Sznurki - Sebastian Uznański - ebook + książka

Sznurki ebook

Sebastian Uznański

3,8

Opis

Znany psychoterapeuta Jonathan Merren, morderca pięciu kobiet nazwany przez prasę „Lalkarzem” zostaje schwytany przez Policję. Wciąż nie wiadomo, jaki jest los szóstej ofiary. Od momentu jej zaginięcia minęło zaledwie kilka godzin. Może wciąż żyje? Policja zaprasza do współpracy konsultanta, cenionego wykładowcę psychologii, Marcusa Eichmanna, który zamierza rozwikłać zagadkę zaginionej dziewczyny. Uwięziony Merren jednak się nie poddaje i wciąga Policję w tajemniczą, pełną symboli grę. Rozpoczyna się pojedynek psychoanalityków.Nie na darmo Lalkarza nazwano też mistrzem manipulacji. Czy marzenia senne mordercy mogą wpływać na rzeczywistość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 226

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
2
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Krótka powieść,ale całkiem dobra. Morderca jest świetnym manipulatorem,jednak nic nie jest oczywiste. Dobre zakończenie. A prawdziwe baśnie braci Grimm były bardzo okrutne…
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2018

Dom Horroru

Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Copyright © Sebastian Uznański „Sznurki”, 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja i korekta: Aleksandra Sarek

Projekt okładki: Dawid Boldys, Shred Perspectives Works

Skład: Ilona Bielicka

Wydanie I

ISBN: 978-83-66518-65-0

www.domhorroru.pl

1

– Czy łatwo jest zostać mordercą?

– Czasami wystarczy znaleźć się w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie.

– Czyli przyznajesz, że zabiłeś te kobiety?

– Jestem niewinny.

Doktor Marcus Eichmann zatrzymał się w drzwiach i poniewczasie zdał sobie sprawę, że może powinien jednak zapukać. Ale się spieszył, i prawdę mówiąc, jak wszyscy, których zaproszono do tej sprawy, miał zszargane nerwy. Zostały im godziny.

– Moi ludzie znaleźli pana na miejscu zbrodni.

– Odwiedzałem znajomą.

Rozmowa odbywała się za lustrem weneckim. Marcus odetchnął z ulgą. Jedyną osobą, która zareagowała na jego wtargniecie, była atrakcyjna brunetka z włosami spiętymi gumką w warkocz. Przekrzywiła głowę na jego widok, podobnie jak robi to sarna, zdziwiona, że nagle w boku ma czerwoną dziurę, ale nic nie boli, tylko jakoś tak zimno i nogi nie chcą już dalej iść.

– Susan Harper – przedstawiła się krótko. W rękach trzymała teczkę. Nieco zbyt mocno, jakby sądziła, że zawartość spuszczona na chwilę z oka, mogła niespodziewanie wydostać się na zewnątrz. Nie wystawała żadna kartka, nawet rąbek, co w chaosie, jaki panował w biurze policji, było raczej czymś niezwykłym. Można uporządkować papier, ale nie da się skontrolować zła, pomyślał, a ona powiedziała:

– Witam w zespole, doktorze Eichmann. Przesłuchanie właśnie trwa.

Skinął głową. Dziwacznie upozowane martwe dziewczyny, których zdjęcia z pewnością znajdowały się w teczce z aktami sprawy, były w jej wieku. Wszystkie przed trzydziestką. Wszystkie, podobnie jak ona, oszałamiająco atrakcyjne. Jej smukłe palce zacisnęły się odrobinę mocniej na tekturze.

– Spóźnił się pan.

– Korki.

Przesłuchanie prowadził łysy krępy mężczyzna, lat koło czterdziestu, w policyjnym mundurze, którego materiał był tak wyświechtany, że od dawna domagał się wymiany.

– Znajomą czy pacjentkę? – zapytał.

– Znajomą pacjentkę.

– Co pan robił w jej domu?

– Zadzwoniła do mnie, przepełniona lękiem. Odwiedziłem ją, zaniepokojony o jej stan.

– Czy odwiedziny w domu pacjenta to typowa procedura w psychoterapii?

– Nie. Martwiłem się o jej zdrowie i uznałem to za najrozsądniejsze wyjście.

– Martwiłeś się o jej zdrowie?! – ton prowadzącego przesłuchanie wzniósł się do krzyku. – Do jasnej cholery, człowieku, gdy cię znaleźliśmy, miałeś jeszcze na rękach jej krew.

– Próbowałem ją ratować – ton głosu Lalkarza, mordercy pięciu młodych kobiet, nie zmienił się ani odrobinę. – Pierwsza pomoc.

– Dowiedzieliście się dotąd czegokolwiek użytecznego? –  zapytał Marcus. Taktyka tamtego policjanta przypominała spadający topór. Może i uderzał z miażdżącą siłą, ale okazywało się to efektywne tylko wtedy, gdy cel był duży i nieruchomy. Umysł zabójcy był jak skalpel, zwinny, szybki, atakujący z ciemności znienacka jak stalowa błyskawica.

– Nie. Dopiero się rozkręcamy… Ale przyznaję, bardzo na pana liczymy. Słyszałam o dwóch sprawach, do których pana zaangażowano, i jestem pod wrażeniem.

– Starałem się pomóc w miarę skromnych możliwości mojej sztuki.

– Czytałam akta. Praktycznie pan sam rozwiązał te sprawy. Proszę mi wierzyć, mi nie jest łatwo zaimponować.

– Dziękuję.

– Ta sprawa jest inna. Znamy sprawcę. Zebraliśmy przeciw niemu niepodważalne dowody. Czy wierzy pan, że uda się panu nam pomóc?

– Udzielałeś pierwszej pomocy jak wzorowy skaut? – pieklił się policjant za szybą. – Ale nie przyszło ci do głowy, żeby zadzwonić na pogotowie?

– Zdałem sobie sprawę, że dla niej jest już za późno – warga Lalkarza lekko drgnęła. – Zamierzałem oczywiście powiadomić odpowiednie służby, kiedy wpadli pańscy ludzie.

– Widziała pani ten grymas ust? – powiedział nienaturalnie cicho Marcus, jakby zapomniał, że dzięki mikrofonom i głośnikom głos się przenosi tylko w jedną stronę. – Pierwszy raz pokazał emocje. Czerpie sadystyczną radość z tego, że już nie można było jej pomóc. Wy macie swoje dowody, że on jest mordercą. Ja dzięki psychologii widzę przed sobą umysł potwora. Żeby uratować dziewczynę, zostało nam może kilkanaście godzin, ale wierzę, że z moją sztuką psychoanalityczną zdołam wydobyć z niego informację o miejscu, w którym ją uwięził.

* * *

Roger Brown, krępy policjant, który prowadził przesłuchanie, mocno uścisnął prawicę Marcusa. Nie tracił czasu na wymianę zdawkowych uprzejmości.

– Najchętniej waliłbym pięściami w tę drwiącą mordę, aż wydusiłbym z niego wszystko, co wie. Sukinsyn!

– Gdy spotykamy zło w takim porażającym ogromie, ludzkiemu umysłowi brakuje słów, aby go opisać. Wtedy wulgaryzmy okazują się zaskakująco użyteczne, dzięki zdolności przenoszenia dużego ładunku agresji w skoncentrowanej formie.

– Co? Nie myślałem o nim – machnął ręką w stronę mężczyzny za szybą. – Jego adwokat to sukinsyn. Jeżeli choć włos spadnie Lalkarzowi z głowy, zapewne załatwi mu zwolnienie, a mi zawieszenie. Ciekawy wybór, mogę uratować naszą dziewczynę, ale drań znajdzie się na wolności i dalej będzie mógł zabijać. Jaką decyzję by pan podjął, doktorze? Nie korci trochę… – z impetem uderzył pięścią w dłoń.

– Przemoc fizyczna nie będzie potrzebna. Jeżeli Lalkarz jest tym, za kogo go uważam, nawet pod bezpośrednim przymusem nie zdradzi miejsca uwięzienia dziewczyny. To, że ona umrze, zapewni mu ostatni tryumf. Dla ludzi z tak perwersyjnym popędem jest to odpowiednik najwspanialszego orgazmu. Nie zrezygnuje z tego łatwo, zwłaszcza że wie, iż każdy cios zadany przez nas zostanie potem po tysiąckroć potężniej zwrócony przeciwko nam w sądzie. To socjopata. Przeprowadzi zimną kalkulację i ustali, że jemu „opłaca się”, żebyśmy go jak najmocniej bili.

– Wygląda na to, że zna go pan już całkiem dobrze – zauważyła dziewczyna.

– Dostałem kopię akt sprawy. Wszystko, co robimy, nosi odciski palców naszej osobowości. Nie wyłączając morderstwa.

– I myśli pan, że rozmowa załatwi sprawę – łysy policjant nie krył wątpliwości.

– Wierzę, że słowo może być potężniejsze niż pięść.

– A skąd pewność, że w ogóle będzie chciał rozmawiać? Dotąd powtórzył tylko kilka razy, że jest niewinny, co nieszczególnie nam pomogło.

– Będzie chciał rozmawiać, bo jest graczem. Dostał przydomek, bo niezwykle upozował każdą z ofiar, co było komunikatem, zaproszeniem do zabawy w „złam mój szyfr”. Chciał z nami zagrać, tylko nie spotkał wcześniej nikogo, kto miałby intelektualne zdolności do podjęcia tej gry.

Dziewczyna odwróciła na chwilę wzrok. Wyraźnie pomyślała o doktorze coś nieprzychylnego.

– Zakrawa na ironię, że wpadł nie po wyrafinowanej rozgrywce z genialnym śledczym, ale przez głupi przypadek. Tym niemniej wciąż ma szansę na intelektualną potyczkę i z pewnością z niej nie zrezygnuje. Będzie chciał pokazać, że jest od nas mądrzejszy, zagrać nam po raz ostatni na nosie. Marcus zatarł dłonie. – To co, mogę wkraczać?

Łysy policjant zrobił ręką niezobowiązujący gest.

– Obawiam się, że nie mamy zbyt wielkiego wyboru. Potrzebujemy nowego otwarcia – odparł niechętnie. – Jaką pan zastosuje technikę, doktorze?

– Przede wszystkim, postaram się wyprowadzić go z równowagi. Pozwólmy, aby się wściekł albo zaczął się bać, w obu przypadkach jest szansa, że popełni błąd. To klasyczna metoda. Myślę, że całkiem dobra na początek.

Ruszył w kierunku drzwi, chaotyczny i niepozbierany. Gdyby ktoś miałby ocenić go po chodzie, powiedziałby „chodząca katastrofa”. Najwyraźniej wyczuł na plecach ich sceptyczne spojrzenia, bo przed samym wyjściem odwrócił się i rzekł:

– Nie obawiajcie się, znam się na rzeczy. Przechodziliśmy podobne szkolenia, uczyliśmy się tego samego. Wiem, jak pracuje umysł drugiego psychoanalityka.

Policjantka nie odzywała się od dłuższego czasu. Teraz uniosła głowę i popatrzyła prosto na niego.

– Czy to oznacza, że on wie, jak pracuje twój?

* * *

– Gdy wszedłem do jej mieszkania, jeszcze żyła. Na moich kolanach wydała ostatnie tchnienie.

Brutalność obrazu zaatakowała wszystkie zmysły Marcusa i sprawiła, że się zachwiał. Nie pozwól się wyprowadzić z równowagi, pomyślał. Przed jego oczami zatańczyły świetlne punkciki. Lekko skłonił głowę, zamknął powieki szczelnie, jak żaluzje w domu podczas podbiegunowego dnia. Uspokoił oddech. Gdy ponownie się rozejrzał, plamki żarzyły się jeszcze, ale niechętnie zgasły.

Lalkarz patrzył na niego spokojnie, trochę jak laborant oglądający niezwykły okaz ułożony na wiwisekcyjnym stole. Marcus ciężko usiadł na krześle. Obiecał sobie, że tamten więcej punktów w tym rozdaniu nie zdobędzie.

Siedzieli naprzeciwko siebie w milczeniu. Dwóch psychoanalityków przygotowujących się do konfrontacji, niczym samurajowie do ostatecznego pojedynku. Cokolwiek powiedzą, będzie to miało ukryte znaczenie, które ten drugi będzie potrafił zinterpretować. Należy przewidzieć wszystkie możliwe znaczenia każdego zdania, lista możliwości otwierała się w przyszłość niby wachlarz fraktala. Niektóre słowa mogły sprawić, że człowiek stanie się nagle otwarty jak księga, inne mogły zwodzić, oszukiwać. Ich umysły biegły przez kolejne poziomy metaanalizy. W świecie, w którym nawet milczenie miało znaczenie, odpowiednie słowa mogły infekować umysł niczym wirus komputerowy i przeprogramowywać osobowość.

Jeden błąd i drugi tańczy na sznurkach pierwszego niczym bezwolny zombie.

– Wiesz, że chcę znaleźć miejsce, w którym jest ukryta dziewczyna? – przerwał ciszę Marcus.

– Wiem – tamten spokojnie skinął głową.

– Znajdę ją. To kwestia czasu. Ale jeśli mi pomożesz, ja będę mógł pomóc tobie.

– To się nie wydarzy.

– Muszę ją odnaleźć. Wiesz o tym. Jesteś terapeutą, z pewnością opowiadała ci o miejscach, w których lubiła przebywać. To, że ją tam znajdziemy, nie znaczy, że miałeś coś wspólnego z tym, co ją spotkało.

– Wspominała, że lubi podróże. Prawdopodobnie znajduje się teraz na pokładzie samolotu zmierzającego w kierunku Ameryki Południowej.

– Sprawdziliśmy wszystkie loty.

Lalkarz nieznacznie wzruszył ramionami. Marcus poczuł, że rozmowa zmierza donikąd. Niechętnie oddał inicjatywę.

– Co się zatem wydarzy? – zapytał.

Spojrzenie tamtego rozbłysło. Małe zwycięstwo.

– Jesteś psychoanalitykiem, prawda? Może opowiem ci mój sen.

W ciszy, jaka zapadła, słychać było warkot urządzenia klimatyzacyjnego, które zaczęło bardzo nierówno pracować. Po chwili złapało rytm i już nie bolały uszy.

Marcus bardzo powoli skinął głową. Wargi tamtego drgnęły, jakby pojawił się na nich cień uśmiechu.

Walka się rozpoczęła, pomyślał Marcus. Czy tego chcę, czy nie, właśnie coś zainicjowałem i teraz już jest to nieuniknione.

Poczuł dreszcz i nie potrafił określić, czy jest on wywołany niepokojem, czy ekscytacją. Tymczasem osadzony przemówił:

– Ale nie za darmo. Ja tobie opowiem swój sen, ty mi opowiesz swój. Taka zabawa.

– Dlaczego miałbym się na to zgodzić?

– Bo tylko wtedy ten układ zadziała.

Marcus pokręcił głową.

– To jest jednak przesłuchanie. Twoje dwa sny za jeden mój.

– Zgoda. Myślisz, że ubiłeś dobry interes, bo kupiłeś sobie przewagę. Podasz mi mniej informacji, to lepiej ukryjesz swój umysł przede mną. Twój strach cię ogłupił. Sny mogą kształtować rzeczywistość. Gdy się budzimy, pamiętamy tylko obrazy, rozwiewające się jakby utkano je z dymu. Ale są potężne, bo poprzez nie ujawniają się ukryte moce naszej nieświadomości. Teraz dałeś mojej nieświadomości dwa razy większe szanse wpłynięcia na ten świat.

Marcus przywołał na twarz najbardziej lekceważący wyraz, jaki potrafił.

– Muszę potwierdzić układ z moimi współpracownikami. Potem tutaj wrócę i możemy zaczynać – powoli wstał i ruszył do wyjścia. W duszy kotłowały mu się mieszane uczucia. Coś osiągnął w tej rozmowie, ale nie był dokładnie pewny, co i jakie to dalekosiężne konsekwencje może przynieść. Nie potrafił przewidzieć przyszłości, co budziło w nim głęboki niepokój. Gra, na którą się musiał zgodzić, oznaczała, że obaj będą uwięzieni w labiryncie zagadek. Martwiło go to.

W labiryntach zawsze są pułapki.

– Doktorze Eichmann?

– Tak? – Marcus odwrócił się przy wyjściu. Spojrzenie Lalkarza było ciemne jak kosmos i równie pełne ukrytych tajemnic.

– Wierzysz, że sny mogą nas uwolnić?

* * *

– Co to miało znaczyć? Zaprosiliśmy pana jako wykwalifikowanego konsultanta, pozwoliliśmy brać udział w przesłuchaniu, ale nigdy nie było mowy o czymś takim – Brown zdecydowanie zbyt łatwo tracił panowanie nad sobą. – Co to w ogóle ma być? Pojedynek psychoanalityków na sny, jak w jakimś surrealistycznym westernie?

– Zaprosiliście mnie tutaj, bo macie do mnie zaufanie – odparł powoli Marcus. Gestykulacja współgrała ze słowami, dłonie skierowane wewnętrzną stroną w dół i nieznaczny ruch, jakby głaskał powietrze. Pozwolił, by wypływający z niego spokój zaczął przenikać policjanta.

– Po prostu nie rozumiem, jaki jest cel tego wszystkiego… – odparł tamten bezradnie. Jak wszystkie nieskomplikowane umysły, reagował złością na wszelkie sytuacje, których nie mógł pojąć.

– Sny są jedynym sposobem, w jaki możemy rozmawiać. Te rozmowy są nagrywane, jego przyznanie się do winy może być dowodem w sądzie. Musi bardzo uważać na każde słowo. Ale żaden prokurator nikogo jeszcze nie skazał za nawet najokropniejsze koszmary, prawda?

Policjant wyraźnie nieprzekonany niechętnie skinął głową.

– Wciąż nie rozumiem, jaki mamy cel, by brać udział w jego grze?

– Jego umysł wciąż podąża do uwięzionej dziewczyny. Wyobraża sobie jej lęk i zagubienie, co sprawia mu sadystyczną przyjemność. Równocześnie wie, że pod żadnym pozorem nie może nam zdradzić miejsca jej pobytu. To jego jedyny atut, daje mu władzę nad nami. Jeżeli ona ostatecznie umrze, mimo wszelkich wysiłków policji, by ją uratować, Lalkarz zwycięży, osiągając upojny, morderczy orgazm. A w psychoanalizie mamy podstawową zasadę, wszystko, co ważne dla pacjenta, prędzej czy później pojawi się jak wypowiedziany w języku nieświadomości komunikat. Nie będzie w stanie nad tym zapanować. Ostatecznie w postaci różnych symboli opowie mi wszystko, co muszę wiedzieć o ukrytej dziewczynie. W spojrzeniu Marcusa zalśniła stal. – Odnajdę ją, możecie być tego pewni.

– Skoro może tyle stracić, po co w ogóle zaproponował taką grę? – zapytała Susan.

– Lubi zwracać na siebie uwagę. Chce, żeby go podziwiano. Mówi nam o tym ułożenie ofiar. Widziała pani te zdjęcia. Dla niego to dzieła groteskowej sztuki.

Dziewczyna lekko zbladła, jakby zwalczyła odruch wymiotny. Była chyba za młoda do tej roboty.

– A to, co on mówił o wpłynięciu przez swoją nieświadomość na ten świat… Co to miało znaczyć?

– Podejrzewam psychozę – odparł Marcus poważnie.

* * *

Gówno tworzyło ciemnobrązowy elegancki rozbryzg na popękanym wnętrzu muszli. Marcus w pierwszym odruchu chciał wybrać pisuar, ale żółte jeziorko cuchnące na dnie skutecznie go odstraszyło. Uznał, że kabina będzie bezpieczniejszym wyjściem, teraz zaczynał tego żałować. Ktoś, kto pozwalał na takie rzeczy w toalecie biura policji, powinien zostać natychmiast aresztowany. W automatycznej próbie naprawy świata kierował strumień moczu na ekskrement, próbując go spłukać. Bezskutecznie, był zaschnięty i przytwierdzony na amen. Śmierdziało i chciał stąd jak najszybciej wyjść, w takich warunkach sikanie niemal bolało. Schował zmęczony, sflaczały członek do spodni i zapiął rozporek.

Wyszedł z kabiny i umył ręce, starannie, dwa razy. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Zmęczona twarz czterdziestolatka. Rzadka, nieregularnie przystrzyżona broda, włosy rosnące na wszystkie strony. Przekrwione oczy po nieprzespanej nocy. Chyba był też opuchnięty. Za dużo kawy.

Telefon dostał o trzeciej nad ranem. Zaraz potem przyszedł mail z aktami sprawy. Ciche piknięcie nadchodzącej poczty z czasem zgrało się z dźwiękiem ekspresu informującego, iż skoncentrowana porcja kofeiny jest gotowa szturmować żyły.

Przetarł palcami powieki. Czuł pod nimi ziarenka piasku. Przed tymi policjantami trochę udawał. Musiał ich uspokoić. Musiał przekonać, że wie, co robi, że kontroluje sytuację. Więcej niepotrzebnego strachu nie było mu potrzebne w tej chwili. Lęk generuje chaos. A chaos to nieprzewidziane wydarzenia, które tamten z pewnością spróbuje wykorzystać.

Wystarczyło, że Marcus się boi. Przeklęte spojrzenie psychologa, które sprawiało, że zawsze widział więcej niż inni.

Wyszedł toalety i stanął przed automatem do kawy. Lura spłynęła do plastiku, parząc mu palce. Dmuchnął kilka razy, potem wypił tak szybko, jak było to możliwe, by nie spalić przełyku. Nie jadł śniadania, żołądek skurczył się w odpowiedzi na kofeinowy gwałt.

Szybkim gestem zgniótł kubek i rzucił w kierunku kosza. Prawda była taka, że nie wyglądało to dobrze.

Śmietnik był pełen, kubek nie zaczepił się na stercie i upadł na podłogę.

* * *

Gdy Marcus opuścił salę, dwójka policjantów przez chwilę stała w milczeniu. Brown kołysał się lekko na piętach.

– Co myślisz o nowym konsultancie, którego przysłała nam góra? – powiedział wreszcie.

– Arogancki, zapatrzony w siebie dupek – odparła dziewczyna. – Zbyt pewny siebie.

– Oby ta pewność siebie nie zaprowadziła nas do samego piekła, co nie?

Nie odpowiedziała. Zamiast tego skierowała spojrzenie na pokój przesłuchań. Diabeł za szybą zamykał oczy, jakby zdawał się drzemać.

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

O autorze

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Kolofon

Spis treści