się przeoczyć tej blizny.

Ciemniejszej linii na skórze, we wrażliwym miejscu tuż poniżej żeber, podkreślonej jaśniejszym, różowym kolorem. Szerokiej na trzy palce. Blizny po ranie zadanej gwałtownie, z wściekłością. Przywódca ludzi z Saintstone powinien być martwy. Był przecież martwy.

– Jak? – to słowo wydobywa się z moich ust niemal bezgłośne, niczym oddech. Wyciągam dłoń.

Longsight śmieje się, zachwycony moją reakcją.

Minnow przysuwa się do nas.

– Nie dotykaj go – ostrzega.

– Och, daj spokój, Jack – mówi pobłażliwie burmistrz. – Niech dotknie. Niech mnie sprawdzi. To przecież jedyny sposób, żeby uwierzyła, a wiesz, jak bardzo sobie cenię każdego nowego wyznawcę. – Patrzy na mnie: prowokuje, żebym zaprzeczyła, a jednocześnie pragnie, żebym potwierdziła.

Zanim zdam sobie sprawę z tego, co robię, dotykam dłonią jego ciepłej skóry. Przyklękam, żeby popatrzeć z bliska, przyciskam palce do rany i zerkam w górę, sprawdzając, czy Longsight skrzywi się z bólu albo odskoczy, ale uśmiecha się tylko do mnie dobrotliwie, tak jakby moje zabiegi były aktem uwielbienia.

Mówię sobie, że to tylko blizna, ale to… to jest blizna na ciele człowieka, którego zabito.

3

Dotykam skóry Longsighta, lecz magia chwili gwałtownie pryska, kiedy ktoś energicznie puka do gabinetu. Burmistrz naciąga szlafrok, tak jakby po prostu pokazywał mi jakiś nowy znak, a Minnow podchodzi do drzwi, uchyla je i rozmawia z kimś ściszonym głosem. Stoję, strzepując z kolan pluszowe paprochy z dywanu. Drzwi zamykają się, a Minnow atakuje mnie niczym wściekły pies. Łapie mnie za gardło i przypiera do regału.

– Przyprowadziłaś do Saintstone nienaznaczoną? Jak śmiałaś tak zbezcześcić miasto?

Znaleźli Gull. Ogarnia mnie palący strach, który nie ma nic wspólnego z Minnowem. Gull nie przetrwa gniewu Saintstone.

– Jack, dość tego – mówi ostro Longsight i jego podwładny nieruchomieje. Oddycha tylko gwałtownie, a na twarzy wciąż czuję gorące tchnienie. Dłoń zastygła na moim gardle. Burmistrz podchodzi, tak jakby sprawdzał, jaką zdobycz upolowano. – Nienaznaczona? – rzuca z rozbawieniem. – Och, Leoro, myślałem, że jesteś sprytna. Przyprowadzając tutaj nienaznaczoną, oficjalnie zadeklarowałaś, że jesteś naszym wrogiem!

Próbuję przełknąć ślinę, ale gardło mam suche, a poza tym ściska je dłoń Minnowa. Nie jestem w stanie odpowiedzieć.

– Skalałaś naszą czystość, a przy okazji wyświadczyłaś niedźwiedzią przysługę swojej przyjaciółce. Naprawdę myślałaś, że ktokolwiek tutaj ścierpi jej obecność? – Patrzy na mnie z namysłem. – Musimy umieścić ją w bezpiecznym miejscu, z dala od naszych obywateli, przynajmniej na jakiś czas. Porozmawiam z nią.

Jack Minnow raptownie mnie puszcza. Rozcieram gardło. Longsight już wcześniej złapał mnie w swoją sieć, ale teraz, kiedy ma Gull, utknęłam na dobre. Tymczasem burmistrz chichocze i siada z powrotem za biurkiem, nie ukrywając zachwytu na widok moich płonących policzków i łez gniewu w oczach.

Co ma nadzieję ode mnie uzyskać? Czego jeszcze może chcieć? Ma przecież uwielbienie ludzi – kochali go już wcześniej, ale teraz, kiedy oszukał śmierć, oddają mu boską cześć. Ma władzę i prestiż większe, niż ktokolwiek mógłby chcieć, i wciąż mu mało.

Przechyla głowę, rozważając, co ze mną począć.

– Mam wobec ciebie plany, Leoro Flint. Liczyliśmy na twój powrót, oczekiwaliśmy cię. Zawsze wracasz. A teraz, kiedy już jesteś, mogę naprawdę zacząć… Ale kluczem do sukcesu jest cierpliwość. Nie ma pośpiechu – dodaje z zadumą. Przełykam ślinę i zerkam na milczącego Minnowa. Burmistrz patrzy na mnie chłodno i w końcu wzdycha. – Owszem, będziesz użyteczna, nawet bardzo, jednak dopiero w swoim czasie. Pytanie brzmi, co zrobić z tobą teraz?

Pochyla głowę ku Minnowowi.

– Poślij po Mel. Przekaż jej, żeby spotkała się z nami przy dolnej bramie.

Minnow wychodzi.

– Chcę się zobaczyć z matką! – oznajmiam.

Longsight wybucha śmiechem.

– Niezła próba, Leoro. Po pierwsze, nie masz dość silnej pozycji, by tego żądać. Po drugie, twoja matka i tak by nie przyszła; nawet gdybyśmy ją wezwali, odmówiłaby spotkania z tobą.

„To słowa, tylko słowa”, myślę. Słowa wypowiedziane, by mnie ugodzić i przestraszyć.

– Nie wierzę w to – odpowiadam spokojnie, chociaż serce wali mi jak szalone, a kolana drżą pode mną.

– Nie jesteś szczególnie lubiana w Saintstone, Leoro. Zdrajczyni, która przyprowadziła nienaznaczonych między nas.

– Matka w to nie uwierzy. Zna mnie.

– Przez ciebie dowiedziała się, jak wygląda cierpienie. Przez ciebie mieszkańcy Saintstone odrzucają ją i nią pogardzają. Stała się pariasem we własnym mieście. Nic dziwnego, że cię potępiła. Sprowadziłaś na nią same kłopoty, więc teraz daj jej spokój, Leoro.

Milczę. Mama nigdy by mnie nie potępiła. Nie zrobiłaby tego, wiem o tym doskonale.

Burmistrz uśmiecha się dobrotliwie.

– Byłoby łatwiej, gdybyś po prostu przyjęła, że nie masz już matki. Zostaniesz tam, gdzie rozkażę.

– A więc zostałam uwięziona? – pytam, a Longsight unosi brwi.

– Uwięziona? Cóż za prostackie słowo. Zostańmy przy tym, że pozostaniesz tu w charakterze gościa. Jeżeli oczywiście zależy ci na twojej nienaznaczonej przyjaciółce.

Mój umysł powoli tonie, tak jakbym podczas katastrofy na morzu oglądała wszystko, na czym mi zależy, z coraz większej odległości, pogrążając się w głębinach. Minnow wraca i kiwa głową burmistrzowi.

Ten uśmiecha się ospale, wstaje i wygładza na sobie szlafrok.

– Chodź za mną, Leoro.

Minnow trzyma mnie mocno; jedną dłonią ściska ramię, drugą ciasno obejmuje nadgarstki. Spodziewałam się, że Longsight ruszy energicznym, zdecydowanym krokiem, tymczasem on kroczy powoli korytarzami budynku rządowego, łaskawie kiwając głową urzędnikom, którzy na jego widok przyciskają się do wyłożonych boazerią ścian i nisko kłaniają. Jego luz kontrastuje z ponurym sposobem bycia potężnego Minnowa.

– Trudno mi wyrazić, jak dobrze się czuję teraz, kiedy nie muszę już obawiać się śmierci – mruczy do mnie Longsight, kiedy idziemy kolejnym korytarzem.

– Naprawdę wierzysz, że będziesz żyć wiecznie? – Nie potrafię ukryć sarkazmu. Longsight w odpowiedzi unosi ramię, tak jakby chciał powiedzieć: „popatrz na mnie i sama sobie odpowiedz!”. – No to… co zrobiłeś? Jak ci się udał ten domniemany cud? Musiałeś wypowiedzieć zaklęcie czy odprawić rytuały? – Mój głos brzmi lekceważąco, ale w rzeczywistości gorąco pragnę się dowiedzieć, co tu zaszło, jak to się stało, że burmistrz idzie przede mną, podczas gdy powinien już dawno zostać oskórowany i zamieniony w księgę.

– Ach, wreszcie udało mi się wzbudzić twoją ciekawość. Przeczuwałem, że to długo nie potrwa. Chętnie opowiem, co się stało. Nie mam tajemnic przed moim ludem, a chciałbym wierzyć, że nadal jesteś jedną z nas, Leoro. Najpierw jednak małe wprowadzenie… – Tu urywa i milczy przez dłuższą chwilę, gdy mijamy ludzi w przejściu, słysząc tylko ich ściszone głosy i własne kroki. Skręcamy za róg i burmistrz podejmuje wątek: – Znać swoje przeznaczenie to jedno, ale przeżyć zapowiadane wydarzenia osobiście to coś całkiem innego. – Myślę o wszystkich momentach, kiedy mówiono mi, że urodziłam się właśnie dla tej chwili, że jestem symbolem, znakiem, mostem. Miałem przy sobie tylko jedną zaufaną osobę, Jacka, któremu mogłem się zwierzać z najbardziej sekretnych myśli… Mimo że jesteś całkiem niezłym słuchaczem, Jack, widziałem, że za każdym razem wygrywał w tobie sceptyk – zwraca się do swojego siepacza z uśmiechem. – Oczywiście wybaczam ci to. Niełatwo jest zaakceptować zmianę.

Zatrzymuje się, żeby spojrzeć na wiszący na ścianie obraz, więc Jack również staje, łapiąc mnie, zanim wpadnę na Longsighta. Malowidło przedstawia Świętego, naszego wybawcę, którego pomnik stoi w centrum miasta. Na obrazie, odwrócony plecami do widza, idzie długą ścieżką. Ziemia pod jego stopami jest czerwona, niczym dywan rozwijany na przyjęcie króla, czerwona od krwi sączącej się wciąż z jego ciała – ponieważ Święty wraca do domu, do Saintstone, uciekając przez nienaznaczonymi, których przywódczyni obdarła go ze skóry, karząc go za przyniesienie im dobrej nowiny, słowa nadziei. Dorastałam, karmiona tą legendą, którą słyszałam tak często, że utkwiła głęboko we mnie.

Teraz znam inną opowieść.

– To wspaniała historia – mówi burmistrz Longsight, patrząc na obraz. – Niewielu ludzi pyta jednak, co stało się potem. Co się wydarzyło, gdy Święty dotarł do Saintstone?

– Ależ wiemy – oponuję. – Przybył do domu, owinięty we własną skórę niczym w królewską szatę, i został powitany jak bohater. To dlatego zdejmujemy skórę z naszych zmarłych – wyjaśniam głosem tak znudzonym, że palce Minnowa zaciskają się boleśnie na moich przegubach. To ostrzeżenie. Burmistrz jednak uśmiecha się pobłażliwie.

– Cieszę się, że nie zapomniałaś. Nie o to mi jednak chodzi. Co wydarzyło się potem?

Wzruszam ramionami.

– Nie mów tylko, że uczynili go burmistrzem, takim jak ty? – pytam cierpko. Longsight uwielbia określać się jako nowy Święty, więc w słowie „burmistrzem” staram się zawrzeć całą nienawiść, jaką do niego czuję.

Ten patrzy na Minnowa i nieznacznie kiwa głową, a Jack wykręca mi nadgarstki. Po chwili ból sprawia, że kolana się pode mną uginają.

– Nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości – prosi Longsight tonem tak słodkim, jakby mówił do rozkosznego szczeniaka. Dźwigam się z powrotem na nogi, a oczy pieką mnie z bólu. – Sadzę, że byłby świetnym burmistrzem, Leoro – ciągnie. – Nigdy jednak nie dostał takiej szansy. Żył dość długo, by usłyszeć huczne powitanie mieszkańców i przekazać im swoją historię, ale potem zmarł. Nie przytaczamy tego fragmentu, bo wszyscy wolimy bohatera od śmiertelnego człowieka. – Po tych słowach podejmuje marsz. – To bardzo użyteczne narzędzie dla bajarza. Jeżeli na końcu opowieści bohater pozostaje wśród żywych, słuchacze nie myślą o jego śmierci. Takie rozwiązanie jest w dobrym guście, chociaż to nie cała prawda.

„Ma rację” – myślę. – „W baśniach na końcu wszyscy żyją długo i szczęśliwie.”

To przywodzi mi na myśl inną historię: zanim się dowiedziałam, że miałam kiedyś inną mamę, nigdy za nią nie tęskniłam. Dopiero kiedy usłyszałam o Mirandzie, gdy opowiedziano mi o jej życiu i śmierci, zaczęłam ją opłakiwać i tęsknić za nią. Nie przydarzyło mi się nic nowego, ale kiedy dowiedziałam się o wydarzeniach sprzed lat, poczułam nagły ciężar straty. Nic się nie zmieniło – poza moją nową historią.

– Moja legenda jest inna – oświadcza Longsight. – Nie kończy się śmiercią, o nie, ponieważ moja śmierć była tylko początkiem. Kiedy bajarze będą o mnie opowiadać, nigdy nie powiedzą „był” – zawsze „jest”!

– Przewidziałeś to? – pytam z ciekawością. – Wiedziałeś, że staniesz się… nieśmiertelny?

– Tak, zawsze wiedziałem, że jestem w jakiś sposób wyjątkowy – przyznaje. – Inny! Tak jakby moi przodkowie przeznaczyli mnie do wyższych celów. Ludzie też to czuli: mówili, że jestem odrodzonym Świętym, którego nadejście oznacza nową epokę nadziei, potęgi i zmian.

Owszem, mieszkańcy wypowiadali się o nim w ten sposób, zarówno podczas jego kampanii wyborczej, jak i później. Miałam wtedy podobne wrażenie. Dan Longsight dawał nam poczucie, że nadchodzi coś lepszego. Kiedyś go za to uwielbiałam. Chciałabym powiedzieć, że już wtedy go przejrzałam, że instynkt ostrzegał mnie, by mu nie wierzyć, ale to byłoby kłamstwo. Przekonał mnie tak samo jak wszystkich innych. No, prawie wszystkich – kruków nie udało mu się oszukać. Connora, Oscara, Obela i innych buntowników. Taty. Dlaczego tato mi nie powiedział?

– Próbowałeś mi to wyperswadować, prawda, Jack? – drażni się Longsight. Minnow nie odpowiada na zaczepkę, więc burmistrz z uśmiechem ciągnie: – Kiedy podzieliłem się z tobą tym planem: wywabić Sanę, pozwolić jej popełnić zbrodnię, której pragnęła od tak dawna, myślę, że przeżyłeś szok – stwierdza. Minnow unosi tylko brwi, a ja zastanawiam się, jak bardzo nim to wstrząsnęło. Czy Sana nie wspominała, że pracuje razem z Jackiem? – Widziałem w twoich oczach powątpiewanie: po co wpuszczać wrogów na pokoje? Dlaczego tak im to ułatwiać? Po co wybierać śmierć? Teraz rozumiesz. Osiągnąłem stanowisko burmistrza, ponieważ jestem wyrachowany, sprytny i nie marnuję czasu na litość.

– I dlatego, że jesteś wyjątkowy – dopowiadam beznamiętnie.

– Tak, dlatego również – zgadza się i posyła mi uśmiech. – Wiedzieliśmy, że Sana nie będzie mogła się oprzeć pokusie odegrania publicznego spektaklu. Przekazaliśmy tę informację krukom, stąd wiedziała, gdzie i kiedy zwrócę się do ludu Saintstone. To było zbyt piękne, żeby zrezygnowała; idealna okazja, żeby nas zaskoczyć. A w każdym razie tak myślała. Szansa nie tylko na pokonanie przywódcy wrogów, ale także na przeprowadzenie widowiskowego zamachu w ich obecności.

Prawie – prawie – współczuję Sanie. Została oszukana, pozostaje tylko pytanie: jak?

– Kiedy znalazłam w Featherstone nóż, była na nim krew – wspominam.

– Oczywiście, że była na nim krew – odparowuje Longsight. – Przecież wbiła ostrze w moje ciało. To nie była żadna sztuczka, tylko prawdziwa broń, prawdziwa krew i prawdziwa śmierć. Moje serce przestało bić. Po kilku minutach do ludzi dotarło, że ich przywódca nie żyje. Wystawili nawet moje ciało na widok publiczny, tak żeby przez dwa dni każdy mógł oddać mu cześć. Zostałem namaszczony olejkami balsamującymi i owinięty w błękitne płótno. Przygotowano mnie do oprawienia przez skórownika.

Patrzę na niego i zaciskam zęby.

– Ale ludzie nie wstają z martwych ot tak – mówię.

– Masz rację. Ludzie nie – mówi burmistrz Longsight, po czym odwraca się i odchodzi. Spoglądam na Jacka i wydaje mi się, że patrzył przez moment na Longsighta nie jak na odrodzonego Świętego lub kogoś czyniącego cuda, ale jak na głupca. Wyraz twarzy Minnowa zmienia się, zanim jestem w stanie potwierdzić pierwsze wrażenie. Popycha mnie naprzód, podążając znów za burmistrzem.

4

Idziemy schodami w dół, dopóki nie znajdziemy się poniżej poziomu gruntu. Wszystko pachnie tu inaczej, tak jakby samo powietrze było stare. Musimy być już głęboko pod ziemią, kiedy docieramy do podwójnych drewnianych drzwi, sugerujących, że tu zaczyna się nowe skrzydło – część budynku rządowego, której nigdy nie widziałam.

Tam czeka już na nas Mel, bajarka Saintstone. Pochyla z szacunkiem głowę przed burmistrzem. Przez ułamek sekundy patrzymy sobie w oczy i znowu to czuję – elektryczny impuls z jej strony, samą jej obecność w otaczającej nas przestrzeni. Rude loki upięła wysoko, by nie zasłaniały twarzy, a jej misternie naznaczona skóra przypomina mi, co z niej wyczytywałam w dzieciństwie. Chociaż mnie onieśmiela, kojarzy się z domem, a to przynosi dziwne ukojenie.

– Twoja nowa podopieczna – mówi Minnow do bajarki, wskazując na mnie zamaszystym gestem.

– Jeszcze jej nie naznaczono? – dziwi się Mel, ogarniając mnie wzrokiem i dłużej zatrzymując spojrzenie na moim lewym ramieniu. – Dlaczego nie? Jest przestępczynią i powinna zostać odpowiednio wytatuowana.

Dostrzegam, jak Longsight zaciska usta, niezadowolony z tak wielu pytań, ale odpowiada pogodnym tonem:

– Obawiasz się, że sprawiedliwości nie stanie się zadość? Wierz mi, bajarko, dzień jej kary nadejdzie. Teraz jednak oddaję ją pod twoją opiekę.

Mel otwiera usta, ale milczy, a po chwili posłusznie kiwa głową.

Longsight klepie ją po ramieniu.

– Liczę na ciebie, Mel. Wiem, że jesteś prawowierna, i bardzo to sobie cenię.

Po czym on i Minnow odwracają się i wychodzą przez drewniane drzwi. Mel patrzy za nimi przez chwilę.

– Przynajmniej oszczędzono ci przechadzki do więzienia – mówi i patrzy na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. – Przestępców naznacza się w zasięgu słuchu więźniów w celach. Nie towarzyszą temu miłe odgłosy.

– To tam siedzi Obel? – pytam, spoglądając w ciemny korytarz, który musi prowadzić do więzienia.

– Jeżeli jeszcze żyje, to tak – odpowiada Mel i odwraca się. Próbuję za nią nadążyć, kiedy energicznie maszeruje w głąb podziemnego labiryntu ciemnych, wilgotnych korytarzy, pełnych zamkniętych, zakazanych drzwi.

W końcu dochodzimy do znajomego przejścia. Zdaję sobie sprawę, że dotarłyśmy pod placem do biura Mel, mieszczącego się w piwnicach muzeum. Nie zdawałam sobie sprawy, że istnieje podziemna sieć korytarzy dających dostęp do wszystkich tych miejsc, i przeklinam się w myślach, że nie zwracałam uwagi na kolejność zakrętów. Może potrafiłabym znaleźć drogę powrotną?

Rozglądam się po jej biurze, patrzę na półki z książkami i wytarty, tkany dywan. Na biurku Mel piętrzą się stosy papierów. To tu przyszłam, żeby odebrać wyniki egzaminów. Dowiedziałam się wtedy, że zostałam przyjęta na staż do pracowni Obela. Odwiedzałam Mel, kiedy potrzebowałam jej pomocy i rady, wówczas, kiedy myślałam, że jest moją mentorką i zależy jej na mnie. Ostatnio, kiedy tu byłam, bajarka miała podopieczną – dziewczynkę o imieniu Isolda. Zastanawiam się, co się z nią stało.

Mel mnie oprowadza – wskazuje drzwi do małej łazienki, a potem drugie, prowadzące do jej sypialenki.

– Ty śpisz tutaj. – Wskazuje materac i kilka poduszek w rogu pomieszczenia. – Będzie ci wystarczająco wygodnie.

W biurze nie ma okien, które pozwoliłyby zorientować się, czy na zewnątrz panuje dzień, czy noc. Próbuję więc domyślić się, która godzina, układając poduszki w zaimprowizowane siedzisko. Każda rozmowa z Longsightem mnie dezorientuje; nie wiem, czy trwa kilka godzin, czy kilka minut. Czuję się zmęczona drogą przez las z Gull, a kiedy przybyłyśmy do miasta, wstawało słońce… „Och, Gull!” Zamykam oczy i myślę o niej, samotnej, być może w więzieniu. „A może trafiła do szpitala?” – szepce okrutny głosik. „Albo już nie żyje!” Nie, przecież Longsight obiecał, że przez pewien czas będzie bezpieczna. Trzymam się kurczowo tej myśli.

Szelest przesuwanych papierów, westchnienia Mel i skrobanie ołówka kołyszą mnie do snu.

Śnię, że jest noc, a ja słyszę, jak ktoś woła mnie po imieniu. Biegnę za głosem, ale nie zbliżam się do jego źródła. Tymczasem ten, kto mnie woła, błaga o ratunek. Czyjeś dłonie łapią mnie od tyłu, próbuję biec szybciej, ale nie mogę ich uniknąć, nie mogę wyplątać się z ich uścisku. Dopadają mnie, więc obracam się, żeby zobaczyć prześladowców. Ich skóra jest szara, łuszczy się i odpada, odsłaniając cienkie szczeliny pełne światła, tak jakby byli popękanymi ceramicznymi lampionami, skrywającymi płomienie. Ich palce chwytają mnie i drapią niczym gałęzie martwych drzew. Nie wiem, czy walczyć, czy się poddać: czy odłupać więcej kawałków ich skóry, żeby odsłonić światło, czy przeciwnie – stłumić ogień. Tam, gdzie mnie dotykają, moja skóra robi się również szara, ale obawiam się, że we mnie nie ma już światła.

Budzi mnie mój płacz.

– Zawsze tak krzyczysz przez sen? – pyta Mel i przysuwa do siebie książkę leżącą na biurku.

Idę do łazienki i myję twarz. Przy okazji podnoszę bluzkę i sprawdzam, jak wygląda moja skóra. Od kiedy w Featherstone ugryzł mnie pies Fenna, mam na ciele ślady, które wydają się wędrować coraz niżej. I rzeczywiście, linia wije się niczym wąż po moim brzuchu, tak jakby zaraz miał się ukazać jakiś obraz. Próbuję zetrzeć ją szmatką i wodą, ale wiem, że to daremne: tak samo działo się z krukiem na mojej piersi. Znaki tego rodzaju już to do siebie mają.

W pomieszczeniu unosi się kojący zapach. Naoliwiona skóra bajarki pachnie różą, herbatą i lawendą. Książki na półkach i biurku niemalże oddychają, tak często są otwierane i kładzione z rozłożonymi kartkami. Siadam prosto i patrzę, jak Mel pracuje.

Marszczy brwi nad księgą skór. Jej rude loki wymykają się spod spinek i opadają w nieładzie na twarz. Księga, którą przegląda, nie jest zwykła – to skóra bajarza. Bajarze nie noszą na skórze własnych historii: ich księgi składają się ze świętych opowieści całej społeczności.

Mel musiała wyjąć tę książkę z tajnej skrytki, którą kiedyś mi pokazała. Na zapleczu muzeum znajdują się schodki prowadzące w górę, do pokoju, który trudno zauważyć, jeżeli nie wie się, gdzie patrzeć. Czy naprawdę obdarzyła mnie wtedy takim zaufaniem, żeby zabrać mnie w miejsce najświętsze ze świętych? Tyle się od tamtej pory wydarzyło, że wspominam te wydarzenia tak, jakby działy się w innym świecie. Rodziny nie wspominają bajarzy ze względu na ich dokonania, tak jak u reszty z nas. Bajarze nie mają na plecach imion krewnych, drzew genealogicznych ani portretów – tylko symbole historii, które zapamiętali i opowiadali. Ci z przeszłości stoją razem, skóra obok skóry, na półkach tego ukrytego pokoju. Większość ludzi ich nie zna, ale dla Mel są tym, czym dla innych rodzina i dom.

Siedzimy przez pewien czas w milczeniu, Mel odwraca kolejne strony, a ja drzemię.

– Gdzieś ty się podziała? – mruczy do siebie bajarka, a ja patrzę, jak przysuwa księgę skóry i po raz kolejny powoli przekłada jej karty, badając w skupieniu każdą z osobna za pomocą lupy. – Musisz tu gdzieś być…

Przeciągam się i wstaję, a Mel podnosi wzrok.

– Mogę pomóc? – pytam z wymuszonym uśmiechem. – Może w końcu się do czegoś przydam.

Mel unosi brew.

– Ale wiesz, że to niełatwe? – pyta, po czym nieznacznie się prostuje.

– Która to opowieść?

– Przystaw sobie krzesło. – Przesuwa się nieco, robiąc dla mnie miejsce przy biurku. Znajduję drewniany stołek – mały i niski, przeznaczony dla dziecka – i siadam obok Mel, patrząc wraz z nią na księgę skór bajarza. Z zaskoczeniem widzę, że chodzi o baśń o Śpiącej Królewnie – tak znaną, że chyba wszyscy umieliśmy ją wyrecytować, jeszcze zanim zaczęliśmy naukę w szkole.

– Te znaki są całkiem inne niż twoje – zauważam. – Czy nie powinniście przekazywać sobie historii w niezmienionej formie? – Patrzę na skórę Mel, pełną kolorów. Śpiąca królewna widnieje na jej ramieniu; plątanina zielonych cierni wystrzeliwuje w górę, odsłaniając dziewczynę stojącą nad złamanym wrzecionem. Na biodrze bajarka ma obraz z opowieści o kochankach: stoją obok siebie, słońce i księżyc złączone w uścisku. Tatuaż ukazujący Świętego jest częściowo ukryty pod jej spódnicą, ale dostrzegam jego postać, złotą i pełną chwały. Jej znaki wyglądają jak dojrzałe owoce, a księga na biurku przed nami jest czarno-szara – piękna, owszem – ale dopiero gdy przyjrzę się bardzo uważnie, dostrzegam podobieństwo pomiędzy ilustracjami z księgi i tymi na skórze Mel. Bajarka uśmiecha się kpiąco.

– Uwielbiam takie pytania, ale rzadko mam okazję na nie odpowiadać. Tak, znaki faktycznie zmieniły się przez te wszystkie lata. – Delikatnie przesuwa dłonią po karcie księgi. – Gdyby wszyscy bajarze ze wszystkich pokoleń spotkali się w jednym miejscu i wyrecytowali jedną z historii, nasze głosy brzmiałyby jak jeden. Słowa byłyby niemal identyczne; przekazujemy opowieści naprawdę wiernie. Ale jeżeli chodzi o znaki, wolno nam wybrać, przynajmniej dopóki dokładnie odzwierciedlają historie.

– Skąd taka dowolność? – pytam. – To nie brzmi jak reguła typowa dla Saintstone.

Mel kreci głową, rozbawiona.

– Ależ się zrobiłaś cyniczna! – Odchyla się na krześle, gładząc opuszkami palców znaki na ramieniu. – Praca bajarza nigdy nie polegała wyłącznie na wiernym przekazywaniu słów – stwierdza, a ja unoszę brwi, ale Mel nie pozwala mi przerwać. – Moją rolą nie jest tylko opowiadać historie, ale umożliwić ludziom zrozumienie ich prawdziwej treści. Patrzę na otaczający nas świat i wierzę, że baśnie mogą pomóc nam odszukać w nim sens. A moje zadanie polega na tym, by pomóc społeczności odnaleźć się w tych opowieściach. Tusz na mojej skórze to interpretacja baśni: sposób ich opowiadania tu i teraz. Czy nie temu służą nasze kreatywne poszukiwania? Próbujemy opowiadać te same historie w nowym świetle, tak, żeby lepiej zrozumieć świat wokół i duszę w naszym wnętrzu.

Pochylam się. Czuję się tak, jakbym znów odbierała lekcję.

– A co, jeśli bajarz się pomyli? Jeżeli jego interpretacja jest fałszywa albo próbuje przedstawić historię tak, żeby dostać to, czego chce?

– Dlatego właśnie zawsze wracamy do początków. Nasze księgi skór stanowią świadectwo pokolenia, któremu służymy, ale każdy nowy bajarz i bajarka zaczyna od tego samego: tych samych słów i baśni, tego samego przerażającego, świętego zadania. – Wzrusza ramionami. – Czasem dodajemy do nich tylko jakieś nowe elementy.

– Jak myślisz, co sama dodałaś do opowieści? – pytam z ciekawością.

Zastanawia się przez chwilę.

– Kiedy zostałam bajarką, sądziłam, że żyjemy w złotym wieku. Wszyscy z pasją, wiarą i uwielbieniem podążali za naukami przodków.

– Teraz już tego nie czujesz? – naciskam, mając nadzieję, że Mel powie coś więcej.

Wzdycha w odpowiedzi.

– Teraz… teraz widzę, że nasz lud boi się bardziej niż kiedykolwiek, a mimo to jest jednocześnie pewien słuszności swojej wiary. Może zresztą zawsze tak było; może to ja byłam zbyt naiwna lub pełna nadziei, żeby dostrzec pęknięcia.

Gapię się na leżącą przed nią książkę.

– Dlaczego teraz? – pytam. – Dlaczego przeglądasz te stare księgi właśnie teraz?

Mel również opuszcza wzrok.

– Cały czas się zastanawiam, czy czegoś nie przeoczyłam. Czegoś bardzo ważnego. – Między jej brwiami pojawia się zmarszczka. – Przez całe nasze dzieje było tak, że gdy pojawiało się coś nowego lub niezwykłego, bajarze mogli spojrzeć w księgi skór i sprawdzić, czy zostało to przepowiedziane albo ukryte na wiele lat w treści baśni. Wszystkie ważniejsze wydarzenia, na przykład przesiedlenie nienaznaczonych, zostały w pewnym sensie przewidziane. Ale to… – Stuka z roztargnieniem w blat biurka. – Tego nie potrafię nigdzie znaleźć.

Serce wali mi mocno.

– Czy przez „to” rozumiesz wskrzeszenie burmistrza Longsighta? – pytam cicho.

Mel wydaje się skonsternowana, a ja przez chwilę czuję do niej sympatię. Zawsze była bardzo wierząca.

– Musi być jakiś precedens dla tych wydarzeń: jego śmierci i zmartwychwstania. Musi być gdzieś tutaj, w tych znakach.

– Ale nie potrafisz go znaleźć – podsumowuję, a bajarka najwyraźniej czuje ulgę, kiedy ktoś inny wypowiada na głos jej myśli, zdumiony rzekomym cudem burmistrza.

Patrzy na mnie zatroskanym wzrokiem.

– Ani jedna historia nie opowiada o przywódcy, który potrafił w ten sposób przechytrzyć śmierć.

– A co z baśnią o kochankach? – pytam. – Królowa swoją miłością przywołała króla z martwych.

Mel uśmiecha się nieznacznie.

– Zawsze byłaś dobrą uczennicą, Leoro, ale tym razem się mylisz. Tamto wskrzeszenie było inne, ponieważ odmieniło króla. Pamiętaj, że za życia król był słońcem, a historia kończy się objęciem panowania w świecie podziemi, krainie martwych, podczas gdy na jego dotychczasowym tronie zasiada syn. – Odwraca kartę. – To, co uczynił burmistrz, nie ma precedensu w naszych księgach. – Kręci głową. – Nasi ludzie zwrócą się do mnie po wyjaśnienie. Potrzebują mnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek. – Podnosi wzrok i