Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ognista królowa. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Ognista królowa. Tom 2 - ebook

Drugi tom magicznej serii o odważnej władczyni ognia!

Kalinda niedawno odkryła swoją niezwykłą moc władania ogniem. Jako setna wybranka radży Tarka musiała zmierzyć się z jego pozostałymi żonami i kurtyzanami. Jednak krwawy turniej i śmierć tyrana były jedynie początkiem jej problemów.

Razem z kapitanem Davenem musi uciekać z miasta opanowanego przez rebeliantów. Ich szansą na ratunek jest syn radży, książę Ashwin. Najpierw jednak Kalinda musi udowodnić mu swoją wartość, stając do walki z trzema potężnymi rywalkami.

Kapitan Daven zaczyna obawiać się mocy, które drzemią w dziewczynie, a książę wydaje się nimi zafascynowany. Tak jak kobietą, która nimi włada. Czy Kalinda zjednoczy imperium, nie poświęcając wszystkiego, co bliskie jej sercu?

 

Emily R. King jest amerykańską pisarką, specjalizującą się w historiach fantasy. Członkini the Society of Children’s Book Writers AND Illustrators, w którym aktywnie działa. Mieszka w północnym Utah wraz z rodziną.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66520-05-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Kalinda

Śmierć cuchnie i nie jest to fetor rozkładającego się ciała, lecz cierpka woń dymu wżerającego się w pory mojej skóry. Szeroka, ciemna smuga przysłania popołudniowe słońce, wznosząc się ku niebu jak obłok popiołu znad ofiarnego stosu. Samotny wiatr, gorący niczym oddech smoka, przywiewa czarną sadzę w stronę naszej karawany.

„Proszę, bogowie. Tylko nie to”.

Cmokam językiem i szturcham boki wielbłąda piętami. Długonogi wierzchowiec prycha, wyczerpany wielodniową podróżą. Wbijam pięty głębiej, aby mocniej go pobudzić, i jego kopyta rozgniatają z chrzęstem kępki martwej trawy, równie żółtej jak księżyc w pierwszej jesiennej pełni. Promienie późnoletniego słońca prażą ziemię.

Wspiąwszy się na niewysokie wzniesienie, szarpię za lejce. Zatrzymujemy się, aby się przyjrzeć temu ogromowi zagłady. Na tle złocistych wzgórz widać ciemny dym zakrywający dach świątyni oraz czerwone języki ognia liżące jej kamienne mury i brukowany dziedziniec. Kolejna świątynia Bractwa obrócona w gruzy.

Deven pochyla się do przodu; czuję jego pierś na swoich plecach.

– Wielki Anu – mówi. – Znów nas wyprzedzili.

Mathura i Brac zatrzymują się obok nas. Gdy opuszczaliśmy imperialne miasto Vanhi, Mathura jechała na własnym wielbłądzie, ale zwierzę okulało wiele dni temu. Spędziwszy w pałacu ponad dwadzieścia lat, ta dostojna kurtyzana patrzy na świat poza jego murami z dziecięcym zachwytem, choć jej uderzająco piękną twarz marszczy troska. Jej syn Brac, Ognisty, zdejmuje chustę, odsłaniając miedzianobrązowe włosy, i drapie się po głowie.

Wokół złotych oczu ma czerwone obwódki ze zmęczenia, a po dwumiesięcznej podróży pokrywa go warstwa pyłu. Jak nas wszystkich. Czuję, jak pod sari i bluzeczką choli swędzą mnie plecy, lepkie od potu i kurzu. Yatin i Natesa zrównują się z nami. Ich wielbłąd z trudem wytrzymuje ciężar zwalistego Yatina. Natesa, niegdyś moja rywalka w turnieju tronowym, wbija wzrok w płonący w oddali stos pogrzebowy. Yatin kręci głową z przerażeniem. Nawet wieloletnia służba żołnierska nie przygotowała go na taki ogrom bezlitosnej zagłady.

Unoszę podbródek, by przełknąć twardą gulę w gardle.

– Okrążymy ten teren.

– Miejcie baczenie na ocalałych – rozkazuje Deven reszcie grupy.

Nasze wielbłądy galopują w dół zbocza, przedzierając się przez niesiony z wiatrem dym i zostawiając za sobą zryte kopytami pastwisko. Pokonawszy kolejne wzniesienie, przystajemy, by przyjrzeć się świątyni.

– Kapitanie, czy mam podjechać bliżej? – pyta Yatin swoim głębokim głosem.

– Nie widzę potrzeby – odpowiada posępnie Deven.

Podążam za jego wzrokiem ku zamkniętym bramom dziedzińca i opatrzonym sztabami drzwiom. Widzieliśmy już dwie inne świątynie Bractwa, w których również podłożono ogień, uwięziwszy w ich murach patronów religii parijana – mnichów i młodych adeptów. Szalejące pożary doszczętnie strawiły każdy z tych płonących sarkofagów. Nie znaleźliśmy żadnych ocalałych.

Łzy obmywają piekące od dymu oczy. Deven przysuwa się bliżej i przycisnąwszy pierś do moich pleców, otacza mnie ramionami. Wtulam się w niego, zbyt zbolała, żeby się dziwić jego czułości. Odkąd opuściliśmy Vanhi, Deven coraz bardziej się ode mnie oddala. Tęsknię za tą swobodą, która nas dawniej łączyła, ale wciąż jeszcze nie ochłonęliśmy po naszej ucieczce.

Od chwili, kiedy radża Tarek powołał mnie jako swoją ostatnią wybrankę, nic już nie było takie samo. Aby zdobyć pozycję jego setnej rani, musiałam wziąć udział w turnieju tronowym i walczyć na arenie z kurtyzanami, które również ubiegały się o miejsce na tronie. Nigdy nie darzyłam Tarka miłością; zakochałam się w Devenie, moim strażniku pałacowym. Gdy Tarek zabił moją przyjaciółkę Jayę, a Devena skazał na śmierć, musiał za to zapłacić. Zwyciężyłam w turnieju, lecz byłam zmuszona odebrać życie pierwszej żonie radży, aby nie stracić własnego, a wybór, którego wówczas dokonałam, nadal ciąży mi na duszy. Gdy walczyłyśmy, dowiedziałam się, że była siostrą mojej matki – moją ciotką – i jedyną krewną, jaką poznałam, odkąd zostałam osierocona jako niemowlę.

Poślubiłam Tarka wieczorem po pojedynku na arenie. Tej samej nocy w akcie zemsty pozbawiłam go życia, a Turkusowy Pałac został zaatakowany przez zbuntowanych bhutów, pałających żądzą odwetu za tyranię radży. Umknęłam z rąk przebiegłego przywódcy rebeliantów wraz z przyjaciółmi, którzy odtąd mi towarzyszą. Każdego dnia dziękuję bogom, że są przy mnie, szczególnie Deven. Poślubienie Tarka odwlekło nasze wymarzone wspólne życie w dolnych Alpanach, lecz nie porzucę nadziei na spokojną przyszłość.

Deven pociera mój nadgarstek zrogowaciałą opuszką kciuka, nie dotykając grzbietu dłoni, gdzie widnieje namalowana henną cyfra jeden – oznaka pozycji Pokrewnej. Ślubne symbole na ramionach i plecach wyblakły przed dwoma tygodniami, ale ranga pierwszej żony została namalowana podwójnie albo czymś nieusuwalnym i nie chce zniknąć, choćbym szorowała skórę do krwi. Ten znak to moje przekleństwo, odrażające przypomnienie nocy, która uczyniła mnie żoną radży Tarka – i wdową po nim. Jakże chciałabym usunąć tę skazę z mojego ciała, to memento przysięgi złożonej innemu mężczyźnie!

Rozżarzone węgielki uderzają w bruk dziedzińca i podskakują, skwiercząc, aż w końcu zmieniają się w popiół. Martwię się, aby od jakiejś zbłąkanej iskry nie zajęły się zarośla i wysuszone łąki, ale kamienny dziedziniec skutecznie chroni suchą jak wiór dolinę. Tutejsze tereny były dobrze utrzymane, zadbane, kochane.

Ogniste moce wzbierają we mnie jak strumienie ognia, domagając się kary dla winnego. Zrobił to Hastin, przywódca rebelii. Przewidywałam, że on i jego buntownicy będą nas ścigać, aby odzyskać Zhaleh – świętą księgę, którą zabrałam, uciekając z Turkusowego Pałacu – ale się myliłam. Powinnam była wiedzieć, że nienawiść Hastina do Tarka nie pozwoli mu spocząć, dopóki nie znajdzie dziedzica radży, księcia Ashwina.

Książę był wychowywany w jednej z czterech świątyń Bractwa, lecz nikt nie wiedział w której – to była tajemnica. Przemierzaliśmy Tarachand, odwiedzając jedną po drugiej, ale Hastin zawsze wyprzedzał nas o krok. To już trzecia świątynia, którą znaleźliśmy za późno. Trzy miejsca kultu parijany zrównane z ziemią przez potężnych bhutów – przewodników, których, jak wierzą mnisi, zesłali bogowie, by nieśli pomoc ludziom.

– I co teraz? – pyta Natesa żałośnie.

– Co masz na myśli? – odpowiadam pytaniem.

– Książę Ashwin nie żyje.

– Nie mamy pewności – mówię. – Książę może być w ostatniej świątyni.

– Po co go szukamy, skoro nie zgłosił pretensji do tronu? – dziwi się Brac. – Albo jest tchórzem, albo nie dba o los imperium.

Przygryzam wnętrze policzka, tłumiąc złość. Brac jest wyczerpany i sfrustrowany. Jak my wszyscy. Od znalezienia księcia Ashwina zależy uniknięcie wojny, jednak poszukiwania trwają dłużej, niż przewidywaliśmy. Uganiamy się za duchem, za kimś, kto podobno istnieje, choć nigdy go nie widzieliśmy.

– Śmierć księcia przypieczętuje zwycięstwo Hastina – stwierdza Mathura. – Za kilka dni się dowiemy, czy książę przetrwał ten atak.

– A do tego czasu uznamy, że żyje – dodaję, a Brac odwraca wzrok.

Może się mylę? Czy powinniśmy przerwać te poszukiwania?

Patrzę badawczo na Devena, próbując poznać jego opinię jako kapitana, mojego strażnika i ukochanego. Wbija pełen bólu wzrok w płonącą świątynię. Odkąd zamienił mundur żołnierza na zwykłą kurtę i spodnie, często się zamyśla, a jego uwaga gdzieś odpływa. Nim radża Tarek zginął, oskarżył Devena o zdradę i pozbawił go dowództwa za spiskowanie z buntownikami, którzy zaatakowali Vanhi. Ale jedynym błędem, jaki popełnił Deven, było to, że stanął po mojej stronie.

– Co powinniśmy zrobić, kapitanie? – pyta Brac.

Deven się wzdryga, jak za każdym razem, kiedy ktoś używa jego tytułu. Pociera ciemną brodę dłonią. Zarost ma bardziej niechlujny niż dawniej, gdy nosił swój nienaganny szkarłatny mundur, a spod turbana wystają dłuższe niż kiedyś kędziory. Milczy dłużej, niż zwykle pozwala mu jego zdecydowana natura. Zawędrował tak daleko, szukając naszego nowego władcy, więc zastanawia mnie to nagłe wahanie.

– Synu? – naciska Mathura.

Deven rzuca spojrzenie na Braca, swojego przyrodniego brata, a potem na Mathurę, ich matkę.

– Jedziemy dalej. – Wskazuje na majaczące w oddali szczyty Alpanów. – Wieczorem rozbijemy obóz nad szlakiem uchodźców na pogórzu, a jutro ruszymy do północnej świątyni.

– Dziękuję – mówię cicho.

Odpowiada lekkim skinieniem głowy, a jego miękki zarost muska mój policzek.

– Zachowajcie czujność – ostrzega. – Buntownicy mogą być w pobliżu.

Zawracamy wielbłądy i oddalamy się od zgliszcz świątyni, żegnani swądem śmierci.

Nasza karawana wspina się, aby przeciąć wschodnią arterię prowadzącą do Ireshu, królewskiego miasta sułtanatu Janardan. Upadek radży Tarka i okupacja Vanhi przez bhutów wywołały masową ewakuację. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy tysiące stóp wydeptały szlak do tej zasuszonej doliny, zmierzając do sułtanatu.

Przed nami podąża nieliczna grupka uchodźców. Matka z niemowlęciem w chuście na piersi brnie obok ręcznego wózka, w którym dwaj młodzi mężczyźni wiozą cały ich skromny dobytek i zapasy na podróż. Obok nich biegnie dziewczynka i sękatym kijem uderza w szprychowe koła.

Kobieta zauważa, że się zbliżamy, i każe synom się zatrzymać. Młodzieńcy ocierają spocone czoła, a ona bacznie nam się przygląda. Wokół jej ogorzałej twarzy powiewają włosy, które wymknęły się z potarganych warkoczy.

– Pani – mówi Deven.

Ciaśniej przytula dziecko do piersi. W jednej ręce trzyma nóż, częściowo ukryty w fałdach sari. Nowym szlakiem wędrują tłumy ludzi, wśród których nie brakuje rzezimieszków czyhających na podróżnych.

Szarpię za lejce naszego wierzchowca i zatrzymujemy się na środku drogi. Brac i Mathura przejeżdżają na drugą stronę, a Yatin i Natesa podążają za nimi.

– Wybaczcie, że was niepokoimy – zagajam – ale czy macie jakieś wieści z Vanhi?

Kobieta patrzy na mnie nieufnie spod przymrużonych powiek.

– Żadnych, od najazdu bhutów. Mój mąż stacjonował wtedy w pałacu. Mówią, że go stracono, tak jak innych strażników.

Serce zamiera mi w piersi. Z różnych rozmów przy wiejskich studniach dowiedzieliśmy się, że Hastin zamknął bramy Turkusowego Pałacu i uwięził wszystkich w jego murach. Mieszkańcy Vanhi winią go za zamordowanie Tarka. Niewielu zna prawdę.

Sięgam do sakwy przytroczonej do siodła, a wtedy kobieta unosi swój nóż.

– Nie chcę żadnych kłopotów – ostrzega.

– Tak jak i my – zapewniam ją.

Deven niespokojnie porusza się za moimi plecami. Tak blisko głównej drogi nie jesteśmy bezpieczni.

Czubkami palców muskam turkusową rękojeść ukrytego w torbie sztyletu. Drugi, bliźniaczo podobny, mam przymocowany po zewnętrznej stronie uda. Kiedyś należały do mojej matki, pierwszej żony radży Tarka. Mathura zabrała je dla mnie z pałacu, a Deven nauczył mnie nimi władać. Polegam na nich w takim samym stopniu, jak niegdyś na procy. Ominąwszy ukryty sztylet, znajduję to, czego szukam, i wyjmuję rękę z sakwy. Kobieta wbija wzrok w chustkę, którą trzymam w dłoni.

– Dla ciebie. – Podaję jej podarunek.

– Nie potrzebuję waszej pomocy.

– Może nie, ale co będzie z twoimi dziećmi, jeśli ucierpisz od słońca?

Rozchmurza się nieco, lecz wciąż jest nieufna.

Drogą zbliża się ku nam większa grupa podróżnych – widzę wozy i mężczyzn. To żołnierze. Ubrani są w ciemnoczerwone mundury z godłem Imperium Tarachandu – czarnym skorpionem – na piersiach. Taki sam mundur nosił kiedyś Deven. Podróżują bez sztandarów. Skoro opuścili wojskową twierdzę, muszą być dezerterami. Nie tylko cywile uciekają przed przywódcą rebeliantów.

Deven drży z napięcia, domagając się w milczeniu, abyśmy odjechali, zanim żołnierze się do nas zbliżą.

Macham chustką w kierunku kobiety, a jej dzieci z namaszczeniem się temu przyglądają.

– Proszę, weź ją – namawiam.

Niechętnie robi krok w przód, chwyta dwoma palcami za najdalszy koniec tkaniny i wyszarpuje mi ją z ręki. Ujrzawszy grzbiet mojej dłoni, aż wybałusza oczy.

– Pokrewna – woła, padając na kolana. Jej synowie naśladują matkę, a ona gestem nakazuje córce zrobić to samo. – Wybacz nam. Nie poznaliśmy cię.

Odgłosy karawany żołnierzy wywołują we mnie mdłości. Zapomniałam, jak bardzo nienawidzę płaszczenia się przede mną. Na myśl o tym, że wszyscy upadną teraz na kolana, dodaję szybko:

– Nie uraziliście mnie. Proszę, nie mówcie nikomu, że mnie widzieliście.

– Nie powiemy, Pokrewna. Niech bogowie mają cię w swej opiece.

– I was. – Szarpię za lejce, poganiając naszego wielbłąda.

Przecinamy drogę i ruszamy w górę skalistego zbocza. Kobieta tuli swoje dzieci, łkając. Nie są to łzy boleści ani lęku, lecz szczęścia, które mnie porusza. Będę się modlić za nią i jej rodzinę.

Deven sokolim wzrokiem obserwuje wychodzący zza zakrętu oddział żołnierzy. Rozluźnia się dopiero, kiedy ma pewność, że nie widać nas już z drogi.

– Byłaś bardzo wielkoduszna. – Jego głos pieści delikatnie mój kark.

– Dałam jej tylko chustkę – odpowiadam.

– Dałaś jej znacznie więcej. Jesteś Pokrewną. Twój widok natchnął jej rodzinę nadzieją.

Poruszam się w siodle, marszcząc brwi. Może i należę do szlachty, lecz nie jestem szlachetna. Ta kobieta i jej rodzina nie musieliby opuszczać domu, gdybym nie była tak niemądra, by zaufać Hastinowi. Targowałam się z przywódcą rebeliantów o swoją wolność, a w rezultacie zaprzepaściłam o wiele więcej. Sądziłam, że zabijając radżę Tarka, wyzwolę jego rani i kurtyzany, które teraz stały się jeńcami Hastina uwięzionymi w Turkusowym Pałacu. Jako pierwsza żona byłam Pokrewną i przywódczynią rani. Ich przyjaciółką. Zawiodłam je tak samo, jak moją najdroższą przyjaciółkę Jayę, której nie zdołałam ocalić.

– Nie powinni wciąż uważać mnie za Pokrewną – mówię monotonnym głosem.

– Nadal masz obowiązki względem tronu, dopóki nie zwolni cię z nich książę Ashwin – przypomina mi Deven. – O twoim zwycięstwie w turnieju tronowym głośno było w całym imperium. Ludzie cię kochają, a ty ich. Zasłużyłaś na ich oddanie. Nie umniejszaj tego, co twój triumf oznacza dla nich.

Zaciskam szczęki, by nie zapytać Devena, co mój triumf oznacza dla niego. Z trudem wywalczyłam tytuł Pokrewnej, ale znacznie trudniej zapomnieć o rozlewie krwi i grozie, którą przeżyłam podczas turnieju. Zwykle mi się udaje. Czasem nie. Jednak ani tamto zwycięstwo na arenie, ani pozbawienie Devena rangi dowódcy nie poróżniło nas tak bardzo, jak moje małżeństwo z radżą. To, co w oczach ciężko doświadczonej rodziny uczyniło mnie symbolem nadziei, sprawia, że Deven wzdraga się mnie dotknąć. Lud Tarachandu uważa, że mój los i przyszłość są na zawsze związane z tronem radży. Nie mogę zmienić ich przeświadczenia – ani tego, co myśli Deven – tak samo, jak nie mogę cofnąć ślubu z radżą Tarkiem ani przywrócić życia Jayi.

Patrzę na wiodący przez dolinę szlak, a ślady stóp znużonych uchodźców odciskają piętno winy na moim sumieniu. Odkąd zostałam setną królową radży, imperium bardzo się zmieniło. Tarachand stał się posępnym miejscem, gdzie mieszkają zrozpaczeni i giną niewinni. Nie napawa mnie dumą świadomość, że przyczyniłam się do ich cierpienia.Rozdział 2

Kalinda

Ze snu wyrywa mnie głaskanie po nosie. Nad moim łóżkiem rozciąga się jedwabny rubinowy baldachim. Gorący wiatr wydyma zasłony na balkonie, szeleszczą liście palm. Jestem w mojej komnacie w Turkusowym Pałacu.

Znów czuję głaskanie po nosie. Mrugam szybko i pochylająca się nade mną twarz nabiera ostrości.

Białe zęby radży Tarka błyskają drapieżnie w zaciemnionym pokoju.

– Tęskniłem za tobą, moja miłości.

Próbuję się wyrwać, ale ręce i nogi mam unieruchomione.

– Ciii… – nuci cichutko. – Spędzimy razem noc poślubną, którą przeznaczyli nam bogowie. – Kładzie się obok, przysuwa się do mnie całym ciałem i zanurza twarz w moich włosach.

Szarpię się, próbując zerwać pęta, ale kostki mam przywiązane do kolumienek, a ręce rozciągnięte nad głową. Sięgam w głąb, do swoich mocy, aby spalić krępujące mnie rzemienie, ale zamiast ognia duszy znajduję pustkę.

– Co mi zrobiłeś? – pytam z przerażeniem.

– Otrułem cię, tak jak ty otrułaś mnie – odpowiada Tarek, obcałowując mój policzek.

Jego ręce błądzą po moim ciele. W gardle wzbiera mi dziki, szaleńczy krzyk, lecz Tarek kładzie mi dłoń na ustach.

– Nie walcz ze mną, moja miłości. Jesteś moją żoną – całuje mnie po naprężonej szyi – a ja twoim mężem. Bogowie złączyli nasze dusze małżeńskim węzłem. Jesteś moja na zawsze.

Szamoczę się bezsilnie, a łzy zalewają mi oczy. Tarek mocniej przyciska dłoń do moich ust, by stłumić mój krzyk.

– Kali.

Podrywam głowę, a gwałtowny oddech wręcz rozrywa mi klatkę piersiową. Już nie jestem w komnacie sypialnej. Turkusowy Pałac znajduje się daleko stąd. A radża Tarek… Tarek nie żyje.

Brac siedzi obok mnie, a jego miodowe oczy błyskają niepokojem. Usadowieni po drugiej stronie ogniska Mathura, Natesa i Deven kończą kolację składającą się z suszonych owoców i prażonych orzechów. Yatin pełni wartę na górującej nad doliną wychodni – jego sylwetka rysuje się na tle rozgwieżdżonego nieba.

– Dobrze się czujesz? – pyta Brac.

Obejmuję się ramionami, by powstrzymać drżenie.

– Usnęłam.

– Znów ci się przyśnił?

– Tak.

Brac rzuca przekleństwo pod nosem i zerka na brata ponad ogniskiem.

– Powinnaś mu powiedzieć.

– Nie – odpowiadam stanowczo. Deven ledwo znosi myśl o moim ślubie z Tarkiem, więc jak mogę mu wyznać, że radża nawiedza mnie w snach? Ani Natesa, ani Mathura nie zapytały, co zaszło między mną a Tarkiem w noc poślubną, a Yatin rzuca mi tylko od czasu do czasu współczujące spojrzenia. Kiedy po raz pierwszy przyśnił mi się ten koszmar i zbudziłam się zlana zimnym potem, to Brac stał na warcie i to jemu się zwierzyłam. Wiedział już, że miałam w sobie truciznę – wypalił ją, kiedy razem z Devenem mnie znaleźli – ale nie znał odpowiedzi na pytanie, jak wniknęła w moje ciało. Wyznałam mu prawdę, a potem poprzysięgłam sobie, że nikomu więcej jej nie zdradzę: zabiłam Tarka za pomocą nasączonego toksynami balsamu i byłam gotowa umrzeć razem z nim.

Wpatruję się w trzaskający ogień, czując ogarniające mnie znużenie. Żałuję, że nie mogę teraz poszkicować, aby uciszyć myśli, ale na dni wypełnione spokojem i drobnymi przyjemnościami muszę poczekać do chwili, gdy znajdziemy księcia Ashwina i ustalimy, co zrobić ze spoczywającą w mojej torbie księgą Zhaleh. Dotąd nie zdecydowaliśmy, gdzie najbezpieczniej będzie umieścić świętą księgę bhutów, ale o tym pomyślimy dopiero wtedy, gdy uwolnię się od swego tronu.

– Mówią, że kiedy Ognisty patrzy w samo serce ognia, może ujrzeć odbicie własnej duszy – mówi Brac z zadumą, wbijając wzrok w ognisko. – Niegdyś robiłem to całymi godzinami, wyczekując chwili, kiedy krew odpowie na zew płomieni i odkryję swoją najgłębszą istotę.

– Udało ci się?

– Nie, ale wyobrażam sobie, że odbiciem mojej duszy byłby wilk. – Trafny wybór. Brac jest przebiegły i potrafi się skradać, a jego złote oczy błyszczą jak psie ślepia. Szturcha mnie w ramię. – A ty? Co widzisz?

Patrzę w ognisko niepewna, co mi ukaże. Mam na sumieniu kilka niegodziwych uczynków.

– Ja też niczego nie widzę.

– Spróbujmy inaczej. – Brac sięga ręką w ogień i wydobywa wrzecionowaty płomień, jakby ciągnął za luźno zwisającą nitkę. Smuga ciepła unosi się między jego dłońmi, nie dotykając skóry. Porusza rękami, a długi płomień wije się wokół jego palców niczym pełznący w wysokiej trawie wąż. Próbuje mnie rozweselić, a ja patrzę na jego igraszki z ogniem jak zahipnotyzowana.

– Bogowie stworzyli naturalny ogień jako ostatni z żywiołów. Kiedy Anu, bóg niebios, obdarzył pierwszych bhutów boskimi mocami, największy lęk wzbudzała Ognista. Ludzie widzieli w niej zagrożenie.

– W niej? Pierwsza Ognista była kobietą?

– Nazywała się Uri – odpowiada Brac. Wpatruję się jak urzeczona w płomienie pełzające między jego palcami. – Uri wiedziała, że musi poskromić naturalny ogień, bo w przeciwnym razie już zawsze będzie przerażała ludzi. Zawędrowała więc na szczyt najwyższej góry i przez kilka miesięcy uczyła się panować nad jednym płomieniem. – Podaje mi język ognia. – Weź go.

– Raczej nie. – Brac szkolił mnie, jak posługiwać się ogniem duszy, ale na naturalny ogień nie byłam jeszcze gotowa.

– Kali, umiesz przygaszać i spopielać równie dobrze jak ja, ale dopóki nie opanujesz naturalnego ognia, grozi ci niebezpieczeństwo. Widzisz to ognisko? Nie potrafisz go ugasić bez jakiejś siły zewnętrznej: wiadra piasku lub wody. Możesz wzniecić ogień, lecz nie umiesz nad nim panować. – Zbliża się do mnie z gorącym płomieniem. – Anu stworzył śmiertelników na obraz i podobieństwo bogów. Niebo w płucach, ziemia pod stopami, ogień w duszy, a woda we krwi. Każdy z pierwszych bhutów otrzymał władzę nad jedną z tych mocy. Widzisz więc, że nie masz się czego bać. Jesteś ogniem, a ogień jest tobą.

– Ale ogień duszy jest powściągany w ciele. – Nie spuszczam wzroku z tańczącego nad jego dłonią płomienia, nieufna wobec jego niefrasobliwych ruchów. – Naturalny ogień jest nieposkromiony.

– I tym bardziej godny, by go czcić. Wietrzni darzą szacunkiem burzę. Wodni wielbią morze, a Trzęsiciele góry. My zaś… my czcimy to. Ogień duszy i ogień natury pochodzą od bogów. Jedyne, co je różni, to sposób, w jaki są postrzegane przez twoją śmiertelną część. Tę, która boi się śmierci i cierpienia.

– Ciekawe dlaczego – rzucam szyderczo. Siedzący po drugiej stronie ogniska Deven odwraca od nas wzrok, udając, że nie przygląda się mojej lekcji.

– Zignoruj swoją śmiertelną cząstkę – radzi Brac. – Wsłuchaj się w tę, która łączy cię z bogami. To w niej znajdziesz siłę. – Przybliża ku mnie wijący się płomień. – Wyciągnij rękę. – Nie reaguję, więc sam unosi mi dłoń. – Gotowa?

„Zdecydowanie nie”. Ale Brac nie da mi spokoju, dopóki nie spróbuję, więc kiwam głową.

Przechyla dłoń, by przekazać mi płomień, ale gdy tylko ten styka się z moją skórą, czuję ból i cofam rękę. Ognik spada na ziemię i natychmiast podpala wysuszoną trawę. Brac gasi płonącą kępkę jednym skinieniem ręki i rzuca mi oskarżycielskie spojrzenie.

– To niedorzeczne. Jesteś Ognistą. Nie powinnaś się bać ognia.

– Naprawdę? – Pokazuję mu poparzoną dłoń. Rany są niewielkie, ale bolesne.

Brac chwyta mnie za przedramiona i pchnięciem woli przekazuje mi moc, rozbudzając blask pod moją skórą. Strumyczki ognia duszy rozświetlają żyły moich ramion. Teraz moje moce stały się widzialne gołym okiem.

– Jesteś ogniem, a ogień jest tobą – podkreśla. – Nie możesz się go bać, bo zwróci się przeciwko tobie. To Ognistych trzeba się bać. Naturalny ogień poddaje się naszej woli.

Deven podchodzi do nas, unikając wzrokiem smużek światła migoczących na moich ramionach.

– Już wystarczy.

Brac rzuca starszemu bratu gniewne spojrzenie spod zmarszczonych brwi, ale rozluźnia uścisk. Błyszczące ślady na skórze bledną jak gwiazdy gasnące w świetle nowego dnia.

– Nie przeszkadzam wam, gdy uczysz Kali walczyć bronią, więc ty się nie mieszaj do naszych lekcji.

– Ja jej nie parzę – odcina się Deven.

– Och, uciszcie się – nakazuje Mathura synom i utykając na chore kolano, przynosi mi naczyńko z balsamem. Deven stoi u mojego boku, a skronie pulsują mu od zaciśniętych szczęk. Mathura nakłada grubą warstwę leku na pęcherze i dodaje kojąco: – Nie zniechęcaj się, Kalindo. To rozsądek dyktuje nam lęk przed ogniem.

Deven chmurzy się jeszcze bardziej. Jego wtrącanie się w moje lekcje z Brakiem niepokoi mnie z innego powodu. Pragnąc mnie chronić, Deven chce, abym ukrywała swoje moce przed naszym ludem. Radża Tarek szerzył kłamstwa o bhutach, aby jego poddani ich znienawidzili, więc teraz uchodźcy, wygnani z własnych domów przez Hastina, mogą uznać mnie za popleczniczkę rebeliantów. Bhutowie, choć są półbogami, wyglądają jak śmiertelnicy, więc mój lud nie wie, kim jestem. Podejrzewam jednak, że Deven nie aprobuje moich mocy ze względów osobistych. Nie lubi, by mu przypominać, że jestem Ognistą.

Pęcherze już mnie nie pieką, za to uderza w nas nagły poryw wiatru, szarpiąc nasze ubrania.

– Nie podoba mi się to wietrzysko – mówi Natesa i odsuwa luźny kosmyk włosów z twarzy. Nie kąpała się od wielu dni, a mimo to wciąż jest jedną z najpiękniejszych kobiet w Tarachandzie.

Kolejny podmuch obrzuca nas piachem. Czuję gęsią skórkę na ramionach. To nie jest zwykły wiatr. Coś – a raczej ktoś – nadchodzi.

– Kali, gdzie jest Zhaleh? – pyta Deven.

Mój puls gwałtownie przyspiesza.

– W torbie.

Deven przewiesza ją sobie przez ramię. Yatin wraca do obozu i obaj dobywają swoich khand. Zdrową ręką sięgam po sztylet; abym mogła użyć swoich mocy, wystarczy mi druga, ta poparzona. Mathura i Natesa stają do siebie plecami, dzierżąc broń. Wielbłądy wydają wysokie jęki i zbijają się w gromadę, chroniąc się przed niespokojnym wiatrem.

Brac opuszcza krąg światła rzucanego przez ognisko, żeby wybadać, co ku nam nadciąga. Oddala się coraz bardziej, aż w półmroku widzimy tylko jego sylwetkę i wtedy dobiega nas jego okrzyk:

– Tam!

Spodziewam się ujrzeć rebeliantów, gdy nad dolinę nadlatuje jakiś olbrzymi ptak. W świetle księżyca widać jego monstrualne, upiornie srebrne skrzydła. Jest wielki jak powóz. Nigdy wcześniej nie widziałam w powietrzu czegoś tak ogromnego; rozpiętość jego skrzydeł przekracza długość furmanki. Jak zahipnotyzowani wpatrujemy się w tego giganta, który z niezwykłą gracją unosi się w przestworzach. Latająca bestia skręca w prawo i pędzi prosto na nas.

Brac biegiem wraca do obozowiska. Ptak szybuje za nim, wykorzystując siłę wichru, po czym nagle zaczyna pikować. Brac rzuca się na piach, a wtedy potwór przelatuje nad nim i pędzi prosto na mnie. Deven powala mnie na ziemię. Przetaczamy się dwukrotnie, a gdy się zatrzymujemy, znajduje się nade mną, chroniąc mnie przed atakiem z nieba. Wielki ptak krąży wokół nas. Teraz już wszyscy padli na ziemię i leżą nieruchomo, gdy ten olbrzymi stwór ku nam zawraca, oświetlany z przodu blaskiem księżyca. W rzeczywistości jest to jakaś niezwykła latająca machina, którą steruje chłopiec, zawieszony pod nią tak, jakby leżał na brzuchu równolegle do ziemi. Leci coraz niżej, a kiedy się zbliża do podłoża, lotnik opuszcza nogi. Gdy jego stopy dotykają gruntu, zaczyna biec, by po chwili bezpiecznie się zatrzymać.

Na niebie pojawia się kolejna ptakopodobna machina, która opada na polanę na zboczu wzgórza. Sterująca nią dziewczyna ląduje z taką samą wprawą, jak jej partner.

Deven i ja podnosimy się z ziemi. Yatin prostuje się i odsuwa od Natesy, którą zasłaniał własnym ciałem, a Mathura wychodzi zza głazu. Chłopiec i dziewczyna wydostają się ze swoich latających machin. Ich prosty strój nie zdradza, kim są ani skąd pochodzą. Jestem pewna tylko tego, że są bhutami – Wietrznymi. Latają dzięki wichrom, które wywołują. Jedyną Wietrzną, jaką znam, jest Anjali, podstępna córka przywódcy rebelii. Gromadzę ogień duszy w dłoni, aż palce zaczynają mi lśnić.

Brac staje pomiędzy obozowiskiem a nieznajomymi. Uderza w nich ognistym podmuchem, by ich zatrzymać. Płomień oświetla ich zaskoczone twarze, po czym gaśnie, a oni unoszą ręce w pokojowym geście.

– Nie jesteśmy rebeliantami – mówi chłopiec. Ciemne włosy opadają mu swobodnie na czoło, zakrywając przesadnie okrągłe oczy. Robi nieśmiały krok do przodu. – Przysłano nas, by was znaleźć.

– Osiągnęliście cel. A teraz odejdźcie. – Brac posyła w ich stronę kolejną falę gorąca.

– Przestań – odzywa się dziewczyna. Jest niska i chuda jak tyczka. Ma płaski nos i pełne usta, które wyrażają pewność siebie. Jest pospolitej urody, choć w kształtnych kościach policzkowych i wąskich brwiach widać piękno i inteligencję. Opuszcza ręce i uderza w Braca nawałnicą, zwalając go z nóg, aż z hukiem ląduje na ziemi.

Ciskam sztyletem, którego czubek wbija się w ziemię u stóp dziewczyny.

– Wystarczy tego! – wołam.

– Pokrewna. – Pada na kolana, a chłopiec robi to samo.

– Czego chcecie? – Głos Devena jest tak ostry jak jego khanda.

Dziewczyna – idę o zakład, że ma szesnaście lat, a jej towarzysz jest o rok młodszy – pokazuje nam zapieczętowany list.

– Przynosimy wieści od brata Shaana.

Brac wstaje i gwałtownie odbiera od niej przesyłkę. Nie odrywając spojrzenia od pary nieznajomych, wraca ku nam i wręcza mi zapieczętowaną wiadomość. Otwieram ją i czytam: „Zaufajcie posłańcom. Oni was poprowadzą”.

Przekazuję list Devenowi. Czyta zwięzłe instrukcje i marszczy brwi.

– To jest pismo brata Shaana – oświadcza. On też nie jest gotów zaufać tym obcym. – A te słowa są takie jak on: enigmatyczne i nieomylne.

Przyglądam się naszym młodym gościom i zastanawiam, czy to możliwe, że wiedzą, kim jesteśmy, i czy przywożą prawdziwą wiadomość od brata Shaana. Opuszczam lśniącą dłoń.

– Wysłuchajmy, co mają do powiedzenia.

Wietrzni podchodzą do ogniska, a Brac nie spuszcza z nich gniewnego spojrzenia. Natesa i Mathura opuszczają broń, ale jej nie chowają. Yatin staje z boku, swoją potężną posturą przyciągając nieufne spojrzenie dziewczyny.

– Możemy usiąść? – Chłopiec uśmiecha się blado. – Długo lataliśmy i skrzydła nam się zmęczyły. – Jakby na dowód tego trzepocze ramionami. Żadne z nas nawet nie drgnie. Chłopak odchrząkuje z zażenowaniem, zakrywając usta dłonią.

– Jestem Opal, a to mój brat Rohan – przedstawia ich oboje dziewczyna.

– Proszę, usiądźcie – mówię, a gdy Opal siada obok brata, dołączam do nich. Pozostali stoją, wciąż nieufni i ostrożni. – Wasze latające machiny są bardzo niezwykłe.

– Skrzydłoloty – poprawia Opal. – Zbudowano je w Paljorze.

Niepozorny strój Wietrznych w żaden sposób nie łączy ich z północnym ludem Alpanów ani z żadnym innym.

– Jesteście z Paljoru? – pytam.

– To ojczyzna naszej matki – wyjaśnia Opal.

– Gdzie jest brat Shaan? – chce wiedzieć Deven.

– Jest bezpieczny – odpowiada. – Przewieźliśmy go skrzydłolotem do północnej świątyni, gdzie ukrywał się książę Ashwin, a przed kilkoma dniami zabraliśmy ich obu do Janardanu. Od tego czasu szukamy was, na ich prośbę.

Zapala się we mnie iskra nadziei, jasna i ciepła. „Książę Ashwin żyje”. Mathura odkłada broń i dosiada się do nas, dając odpocząć choremu kolanu.

– Dlaczego książę opuścił imperium? – pyta Natesa, zakładając ręce na piersi. – Jego poddani go tu potrzebują.

– To nie byłoby bezpieczne – stwierdza Opal. – Kiedy Hastin odkrył, że brat Shaan uciekł z Vanhi, schwytał i przesłuchał mnichów.

– Wiatr doniósł nam o ich losie. – Grymas na twarzy Rohana przypomina mi, że Wietrzni słyszą sekrety niesione z wiatrem, czego nie potrafią inni bhutowie ani śmiertelnicy. – Anjali torturowała ich, chcąc się dowiedzieć, gdzie jest książę. Mnisi niczego jej nie zdradzili, więc Hastin kazał córce ich przewiać.

– Niegodziwcy – mówi Brac, a widząc moje zdezorientowane spojrzenie, wyjaśnia: – Wietrzny może użyć swoich mocy, aby wypompować powietrze z płuc ofiary. Nazywają to przewianiem.

– Robią to tylko nikczemni Wietrzni – dodaje Opal ze wstrętem. – Żaden z mnichów, poza bratem Shaanem, nie wiedział, gdzie ukrywa się książę.

Zasycha mi w ustach. Mathura sięga po swoją podręczną fajkę wodną, aby łatwiej znieść myśl o torturach. Sama chętnie zaciągnęłabym się tym kojącym umysł dymem.

– A straż pałacowa? – pyta Deven z napięciem. Niechętnie rozmawiał o strażnikach, ale pogłoski, które usłyszeliśmy od tamtej kobiety, o tym, że zostali straceni, musiały nim wstrząsnąć.

– Hastin ukamienował strażników, a wyższych rangą oficerów kazał ściąć – odpowiada Rohan.

Deven blednie. Jego i Yatina spotkałby ten sam los, gdyby nie uciekli ze mną. Wzrastają moje obawy, że Hastin uwięził wszystkie rani i kurtyzany.

– Jak brzmią rozkazy księcia? – pytam.

Rohan kieruje na mnie wzrok.

– Prosi, abyś dołączyła do niego w Ireshu jako gość w Berylowym Pałacu sułtana.

Iresh to imperialne miasto sułtanatu Janardan, którym włada sułtan Kuval, pogardzany, jak głosiła plotka, przez radżę Tarka. Kiedy Tarek zaczął atakować bhutów, sułtan przyjął uchodźców w Ireshu. Tarek planował, że po wyplenieniu bhutów we własnym kraju zacznie ścigać tych, którym się udało umknąć przed jego prześladowaniami.

Deven wbija czubek miecza w ziemię i opiera się na rękojeści.

– Dlaczego książę potrzebuje Kali?

– Książę Ashwin zwrócił się do sułtana z prośbą o militarną pomoc – odpowiada Opal – ale sam jest niedoświadczonym władcą. Reputacja Pokrewnej jest powszechnie znana, a obozy dla uchodźców pękają w szwach. Książę potrzebuje jej wsparcia, aby zyskać względy swojego ludu. Potrzebny im władca, którego znają i któremu ufają.

– Jestem równie niedoświadczoną przywódczynią, jak książę Ashwin – stwierdzam.

– Zwyciężyłaś w turnieju tronowym i zdobyłaś ich oddanie. – Opal patrzy na mnie z uporem. – Książę uważa, że twoje poparcie doda uchodźcom otuchy, a ponadto przekona sułtana, by wysłał do Vanhi oddziały wojska, które obalą Hastina.

Podziwiam Opal za jej zdolności rozumowania, ale rozumiem, dlaczego mieszkańcy Tarachandu widzą w księciu obcego. Przez całe życie pozostaje w ukryciu. Chyba mogę dodać ludziom otuchy, zanim on zaskarbi sobie ich lojalność.

A wówczas oddam mu tron na dobre.

– Muszę porozmawiać z moimi przyjaciółmi na osobności – oświadczam, podnosząc się z miejsca.

Opal i Rohan wstają, by się oddalić, ale Rohan przystaje.

– Czy macie coś do jedzenia? – pyta.

Mathura podaje mu torebkę suszonych daktyli. Chłopak oblizuje wargi na widok większego worka, z którego wyjęła owoce.

– Czy to nerkowce?

– Daktyle wystarczą – wtrąca Opal i odciąga brata na bok.

Brac patrzy na nich spod przymrużonych powiek, gdy siadają w ciemności obok swoich skrzydłolotów i pałaszują posiłek.

– Wiesz, że oni słyszą wszystko, co mówimy – zauważa.

– Wiem – odpowiadam z westchnieniem – ale to daje nam chociaż pozory prywatności.

Wodzę wzrokiem po twarzach przyjaciół, szukając ich aprobaty. Przekonałam ich, by przyszli za mną aż tutaj, ale prosić, żeby opuścili imperium, swój dom, to zbyt wiele.

– A więc już wiemy, gdzie jest książę – zaczynam ostrożnie.

– Nie mogę uwierzyć, że uciekł. – W głosie Natesy zgrzyta potępienie. – Zostawił nas. Porzucił swoich ludzi.

– Aby szukać ratunku, Kwiatuszku – mówi Yatin. To pieszczotliwe określenie sprawia, że Natesa szybko się rozchmurza.

– To prawda – zgadzam się, wciąż ostrożnie. Później podziękuję Yatinowi za jego wsparcie. – Książę potrzebuje naszej pomocy.

Brac z namysłem przechyla głowę na bok.

– Nie zawahałem się nazwać księcia Ashwina tchórzem, ale on słusznie szuka sojuszników. – Natesa mruczy drwiąco pod nosem. Przywykła już do obu braci: Devena, który nie pozwala jej sobą dyrygować, i Braca, który przy pierwszym spotkaniu przygasił ją swoimi mocami, ale wobec drugiego z nich jest mniej tolerancyjna. – Powinniśmy do niego dołączyć – kończy Brac.

– Absolutnie nie. – Deven przecina powietrze zdecydowanym ruchem ręki. – Być może sułtan posługuje się księciem, aby zwabić Kali do swojego kraju.

Brac nie zraża się gniewną miną brata.

– Armia imperium jest rozproszona. Nasi żołnierze uciekają przed wojną, do której nie są odpowiednio uzbrojeni. Potrzeba nam armii zdolnej stawić czoło Hastinowi. W szeregach królewskiej gwardii sułtana są bhutowie, a oni lepiej poradzą sobie w walce z rebeliantami.

– Żadna śmiertelna armia nie pokona Hastina – potwierdza Yatin cichym głosem. – Dowiódł tego upadek Vanhi.

– Gdy tylko postawimy stopę w Janardanie, znajdziemy się pod rządami sułtana – przekonuje Deven.

Natesa prycha drwiąco.

– We własnym kraju wcale nie jesteśmy bezpieczniejsi.

To samo może się odnosić do świętej księgi Zhaleh. Waham się, czy o niej wspomnieć – nie wiem, ile wiedzą Opal i Rohan – ale najwyraźniej brat Shaan uważa, że w Janardanie będzie bezpieczna. Postanawiam milczeć i czekam na opinię Mathury.

Przez chwilę pyka fajkę, a wydmuchawszy smużkę dymu, odpowiada:

– Zawsze chciałam zobaczyć sułtanat.

Deven rzuca każdemu z nas gniewne spojrzenie. Podchodzę do niego i odciągam go na bok, poza krąg światła. Stoi z zaciśniętymi wargami, wbijając wzrok w zakurzone buty.

– To nasza największa szansa na pokonanie Hastina – przekonuję.

– Rozumiem… Tylko… – Podnosi na mnie błagalny wzrok. – Zakończmy to, Kali. Zostawmy księcia samemu sobie. To jego wojna i jego imperium. Znajdzie sposób, aby pokonać Hastina bez naszej pomocy.

– A jeśli nie? Co się wtedy stanie? – Czuję ciężar odpowiedzialności, jakbym była przykuta do mojego tronu. Ashwin musi się upomnieć o należną mu pozycję. – Kiedy książę obejmie władzę, będziemy wolni.

– A jeżeli nie nadaje się na władcę? To przecież syn radży Tarka.

– Nie zawsze losem syna jest iść w ślady ojca.

Deven znów pochmurnieje i wbija wzrok w buty. Jego nieufność wobec księcia jest do niego niepodobna. Głęboko wierzył, że służba radży była jego przeznaczeniem, dopóki nie postanowiliśmy uciec, a była to decyzja, która kosztowała go oskarżenie o zdradę. Bogowie, czy Deven obwinia mnie o to, że Tarek pozbawił go dowództwa? Nie zniosę kolejnego złamanego losu na swoim sumieniu.

Zapadłą między nami ciszę przerywa łagodny głos Devena:

– Martwię się o twoje bezpieczeństwo.

Palcami muskam jego szyję i jedwabiste loki pod turbanem, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się całowaliśmy.

– Wolność jest tak blisko. – Mój błagalny ton brzmi jak rozpaczliwa modlitwa, lecz zawarty w tych słowach optymizm sprawia, że Deven się rozluźnia.

– Niech tak będzie – zgadza się wreszcie.

Ściskam go mocniej w podzięce, a on otacza mnie ramionami. Wdycham kojącą woń drzewa sandałowego zmieszaną z odrobiną dymu z ogniska i chłonę emanujące z niego słodkie ciepło. Gdy zatapiam się w jego objęciach, bruzda między jego brwiami powoli się wygładza, a ciemne oczy łagodnieją. W tej idyllicznej chwili znika dzielące nas napięcie.

Rodzeństwo Wietrznych podchodzi do ogniska.

– Usłyszeliśmy, że podjęliście decyzję – mówi Rohan.

Deven wypuszcza mnie z uścisku i splata palce z moimi. Wracamy do kręgu światła jaśniejącego wokół ognia.

– Spotkamy się z księciem – ogłaszam.

– Zatem nie zwlekajmy – mówi Opal.

– Dlaczego? – pyta wyzywająco Natesa. – Zapłacą ci przy doręczeniu?

– Nikt nam nie płaci – zapewnia Rohan. – Nadciągają rebelianci.

Deven puszcza moją dłoń i podchodzi do krawędzi urwiska. W oddali zbiera się na burzę.

Brac piorunuje wzrokiem Wietrznych.

– Śledzono was?

– Myśleliśmy, że ich zgubiliśmy – wyjaśnia z rozgoryczeniem Rohan, spuszczając głowę.

Przechodzi mnie dreszcz, gdy do obozowiska docierają pierwsze złowieszcze powiewy wiatru. Nikt nie musi wydawać polecenia; wszyscy zaczynamy się pospiesznie pakować.

– W każdym skrzydłolocie zmieszczą się cztery dodatkowe osoby – mówi Opal.

Raz za razem atakują nas coraz silniejsze podmuchy. Przez dolinę pędzi ku nam trąba powietrzna podnosząca tumany pyłu i ciskająca srebrnymi błyskawicami. Przez trawiasty teren przetacza się huk grzmotów. Wielbłądy przyklękają i kładą się na brzuchu, porykując niespokojnie. Podchodzę do brzegu urwiska. W świetle błyskawic widzę sylwetkę młodej kobiety zawieszonej w gigantycznym tunelu powietrznym. „To Wietrzna Anjali, córka przywódcy rebeliantów”.

– Opal, zabierz Kali i ruszajcie – rozkazuje Deven.

Obracam się ku niemu.

– Zostaję. To mnie chce dopaść Anjali. – Zdradziłam jej ojca, kiedy uciekłam, zabierając ze sobą Zhaleh. To ja muszę się z nią zmierzyć.

– Kali – wypowiada moje imię z godnym pochwały spokojem – musisz myśleć jak rani. Chroniąc siebie, chronisz imperium.

Lecz czy imperium musi być ważniejsze niż ja, niż on, niż my wszyscy? Obowiązek podpowiada, że tak. Dobro imperium powinnam przedkładać ponad wszystko.

– A co z tobą? – Ściskam go za ramię, a silny podmuch wiatru każe nam się cofnąć o krok.

– Zatrzymamy ich tutaj. Później dołączymy do was w Janardanie. – Deven zarzuca mi na ramię torbę z księgą Zhaleh. – Brat Shaan napisał, że możemy zaufać tym Wietrznym, ale bądź ostrożna.

Ogarnia mnie panika. Chwytam kurczowo za jego kurtę i przyciągam go do siebie.

– Obiecujesz, że spotkamy się w Janardanie?

– Przysięgam. – Ujmuje moją twarz w dłonie, ale jego dotyk jest skażony drżeniem niepokoju. Jakaś część mnie czuje ulgę, że i on nie panuje nad sobą. Lecz jeśli Deven się boi, to znaczy, że jest bardzo źle. Kciukiem gładzi mój policzek, po czym zwraca się w stronę szalejącego wiatru.

Wielbłądy rozpierzchają się w popłochu, przerażone dzikością wichru. Deven przywiązuje się z Mathurą do wielkiego głazu, a Yatin i Natesa robią to samo. Brac przyczaja się przy ziemi, bliżej burzy.

Wśród tumanów kurzu biegnę do skrzydłolotu Opal, która tworzy wokół siebie bańkę spokojnego powietrza, jakby oko cyklonu. Rzucam się do tej bezpiecznej przystani i łapczywie wciągam hausty czystego powietrza.

– Ułóż się i złap za drążek do sterowania – mówi.

Obiema rękami chwytam za bambusową poprzeczkę, opierając biodra o drugą, szerszą belkę. Leżę na tej konstrukcji zawieszona nad ziemią. Opal kładzie się obok mnie. Wicher uderza w skrzydła z grubego płótna, próbując je zerwać, jakby strącał liście z drzew, ale dzięki mocy Wietrznej skrzydłolot zachowuje równowagę i po chwili wznosimy się w powietrze.

Jeszcze większa nawałnica odrzuca nas do tyłu – Anjali jest blisko. Opal stara się wyrównać lot, ale jedno skrzydło zbliża się niebezpiecznie do ziemi. Rohan wysyła z dołu podmuch i skrzydło znów się podnosi. Kolejny powiew podrywa nas wyżej i ulatujemy w noc. Zamykam oczy, z których ciekną mi łzy. To wszystko byłoby emocjonujące, gdybym nie była tak przerażona.

Spada na nas grad. Pod trąbą powietrzną Anjali pędzi konno młoda kobieta, wznosząca obie ręce ku niebu. Indira, Wodna, kieruje chmurami burzowymi. Dwie bhuty przeciwko dwóm bhutom to uczciwa walka, ale jeśli Opal i ja zostaniemy, zwiększymy szanse na przeżycie moich przyjaciół.

– Zawracaj! – krzyczę do niej. – Potrzebują naszej pomocy!

– Muszę wykonać rozkaz!

Jej potężny wiatr unosi nas na wschód, coraz dalej od Tarachandu, moich przyjaciół i Devena.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: