Zaginiona Księga Bieli - Cassandra Clare, Wesley Chu - ebook

Zaginiona Księga Bieli ebook

Cassandra Clare, Wesley Chu

4,3

Opis

Poznaj nową ekscytującą powieść z uniwersum Nocnych Łowców! Dla Magnusa Bane’a, Najwyższego Czarownika Brooklynu, i Aleca Lightwooda, Nocnego Łowcy, śmiertelnie niebezpieczna wyprawa będzie doskonałą okazją do kolejnej niezwykle romantycznej podróży!

Magnusowi Bane’owi i Alecowi Lightwoodowi wszystko układa się świetnie: nareszcie mieszkają razem we wspaniałym domu, a ich syn, mały czarnoksiężnik o imieniu Max, właśnie uczy się chodzić. Na ulicach Nowego Jorku panuje cisza i spokój – przynajmniej jak na nowojorskie standardy – ale to tylko pozory. Pewnej nocy dwóch starych znajomych Magnusa włamuje się do niego i kradnie potężną Księgę Bieli. Magnus i Alec muszą podążać za złodziejami aż do Szanghaju i zwołać wiernych sojuszników, a przecież ktoś powinien zaopiekować się ich dzieckiem. Sprawy nie ułatwia im także dziwna, świecąca rana na ciele Magnusa.

Czarnoksiężnik i Nocny Łowca dowiadują się, że czeka na nich znacznie poważniejsze zagrożenie, niż spodziewali się na początku. Magia Magnusa staje się niestabilna, a jeśli nie powstrzymają demonów przed zniszczeniem miasta, być może będą musieli podążać za nimi aż do wielkiego źródła zła – do królestwa umarłych. Czy uda im się uratować świat przed zagładą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (139 ocen)
73
40
18
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylwiaKing

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejne przygody Aleca i Magnusa. Tym razem do głównych bohaterów dołączają starzy przyjaciele. Podobała mi się trochę mniej niż pierwsza część, ale nadal bardzo dobra przygodówka. Mam nadzieję, że na ostatnią książkę z serii "Najstarsze klątwy" nie będzie trzeba długo czekać.
00
Kadziula8

Dobrze spędzony czas

Czyta się tak samo dobrze jak poprzednią część. Miło przeczytać o dalszych losach szerszej grupy przyjaciół Magnusa i Aleca :)
00
wronaczykruk

Z braku laku…

Do lektury zabrałam się z ciekawością i podekscytowaniem, bo pierwszy tom bardzo mi się podobał – był zaskakująco świeży jak na tyle tomów, które liczy sobie uniwersum. Niestety tutaj Clare wraca do starych i dobrze znanych postaci – Magnusowi i Alecowi towarzyszą w drodze do Szanghaju Jace, Clary, Simon i Isabelle. Którzy prócz nieśmiesznych żartów niczego nie wnoszą. Serio. Nawet jak już są to tylko zabijają demony na drugim planie. Cały demoniczny świat Yanulo, który przedstawia Clare jest niby inny od Edomu, ale w sumie taki sam. Z tego powodu (oraz z tego samego zestawu bohaterów) miałam wrażenie, jakbym czytała na nowo ,,Miasto niebiańskiego ognia", a jestem świeżo po lekturze, więc męczyłam się niemiłosiernie.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Lost Book of the White

 

Copyright © 2020 by Casssandra Clare, LLC

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktorzy prowadzący: Milena Buszkiewicz, Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Damian Pawłowski, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: NABU Joanna Pawłowska, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Cliff Nielsen

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66553-07-1

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Steve’a

C.C.

 

Dla Pauli, Huntera i Rivera

Dla rodziny

W.C.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I aniołów, tych, którzy nie zachowali swojej godności, ale opuścili własne mieszkanie, spętanych wiekuistymi więzami zatrzymał w ciemnościach na sąd wielkiego dnia.

List św. Judy 1,6

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

 

Idris, 2007

 

Nie świtało jeszcze, kiedy Magnus Bane wjechał na polanę, rozmyślając o śmierci. Ostatnio rzadko pojawiał się w Idris – takie zagęszczenie Nocnych Łowców wywoływało w nim niepokój – jednak musiał przyznać, że Anioł wybrał całkiem ładne miejsce na dom Nefilim. Powietrze było zimne i czyste, pachnące alpejską świeżością. Rosnące na brzegach doliny sosny kołysały się z wdziękiem. Idris czasami bywał przytłaczający, gotycko ponury i złowrogi, ale ta jego część wyglądała jak wyjęta z niemieckiej baśni. Może właśnie dlatego, mimo pałętających się wszędzie Nocnych Łowców, jego przyjaciel Ragnor Fell zbudował tutaj swój dom.

Ragnor nie należał do pogodnych osób, a jednak, z niewytłumaczalnych przyczyn, stworzył przytulny dom. Czarownik zdecydował się na niską kamienną chatę z dwuspadowym, wysokim dachem pokrytym strzechą z żyta. Magnus doskonale zdawał sobie sprawę, że Ragnor teleportował tę strzechę bezpośrednio z tawerny w North Yorkshire, ku konsternacji tamtejszych gości.

Jadąc kłusem w dół doliny, czarownik czuł, że jego obecne kłopoty blakną. Z góry wszystko wydawało się fatalne. Valentine Morgenstern pracował usilnie nad rozpętaniem upragnionej wojny, a Magnus był w to zdecydowanie za bardzo zamieszany. A jednak był też ten chłopak, z tymi jego trudnymi do opisania, błękitnymi oczami.

Niemniej przez chwilę zostaną z Ragnorem sami, tak jak wielokrotnie w przeszłości. Później będzie musiał stawić czoła światu i jego problemom, które pojawią się wraz z Clary Fairchild.

Zostawił konia za domem i ruszył ku frontowym drzwiom. Okazało się, że nie były zamknięte na klucz i wystarczyło lekko pchnąć, by się uchyliły. Magnus spodziewał się znaleźć przyjaciela zajętego piciem herbaty albo lekturą grubego tomiszcza, jednak Ragnor właśnie niszczył swój salon. Trzymał nad głową drewniane krzesło, opętany jakąś gorączką.

– Ragnor? – zagaił Magnus, a w odpowiedzi jego przyjaciel posłał krzesło na ścianę, gdzie rozbiło się w drzazgi. – Przyszedłem w złym momencie?

Ragnor chyba dopiero teraz zauważył czarownika. Podniósł palec, jakby dawał mu znak, by poczekał chwilę, a potem zdecydowanym krokiem pomaszerował do pękatej dębowej komody, która stała po drugiej stronie pomieszczenia. Wysunął wszystkie szuflady, które wylądowały na podłodze z głośnym łupnięciem i brzękiem metalu oraz porcelany. Wyprostował się, ściągnął łopatki i odwrócił się do Magnusa.

– Masz wzrok szaleńca, Ragnorze – powiedział ostrożnie czarownik.

Zawsze widział w przyjacielu względnie eleganckiego dżentelmena, dobrze ubranego, ze zdrowym blaskiem zielonej skóry i białych rogów, które wyrastały mu z czoła. Mężczyzna przed nim sprawiałby wrażenie kogoś w złej kondycji bez względu na to, kim by był, jednak jak na Ragnora było naprawdę, naprawdę źle. Wyglądał na zagubionego, z rozbieganymi oczami, jakby próbował dojrzeć kogoś, kto ukrywał się tuż poza polem widzenia.

– Znasz określenie sub specie aeternitatis? – zapytał donośnym głosem bez żadnego wstępu.

Magnus nie był pewien, co właściwie spodziewał się usłyszeć od przyjaciela, ale zdecydowanie nie to.

– To znaczy mniej więcej „z punktu widzenia wieczności”? Chociaż to oczywiście nie jest dosłowne tłumaczenie. – Ich rozmowa już zdążyła potoczyć się w niewłaściwym kierunku.

– Tak – odparł Ragnor. – Tak, z perspektywy tego, co jest prawdziwe, naprawdę i prawdziwie prawdziwe. Nie iluzji, które oglądamy na co dzień, oszukując się, że są prawdą, ale rzeczy odartych z wszelkich iluzji. Spinoza. – Po chwili dodał z nostalgią: – Ten to dopiero potrafił pić. Ale za to świetnie szlifował soczewki.

– Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz – oznajmił Magnus.

Nagle Ragnor skupił uwagę na przyjacielu, patrząc mu prosto w oczy, bez mrugania.

– Wiesz, czym jest egzystencja sub specie aeternitatis? Nie naszego świata, nawet nie światów, które znamy, ale absolutnie wszystkiego? Bo ja wiem.

– Czyżby? – rzucił Magnus.

Ragnor nie odwracał od niego wzroku.

– To są demony – powiedział. – To zło. To chaos do szpiku kości, kocioł wrzącej złowrogiej woli.

Magnus westchnął. Jego przyjaciel miał depresję. Czarownikom zdarzało się na nią zapadać, kiedy ich życie trwało znacząco dłużej niż jakiegokolwiek Przyziemnego, a absurd wszechświata stawał się dla nich jednocześnie bardziej i mniej zabawny. Wejście na tę ścieżkę było wyjątkowo niebezpieczne.

– Ale niektóre rzeczy są fajne, prawda? – Próbował przypomnieć sobie, co Ragnor lubił najbardziej. – Wschód słońca nad Fudżi? Butelka starego dobrego tokaja? I tamta kawiarnia w Hadze, gdzie piło się kawę z naparstków i czuło, jak pali w żołądku? – Wytężył pamięć. – I to, jak głupio wygląda albatros, gdy ląduje na wodzie?

Ragnor wreszcie zamrugał, kilkakrotnie, po czym opadł na fotel z tapicerką w kratę.

– Nie mam depresji.

– Jasne, przecież to tylko typowy dla starego Ragnora totalny egzystencjalny nihilizm.

– Zemściło się na mnie, Magnusie. Wszystko, co zrobiłem. Teraz ściga mnie gruba ryba. Najgrubsza. No, w sumie prawie najgrubsza.

– Nadal całkiem tłusta – zgodził się Magnus. – Czy chodzi o Valentine’a? Bo…

– Valentine! – warknął Ragnor. – Kretyńskie sprawy Nocnych Łowców, nie mam do nich cierpliwości. Ale to dobry moment, żebym zniknął. Wszystkie złe rzeczy, które się teraz dzieją w Idris, są pewnie związane z tą całą draką z Darami Anioła. Nie ma sensu, żeby kwestionowali to ci, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie.

Magnus zaczynał mieć tego dosyć.

– Raczysz powiedzieć mi w końcu, o co chodzi? Skoro poprosiłeś, żebym się tu zjawił? To podobno sprawa życia i śmierci. Możemy się napić herbaty czy już rozbiłeś czajnik?

Ragnor pochylił się w jego stronę.

– Zamierzam sfingować własną śmierć, przyjacielu.

Zaśmiał się, po czym odwrócił się i ruszył przez drzwi, zapewne żeby kontynuować przemeblowanie. Magnus z niechęcią podążył za nim.

– Rany boskie, a czemu miałbyś to zrobić?! – zawołał do pleców Ragnora.

– Nie wiem, dlaczego akurat teraz, ale kilku z nich wraca. Nie da się ich zabić, wiesz, można ich tylko odesłać na jakiś czas, jednak potem wracają. Och tak, wracają.

Magnus zaczynał się zastanawiać, czy Ragnor przypadkiem nie postradał rozumu.

– Kto?

Tamten nagle pojawił się tuż obok Magnusa, wychodząc z czegoś, co czarownik wziął za szafę, ale okazało się korytarzem.

– I jeszcze pyta kto – rzucił sarkastycznie jego przyjaciel i przez moment brzmiał jak typowy Ragnor. – O kim mówimy? O demonach! Wielkich Demonach! Cóż za nazwa. Dlaczego pozwoliliśmy im ją wymyślić? Wcale nie są takie wielkie.

– Piłeś?

– Całe życie – przyznał Ragnor. – Pozwól, że podam ci imię, a ty mi powiesz, czy cokolwiek dla ciebie znaczy.

– Śmiało.

– Asmodeusz.

– Kochany tatuś – rzucił Magnus.

– Belfegor.

– Straszna z niego klucha. Czy ty do czegoś zmierzasz? Czy któryś z nich cię ściga?

– Lilith.

Magnus syknął, wciągając gwałtownie powietrze. Jeśli Lilith deptała Ragnorowi po piętach, było naprawdę źle.

– Matka Demonów. Kochanka Sammaela.

– Bingo. – Oczy Ragnora błysnęły. – Nie ona. On.

– Sammael? – zaśmiał się Magnus. – Nie ma mowy.

– A jednak – odparł Ragnor ze zdecydowaniem, po którym czarownik poznał, że jego przyjaciel nie żartuje.

– Mogę usiąść czy coś? – zapytał Magnus, czując ucisk w żołądku.

 

 

Schowali się w pobojowisku, jakim stała się sypialnia Ragnora. Udało mu się złamać ramę łóżka, co było dość imponującym osiągnięciem. Magnus przysiadł na biurku, które jakimś cudem ocalało. Ragnor kręcił się po pokoju.

– Sammael, jak wszyscy wiedzą, nie żyje – podjął Magnus. – Zrobił coś, co ściągnęło na nasz świat demony, a potem został zabity i ludzie mówią, że archanioł…

– Dobrze wiesz, że nie da się go naprawdę zabić – wypalił niecierpliwie Ragnor. – Nawet znacznie mniej potężne demony w końcu wracają. Zawsze było wiadomo, że powróci. I powrócił.

– Dobra – ciągnął Magnus – ale nie rozumiem, co to ma wspólnego z tobą. No, w jakimś stopniu dotyczy to nas wszystkich, oczywiście, ale poza tym? Nie, proszę, nie rzucaj już meblami, dopóki mi tego nie wytłumaczysz.

Ragnor opuścił ręce, a lampa podłogowa, która leniwie frunęła w kierunku sufitu, łupnęła o ziemię.

– Szukał mnie. Nie wiem dlaczego, ale się domyślam.

– Czekaj – powiedział Magnus, jego umysł zaczynał nadążać. – Jeśli Sammael wrócił, dlaczego nie sieje, no wiesz, spustoszenia?

– Jego powrót jeszcze się nie dokonał. Nie może spędzać zbyt wiele czasu w naszym świecie, wciąż unosi się w swego rodzaju otchłani. Myślę, że chce, żebym znalazł mu wymiar.

Magnus uniósł wysoko brwi.

– Wymiar?

Ragnor pokiwał głową.

– Demoniczne królestwo. Jedno z pozostałych wymiarów w skupisku baniek mydlanych, którym jest nasza rzeczywistość. Na początku będzie bardzo słaby. Będzie potrzebował energii, żeby zebrać siły, zwiększyć magiczne moce. Jeśli zdobędzie własną sferę, może przerobić ją na coś w rodzaju dynama napędzającego jego moc. A ja, Ragnor Fell, jestem największym specjalistą od magii wymiarów w tym świecie.

– A przy tym najskromniejszym. Dlaczego sam nie może sobie znaleźć wymiaru?

– Och, pewnie w końcu by znalazł. Zresztą prawdopodobnie szukał go przez cały ten czas. Jednak czas demonów różni się od ludzkiego. A nawet czasu czarowników. Może minąć jeszcze kilkaset lat, zanim naprawdę powróci. A może tylko jeden dzień. – Zamilkł. Stojący w kącie kosz powoli się przewrócił, wyrzucając swoją zawartość na nierówne klepki podłogi.

– Czyli zamierzasz sfingować własną śmierć. Czy to nie zbyt… pochopna decyzja?

– Czy ty w ogóle masz pojęcie, co się stanie, gdy Sammael odzyska pełnię mocy? Gdy wróci do Lilith i połączą siły? Wybuchnie wojna, przyjacielu. Wojna na Ziemi. Totalne zniszczenie. Nie będzie już żadnych butelek tokaju! Nie będzie albatrosów!

– A co z innymi ptakami morskimi?

Ragnor westchnął i usiadł obok przyjaciela.

– Muszę się ukryć. Niech Sammael myśli, że zaszyłem się gdzieś, gdzie nikt nie ma do mnie dostępu. Ragnor Fell, ekspert od magii wymiarów, musi zniknąć na zawsze.

Magnus rozważał przez chwilę te słowa. Wstał i przeszedł z sypialni do salonu. Lubił to miejsce. Przez ponad sto lat stanowiło dla niego drugi dom. Ragnor był jego przyjacielem i mentorem wiele lat dłużej. Magnus czuł smutek, czuł gniew. Nie odwracając się, powiedział:

– Jak cię znajdę?

– Ja znajdę ciebie – odparł Ragnor. – W takiej czy innej postaci. Poznasz mnie.

– Moglibyśmy mieć jakieś słowo klucz – zaproponował Magnus.

– Wystarczy, że opowiem ci historię z wieczoru, w którym pierwszy raz napiłeś się śliwowicy, nalewki ze wschodniej Europy. O ile dobrze pamiętam, tamtej nocy śpiewałeś piosenkę własnego autorstwa.

– Może nie słowo klucz. Może puścisz do mnie oko czy coś.

Ragnor wzruszył ramionami.

– Nie powinno minąć wiele czasu, zanim moja nowa persona zacznie być znana. Zastanawiam się, kim powinienem teraz zostać. Tak czy inaczej, jeśli nie masz nic więcej…

– Owszem, mam – wtrącił Magnus. – Potrzebuję Księgi Bieli.

Ragnor najpierw zaśmiał się pod nosem, po czym zarechotał donośnie i poklepał Magnusa po plecach.

– Ach, ten Magnus Bane. Będzie topił mnie w intrygach Podziemnych, aż wydam fałszywe ostatnie tchnienie. Na cóż ci teraz, drogi przyjacielu, Księga Bieli?

Magnus odwrócił się, by na niego spojrzeć.

– Muszę obudzić Jocelyn Fairchild.

Ragnor znowu się zaśmiał.

– Niesamowite, niesamowite! Nie tylko potrzebujesz Księgi Bieli, ale musisz też znaleźć ją, zanim zrobi to Valentine Morgenstern. Nasza przyjaźń zawsze obfitowała w różne okropne wydarzenia, Magnusie. Chyba będzie mi tego brakowało. – Uśmiechnął się. – Księga znajduje się w rezydencji Wayland. W bibliotece, w okładce innej książki.

– Jest ukryta w starym domu Valentine’a?

Ragnor uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Jocelyn ją tam ukryła. W książce kucharskiej. Proste przepisy dla gospodyń domowych, chyba tak brzmiał tytuł. Nietuzinkowa kobieta. Tylko za mąż wyszła fatalnie. Tak czy inaczej, muszę uciekać. – Ruszył w kierunku drzwi.

– Czekaj. – Magnus poszedł za nim i potknął się o coś, co okazało się mosiężnym posążkiem małpy. – Córka Jocelyn jest w tej chwili w drodze do ciebie, by zapytać o Księgę.

Ragnor uniósł wysoko brwi.

– Cóż, nie mogę jej pomóc. W końcu jestem martwy. Będziesz musiał sam przekazać jej tę informację. – Odwrócił się do wyjścia.

– Czekaj – powtórzył Magnus. – Jak, eee… Jak umarłeś?

– Zostałem zabity przez zbirów Valentine’a, oczywiście – odparł Ragnor. – Dlatego robię to właśnie teraz.

– Oczywiście – mruknął Magnus.

– Oni też szukali Księgi Bieli. Doszło do szarpaniny, zginąłem. – Ragnar sprawiał wrażenie zniecierpliwionego. – Naprawdę muszę cię we wszystkim wyręczać? Proszę. – Wyminął przyjaciela, tupiąc głośno, po czym wyciągnął palec wskazujący lewej ręki do ściany i zaczął na niej pisać ognistym pismem Abyssal. – Zapiszę ci to tutaj, żebyś nie zapomniał.

– Serio? Abyssal?

– Zostałem… zabity… przez… bandę… Valentine’a… ponieważ… – Przerwał na moment i zerknął na przyjaciela. – Nigdy nie byłeś w tym dobry, więc przyda ci się trochę praktyki. – Odwrócił się do ściany i wrócił do pisania. – A teraz… nie… żyję… ojej. I już. Gotowe.

– Czekaj – powiedział Magnus po raz trzeci, ale tym razem nie miał o co zapytać. Chwycił przypadkowy szklany słoik, który leżał przewrócony na półce nad kominkiem. – Nie zabierasz ze sobą… – zerknął na etykietę i uniósł brew – pasty do rogów?

– Moje rogi będą musiały się bez niej obejść – stwierdził Ragnor. – Zejdź mi z drogi, będę teraz fingował własną śmierć.

– Nie wiedziałem, że polerujesz sobie rogi.

– Teraz już wiesz. Jak się ma rogi, trzeba o nie dbać. Wychodzę, przyjacielu.

W końcu Magnus nie zdołał już dłużej nad sobą panować.

– Naprawdę musisz? – zapytał, brzmiąc przy tym jak nadąsane dziecko, co zauważył nawet on sam. – To jakieś szaleństwo, Ragnor. Nie musisz umierać, żeby się chronić. Możemy porozmawiać ze Spiralnym Labiryntem. Nie musisz sam się z tym zmagać. Przecież masz przyjaciół! Potężnych przyjaciół! Takich jak ja!

Ragnor długo mu się przyglądał. W końcu podszedł i uściskał go z ogromną powagą. Magnus pomyślał, że był to może piąty czy szósty uścisk w kilkusetletniej historii ich przyjaźni. Ragnor nie należał do miłośników fizycznego kontaktu.

– To mój problem i sam sobie z nim poradzę – odparł. – Inaczej ucierpiałaby moja duma.

– Ja chciałem tylko powiedzieć, że nie musisz tego robić.

Ragnor odsunął się i popatrzył na niego ze smutkiem.

– Właśnie że muszę.

Odwrócił się do wyjścia.

Magnus patrzył na ogniste litery na ścianie, które już gasły i stawały się niewidzialne.

– Nie wiem, dlaczego robię z tego wielkie halo – powiedział.

– Ty po prostu uwielbiasz dramatyczne gesty. Zobaczymy, czy ta cała „sfingowana śmierć” potrwa chociaż tydzień, zanim się znudzisz i pojawisz w moim mieszkaniu z zestawem do gry w crokinole.

Ragnor zaśmiał się i zniknął, nie mówiąc nic więcej.

Magnus jeszcze długo wpatrywał się w puste miejsce, w którym dopiero co stał jego były mentor. Nie zabrał żadnego bagażu, nawet kilku ubrań na zmianę i szczoteczki do zębów. Zwyczajnie zniknął z tego świata.

Drzwi frontowe stały otworem, Ragnor nie zamknął ich po sobie. W ten sposób lepiej pasowały do wymyślonego przez niego scenariusza, ale Magnusa uwierały. Po chwili ostrożnie je zamknął.

W zrujnowanej kuchni przyjaciela znalazł ogromną glinianą fajkę, a w zdewastowanej łazience słoik suchych liści rzadkiej rośliny pochodzącej z Idrisu – była popularna wśród Nocnych Łowców w czasach, kiedy Magnus był jeszcze dzieckiem, setki lat temu. W imię Ragnora, w imię starych czasów, zapalił fajkę i zaciągnął się z zadumą.

Z okna podziwiał rytmiczny krok koni Clary Fairchild i Sebastiana Verlaca, którzy zbliżali się do chaty.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ I

 

 

Nowy Jork

 

 

• • •

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Cierń snu

 

 

 

 

 

Wrzesień 2010

 

Było już późno, a jeszcze przed chwilą również cicho. Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu, siedział w salonie na ulubionym fotelu, z otwartą książką na kolanach, i patrzył, jak ktoś szarpie zamek jego okna. Przez cały ostatni tydzień czary chroniące mieszkanie były wystawiane na próbę. Wyglądało na to, że nieznajomy postanowił teraz dokonać bardziej bezpośredniego natarcia.

Magnus uznał to za niemądrą decyzję. Po pierwsze, czarownicy nie spali do późna. Po drugie, mieszkał tutaj także Nocny Łowca – który w tym momencie przeprowadzał patrol; racja, ale Magnus mógłby spokojnie obronić się sam, nawet w piżamie. Zawiązał ciaśniej pasek czarnego jedwabnego szlafroka i poprzebierał palcami, czując zbierającą się w nich magię.

Pomyślał, że lata temu podszedłby do tego rodzaju włamania ze znacznie większym luzem, czekając na rozwój wypadków i wierząc, że instynkt sam go poprowadzi. Teraz siedział i dosłownie celował w okno palcami jak pistoletem. Różnica wynikała z tego, że w jednym z pokoi spał jego synek.

Max niedawno skończył rok i przesypiał już większość nocy. Przyjęli to z ulgą, ale też nie było to dla nich zbyt wygodne, bo obaj prowadzili nocne życie. Tymczasem Max był jak żołnierz, budził się każdego ranka o piątej trzydzieści z radosnym wrzaskiem, który w Magnusie wywoływał jednocześnie zachwyt i strach.

Okno podjechało do góry. Ogień zapłonął w dłoniach Magnusa, ciemność rozproszył szafirowo-niebieski blask magii.

Jakaś postać przecisnęła tułów przez otwór, po czym zamarła. W ramie okna znalazł się Nocny Łowca z całym sprzętem do polowania na demony, z łukiem przerzuconym przez ramię. Wydawał się zaskoczony.

– Eee, cześć – rzucił Alec Lightwood. – Wróciłem. Proszę, nie strzelaj magicznymi promieniami.

Magnus strząsnął dłonie, błękitne światło przygasło, potem całkiem zniknęło, zostawiając tylko wątłe nitki dymu wijące się wokół palców.

– Zazwyczaj korzystasz z drzwi.

– Czasami lubię zmiany. – Alec wciągnął resztę ciała do środka i zamknął za sobą okno. Magnus popatrzył na niego spode łba. – Okej. Prawda jest taka, że demon zeżarł moje klucze.

– Ciągle musimy dorabiać kolejne. – Magnus wstał, żeby przytulić swojego chłopaka.

– Czekaj, nie. Śmierdzę.

– Nie ma nic złego w zapachu potu po ciężkiej, całonocnej pracy – oznajmij Magnus, przysuwając głowę do szyi Aleca. – Ale ty naprawdę śmierdzisz. Co to jest?

– Piżmo bytującego w tunelach metra demona dymnego, zwyczajnego.

– Och, skarbie. – Magnus mimo smrodu pocałował go w szyję. Starał się oddychać przez usta.

– Czekaj, przylgnęło głównie do sprzętu – powiedział Alec. Magnus odsunął się nieco i Łowca zaczął zdejmować po kolei: łuk, kołczan, stelę, serafickie ostrza, skórzaną kurtkę, buty i koszulę.

– Pozwól, że pomogę ci z resztą – mruknął Magnus, gdy Alec skończył rozpinać guziki. Łowca posłał mu szczery uśmiech i ciepłe spojrzenie niebieskich oczu, a czarownik poczuł przypływ tkliwości. Minęły trzy lata, a jego uczucie do Aleca nie zmalało. Wręcz przeciwnie, rosło z dnia na dzień, budząc w nim zachwyt.

Alec uśmiechnął się znacząco i skierował wzrok na koniec korytarza.

– Śpi – powiedział Magnus i pocałował go w usta. – Już od kilku godzin. – Pociągnął Łowcę w kierunku kanapy. Wystarczył nieznaczny ruch palcami i zaraz świece na ławie zapłonęły, a lampy przygasły.

Alec się zaśmiał.

– Pamiętasz, że mamy całkiem wygodne łóżko?

– Łóżko jest za blisko pokoju dziecka. Stąd nas nie usłyszy – wymruczał Magnus. – Poza tym z łóżka musielibyśmy najpierw zrzucić Prezesa Miau.

– Ach – rzucił Alec, pochylając się, żeby pocałować Magnusa w zagłębienie u podstawy szyi. Czarownik zadarł delikatnie głowę i jęknął z rozkoszą. – On tego nie znosi.

– Czekaj – powiedział Magnus, odsuwając się. Zamaszystym gestem rozebrał się ze szlafroka, który utworzył czarną kałużę u jego stóp. Pod spodem miał granatową piżamę w białe kotwiczki. Alec zmrużył oczy. – No wiesz, gdybym spodziewał się igraszek, założyłbym coś bardziej ponętnego niż miękka piżama marynarza – wyjaśnił.

– Jest całkiem seksowna – stwierdził Alec, a potem obaj zamarli, ponieważ nagle rozległ się wrzask. Alec zamknął oczy i wypuścił powoli powietrze, a Magnus wiedział, że Łowca w myślach liczy do dziesięciu. – Ja pójdę – zaproponował.

– Nie, ja pójdę. Przecież dopiero co wróciłeś – odparł czarownik.

– Nie, nie, ja pójdę. I tak chciałem na niego popatrzeć. – Wciąż ubrany tylko w spodnie, Alec pomaszerował korytarzem do pokoju Maxa. Obejrzał się przez ramię i spojrzał z uśmiechem na Magnusa, kręcąc nieznacznie głową. – Idealnie wyczucie czasu, jak zawsze.

– Dzieciak ma szósty zmysł. Odpuszczamy?

– Zostań tam.

Magnus otworzył niewielki Portal do pokoju Maxa, żeby popatrzeć, jak Alec bierze małego na ręce i zaczyna nim kołysać. Łowca spojrzał na Portal i powiedział:

– Jasne, to przecież znacznie prostsze niż przejście korytarza.

– Kazano mi tu zostać.

Alec wskazał na Portal i powiedział do Maxa:

– Czy to jest bapak? Widzisz bapaka?

Magnus chciał być nazywany tak, by poczuć więź z własnym dzieciństwem, jednak za każdym razem było mu z tym dziwnie. Jego ojciec, ludzki ojciec, był bapakiem, a kiedy Magnus powiedział to Maxowi, poczuł małe ukłucie, jakby chodził po grobie ojca.

Dziecko szybko się uspokoiło – ostatnio płakało głównie przez koszmary, a po nich wystarczało je chwilę pokołysać – i patrzył sennymi oczkami na Magnusa, który uśmiechał się i posyłał migoczące iskierki z opuszek palców. Usta maleństwa wyciągnęły się, powieki opadły. Już prawie znowu zasnął; pulchna rączka opadła mu wzdłuż boku. Skóra Maxa miała głęboki, niebieski odcień – to było jego znamię czarownika, razem z uroczymi kikucikami, z których zdaniem Magnusa w przyszłości wyrosną rogi. Alec odłożył dziecko do łóżeczka. Magnus patrzył, zachwycając się tym dziwnym szczęściem, jak piękny, niezwykle wysportowany, młody mężczyzna z nagim torsem i zadziwiająco błękitnymi oczami opiekował się ich dzieckiem. Przeklął własny sentymentalizm i spróbował wrócić do bardziej seksownych myśli.

Alec podniósł na niego wzrok i w słabym świetle Magnus nagle dostrzegł w nich wielkie znużenie.

– Zamierzam teraz wziąć prysznic – oznajmił Łowca. – A potem przyjdę do salonu.

– Później pewnie przyda się jeszcze jedna kąpiel – stwierdził Magnus. – Pośpiesz się.

Zamknął Portal i wrócił do czytania książki o mitologicznych artefaktach ze Skandynawii, ich historii, właścicielach i lokalizacji. Planował wrócić do myśli o seksie, gdy Alec wyjdzie z łazienki.

Po jakichś dwóch minutach Max znowu zapłakał. Alec, zważywszy na jego przyzwyczajenia, miał wyjść spod prysznica najszybciej za kwadrans. Magnus zaczął nasłuchiwać, ale kiedy z pokoju nie dobiegły go już żadne inne dźwięki, znowu się rozluźnił i skupił na lekturze.

Kilka chwil później usłyszał kroki w korytarzu. Szybko się odwrócił. Nie przywidziało mu się, ktoś faktycznie sprawdzał czary ochronne i planował włamanie.

Kiedy zobaczył, kto pojawił się w przejściu, poczuł ukłucie w sercu. Bez względu na powód, dla którego się tutaj znalazła, nikt w tym mieszkaniu nie będzie już dzisiaj myślał o seksie.

– Shinyun Jung – powiedział, siląc się na obojętny ton. – Czyżbyś zamierzała podjąć kolejną próbę zabicia mnie?

Znamieniem Shinyun Jung była nienaturalnie nieruchoma twarz, która nigdy nie zdradzała jej uczuć. Kiedy widzieli się ostatnio, była przywiązana do marmurowego filaru, a jej spisek w celu sprowadzenia Księcia Piekieł Asmodeusza spalił się na panewce. Magnusowi było jej żal – aż za dobrze rozumiał gorejące w niej gniew i ból. I nie wściekał się, gdy „jakimś cudem” wydostała się z aresztu Aleca i nie stanęła przed Clave.

Teraz stała przed Magnusem, beznamiętna jak zawsze.

– Potrzebowałam naprawdę dużo czasu, żeby przebić się przez twoje zabezpieczenia. Imponujące.

– A jednak nie dość imponujące – stwierdził.

Shinyun wzruszyła ramionami.

– Musiałam się z tobą rozmówić.

– Mamy telefon, mogłaś po prostu zadzwonić. Właściwie to nie jest najlepszy moment.

– Przybywam z pewnymi bardzo, bardzo dobrymi wieściami – oznajmiła czarownica, czego Magnus zupełnie się nie spodziewał. – A poza tym potrzebuję Księgi Bieli. I ty mi ją dasz.

To było więcej, niż się spodziewał.

Magnus zastanawiał się, czy powinien wytłumaczyć, dlaczego, chociaż życzył Shinyun jak najlepiej, bał się powierzyć jej księgę z najpotężniejszymi zaklęciami.

– Już jej nie mam – powiedział zamiast tego. – Przekazałem ją do Spiralnego Labiryntu. A co to za dobre wieści?

Zanim zdążyła się odezwać, w korytarzu pojawiła się druga postać.

Magnus wciągnął gwałtownie powietrze.

Ragnor.

Ragnor, który zniknął trzy lata wcześniej, zapewniając, że niedługo się z nim skontaktuje. Magnus najpierw czekał, potem rozpoczął aktywne poszukiwania, a w końcu doszedł do wniosku, że Ragnor mimo wszystko został schwytany; że jego podstęp nie wypalił i przyjaciel jednak zginął. Teraz stał przed nim ten sam Ragnor, z którym zdążył się już mentalnie pożegnać, nawet jeśli w głębi serca czuł inaczej.

Czarownik trzymał na rękach Maxa.

Magnus zapomniał języka w gębie. W normalnych warunkach zdecydowałby się na siódmy w historii uścisk z Ragnorem, jednak to nie były normalne warunki. W jego mieszkaniu pojawiła się Shinyun, a poza tym było coś bardzo dziwnego w spojrzeniu, jakim obdarzył go Ragnor.

I w sposobie, w jakim trzymał dziecko. Równie dobrze mógłby trzymać worek mąki, tyle go obchodził syn Magnusa. Maxowi to nieszczególnie przeszkadzało; wciąż był bardzo zaspany i mrugał powoli.

– No – rzucił czarownik ostrzej, niż Magnus się spodziewał. – Widzę, że trochę się u ciebie pozmieniało. Zawsze zakładałem, że w końcu sobie coś takiego sprawisz, ale czy to aby na pewno mądre, Magnusie?

– On się nazywa Max – odparł czarownik. Postanowił się nie śpieszyć. – Ktoś musiał go przyjąć, więc my to zrobiliśmy. Jest nasz. A w ogóle jak się tutaj dostałeś?

Ragnor się zaśmiał; ten znajomy odgłos w kontekście jego niespodziewanego powrotu zabrzmiał upiornie.

– Magnus Bane. Taka potęga, takie miękkie serce. Zawsze przyjmuje bezradnych i w potrzebie. Zorganizowałeś sobie tutaj mały azyl, przyjmując Nocnego Łowcę i tę oto jagódkę.

Magnus nie był pewien, czy, zważywszy na nastawienie Ragnora, miał prawo nazywać Maxa jagódką.

– To nie tak – powiedział. Spojrzał na Shinyun, która przysłuchiwała się ich rozmowie z niemym zainteresowaniem. – Tworzymy rodzinę.

– Oczywiście – rzucił Ragnor. Oczy mu błysnęły.

– Czyli jak w końcu? Jesteś jeszcze martwy? Czy już oficjalnie wracasz do życia? I skąd znasz Shinyun? Ach, no i chyba powinieneś mi oddać dziecko.

– Połączyliśmy z Ragnorem siły przy pewnym projekcie – odezwała się Shinyun.

Alec nadal brał prysznic. Magnus zastanawiał się, czy nie narobić hałasu, chociaż najpierw wolałby odebrać Ragnorowi Maxa. Postanowił grać na zwłokę.

– Mam nadzieję, że się nie pogniewacie, jeśli zapytam o szczegóły tego projektu. Przy naszym ostatnim spotkaniu, Shinyun, mój chłopak uwolnił cię z więzów, licząc, że nauczysz się pewnej ważnej rzeczy w zakresie współpracy z Wielkimi Demonami, Książętami Piekła i tak dalej. Konkretnie mieliśmy nadzieję, że nauczyłaś się, by nie pracować z nimi w przyszłości.

Kategoria Wielkich Demonów była rozległa – obejmowała wiele rodzajów inteligentnych demonów. Książęta Piekieł dysponowali większą mocą jako byli aniołowie, którzy zostali zrzuceni z nieba po tym, jak walczyli po stronie Lucyfera w trakcie rebelii.

– Oczywiście – oznajmiła wyniośle Shinyun. – Nie służę już Wielkiemu Demonowi.

Magnus wypuścił z ulgą powietrze.

– Służę Największemu Demonowi! – dokończyła.

Na moment zapadła cisza.

– Kapitalizmowi? – rzucił Magnus ostrożnie. – Założyliście z Ragnorem własny biznes i szukacie inwestorów?

– Jestem teraz sługą największego z Dziewięciu – wyjaśniła Shinyun chełpliwie, z triumfalnym tonem, który Magnus dobrze zapamiętał i który za pierwszym razem też mu się nie spodobał. – Stworzyciela Drogi! Pożeracza Światów! Żniwiarza Dusz!

– Cudu z Antypodów? – zasugerował Magnus. – A ty, Ragnor? Stary przyjacielu? Jak się zapatrujesz na pożeranie światów?

– Doszedłem do wniosku, że jestem za – odparł czarownik.

– Powinnam była wspomnieć wcześniej – odezwała się Shinyun – że Ragnor został całkowicie zniewolony przez mojego pana i otrzymał od niego dar Svefnthorna. – Z pochwy przy boku wyciągnęła długie, wąskie żelazne ostrze z zadziorami, którego koniec przypominał korkociąg. Wyglądał jak bardzo gotycki pogrzebacz.

Całe opanowanie Magnusa wyparowało.

– Oddaj mi dziecko, Ragnor – powiedział i wstał, ruszając w kierunku przyjaciela.

– To bardzo proste – odparł Ragnor, trzymając Maxa z dala od Magnusa. – Sammael, władca Wielkich Demonów, najpotężniejszy z Książąt Piekieł, bezwzględnie ukończy rozpoczęte tysiąc lat wcześniej przedsięwzięcie, jedynie nieznacznie opóźnione przez to całe zamieszanie z Nocnymi Łowcami. Będzie rządził swoją sferą, jak rządził innymi. Nieuchronność jego zwycięstwa… jakby to ująć… nagięła moją wolę swą bezgraniczną siłą? – ciągnął lekkim tonem. – Tak, to całkiem dobry opis.

– Czyli całe to udawanie martwego było zupełnie bez sensu? – rzucił Magnus.

– Shinyun mnie odnalazła – przyznał Ragnor. – Była bardzo zdeterminowana.

Magnusowi prawie udało się dosięgnąć Ragnora, lecz kobieta szokująco szybko pokonała dzielący ich dystans i wycelowała w niego ostrze Svefnthorna. Czarownik zatrzymał się w pół kroku i podniósł ręce w klasycznej pozie poddania. Serce waliło mu w piersi. Trudno było o koncentrację w sytuacji, gdy Ragnor wciąż trzymał w rękach Maxa.

– Nie rozumiesz – podjęła Shinyun. – My wcale nie kradniemy Księgi Bieli. Chcemy dać ci coś w zamian. Coś jeszcze cenniejszego.

Gwałtownie wbiła Svefnthorna w pierś Magnusa.

Ostrze zatopiło się w ciele; kości i mięśnie nie stanowiły żadnej przeszkody. Czarownik nie poczuł najmniejszego bólu ani chęci, by się ruszyć, nawet kiedy cierń przebił jego serce. Towarzyszyło mu jedynie przemożne znużenie. Czuł, że jego serce bije ze szpikulcem w środku. Nie chciał spoglądać w dół, nie chciał patrzeć na Svefnthorna wystającego mu z klatki piersiowej.

Wciąż nie dowierzał, że Ragnor jest tutaj, w jego mieszkaniu, i na to patrzy. Obserwuje ze spokojem.

Shinyun pochyliła się i pocałowała czarownika w policzek. Przekręciła szpikulec o pół obrotu, niczym tarczę sejfu, po czym go wyciągnęła. Wysunął się równie bezboleśnie, pozostawiając smugę zimnego, czerwonego płomienia. Magnus dotknął ognia w swojej piersi, nie parząc się. W dalszym ciągu nie odczuwał żadnego bólu.

Znużenie zaczęło zanikać.

– Coś ty zrobiła?

– Jak już mówiłam, mamy dla ciebie ogromny dar. Właśnie otrzymałeś jego pierwszą część. A w zamian za to… zabierzemy Księgę Bieli – wyjaśniła Shinyun.

– Przecież powiedziałem… – zaczął Magnus.

– Tak, ale wiedziałam, że kłamiesz – przerwała mu. – Ponieważ mam już księgę. Zabrałam ją z pokoju dziecka, zanim ci się pokazałam. Tylko głupi postąpiłby inaczej.

– Nie bierz tego do siebie – wtrącił Ragnor ze współczuciem. – Wola Sammaela jest związana z Księgą Bieli i jego słudzy czują do niej nieustanne przyciąganie.

Magnus nie zdawał sobie z tego sprawy. Gdyby wiedział, znalazłby bezpieczniejszą kryjówkę niż sterta książeczek obrazkowych synka.

– Mógłbym zrobić różne rzeczy, żeby przeszkodzić wam w opuszczeniu tego mieszkania z księgą – powiedział i zobaczył, jak Ragnor mruży oczy. – A poza tym jest tutaj też Alec. Ale macie mnie w szachu. Oddajcie Maxa, a pozwolę wam odejść z księgą.

– I tak byśmy z nią odeszli – oznajmiła Shinyun, jednak Ragnor, który nigdy nie przepadał za fizyczną konfrontacją, pokiwał głową.

– Tylko nie kombinuj – rzucił do Magnusa.

– Oczywiście.

Ragnor podszedł i oddał dziecko przyjacielowi, który wziął je i umieścił bezpiecznie na lewej ręce, opierając główkę na swoim ramieniu. Potem, nagłym ruchem, wbił mocno wszystkie pięć palców prawej dłoni w pierś Ragnora, mniej więcej w okolicy serca. Dzięki magii przepływającej z ciała Ragnora do dłoni Magnusa czarownik natychmiast wyczuł obecność sprawującej kontrolę woli Sammaela: czerń, która pochłonęła światło esencji życia Ragnora. Z wysiłkiem, starając się nie niepokoić Maxa, spróbował wyciągnąć tę otchłań.

– Miałeś nie kombinować! – krzyknęła Shinyun. Celowała Svefnthornem w Ragnora, wykonując subtelne ruchy.

Ragnor próbował się uwolnić, z głębi jego piersi wydobył się charkot. Potem spiął się i z nagłą siłą odepchnął Magnusa, który poleciał do tyłu, stracił grunt pod nogami i upadł na kanapę, cały czas trzymając Maxa. Lądowanie było miękkie, zważywszy na okoliczności, ale nie aż tak łagodne, by nie wystraszyć dziecka, które natychmiast się rozpłakało.

Wszyscy dorośli w pomieszczeniu zamarli.

– Nie wyrzucaj sobie niczego, Magnusie – powiedział bardzo cicho Ragnor. – Ani ty, ani żaden inny czarownik nie może mierzyć się z siłą, jaką zyskałem po złożeniu hołdu Sammaelowi.

– Ragnor! – syknęła Shinyun. – Ciszej! Dziecko…

Nagle wrzasnęła i padła na podłogę. Z jej łydki wyrastały drzewce strzały. To było tak niespodziewane, że Max znowu zamilkł.

– Stój, gdzie stoisz! – wypalił Alec z drugiego końca korytarza. Ragnor popatrzył na niego z wyrazem szczerego zaciekawienia i zaskoczenia.

Magnus zdawał sobie sprawę, że powinien przyłączyć się do walki, ale leżał jak długi na kanapie, a na nim spoczywało niemowlę. Z pewnym wysiłkiem rozpoczął skomplikowaną sekwencję ruchów, żeby wstać i nie upuścić przy tym Maxa. Zastanawiał się, nie pierwszy raz, czy nie teleportować dziecka, jednak uznał to za niebezpieczne. Nie miał czasu na otwarcie Portalu. Może gdyby uniósł go pod sufit…

Jego myśli przerwał charakterystyczny dźwięk i blask – to Shinyun otworzyła własny Portal. Magnus niemądrze założył, że została wykluczona z walki, a tymczasem Ragnor już maszerował w kierunku przejścia. Nie było szans w porę go zatrzymać.

Wtedy jednak jego oczom ukazał się zaiste przepiękny widok. Niczym grecki bóg, Alec pojawił się w zasięgu wzroku, z włosami mokrymi i zmierzwionymi po prysznicu, wciąż ociekający wodą. Owinął się w pasie białym ręcznikiem, na szyi miał skórzany rzemień z pierścieniem Lightwooda; na piersi widać było wielką runę Celnego Ciosu. Nie założył na siebie nic więcej, za to w rękach dzierżył uzbrojony w strzałę pięknie wypolerowany dębowy łuk, który zwykle robił za dekorację na ścianie w sypialni. Wyglądał jak postać z renesansowego obrazu.

Magnus wiedział, że Alec często martwił się o to, czy nie jest zbyt zwyczajny dla czarownika, czy nie wypada zbyt blado na tle cudowności, których jego chłopak naoglądał się przez setki lat życia. Zdaniem Magnusa Alec nie rozumiał, co to znaczy oglądać z bliska Nocnego Łowcę w ferworze walki.

A to było coś.

Wracając szybko myślami do aktualnej sytuacji, Magnus zauważył, że Shinyun zdążyła już przejść przez Portal, a Ragnor właśnie w niego wchodził. Tymczasem Magnus podniósł się i trzymał przed sobą Maxa. Potrzebował wolnych rąk, żeby używać magii, ale nie chciał puszczać synka.

Poleciała strzała. Minęła Ragnora o włos, za to wyrwała kawałek jego peleryny, gdy Portal zamykał się wokół czarownika.

Nagle zapadła cisza. Alec odwrócił się do Magnusa, który kołysał w rękach Maxa. Dziecko ucichło.

– Czy to był Ragnor Fell? – Łowca wydawał się zszokowany. – Z Shinyun Jung?

Alec nie miał nigdy okazji poznać Ragnora, ale widział mnóstwo fotografii, szkiców, a nawet jeden duży obraz olejny, które znajdowały się w posiadaniu Magnusa.

– We własnej osobie – odparł czarownik.

Alec przeszedł przez pokój i kucnął, żeby wyciągnąć strzałę, która utknęła w podłodze, przybijając do niej kawałek materiału. Gdy podniósł wzrok na Magnusa, na jego twarzy malował się posępny wyraz.

– Przecież Ragnor Fell nie żyje.

– Nie – odparł Magnus. Pokręcił głową, czując nagłe znużenie. – Ragnor żyje.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

Między powietrzem a aniołami

 

 

 

 

 

Magnus poszedł odłożyć Maxa do łóżeczka, a Alec ruszył po ubrania. Całe ciało wciąż miał sztywne, napompowane adrenaliną i niepokojem; nie był pewien, co się właściwie wydarzyło w jego domu i co oznaczało. Magnus opowiadał o Ragnorze głównie jak o postaci z przeszłości – mentorze, przyjacielu, towarzyszu podróży między Nocnych Łowców. Pamiętał stoicki spokój, z jakim czarownik trzy lata wcześniej przyjął wieści o śmierci Ragnora. W tamtym momencie poczytywał to za oznakę egzystencjalnej mądrości, zrodzonej z życia, które przeżyło tyle śmierci.

Teraz nie był już tego taki pewien. Gdy usłyszał, jak Magnus wchodzi do pokoju za jego plecami, włożył koszulkę w bokserki i powiedział:

– Czyli wiedziałeś, że Ragnor jednak żyje?

– W pewnym sensie.

Alec czekał.

– Wiedziałem, że planował sfingować własną śmierć, ale obiecał pozostać ze mną w kontakcie. A groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Właśnie dlatego postanowił się ukryć. Mijały tygodnie, miesiące, rok, dwa lata. W końcu założyłem, że coś poszło nie tak.

– Czyli najpierw myślałeś, że żyje – powiedział Alec. Odwrócił się do Magnusa, który sprawiał wrażenie dziwnie bezradnego i niepewnego. Założył z powrotem czarny szlafrok. – A potem, że nie żyje?

– Taki był oczywisty wniosek – wyjaśnił Magnus. – I w pewnym sensie miałem rację, coś poszło nie tak i Ragnor został złapany. Tyle że przez Shinyun. – Popatrzył Alecowi w oczy. – Trzymał Maxa – powiedział cicho, po czym podszedł i usiadł na brzegu łóżka. – Ja nie… To pierwszy raz… – Odczekał chwilę i zaczął jeszcze raz, gdy głos przestał mu drżeć: – W posiadaniu dziecka jest coś zaiste cudownego. W chwili zagrożenia sprawia, że umysł doskonale się skupia.

Alec przysunął się do Magnusa i położył dłonie na jego ramionach.

– Nie żyjemy już tylko dla siebie.

– Musiałem się jakoś trzymać – ciągnął czarownik. – Musiałem. Nie było innego wyjścia. I trzymałem się. Inaczej teraz byłbym naprawdę wstrząśnięty.

Alec posłał mu cierpki uśmiech.

– Ponieważ Ragnor Fell żyje? Ponieważ Shinyun Jung znowu pojawiła się w naszym życiu? Ponieważ pracują razem? Ponieważ zabrali Księgę Bieli?

– Właściwie – zaczął łagodnie Magnus, zrzucając z siebie górę od piżamy i szlafrok – ponieważ Shinyun wbiła we mnie mitologiczny szpikulec i nie wiem, jakie są tego konsekwencje.

Alec popatrzył. Na piersi czarownika widać było szczelinę, z której buchały języki szybko niknącego, szkarłatnego płomienia. Zastanawiał się, dlaczego Magnus nie jest bardziej zaniepokojony. Sam niepokoił się bardzo, bardzo mocno. Zanim się odezwał, schylił się i podniósł spodnie z podłogi.

– Podobno nazywa się Svefnthorn – ciągnął Magnus. Lekkość jego tonu przyprawiała Aleca o gęsią skórkę. Co było z nim nie tak? Czyżby szok? – Dlaczego zakładasz spodnie?

Alec trzymał telefon, przed chwilą wyjęty z kieszeni.

– Dzwonię do Catariny.

– Och, naprawdę nie trzeba jej przeszkadzać w środku nocy… – zaczął czarownik, ale Alec podniósł palec, żeby go uciszyć.

Z głośnika komórki poniósł się zaspany głos:

– Alec?

– Przepraszam, że cię budzę – powiedział szybko Łowca. – Ale… chodzi o Magnusa. Został dźgnięty… no, dużym szpikulcem. Podobno czymś demonicznym. A teraz ma magiczną szparę w piersi, z której wydobywa się światło.

Wypowiadając następne słowa, Catarina wydawała się zupełnie rozbudzona i czujna:

– Będę za dziesięć minut. Niech nic nie robi. – Rozłączyła się.

– Mówi, żebyś nic nie robił – przekazał Alec Magnusowi.

– Doskonałe wieści – skwitował czarownik. Założył z powrotem szlafrok i położył się na łóżku. – Taki właśnie miałem plan.

Alec chwycił leżącą na szafce nocnej strzałę i ściągnął z niej kawałek materiału.

Celowo nie trafił Ragnora. Nawet w panice i wściekły z powodu wtargnięcia do domu oraz niebezpieczeństwa grożącego Maxowi i Magnusowi, rozpoznał w zielonoskórym czarowniku dawnego przyjaciela swojego chłopaka. Nie mógł go skrzywdzić.

Zamiast tego postanowił zdobyć kawałek jego peleryny. Schował go teraz w dłoni.

– Spróbuję wyśledzić Ragnora.

Magnus miał przymknięte powieki.

– Świetny pomysł. Brawo za inicjatywę.

– Jak myślisz, na co im Księga Bieli? – zapytał Alec. Narysował szybko stelą runę namiaru na wierzchu dłoni. Poczuł, że materiał ożywa w jego pięści, a dziwne łaskotanie z tyłu głowy świadczyło o tym, że runa działa, namierzając Ragnora Fella.

Po chwili odezwał się Magnus, wciąż z zamkniętymi oczami:

– Nie mam pojęcia. Żeby stosować czarną magię w imieniu Sammaela, jak sądzę. Jakieś wieści?

– Tak. Znajduje się na zachód od nas.

– Jak daleko na zachód?

Alec zmarszczył brwi, koncentrując się.

– Bardzo daleko.

Magnus uniósł powieki.

– Czekaj. – Wstał z łóżka z niespodziewaną werwą, zważywszy na to, jak zmęczony wydawał się jeszcze przed momentem, po czym podszedł do biurka stojącego po drugiej stronie pokoju. Zaraz z ekscytacją pomachał złożoną kartką. – A oto idealna okazja do współpracy na linii czarownik-Łowca. Ty masz tę swoją runę, a ja… – Rozłożył na łóżku papier, który okazał się mapą Nowego Jorku, i zaczął przebierać nad nim palcami. Zaraz złapał Aleca za nadgarstek i pomachał palcami pod nim. Na koniec nachylił się, by pocałować wierzch jego dłoni.

– Jak to jest całować aktywną runę? – zapytał Łowca z uśmiechem.

– Czuć lekki zapach świętego płomienia, ale poza tym jest przyjemnie – odparł Magnus. – Co tam masz, mój szlachetny tropicielu?

Alec skoncentrował się na mapie.

– Eee, właściwie to znajduje się na zachód od całej mapy.

– Zaraz wracam. – Czarownik wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku chwilach i rozłożył mapę całego północnego wschodu Ameryki.

– Jeszcze bardziej na zachód – powiedział Alec przepraszającym tonem.

Magnus przyniósł mapę całych Stanów Zjednoczonych.

– Jeszcze bardziej.

Popatrzyli po sobie. Magnus ponownie wyszedł i tym razem przytaszczył ogromny globus, który miał grubo ponad pół metra średnicy.

– Przyniosłeś barek – odezwał się Łowca i uniósł górną kopułę. W środku znajdowały się cztery kryształowe karafki.

– Globus to globus – odparł czarownik, opuszczając wieko. Alec wzruszył ramionami i zaczął przesuwać powoli pięść nad powierzchnią. Gdy się zatrzymała, Magnus zmrużył oczy, żeby przyjrzeć się mapie. – Wschodnie Chiny. Przy wybrzeżu. Wygląda mi to na… Szanghaj.

– Szanghaj? – zdziwił się Alec. – Po co Ragnor i Shinyun mieliby wyruszyć do Szanghaju?

– Nic nie przychodzi mi do głowy – przyznał Magnus. – Może właśnie dlatego to dobra kryjówka.

– A co z Sammaelem?

Czarownik pokręcił głową.

– Gdy ostatnim razem chodził po tym świecie, Szanghaj był małą wioską rybacką. Nie kojarzę niczego, co wiązałoby go z tym miejscem. – Kiedy pochylił się nad globusem, rozsunęły się poły jego szlafroka i Alec spojrzał jeszcze raz na groteskową ranę, z której nie wypływała krew, a jedynie ten upiorny blask. Magnus zauważył jego wzrok i skromnie zakrył się aż po szyję. – Nic mi nie jest.

Alec wyrzucił ręce w powietrze.

– W ogóle się nie martwisz? – zapytał z wyrzutem. – Zostałeś ugodzony bronią, a z rany cieknie dziwna magia. To poważna sprawa. Czasami jesteś jak Jace. Przyjęcie pomocy nie czyni z ciebie słabeusza, wiesz? – Zaraz złagodniał. – Po prostu martwię się o ciebie.

– Nie zostałem wyznawcą Sammaela, jeśli o to się martwisz – odparł czarownik. Wyciągnął ręce i nogi. – Czuję się dobrze. Muszę tylko porządnie się wyspać. Pozwolimy Catarinie potwierdzić, że wszystko jest w porządku, a jutro rano polecimy do Szanghaju, wyśledzimy Ragnora i Shinyun, odzyskamy Księgę Bieli. Łatwizna.

– Nie zrobimy tego – oznajmił Alec.

– Cóż, ktoś musi – stwierdził słusznie Magnus.

– Nie polecimy tam tylko we dwóch. Potrzebujemy wsparcia.

– Ale…

– Nie – rzucił Łowca i Magnus zamilkł, chociaż uśmiech nie zniknął mu z twarzy. – Co, jeśli będę potrzebował run? Co, jeśli Shinyun i Ragnor okażą się zbyt potężni z Księgą Bieli, żebyśmy mogli mierzyć się z nimi tylko we dwóch? No i hej, zabieramy Maxa ze sobą? Bo nie wydaje mi się.

– Trochę liczyłem, że Catarina się nim zajmie – odparł czarownik. – Szybko wrócimy.

– Magnus – rzucił ostro Alec. – Wiem, że chciałbyś każdy problem rozwiązać sam, że nie chcesz wyjść na bezradnego…

– Przecież nie sam. Z twoim wsparciem.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy. I jest wiele rzeczy, które możemy zrobić tylko we dwóch.

– Niektóre bardzo przyjemne – wtrącił Magnus, poruszając znacząco brwiami.

– Ale to może być poważna sprawa. Jeśli tam polecimy, musimy mieć wsparcie. Bez niego nigdzie się nie wybieram.

Magnus już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale w tej samej chwili pojawiło się wybawienie w postaci dzwoniącej do drzwi Catariny. Alec ją wpuścił, a ona wyminęła go dziarskim krokiem bez słowa. Miała na sobie niebieską odzież medyczną w niemal tym samym kolorze co jej skóra, a białe włosy zebrała z tyłu w niedbały kucyk. Alec podążył za nią do sypialni, gdy ona powiedziała:

– Jak dużo czasu minęło?

– Może dwadzieścia minut. Magnus twierdzi, że nic mu nie dolega.

– On zawsze tak mówi – stwierdziła Catarina. Weszła do pokoju i warknęła: – Zdejmuj ten paskudny szlafrok, Magnusie, i pokaż tę ranę. – Zawahała się. – Dlaczego na waszym łóżku leżą mapy?

– Nie wiem, co ty chcesz od tego szlafroka – odparł czarownik. – A te mapy to dlatego, że planowaliśmy zrelaksować się na wakacjach po tym dźgnięciu.

– Zaatakowała nas Shinyun Jung, czarownica, którą poznaliśmy w Europie kilka lat temu – odezwał się Alec. – Próbowaliśmy namierzyć… no, dowiedzieliśmy się, gdzie jest. Wygląda na to, że w Szanghaju.

Catarina pokiwała głową; Alec nie miał wątpliwości, że nic jej to nie mówi. Był ciekawy, czy Magnus wspomni o Ragnorze. Sam nie zamierzał tego robić; było dla niego jasne, że powinien pozostawić to w gestii swojego chłopaka. Spojrzał na niego, a on rzucił tylko:

– Dźgnęła mnie czymś, co się nazywa Svefnthorn.

– Nigdy o tym nie słyszałam – przyznała Catarina. – Ale czy całe to mieszkanie nie jest pełne ksiąg o magii?

– Najpierw chciałem sprawdzić, czy z Magnusem wszystko w porządku, a dopiero potem brać się do przeglądania książek.

– Czuję się świetnie – wtrącił czarownik, podczas gdy Catarina badała mu skronie i zaraz spojrzała z bliska w oko.

Alec przyglądał się niespokojnie tym oględzinom. Po kilku minutach westchnęła.

– Moja oficjalna diagnoza jest taka, że ta rana to zdecydowanie nic dobrego, a ja nie wiem, jak się jej pozbyć. Z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby w tej chwili robiła ci bezpośrednią krzywdę.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że jako profesjonalistka nie widzisz przeciwwskazań, byśmy udali się do Szanghaju poszukać Shinyun i wyjaśnić całą tę sprawę.

– Wcale tak nie twierdzę – powiedziała Catarina. – Alec może zacząć research w waszej bibliotece i w Instytucie, ja rano sprawdzę własne źródła i zobaczymy, co uda się znaleźć. Zdecydowanie odradzam pędzenie do Szanghaju ze świetlistą dziurą w piersi.

Magnus jeszcze trochę marudził, jednak ostatecznie, zgodnie z przewidywaniem Aleca, dał się przekonać Catarinie. Gdy obiecał, że poważnie potraktuje jej ocenę sytuacji, westchnęła, zmierzwiła mu włosy i ruszyła do wyjścia.

Alec odprowadził ją do drzwi, gdzie przyglądała mu się długo.

– Magnus Bane jest jak kot – oznajmiła.

Łowca uniósł brwi.

– Nigdy nie powie ci wprost, jak bardzo cierpi. Będzie zgrywał chojraka, nawet jeśli miałby na tym ucierpieć. – Położyła dłoń na ramieniu Aleca. – Cieszę się, że tu jesteś i się nim zaopiekujesz. Ostatnio już mniej się o niego martwię.

– Łudzisz się, jeśli myślisz, że Magnus zrobi, co mu każę – odparł z uśmiechem. – Wysłucha mnie, owszem, ale i tak zrobi po swojemu. To chyba kolejna jego kocia cecha.

Catarina pokiwała głową i wypaliła:

– No i ma kocie oczy.

Alec uścisnął ją na pożegnanie.

– Dobranoc.

Po powrocie do sypialni zastał Magnusa ubranego w szlafrok i grzebiącego pod łóżkiem.

– Co robisz?! – zawołał.

– Przecież to oczywiste – odparł czarownik z błyszczącymi oczami. – Ruszamy do Szanghaju, żeby znaleźć Shinyun i Ragnora.

– Nie, wcale nie. Obiecałeś Catarinie, że potraktujesz tę ranę poważnie.

– I zamierzam tej obietnicy dotrzymać. Jestem zupełnie poważny, mówiąc, że poszukiwania Shinyun i Ragnora to najlepszy sposób na rozpoczęcie leczenia.

– Może i tak, ale póki co musimy przespać te cztery godziny, które zostały nam do pobudki Maxa.

Magnus wyglądał przez chwilę, jakby miał zaprotestować, jednak zaraz westchnął i usiadł z powrotem na brzegu łóżka.

– Cholera, nie zapytaliśmy Catariny, czy zajmie się Maxem pod naszą nieobecność.

– To kolejny powód, żeby poczekać do rana. Znajdziemy kogoś do opieki i zbierzemy chociaż szczątkowe informacje. – Alec odczekał chwilę, po czym powiedział ostrożnie: – Może nas nie być wiele dni.

Magnus zawahał się, po czym kiwnął głową.

– To prawda. Okej. Jutro rano zobaczymy, kto mógłby zająć się Maxem do… do czasu naszego powrotu. – Spojrzał na Aleca z niedowierzaniem, które Łowca zdążył już dobrze poznać. Jego oczy pytały: „Jak to się stało, że teraz tak wygląda nasze życie? Jak to możliwe, że jest takie dziwne, trudne i wykańczające, a przy tym cudowne?”.Sam też patrzył na niego w ten sposób.

– Dlaczego nigdy wcześniej nie mieliśmy tego problemu? Dlaczego nie musieliśmy szukać nikogo do opieki nad Maxem? – dziwił się Alec.

– Cóż, ostatnio było spokojnie – odparł Magnus.

Miał rację. Trafił im się względnie pozbawiony przygód rok – nie licząc Zimnego Pokoju, oczywiście, który w dalszym ciągu wisiał nad całym Światem Cieni. Rzadko zdarzało im się wyjeżdżać z Nowego Jorku, a już na pewno nie nagle. Zostawiali z kimś Maxa, lecz tylko na kilka godzin – a to przez spotkanie Konklawe, a to przez jakąś lokalną walkę, a to przez inne kłopoty Podziemnych. Nigdy nie opuszczali syna na dłużej. Chłopiec nigdy nie kładł się spać bez nich.

Alec siłą woli powstrzymał się przed kontynuowaniem tych myśli, żeby nie wymknęły się spod kontroli.

– Za cztery godziny znajdziemy Maxowi opiekę – powiedział. Rzucił się na łóżko i wyciągnął rękę, żeby ściągnąć na nie również Magnusa. Czarownik położył się na boku, a Łowca przytulił się do niego i odetchnął głęboko.

Napięcie w trzewiach Aleca nieco zelżało i wreszcie się uspokoił. Kiedy spod łóżka wygramolił się Prezes Miau, by odważnie usadowić się na biodrze Magnusa, czarownik już oddychał równo i powoli. Alec pocałował swojego chłopaka w czubek głowy i wreszcie pozwolił sobie na sen.

 

 

W swoim śnie Magnus rządził zniszczonym światem. Siedział na złotym tronie u szczytu miliona złotych stopni, wygłaszając rozkazy w języku, którego nie rozumiał, kierując je do tłoczących się daleko w dole szarych stworzeń. Znajdował się tak wysoko, że pod jego tronem przepływały chmury, a nad schodami widział słońce, wielkie i czerwone, odbijające się w płomieniach na powierzchni przestworu oceanu.

Nie było żadnych innych ludzi. Nie licząc brudnych dziobatych szaraków w dole, był zupełnie sam. Powoli wstał i z ciekawości zszedł kilka kroków. Myślał, że jeśli zejdzie wystarczająco nisko, zdoła zobaczyć swoje odbicie w lustrze wody.

Szedł i szedł, chociaż kiedy odwracał się za siebie, tron ciągle wydawał się bardzo blisko. W końcu Magnus spojrzał w dół na powierzchnię oceanu. Zrozumiał, że jest olbrzymem – miał piętnaście, trzydzieści metrów. Jego kocie oczy były ogromne i błyszczące. Nie został nawet ślad po ranie w miejscu, gdzie dźgnięto go Svefnthornem. Zamiast tego jego skóra na piersi była szorstka, z fakturą, gruba jak u zwierza. Wyciągnął ręce przed siebie i z zaciekawieniem dostrzegł na koniuszkach palców zakrzywione szpony.

– Do czego to służy?! – wrzasnął. – Dlaczego miałbym tu być?!

Szare stworzenia zamarły jednocześnie i spojrzały na niego. Przemówiły, lecz nie rozumiał ich. Wydawały się albo bardzo go miłować, albo niezmiernie się go bać. Nie potrafił zdecydować i nie pragnął ani jednego, ani drugiego.

 

 

Kiedy obudził się i zobaczył, pod jakim kątem promienie słońca padają na ścianę, domyślił się, że zaspał. Druga połowa łóżka okazała się pusta, więc doszedł do wniosku, że Alec postanowił pozwolić mu wyspać się przed wyjazdem.

Znalazł swój szlafrok, zamrugał kilka razy, żeby pozbyć się z oczu resztek snu, po czym poszedł do kuchni, gdzie Jace Herondale właśnie nalewał kawy do kubka Magnusa z napisem NIE JESTEM BYLE KIM.

Czarownik ucieszył się, że nie wyszedł z sypialni nago.

– Nie masz swojego kubka? – zapytał, niewyspany.

Jace, z blond fryzurą w jak zwykle absolutnie idealnym stanie, posłał mu promienny uśmiech. Magnus nie był gotowy na to patrzeć przed napiciem się kawy.

– Słyszałem, że zostałeś dźgnięty dziwnym norweskim kolcem – powiedział Jace. – A tak przy okazji, macie może mleko sojowe? Clary teraz innego nie pije.

– Co robisz w moim mieszkaniu? – rzucił Magnus.

– No, lubię myśleć, że jestem tu zawsze mile widziany – odparł Jace, przeglądając zawartość lodówki – skoro mam bliski związek z wami trzema. Ale tak się składa, że Alec do nas zadzwonił. Wspomniał coś o Szanghaju.

– Co to znaczy „do nas”? – zapytał podejrzliwie Magnus.

Jace zakołysał kubkiem.

– Nas! No wiesz, wszystkich nas.

– Wszystkich? – powtórzył czarownik, podnosząc rękę. – Czekaj. Stop. Najpierw założę coś poważniejszego niż szlafrok. A ty wykorzystasz swoje anielskie zdolności, żeby nalać mi kawy do największego kubka, jaki znajdziesz. Zaraz wrócę i wtedy porozmawiamy o tym, kogo dokładnie obejmuje to fatalne „nas wszystkich” i co Alec powiedział ci o zeszłej nocy.

Kiedy wszedł do salonu, już odpowiednio ubrany, zobaczył Aleca, który skrzyżował ręce na piersi i zrobił minę cierpiętnika. W drugim końcu pokoju pod sufitem latał Max, obracając się w powietrzu. Nic nie wskazywało na to, by działa mu się krzywda – wręcz przeciwnie, wołał przeciągle „łiiiii”, jakby doskonale się bawił. Bezpośrednio pod nim Clary Fairchild i Isabelle Lightwood właśnie próbowały ściągnąć go za pomocą szczotki. Clary wolną ręką wymachiwała rudym warkoczem, jakby starała się zwrócić na niego uwagę Maxa niczym Prezesa Miau. Dziecko wisiało głową w dół i wyraźnie się tym cieszyło. Wszyscy poza Isabelle byli ubrani w dżinsy i koszulki, gdy ona, oczywiście, pokazała się w dopasowanym czarnym swetrze i długiej, warstwowej spódnicy z aksamitu. Była jedyną osobą, przy której Magnusowi zdarzało się czuć niewystarczająco eleganckim.

Podszedł do Aleca.

– Pewnie zaklęcie antygrawitacyjne – powiedział.

– Wie, że doprowadza nas tym do szału. Uwielbia to, co Clary i Isabelle robią w tej chwili. – Alec wydawał się zirytowany, ale też pod wrażeniem; Magnus nie spodziewał się, że ten ton będzie mu się tak ściśle kojarzył z rodzicielstwem.

– Myślałem, że ruszamy do Szanghaju – rzucił cicho czarownik.

– Owszem, ruszamy – odparł Łowca. – Ale mówiłem już, że jeśli mamy walczyć ze złymi czarownikami, nie możemy liczyć tylko na siebie. Zadzwoniłem rano do Jace’a.

– I zaprosiłeś całą bandę?

W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł Simon Lovelace. Miał czarną koszulkę z białymi literami w kształcie baniek, które układały się w napis POWODZENIA W TYM CZY TAMTYM. Jednak Lovelace sprawiał wrażenie nieszczęśliwego i zamyślonego. Magnus był ciekawy przyczyny.

Może to kwestia ciężaru, jaki zebrał się przez ostatnie lata na jego barkach. Nawet biorąc pod uwagę ich wszystkich, Simon wiele przeszedł. Urodził się jako Przyziemny, przemienił w wampira, trafił do więzienia Nocnych Łowców, stał się niezniszczalny, zabił Matkę Demonów, poznał Anioła Raziela, stracił wspomnienia, odzyskał je i ukończył Akademię Nocnych Łowców. Wszyscy oczekiwali, że to już koniec – że Simona czeka już tylko długie i szczęśliwe życie.

Jednak wyszło inaczej. Cztery miesiące temu chłopak faktycznie przeszedł rytuał Wstąpienia, żeby zostać pełnowymiarowym Nocnym Łowcą. Niestety czas, który powinien być jedynie świętem dla nich wszystkich, okazał się tragiczny, ponieważ najbliższy przyjaciel Simona z Akademii, George Lovelace, zginął w trakcie rytuału. W dodatku była to paskudna śmierć i wszyscy musieli na nią patrzeć. Magnus mimowolnie wrócił myślami do tamtej chwili i przed oczami stanął mu Simon rzucający się bezradnie na płonące ciało George’a, powstrzymywany przez Catarinę. Na cześć tej tragicznej śmierci Simon przyjął nazwisko przyjaciela.

Czarownik doszedł do wniosku, że w obliczu tych wszystkich wydarzeń właściwie dziwniej było patrzeć na smutno-wesoły uśmiech chłopaka, gdy ten spojrzał na sytuację rozgrywającą się na drugim końcu pokoju. Podbiegł, żeby pomóc dziewczynom, a Magnus popatrzył wymownie na Aleca.

– Całą bandę.

– Jace uznał, że zabierze Clary, a ja na to przystałem. Potem Clary zasugerowała, że Simon też powinien do nich dołączyć, w końcu to jej parabatai, a ponieważ ostatnio aktywność demonów jest minimalna, przydałoby mu się zdobyć trochę doświadczenia. No i później Isabelle dowiedziała się o wszystkim, obraziła się, że nie została zaproszona od razu, i oznajmiła, że też przyjedzie.

Magnus zastanawiał się, czy to mądre, by Simon do nich dołączył, i dlaczego Clary się przy tym upierała. Przecież wiedziała lepiej niż wszyscy inni, może poza Isabelle, jak czuł się chłopak, a ewidentnie nie czuł się najlepiej. Czarownik musiał pamiętać, by później zapytać o to Clary.

Na razie zaklaskał bardzo głośno i troje Nocnych Łowców zamarło. Simon trzymał rączkę Maxa, który wisiał nad jego głową do góry nogami i śmiał się wesoło.

– Do wszystkich Nocnych Łowców w moim domu! – zawołał Magnus. – Jeśli jedno z was wyciągnie ręce, by złapać mojego syna, zaraz rozprawimy się z tym zaklęciem. No i gdzie się podział blondasek z moją kawą?

Magnus kilkoma gestami szybko zneutralizował zaklęcie synka i Max wrócił na podłogę (gdzie natychmiast poczłapał na czworakach do Aleca, by z ekscytacją objąć mu nogę). Jace przyszedł z kuchni z obiecaną kawą i czarownik wreszcie usiadł na kanapie.

– Dobra, co się dzieje? – zapytał.

Isabelle uniosła brwi.

– Po pierwsze, czy Maxowi często przydarza się coś takiego?

Magnus wzruszył ramionami.

– Nie tak znowu często. Małym czarownikom zdarza się wytwarzać trochę magii. Niechcący.

– Nie jest źle – dodał Alec. – Trzeba tylko mieć ze sobą dodatkowe ciuchy i gaśnicę pod ręką.

Jace podskoczył, żeby usiąść na parapecie, jakimś cudem nie rozlewając przy tym kawy.

– Myślałem, że poszedłeś się przebrać.

– Przecież to zrobiłem – odparł Magnus, zbity z tropu.

– Ale wciąż masz na sobie szlafrok – rzucił Jace.

– To się nazywa yukata. Założyłem kimono.

– Jak dla mnie to jedno i to samo.

– Porozmawiajmy o tym, co się wydarzyło wczoraj – zmienił temat Magnus. – Co powiedział wam Alec?

– Możemy zobaczyć świecącą szczelinę w twojej piersi? – zapytał Simon.

– Simon, niegrzecznie jest wypytywać o czyjeś świecące szczeliny – odezwała się Clary. – Do czego twoim zdaniem potrzebna jest im Księga Bieli, Magnusie?

Czarownik popatrzył na Aleca.

– Czyli powiedziałeś im o wszystkim? O słowie na „S” też? I tym na „R”?

Łowca przewrócił oczami.

– Jeśli pytasz, czy wspomniałem o Shinyun i Ragnorze, to tak.

– Czyli tamtego dnia w domu Ragnora w Idris wiedziałeś, że żyje? – zapytała Clary. – Kiedy byłam tam z… z Sebastianem? Okłamałeś nas?

– Musiałem – odparł Magnus. – Nie mogłem ryzykować, że ktoś wytropi Ragnora i go skrzywdzi. – Przewrócił oczami. – Ale potem długo nie kontaktował się ze mną i doszedłem do wniosku, że jednak nie żyje.

– Jak się teraz czujesz? – zapytała Clary z większą troską, niż Magnus mógłby się po niej spodziewać.

– Nic mi nie dolega – odparł i zdał sobie sprawę, że to prawda. Właściwie czuł się całkiem nieźle, jakby przespał całą noc zamiast kilku godzin i wciągnął porządne śniadanie zamiast zbyt mocnej kawy Jace’a. – Nie strugam chojraka – dodał, bo poczuł, że musi. – Naprawdę dobrze się czuję. Nie cieszę się z tego, że mam w piersi magiczną świecącą ranę, ale najwyraźniej nie robi mi żadnej krzywdy. Nie licząc gwałtu na estetyce, oczywiście.

Simon, który skończył na podłodze razem z Maxem, podniósł wzrok.

– Właściwie to ci pasuje. Przydaje ci tajemniczości.

– Alec powiedział nam, że Ragnor Fell żyje i pracuje z tą czarownicą, z którą mieliście do czynienia w Europie kilka lat temu. Zabrali Księgę Bieli, żeby zrobić coś, co będzie dobre dla tego Wielkiego Demona, któremu służą.

– A zatem złego dla nas – wtrącił Simon.

– Złego dla Ziemi – stwierdził Magnus.

– Czyli dla nas, bo tu żyjemy – potwierdził Simon.

– Powiedziałeś im, o którego demona chodzi? – zapytał Magnus Aleca, po czym rzucił do pozostałych: – Co wam mówi imię „Sammael”?

Zapadła cisza.

– Ach, czyli to dlatego zadzwoniłeś – rzekł Jace do Aleca, który pokiwał głową.

– To Książę Piekła, prawda? – zapytała Clary.

– Książę Piekła, który od dawna nie żyje – odezwał się Jace. – Był kochankiem Lilith. Szkoda, że minęli się o kilka lat. – Moc Lilith znacząco się zmniejszyła od czasów Mrocznej Wojny, zniszczył ją Znak Kaina, który nosił Simon. Odtąd nie było o niej słychać.

– On jest czymś więcej – powiedział cicho Simon. Patrzył w podłogę, co było do niego niepodobne, a Magnus doszedł do wniosku, że chłopak pewnie wspomina swoją przeprawę z Lilith. – Pamiętajcie, że skończyłem Akademię raptem kilka miesięcy temu. Mam całą tę wiedzę na świeżo. – Podniósł się i stanął przy ścianie, jakby potrzebował oparcia do tego, co zamierzał powiedzieć. – Sammael to najstarszy Książę Piekieł, nie licząc samego Lucyfera. To on miał być Wężem w Edenie. Jest znany jako Ojciec Demonów, tak jak Lilith jako ich Matka.

– Każdy ma jakieś problemy przez rodziców, nawet demony – rzucił Jace.

Simon zignorował jego uwagę.

– Historia Nocnych Łowców uczy nas, że przez tysiące lat przed powstaniem Nefilim demony przedostawały się do naszego świata, ale tylko raz na jakiś czas i w niewielkich liczbach. Sammael to zmienił. Nie wiemy, co dokładnie zrobił, ale osłabił barierę między tym światem a światami demonów. Otworzył drogę demonom, by umożliwić im inwazję Ziemi. A kiedy sam się tu zjawił, jego obecności towarzyszyło zniszczenie. Nie mógł go zgładzić żaden człowiek, nawet najpotężniejszy. Dlatego zainterweniowały same anioły, Michał Archanioł zstąpił z nieba i pokonał Sammaela…

Jace kiwał głową i podjął opowieść:

– A potem zstąpił Razjel i stworzył nas. Jednak nikt nie mógł cofnąć tego, co zrobił Sammael, więc mury odgradzające światy pozostają cienkie, a demony wciąż je pokonują.

– Wydaje mi się, że pokonanie Sammaela przynajmniej pozwoliło nam uniknąć pogłębienia problemu – odezwała się Clary. – Wiem, że Książąt Piekieł nie da się zgładzić…

– Cios, którym został pokonany, pochodził od Archanioła – powiedział Magnus. – Chyba wszyscy przynajmniej mieli nadzieję, że zginie. Najwyraźniej nic z tego.

– Jak mamy sprawić, żeby Michał znowu zszedł z nieba i go pokonał? – zapytała Isabelle. – Kupilibyśmy sobie kolejne tysiąc lat.

– Nie możemy nic zrobić – odezwał się Simon. – Jesteśmy zdani na siebie. Właśnie po to istniejemy, prawda? Nocni Łowcy. Anioły nie są od tego, by rozwiązywać nasze problemy. Zostaliśmy sami.

Wydawał się ponury. Magnus znowu zaczął się o niego martwić. Chłopak walczył z demonami tak samo długo jak Clary, sam został Podziemnym, stanął oko w oko z Razjelem, a czarownik był pod wrażeniem jego morale i woli życia – chłopak nie stracił ducha nawet wtedy, gdy sytuacja wydawała się gorsza od nieznośnej. Simon stawił czoła Lilith i wyszedł z tego cało – czy to możliwe, by wizja powrotu Sammaela tak nim wstrząsnęła?

Simon tak bardzo pragnął zostać Nocnym Łowcą, walczyć z demonami, kolegować się z Clary, Isabelle i całą resztą. Teraz jednak okazało się, że chyba nie wpłynęło to na niego zbyt dobrze.